Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ukraińcy po wojnie: wielka emigracja czy wielki powrót?
„Przedłużamy tymczasową ochronę obywateli Ukrainy, ale dyskutujemy również o planie dalszych działań. Bo Ukraińcy desperacko potrzebują powrotu swoich obywateli, aby odbudować kraj” – stwierdził Magnus Brunner, komisarz UE ds. wewnętrznych i migracji
13 czerwca Unia Europejska po raz czwarty przedłużyła tymczasową ochronę dla obywateli Ukrainy – tym razem do marca 2027 roku. Natomiast na początku czerwca serwis Politico poinformował, że Komisja Europejska przygotowuje plan powrotu ukraińskich uchodźców do ojczyzny po zakończeniu działań wojennych. Bruksela zaleca krajom Unii Europejskiej utworzenie „centrów jedności”, w których będą udzielane porady osobom planującym powrót do domu, w szczególności pomoc w znalezieniu pracy. Pierwsze centra zostaną otwarte w Niemczech i Hiszpanii.
Na ile realny jest masowy powrót Ukraińców do domu? Co stanie się ze statusem ochrony tymczasowej po 2027 roku? Czy kraje europejskie są gotowe na długoterminową integrację Ukraińców?
Dopóki trwa wojna
Obecnie w Unii z mechanizmu tymczasowej ochrony korzysta ponad 4 miliony Ukraińców. Był on przewidziany na trzy lata. Jednak podejmując decyzję o przedłużeniu tymczasowej ochrony UE kieruje się przede wszystkim kwestiami bezpieczeństwa, wyjaśnia Martin Wagner, starszy doradca polityczny Międzynarodowego Centrum Rozwoju Polityki Migracyjnej (ICMPD) w Wiedniu:
– Sytuacja pozostaje bardzo niestabilna, a teraz znów obserwujemy nasilenie rosyjskich ostrzałów. Jeśli wojna się skończy, ważne będzie to, w jaki sposób. Czy całe terytorium Ukrainy będzie bezpieczne? Które części pozostaną pod okupacją? Czy infrastruktura Ukrainy będzie wystarczająco silna, by przyjąć ludzi z powrotem? Jaka będzie sytuacja i możliwości powrotu dla wewnętrznie przesiedlonych Ukraińców do swoich regionów? Czy ludzie będą mogli wrócić do swoich domów, czy też są one zniszczone? Wszystkie te pytania wymagają jasnych odpowiedzi.
Dmytro Łubinec, Rzecznik Praw Człowieka w Ukrainie: ponad 6,9 miliona Ukraińców zostało zmuszonych do opuszczenia kraju z powodu inwazji Rosji. Zdjęcie: SOPA Images/Sipa USA/East News
Jak zaznacza Wagner, z obecnych rozmów można wywnioskować, że stanowisko państw członkowskich UE jest dość jasne: dopóki trwa wojna, powrót może być tylko dobrowolny. Jednak w swoich komunikatach Komisja Europejska wzywa państwa członkowskie do opracowania wspólnych programów powrotu, by być gotowym na przyszłość.
– Najprawdopodobniej będziemy świadkami stopniowego procesu – mówi doradca z ICMPD. – Najpierw będzie chodziło o wsparcie spontanicznych powrotów, a następnie o programy wspierania powrotów, które, miejmy nadzieję, będą powiązane z programami odbudowy.
Dopiero z czasem, gdy sytuacja stanie się bardziej stabilna i przewidywalna, powroty będą miały większą skalę
– Dopóki Rosja będzie terroryzować pokojową ludność Ukrainy, UE będzie nadal okazywała solidarność z narodem ukraińskim – oświadczył z kolei Tomasz Siemoniak, minister spraw wewnętrznych Polski, która obecnie przewodniczy UE.
Przedłużenie statusu ochrony tymczasowej do 2027 roku jest etapem przejściowym i w dalszej perspektywie konieczne jest rozwiązanie systemowe. Niektóre państwa członkowskie już stworzyły możliwość uzyskania krajowych zezwoleń na pobyt, zauważa Martin Wagner:
– Zwłaszcza kraje, które przyjęły najwięcej beneficjentów tymczasowej ochrony, już przygotowują się do przyznania części z nich statusu krajowego. Chcą uniknąć sytuacji, w której po wygaśnięciu tymczasowej ochrony wszyscy jednocześnie zaczną starać się o nowy status, co przeciąży krajowe zasoby administracyjne.
Los odbudowy w rękach emigrantów
Anastasia Karatzas, analityczka polityczna w Centrum Polityki Europejskiej (EPC), zwraca uwagę na to, że poziom zatrudnienia wśród Ukraińców jest wyższy niż w innych grupach migrantów i uchodźców. Jednak bariery strukturalne pozostają, wpływając na efekty procesu integracji. Na przykład w Niemczech, gdzie istnieją ustalone procedury integracji, priorytetem stała się nauka języka. Ułatwiło to zatrudnienie, ale doprowadziło do utraty umiejętności i utrudniło potem wejście na rynek pracy. Przykładem jest inicjatywa „Job Turbo”, uruchomiona w listopadzie 2023 r.. Pomogła ona 250 000 Ukraińców z podstawową znajomością języka znaleźć pracę, tyle że często na stanowiskach poniżej kwalifikacji.
W Polsce i we Włoszech słabsze wsparcie integracji przyczyniło się do szybszego znalezienia przez Ukraińców pracy. Doprowadziło też jednak do zatrudniania głównie niewykwalifikowanych pracowników.
– Krajowe służby zatrudnienia dostosowały się do sytuacji, i to z pewnymi sukcesami – mówi Anastasia Karatzas. – Na przykład w Polsce warszawskie biuro pracy utworzyło „Służbę Specjalną”, która oferuje szkolenia, przekwalifikowanie i dobór pracy. Ten model rozszerzył się na inne regiony.
We Włoszech projekt PUOI (Protezione Unita a Obiettivo Integrazione – Ochrona Połączona z Integracją) objął około 200 Ukraińców, z których 60% po ukończeniu szkoleń społeczno-zawodowych znalazło pracę. Jednak takie inicjatywy mają ograniczony zasięg
Dodatkową niepewność budzą dyskusje na temat prawdopodobnego zawieszenia broni pod presją Stanów Zjednoczonych, co utrudnia długoterminowe planowanie. Perspektywa uzyskania przez Ukraińców statusu ogólnoeuropejskiego po 2027 roku pozostaje niejasna.
Karatzas uważa, że mimo wszystko wielu Ukraińców ma nadzieję na powrót do domu, chociaż zależy to od sytuacji gospodarczej i bezpieczeństwa zarówno w Europie, jak w Ukrainie. Fakt, że Kijów deklaruje zainteresowanie powrotem swoich obywateli, jest zrozumiały.
– W obliczu ogromnych zniszczeń spowodowanych przez Rosję i kryzysu demograficznego w Ukrainie odbudowa kraju – zwłaszcza w krytycznych sektorach, jak budownictwo, transport, rolnictwo i usługi publiczne – będzie w dużej mierze zależała od powracających Ukraińców – ocenia analityczka.
Kapitał ludzki cenny dla Europy
Głównymi czynnikami, które mogą skłonić Ukraińców do powrotu do domu, są bezpieczeństwo, dostępność miejsc pracy i programy wsparcia. Jednak wielu z tych, którzy chcieli, już wróciło – podkreśla dr Zinowij Swereda, socjolog i ekonomista. Według niego głównymi czynnikami decydującymi o pozostaniu Ukraińców w UE są integracja po ponad trzech latach wojny, perspektywy pracy oraz edukacja dzieci.
Jak wynika z najnowszego badania Centrum Strategii Gospodarczej, tylko 31% Ukraińców planuje dziś powrót do kraju. Jeszcze w styczniu 2024 r. było to 34%, w maju 2023 r. – 41%, a w grudniu 2022 r. – 46%.
A kontekst polski? Na podstawie badań przeprowadzonych wśród uchodźczyń z Ukrainy w latach 2022, 2023 i 2025 można stwierdzić, że około połowy z nich zamierza pozostać w Polsce, szacuje prof. Piotr Długosz, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego:
– Ukrainki mają dzieci, które chodzą tu do szkoły, trzy czwarte z nich pracuje, znają język polski, większość samodzielnie wynajmuje mieszkania i prowadzi nowe życie. Trudno będzie im zmienić miejsce zamieszkania. Badania pokazują również, że ponad połowa uchodźczyń cierpi na zaburzenia depresyjne, lękowe i stresowe, które są następstwem traumy wojennej, a także stresu związanego z obecną sytuacją.
Czynnik ten powoduje, że kobietom brakuje sił i energii na kolejną przeprowadzkę i przebudowę życia
Według badania Gremi Personal po zakończeniu wojny pozostanie w Polsce planuje tylko 13% Ukraińców. Zdjęcie: Nur Photo/East News
Istotnym czynnikiem decydującym o powrocie do Ukrainy będzie sytuacja gospodarcza w kraju pobytu, zauważa Piotr Długosz. Jeśli zapewni ona dobre warunki życia, to najprawdopodobniej niewielu będzie chciało wracać:
– Należy również pamiętać, że ukraińscy uchodźcy, dzięki wysokiemu poziomowi wykształcenia i młodemu wiekowi, stanowią kapitał ludzki niezbędny gospodarkom borykającym się z niedoborem siły roboczej.
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Mimo oporu Budapesztu, Komisja Europejska wraz z szeregiem państw członkowskich szuka sposobów na odblokowanie startu negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. O 1 stycznia 2030 r. jako momencie akcesji niektórzy mówią jako o celu ambitnym, ale symbolicznym. Inni, w szczególności Litwa, uważają go za całkowicie osiągalny.
Wsparcie dla Ukrainy nie jest dla Wilna decyzją podjętą pod wpływem ostatnich wydarzeń. Wynika ono z głębokiego przekonania, które ukształtowało się jeszcze przed inwazją Rosji. O tym, a także o blokadach politycznych, wpływie Orbána, wyborze nowego prezydenta Polski i ryzyku dezinformacji rozmawiamy z Ingridą Šimonyte, która w latach 2020-2024 stała na czele litewskiego rządu.
Cierpliwość do Węgier się wyczerpuje
Maryna Stepanenko: – Litwa zaproponowała 1 stycznia 2030 roku jako orientacyjną datę przystąpienia Ukrainy do UE. To realistyczny cel polityczny czy raczej symboliczny gest wsparcia? W jaki sposób Litwa przyczynia się do osiągnięcia tego celu?
Ingrida Šimonyte: – Litwa od dawna wierzy, że przyszłość Ukrainy jest w Unii Europejskiej. Było tak jeszcze na długo przed krwawymi wojnami Rosji przeciwko Ukrainie. Zawsze uważaliśmy Ukrainę za kraj europejski i wierzyliśmy, że jej integracja ze wspólnotą euroatlantycką będzie korzystna dla obu stron. Oczywiście, 20 lat temu pogląd ten nie był popularny i wielu podchodziło do niego sceptycznie. W Ukrainie zawsze byli ludzie, którzy zdecydowanie opowiadali się za integracją europejską, dlatego doszło do dwóch Majdanów. Ale byli też tacy, którzy uważali, że stosunki handlowe i biznesowe z Rosją mogą być korzystne. Inwazja zmieniła wszystko.
Biorąc pod uwagę to, jak szybko zmieniły się poglądy w ciągu ostatnich czterech lat, nie powiedziałabym, że dziś coś jest nierealne
Jeszcze kilka lat temu zaproszenie Ukrainy do UE w 2024 r. wydawało się czymś nie do pomyślenia – a jesteśmy już w tym miejscu. Rzecz jasna, przeszkody nadal istnieją. Niektórzy politycy lub kraje z powodów politycznych lub pod presją nieprzyjaznych reżimów blokują postęp, blokując otwarcie klastrów negocjacyjnych lub podjęcie decyzji. Ale to nic nowego.
Widzieliśmy już podobne niepowodzenia. Na przykład Macedonia Północna musiała zmienić nazwę, by zadowolić jedno z państw członkowskich, ale potem inne państwo UE ten proces zablokowało. Trudno powiedzieć, czy osiągniemy cel do 1 stycznia 2030 r. Nie widzę jednak w nim niczego nierealistycznego. Ukraina wykazała się niezwykłą zdolnością do szybkiego i profesjonalnego prowadzenia walki o przetrwanie oraz wdrażania głębokich reform w wielu sektorach. To rzadkość.
Wierzę więc, że to możliwe. Będziemy dokładać wszelkich starań, jestem tego pewna.
Premier Węgier Viktor Orbán często korzysta z prawa weta w Radzie UE. W jaki sposób Ukraina i jej sojusznicy mogą skutecznie pokonać takie blokady polityczne na drodze do członkostwa?
W niektórych przypadkach widzieliśmy już precedensy, kiedy decyzje były podejmowane z pominięciem węgierskiego weta. Nie jest to jednak dobra sytuacja – i nie jest to problem Ukrainy, lecz Unii Europejskiej. UE nie może za każdym razem napotykać te same przeszkody ze strony jednego państwa członkowskiego, kiedy trzeba osiągnąć konsensus.
Nawet jeśli Unii udaje się posunąć naprzód, uwzględniając niektóre interesy Węgier, wysyłamy w ten sposób niewłaściwy sygnał, że nagradzamy zachowanie sprzeczne z duchem Unii. Stanowisko Węgier staje się coraz poważniejszym problemem i wielu polityków zdaje sobie z tego sprawę.
Nie chcę, by UE była zmuszona do podjęcia radykalnych środków, takich jak pozbawienie kraju prawa głosu. Jednak musimy uznać, że taka opcja istnieje
Węgry wciąż nie wycofują weta wobec negocjacji o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News
Widzieliśmy już, że w niektórych obszarach Unia może działać bez zgody Węgier. Jeśli jednak będzie to się zdarzało zbyt często, stanie się oczywiste, że problem należy rozwiązać w sposób bardziej radykalny. Nie potrafię powiedzieć, kiedy nadejdzie punkt zwrotny, ale oczywiste jest, że wielu polityków traci cierpliwość do Węgier.
Kilka lat temu pomysł pozbawienia prawa któregoś kraju UE głosu wydawał się czymś nie do pomyślenia jako zbyt „nieeuropejski”. Teraz już tak nie jest
Wiele zależy od tego, czy Węgry zdecydują się zmienić swoje zachowanie. Tak jak wojna jest w rękach Putina, tak Węgry mogą w każdej chwili zaprzestać mnożenia przeszkód, co będzie lepsze dla wszystkich.
Warszawa to nie Budapeszt
Nowym prezydentem Polski został Karol Nawrocki. Czy istnieje ryzyko, że stanie się on „drugim Orbanem”?
Nie do końca, ponieważ formalnie nowo wybrany prezydent nie jest członkiem partii, chociaż Nawrocki jest związany z Prawem i Sprawiedliwością. Kiedy PiS było u władzy, premier Mateusz Morawiecki był bardzo zaangażowany w pomoc dla Ukrainy. Często razem odwiedzaliśmy Ukrainę, spotykaliśmy się w ramach Trójkąta Lubelskiego. Polska ma silny instynkt rozpoznawania zagrożenia ze strony Rosji – w przeciwieństwie do Orbána.
Orbán działa na korzyść interesów Putina głównie po to, by pozostać u władzy. Jego retoryka często pokrywa się z mirażowymi narracjami Rosji i zawiera oskarżenia pod adresem Ukrainy.
Polska, podobnie jak kraje bałtyckie, ma bolesną historię z Rosją. Węgry również, tyle że reagują inaczej. Niezależnie od partii – czy to PiS, czy Platforma Obywatelska – polscy przywódcy ogólnie uważają Rosję za zagrożenie
Dlatego nie porównywałabym Polski z Węgrami. Nie wybrano pana Mentzena, którego można by porównać do Orbána. Ważne jest również to, że w procesie podejmowania decyzji w UE rząd reprezentują premier i ministrowie, a nie prezydent. Przewidziana jest koordynacja ich działań z prezydentem, ale władza wykonawcza należy do rządu.
W końcu [w 2026 r.] w Polsce odbędą się wybory parlamentarne i rząd może się zmienić. Nie spodziewam się jednak znaczących zmian w ogólnym stanowisku: obie główne partie były pragmatyczne i ostrożne w stosunku do Rosji, obie popierały konieczność obrony Europy.
Tak, wszyscy słyszeliśmy podczas kampanii wypowiedzi, które budziły niepokój. Ale retoryka przedwyborcza to jedno, a ważne jest to, jak współpracują instytucje. Dlatego pozostaję optymistką. Oczywiście, politycy będą próbować dramatyzować problemy wewnętrzne. Weźmy na przykład rolników – zeszłoroczne protesty zostały wywołane oświadczeniami, że Ukraińcy zabierają im rynki, oraz obawami dotyczącymi skutków członkostwa Ukrainy w UE. Takie nastroje pojawią się jednak w wielu krajach.
Rosja będzie to wykorzystywać w propagandzie, by podsycać negatywne nastroje. Ale to nic nowego. Odpowiedzialni politycy powinni skupić się na długoterminowych celach i nie ulegać manipulacjom. Wiemy, jak działa Rosja. Musimy po prostu być gotowi.
Największe sankcje na Rosję wprowadził sam Putin
Obecnie w ścisłej koordynacji między UE a USA opracowywany jest 18. pakiet sankcji. Czy prace te odpowiadają oczekiwaniom Litwy? Co Pani kraj uważa za priorytet do uwzględnienia w tym pakiecie, by maksymalnie wzmocnić presję sankcyjną na Rosję?
Zawsze optowaliśmy za włączeniem do pakietu sankcji skroplonego gazu i materiałów jądrowych eksportowanych przez Rosję, ale oczywiście jest z tym problem. To dobra i zła strona procesu podejmowania decyzji w Unii Europejskiej: konieczny jest konsensus. Oznacza to, że w pewnym momencie otrzymujesz nie najlepszy wynik (przynajmniej z twojego punktu widzenia), ale tak właśnie wygląda koordynacja. Dlatego dobrze, że przyjęcie jednego pakietu ograniczeń jest zawsze początkiem kolejnego.
I tak, choć niestety powoli, zmierzamy do momentu, w którym te długotrwałe problemy również zostaną uwzględnione
Ingrida Šimonyte z Wołodymyrem Zełenskim. Zdjęcie: OPU
Litwa konsekwentnie opowiada się za najsurowszymi sankcjami wobec Rosji, zwłaszcza w kontekście nowych ataków na infrastrukturę cywilną Ukrainy. Dlaczego Pani zdaniem niektóre kraje UE nadal nie są gotowe do podjęcia tak zdecydowanych działań, jak Wilno? Jakie są główne obawy Zachodu?
Powiedziałabym, że największy wpływ na gospodarkę miały nie sankcje, ale odcięcie dostaw gazu przez samego Putina. Cios gospodarczy był ogromny. Gdyby [europejskie] kraje same miały zaprzestać kupowania rosyjskiego gazu, większość by na to nie poszła, obawiając się skoków cen, kosztów dla biznesu i problemów z dostawami. Nie zapominajmy też o całej całej tej propagandzie, że Europa zamarznie zimą.
Nic takiego się nie stało. Poradziliśmy sobie dobrze, choć to sporo kosztowało. Ale UE jest bogata i to nie pieniądze są jej największym problemem
Bardziej skomplikowane są inne obszary. Nalegaliśmy na podjęcie działań w sprawie gazu już na początku 2022 roku, ale nikt się na to nie zgodził. Wtedy Putin zrobił to sam – i zobaczyliśmy, że damy sobie radę. Strach bierze się stąd, że nie wiesz, czy dasz sobie radę. To sprawia, że przywódcy wahają się przed podjęciem trudnych decyzji.
Czasami chodzi również o wąskie interesy biznesowe. Ludzie powiązani z partiami rządzącymi twierdzą, że nie mogą żyć bez handlu z Rosją. To powoduje opór na szczeblu krajowym.
Ale, ogólnie rzecz biorąc, chodzi o strach przed reakcją opinii publicznej. Niektórzy politycy twierdzą: „Rosja wciąż istnieje, nadal zabija Ukraińców, ale my zaczęliśmy żyć gorzej. Dlaczego mamy cierpieć?”. W krajach demokratycznych to trudna dyskusja. Potrzebne są mocne argumenty i silne przywództwo, by przekonać ludzi, że warto.
To NATO powinno prosić Ukrainę, by je przyjęła
Od początku inwazji Rosji strategia obronna NATO uległa istotnym zmianom. Jak Litwa je ocenia? Czy nowa strategia odpowiada realnym zagrożeniom na wschodniej flance?
Podjęto kroki we właściwym kierunku, ale nie są one jeszcze wystarczające. Przed nami jeszcze długa droga, zwłaszcza biorąc pod uwagę bieżącą dyskusję na temat tego, jak silne są nasze transatlantyckie więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Jaka część odpowiedzialności za bezpieczeństwo europejskie ostatecznie spadnie na Europę? Założenie, że Stany Zjednoczone zawsze będą zapewniać kluczowe wsparcie, na przykład w dziedzinie obrony przeciwlotniczej, może okazać się błędne.
Europa musi stać się bardziej samowystarczalna: skrócić łańcuchy dostaw, zwiększyć liczebność sił zbrojnych i podnieść wydatki na obronność
To niełatwe, zwłaszcza dla krajów, które nie traktowały obronności priorytetowo, jak my. Jesteśmy małym krajem, ale wydawanie nawet do 5% PKB na obronność – do czego dążymy od czasów Krymu – nigdy nie było przedmiotem sporu. W innych krajach, nawet po inwazji, realizacja zobowiązania dotyczącego wydatków rzędu 2,5% czy 3% PKB szła kiepsko.
Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, potwierdził zaproszenie Ukrainy na szczyt Sojuszu w Hadze. Zdjęcie: OPU
Jednak obecnie sytuacja się zmienia. Komisja Europejska przejmuje bardziej aktywną rolę w sferze obronności, ustanawiając stanowisko komisarza ds. obrony i proponując instrumenty finansowe wspierające państwa członkowskie. Ale przed nami jeszcze ważne decyzje polityczne, takie jak pobór do wojska. Wiele krajów polega wyłącznie na zawodowej armii, która jest kosztowna i ma ograniczone możliwości.
Ponowne wprowadzenie poboru do wojska jest kwestią delikatną politycznie. Po 35 latach pokoju trudno przekonać obywateli, w tym kobiety, że potrzebują podstawowego szkolenia
Ukraina znacznie wzmocniła swoje zdolności obronne. Jak widzi Pani perspektywy pogłębionej współpracy wojskowej między Litwą a Ukrainą – zarówno na szczeblu dwustronnym, jak w ramach NATO?
Jest taki dowcip, że to NATO powinno poprosić Ukrainę o przyjęcie go do swoich szeregów. W tym dowcipie jest wiele prawdy. Ukraina od dawna znana jest jako silny przemysłowo i technologicznie kraj o wysokim poziomie wiedzy technicznej, inżynierii i nauki. I na szczęście nic z tego nie zostało utracone.
Obecnie widzimy, że Ukraina nie tylko produkuje, ale też tworzy rzeczy, które zmieniają oblicze pola walki. Wielu z nas powinno zazdrościć jej tego, uczyć się od niej i z nią współpracować. Kiedy pracowałam w rządzie, podpisaliśmy umowy z ukraińskimi instytucjami o wspieraniu współpracy między naszymi przedsiębiorstwami. Nie tylko po to, by darować jej lub kupować dla niej broń na całym świecie. Także po to, aby inwestować w to, co Ukraina może opracować i wyprodukować. To ogromny potencjał.
Europejski przemysł obronny potrzebuje silnego impulsu, a Ukraina jest doskonałym przykładem tego, co można osiągnąć pod presją, wykazując się innowacyjnością i skutecznością
Stanowi ona również wyzwanie dla tradycyjnego myślenia o obronności, które zakłada wydawanie przez lata ogromnych sum na systemy, które potem można unieruchomić za pomocą znacznie tańszych technologii.
To zmienia nasze wyobrażenie o gospodarce obronnej. Odnosząc się tego, co osiągają sektor obronny Ukrainy oraz jej talenty naukowe i inżynieryjne, mogę tylko powiedzieć: „Wow!”. Mamy się czego uczyć.
Ochrona zniknie, ludzie pozostaną
Bruksela rozważa możliwe wycofanie programu tymczasowej ochrony dla obywateli Ukrainy za granicą. Jakie działania podejmuje Litwa w tej sprawie? Na co mogą liczyć Ukraińcy?
W naszym kraju mieszka obecnie około 80 tysięcy obywateli Ukrainy – to mniej niż szczytowa liczba ponad 90 tysięcy. Niektórzy wrócili do Ukrainy lub przenieśli się gdzie indziej. U nas obowiązuje system tymczasowej ochrony, ale w praktyce większość Ukraińców przyjeżdża tu nie dla przywilejów. To głównie kobiety ze wschodniej Ukrainy, które uciekły z dziećmi lub starszymi krewnymi. Zdecydowana większość z nich pracuje, jest samowystarczalna i płaci podatki.
Ukraińcy nie otrzymują niczego z miłosierdzia. Są częścią naszego społeczeństwa i głęboko to szanuję
Tak, istnieją programy pomocy społecznej, takie jak opieka medyczna lub obiady w szkołach, ale to nic nadzwyczajnego. Jeśli status tymczasowej ochrony zostanie zniesiony, nie sądzę, by wiele się zmieniło. Po prostu przejdzie on w status pozwolenia na pobyt, a ludzie i tak zostaną.
Litwa nie jest krajem z dużym budżetem na opiekę społeczną. Oferujemy podstawowe wsparcie socjalne – zarówno litewskim obywatelom, jak Ukraińcom. Dzieci otrzymują posiłki w szkołach, ludzie mają dostęp do opieki medycznej lub otrzymują pomoc w opłacaniu mediów – bez jakichkolwiek różnic.
Jesteśmy już daleko od pierwszych dni inwazji, kiedy uchodźcy z Ukrainy potrzebowali pilnej pomocy: łóżek, jedzenia, artykułów pierwszej potrzeby. Obecnie wielu z nich osiedliło się i stało się pełnoprawnymi członkami naszego społeczeństwa.
Rusofile to na Litwie margines
Czy zauważa Pani nasilenie prorosyjskich, antyukraińskich lub izolacjonistycznych narracji w litewskim społeczeństwie lub polityce? Jeśli tak, to co jest źródłem tej zmiany?
To, co było chyba nieoczekiwane w 2022 roku, to fakt, że ludzie, którzy byli prorosyjscy lub przydatni dla Kremla, zniknęli z pola widzenia opinii publicznej. Zamilkli, ponieważ społeczeństwo tutaj jest silnie proukraińskie.
Stopniowo jednak zaczęli znów się pojawiać i mówić, że „Ukraina nie może wygrać” albo że „marnujemy [na nią] pieniądze”. To typowe prokremlowskie narracje. Ciekawe, że podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych niektórzy politycy otwarcie promowali tę linię, twierdząc, że pacyfikacja równa się pokój, że musimy dać agresorowi to, czego chce.
Na szczęście żaden z nich nie zdobył realnej władzy politycznej. Pozostali na marginesie, choć nadal cieszą się pewnym poparciem. To świadczy o tym, że część społeczeństwa jest prosowiecka lub prorosyjskie i podatna na propagandę Kremla. Wiemy, że tak jest, jak w każdym kraju.
Pozytywnym aspektem jest jednak to, że poparcie społeczne dla Ukrainy pozostaje silne. W rzeczywistości na Litwie trudniej jest być antyukraińskim niż, powiedzmy, anty-LGBT lub przeciwnym konwencji stambulskiej.
Jeśli chodzi o Ukrainę, większość ludzi na Litwie wstydziłaby się powiedzieć, że jej nie popiera
Nawet zwolennicy Rosji często formułują swoje poglądy w łagodniejszych słowach, mówiąc coś w stylu: „Popieramy Ukrainę, ale giną ludzie, więc potrzebujemy pokoju”. Następnie wzywają Ukrainę, by zrezygnowała z części swoich terytoriów lub do zaprzestania wsparcia wojskowego na jej rzecz. To nadal narracja Kremla, tyle że już nie otwarcie antyukraińska.
Zdjęcie główne: ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Kiedy my, Ukraińcy, mówimy o „zdradzie”, rzadko mamy na myśli Amerykę. Ale wygląda na to, że nadszedł czas, aby przyjrzeć się jej bliżej – nie jej dronom czy sprzętowi pancernemu, ale ideom, które się z tym wiążą.
Sylvie Kauffmann, była redaktor naczelna „Le Monde”, pisze w „Financial Times” o niepokojącej zmianie: Ameryka przestaje być obrończynią demokracji i próbuje zmienić jej definicję – w kraju i na świecie. Najbardziej niebezpieczne nie jest to, że Stany Zjednoczone mogą opuścić NATO, ale to, że chcą wciągnąć Europę w swoją ideologiczną transformację, w której demokracja nie oznacza już wolności, lecz posłuszeństwo.
„Prawdziwym szokiem [którego doświadczyliśmy] ze strony Trumpa nie jest odmowa. Jest nim zdrada” – uważa Natalie Tozzi, włoska politolożka.
Ta zdrada nie wymaga armii ani wybuchów. Ona dokonuje się poprzez język
Dzieje się to poprzez nowe „koalicje cywilizacyjne”, które promują wiceprezydent J. D. Vance lub Marco Rubio w swoim raporcie o potrzebie „zachowania cnót kultury zachodniej”. Ale jakiej kultury? Tej, która obraża sędziów, atakuje imigrantów, potępia wolność słowa i nazywa demokratycznie wybrane rządy „tyranami w masce”.
Stany Zjednoczone nie tylko się zmieniają. Wciągają też w ten proces Europę. Niedawno Trump osobiście przyjął w Gabinecie Owalnym skrajnie prawicowego kandydata na prezydenta Polski Karola Nawrockiego. A kilka dni przed wyborami sekretarz bezpieczeństwa USA Kristi Noem przyleciała do Warszawy, by publicznie go poprzeć. Podobne ingerencje miały miejsce w Rumunii.
To już nie jest dyplomacja. To eksport systemu.
Europa znalazła się w nowym geopolitycznym krajobrazie: z jednej strony Rosja, dyktatura, która prowadzi wojnę. Z drugiej – Ameryka, która proponuje „nowy porządek” w miękkiej, religijno-konserwatywnej otoczce.
„Lider tego ruchu jest teraz w Białym Domu. Dla nas to przełom” – mówi hiszpański urzędnik w rozmowie z Kauffmann.
Ukraina musi być czujna, bo ta wojna nie dotyczy tylko terytoriów. Dotyczy też wartości. Bo jeśli Zachód nie oznacza już wolności, uczciwości i pluralizmu, to o co tak naprawdę walczymy?
Pouczają nas: nie krytykujcie Ameryki, jeśli jesteście w jej obozie. Ale dzisiaj, jeśli naprawdę jesteśmy w obozie europejskim, musimy zadawać pytania. Bo to, co Trump robi z Ameryką, jego współpracownicy chcą zrobić z Polską, Rumunią – i być może z Ukrainą.
To nie jest koniec partnerstwa. To koniec iluzji
Kaufmann pisze: „Ameryka jest w tarapatach. Ale zanim Europa będzie mogła jej pomóc, musi uporządkować swoje sprawy”.
Ukraina jest częścią tej Europy. I być może to właśnie my – z doświadczeniem wojny, dyktatury, hybrydowej rzeczywistości – pierwsi dostrzeżemy, kiedy sojusz zamieni się w pułapkę.
Na podstawie artykułu pt. „Europe, the US and the question of values” autorstwa Sylvie Kauffmann, opublikowanego w „Financial Times” 4 czerwca 2025 r.
Od ponad dwóch miesięcy na nieczynnym przystanku autobusowym w Warszawie, na skrzyżowaniu ulic Grójeckiej i Racławickiej, koczują dwie Ukrainki. Żywią się tym, co przynoszą im nieobojętni ludzie, korzystają z toalety na stacji benzynowej, nikomu nie wadzą – i nie reagują na propozycje zakwaterowania w schronisku. Odwiedziłyśmy Janinę i Lilię, by dowiedzieć się, jak znalazły się w tej sytuacji i jak można im pomóc.
Kilka walizek z rzeczami, kubki po kawie, koc – ich całe życie zmieściło się na niewielkim przystanku oddalonym o 15 minut drogi od centrum miasta. To tutaj mieszkają mama Janina i jej 35-letnia córka Lilia. Kobiety znają już całą okolicę, ciągle ktoś do nich podchodzi, zatrzymują się nawet samochody. Ludzie pytają, jakiej pomocy potrzebują.
– Kiedyś pracowałam w aptece, mieliśmy duże mieszkanie w Charkowie, a potem wszystko przepadło – opowiada Janina. – Ta historia jest bardzo długa, zaczęła się jeszcze na długo przed wojną. W naszej rodzinie była przemoc, krewni znęcali się nad nami, bo nie chciałyśmy sprzedać sprywatyzowanego mieszkania. Nasze małe dzieci widziały to wszystko. A potem je również nam zabrano i nic nie mogłyśmy zrobić.
Według nich do takiego finału doprowadziła seria smutnych wydarzeń: najpierw padły ofiarą oszustów mieszkaniowych, potem służby socjalne zabrały Lilii dzieci, a na koniec matka i córka próbowały po prostu przetrwać. Pracowały w różnych miastach Ukrainy, zostały bez dokumentów (nie mają paszportów zagranicznych). Wojna zastała je w wiosce niedaleko granicy ukraińsko-rosyjskiej. Zaraz po rozpoczęciu przez Rosję inwazji znalazły się w Rosji, skąd przez kilka krajów, w tym Białoruś i Litwę, przedostały się do Polski.
– Nie planowałyśmy zostać tu długo. Po prostu szukamy tych, którzy pomogliby nam rozwiązać nasz problem i odzyskać dzieci. Ale nie mamy dokumentów, boimy się podpisywać kolejne papiery i przyjmować pomoc, bo już nikomu nie ufamy. Tak, ludzie często przychodzą, przynoszą jedzenie, proponowano nam mieszkanie w schronisku, ale kto da gwarancję, że nie skończymy w jakimś niewolnictwie? Już tyle razy nas oszukano – mówi Janina.
Lilia prosi o herbatę. Idziemy do najbliższego sklepu „Żabka”. Tam już ją znają i oferują herbatę za darmo. Wybiera zieloną i niesie ją córce, choć sama ledwo chodzi.
– Może zmierzyć ci ciśnienie? – pytam Janinę. Kiwa głową. Idę po ciśnieniomierz.
Kilka walizek z rzeczami, kubki po kawie, koc – ich całe życie zmieściło się na niewielkim przystanku oddalonym o 15 minut drogi od centrum miasta
Obie mają wysokie ciśnienie, trzeba je obniżyć lekami. Mamy szczęście – podjeżdża karetka. Ratownicy też znają już te kobiety. Mówią, że pracują na Ochocie i często je tu widują. Lekarz podaje leki, nie pytając nawet o dokumenty ani numer PESEL. Zgadza się też przyjechać nieco później, by zrobić EKG Lili, którą boli ją serce.
Policja, służby socjalne i straż miejska próbowały już udzielić kobietom pomocy i schronienia. Zaproponowano im tymczasowe zakwaterowanie, jedzenie, ubrania i możliwość powrotu do Ukrainy. Ale odrzucają wszelką pomoc. W lokalnym komisariacie policji mówią, że ambasada Ukrainy jest otwarta na współpracę, gotowa pomóc, ale wymaga od kobiet podpisania odpowiednich dokumentów. Te jednak odmawiają złożenia podpisu.
To zagmatwana historia, w której jedno jest jasne: te kobiety przeżyły niezwykle traumatyczne doświadczenia, które sprawiły, że zamknęły się w sobie i nie ufają nikomu.
Planują nadal mieszkać na przystanku, jeśli nikt nie pomoże im w załatwieniu dokumentów i wyjaśnieniu kwestii powrotu dzieci do Lilii.
Od 2022 roku Polska przyjęła kilka milionów obywateli Ukrainy. Kobiet, dzieci, seniorów, całe rodziny – często z jedną walizką i całym życiem zostawionym za granicą. Choć wiele z tych osób traktowało Polskę jak punkt tranzytowy, znaczna część postanowiła tu zostać, podejmując pracę, zapisując dzieci do szkół i budując tu nowe życie. I właśnie tu zaczyna się problem, który niestety rzadko gości na pierwszych stronach gazet czy w telewizji. Problem, który w długim okresie zadecyduje o wszystkim: bezpieczeństwo psychologiczne – niezbędny filar szerszego bezpieczeństwa społecznego. Bez niego nie będzie ani edukacji, ani pracy, ani integracji, ani spokoju w społeczeństwie. Tylko napięcie, cisza i wzajemna nieufność.
Czym jest bezpieczeństwo psychiczne
To stan, w którym człowiek czuje się bezpieczny w relacjach z innymi – akceptowany, nieoceniany, wolny od wstydu i strachu. Gdy nie musi udawać, tłumaczyć się, chować. Gdy może być sobą i działać – uczyć się, pracować, żyć. To nie luksus. To warunek podstawowy dla rozwoju i równowagi psychicznej. Dla osoby, która przeżyła bombardowania, ucieczkę z kraju, rozłąkę z bliskimi i stres adaptacyjny to bezpieczeństwo staje się kluczowym lekiem. Tyle że bardzo trudno je odbudować w obcym kraju, obcym języku i nieznanym systemie.
Bezpieczeństwo psychologiczne to fundament integracji i funkcjonowania bez stygmatyzacji. To nie tylko brak zagrożeń, ale także obecność pozytywnych doświadczeń wspólnotowych, czyli empatii i solidarności.
Drobne gesty ze strony Polaków – życzliwość sąsiada, pomoc w załatwieniu formalności, wsparcie nauczyciela w szkole czy zrozumienie ze strony pracodawcy – budują poczucie, że przybysze z Ukrainy czują, że są „u siebie”. Takie doświadczenia tworzą mosty psychologiczne: emocjonalne więzi i zaufanie, które nie tylko łagodzą skutki traumy wojennej, ale też budują fundamenty wspólnego społeczeństwa.
Gdy mózg walczy o przetrwanie, nie będzie się uczył trygonometrii
W polskich szkołach uczy się około 150 tys. ukraińskich dzieci. I choć na korytarzach granic nie widać, wiele z nich codziennie stąpa po polu minowym emocji: lęku, poczucia obcości, bariery językowej, braku zrozumienia, czasem cichej (lub głośnej) niechęci. A przecież to młodzi ludzie, którzy dźwigają doświadczenie ucieczki przed wojną, utraty domu, a czasem też bliskich.
Psychologia mówi jasno: dziecko, które nie czuje się bezpieczne, nie jest w stanie się uczyć. Mózg w stresie nie przetwarza wiedzy – on przeżywa.
Tryb:„uciekaj albo walcz” wygrywa z: „rozwiąż zadanie z matematyki”. I to nie jest kwestia lenistwa czy braku zdolności. To biologia.
Szkoła to poligon relacji. Może być polem minowym albo pięknym ogrodem
Polska szkoła niestety rzadko jest przygotowana na dzieci z doświadczeniem migracyjnym i wojennym. Nauczyciele mają dobre chęci, ale często brakuje im czasu, narzędzi i wsparcia. Brakuje asystentów kulturowych, programów integracyjnych, pracy z klasą nad empatią i rozumieniem różnic. A przecież te dzieci nie potrzebują „więcej gramatyki” – potrzebują poczucia, że są dostrzegane, rozumiane i bezpieczne.
Odrzucenie, wyśmiewanie, obojętność – to rany, które nie zawsze krwawią na zewnątrz, ale długo bolą w środku. U młodzieży mogą skutkować zamknięciem się w sobie, złością, depresją. Młodzi ludzie zamiast wtopić się w klasę, wtopią się w smartfona. I znikną nam z oczu, nawet będąc w domu. To prowadzi do cichej alienacji ukraińskich dzieci. To dramat na poziomie indywidualnym – i bomba z opóźnionym zapłonem dla całego społeczeństwa. Bo to są przyszli obywatele. Dlatego jeśli dziś szkoła ich nie przyjmie z otwartością, to jutro mogą nie chcieć być częścią wspólnoty. Konieczny jest więc ogólnopolski, realny program integracyjny w szkołach, a nie tylko doraźne działania i życzliwość jednostek. Bo dzieci nie zintegrują się same.
Dorośli w stresie nie awansują
Bezpieczeństwo psychologiczne nie kończy się na szkolnym korytarzu. Dotyczy ono przede wszystkim dorosłych – tych, którzy pracują, szukają pracy albo próbują wrócić do swojego zawodu. Dla wielu Ukraińców to powrót do punktu zero – mimo wykształcenia i doświadczenia, zaczynają od najniższych stanowisk, z niepewnością językową, a często także z bagażem wojennym.
I tu pojawia się problem: chroniczny stres i brak poczucia bezpieczeństwa blokują rozwój zawodowy. Ludzie nie podejmują wyzwań, bo boją się ośmieszenia. Nie korzystają z kursów, bo „i tak nie dam rady”. Nie pytają o awans, bo „lepiej się nie wychylać”. „W tramwaju będę mówić cicho przez telefon, żeby nie przyciągnąć uwagi. ‘Bo ci Ukraińcy są wszędzie’…”
To nie brak ambicji. To biologiczna reakcja mózgu na długotrwałe napięcie. Jeśli ten stan trwa miesiącami, skutki są poważne: wypalenie, depresja, wycofanie. Państwo traci potencjał, społeczeństwo traci ludzi, a człowiek traci siebie.
NGO-sy jako strażacy gaszący ludzkie kryzysy
W tej całej układance największą robotę wykonują często organizacje pozarządowe. To one organizują wsparcie psychologiczne, edukację międzykulturową, pomoc prawną, grupy wsparcia, warsztaty, kursy językowe. To właśnie NGO-sy są często pierwszą przystanią – dają miejsce, w którymmożna odpocząć, porozmawiać, odzyskać godność. Co ważne, organizacje te nie tylko „pomagają Ukraińcom”. One budują bezpieczeństwo społeczne. Łączą ludzi. Tworzą przestrzeń, w której Polacy i Ukraińcy poznają się, uczą siebie nawzajem, współpracują. To fundament każdego zdrowego społeczeństwa.
Narracja ma znaczenie. I to większe niż nam się wydaje
To, co mówimy – w mediach, w szkołach, w polityce i w kuchni przy herbacie – kształtuje rzeczywistość. Pozytywna narracja, pokazująca współpracę, sukcesy, empatię, daje ludziom nadzieję i wzmacnia wspólnotę. Negatywna narracja – o tym, że „Ukraińcy mają lepiej”, „zabierają nam” czy „nie chcą się integrować” – rani, dzieli i wpycha ludzi w traumę. Ludzie, którzy codziennie słyszą, że są problemem, zaczną w końcu w to wierzyć. I potem nie będą pytać, jak się włączyć. Będą tylko patrzeć, jak przetrwać.
Prawdziwa integracja to nie „zadanie Ukraińców” ani „nasz obowiązek wobec nich”. To proces wspólnego budowania społeczeństwa, w którym każdy – niezależnie od pochodzenia – ma miejsce, sens i wpływ.
Na rzetelnych mediach ciąży dziś ogromna odpowiedzialność: pokazywać całościowy obraz. Tłumaczyć, że wojna nie była wyborem tych ludzi. Że pomoc uchodźcom to nie kwestia „oddania” im czegoś, ale inwestycja w spokój społeczny. Że nikomu nic nie jest zabierane, jeśli państwo dobrze zarządza zasobami. Że strach przed obcym często wynika z niewiedzy, a nie ze złych intencji. I że w tej samej klasie, w tej samej ławce może się uczyć dziecko polskie i ukraińskie – i oboje na tym skorzystają.
Ale media powinny też zadbać o poczucie bezpieczeństwa Polaków – bo ich niepokój jest realny. Zamiast ignorować obawy, warto wyjaśniać, skąd się biorą, rozwiewać je, osadzać w faktach, szukać rozwiązań. Narracja integracyjna to nie narracja „tylko pozytywna” – to narracja odpowiedzialna. Taka, która nie budzi lęku, tylko daje poczucie wpływu.
Bez spokojnej głowy nie ma przyszłości
Na stresie, uprzedzeniach i poczuciu zagrożenia nie zbudujemy wspólnego społeczeństwa. Możemy je zbudować na empatii, edukacji, mądrej polityce i słowach, które łączą zamiast dzielić. Bo dach nad głową to dopiero początek. Nie mając spokojnej głowy, nikt się nie uczy, nie pracuje, nie ufa. Bez zaufania – nikt nie zostaje na długo. A bez wspólnoty nie będzie silnej Polski, na której Ukraińcom również zależy.
Bundeswehra rozmieści dodatkową brygadę na Litwie, co ma być sygnałem dla sojuszników, że Niemcy wraz z partnerami są zdecydowani bronić terytorium Sojuszu przed wszelką agresją. Poinformował o tym niemiecki kanclerz Friedrich Merz podczas spotkania z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. Według Merza sytuacja na wschodniej flance NATO pozostaje bardzo napięta. Agresywny rewizjonizm Rosji zagraża nie tylko bezpieczeństwu i integralności terytorialnej Ukrainy, ale także bezpieczeństwu Europy i całego regionu euroatlantyckiego.
O wyzwaniach dla bezpieczeństwa, skuteczności NATO, polityce Viktora Orbána i perspektywach integracji europejskiej Ukrainy rozmawiamy z Gabrieliusem Landsbergisem, byłym ministrem spraw zagranicznych Litwy.
Dlaczego nie zniszczyliśmy rosyjskiej gospodarki
Kateryna Tryfonenko: – Europejscy przywódcy coraz częściej mówią o wyzwaniach związanych z bezpieczeństwem. Czy Europa jest gotowa na zmiany, na wzmocnienie swych zdolności obronnych? Czy Europejczycy jednoczą się w obliczu wspólnych zagrożeń?
Gabrielius Landsbergis: – Jeszcze niedawno byli ludzie, którzy stali w kolejce, by porozmawiać z Putinem, którzy uważali, że wyjazd do Moskwy to świetny pomysł, by zrozumieć rosyjski umysł i spróbować go uspokoić. Teraz ci, którzy to robią, w przestrzeni europejskiej są uważani za wyrzutków. Widzimy na przykład premiera Słowacji Roberta Ficę lub ludzi do niego podobnych, ale nie są oni uważani za poważnych Europejczyków.
Tak więc zmiany są. Teraz najważniejsze pytanie, które zadaję, brzmi: „Czy to wystarczy?” Jeśli uznajemy, że Europa żyje obecnie w warunkach egzystencjalnego zagrożenia, to nasze rozumowanie musi odpowiadać temu zagrożeniu. I nasze działania muszą odpowiadać temu zagrożeniu. Nie zawsze to dostrzegam. Na fasadzie hasła zmieniają się bardzo – mówimy lepiej, zachowujemy się lepiej.
W niektórych przypadkach widzimy nawet tworzenie się koalicji, które chcą wywrzeć presję na Rosję. Jednak chciałbym widzieć więcej działań, a tych na razie nie ma
UE zatwierdziła już 17. pakiet sankcji przeciwko Rosji. Ograniczenia dotyczą częściowo tzw. rosyjskiej floty cienia i zagrożeń hybrydowych. Na ile skuteczna jest logika sankcji? Czy są wystarczające, by wpłynąć na Putina?
17 pakietów sankcji wynika głównie z przekonania, że musimy coś zrobić, a nie z tego, że musimy pokonać Rosję. Europa wydała w zeszłym roku miliardy euro na zakup rosyjskich surowców energetycznych, więc to nie jest poważne działanie. Pozwalamy Rosji zbroić się przeciwko nam i na nasz koszt. W rzeczywistości pomagamy Kremlowi nie tylko w budowie rakiet i broni, których używa przeciwko Ukraińcom, ale też tych, których może użyć także przeciw nam. To naprawdę bardzo pokrętna logika.
Dlatego cieszę się z każdego pakietu sankcji. To lepsze niż nic, lecz ich logika jest czasami trudna do zrozumienia. Szczególnie rozczarowujące jest, gdy słyszę, jak przywódcy krajów UE mówią: „Teraz nałożymy na Rosję druzgocące sankcje”. Jeśli istnieje coś naprawdę destrukcyjnego, powinniśmy byli wprowadzić to już dawno temu. Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego do tej pory nie zniszczyliśmy gospodarki Rosji.
17. pakiet sankcji jest wymierzony w 189 statków pochodzących z krajów trzecich. Statki te są częścią rosyjskiej „floty cienia”. Zdjęcie: Associated Press/East News
Pokój możliwy tylko po klęsce Rosji
Kto lub co może teraz powstrzymać Rosję?
Jedynym krajem, który może i jest gotowy, ma wolę polityczną i zdolność, by to zrobić, jest Ukraina. Wszyscy inni potrzebują czasu, odwagi, zrozumienia lub połączenia tych rzeczy. Jeśli weźmiemy pod uwagę kraje na wschodniej flance NATO – to potrzebujemy czasu.
19 maja Donald Trump odbył rozmowę z Władimirem Putinem. W Białym Domu oczekiwano, że dialog ten będzie sprawdzianem, czy Moskwa jest gotowa zakończyć wojnę. Czy Pana zdaniem możliwe jest osiągnięcie zawieszenia broni, na co nalega administracja Trumpa?
Myślę, że prawdziwy pokój nadejdzie dopiero po klęsce Rosji na polu bitwy. Zawsze podkreślam, że aby Rosja zgodziła się na pokój, musi zostać pokonana. Rosjanie zaszli zbyt daleko, przekroczyli zbyt wiele czerwonych linii, by być zainteresowani prawdziwym pokojem. Wierzą, że mogą wygrać, i wierzą, że mają czas. Dlatego to wszystko jest grą – presja i rozmowy o sankcjach, po których nic się nie dzieje. Putin nie wykazuje żadnej skłonności do porozumienia. Niestety w ciągu ostatnich czterech miesięcy nie zrobiliśmy nic, by zmusić go do podjęcia rozmów. Jak to zrobić? Pomagać Ukrainie w każdy dostępny nam sposób.
Ukraińcy pokazują, że potrafią zdobywać przewagę na polu bitwy. Oznacza to, że produkują wystarczającą ilość sprzętu, który im pomaga. Musimy to wspierać
Europejska alternatywa dla NATO?
Od urzędników bliskich Trumpowi regularnie dochodzą głosy o zamiarze ograniczenia obecności USA w Europie. O tym, że Ameryka nie powinna rozwiązywać europejskich problemów. Czy kraje bałtyckie czują się bezpieczne?
Sytuacja z punktu widzenia bezpieczeństwa jest gorsza niż pół roku temu. Rosjanie nie atakują nas, ponieważ zakładają, że możemy się im przeciwstawić. To właśnie powstrzymywało kiedyś Związek Radziecki przed atakiem na NATO i to dziś powstrzymuje Rosję. Ale żeby do ataku nie doszło, musimy pokazać, że traktujemy sprawę poważnie: mamy wystarczający sprzęt, wystarczającą wolę polityczną, by zrobić wszystko, co konieczne. Martwię się, że ostatnie kilka miesięcy pokazało Putinowi, że być może nie jesteśmy aż tak niezawodni. Bo jesteśmy gotowi do negocjacji z nim i być może do zaakceptowania jego zwycięstwa na polu bitwy jako czegoś nieuniknionego. Dla niego to powód do myślenia, że jeśli w jakiś sposób zaatakuje kraje bałtyckie, Zachód przyjmie to jako coś nieuniknionego. Dlatego martwię się znacznie bardziej niż pół roku temu.
Czy NATO nadal jest skutecznym sojuszem bezpieczeństwa? Czy istnieje potrzeba i możliwość stworzenia alternatywnej struktury europejskiej?
NATO to wszystko, co obecnie mamy. Struktura ta jest na tyle niezawodna i poważna, na ile to tylko możliwe w obecnej sytuacji. Niedawno wraz z byłym prezydentem Estonii Toomasem Ilvesem przygotowaliśmy raport na temat Morza Bałtyckiego, w szczególności dotyczący Rady Państw Morza Bałtyckiego [międzynarodowa organizacja polityczna, której głównym celem jest wzmacnianie współpracy między państwami regionu bałtyckiego w zakresie ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju, gospodarki, edukacji i kultury, bezpieczeństwa społecznego oraz wsparcia demokracji i praw człowieka – aut.]. Chcemy, by ta organizacja stała się swego rodzaju podstawą bezpieczeństwa regionalnego.
Podam przykład: obecnie dużo mówi się o zagrożeniach hybrydowych. One są bardzo zróżnicowane: mieliśmy migrantów, przecinanie kabli na dnie Bałtyku [chodzi o przerwanie dwóch linii telekomunikacyjnych, między Finlandią a Niemcami oraz między Litwą a Szwecją, w listopadzie 2023 r., za którym najprawdopodobniej stała Rosja – red.]. Kiedy niedawno Estonia próbowała zatrzymać tankowiec rosyjskiej „floty cienia”, Rosjanie wysłali myśliwce. A teraz Rosjanie zatrzymali estoński tankowiec. Czyli sporo się dzieje, a NATO twierdzi, że każdy kraj, którego dotykają takie działania, musi sam sobie z tym radzić. To dowód, że Sojusz się zmienia. Wcześniej nie można było sobie nawet wyobrazić, że jakiś kraj będący członkiem NATO może pozostać sam na sam z Rosją lub rosyjskim zagrożeniem. Teraz to już fakt.
Nasza propozycja utworzenia regionalnej organizacji bezpieczeństwa wynika z przekonania, że mogą istnieć zagrożenia, z którymi Litwa, Estonia czy inne kraje nie będą w stanie poradzić sobie samodzielnie. To pomoże, gdyby NATO nie było gotowe do działania
Skrajna prawica zagraża jedności Europy
Wbrew oczekiwaniom, w wyborach prezydenckich w Rumunii liberalny kandydat Nicusor Dan pokonał przedstawiciela prawicy George Simiona. Tyle że popularność prawicy w Europie jest wysoka, co widać w Niemczech i Polsce. Czy to niebezpieczne?
To bardzo niebezpieczne, ponieważ skrajnie prawicowe partie w krajach europejskich są z natury antyeuropejskie. Ich cele są sprzeczne z tym, za czym opowiada się Europa. To bardzo poważne zagrożenie, ponieważ widzimy, czym stały się Węgry pod rządami Orbána, który obecnie podważa wszelkie wysiłki Europy zmierzające do jej wzmocnienia się i uzyskania przez nią statusu siły geopolitycznej na kontynencie. Prawicowe partie są również przedmiotem dużego zainteresowania Rosji. Dodatkowy niepokój budzi fakt, że europejską prawicą zaczęły się interesować Stany Zjednoczone. Widzieliśmy, jak Elon Musk otwarcie popierał AFD przed wyborami w Niemczech; z jej przedstawicielami spotkał się też wiceprezydent J. D. Vance. Istnieje więc szereg kwestii, w których interesy Stanów Zjednoczonych i Rosji są zbliżone. Poparcie dla antyeuropejskich partii jest tylko jednym z tego przykładów.
Prawicowi i skrajnie prawicowi kandydaci w Polsce zdobyli znacznie więcej głosów, niż przewidywały przedwyborcze prognozy. Zdjęcie: WOJCIECH STRÓŻYK/REPORTER
Orbán – „koń trojański” w Unii
Otworzenie pierwszego klastra niezbędnego do dalszych negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE roku planowano w Kijowie jeszcze na początku 2025 r. Jednak wciąż do tego nie doszło. Co stoi na przeszkodzie? I co może przyspieszyć integrację europejską Ukrainy?
Przez wiele lat mówiliśmy, że Ukraina i Mołdawia nie są gotowe. Ja się z tym nie zgadzam. Te kraje są gotowe, ich ludzie są gotowi, rządy są gotowe przejść przez trudne reformy i zmienić się od wewnątrz, by stać się krajami naprawdę europejskimi.
Mnie martwi to, że Europa nie jest gotowa. Zbyt długo zaniedbywaliśmy tę kwestię – być może z powodu założenia, że Ukraina nigdy nie będzie gotowa i nie będziemy musieli się tym zajmować. A tu nagle Ukraina jest gotowa i mówi: „Przedstawcie nam pakiet reform, które należy wdrożyć, a my go przyjmiemy”. A Europa nie zrobiła do tej pory nic.
Pamiętam czasy, kiedy Litwa, Polska i inne kraje miały zostać członkami UE. Wtedy Bruksela wręcz kipiała, bo zbliżało się rozszerzenie, eurokomisarze jeździli tam i z powrotem – nie z dobrymi słowami i obietnicami, ale z dokumentami, które trzeba było zatwierdzać. I wszyscy wiedzieli, że kiedy zegar wybije godzinę 12 – będziemy członkami UE. Teraz nie widzę, by działo się coś podobnego, jakby nikt nie przygotowywał się na to poważnie. To budzi duże zaniepokojenie. Ponadto 6 czerwca UE zamierza przywrócić cła na import z Ukrainy, tymczasowo zniesione po rozpoczęciu inwazji przez Rosję w 2022 roku.
To hipokryzja, kiedy mówimy, że dajemy Ukrainie pakiet pomocowy w wysokości miliarda euro – a drugą ręką zabieramy 3,5 mld euro w postaci ceł od tego, co Ukraińcy produkują i eksportują. Dla mnie to nonsens
Na ile poważny jest wpływ Orbána w przeciwdziałaniu integracji europejskiej Ukrainy?
On jest poważny. Viktor Orbán blokuje drzwi dla większości spraw dotyczących Ukrainy. Zarazem słyszymy, że istnieje pewna koordynacja między Orbánem a Moskwą, nieprawdaż? Bardzo dziwne jest to, że w UE mamy rosyjskiego gracza, który prawdopodobnie czerpie swoje pomysły z Moskwy, a potem wdraża je w życie.
Są sposoby, by temu przeciwdziałać – Europa ma w swoim traktacie artykuł 7, który, gdyby został wdrożony, mógłby pozbawić Węgry prawa weta i pozwoliłby Europie iść naprzód. Niestety Węgry nie są jedynym problemem.
Są kraje, w których nawet bez wpływu Rosji interesy narodowe są sprzeczne z rozszerzaniem UE
Co da Unii integracja z Ukrainą
Czy reformy wewnętrzne w UE są możliwe? Przecież to bez sensu, że fundamentalne decyzje całej wspólnoty zależą od jednej czy dwóch osób.
Całkowicie się z panią zgadzam. Obecnie jesteśmy tak silni, na ile pozwala nam Orbán. On jest naszym wspólnym mianownikiem, nie możemy przekroczyć linii Orbána. Pomimo działań Niemiec, Francji, Hiszpanii, Włoch czy Polski, wszystko, co możemy zrobić, to tyle, na ile pozwala nam Orbán. To naprawdę upokarzające dla całej Europy. Ale zasady działają w taki sposób, że aby je zmienić, Orbán musi się na to zgodzić. Jest więc oczywiste, że w tych ramach zrobienie czegokolwiek jest niemal niemożliwe.
Węgry nie zamierzają zatwierdzić otwarcia klastrów negocjacyjnych w rozmowach o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: ATTILA KISBENEDEK/AFP/East News
Czy Ukraina zostanie członkiem Unii w dającej się przewidzieć przyszłości?
Mam taką nadzieję, ponieważ zazwyczaj zadaję również pytanie: „Jaki jest najlepszy sposób odbudowy Ukrainy po wojnie?” Nie chodzi tylko o prace cementowo-asfaltowe, ale o to, jak odbudować społeczeństwo, jak ustabilizować sferę polityczną. I szczerze mówiąc, nie widzę dla Ukrainy lepszej drogi niż członkostwo w UE. Ono przyniesie stabilność polityczną, finansową, gospodarczą i przywróci inwestycje. Dlatego mam wielką nadzieję, że tak się stanie i że uda się wybudzić Brukselę z letargu bezczynności – że zrozumieją tam, o co toczy się gra, by po wojnie z Rosją Ukraina nie musiała toczyć kolejnej bitwy, tym razem w Brukseli. Przynajmniej to powinniśmy zagwarantować Ukraińcom.
Czy pełna integracja europejska Ukrainy jest możliwa w czasie trwania wojny na pełną skalę?
To może się dziać jednocześnie. Bo jeśli uznamy, że w czasie wojny to niemożliwe, będzie to oznaczało, że Rosjanie będą trzymać klucz do UE. A oni dobrze sobie z tym radzą. Im opłaca się grać na czas. Myślę, że Ukraina powinna poważnie kontynuować swoje reformy, lecz Europa również musi być poważna. Wojna kiedyś się skończy, Ukraina zwycięży i będziemy świętować zwycięstwo na Krymie.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.