Exclusive
20
min

W pułapce nieufności

Dwie Ukrainki od dwóch miesięcy koczują na przystanku autobusowym w Warszawie. Nie przyjmują pomocy z obawy, że znowu zostaną oszukane

Julia Ladnova

Lilia i jej matka Janina na warszawskim przystanku. Zdjęcie: Julia Ladnova

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Od ponad dwóch miesięcy na nieczynnym przystanku autobusowym w Warszawie, na skrzyżowaniu ulic Grójeckiej i Racławickiej, koczują dwie Ukrainki. Żywią się tym, co przynoszą im nieobojętni ludzie, korzystają z toalety na stacji benzynowej, nikomu nie wadzą – i nie reagują na propozycje zakwaterowania w schronisku. Odwiedziłyśmy Janinę i Lilię, by dowiedzieć się, jak znalazły się w tej sytuacji i jak można im pomóc.

Kilka walizek z rzeczami, kubki po kawie, koc – ich całe życie zmieściło się na niewielkim przystanku oddalonym o 15 minut drogi od centrum miasta. To tutaj mieszkają mama Janina i jej 35-letnia córka Lilia. Kobiety znają już całą okolicę, ciągle ktoś do nich podchodzi, zatrzymują się nawet samochody. Ludzie pytają, jakiej pomocy potrzebują.

– Kiedyś pracowałam w aptece, mieliśmy duże mieszkanie w Charkowie, a potem wszystko przepadło – opowiada Janina. – Ta historia jest bardzo długa, zaczęła się jeszcze na długo przed wojną. W naszej rodzinie była przemoc, krewni znęcali się nad nami, bo nie chciałyśmy sprzedać sprywatyzowanego mieszkania. Nasze małe dzieci widziały to wszystko. A potem je również nam zabrano i nic nie mogłyśmy zrobić.

Według nich do takiego finału doprowadziła seria smutnych wydarzeń: najpierw padły ofiarą oszustów mieszkaniowych, potem służby socjalne zabrały Lilii dzieci, a na koniec matka i córka próbowały po prostu przetrwać. Pracowały w różnych miastach Ukrainy, zostały bez dokumentów (nie mają paszportów zagranicznych). Wojna zastała je w wiosce niedaleko granicy ukraińsko-rosyjskiej. Zaraz po rozpoczęciu przez Rosję inwazji znalazły się w Rosji, skąd przez kilka krajów, w tym Białoruś i Litwę, przedostały się do Polski.

– Nie planowałyśmy zostać tu długo. Po prostu szukamy tych, którzy pomogliby nam rozwiązać nasz problem i odzyskać dzieci. Ale nie mamy dokumentów, boimy się podpisywać kolejne papiery i przyjmować pomoc, bo już nikomu nie ufamy. Tak, ludzie często przychodzą, przynoszą jedzenie, proponowano nam mieszkanie w schronisku, ale kto da gwarancję, że nie skończymy w jakimś niewolnictwie? Już tyle razy nas oszukano – mówi Janina.

Lilia prosi o herbatę. Idziemy do najbliższego sklepu „Żabka”. Tam już ją znają i oferują herbatę za darmo. Wybiera zieloną i niesie ją córce, choć sama ledwo chodzi.

– Może zmierzyć ci ciśnienie? – pytam Janinę. Kiwa głową. Idę po ciśnieniomierz.

Kilka walizek z rzeczami, kubki po kawie, koc – ich całe życie zmieściło się na niewielkim przystanku oddalonym o 15 minut drogi od centrum miasta

Obie mają wysokie ciśnienie, trzeba je obniżyć lekami. Mamy szczęście – podjeżdża karetka. Ratownicy też znają już te kobiety. Mówią, że pracują na Ochocie i często je tu widują. Lekarz podaje leki, nie pytając nawet o dokumenty ani numer PESEL. Zgadza się też przyjechać nieco później, by zrobić EKG Lili, którą boli ją serce.

Policja, służby socjalne i straż miejska próbowały już udzielić kobietom pomocy i schronienia. Zaproponowano im tymczasowe zakwaterowanie, jedzenie, ubrania i możliwość powrotu do Ukrainy. Ale odrzucają wszelką pomoc. W lokalnym komisariacie policji mówią, że ambasada Ukrainy jest otwarta na współpracę, gotowa pomóc, ale wymaga od kobiet podpisania odpowiednich dokumentów. Te jednak odmawiają złożenia podpisu.

To zagmatwana historia, w której jedno jest jasne: te kobiety przeżyły niezwykle traumatyczne doświadczenia, które sprawiły, że zamknęły się w sobie i nie ufają nikomu.

Planują nadal mieszkać na przystanku, jeśli nikt nie pomoże im w załatwieniu dokumentów i wyjaśnieniu kwestii powrotu dzieci do Lilii.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Cała Polska żyje wynikami wyborów prezydenckich. Kandydat centrowej Koalicji Obywatelskiej otrzymał 49,11 proc. głosów, Karol Nawrocki, utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością - 50,89 proc. Ten drugi zwyciężył, choć to najmniejsza różnica w głosach w historii Polski. W sierpniu zostanie zaprzysiężony na prezydenta i wraz z rodziną, żoną i trojgiem dzieci, wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego.

Szczególne zainteresowanie budzi Marta Nawrocka, jego żona, 39-letnia urzędniczka państwowa i matka trojga dzieci. I lojalna żona. 

Początkowo w kampanii Nawrockiego nie było jej widać. Włączyła się - lub została włączona - później, ale kiedy już dołączyła do męża, była widoczna. Nie tylko w spotkaniach wyborczych czy na wiecach, ale także podczas lepienia pierogów w kołach gospodyń wiejskich, wizyt w domu dziecka czy uprawiania sportu. Niektóre zdjęcia czy relacje zamieszczała w mediach społecznościowych.

W przeciwieństwie do Małgorzaty Trzaskowskiej, życiowej towarzyszki Rafała Trzaskowskiego, prawie zawsze była w tle, pół kroku z tyłu - nie obok. Nie próbowała, jak Trzaskowska, nawiązać szczególnej więzi z kobietami, próbując mobilizować je do głosowania. Po prostu była przy mężu. Klasycznie. Tradycyjnie.

Bo to właśnie na tradycję stawia i PiS, i Karol Nawrocki. A tradycja w tym wydaniu oznacza żonę przy mężu, lojalną, konserwatywną, stojącą krok z tyłu, ale widoczną. Jako symbol starego porządku.

"Za nami ciężka i momentami brutalna kampania wyborcza. Państwa głosy sprawiły, że zostałem wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. To wielka odpowiedzialność i zobowiązanie. Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem" — napisał Karol Nawrocki po tym, jak Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów.

To, oczywiście, diametralna w życiu także dla jego rodziny. Marta Nawrocka mówiła, że w rodzinie "jeden polityk wystarczy", co może wskazywać, że nie będzie chciała, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, żony prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Pierwszej Damy, angażować się w te kwestie, które najbardziej rozgrzewają społeczeństwo i interesują wyborców. Jak prawa reprodukcyjne, w tym prawo do aborcji, czy związki partnerskie. Jak będzie - czas pokaże.

"Chciałabym być blisko ludzi" – mówiła w rozmowie z prawicową stacją TV Republika, zręcznie uchylając się od wypowiedzi na temat palących kwestii społecznych. "Nie jestem politykiem. Jeden polityk w rodzinie wystarczy" – mówiła. Kiedy media zajmowały się zarzutami wobec Nawrockiego, wśród których znalazło się oskarżenie o przejęcie mieszkania emeryta, udział w kibolskich ustawkach, zażywanie nielegalnych substancji czy sutenerstwo, o czym szeroko rozpisywały się zarówno polskie, jak i światowe media - mówiła, że "Karol to dobry człowiek". Lojalny. Dba o rodzinę. no i : najlepszy przyjaciel.

W dzieciństwie i młodości trenowała balet, nie podążała jednak za artystyczną drogą. Studia skończyła na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a przez ostatnie kilkanaście lat pracowała w Krajowej Administracji Skarbowej, zajmując się kontrolą przemysłu naftowego, spirytusowego oraz nielegalnego hazardu. "Wchodzimy do nielegalnych punktów z grami hazardowymi, zatrzymujemy ludzi, zabezpieczamy automaty, gotówkę, prowadzimy czynności procesowe" - tak opowiadała o tym, czym się zajmuje, w "Super Expressie".
Do swoich obowiązków zawodowych odniosła się także na scenie podczas jednego ze spotkań wyborczych, w których towarzyszyła mężowi. Tak odniosła się do zarzutów o powiązania jej męża ze środowiskiem przestępczym i nazywanie go "gangsterem": Ja gangsterów ścigam, nie wychodzę za nich za mąż.

Marta i Karol Nawrocki podczas wyścigu w Przemyślu, 30.03.2025. Zdjęcie: Kamil Krukiewicz/Reporter

Lojalna żona na czas kampanii wzięła urlop, a decyzja o udziale Nawrockiego w kampanii miała być wspólna. "Położyliśmy na stół wszystkie za i przeciw. Wiedzieliśmy, że skoro przychodzi spoza polityki, to będzie się musiał nauczyć tych reguł. Nie był też szeroko znany poza gronem osób interesujących się historią.
I to ode mnie wtedy padło: 'To wymagające zadanie, ale jeśli się na to decydujemy, wygrasz te wybory'" - tak opowiadała o tej decyzji w jednej z rozmów. 

Kiedy była pytana przez media, czym szczególnie chciałaby się zainteresować jako pierwsza dama, odpowiadała, że młodzieżą,  "zwłaszcza tą z problemami osobistymi i psychicznymi".
Mówiła też, że ważne są sprawy osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. " Na pewno będę chciała być taką osobą, która będzie blisko ludzi" - deklarowała.

To ważne deklaracje, zwłaszcza w kontekście kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, rosnącej liczby seniorów oraz ogromnej rzeszy osób z niepełnosprawnościami, których sprawy wciąż odkładane są "na później".
Czas pokaże, jak poradzi sobie z rolą pierwszej damy. Czy, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, będzie milczała w najważniejszych sprawach społecznych, czy będzie się angażować, jak Jolanta Kwaśniewska czy Maria Kaczyńska.
Na razie pewne jest - jak wynika z jej aktywności w kampanii - że będzie lojalnie stała przy mężu. Nawet, jeśli krok z tyłu.

20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Anna J. Dudek

Od 2022 roku Polska przyjęła kilka milionów obywateli Ukrainy. Kobiet, dzieci, seniorów, całe rodziny – często z jedną walizką i całym życiem zostawionym za granicą. Choć wiele z tych osób traktowało Polskę jak punkt tranzytowy, znaczna część postanowiła tu zostać, podejmując pracę, zapisując dzieci do szkół i budując tu nowe życie. I właśnie tu zaczyna się problem, który niestety rzadko gości na pierwszych stronach gazet czy w telewizji. Problem, który w długim okresie zadecyduje o wszystkim: bezpieczeństwo psychologiczne – niezbędny filar szerszego bezpieczeństwa społecznego.
Bez niego nie będzie ani edukacji, ani pracy, ani integracji, ani spokoju w społeczeństwie. Tylko napięcie, cisza i wzajemna nieufność.

Czym jest bezpieczeństwo psychiczne

To stan, w którym człowiek czuje się bezpieczny w relacjach z innymi – akceptowany, nieoceniany, wolny od wstydu i strachu. Gdy nie musi udawać, tłumaczyć się, chować. Gdy może być sobą i działać – uczyć się, pracować, żyć. To nie luksus. To warunek podstawowy dla rozwoju i równowagi psychicznej. Dla osoby, która przeżyła bombardowania, ucieczkę z kraju, rozłąkę z bliskimi i stres adaptacyjny to bezpieczeństwo staje się kluczowym lekiem.
Tyle że bardzo trudno je odbudować w obcym kraju, obcym języku i nieznanym systemie. 

Bezpieczeństwo psychologiczne to fundament integracji i funkcjonowania bez stygmatyzacji. To nie tylko brak zagrożeń, ale także obecność pozytywnych doświadczeń wspólnotowych, czyli empatii i solidarności.

Drobne gesty ze strony Polaków – życzliwość sąsiada, pomoc w załatwieniu formalności, wsparcie nauczyciela w szkole czy zrozumienie ze strony pracodawcy – budują poczucie, że przybysze z Ukrainy czują, że są „u siebie”.
Takie doświadczenia tworzą mosty psychologiczne: emocjonalne więzi i zaufanie, które nie tylko łagodzą skutki traumy wojennej, ale też budują fundamenty wspólnego społeczeństwa.

Gdy mózg walczy o przetrwanie, nie będzie się uczył trygonometrii

W polskich szkołach uczy się około 150 tys. ukraińskich dzieci. I choć na korytarzach granic nie widać, wiele z nich codziennie stąpa po polu minowym emocji: lęku, poczucia obcości, bariery językowej, braku zrozumienia, czasem cichej (lub głośnej) niechęci.
A przecież to młodzi ludzie, którzy dźwigają doświadczenie ucieczki przed wojną, utraty domu, a czasem też bliskich.

Psychologia mówi jasno: dziecko, które nie czuje się bezpieczne, nie jest w stanie się uczyć. Mózg w stresie nie przetwarza wiedzy – on przeżywa.

Tryb:„uciekaj albo walcz” wygrywa z: „rozwiąż zadanie z matematyki”. I to nie jest kwestia lenistwa czy braku zdolności. To biologia.

Szkoła to poligon relacji. Może być polem minowym albo pięknym ogrodem

Polska szkoła niestety rzadko jest przygotowana na dzieci z doświadczeniem migracyjnym i wojennym. Nauczyciele mają dobre chęci, ale często brakuje im czasu, narzędzi i wsparcia. Brakuje asystentów kulturowych, programów integracyjnych, pracy z klasą nad empatią i rozumieniem różnic.
A przecież te dzieci nie potrzebują „więcej gramatyki” – potrzebują poczucia, że są dostrzegane, rozumiane i bezpieczne.

Odrzucenie, wyśmiewanie, obojętność – to rany, które nie zawsze krwawią na zewnątrz, ale długo bolą w środku. U młodzieży mogą skutkować zamknięciem się w sobie, złością, depresją. Młodzi ludzie zamiast wtopić się w klasę, wtopią się w smartfona. I znikną nam z oczu, nawet będąc w domu. To prowadzi do cichej alienacji ukraińskich dzieci. To dramat na poziomie indywidualnym – i bomba z opóźnionym zapłonem dla całego społeczeństwa.
Bo to są przyszli obywatele. Dlatego jeśli dziś szkoła ich nie przyjmie z otwartością, to jutro mogą nie chcieć być częścią wspólnoty. Konieczny jest więc ogólnopolski, realny program integracyjny w szkołach, a nie tylko doraźne działania i życzliwość jednostek. Bo dzieci nie zintegrują się same.

Dorośli w stresie nie awansują

Bezpieczeństwo psychologiczne nie kończy się na szkolnym korytarzu. Dotyczy ono przede wszystkim dorosłych – tych, którzy pracują, szukają pracy albo próbują wrócić do swojego zawodu. Dla wielu Ukraińców to powrót do punktu zero – mimo wykształcenia i doświadczenia, zaczynają od najniższych stanowisk, z niepewnością językową, a często także z bagażem wojennym.

I tu pojawia się problem: chroniczny stres i brak poczucia bezpieczeństwa blokują rozwój zawodowy. Ludzie nie podejmują wyzwań, bo boją się ośmieszenia. Nie korzystają z kursów, bo „i tak nie dam rady”. Nie pytają o awans, bo „lepiej się nie wychylać”. „W tramwaju będę mówić cicho przez telefon, żeby nie przyciągnąć uwagi. ‘Bo ci Ukraińcy są wszędzie’…” 

To nie brak ambicji. To biologiczna reakcja mózgu na długotrwałe napięcie. Jeśli ten stan trwa miesiącami, skutki są poważne: wypalenie, depresja, wycofanie. Państwo traci potencjał, społeczeństwo traci ludzi, a człowiek traci siebie.

NGO-sy jako strażacy gaszący ludzkie kryzysy

W tej całej układance największą robotę wykonują często organizacje pozarządowe. To one organizują wsparcie psychologiczne, edukację międzykulturową, pomoc prawną, grupy wsparcia, warsztaty, kursy językowe. To właśnie NGO-sy są często pierwszą przystanią – dają miejsce, w którymmożna odpocząć, porozmawiać, odzyskać godność. Co ważne, organizacje te nie tylko „pomagają Ukraińcom”. One budują bezpieczeństwo społeczne. Łączą ludzi. Tworzą przestrzeń, w której Polacy i Ukraińcy poznają się, uczą siebie nawzajem, współpracują. To fundament każdego zdrowego społeczeństwa.

Narracja ma znaczenie. I to większe niż nam się wydaje

To, co mówimy – w mediach, w szkołach, w polityce i w kuchni przy herbacie – kształtuje rzeczywistość. Pozytywna narracja, pokazująca współpracę, sukcesy, empatię, daje ludziom nadzieję i wzmacnia wspólnotę. Negatywna narracja – o tym, że „Ukraińcy mają lepiej”, „zabierają nam” czy „nie chcą się integrować” – rani, dzieli i wpycha ludzi w traumę. Ludzie, którzy codziennie słyszą, że są problemem, zaczną w końcu w to wierzyć.
I potem nie będą pytać, jak się włączyć. Będą tylko patrzeć, jak przetrwać.

Prawdziwa integracja to nie „zadanie Ukraińców” ani „nasz obowiązek wobec nich”. To proces wspólnego budowania społeczeństwa, w którym każdy – niezależnie od pochodzenia – ma miejsce, sens i wpływ.

Na rzetelnych mediach ciąży dziś ogromna odpowiedzialność: pokazywać całościowy obraz. Tłumaczyć, że wojna nie była wyborem tych ludzi. Że pomoc uchodźcom to nie kwestia „oddania” im czegoś, ale inwestycja w spokój społeczny. Że nikomu nic nie jest zabierane, jeśli państwo dobrze zarządza zasobami.
Że strach przed obcym często wynika z niewiedzy, a nie ze złych intencji. I że w tej samej klasie, w tej samej ławce może się uczyć dziecko polskie i ukraińskie – i oboje na tym skorzystają. 

Ale media powinny też zadbać o poczucie bezpieczeństwa Polaków – bo ich niepokój jest realny. Zamiast ignorować obawy, warto wyjaśniać, skąd się biorą, rozwiewać je, osadzać w faktach, szukać rozwiązań. Narracja integracyjna to nie narracja „tylko pozytywna” – to narracja odpowiedzialna.
Taka, która nie budzi lęku, tylko daje poczucie wpływu.

Bez spokojnej głowy nie ma przyszłości

Na stresie, uprzedzeniach i poczuciu zagrożenia nie zbudujemy wspólnego społeczeństwa. Możemy je zbudować na empatii, edukacji, mądrej polityce i słowach, które łączą zamiast dzielić. Bo dach nad głową to dopiero początek. Nie mając spokojnej głowy, nikt się nie uczy, nie pracuje, nie ufa.
Bez zaufania – nikt nie zostaje na długo.
A bez wspólnoty nie będzie silnej Polski, na której Ukraińcom również zależy.

20
хв

Bez integracji przegramy nie tylko z traumą – przegramy ze sobą

Julia Boguslavska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bez integracji przegramy nie tylko z traumą – przegramy ze sobą

Ексклюзив
20
хв

„Jesteśmy bezdomni, ale nie sami”: jak migranci, bezdomni i wolontariusze ratują się nawzajem

Ексклюзив
20
хв

Uwięzieni między światami, czyli jak pomagać Ukraińcom w Polsce

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress