Kateryna Trifonenko
Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.
Publikacje
We Francji Xi spotkał się z prezydentem Emmanuelem Macronem i przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Na porządku dziennym były dwie kluczowe kwestie: nieuczciwa konkurencja handlowa ze strony chińskich producentów oraz wsparcie Pekinu dla Rosjan w wojnie przeciwko Ukrainie.
W obu przypadkach otrzymaliśmy niezwykle lakoniczne odpowiedzi, które jednak wyraźnie pokazały, że Chiny trzymają się swojego kursu i jest on niezmienny. Jednocześnie, według ekspertów, z którymi rozmawiał Sestry, Xi zademonstrował zainteresowanie partnerstwem europejskimi krajami, choć na własnych warunkach.
Czy osiągnął swoje cele? I dlaczego Pekin nie pomoże Zachodowi powstrzymać Rosji?
Starannie przemyślana trasa
Trasa i czas europejskiego tournée Xi zostały starannie przez Pekin przemyślane. Serbia, Węgry i Francja są jednymi z niewielu krajów na kontynencie gotowymi do większego otwarcia w stosunkach z Chinami, zwłaszcza w zakresie współpracy gospodarczej, wyjaśnia Raigirdas Boruta, analityk polityczny w litewskim rządowym Centrum Analiz Strategicznych (STRATA):
– Dwa z krajów, które odwiedził Xi Jinping, są członkami UE i kontynuowanie współpracy z nimi jest bardzo logicznym wyborem. Z Węgrami – ze względu na ich gotowość do działania w charakterze rzecznika Chin w Unii Europejskiej. Z Francją – ponieważ jest główną potęgą w UE, która aktywnie promuje swoją wizję strategicznej autonomii Unii Europejskiej. Serbia nie jest członkiem UE, ale ma znaczne wpływy w swoim regionie i z całej trójki jest najbardziej gotowa do znacznego promowania bliskich więzi w różnych obszarach, nie ograniczając się do gospodarki.
Musimy również wziąć pod uwagę znaczenie wizyty Xi dla krajowej publiczności w Chinach. Ciepłe powitanie na wysokim szczeblu w Europie pomaga partii komunistycznej wzmocnić swój wizerunek jako wielkiej potęgi, która nie jest odizolowana, ale ma ogromne znaczenie we współczesnym świecie politycznym.
Dyplomacja o smaku koniaku
Emmanuel Macron zorganizował przyjęcie dla chińskiego przywódcy w górskim kurorcie w Pirenejach. Wydawało się, że wykorzystał cały swój dyplomatyczny urok, mówi Natalia Butyrska, ekspertka ds. Azji i Pacyfiku w Radzie Polityki Zagranicznej „Ukraiński Pryzmat”. Jej zdaniem siłą napędową wizyty były podejmowane przez obie strony próby rozwiązania problemów gospodarczych:
– Obecnie stosunki między Unią Europejską a Chinami są napięte, a napięcie to jest związane przede wszystkim z gospodarką: dochodzenie antydumpingowe, które Chiny prowadzą przeciwko europejskim napojom alkoholowym, jest skierowane głównie przeciwko francuskim producentom koniaku. To swego rodzaju odpowiedź na decyzję Unii Europejskiej o wszczęciu kilku dochodzeń przeciwko Pekinowi, ponieważ Europejczycy uważają, że zbytnio subsydiuje on swoich producentów. A to już jest przejaw nieuczciwej konkurencji, szczególnie w przypadku produkcji samochodów elektrycznych.
Francuski prezydent wręczył Xi dwie butelki koniaku: Hennessy XO i Louis XIII od Remy Martin, każda o wartości około 3000 euro. Xi obiecał znieść cła importowe na francuską markę. Tymczasowo. W wyniku wizyty Francja i Chiny podpisały 18 umów dwustronnych. Jednocześnie Xi dał jasno do zrozumienia, że jeśli UE nadal będzie wysuwać nadmierne według niego roszczenia, wszystkie osiągnięte porozumienia zostaną spalone w wirze wojny handlowej.
To nie my wznieciliśmy ten kryzys
– Oczekujemy, że Chiny wykorzystają wszystkie swoje wpływy na Rosję, by zakończyć wojnę przeciwko Ukrainie – powiedziała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen po spotkaniu z chińskim przywódcą.
– Prezydent Xi odegrał ważną rolę w deeskalacji nieodpowiedzialnego zagrożenia nuklearnego Moskwy i jestem przekonana, że chiński przywódca będzie nadal to robił w obliczu ciągłych gróźb nuklearnych Rosji – dodała.
Jednak Xi Jinping nadal nazywa wojnę na Ukrainie „kryzysem”. Po rozmowach w Paryżu wezwał przywódców UE, by nie kłócili się z Chinami o Ukrainę:
– Jesteśmy przeciwni wykorzystywaniu kryzysu w Ukrainie do obwiniania lub dyskredytowania kraju trzeciego i wzniecania nowej zimnej wojny. Chiny nie rozpoczęły tego kryzysu i nie są w niego zaangażowane.
– Przekonywanie Chin, by nie współpracowały z Rosją, jest daremne – ocenia Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).
– Macron wspomniał, że Xi zapewnił go, że Chiny nie będą sprzedawać broni do Rosji i będą ściśle kontrolować eksport towarów podwójnego zastosowania. Ale to były francuskie deklaracje. Nie słyszeliśmy niczego podobnego od Chińczyków, a to podważa wiarygodność tych oświadczeń – dodaje Przychodniak.
Nie widzę żadnych znaczących zmian w stanowisku Chin w sprawie wojny w Ukrainie ani w stanowisku Pekinu w kwestii współpracy z Rosją
Pokaz chińskich możliwości
Podczas gdy rozmowy we Francji dotyczyły nieporozumień, spotkania Xi z przywódcami Serbii i Węgier koncentrowały się na inwestycjach, wspólnych projektach i głębszej współpracy. Węgry są interesujące dla Chin zarówno jako kluczowy hub dla chińskich towarów na rynku europejskim, jak jako kraj, który wkrótce będzie sprawował prezydencję w UE, uważa Natalia Butyrska.
– Chiny liczą na to, że Węgry będą promować ich interesy, w szczególności w zakresie złagodzenia stanowiska instytucji europejskich wobec Pekinu. Natomiast Serbia to kraj w sercu Bałkanów, który jest bardzo lojalny wobec Chin.
Tym razem Pekin starał się, aby te dwa kraje stały się wizytówką jego możliwości wobec innych. Chciał pokazać, że państwa współdziałające z Chinami dostają inwestycje i dostęp do chińskiego rynku
Ragirdas Boruta uważa, że wyborze dat wizyty, która trwała od 5 do 10 maja, kryje się też ważna symbolika:
– Xi odwiedził Serbię, aby uczcić 25. rocznicę bombardowania Belgradu przez NATO, co jest wysoce symboliczną decyzją, która pokazuje rosnące zaniepokojenie i nieufność Chin wobec NATO. Jest to szczególnie istotne w kontekście wewnętrznych dyskusji między państwami członkowskimi na temat obecności Sojuszu w regionie Indo-Pacyfiku, np. otwarcia biura łącznikowego w Japonii – choć temat ten został na razie zamrożony.
„25 lat temu NATO złośliwie zbombardowało chińską ambasadę w Jugosławii. Nigdy o tym nie zapomnimy. Chińczycy cenią pokój, ale nigdy nie pozwolimy, by ta tragiczna historia się powtórzyła” – napisał Xi w artykule dla serbskiej gazety jeszcze przed swoją wizytą.
Już chwilę po przyjeździe chiński przywódca obsypał serbskiego prezydenta Aleksandara Vucicia uprzejmościami, nazywając Serbię „pięknym i przyjaznym krajem, którego integralność terytorialna w kwestii Kosowa jest wspierana przez Chiny”. W rewanżu Vucić powiedział, że „Tajwan to Chiny”.
Ostatnim celem europejskiej podróży Xi były Węgry. Chiny obiecały Budapesztowi inwestycje w odbudowę linii kolejowej, budowę szybkiego przejścia granicznego oraz dalszą współpracę w dziedzinie energetyki jądrowej. A polityka węgierskiego premiera Viktora Orbana jest według Xi Jinpinga przykładem tego, jak mogłyby wyglądać relacje całej Unii z Chinami.
Chiny będą grały we własną grę
Dla Xi była to bardzo udana wizyta z różnych względów, uważa Ragirdas Boruta:
– Pod względem gospodarczym możemy mówić o dwustronnych korzyściach. Ale te same umowy podpisane z Chinami mogą w przyszłości prowadzić do większych nieporozumień w UE, co znacznie utrudni wywieranie presji na Pekin. W końcu Europa musi mówić jednomyślnie w tej sprawie.
Francuski prezydent bardzo lubi przekonywać Xi i Putina do zrobienia czegoś nierealnego. Uważam, że takie negocjacje nie mają sensu, i jestem bardzo sceptyczny wobec stwierdzeń w rodzaju: „musimy wywrzeć presję na Chiny, aby przestały dostarczać broń do Rosji”. Myślę, że to idzie za daleko – czy mówimy, że UE zgadza się z prorosyjskim stanowiskiem Chin, jeśli nie jest ono związane ze sprzedażą broni? Rosja znajdzie sposoby, by się zbroić. Dlatego wsparcie gospodarcze dla Chin i eksport technologii to moim zdaniem kwestia, która powinna być czerwoną linią dla UE. Nie powinny nas zadowalać niejasne deklaracje Chin, że nie będą wysyłać broni do Rosji.
To nie wystarczy — musimy zerwać więzi gospodarcze z Kremlem
Według Natalii Butyrskiej intrygującym pozostaje pytanie, czy Chiny wezmą udział w szczycie pokojowym, który odbędzie się w Szwajcarii w połowie czerwca z inicjatywy Ukrainy. W końcu to bardzo ważne wydarzenie zarówno dla Kijowa, jak jego partnerów – a wszyscy są zainteresowani na nim obecnością Chin.
– Do tej pory słyszeliśmy, że Chiny opowiadają się za organizacją międzynarodowych konferencji z udziałem Rosji i Ukrainy, z ich równą obecnością i rozmowami pokojowymi – zaznacza ekspertka. – To nic nowego. Nie ma absolutnie żadnych prognoz dotyczących udziału lub braku udziału Chin w tym szczycie. Poza tym w dniach 16-17 maja odbędzie się wizyta Putina w Pekinie, która w również zostanie omówiona w Szwajcarii. W każdym razie Chiny rozegrają własną grę, na której skorzystają, także wizerunkowo.
I najważniejsze: nie powinniśmy oczekiwać, że Chiny staną po naszej stronie i będą bronić naszych interesów
Putin w Pekinie
Moskwa i Pekin mają długotrwałe kontakty, a Xi regularnie spotykał się z Rosjanami jeszcze przed inwazją na Ukrainę na pełną skalę. Dla obu stron kolejna wizyta Putina w Pekinie stanie się oczywiście okazją do wymiany poglądów, ale będzie to również publiczna demonstracja, uważa Marcin Przychodniak:
– To spotkanie na wysokim szczeblu, więc będzie bardzo ważne pod względem narracyjnym i wizerunkowym. To będzie kolejny przykład tego, „jak dobre są nasze relacje”, „jak jasne są perspektywy przyszłej współpracy”, „jak dwaj przywódcy budują coś razem dla wspólnej sprawy”.
A „Financial Times pisze, że jednym z głównych celów Putina „będzie znalezienie sposobów na zminimalizowanie wszelkich zakłóceń w ekonomicznej linii życia, którą Chiny zapewniły jego reżimowi od czasu pełnej inwazji na Ukrainę”.
Xi Jinping odwiedził Europę po raz pierwszy od pięciu lat, ale ograniczył się tylko do trzech stolic: Paryża, Belgradu i Budapesztu. „Wizyta ta pokazała, że Chiny stały się wielkim krajem o potężnych wpływach międzynarodowych” – tak europejską trasę swojego przywódcy podsumował sam Pekin
Według zastępcy szefa wywiadu obronnego Ukrainy Wadyma Skibickiego koniec maja będzie napięty zarówno na froncie, jak na arenie międzynarodowej. Za pomocą kampanii dezinformacyjnych Rosjanie będą próbowali siać panikę i kwestionować legalność ukraińskiego rządu.
Mącić, ile się da
Głos Skibickiego brzmi niepokojąco, gdy ocenia on perspektywy Ukrainy na polu bitwy – tak dziennikarz „The Economist” opisuje swoje wrażenia z wywiadu z zastępcą szefa Głównego Zarządu Wywiadu ukraińskiego Ministerstwa Obrony. Przedstawiciel wywiadu obronnego Ukrainy podkreśla, że to najtrudniejsza sytuacja od początku inwazji na pełną skalę. A może być jeszcze gorzej.
Według ukraińskiego wywiadu maj będzie kluczowym miesiącem, w którym Rosja zastosuje trójwarstwowy plan destabilizacji. Głównym czynnikiem jest aspekt militarny. Chociaż Kongres USA zatwierdził w końcu zwiększenie pomocy wojskowej, miną tygodnie, zanim dotrze ona na linię frontu. Jest mało prawdopodobne, by była w stanie dorównać rosyjskim zapasom pocisków lub zapewnić skuteczną ochronę przed kierowanymi bombami lotniczymi.
Drugim czynnikiem jest rosyjska kampania dezinformacyjna w Ukrainie, mająca na celu podważenie ukraińskiej mobilizacji i politycznej legitymacji Wołodymyra Zełenskiego, którego kadencja prezydencka wygasa 20 maja. Chociaż konstytucja wyraźnie zezwala na jej przedłużenie na czas nieokreślony w czasie wojny, przeciwnicy już teraz podkreślają słabość prezydenta.
Trzecim elementem jest według Skibickiego kampania Rosji mająca na celu doprowadzenie do izolacji Ukrainy na arenie międzynarodowej: „Będą mącić tak bardzo, jak to tylko możliwe”.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6634e13d18564317b1779430_dscf8864_id96059_1300x867_a1797d6010093eda7651965e4ba11c81_650x410.jpg">W maju Rosja zastosuje „trójwarstwowy” plan destabilizacji kraju — GUR</span>
Rosyjskie okno możliwości
To, czy Rosjanom uda się zrealizować swoje plany, zależy w dużej mierze od tego, czy Ukraina będzie w stanie zmobilizować swoje zdolności – mówi Wiktor Jahun, generał major Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, były zastępca szefa SBU.
– Jeśli otrzymamy pomoc, ale się nie zmobilizujemy, to ta pomoc będzie bezwartościowa. Po prostu nikt z niej nie skorzysta – wyjaśnia oficer. – W niektórych obszarach mamy teraz od jednego do siedmiu pracowników. Dlatego mamy pytania zarówno do nas, jak i do naszych partnerów. Do nich: dlaczego tak późno i wolno dostarczają pomoc (chociaż teraz starają się dostarczać ją właściwie)? I do nas: czy przeprowadzimy mobilizację wysokiej jakości? Przez „jakość” rozumiemy nie rekrutowanie wszystkich, ale robienie tego rozsądnie. Tak jak na przykład Trzecia Brygada Szturmowa działa poprzez centra rekrutacyjne, aby ludzie rozumieli, dokąd i jak idą.
Jeśli ten kompleks wysiłków zostanie odpowiednio połączony, będziemy mieli pewne wyniki
Jak mówi Marek Kohv, szef programu bezpieczeństwa w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa w Tallinie (ICDS), jako że pomoc dla Ukrainy zmniejszyła się w ostatnich miesiącach, Rosja była w stanie poczynić pewne postępy na linii frontu, choć okupione dużymi stratami. Według niego nowy pakiet pomocowy USA nie zmienia równowagi sił i choć pomaga zmniejszyć przewagę Rosji, nie zapewnia równych szans. Kohv podkreśla, że Ukraina musi się zmobilizować i nie tylko rotować swoje obecne siły zbrojne, ale także rozpocząć tworzenie nowych jednostek, by być gotową na przyszły rok.
– W tym roku główne wysiłki Ukrainy mają na celu utrzymanie linii frontu i jej konsolidację. Rosja prawdopodobnie zdobędzie roku więcej terytorium – mówi ekspert. – Zasadniczo można powiedzieć, że ten rok jest dla Rosji szansą, której wykorzystaniu Ukraina musi za wszelką cenę zapobiec. Rosja będzie próbowała rozpocząć jakąś ofensywę latem, ale jej jednostki również znacznie ucierpiały. Rosjanie mają problem z jakością rekrutów i znaczną utratą doświadczonych oficerów i podoficerów na poziomie taktycznym. Od przyszłego roku możemy również być świadkami problemów Rosji ze sprzętem wojskowym, ponieważ wszystko zostało wyjęte z magazynów, a w tempie, w jakim jest niszczone, niemożliwe jest wyprodukowanie wystarczającej liczby nowych maszyn.
Jednocześnie w przyszłym roku powinny pojawić się pierwsze efekty odnowy europejskiego przemysłu wojskowego
Podjęcie decyzji w sprawie pakietu pomocowego dla Ukrainy zajęło Stanom Zjednoczonym dużo czasu, ale dużą zaletą jest to, że do 2025 roku pomoc będzie napływać regularnie i w wymaganych kwotach, mówi Mathieu Boul?gue, konsultant ds. badań w Chatham House. Pomoc ta nie wpłynie jego zdaniem na równowagę sił na polu bitwy, ale główną kwestią jest teraz zapewnienie ukraińskiemu wojsku broni potrzebnej do kontynuowania wojny:
– Ale jeśli chcemy, aby Ukraina wyparła rosyjskich okupantów ze swojego suwerennego terytorium, potrzeba znacznie więcej. I tu dochodzimy do pewnej granicy tej pomocy, ponieważ wszyscy rozumiemy, że aby pozbyć się Rosji, potrzebny jest znacznie większy pakiet, potrzeba znacznie więcej systemów uzbrojenia. A w idealnym przypadku potrzeba wojska, ponieważ nie chodzi tylko o broń, ale o ludzi, którzy z niej strzelają. W pewnym momencie pojawi się problem, jeśli chodzi o zasoby ludzkie w Ukrainie – ze względu na liczbę ofiar, ze względu na szkolenia, ponieważ Rosja regularnie wysyła więcej żołnierzy na front. Ostatecznie pytanie będzie dotyczyło wysłania wojsk europejskich lub NATO, by pomóc Ukrainie. Nie doszliśmy jednak jeszcze do dyskusji na ten temat.
Rosyjska propaganda w Ukrainie i na świecie
Rosyjska kampania propagandowa przeciw prezydentowi Ukrainy rozpoczęła się w zeszłym roku. Jej głównym założeniem jest to, że Zełenski rzekomo straci swoją legitymację 20 maja 2024 r., więc w miarę zbliżania się tej daty propaganda staje się coraz bardziej agresywna. Główne przesłania i ścieżki narracyjne pozostają niezmienione od miesięcy, zmienia się tylko ich intensywność. Podczas gdy w listopadzie 2023 r. było stosunkowo niewiele fejków na ten temat, teraz rosyjskie farmy botów, gadające głowy i media propagandowe generują bardzo gęsty szum informacyjny, wyjaśnia Maksym Wichrow, ekspert w Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacji:
– Rosyjska propaganda atakuje nas z różnych kierunków. Po pierwsze, manipuluje naszym przywiązaniem do demokracji: „Zełenski jest uzurpatorem, który wykorzystał stan wojenny, aby zakazać wyborów i ustanowić autorytarny reżim; zmienił Ukrainę w Koreę Północną” itp. Po drugie, wróg manipuluje zmęczeniem wojną: „Zełenski będzie walczył do ostatniego Ukraińca, aby dłużej pozostać u władzy”. Alternatywnie, Rosja będzie twierdzić, że ukraiński prezydent jest tak niekompetentny, że wojna nie może być wygrana pod jego przywództwem, że zbliża się katastrofa itp. Po trzecie, propaganda odwołuje się do emocji, przedstawiając Zełenskiego jako paskudną osobowość, zdrajcę Ukrainy, skorumpowanego urzędnika, którego należy natychmiast odsunąć od władzy, niezależnie od wymogów prawnych lub okoliczności wojennych.
Istnieje wiele odmian narracji propagandowych, kontynuuje Wichrow, a wróg stara się przyciągnąć jak najwięcej odbiorców, podzielonych według cech politycznych, kulturowych i społecznych. Ale wszystkie nici propagandowe prowadzą się do jednego hasła: „Zełenski precz!”:
– Zadaniem maksimum propagandy jest podżeganie Ukraińców do buntu przeciwko rządowi i wywołanie wewnętrznego chaosu w naszym kraju – mówi Wichrow. – Planem minimum – pogłębienie niezadowolenia Ukraińców i skupienie go na prezydencie i całym rządzie w nadziei na zamieszki, które byłyby wspaniałym prezentem dla rosyjskich generałów.
Nawiasem mówiąc, ci ostatni są również pośrednio zaangażowani w operację informacyjną: presja wywierana przez Rosję froncie tworzy odpowiednie tło dla propagandy
Nie powinniśmy oczekiwać, że intensywność ataków informacyjnych zmniejszy się po 20 maja. Przekazy i narracje zmienią się nieznacznie, ale przywództwo Ukrainy będzie na celowniku wrogiej propagandy tak długo, jak wojna będzie trwać, a być może nawet po jej zakończeniu.
Rosja próbuje dyskredytować Ukrainę za pomocą swoich kampanii dezinformacyjnych od ponad dekady, mówi Marek Kohv z ICDS. I trzeba przyznać, że odniosła pewien sukces w regionach oddalonych od Europy, gdzie zagrała kartą kolonializmu, co jest zrozumiałą taktyką w tych regionach. Z drugiej strony o tym, że Rosja była kolonizatorem w samej Europie, w krajach tzw. Globalnego Południa wie mało kto.
– Na Zachodzie wysiłki Rosji były mniej skuteczne, choć w ciągu ostatnich dwóch lat udało jej się zaszczepić strach przed eskalacją w niektórych stolicach – zaznacza Kohv. – Musimy jednak zrozumieć, że z każdym kolejnym stwierdzeniem o strachu przed eskalacją oddajemy kawałek swojego terytorium mentalnego i zbliżamy się do utraty terytorium fizycznego. Ogólnie możemy jednak powiedzieć, że rosyjskie narracje przeznaczone dla społeczności zachodniej wyglądają absolutnie śmiesznie. Na przykład „denazyfikacja” jest całkowicie niezrozumiała w sytuacji, gdy prezydent Ukrainy jest pochodzenia żydowskiego, a część ludności Ukrainy jest również Żydami.
Rosyjskie narracje o przestępczym ukraińskim rządzie i administracji prezydenckiej nie są też szczególnie przekonujące w sytuacji, gdy Rosja zabija Ukraińców i niszczy ich miasta i wsie. Zachodni przywódcy regularnie odwiedzają Kijów, by wyrazić swoje poparcie
Europa uczy się na błędach
Rosja chciałaby izolować Ukrainę tak bardzo, jak to tylko możliwe, ale zobaczmy, co stanie się w Szwajcarii, mówi generał Wiktor Jahun. Przypomina, że szczyt pokojowy, który odbywa się tym kraju z inicjatywy Ukrainy, może zgromadzić połowę krajów świata, więc mówienie o izolacji Kijowa jest śmieszne. Jahun uważa również, że rosyjskie próby wpływania na ukraińskie społeczeństwo nie mają szans powodzenia:
– Ale Rosjanie bardzo starają się wpływać na ludzi – poprzez promowanie narracji o zakłóceniach w mobilizacji, o wspieraniu ruchu osób uchylających się od płacenia podatków. Terroryzują również ludność. Ma to pewien wpływ na poszczególnych obywateli, choć z pewnością nie wywoła fali, na którą liczyli. Myślicie, że ostrzeliwują Odessę i Charków bez powodu? Ostrzeliwują je, aby wywołać tam falę: zatrzymajmy się, negocjujmy. Mają nadzieję, że to są prorosyjskie regiony, w których w głowach ludzi może pojawić się wątpliwość: z kim my prowadzimy wojnę?
W rzeczywistości jednak sprawa okazuje się dla nich znacznie trudniejsza. Bo ludzie, którzy tam mieszkają, widzą, czym jest Rosja, czego naprawdę chce i jak to osiąga
Od początku inwazji Rosji na pełną skalę Europa przeszła transformację poglądów i podejścia. Dwa lata temu liderami wspierającymi Kijów były przede wszystkim kraje graniczące z Ukrainą. Dziś Francja i Niemcy wnoszą znaczący wkład, mówi Marek Kohv:
– Europa zdała sobie sprawę ze swoich niedociągnięć wojskowych i podjęła kroki w celu ich naprawienia. Zajmie to trochę czasu, ale to już się dzieje – i jest to proces nieodwracalny. Poczyniono bardzo dobre inwestycje w przemysł obronny. Dla Europy to, co dzieje się w Ukrainie, ma znaczenie egzystencjalne, choć być może w niektórych stolicach nie jest to jeszcze tak jasno zdefiniowane. Jednak zmierzamy w tym kierunku.
Parlament Europejski uznał wybory prezydenckie w Rosji za nielegalne, a Putina za nielegalnego prezydenta – przypomina Kohv. A dwustronne umowy o bezpieczeństwie, które kraje europejskie podpisują z Ukrainą, świadczą o wsparciu Europy. I to się nie zmienia, nawet jeśli niektóre kraje nie wykazują zbytniej sympatii dla Kijowa:
– Rosja również przyczyniła się do tego swoimi różnymi hybrydowymi atakami na kraje europejskie. Pomogły one Europie zrozumieć, że Rosja naprawdę chce zniszczyć istniejącą architekturę bezpieczeństwa w Europie i jest gotowa atakować ważną infrastrukturę, zabijać ludzi, ingerować w wybory i organizować inne okrucieństwa. W rosyjskich mediach, które nie są wolne, ale w pełni kontrolowane przez Kreml, Zachód jest codziennie straszony użyciem broni jądrowej. Prezenterzy telewizyjni i eksperci, którzy czerpią argumenty prosto z Kremla, miotają wulgarnymi obelgami bezpośrednio w zachodnich przywódców.
To pokazuje Zachodowi, jaki jest prawdziwy stosunek Rosji do Europy
Wysiłki Rosji zmierzające do zniszczenia Ukrainy są daremne, mówi Mathieu Bullegh z Chatham House. Przede wszystkim z powodu desperackiego oporu samych Ukraińców. Jednak Zachód również jest zjednoczony:
– Widzimy rosyjskie wysiłki zarówno na poziomie dyplomatycznym, jak jeśli chodzi o propagandę i zastraszanie. Te ostatnie obejmują ogłoszenie ćwiczeń nuklearnych. Ale z drugiej strony NATO ma teraz dwóch dodatkowych członków: Finlandię i Szwecję. Stany Zjednoczone właśnie zatwierdziły nowy pakiet pomocowy, by pomóc Ukrainie w dostawach broni. Macron i Cameron ogłosili nowe ćwiczenia dla ukraińskiego wojska wraz z Litwą. Tak więc niezależnie od tego, co robi Putin, powinniśmy bardziej skupić się na pomocy Ukrainie w walce z okupantami niż na rosyjskich wysiłkach zmierzających do wywołania niezgody
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6638ff9d4e75ee79abb6e94a_%D0%B4%D0%B5%D1%89%D0%B8%D1%86%D1%8F_%D1%84%D0%BE%D1%82%D0%BE.jpeg">Ukraiński dyplomata Andrij Deszczyca: „Teraz nie ma lepszej gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy niż członkostwo w NATO”</span>
Rosja nie rezygnuje z prób zmiany sytuacji na froncie, atakując z trzech kierunków. Rosyjski plan obejmuje komponenty wojskowe, dezinformacyjne i międzynarodowe – ostrzega ukraiński wywiad
Podczas gdy Ukraina chce sprowadzić mężczyzn nadających się do służby wojskowej z zagranicy powrotem do kraju, działacze na rzecz praw człowieka, eksperci i sami wojskowi, którzy rozmawiali z serwisem Sestry, są przekonani, że takie środki nie pomogą zwiększyć zdolności obronnych kraju. Ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podkreśla, że to krok tymczasowy. Jednocześnie szef resortu Dmytro Kułeba podkreśla, że przebywanie za granicą nie zwalnia z obowiązków wobec ojczyzny. Niektóre kraje europejskie przyznają, że mogą pomóc Ukrainie w sprowadzeniu jej obywateli.
Bez paszportów
23 kwietnia wszystkie ukraińskie konsulaty za granicą zawiesiły obsługę mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat. Ograniczenia te zostały określone w ustawie o mobilizacji, przyjętej przez Radę Najwyższą 11 kwietnia i podpisanej przez prezydenta 16 kwietnia. Zgodnie z dokumentem mężczyznom w wieku poborowym, którzy przebywają za granicą i nie zaktualizowali swoich danych w Wojskowym Biurze Rejestracji i Poboru (TCK), można odmówić usług konsularnych. Nowe prawo wejdzie jednak w życie dopiero 18 maja. Ponadto przepisy przewidują, że dane mogą być aktualizowane zaocznie, bez konieczności powrotu do Ukrainy, na przykład za pośrednictwem szafki elektronicznej. Obecnie nie ma jednak żadnego mechanizmu, który by to umożliwiał. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy obiecuje przedstawić dodatkowe wyjaśnienia w odpowiednim czasie, ale do tego momentu mężczyźni w wieku poborowym będą w rzeczywistości pozbawieni możliwości korzystania z usług konsularnych.
W wywiadzie dla Sestr ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz podkreśla, że to są środki tymczasowe, dodając, że ograniczenia dotyczą tylko przyjmowania wniosków od mężczyzn w wieku poborowym. Jeśli jednak obywatel Ukrainy wpadnie w jakieś kłopoty i będzie potrzebował wsparcia konsularnego, otrzyma taką pomoc, niezależnie od tego, czy jest w wieku wojskowym, czy nie. Ponadto według Zwarycza wszystkie wnioski złożone w urzędach konsularnych przed 23 kwietnia, w tym te dotyczące paszportów, są rozpatrywane i dokumenty zostaną wydane:
– Po 18 maja wnioski będą przyjmowane dla wszystkich kategorii mężczyzn. Będą jednak oczywiście pewne dodatkowe wymagania, które wnioskodawca zgodnie z prawem musi spełnić, aby otrzymać odpowiednią obsługę konsularną.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6630cb043a523937582b4682_%D0%9F%D0%BE%D1%81%D0%BE%D0%BB%202.09%20%D0%BA%D0%B0%D0%B1%D1%96%D0%BD%D0%B5%D1%82-5_1.jpg">Ambasador Ukrainy w Polsce Wasilij Zvarich: Wszyscy, którzy złożyli wniosek do agencji konsularnych przed 23 kwietnia, otrzymają paszporty</span>
Ukraiński rząd zakazał również przekazywania zagranicznych paszportów i paszportów obywatela Ukrainy za granicę. W związku z tym mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat mogą otrzymać swoje dokumenty tylko w Ukrainie. Zakaz ten miał być ograniczony do osób w wieku poborowym, które mają podstawy prawne do zwolnienia ze służby wojskowej. Wygląda jednak na to, że – przynajmniej na razie – dotyczy on wszystkich bez wyjątku.
Ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych powołuje się na społeczne zapotrzebowanie na sprawiedliwość jako argument przemawiający za takimi środkami.
– Obecnie wygląda to tak, że mężczyzna w wieku poborowym wyjechał za granicę, pokazał swojemu państwu, że nie dba o jego przetrwanie, a następnie wraca i chce otrzymywać usługi od tego państwa. To nie działa w ten sposób. W naszym kraju toczy się wojna – wyjaśnia minister Dmytro Kułeba.
Przypomina również, że obowiązek aktualizacji danych w terytorialnych centrach rekrutacyjnych istniał jeszcze przed przyjęciem nowej ustawy mobilizacyjnej, a pobyt za granicą nie zwalnia obywatela z jego obowiązków wobec ojczyzny.
Kiedy jest wojna, nie ma dobrych rozwiązań
– Z pewnością istnieje zapotrzebowanie na sprawiedliwość, mówi emerytowany młodszy sierżant Sił Zbrojnych Ukrainy Jurij Gudymenko – zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki, w jakich obecnie działa ukraińskie wojsko. Armia jest najbardziej pozbawioną praw i uciskaną częścią społeczeństwa. To fakt. Nawet więźniowie w Ukrainie mają więcej praw niż wojskowi. A poza tym w przeciwieństwie do wojskowych wiedzą, kiedy zostaną zwolnieni. Kiedy wojsko zaczęło zdawać sobie sprawę, że ktoś inny czuje się źle, przez jakiś czas działało to na rzecz podniesienia morale, przynajmniej w kręgu osób, z którymi rozmawiam. Brzmi to bardzo cynicznie, ale zadziałało, bo niestety teraz nie możemy zrobić wiele lepszego dla armii.
Jednocześnie zdaniem Gudymenki nie ma żadnych praktycznych korzyści z takich kroków. Tyle że nie ma alternatywy:
– Jeśli nazywamy ten krok nieskutecznym, to prawdopodobnie mamy na myśli to, że gdzieś są inne możliwości, które będą skuteczne w sprowadzaniu gotowych do walki ludzi z zagranicy do Ukrainy. Proszę, podpowiedz mi przynajmniej jedno rozwiązanie, jakiekolwiek rozwiązanie, które pozwoli nam sprowadzić do Ukrainy co najmniej dziesięć procent tych zdolnych do walki mężczyzn, którzy wyjechali do końca roku. I na tym rozmowa się kończy, bo takich rozwiązań po prostu nie ma. Wszyscy ci, którzy chcieli bronić Ukrainy, wrócili w 2022 i 2024 r., kiedy morale było takie, że gdybyśmy rozpoczęli kontrofensywę – wygralibyśmy. Teraz możemy mówić tylko o pojedynczych przypadkach. Spójrzmy na tę sytuację w następujący sposób: mieliśmy wypadek z całym krajem, w którym nasz samochód został potrącony przez ciężarówkę.
Kiedy toczy się wojna z największym krajem na świecie, nie ma dobrych rozwiązań dla wielu kwestii
Ołeksandr Pawliczenko, dyrektor wykonawczy Ukraińskiej Helsińskiej Unii Praw Człowieka, uważa, że pozbawienie ukraińskich mężczyzn za granicą usług konsularnych jest bardziej zemstą na tych, którzy wyjechali, choć przedstawia się to pod pozorem zwiększonej mobilizacji. Jego zdaniem kiedy państwo zaczyna odwoływać się do ustawy, która nawet jeszcze nie istnieje w sferze prawnej, jest to kiepska historia:
– Wizerunkowo to strata dla Ukrainy. Oczywiście, jeśli chodzi o uciekinierów, należy ich znaleźć i sprowadzić. Ale faktem jest, że nie jest to sposób na ich znalezienie i sprowadzenie. Jeśli już wyjechali, to wyjechali ze swoimi dokumentami, chyba że ktoś zgubił paszport, został mu on skradziony lub uszkodzony. Jednak nawet wtedy nie ma logicznego powodu, aby ktoś taki szedł po nowy paszport do konsulatu, wiedząc, że nie będzie mógł ponownie wyjechać z Ukrainy. To wyjątkowo nieprzemyślany krok.
Reakcja międzynarodowa
W komentarzu dla Radia Swoboda rzecznik Departamentu Stanu USA Daniel Sizek nazwał zawieszenie usług konsularnych dla ukraińskich mężczyzn skomplikowaną kwestią, zastrzegając, że jasne jest, że siły zbrojne potrzebują ludzi do obrony kraju, a rząd USA szanuje prawo ukraińskich władz do określania swojej polityki.
Z kolei według stacji Deutsche Welle decyzja Ukrainy o zawieszeniu usług konsularnych dla mężczyzn nie wpłynie na ich status uchodźcy w Niemczech.
Tymczasem prezydent Litwy Gitanas Naus?da i premier Ingrida Šimonite powiedzieli, że ich kraj może pomóc Ukrainie w sprowadzaniu mężczyzn w wieku wojskowym. Według Alvydasa Medalinskasa, analityka politycznego z Uniwersytetu Mykolasa Romerisa w Wilnie, to była „raczej impulsywna reakcja”:
– W ostatnich dniach zaczęli się z niej wycofywać. Podczas ostatniego wywiadu dla litewskiego radia państwowego zarówno prezydent, jak premierka powiedzieli, że zamierzają pomóc po konsultacjach z partnerami z UE i Ukrainy.
Musieli zdać sobie sprawę, że obecnie nie ma ku temu prawie żadnych podstaw prawnych ani środków technicznych
Ihor Hawryliuk, analityk stosunków polsko-ukraińskich w Warszawie, wyjaśnia, że w Polsce pomysł pomocy Ukrainie w sprowadzaniu mężczyzn w wieku wojskowym był ogólnie popierany, ale jest to niezwykle złożona kwestia i powinna być rozpatrywana w trzech wymiarach: prawnym, politycznym i ekonomicznym. Jednocześnie zaznacza, że polski minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński powiedział, iż dopóki nie zostaną podjęte inne decyzje w sprawie zasad pobytu Ukraińców w Polsce, obywatele Ukrainy, nawet ci z przeterminowanymi dokumentami, będą chronieni:
– Wicepremier i minister obrony w rządzie Tuska Władysław Kosiniak-Kamysz dość przychylnie zareagował na wprowadzenie ograniczeń w usługach konsularnych dla ukraińskich mężczyzn w wieku mobilizacyjnym, a nawet stwierdził, że Polska może pomóc im w powrocie do domu. Taką reakcję lidera Polskiego Stronnictwa Ludowego można tłumaczyć chęcią pozyskania sympatii niektórych ugrupowań wyborczych przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w dniach 6-9 czerwca 2024 roku. Z jednej strony szef polskiego MSZ Radosław Sikorski wyraził zrozumienie dla potrzeby powrotu Ukraińców w wieku mobilizacyjnym.
Z drugiej strony podkreślił, że inicjatywa powinna wyjść od Ukrainy, biorąc pod uwagę jej niejednoznaczny charakter etyczny, przenosząc tym samym odpowiedzialność za pierwszy krok na Kijów
Tak więc, podsumowuje Ihor Hawryliuk, brak jasnego, wspólnego stanowiska najprawdopodobniej oznacza, że rząd Tuska nie ma jeszcze praktycznego rozwiązania, a załatwienie tych kwestii może zająć miesiące. Jest też inny ważny czynnik, który polskie władze muszą wziąć pod uwagę:
– Ukraińscy mężczyźni odgrywają ważną rolę w polskiej gospodarce, więc próby sprowadzenia ich z powrotem na Ukrainę mogą spowodować masowy exodus do krajów sąsiednich, takich jak Niemcy czy Czechy.
Czeski minister spraw zagranicznych Jan Lipavsky oświadczył jednak, że jego kraj nie wspiera ukraińskich mężczyzn próbujących ukryć się przed mobilizacją w Ukrainie, pozostając za granicą.
Obecnie w krajach UE mieszka około 4,3 mln Ukraińców, z czego około 860 tys. to dorośli mężczyźni. Olha Stefaniszyna, wicepremierka Ukrainy ds. integracji europejskiej, zapewniła, że nikt nie zostanie sprowadzony siłą. Według niej aktualizacja danych w TCK nie oznacza automatycznego wysłania na front – ukraińskie władze chcą przede wszystkim określić potencjał mobilizacyjny państwa.
Paradoksalnie jednak, efekt może być odwrotny. Według Ołeksandra Pawliczenki procedura uruchomiona przez państwo raczej ujawni problem braku rezerwy mobilizacyjnej i nieefektywności procesu i mobilizacji w ogóle:
– Wszystko zaczęło się od tego, że w 2023 r. zlikwidowano komisariaty wojskowe, a mobilizacja w zasadzie się nie powiodła. Wtedy państwo zaczęło szukać winnych i wskazywać ich palcem.
Obrońca praw człowieka podkreśla, że w żaden sposób nie usprawiedliwia osób uchylających się od obowiązków, ale obwinianie wszystkich jest złą praktyką:
– Mówimy o całej populacji mężczyzn w wieku powyżej 18 lat. Niektórzy z nich wyjechali z powodów prawnych. Nawiasem mówiąc, to właśnie ci, którzy wyjechali z fałszywymi zaświadczeniami, których teraz nie można sprawdzić, a także udawani rodzice z wieloma dziećmi i towarzyszące im osoby niepełnosprawne, zrobili z tego cały biznes. W tamtych czasach trzeba było zainstalować filtry, aby powstrzymać takie manipulacje.
Ci, którzy mają podstawy prawne do wyjazdu, mogą poddać się weryfikacji w TCK. Ale na pewno nie zostaną włączeni do rezerwy mobilizacyjnej
Ukraińscy mężczyźni w wieku poborowym, którzy przebywają za granicą, mają ograniczony dostęp do usług konsularnych. Przewiduje to nowa ustawa o mobilizacji. Jednak takie ograniczenia miały wejść w życie nie wcześniej niż 18 maja. Nagłe wstrzymanie pod koniec kwietnia wszystkich usług konsularnych, z wyjątkiem wydawania dowodów osobistych na powrót do Ukrainy, spowodowało chaos i wywołało falę oburzenia wśród Ukraińców za granicą
Amerykańscy ustawodawcy przyjęli ustawę dającą prezydentowi USA prawo do konfiskaty zamrożonych rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. Tymczasem Unia Europejska przygotowała plan przekazania Kijowowi zysków z rosyjskich aktywów, które są zablokowane w UE. O tym, o jakie kwoty chodzi, kiedy Ukraina je otrzyma, na co może je wydać i dlaczego podejścia do obsługi rosyjskich funduszy w USA i Europie się różnią się Sestry rozmawiały z Ołeksandrem Sawczenką, ekonomistą.
Kateryna Trifonenko: Obie izby Kongresu USA poparły konfiskatę rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. O jakich aktywach mówimy i jaki jest mechanizm konfiskaty?
Aleksander Sawczenko: Aresztowano część aktywów Banku Centralnego Rosji, w tym jej państwowego funduszu majątkowego o wartości około 300 miliardów dolarów. Mówimy o środkach głównie w trzech walutach: w dolarach amerykańskich – w bankach amerykańskich, w euro – głównie w bankach Unii Europejskiej (chociaż były tu też konta dolarowe, ale to stosunkowo niewielkie kwoty) oraz w dolarach, euro i funtach brytyjskich – w bankach Wielkiej Brytanii.
Decyzja Stanów Zjednoczonych o konfiskacie aktywów może dotyczyć wszystkich aktywów w dolarach, zarówno w bankach amerykańskich, jak europejskich (UE i Wielkiej Brytanii). Według różnych szacunków, kwota suwerennych aktywów dolarowych, w tym suwerennego funduszu majątkowego, wynosi nieco ponad pięć miliardów. To są pieniądze, o których teraz mówimy. Mechanizm konfiskaty w Stanach Zjednoczonych jest bardzo prosty: podejmowana jest decyzja, najprawdopodobniej przez Departament Sprawiedliwości, a środki są pobierane z rachunków bankowych, na których przechowywane są te pięć miliardów, na rzecz rządu USA..
Następnie Departament Sprawiedliwości może przekazać je Ukrainie różnymi kanałami – albo do budżetu, albo do specjalnych funduszy na zakup broni dla Ukrainy
Ostateczna decyzja w sprawie transferu aktywów pozostaje więc w gestii rządu USA. Jeśli Donald Trump powróci do władzy, to czy będzie w stanie odwrócić tę decyzję?
Jeśli Biden poinstruuje Departament Sprawiedliwości i będzie mógł to zrobić, Departament Sprawiedliwości natychmiast nakazuje bankom komercyjnym w Stanach Zjednoczonych odpisanie tych pieniędzy na rzecz budżetu USA. Oznacza to, że Biden podpisał ustawę, nad którą głosowały już dwie izby Kongresu, a już jutro fundusze te mogą zostać skonfiskowane. Wszystko, pociąg odszedł. Ani Trump, ani nikt inny nie będzie w stanie nic zrobić.
Gdzie można skierować te skonfiskowane rosyjskie fundusze?
Są dwie ścieżki. Pierwsza: Stany Zjednoczone mają dwa fundusze, z których finansują zakupy broni dla Ukrainy. Druga: środki mogą zostać przelane na konto Gabinetu Ministrów w Narodowym Banku Ukrainy. W tym przypadku pieniądze zostaną wykorzystane do sfinansowania deficytu budżetowego.
Myślę, że będzie to rozwiązanie łączone. Chociaż byłoby lepiej, gdyby te środki zostały wykorzystane na zakup broni na wniosek Sił Zbrojnych Ukrainy.
Czy Unia Europejska, która zamroziła znacznie więcej rosyjskich aktywów, pójdzie za amerykańskim przykładem?
Unia Europejska wybrała inną strategię, ponieważ sprawa jest dla niej trudniejsza. Stany Zjednoczone mają już precedensy w przejmowaniu pieniędzy od ich właścicieli na rzecz innych odbiorców – stało się tak w przypadku Iraku, Wenezueli, Iranu. W USA istnieje stosowne orzecznictwo, a rząd amerykański nie ma z tym problemu. I nikt, podkreślam, nikt nie będzie w stanie złożyć pozwu o nielegalność takiej decyzji. Nie ma na to absolutnie żadnych szans. Mam na myśli kraj lub firmę, które pozwałyby Stany Zjednoczone, ponieważ rozmowa tam jest bardzo krótka: nowe sankcje lub konfiskata.
Pamięta Pani Łazarenkę [Pawło Łazarenko, premier Ukrainy w latach 1996-1997, za korupcję skazany w 2006 r. na 108 miesięcy więzienia i 10 mln dolarów grzywny – red.], naszego byłego premiera? Cóż, jego konta w amerykańskich bankach zostały obciążone na rzecz budżetu USA. Podobnie było z pieniędzmi Kołomojskiego [Ihor Kołomojski, ukraiński oligarcha, oskarżony o korupcję w czasie piastowania stanowiska gubernatora obwodu dniepropetrowskiego w latach 2014–2015. W 2021 r. rząd USA wprowadził przeciw niemu sankcje – red]. Jego pieniądze zostały skonfiskowane i przekazane do budżetu USA. I proszę mi wierzyć: nikt nie pójdzie do sądu. To jest sprawa amerykańska.
Jeśli chodzi o Unię Europejską, to tam nie było takich precedensów. Ponadto nie jestem pewien, czy unijne prawodawstwo będzie po stronie rządów, które zamroziły te fundusze
Wydaje mi się, że kraje UE albo poprzez swoje parlamenty narodowe, albo poprzez Komisję Europejską i nowe dyrektywy powinny znacznie wzmocnić swoje stanowisko w sprawie tych funduszy. Dlatego Unia przyjęła inne podejście: opodatkowała zyski z lokowania tych zamrożonych aktywów i przekazała je Ukrainie.
Jednak Stany Zjednoczone przygotowują się do wywarcia presji na kraje UE – by poszły dalej i nie tylko znacjonalizowały, a następnie przetransferowały do Ukrainy zyski z zamrożonych rosyjskich aktywów, ale przeszły do pełnej konfiskaty tych aktywów. Taka presja będzie.
Wyniki tej presji zostaną ostatecznie podsumowane na szczycie G7 w czerwcu. Ale powtarzam: Europejczykom jest znacznie trudniej niż Amerykanom, bo muszą jeszcze przejść przez procedury w parlamentach krajowych i Komisji Europejskiej.
I wreszcie stanowisko Wielkiej Brytanii. Elity finansowe i agencje rządowe tego kraju ogłosiły, że zamrożone aktywa w brytyjskich bankach, które są przechowywane w funtach, euro i dolarach, zostaną wykorzystane jako zabezpieczenie w celu udzielenia pożyczki Ukrainie. Argument jest prosty: prędzej czy później aktywa te znajdą się w rękach Kijowa, więc mogą być wykorzystane jako zabezpieczenie bez żadnych problemów, a Brytyjczycy mogą zacząć przelewać pieniądze już teraz. Chcą nawet otworzyć linię kredytową dla Ukrainy lub wyemitować papiery wartościowe pod te aktywa, a środki zostaną również przekierowane do Ukrainy.
Istnieją więc trzy opcje dotyczące tego, co zrobić z zamrożonymi rosyjskimi aktywami: Amerykanie je skonfiskują, Europejczycy przekażą zyski z aktywów, a Brytyjczycy wykorzystają je jako zabezpieczenie, by zorganizować nieoprocentowane pożyczki dla Ukrainy
Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Josep Borrell powiedział, że Unia opracowała już plan wykorzystania dochodów z rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. O jakiej kwocie mówimy i kiedy będziemy mogli ją otrzymać?
Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Josep Borrell powiedział, że Unia opracowała już plan wykorzystania dochodów z rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. O jakiej kwocie mówimy i kiedy będziemy mogli ją otrzymać?
To kwota około 200 miliardów dolarów, przechowywana w euro w depozycie Euroclear [belgijska firma świadcząca usługi finansowe, wyspecjalizowana w rozliczaniu i depozycie transakcji papierami wartościowymi, a także obsłudze tych papierów wartościowych – red.]. Nie są to wszystkie środki w euro, ale o tym na razie mówimy. Być może łatwiej jest sobie z nimi poradzić, ponieważ Euroclear to jeden podmiot w Belgii. Aktywa te wygenerowały tylko około trzech miliardów dolarów w ciągu roku. To bardzo niewiele, ponieważ obecnie rentowność obligacji amerykańskich i euroobligacji wynosi około czterech procent. Innymi słowy, teoretycznie powinniśmy byli otrzymać osiem miliardów – tyle że środki te po prostu leżą i nie są oprocentowane. Niektóre z nich znajdują się na rachunkach tranzytowych i dlatego generują niewielki dochód.
Oznacza to, że mówimy o trzech do trzech i pół miliarda z tendencją spadkową, ponieważ inflacja spada, a przychody też spadną w nadchodzących latach, chyba że coś się wydarzy. Pieniądze są zamrożone od dwóch lat i teoretycznie moglibyśmy otrzymać sześć miliardów. Teraz jednak mówimy o przekazaniu miliarda na początku lata.
Serwis Politico poinformował, że UE nie przekaże Ukrainie 5 mld euro zysków z inwestycji zamrożonych rosyjskich aktywów w latach 2022-2023, bo pieniądze te pozostaną w Brukseli jako ubezpieczenie od rosyjskich pozwów. Ten sam serwis, powołując się na źródła w belgijskim rządzie, pisze, że Rosja złożyła już 94 pozwy przeciwko Euroclear. Jak skuteczne mogą być te pozwy?
Po pierwsze, 5 miliardów zabezpieczenia to za dużo. Po drugie, należy pilnie poprawić ustawodawstwo UE i ustawodawstwa krajów Unii w zakresie transferu zysków. Jeśli chodzi o roszczenia, kraje UE mają tutaj nienaganną pozycję: rosyjskie aktywa wygenerowały zyski, UE nałożyła podatek na te zyski, na przykład 90 procent. I to wszystko – są to już fundusze Unii, które zostały przekazane Ukrainie.
Jednak oczywiście są lobbyści z Rosji pracujący w krajach europejskich. Jest ich wielu wśród analityków, prawników – i oni będą się sądzić
Christine Lagarde, szefowa Europejskiego Banku Centralnego, powiedziała, że konfiskata zamrożonych rosyjskich aktywów naruszyłaby prawo międzynarodowe. Ponadto zachodnie media często wyrażają opinię, że taka konfiskata podważy zaufanie do europejskich instytucji finansowych ze strony innych głównych klientów, takich jak Chiny czy Arabia Saudyjska. A to może wywołać kryzys w strefie euro. Jak poważne są te argumenty?
To główny argument rosyjskich analityków: że trzymanie pieniędzy w euro i dolarach jest obecnie niebezpieczne. Mam pytanie do chińskiego banku centralnego i Saudyjczyków: W jakiej walucie powinniśmy trzymać nasze środki? Mamy następujące waluty rezerwowe: dolar amerykański, euro, jen japoński, funt, frank szwajcarski (możemy jeszcze do tego dodać dolara kanadyjskiego). Około dziesięciu lat temu do walut rezerwowych został dodany chiński juan. Ale lwia część – 80 procent – rezerw banków centralnych na całym świecie to dolary i euro. I jeśli Chiny zrobią coś niewłaściwego, Stany Zjednoczone wykluczą juana z puli walut rezerwowych.
Wtedy globalny system po prostu wypchnie nieuczciwe kraje, które nie zgodzą się na umieszczenie swoich rezerw w dozwolonych walutach.
Po drugie, agencje ratingowe nie będą uznawać rezerw banków centralnych w innych walutach niż rezerwowe, a ich ratingi spadną. To system zamknięty i nie można się z niego wydostać ani nawet go podważyć. Można tylko spalić samego siebie, czego Chiny nie zrobią. Arabia Saudyjska też nie.
Co jest potrzebne?
Oczywiście musimy wzmocnić pozycję krajów UE, aby ich rządy były przekonane, że prawo jest po ich stronie w 100, a nie w 99 procentach. Myślę, że właśnie nad tym pracują teraz prawodawcy i rządy tych krajów
W jakim stopniu zyski z rosyjskich aktywów pomogą Ukrainie?
Jeśli weźmiemy pod uwagę tę mało optymistyczną, choć też nie pesymistyczną, opcję, to w tym roku Ukraina może otrzymać około 10 miliardów dolarów. Wyobraźmy sobie, że wszystkie te pieniądze zostaną wykorzystane na zakup broni. To ogromna suma, to kilka baterii Patriot, to tysiące pocisków ATACMS, które mogą uderzać na odległości 300 kilometrów, to 100 F-16 z pełnym wyposażeniem. Jest to więc dużo pieniędzy i gdyby można je było wykorzystać na zakup broni, której potrzebuje Ukraina, i to broni ofensywnej, mogłoby to odwrócić losy wojny.
Od dawna mam pomysł, jak zakończyć wojnę w piękny sposób. Zaproponowałem konfiskatę tych aktywów – 300 miliardów – i następującą formułę: zakomunikować Putinowi i Kremlowi, że za każdy dzień wojny jeden miliard z aktywów Rosji zostanie przekazany Ukrainie na zakup wybranej przez nią broni. Broń ta mogłaby być używana przez ukraińskie siły zbrojne według ich uznania, a ukraińskie wojsko mogłoby uderzać także na cele wojskowe w Rosji.
Po drugie, za każdą rakietę wystrzeloną na Ukrainę należy również pobrać miliard dolarów. Dziesięć wystrzelonych rakiet – dziesięć miliardów dolarów. W ten sposób moglibyśmy stworzyć u Putina odruch warunkowy, jak u psa Pawłowa. Iwan Pawłow był wybitnym rosyjskim fizjologiem, który nienawidził ówczesnego rosyjskiego rządu komunistycznego, był bardzo krytyczny wobec narodu rosyjskiego w najgłębszym sensie. Przeprowadzał eksperymenty na psach i tworzył u nich odruchy warunkowe.
Myślę, że Putin nie jest głupszy od psa
Teraz Kreml i Rosja mają bezwarunkowy odruch niszczenia Ukrainy. Ale dzięki tej metodzie (dzień wojny – minus miliard, wystrzelona rakieta – minus miliard) w ciągu kilku tygodni możemy wyrobić w Putinie i całej Rosji odruch warunkowy, że wojna jest bardzo zła, boli i będą uderzenia odwetowe.
W ten sposób wojna mogłaby się dość szybko zakończyć.
Istnieją trzy opcje dotyczące tego, co zrobić z zamrożonymi rosyjskimi aktywami: Amerykanie je skonfiskują, Europejczycy przekażą zyski z aktywów, a Brytyjczycy wykorzystają je jako zabezpieczenie, by zorganizować nieoprocentowane pożyczki dla Ukrainy - mówi ekonomista Ołeksandr Sawczenko
Według głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy Ołeksandra Syrskiego sytuacja na froncie wschodnim znacznie się pogorszyła się od początku kwietnia. Walki nasilą się jeszcze bardziej w maju i czerwcu – przewiduje z kolei szef wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanow. Podczas gdy Rosjanie intensyfikują swoje operacje ofensywne, ukraińskiemu wojsku poważnie brakuje broni, wynika z raportu Instytutu Studiów na Wojną.
Sestry przeanalizowały, jak na przebieg działań wojennych wpłynie amerykańska pomoc, czy ukraińskie siły zbrojne będą miały siłę do przeprowadzenia kolejnej kontrofensywy i gdzie Rosjanie przygotowują się do ataku w pierwszej kolejności.
Kilometr tu, 200 metrów tam
– Rosja chce zmobilizować 300 000 żołnierzy do 1 czerwca. Przygotowujemy się do tego. Do 9 maja Rosja spodziewa się zająć Czasiw Jar na wschodzie Ukrainy. Spodziewam się, że wytrzymamy, że broń dotrze na czas i będziemy w stanie odeprzeć wroga, a następnie złamać rosyjskie plany kontrofensywy na pełną skalę w czerwcu – powiedział Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla NBC News.
– Rosyjskie władze uwielbiają symboliczne daty, więc aby Putin miał się czym chwalić w dniu swojej piątej inauguracji 7 maja i w dniu zwycięstwa, czyli 9 maja, nie będą się liczyć z żadnymi stratami – mówi Graeme P. Herd, analityk z Europejskiego Centrum Studiów nad Bezpieczeństwem George'a C. Marshalla (GCMC). Jednocześnie podkreśla, że Rosja nie przestała atakować:
– Rosyjska ofensywa trwa. Nie mówiłbym o jakimś nowym, nagłym ogłoszeniu ofensywy. Rosja zasadniczo prowadzi wojnę na wyniszczenie, stopniowo posuwając się o kilometr tu, pół kilometra tam, 200 metrów tu – i tak na większości odcinków frontu. Ale jeśli mówimy o ofensywie na inną skalę, w szczególności w regionie Doniecka, istnieje wiele bardzo dobrze ufortyfikowanych miast. Do 9 maja pozostały dwa tygodnie, a posuwanie się naprzód jest bardzo trudnym zadaniem z wojskowego punktu widzenia. Jednak polityka sprawia, że Rosjanie z ogromnymi stratami się nie liczą.
Na przykład chęć ponownego zdobycia Charkowa ma również aspekt polityczny, ponieważ Putin uważa to miasto za rosyjskie i wciąż nie może zrozumieć, dlaczego od 2022 roku stawia ono opór
Pod koniec marca Putin podpisał dekret o wiosennym poborze do wojska, zgodnie z którym do rosyjskiej armii ma zostać wcielonych 150 tysięcy osób. Na początku kwietnia rosyjskie Ministerstwo Obrony poinformowało, że od stycznia armię zasiliło ponad 100 tysięcy nowych żołnierzy kontraktowych.
„Wczesnym latem Rosjanie mogą próbować zająć nowe terytoria, w szczególności w obwodach donieckim, ługańskim, chersońskim i zaporoskim” – pisze z kolei brytyjski dziennik "Financial Times".
– Rosyjskie siły zbrojne w dużej mierze odbudowały swój personel poprzez pobór i wsparcie zagraniczne, zwłaszcza z Korei Północnej i Chin – mówi Davis Allison, analityk strategiczny z Centrum Studiów Strategicznych w Hadze. – Główny wysiłek wydają się koncentrować na wschodzie, by przejąć cały region Ługańska i zagrozić Charkowowi. Wysiłek drugorzędny , jak się zdaje, koncentrują na południu, w pobliżu Krymu, aby odciągnąć siły ukraińskie od głównej osi.
Najtrudniejszym obszarem jest i będzie region doniecki, mówi ekspert wojskowy i emerytowany pułkownik armii ukraińskiej Petro Czernyk:
– Putin jest bardzo pryncypialny w swoich celach. Już trzykrotnie udaremniliśmy jego plany zdobycia obwodu donieckiego. Ale żeby ofensywa zakończyła się sukcesem, muszą dodać tam co najmniej 40 tysięcy żołnierzy. Nie zastąpić, ale dodać. Jak dotąd nic nie wskazuje na to, by mieli już te 40 tysięcy. Ponadto te dodatkowe 40 tysięcy żołnierzy oznacza 800 dodatkowych czołgów, 2,5 tysiąca pojazdów opancerzonych i 1000 sztuk artylerii.
Nie Armagedon, ale będą problemy
Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow jest pierwszym rosyjskim urzędnikiem, który otwarcie wskazał Charków jako cel ofensywy. Zostało to odnotowane w raporcie Amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną: „19 kwietnia 2024 r. Ławrow powiedział podczas wywiadu radiowego z kilkoma prominentnymi rosyjskimi propagandystami państwowymi, że Charków »odgrywa ważną rolę« w pomyśle prezydenta Rosji Władimira Putina na stworzenie zdemilitaryzowanej »strefy sanitarnej« w Ukrainie w celu ochrony rosyjskich osad granicznych przed ukraińskimi atakami. Zapytany, dokąd udadzą się rosyjskie wojska po utworzeniu tej »strefy sanitarnej«, Ławrow powiedział, że rosyjskie władze są »w pełni przekonane«, że wojna z Ukrainą będzie kontynuowana”.
– Putin oczywiście chciał zająć Charków, ponieważ miasto to było jedną ze stolic Ukrainy i ma wielkie znaczenie symboliczne – powiedział Wołodymyr Zełenskij w wywiadzie dla niemieckiej gazety „Bild”. I podkreślił: – Ukraina zrobi wszystko, aby do tego nie doszło.
Pułkownik Petro Czernyk uważa, że tej chwili Rosjanie nie mają możliwości zaatakowania Charka, ale w nadchodzących miesiącach postarają się zebrać wystarczające do tego zasoby:
– Czy zwiększą współczynniki uderzeń rakietowych i sabotażowych? Tak. Ale by dostać się do Charkowa, nadal trzeba pokonać czterdzieści kilometrów trudnego terenu. W rejonie Bachmutu i Awdijiwki posuwają się o kilkadziesiąt metrów dziennie. By iść dalej, muszą zbudować korpus liczący co najmniej 150 tysięcy ludzi.
Nie budują go w szybkim tempie, ale postarają się osiągnąć takie liczby do jesieni. Rosyjskie cele i rzeczywistość to jednak nie to samo
Technicznie rzecz biorąc, Rosja chce przejąć jak najwięcej terytorium w regionach, które już częściowo zajęła. Aby ocenić skuteczność tej ofensywy, musimy odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: Co jest jej głównym celem? Stawia je Grzegorz Małecki, były szef polskiego wywiadu zagranicznego.
– Najprawdopodobniej Putin jest zainteresowany poprawą swojej pozycji negocjacyjnej poprzez zajęcie nowych terytoriów – mówi Małecki. – Terytoria te, choć na mniejszą skalę niż planowano dwa lata temu, pozwolą mu pokazać się jako zwycięzca, który osiągnął pewne cele. Jak jednak wiemy, jego polityka ma na celu nie tylko zajęcie konkretnego terytorium Ukrainy.
Według Małeckiego nie ma obecnie skutecznych międzynarodowych dźwigni wpływu, które zmusiłyby Rosję do porzucenia swoich planów wojskowych.
– To oczywiste, że szaleństwo na Kremlu jest nadal silne, okupant będzie próbował zintensyfikować szturm i działania ofensywne. Odpowiemy na to – zapowiedział Wołodymyr Zełenskij po doniesieniach szefów wywiadu zagranicznego i wojskowego.
– Armagedon nie nastąpi, jak wielu zaczyna teraz mówić, ale od połowy maja pojawią się problemy – przewiduje Kyryło Budanow i podkreśla, że plany Rosjan są związane z wyborami w USA: chcą oni przejąć jak najwięcej ziemi przed inauguracją prezydencką.
Długo oczekiwana pomoc
W ostatnich miesiącach Rosjanie wystrzeliwali 5-6 razy więcej pocisków artyleryjskich niż ukraińskie wojsko, a za kilka tygodni dysproporcja ta mogłaby wynosić 10 do 1 na korzyść Rosji. Generał Christopher Cavoli, naczelny dowódca sił sojuszniczych w Europie, ostrzegł przed tym podczas przesłuchania w Izbie Reprezentantów:
– Bez ciągłego amerykańskiego wsparcia Ukrainie szybko zabraknie pocisków artyleryjskich i rakiet obrony powietrznej. Strona, która nie będzie w stanie odpowiedzieć, przegra.
W wywiadzie dla PBS Zełenski określił wprost swoje oczekiwania dotyczące amerykańskiej pomocy: „Mówię szczerze: bez tej pomocy nie będziemy mieli szans na zwycięstwo”.
20 kwietnia, po miesiącach blokowania, Izba Reprezentantów zatwierdziła ustawę o zapewnieniu Ukrainie pomocy w wysokości 60,8 mld USD do końca września 2025 roku. Ustawa przewiduje 13,8 mld USD dla Kijowa na zakup broni i sprzętu, kolejne 13,4 mld USD na wymianę i naprawę już przekazanej broni oraz szkolenie ukraińskiego wojska. Kolejne 23,2 mld USD z tej kwoty zostanie wykorzystane na sfinansowanie uzupełnienia amerykańskich arsenałów. Ponadto dokument wzywa prezydenta USA do jak najszybszego dostarczenia Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu ATACMS.
To dużo pieniędzy i silne wsparcie, ocenia Graeme P. Herd z GCMC:
– To oznacza dostarczenie broni, której potrzebuje Ukraina. Na poziomie taktycznym mogą to być pociski artyleryjskie i większa siła ognia, by zakłócić rosyjską logistykę. Może to być precyzyjna broń dalekiego zasięgu do atakowania stanowisk dowodzenia, składów amunicji i tym podobnych rzeczy. Ona zdegraduje taktyczne możliwości Rosji.
Natomiast w planie operacyjnym jeśli część z tych miliardów zostanie wydana na długo oczekiwane F-16 uzbrojone w precyzyjne bomby i pociski, uderzenie w rosyjskie siły w Ukrainie będzie jeszcze głębsze
To kłamstwo, Emmanuel o tym wie
Na czas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu prezydent Francji zaproponował ogłoszenie globalnego rozejmu, w szczególności w Ukrainie. W tej inicjatywie Emmanuel Macron ma nadzieję na wsparcie Chin: „Chiński przywódca przyjedzie do Paryża za kilka tygodni. Poprosiłem go o pomoc. W 2022 r. mieliśmy również podobne zadanie przed Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi, których gospodarzem były Chiny. Więc to może być dyplomatyczny moment dla pokoju”.
Grzegorz Małecki uważa jednak, że tak się nie stanie:
– Być może chodzi o to, że Macron próbuje zapobiec tej ofensywie, którą Rosja zaplanowała na maj i czerwiec, odwołując się do pewnej tradycji. Jednak mam w pamięci podobne sytuacje z przeszłości, takie jak wojna w Gruzji w 2008 roku, więc nie wydaje mi się to realistyczne.
Ponadto jest wątpliwe, czy byłoby to w interesie Ukrainy, ponieważ Rosja mogłaby wykorzystać rozejm do wzmocnienia się
Kreml nigdy nie dotrzymuje obietnic zawieszenia broni, podkreślił Wołodymyr Zełenski:
– Nie wierzę w żaden format rozejmu z Rosją. To kłamstwo, Emmanuel o tym wie, jest tego świadkiem. Byliśmy razem w formacie normandzkim, razem przeszliśmy przez proces miński. Francja, Niemcy, Ukraina – wszyscy jesteśmy żywymi świadkami tego, że nie ma czegoś takiego jak zamrożony konflikt z Rosją.
Ukraińska kontrofensywa
Po otrzymaniu amerykańskiej pomocy Ukraina może kontynuować walkę do 2025 roku. Głównym problemem Kijowa są zasoby ludzkie, mówi Graeme P. Herd:
– W przypadku Rosji sprawa wygląda tak, że z populacją czterokrotnie większą i gospodarką dziesięciokrotnie większą od ukraińskiej może grać w długą grę, w wojnę na wyniszczenie, choć ponosząc przy tym ogromne straty. Ale to sytuacja, w której tracą obie strony, tyle że jedna z nich ma głębsze kieszenie. Myślę, że taka jest rosyjska mentalność. Z pragmatycznej wojskowej perspektywy długoterminowej Rosjanie będą kontynuować walkę na całym froncie i starać się rozciągnąć siły ukraińskie tak, by żadna pozycja nie mogła być naprawdę dobrze broniona – i zapewnić sobie w ten sposób możliwość osiągania stopniowych postępów.
Przy wielu sprzyjających okolicznościach Ukraina mogłaby jeszcze w tym roku rozpocząć kontrofensywę; to absolutnie realistyczny scenariusz, uważa z kolei Petro Czernyk:
– W zeszłym roku byliśmy w trybie kontrofensywy – od maja do września byliśmy w ofensywie. Armia jest mniej liczna, mniej uzbrojona, ale udało nam się przeciąć przyczółek w Zaporożu, to fakt. Zrobiliśmy to, choć nie mieliśmy przewagi powietrznej. Wyobraźmy więc sobie, co będzie, gdy taką przewagę będziemy mieli.
Pokazaliśmy, że możemy wszystko, ale pod jednym warunkiem: potrzebujemy wystarczającej ilości broni
Znaczna część amerykańskiej broni dla Ukrainy jest już w magazynach w Niemczech i Polsce. Po podpisaniu ustawy przez prezydenta Joe Bidena natychmiast trafi ona na linię frontu. Najpierw zostanie dostarczona amunicja artyleryjska. Tymczasem Rosjanie zgromadzili do 25 000 żołnierzy w pobliżu Czasiw Jaru, miasto pozostaje jednak pod kontrolą ukraińską
Szczyt Pokojowy jest ważną platformą, ale nie powinniśmy oczekiwać od niego szybkich rezultatów. Co do tego zgadzają się zarówno ukraińscy, jak europejscy eksperci, którzy rozmawiali z serwisem Sestry. Osobną kwestią jest to, że wiele krajów, które nie stoją po stronie Ukrainy, prawdopodobnie wykorzysta tę platformę do promowania rosyjskiej agendy. To właśnie dlatego od czasu do czasu światowa przestrzeń publiczna była zalewana apelami do Ukrainy o powstrzymanie się od eskalacji i rozważenie negocjacji z Moskwą mających zakończyć działania wojenne. Wśród apelujących znalazł się nawet papież, którego rada dla Ukraińców, aby podnieśli białą flagę i rozpoczęli negocjacje, nim będzie za późno, wywołała znaczne oburzenie w Ukrainie i krytykę ze strony naszych partnerów w NATO, Polski i Niemiec.
Kto, jak i dlaczego popycha Ukrainę na ścieżkę dyplomacji/kapitulacji? I co powinniśmy z tym zrobić?
Show za wszystkie pieniądze
Przed Rosją otworzyło się okno możliwości. Rosjanie konsekwentnie kształtowali je od około połowy 2023 roku, prowadząc operacje informacyjne i psychologiczne, wpływając na Amerykanów i Europejczyków, wyjaśnia Rusłan Osypenko, dyplomata i ekspert ds. stosunków międzynarodowych:
- Udało im się zatrzymać amerykańską pomoc; Amerykanie wdali się w wewnętrzną dyskusję, podważyli europejską solidarność. Zdobyli pewne terytoria na linii frontu, my się wycofaliśmy, więc do lutego-marca mieli silną pozycję, a my byliśmy na słabej pozycji dyplomatycznej. I wtedy zaczęło się przedstawienie, jak to się mówi, ze wszystkimi pieniędzmi. Pojawili się chińscy mediatorzy, potem turecki prezydent, wreszcie papież. A wszystko to w parze z ostrzałem. Ukraińcy nie rozumieją, dlaczego infrastruktura energetyczna kraju została ostrzelana, gdy zima już się skończyła, a jednocześnie nasilił się ostrzał dużych miast, takich jak Charków, który jest bardzo wrażliwy dla przywódców politycznych.
Wszystko to nie jest niczym innym jak presją mającą doprowadzić Ukrainę do stołu negocjacyjnego, skłonić nas do podpisania kapitulacji i zmusić do uznania utraty okupowanych terytoriów
Pokój w zamian za terytoria – to nie jest nowy pomysł. Oto najświeższy przykład: 7 kwietnia „The Washington Post” poinformował, powołując się na swoje źródła, że Donald Trump może zaproponować Ukrainie oddanie niektórych terytoriów, takich jak Krym i Donbas, na rzecz Rosji. W reakcji rzecznik kampanii Trumpa nazwał dziennikarzy „The Washington Post” kłamcami, ale nie zakwestionował prawdziwości ich doniesień, mówiąc jedynie, że 45. prezydent USA nie przyjmie planu pokojowego, dopóki nie dojdzie do władzy i nie będzie mógł odpowiednio rozważyć wszystkich opcji. Można tylko spekulować, jakie są opcje Trumpa, biorąc pod uwagę jego wypowiedzi od początku inwazji na pełną skalę. Chwalił się między innymi, że zakończy wojnę w ciągu 24 godzin, narzekał, że USA dają Ukrainie zbyt dużo broni, i mówił o sprytnym rosyjskim dyktatorze Putinie, który chce pokoju.
Prezydent Wołodymyr Zełenski odpowiedział na artykuł „The Washington Post” dobitnie: „Jeśli plan jest taki, że po prostu oddamy nasze terytoria, to jest to bardzo prymitywny plan”.
Z kolei 12 kwietnia rosyjska „Nowaja Gazieta”, która nazywa siebie opozycyjną wobec obecnego reżimu, opublikowała artykuł, w którym twierdzi, że prezydent Turcji Recep Erdogan planuje promować nowy projekt traktatu pokojowego między Ukrainą a Rosją. Obejmuje on zamrożenie wojny wzdłuż obecnej linii frontu, zobowiązanie do przeprowadzenia ogólnoukraińskiego referendum w sprawie kursu polityki zagranicznej kraju w 2040 r. oraz referendów na ukraińskich terytoriach okupowanych przez Rosję w czasie zamrożenia wojny. Ponadto Rosja nie będzie sprzeciwiać się przystąpieniu Ukrainy do UE, a Kijów zgodzi się na status bezaliansowy – innymi słowy, porzuci plany wstąpienia do NATO. Kancelaria prezydenta Ukrainy skomentowała te informacje stwierdzeniem, że z punktu widzenia Ukrainy może istnieć tylko jeden plan pokojowy: formuła pokojowa Zełenskiego.
Rosyjska presja będzie kontynuowana, zaznacza Rusłan Osypenko, ponieważ Rosjanie rozumieją, że sprzyjające warunki nie będą trwać wiecznie:
- Okno możliwości zamknie się za ok. trzy miesiące, kiedy zostanie wybrany nowy Parlament Europejski. A w Europie tendencja jest taka, że tam będą wspierać Ukrainę. I nie chodzi o to, czy lubią, czy nie lubią naszego kraju, ale o to, że dajemy Europie czas na lepsze przygotowanie się do wojny. Więc nas poprą, przywiozą pociski, przylecą F-16, będzie równowaga sił między Ukrainą a Rosją na froncie. Putin może już nie mieć takiej okazji, jak teraz. Chyba że przyjdzie Trump i bezpośrednio wywrze na nas presję, wstrzymując w ogóle jakiekolwiek relacje. I postawi nam ultimatum, żebyśmy usiedli i coś podpisali.
Rosjanie na pewno mają taką kalkulację, ale obiektywnie w lipcu – sierpniu ich okno możliwości się zamknie
Strach przed wojną
Apele o szybsze zawieszenie broni i oświadczenia, że Ukraina powinna negocjować, są wynikiem trzech czynników, wyjaśnia Adam Rożewicz, analityk polityczny w Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich (Wilno). Po pierwsze, wiele osób na Zachodzie nie rozumie złożoności działań wojennych i nie postrzega wojny jako czegoś, co w rzeczywistości zagraża istnieniu Ukrainy:
- Kolejnym czynnikiem są kwestie polityczne. Najlepszym tego przykładem jest sposób, w jaki Donald Trump wykorzystuje wojnę, aby podnieść swój status i uzyskać przewagę polityczną we własnym kraju – by pokazać Amerykanom, że może zakończyć tę wojnę bardzo szybko, podczas gdy Biden nie mógł tego zrobić. Trzecim powodem jest to, że niektórzy ludzie koncentrują się na stanowisku Rosji, mówiąc, że jeśli Zachód zmusi Ukrainę do negocjacji, zyska przewagę. Takie głosy też słychać.
Wszyscy ci, którzy naciskają na Ukrainę, by negocjowała, od papieża po Trumpa, mogą mieć własne uzasadnienia i logikę. Jednak głównym wspólnym elementem jest strach przed wojną, jej konsekwencjami i obawa, że sami będą musieli walczyć, mówi Joris van Bladel, starszy pracownik naukowy w Egmont-Royal Institute of International Relations (Bruksela). Podaje on przykład z własnego doświadczenia:
- Kiedy organizuję konferencje wspierające Ukrainę lub piszę artykuły na ten temat, natychmiast spotykam się z bardzo negatywną reakcją niektórych obywateli, którzy twierdzą, że jestem podżegaczem wojennym. Dzieje się tak tylko dlatego, że mówię, że musimy pomóc Ukraińcom powstrzymać Rosjan.
Strach przed wciągnięciem w wojnę generuje agresję, a potem zaczyna się tak zwane utrzymywanie pokoju – a w rezultacie naciski na rządy, aby wywierały presję na Ukrainę
Pokój po pekińsku
Chiny nie potępiły inwazji Rosji na Ukrainę. Natomiast amerykańscy dziennikarze, powołując się na źródła wywiadowcze, od czasu do czasu donoszą, że Chińczycy pomagają Rosji w zdobywaniu broni.
Oficjalny Pekin milczał przez rok, nim publicznie przedstawił swoje propozycje zakończenia wojny w Ukrainie. Chińczycy po raz pierwszy przedstawili 12-punktowy plan na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2023 r. Wzywa on do bezwarunkowego zawieszenia broni i wznowienia rozmów pokojowych. W chińskiej wersji wojna nazywana jest kryzysem ukraińskim, zauważa dr Stanisław Żelichowski, ekspert od spraw międzynarodowych, co jasno pokazuje, czyje interesy promują Chiny. Ponadto modelowane jest przesłanie, że skoro to kryzys, to łatwiej go rozwiązać:
- Stanowisko Chin jest jasne: mają silny sojusz z Rosją. Widzimy, że podczas ostatniej wizyty Ławrowa uzgodniono wzmocnienie współpracy strategicznej. Z drugiej strony Chiny nie chcą stracić rynków handlowych na Zachodzie i pogorszyć sobie stosunków z Unią Europejską. Dlatego Xi Jinping zamierza odwiedzić Europę na początku maja. To ważne dla Chin w kontekście ich projektu „Jednego pasa, jednej drogi”. I oczywiście nie chcą stanąć w obliczu europejskich lub amerykańskich sankcji, ale analizują je w kontekście swoich regionalnych ambicji, w szczególności dotyczących Tajwanu.
Krótko mówiąc, dla Chin ważne jest, aby Rosja nie przegrała, a Ukraina i Zachód nie wygrały, by nie było wyraźnych zwycięzców ani pokonanych
W ostatnich tygodniach chińska dyplomacja mocno się zaktywizowała. Od 2 do 11 marca Li Hui, specjalny przedstawiciel Pekinu ds. euroazjatyckich, udał się w podróż po Europie. Odwiedził cztery europejskie stolice: Paryż, Berlin, Warszawę i Brukselę, a także Kijów i Moskwę. Oczywiście, wizyta ta była pozycjonowana jako próba znalezienia konsensusu w celu rozwiązania konfliktu, ale w praktyce był to raczej rodzaj rozpoznania nastrojów, jak bardzo Europa jest zmęczona wojną i jak długo jest gotowa wspierać Ukrainę.
W rzeczywistości stanowisko Chin na zbliżającym się szczycie pokojowym w Szwajcarii będzie zależeć od odpowiedzi na te pytania, twierdzi Stanisław Żelichowski:
- Do tej pory Chiny nie wykazały żadnego zaangażowania w ukraińską formułę pokojową. Ale Globalny Szczyt Pokojowy będzie pod tym względem znaczący: zobaczymy, czy chińska delegacja będzie tam obecna, na jakim szczeblu i w jakiej roli.
Negocjacje nie na czasie
Jest taki stereotyp, że każda wojna kończy się negocjacjami, mówi Joris van Bladel. Ale jeśli jedna ze stron przystępuje do negocjacji ze słabej pozycji, oczywiste jest, na czyją korzyść się one zakończą:
- W tej chwili ani Ukraina, ani Rosja nie uważają, że mają wystarczająco silną pozycję, aby rozpocząć negocjacje. Jeśli Moskwa poczuje się zdominowana, przystąpi do rozmów i nazwie je pokojowymi. Dla Kijowa sytuacja nie jest obecnie zbyt jasna. Moim zdaniem rok 2024 jest dla Ukrainy rokiem przetrwania.
Ukraina musi przetrwać zapowiadaną na lato rosyjską ofensywę. W tej sytuacji rozmowy pokojowe byłyby absurdem
Bo takie rozmowy tylko wzmocniłyby pozycję Rosji, której celem jest zniszczenie Ukrainy. Zakwestionowałyby też prawo Ukrainy do istnienia. Dlatego jakiekolwiek negocjacje w tym momencie są całkowicie bez znaczenia.
Obecna strategia Zachodu, a także Ukrainy, polega na przeczekaniu 2024 roku, po czym możliwe będzie postawienie Rosji w bardzo złej sytuacji, przewiduje Adam Rożewicz:
- Przemysł obronny na Zachodzie rośnie, produkcja rośnie, a w dłuższej perspektywie Ukraina ma większe szanse na wygranie tej wojny niż Rosja. Całkowite moce produkcyjne Zachodu są znacznie większe niż w Rosji, ale wdrożenie tego wszystkiego zajmie dużo czasu.
Szczyt dla pokoju
Globalny Szczyt Pokoju, zainicjowany przez Ukrainę, odbędzie się w dniach 15-16 czerwca w szwajcarskim kurorcie Burgenstock niedaleko Lucerny.
„To forum dialogu na wysokim szczeblu na temat sposobów osiągnięcia kompleksowego, sprawiedliwego i trwałego pokoju dla Ukrainy zgodnie z prawem międzynarodowym i Kartą Narodów Zjednoczonych” – stwierdził szwajcarski rząd w oficjalnym oświadczeniu. Według Wołodymyra Zełenskiego Ukraina spodziewa się, że w spotkaniu weźmie udział do stu krajów:
- Każdy przywódca, każde państwo, które chce, aby rosyjska agresja zakończyła się prawdziwie sprawiedliwym pokojem, ma możliwość przyłączenia się do naszych globalnych wysiłków. Przygotowujemy szczyt, przygotowujemy jego konkretne wyniki – jasne stanowisko świata w sprawie sprawiedliwego zakończenia tej wojny. Nie ma alternatywy dla pokoju.
Rosja nie została zaproszona do Szwajcarii. Z kolei rosyjscy dyplomaci oznajmili, że bez nich będzie to kolejna runda bezowocnych konsultacji, zapowiadając przy tym, że i tak nie wezmą w nich udziału, nawet jeśli otrzymają zaproszenie.
Szczyt pokojowy jest ważną inicjatywą samą w sobie, podkreśla Adam Rożewicz:
- Widzimy wysiłki prezydenta Zełenskiego i Ukrainy, a także kolegów z Zachodu, aby osiągnąć konsensus w NATO i krajach europejskich, że Ukraina nie powinna rezygnować ze swojego terytorium, prawa do członkostwa w NATO i tak dalej. Zasadniczo jest to więc bardziej konferencja konsensusu, mająca na celu pokazanie Rosji, że wszelkie próby narzucenia jej warunków, rosyjskich warunków Ukrainie, nie zostaną uznane przez kraje zachodnie.
Chodzi także o pokazanie całemu światu, nie tylko Rosji, ale i innym krajom, które są bardziej pasywne w tej wojnie, takim jak na przykład Indie – że istnieje silne poparcie dla sprawy ukraińskiej
„Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Wspieramy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”
Globalny Szczyt Pokojowy odbędzie się w dniach 15-16 czerwca. Według źródeł szwajcarskiej gazety „NZZ”, weźmie w nim udział prezydent USA Joe Biden. Jeśli tak się stanie, spotkanie będzie miało najwyższy status - poziom głów państw. Szwajcarzy wysłali zaproszenia do prawie stu krajów, w tym Chin, Indii, Brazylii i RPA. Rosja nie została zaproszona. Rosyjscy dyplomaci zapowiedzieli jednak, że jeśli otrzymają zaproszenie, nie przyjmą go
Usunięto dotychczas obowiązujący zapis o demobilizacji żołnierzy po 36 miesiącach służby bez dodatkowych decyzji Sztabu Naczelnego Wodza. Ustawa wprowadza również pojęcie zasadniczej służby wojskowej i elektroniczne konto poborowego. Zezwala na służbę skazanym za drobne przestępstwa i określa listę osób, które podlegają obowiązkowi służby wojskowej. Niektóre zmiany dotyczą Ukraińców podlegających obowiązkowi służby wojskowej, którzy przebywają za granicą. Sestry zebrała opinie ekspertów, personelu wojskowego i obrońców praw człowieka na temat zalet i wad przyjętego prawa.
Długotrwała ustawa mobilizacyjna
Debata nad ustawą mobilizacyjną trwała od grudnia ubiegłego roku. 7 lutego została ona przyjęta w pierwszym czytaniu, ale bez uwzględnienia wniosków odpowiedniej komisji. W ramach przygotowań do drugiego czytania posłowie zgłosili ponad 4000 poprawek. Parlament rozpatrywał je przez prawie 2 miesiące. W przeddzień głosowania sesja Rady Najwyższej trwała do późnych godzin nocnych, choć sala obrad była w połowie pusta.
Podczas głosowania 11 kwietnia marszałek Ołeksandr Syrski i minister obrony Rustem Umerow byli obecni w parlamencie, ale nie wygłosili na Sali obrad żadnych oświadczeń. Jedynym, który zabrał głos, był dowódca Połączonych Sił Zbrojnych, generał Jurij Sodoł. Powiedział, że sytuacja kadrowa jest krytyczna: „Trzymamy obronę ostatkiem sił”. Prezydent Wołodymyr Zełenski i premier Denys Szmyhal nie byli obecni na sali parlamentarnej podczas rozpatrywania projektu ustawy.
Co zostało uchwalone – kluczowe innowacje:
* Mężczyźni w wieku 18-60 lat są zobowiązani do aktualizacji swoich danych w ciągu 60 dni w wojskowym biurze rejestracji i poboru, centrum obsługi administracyjnej lub w elektronicznym biurze poborowego;
* Obywatele zarejestrowani w wojsku mogą dobrowolnie zarejestrować swoje konto elektroniczne, ale żadne wezwania nie będą wysyłane za pośrednictwem tego konta;
* Osoby podlegające obowiązkowi służby wojskowej muszą mieć przy sobie wojskowe dokumenty rejestracyjne i okazać je na żądanie policji lub personelu TCK [terytorialny ośrodek pozyskiwania i wsparcia społecznego – red.];
* Ukraińcy przebywający za granicą nie będą mogli ubiegać się o paszport ani korzystać z usług konsularnych bez aktualnych zaświadczeń z wojskowego biura rejestracji i poboru;
* Zamiast służby poborowej ustawa wprowadza pojęcie podstawowego szkolenia wojskowego. Może ono zostać ukończone podczas studiów na uniwersytetach lub w ośrodkach szkoleniowych Sił Zbrojnych Ukrainy. W rzeczywistości takie szkolenie rozpocznie się 1 września 2025 r;
* Podniesiono grzywny - dla osób fizycznych z 17 do 22 tysięcy hrywien za uchylanie się od mobilizacji. TCK będzie mógł zwrócić się do policji o zatrzymanie uchylającego się, a także wysłać list polecony z żądaniem stawienia się w wojskowym biurze rejestracji i poboru. Taki list uznaje się za doręczony, nawet jeśli dana osoba nie odebrała go osobiście. Jeśli dana osoba nie zgłosi się dobrowolnie do TCK w ciągu 10 dni kalendarzowych, komisarz wojskowy ma prawo wystąpić do sądu o pozbawienie jej prawa jazdy;
* Pojazdy mogą zostać zarekwirowane, jeśli dana osoba posiada więcej niż jeden pojazd;
* Obywatele, którzy nie odbyli służby wojskowej lub podstawowego szkolenia wojskowego, nie będą mogli pracować w służbie cywilnej, prokuraturze ani policji;
* Więźniowie skazani za drobne przestępstwa będą mogli odbyć służbę wojskową. Osoby skazane za morderstwo z premedytacją, gwałt i przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu narodowemu nie będą mogły zostać zmobilizowane.
Musimy zdawać sobie sprawę, że temat mobilizacji nie może być popularny w społeczeństwie, mówi Serhij Kuzan, szef Ukraińskiego Centrum Bezpieczeństwa i Współpracy, ma świadomość, że nie może być popularny w społeczeństwie. Uważa jednak, że co do zasady dobrze się stało, że ustawa została przyjęta.
– Istnieje baza, którą można rozwijać – mówi. – Obejmuje to rejestrację, prawa osób podlegających służbie wojskowej, sam proces mobilizacji i gwarancje szkolenia wojskowego – wiele rzeczy, których wcześniej nie mieliśmy. W rzeczywistości te procesy realizowane ręcznie.
Kuzan uważa jednak za mało prawdopodobne, by ta ustawa bezpośrednio wpłynęła na liczbę zmobilizowanych osób: – Nasza mobilizacja się nie kończy, była i nadal jest prowadzona. A nasze możliwości mobilizacyjne są takie, jakie są.
Ale naprawdę mam nadzieję, że teraz państwo będzie miało dokładniejsze wskaźniki, a nasze zasoby mobilizacyjne będą jasne, to znaczy państwo zrozumie, z kim może walczyć i jak długo
Luki prawne
Z prawnego punktu widzenia nowo powstały dokument zawiera ogromną liczbę przepisów, które są wątpliwe z punktu widzenia zgodności z konstytucją: od usunięcia przepisu dotyczącego warunków demobilizacji, przepisu dotyczącego reintegracji osób niepełnosprawnych z II i III grupy, po rozszerzenie praw TCK i rażący brak ochrony danych osobowych osób podlegających służbie wojskowej, gdy przekazują je podczas aktualizacji swoich danych. Dmytrij Jefremenko, prawnik w międzynarodowej firmie Quantum Attorneys, uważa, że wynikające z tego problemy dadzą o sobie znać i nie należy ich ignorować:
– Ze swojej strony nie widzę niczego, co mogłoby przynieść korzyści krajowi i pomogło mu wygrać wojnę – mówi. – A co najważniejsze, świadomość społeczna jest już bardzo przegrzana. Pewnego rodzaju konfrontacja między wojskiem a cywilami już się szykuje. Deputowani doskonale to wszystko wiedzą i rozumieją, ale ze względu na okoliczności uchwalają prawo na zasadzie: jestem artystą, widzę to w ten sposób.
Z prawnego punktu widzenia moim zdaniem nie ma żadnych pozytywnych mechanizmów mających na celu faktyczne rozwiązanie kwestii mobilizacji
Odroczenie lub przesunięcie do rezerwy
Z mobilizacji zwolnione są osoby niepełnosprawne, rodzice trojga lub więcej małoletnich dzieci, jeśli nie mają zaległości alimentacyjnych, oraz rodzice samotnie wychowujący małoletnie dziecko. Ponadto rodzice adopcyjni, opiekunowie dzieci niepełnosprawnych i osób ubezwłasnowolnionych, obywatele, których bliscy krewni zmarli lub zaginęli.
Oprócz pracowników infrastruktury krytycznej, przesunięci do rezerwy mogą być funkcjonariusze organów ścigania, członkowie Rady Najwyższej i ich asystenci (nie więcej niż dwóch), szefowie ministerstw i ich zastępcy, szefowie organów sądowych i sędziowie oraz przedstawiciele władz lokalnych.
Poborowi nie podlegają studenci studiów stacjonarnych, a także naukowcy i nauczyciele.
Obywatele niepełnosprawni, zwolnieni z niewoli i obywatele poniżej 25. roku życia, którzy ukończyli podstawowe szkolenie wojskowe, podlegają mobilizacji wyłącznie na własną prośbę.
Prawo stanowi również, że wszystkie zmobilizowane osoby muszą przejść szkolenie wojskowe i mają prawo ubiegać się o przyjęcie do ośrodków rekrutacyjnych, zamiast podlegać przymusowemu poborowi za pośrednictwem komisariatu wojskowego.
Demobilizacja – oczekiwana, ale nie zatwierdzona
Najbardziej kontrowersyjnym elementem projektu ustawy było usunięcie zapisu o demobilizacji żołnierzy, którzy służyli 36 miesięcy w stanie wojennym. Jednocześnie parlament poparł rezolucję zobowiązującą rząd do zatwierdzenia dodatku w wysokości 70 000 hrywien dla żołnierzy na pierwszej linii frontu wykonujących misje bojowe oraz do przedłożenia parlamentowi projektu ustawy o rotacji w najbliższej przyszłości. Oddzielnie w ciągu ośmiu miesięcy rząd musi opracować i przedstawić projekt ustawy o demobilizacji.
Kyryło Sazonow, w cywilu politolog i żołnierz – ochotnik od 2022 roku, podkreśla, że zastępstwa i czas na odpoczynek są bardzo potrzebne.
– Na wojnie, w okopach, bardzo ważne jest, by ludzie mogli odpoczywać – mówi. – Kiedy widzimy w Kijowie grupę zdrowych młodych mężczyzn, a nowych rekrutów mamy w wieku 40+, to coś tu nie gra. Mężczyzna w wieku poborowym ma obowiązek chronić prawa do życia innych ludzi. Ten obowiązek musi być spełniony. Jeśli mężczyzna nie wypełnia swoich obowiązków, nie ma mowy o żadnych jego prawach. Sorry, takie jest życie, nie ma praw bez obowiązków. Uważam, że wszelkie restrykcje dla osób uchylających się od obowiązków mają sens.
Jeśli chodzi o demobilizację, wszyscy rozumiemy, że bez względu na to, jak bardzo my, ci, którzy walczą od samego początku, chcielibyśmy w końcu wrócić do domu, nie będzie nikogo, kto mógłby nas zastąpić. Bo jeśli wszyscy wrócimy do domu, ktoś do Kijowa, ktoś do Odessy, ktoś do Buczy, to jutro będą tam Rosjanie
Wołodymyr Zełenski powiedział w Wilnie, że nowa ustawa wzmocni kontrolę nad uciekinierami:
– Jest wiele manipulacji, rosyjskiej narracji o zakłóceniu mobilizacji na Ukrainie. Zwróćcie uwagę na fakty. Mobilizacja przebiega tak jak powinna, zgodnie z prawem, w czasie wojny. Jeśli chodzi o ustawę lub jedną z ustaw dotyczących zmian w mobilizacji, tę, która została przegłosowana 11 kwietnia na wniosek dowództwa wojskowego, to istnieją pewne zmiany w mobilizacji. Wzmocniono też kontrolę nad tymi, którzy się od niej uchylają. Istnieją pewne zmiany w niektórych zasadach, które pomogą dowództwu wojskowemu. Nie chodzi tylko o mobilizację ludzi, ale także o wspieranie żołnierzy, którzy są stale na froncie – urlopy, lepszą rotację itp.
11 kwietnia ukraiński parlament przyjął ustawę o mobilizacji. Teraz dokument musi zostać podpisany przez przewodniczącego Rady Najwyższej, a następnie zostanie przekazany prezydentowi do podpisu. Ustawa wejdzie w życie miesiąc po jej podpisaniu przez Wołodymyra Zełenskiego
Zachodni partnerzy powinni wspierać ataki na infrastrukturę kraju-agresora w odpowiedzi na rosyjskie ataki – powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski. Według niego Rosjanie rozumieją tylko język siły, a żadne potępienie rosyjskich ataków nie wpłynęło na ich intensywność. Sestry zebrały opinie ekspertów na temat skuteczności ukraińskich ataków na rosyjskie cele, ich oczywistych i nieoczywistych konsekwencji oraz powodów, dla których nie powinniśmy pokładać nadmiernych oczekiwań w tej taktyce.
Wrażliwa infrastruktura
Chcąc wyrządzić szkody agresorowi, Ukraińcy znaleźli hybrydową, asymetryczną odpowiedź na jego ataki rakietowe – ocenia izraelski dziennikarz wojskowy Siergiej Auslander:
– Nie ma sensu ostrzeliwać dzielnic mieszkalnych w Biełgorodzie czy Woroneżu, nikt się tam tym nie przejmie. Ale uderzenie w tak wrażliwe miejsce jak rafineria ropy naftowej w Rosji, która nigdy nie inwestowała w swe zdolności magazynowe, a jedynie w zdolności produkcyjne, to co innego. Dlaczego większość rosyjskich rafinerii znajduje się w Europie? Czy po to, by łatwiej było eksportować to wszystko na Zachód? To wszystko był przemysł zorientowany na eksport.
Ukraińcy znaleźli ten słaby punkt i zaczęli w niego uderzać
– Trudno dokładnie określić, ile rosyjskich rafinerii zostało uszkodzonych – mówi dr James Henderson, czołowy ekspert w Oxford Institute for Energy Studies. Według jego szacunków w 2024 r., jeśli policzymy szkody spowodowane we wszystkich atakach, Ukraina uniemożliwiła rafinację około 2,5 miliona baryłek rosyjskiej ropy dziennie. Całkowita dzienna zdolność rafineryjna Rosji wynosi 6 milionów baryłek
– Jednak nie wszystkie moce produkcyjne w każdym zakładzie zostały uszkodzone lub wyłączone – zaznacza Henderson. – Szacuję, że zablokowane lub wyłączone z eksploatacji zostało około 16% całkowitej zdolności produkcyjnej Rosji. Część z tego stanowiły podstawowe jednostki służące rafinacji ropy naftowej, a część bardziej złożony sprzęt wytwarzający produkty takie jak benzyna, olej napędowy i paliwo lotnicze. Różne zakłady były zamykane w różnych terminach, więc trudno dokładnie określić, co i kiedy zostanie wyłączone.
Nie tylko ukraińskie uderzenia, ale także tamtejsze żywioły uniemożliwiają pracę rosyjskich rafinerii. Orsknaftoorgsintez w obwodzie orenburskim [zatrudniająca 12 tys. osób rosyjska firma; zajmuje się rafinacją ropy i produkcją petrochemikaliów, mi.n. paliwa lotniczego – red.], którego roczna wydajność wynosi 6 milionów ton produktów naftowych, został zamknięty z powodu powodzi, którą miejscowi uznali za najpotężniejszą historii.
Uderzenie jest możliwe i konieczne
Zgodnie ze wszystkimi prawami międzynarodowymi mamy pełne prawo do atakowania obiektów wojskowych, z których jesteśmy atakowani, a także obiektów związanych z przemysłem wojskowym lub mających powiązania z Siłami Zbrojnymi Federacji Rosyjskiej – mówi Ołeksij Hetman, ekspert wojskowy i major rezerwy Sił Zbrojnych Ukrainy.
– Mamy do tego prawo i oczywiście będziemy to robić – zaznacza. – Jedyną rzeczą, o którą prosili nasi partnerzy z Unii Europejskiej, NATO i Stanów Zjednoczonych (bo nie mogą tego żądać), jest to, abyśmy nie używali broni, którą nam sprzedają, do ataków na cele w Federacji Rosyjskiej. Ale nie ma już takich próśb jeśli chodzi o obiekty znajdujące się na tymczasowo okupowanym terytorium. I nie ma zakazu atakowania obiektów w głębi Federacji Rosyjskiej bronią naszej produkcji.
I nikt nie może nam powiedzieć, co mamy robić, a czego nie. Bo jesteśmy jedynymi, którzy mają prawo zrobić to, muszą zrobić. A nie ma innego sposobu na wygranie wojny
– Rafinerie ropy naftowej są uzasadnionym celem wojskowym dla Ukrainy – twierdzi Olha Stefaniszyna, ukraińska wicepremier ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej. – Ukraina rozumie obawy swoich partnerów, jednak siły zbrojne wykorzystują wszystkie możliwe środki, by przeciwstawić się Rosji
I dodaje, że operacje przeciwko rosyjskim zakładom zakończyły się sukcesem.
Ukrainę wsparła w tej sprawie Francja. Podczas wspólnej konferencji prasowej z sekretarzem stanu USA Anthonym Blinkenem francuski minister spraw zagranicznych Stéphane Sejourne nazwał ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie samoobroną. A prezydent Finlandii Alexander Stubb podczas briefingu z Wołodymyrem Zełenskim w Kijowie powiedział, że wojna jest zawsze okrutna i trudna, ale Rosja rozumie tylko metody siłowe.
Biały Dom nie pochwala
Stanowisko to nie jest jednak podzielane przez wszystkich partnerów Ukrainy. Pod koniec marca brytyjski „Financial Times”, powołując się na anonimowe źródła, poinformował, że Stany Zjednoczone wezwały Kijów do zaprzestania ataków na rosyjskie rafinerie, argumentując, że może to doprowadzić do wzrostu światowych cen ropy. A to miałoby niepożądane dla administracji Bidena konsekwencje.
Tymczasem James Henderson zauważa, że główny wpływ na wzrost cen miał na rosyjski rynek krajowy i dotyczył wysokooktanowej benzyny i oleju napędowego:
– Eksport benzyny został wstrzymany 1 marca. Zakaz eksportu oleju napędowego nie został na razie wykluczony, ale jest możliwy w przyszłości, jeśli ataki będą kontynuowane. Z perspektywy rynku globalnego, jeśli eksport produktów będzie ograniczony lub jeśli ropa nie będzie mogła być rafinowana w Rosji, eksport ropy naftowej może wzrosnąć, co zostało już omówione.
Może to oznaczać, że Rosja będzie musiała ponownie zaoferować wyższe rabaty, by znaleźć rynki zbytu dla swojej ropy naftowej
Oficjalnie Biały Dom odpowiedział na prośbę Głosu Ameryki: „Zawsze twierdziliśmy, że nie zachęcamy ani nie ułatwiamy ataków wewnątrz Rosji”. Rzecznik Departamentu Stanu USA Matthew Miller podkreślił, że Waszyngton nie zachęca Ukraińców do ataków poza granicami Ukrainy.
Dla Siergieja Auslandera takie stanowisko władz USA jest niezwykle cyniczne:
– Nie podnosi się kosztów paliwa na stacjach benzynowych, pomimo faktu, że Ameryka jest zdecydowanie największym eksporterem ropy i gazu, tak na marginesie. Brzmi to bardzo cynicznie i bardzo nieprzyjemnie. Pokazuje, że Amerykanie nie dbają o nic poza swoimi interesami. Ale to było już ogólnie znane, mamy tylko kolejne potwierdzenie. Z drugiej strony głupotą jest obrażanie się z tego powodu. Ameryka jest dla nich [Amerykanów – red.] najważniejsza. Ich interesy są najważniejsze. Wszystko inne to dodatek.
My w Izraelu również cały czas mamy z tym do czynienia. Wciąż wykręca się nam ręce w związku z wojną z Hamasem. I, co dziwne, Amerykanie starają się to robić najmocniej
W wywiadzie dla „The Washington Post” Wołodymyr Zełenski zauważył, że reakcja USA na ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie nie była pozytywna. Ale dodał, że nikt nie może zabronić Kijowowi tego robić:
– Jeśli nie ma obrony powietrznej chroniącej nasz system energetyczny, a Rosjanie go atakują, moje pytanie brzmi: Dlaczego nie możemy im odpowiedzieć? Ich społeczeństwo musi nauczyć się żyć bez benzyny, bez oleju napędowego, bez elektryczności. To sprawiedliwe.
Jak zauważył rzecznik Pentagonu Pat Ryder, Stany Zjednoczone nie pomagają Kijowowi w organizowaniu ataków na cele na terytorium Rosji.
– Pomoc, którą zapewniamy Ukrainie, ma na celu pomóc jej w obronie i odzyskaniu swego suwerennego terytorium. Nie zapewniamy żadnej pomocy do wykorzystania poza tym – stwierdził.
A szef Lloyd Austin, szef Pentagonu, doradził Kijowowi uderzanie w cele taktyczne i operacyjne, a nie w rafinerie ropy naftowej. Według niego ataki na rosyjskie rafinerie ropy naftowej mogą mieć wpływ na światowe rynki energii:
– Ataki te mogą mieć konsekwencje dla globalnej sytuacji energetycznej. Ukrainie lepiej jest uderzyć w cele taktyczne i operacyjne, które mogą bezpośrednio wpłynąć na obecną bitwę.
Bez wielkich oczekiwań
Analitycy z amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną nazwali ukraińskie ataki na rosyjską produkcję wojskową i infrastrukturę rafineryjną w Tatarstanie (ponad 1200 kilometrów od granicy z Ukrainą) punktem zwrotnym w zdolności Ukrainy do uderzania w cele głęboko za liniami rosyjskimi.
W rozmowie z CNN Helima Croft, dyrektor zarządzająca RBC Capital Markets, zasugerowała, że ataki dronów na rafinerie ropy naftowej mogą mieć większy wpływ na rosyjską gospodarkę niż sankcje, które w dużej mierze ominęły sektor energetyczny.
Jednocześnie ekspert wojskowy mjr Ołeksij Hetman apeluje, by nie mieć wygórowanych oczekiwań i trzeźwo oceniać skuteczność ukraińskich ataków na rosyjskie rafinerie:
– Aby zrozumieć, jak bardzo szkodzi to Federacji Rosyjskiej, musimy spojrzeć na liczby. Mówią, że zmniejszyliśmy ilość rafinowanej ropy o setki tysięcy baryłek dziennie. I wszyscy myślą: wow! Ale jest mały niuans: kiedyś przetwarzali pięć milionów siedemset tysięcy baryłek dziennie. Teraz przetwarzają pięć milionów sto tysięcy baryłek dziennie. Wiele rafinerii wciąż znajduje się poza zasięgiem naszej broni. A sankcje, które wielu z nas się nie podobają, zmusiły Rosjan do zmniejszenia produkcji rafineryjnej o prawie połowę.
My zmniejszyliśmy naszą produkcję o dziesięć procent. To znaczące, ale czy sprawi, że Rosjanie przestaną tankować swoje czołgi, samoloty, okręty? Oczywiście, że nie
Zadania na przyszłość i niezamierzone konsekwencje
Istnieją co najmniej dwa skutki ukraińskich uderzeń, które nie są publicznie omawiane. I ten element jest ważny, kontynuuje major Hetman:
– Takie ataki na kompleks rafineryjny i inne obiekty Federacji Rosyjskiej pokazują, że ich obrona powietrzna nie jest w stanie powstrzymać naszych dronów. Ma to znaczący wpływ na międzynarodowy rynek broni. [Inne kraje – red.] zaczynają odmawiać zawieranie kontraktów z Federacją Rosyjską, a popyt na wszystko, co ona sprzedaje, spada. Straty finansowe [Rosji – red.] z tego powodu są znacznie większe niż wynikające z faktu, że rafinuje mniej ropy naftowej na paliwo.
Do tego dochodzi element psychologiczny, który jest bardzo ważny dla Rosjan – kiedy widzą, że podpaliliśmy już prawie wszystkie rafinerie w europejskiej części Federacji Rosyjskiej
Siergiej Auslander jest przekonany, że ataki na rosyjskie cele powinny zostać nasilone, a nie ograniczone do przemysłu rafineryjnego:
– Oczywiście atakowanie kompleksu wojskowo-przemysłowego nie jest takie proste. Bo jeśli na przykład jeśli weźmiesz pod uwagę taki Uralwagonzawod [rosyjskie przedsiębiorstwo budowy maszyn z siedzibą w Niżnym Tagile, jeden z największych producentów czołgów na świecie – red.], to jest to gigantyczny obszar, jak małe miasto. Musisz więc dokładnie wiedzieć, który budynek zaatakować, aby przerwać cały łańcuch. W przypadku ropociągu wszystko jest jasne: najwyższym obiektem jest kolumna ratyfikacyjna lub główna jednostka przetwarzania. Jeśli zostanie zniszczona, zakład nie będzie mógł dalej działać. Sytuacja w przedsiębiorstwach wojskowych jest bardziej skomplikowana. Ale to zadanie ukraińskiego wywiadu, aby dokładnie zidentyfikować cel. Do tego dochodzą porty, logistyka, magazyny paliw, składy ropy. Krótko mówiąc, trzeba atakować.
„Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Wspieramy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”
Od początku 2024 r. Ukraina zaatakowała ponad 20 rosyjskich obiektów. Głównym celem była infrastruktura naftowa – rafinerie i magazyny. Oxford Institute for Energy Studies szacuje, że ukraińskie drony zmniejszyły o około 16% rosyjskie zdolności rafinacji ropy naftowej. Geografia ataków rozszerza się. 2 kwietnia Ukraina zaatakowała rafinerię ropy naftowej w Jełabudze w Tatarstanie. To ponad 1200 km od granicy z Ukrainą.
O tym, kiedy do Ukrainy dotrze amerykańska pomoc, o źródłach finansowania obrony i odbudowy, protestach polskich rolników, rynku ziemi i powrocie Ukraińców z zagranicy Sestry rozmawiają z prof. Ołeksandrem Sawczenką, ekonomistą
Japonia i Niemcy inwestują najwięcej w Ukrainę
Kateryna Trifonenko: Ukraiński budżet ma deficyt sięgający dziesiątek miliardów dolarów. Europejscy partnerzy częściowo pokrywają koszty, ale nadal nie jest jasne, kiedy i na jakich warunkach zostanie nam udzielona pomoc przez USA. Skąd więc rząd weźmie pieniądze na obronę i na świadczenia socjalne?
Ołeksandr Sawczenko: Rzeczywiście, na razie Stany Zjednoczone się wycofują. Powinny były zainwestować dziesięć miliardów dolarów w nasz budżet na płatności socjalne, na pensje dla urzędników, nauczycieli i lekarzy.Tymczasem na ich miejsce przyszła Japonia z około 11 miliardami dolarów. Pierwsze pięć już trafiło do Ukrainy. Unia Europejska chciała dać 10 miliardów, ale daje więcej. Reszta pieniędzy pochodzi z Międzynarodowego Funduszu Walutowego – na ten rok zaplanowano 5 miliardów. Bank Światowy dał półtora miliarda, a różne kraje dają półtora miliarda, tyle, ile mogą. W ten sposób kwestia finansowania deficytu budżetowego, tej dziury, jest zamknięta.
Drugim składnikiem jest finansowanie broni, które obejmuje pieniądze europejskie. 5 miliardów to pieniądze Unii Europejskiej, które powinny zostać wykorzystane na sfinansowanie zakupu broni i amunicji dla Ukrainy. Ponadto każdy kraj osobno określa, ile może przekazać. Najwięcej dają kraje północnej Europy: Szwecja, Dania, Norwegia. Mówimy o miliardzie euro lub nieco więcej. Niemcy są tu obecnie absolutnym liderem. Sfinansują broń i amunicję za około 6,5 miliarda euro. Inne kraje finansują mniej: Francja o połowę mniej niż Niemcy, następna jest Polska. Każdy daje tyle, ile może.
Jest więc tylko jeden problem: podczas gdy Amerykanie mają broń w swoich magazynach i mogą ją przekazać tu i teraz, Europejczycy w magazynach nie mają prawie nic
To prawda, Francuzi znaleźli wiele wycofanych z eksploatacji pojazdów opancerzonych i innego sprzętu, który jest dla nich spisany na straty, choć dla nas to nowy sprzęt. Miejmy nadzieję, że Amerykanie zagłosują za pakietem pomocowym między 9 w 12 kwietnia, chociaż spodziewam się trudności. Jeśli wprowadzą zmiany do ustawy, która została przegłosowana w Senacie, będzie ona musiała zostać przerobiona i odesłana z powrotem do Senatu, zanim wejdzie w życie. Jednak nadal mam przeczucie, że możemy otrzymać fundusze, a raczej broń, z Ameryki przed pierwszym maja. A że jeśli chodzi o finansowanie naszego deficytu budżetowego przez USA, myślę, że albo kwota zostanie zmniejszona, albo zostanie nam przyznana jako pożyczka.
Rosyjski ślad na protestach polskich rolników
Polscy rolnicy od kilku miesięcy protestują i blokują ukraińską granicę. Jaki jest powód tych zaciekłych protestów i jak długo mogą potrwać?
Powodów jest kilka. Przede wszystkim stawiam na aktywność rosyjskiego wywiadu i finansowanie przez niego tych procesów. Oni po prostu przekupują liderów związków zawodowych i liderów partii, realizując dwa rodzaje interesów. Pierwszy to zaszkodzić Ukrainie, a drugi to utorować drogę ich produktom rolnym na rynek europejski. Jesteśmy tu bezpośrednimi konkurentami: im mniej sprzedajemy, tym więcej sprzedają oni – i w ten sposób finansują wojnę. Rosyjski ślad jest tu oczywisty. Ale są też inne powody. Są decyzje Unii Europejskiej, które czynią proces produkcji rolnej droższym dla polskich rolników. Nowe normy dotyczą nawozów, które mają być bardzo drogie. Polscy rolnicy przeciwko temu protestują.
Polscy rolnicy nie chcą również, by Ukraińcy mieli prawo do bezcłowej sprzedaży swoich towarów w Polsce, ponieważ nasze towary są znacznie tańsze, a czasem lepsze. W sąsiednim kraju wydajność pracy w gospodarstwach rolnych jest bardzo niska, ponieważ są one bardzo małe. Nasze są wielkoobszarowe, zwłaszcza zbożowe. Dlatego polskie gospodarstwa są niekonkurencyjne w stosunku do ukraińskich i bardzo dużo tracą. Mamy też problemy po naszej stronie: na granicy jest kolejka dla kierowców, choć mogą też przejechać bez kolejki za sto lub dwieście euro. Przeciwko temu Polacy również protestują. I ostatnia kwestia: rolnicy to elektorat partii PiS, która przegrała wybory parlamentarne. Teraz trwają wybory samorządowe. Prawo i Sprawiedliwość atakuje premiera Donalda Tuska i jego partię. To jest walka polityczna, procesy społeczne są bardzo złożone i wielopłaszczyznowe. Jestem przekonany, że po zakończeniu wyborów i uporządkowaniu tych kolejek sprawa zostanie rozwiązana.
Następne 10 lat - ziemia dla Ukraińców
1 stycznia 2024 r. w Ukrainie został uwolniony rynek handlu ziemią dla osób prawnych. Wokół tego tematu toczyło się i nadal toczy wiele dyskusji. Wolny rynek handlu ziemią podczas wojny to Pana zdaniem zdrada czy zwycięstwo?
Zdecydowanie zwycięstwo. Im więcej własności prywatnej, im więcej działek Ukraińcy mogą kupić w pierwszej kolejności, tym wyższa produktywność i bogactwo Ukrainy. Nawet w Rosji ziemia jest prywatyzowana od 20 lat. Polacy również mogą mieć ziemię na własność, choć to małe gospodarstwa. I widać, do czego prowadzą takie małe gospodarstwa. Im większe spółdzielnie rolnicze, tym wyższa wydajność pracy, tańsze produkty, większy eksport.
Europa ma historię małych gospodarstw rolnych. Rewolucja francuska dotyczyła własności prywatnej, ziemi. W jej wyniku chłopi otrzymali jeden lub dwa hektary, podwoili to w ciągu stu lat, a w ciągu kolejnych stu lat znów podwoili – ale wszystko to było małe, a zatem nieopłacalne. Państwo daje Polakom tysiąc dolarów na każdy hektar, więc bardziej opłacają się im dopłaty niż produkcja. Ukraińskie gospodarstwo działa pod ogromną presją, ale jest superdochodowe. Sugerowałbym, aby po wojnie tylko Ukraińcy mieli prawo do zakupu ziemi z późniejszym prawem do jej odsprzedaży krajom, które są uważane za przyjazne. Ziemia ma ogromny potencjał wzrostu wartości, a my mamy najtańszą ziemię na świecie, z wyjątkiem krajów afrykańskich. Dlatego Ukraińcy powinni mieć prawo pierwokupu, a za 5-10 lat mogliby ją odsprzedawać i osiągać zysk.
Jest zbyt wielu ludzi, którzy chcą być w siłach zbrojnych, ale z dala od linii frontu
Kwestią, która regularnie pojawia się w dyskusji publicznej, jest powoływanie armii ludzi w zamian za pieniądze. Wydaje się, że projekt ustawy mobilizacyjnej nie zawierał tego zapisu, ale model finansowy rezerw wojskowych został przedstawiony Komisji Rozwoju Gospodarczego 1 kwietnia. Czy Pana zdaniem warto iść w tym kierunku?
Jak rozwiązać problem niedoboru ludzi na pierwszej linii? Mamy wielu ludzi, którzy chcą być w siłach zbrojnych, ale możliwie jak najdalej od linii frontu, ponieważ z dala od walk pensje są normalne. Dwa tuziny profesjonalnych firm rekrutacyjnych mogłyby rozwiązać ten problem. W każdym społeczeństwie zawsze znajdzie się jeden czy dwa procent ludzi, którzy potrafią, chcą i mogą zabijać. Lepiej pozwolić im zabijać raszystów. Jeśli zapewni się im komfortowe warunki, problem może zostać rozwiązany może nie w 100, ale w 50-60 procentach. W dodatku ci ludzie dostaliby za to dużo pieniędzy.
Druga sprawa dotyczy odraczania służby w wojsku.
Jestem kategorycznie przeciwny temu, żeby to jakiś dyrektor decydował o odroczeniu służby swojego pracownika w wojsku. Bo wtedy wszystkie przedsiębiorstwa państwowe będą odraczać na koszt państwa
Opowiadam się za tym, by każda osoba, która może wpłacić dużą sumę pieniędzy – co najmniej milion hrywien – mogła otrzymać roczne odroczenie od mobilizacji. Opłatę tę oszacowałem na podstawie tego, ile rocznie zarabiają żołnierze na froncie. Możesz zapłacić taką kwotę, a firmy rekrutacyjne będą w stanie znaleźć osobę, która wstąpi do armii bez przymusu. I będzie to znacznie lepszy żołnierz niż jakiś słaby informatyk, który boi się własnego cienia. Więc to nie dyrektor decyduje, ale sam objęty poborem – płaci milion lub dwa, aby odroczyć swą służbę na rok. Jeśli chce kolejny rok, płaci więcej.
Zamrożone rosyjskie fundusze prędzej czy później trafią do Ukrainy
KT: Według Europejskiego Banku Inwestycyjnego odbudowa Ukrainy może wymagać ponad biliona dolarów. To kosmiczna suma. Skąd mamy ją wziąć?
OS: Po pierwsze, Rosja musi to zrekompensować. Powinniśmy jej zabrać wszystko, co tylko można. Na razie możemy zabrać tylko złoto i rezerwy walutowe za pośrednictwem sądów międzynarodowych. Następnie możemy zabrać nadwyżki zysków poprzez specjalny mechanizm cen ropy, gazu i innych towarów eksportowych. Możemy stworzyć taki mechanizm, że finansowanie odbędzie się nawet bez zgody Rosjan. Co do odbudowy, to mam następujące obliczenia: jeśli wojna się skończy, potrzebujemy około 20 miliardów dolarów rocznie, aby sfinansować dziurę w budżecie. Co najmniej 20 milardów. 10 z nich zapewni Unia Europejska, tak jak daje wszystkim swoim członkom. A reszta, jak sądzę, będzie pochodzić z funduszy, które zabierzemy Rosjanom. Ponadto potrzebujemy około 10 miliardów na inwestycje bezpośrednie – fundusze od podmiotów prywatnych – i około 10 miliardów rocznie na odbudowę tego, co zniszczyli raszyści. Nie będziemy w stanie przyjąć więcej niż 20 miliardów, nie mamy wystarczającej liczby ludzi i sprzętu, by je wykorzystać. W przyszłości kwota ta może się podwoić.
Teraz, według moich szacunków, nasze rzeczywiste straty spowodowane przez Rosję wynoszą około 700-750 miliardów dolarów
W USA i UE dużo mówi się o tym, co zrobić z zamrożonymi rosyjskimi aktywami. Kiedy powinniśmy spodziewać się realnych kroków?
Amerykanie już dawno wprowadzili zmiany w ustawie dotyczące skierowania tych środków już teraz na potrzeby sił zbrojnych i finansowania broni. Nie jest to żaden problem dla Amerykanów, ponieważ robili to już kilka razy w Iranie, Iraku i Wenezueli. Zamrozili pieniądze, a następnie przekazali je temu, kto ich potrzebował. Nie rozumiem więc, dlaczego teraz się ociągają. Być może chcą uchwalić tę ustawę w ramach pomocy, a następnie potraktować ją jako dodatkową okazję do konfiskaty aktywów.
Jeśli chodzi o Europejczyków, to zdecydowanie doszli oni do wniosku, że będą przekazywać dochody. Decyzja została podjęta, a konkretny mechanizm jest opracowywany na następny szczyt przywódców, który odbędzie się za miesiąc. Mówimy o około 3 miliardach euro rocznie. Dobrą wiadomością jest to, że Europejczycy chcą wykorzystać te pieniądze na zakup broni. To bardzo ważne. Brytyjczycy przedstawili propozycję, bo mają zamrożone rosyjskie aktywa w swoich bankach. Chcą pod ich zastaw wyemitować papiery wartościowe lub udzielić pożyczki, a te zamrożone środki prędzej czy później trafią w ręce Ukrainy. Mam wrażenie, że ten proces rozpocznie się latem.
Ukrainę czekająogromne inwestycje
Miliony Ukraińców zostały zmuszone do wyjazdu za granicę od początku inwazji na pełną skalę. Jeśli dodać do tego migrantów zarobkowych, którzy wyjechali jeszcze wcześniej, mówimy o około 9 milionach ludzi. Jak sprowadzić ich z powrotem do domu?
Pierwszą rzeczą jest wygranie tej wojny. Osiągnąć zawieszenie broni na warunkach korzystnych dla Ukrainy. Nikt nie mówi, żeby odzyskać wszystko, do granic z 1991 roku, ale żeby zakończyć wojnę na warunkach korzystnych dla Ukrainy. Następnie musimy zaoferować idealny model gospodarczy dla tych, którzy tu pracują, mieszkają i odpoczywają. Co to oznacza? Radykalne obniżenie podatków, zredukowanie do zera wpływów skorumpowanych urzędników i biurokratów. Jeśli stworzymy takie warunki ekonomiczne, w kraju pojawią się ogromne inwestycje. Deficyt budżetowy zostanie pokryty 20 miliardami dolarów, a fundusze inwestycyjne również wyniosą około 20 miliardów dolarów. W ten sposób w Ukrainie może nastąpić największy na świecie boom gospodarczy. A jeśli podatki będą niskie i nie będzie wielu darmozjadów, biurokratów i idiotów, to wrócą nie tylko ci, którzy wyjechali, ale będą też chcieli tu przyjeżdżać obywatele innych krajów. Wreszcie, last but not the least:
Najważniejszym warunkiem wstępnym boomu gospodarczego będzie znajomość wśród Ukraińców języka angielskiego. Otworzy ona drogę na Ukrainę nie biomasie z wrogiego kraju, ale normalnym anglojęzycznym biznesmenom
Ukraińcy wrócą i będą walczyć o swoje miejsce pod słońcem, lecz to słońce trzeba będzie stworzyć, ponieważ przez 32 lata to nam się nie udało. Ale wszystko jest możliwe. Dokonaliśmy już jednego cudu – powstrzymania raszystów – więc może uda nam się dokonać cudu gospodarczego. Potrzebujemy kogoś bardzo mądrego, kto dojdzie do władzy z zespołem reformatorów, tak jak stało się w Polsce, kiedy doszedł do władzy Balcerowicz, lub w Czechach, kiedy doszedł do władzy Klaus. Takie procesy miały też miejsce w Chile i Singapurze. Potrzebujemy czegoś takiego, zasługujemy na to.
„Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Wspieramy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”
Straty spowodowane przez Rosję w Ukrainie to ok. 700-750 mld dolarów - mówi wybitny ekonomista prof. Ołeksandr Sawczenka
Globalne Południe to termin, który nie ma nic wspólnego z geografią, skoro dwa największe należące do niego kraje, Chiny i Indie, znajdują się w całości na półkuli północnej. Termin ten jest więc raczej używany w odniesieniu do pewnych wspólnych czynników politycznych, geopolitycznych i gospodarczych.
Tyle że kraje i regiony, które są zwykle określane jako Globalne Południe, są niezwykle zróżnicowane i dzieli je wiele sprzeczności. To, co je łączy, to raczej krytyczny stosunek do polityki Stanów Zjednoczonych i świata zachodniego. Wykorzystuje to Rosja, która manipuluje historycznymi urazami i gra na antyzachodnich nastrojach.
W ostatnim czasie Ukraina zintensyfikowała współpracę z krajami Globalnego Południa zarówno na poziomie rządowym, jak kontaktów publicznych. Sestry wyjaśniają, w jaki sposób Kijów może pozyskać wsparcie tej części świata, jakie są nasze atuty, a jakie trudności na tej drodze.
Ewolucja poglądów
– Trwa trzeci rok wojny Rosji z Ukrainą. Jej postrzeganie przez kraje Globalnego Południa przeszło pewną ewolucję – wyjaśnia Natalia Butyrska, ekspertka programu Global Partnerships Ukraińskiego Pryzmatu Rady Polityki Zagranicznej. Na początku większość tych krajów prowadziła raczej zdystansowaną politykę i uważała, że to europejski konflikt lokalny. Później, gdy skutki gospodarcze zakłócenia łańcuchów dostaw stały się dla nich odczuwalne, zaczęły formułować swoje podejście bardziej konkretnie.
– Pamiętamy też falę apeli z krajów Globalnego Południa o pokój i negocjacje. Robiły to nie dlatego, że chciały zatrzymać wojnę, ale dlatego, że wpływała na ich sytuację. Powiedziałabym, że niestety Rosji z pomocą Chin udało się podnieść kilka poziomów percepcji publicznej w tych krajach. Ożywiła dawne sentymenty, pczucie wdzięczności wobec Związku Radzieckiego. Przejęła wszystkie pozytywne osiągnięcia ZSRR, budując na przykład kilka fabryk w Indonezji, a Laosowi pomagając w odbudowie.
Chociaż, jeśli się temu przyjrzeć, to trzeba przyznać, że Ukraińcy pracowali nad wieloma z tych dużych projektów, a w niektórych miejscach zaangażowanie ukraińskich inżynierów było pełne. Tyle że w ciągu ostatnich 30 lat Rosja przejęła tę przestrzeń tak bardzo, że teraz musimy podnosić każdy przypadek i rozmawiać o nim osobno.
Rosja „rozpakowała” również czynnik muzułmański, który jest skierowany przeciwko Stanom Zjednoczonym.
Po wycofaniu się z Afganistanu w wielu krajach Globalnego Południa rozpowszechniła się narracja, że Stany Zjednoczone prowokują wojny wśród muzułmanów. W tym kontekście wymienia się zwykle Irak, Libię, w ogóle Bliski Wschód. Jednocześnie antymuzułmańska polityka Rosji, na przykład niedawna walka z Czeczenią, jest bardzo wyciszana
– Kiedy Ukraina zaproponowała zorganizowanie globalnego szczytu pokojowego, w pierwszym spotkaniu wzięło udział 20 krajów, głównie zachodnich. Ostatnie takie spotkanie odbyło się podczas tegorocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie reprezentowanych było 80 krajów i organizacji. Czyli ta kwestia jest w krajach Globalnego Południa rozumiana, choć to bardzo trudny proces – mówi Ołeksij Haran, profesor nauk politycznych na kijowskiej Akademii Mohylańskiej i dyrektor naukowy Fundacji Inicjatyw Demokratycznych.
Podczas głosowania nad rezolucjami ONZ wspierającymi integralność terytorialną Ukrainy większość krajów Globalnego Południa była po stronie Ukrainy. 143-144 kraje były za, a tylko 4-5 przeciw.
– Ale pojawia się pytanie: Cóż z tego, poparli integralność terytorialną Ukrainy? Co dalej? – zaznacza prof. Haran. – Powinno dojść nie tylko do potępienia Rosji w organizacjach międzynarodowych, ale także dostarczania nam broni, która jest w tych krajach. Na przykład na zasadzie, że kraje te dostają nowszą broń z Ameryki, a my od nich dostajemy starszą, poradziecką. Wiele krajów Globalnego Południa jest słabych ekonomicznie i biednych, nie przyłączą się do sankcji gospodarczych. Ale jeśli mówimy o potężnych krajach, takich jak Brazylia czy Indie, to wykorzystują one fakt, że Rosja obniża ceny. I to jest jedno z naszych zadań: przekonać je, że muszą zdywersyfikować swoje powiązania, poszukać alternatywnych źródeł dostaw lub zbudować własne.
Na przykład Brazylia postanowiła zbudować własną fabrykę nawozów. Może kupować (i robi to) nawozy z Kanady, ale jednocześnie wykorzystuje okoliczność, że w Rosji jest taniej, i kupuje nawozy rosyjskie.
Czynnik chiński
– Od pierwszych dni inwazji rosyjskie narracje były podchwytywane przez Chiny. I to jest problem – mówi Natalia Butyrska. – Pekin ma ogromny wpływ na region azjatycki, a ponad 50 milionów osób narodowości chińskiej mieszka poza Chinami: w Malezji, Singapurze, Indonezji i Tajlandii. Według ekspertki Chiny postrzegają całą chińską społeczność na świecie jako jedną przestrzeń kulturową, a informacje na temat Ukrainy w swojej prasie i mediach społecznościowych poważnie ograniczyły.
– Warto zauważyć, że chińska polityka opiera się obecnie na dwóch rzeczach, które są ze sobą sprzeczne – dodaje Butyrska. – Z jednej jest miękka siła gospodarcza: Chiny są partnerem handlowym numer jeden dla prawie każdego kraju w regionie. To bardzo istotny czynnik zniechęcający do jakichkolwiek oświadczeń politycznych.
Z drugiej strony Chiny zachowują się w regionie agresywnie. Obecnie jesteśmy świadkami bitew morskich o filipińskie statki, a Chiny próbują odsunąć Filipiny od wysp, które uważają za swoje
Chiny zgłaszają również roszczenia do części strefy ekonomicznej Wietnamu, zresztą takie postępowanie dotyczy wielu krajów. W związku z tym szukają alternatywy, na przykład porozumienia w sprawie bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi. Ponadto próbują osiągnąć porozumienia z regionalnymi potęgami, takimi jak Japonia, Australia i Indie. Te ostatnie już teraz starają się zostać liderem w swoim regionie. Innymi słowy, mówimy o wielowarstwowych relacjach między krajami. Ale jeśli chodzi o Rosję i Ukrainę, Chiny również odegrały niezwykle negatywną rolę, ponieważ poważnie wsparły Kreml. A to stało się poważnym sygnałem ostrzegawczym dla krajów, które znajdują się w ich pobliżu.
Wyzwania dyplomatyczne
– Zgodziliśmy się przywrócić poziom współpracy między naszymi krajami, który istniał przed wojną Rosji na pełną skalę przeciwko Ukrainie, a także zidentyfikować nowe, obiecujące projekty, które przeniosą nasze stosunki na wyższy poziom – powiedział ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba na zakończenie swojej wizyty w Indiach 28 i 29 marca. Była to pierwsza wizyta ukraińskiego ministra spraw zagranicznych w New Delhi w ciągu ostatnich 7 lat.
Z kolei w ubiegłym roku Kułeba odbył trzy wizyty w Afryce.
W grudniu ubiegłego roku Wołodymyr Zełenski wziął udział w inauguracji prezydenta Argentyny Javiera Milei, a także spotkał się z prezydentami Ekwadoru, Urugwaju i Paragwaju. Była to pierwsza wizyta ukraińskiego prezydenta w Ameryce Łacińskiej od 2011 roku. Pod koniec lutego prezydent Argentyny ogłosił, że planuje zorganizować szczyt państw Ameryki Łacińskiej dla wsparcia Ukrainy.
– Kiedy mówimy o Globalnym Południu, bardzo ważne jest, aby mieć je na pokładzie Formuły Pokoju i szczytu pokojowego – powiedział Wołodymyr Zełenski podczas konferencji prasowej w drugą rocznicę rosyjskiej inwazji. – Są państwa w Ameryce Łacińskiej i Afryce, które wciąż balansują i nieco się wahają. Pracujemy nad tym, by wybrały stronę pokoju.
– Ukraina znacznie zintensyfikowała współpracę z krajami Globalnego Południa, ale bardzo ważne jest, aby zrozumieć, że nie mamy takich zasobów – ani ludzkich, ani finansowych – jakie ma Rosja, mówi z kolei Maria Tomak, szefowa Służby Wsparcia Platformy Krymskiej w Misji Prezydenta Ukrainy w Autonomicznej Republice Krymu. – Rosyjskie misje dyplomatyczne liczą średnio 10 razy więcej ludzi niż ukraińskie. Oczywiście Rosja wykorzystuje swój potencjał, ale nasze podejście do pracy jest zupełnie inne. Moim zdaniem sposób, w jaki działa Rosja, jest rodzajem kolonializmu. W latach 90. Żyrynowski mówił o rosyjskim żołnierzu, który myje buty w Oceanie Indyjskim. To nie żart, to jest ich wizja współpracy z Globalnym Południem.
Zgodnie z najnowszymi informacjami 17 000 obywateli Nepalu walczy w rosyjskiej armii: „zostali tam zwabieni podstępem – do tej maszynki do mięsa”. Jest to zasadniczo schemat handlu ludźmi. Takie jest rosyjskie podejście do współpracy z krajami globalnego Południa: manipulowanie, wprowadzanie toksycznych narracji
Ukraińskie podejście jest zupełnie inne. Stoimy przed koniecznością obrony naszej wolności i integralności terytorialnej. Oczywiste jest, że na tym etapie nie mamy żadnych superoczekiwań. Ponieważ, szczerze mówiąc, wiele osób nie będzie nawet w stanie znaleźć Ukrainy na mapie. Dla niektórych nie jest oczywiste, że nasz kraj nie jest częścią Rosji. Ale to są nasze wyzwania. Musimy realistycznie podchodzić do tego, jakie mogą być nasze wyniki. Nie od razu otrzymamy broń i prawo głosu w ONZ, czego potrzebujemy. Ale naszym strategicznym zadaniem, oprócz poszerzenia kręgu sojuszników, jest wyrwanie Rosji tego gruntu wsparcia, który obecnie istnieje wśród krajów Globalnego Południa.
Punkty kontaktowe
– Na bardziej praktycznym poziomie Ukraina może zaoferować Globalnemu Południu swoje programy żywnościowe, technologie oraz ekspertów w dziedzinie rolnictwa i energetyki. Posiada unikalne doświadczenie wojskowe w różnych dziedzinach, a ukraińskie uniwersytety są zainteresowane zagranicznymi studentami – mówi Ołeksij Haran. – Jeśli chodzi o nawiązanie dialogu z krajami Globalnego Południa, ważne jest, aby podkreślić, że Ukraina konsekwentnie wspierała ich walkę o niepodległość i walkę z kolonializmem.
Politolog z Kijowa w ubiegłym roku odwiedził 13 krajów Globalnego Południa w ramach różnych delegacji.
– Tak się złożyło, że Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka pełniła funkcję zastępcy przewodniczącego specjalnego komitetu ONZ ds. walki z apartheidem. Musimy zwalczać moskiewską tezę, że Rosja zawsze pomagała ubogim krajom w walce z imperializmem. Moskwa wciąż powtarza krajach afrykańskich, że zawsze była ich sojusznikiem. Cóż, przykro mi, ale to nie była Moskwa, to był Związek Radziecki, a Związek Radziecki nie jest dzisiejszą Rosją. Następnie musimy też podkreślać, że jesteśmy krajem w Europie Wschodniej, a nie Zachodniej, gdzie istniały imperia kolonialne.
W związku z tym bardzo ważne jest dla nas organizowanie wspólnych wydarzeń, na przykład z Polską i Litwą. Ponieważ byliśmy razem w Imperium Rosyjskim i wiemy, co to jest.
Niedawno w RPA odbyła się wspólna konferencja zorganizowana przez Polaków, Litwinów i Ukraińców. Opowiadano na niej o naszych doświadczeniach w obozie komunistycznym, o naszych dysydentach, o walce o niepodległość. Spotkała się w RPA z bardzo dobrym przyjęciem.
Jeśli chodzi o Gazę, to stanowisko Ukrainy jest wyważone: zawsze wspieraliśmy zasadę dwóch państw, a Kijów potępia zbrodnie popełniane przez obie strony na Bliskim Wschodzie. Nawiasem mówiąc, powinniśmy podkreślać, że Ukraina utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Palestyną od 2001 roku. Niewiele osób o tym wie.
– W rozmowach z zagranicznymi dziennikarzami, zwłaszcza z krajów Globalnego Południa, często słyszy się tezę, że prędzej czy później będziemy musieli usiąść do negocjacji – kontynuuje Ołeksij Haran. – Innymi słowy, mówią nam o tym, na jakie kompromisy Ukraina może się zgodzić.
Oczywiście oznacza to, że musimy dać coś Rosji. Ale jeśli bezpośrednio zadamy im odwrotne pytanie: Co jeśli dawne imperium kolonialne wróci do was, jeśli zbombarduje cały wasz kraj i zabierze część waszego terytorium
Co zrobicie? Wszyscy odpowiedzą: Będziemy walczyć – Teza o podobieństwie doświadczeń kolonialnych z pewnością sprawdza się w przypadku Globalnego Południa, mówi Maria Tomak. – Ale istnieje pewien niuans: niektóre kraje reagują na to nieco zazdrośnie, mówiąc, że Ukraina wkracza w ich obraz postkolonializmu, tak jakbyśmy podważali wartość ich doświadczenia. Oczywiście, Ukraina nie mówi tego w ten sposób. Staramy się pokazać, że rosyjskie praktyki na terytorium Ukrainy przez wieki były w rzeczywistości kolonialne w klasycznym sensie. Ale ponieważ Rosja ukształtowała sobie wizerunek bojownika przeciwko imperializmowi, to kiedy mówimy o naszym doświadczeniu, powstaje dysonans poznawczy u wielu ludzi. Mają zupełnie inny obraz rzeczywistości – i to również należy traktować ze zrozumieniem. Musimy wyjaśnić naszą historię stosunków z Moskwą i dlaczego mamy takie stanowisko.
Uniwersalne przesłania
Maria Tomak identyfikuje też bardziej uniwersalne przesłania, które są dobrze rozumiane w różnych krajach Globalnego Południa.
– Pierwszym jest Karta Narodów Zjednoczonych. System ONZ jest bardzo krytykowany nie tylko w Ukrainie, wszędzie pojawiają się skargi na jego nieefektywność. Ale to, co nas łączy, to niezadowolenie ze stałej, pięcioosobowej Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zwłaszcza kraje, które nazywają siebie średnim mocarstwem, takie jak Indie czy Indonezja, są bardzo niezadowolone z tego, że nie mają prawa głosu w Radzie Bezpieczeństwa. Uważają, że powinny mieć możliwość wpływania na wszystkie decyzje. Trzecią kwestią, która moim zdaniem jest uniwersalna, jest formuła pokoju promowana obecnie przez Ukrainę. Pierwsza jej część dotyczy bezpieczeństwa nuklearnego. To sprawa globalna, ponieważ nikt nie jest zainteresowany wojną nuklearną – no, może z wyjątkiem niektórych Rosjan; patriarcha Cyryl wydaje się być zainteresowany. Jednak świat jako całość i Globalne Południe zdecydowanie nie chciałyby realizacji takiego scenariusza.
„Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Wspieramy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”
Ukraina stara się przyciągnąć jak najwięcej krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. - Są kraje, które wciąż balansują i wahają się. Pracujemy nad tym, by wybrały stronę pokoju – powiedział Wołodymyr Zełenski
Miliardy dolarów na destabilizację
W listopadzie ubiegłego roku Wołodymyr Zełenski powiedział, że Kreml dąży do jak największego podziału ukraińskiego społeczeństwa poprzez wywołanie chaosu wewnątrz kraju. W tym celu rosyjskie służby specjalne zaczęły wdrażać „Majdan-3”.
- Dla nich Majdan to zamach stanu, więc taka operacja jest zrozumiała – powiedział wówczas ukraiński prezydent.
Ta nazwa jest znacząca – wyjaśnia agencja Molfar OSINT w komentarzu dla serwisu Sestry:
„Dla naszego wroga wydarzenia, które miały miejsce na Majdanie Niepodległości w 2004 roku i w latach 2013 – 2014, mają negatywne znaczenie i kojarzą się ze zmianą rządu poprzez presję i walkę społeczną. Dla Ukraińców każdy z Majdanów to trudny, ale ważny okres zmian w kraju, przebudzenia narodu i sformowania jasnego kursu: z dala od Moskwy. Do realizacji swoich planów Rosja wykorzystuje każdą możliwą platformę: sieci społecznościowe, media, w tym zachodnie, liderów opinii, których Rosjanie zawsze przyciągają do swoich celów”.
Biorąc pod uwagę finanse, jakie Kreml zainwestował w tę operację, kampania dezinformacyjna będzie zakrojona na szeroką skalę. Według Wywiadu Obronnego Ukrainy (WOU) całkowity budżet operacji wyniósł 1,5 miliarda dolarów.
W ciągu ostatnich lat rosyjskiej propagandzie nie udało się przekonać Ukraińców, że są częścią „rosyjskiego świata”, że nie potrzebują własnego państwa i że będą prosperować pod rządami Moskwy. Ich strategia uległa więc zmianie, mówi Maksym Wichrow, ekspert z Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacji.
- Od 2014 r. wszyscy obserwowaliśmy degradację okupowanego Krymu, Doniecka i Ługańska. A w 2022 r. nawet najbardziej naiwni przekonali się, że Rosja przynosi tylko śmierć i zniszczenie – mówi Wichrow.
Dlatego Moskwa wybrała teraz inną strategię, mającą na celu podzielenie Ukraińców i pogrążenie Ukrainy w wewnętrznym chaosie, który osłabi jej opór
Pod koniec lutego WOU poinformował, że Rosja przygotowuje się do wywołania masowych protestów na Ukrainie. Destabilizacja kraju miałaby spowodować klęskę militarną na froncie.
"W nadchodzących tygodniach wróg dołoży wszelkich starań, aby rozpowszechniać narracje destrukcyjne dla globalnego bezpieczeństwa i próbować podżegać do konfliktów – zarówno w Ukrainie, jak w innych częściach świata, gdzie istnieje skuteczne wsparcie dla Ukrainy” – czytamy w oświadczeniu WOU.
Wojna hybrydowa
Od początku inwazji na pełną skalę Rosja regularnie produkuje i rozpowszechnia dezinformację i fałszywe narracje mające dyskredytować ukraiński rząd, armię i partnerów międzynarodowych. Nerijus Malukevičius, badacz z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, nazywa to rywalizacją aspiracji. Według niego wojnę wygrywa ten, czyja wola jest silniejsza.
- Rosja rzuca wyzwanie ukraińskiej woli walki. I nie chodzi tylko o czołgi i sprzęt wojskowy, ale o wszystkie możliwe środki wojny hybrydowej, w tym propagandę, dezinformację i narzędzia cybernetyczne – mówi Malukevičius. – Dotyczy to również samego pragnienia Zachodu, by wspierać Ukrainę, która jest celem dla wszystkich rosyjskich narzędzi propagandowych i dezinformacyjnych. Ważne jest, aby zrozumieć zarówno w Ukrainie, jak za granicą, że Putin próbuje złamać naszą wolę dalszego wspierania Ukrainy. Jednocześnie Kreml demonstruje swoje pragnienie przeznaczenia wszystkich możliwych środków na kontynuowanie agresji. Musimy zastanowić się, jak powstrzymać te aspiracje.
Rozumiem, że to trudne wyzwanie, ale presja na Kreml musi zostać zwiększona poprzez sankcje i wszelkie możliwe środki. Rosyjskie społeczeństwo musi zobaczyć i poczuć cenę tej militarnej agresji
(Nie)legalność władz i inne manipulacje
Według WOU najbardziej aktywna faza rosyjskiego planu destabilizacji nastąpi w maju, a jej efekty mają być widoczne w pierwszej połowie czerwca.
Zdaniem Maksyma Wichrowa okres wiosenny nie został przez Rosjan wybrany przypadkowo.
- To właśnie w tym czasie w Ukrainie miały się odbyć kolejne wybory prezydenckie, które zostały przełożone ze względu na okoliczności wojenne – mówi ekspert. – Rosja próbuje wykorzystać ten fakt, aby poddać w wątpliwość legalność rządu, a zwłaszcza prezydenta Zełenskiego. Mniej więcej od listopada 2023 r. Rosja stara się wmówić ukraińskiemu społeczeństwu, że po 20 maja 2024 r. (czyli po pięciu latach od zaprzysiężenia Zełenskiego) stanie się on uzurpatorem, który będzie cynicznie wykorzystywał wojnę do przedłużenia swoich rządów.
W Centrum Komunikacji Strategicznej wyraźnie widzimy, że idea utraty legitymacji przez Zełenskiego jest promowana w połączeniu z innymi narracjami mającymi na celu wzbudzenie niezadowolenia Ukraińców i zwrócenie ich przeciwko przywódcom własnego państwa
Narracje te dotyczą takich tematów jak mobilizacja, sytuacja gospodarcza, korupcja, uchodźcy i jeńcy wojenni. Jeśli sprowadzimy je do wspólnego mianownika, wszystkie mają na celu zanurzenie nas w dziwacznej, alternatywnej rzeczywistości, w której głównym wrogiem Ukraińca jest jego własne państwo i jego własna armia, a opór wobec agresora jest daremny i nieopłacalny. Każdy, kto wpadnie w tę dezinformacyjną pułapkę, poczuje jedynie rozpacz, złość i niechęć skierowaną nie tyle przeciwko Moskwie, co przeciw Kijowowi.
Od początku inwazji na pełną skalę w Rosji ukraiński rząd nazywany jest "reżimem kijowskim". Jak zauważa agencja Molfar OSINT, oznacza to, że od ponad dwóch lat rosyjskie media podporządkowane Kremlowi i dyktatorowi Putinowi kwestionują legalność ukraińskiego rządu w ogóle, a nie tylko prezydenta Zełenskiego.
"W ramach rosyjskiej operacji specjalnej ‘Majdan-3’ wiadomość ta będzie prawdopodobnie słyszana jeszcze głośniej. Wiadomości mające na celu zdyskredytowanie Ukrainy wśród jej partnerów, na platformach międzynarodowych oraz podważenie wiarygodności prezydenta i ukraińskiej elity politycznej są korzystne tylko dla Rosjan i kremlowskiego dyktatora".
Do listy rosyjskich manipulacji możemy dodać na przykład temat ogłoszenia stanu wojny w Ukrainie. Fact-checkerzy z grupy VoxCheck zauważyli, że od początku roku internet został zalany falą doniesień o tym, jakoby ukraińskie władze celowo unikały formalnego wypowiedzenia stanu wojny, chcąc uniknąć mobilizacji posłów i urzędników państwowych.
Albo inny przykład. Pod koniec stycznia pojawiły się doniesienia, że Wołodymyr Zełenski zamierza uciec do Stanów Zjednoczonych na polecenie władz amerykańskich, ponieważ jego kadencja wkrótce wygasa.
Zresztą chodzi tu nie tylko o Ukrainę. Jak zaznacza Nerijus Malukevičius, w nadchodzących miesiącach proces wyborczy obejmie również Europę. Ekspert z Wilna jest jednak przekonany, że żaden z zachodnich partnerów Kijowa nie potraktuje poważnie kwestii „nielegalności” prezydentury Zełenskiego po maju 2024 roku.
– W rzeczywistości Putin próbuje wykorzystać ten kontekst do swoich operacji informacyjnych – mówi Malukevičius. – I to właśnie czyni nasze społeczeństwa szczególnie podatnymi na te ataki. Dlatego musimy być szczególnie czujni i odporni na takie manipulacje. Dotyczy to zarówno Europy, jak Stanów Zjednoczonych.
Narzędzia propagandy
Maksym Wichrow podkreśla, że rosyjska propaganda stara się zatruć jak najwięcej grup ukraińskiego społeczeństwa. Wróg próbuje zidentyfikować punkty bólu, a tym samym złapać na haczyk konkretną publiczność.
- Na przykład żołnierze są przekonywani, że dowództwo ukraińskich sił zbrojnych to niekompetentni „rzeźnicy”, którzy nie cenią życia żołnierza, że niemożliwe jest pokonanie Rosji na polu bitwy, a Kijów po prostu prowadzi ich na bezużytecznej śmierć, spełniając kaprysy „Anglosasów” – wylicza Wichrow. – Mieszkańcy terytoriów frontowych są zapewniani, że cierpią z powodu napoleońskich ambicji Zełenskiego, który nie chce usiąść do stołu negocjacyjnego. Rodziny jeńców wojennych twierdzą, że Kijów nie robi nic, aby uwolnić ich krewnych, a jedynym sposobem na ich uratowanie jest protest przeciwko bezczynności rządu. Ta lista jest bardzo długa. W Centrum Komunikacji Strategicznej uważnie studiujemy strukturę narracyjną rosyjskich operacji informacyjnych i mamy ich ogólny obraz. Proszę mi wierzyć: to bardzo smutny, wręcz przerażający widok.
Rosja promuje swój przekaz za pomocą wszystkich dostępnych środków: od małych zamkniętych grup na Viberze po kanały na Telegramie z milionową publicznością; od farm botów działających na Twitterze i Facebooku po wykorzystywanie autorytetu różnych osobistości medialnych
Nie jest to wyczerpująca lista. Ale według Wichrowa jasne jest jedno: to długoterminowa, złożona i wymagająca dużych zasobów akcja przeciwko Ukrainie. Wydaje się, że temat 20 maja powinien stać się detonatorem, który zgodnie z oczekiwaniami wroga spowoduje eksplozję niezadowolenia wśród wszystkich grup, które rosyjska propaganda zatruła dezinformacją w poprzednim okresie. To niezadowolenie powinno zaowocować na przykład protestami, które wstrząsnęłyby lub tymczasowo sparaliżowały rząd.
- Jednak wróg nie wydaje się mieć większych szans na sukces – zaznacza Maksym Wichrow. – I nie chodzi tylko o skuteczność naszych środków kontrwywiadowczych. Zdecydowana większość Ukraińców uważa, że Zełenski powinien pozostać na stanowisku do końca stanu wojennego, a dopiero potem powinny odbyć się wybory. To niszczy kluczowy element operacji Rosji, ponieważ nie będzie możliwe wyciągnięcie Ukraińców na Majdan przeciwko Zełenskiemu – „uzurpatorowi”.
Z myślą o zachodniej publiczności
W opinii Nerijusa Malukevičiusa głównym celem rosyjskiej propagandy jest amerykańska publiczność, zwłaszcza w zakresie wsparcia wojskowego. Nawet w krajach bałtyckich, gdzie poparcie dla Ukrainy jest niezwykle wysokie, Rosjanie również próbują wpływać na opinię publiczną, choć okazuje się to nieskuteczne.
– Próbują wykorzystać tak zwaną agendę pokojową, znajdując marginalnych aktorów politycznych, którzy próbują snuć narrację, że pokój za wszelką cenę jest lepszy niż ciągłe wspieranie wojskowe Ukrainy – mówi litewski badacz. – Używają też bardziej agresywnych środków, by po prostu zdestabilizować sytuację, zwiększyć napięcia, organizować ataki hakerskie. Mieliśmy lawinę fałszywych gróźb podłożenia bomb w szkołach, z czym Ukraina nieustannie się boryka. Mieliśmy oblewanie farbą pomników na Litwie i Łotwie, które upamiętniają nasz ruch partyzancki, ruch oporu wobec władzy radzieckiej.
Ale oni rozumieją, że to nie zmieni naszej woli wspierania Ukrainy, więc głównym celem jest sprawienie, abyśmy zanurzyli się we własnych problemach, w chaosie, który stworzyli, a tym samym odwrócili uwagę od Ukrainy.
Operacja specjalna "Majdan 3" została uruchomiona przez rosyjskie służby specjalne w ubiegłym roku. Jej kulminacyjna faza zaplanowana jest na marzec – maj. Celem Rosjan jest zasianie paniki w Ukrainie, jak największa demoralizacja ludzi, zakłócenie mobilizacji i wbicie klina między wojsko a ludność cywilną. Natomiast na arenie międzynarodowej chodzi o zmniejszenie pomocy partnerów, a najlepiej – o rozbicie koalicji wspierającej Ukrainę.
Ostatnie rozmowy w Berlinie odbyły się na tle publicznych sporów między Francją a Niemcami w sprawie sposobów na dalszą pomoc dla Ukrainy. Wojownicza retoryka Emmanuela Macrona dotycząca możliwości wysłania zachodnich wojsk na Ukrainę stoi ostatnio w sprzeczności z ostrożnymi wypowiedziami Olafa Scholza. Nie zgodził się on jeszcze na transfer rakiet Taurus, na które czekają ukraińskie siły zbrojne. Po spotkaniu w Berlinie Macron powstrzymał się od ostrych oświadczeń, zauważając, że przywódcy Trójkąta Weimarskiego postanowili nie inicjować eskalacji.
Jednak podczas rozmów podjęli dość praktyczne decyzje. W szczególności uzgodnili koalicję broni dalekiego zasięgu i zgodzili się, że zamrożone rosyjskie fundusze mogą zostać wykorzystane na zakup broni dla Ukrainy.
Trójkąt bezpieczeństwa
Europa i Trójkąt Weimarski są odpowiedzialne za bezpieczeństwo i przyszłość stosunków transatlantyckich. Im silniejsza i bardziej zjednoczona jest Europa, tym większe możliwości ma Ukraina - powiedział premier Polski Donald Tusk podczas konferencji prasowej 15 marca z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. I dodał: - Rozmawialiśmy o bezpieczeństwie naszego kontynentu i naszych krajów. Mamy takie samo zdanie na temat tego, kto jest agresorem.
- Mam nadzieję, że to się przełoży się na dalsze wsparcie dla Ukrainy - wyjaśnia Serhij Kuzan, szef Ukraińskiego Centrum Bezpieczeństwa i Współpracy. - To doprowadzi nas do sukcesu, tak jak kiedyś doprowadziło Polskę. Trójkąt Weimarski powstał w 1991 roku i został zaprojektowany przez wiodące kraje kontynentu - Niemcy i Francję - w celu wprowadzenia Polski do kluczowych instytucji UE i NATO.
Dziś mamy trzech takich liderów i mają oni to samo zadanie w stosunku do Ukrainy
Pierwsze spotkanie w formacie weimarskim po kilku latach przerwy odbyło się 12 lutego 2024 r. na szczeblu ministrów spraw zagranicznych.
- Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych środków. W tym kontekście naszym celem jest uczynienie Unii Europejskiej bardziej spójną, silniejszą i bardziej zdolną do reagowania na dzisiejsze wyzwania w zakresie bezpieczeństwa, na drodze do unii bezpieczeństwa i obrony, która spełnia oczekiwania naszych obywateli. Jesteśmy również zaangażowani w silne i zjednoczone NATO - stwierdzili dyplomaci we wspólnym oświadczeniu.
Wezwali również do rozszerzonego spotkania Trójkąta Weimarskiego z Ukrainą.
Pomysł ten wrócił do polityki europejskiej z powodu dwóch głównych powodów - mówi Ihor Hawryliuk, ekspert ds. bezpieczeństwa i polityki zagranicznej w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, polskim think tanku z siedzibą w Warszawie:
- Po pierwsze, jest to zmiana rządu w Warszawie po zwycięstwie sił proeuropejskich w wyborach parlamentarnych w październiku 2023 r., a w rezultacie powrót Polski do aktywnej polityki zagranicznej na szczeblu UE i w innych formatach, w tym w formacie weimarskim. Za rządów PiS, budującego swoje poparcie wśród wyborców na hasłach eurosceptycznych i antyniemieckich, koordynacja wspólnej polityki w ramach tego formatu była bardzo rzadka.
Po drugie, w kontekście niezdolności Stanów Zjednoczonych do dalszego wspierania Ukrainy w niezbędnym zakresie, w szczególności ze względu na zablokowanie ustawy o wartości 60 mld USD przez sceptycznych Republikanów w Izbie Reprezentantów, oraz prawdopodobnego powrotu byłego prezydenta Donalda Trumpa do Białego Domu po wyborach prezydenckich w listopadzie 2024 r., wśród europejskich przywódców rośnie przekonanie, że Europa powinna ponieść główny ciężar finansowy i wojskowy wspierania Ukrainy w nadchodzących miesiącach.
Trójkąt Weimarski to stosunkowo swobodny dialog na temat polityki zagranicznej między Niemcami, Francją i Polską. Razem mogą uruchomić wiele procesów i wyzwolić ogromną siłę - mówi podpułkownik Torben Arnold, ekspert w Niemieckim Instytucie Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa (SWP): - Wojna obronna Ukrainy przeciwko rosyjskiemu agresorowi znajduje się obecnie w kluczowym punkcie. Wiosną lub najpóźniej wczesnym latem wyłoni się tendencja, kto zdobędzie przewagę. Brak amunicji i wyszkolonych ludzi bardzo utrudnia Ukrainie rozpoczęcie nowej dużej ofensywy i zadanie Rosji decydujących strat. Dlatego kraje europejskie muszą lepiej koordynować swoje działania.
Zapowiedzi zakupu broni i amunicji poza UE, a następnie dostarczenie ich bezpośrednio na Ukrainę to świetny krok. Pozwoli to na osiągnięcie szybkich rezultatów
Bardzo ważne jest również porozumienie w sprawie koalicji zdolności dla artylerii rakietowej dalekiego zasięgu. Tego typu broń może mieć decydujący wpływ na możliwości rosyjskich napastników w ich działaniach. Jest jeszcze jedna kwestia, która nie została omówiona na tym poziomie. Jest ona jednak co najmniej tak samo ważna, jak sama liczba amunicji czy jej rodzaje. Chodzi o zwiększenie skuteczności wojsk ukraińskich w walce z wojskami rosyjskimi. Obejmuje to zarówno przewagę techniczną dzięki nowocześniejszym materiałom, jak i lepsze procedury i taktykę ich użycia. Kwestie mentalności i przywództwa są również kluczowe - i nie należy ich lekceważyć.
Jastrzębie i gołębie
Trójkąt Weimarski to różne punkty widzenia europejskich elit na dalszy rozwój wojny na Ukrainie. Przywódcy Francji i Niemiec mają spolaryzowane stanowiska w niektórych kwestiach. Podstawową przyczyną sprzeczności jest to, że kanclerz Niemiec stara się za wszelką cenę udowodnić, że ani Niemcy, ani NATO nie są stroną w wojnie rosyjsko-ukraińskiej - mówi Ihor Hawryliuk, ekspert ds. bezpieczeństwa i polityki zagranicznej w polskim think tanku Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego:
- Z kolei prezydent Francji złożył ostatnio szereg oświadczeń, które zasadniczo zaprzeczają jego własnemu stanowisku, które wyrażał od pierwszych miesięcy inwazji na pełną skalę. Francuski przywódca stwierdził, że nie można wykluczyć rozmieszczenia zachodnich wojsk w Ukrainie, co wywołało zaniepokojenie wielu zachodnich sojuszników, w tym Stanów Zjednoczonych, a nawet reakcję sekretarza generalnego NATO. Biorąc pod uwagę raczej negatywną reakcję większości sojuszników, oświadczenia te mogą potencjalnie wprowadzić nowe podziały wśród sojuszników.
Warto jednak również zauważyć, że Macron w pewnym sensie zniósł tabu dotyczące obecności zachodnich wojsk na Ukrainie, co sprawiło, że Kreml stał się dość nerwowy
W tej chwili prawie niemożliwe jest wyobrażenie sobie, że Francja i Niemcy zbliżą się do tego stanowiska, ponieważ obaj przywódcy reprezentują diametralnie różne wizje. Scholz, którego partia nie jest obecnie popularna wśród niemieckich wyborców, nie zaryzykuje swojej kariery politycznej jako kanclerz, dając prorosyjskim populistom z prawej i lewej strony dodatkowe podstawy do krytykowania polityki wspierania Ukrainy.
Niemniej jednak spotkanie na szczeblu przywódców w Berlinie pokazało bardzo poważne pragnienie znalezienia wspólnego stanowiska. Na przykład prezydent Francji zmienił swoją opinię w sprawie zakupu broni dla Ukrainy poza UE, chociaż wcześniej Paryż blokował wszelkie takie inicjatywy, nalegając na finansowanie zakupów wyłącznie w UE. Serhiy Kuzan, szef Ukraińskiego Centrum Bezpieczeństwa i Współpracy, zwraca również uwagę na wypowiedzi Macrona i Scholza po rozmowach w Weimarze, mówiąc, że francuski prezydent nieco złagodził swoją wojowniczą retorykę, podczas gdy niemiecki kanclerz poparł systematyczny charakter pomocy dla Ukrainy.
Olaf Scholz zauważył również, że UE będzie mogła wykorzystać zamrożone rosyjskie fundusze, aby zapewnić Ukrainie wsparcie finansowe. Ponadto, według niemieckiego kanclerza, Berlin, Paryż i Warszawa będą kupować więcej broni i wspierać wzrost produkcji na Ukrainie.
"Prawdziwa solidarność z Ukrainą? Mniej słów, więcej pocisków" - napisał Donald Tusk przed spotkaniem przywódców Trójkąta Weimarskiego.
Stanowisko polskiego premiera miało właśnie na celu rozwiązanie istniejących sprzeczności między Paryżem a Berlinem i zademonstrowanie jedności między sojusznikami, kontynuuje Ihor Hawryliuk:
- Tusk dąży również do ożywienia Trójkąta Weimarskiego i wykorzystania go jako platformy do tworzenia nowych inicjatyw w ramach Unii Europejskiej mających na celu wzmocnienie bezpieczeństwa w regionie transatlantyckim. Podkreślił, że aby sytuacja na froncie poprawiła się w nadchodzących tygodniach i miesiącach, pomoc dla Ukrainy musi być intensywna i natychmiastowa.
Ponadto Tusk kontynuuje swoją politykę poparcia dla Ukrainy, o czym świadczy jego podróż do USA, gdzie kwestia wsparcia dla Kijowa była kluczowa
Taurus dla Ukrainy
Francja, Niemcy i Polska zgodziły się stworzyć koalicję artylerii dalekiego zasięgu dla Ukrainy. Ponadto Warszawa i Berlin ogłosiły 26 marca uruchomienie koalicji pojazdów opancerzonych na potrzeby ukraińskich sił zbrojnych.
To nie pierwszy raz, kiedy kraje zachodnie łączą siły. Holandia, Dania i Rumunia zorganizowały koalicję myśliwców, Francja przewodzi koalicji artyleryjskiej, a Wielka Brytania i Łotwa pracują nad produkcją dronów bojowych.
- Istnieje bardzo konkretny program dostarczania Ukrainie broni - mówi Serhiy Kuzan. - Nie skupiałbym się więc tutaj nawet na Taurusach, chociaż myślę, że je dostaniemy, tak jak dostawaliśmy wszystko wcześniej. Ale, po pierwsze, stanie się to po cichu, a po drugie, kiedy decyzja zostanie ostatecznie podjęta i będziemy mieli zdolność organizacyjną do uderzenia na most krymski, aby przerwać logistykę wroga we właściwym czasie. Dopóki jesteśmy, relatywnie rzecz biorąc, w defensywie, musimy dbać o zaopatrzenie linii frontu. A jak dotąd nie mamy możliwości systematycznego uderzania na Półwysep Krymski. Nie chodzi tylko o jeden most. Ale gdy tylko będziemy w stanie przeprowadzić operację podobną do tej w Chersoniu w '22, kiedy odcięliśmy ich logistykę i uszczupliliśmy chersońską grupę wroga, musimy przeprowadzić kilkanaście razy potężniejszą operację.
Wszystko idzie w dobrym kierunku, a teraz zajmujemy się najpilniejszymi kwestiami, podczas gdy Taurus jest kwestią naszego jutra. A dziś potrzebujemy amunicji, sprzętu, artylerii, w tym artylerii rakietowej, aby nadążyć za Rosjanami, ponieważ z pewnością przewyższają nas w tym wszystkim
Zagrożenie rosyjskie
Wszystkie trzy kraje Trójkąta Weimarskiego są zjednoczone jak nigdy dotąd i zdeterminowane, aby wspierać naród ukraiński. Emmanuel Macron podsumował tak spotkanie w Berlinie: - Wszyscy trzej mamy jedną jasną i spójną wolę, wypełnioną działaniami i decyzjami. Zrobimy wszystko, co konieczne, i zrobimy tyle, ile trzeba, aby Rosja nie mogła wygrać tej wojny.
Nie jest tajemnicą, że Kreml chciałby odzyskać swoją strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej, która została utracona w wyniku przegranej zimnej wojny i demokratycznych przemian, które miały miejsce w regionie. - Wojna przeciwko Ukrainie jest tylko jednym z pierwszych kroków do zniszczenia status quo - mówi Ihor Hawryliuk. - Ostatnie haniebne wpisy w mediach społecznościowych byłego prezydenta Rosji Miedwiediewa o "nieistniejącym państwie Łotwa" tylko to potwierdzają. Jednocześnie prawdopodobieństwo przyszłego ataku Rosji na państwo członkowskie NATO będzie zależało od wyniku jej wojny agresji przeciwko Ukrainie. Jeśli przy braku wystarczającego wsparcia wojskowego dla Ukrainy ze strony państw zachodnich, w tym Stanów Zjednoczonych, wojska rosyjskie przełamią front, umożliwiając im rozpoczęcie ofensywy przeciwko Charkowowi, Dnieprowi, Mikołajowowi i Odessie, a ostatecznie Kijowowi, to tylko utwierdzi to rosyjskie przywództwo w słuszności obranego kursu i wzmocni mit o "niezwyciężoności rosyjskiej armii".
Dlatego też państwa członkowskie Trójkąta Weimarskiego zwiększyły wysiłki, aby zaspokoić pilne potrzeby wojskowe Ukrainy i zapobiec realizacji najgorszych scenariuszy.
Najbliższe sześć miesięcy będzie kluczowe w kontekście rosyjskiej agresji, dlatego musimy zrobić wszystko, aby zapewnić Ukrainie amunicję i przygotować się do obrony Europy. Stwierdził to premier Donald Tusk na konferencji prasowej w Warszawie: - Nie wiemy, na ile to zagrożenie jest realne, ale na pewno jest realne. Mówimy o 10 czy 80 procentach, ale ono jest realne. I żaden kraj nie może sobie pozwolić na ignorowanie tego zagrożenia, zwłaszcza gdy wszyscy sojusznicy o tym mówią.
Rosyjski atak wojskowy na terytorium NATO jest stosunkowo mało prawdopodobny. Prezydent Putin wie, że wyraźnie przegrałby w bezpośredniej konfrontacji z NATO - mówi podpułkownik Torben Arnold, ekspert z Niemieckiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa (SWP). Dodaje jednak, że należy zrozumieć, że europejskie myślenie może nie pokrywać się z poglądami Putina:
- W tej chwili rosyjskie przywództwo rozumie tylko język władzy, zarówno politycznej, jak i wojskowej. Zakładam, że Rosja będzie starała się działać bardziej subtelnie i stopniowo testować swoją siłę w obszarach, w których podejrzewa się ją o słabość. Najważniejszą rzeczą dla nas, krajów NATO, jest jedność. Po fikcyjnej reelekcji prezydenta Putina Rosja będzie nadal próbowała uzyskać przewagę nad Ukrainą. Przywódca Kremla zdaje sobie sprawę, że cały świat obserwuje walkę małego Dawida z wielkim Goliatem. Liczebnie Rosja powinna wyraźnie przewyższać mniejszą Ukrainę. Ale na wojnie sprawy nie są takie proste. Niemniej jednak jasne jest, że Rosja uczy się małymi krokami i stara się celowo wykorzystywać słabości Ukrainy i próbować wygrać, utrzymując się dłużej. Międzynarodowe wsparcie i sytuacja polityczna w krajach-darczyńcach odgrywają tu kluczową rolę.
Z naszej strony musimy przestać grać w grę prezydenta Putina i kierować się strachem, Nie powinniśmy mylić rozwagi ze strachem.
Kiedy broń z Europy zostanie dostarczona do Ukrainy i jak wpłynie to na przebieg wojny – mówią eksperci dla sestry.eu
Ukraina podpisała tzw. umowy bezpieczeństwa z pięcioma krajami G7, a także z Danią i Holandią. Stany Zjednoczone i Unia Europejska przygotowują podobne porozumienie z Kijowem. Trwają intensywne negocjacje z Japonią, Polską, Grecją, Hiszpanią i Norwegią. Sestry.eu przeanalizowały, co mówią te dokumenty, w jaki sposób przybliżają one przystąpienie Ukrainy do NATO i jakiego rodzaju pomocy Kijów może oczekiwać w tym roku.
Wsparcie - tak, gwarancje - nie
Ukraina podniosła sprawę gwarancji bezpieczeństwa natychmiast po rozpoczęciu inwazji Rosji na pełną skalę. Negocjacje nabrały tempa podczas szczytu NATO w Wilnie. Ukraiński prezydent wyjaśniał wówczas: - Ukraina nim przystąpi do NATO potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa. Te ustalenia nie powinny być substytutem członkostwa w NATO, ale jednym z kroków na drodze do niego.
To stanowisko jest absolutnie słuszne, mówi Wołodymyr Ohryzko, minister spraw zagranicznych Ukrainy (2007-2009):
- Myślę, że niektórzy na Zachodzie bardzo się cieszą i zacierają ręce, mówiąc, że, no cóż, teraz podpiszemy takie umowy, a kwestia NATO, która irytuje Moskwę, znowu się oddali w nieznaną przyszłość. Tak nie jest i mam nadzieję, że w końcu stanie się to jasne dla tych nielicznych, jak dotąd, powiedzmy, przeciwników naszego członkostwa w NATO, którzy obawiają się tak zwanej eskalacji konfrontacji z Rosją. Obawy, że rosyjski reżim w końcu oszaleje i rozpocznie działania na pełną skalę przeciwko Sojuszowi, są niestety realne.
Ale jeśli jesteś przywódcą politycznym, to, jak słusznie powiedział ostatnio Macron, nie powinieneś być tchórzem
W ubiegłym roku w Wilnie Ukraina podpisała wspólną deklarację z krajami G7. Obiecały one między innymi dostarczyć sprzęt wojskowy i wesprzeć ukraiński przemysł obronny. Dokument podpisany w stolicy Litwy jest otwarty, więc dołączyły do niego również kraje spoza G7.
- Mamy teraz wspólnotę 32 państw, które przystąpiły do deklaracji - powiedział Wołodymyr Zełenski.
Za podpisaniem umów bezpieczeństwa z Ukrainą przemawiają zarówno względy praktyczne, jak i solidarnościowe. Dokumenty te obiecują długoterminowe wsparcie, co jest krytycznym aspektem tej wojny - wyjaśnia Davis Allison, analityk strategiczny w Haskim Centrum Studiów Strategicznych (HCSS):
- Takie umowy pozwalają na większą wymianę informacji, w tym danych wywiadowczych, oraz bardziej ustrukturyzowane podejście do dostarczania zaopatrzenia, amunicji i broni. Ważne jest, że w większości krajów europejskich takie umowy są zatwierdzane przez ustawodawcę, co oznacza, że zmiana rządu nie grozi nagłą zmianą polityki. Jest to ryzyko, które istnieje, jak widzieliśmy, w przypadku większości obecnej pomocy pochodzącej ze Stanów Zjednoczonych, która zależy od polityki partyjnej Kongresu USA.
UE przygotowuje pakiet propozycji w zakresie bezpieczeństwa dla Ukrainy. W grudniu 2023 r. przedstawiciele UE i ukraińskiego Ministerstwa Obrony przygotowali w Kijowie listę dziewięciu priorytetów:
- pomoc w zakresie sprzętu wojskowego i maszyn;
- szkolenie ukraińskiego wojska;
- współpraca z ukraińskim przemysłem obronnym;
- przeciwdziałanie zagrożeniom cybernetycznym i hybrydowym;
- pomoc w rozminowywaniu;
- wdrażanie reform związanych z procesem przystąpienia do UE;
- wzmocnienie zdolności do kontrolowania zapasów broni;
- wsparcie wysiłków na rzecz bezpieczeństwa jądrowego;
- udostępnianie danych wywiadowczych, w tym zdjęć satelitarnych.
Dokumenty te są bardzo ważne, ponieważ mówią o praktycznej pomocy dla Ukrainy w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa oraz pozwalają stronie ukraińskiej przewidzieć, co Kijów otrzyma od konkretnego kraju, kiedy, w jakiej jakości i jak można zaplanować współpracę - mówi Ohryzko.
- Jest to bardzo szeroki i ważny zakres współpracy, aby mieć pewność, że będzie on realizowany. Nasz kraj jest w stanie wojny z rosyjskim agresorem. Jedyną kwestią, na którą proszę, abyście zwrócili uwagę, jest to, że nie są to umowy o bezpieczeństwie, ponieważ z jakiegoś powodu są one sprzedawane tutaj pod tym pozorem. W rzeczywistości są to umowy o współpracy w dziedzinie obronności.
Bezpieczeństwo jest wtedy, gdy kraj otrzymuje gwarancje, że nie zostanie zaatakowany. I dlatego właśnie wszystkie kraje byłego obozu socjalistycznego, a także kraje bałtyckie, szybko podążyły tą drogą i znalazły się pod parasolem NATO
System gwarancji bezpieczeństwa NATO jest dokładnie tym, czego każdy kraj potrzebuje wobec rosyjskiego potwora. Te umowy nie spełniają tych parametrów, więc nazywanie ich umowami bezpieczeństwa jest myśleniem życzeniowym. Mieliśmy już jedno memorandum bezpieczeństwa, Memorandum Budapesztańskie, i widzimy jego skuteczność.
Siedmiu wspaniałych
Ukraina podpisała swoją pierwszą dwustronną umowę o bezpieczeństwie z Wielką Brytanią podczas wizyty brytyjskiego premiera Rishiego Sunaka w Kijowie w styczniu. Ta umowa podniosła poprzeczkę i nadała ton wszystkim kolejnym, mówi Oleksandr Khara, ekspert z Centrum Strategii Obronnych:
- Oczywiście Wielka Brytania chciała pokazać swoje przywództwo. To, co jest zapisane w tej umowie, jest najbardziej zgodne ze wszystkimi interesami, które Ukraina chciałaby mieć i które są zapisane na papierze. W porównaniu z umowami z innymi krajami, istnieje oczywiście różnica w stylu i nieco w strukturze, chociaż jest ona podobna. Wszędzie jest wsparcie dla integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy, co jest bardzo ważnym elementem. Mówią też o priorytetach i zobowiązaniach w różnych obszarach obrony, niektórzy zajmują się obroną powietrzną, inni dronami, artylerią, pojazdami opancerzonymi. To, moim zdaniem, jest najważniejszy punkt, ponieważ wszystko, co zabija wrogów i chroni Ukraińców, jest prawdziwą pomocą. Kolejnym ważnym elementem jest rozwój ukraińskiego przemysłu obronnego.
Jest to przydatne nie tylko dla nas, ale także dla naszych partnerów. Dla Ukrainy bardzo dobrze jest być równym partnerem w tej wspólnocie, ponieważ zagraża nam to samo.
Francja i Niemcy były kolejnymi krajami, które podpisały umowy z Ukrainą po Wielkiej Brytanii. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz nazwał to historycznym krokiem i zapewnił Ukrainę: - Berlin będzie wspierał Kijów tak długo, jak będzie to konieczne. W drugą rocznicę rosyjskiej inwazji, Dania, Kanada i Włochy również podpisały umowy z Ukrainą.
Podpisanie umów o bezpieczeństwie oznacza jakościowo nowy poziom współpracy między Ukrainą a jej partnerami. Alessandro Marrone, szef programów obronnych we Włoskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (IAI), wyjaśnia to na przykładzie umowy z Włochami:
- Mówimy o interakcji między siłami zbrojnymi, przemysłem, wywiadem, współpracą w cyberprzestrzeni, a także o terminowych konsultacjach - w ciągu jednego dnia - w przypadku dalszej agresji. Ponadto jest to długoterminowe partnerstwo z dowolnym horyzontem planowania, a także programy odbudowy ukraińskiej infrastruktury.
Jest to więc rodzaj umowy parasolowej dla Ukrainy z konkretnymi działaniami, budżetem i inwestycjami
Jednocześnie, podsumowuje Alessandro Marrone, Włochy gwarantują wszelkiego rodzaju pomoc, wsparcie i ochronę przed rosyjską agresją, ale nie zobowiązują się do bezpośredniej interwencji wojskowej.
1 marca, podczas wizyty w Charkowie, premier Holandii Mark Rutte również podpisał dwustronne porozumienie. - Każda taka umowa sprawia, że nasz kraj jest bliżej świata, wzmacnia się. Jednocześnie każda taka umowa zwiększa siłę międzynarodowego porządku opartego na zasadach. Im bardziej współdziałamy, tym szybciej rosyjscy terroryści przegrywają - powiedział Wołodymyr Zełenski.
Zobowiązania partnerskie i lekcja z Bukaresztu
Łączna kwota, którą partnerzy zobowiązali się zapewnić Ukrainie na potrzeby wojskowe w tym roku, wynosi ponad 20 miliardów euro. Kijów z kolei zobowiązuje się do przeprowadzenia szeregu reform mających na celu poprawę zdolności obronnych kraju.
Umowy dwustronne obowiązują przez 10 lat. Co ważne, partnerzy Ukrainy określili w dokumentach perspektywy członkostwa Ukrainy w NATO. W związku z tym podpisanie tych umów może być postrzegane jako rodzaj kompromisu, dopóki Ukraina nie stanie się pełnoprawnym członkiem Sojuszu, mówi Davis Allison, analityk strategiczny w Haskim Centrum Studiów Strategicznych (HCSS):
- Dokładnie tak jest w tym przypadku. Na przykład, przed przystąpieniem Szwecji i Finlandii do NATO, Wielka Brytania zapewniła tym krajom gwarancje bezpieczeństwa, aby upewnić się, że nie będą one zagrożone podczas procesu akcesyjnego. Jest to z pewnością lekcja wyciągnięta z Memorandum Bukaresztańskiego Sojuszu z 2008 roku, które obiecywało przyszłe członkostwo w NATO Ukrainie i Gruzji bez żadnych realnych gwarancji bezpieczeństwa.
Przystąpienie Ukrainy do NATO
Członkostwo Ukrainy w Sojuszu Północnoatlantyckim zdecydowanie nie jest kwestią najbliższych kilku lat, przewiduje Alessandro Marrone:
- Po pierwsze, decyzja ta musi zostać jednogłośnie przyjęta przez 32 państwa członkowskie NATO, a już widzieliśmy trudności w przypadku Szwecji i Finlandii ze względu na stanowisko Węgier i Turcji. Myślę, że w przypadku Ukrainy opór będzie jeszcze większy. Do tego dochodzi duży znak zapytania w postaci wyborów prezydenckich w USA.
Ponadto, oficjalne kryteria rozszerzenia NATO, uzgodnione w 1995 r., wymagają, aby nowi członkowie nie byli w stanie wojny, mówi Davis Allison. Tak więc bez faktycznego zakończenia wojny i podpisania porozumienia pokojowego, który oczywiście musi być akceptowalny dla Ukraińców, członkostwo w NATO jest mało prawdopodobne:
- Kraje NATO mają jednak elastyczność w przyjmowaniu każdego członka, który ich zdaniem przyczyni się do bezpieczeństwa Sojuszu, co oczywiście obejmuje Ukrainę. Dlatego też można odstąpić od wymogów i procedur, jak miało to miejsce w przypadku Szwecji i Finlandii.
Biorąc pod uwagę, że Ukraina już jest partnerem NATO o zwiększonych zdolnościach, jest to całkiem możliwe
Oczywiście Ukraina bardzo chciałaby, aby ta sama decyzja o członkostwie została podjęta przez Unię Europejską na szczycie NATO w Waszyngtonie w lipcu tego roku, mówi Ołeksandr Chara, ekspert Centrum Studiów Strategicznych:
- Jeśli rozpoczniemy techniczne negocjacje w sprawie przystąpienia - nie jakieś ogólne sformułowania, ale proces zostanie uruchomiony, nawet z otwartą datą, będzie to sygnał dla ukraińskiego społeczeństwa, że nie pozostaniemy w szarej strefie bezpieczeństwa. To sygnał jedności NATO, że Ukraina jest ważną częścią przyszłej europejskiej architektury bezpieczeństwa.
Jest to również sygnał dla Putina, że nawet agresja i nielegalna aneksja ukraińskich terytoriów nie zatrzyma drogi Ukrainy do Sojuszu
Każde porozumienie w sprawie bezpieczeństwa podpisane między Ukrainą a jej partnerami daje nam wszystkim wsparcie - powiedział Wołodymyr Zełenski
Francuski prezydent był pierwszym zachodnim przywódcą, który publicznie wyraził pogląd, że nie można wykluczyć rozmieszczenia wojsk NATO na Ukrainie. To oświadczenie Macrona wstrząsnęło europejską społecznością polityczną, a kilka krajów, w tym Polska, Niemcy i Stany Zjednoczone, wykluczyło taką możliwość. Podobnie sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg powiedział, że sojusznicy zapewniają bezprecedensową pomoc Ukrainie od 2014 roku, ale Sojusz nie wyśle wojsk lądowych na Ukrainę. Zamiast tego, na przykład, premier Estonii i minister spraw zagranicznych Litwy nalegają, aby Ukraina otrzymała maksymalne wsparcie od swoich partnerów, więc pomysł Macrona powinien zostać przynajmniej rozważony.
Zapytaliśmy europejskich i ukraińskich ekspertów o znaczenie wypowiedzi francuskiego prezydenta i o to, czy wojska NATO pojawią się na Ukrainie.
Każde słowo powinno być ważone
W ostatnich tygodniach francuski prezydent wygłosił szereg głośnych oświadczeń. Na spotkaniu z sojusznikami w Pałacu Elizejskim Emmanuel Macron publicznie przyznał, że Zachód spóźnił się z pomocą Ukrainie o sześć do dwunastu miesięcy i wezwał Europę do stanowczych decyzji w odpowiedzi na zmieniające się zagrożenie militarne i strategiczne.
Później francuski prezydent potwierdził, że nie rzucał słów na wiatr, gdy nie wykluczył scenariusza, w którym zachodnie siły wojskowe zostaną rozmieszczone na Ukrainie:
- To są dość poważne sprawy. Każde moje słowo w tej sprawie jest wyważone, przemyślane i wyważone.
Francja rozważa zezwolenie siłom specjalnym i innym jednostkom wojskowym na przekroczenie granicy Ukrainy - podała francuska gazeta Le Monde, powołując się na swoje źródła. Gazeta zauważa, że opcja ta nie wiąże się z masowym rozmieszczeniem wojsk i sugeruje, że żołnierze z Francji lub innych krajów mogliby być obecni w naziemnych obiektach obrony powietrznej, potencjalnie czyniąc niektóre części Ukrainy bezpiecznymi i poważnie ograniczając ataki rosyjskiej armii. Może to być również konieczne, gdy na Ukrainę przylecą amerykańskie F-16.
W tej chwili nie jest realne, aby Francja wysłała francuskie wojska na Ukrainę, z wyjątkiem kilku specjalistów, którzy już są na miejscu, aby pomóc monitorować wykorzystanie sprzętu wojskowego przekazanego Ukraińcom, takiego jak pociski Scalp, powiedział Gaspard Schnitzler, starszy badacz we Francuskim Instytucie Studiów Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS):
- Oświadczenia francuskiego prezydenta dotyczyły przede wszystkim tego, że wszystkie opcje są na stole i otwarte do dyskusji przez kraje zachodnie, choć taka dyskusja nie była przewidziana i/lub nie była kwestią konsensusu.
Przesłanie było skierowane przede wszystkim do Rosji: Niczego nie można wykluczyć. Można to interpretować jako formę odstraszania
W wywiadzie dla czeskich mediów Macron wyjaśnił, że w najbliższej przyszłości nie dojdzie do rozmieszczenia wojsk francuskich w Ukrainie. Niemniej jednak, według francuskiego prezydenta, jego wypowiedzi oznaczają, że rozpoczyna się dyskusja na temat tego, co można zrobić, aby wesprzeć Ukrainę, zwłaszcza na jej terytorium. Podczas spotkania ze społecznością francuską w Czechach Macron wezwał sojuszników, aby nie byli tchórzami:
- Wojna wróciła na naszą ziemię, niektóre państwa, które stały się niepohamowane, każdego dnia coraz bardziej nam zagrażają, a my będziemy musieli sprostać historii i wykazać się odwagą, jakiej ona wymaga.
A 7 marca, podczas spotkania z liderami partii parlamentarnych, Emmanuel Macron powiedział, że nie ma żadnych ograniczeń ani czerwonych linii we wspieraniu Ukrainy. Uczestnicy spotkania, cytowani przez francuskich dziennikarzy, powiedzieli, że Macron powiedział, że jest gotowy do interwencji, jeśli Rosjanie zaatakują Kijów lub Odessę.
Francuskie przywództwo
- Istnieje kilka czynników, dla których francuski prezydent wprowadził pomysł wysłania zachodnich wojsk na Ukrainę do przestrzeni publicznej - mówi międzynarodowy analityk polityczny Maksym Nesvitalov. Po pierwsze, po tym, jak Kongres USA wstrzymał pomoc dla Ukrainy na czas nieokreślony, Europejczycy dochodzą do wniosku, że powinni bardziej polegać na własnych siłach. W tym kontekście duża odpowiedzialność spada na wiodące kraje UE, zwłaszcza Niemcy i Francję:
- I tu dochodzimy do pytania, dlaczego Macron w ogóle zainicjował tę historię. Zwłaszcza, że Ukraina o to nie prosiła. Myślę, że nie mielibyśmy nic przeciwko temu. Ale od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że to prawie niemożliwe. Dlatego mówimy o samolotach, mówimy o artylerii, mówimy o pociskach. Wciąż jednak trafiamy na mur niezrozumienia ze strony Niemiec, a konkretnie Olafa Scholza, jeśli chodzi o pociski rakietowe. Wprowadzenie do dyskursu tak głośnego i kontrowersyjnego tematu jak wysłanie wojsk na Ukrainę po pierwsze mobilizuje innych przywódców, a po drugie zmusza ich do usprawiedliwiania się, mówienia, że nie, nie wyślemy wojsk, ale pomożemy w czymś innym. Sam Macron nie jest jeszcze związany taką presją. Tak, jest to niepopularna opinia wśród jego krajowej publiczności, ale niedawno wygrał wybory, więc nie musi się tak bardzo martwić o preferencje wyborcze.
A teraz może w ten sposób ubiegać się o pewne nieformalne przywództwo, to jego poważna próba zaprezentowania się jako przywódca zjednoczonej Europy
W Ukrainie nie będzie żołnierzy NATO
Propozycje Macrona, by zastanowić się nad opcjami wysłania wojsk na Ukrainę, delikatnie mówiąc, nie wzbudziły entuzjazmu wśród większości krajów NATO - powiedział prezydent Polski Andrzej Duda:
- Najbardziej gorąca dyskusja dotyczyła wysłania żołnierzy na Ukrainę i absolutnie nie było zgody. Opinie są różne, ale generalnie nie ma żadnych decyzji.
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz kategorycznie sprzeciwił się pomysłom Macrona, mówiąc, że w Ukrainie nie będzie żadnych niemieckich żołnierzy, ani w ogóle żołnierzy europejskich czy NATO.
Debata wywołana wypowiedziami Macrona podkreśliła i tak już trudne relacje między przywódcami Francji i Niemiec, jak zauważa Bloomberg. Agencja, powołując się na anonimowego francuskiego urzędnika, pisze, że Macron uważa Scholza za przywódcę bez odwagi i ambicji, który nie jest w stanie myśleć w dłuższej perspektywie. A bliscy współpracownicy kanclerza twierdzą, że w Berlinie Macron jest postrzegany jako monarchista, który jest dobry w mówieniu o wielkich planach, ale nie w ich wdrażaniu.
Ale to, co najbardziej rozgniewało Berlin, to słowa Macrona o sojusznikach, którzy od początku rosyjskiej wojny na pełną skalę oferowali Ukrainie tylko hełmy i śpiwory. Była to oczywista nagana dla Niemców, ale od tego czasu Niemcy stały się drugim największym darczyńcą wojskowym Ukrainy po Stanach Zjednoczonych.
Reakcja Białego Domu i Kremla
- Stany Zjednoczone nie zamierzają wysyłać swoich wojsk na Ukrainę, ale takie decyzje podejmuje każdy kraj NATO według własnego uznania - powiedział doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego John Kirby:
- Cóż, to suwerenna decyzja, którą każdy członek NATO musi podjąć sam. Słyszeliście, jak sekretarz generalny Stoltenberg powiedział, że nie ma żadnych planów ani zamiarów rozmieszczania wojsk w terenie pod auspicjami NATO.
A prezydent Biden od samego początku tego konfliktu mówił jasno: w Ukrainie nie będzie wojsk amerykańskich, które prowadziłyby operacje bojowe
Rosyjski prezydent wyciągnął swój ulubiony atut - zagroził krajom NATO uderzeniem nuklearnym w odpowiedzi na ewentualne rozmieszczenie zachodnich wojsk na Ukrainie. Powiedział, że kraje zachodnie powinny zrozumieć, że Rosja posiada również broń zdolną do rażenia celów na ich terytorium: - A to naprawdę grozi konfliktem z użyciem broni jądrowej, a tym samym zniszczeniem cywilizacji.
Jednostki wojskowe NATO na pewno nie pojawią się na Ukrainie w najbliższej przyszłości, ale Sojusz może obrać inną drogę - mówi Alvydas Medalinskas, analityk polityczny na Uniwersytecie Mykolasa Romerisa w Wilnie:
- Bardzo chciałbym zobaczyć Ukrainę w NATO, ale teraz jej w nim nie ma i nie można zastosować artykułu 5. Istnieją jednak inne możliwości, które moim zdaniem są bardziej realne. W szczególności kraje europejskie mogłyby wysłać wojskowych do szkolenia ukraińskiej armii, tak jak to robiły przed wojną na dużą skalę. Niektóre kraje europejskie już powiedziały, że byłyby skłonne to zrobić, ponieważ Ukraina naprawdę potrzebuje pomocy szkoleniowej. Innym rodzajem pomocy mogłoby być wysłanie oddziałów, które pomogłyby Ukraińcom z nową, zaawansowaną technologicznie bronią, która może być wkrótce dostępna.
Być może niektóre kraje UE i NATO już wysłały takich ludzi do Ukrainy. Ale w tym przypadku byłaby to decyzja co najmniej kilku krajów NATO. Obie te opcje nie oznaczają, że kraje NATO są zaangażowane w wojnę z Rosją
Głosy za
Oświadczenie Macrona, że może rozważyć wysłanie swoich wojsk na Ukrainę, zmieniło paradygmat wsparcia dla Ukrainy, uważa estoński minister spraw zagranicznych Margus Tahkna. A to, jego zdaniem, może skłonić niektóre kraje do udzielenia Ukrainie natychmiastowej pomocy wojskowej, ponieważ jest to z pewnością łatwiejsze rozwiązanie niż bezpośrednia interwencja. Wcześniej premier Estonii Kaja Kallas poparła Macrona i podkreśliła, że zachodni przywódcy powinni omówić wszystkie możliwości pomocy Ukrainie za zamkniętymi drzwiami, w tym opcję rozmieszczenia wojsk lądowych NATO.
Inicjatywa Macrona jest warta uwagi, powiedział litewski minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis:
- Los Europy rozstrzyga się na polu bitwy na Ukrainie. Takie czasy wymagają politycznego przywództwa, ambicji i odwagi, by myśleć nieszablonowo.
Kanada jest gotowa wysłać pewną liczbę żołnierzy do szkolenia ukraińskich wojsk na terytorium Ukrainy, ale pod warunkiem, że będą one daleko od linii frontu wojny z Rosją i nie będą pełnić funkcji bojowych, powiedział kanadyjski minister obrony Bill Blair.
Prezydent Czech Petr Pavel jest przekonany, że Europa nie powinna ograniczać swojej zdolności do wspierania Ukrainy. A pomoc dla Kijowa powinna zostać rozszerzona, w tym poprzez ewentualną obecność zagranicznych wojsk na Ukrainie:
- Jestem zwolennikiem szukania nowych sposobów, w tym kontynuowania dyskusji na temat ewentualnej obecności na Ukrainie. Nie ograniczajmy się tam, gdzie nie powinniśmy.
Nieoczekiwanie Emmanuela Macron pochwalił Wolfgang Ischinger, były szefa Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. - W sytuacji takiej jak ta, w której znajdujemy się z Rosją, zasadniczo słuszne jest, aby niczego nie odrzucać - powiedział polityk, ale uważa, że niewłaściwe jest publiczne wygłaszanie takich oświadczeń, mówiąc, że nie warto dzielić się nawet hipotetycznymi planami z przeciwnikami.
Ischinger wyraził również głębokie ubolewanie z powodu odmiennych stanowisk Niemiec i Francji w kwestii rozwiązania najpoważniejszego kryzysu strategicznego, militarnego i politycznego, z jakim Europa boryka się od wielu lat. Zdaniem niemieckiego polityka, różnice te mogą być łatwo wykorzystane przez Rosję. Ischinger nazwał również politycznym obowiązkiem krajów zachodnich zrobienie wszystkiego, co możliwe, aby osiągnąć wspólne podejście do wspierania Ukrainy.
Ukraina ma pełne prawo się bronić, a kraje zachodnie mają pełne prawo jej pomagać - powiedział Gustav Gressel, starszy pracownik Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Jednocześnie uważa on, że dyskusja wokół możliwości wysłania zachodnich wojsk na Ukrainę jest przesadzona. Równie dobrze można skupić się na wyspecjalizowanych zadaniach, a nie na walce:
- Poszczególni specjaliści powinni pomóc Ukrainie w obszarach, w których nie ma zastępców lub cywilnych wykonawców, którzy mogliby to zrobić. Kilka przykładów: pojawia się coraz więcej doniesień o użyciu przez Rosję broni chemicznej. Zachodnie instytuty badawcze i personel zaznajomiony z wojskową bronią chemiczną pracują wyłącznie dla wojska, a jeśli takie zarzuty mają zostać zbadane, eksperci powinni zostać wysłani na Ukrainę. Ukraińska medycyna wojskowa jest przytłoczona dużą liczbą rannych.
Na froncie nie ma wystarczająco dużo lekarzy. Dlatego przydatny będzie personel medyczny z doświadczeniem w leczeniu ran postrzałowych i odłamkowych, którzy leczyliby ukraińskich żołnierzy na miejscu, w Ukrainie
Potrzebni są też specjaliści ds. szkolenia wojskowego eksperci od rozminowywania, operacji cybernetycznych i obrony powietrznej.
W przeciwieństwie do Andrzeja Dudy, polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski poparł inicjatywę prezydenta Francji Emmanuela Macrona dotyczącą wysłania wojsk NATO do Ukrainy, nazywając ją "pomysłowym posunięciem", które zakłóci planowany przez Rosję scenariusz. Jednocześnie szef polskiej dyplomacji zszokował stwierdzeniem, że personel wojskowy z niektórych państw członkowskich NATO jest już na terytorium Ukrainy. Nie podał jednak żadnych szczegółów:
- Żołnierze z krajów NATO są już na Ukrainie. Chciałbym podziękować krajom, które podejmują to ryzyko.
Emmanuel Macron powiedział to, co wszyscy wiedzą, ale boją się powiedzieć. Tak na słowa francuskiego przywódcy zareagował ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kuleba:
- Macron jest po prostu pierwszym, który otwarcie mówi o tym, co moim zdaniem każdy rozsądny człowiek w Europie powinien zrozumieć. Jeśli Rosja nie zostanie powstrzymana na Ukrainie, w Europie wybuchnie wojna.
Dyskusja, którą sprowokowało to oświadczenie Paryża, zaoszczędzi Europie wiele czasu na uświadomienie sobie, że musi zrobić więcej
Opinia publiczna
Ludzie na Zachodzie nie są gotowi wysłać swoich wojsk na Ukrainę. Gaspard Schnitzler, starszy badacz we Francuskim Instytucie Studiów Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS), podkreśla:
- Większość zachodnich społeczeństw tego nie popiera, obawiając się eskalacji konfliktu i otwartego konfliktu między Rosją a NATO, a w rezultacie możliwego użycia przez Rosję odstraszania nuklearnego. Według sondażu przeprowadzonego przez kanał telewizyjny Europe 1, 76% francuskich respondentów sprzeciwiło się rozmieszczeniu francuskich wojsk w Ukrainie.
Byłoby wielką szkodą, gdyby kwestia pomocy dla Ukrainy stała się narzędziem politycznym w kontekście zbliżających się wyborów europejskich
Alvydas Medalinskas, analityk polityczny z Uniwersytetu Mykolasa Romerisa w Wilnie, podkreśla, że najważniejsze jest, aby zachodni partnerzy przeszli od deklaracji politycznych do faktycznego spełnienia swoich obietnic:
- Było już wiele nieodpowiedzialnych oświadczeń ze strony niektórych zachodnich partnerów. Proszę przypomnieć sobie zapowiedzi drakońskich sankcji, które zniszczyłyby rosyjską gospodarkę. Ale rzeczywistość jest inna. Powinniśmy na chwilę zapomnieć o rankingach i popularności w naszych krajach, zapomnieć o kampanii wyborczej.
Byłoby wielką szkodą, gdyby kwestia pomocy dla Ukrainy stała się narzędziem politycznym w kontekście zbliżających się wyborów europejskich
Prezydent Francji Emmanuel Macron nie wykluczył możliwości wysłania zachodnich wojsk do Ukrainy. - Nie może być żadnych czerwonych linii, jeśli chodzi o wspieranie Ukrainy - powiedział francuski przywódca. Wypowiedź Macrona wywołała ożywioną debatę na Zachodzie
"Uwaga rolniku, Rosjanin jest w kurniku" — z takim plakatem przyszła na protest w Warszawie polska rolniczka Agata Wińska.
Jest przekonana, że rosyjska propaganda chce odwrócić uwagę od wojny na Ukrainie, wykorzystując do tego rolników. A po tym, jak na jednym z wieców pojawił się traktor z flagą Związku Radzieckiego i plakat wzywający prezydenta Rosji do przywrócenia porządku z Ukrainą i Brukselą, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych również podkreśliło wpływ rosyjskich agentów na polskich protestujących.
Rosyjska propaganda w Polsce jest sprytna, szuka sposobów dotarcia do różnych odbiorców. Ponadto Rosja prowadzi kampanie mające na celu atakowanie Ukraińców, mówiąc, że mieszkają w Polsce, zakłócając lokalny porządek i że rząd dba o nich bardziej niż o Polaków.
O tym, jak Rosjanie manipulują życiem codziennym w Polsce, czy Polacy odróżniają prawdę od propagandy i jak rosyjskie fałszywki zmieniły się w ciągu dwóch lat wielkiej wojny na Ukrainie, Sestry.eu rozmawiają z Klaudią Rosińską, ekspertką ds. przeciwdziałania dezinformacji w NASK (Państwowy Instytut Badawczy przy Kancelarii Premiera RP), wykładowczynią Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, autorką książki „Fake news. Geneza, istota, przeciwdziałanie”.
Kateryna Trifonenko: Jak działa rosyjska dezinformacja w Polsce? Na co powinniśmy zwrócić uwagę w pierwszej kolejności?
Klaudia Rosińska: Na początku wojny był na przykład taki moment, kiedy wydawało się, że zabraknie paliwa. W przygranicznych regionach Polski ludzie rzucili się na stacje benzynowe, żeby napełnić kontenery paliwem. A to oczywiście na jakiś czas wpłynęło na rzeczywisty brak paliwa na stacjach benzynowych i podsyciło jeszcze większe emocje i obawy, tworząc efekt spirali. Na szczęście udało się to powstrzymać dzięki kampanii informacyjnej.
Później mieliśmy podobny problem z nadmiernymi wypłatami z bankomatów, a latem z cukrem. Pojawiły się informacje, że w sklepach brakuje cukru, co wywołało nadmierne emocje — Polacy masowo rzucili się do jego kupowania. W pewnym momencie w niektórych sklepach rzeczywiście zabrakło cukru — ludzie robili zdjęcia pustych półek, co z kolei jeszcze bardziej wzmogło obawy, że problem jest poważny. Jeszcze więcej osób zaczęło więc robić zapasy. Ale ostatecznie i z tym sobie poradziliśmy. Tego typu operacje niepokoją mnie ze względu na szybkość ich oddziaływania. Bardzo łatwo jest w ten sposób wywołać panikę społeczną, a to jest bardzo niebezpieczne.
KT: Kto jest celem rosyjskiej propagandy?
KR: Jeśli chodzi o to, kto jest odbiorcą rosyjskiej dezinformacji, to jest to bardzo złożone pytanie. Rosja dąży do radykalizacji, więc często celuje w przeciwstawne grupy, podsycając negatywne emocje tak bardzo, jak to możliwe i zwracając je przeciwko sobie. Jest to bardzo widoczne w polityce. Istnieją jednak również inne konkretne obszary, w których dezinformacja ma na celu wywołanie powszechnego zaniepokojenia.
Na przykład, gdy Polska zdecydowała się na budowę elektrowni jądrowych, szybko pojawiły się treści, które przypominały ludziom o Czarnobylu i straszyły ich podobnymi konsekwencjami w Polsce. Takich przykładów jest wiele. Oczywiście są też stałe grupy, takie jak antyszczepionkowcy. Oni niemal natychmiast stali się antyukraińscy po ataku na Ukrainę. Ale to są raczej wyjątki.
W większości przypadków można powiedzieć, że Rosja dostosowuje swoje kampanie dezinformacyjne do dynamiki interesów w danym społeczeństwie. Dlatego jej odbiorcy są bardzo elastyczni
KT: W jakim stopniu Polacy są krytyczni wobec fake newsów, które pojawiają się w przestrzeni medialnej?
KR: Muszę przyznać, że nigdy nie byłem bardziej dumny z Polski i Polaków niż w 2022 roku. Wtedy byliśmy w stanie odeprzeć atak informacyjny Rosji i zachowaliśmy się dokładnie tak, jak powinniśmy. Rosji nie udało się przekonać Polaków, że nie powinni wspierać Ukrainy i przyjmować uchodźców. To wielki sukces wielu organizacji walczących z dezinformacją i dowód na to, że Polacy rozumieją, jak niebezpieczna jest Rosja i potrafią się zjednoczyć w czasach zagrożenia. Ale dwa lata później trudno mi powiedzieć, że Polacy dają radę. Jeśli chodzi o rozpoznawanie fake newsów, Polacy podążają za europejskimi trendami. Wyniki badań nie wskazują na wysoki poziom umiejętności w tym zakresie
Obecnie coraz częściej mamy do czynienia nie z fake newsami, ale z manipulacją opinią, która jest znacznie trudniejsza do rozpoznania. Dlatego uważam, że pre-banking (zapobieganie rozprzestrzenianiu się dezinformacji) ma kluczowe znaczenie w walce z dezinformacją. Polega on na monitorowaniu mediów społecznościowych w celu zidentyfikowania szkodliwych narracji na bardzo wczesnym etapie ich tworzenia — zanim staną się powszechne i dotrą do większości ludzi. Następnie można im przeciwdziałać na poziomie informacyjnym, tworząc kampanie społeczne, materiały informacyjne i ujawniając metody rosyjskich operacji wpływu. Według badań psychologicznych metody te są najskuteczniejsze w działaniach prewencyjnych.
Obalanie fałszerstw jest również ważne i potrzebne, ale z doświadczenia wiemy, że dociera do mniejszej liczby osób i jest mniej skuteczne. Ponieważ gdy ktoś już zdecyduje się w coś uwierzyć, bardzo trudno jest go przekonać, że to nieprawda.
KT: Jeśli porównamy fałszywe wiadomości rozpowszechniane w różnych krajach Europy Wschodniej, gdzie są one najbardziej rozpowszechnione i jaka jest specyfika tych treści?
KR: Z punktu widzenia UE i NATO Polska jest krajem frontowym. Dlatego jej stanowisko w sprawie wojny na Ukrainie jest kluczowe. Rosja doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Na początku wojny na pełną skalę w 2022 r. Polacy byli pierwsi w niesieniu pomocy dla Ukrainy, zarówno pod względem dostarczania broni, jak i przyjmowania uchodźców. Nic dziwnego, że Polska natychmiast znalazła się na celowniku rosyjskich kampanii dezinformacyjnych i cyberataków. Celem było zniechęcenie Polaków do pomocy. Na szczęście nie udało się to, pomimo licznych prób. Z drugiej strony rok 2023 był rokiem wyborów parlamentarnych w Polsce, co zawsze czyni społeczeństwo bardziej podatnym na rosyjskie operacje wpływu w kraju.
Kampanie wyborcze i wewnętrzne napięcia polityczne stwarzają najlepsze warunki dla rosyjskich operacji, takich jak podsycanie niepokojów społecznych, zwiększanie polaryzacji i zarządzanie uwagą opinii publicznej
W ubiegłym roku zaobserwowaliśmy w Polsce dwa istotne zjawiska związane z dezinformacją. Pierwszym z nich było tworzenie antypaństwowych narracji, które podsycały różne obawy społeczne i podburzały Polaków przeciwko własnemu krajowi. Kwestia ukraińskich uchodźców lub pomocy dla Ukrainy jest często wykorzystywana w tych narracjach. Celem jest stworzenie wrażenia, że jeśli politycy chcą pomóc Ukrainie lub zadbać o uchodźców, to działają wbrew interesom Polski. Jest to niezwykle skalkulowana i bardzo niebezpieczna strategia mająca na celu wywołanie chaosu w Polsce.
Drugim zjawiskiem jest zmiana paradygmatu w tworzeniu treści dezinformacyjnych. Rosja szybko zdała sobie sprawę, że kłamstwa można obalić i usunąć lub zablokować w mediach społecznościowych. Znacznie trudniej jest przeciwdziałać opiniom, uogólnieniom, teoriom spiskowym i emocjonalnym komentarzom. Zauważyliśmy, że tworzonych jest bardzo niewiele fałszywych wiadomości, a większość treści promujących rosyjską dezinformację jest nieweryfikowalna, ponieważ nie zawiera faktów, a zamiast tego koncentruje się na opiniach lub spekulacjach.
Ta zmiana jest bardzo problematyczna, ponieważ niezwykle trudno jest wyjaśnić właścicielom platform mediów społecznościowych, dlaczego powinni blokować treści, nawet jeśli są one rażąco manipulacyjne, jeśli nie ma w nich konkretnych przykładów kłamstw.....
KT: Czy rosyjskie kampanie dezinformacyjne w Polsce zmieniły się w ciągu prawie dwóch lat pełnowymiarowej wojny na Ukrainie, od czego się zaczęły i co promują teraz?
KR: Celem rosyjskiej dezinformacji w Polsce jest obecnie wywołanie chaosu i zwiększenie polaryzacji społecznej. Obejmuje to prowokowanie konfliktów między Polakami, głównie na tle politycznym, oraz między Polakami a Ukraińcami. Jest to głęboko skalkulowane działanie. Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, ale jeśli Rosja nie zostanie pokonana na Ukrainie, to najprawdopodobniej będzie kontynuować swoje działania. Takie tendencje są już widoczne, na przykład w zwiększonej produkcji wojskowej i wypowiedziach rosyjskich polityków, w tym Putina. Z tego punktu widzenia kraj, który jest wewnętrznie podzielony i rozdarty konfliktami, nie będzie przeszkodą dla Rosji. Dlatego też kampanie dezinformacyjne są intensywnie ukierunkowane na Polskę. Celem jest podkopanie morale i sprawienie, by ludzie szukali wrogów wewnątrz kraju, a nie na zewnątrz.
Liczne kampanie wpływu już trwają, aby przekonać młodych Polaków, że nie powinni walczyć za ojczyznę, jeśli wybuchnie wojna. Brak jedności jest, moim zdaniem, najbardziej pożądanym stanem dla Rosji w Polsce
Ale nie mniej ważne są narracje o Polsce skierowane do Europy. Pamięta Pani zapewnie, z pierwszych dni wojny w 2022 roku, potężny skoordynowany atak oskarżający Polaków i Ukraińców o rasizm na granicy. Kilka zdjęć, filmików z wypowiedziami pojedynczych osób — i natychmiast pojawiło się powszechne oburzenie w społeczeństwach oddalonych od linii frontu. Stało się to podstawą do dalszych działań dezinformacyjnych w tym obszarze. Dla Rosji konieczne było stworzenie negatywnego wizerunku Polski i Ukrainy, ponieważ sprawiłoby to, że społeczeństwa zachodnie wahałyby się przed udzieleniem natychmiastowej pomocy. W 2022 roku to się nie udało, ale teraz takie komunikaty są stale powtarzane. Nie wiadomo, czy będą one skuteczne ze względu na zmęczenie wojną.
KT: Jeśli mówimy o Europie jako całości, jaki jest teraz główny cel rosyjskich operacji dezinformacyjnych?
KR: Ubiegły rok był niewątpliwie zdominowany przez narrację antyukraińską i antyuchodźczą. Jest to główne rosyjskie narzędzie w wojnie informacyjnej, która zasadniczo ma na celu osłabienie woli społeczeństw europejskich do wspierania Ukrainy, zarówno poprzez dostarczanie broni, jak i utrzymywanie sankcji wobec Rosji. O ile można powiedzieć, że pierwsze dwa lata tej wojny zakończyły się sukcesem w obronie przed tymi szkodliwymi narracjami, o tyle przyszłość wygląda mniej optymistycznie. Zachodnie społeczeństwa są już "zmęczone" wojną pod względem informacyjnym. Profesjonalne media znacznie mniej mówią o Ukrainie, skupiając się na sprawach bieżących. Kiedy te kwestie są podnoszone, są one głównie związane z pomocą finansową lub sankcjami. Jest to bardzo wrażliwy moment, w którym rośnie podatność na rosyjską dezinformację, zwłaszcza jeśli jest ona związana z kryzysem gospodarczym.
Zmęczenie poznawcze osłabia naszą czujność i sprawia, że jako społeczeństwo jesteśmy bardziej podatni na dezinformację
Innym obszarem, w którym można zaobserwować rosyjskie operacje wpływu, jest obszar nastrojów antyeuropejskich. Jest to długoterminowy projekt i regularne narzędzie wpływu. Rosja dąży do rozbicia jedności europejskiej i jest to jej cel strategiczny. Dezinformacja przedostaje się do społeczeństwa różnymi kanałami. Ocena tego w skali europejskiej może być trudna ze względu na różnice między krajami. Jednak głównym narzędziem na Ukrainie jest Telegram. Za jego pośrednictwem rozprzestrzenia się wiele fałszywych wiadomości, manipulacyjnych lub szkodliwych treści związanych z wojną i wydarzeniami na Ukrainie. Bardzo często treści te są następnie powielane przez inne komunikatory, aż trafiają do mediów społecznościowych. A to tylko jeden ze sposobów. Ważna wydaje się również rola agentów wpływu, współczesnych rozpowszechniaczy dezinformacji. Są to często osoby o znacznym zasięgu w mediach społecznościowych, które formułują "opinie" na temat wojny, które zaskakująco często pokrywają się z rosyjskimi narracjami.
W Polsce powstał na przykład Ruch Antywojenny, założony przez osoby popularne w mediach społecznościowych. Szerzą oni pseudopokojową narrację, że nie należy pomagać Ukrainie, bo to przedłuża wojnę i wciąga w nią Polskę. Publikowali wiele swoich opinii i pseudoanaliz. Większość z nich nie była jawnymi kłamstwami, więc nie można było ich obalić ani obalić. Stworzyli też popularny hashtag na Twitterze — #tonienaszawojna.
Ktoś, kto nie rozumie, jak zorganizowane są rosyjskie operacje wpływu, może pomyśleć, że jest to niewinny pokojowy aktywizm
Jednak historycznie jest to klasyczny manewr stosowany przez rosyjskie służby specjalne. A takie pseudopokojowe narracje prawdopodobnie staną się teraz popularne w krajach europejskich, właśnie z powodu zmęczenia wojną. Dlatego należy je uważnie monitorować i przeciwdziałać im.
Kampania wyborcza i wewnętrzne niepokoje polityczne stwarzają najlepsze warunki do rosyjskich działań w Polsce — mówi Klaudia Rosińska, polska ekspertka ds. przeciwdziałania dezinformacji
Ponad półtorej setki przywódców państw i rządów, ministrów obrony i spraw zagranicznych, szefów organizacji międzynarodowych, naukowców i biznesmenów spędziło trzy dni - 16-18 lutego - omawiając pilne wyzwania dla globalnego bezpieczeństwa podczas międzynarodowej konferencji w Monachium. Przedstawiciele Iranu i Rosji nie zostali zaproszeni. Warto zauważyć, że przed inwazją na Ukrainę rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow był stałym uczestnikiem konferencji w Monachium. Zazwyczaj jego wystąpienie było zaplanowane na poranek drugiego - głównego - dnia spotkania. W tym roku czas ten przypadł chińskiemu ministrowi spraw zagranicznych Wang Yi. Oczekiwano, że Ukraina będzie jednym z najczęściej omawianych tematów w Monachium, ale nie jedynym. Kluczowe oświadczenia, decyzje i nastroje, które dominowały na 60. jubileuszowej konferencji bezpieczeństwa Sestry analizują z dyplomatami, ekspertami wojskowymi i politycznymi.
"Czy wszyscy przegrywają?"
Każdego roku przed konferencją w Monachium analitycy publikują raport, który przedstawia stan bezpieczeństwa na świecie i nadaje ton dyskusjom. Tegoroczny raport był prawdopodobnie najbardziej pesymistyczny w ostatnich latach: "Wszyscy przegrają?".
Zdaniem brytyjskiego dyplomaty Nicka Whitneya, starszego specjalisty ds. polityki w Europejskiej Radzie Stosunków Zagranicznych (ECFR), że coraz częściej interesy narodowe są przedkładane nad dobro wspólne - a to jest katastrofalna dla świata:
- Putin jest jednym z oczywistych przykładów takiego zachowania, podobnie jak Trump, ale po drugiej stronie Atlantyku, jako człowiek, który jest uosobieniem egoizmu, niezależnie od tego, czy mówimy o Trumpie jako jednostce, czy o Stanach Zjednoczonych jako narodzie. Więc tak, sprawy nie idą teraz dobrze. A kiedy widzisz, że Europa jest uwięziona między Putinem a możliwością przejęcia Białego Domu przez Trumpa w styczniu przyszłego roku, nie wygląda to na szczęśliwy scenariusz.
Tegoroczna konferencja w Monachium odbyła się w kontekście bezprecedensowej liczby kryzysów, konfliktów i wojen w Europie - zarówno w jej sąsiedztwie, jak i daleko poza nią: na Bałkanach, Bliskim Wschodzie, Kaukazie, w Afryce Północnej i na Dalekim Wschodzie - występujących jednocześnie i coraz bardziej się nasilających. Jest to sygnał ostrzegawczy, mówi Heinrich Braus, były generał porucznik Bundeswehry, a obecnie starszy pracownik Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych (DGAP):
- Mali i duzi autokraci konfrontują się z zachodnimi demokracjami zarówno w regionie euroatlantyckim, jak i Pacyfiku. Dążą do nowego porządku świata, w którym autorytarne państwa kontrolują duże regiony. Brutalna i zbrodnicza wojna Putina przeciwko Ukrainie jest tego przykładem. Chce on wciągnąć Ukrainę wbrew jej woli do nowej, większej Rosji. Stara się również kontrolować wschodnią część Europy, tj. kraje, które stały się członkami NATO po 1997 r., i prawdopodobnie zamierza zająć kraje bałtyckie, Mołdawię i Gruzję. Na to spektrum regionalnych i globalnych kryzysów i konfliktów nakłada się zubożenie całych regionów tzw. globalnego Południa, wielorakie skutki zmian klimatycznych oraz wpływ nowych destrukcyjnych technologii, zagrożeń hybrydowych i cybernetycznych oraz zagrożeń z kosmosu.
Nie możemy jednak poddawać się strachowi wobec tych zagrożeń, ale musimy je przezwyciężyć politycznie, ekonomicznie i militarnie
Myśliwce, artyleria, amunicja
Minęły prawie dwa lata od rozpoczęcia agresji Rosji na pełną skalę, a Ukraina znajduje się w sytuacji, w której rozpaczliwie potrzebuje broni, amunicji i samolotów, mówi Linas Linkevičius, dwukrotny minister obrony Litwy (1993-1996, 2000-2004), minister spraw zagranicznych Litwy (2012-2020):
- Oczywiste jest, że pomoc dla Ukrainy powinna zostać znacznie zwiększona, powinna otrzymać wszystko, czego potrzebuje. Same deklaracje nie wystarczą.
Gdyby słowa wsparcia mogły wygrać wojnę, Ukraina już by ją wygrała
Europejska pomoc w ciągu ostatnich dwóch lat była większa niż oczekiwano, ale nie była wystarczająca i nie będzie wystarczająca, jeśli Amerykanie wycofają swoje wsparcie, mówi Nick Whitney, brytyjski dyplomata i Senior Policy Fellow w Europejskiej Radzie Stosunków Zagranicznych (ECFR):
- Pod koniec lutego Europejczycy rozważą nową politykę przemysłową w dziedzinie obronności. Pytanie brzmi, czy ją przyjmą i czy uznają potrzebę zwiększenia zdolności produkcji broni.
Ale już na konferencji w Monachium kilku europejskich urzędników ogłosiło zwiększenie pomocy wojskowej dla Kijowa. Premier Holandii Mark Rutte ogłosił dostawę długo oczekiwanych myśliwców F-16 na Ukrainę, mówiąc, że szkolenie ukraińskich pilotów przebiega w szybkim tempie: "Będą 24 myśliwce, może więcej, ale nie mniej".
Premier Danii Mette Frederiksen wezwała wszystkie kraje europejskie do dostarczenia ukraińskiej armii amunicji i systemów obrony powietrznej, ponieważ Ukraina potrzebuje ich bardziej, a także zauważyła, że brak produkcji, o którym często mówią europejscy przywódcy, jeśli chodzi o opóźnienia w dostawach broni na Ukrainę, nie jest główną przeszkodą:
- Ukraina prosi nas teraz o amunicję i artylerię. My, Dania, zdecydowaliśmy się dać Ukrainie całą naszą artylerię. Tak więc, przyjaciele, Europa ma sprzęt wojskowy, to nie tylko kwestia produkcji.
Prezydent Czech Petr Pavel powiedział, że jego kraj znalazł 800 000 sztuk amunicji artyleryjskiej dla Ukrainy, w tym pół miliona pocisków 155 mm i 300 000 pocisków 122 mm. Według Pavlo, ukraińskie wojsko będzie mogło je otrzymać w ciągu kilku tygodni, jeśli partnerzy, w szczególności Stany Zjednoczone i Niemcy, pomogą w finansowaniu.
"Niemcy przeznaczyły 8 miliardów euro w swoim budżecie na 2024 rok na wsparcie Ukrainy" - mówi Heinrich Braus, były generał porucznik Bundeswehry, a obecnie starszy pracownik Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych (DGAP):
- Prezydent Zełenski i kanclerz Scholz, a także kilka innych państw europejskich, zawarli właśnie porozumienie w sprawie bezpieczeństwa, w którym Niemcy, o ile mi wiadomo, zobowiązały się na przykład do ciągłych dostaw broni i pomocy w szkoleniu ukraińskich żołnierzy. Ponadto w Berlinie budowana jest nowa fabryka amunicji artyleryjskiej, która ma zostać ukończona w ciągu roku i będzie w stanie dostarczyć około 200 000 pocisków rocznie.
Również największy niemiecki producent amunicji, Rheinmetall, ogłosił, że planuje zbudować fabrykę w Ukrainie, a umowa o współpracy została podpisana na marginesie konferencji w Monachium. Koncern zapowiedział produkcję sześciocyfrowej liczby pocisków rocznie.
Śmierć Nawalnego
Niecałą godzinę przed rozpoczęciem konferencji w Monachium, media obiegła wiadomość o śmierci w więzieniu lidera rosyjskiej opozycji Aleksieja Nawalnego. Wiadomość ta była szokiem dla zachodnich polityków. Prawie wszyscy uczestnicy konferencji wspomnieli o Nawalnym w swoich wystąpieniach. Wdowa po Nawalnym wygłosiła nieplanowane przemówienie, które zostało przyjęte owacją na stojąco przez zatłoczoną salę. Julia Nawalna wezwała Putina i jego otoczenie do pociągnięcia do odpowiedzialności za wszystkie straszne rzeczy, które zrobili krajowi i jej rodzinie.
Zabijając Nawalnego, rosyjskie władze po raz kolejny zademonstrowały swoje totalitarne kły i stalinowskie zęby, mówi Pawlo Lakiyczuk, szef programów wojskowych w Centrum Studiów Globalnych "Strategia XXI":
- Niektórzy sugerują nawet, że zabicie Nawalnego tego dnia było planem Putina i że była to swego rodzaju wiadomość od krwawego kremlowskiego dyktatora dla europejskich przywódców. Ale Europa nadal boi się Putina. I nie tylko Europa. I dlatego większość wypowiedzi na temat Nawalnego w Monachium jest bardzo niejasna. I pamiętajmy o oświadczeniu Bidena, że jeśli Putin spróbuje zabić Nawalnego, spotkają go tragiczne konsekwencje. Putin zabił Nawalnego, aby pokazać, że może to zrobić. Jakie tragiczne konsekwencje mogą zademonstrować Stany Zjednoczone i społeczność euroatlantycka?
W ten sposób kampania Putina pokazuje niezdolność demokracji euroatlantyckich do obrony. Nie mają one nic do przeciwstawienia się Putinowi poza potępieniem i głębokim zaniepokojeniem. Jest to sytuacja godna ubolewania
Zełenskio Awdijiwce, Putinie i Trumpie
Po zabójstwie Nawalnego absurdem byłoby postrzeganie Putina jako prawowitego przywódcy państwa rosyjskiego, powiedział w Monachium ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenskij:
- To bandyta, który utrzymuje się przy władzy dzięki korupcji i przemocy. Obecność na jego inauguracji, uścisk dłoni, traktowanie go jak równego sobie byłoby pogardą dla sensu władzy politycznej.
"Putin ma dwie opcje: trybunał w Hadze lub zabicie przez jednego z tych, którzy teraz zabijają dla niego" - dodał Wołodymyr Zelenski:
- Musimy zrobić nie coś, ale wszystko, co możliwe, aby pokonać agresora. Należy pamiętać, że dyktatorzy nie wyjeżdżają na wakacje.
W trakcie konferencji bezpieczeństwa okazało się, że ukraińskie wojska opuściły Awdijiwkę, miasto w obwodzie donieckim, które ukraińskie siły zbrojne utrzymywały przez 10 lat. Podczas swojego wystąpienia Wołodymyr Zełenski podkreślił, że rosyjski przełom na tym odcinku frontu był spowodowany niewystarczającemu wsparciu dla Ukrainy:
- Ukraina może wygrać. Nasze działania są ograniczone tylko zasięgiem i wystarczającą ilością amunicji. Ale to zależy nie tylko od nas. Sytuacja w Awdijiwce to potwierdza. Niestety, utrzymywanie Ukrainy w sztucznym deficycie uzbrojenia, w szczególności w niedoborze artylerii i broni dalekiego zasięgu, pozwala Putinowi dostosować się do intensywności działań wojennych. Nie pytaj Ukrainy, kiedy wojna się skończy, ale zadaj sobie pytanie, dlaczego Putin może ją kontynuować.
Według Wołodymyra Zełenskiego, decyzja o wycofaniu się z Awdijiwki w tych okolicznościach była prawidłowa, profesjonalna i uczciwa:
- Chronimy naszych ludzi, naszych żołnierzy, ponieważ na tym polega obrona. Broń od naszych partnerów pomaga przywrócić pokój na naszym terytorium, ale przede wszystkim wojsko chroni ludzi. Dlatego, aby nie zostać otoczonym, postanowiono wycofać się na inne linie.
Ukraiński prezydent chciałby również pokazać Donaldowi Trumpowi prawdziwą wojnę, mówiąc, że jeśli przyjedzie on do Ukrainy, Zełenski jest gotowy udać się z nim na front, aby w przypadku rozmowy o tym, jak zakończyć wojnę, ludzie, którzy podejmują takie decyzje, mogli na własne oczy zobaczyć, czym jest prawdziwa wojna, a nie wojna na Instagramie.
Wiadomość od Białego Domu
Stany Zjednoczone były reprezentowane na konferencji w Monachium przez wiceprezydenta USA. Główne przesłanie administracji Bidena dla Ukrainy zostało przekazane podczas spotkania Kamali Harris z Wołodymyrem Zełenskim: Stany Zjednoczone będą nadal wspierać Ukrainę:
- Będziemy nadal wspierać wasze wysiłki na rzecz osiągnięcia pokoju na uczciwych warunkach. Jesteśmy wierni zasadzie, że Rosja zapłaci za to, czego się dopuściła. I zobaczymy, że Ukraina wyjdzie z tej wojny jako wolny, demokratyczny i niezależny kraj.
Spotkania w Monachium odbyły się w momencie, gdy 61 miliardów dolarów pomocy, które Biały Dom chce wysłać na Ukrainę, utknęło w Kongresie, bez przewidywalnego terminu zakończenia. Ukraina bardzo liczy na pozytywną decyzję w sprawie tego pakietu pomocowego, powiedział Wołodymyr Zełenski podczas rozmów z Kamalą Harris, a oprócz pieniędzy Kijów ma nadzieję otrzymać od USA dodatkowe systemy obrony powietrznej: "Każdy system Patriot nie tylko ratuje życie setkom i tysiącom ludzi, ale także pozwala naszym miastom normalnie funkcjonować, a tym samym naszej gospodarce".
Z podium w Monachium wiceprezydent USA powiedziała, że Biały Dom nie rozważa żadnych alternatywnych opcji poza przyjęciem w Kongresie pakietu pomocy finansowej dla Ukrainy. Kamala Harris podkreśliła również przywiązanie USA do międzynarodowych norm i demokracji oraz zaprzeczyła, że Stany Zjednoczone wkraczają w okres izolacjonizmu:
- Sojusz Północnoatlantycki jest silniejszy niż kiedykolwiek w historii, a wschodnia flanka NATO w Europie została znacznie wzmocniona, w tym poprzez obecność sił USA.
Te komunikaty powinny oczywiście uspokoić Europejczyków po wypowiedziach Donalda Trumpa, który straszył, że jeśli wróci do Białego Domu, Stany Zjednoczone nie pomogą europejskim sojusznikom. Niemniej jednak nie ma potrzeby dramatyzowania możliwego powrotu Trumpa, mówi Linas Linkevičius, dwukrotny minister obrony Litwy (1993-1996, 2000-2004) i minister spraw zagranicznych Litwy (2012-2020):
- To Trump zwiększył kontyngent wojskowy i obecność wojskową USA w Europie, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Za jego prezydentury wydalono z Ameryki najwięcej rosyjskich agentów i szpiegów. Świat nie jest czarno-biały i dotyczy to również ewentualnego powrotu Trumpa.
Europa musi zadbać o własne bezpieczeństwo, niezależnie od tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. To jeden z wniosków tegorocznej konferencji w Monachium. Zwłaszcza, że strategiczny środek ciężkości Ameryki przesuwa się do regionu Pacyfiku, mówi Heinrich Braus, były generał porucznik Bundeswehry, a obecnie starszy pracownik Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych (DGAP):
- Oznacza to, że siły zbrojne USA, które zostaną rozmieszczone w regionie Pacyfiku, na przykład w celu ochrony tamtejszych demokracji przed Chinami (np. Tajwan, Korea Południowa, Japonia, Australia), nie będą dostępne w Europie.
Europejczycy będą musieli wypełnić tę lukę na własną rękę
Długawojna i gwarancje bezpieczeństwa
Europa zaczęła przygotowywać się do długiej wojny - taką czy inną tezę można było usłyszeć w wielu wystąpieniach w Monachium, ale najbardziej wyrazisty był niemiecki minister obrony Borys Pistorius, który powiedział, że w nadchodzących dziesięcioleciach będziemy musieli żyć z liniami podziału w Europie: wolna i demokratyczna Europa z jednej strony, autorytarna i wojownicza Rosja z drugiej.
Europa budzi się z trzydziestoletniego snu i uśpienia w partnerstwie z autorytarnym reżimem rosyjskim. Europejscy przywódcy coraz częściej mówią, że Europa musi być broniona, i to jest duży plus, mówi Pawlo Lakiyczuk, szef programów wojskowych w Centrum Studiów Globalnych "Strategia XXI":
- Oznacza to, że nawet w najgorszym scenariuszu nasi europejscy partnerzy nie będą patrzeć na Rosję jak królik na boa dusiciela. Przygotowują się do obrony. Tak, w Europie wciąż są kraje, które patrzą na sytuację bezpieczeństwa na kontynencie przez pryzmat biznesu.
Ale jest coraz więcej tych, którzy naprawdę oceniają zagrożenia i naprawdę się na nie przygotowują. I nie są to już tylko nasi sąsiedzi, Polacy, kraje bałtyckie i Rumunia, ale także kraje Europy Zachodniej
Prawdziwym zagrożeniem dla Europy nie jest to, że rosyjskie czołgi przekroczą granicę i zajmą stolice. Prawdziwym zagrożeniem jest zastraszanie przez Rosję, zarządzanie strachem, mówi Nick Whitney, brytyjski dyplomata i starszy specjalista ds. polityki w Europejskiej Radzie Stosunków Zagranicznych (ECFR):
- Europejczykom bardzo łatwo byłoby poczuć, że są już w pewnym sensie zdani na łaskę Putina i że jest on zagrożeniem, któremu nie mogą się oprzeć. Myślę, że mogłoby to doprowadzić do tego, że nacjonalistyczne rządy coraz częściej próbowałyby działać niemal jak agenci rosyjskiego prezydenta. Myślę, że to jest główne ryzyko, niekoniecznie inwazja zbrojna.
Podczas gdy w ubiegłym roku rosyjskie zagrożenie dla Europy wydawało się czymś abstrakcyjnym i było omawiane marginalnie, w tym roku przewodniczący Konferencji Monachijskiej Christoph Goisgen powiedział przed spotkaniem, że nie wyklucza rosyjskiego ataku na kraj NATO, jeśli Rosjanie wygrają na Ukrainie. Musimy więc temu zapobiec, a Ukraina musi otrzymać gwarancje bezpieczeństwa. Oczywiście najlepszą gwarancją dla Ukrainy jest przystąpienie do NATO, mówi Heinrich Braus, były generał porucznik Bundeswehry, a obecnie starszy pracownik Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych (DGAP). Jednak jego zdaniem przystąpienie do Sojuszu wymaga zakończenia wojny:
- Ukraina nigdy nie była tak blisko członkostwa. Nie jestem jednak pewien, czy na nadchodzącym szczycie w Waszyngtonie zostaną podjęte dalsze daleko idące decyzje, nie tylko ze względu na wojnę i fakt, że Rosja okupuje część Ukrainy, ale także z powodu kampanii wyborczej w USA. Osobiście byłbym za tym, aby NATO poszło o krok dalej i ogłosiło, że zaprosi Ukrainę do członkostwa w Sojuszu, gdy tylko zostaną spełnione niezbędne warunki.
Niezależnie od decyzji szczytu w Waszyngtonie, Ukraina powinna przygotować się do przystąpienia do Sojuszu, radzi Linas Linkevičius, dwukrotny minister obrony Litwy (1993-1996, 2000-2004) i minister spraw zagranicznych Litwy (2012-2020). Przypomina on doświadczenia Litwy, która rozpoczęła negocjacje z Sojuszem na początku 2000 roku:
- Ukrainie powiedziano, że jej przyszłość jest w NATO. A nam powiedziano, że nigdy nie będziemy członkiem, i było ku temu wiele różnych powodów. Ważne jest, że nie poddaliśmy się, gdy ponownie usłyszeliśmy "nie". I byliśmy gotowi, kiedy nadszedł czas, aby dołączyć. Z wojskowego punktu widzenia, oczywiście, Ukraina ze swoją armią i doświadczeniem wojskowym jest gotowa do członkostwa w NATO, ale są inne okoliczności i jest to również decyzja polityczna. Ale nie mam wątpliwości, że prędzej czy później do tego dojdzie.
Nowe umowy dotyczące bezpieczeństwa, kontrakt na produkcję amunicji i obietnica partnerów dotycząca dostarczenia myśliwców F-16 - Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa przyniosła kilka ważnych decyzji dla Ukrainy. Była to również okazja, aby po raz kolejny przypomnieć światu, kto broni granic bezpieczeństwa Europy
Rosja pozostaje jednym z największych na świecie manipulatorów informacjami na różnych platformach i kanałach. Stwierdzono to w raporcie Departamentu Komunikacji Strategicznej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS). W okresie od grudnia 2022 r. do listopada 2023 r. departament zidentyfikował 750 przypadków manipulacji. Głównym celem propagandystów był prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, a wśród tematów - wojna z Ukrainą. Do dezinformacji najczęściej wykorzystywano serwisy Telegram i X, ale ingerencję osób trzecich zaobserwowano na prawie wszystkich, dużych i niszowych, platformach. Lidia Smoła, doktorka nauk politycznych i profesorka w Kijowskim Instytucie Politechnicznym im. Igora Sikorskiego, rozmawiała z portalem Sestry o trendach w narracjach Kremla, ich wpływie oraz sposobach przeciwdziałania rosyjskiej machinie propagandowej.
Kateryna Trifonienko: Jakie są główne narracje rosyjskiej propagandy w krajach europejskich?
Lidia Smoła: Jeśli mówimy o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, istnieją dwa duże pola bitew: rzeczywiste operacje wojskowe, w których ukraińska armia walczy z rosyjską, oraz ogromne pole wojny informacyjnej. Rosyjska propaganda, i to powinno być omawiane na każdej platformie medialnej, jest instrumentem machiny wojskowej, podobnie jak czołgi. Nie jest tylko siłą pomocniczą. Tak było w czasach imperium rosyjskiego i w czasach sowieckich, kiedy Rosja używała twardej siły (bezpośrednio sił zbrojnych) i miękkiej siły. Ta ostatnia, według Josepha Nye'a [profesora z Harvardu, który ukuł termin "miękka siła" - red.], obejmuje rosyjską kulturę, "wielki teatr" i tak dalej.
Mówiąc bezpośrednio o narracjach, najstarszą z nich, która jest aktywnie wykorzystywana od 2014 roku, ale była również obecna przed aneksją Krymu, jest: "Ukraina nie jest państwem" i "jesteśmy jednym narodem" - co oznacza, że nie ma Ukraińców jako odrębnej grupy etnicznej
Wraz z rozpoczęciem inwazji na pełną skalę dodano narracje: "machina wojskowa NATO zbliża się do naszych granic", "Rosja jest niewinna", "Rosja podjęła środki zapobiegawcze i została zmuszona do rozpoczęcia specjalnej operacji wojskowej, ponieważ w przeciwnym razie Ukraina i NATO zaatakowałyby".
Dodałabym do tego narrację, która zadziałała dokładnie odwrotnie: "cała Unia Europejska zamarznie bez rosyjskiego gazu". Pod koniec ubiegłego roku pojawiło się kilka okropnych reklam, które pokazywały kraje europejskie, w tym Niemcy i Polskę, w których ludzie siedzieli w ciemnych mieszkaniach bez gazu, ogrzewania i zjadali swoje zwierzęta. Tyle że w sylwestra już od ponad miesiąca to Rosjanie siedzieli w ciemnych mieszkaniach i ogrzewali się przy ogniskach na swoich podwórkach. I wydaje się, że nadal piszą łzawe listy do Putina, aby wpłynąć na swoich lokalnych gubernatorów. Nawiasem mówiąc, szkoda, że te prawdziwe informacje nie zostały prawie w ogóle omówione przez europejskie media.
Inną popularną narracją jest: "sankcje nie działają" i "sankcje czynią Europę biedniejszą". Ze względu na moją pracę badawczą analizuję nie tylko media, ale także kanały telegramów lokalnej opinii publicznej, aby zobaczyć, co się dzieje w Rosji. Z informacji, które stamtąd docierają, wynika, że są poważne problemy z transportem, znacznie więcej wypadków w lotnictwie i problemy w sektorze medycznym z niedoborem leków. Być może sankcje nie działają tak, jak chciałaby tego Ukraina, jak chciałaby tego Europa, ale biorąc pod uwagę skalę Rosji - działają. Istnieje również narracja, że "jeśli Rosja zostanie wyrzucona ze społeczności międzynarodowej, jeśli nie ma dla niej miejsca na świecie, to świat nie potrzebuje takiego świata". Czyli szantaż nuklearny połączony z groźbą, że pomaganie Ukrainie tylko pogarsza tę sytuację.
KT: Czym różnią się fejki w różnych krajach Europy?
LS: Chciałbym odnieść się do bardzo ciekawego i bardzo dokładnego badania przeprowadzonego przez VoxCheck, które zostało prowadzone w zeszłym roku, od lutego do października. Badacze zidentyfikowali ponad osiem tysięcy rosyjskich fejków w Niemczech, Włoszech, Czechach, na Słowacji, Węgrzech i w Polsce. W porównaniu do 2022 r. ich liczba się podwoiła. W 2023 r. każdego miesiąca pojawiało się ponad 900 wiadomości zawierających rosyjską propagandę. Były one oczywiście różne. W Niemczech, które mają długą historię partnerstwa z Rosją, sięgającą II wojny światowej, kluczowymi komunikatami były: "Ukraina nie chce rozmów pokojowych", "Ukraina jest destrukcyjna", "negocjacje z Ukrainą są niemożliwe", "Ukraina jest marionetką Stanów Zjednoczonych". Na Węgrzech przekaz był inny: "mniejszość węgierska w Ukrainie była prześladowana", "Węgrzy nie mogą mówić we własnym języku", "sankcje szkodzą Węgrom".
Musimy oddzielić fejki wymierzone w Europę Wschodnią od tych przeciw Europie Zachodniej. Bo Polacy, kraje bałtyckie, Czesi, Rumuni, a nawet Węgrzy, mimo konwencjonalnego prorosyjskiego lobby, mają zbiorową pamięć o tym, co robili Rosjanie
W Europie Zachodniej Rosja wygląda bardziej atrakcyjnie dla Francuzów i Niemców. Postrzegali ją i nadal częściowo postrzegają jako egzotyczny kraj o ogromnej skali i zasobach. Wielu ludziom Rosja nadal kojarzy się z Teatrem Bolszoj, Dostojewskim i wszystkimi tymi rzeczami z wieloletniej propagandy. W 1935 roku w siedzibie partii hitlerowskiej wisiał plakat z hasłem: "Propaganda wyniosła nas do władzy, propaganda pozwoli nam utrzymać się przy władzy, propaganda pozwoli nam podbić świat". Na szczęście nie udało im się podbić świata. Ale ten slogan został przejęty w jego ideologicznym sensie zarówno przez ówczesny rząd radziecki, który był w partnerstwie z rządem nazistowskim, jak przez współczesny rząd rosyjski.
KT: Jak zmieniają się przekazy propagandowe? Jakie są obecne trendy?
LS: Bardzo silna narracja ma na celu zdyskredytowanie ukraińskich uchodźców: że są niewdzięczni i stwarzają duże napięcie dla miejscowej ludności. Inna narracja, która jest intensywnie rozpowszechniana, mówi o nieuniknionej przegranej Ukrainy w wojnie. Wypędziliśmy ich z Kijowa, Charkowa, Chersonia, a oni nazywają to "gestem dobrej woli", twierdząc, że odeszli, by można było negocjować. Tutaj, nawiasem mówiąc, znowu są niedociągnięcia w przeciwdziałaniu tym fałszerstwom. Bo Rosja od dwóch lat walczy o małe miasteczka - Maryinkę, Awdijiwkę, a po 2022 roku Rosji nie udało się zdobyć ani jednego dużego miasta. Mimo to narracja o przegranej Ukrainy nadal się rozprzestrzenia. Szczególną uwagę należy zwrócić na takie kłamstwa jak: "Ukraińcy masowo się poddają" i "ukraińscy wojskowi, głupi i niewykształceni, nie mogą opanować broni, którą Zachód daje ukraińskiej armii".
Rosyjska propaganda skutecznie gra na ludzkich uczuciach. Wykorzystuje oczekiwania ludzi, ich pragnienie pokoju, spokoju, pragnienie powstrzymania tych wszystkich okropności wojny
Rosja skutecznie wpływa na to, co w psychologii znane jest jako inteligencja emocjonalna danej osoby.
KT: Według wielu obserwatorów wśród wszystkich krajów położonych na zachód od Ukrainy Polska jest celem największej liczby rosyjskich fejków. Dlaczego?
LS: Tak, Polska ucierpiała i cierpi najbardziej z powodu rosyjskiej dezinformacji na temat Ukrainy. Według badania VoxCheck w ubiegłym roku w Polsce zidentyfikowano 2242 przypadki takich fake newsów. Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze rosyjscy stratedzy rozumieją, że wspólne wysiłki Ukrainy, Polski, Rumunii i krajów bałtyckich mogą stworzyć potężny blok zdolny do skutecznego przeciwstawienia się rosyjskiej inwazji. Drugim powodem jest to, że odpowiedzialni polscy politycy rozumieją, że jeśli, powiedzmy, Ukraina zostanie pokonana, Rosja nie zatrzyma się, ale pójdzie dalej. Kolejna sprawa: Polska, zdaniem zarówno międzynarodowych, jak ukraińskich ekspertów, jest głównym adwokatem Ukrainy w Unii Europejskiej. Dlatego Rosjanie, uderzając w nią, uderzają w kluczowego partnera Ukrainy. I nie chodzi tylko o rozpowszechnianie fake newsów. Przypomina mi się wypowiedź Władimira Dżabarowa, zastępcy przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Rady Federacji Rosyjskiej. W zeszłym roku z mównicy Dumy powiedział on, że Polska powinna była pomyśleć, że przy tak intensywnej pomocy dla Ukrainy spadnie do czwartej ligi. To otwarta groźba. I nie mówi tego jakiś propagandysta czy szowinista w rodzaju Dugina czy więzionego obecnie Striełkowa-Girkina, ale osoba, która jest częścią struktur państwowych.
KT: Kto rozpowszechnia rosyjskie fejki w Polsce? I które z nich są najbardziej widoczne?
LS: Wśród najbardziej widocznych źródeł wyróżniłabym Niezależny Dziennik Polityczny. Ten portal i jego redaktor naczelny Adam Kamiński rozpowszechnili prawie wszystkie najsłynniejsze rosyjskie narracje. W szczególności o "ukrainizacji Polski". Odsyłam do badań dr. Krzysztofa Winklera, który zwrócił uwagę na tę narrację. Chodzi o to, że ogromna liczba Ukraińców, ogromna część społeczności ukraińskiej, nie zintegruje się z Polską, ale rzekomo będzie manifestować swoje nacjonalistyczne stanowisko, a to wywołuje napięcia między Ukraińcami a Polakami. I że Ukraińcy zmuszą polski rząd do uczynienia ukraińskiego drugim językiem urzędowym w Polsce. Dlatego mówię o wpływie propagandy na emocje. Kiedy człowiek jest podekscytowany, wyłącza swoje zdolności poznawcze i przestaje myśleć logicznie. Tak to właśnie działa.
Rosja gra na fobiach, na bolesnych obrazach historycznych, które istnieją w każdym kraju. Skupia się na trudnych momentach historycznych między Polską a Ukrainą, w szczególności na tragedii wołyńskiej
Przykładem fałszywych wiadomości, na które chcę zwrócić uwagę, jest wiadomość, że ukraińscy uchodźcy w Polsce chcą nazwać jedną z warszawskich ulic imieniem Stepana Bandery i ukraiński minister Dmytro Kułeba popiera ten pomysł. Ta fałszywka została ona po raz pierwszy opublikowana przez portal Pravda.ru. Została zdemaskowana przez ukraińskich fact checkerów, o czym pisały również polskie media.
Informacja o rzekomym zamiarze przyłączenia Lwowa do Polski została rozpowszechniona w mediach społecznościowych, które są głównym kanałem rozpowszechniania propagandy w języku polskim. Oczywiście na Facebooku pojawiły się fałszywe dokumenty o referendum w tej sprawie. Pojawiły się też oświadczenia o przystąpieniu obwodów lwowskiego, tarnopolskiego, iwanofrankowskiego i wołyńskiego do Polski. Proszę sobie wyobrazić, że te fałszywe informacje zostały rozpowszechnione przez szefa rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego [Siergieja] Naryszkina na jego koncie na Telegramie. Powołał się przy tym na "informacje rosyjskiego wywiadu". I tutaj możemy przypomnieć "dobrych Rosjan", tych, którzy sprzeciwiają się wojnie, a raczej tych, którzy sprzeciwiają się Putinowi. Tak jakby tylko on był winnym wojny, a nie naród rosyjski. "Dobrzy Rosjanie" dyskutowali na swoich forach i kanałach YouTube o tej fałszywce na temat aneksji części Ukrainy na rzecz Polski. Mówili: "Cóż, wojna jest niesprawiedliwa, ale co można zrobić? Teraz wiemy na pewno, że Polska już przygotowuje dokumenty dotyczące aneksji ziem ukraińskich".
Inny przykład dotyczy udziału Polaków w wojnie przeciwko Rosji. Rosyjskie strony internetowe rozpowszechniły fałszywą informację, jakoby grupa polskich oficerów przybyła do Margańca w obwodzie dniepropetrowskim, by szukać rosyjskojęzycznych Ukraińców i eksmitować ich z miasta. Mieli być ubrani w ukraińskie mundury wojskowe i być prowadzeni przez oficerów NATO.
Bardzo typowym przypadkiem jest fałszywa wiadomość, że hakerzy przechwycili list ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeby, skierowany do ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej. Ukraiński szef MSZ miał w nim prosić swojego odpowiednika o deportowanie z Polski wszystkich mężczyzn w wieku poborowym, aby mogli zostać zmobilizowani.
W lutym 2022 r. dr Leszek Sykulski założył tzw. Polski Ruch Antywojenny. Jego głównym hasłem było powstrzymanie "amerykanizacji i ukrainizacji Polski". A narracja, którą rozpowszechniał, brzmiała: "To nie nasza wojna". Sykulski znany jest ze swoich prorosyjskich poglądów, przyjaźni się, czego nie ukrywa, z rosyjskim szowinistą Aleksandrem Duginem. Choć jego strona internetowa została zablokowana, kontynuuje swoją działalność. Oprócz niego możemy wymienić na przykład polską dziennikarkę Agnieszkę Piwar, która publikuje na Sputnik Polska i Myśl Polska z takimi oto, bardzo prorosyjskimi, narracjami: "Uchodźcy zagrażają Polsce", "Rosja jest partnerem", "Polska, wspierając Ukrainę, wyrządza sobie nieodwracalną szkodę".
KT: Jakie narzędzia są wykorzystywane do szerzenia rosyjskiej dezinformacji?
LS: Bardzo skutecznym narzędziem, oprócz emocji, są synonimy. Były one używane przez sowiecką propagandę w czasach Lenina: "Mówimy: partia, myślimy: Lenin" - i tym podobne. Takim synonimicznym ciągiem w rosyjskiej propagandzie w Polsce jest połączenie banderowców i nazistów jako synonimów lub: "Ukraina to kraj korupcji". Czy na Ukrainie jest korupcja? Oczywiście, że jest, ale ona jest we wszystkich krajach. To raczej kwestia egzekwowania prawa i systemu sądownictwa. Ale kiedy pojawia się taka synonimiczna seria o skorumpowanej Ukrainie, oznacza to już, że Kijów jest niewiarygodnym partnerem i nie powinniśmy mu pomagać.
Rosyjscy propagandziści wykorzystują prawo powtórzenia: gdy jakaś teza jest stale powtarzana, ludzka świadomość postrzega ją jako własną
Jest również ciągłe upraszczanie. Co jest potrzebne do zakończenia wojny? Rosyjska propaganda mówi, że Ukraińcy muszą przestać walczyć, a wszystko będzie dobrze. I to działa na niektórych ludzi.
KT: Jaki jest cel tych wszystkich fałszerstw i kłamstw?
LS: Zmniejszyć lub wyeliminować zachodnie wsparcie dla Ukrainy, zwłaszcza wsparcie wojskowe. A drugim wielkim celem (i tu trzeba przyznać, że Rosja odnosi częściowe sukcesy) jest próba zmiany mapy wyborczej w Europie. Putin nie musi niczego tłumaczyć swoim ludziom. Choć do pewnego stopnia musi liczyć się z opinią publiczną, wszyscy wiedzą, że 17 marca 2024 roku wygra wybory. Chyba że dojdzie do wojskowego zamachu stanu, co również jest możliwe.
Przywódcy krajów europejskich nie działają autorytarnie, muszą liczyć się z ludźmi. Dlatego rosyjskim celem jest wpływanie na opinię publiczną. I tu pojawia się populizm, który, niczym rak, stanowi duży problem zarówno dla krajów europejskich, jak Stanów Zjednoczonych. Na przykład Fico [Robert Fico, premier Słowacji - red.] doszedł do władzy na absolutnie prorosyjskimi nastrojach. A Orban [Viktor Orban, premier Węgier - red.] lub inni przedstawiciele węgierskiej polityki mówią, że jeśli Ukraina upadnie, zajmą Zakarpacie.
Innym celem jest manipulowanie rzeczywistymi problemami i hiperbolizowanie pewnych kwestii, aby osiągnąć to, o czym mówili ideolodzy Kremla dwadzieścia lat temu - czyli kontrolowany chaos. Oznacza to, że jest to próba optymalizacji, która osłabi demokratyczne instytucje, demokratyczne kraje - i wzmocni Rosję.
Wojna rosyjsko-ukraińska to nie tylko wojna o istnienie Ukrainy. To wojna między światem demokracji a światem tyranii. Na świecie jest wiele reżimów totalitarnych i one patrzą na naszą wojnę przez pryzmat tego, czy będą się mścić. A kraje demokratyczne powinny pomagać, opierając się na tym, że to jest nie tylko pomoc dla Ukrainy, ale pomoc dla cywilizowanego świata.
KT:Kto jest głównym celem rosyjskich propagandzistów i jak im przeciwdziałać?
LS: Od XVI do XXI wieku ludzie, którzy stworzyli prawa propagandy, dobrze rozumieli narzędzia wpływu. Jeden z postulatów propagandy głosi, że nie ma jednej propagandy dla wszystkich odbiorców. Nie możemy powiedzieć, że najpierw wpływamy na elity, a potem na grupy wyborcze. Nie, to jest prowadzone równolegle w różnych kierunkach. Przed inwazją na pełną skalę Rosja była zaangażowana w coś, o czym niestety niewiele się mówi: w korupcję polityczną. Mam nadzieję, że po jej porażce kwestia ta zostanie ponownie rozpatrzona. Obejmuje to przekupstwo i dyskredytowanie tych, którzy nie współpracowali.
Drugim obszarem jest wrażliwa publiczność europejska. Rosyjska machina propagandowa wydała dziesiątki miliardów dolarów w 2014 roku, a wcześniej za pośrednictwem Sputnika i Russia Today, by kształtować agendę, kształtować wizerunek zarówno Rosji, jak Ukrainy. W 2015 roku odnotowałam wypowiedź rosyjskiego ministra obrony, który stwierdził, że smartfon, mikrofon i kamera są taką samą bronią jak karabin Kałasznikowa, a nawet bardziej skuteczną.
Na młodzież wywierany jest bardzo intensywny wpływ. Do końca 2023 r. zablokowano ponad dwanaście tysięcy fałszywych kont, które działały z terytorium Rosji i rozpowszechniały rosyjską propagandę. I to nie w języku rosyjskim, ale w polskim i ukraińskim. Polska Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa zidentyfikowała tysiąc fałszywych kont w samej Polsce, rozpowszechniających prorosyjskie narracje w bardzo dobrej polszczyźnie.
I ta rosyjska propaganda, to kłamstwo, jest przedstawiane jako alternatywny punkt widzenia. Propaganda działa w taki sposób, że człowiek zaczyna wierzyć w obraz świata, który jest mu przekazywany na poziomie emocjonalnym
I o "ukrzyżowanym chłopcu" i o tym, że "Ukraińcy zniszczyli Mariupol, a Rosjanie go odbudowali". Musimy się tym zająć, musimy to obalić, musimy wypełnić przestrzeń informacyjną prawdziwymi informacjami. Istnieje amerykańskie badanie, które pokazuje, że fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się sześć razy szybciej niż prawda. Kiedy widzisz tendencyjne informacje, które wywołują falę emocji, zadaj sobie pytanie, które zostało wymyślone ponad dwa tysiące lat temu w starożytnym Rzymie: Kto na tym korzysta?
- Najwięcej dezinformacji na temat Ukrainy wśród krajów europejskich rozprzestrzeniono w Polsce. W zeszłym roku były to 2242 przypadki. Co robi Rosja? Gra na fobiach, na bolesnych obrazach historycznych, które istnieją w każdym kraju. Skupia się na trudnych momentach historycznych między Polską a Ukrainą - mówi Lidia Smoła
Światowe Forum Ekonomiczne w Davos (WEF) jest jednym z najważniejszych wydarzeń roku dla światowych elit politycznych i biznesowych. Tegoroczne spotkanie odbyło się w dniach 15-19 stycznia pod hasłem „Przywracanie zaufania”. Wśród głównych tematów były wyzwania klimatyczne, rozwój sztucznej inteligencji, zagrożenie nową pandemią. Jednak większość występów i rozmów na uboczu w taki czy inny sposób dotyczyła wojny na Ukrainie. Na forum osobiście przyszedł Wołodymyr Zełenski — europejscy i amerykańscy urzędnicy zapewniali ukraińskiego prezydenta o niezachwianym wsparciu w walce z rosyjską agresją. Sestry wraz z dyplomatami i politologami podsumował wyniki Forum w Davos.
Putin — drapieżnik, który nie jest zadowolony z zamrożonego produktu
Davos Tribune jest prawdopodobnie najlepszą platformą do zwracania się do światowych elit. Przemówienie Zełenskiego było jednym z najbardziej emocjonalnych momentów całego forum, ukraińsko-amerykański politolog i dyrektor międzynarodowej organizacji non-profit „Eurasian Democratic Initiative” (Nowy Jork) Peter Zalmayev dzieli się swoimi wrażeniami:
— Sala była absolutnie pełna ludzi, którzy wstając oklaskiwali go. I to było naprawdę mocne przemówienie. Wszyscy zachodni delegaci zapewniali nas, że istnieje wsparcie. Tak, trzeba uzgodnić o wiele więcej szczegółów, ale to tylko kwestia czasu.
W swoim przemówieniu Zełenski naganował zachodnim sojusznikom za słabe sankcje, które nie powstrzymały narastania rosyjskiej produkcji wojskowej i nie spowodowały niszczycielskich szkód rosyjskiej gospodarce:
Putin przede wszystkim kocha pieniądze, a im więcej miliardów traci on, jego współpracownicy i przyjaciele, tym bardziej prawdopodobne jest, że żałuje rozpoczęcia wojny. Musi żałować, musi przegrać.
Prezydent Ukrainy wezwał sojuszników do odrzucenia wątpliwości i obaw przed eskalacją oraz do zwiększenia poparcia dla Ukrainy, mówiąc: wzmocnijcie naszą gospodarkę, a my wzmocnimy wasze bezpieczeństwo. I jedno z kluczowych przesłań przemówienia Zełenskiego: zamrożenie wojny jest niemożliwe:
Putin jest drapieżnikiem, który nie jest zadowolony z mrożonej żywności. Musimy chronić siebie, nasze dzieci, nasze domy, nasze życie. I możemy to zrobić.
Rosja nie powinna wygrywać
Forum w Davos, jeśli weźmiemy pod uwagę reakcję zachodniej prasy, poszło zgodnie ze scenariuszem Ukrainy - mówi ukraiński polityk i dyplomata Roman Bezsmertnyj. Davos obalił także tezę o zmęczeniu Ukrainy, wręcz przeciwnie — europejscy przywódcy zaczęli lepiej rozumieć zagrożenie nie tylko dla Ukrainy, ale także dla ich krajów:
— Wypowiedzi brytyjskiego ministra obrony Schapsa, prezydenta Francji Macrona, przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen mówią o pomocy Ukrainie. I to w czasie, gdy teza o możliwym ataku (na kraje NATO, w szczególności kraje bałtyckie. — Auto.) jest już wyrażana przez Bild, The Economist, a nawet publikacje takie jak hiszpański El Pais, które nigdy wcześniej na nią nie odpowiedziały. Wskazuje to, że sytuacja się wyrównuje i wszyscy doskonale rozumieją, że słowo „zmęczenie” nie działa. Ponieważ, jak słusznie powiedział prezydent w swoim przemówieniu, jeśli nie chcesz pomóc Ukrainie, to rozmieść swoje armie. Ale pokażesz co najmniej jedną armię w Europie, która dziś jest w stanie być na równi z ukraińską. I staje się oczywiste, że rozmowa, która miała miejsce w Davos, jest bardzo ważna pod względem wyrzucenia tezy o zmęczeniu do kosza.
Bo tylko Ukraińcy mogli zmęczyć się dziesięcioletnią wojną. Ale w żadnym wypadku nie Europejczyków ani Amerykanów. A świętość Bożego Narodzenia w tym roku zapewnił Europejczykom ukraiński żołnierz
Rosja nie osiąga swoich strategicznych celów, jej porażki militarne są oczywiste, a sankcje odciąły rosyjską gospodarkę od nowoczesnych technologii i innowacji, a Rosja jest teraz uzależniona od Chin — tak powiedziała z podium w Davos przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen:
Oczywiście, jak we wszystkich demokracjach, nasza wolność wiąże się z ryzykiem. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą próbowali wykorzystać naszą otwartość zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Zawsze będą próby wypchnięcia nas z drogi. Na przykład poprzez dezinformację. I nigdzie nie było tak bardziej niż w sprawie Ukrainy. Wszystko to mówi nam, że Ukraina może wygrać tę wojnę. Musimy jednak nadal utrzymywać ich opór. Ukraińcy potrzebują przewidywanego finansowania na rok 2024 i później. Potrzebują stałej dostawy broni, aby chronić i zwrócić legalne terytorium Ukrainy. Potrzebują możliwości powstrzymania przyszłych ataków rosyjskich.
Jeszcze bardziej kategoryczny w Davos był Emmanuel Macron. Prezydent Francji przed szwajcarskim forum obiecałUkraina ma potężny pakiet pomocy wojskowej z pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu SCALP i „setkami bomb”. Podczas przemówienia w WEF Macron wprost powiedział, że Rosja nie powinna wygrywać:
Zrobimy wszystko, aby utrzymać świat razem i nie narażać się na podziały i starać się mieć skuteczny program, który zapewni, że Rosja nie może i nie powinna wygrać na Ukrainie, ponieważ stawką są Ukraina, nasze wartości, nasze zbiorowe bezpieczeństwo w Europie, na Kaukazie i w całym regionie. Dlatego rok 2024 będzie kluczowy dla Europejczyków.
I tak mówi prezydent Francji, kraju, który jest tradycyjnie dość lojalny wobec Rosjan.
— Miałem okazję zadać Macronowi pytanie po jego wystąpieniu — mówi ukraińsko-amerykański politolog i dyrektor międzynarodowej organizacji non-profit „Eurasian Democratic Initiative” (Nowy Jork) Peter Zalmajew. - Pytałem o perspektywy członkostwa Ukrainy w NATO, to ważne, ponieważ wszelkie wątpliwości i odroczenie tylko zachęca Putina do dalszej agresji. Bez bezpośredniej odpowiedzi Macron powiedział, że zamierza odwiedzić Kijów i zamierza podpisać porozumienie w sprawie gwarancji bezpieczeństwa. Wiele krajów wyraziło zamiar podpisania czegoś takiego. Ale co jest w umowie? Można spierać się o status prawny, ale jest to niebezpieczne, ponieważ tylko wstąpienie do NATO może zagwarantować bezpieczeństwo w dzisiejszych realiach.
Wyrzuć Rosję z nieba
„Nie ma znaczenia, jak zmęczeni i wyczerpani jesteśmy. Będziemy nadal bronić naszego kraju” - powiedział ukraiński minister spraw zagranicznych Dmitrij Kuleba w Szwajcarii. Priorytetem Ukrainy w tym roku jest wyrzucenie Rosji z nieba. Albowiem ten, kto kontroluje niebo, określi, kiedy i jak zakończy się wojna.
Ukraina będzie wyposażona w myśliwce F-16, pociski dalekiego zasięgu, drony i środki walki elektronicznej. Jeśli to wszystko nadejdzie, będziemy nadal wygrywać i nadal strzelać. Ale wiesz, walczymy z wielkim wrogiem, potężnym wrogiem, wrogiem, który nie śpi. Dlatego zajmuje to trochę czasu.
A na marginesie Davos odbywały się spotkania mające na celu przyspieszenie dostaw pocisków dalekiego zasięgu na Ukrainę, chociaż temat ten nie został podniesiony publicznie nigdzie w Davos - powiedział o tym Dmytro Kuleba na antenie jedynego telemaratonu. Oprócz pocisków, jego słowami, poruszyli pytanie, jakie kroki Europa powinna podjąć, aby znacznie zwiększyć swoje możliwości produkcyjne broni.
Stany Zjednoczone są zdecydowane wspierać Ukrainę - zapewnił sekretarz stanu USA Anthony Blinken. Zaznaczył, że celem jest, aby Ukraina w dłuższej perspektywie mogła bronić się przed zagrożeniami zewnętrznymi „bez masowego ciągłego napływu zasobów z zewnątrz”.
Rosja była osłabiona na wielu frontach od czasu inwazji na Ukrainę, powiedział Anthony Blinken, dodając, że Waszyngton jest zawsze otwarty na długoterminowe zawieszenie broni, a mimo to wyraził wątpliwości, czy Rosja jest gotowa do rozmów.
Agresor musi zapłacić za wyrządzone szkody
„Musimy przekazać naszym sojusznikom, że cena odstraszania Putina, jeśli podbije Ukrainę, będzie znacznie wyższa niż cena wsparcia Ukrainy, aby mogła skutecznie bronić się przed aktem agresji” - powiedział minister spraw zagranicznych RP Radosław Sikorski z podium w Davos. Podkreślił, że oprócz bezpośredniego wsparcia Ukrainy społeczność międzynarodowa musi się zjednoczyć, aby ostatecznie zmusić Rosję do zrekompensowania wyrządzonych szkód:
— Agresor musi zapłacić za szkody wyrządzone Ukrainie. Głosowanie Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które w przeważającej mierze potępiło inwazję Rosji na początku wojny, tworzy podstawę prawną, skutecznie zobowiązuje społeczność międzynarodową do zrekompensowania tego aktu agresji, ukarania i odzyskania kosztów od kraju przestępczego.
Elina Beketova, ekspert z Centre for European Policy Analysis (CEPA), mówi Elina Beketova, komponent finansowy tegorocznego Davos bardzo ściśle powiązany z kwestiami bezpieczeństwa:
— To, co widać teraz, jest okazją dla ukraińskiej delegacji i przywódców kraju do udowodnienia swoich przesłań. W szczególności, że każdy zamrożony konflikt prowadzi do nowej wojny i jakie kroki pomogą powstrzymać agresję. To synchronizacja z wieloma politykami, od których uczestnicy forum usłyszeli, że wojna na Ukrainie dotyczy nie tylko Europy, bo jeśli Rosja wygra, wpłynie to na bezpieczeństwo każdego kraju na świecie. Jest to okazja, aby po raz kolejny przypomnieć przedstawicielom firm inwestycyjnych i największych funduszy na świecie o możliwościach rozwoju na Ukrainie i że wszyscy są potrzebni na Ukrainie, aby budować, odbudować, przywrócić życie.
A im więcej firm chce inwestować w gospodarkę państwa, nie czekając na koniec agresji, tym więcej możliwości będzie miała Ukraina, aby oprzeć się tej agresji i utrzymać gospodarkę
Temat Ukrainy po wojnie stał się kluczowy z punktu widzenia globalnego biznesu kontynentalnego. I tak naprawdę oczekuje się od niego reakcji, mówi ukraiński polityk i dyplomata Roman Bezsmertnyj:
— Kilka wiadomości zadziałało na to. Pierwsza mówi o trzystu miliardach konfiskaty rosyjskich zamrożonych aktywów i przynajmniej części ich wykorzystania w procesie obecnej odbudowy ukraińskiej gospodarki. I oczywiście udział w tym procesie. I te rzeczy brzmią sprzecznie z ogólnym dyskursem, ponieważ jest mało prawdopodobne, abyśmy znaleźli polityka, który nie mówi o podżeganiu wojny światowej. A potem nagle, jako zaskoczenie dla wielu, na forum w Davos rozmawiali o odzyskaniu Ukrainy po wojnie. Jest to zjawisko zachęcające ze wszystkich stron.
Stąd, z mojego punktu widzenia, dla Ukrainy w międzynarodowej sferze dyplomatycznej — jest to jedno z najbardziej udanych forów
Formuła pokoju
14 stycznia w Davos odbyło się spotkanie przedstawicieli ponad 80 krajów i organizacji międzynarodowych, które omawiały ukraińską formułę pokoju. Po konsultacji szef Biura Prezydenta Andrij Jermak, który kierował delegacją ukraińską, powiedzianyże Ukraina nigdy nie zgodzi się i nie zaakceptuje żadnego zamrożenia konfliktu:
Proste zawieszenie broni nie będzie końcem rosyjskiej agresji na Ukrainie, ale tylko da agresorowi przerwę na budowanie sił. To zdecydowanie nie jest droga do pokoju. Rosjanie nie chcą pokoju. Chcą dominacji. Wybór jest więc prosty: albo przegramy i znikamy, albo wygramy i żyjemy dalej. I walczymy.
Ukraińska formuła pokoju składa się z 10 punktów, w szczególności dotyczy wycofania wojsk rosyjskich z całego uznawanego na całym świecie terytorium Ukrainy, w tym Krymu, karania zbrodniarzy wojennych i wypłaty odszkodowania. W Davos omówiono pięć punktów planu: wycofanie wojsk rosyjskich, przywrócenie sprawiedliwości, bezpieczeństwo środowiskowe, zapobieganie eskalacji i ponownemu wystąpieniu konfliktu oraz potwierdzenie zakończenia wojny.
Rosja nie uczestniczy w dyskusji na temat ukraińskiej formuły, ponieważ sprzeciwia się wszystkim jej punktom. Konsultacje w Davos zostały również zignorowane przez przedstawicieli chińskiej delegacji. Jest to całkiem oczekiwane, mówi minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007-2009 Wołodymyr Ohryzko:
„Mamy falę euforii na Ukrainie, że, jak mówią, było spotkanie w Arabii Saudyjskiej, gdzie Chiny były tam reprezentowane na pewnym poziomie. Zaczęło się to przedstawiać jako rodzaj fundamentalnej zmiany w pozycji Chin. Powiedziałem już wtedy, że są to zbyt przedwczesne wnioski. Tutaj trzeba wyjść z nieco innych podejść, a mianowicie ideologicznego powinowactwa Rosji i Chin. Są to dwa totalitarne reżimy, które będą się wspierać do końca. Dlatego nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że Chiny odmówiły udziału w spotkaniu, które odbyło się teraz w Davos. A to w rzeczywistości po raz kolejny pokazuje, że istnieje wyraźne porozumienie między Rosją a Chinami, że Pekin już tego nie zrobi. Być może jest to w jakiś sposób nawet pomoc Rosji ze strony Chin, aby była sygnałem dla krajów tego tak zwanego globalnego południa. I po raz kolejny mówi, że musimy wyjść od faktu, że oś zła, która się w nas ukształtowała, obejmuje niestety Chiny. Gdybyśmy nie chcieli myśleć, że Pekin może zmienić swoje stanowisko, myślę, że stanie się to tylko wtedy, gdy reżim Putina zostanie zmiażdżony. Wtedy Chiny naprawdę zaczną myśleć o tym, co robić dalej. I kiedy tam jest, potrzebują tego, zamienili to w swoje zastosowanie ekonomiczne. Bardzo wygodne, przydatne dla nich. Oni dyktują swoje warunki. Dlaczego więc w rzeczywistości miałyby sprawić, że Rosja przegrała?
Przeciwnie, Chiny potrzebują, aby Rosja pozostała, aby pozostała na wpół żywa, na wpół martwa. I faktycznie zarządzaj tym, co dzieje się w gospodarce. A ten, który zarządza gospodarką, zarządza polityką
Kijów proponuje zorganizowanie międzynarodowego szczytu, na którym światowi przywódcy zatwierdzą ogólne zasady rozstrzygania wojny proponowane przez Ukrainę. Prawdopodobnie taki szczyt odbędzie się w Szwajcarii. Przynajmniej to nie wykluczaMinister spraw zagranicznych Ignacio Cassis. Jednocześnie wezwał do znalezienia sposobu, aby Moskwa była częścią dyskusji na temat formuły pokojowej:
„Musimy znaleźć sposób na włączenie Rosji do tego procesu. Nie będzie pokoju, jeśli Rosja nie otrzyma słowa. Ale to nie znaczy, że powinniśmy po prostu usiąść i czekać, aż Rosja zrobi coś zupełnie odwrotnego. Co minutę, gdy czekamy, dziesiątki cywilów na Ukrainie ginie lub rannych. Nie mamy prawa po prostu czekać.
Nawet jeśli taki szczyt się odbędzie, zaowocuje to ogólnymi deklaracjami, mówi minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007-2009 Wołodymyr Ohryzko:
Niestety nie mają one żadnego praktycznego znaczenia. Mamy już wiele przykładów ogólnych deklaracji w formie, powiedzmy, rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Są bardzo poprawne, bardzo piękne, na które głosuje sto pięćdziesiąt krajów. Ale z tego powodu agresor nie jest ani zimny, ani gorący. Jeśli chodzi o udział Rosji, jak można zaprosić przestępcę do stołu, przy którym siedzą cywilizowani ludzie? To nonsens. I myślę, że odpowiedź na to pytanie została już usłyszana ze strony ukraińskiej. A odpowiedź brzmi nie.
Dla Ukrainy udział w międzynarodowych wydarzeniach jest w każdym razie okazją do ponownego zadeklarowania swoich stanowisk. I to jest ten sam kontekst, który wpływa zarówno na opinię publiczną, jak i na decyzje polityczne. Elina Beketova, ekspert Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA) jest przekonana, że wkrótce zobaczymy konkretne wyniki:
— Najważniejsze kwestie dla Ukrainy są rozwiązywane nie w świetle kamer i sofistów, ale podczas spotkań prywatnych lub zamkniętych. Konieczne jest zapewnienie odpowiedzialnym przedstawicielom grup roboczych trochę czasu na opracowanie działań po tych spotkaniach. Jednocześnie patrzę na to jako na kolejną okazję. Wśród nadchodzących wydarzeń w nadchodzących miesiącach — gdzie po raz kolejny możemy przypomnieć ważny i poprawny bieg historii — jest Konferencja Bezpieczeństwa w Monachium w lutym, a następnie szczyt NATO w Waszyngtonie w lipcu. Davos i jego wyniki należy zatem rozpatrywać kompleksowo, w odniesieniu do innych wydarzeń.
Rosja nie może i nie powinna wygrać na Ukrainie, ponieważ stawką są Ukraina, nasze wartości, nasze zbiorowe bezpieczeństwo w Europie, na Kaukazie i w całym regionie.
Po dyskusjach w odpowiednich komisjach ukraiński parlament postanowił nie poddawać pod głosowanie projektu ustawy o mobilizacji. Rząd, jako inicjator projektu ustawy, wycofał go i musi teraz zrewidować najbardziej kontrowersyjne zapisy w oparciu o propozycje deputowanych. Następnie dokument zostanie ponownie przedłożony Radzie Najwyższej. Parlament będzie mógł powrócić do jego rozpatrywania nie wcześniej niż na początku lutego, kiedy planowany jest kolejny tydzień sesji. Projekt ustawy o mobilizacji wywołał wiele dyskusji w ukraińskim społeczeństwie, głównie ze względu na surowość niektórych jej przepisów, które zdaniem ekspertów doprowadziłyby do poważnych naruszeń praw obywateli. Jak ostatecznie powinna wyglądać ustawa o mobilizacji? Sestry zebrał opinie wojskowych, ekspertów i prawników.
Armia potrzebuje ludzi
19 grudnia Wołodymyr Zełenski powiedział, że Sztab Generalny zaproponował mobilizację dodatkowego pół miliona ludzi. Jednak głównodowodzący Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużnyj zaprzeczył, że dowództwo zażądało konkretnej liczby zmobilizowanych osób. Stwierdził, że armia potrzebuje ludzi zdolnych do wykonywania określonych zadań.
- System mobilizacji jest dość złożony. Jak każdy system, który opiera się na przymusie, nazywając rzeczy po imieniu - mówi emerytowany młodszy sierżant sił zbrojnych Jurij Hudymenko. Jego zdaniem ustawa o mobilizacji powinna nie tylko zawierać obowiązki, ale także gwarantować prawa żołnierzy:
- Na przykład to, że państwo zobowiązuje się do szkolenia obywatela przez określony czas. A także zapis, że jako żołnierz Sił Zbrojnych Ukrainy po przeszkoleniu będzie stopniowo zbliżał się do linii frontu. To bardzo ważne. Znam wiele historii, kiedy brakowało ludzi i całe bataliony były wysyłane prosto na linię frontu, chociaż nigdy wcześniej nie były nawet sto kilometrów od frontu. To prowadziło do bardzo ciężkich strat. Rekrut nie powinien zbliżać się do linii kontaktu bliżej niż na pięćdziesiąt kilometrów przez dwa tygodnie, potem na dziesięć kilometrów, potem na pięć kilometrów. I dopiero wtedy, gdy zrozumie, co lata, co nie lata, co wybucha, jak się zachować, gdy przyzwyczai się do odgłosów wojny, gdy przyzwyczai się do tego, co go otacza, może udać się na pierwszą linię. To znacznie zwiększa przeżywalność żołnierzy. Oczywiście ta ustawa musi spełnić swoje główne zadanie: sprawić, że ponad milion ludzi zostanie zmobilizowanych do armii. I spowodować, że ludzie, którzy walczyli przez dwa lub więcej (jeśli walczyli podczas ATO) lat, mogą zrobić sobie przerwę. To jest główne zadanie.
25 grudnia 2023 r. Gabinet Ministrów przedłożył Radzie Najwyższej 200-stronicowy projekt ustawy o mobilizacji. Wywołało to lawinę krytyki zarówno ze strony rządu, jak opozycji, a także ogromne oburzenie w społeczeństwie. Potem w parlamencie zostały zgłoszone cztery kolejne, alternatywne projekty ustaw.
- Opór społeczny pojawia się, gdy ludzie odczuwają brak przejrzystości i sprawiedliwości - mówi generał-major Wiktor Jahun, zastępca szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w latach 2014-2015. Wszystko zaczyna się od braku przejrzystości, kiedy zaczynają pokazywać jakieś filmy, na których ktoś został gdzieś złapany. Jahun podkreśla, że nie ma potrzeby łapać ludzi. Trzeba tylko podchodzić do tej pracy systematycznie:
- Wydaje mi się, że wszystkie te ustawy są, wiesz, bardzo złą polityką, ponieważ każdy chce być dobry. A kiedy chcesz być dobry i kiedy nie chcesz, jak to mówią, podburzać społeczeństwa, to co pozostaje? To wszystko jest bardzo złe, bo albo musimy ściśle wypełniać wymogi stawiane przez wojsko i zapewniać mu rezerwę mobilizacyjną, albo będziemy się bawić w bycie dobrymi politykami, którzy dbają o pewną kategorię ludzi. Myślę, że jeśli będą kompromisy, to tylko ze szkodą dla tego projektu ustawy.
4 stycznia specjalna komisja ds. bezpieczeństwa i obrony rozpoczęła rozpatrywanie propozycji rządu na zamkniętym posiedzeniu. W posiedzeniu komisji uczestniczyli minister obrony, szef sztabu generalnego i dowódca armii. Powołując się na własne źródła w komisji serwis The New Voice of Ukraine poinformował, że Walerij Załużny sprzeciwił się przepisowi o mobilizacji więźniów i skazanych i wezwał deputowanych do jak najszybszego zapewnienia armii nowych ludzi. A jeśli nie, to do pójścia na wojnę samemu.
Mobilizacja, loteria i "rezerwacja" dla bogatych
Podczas gdy projekt ustawy o mobilizacji był omawiany w parlamencie, w mediach regularnie krążyły różne plotki na temat przepisów, które mogą pojawić się w tym dokumencie. Na przykład "rezerwacja" mobilizacji dla mężczyzn, którzy płacą podatki w wysokości 6000 hrywien lub więcej. Takie rozwiązanie zostało rzekomo zaproponowane przez Kancelarię Prezydenta. Później zdementowane poseł Jarosław Żelezniak powiedział, że Kancelaria zrezygnowała z tego pomysłu.
Inny egzotyczny pomysł wyszedł od byłego ministra gospodarki, a obecnie niezależnego doradcy administracji prezydenckiej Tymofija Miłowanowa, który zaproponował mobilizację poprzez loterię: mobilizowano by osoby urodzone w wylosowanym dniu. Miłowanow stwierdził, że metoda ta była z powodzeniem stosowana w armii Stanów Zjednoczonych.
Mobilizacja za granicą
W przyszłym roku Ukraina chce powołać do służby wojskowej mężczyzn mieszkających za granicą. Oświadczył o tym minister obrony Rustem Umerov w wywiadzie dla Welt TV, Bild i Politico. Według niego wszyscy mężczyźni w wieku poborowym muszą zgłosić się do centrów rekrutacyjnych Sił Zbrojnych po otrzymaniu wezwania. Tym, którzy odmówią, grożą sankcje. Nie sprecyzował jednak, jakiego rodzaju będą to sankcje. Później służba prasowa Ministerstwa Obrony musiała wyjaśnić, że minister mówił ogólnie o rekrutacji i potrzebie przekazania Ukraińcom za granicą znaczenia wstąpienia do Sił Zbrojnych, bo mechanizmy rekrutacji z zagranicy nie zostały jeszcze opracowane.
Pomysł ten nie zniknął jednak z przestrzeni informacyjnej. W wywiadzie dla ukraińskiego kanału telewizyjnego Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta, skrytykował mężczyzn, którzy ukrywają się przed mobilizacją za granicą. Jego zdaniem należy przeprowadzić konsultacje z innymi krajami, aby przebywający w nich Ukraińcy zostali pozbawieni zezwoleń na pobyt i preferencji dla uchodźców.
Problem z mobilizacją rzeczywiście częściowo wynika z tego, że wiele osób wyjechało z Ukrainy, mówi Paweł Kowal, poseł na Sejm RP:
- Według niektórych źródeł w waszym kraju jest teraz mniej niż 30 milionów ludzi. Trzeba zastosować takie mechanizmy, by młodzi Ukraińcy, którzy mogą walczyć, którzy chcą walczyć, wracali na Ukrainę. I moim zdaniem na tym powinny skupić się działania krajów, w których przebywa wielu Ukraińców. Innymi słowy, musimy upewnić się, że kiedy ludzie otrzymują pozwolenia na pracę, przedłużają swój pobyt i na zasadzie partnerstwa są sprawdzani, czy mogą zostać zmobilizowani na Ukrainie. W ten sposób można by również dać odpór tym, którzy twierdzą, że Ukraińcy wyjechali, zamiast bronić swojego kraju.
Czytaj także: "Konieczne jest wykorzystanie mechanizmów, aby młodzi Ukraińcy, którzy mogą walczyć, wrócili na Ukrainę" - Paweł Kowal
- Jeśli jesteś za granicą, jesteś w wieku mobilizacyjnym, nie jesteś na froncie, nie płacisz podatków i wyjechałeś nielegalnie, to są pytania - odpowiedział Wołodymyr Zełenski na pytanie o możliwość powrotu ukraińskich mężczyzn z zagranicy na konferencji prasowej podczas wizyty w Estonii.
Prawnik Andrij Trembicz podkreśla, że niemożliwe jest mobilizowanie mężczyzn za granicą, jeśli tego nie zechcą:
- Gdyby to było realne, to już dawno by się stało. W rzeczywistości nie istnieje żaden mechanizm prawny. Nie można pójść do konsula i zapytać, którędy do komisji. Nie mamy warszawskiego czy praskiego TCC (Terytorialnego Centrum Rekrutacji). Jeśli człowiek pójdzie do sądu i powie, że powrót na Ukrainę zagraża jego życiu, żaden europejski sąd nie weźmie na siebie takiej odpowiedzialności. Być może będą jakieś grzywny, ale to maksimum - i jest to odpowiedzialność administracyjna, a nie karna.
Co ukraiński rząd zaproponował w projekcie ustawy o mobilizacji
Oto najważniejsze punkty:
- Obniżenie wieku mobilizacji z 27 do 25 lat.
- Zniesienie pojęcia "ograniczonej sprawności" i umożliwienie mobilizacji osobom niepełnosprawnym z grupy 3.
- Wprowadzenie koncepcji "elektronicznego biura poborowego". Zaproponowano, aby wszyscy potencjalni poborowi, zarówno w Ukrainie, jak za granicą, aktualizowali swoje dane osobiście lub online w ciągu 30 dni w TCK.
- Doręczanie wezwań za pośrednictwem urzędu elektronicznego lub poczty elektronicznej. Wezwania mogą być doręczane osobiście zarówno przez przedstawicieli TCC, jak funkcjonariuszy policji, także w dowolnym miejscu publicznym. Wszyscy obywatele w wieku od 18 do 60 lat muszą zawsze mieć przy sobie wojskowy dokument rejestracyjny i dokument tożsamości. Muszą okazać te dokumenty na żądanie pracownika wojskowego biura rejestracji i poboru lub funkcjonariusza policji. Osoby naruszające przepisy mogą zostać zatrzymane w celu sporządzenia raportu i identyfikacji.
- Ograniczenie prawa do odroczenia mobilizacji dla studentów, urzędników służby cywilnej oraz osób opiekujących się osobami niezdolnymi do pracy i osobami niepełnosprawnymi.
- Zakazać Ukraińcom przebywającym za granicą korzystania z niektórych usług konsularnych (np. starania się o nowy paszport) bez wojskowych dokumentów rejestracyjnych.
- Wprowadzenie sankcji dla osób uchylających się od płacenia podatków i umożliwienie TCK wpisywania ich do Jednolitego Rejestru Dłużników, co obejmowałoby zakaz podróżowania za granicę, transakcji z ruchomościami i nieruchomościami oraz ograniczenia w prowadzeniu pojazdów.
- Zniesienie poboru do wojska i wprowadzenie podstawowej służby wojskowej dla obywateli w wieku od 18 do 25 lat.
- Prawo do demobilizacji dla osób zwolnionych z niewoli i personelu wojskowego z grupami niepełnosprawności 1 i 2.
- Prawo do demobilizacji dla osób, które służyły nieprzerwanie w wojsku podczas stanu wojennego przez ostatnie 36 miesięcy.
Wezwania za pośrednictwem poczty elektronicznej i anulowanie odroczenia niepełnosprawności znalazły się wśród propozycji, które zostały odrzucone na etapie dyskusji w Komisji Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Zostało to ogłoszone przez wiceprzewodniczącego Komitetu, Jehora Czernewa:
- Uporządkowaliśmy projekt ustawy. Na przykład wezwania do sądu nie powinny być wysyłane pocztą elektroniczną, bo w takim przypadku nie można skontrolować, czy dana osoba wezwanie otrzymała. Zdecydowanie nie powinno być takiego przepisu. Albo kwestia usunięcia z odroczenia niepełnosprawności. Nalegamy, aby osoby niepełnosprawne z grup 1-3 otrzymały odroczenie lub w ogóle nie podlegały mobilizacji.
Niekonstytucyjne ograniczenia
Przepisy dotyczące ograniczeń i sankcji dla osób uchylających się od płacenia podatków wywołały najwięcej skarg w tym projekcie ustawy.
- To podobne do eksperymentów w Chinach związanych z tzw. ratingiem społecznym. Oni uważają, że uchylanie się od mobilizacji i poboru do wojska obniża ocenę społeczną - mówi prawnik Andrij Trembicz. Według niego większość z tych środków jest niezgodna z prawem:
- Te nakazy są w rzeczywistości ograniczeniem zdolności prawnej danej osoby. Oznaczają zakaz rozporządzania własnym majątkiem, a nawet korzystania z niego. I zakaz swobodnego przemieszczania się. Na przykład zakaz wyjazdów mężczyzn za granicę jest czymś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i jest już akceptowany przez społeczeństwo, choć jest również wątpliwy z punktu widzenia konstytucji. Ale w czasie wojny wszyscy milczeli i akceptowali to. Kolejna sprawa to ograniczenia w prawie do prowadzenia pojazdów i uzyskania prawa jazdy. Wydaje mi się to nieadekwatne, ponieważ oznacza, że policja drogowa może po prostu zatrzymać mężczyznę za kierownicą i powiedzieć: "Sprawdzamy, czy masz prawo do prowadzenia pojazdu. A jeśli tak, to nasza działka". Ograniczenie prawa do korzystania i dysponowania środkami finansowymi i innymi cennymi przedmiotami jest wskazówką do blokowania kont. To niezgodne z konstytucją.
Po przeanalizowaniu rządowego projektu ustawy Komitet Antykorupcyjny Rady Najwyższej stwierdził, że dokument zawiera ryzyko korupcji. Ponadto zalecił rezygnację z przepisu, zgodnie z którym władze lokalne powinny zapewnić przybycie osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej do TCK. Takie funkcje leżą poza ich kompetencjami i mogą prowadzić do arbitralności.
Nowa wersja ustawy
11 stycznia Rada Najwyższa odmówiła poddania projektu ustawy pod głosowanie. Tego samego dnia Ministerstwo Obrony poinformowało, że nowa wersja ustawy o mobilizacji jest gotowa. "Jesteśmy gotowi przedstawić ją rządowi do zatwierdzenia w najbliższej przyszłości. Poprzednia wersja projektu ustawy została wycofana. Ta ustawa jest niezbędna dla obrony naszego kraju i dla każdego żołnierza, który jest teraz na froncie. Potrzebujemy jej jak najszybciej" - napisał na Facebooku minister obrony Rustem Umerow.
Ustawa jest potrzebna, ale jak dotąd za dużo czasu poświęcono na omawianie niepotrzebnych szczegółów, mówi emerytowany młodszy sierżant sił zbrojnych Jurij Gudymenko:
- Przede wszystkim mobilizacja powinna być dla wszystkich. Żadna kwota pieniędzy, bez względu na to, ile zarabiasz, nie powinna odgrywać istotnej roli, ponieważ prowadzi to do napięć społecznych. Może, ale nie musi dojść do losowania - wszystko zależy od tego, jak wszystko zostanie wdrożone. Musimy zmobilizować milion osób. Nie możemy jednak tego zrobić przy obecnym systemie mobilizacji. Dlatego zaproponujemy również system losowania oparty na amerykańskiej zasadzie, w myśl której tylko osoby urodzone na przykład 13 kwietnia są dziś mobilizowane, co dodatkowo zmniejsza bazę mobilizacji. Jest kilka absolutnie dziwnych rzeczy i wszystkie one doprowadzają mnie i moich przyjaciół, którzy są teraz na wojnie, do absolutnego katharsis. Zamiast rozmawiać o całym samochodzie, będziemy rozmawiać o jednej części, nie wiedząc nawet, jak ona się ma do wszystkich innych. Ale prędzej czy później ustawa o mobilizacji i tak zostanie uchwalona. To kwestia przetrwania państwa. Mam nadzieję, że będzie całościowa. Teraz niestety widzimy tylko, że ta ustawa jest niepopularna. Politycy i instytucje próbują przekazywać ją sobie jak gorący kartofel z rąk do rąk. I w pewnym momencie wygląda to, szczerze mówiąc, obrzydliwie.
"Mobilizacja powinna być dla wszystkich. A teraz widzimy tylko, że ta ustawa jest niepopularna. Politycy i instytucje próbują przerzucać ją sobie z rąk do rąk niczym gorący kartofel".
Według The New York Times, Biały Dom naciska na Wielką Brytanię, Francję, Niemcy, Włochy, Kanadę i Japonię, aby przygotowały strategię transferu rosyjskich aktywów do 24 lutego 2024 roku. Politycy muszą zdecydować, w jaki sposób pieniądze zostaną wykorzystane - czy trafią bezpośrednio do Ukrainy, czy też zostaną wykorzystane w inny sposób, by ją wesprzeć. Zapytałyśmy ukraińskich i amerykańskich ekspertów, czy, a jeśli tak, to kiedy Kijów będzie mógł otrzymać rosyjskie fundusze.
Zamrożone miliardy rosyjskiego banku centralnego
W ubiegłym roku około 260 miliardów euro aktywów rosyjskiego banku centralnego zostało zajętych w krajach G7, UE i Australii. To pieniądze, których Rosja nie może wykorzystać ani pożyczyć, nie może też pobierać odsetek od nich.
Lwia część tych aktywów - około 210 miliardów euro w gotówce i obligacjach rządowych - znajduje się w UE. W Stanach Zjednoczonych została zamrożona tylko niewielka część - około 5 miliardów dolarów.
W UE około 191 miliardów euro znajduje się w Euroclear, największym na świecie depozycie papierów wartościowych z siedzibą w Belgii. Francja zamroziła 19 miliardów euro, a Niemcy około 210 milionów euro. Zarazem Paryż i Berlin są bardzo ostrożne wobec wszelkich inicjatyw dotyczących konfiskaty rosyjskich aktywów.
20 grudnia okazało się, że rosyjskie pieniądze mogą zostać skonfiskowane w Niemczech. Federalny prokurator generalny Peter Frank złożył pozew do Wyższego Sądu Krajowego we Frankfurcie nad Menem. Prokuratura chce przekazać skarbowi państwa ponad 720 milionów euro zamrożonych środków spółki zależnej moskiewskiej giełdy papierów wartościowych, które są przechowywane w niemieckim oddziale amerykańskiego banku JPMorgan. Jeśli sąd przyzna dostęp do tych pieniędzy, będzie to oznaczać nowy wymiar w stosowaniu międzynarodowych sankcji wobec Rosji. Do tej pory państwo niemieckie zamrażało jedynie fundusze i aktywa osób oraz firm, które zostały objęte sankcjami.
Rosyjskie pieniądze w Stanach Zjednoczonych
W Stanach Zjednoczonych pomysł konfiskaty rosyjskich aktywów nie ma społecznego poparcia. Amerykańscy urzędnicy podkreślają jednak, że taki krok mógłby być środkiem zaradczym, który nie jest sprzeczny z prawem międzynarodowym i może zniechęcić Rosję do kontynuowania wojny.
Istnieje bardzo praktyczny sposób na przekazanie Ukrainie rosyjskich aktywów zamrożonych w Ameryce — wyjaśnia Uriel Epstein, dyrektor wykonawczy Renew Democracy Initiative, amerykańskiej organizacji prodemokratycznej, która zleciła opracowanie kompleksowego raportu w celu zbadania prawnych, praktycznych i moralnych aspektów przekazywania rosyjskich aktywów Ukrainie:
— W naszym raporcie podkreślamy, że prezydent mógłby wykorzystać prawo przyznane mu przez ustawę o międzynarodowych nadzwyczajnych uprawnieniach gospodarczych do przejęcia rosyjskich aktywów i przekazać je Ukrainie Szacujemy, że w amerykańskich bankach jest około 38 miliardów dolarów należących do Rosji. W sprawie sposobu przekazania muszą porozumieć się rządy USA i Ukrainy. Będzie to albo międzynarodowy fundusz powierniczy, albo przelew bezpośredni.
Wiele dyskusji, dodaje Epstein, toczy się wokół tego, że środki te powinny zostać wykorzystane na odbudowę zniszczonej ukraińskiej infrastruktury lub odbudowę miast. Jednak zdaniem eksperta pieniądze te mogłyby zostać przeznaczone na pomoc wojskową:
— Szczerze mówiąc, zwłaszcza biorąc pod uwagę niewiarygodną powolność Kongresu USA i znaczenie zwycięstwa Ukrainy, osobiście wolę, aby te pieniądze zostały wykorzystane na broń i inne potrzeby ukraińskiej armii. Nasza organizacja uważa, że sam transfer jest całkowicie legalny zarówno w świetle prawa konstytucyjnego USA, jak prawa międzynarodowego. A co najważniejsze, szef Białego Domu ma do tego prawo nawet bez zgody Kongresu.
Putin musi zapłacić
Przekazanie zamrożonych rosyjskich aktywów Ukrainie jest aktem sprawiedliwości. Putin musi zapłacić za inwazję. Pisała o tym słynna historyczka i publicystka Anne Applebaum w swoim felietonie dla "The Atlantic".
Dlaczego te aktywa miałyby leżeć bezczynnie, podczas gdy kraj upada? - pyta Applebaum. Jej zdaniem zamrożone aktywa pomogłyby rozwiązać palące problemy budżetowe i finansowe Kijowa. Co ważniejsze, 300 miliardów dolarów to rozsądna zaliczka na poczet reparacji, które Rosja musi zapłacić Ukrainie — podkreśla Applebaum.
Proces ten trwa, ale powoli i są ku temu całkiem uzasadnione powody — mówi ukraiński ekonomista i politolog Andrij Nowak. Bez względu na to, jak bardzo Ukraińcy chcieliby przyspieszyć procedurę, musi ona jeszcze przejść przez trzy obowiązkowe etapy. Pierwszym z nich jest zamrożenie rosyjskich aktywów na Zachodzie. Drugi to pozbawienie praw do rosyjskich aktywów rządu i prywatnych właścicieli. Trzeci etap to faktyczny transfer pieniędzy na Ukrainę.
— W każdym razie wszystkie te etapy muszą zostać przeprowadzone, aby ostateczny wynik nie mógł zostać zakwestionowany przez żadną ze stron. Najdłuższym i najtrudniejszym etapem będzie wydobycie tych aktywów od właścicieli. Musi to być prawnie bardzo jasno uzasadnione i odbywać się na mocy decyzji sądów międzynarodowych — podkreśla Nowak.
Teoretycznie Rosja mogłaby zakwestionować każdy z tych etapów. Dlatego lepiej nie wnosić sprawy do sądu — oponuje Uriel Epstein. W przypadku pieniędzy zamrożonych w Stanach Zjednoczonych można uniknąć sporu sądowego:
— Gdyby to była sprawa sądowa, Rosja mogłaby ją absolutnie zakwestionować. I szczerze mówiąc, prawdopodobnie by się jej udało. Proponujemy, aby przeprowadzić to na szczeblu Stanów Zjednoczonych jako działanie wykonawcze prezydenta. Oznacza to, że decyzja o przeniesieniu rosyjskich aktywów może być decyzją Joe Bidena. I Rosja nic nie może na to poradzić.
Plan europejski
Komisja Europejska opracowała propozycję wykorzystania wpływów z zamrożonych rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy. Odkładano ją od lata, ponieważ kilka państw członkowskich UE i Europejski Bank Centralny wątpiły w jej wykonalność - głównie ze względu na możliwe konsekwencje prawne, bo np. zamrożone rezerwy Rosyjskiego Banku Centralnego są chronione przez prawo międzynarodowe. Jakiekolwiek decyzje dotyczące tych aktywów pokazałyby partnerom UE takim jak Chiny czy Arabia Saudyjska, że ich aktywa w euro lub dolarach nie są bezpieczne.
Jednak z uwagi na opóźnienie w przyznaniu pomocy Ukrainie zarówno w USA, jak w UE, propozycja ta została ostatecznie przedłożona na szczycie UE, który odbył się 14-15 grudnia. Mówimy o 15 mld euro odsetek od zamrożonych rosyjskich aktywów, które Kijów może otrzymać. Decyzja ta nie została jednak ostatecznie przyjęta. W oficjalnych raportach podano, że przywódcy UE wzięli pod uwagę zalecenia Komisji Europejskiej.
Czynniki powstrzymujące
Poza kwestiami czysto proceduralnymi, kraje zachodnie obawiają się eskalacji ze strony Rosji po konfiskacie jej aktywów, sugeruje Uriel Epstein, ale możliwa jest też inna motywacja:
— Myślę, że kraje zachodnie chcą utrzymać rosyjskie aktywa zamrożone, a nie skonfiskowane, aby były kartą przetargową w ostatecznych negocjacjach z Moskwą. To cyniczne.
Wcześniej ukraińskie Ministerstwo Sprawiedliwości stwierdziło, że odsetek zamrożonych aktywów nie wystarczy, by zrekompensować straty spowodowane wojną, a Kijów oczekuje, że dostanie wszystkie rosyjskie pieniądze. Jednak nawet wtedy kwota ta nie pokryje w pełni wszystkich strat spowodowanych rosyjską agresją.
Obecnie, według przybliżonych szacunków ukraińskich władz, na odbudowę kraju potrzeba 400 mld dolarów. Może się ona podwoić, jeśli weźmiemy pod uwagę odszkodowania dla ofiar wojny.
Czy istnieje alternatywny sposób?
Aby ostatecznie otrzymać te fundusze, potrzebne jest specjalne ustawodawstwo międzynarodowe uznawane przez wszystkie cywilizowane kraje — tłumaczy Andrij Nowak. Jednocześnie istnieje ścieżka mechanizmów dwustronnych, gdy decyzja o przekazaniu rosyjskich aktywów Ukrainie jest podejmowana na poziomie poszczególnych państw:
— Ale faktem jest, że jak dotąd te pozytywne pierwsze przykłady dotyczą niektórych małych krajów, w których jest stosunkowo mało rosyjskich aktywów. Oznacza to, że w rachubę wchodzą wciąż nieznaczne kwoty, które nie zmienią radykalnie sytuacji Ukrainy, jeśli chodzi o pomoc w odbudowie. Głównymi krajami, w których Rosjanie ulokowali pieniądze zarówno publiczne, jak prywatne, są Stany Zjednoczone Ameryki kraje Unii Europejskiej i Szwajcaria, z jej bardzo chroniącym ustawodawstwem, które gwarantuje poufność systemu bankowego itp. Oznacza to, że bez wypracowania międzynarodowego mechanizmu prawnego, tylko na poziomie stosunków dwustronnych, nie osiągniemy naszego celu.
Co zrobi "Wielka Siódemka"
Obecnie w świecie zachodnim prace idą w dwóch kierunkach - mówi politolog Rusłan Osypenko. - Jedna dyskusja toczy się w ramach UE, druga na poziomie G7. W drugą rocznicę rosyjskiej inwazji, 24 lutego 2024 r., zaplanowano spotkanie przywódców G7 w celu omówienia kwestii zamrożonych rosyjskich aktywów:
— Dyskusje na poziomie G7 są radykalne. Zakłada się, że płatności z aktywów będą zaliczkami na poczet reparacji. Z mojego punktu widzenia oznacza to, że Rosja zostanie uznana za winną i będzie musiała zapłacić reparacje. To z kolei oznacza, że zakłada się, że Rosja przegra. Taka decyzja oznacza też uznanie, że inwazja była nielegalna.
Jeśli przywódcy G7 osiągną porozumienie w sprawie wypłat dla Ukrainy z suwerennych rosyjskich aktywów, będzie to oznaczało, że Kijów już zacznie otrzymywać pieniądze — mówi Osypenko. A biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku odbędą się wybory zarówno w Unii, jak w Stanach Zjednoczonych, fundusze te mogą częściowo zrekompensować Ukrainie opóźnienia w pomocy Zachodu.
USA rozpoczynają pilne rozmowy z sojusznikami w sprawie wykorzystania 300 mld dolarów aktywów rosyjskiego banku centralnego na pomoc Ukrainie
Perspektywy członkostwa Ukrainy w UE nabierają kształtów. 14 grudnia, po wielu godzinach negocjacji, przywódcy UE zagłosowali za rozpoczęciem dialogu z Ukrainą. Węgierski premier Viktor Orban nie był w stanie zablokować tej decyzji, choć emocjonalnie ją skrytykował i obiecał, że na wszystkich kolejnych etapach będzie nadal sypał piach w tryby. Decyzja o rozpoczęciu negocjacji z Ukrainą jest głównie gestem symbolicznym - mówią eksperci, z którymi rozmawiał portal Sestry - ale stanowi mocny sygnał dla świata, że Unia Europejska jest po stronie Ukrainy. Wciąż jednak czeka nas wiele pracy i pułapek.
Wyjść i napić się kawy
Podczas ośmiu godzin rozmów za zamkniętymi drzwiami przywódcy Unii próbowali przekonać Orbana, by nie blokował rozpoczęcia negocjacji z Ukrainą. Kiedy rozmowy po raz kolejny utknęły w martwym punkcie, kanclerz Niemiec Olaf Scholz poprosił węgierskiego premiera wyjście z pokoju na kawę, jeśli nie zgadza się z resztą uczestników szczytu. Orban wyszedł, a gdy go nie było, przywódcy UE zagłosowali za rozpoczęciem dialogu z Ukrainą. Napisało o tym Politico, powołując się na trzy źródła. Nazwały one strategię niemieckiego kanclerza doskonałą i bardzo nietypową. Jako że decyzje w UE są podejmowane jednogłośnie, ważne jest, aby nikt nie głosował przeciw, a fakt, że premier Węgier wstrzymał się od głosu, formalnie nie narusza zasad wspólnoty. Te same źródła Politico wyjaśniły, że propozycja Scholza nie była spontaniczna, lecz została wcześniej uzgodniona z Orbanem.
- Orban zobaczył, że jest izolowany, że nikt nie stoi po jego stronie - wyjaśnia Roland Freudenstein, wiceprezes międzynarodowego think tanku GLOBSEC. - Było też bardzo jasne stanowisko krajów bałtyckich i Polski. A kiedy Orban zaczął się wahać, nie miał już praktycznie żadnych argumentów. W ustach węgierskiego premiera stwierdzenie, że Ukraina jest dziś skorumpowanym krajem, jest po prostu śmieszne.
Przywódcom UE najwyraźniej spodobała się strategia Scholza, ponieważ kilka godzin później została ona ponownie wykorzystana, gdy trzeba było zatwierdzić 12. pakiet sankcji antyrosyjskich. Kanclerz Austrii Karl Negammer był temu przeciwny. Austria zablokowała pakiet, domagając się usunięcia austriackiego banku Raiffeisen, który nadal działa w Rosji, z listy międzynarodowych sponsorów wojny.
Kiedy pakiet sankcji został zatwierdzony, Negammer opuścił salę, by porozmawiać z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Kiedy wrócił, decyzja była już podjęta. C'est la vie.
Groźby Orbana
Po tym jak przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel oficjalnie ogłosił rozpoczęcie dialogu z Ukrainą w sprawie przystąpienia do UE, Orban napisał: "To była zła decyzja i Węgry nie chcą być jej częścią".
Na marginesie szczytu węgierskiemu politykowi odpowiedział premier Belgii Alexander De Kroo. Powiedział dziennikarzom, że jeśli przywódca nie uczestniczy w podejmowaniu decyzji i nie wetuje, to lepiej, by milczał.
Tyle że Orban nie milczy i w wywiadzie dla węgierskiego Kossuth Rádio powiedział, że będzie więcej okazji do zablokowania przystąpienia Ukrainy do UE:
- Węgry nie mają nic do stracenia, ponieważ parlamenty krajowe będą miały ostatnie słowo. Dlatego węgierski parlament może głosować "za". Nadarzy się jeszcze 75 okazji, gdy [mój] kraj będzie mógł to powstrzymać.
Stanisław Żelichowski, doktor nauk politycznych i ekspert międzynarodowy, zaznacza, że czynnik Orbana z pewnością nie zniknie, ale pewnego rodzaju punkt bez powrotu na drodze do integracji europejskiej został przekroczony. Mimo wszystko Ukraina przechodzi do jakościowo nowego etapu w stosunkach z UE w porównaniu ze statusem kraju kandydującego. Ten etap może się on jednak okazać długi:
- Ta decyzja jest pierwszym znaczącym krokiem w dość długim procesie, który obejmie trzydzieści sześć rozdziałów tematycznych i może potrwać lata, zanim pełne członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej stanie się rzeczywistością. Należy również pamiętać, że trwająca agresja Federacji Rosyjskiej również w dużej mierze uniemożliwia przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej.
Kolejne kroki
Komisja Europejska może rozpocząć techniczne przygotowania do negocjacji z Ukrainą. Na marzec przyszłego roku zaplanowano konferencję międzyrządową, której celem będzie uzgodnienie tzw. mapy drogowej.
Biorąc pod uwagę to, że Kijów złożył wniosek o akcesję 28 lutego 2022 r. i otrzymał status kraju kandydującego 23 czerwca tego samego roku, UE demonstruje kosmiczne tempo - decyzje nigdy nie były podejmowane tak szybko w całej historii rozszerzenia bloku.
Dalsza droga Ukrainy do UE obejmuje kilka etapów:
przywódcy bloku powinni ustalić ramy czasowe negocjacji, aby Ukraina mogła przygotować się do wdrożenia przepisów i standardów UE;
po spełnieniu tych warunków Komisja Europejska musi wydać opinię, czy Ukraina jest gotowa do przystąpienia do UE. Opinia ta musi zostać jednogłośnie zatwierdzona przez wszystkie państwa członkowskie i Parlament Europejski;
przywódcy 27 państw członkowskich i Ukrainy spotkają się następnie na konferencji międzyrządowej w celu podpisania umowy akcesyjnej;
umowa musi zostać ratyfikowana przez wszystkie państwa członkowskie, co zwykle odbywa się albo przez parlamenty krajowe, albo w drodze referendum.
Wcześniej przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel przewidywał, że jeśli wszystkie wymogi UE zostaną szybko spełnione, Ukraina może stać się pełnoprawnym członkiem bloku w 2030 roku.
Ustalenie konkretnych ram czasowych to miecz obosieczny, mówi Roland Freudenstein, wiceprezes międzynarodowego think tanku GLOBSEC:
- Z jednej strony konkretna data może zmobilizować energię i uczynić proces bardziej dynamicznym. Z drugiej - UE ma już za sobą traumatyczne doświadczenie, kiedy ogłosiła, że Rumunia i Bułgaria staną się członkami UE w 2007 r., mimo że nie były gotowe do członkostwa. Ostatecznie doprowadziło to do wielkiego politycznego rozczarowania wszystkich stron. O tym rozczarowaniu świadczy między innymi fakt, że oba kraje nadal nie są częścią strefy Schengen. Dlatego dobrze jest mieć ambitny cel, ale musimy być szczerzy - jeśli Ukraina nie spełni warunków, rok 2030 nie będzie rokiem akcesji.
Rozszerzenie UE z pewnością przyniesie korzyści samej Unii, mówi Jan Piekło, Ambasador RP w Ukrainie w latach 2016-2019. Zdaniem dyplomaty rozszerzenie zawsze było motorem postępu i siłą Unii Europejskiej:
- Negocjacje akcesyjne to bardzo pozytywny i ważny sygnał dla świata i dla Ukrainy. Jeśli jednak chodzi o dokończenie tego procesu w formie członkostwa, to obawiam się, że Unia musi najpierw zrobić coś ze sobą, a także z tym, co już jest w pakiecie, czyli z Bałkanami Zachodnimi. I musi mieć jasną wizję tego, jak powinna wyglądać Europa przyszłości.
Miliardy dla Budapesztu
W przeddzień szczytu UE odblokowała 10 mld euro (z 30 zablokowanych) dla Węgier. Fundusze te zostały zamrożone z powodu problemów z praworządnością w tym kraju.
Komisja Europejska zaprzeczyła jednak, jakoby Budapeszt otrzymał pieniądze w rezultacie negocjacji dotyczących kwestii ukraińskich.
"Po dogłębnej ocenie i kilku rozmowach z węgierskim rządem Komisja uważa, że Węgry podjęły środki, do których się zobowiązały. (...) warunek Karty Praw Podstawowych UE został spełniony w zakresie, w jakim dotyczy niezależności sądownictwa - stwierdziła Komisja Europejska w oficjalnym oświadczeniu.
Viktor Orban zinterpretował tę decyzję na swój sposób, mówiąc, że Węgry nie będą przeszkadzać UE w pomaganiu Kijowowi tylko pod pewnymi warunkami. Dodał, że negocjacje w sprawie finansowania Ukrainy były dla jego kraju doskonałą okazją, by jasno powiedzieć, że powinien otrzymać wszystko, co mu się należy.
Model biznesowy Orbana jest dość jasny, mówi Roland Freudenstein, wiceprezes międzynarodowego think tanku GLOBSEC: - Ironia polega na tym, że próbujące wywołać chaos w UE Węgry są prawdopodobnie najbardziej zależne ze wszystkich krajów bloku od europejskich pieniędzy i europejskiej stabilności.
Stanisław Żelichowski zauważa, że powinniśmy również wziąć pod uwagę rosyjski ślad w tej historii:
- Węgry są zależne od Rosji, w szczególności w kontekście energii, z dobrze znanymi rabatami zapewnianymi przez Kreml i Gazprom. Dzięki temu mogą korzystać z energii po znacznie niższych cenach niż inne państwa członkowskie UE. Do tego dochodzi budowa różnych obiektów infrastrukturalnych, jak te realizowane przez Rosatom.
"Zawieszona" pomoc dla Kijowa
Po tym jak przywódcy UE rozwiązali kwestię rozpoczęcia negocjacji i sankcji, w porządku obrad pozostała inna kwestia: pieniądze dla Ukrainy. I tutaj osiągnięcie porozumienia okazało się znacznie trudniejsze.
Negocjacje trwały do 3 nad ranem 15 grudnia, ale bez skutku. W rezultacie Orban zawetował pomoc makrofinansową dla Ukrainy w wysokości 50 mld euro do 2027 r., która miała pokryć deficyt budżetowy i pomóc w finansowaniu ukraińskiej armii.
Bruksela znalazła jednak wyjście z sytuacji. Ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że zasadniczo podjęto decyzję o utworzeniu funduszu (Ukraine Facility) na rzecz Ukrainy o wartości 50 mld euro na lata 2024-2027.
"Oczekujemy, że w styczniu 2024 r. (na nadzwyczajnym szczycie) zakończymy wszystkie niezbędne procedury prawne, co pozwoli nam jak najszybciej otrzymać odpowiednie finansowanie" - poinformowało ukraińskie ministerstwo w oświadczeniu.
Komisja Europejska szuka roboczego rozwiązania - stwierdziła Ursula von der Leyen na konferencji prasowej po zakończeniu szczytu.
Kwestia jest złożona, ale dążenie UE do jej rozwiązania na korzyść Ukrainy jest oczywiste, mówi z kolei Elina Beketova, ekspert z Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA):
- Istnieje plan awaryjny, w ramach którego państwa członkowskie UE mogą wysyłać fundusze do Ukrainy poza procesem budżetowym. Być może po tym jak Kongres USA zagłosuje za dodatkowymi funduszami dla Ukrainy (miejmy nadzieję, że na początku przyszłego roku) kwestia europejskich pieniędzy również posunie się naprzód. Wierzę, że na obu kontynentach istnieje zrozumienie, że wynik zależy od wspólnych działań. Nikt nie chce, by Ukraina przegrała wojnę, bo stanowiłoby to zachętę dla potencjalnych agresorów w skali globalnej. Oczywiste jest jednak, że w każdym kraju zachodzą wewnętrzne procesy polityczne. Na przykład Orban przygotowuje się do wyborów do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2024 r. i chce zwiększyć swoje znaczenie w Europie. Nie możemy nie uwzględniać tych wewnętrznych procesów, ale dobrze, że istnieją decyzje polityczne i chęć - choć nie bez zgrzytów - podążania w tym samym kierunku.
Bruksela dała zielone światło do rozpoczęcia negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE, jednak Budapeszt zablokował 50 mld euro dla Kijowa. Podsumowanie wyników historycznego szczytu
Premier Węgier Wiktor Orban wzywa przywódców UE, aby w ogóle nie omawiali kwestii związanych z Ukrainą, twierdząc, że sprawa ta niszczy jedność europejską. Prawdopodobnie będzie to najbardziej dramatyczny szczyt od dziesięcioleci. Czy węgierskie weto zostanie przełamane i jakie scenariusze przygotowuje Bruksela - zapytaliśmy ekspertów.
Na progu UE
- Stawka jest bardzo wysoka zarówno dla Ukrainy, jak i UE - powiedział 11 grudnia, w przeddzień szczytu, ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kuleba. Ostrzegł przed "katastrofalnymi" konsekwencjami zarówno dla Ukrainy, jak i UE, jeśli Kijów nie otrzyma zielonego światła na rozpoczęcie rozmów akcesyjnych:
- Matką wszystkich decyzji jest oczywiście decyzja o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych. Nie chcę nawet mówić o druzgocących konsekwencjach, jeśli Rada UE nie podejmie tej decyzji.
11 grudnia Kuleba spotkał się w Brukseli ze swoim węgierskim odpowiednikiem, Péterem Szijjártó.
- Poinformowałem go o najnowszych zmianach w ukraińskim ustawodawstwie dotyczącym mniejszości narodowych. Szczegółowo omówiliśmy kwestię rozpoczęcia negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. Podkreśliłem, że decyzja polityczna w tej sprawie jest rozsądna i aktualna. Ukraina i Węgry mają wspólną europejską przyszłość.
We had a frank conversation with my Hungarian counterpart Péter Szijjártó in Brussels.
— Dmytro Kuleba (@DmytroKuleba) December 11, 2023
I informed him of the recent changes to the Ukrainian legislation on national minorities. We discussed in detail the issue of opening Ukraine’s EU accession talks.
I emphasized that the… pic.twitter.com/nf1SW5kPpf
Kilka tygodni temu w europejskich kręgach politycznych nie było wątpliwości, że grudniowy szczyt będzie historyczny zarówno dla UE, jak i Ukrainy. Węgierski premier Wiktor Orban zrewidował jednak to stanowisko.
- Teraz z powodu Orbana UE znajduje się w dość trudnej sytuacji. Otwarcie szantażuje on Unię w sprawie Ukrainy. Jeśli Brukseli nie uda się obejść tego szantażu, poważnie zaszkodzi to reputacji UE i podważy jej znaczenie geopolityczne. Nie ma obecnie ważniejszej decyzji geopolitycznej niż rozpoczęcie rozmów akcesyjnych z Ukrainą - mówi Amanda Paul, starsza analityczka polityczna w European Policy Centre w Brukseli.
8 listopada Komisja Europejska oficjalnie zaleciła rozpoczęcie rozmów akcesyjnych z Ukrainą i Mołdawią. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powiedziała wówczas, że Ukraina wdrożyła 90% reform oczekiwanych przez UE. Jest to warunkiem integracji europejskiej. Komisja Europejska dokona kolejnej oceny postępów reform na Ukrainie wiosną przyszłego roku.
Aby UE mogła formalnie rozpocząć negocjacje z Kijowem, potrzebuje zgody wszystkich 27 państw członkowskich.
Według Radia Wolna Europa, projekt oświadczenia końcowego przywódców UE zawiera zalecenie rozpoczęcia rozmów akcesyjnych z Ukrainą, ale nikt nie wie, czy zostanie ono przyjęte w tym kształcie.
Listy Orbana
Na początku grudnia węgierski premier napisał dwa listy do przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela, donosi Associated Press. Orban domagał się, aby szczyt nie obejmował kwestii rozpoczęcia rozmów akcesyjnych z Ukrainą i przeznaczenia 50 miliardów euro na pomoc dla Kijowa.
Orban wyjaśnił swoje argumenty w wywiadzie dla węgierskiego radia:
- UE powinna najpierw współpracować z Ukrainą przez 5-10 lat w ramach umowy o partnerstwie strategicznym, a dopiero potem możemy rozmawiać o negocjacjach członkowskich.
Według Orbána przepaść między Ukrainą a UE jest obecnie zbyt duża.
Rada Europejska nie skomentowała listu Orbana. Jednak podczas briefingu 4 grudnia rzeczniczka Komisji Europejskiej Ana Pisonero powtórzyła, że "Ukraina wykonała imponującą pracę we wdrażaniu reform niezbędnych do przystąpienia do UE".
O tym, że sytuacja wymknęła się spod kontroli w trakcie przygotowań do szczytu, świadczy fakt, że przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel został zmuszony do przerwania swojej wizyty w Chinach i pospiesznego powrotu do Brukseli na konsultacje z przywódcami UE.
- Szczerze mówiąc, nie widzę sposobu, w jaki zamierzają wywrzeć presję na Orbanie, ale będzie wiele rozmów do północy, rozmów telefonicznych i zamkniętych dyskusji - przewiduje Amanda Paul. - Szczerze mówiąc, nie można pozwolić jednemu lub dwóm krajom UE blokować tak ważnej kwestii.
Ostatnio rząd Orbana poważnie podniósł poziom antyukraińskiej retoryki. Na przykład w połowie listopada Węgry rozpoczęły tak zwane Konsultacje Narodowe, ankietę, w której cztery z jedenastu pytań dotyczą Ukrainy: brak zgody na perspektywę członkostwa Ukrainy w UE, zakończenie pomocy wojskowej i finansowej oraz zakaz importu produktów rolnych.
Francuski łącznik
7 grudnia portal Politico poinformował, że Emmanuel Macron zaprosił Wiktora Orbana do Paryża na kolację. Francuski prezydent był zdeterminowany, by przekonać węgierskiego premiera, by nie blokował negocjacji z Ukrainą. Jednocześnie źródła Politico - europejscy dyplomaci - nazwały zachowanie Orbana spektaklem politycznym, zainscenizowanym w celu uzyskania większej ilości pieniędzy z UE.
Nie wiadomo, co Macron powiedział Orbanowi za zamkniętymi drzwiami, ale te argumenty najwyraźniej nie wystarczyły. Dzień po rozmowie Orban opublikował post: "Spotkanie było świetne, stanowisko Węgier przed szczytem jest jasne". A potem, w wywiadzie dla francuskiej publikacji Le Point, powtórzył swoje ulubione zdanie: "Ukraina jest najbardziej skorumpowanym krajem na świecie".
Had a great meeting yesterday with President @EmmanuelMacron in Paris. The Hungarian position is clear ahead of the December #EUCO. You can read it in @LePoint :https://t.co/IkYaKdxKvY pic.twitter.com/PfhrkHr8QC
— Orbán Viktor (@PM_ViktorOrban) December 8, 2023
W przeddzień szczytu, 11 grudnia, francuska minister spraw zagranicznych Catherine Colonna powiedziała, że UE powinna się zorganizować i zademonstrować wsparcie dla Ukrainy w perspektywie długoterminowej:
- Chcę wierzyć, że będziemy zjednoczeni w różnych kwestiach wsparcia, ponieważ leży to w naszym wspólnym interesie bezpieczeństwa, a także jest zgodne z naszymi wartościami. Wyślemy więc wyraźne sygnały naszemu węgierskiemu partnerowi.
I dodała: "Bez wątpienia widzieliście, że prezydent Republiki powtórzył, że Francja popiera rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą i Mołdawią".
Francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych określiło trzy priorytetowe kroki: dostosowanie Europejskiego Funduszu Pokoju, aby mógł on nadal pomagać Ukrainie, zwiększenie europejskiej produkcji i zakupów broni oraz wzmocnienie sankcji wobec Rosji - 12. pakiet ma zostać przyjęty do końca roku.
Według agencji Reuters, pakiet sankcji jest już prawie uzgodniony. Jedyną rzeczą, z którą będzie problem, jest zakaz sprzedaży używanych tankowców do Rosji.
Rosja wykorzystuje je do tworzenia floty do eksportu ropy naftowej, dzięki temu omija ograniczenia nałożone przez kraje G7. Jednak kraje regionu śródziemnomorskiego - z potężnym lobby żeglugowym - sprzeciwiają się tym sankcjom, ponieważ uważają, że same z tego powodu ucierpią.
Niemniej jednak, europejskie media nie mają wątpliwości, że decyzja w sprawie nowego pakietu sankcji zostanie zatwierdzona podczas szczytu w dniach 14-15 grudnia.
Niemiecki szlak
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz chce przekonać Orbana do pomocy Ukrainie. Kilku wysokich rangą informatorów w niemieckim rządzie powiedziało o tym Bildowi.
Głównym celem jest osiągnięcie jednomyślnej decyzji korzystnej dla Ukrainy na szczycie: zarówno w celu rozpoczęcia negocjacji w sprawie członkostwa w UE, jak i przyznania pomocy finansowej w wysokości 50 miliardów euro.
Nie wiadomo, czy Scholzowi uda się przekonać Orbana. Berlin wciąż ma jednak nadzieję na jednomyślną decyzję wszystkich 27 państw członkowskich UE.
- Zdecydowanie opieramy się na planie A, a reszta zostanie ustalona w drodze negocjacji - powiedzieli przedstawiciele rządu.
Ostateczne argumenty
10 grudnia Wołodymyr Zełenski wziął udział w inauguracji nowego prezydenta Argentyny. Podczas uroczystości prezydent Ukrainy odbył krótką rozmowę z premierem Węgier. Rozmowa ta została nagrana na oficjalnym kanale YouTube Senatu Argentyny. Zełenski powiedział później: "Rozmawialiśmy tak szczerze i jasno, jak to tylko możliwe o naszych europejskich sprawach".
Wieczorem 11 grudnia węgierskie i słowackie mniejszości ukraińskie zaapelowały do Wiktora Orbana i słowackiego premiera Roberta Fico o wsparcie rozpoczęcia negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE.
- Zdecydowanie wzywamy wszystkich przywódców UE do dalszego wspierania Ukrainy na jej drodze do integracji europejskiej. Postęp w zapewnianiu demokracji i praw mniejszości jest integralną częścią kopenhaskich kryteriów członkostwa i uważamy, że Ukraina zasługuje na wsparcie swoich wysiłków w tym kierunku" - czytamy w liście liderów węgierskiej społeczności na Zakarpaciu.
Na odpowiedź Orbana nie trzeba było długo czekać. Polityk zapewnił węgierską społeczność w Ukrainie, że będzie nadal chronił jej interesy. Jeśli chodzi o członkostwo w UE, odpowiedź była mniej optymistyczna.
- Komisja Europejska nie zdołała odpowiednio przygotować kwestii przystąpienia Ukrainy do UE i nie jest to właściwy czas na rozpoczęcie negocjacji. Dlatego zaproponujemy, aby Unia nie dążyła do skomplikowanego prawnie członkostwa, ale do strategicznego partnerstwa z Ukrainą - powiedział rzecznik Orbana Bertalan Havas.
Plan awaryjny
Wyobraźmy sobie najgorszy dla Kijowa scenariusz: żadna perswazja nie pomogła i Orban przechodzi od gróźb do czynów, i zaczyna blokować rozpatrywanie kwestii ukraińskich. Czy Unia Europejska ma plan awaryjny B na taki wypadek?
Byłoby dobrze, gdyby UE miała od początku plan na takie osoby jak Orban - mówi Wołodymyr Ohryzko, minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007-2009:
- Niestety, sądząc po tym, co widzimy w Unii Europejskiej, takiego planu nie ma. Ponieważ zamiast zajmować jasne stanowisko, zamiast karać kraje, które odgrywają rolę piątej kolumny Kremla, Unia Europejska próbuje je uspokoić w tradycyjny liberalny sposób, wyciągając do nich rękę. Jest to dość smutna sytuacja. Jeśli Orbán będzie nadal postępował zgodnie z instrukcjami Putina, aby zablokować jakikolwiek ruch Ukrainy w UE, Unia będzie miała wybór: albo skapitulować przed przywódcą Kremla, podążając za żądaniami jego pełnomocnika, Orbána, albo stać się Unią, która będzie podejmować decyzje bez uwzględniania pozycji satelitów Moskwy. Aby to zrobić, musimy przynajmniej zmienić prostą procedurę głosowania. UE mówi o tym od lat. Ale jak dotąd tradycyjnie nie było nic poza rozmowami.
Jednocześnie ukraiński dyplomata zaznacza, że jeśli formalne negocjacje w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE nie rozpoczną się podczas najbliższego szczytu, nie będzie to wielką tragedią:
- Są inne sposoby, żeby kontynuować pracę nad przystąpieniem Ukrainyn do UE. Jednocześnie musimy rozmawiać z Unią o niezbędnych reformach w jej strukturze. Inaczej UE wkrótce zamieni się w ONZ.
Jeśli Węgry zawetują 50 miliardów euro pomocy finansowej dla Ukrainy, UE zna sposób, aby to obejść. Zdarzyło się to w zeszłym roku, kiedy Budapeszt zablokował 18 miliardów euro dla Ukrainy i ostatecznie otrzymał pożądane premie od UE. Tym razem Bruksela planuje zwrócić się do rządów poszczególnych państw członkowskich o opracowanie oddzielnych pakietów pomocowych dla Kijowa. W sumie umowy dwustronne będą opiewały na tę samą kwotę 50 miliardów euro.
- Istnieje ryzyko, że Węgry przesadzą. Chcielibyśmy utrzymać je na europejskim pokładzie, ale nadchodzi moment, w którym ludzie są już zmęczeni tym, że Budapeszt trzyma wszystkich w szachu. Obejście jest wyczerpujące, ale mamy je w razie potrzeby - powiedział jeden z urzędników UE.
Kolejną kwestią, która będzie rozpatrywana na szczycie są gwarancje bezpieczeństwa dla Kijowa. Przedstawiciel UE do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa Josep Borrell podkreślił, że ważne jest, aby wsparcie wojskowe dla Ukrainy było kontynuowane na poziomie europejskim, a nie tylko w formie umów dwustronnych. "Rosja nadal atakuje Ukrainę, ale straty Rosji rosną: nadszedł czas, aby wspierać Kijów bardziej, a nie mniej" - powiedział Josep Borrell.
Czynnikwyborczy i wpływ Waszyngtonu
W przyszłym roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Od stycznia europejscy politycy będą zajęci nimi bardziej niż innymi kwestiami. Dlatego jest całkiem możliwe, że temat rozpoczęcia negocjacji z Ukrainą zostanie przeniesiony na nowy parlament i nową Komisję Europejską" - mówi Jan Piekło, ambasador Polski na Ukrainie w latach 2016-19.
Nowy Parlament Europejski będzie prawdopodobnie mniej lojalny wobec Ukrainy niż obecny - może przybyć w nim skrajnie prawicowych ukrainosceptyków, bo to oni zyskują popularność w Unii.
Do Orbana i premiera Słowacji Roberta Fico, który również znany jest ze swojego antyukraińskiego stanowiska, może dołączyć holenderski polityk Geert Wilders. Jego partia polityczna wygrała ostatnie wybory parlamentarne i jeśli uda mu się stworzyć koalicję, stanie na czele holenderskiego rządu.
Wilders zainicjował referendum w sprawie umowy stowarzyszeniowej UE-Ukraina w 2016 r. i prowadził kampanię przeciwko podpisaniu tej umowy, a podczas ostatnich wyborów wezwał do wstrzymania dostaw broni do Ukrainy.
Biorąc pod uwagę te zagrożenia, dla Kijowa lepiej byłoby rozpocząć negocjacje z UE już teraz. I najprawdopodobniej tak się stanie, przewiduje Jewgienij Krysztafowicz, dyrektor Centrum Inicjatyw Europejskich z siedzibą w Tallinie. Jego zdaniem Orban nie zaryzykuje samodzielnego wystąpienia przeciwko całej UE. I najprawdopodobniej jego ostra retoryka jest spowodowana chęcią wytargowania dodatkowej rekompensaty. A najważniejszy argument za rozpoczęciem negocjacji z Ukrainą znajduje się za oceanem:
- Wszyscy uważnie obserwują, co Stany Zjednoczone mówią o Ukrainie. Tradycyjnie, stanowisko USA jest postrzegane wyłącznie w kontekście NATO. W rzeczywistości jest to jednak znacznie szersza kwestia. Wielu partnerów Stanów Zjednoczonych, w tym Węgry, uważnie obserwuje, czy Waszyngton przyjmuje odważne, czy ostrożne stanowisko. Ponieważ administracja Bidena jasno stwierdza, że Ukrainie należy pomóc, sądzę, że Unia Europejska raczej nie pójdzie w tym przypadku w innym kierunku.
Europa obawia się, że kontekst ukraiński powoli znika z agendy w związku z wojną na Bliskim Wschodzie. A to nie odpowiada europejskim politykom, podkreśla Jevgeni Krištafovitš.
Ukraina oczekuje, że na spotkaniu przewódców EU 14 i 15 grudnia zapadnie historyczna decyzja o rozpoczęciu oficjalnych negocjacji w sprawie przystąpienia do UE. Budapeszt grozi zablokowaniem tej decyzji
Bezczynność zagraża stosunkom ukraińsko-polskim. W ten sposób Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele rządu, opisał działania obecnych polskich władz blokujących przejścia graniczne. W Kijowie bez ogródek mówią, że za rządów Morawieckiego nie będzie zniesienia blokady, a całą nadzieję pokładają w nowym polskim premierze. Protest, który trwa już prawie miesiąc, jest zbyt kosztowny nie tylko politycznie, ale także finansowo. Według Europejskiego Stowarzyszenia Biznesu, średnio jeden dzień przestoju z powodu blokady powoduje, że jedna ukraińska firma traci około miliona hrywien. Łączne straty ukraińskiej gospodarki od początku listopada wyniosły już ponad 400 milionów euro. Jakie są prawdziwe powody protestu, jakie są sposoby rozwiązania problemu blokady i jakie są zagrożenia dla dalszych stosunków ukraińsko-polskich?
Kierowcy na krawędzi
Ponad 2500 ukraińskich ciężarówek jest uwięzionych w blokadzie na terytorium Polski. Większość z nich znajduje się na punkcie kontrolnym Rawa-Ruska-Hrebenne. Ten, a także dwa inne punkty kontrolne - Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczowa - są blokowane przez polskich przewoźników od prawie miesiąca, od 6 listopada. A od 23 listopada zablokowany jest również punkt kontrolny Shehyni-Medyka. Rolnicy z inicjatywy Oszukana Wieś również dołączyli do protestujących w ciężarówkach. Blokada uniemożliwia ukraińskim ciężarówkom przekroczenie granicy na obszarach, w których dozwolony jest przejazd ciężarówek o masie powyżej 7,5 tony.
"Kierowcy, którzy czekają w korkach od setek godzin, są już zdenerwowani" mówi Rusłan Parashchych, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy.
- Kierowcy porzucają swoje ciężarówki i idą pieszo do granicy. Powinno to zachęcić polskie władze do rozwiązania tej kwestii, ponieważ to one będą musiały coś zrobić z tymi porzuconymi ciężarówkami.
1 grudnia ukraińscy kierowcy rozpoczęli strajk głodowy w pobliżu punktu kontrolnego Krakowiec-Korczowa. Kierowcy ciężarówek twierdzą, że zabrakło im jedzenia i paliwa. Czują się jak zakładnicy. Ukraińscy kierowcy zażądali, aby polscy przewoźnicy przepuszczali 14 ciężarówek na godzinę. Osiągnięto kompromis: 7 ciężarówek na godzinę, a ładunki humanitarne i wojskowe puszczono poza kolejką. Tego samego dnia, 1 grudnia, Ukraińcy przerwali strajk głodowy. Podkreślili jednak, że przerwa jest tymczasowa. Jeśli polscy przewoźnicy nie dotrzymają słowa, ukraińscy kierowcy ciężarówek są gotowi oficjalnie rozpocząć strajk głodowy.
Czego nie lubią polscy przewoźnicy?
Zanim Ukraina otrzymała tak zwany "transportowy reżim bezwizowy" - co oznacza, że ukraińskim przewoźnikom anulowano wcześniej wymagane zezwolenia na wjazd do UE - polskie firmy faktycznie zdominowały europejski rynek transportowy. W ostatnich latach stanowiły one prawie 50% całego rynku. Dziś sytuacja zmieniła się diametralnie.
Już w tym roku natężenie ruchu znacznie wzrosło. Dla porównania, podczas gdy w 2021 roku do Polski wjechało ponad 160 000 ciężarówek z Ukrainy, dziś mówimy o ponad pół miliona. Co więcej, ukraińskie firmy są tańsze od polskich. W rezultacie firmy z różnych krajów UE chętnie korzystają z usług Ukraińców.
Po inwazji Rosji na Ukrainę Unia Europejska utworzyła tzw. korytarze solidarności, aby ułatwić transport towarów między krajami UE a Ukrainą. Przede wszystkim chodziło o pomoc humanitarną i wojskową, a później o eksport zboża.
W rezultacie całkowicie zmieniło to rynek. Wcześniej ukraińskie firmy obsługiwały 60% lotów transgranicznych, a polskie 40%, ale teraz stosunek ten wynosi 90% do 10% na korzyść Ukraińców.
"W takich okolicznościach protest polskich przewoźników jest całkiem zrozumiały" - mówi Tomasz Walczak, dziennikarz polityczny "Super Expressu":
- Te firmy transportowe to duma narodowa Polski. Podbiły niemal wszystkie europejskie rynki. To jasne i zrozumiałe, że teraz obawiają się konkurencji z Ukraińcami, którzy płacą swoim kierowcom znacznie mniej.
Pierwszy dzwonek alarmowy zabrzmiał w maju tego roku. Polscy przewoźnicy zorganizowali wówczas zakrojony na szeroką skalę protest w pobliżu punktu kontrolnego Dorohusk-Jagodyn. Domagali się przywrócenia systemu zezwoleń dla ukraińskich firm.
Kijów poszedł na ustępstwa - wszystkim polskim przewoźnikom, niezależnie od tego, skąd przewozili towary, anulowano zezwolenia na wjazd do Ukrainy. Kompromis ten trwał pół roku. To nie przypadek, że protesty zostały wznowione teraz" - powiedział Ruslan Parashchych, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy:
- Tak zwani strajkujący wykorzystali sytuację powyborczą w Polsce: większość parlamentarna nie stworzyła jeszcze rządu, a stary rząd ine jest zbyt aktywny w reagowaniu na sytuację. Teraz nie bardzo jest z kim rozmawiać. Strajkujący zachowują się podobnie do tego, jak zachowywali się tituszki podczas Majdanu, którzy przychodzili do Parku Maryjskiego: "Dlaczego tu przyszliście?" - "Nie wiemy". "Jakie są wasze żądania?" - "Nie wiemy". "Dlaczego tu stoicie?" - "Podnieście słuchawkę, mamy komitet strajkowy, tam wam wszystko wyjaśnią". Innymi słowy, nie potrafią jasno wyrazić, dlaczego tam stoją, czego chcą ani kim są. Są to ludzie, którym płaci się za stanie w tym miejscu.
Czytaj także: Mykoła Kniażycki: "Nie mam wątpliwości, że blokada granicy to operacja specjalna Federacji Rosyjskiej"
Oprócz powrotu systemu zezwoleń, który według zapowiedzi Brukseli nie zostanie zniesiony do 30 czerwca 2024 r., polscy przewoźnicy muszą spełnić szereg innych wymogów:
- Zaostrzenie zasad ECMT (Europejskiej Konferencji Ministrów Transportu) dla zagranicznych przewoźników;
- zakazać rejestracji spółki w Polsce, jeśli jej finansowanie znajduje się poza UE;
- utworzenie osobnej kolejki dla polskich przewoźników z europejskimi tablicami rejestracyjnymi w systemie eCheck;
- utworzyć oddzielną kolejkę dla pustych ciężarówek;
- zapewnić polskim przewoźnikom dostęp do systemu Шлях.
Konfederacja poszukuje niezadowolonych
Jednym z organizatorów protestu polskich przewoźników jest partia polityczna Konfederacja i szef jej lubelskiego oddziału Rafał Mekler. Partia ta od dawna znana jest z antyukraińskich haseł. A sam Mekler jest również właścicielem firmy Rafał Mekler Transport, która pomimo rosyjskiej agresji nadal przewozi towary do Białorusi i Rosji. Polityk i biznesmen brał kiedyś udział w protestach, których głównym postulatem było zniesienie antyrosyjskich sankcji. Wspierają go również inni politycy Konfederacji. Granicę odwiedzili posłowie Krzysztof Bosak, Witold Tumanowicz i Grzegorz Braun. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, był jedynym posłem na Sejm, który po masakrze w Buczy nie poparł uchwały potępiającej rosyjską agresję, a także jest autorem hasła: "Zatrzymajmy ukrainizację Polski".
To zrozumiałe, dlaczego Ukraińcy są skłonni doszukiwać się politycznych podtekstów w blokadzie granicy, biorąc pod uwagę rolę Konfederacji w tych protestach - mówi Tomasz Walczak z "Super Expressu". Jest on jednak przekonany, że sytuacji na granicy nie należy sprowadzać wyłącznie do polityki:
- Konfederacja szuka niezadowolonych. A także sytuacji, w których dochodzi do napięć między Polską a Ukrainą. Od samego początku wojny, kiedy Ukraińcy zaczęli przyjeżdżać do Polski, Konfederaci głośno mówili, że to katastrofa dla kraju. I wykorzystywali każdą sytuację, aby podkreślić, że Polacy i Ukraińcy nie mogą żyć razem. Na początku były powody etniczne. Teraz są ekonomiczne; uważają się za obrońców polskiego biznesu. Ale inne partie nie są do tego zbyt chętne. Szczególnie dla nowego rządu ważniejsze będą relacje z Ukrainą jako państwem.
"Zrzeszenia przewoźników w Polsce są znacznie bardziej wpływowe niż jakakolwiek siła polityczna" - mówi Piotr Kulpa, były minister pracy. Pomimo tego, że jego zdaniem przyczyny protestów są wyłącznie ekonomiczne, będą one miały negatywne konsekwencje polityczne,
- Najcenniejszą rzeczą dla narodu polskiego i ukraińskiego jest wzajemny szacunek. Bo w takich chwilach wrogowie dobrych stosunków między Polską a Ukrainą próbują wylewać swoją nienawiść. Zarówno w Polsce przeciwko Ukrainie, jak i w Ukrainie przeciwko Polsce.
Bezczynność obecnego polskiego rządu jest główną przyczyną obecnej sytuacji na granicy polsko-ukraińskiej. Stwierdził to Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele polskiego rządu.
Jego zdaniem obecny polski rząd nie rozegrał dobrze karty ukraińskiej. Polityk jest przekonany, że taka bezczynność jest niewybaczalna, ponieważ zagraża stosunkom polsko-ukraińskim i polskim interesom..
Kijów podkreśla, że blokada granicy jest echem ostrej walki politycznej w wyborach parlamentarnych w Polsce. Sytuacja może zostać rozwiązana dopiero po utworzeniu rządu koalicyjnego pod przewodnictwem Tuska.
- Ponieważ rząd tymczasowy kierowany przez Mateusza Morawieckiego nie pracuje aktywnie nad zniesieniem blokady i jest mało prawdopodobne, aby rozwiązał ten problem", powiedział Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta.
Kiedy jednak rząd Tuska zacznie zajmować się kwestiami związanymi z rynkiem transportowym, będzie dbał przede wszystkim o dobro polskich firm - przewiduje Tomasz Walczak z Super Expressu:
- Myślę, że Ukraińcy nie będą zadowoleni z decyzji, które podejmie nowy rząd. Możemy jednak oczekiwać, że przynajmniej blokada na granicy się zakończy, a towary będą dostarczane w obu kierunkach bez żadnych przeszkód. Jednak może minąć jeszcze dużo czasu, zanim sytuacja zostanie rozwiązana.
Tymczasem Mychajło Podolak podkreśla: "Konfederacja ma pełne prawo do protestu. Nie powinien on jednak odbywać się na ukraińskiej granicy, ale w sercu Europy - w Brukseli:
- Mówimy o jednolitej europejskiej przestrzeni gospodarczej, w której istnieje odpowiednia konkurencja. Przewoźnik ukraiński jest konkurentem przewoźnika polskiego, który swego czasu był konkurentem dla innych przewoźników, w szczególności francuskich i niemieckich. W związku z tym, jeżeli wy, polscy przewoźnicy zorganizowani w Konfederacji, chcecie udowodnić, że macie prawo do wyłączności na rynku transportowym, do niszczenia konkurencji, to jedźcie do Brukseli i tam organizujcie akcje protestacyjne.
Czytaj także: Blokada niewłaściwej granicy
27 listopada, po raz pierwszy od rozpoczęcia protestów granicznych, były polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk wysłał list do ukraińskiego wicepremiera Ołeksandra Kubrakowa. W liście wezwał Kijów do spełnienia żądań polskich protestujących. Przynajmniej do anulowania obowiązkowej rejestracji w systemie eCheck dla pojazdów powracających z Ukrainy do UE..
Równowaga interesów: Ukraina może spełnić część polskich postulatów
Ukraina może częściowo spełnić żądania polskich przewoźników, powiedziała Julia Kłymenko, wiceprzewodnicząca Komisji Transportu i Infrastruktury Rady Najwyższej. W szczególności, powiedziała, strona ukraińska może zgodzić się na przepuszczanie pustych europejskich ciężarówek bez kolejki i otworzyć dostęp do ukraińskiego systemu.
Jedynym wymogiem, który nie może zostać spełniony, powiedziała Julia Kłymenko, jest anulowanie "bezwizowego reżimu transportowego" UE dla Ukrainy i powrót do systemu zezwoleń na transport drogowy:
- To jest teraz dla nas główna droga. Jeśli przywrócimy przedwojenne zezwolenia, które wynoszą tylko około 200 000 rocznie, faktycznie zmniejszymy ruch towarowy na Ukrainie trzykrotnie, a co za tym idzie, trzykrotnie mniej towarów potrzebnych Ukraińcom zostanie dostarczonych do kraju.
29 listopada polski premier Mateusz Morawiecki, który stoi na czele rządu tymczasowego, powiedział, że będzie dążył do przywrócenia zezwoleń dla ukraińskich firm transportowych na wjazd do UE, czego domagają się polscy przewoźnicy. Planuje on przedstawić to żądanie na spotkaniu ministrów transportu UE w Brukseli w dniu 4 grudnia.
Zobacz także: "Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom" - polski wolontariusz Dawid Dehnert o pomocy kierowcom zablokowanym na granicy
Światełko w tunelu pojawiło się 1 grudnia. Tego dnia w Warszawie odbyło się spotkanie Serhija Derkacha, wiceministra rozwoju wspólnot, terytoriów i infrastruktury Ukrainy, z Rafałem Weberem, sekretarzem stanu w polskim Ministerstwie Infrastruktury, pod przewodnictwem Jadwigi Emilewicz, pełnomocnika rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej, z udziałem Ministerstwa Finansów i polskiego Ministerstwa Gospodarki. Strony uzgodniły trzy konkretne kroki:
1) otwarcie punktu kontrolnego Uhrynów-Dołhobyczów dla pustych ciężarówek;
2) utworzenie slotów dla pustych ciężarówek w systemie eCheck na przejściach granicznych Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczova. Te punkty kontrolne mają fizyczne pasy ruchu dla pustych pojazdów bezpośrednio na przejściu granicznym po obu stronach granicy;
3) uruchomienie projektu pilotażowego z rejestracją w systemie eCheck bezpośrednio przed przekroczeniem granicy na przejściu granicznym Nyzhankovychi - Malhowice na okres jednego miesiąca.
Europa będzie musiała dotować tych, którzy narzekają
Komisja Europejska przeprowadziła już kilka nierozstrzygniętych rund rozmów z urzędnikami z Ukrainy, Polski i przedstawicielami polskich przewoźników.
30 listopada europejska komisarz ds. transportu Adina Veljan zagroziła polskim władzom grzywnami za blokowanie przejść na granicy ukraińsko-polskiej i była oburzona, że Warszawa nie próbuje rozwiązać sytuacji.:
- Nie ma dobrej woli w znalezieniu rozwiązania. Tak to dzisiaj oceniam i jest to prawie całkowity brak zaangażowania polskich władz. Mówię to dlatego, że polskie władze muszą egzekwować prawo na tej granicy. Popieram prawo ludzi do protestów w całej UE, ale Ukraina, która jest obecnie w stanie wojny, nie może być zakładnikiem blokady naszych granic zewnętrznych.
Blokada ukraińskiej granicy przez polskich przewoźników może doprowadzić do niedoborów i wzrostu cen importowanych produktów spożywczych. Przy braku ruchu lotniczego i rosyjskiej blokadzie ukraińskich portów, transport drogowy pozostaje jedynym korytarzem transportowym do i z Ukrainy.
Według Petera Dickinsona, eksperta serwisu UkraineAlert w Atlantic Council, najskuteczniejszym narzędziem Komisji Europejskiej do zmniejszenia napięć jest subsydiowanie przemysłu protestującego:
- Europa zawsze tak robi, będzie musiała dotować tych, którzy narzekają, czyli Polaków, i ograniczać tych, którzy konkurują, czyli Ukraińców. Tak więc na Ukrainę zostaną nałożone nowe ograniczenia na przewoźników towarowych. A polskie i inne wschodnioeuropejskie firmy otrzymają dotacje z Unii Europejskiej.
Podobne sytuacje będą pojawiać się w nadchodzących latach, kontynuuje Peter Dickinson. Jego zdaniem protesty polskich przewoźników to dopiero początek:
- Ukraina integruje się z UE. Tak więc kraje, które na tym tracą, będą bardzo ciężko walczyć o fundusze unijne. W rzeczywistości nie walczą z Ukrainą, ale z Brukselą. I już mówią wprost: potrzebujemy pieniędzy.
Tysiące ukraińskich ciężarówek zostało zakładnikami blokady polskich przewoźników, korki ciągną się dziesiątkami kilometrów, a straty szacowane są na setki milionów euro
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.