Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Rosja może się zatrzymać, ale to nie znaczy, że wojna się skończy
Kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa inwazja byłaś w oku cyklonu - na Donbasie. Wszędzie krążyły informacje o możliwym ataku ze strony Rosji, a mimo to, pojechałaś na wschód, w kierunku rosyjskiej granicy. Skąd ta decyzja?
Wtedy pojechałam na Donbas. W miejsce, w którym ukraińscy żołnierze przelewali krew, a cywile ginęli w ostrzałach przez osiem ostatnich lat. Nie byłam pewna, co się wydarzy, ale pojechałam tam świadomie, uznając wschód Ukrainy za najlepiej przygotowany do obrony. To co dobrze pamiętam, to potężne ostrzały. W ciągu doby poprzedzającej inwazję, na ukraińskie pozycje w Donbasie spadło ponad dwa tysiące pocisków artyleryjskich. Ale i przed 24 lutego, jak i po nim, kierowałam się prostą logiką - rosyjskie bomby mniej mnie przerażają niż kontakt z rosyjską armią i ich służbami, które mogą przybyć tuż po nich. Więc wolałam siedzieć w strefie przyfrontowej niż ryzykować podróże przez tereny, na których mogliby się pojawić.
Oddział ukraińskiej piechoty morskiej, z którym wtedy przebywałam, był spokojny. To była na ten moment jedna z najlepiej przygotowanych ukraińskich jednostek. Pojawiające się wtedy nagłówki „Czy będzie wojna w Ukrainie?” budziły w żołnierzach bezsilną agresję. Pytali siebie: jeśli teraz ma być jakaś „wojna”, to co my robiliśmy tu cały czas? Graliśmy w paintball? Gdzie nasza młodość, zdrowie i polegli przyjaciele?
Co pamiętasz z rozmów z nimi z dni poprzedzających 24 lutego?
Przed samą inwazją rozmawiałam sporo na ten temat z żołnierzami i nasz wspólny wniosek był taki, że prędzej czy później dojdzie do pełnowymiarowego ataku lub jakiejś intensywniejszej próby zabrania wschodnich obwodów, ale, że niekoniecznie to się wydarzy teraz. Wiedzieliśmy, że Kijów został zalany dziennikarzami zagranicznymi. Wydawało się nam, że to jakaś forma ochrony, że Rosja nie zdecyduje się taki krok, gdy kamery wszystkich możliwych stacji telewizyjnych skierowane są na Ukrainę. Obstawialiśmy, że może się to wydarzyć kilka tygodni później, gdy redakcje, znudzone i rozczarowane, zawrócą już z Ukrainy swoich korespondentów. Ale okazało się, że Rosja, doświadczona już impotencją zachodu wobec swoich zbrodni, ma oczy świata w głębokim poważaniu.
Można wysnuć wniosek, że w tamtym momencie Donbas był bezpieczniejszy niż pozostała część Ukrainy. To brzmi trochę absurdalnie, zważywszy na to, że Donbas przecież kojarzy się z najcięższymi walkami.
W obwodzie donieckim realna wojna trwa od 2014 roku, do niedawna bez większych zmian w linii frontu w niektórych przypadkach. Takie miejsca jak Awdijiwka, czy Toreck broniły się nieustannie przez dziesięć lat aż do zeszłego roku. Na początku wojny pełnoskalowej straty terytorialne w obwodzie donieckim były nieporównywalnie mniejsze, jeśli to porównać z tysiącami kilometrów, które pokonała rosyjska armia w innych obwodach w lutym i marcu 2022.

Ty te wojnę obserwujesz od jej początku, od 2014 roku. Na początku kierowała Tobą ciekawość, ale w końcu pojawiła się ta świadoma decyzja: zostaję tu.. Pamiętasz ten moment, kiedy się na to zdecydowałaś?
Takim momentem przełomowym był iłowajski kocioł, jedna z najkrwawszych bitew wojny w Donbasie. Kiedy ukraińskie oddziały ochotnicze zajęły większą część miasta Iłowajsk, z drugiej strony wkroczyły do niego regularne wojska rosyjskie. W środku tego kotła znaleźli się ludzie z Batalionu Donbas. Dokładnie ta rota, z którą pracowałam podczas mojego pierwszego wyjazdu, wtedy jeszcze do Artemiska, które potem nazywało się Bachmutem. Nagle okazało się, że większość osób, które poznałam, z którymi się w jakiś sposób zaprzyjaźniłam, o których pisałam na Facebooku, to są osoby, które albo są w najlepszym wypadku ciężko ranne, a w najgorszym są w niewoli albo polegli, lub zginęli. Ta niewiedza, co się z nimi dzieje przez kilka miesięcy, spowodowała, że podjęłam decyzję, że nie mogę tego rzucić i muszę zrobić wszystko, by to nagłośnić. Znałam tych ludzi i wiedziałam, że to ochotnicy, często też osoby ze wschodu Ukrainy, które dosłownie walczyły o swoje domy. Zanim wstąpiły do armii byli cywilami, którzy w większości nie mieli kontaktu z bronią, z jakąkolwiek walką obronną i nagle znalazły się w tej wojennej rzeczywistości.
A przeciwko nim, przeciwko tym biznesmenom, budowlańcom, hotelarzom, nagle stanęła regularna rosyjska armia, chociaż na cały świat poszła informacja, że bitwa o Iłowajsk to triumf separatystów, żołnierzy Donieckiej Republiki Ludowej
W mediach europejskich i światowych wciąż mówiło się o wojnie domowej, że tam na wschodzie walczą ukraińscy separatyści. A ja wiedziałam, miałam bezpośrednie relacje świadków, że moich znajomych mordowała rosyjska armia. I ja musiałam, zrobić wszystko, by jak najwięcej osób dowiedziało się prawdy. Początkowo to były wpisy na Facebooku, ale z czasem współpracę zaproponowała mi redakcja Tygodnika Powszechnego. No, i tak właśnie znałam się korespondentem wojennym, bo po prostu chciałam nagłośnić los moich znajomych.
Z jakim skutkiem wtedy ci się to udawało? Do dziś w mediach mówi się o “trzecim roku wojny” i mało kto wie, że trwa nieprzerwanie od 2014 roku. Trudno się z tym przebić do mainstreamu.
We mnie dominowało poczucie bezsilności. Wiemy, co się tam dzieje, ale świat usilnie nie chce tego dostrzec. To było dla mnie szokujące i wstrząsające. Ukraińscy żołnierze, którzy w tamtym czasie dostawali się do niewoli, byli okrutnie torturowani. Relacje tych, którzy wrócili, to były dowody na zbrodnie wojenne, których dokonywała rosyjska armia i kontrolowane przez nią bojówki, oraz ich marionetki, nazwane separatystami. Rosyjscy najemnicy dokonywali zbrodni wojennych nie tylko na wojskowych ale i na ludności cywilnej.
Mną osobiście bardzo wstrząsnęła też historia Stepana Czubenko. Stepana zatrzymano w pobliżu wsi Mospyne w lipcu 2014 roku, kiedy wracał z Kijowa do swojego rodzinnego Kramatorska, przejeżdżając przez Donieck. W plecaku nastolatka separatyści znaleźli wstążkę w kolorach ukraińskiej flagi i szalik lwowskiego klubu piłkarskiego Karpaty. Związano mu taśmą ręce, na głowę założono jakiś worek i wyprowadzili z pociągu. Torturowali go okrutnie przez dwa tygodnie, a później - pokazowo rozstrzelali. A został pokazowo rozstrzelany, bo odmówił wstąpienia do armii DNR, armii separatystów. Chociaż to było tak naprawdę dziecko. Dla mnie ten chłopak to symbol tego, co działo się na tych terenach: marionetki Rosji mordujące jeńców, znęcanie się nad żołnierzami i ludnością cywilną, ostrzeliwanie ukraińskich miast i łapanka osób o patriotycznych poglądach…
Ale to jedna z tysięcy historii, jakie opisywałaś na swoim Facebooku. Dziś pamięć o Stepanie wciąż jest żywa, wznieśli mu też pomniki. Ale nie zawsze do mediów przebijały się takie historie czy wieści o losach żołnierzy na froncie.
Mało kto już w tym momencie pamięta o tym, że we wrześniu 2014 roku podpisano tak zwane “porozumienie mińskie”, którego najważniejszym punktem było natychmiastowe zawieszenie broni. W zasadzie pierwszego dnia “rozejmu” wybuchły ciężkie i krwawe walki w obwodzie ługańskim, w których brały udział oddziały ochotnicze, między innymi batalion Ajdar. Wielu żołnierzy tej jednostki jest wciąż uważanych za zaginionych. Jednym z żołnierzy, który wówczas trafił do niewoli, był Iwan Isyk. Razem ze swoim oddziałem wpadli w zasadzkę pod wioską w obwodzie ługańskim. Kilka dni później, w prorosyjskich mediach, pojawił się wywiad z ługańskiego szpitala, który z Iwanem przeprowadził brytyjski pseudo-dziennikarz Graham Phillips. Iwan był poparzony, jego ciało nosiło ślady tortur. Ale mimo to, przez piętnaście minut ze spokojem i godnością odpowiadał na prowokacyjne pytania propagandysty. Później został rzekomo uprowadzony ze szpitala, gdzie zmarł w wyniku tortur. Rodzicom wystawili fałszywy papier, podając fałszywą przyczynę zgonu. Kiedy miesiąc później jego ciało wróciło do Ukrainy to się okazało, że był kompletnie skatowany, jego narządy wewnętrzne zostały wycięte i zaszyte z powrotem w ciele, w zasadzie włożone jak klocki. Tam był mózg w brzuchu, w gardle była ukraińska flaga. Po prostu skatowali go na śmierć, a potem jeszcze zbezcześcili zwłoki. W tym, z resztą brał udział neonazista i sadysta z Petersburga, Aleksiej Milczakow, który do tej pory jest na froncie. Świr, który zasłynął z wideo, na którym zamordował szczeniaka i pozował do zdjęć z flagą ze swastyką. Rosyjska propaganda grzała swoje media tym, że po stronie ukraińskiej walczą naziści, a tymczasem rosyjski neonazista, znany publicznie, mówi wprost, że jest nazistą i walczy po rosyjskiej stronie. Absurdalne.
Jak Ukraińcy powinni przygotować się do negocjacji? Co w tej chwili leży na stole negocjacyjnym z ich strony? Na co, poza zawieszeniem broni, może liczyć Ukraina?
Jakiekolwiek rozmowy z Rosją, jakiekolwiek rosyjskie obietnice czy poszanowanie praw międzynarodowych to jest kompletna bzdura. Później to wielokrotnie potwierdzali. Byłam w miejscowości Pieski, pod donieckim lotniskiem, przez kilka miesięcy, kiedy toczyły się tam najcięższe walki. Zimą mówiło się o jakimś zawieszeniu broni. A zawieszenie broni wyglądało tam, że nie można było spokojnie wyjść do toalety na dworze, dlatego, że spadały rosyjskie bomby i paliły wszystko dookoła, gdzie się człowiek nie obejrzał. Mówili o zawieszeniu broni, a popełniali zbrodnie, które jednocześnie świat miał totalnie w dupie.
Ale przecież zawieszenie broni było nadzorowane - do Ukrainy została wysłana misja obserwacyjna OBWE.
To wszystko była iluzja. W momencie, w którym OBWE przyjeżdżało, na przykład do poddonieckich miejscowości, wszyscy zaczynali załatwiać swoje sprawy – można było na przykład spróbować się umyć wodą z butelek, bo wiedzieliśmy, że to czas, w którym nie będzie ostrzałów. A te zaczynały się znowu natychmiast, kiedy przedstawiciele OBWE wyjeżdżali. Oni potem znowu przyjeżdżali, oglądali odłamki pocisków, które spadały pod ich nieobecność, a które przecież zupełnie zaprzeczały zawieszeniu broni. Tworzyli swoje raporty, w których statystyki rosyjskich ataków były absolutnie zaniżone.
Ja sama byłam uczestniczką sytuacji, w której OBWE poprosiło mnie, abym pokazała miejsce zamieszkania dziecka, które rodzice – cywile – trzymali tu wciąż na linii frontu, mimo, że powinni się dawno ewakuować. Przez to, że kluczyliśmy uliczkami i zniknęliśmy z pola widzenia, separatyści rosyjscy byli przekonani, że oni już wyjechali. I zaczął się znowu ostrzał. Oni wsiedli w samochód, a ja usłyszałam, że obca osoba nie może wsiąść do środka. W efekcie szłam pieszo z przodu, za mną turlał się samochód OBWE i tak szukałam piwnicy, w której wszyscy możemy się schować.
Organizacja bezpieczeństwa i współpracy nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim pracownikom i współpracownikom?
Pracownicy niższego szczebla OBWE, którzy pracowali w terenie, mieli moim zdaniem świadomość, jak to wszystko działa. To wszystko było oparte na iluzji i kłamstwach – rzeczywistość swoje, ich raporty swoje. Jeszcze osobną kwestią jest aktywność takich organizacji, jak OBWS czy Czerwony Krzyż, na na terenach okupowanych. Przez ten cały czas żadna z tych organizacji nie była w stanie wypracować porozumienia, dotyczącego przetrzymywania tam jeńców cywilnych, którzy latami byli więzieni w strasznych warunkach bez dostępu do pomocy lekarskiej czy leków. Jednocześnie Czerwony Krzyż przekazywał gigantyczną ilość pomocy na terytoria okupowane. Pomocy, której transport był kontrolowany przez watażków tak zwanej Nowej Rosji. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że spora część z tej pomocy trafiała do kontrolowanych przez Rosję oddziałów. Poza tym część osób, które pracowały w terenie, to byli ludzie rosyjskiego pochodzenia.
A rodziny jeńców, zarówno cywilnych jak i wojskowych, usilnie zabiegały, by pracownicy tych organizacji chociażby udali się do tych piwnic, w których są przytrzymywani ich bliscy. Żeby wiedzieć, w jakim stanie są ich bliscy i czy w ogóle żyją. Choć czasem docierali do jeńców to nie obejmowało to tych, którzy znajdowali się w nielegalnych miejscach utrzymania. Zabiegano też o to, aby choć niewielka część z tej pomocy Czerwonego Krzyża, taka jak ubrania, leki, jedzenie, mogła trafić do ich bliskich – to też się nigdy nie udało. Te organizacje były absolutnymi makietami, wydmuszkami pomocy. Nie było żadnej pomocy, nie było praw człowieka. To było stworzenie wielkiej iluzji z milionowym budżetem.
Odkąd aktywnie uczestniczę w dostarczaniu pomocy dla żołnierzy istniały tematy, których się nie poruszało. My nigdy nie zadawaliśmy im pytania: kiedy to się wszystko skończy? Kiedy koniec wojny? Ale nie masz wrażenia, że teraz coraz częściej podnosi się ten temat? Nie tylko w mediach, ale też między żołnierzami? Że mówi się rozmowach pokojowych, o negocjacjach.
Ja uważam, że to jest kompletna bzdura.
Nie ma mowy o końcu wojny, jest mowa ewentualnie o zamrożeniu konfliktu. Ale dopóki istnieje Rosyjska Federacja, oni będą zbierać siły do tego, żeby znowu zaatakować Ukrainę
I to jest kwestia tego, czy oni to zrobią za rok, za dwa czy za pięć lat. To nie pytanie: czy. To pytanie: kiedy. Bo oni odnowią siły i znowu będą atakować. To jest dokładnie tak, jak powiedział Roman Ratuszny, poległy w 2022 roku aktywista miejski i żołnierz, “im więcej Rosjan zabijemy teraz, tym mniej ich będą musiały zabić nasze dzieci”. I to jest prawda, dlatego że Rosja nie da spokoju ani Ukrainie, ani w ogóle innym państwom regionu. Ale przede wszystkim będzie atakować Ukrainę, bo cała obecna mitologia państwowa i propaganda jest o to oparta i oni z tego nie zrezygnują.
Putin, na swojej kilkugodzinnej konferencji prasowej pod koniec 2024 roku to potwierdził - ich cele nie zmieniły się po trzech latach inwazji, a kontrolowanie Kijowa wciąż jest celem strategicznym. Nie ma tam mowy o zwróceniu okupowanych terytoriów.
Nie wolno też zapominać, że przecież są gigantyczne tereny okupowane przez Rosję i jakiekolwiek zawieszenie konfliktu to jest pozostawienie ich tam jako zakładników, co nie wchodzi w grę i nigdy nie powinno wchodzić w grę. Tym bardziej, że wiemy jaki spotkał los ludność pod rosyjską okupacją, wiemy co działo się po 2014 roku na terenach okupowanego Krymu czy obwodu ługańskiego i donieckiego.

Bo dopóki istnieje Federacja Rosyjska w takiej formie nie jest możliwy powrót okupowanych terytoriów w granice Ukrainy - i chyba już nikt nie ma co do tego wątpliwości ?
Wszyscy mają świadomość, że sytuacja ukraińskiej armii a także skala pomocy, jaka dociera do walczących żołnierzy, jest za mała w starciu z tak potężnym wrogiem. Z trudem utrzymywana jest linia frontu, a co dopiero mówić o powrocie tych terenów. I tej nadziei jest coraz mniej z każdym tygodniem. I to jest szczególnie tragiczne w sytuacji żołnierzy, pochodzących z okupowanych terytoriów, którzy poszli walczyć o odzyskanie swoich domów. Nie wyobrażają sobie z tego po prostu zrezygnować. Ale mówimy też o miejscach, za które zginęli ich przyjaciele - i teraz ma się okazać, że zginęli na marne? To niesamowicie ponury obraz. Do tego dominującą myślą jest to, że jakiekolwiek porozumienia z Rosją skończą się fatalnie, bo nie można ufać Rosji. Rosja już to wielokrotnie pokazała, nawet w kontekście porozumień mińskich, o których opowiadałam. Nikt nie ma złudzeń, że te porozumienia nie mają wartości. Rosja może się zatrzymać, ale to nie znaczy, że skończy wojnę.
A co mówią o tym twoi znajomi, żołnierze? Jak ich morale?
Dokładnie to, że nie mają złudzeń. Każdy z moich znajomych ma świadomość, że czeka nas jeszcze wiele lat wojny, być może z przerwami i zawieszeniem broni, ale to będzie wiele lat wojny, w której będzie jeszcze bardzo wiele ofiar. Żołnierze często mówią o tym, że Rosja wykorzysta każdą najmniejszą przerwę na to, by odbudować swoje siły i potem zaatakować ze wzmożoną siłą. Ukraina walczy o przetrwanie z wrogiem, który nikogo nie oszczędza i z którym na nic nie da się umówić. Cały czas mamy przecież do czynienia z mordowaniem jeńców w okrutny sposób - rozstrzeliwanie, odcinanie głów. Większość moich znajomych mówi, że nie ma tu złotego środka. Po prostu trzeba robić wszystko, żeby ich powstrzymać i dołożyć wszelkich sił, żeby nie posunęli się dalej.
Rosja każdego dnia posuwa się dalej i kto ma Rosję powstrzymać, jeśli otwarcie mówi się, że ludzie na froncie “się kończą”?
Jeżeli chodzi o moich znajomych z poprzednich lat wojny, których poznałam przez wojną pełnowymiarową, to faktycznie ja mam już więcej poległych znajomych, niż żywych. I sytuacja armii, szczególnie sytuacja oddziałów piechoty, jest w tej chwili fatalna. I jeśli nic się nie zmieni to będzie coraz gorzej. Kiedy mówię, że coś miałoby się zmieniać, to mam oczywiście na myśli masową mobilizację. Na froncie, przede wszystkim, nie wystarcza ludzi, bo straty są gigantyczne, a ludzi z doświadczeniem jest coraz mniej. A oni są najcenniejsi. Zaczyna brakować ludzi, którzy są specjalistami w różnych kwestiach związanych z walką, na przykład pilotów. A armia nie nadąża z naborem nowych rekrutów, żeby te pustki wypełnić. Ja sama wielokrotnie spotkałam się z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości u wojskowych, którzy walczą od dziesięciu lat, którzy zrezygnowali kompletnie z swojego życia osobistego, zrezygnowali z siebie, a z drugiej strony mamy gigantyczną ilość Ukraińców, którzy uciekli za granicę, gigantyczną ilość Ukraińców, którzy siedzą w miastach takich jak Kijów czy Odessa i mają nadzieję, że ich to nie będzie dotyczyć. Mają nadzieję, że zginie ktoś inny, że oni iść na wojnę nie będą musieli. Na zasadzie: dalej, chłopcy, załatwcie sprawę, a my sobie tutaj posiedzimy, poczekamy. Jeden z moich przyjaciół, który na froncie jest od czasów Majdanu, szczerze powiedział mi kilka dni temu: ty się dziwisz, że ja nawet podczas przepustki nie chcę mieć do czynienia z żadnymi cywilnymi? Że nawet nie chodzę do żadnego baru, z nikim nie rozmawiam? Czuję nienawiść, bo rozumiem, że oni sobie tu zostaną, a ja nie. Bo nie ma w ogóle rozmowy o demobilizacji, o tym, że przez dziesięć lat pełnoskalowej wojny walczą ci sami ludzie. A mobilizacja to kolejny front. Ukraiński internet jest wypełniony milionami fejków, pod którymi rosyjskie boty piszą komentarze, że pracownicy mobilizacyjnych centr to mordercy, a mobilizacja to łamanie praw człowieka. To eskaluje polaryzację w społeczeństwie. Dochodzi do napaści na pracowników TCK, do podpaleń, a niedawno nawet i do morderstwa. Okazuje się, że ofiarą był weteran, który walczył w Bachmucie, był ciężko ranny w Lesie Serebriańskim, co go wyłączyło z walki. I został zamordowany, w biały dzień. Pod informacją w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się komentarze atakujące wojskowych, mobilizację, TCK, nazywając ją, na przykład, zbrodniczą organizacją. Ta sytuacja wzbudziła w wielu moich znajomych wściekłość. Nic się nie zmieni, dopóki ci cywile nie zobaczą, czym jest rosyjska armia. Mało się mówi o tym, że ci, którzy trafiają pod okupację, są siłą wcielani do rosyjskiej armii. Ale tam nikt nie pyta, nie czeka na uzasadnienia, nie można się temu w żaden sposób sprzeciwić. I jeśli dla kogoś w tej chwili lepiej jest siedzieć sobie w spokoju i czekać, mieć nadzieję, że ktoś inny załatwi za nich ten “problem”, to potem może się okazać, że za jakiś czas pod ich drzwi zawita rosyjska armia, a im przyjdzie walczyć na tej samej wojnie, ale po drugiej stronie - przeciwko swojemu państwu.


Zakładnicy polityki Trumpa: czego się boją Ukraińcy w USA i Kanadzie
W ostatnich dniach stycznia amerykańska Służba ds. Obywatelstwa i Imigracji ogłosiła zawieszenie programu Zjednoczeni dla Ukrainy (U4U) – dla Ukraińców uciekających przed wojną do USA. W pierwszym dniu swojej prezydentury Donald Trump polecił sekretarzowi bezpieczeństwa wewnętrznego dostosowanie programów azylowych dla osób przybywających do USA i wstrzymanie tych, które „są sprzeczne z amerykańską polityką”.
Ludzie, którzy mieli już bilety lotnicze i przygotowywali się do skorzystania z tego programu, musieli zawrócić – niektórzy dosłownie prosto z samolotu.
Znowu niepewność
Ukraińscy uchodźcy przebywający w Stanach Zjednoczonych byli przekonani, że zmiany nie będą miały na nich wpływu – że trzeba tylko trochę dłużej poczekać. Ale zmiany już wpływają na ich życie.
Mariana Kłymenko z Charkowa mieszka w Illinois z mężem i dwójką dzieci od lutego 2023 roku. Od razu zastrzega: jej mąż wyjechał z Ukrainy legalnie, a ona sama jest niepełnosprawna od 26 lat. Decyzja o przeprowadzce została podjęta ze względu na stan zdrowia ich najmłodszego dziecka:
– Z powodu stresu związanego z ostrzałem i wybuchami, gdy chowaliśmy się w piwnicy, zaczęła mieć ataki padaczki. Lekarz powiedział, że musimy dbać o jej stan psychoemocjonalny – „tak, jakby była z kryształu”.

Na początku przenosili się z miasta do miasta, mieszkali w obwodzie połtawskim i lwowskim. Trudno było znaleźć mieszkanie i pracę. W końcu dawny kolega z klasy zaproponował, że zasponsoruje ich i przeprowadzą się do Stanów Zjednoczonych w ramach tzw. humanitarian parole, czyli tymczasowego zezwolenia na wjazd do kraju na określonych zasadach. Postanowili zaryzykować.
W Stanach są od prawie dwóch lat. Córka czuje się już dobrze i nauczyła się języka. Syn ukończył szkołę i pierwszy w rodzinie znalazł pracę jako instruktor jazdy, zaczął też studia. Mariana i jej mąż przeszli trudną drogę integracji:
– W Ukrainie pracowałam jako dyrektorka ds. zasobów ludzkich. A tutaj musiałam iść do fabryki, jednocześnie ucząc się języka – by mieć cień nadziei na odzyskanie dawnego statusu. Półtora roku później poszłam do pracy w biurze firmy ubezpieczeniowej.
Wszystko zmienił tzw. dekret o pauzie w programie United for Ukraine (U4U). Aby przedłużyć swój pobyt w ramach tego programu, Ukraińcy muszą co dwa lata składać wniosek o re-parol, czyli o kolejne tymczasowe zezwolenie. A ponieważ program ten jest teraz zamrożony, rodzina Mariany nie kwalifikuje się do oficjalnego zatrudnienia. Próbują uzyskać work permit, czyli zezwolenie na pracę, ale ta opcja też jest zamrożona.
Co więc można zrobić w tej sytuacji? „Nie możemy udzielić ci odpowiedzi ‘tak’ lub ‘nie’ na pytanie, czy możesz pracować, gdy twoje dokumenty są przetwarzane. Niech twój kierownik podejmie decyzję” – mówią Marianie urzędnicy imigracyjni w rozmowach telefonicznych. A kierownik powiedział: „Boję się, że będziesz miała problemy z legalizacją, a ja będę miał problemy z moim biznesem”.
Na to, że pracodawcy będą wysyłać listy do służb migracyjnych z prośbą o przyspieszenie rozpatrywania spraw ich pracowników, liczą teraz tysiące Ukraińców w USA

– Tylko na początku było pewne wsparcie ze strony amerykańskiego rządu, ale przez długi czas wszystkie wydatki ponosiliśmy sami. Wynajem mieszkania, ubezpieczenie zdrowotne, program pozaszkolny dla naszej córki, artykuły spożywcze, benzyna – nic nie jest za darmo, a kwoty są astronomiczne. Oszczędności, które długo gromadziliśmy, wystarczy na maksymalnie dwa miesiące. Co dalej? Nie wiadomo – mówi Mariana.
Żniwa dla oszustów
Na nową sytuację pierwsi zareagowali tak zwani prawnicy migracyjni. Zaczęli straszyć bezpaństwowców w mediach społecznościowych: „Możesz zostać deportowany, wywieziony do innego kraju wbrew swojej woli”. Istnieje też wiele manipulacji wokół kwestii odbierania dzieci rodzinom, które utraciły prawo do legalnego pobytu – pojawiają się apele o pilne udzielenie pełnomocnictwa komuś, kto ma obywatelstwo i mógłby się takim dzieckiem zająć. Te usługi są oczywiście bardzo kosztowne.
Ludzie boją się również problemów finansowych: wielu ma umowy najmu mieszkań. Jeśli opuścisz takie mieszkanie wcześniej, musisz zapłacić grzywnę i kilkumiesięczny czynsz. Do tego dochodzą długi za usługi medyczne i strach przed przed rozdzieleniem rodziny – gdy jeden jej z członków ma już prawo do pozostania w kraju przez długi czas (na przykład kobieta rozpoczęła studia i ma wizę studencką, a jej mąż i dzieci mają status uchodźców).
W celu obrony swoich praw Ukraińcy utworzyli grupę inicjatywną. Sestry rozmawiały z jednym z członków tej grupy, który prosi o anonimowość:
– W naszym kraju byliśmy „poza polityką”, a teraz musimy sobie z nią radzić tutaj – mówi.
Grupa posiada listę wszystkich kongresmenów z krótkim opisem ich stosunku do Ukrainy, ich publicznych wypowiedzi na temat wojny, pomocy uchodźcom i statusu Ukraińców. Bada też, jak działa system petycji i odwołań elektronicznych, i tworzy listy organizacji praw człowieka oraz Kościołów chrześcijańskich.
„Kongresman Mark Amodei jest ‘paciorkiem’, często w wypowiedziach popierał Ukrainę, był w Ukrainie, jest prawnikiem” – pisze grupa. Poniżej znajduje się lista namiarów, dzięki którym można się z nim skontaktować, np. napisać z prośbą o interwencję.
– Wiadomo też, że bliscy niektórych kongresmenów również byli imigrantami. Jest jednak mało prawdopodobne, że odwołanie się do tego przyniesie jakiś skutek – mówi mój rozmówca.
Zauważyliśmy już, że najgorsze nastawienie do ukraińskich uchodźców mają ci Ukraińcy, którzy przybyli do USA wcześniej. Uważają, że nam jest tu łatwiej niż im
– Większą nadzieję pokładamy w elektronicznych petycjach, mediach i nagłaśnianiu sprawy – zaznacza. – USA to wciąż demokracja, a jej prawa prędzej czy później powinny zadziałać.
W mediach społecznościowych pojawia się wiele informacji o nalotach urzędników imigracyjnych na fabryki, ulice i miejsca wypoczynku, podczas których sprawdzane są dokumenty i zatrzymywane osoby niepotrafiące udowodnić swojego legalnego statusu. Ludzie ostrzegają się nawzajem o takich akcjach.

Wszystko to tworzy napięcia podobne do tych w Ukrainie w lutym 2022 roku.
– Tak jak wtedy mam teraz jedną myśl: czy to się dzieje naprawdę? Czy to możliwe w XXI wieku? – zastanawia się Mariana Kłymenko.
Rozumie, dlaczego Stany Zjednoczone chcą uporządkować sprawy związane z nielegalnymi migrantami.
Migracja stała się całym przemysłem przestępczym: ludzie kupują fałszywe prawa jazdy, fałszywe numery ubezpieczenia społecznego i z tymi dokumentami ubiegają się nawet o przyjęcie na studia
Mariana uważa jednak, że nowa polityka migracyjna jest niesprawiedliwa wobec tych, którzy skorzystali z oficjalnego zaproszenia, pracują legalnie i płacą podatki – a teraz są niepewni swojego losu.
Euforii już nie ma
Nastroje Ukraińców w Stanach Zjednoczonych są zróżnicowane. Ci, którym udało się zaktualizować swoje dokumenty, reagują spokojniej i wierzą, że wkrótce sytuacja się poprawi.
Wiele zależy również od tego, czy mieszkasz w stanie „czerwonym” (zdominowanym przez zwolenników Partii Republikańskiej), czy „niebieskim” (zdominowanym przez zwolenników Partii Demokratycznej).
– Specjalnie wybraliśmy stan demokratyczny, mieszkamy w Kalifornii – mówi 41-letnia Anna, matka dwóch córek. – Bałam się, że w konserwatywnym stanie będziemy czuć się niekomfortowo z powodu ograniczeń praw kobiet czy negatywnego nastawienia do migrantów, podsycanego w mediach społecznościowych.
Według niej depresyjne nastroje panują obecnie także wśród Amerykanów o liberalnych poglądach, którzy obawiają się, że także ich prawa zostaną ograniczone
Przeraża ich, że Trumpa poparły osoby, które mają duży wpływ na opinię publiczną: Mark Zuckerberg, właściciel Meta, Elon Musk, właściciel sieci X, i Jeff Bezos, właściciel „Washington Post”.
– Mieszkamy w Karolinie Północnej od 2023 roku – mówi Tetiana, moja kolejna rozmówczyni. – Tradycyjnie przeważają tu zwolennicy Republikanów, ale młodzi ludzie w dużych miastach zaczynają skłaniać się ku Partii Demokratycznej. Wszyscy tutaj mieli dość pozytywne nastawienie do Ukraińców, ale po przejściu niszczycielskiego huraganu Helena w mediach społecznościowych szybko rozprzestrzeniła się narracja, że „miliardy dolarów wydano na Ukrainę, a my sami ich potrzebujemy”. To wpłynęło na nastroje i wyniki wyborów. To był jeden z kluczowych stanów, który dał przewagę Trumpowi.

Tetiana mówi, że niektórzy jej demokratyczni przyjaciele myślą nawet o wyprowadzce za granicę. Z kolei zwolennicy Republikanów mają zróżnicowane podejście do nowej polityki USA. Niektórzy postrzegają Trumpa jako silnego przywódcę, który może naprawić system. Inni widzą w nim reprezentanta wartości odmiennych od tych wyznawanych przez Demokratów. Wśród jednych i drugich nie ma już jednak euforii.
Wydaje się, że system kontroli i równowagi, z którego Amerykanie byli tak dumni, w pewnym momencie przestał działać
Jak kupić dom w Kanadzie?
Przed rozmowami z Ukraińcami w USA rodacy mieszkający w Kanadzie doradzili mi sprawdzenie, jakie tematy są omawiane w lokalnych anglojęzycznych grupach w mediach społecznościowych. Jedna z największych takich grup zamieściła link do cyfrowego zegara „odliczającego czas prezydentury Trumpa”.
Opis jest humorystyczny: „Ten zegar to nie tylko czasomierz. To symbol odporności, wytrwałości i nieuchronności zmian dla każdego, kto może czuć się niepewnie lub sfrustrowany w tym okresie. Z każdą mijającą chwilą przypomina nam, że czas płynie. Gdy demokracja wydaje się nadwyrężona, gdy pojawiają się wątpliwości co do przyszłości, po prostu spójrz na ten zegar. Odliczanie trwa, stale zbliżamy się do nowego rozdziału i nowego początku”.
– Takiego humoru jest sporo, mówi Rodion Szub. – Ludzie nie wierzą, że na kontynencie mogłoby dojść do wojny czy próby siłowego przejęcia Kanady przez Stany Zjednoczone. Żartują, że łatwiej byłoby przyłączyć demokratyczne stany do Kanady niż Kanadę do Stanów Zjednoczonych, bo wielu Amerykanie nawet nie wie, gdzie Kanada leży. A najczęstszą frazą wpisywaną w Google w USA jest: „Jak kupić dom w Kanadzie?”.

Jednak ten humor przypomina Rodionowi nastrój wyparcia i zaprzeczenia, który panował w Ukrainie w przededniu inwazji. Wtedy ludzie też nie chcieli uwierzyć w złe intencje swoich sąsiadów.
– Mieszkam w Montrealu, w Quebecu. Istnieją tu pewne niuanse związane z separatyzmem i kwestiami językowymi – zaznacza Rodion. – Nie spotkałem jednak ani jednej osoby, która byłaby podekscytowana pomysłami Trumpa, by uczynić Kanadę 51. stanem USA – chociaż wielu przyznaje, że będzie presja ekonomiczna i administracyjna. Zarazem są tu też ludzie, którzy lubią Trumpa.
– Dla większości on jest antybohaterem – podkreśla Tetiana Terentiewa, która przeprowadziła się do Kanady po wybuchu wojny ze swoim tureckim mężem i małą córką.
Mówi, że kanadyjscy politycy wzywają do bojkotu amerykańskich towarów, a ludzie to robią. Bo nikt nie chce mieszkać w USA
Panujące w Kanadzie porządki: skoncentrowanie na człowieku, wielokulturowość, szacunek dla przyrody, sprawiedliwość społeczna – odpowiadają ludziom, którzy żyją w tym kraju.
Rodion potwierdza, że zostanie nielegalnym imigrantem w Kanadzie jest niemal niemożliwe. Kanadyjczycy mają inne niż Amerykanie podejście do polityki migracyjnej, choć ostatnio zasady stały się tu bardziej rygorystyczne, co ma związek z pandemią COVID i kryzysem mieszkaniowym. W kraju brakuje mieszkań dla nowych mieszkańców, a ceny tych, które pozostają dostępne, są niebotyczne. Mieszkanie może kosztować 600-700 tysięcy dolarów, dom 4-5 milionów.
Wszyscy moi rozmówcy zgadzają się co do tego, że ich marzenie o spokoju za oceanem okazało się iluzją. Chwieje się stary świat, do którego byliśmy przyzwyczajeni. I może się okazać, że dla Ukraińców jednym z najbardziej stabilnych miejsc na tym świecie będzie Ukraina.


Jak Vitsche Berlin walczy z rosyjską propagandą w Niemczech
Vitsche Berlin to organizacja aktywistów ukraińskiej diaspory, która narodziła się w Berlinie na kilka miesięcy przed inwazją. Założyło ją piętnaścioro Ukraińców, a dziś należą do niej już setki wolontariuszy. Zorganizowała setki demonstracji i wydarzeń kulturalnych. Jednym z głównych jej zadań jest informowanie niemieckiego społeczeństwa o sytuacji w Ukrainie i walka z rosyjskimi kłamstwami.
Rozmawiamy z Władysławą Worobjową i Kateryną Tarabukiną, współzałożycielkami Vitsche Berlin.

Daj się poznać
Ksenia Minczuk: – Jak Vitsche walczy z rosyjską propagandą w Niemczech? Jak to wszystko się zaczęło?
Kateryna Tarabukina: – Niemcy są jednym z najbardziej zainfekowanych rosyjską propagandą krajów w Europie. I jest tam ogromny deficyt doświadczenia w radzeniu sobie z tą propagandą. Pod tym względem to prawdziwy ugór.
Przez wiele lat w Berlinie nie było aktywnej masowej społeczności ukraińskiej. Bądźmy szczerzy: nie było o nas głośno. Owszem, było sporo wolontariatu skupionego wokół ukraińskiej Cerkwi, Płastu [największa ukraińska organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży red.], drobnych wydarzeń kulturalnych, pokazów filmowych, była ukraińska szkoła wieczorowa, było ukraińskie radio itp.
Ale naprawdę głośna była „społeczność rosyjskojęzyczna” lub stara emigracja sowiecka, gdzie wszystko łączyło się w „podmuch homosowietyzmu”
W Berlinie jest duża ukraińska diaspora. Istnieje ogromna, wspaniała siła, która zorganizowała Euromajdan w Berlinie w 2014 r., a potem rozrosła się do ogromnej akcji pomocy dla frontu. Nowa emigracja z Ukrainy, z lat 2014-2018, która składała się głównie z klasy kreatywnej i przedstawicieli branży IT, skierowała się w stronę wielokulturowej społeczności anglojęzycznej. To inni ludzie, inne pokolenie, a jest ich wielu. Tyle że nie oni zawsze byli zaangażowani w procesy tworzenia nowej ukraińskiej społeczności – każdy tkwił w swojej bańce. Nam udało się sprawić, że z nich wyszli.
Władysława Worobjowa: – 31 stycznia 2022 roku, jeszcze przed inwazją, zorganizowaliśmy pierwszą demonstrację. Nie nazywaliśmy się jeszcze Vitsche, ale już zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to stowarzyszenie ludzi, którzy będą robić rzeczy ukraińskie i o Ukrainie.
Zebraliśmy się jako ukraiński hub, omówiliśmy projekty, które już zrealizowaliśmy, i zaplanowaliśmy nowe. Chcieliśmy stworzyć odrębną, niezależną społeczność ukraińską.
Pierwszego dnia wielkiej wojny zorganizowaliśmy demonstrację, która trwała 12 godzin. Dziesiątki tysięcy ludzi wyszło na ulice

Kateryna Tarabukina: – Na demonstracjach Ukraińcy gromadzili się nie tylko po to, by wyrazić siebie, ale także by krzyczeć, przytulać się i płakać. Po części to był sposób na uzdrowienie. Jednak konieczne było zorganizowanie demonstracji nie tylko dla Ukraińców; musieliśmy zaangażować obcokrajowców. Stanęliśmy przed pytaniem, kogo zapraszać na wiece jako mówców. Jak sprawić, by obcokrajowcy również byli tym zainteresowani? Zaczęliśmy wykorzystywać naszą wiedzę o sztuce. W końcu prawie wszyscy w zespole mamy doświadczenie w zarządzaniu kulturą.
Interesuje nas na przykład organizowanie rezydencji – akademii dla młodych naukowców i historyków, organizowanie dla nich wykładów i rozmawianie o propagandzie w narracji historycznej o II wojnie światowej.
Albo zapraszanie artystów na performance w dawnej fabryce, w której Niemcy zmuszali ukraińskie kobiety i dzieci do pracy
Władysława Worobjowa: – Dyrektorka Instytutu Pileckiego powiedziała nam na demonstracji: „Nie spotykajmy się ‘w przesionku ukraińskiego baru’. Damy wam dwa piętra”.
I tak otrzymaliśmy własną przestrzeń, w której ludzie pisali wiadomości, komunikaty prasowe, artykuły, manifesty na demonstracje, rejestrowali się, szukali sposobów ewakuacji z zagrożonych terenów, dostarczania pomocy humanitarnej itp. Inni ludzie to wszystko pakowali i przewozili.
W ciągu prawie 3 lat naszego istnienia budowaliśmy system krok po kroku. Teraz zamiast 50 wolontariuszy mamy 250.

Wojna „z jakiegoś powodu”
Jak udało się wam wpłynąć na niemieckie instytucje państwowe? Czy od razu włączyły się do pomocy?
Kateryna Tarabukina: – Przez pierwsze dwa tygodnie, a nawet więcej, Senat Berlina nie zrobił dla ukraińskich uchodźców nic. Organizacja wolontariuszy „Berlin Arrivals” pracowała na wszystkich lokalnych dworcach kolejowych. Lokalne władze przygotowywały lotnisko Tegel na przyjęcie Ukraińców uciekających przed wojną. A „namiot od państwa” pojawił się dopiero miesiąc po rozpoczęciu inwazji.
Jak można było zbudować system przyjmowania uchodźców, skoro miasto nie angażowało się w ich przyjmowanie, a zasady wjazdu, rejestracji i szukania schronienia zmieniały się z godziny na godzinę?
Nasza organizacja opracowywała i drukowała ulotki informacyjne, dopóki miasto nie zaczęło pracować na pełnych obrotach. Na nawiązywaniu kontaktów z niemieckimi organizacjami spędziłam dużo czasu. Wysłaliśmy naszego przedstawiciela do centrum kryzysowego, by rozmawiać o potrzebach ukraińskich uchodźców. Bo oni nic nie robili.
Nie od razu też postrzegano nas jako poważną organizację – głównie z powodu stereotypów, że jesteśmy zbyt emocjonalni, zbyt młodzi. A także dlatego, że w zasadzie nikt wtedy nie wiedział, kim są Ukraińcy
Niemcy byli sceptyczni. Rosyjska propaganda zrobiła wiele, by obrazy „nazistowskich zwolenników Bandery” czy „ukraińskich kobiet, których celem jest poślubienie niemieckiego mężczyzny” silnie zakorzeniły się w umysłach wielu osób.
Do tego dochodził całkowity brak zrozumienia tego, co działo się w tym czasie w Ukrainie. A także powszechne przekonanie, że jeden z największych partnerów gospodarczych Niemiec prowadził brutalną wojnę ze swoim sąsiadem „z jakiegoś powodu”. Szok, stres, strach, nieufność – przede wszystkim dla nas, bo trudno tak od razu przyznać, że popełniło się błąd wobec partnera.
W końcu musieli nauczyć się z nami liczyć, bo na każde ich nieporadne oświadczenie odpowiadaliśmy oficjalnym apelem, a potem demonstracją. Zdali sobie sprawę, że się od nas nie uwolnią.

Władysława Worobjowa: – Wielu Niemców nie ma pojęcia o podmiotowości Ukrainy, a ich znajomość historii jest bardzo słaba. Zwykle myślą, że po rozpadzie ZSRR wszystkie kraje, które były jego częścią, w jakiś sposób stały się Rosją. I wtedy pojawiamy się my, przychodzimy na spotkania, sugerujemy, że nie robią wystarczająco dużo. Jesteśmy inteligentni, bystrzy, aktywni i domagamy się prawa głosu. Bo Ukraińcy potrzebują pomocy, a my wiemy, jak pomóc.
Teraz jako administratorka mediów widzę, ile maili otrzymujemy od różnych organizacji, w tym politycznych, z prośbą o współpracę. Oznacza to, że możemy już mówić o Ukrainie na dużych scenach ukraińskim głosem. To bardzo ważne. Osiągnięcie tego zajęło nam jednak od półtora do dwóch lat. Chciałabym, żeby to nie trwało tak długo, ale jest, jak jest.
Fundraising też jest już teraz na innym poziomie. Co ciekawe, to my uświadomiliśmy Niemcom, czym jest bank przekazów pieniężnych. W Ukrainie wszyscy wiedzą, co to znaczy otworzyć bank i rozbić bank, ale w Europie nikt o tym nie wiedział. Wyjaśniliśmy to i teraz Niemcy z tego korzystają.
Przez dwa i pół roku organizowaliśmy demonstracje prawie co tydzień. W sumie przeprowadziliśmy ich ponad sto
Potem zdaliśmy sobie sprawę, że demonstracje nie są już tak ważne, jak na początku. Przerzuciliśmy się więc na większe projekty. Jednym z nich była konferencja „Truth to Justice”, poświęcona przeciwdziałaniu dezinformacji, którą zorganizowaliśmy 7 grudnia 2024 roku. Bezpośrednio wzięło w niej udział około 200 uczestników, a tysiące innych online.

Kateryna Tarabukina: – Naszym zadaniem było nie tylko pokazanie w Niemczech, że rosyjska propaganda jest katastrofą, ale także jak ta propaganda działa w innych krajach. Pokazaliśmy, jak ona działa w Ukrainie, Mołdawii, Syrii i krajach afrykańskich.
Zrobiliśmy to w sposób, w jaki robimy wszystko: poprzez sztukę, badania, głębokie zanurzenie. Niemcy nigdy dotąd nie widziały konferencji na temat propagandy, na którą zostaliby zaproszeni dziennikarze z całego świata. I dlatego to zadziałało.
Myślę też, że bardzo ważne są organizowane przez nas spotkania między szefami niemieckich instytucji a ukraińskimi artystami. Po serii takich spotkań narodziło się wiele inicjatyw współpracy, np. Filharmonia Berlińska pomogła sprowadzić muzyków z Filharmonii w Odessie.
Przebić się przez wrogie narracje
Dlaczego rosyjska propaganda jest tak skuteczna w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że po II wojnie światowej powstała gruba warstwa narracji służącej zniekształcaniu obrazu historycznych wydarzeń. Bliżej lat 70. w Niemczech Zachodnich pojawiła się idea, że „w 1945 r. Niemcy zostały wyzwolone od nazizmu”. Miało to złagodzić powojenne napięcie, ale w tej narracji głównym wyzwolicielem był tradycyjny „niebieskooki Wańka, rosyjski żołnierz”.
W ten sposób wszystkie laury za walkę z nazizmem przypadły Moskwie – wraz z tym mitycznym, hałaśliwym koktajlem mentalnym winy i wdzięczności. To część złożonego procesu relacji między Bonn a Moskwą, który znamy jako Ostpolitik
Bez względu na to, jaki okres stosunków Rosji z Niemcami wziąć pod uwagę, zawsze istniała rosyjska propaganda i wpływy. Zajmuję się tematem pamięci od 12 lat, a przez ostatnie 6-7 lat zajmowałam się niemiecką kulturą pamięci. Taka ankieta: „Jaka nazwa przychodzi ci na myśl, gdy słyszysz: ‘wolność’?”. I co odpowiedziała większość Niemców? Gorbaczow! Wyobrażasz to sobie? Owszem, to nie jest propaganda, ale to tworzenie mitów historycznych i dowód niewiedzy na temat ZSRR. Tę różnicę również należy zrozumieć.
Kiedy Rosja rozpoczęła ataki propagandowe przeciwko Ukraińcom w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Intensywne ataki zaczęły się w 2014 roku: Majdan, Krym, Donbas... Ta propaganda nie słabła nawet podczas pandemii. Kiedy pojawił się Telegram, zaczęła się wlewać jeszcze mocniej. Do tego doszły powiązania instytucjonalne, „wielka rosyjska kultura”, festiwale literackie, opera i balet, Rosyjski Dom na Friedrichstrasse, marka „rosyjskiej awangardy” (zawłaszczona przez Rosjan w całym byłym Związku Radzieckim). I oczywiście „kultura bez polityki”.

Jakie są dziś najczęstsze narracje rosyjskiej propagandy w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Po pierwsze: „Ukraińcy są najbardziej uprzywilejowanymi uchodźcami”, „mają więcej praw i przywilejów”. Nawiasem mówiąc, na naszej konferencji pojawił się obiekt artystyczny ukraińskiego duetu artystycznego Fantastic little splash, który po naciśnięciu przedstawiał popularne narracje rosyjskiej propagandy.
Wśród powszechnych narracji są także: „Ukraińcy, którzy wyjechali z powodu wojny, nie chcą pracować”, „Ukraina jest totalitarnym, skorumpowanym państwem” i oczywiście: „ukraińskie kobiety to prostytutki”. Ta ostatnia jest zresztą częścią niezbadanego tematu stosunku Niemców do Ukraińców, Polaków i Białorusinów. Idea, że kobiety tych narodowości są „mięsem, które powinno pracować, gotować i służyć” dominującej rasie, została zakorzeniona jeszcze podczas II wojny światowej. Rosja oczywiście to podsyca.
No i jest narracja, że „w Ukrainie nie ma wojny”.
Jak Vitsche temu przeciwdziała?
Kateryna Tarabukina: – Najlepszym sposobem walki z dezinformacją jest informacja. Naszym zadaniem jest współpraca z intelektualistami i naukowcami, którzy wpływają na procesy w Niemczech, by budować ukraińską podmiotowość. Upewnianie się, że Ukraina jest postrzegana jako nowoczesny, europejski kraj, mówienie światu, o co chodzi w tej wojnie na pełną skalę, która trwa od trzech lat. Praca z narracjami, dostarczanie prawdziwych informacji w postaci produktu (firma medialna, wystawa, konferencja, rezydencja itp.) w odpowiedzi na każdą dezinformację.
W niemieckim systemie aby ukształtować jakąś wiedzę wśród społeczeństwa lub przekazać informacje, musisz mówić o tym przez co najmniej 2 lata. Przetestowaliśmy to na sobie
Serafima Brig, nasza kuratorka, dwa razy w roku organizuje ogromny festiwal Ukrainian Sound Garden, który latem z łatwością gromadzi kilka tysięcy osób. Przełamuje mit, że Ukraina nie istnieje, że nie ma własnej kultury, że jest krajem „dzikiego Wschodu”, gdzie nie rozwija się ani kultura klasyczna, ani nowoczesna.
Bardzo ważne jest, aby nie tylko prezentować ukraińską kulturę, ale też współpracować z lokalną społecznością twórczą. By przełamać stereotyp, że jedyną rzeczą, którą Ukraińcy mogą być zainteresowani, jest produkt kulturalny o wojnie.

Problem polega na tym, że obecnie jest o wiele więcej leniwych ludzi, którzy skłaniają się ku rosyjskiemu imperializmowi lub jakiemukolwiek spiskowemu błotu, niż tych, którzy chcą zrozumieć. Wspieranie krytycznego myślenia to złożony proces, więc naszym celem jest zwrócenie większej uwagi na projekty na platformach, na których obecni są młodzi mieszkańcy Niemiec. Chcemy dotrzeć do tej niezwykle trudnej publiczności, w której nie ma normalnego rozumienia historii swojego kraju, nie mówiąc już o wpływie na nią rosyjskiej propagandy i obfitości tej propagandy na platformach internetowych.
Czy Berlin jest zmęczony Ukraińcami i ich aktywizmem?
Kateryna Tarabukina: – Niemcy są zmęczone wszystkim i zawsze. Ale powiem jedno: nie jesteśmy tym zainteresowani. Niemcy stoją w obliczu bardzo trudnego czasu: wyborów 23 lutego. Może to nimi wstrząśnie, a może nie. W każdym razie nikt nie jest zmęczony tak jak Ukraińcy.
Nie ma wyboru – ani dla nich, ani dla nas. Musimy się trzymać, iść naprzód i ciężko pracować, by przezwyciężyć wszelkie nieporozumienia. Musimy upewnić się, że niemiecka pomoc i ukraińska współpraca między sektorem publicznym i państwowym nie są traktowane jak coś oczywistego. Chcemy, by Ukraina była traktowana poważnie, a nie jak coś, co pozbawiło niemieckie firmy taniego rosyjskiego gazu.
Zdjęcia: archiwum Vitsche Berlin


Nagroda „Portrety Siostrzeństwa”: w marcu ogłosimy zwyciężczynie
Trzy lata wojny to wielki test dla wszystkich. Niektórzy są wciąż gotowi iść ramię w ramię z Ukrainą aż do zwycięstwa, inni zaczęli już wątpić, co dalej robić, jeszcze inni całkiem stracili nadzieję. Są jednak tacy, którzy nigdy nie przestają czynić dobra dla Ukrainy i całego wolnego świata. Każdego dnia tysiące Ukraińców i Polaków wnoszą nieoceniony wkład w zwycięstwo demokracji i wolności. Pomimo zmęczenia trzema latami wojny, kontynuują swoją niestrudzoną pracę na rzecz lepszej przyszłości. My, międzynarodowy magazyn Sestry.eu, opowiadamy historie niesamowitych kobiet, które każdego dnia zmieniają świat na lepsze.
W 2024 r. zespół redakcyjny Sestry.eu ustanowił specjalną nagrodę „Portrety Siostrzeństwa”. Honorujemy nią te kobiety, które poprzez swoją aktywną obywatelską postawę i gotowość do poświęceń czynią wszystko, by pomóc najbardziej potrzebującym.
<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65cc6e8f39be6e9d65fcf154_Sestry.eu_Portretysiostrzenstwa250mini.avif">"My nie konkurujemy, ale współpracujemy". Magazyn Sestry.eu ogłasza zwycięzców nagrody "Portrety Siostrzeństwa"</span>
Tegoroczna ceremonia wręczenia nagród odbędzie się 4 marca w Warszawie. Kapituła nominowała 12 kobiet. Spośród nich wyłonione zostaną laureatki nagrody „Portrety Siostrzeństwa” – Ukrainka i Polka, twarze wzajemnego wsparcia i współpracy w dialogu polsko-ukraińskim, wzory prawdziwego siostrzeństwa.
Zachęcamy również naszych czytelników do wzięcia udziału w głosowaniu i wybrania lidera, który zasługuje na specjalną nagrodę czytelników „Portrety siostrzeństwa”. Aby to zrobić wystarczy kliknąć ten link. Głosowanie potrwa do 22 lutego 2025 r.
Kapituła nagrody „Portrety Siostrzeństwa”:
- Dominika Kulczyk, przedsiębiorczyni, prezeska Kulczyk Foundation
- Agnieszka Holland, reżyserka
- Kateryna Bodnar, żona Ambasadora Ukrainy w RP
- Natalka Panczenko, liderka „Euromajdanu-Warszawa”, przewodnicząca zarządu Fundacji Stand with Ukraine
- Adriana Porowska, Ministra ds Społeczeństwa Obywatelskiego
- Myrosława Gongadze, szefowa rozgłośni Głosu Ameryki w Europie Wschodniej
- Myrosława Keryk, prezeska zarządu Fundacji Ukraiński Dom
- Bianka Zalewska, dziennikarka
- Elwira Niewiera, reżyserka filmowa
- Kateryna Głazkowa, dyrektorka wykonawcza Związku Przedsiębiorców Ukraińskich
- Joanna Mosiej, redaktorka naczelna Sestry.eu
- Maria Górska, redaktorka naczelna Slava TV
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Polska:
Agnieszka Zach, wolontariuszka

Przed wybuchem wojny pracowała jako przewodniczka w największym rezerwacie przyrody w Polsce – Biebrzańskim Parku Narodowym, wychowywała czwórkę dzieci i budowała dom. 24 lutego 2022 r. jej życie zmieniło się diametralnie – postanowiła poświęcić się pomocy Ukraińcom. Udzieliła schronienia kobietom i dzieciom uciekającym przed wojną. Później zaczęła jeździć do Ukrainy jako wolontariuszka. Od trzech lat dostarcza pomoc humanitarną na linię frontu. Zawsze, bez względu na pogodę, chodzi boso, dlatego mówią na nią: „bosonoga” lub „wiedźma”.
Anna Łazar, kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka
.avif)
Kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka literatury i osoba publiczna, która od wielu lat buduje mosty kulturalne między Polską a Ukrainą. Jest członkinią Archiwum Kobiet Instytutu Badań Literackich PAN oraz polskiej sekcji AICA. Ukończyła filologię ukraińską i polską oraz historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Przez siedem lat była zastępczynią dyrektora Instytutu Polskiego w Kijowie. W swoich interdyscyplinarnych projektach łączy sztukę współczesną z refleksją historyczną i społeczną. Jej tłumaczenia obejmują zarówno klasyczne, jak współczesne dzieła literatury ukraińskiej.
Anna jest również wolontariuszką. Jej działania łączą artystów, pisarzy, myślicieli z obu krajów i poszerzają kontekst kultury ukraińskiej.
Monika Andruszewska, korespondentka wojenna i wolontariuszka

Od czasu Rewolucji Godności mieszka w Ukrainie. W 2014 roku wraz z wolontariuszami udała się na Wschód. W swoich materiałach relacjonowała wszystko, co działo się na froncie. Była świadkiem walk w pobliżu lotniska w Doniecku, z narażeniem życia ewakuowała 30 Ukraińców z Irpienia pod Kijowem.
Dziś Monika aktywnie angażuje się w wolontariat i we współpracy z Centrum Lemkina w Warszawie zbiera dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy. Za swoje osiągnięcia została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi RP, Nagrodą „Stand with Ukraine” oraz Nagrodą Związku Dziennikarzy Polskich za reportaż „Bierz ciało, póki dają”, poświęconą ukraińskim matkom poszukującym synów zaginionych w czasie wojny.
Anna Dąbrowska, prezeska Stowarzyszenia Homo Faber

Anna Dąbrowska zajmuje się wpływem migracji na społeczność lokalną i jest zaangażowana w programowanie polityki integracyjnej na poziomie miasta. Współzałożycielka „Baobabu”, przestrzeni spotkań społecznościowych w Lublinie.
Olga Piasecka-Nieć, psycholożka, prezeska Fundacji "Kocham Dębniki"

Obecnie pod opieką jej fundacji znajduje się ponad 1300 ukraińskich rodzin. W lutym 2022 roku zawiesiła swoje dotychczasowe życie i karierę, by być z ukraińskimi kobietami i rodzinami szukającymi w Polsce schronienia przed wojną.
Olga stara się pomóc ukraińskim kobietom i ich dzieciom odbudować zniszczone życie. Uważa, że zdolność do przekształcenia kryzysu w siłę i rozwój zależy od sprzyjającego środowiska i wsparcia: „To, czego bardzo pragnę, to aby to doświadczenie było przekazywane dalej. I to się dzieje! Kobiety, które wracają do Ukrainy, zabierają ze sobą to, czego się tu nauczyły, wnoszą to do swojego życia i budują wokół siebie nowe społeczności”.
Anna Suska-Jakubowska

Od 2013 roku pracuje w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, koordynując projekt przygotowania mieszkań dla bezdomnych. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji była odpowiedzialna za tymczasowe miejsca dla uchodźców w internacie społecznym św. Łazarza i pomagała rodzinom uchodźców w wynajmowanych dla nich mieszkaniach.
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Ukraina:
Julia „Tajra” Pajewska, żołnierka, ratowniczka medyczna

Zapewniała pomoc medyczną uczestnikom Rewolucji Godności. Jako szefowa ochotniczej jednostki paramedycznej „Anioły Tajry” w latach 2014-2018 prowadziła taktyczne szkolenia medyczne na linii frontu. 16 marca 2022 r., podczas obrony Mariupola, została wzięta do niewoli przez Rosjan. Zwolniona 17 czerwca 2022 r.
W 2023 r. Julia zdobyła nagrodę International Women of Courage. Departament Stanu USA przyznał jej tytuł Najodważniejszej Kobiety Świata, otrzymała też nagrodę na „Igrzyskach niepokonanych” w Niemczech. Ponadto została uhonorowana odznaczeniem prezydenta Ukrainy „Za humanitarny udział w operacji antyterrorystycznej” oraz Orderem Bohatera Ludowego Ukrainy. Obecnie „Tajra” walczy w szeregach 13 brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Karta”.
Ołena Apczel, reżyserka, żołnierka

Jest teatrolożką, reżyserką i wolontariuszką. Brala aktywny udział Rewolucji Godności – na majdanach w Kijowie i Charkowie. W latach 2021-2022 kierowała działem programów społecznych w Teatrze Nowym w Warszawie, stając się członkinią społeczności wolontariuszy ukraińskich w Polsce. Jesienią 2022 roku przeniosła się do Berlina. Tam pracowała jako współdyrektorka Theatertreffen, największego festiwalu teatralnego w niemieckojęzycznym świecie.
Po trzech latach spędzonych za granicą Ołena wróciła do ojczyzny. W maju 2024 r. wstąpiła do Sił Zbrojnych Ukrainy.
Mariana Mamonowa, była więźniarka Kremla, psychoterapeutka, założycielka fundacji charytatywnej

Wstąpiła do wojska w 2018 roku. Tam poznała swojego przyszłego męża, członka Gwardii Narodowej. Wiosną 2022 r. jako wojskowa sanitariuszka została wzięta do niewoli, była w wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Została wymieniona zaledwie trzy dni przed terminem porodu.
Po uwolnieniu założył fundację charytatywną, by pomagać kobietom. Dziś to jej misja: „Celem naszej fundacji jest pomoc kobietom, które przeżyły niewolę. Pomoc w rehabilitacji: psychiczna, fizyczna, duchowa". Fundacja zapewnia również pomoc ciężarnym żonom żołnierzy, ciężarnym weterankom i kobietom w ciąży, które straciły mężów podczas wojny.
Olga Rudniewa, dyrektorka generalna Superhumans Center

Superhumans Center to klinika zapewniająca pomoc psychologiczną, protetykę, chirurgię rekonstrukcyjną i rehabilitację osobom dotkniętym wojną. Od pierwszych dni wojny kierowała największym centrum logistycznym w Europie – HelpUkraine Centre, stworzonym we współpracy z Nową Posztą, Rozetka i terminalem TIS.
Od 2004 r. do sierpnia 2022 r. była dyrektorką Fundacji Eleny Pinczuk i koordynatorką przestrzeni edukacji seksualnej Dialog Hub. Współzałożycielka Veteran Hub, przestrzeni zapewniającej kompleksowe usługi dla weteranów.
Pod kierownictwem Olgi zrealizowano zakrojone na szeroką skalę kampanie medialne, koncerty charytatywne Eltona Johna, Queen i Paula McCartneya. W ciągu minionych 7 lat była na listach kobiet odnoszących największe sukcesy w Ukrainie według NV i „Ukraińskiej Prawdy”. W 2024 roku Olga uznana przez BBC za jedną ze 100 najważniejszych kobiet roku.
Ołeksandra Mezinowa, dyrektorka i założycielka schroniska dla zwierząt "Sirius"

Przed wybuchem wojny schronisko „Sirius” w Fedoriwce niedaleko Kijowa było domem dla 3 500 zwierząt. Teraz jest tu ich mniej, mimo że wojsko i wolontariusze stale przywożą kolejne uratowane koty i psy. Każdego miesiąca schronisko przyjmuje około 50-60 zwierząt, wiele ze stref działań wojennych.
Ludmiła Husejnowa, działaczka na rzecz praw człowieka, szefowa organizacji pozarządowej „Dalej, siostry!”

Od początku okupacji, w 2014 r., aż do aresztowania w 2019 r. opiekowała się dziećmi z rozwiązanego sierocińca na okupowanym terytorium powiatu nowozazowskiego. Oprócz ubrań przywoziła ukraińskie książki i pocztówki z wolnego terytorium Ukrainy. Pomagała również ukraińskim wojskowym broniącym Mariupola. Podpisaną przez nich flagę zabrała na okupowane terytorium i ukryła. Rosjanom nie udało się jej znaleźć.
Po aresztowaniu w 2019 r. została przewieziona do „Izolacji”, tajnego więzienia w okupowanej przez Rosjan części Donbasu, a potem przeniesiona do donieckiego aresztu śledczego. 17 października 2022 r. zwolniono ją w ramach „wymiany kobiet”. Obecnie pracuje na rzecz ochrony praw ofiar przemocy seksualnej związanej z konfliktem zbrojnym, byłych więźniarek cywilnych i szuka możliwości wsparcia tych kobiet, które nadal są w niewoli lub pod okupacją. 6 grudnia stanęła na czele organizacji pozarządowej „Dalej, Siostry” zrzeszającej kobiety, które doświadczyły niewoli, przemocy seksualnej i tortur.
Partnerzy Nagrody „Portrety siostrzeństwa”:
- Patronat Honorowy Prezydenta Miasta Lublin
- Patronat Honorowy Prezydenta Miasta Sopot
- Kulczyk Foundation
- Przemysław Krych
- Ulatowski Family Foundation
- Ambasada Ukrainy w Rzeczypospolitej Polskiej
- Espreso TV
- NV.ua
- PAP
- Onet
- New Eastern Europe
- Związek Przedsiębiorców Ukraińskich w Polsce (СУП)
- Fundacja Edukacja dla Demokracji
- Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności
- Wspieramy Ukrainę
- Federacja Przedsiębiorców Polskich
- Żabka
- YES
- Nova Post


„Dla Słowaków to, co się teraz dzieje, to katastrofa”. Jak żyje się Ukraińcom na Słowacji?
Masowe protesty na Słowacji z udziałem tysięcy osób, które nie zgadzają się z prorosyjskim kursem rządu Roberta Ficy, trafiają na pierwsze strony gazet w całej Europie. Rozpoczęły się w grudniu 2024 r., po wizycie Ficy w Moskwie, gdzie spotkał się z Putinem. Sytuacja uległa eskalacji po tym jak Kijów zakręcił kurki w rurociągu dostarczającym rosyjski gaz do Europy Środkowej. W odpowiedzi Fico skrytykował ukraiński rząd i zagroził odcięciem pomocy finansowej dla ukraińskich uchodźców.
Według Eurostatu na Słowacji przebywa ich ponad 127 000. Podobnie jak w większości innych krajów UE, Ukraińcy mają tu status ochrony tymczasowej, który daje im możliwość legalnego pobytu, dostęp do opieki zdrowotnej i rynku pracy. Sestry postanowiły sprawdzić, jak się żyje ukraińskim uchodźcom na Słowacji – pośród tych burzliwych wydarzeń politycznych i gróźb ze strony premiera.
Ludzie nie przyjeżdżają tu dla zasiłków
Ksenia Sokołowa z Kijowa przyjechała na Słowację z dwójką dzieci już w pierwszych dniach inwazji. Od tego czasu mieszka i pracuje w Bratysławie. Mówi, że w jej otoczeniu nie ma ludzi, którzy popieraliby prorosyjski kurs rządu.
– Słowacy, których znam, wspierają Ukrainę i Ukraińców – zapewnia. – To inteligentni, postępowi ludzie, którzy chcą, by kraj podążał europejską ścieżką. Dla nich to, co się teraz dzieje, to katastrofa. Jeśli chodzi o groźby rządu dotyczące ograniczenia pomocy dla uchodźców, większość Ukraińców i tak jej nie otrzymuje. Słowacja nie jest krajem, do którego ludzie przyjeżdżają po pomoc społeczną. Tutaj, jeśli chcesz przeżyć, musisz pracować.

Mimo że Ksenia przyjechała tutaj bez znajomości języka słowackiego, udało się jej znaleźć pracę:
– Jedyną przeszkodą było to, że przez dwa miesiące nie mogłam dostać miejsca dla córki w przedszkolu, bo na Słowacji to problem. Przedszkoli jest mało, a te, które istnieją, są przepełnione. Mój problem został rozwiązany dzięki wolontariuszom, którzy zorganizowali przedszkola specjalnie dla ukraińskich dzieci. I nie jest to jedyny problem, który wolontariusze pomogli rozwiązać Ukraińcom – wsparcie ze strony Słowaków było bezprecedensowe. Kiedy przekroczyłam granicę pieszo z moim ośmioletnim synem i dwuletnią córką, nieznajomi natychmiast zaoferowali mi mieszkanie w Tarnawie, którego czynsz został opłacony za rok z góry. Inni ludzie czekali już na mnie w Zwoleniu. Kilka tygodni później znalazłam mieszkanie w Bratysławie.
Na Słowacji przez dwa lata działał program rekompensat mieszkaniowych dla Ukraińców. Mogli mieszkać za darmo, a państwo zwracało właścicielom koszty wynajmu
Świadczenie dotyczyło absolutnie wszystkich ukraińskich uchodźców niezależnie od tego, czy dana osoba pracowała, czy nie. W ubiegłym roku program został ograniczony i obecnie jest dostępny tylko dla niektórych kategorii uchodźców (na przykład osób niepełnosprawnych i z grup szczególnie wrażliwych). Zniżki na czynsz są również dostępne dla Ukraińców, którzy przyjeżdżają na Słowację po raz pierwszy – program obejmuje pierwsze 120 dni pobytu (choć rekompensata przyznawana jest tylko za część czynszu).
Większość Ukraińców wynajmuje już mieszkania na własną rękę. Niełatwo je znaleźć – na Słowacji to nie ty wybierasz mieszkanie, ale jego właściciel wybiera ciebie. Popyt na mieszkania jest wysoki, a właściciele potrzebują dowodu, że jesteś wypłacalna: umowy o pracę, legalnego dochodu. Potencjalni najemcy są szczegółowo przepytywani, zwłaszcza w przypadku rodzin z małymi dziećmi.
Bo tutejsze prawo chroni dzieci przed eksmisją
Na Słowacji możesz szukać mieszkania bez pośrednika – wielu mieszkających tu ludzi nie lubi korzystać z ich usług. Ale jeśli jesteś obcokrajowcem, mogą poprosić o kaucję nie za miesiąc, ale za dwa. A jeśli masz dziecko – to za sześć. Średni koszt miesięcznego wynajmu mieszkania z jedną sypialnią w Bratysławie wynosi 550-650 euro. Mieszkania dwu- i trzypokojowe kosztują odpowiednio: 750-800 i 1000 euro miesięcznie. Znam Ukraińców, którzy mieszkają w akademikach. Gdy obowiązywał program rekompensacyjny, miejsce w pokoju kosztowało 200 euro. Teraz to dwa razy więcej.

Na Słowacji nie ma specjalnej pomocy finansowej dla uchodźców.
– Istnieją zasiłki dla bezrobotnych przyznawane osobom, które nie mają dochodów – kontynuuje Ksenia. – Jednak nie są to kwoty, z których można wyżyć. Na przykład bezrobotna matka z dwójką dzieci może otrzymać około 130 euro miesięcznie. Jednocześnie wiele produktów jest tu droższych niż w sąsiednich Czechach czy Austrii. Jeśli dziecko ma mniej niż trzy lata, płatności wyniosą do 300 euro. Kiedy skończy trzy lata, musi pójść do przedszkola, a jego mama do pracy. Ale, jak już wspomniałam, przedszkola są przepełnione i wielu osobom udaje się zapisać dziecko dopiero w wieku pięciu lat. A co z tymi dwoma latami?
Złożyłam podanie do czterdziestu przedszkoli i wszędzie je odrzucano
Problem został rozwiązany, gdy wolontariusze otworzyli przedszkole dla ukraińskich dzieci, za które płaciłam 70 euro miesięcznie. Moja córka chodziła tam przez dwa lata, a ja mogłam pracować.
Nawet nie czuję, że jestem za granicą
Pierwszym zatrudnieniem Kseni na Słowacji była praca we francuskiej firmie konsultingowej:
– Zajmowałam się rekrutacją – wyborem najlepszych konsultantów do fabryk samochodów na Słowacji, w Polsce i Czechach. Słowacja ma dobrze rozwinięty przemysł motoryzacyjny i w prawie każdej rodzinie przynajmniej jedna osoba pracuje w tej branży. Ponieważ firma była zagraniczna, nikt nie wymagał znajomości słowackiego – mój płynny angielski był OK. W Bratysławie jest wiele międzynarodowych firm, w których wystarczy angielski.
Są też jednak opcje dla tych, którzy nie mówią po angielsku.
Fabryki i zakłady mają już koordynatorów, którzy mówią po ukraińsku i tłumaczą instrukcje dla pracowników. Podobnie jest w hotelach, gdzie wiele z nas pracuje przy sprzątaniu. Ukrainki są pracowite i chętnie się je zatrudnia
Wiele z nich nauczyło się już dobrze słowackiego (nie ma tu programów integracyjnych, ale dostępne są kursy językowe). Otwarto wiele ukraińskich firm: restauracji, sklepów, salonów piękności. Ukraińcy są wszędzie, więc nawet nie czuję, że jestem za granicą.

Innym ważnym projektem, nad którym pracowałam, była Ukraińska Szkoła w Ewakuacji. To było miejsce, w którym ukraińska młodzież mogła kontynuować w języku ukraińskim naukę z naszymi nauczycielami, jednocześnie ucząc się słowackiego – stopniowo, bez niepotrzebnego stresu. Wiele z tych dzieci dostało się na europejskie uniwersytety.
Nawiasem mówiąc, szkolnictwo wyższe na Słowacji jest bezpłatne
Już w pierwszym roku mojego pobytu na Słowacji ukraińskie kobiety zaczęły prosić mnie o pomoc w znalezieniu pracy. Zaczęłam im pomagać, a po pewnym czasie wraz z podobnie jak ja myślącymi wolontariuszami opracowaliśmy serię projektów wspierających ukraińskie kobiety i wysłaliśmy propozycje do różnych organizacji. Ostatecznie organizacja pozarządowa Sme Spolu zaoferowała mi zostanie główną koordynatorką jednego z największych projektów dla nastolatków – właśnie Ukraińskiej Szkoły w Ewakuacji. Rok później otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź od UN Women i przez pięć miesięcy uczyłam 24 ukraińskie kobiety, jak się samorealizować. Teraz pracuję jako konsultantka ds. poszukiwania pracy w mojej specjalności – również na rzecz ukraińskich kobiet. Udało mi się już pomóc wielu z nich.
Ogólnie rzecz biorąc, moje dzieci i ja czujemy się na Słowacji dobrze. Przede wszystkim dlatego, że miejscowi dobrze traktują obcokrajowców. To dorosłe i naprawdę tolerancyjne społeczeństwo.
Wyborcy Ficy to głównie starsi ludzie z prowincji, oglądający rosyjskie kanały
Opinię, że na Słowacji nie czujesz się jak obcy, potwierdza Julia Hołozubowa z Charkowa, która przyjechała tu wiosną 2022 roku:
– W mentalności Słowaków (przynajmniej tych, których spotykamy) nie ma „hulaj dusza”: ludzie szanują siebie nawzajem, szanują cudzą przestrzeń i własność. Większość Słowaków po prostu nie rozumie, jak można zabrać coś, co należy do kogoś innego. Wszyscy tu potrafią pozostawiać swoje rzeczy bez nadzoru – plecaki, rowery, skutery. Wszyscy, których znam, a którzy zapomnieli lub zgubili swoje telefony, później je znaleźli.
W lokalnych grupach w mediach społecznościowych możesz natrafić na wiadomości typu: „Ktoś zostawił pieniądze w bankomacie. Zaniosłem je do banku – możesz je tam odebrać”

Chociaż mój słowacki jest wciąż daleki od doskonałości, nigdy nie spotkałam się z uprzedzeniami – niektórzy tutaj rozumieją angielski, inni ukraiński lub rosyjski. Słowacy nie robią z tego wielkiej sprawy. Kolejną miłą niespodzianką jest to, jak potrafią się jednoczyć, zwłaszcza dla wspólnego celu. Moje dzieci i ja [Julia ma troje dzieci – przyp. aut.] doświadczyliśmy tego, gdy mieszkaliśmy na wsi, a potem w małym miasteczku Modra. Miejscowi sami organizowali autobusy z pomocą dla ukraińskich rodzin, cała wieś była zaangażowana.
To wsparcie i współczucie trwa nadal. Wszyscy, których znam, są przeciwko Ficy, przeciwko Rosji. Ci ludzie byli zszokowani wynikami wyborów na Słowacji. Protestują, mówią, że nie chcą żyć w ZSRR. W Bratysławie prawie nikt nie głosował na Ficę. Jego wyborcy to głównie starsi ludzie z prowincji, którzy oglądają rosyjskie kanały i tęsknią za sowiecką przeszłością. Na szczęście w moim otoczeniu nie ma takich ludzi.
Mój syn był zaskoczony zachowaniem słowackich dzieci w szkole. Na początku myślał, że udają – takie były przyjazne i uważne, od pierwszego dnia chciały mu wszystko pokazywać, prosiły, żeby chodził z nimi na spacery. Później zdał sobie sprawę, że były szczere.
Słowackie dzieci są naprawdę miłe, nie są złośliwe. Nie ma znęcania się – i dlatego moje dzieci biegają teraz do szkoły każdego dnia z radością
Słowacy są też bardzo spokojni, nie lubią zamieszania. Chociaż Bratysława to stolica, nikt tu się nie spieszy – ludzie chodzą powoli, przyglądając się wszystkiemu dookoła. Po Charkowie, gdzie wszyscy ciągle gdzieś biegali, przez długi czas wydawało mi się to dziwne. Teraz już się przyzwyczaiłam i sama się nie spieszę.
Julia pracuje w magazynie, sortuje damską odzież. Jest zadowolona z warunków swojej umowy:
– Mam oficjalne zatrudnienie, ubezpieczenie, dni wolne, pełny pakiet socjalny ze zwolnieniem lekarskim i urlopem. Supermarkety często oferują elastyczny grafik, mam wolne soboty i niedziele – ten ostatni punkt był szczególnie ważny ze względu na moje dzieci. Na początku było ciężko fizycznie, bo cały dzień byłam na nogach. Ale przyzwyczaiłam się. Kiedy zaczęłam pracować szybciej i spełniać normy, otrzymałam podwyżkę. Moje doświadczenie i doświadczenie wszystkich Ukraińców, których znam, pokazuje, że na Słowacji możesz czuć się dobrze, jeśli pracujesz. Pracy jest wystarczająco dużo, ale lepiej jechać na Słowację albo z zapasem pieniędzy (żebyś nie musiała się zastanawiać, skąd je wziąć), albo przynajmniej z ogólnym planem działania – świadomością tego, co zamierzasz robić. Bo nie będzie czasu na „odnalezienie siebie”.
Według Julii kuchnia na Słowacji jest podobna do ukraińskiej:
– Kupujemy te same produkty co w Ukrainie. Narodowa potrawa to tutaj kapuśniak. Jest trochę podobny do naszego barszczu, ale bez pomidorów i buraków: dużo kapusty i dużo mięsa. Słowacy uwielbiają też knedliki. Najpopularniejsze są z bryndzą.
Latem 2024 r. Centralny Departament Pracy, Spraw Społecznych i Rodziny Słowacji opublikował dane pokazujące, że liczba zatrudnionych obcokrajowców w kraju szybko rośnie, a Ukraińcy są tu na czele (40 procent). Lokalne medium „Trend” zauważa, że, biorąc pod uwagę niedobór siły roboczej, 12,5-procentowy wzrost liczby zatrudnionych w tym kraju jest wskaźnikiem znaczącym.


Po wojnie Ukrainę czeka boom gospodarczy
Każda wojna, zwłaszcza tak krwawa i długotrwała, jak ta w Ukrainie, pogarsza sytuację demograficzną. Zmniejsza się liczba ludności, spada wskaźnik urodzeń, wzrasta śmiertelność, ludzie emigrują. Według Eurostatu ponad 4 miliony Ukraińców korzysta obecnie z tymczasowej ochrony w krajach europejskich. Instytut Demografii i Studiów Społecznych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy ocenia, że ich powrót należy rozważać już dziś.
Sestry rozmawiają z demografką Ellą Libanową, demografką i szefową Instytutu, o tym, co należy zrobić, by pomóc Ukraińcom w powrocie do domu, jaka jest korzyść z powstania nowego resortu – Ministerstwa Jedności Narodowej, czy sytuacja demograficzna w Ukrainie jest zagrożona i czy po zniesieniu stanu wojennego należy spodziewać się nowej fali migracji.

Natalia Żukowska: Niemiecki „Der Spiegel” nazwał niedawno sytuację demograficzną w Ukrainie „katastrofalną”. Zauważono, że kryzys, który rozpoczął się w latach 90., osiągnął groźne rozmiary z powodu masowej emigracji, liczby ofiar wśród żołnierzy i cywilów oraz okupacji niektórych terytoriów. Jaka jest rzeczywista sytuacja?
Ella Libanowa: Chciałabym wiedzieć, czy „Der Spiegel” może wymienić choćby jeden kraj, który był w stanie wojny przez dziesięć lat i nie miał katastrofalnej sytuacji demograficznej. Przeprowadzając te badania, oni przyglądają się skali migracji, wskaźnikowi wyludnienia, wskaźnikom urodzeń i zgonów. Oczywiście to głęboki kryzys demograficzny, nie nazwałabym go jednak katastrofą. Po 2022 r. sytuacja jest mniej więcej stabilna.
No i czy to dobrze, czy źle, że ludzie opuścili Ukrainę? To dobrze, bo pozostali przy życiu
Dla mnie największą wartością jest ludzkie życie. Nie chodzi o młodych mężczyzn, którzy uciekli przed wojną, ale o kobiety i dzieci. Dwoje moich wnuków jest w Ukrainie. Mieszkamy w wiosce, w której często są ostrzeżenia o nalotach. Nawet jeśli możesz wyłączyć telefon, to jadąc samochodem nie możesz wyłączyć głośników na ulicy. A te biedne dzieci słyszą alarmy pięć razy w ciągu jednej nocy. Nie wiem, co dzieje się w ich głowach. Jestem przerażona, gdy o tym myślę. Tak więc, dzięki Bogu, ludzie wyjechali. Mogę powiedzieć jedno: sytuacja z demografią w Ukrainie jest naturalna.
Jak wyjdziemy z tego kryzysu?
Kiedy wojna się skończy, wszystko stopniowo się odrodzi. Jest mało prawdopodobne, że będziemy w stanie przywrócić przedwojenną populację, ale nadwyżka w stosunku do przedwojennych wskaźników urodzeń i zgonów jest całkiem realna. Jestem daleka od oczekiwania wyżu demograficznego, jednak wskaźnik urodzeń z pewnością wzrośnie do 1,5 dziecka na kobietę (w 2021 r. wskaźnik ten wynosił 1,2, a w latach 2023-2024 – mniej niż 1).
Co państwo powinno zrobić w tym kierunku? Mam poważne wątpliwości co do długoterminowego wzrostu wskaźnika urodzeń poprzez zwiększenie dotacji w związku z urodzeniem dziecka. Oczywiście trzeba dawać pieniądze na zabezpieczenie rodzin przed ubóstwem, jednak wydaje mi się, że większy dostęp do placówek przedszkolnych i pozaszkolnych mógłby przynieść lepsze rezultaty.
Musimy przywrócić i rozwinąć ten system. Pozwoli to kobietom nie przerywać życia zawodowego na trzy lata lub dłużej bez utraty kwalifikacji i zubożenia rodziny

Według Eurostatu na dzień 31 października 2024 r. prawie 4,2 mln Ukraińców, którzy uciekli z Ukrainy z powodu rosyjskiej inwazji, otrzymało status tymczasowej ochrony w krajach UE. Jak wygrać walkę o nich? Co powinniśmy zrobić, by wrócili do domu?
Ważne jest to, kiedy wojna się skończy. Bo każdy jej kolejny miesiąc oznacza, że ludzie, którzy wyjechali za granicę, coraz bardziej przystosowują się tam do życia. Znajdują mieszkanie, pracę, dzieci przyzwyczajają się do szkoły, uczą się języka. Nawiasem mówiąc, Polacy szacują, a Eurostat to potwierdza, że ponad 80% naszych „migrantek wojennych” jest zdolnych do pracy i ją znalazło.
Z drugiej strony infrastruktura cywilna jest z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niszczona, firmy są zamykane, ludzie tracą domy i pracę. Odsetek migrantów chętnych do powrotu jest odwrotnie proporcjonalny do czasu trwania wojny. Nie powinniśmy jednak przeceniać znaczenia odpowiedzi zawartych w ankietach.
Po pierwsze, dzisiejsze oceny i zamiary niekoniecznie będą pokrywać się z przyszłymi decyzjami, bo te najprawdopodobniej zostaną podjęte w innych warunkach.
Po drugie, osoby będące w centrum wydarzeń inaczej postrzegają sytuację niż osoby znajdujące się od niego w znacznej odległości i żyjące w innych okolicznościach. Dotyczy to zarówno tych za granicą, jak tych w Ukrainie.
Co powstrzymuje ludzi przed powrotem? Przede wszystkim niebezpieczeństwo
Ludzie boją się nie tylko obecnych bombardowań, ale także tego, że porozumienie pokojowe podpisane z Rosją nie będzie gwarancją długoterminowego bezpieczeństwa, że dojdzie do kolejnego ataku. Ponadto ludzie przebywający za granicą martwią się, że już teraz są negatywnie postrzegani w Ukrainie, więc po powrocie mogą spotkać się nie tylko z napiętnowaniem, ale nawet z marginalizacją. Myślą, że nie będą w stanie znaleźć mieszkania, że nie zostaną zatrudnieni. Jeśli nie mają w Ukrainie nikogo, jeśli cała ich rodzina wyjechała, to też nie pomaga w podjęciu decyzji o powrocie. Spójrzmy na to trzeźwo. Mam sytuację, w której pracownicy wyjechali z całymi rodzinami. Nie wierzę, że wrócą, bez względu na to, jak bardzo będą temu zaprzeczać.
Jeśli ktoś w Ukrainie nie ma już żadnego majątku, to też nie zechce wrócić
Rozumiem, że majątek nie jest najważniejszy, można go sprzedać, ale jednak jeśli go masz, jest to przynajmniej jakaś kotwica, która cię trzyma. Różnica w zarobkach też nie działa na naszą korzyść. Ponadto wielu rodziców myśli o przyszłości swoich dzieci: ich edukacji, perspektywach zatrudnienia, obywatelstwie itp.
Teraz o motywach powrotu. Według tych samych, polskich i niemieckich, ekspertów 70% naszych kobiet, które wyjechały, ma wyższe wykształcenie. Jak łatwo sobie wyobrazić, zdecydowana większość z nich pracuje za granicą w zawodach, które nie są związane z kierunkiem ich studiów i kwalifikacjami. Oznacza to utratę statusu społecznego, naturalnego kręgu towarzyskiego itp. Wiele z nich nie jest z tego zadowolonych. Co więcej, kiedy patrzą na migrantów, którzy wyjechali na długo przed wojną, zdają sobie sprawę, że tej sytuacji nie da się szybko zmienić, przynajmniej nie w ciągu jednego pokolenia. Oznacza to, że wszyscy ci, którzy wyjechali, są praktycznie skazani na kontakty w swoim wąskim kręgu. Nie wszystkim to odpowiada.
Po drugie, nie wszystkie ukraińskie dzieci, zwłaszcza te w wieku gimnazjalnym, przystosowują się do nauki w szkołach na Zachodzie.
A po trzecie, co dziwne, wiele osób nie jest zbyt zadowolonych z systemu opieki medycznej. Jak się okazuje, nie wszystko w Ukrainie jest takie złe.
Jeśli Ukraina po wojnie przeżyje boom gospodarczy – a wierzę, że tak będzie – to nie tylko Ukraińcy tu wrócą, ale i Europejczycy. Bo możliwości samorealizacji będą tu lepsze niż w większości krajów europejskich
W ubiegłym roku Ukraina utworzyła Ministerstwo Jedności Narodowej, które m.in. będzie współpracować z Ukraińcami za granicą. Czy Pani zdaniem jego utworzenie było słuszne?
Łatwiej byłoby powierzyć te zadania Ministerstwu Spraw Zagranicznych, dać mu uprawnienia, personel i wszystko inne. To by wystarczyło. Ale nie jestem urzędniczką państwową, więc nie znam wszystkich motywów tej decyzji. Spotkaliśmy się z ministrem Ołeksijem Czernyszowem. Podczas długiej rozmowy odniosłam wrażenie, że rozumie sytuację. Dzisiaj musimy nawiązać więzi ze wszystkimi Ukraińcami, którzy opuścili ojczyznę. Nie porzucałabym naszego poczucia ukraińskości, jeszcze go nie straciliśmy.
Ale nawet jeśli nie wrócą, mogą być „agentami wpływu” i pomóc poprawić wizerunek Ukrainy na świecie. A to jest bardzo ważne dla nich i dla nas. Jeśli ktoś mieszka za granicą i czuje więź z Ukrainą, nie wszystko stracone.
Ministerstwo zorganizuje Narodową Agencję Jedności, a ta otworzy oddziały w kluczowych krajach, w których mieszkają Ukraińcy – przede wszystkim w Niemczech, Polsce i Czechach. W stolicach tych krajów powstaną centra jedności. Co to da?
Przede wszystkim pomoże utrzymać więzi z Ukrainą; nie ma dziś nic ważniejszego. Nie możemy pozwolić ludziom zapomnieć o ich ukraińskości. Wszystkie kraje europejskie są zainteresowane wykształconymi, pracowitymi i stroniącymi od konfliktów ukraińskimi pracownikami.
Co więcej, zatrzymanie znacznej liczby ukraińskich kobiet oznacza po zniesieniu stanu wojennego drugą falę migracji – tym razem mężczyzn
O jej konsekwencjach dla Ukrainy nie trzeba nawet mówić. Takie ośrodki powinny więc powstawać nie tylko w Niemczech, Polsce i Czechach, ale także np. w Wielkiej Brytanii. By ludzie mieli gdzie się spotykać, otrzymywać różne usługi, w tym informacyjne, uczyć się języka i poznawać kulturę – a w efekcie brać udział w ukraińskich wydarzeniach i np. w wyborach.
Czernyszow obiecuje mężczyznom, którzy powrócą z zagranicy, zarezerwowanie miejsc pracy.
Obawiam się, że oni w to nie uwierzą, ale trzeba było to obiecać. Można dążyć do tego, by do Ukrainy wróciły te 4 miliony zarejestrowanych migrantów, w pełni zdając sobie jednak sprawę ze skuteczności takiego kroku. Bardziej realistyczne jest dążenie do powrotu, powiedzmy, 400 tysięcy. Takie podejście byłoby przejawem swoistego cynicznego optymizmu, bardzo dziś potrzebnego.
Jaki odsetek Ukraińców pozostanie Pani zdaniem za granicą na zawsze?
Skupiam się na powojennej sytuacji na Bałkanach. To kraje najbliższe nam zarówno geograficznie, jak pod względem stylu życia. Wróciła jedna trzecia tamtejszych emigrantów. Ja marzę o połowie, kiedyś marzyłam o 60 procentach. Powtarzam raz jeszcze: wszystko zależy od tego, kiedy skończy się wojna i jak poważne będą gwarancje bezpieczeństwa. Musimy sprawić, by ludzie uwierzyli, że pokój będzie trwał. Bo jeśli uznają, że cały ten pokój to tylko sześciomiesięczny rozejm, a potem wszystko zacznie się od nowa, to nie wrócą.

Niektórzy badacze przewidują, że do 2051 roku w Ukrainie będzie 25 milionów Ukraińców. Według ONZ takiej liczby należy spodziewać się w 2069 roku. Na ile realistyczne są te prognozy?
Tutaj musimy zrozumieć, w jakich granicach się poruszamy. W naszym instytucie szacujemy liczbę ludności na terytorium kontrolowanym przez legalne władze ukraińskie i w granicach z 1991 roku. Robimy prognozy dla wojska, Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Pracy i Funduszu Emerytalnego – ale w kilku wersjach, z których każda opiera się na dużej liczbie założeń dotyczących rozwoju wydarzeń (wojskowych, gospodarczych, politycznych) w Ukrainie. Szacunki ONZ opierają się na pewnych uogólnionych modelach zachowań demograficznych. To zupełnie różne podejścia i nie wiadomo, które okaże się lepsze.
Wielokrotnie podkreślała Pani, że po wojnie Ukraina doświadczy wzrostu gospodarczego. Czy to oznacza, że powinniśmy spodziewać się napływu migrantów? Z jakich krajów mogliby pochodzić?
Wszystko zależy od skali boomu, skali i struktury popytu na pracę, warunków pracy i płac. Nasze ubóstwo w rzeczywistości ochroni Ukrainę przed napływem migrantów, którzy liczyliby na wsparcie socjalne. Bardziej prawdopodobne jest, że przyciągniemy tych migrantów, którzy chcą pracować.
Jest taka książka Johna F. Kennedy’ego, zatytułowana „Naród imigrantów”, swego czasu obroniłam na jej podstawie doktorat. Kennedy argumentował, że Ameryka stała się wielkim krajem z potężną gospodarką właśnie dzięki imigrantom. Ludzie przyjeżdżali z dwiema walizkami i zaczynali od zera, ciężko pracując.
Trudno powiedzieć, z jakich krajów będą pochodzić nasi imigranci. Z reguły ludzie przenoszą się z biedniejszych krajów do bardziej rozwiniętych. Ale kto w pierwszej kolejności uprzemysłowił Związek Radziecki? Okazuje się, że to byli Amerykanie. To oni sprowadzili tu fabryki. A kto zbudował elektrownię wodną Dniepr?
Dlatego właśnie Europejczycy z bardzo rozwiniętych krajów mogą tu przyjechać – bo będą tu lepsze możliwości samorealizacji, spełnienia swoich planów twórczych, zawodowych i innych
Dlaczego spodziewam się boomu? Kiedyś marzyliśmy o byciu pomostem między Rosją a Europą. Teraz oczywiście nie widzę powodu do takich marzeń, jesteśmy raczej skazani na bycie barierą. Ale żeby być wiarygodną barierą, musimy być bogatym krajem z potężną armią. Inaczej nie wyrwiemy się z kajdan rosyjskiej propagandy.
Teraz świat pomaga nam nie tylko z empatii i poczucia sprawiedliwości, ale także ze względu na własne bezpieczeństwo. Tak samo będzie po wojnie. Niedawno uczestniczyłam w konferencji w Czerkasach. Był tam człowiek, który mieszka w Polsce i jest swego rodzaju pomostem między polskim biznesem a Ukrainą. Powiedział, że tysiące polskich firm jest gotowych inwestować w Ukrainie już dziś. Austriacy też są gotowi to zrobić. Dlatego po wojnie pojawią się pieniądze, choć na dobrą sprawę pieniądze są już teraz. Po prostu inwestycje są teraz realizowane w innych obszarach.
Zachodni partnerzy dużo dziś mówią o potrzebie mobilizacji 18-letnich mężczyzn. Matki próbują więc wywozić z kraju swoje dzieci już w wieku 17 lat. Czy Ukrainie grozi utrata całego pokolenia młodych ludzi?
Kiedy zaczęły się rozmowy o możliwości poboru 18-latków, zaczęłam czytać, co na ten temat mają do powiedzenia naukowcy. Brytyjska szkoła psychologów społecznych twierdzi, że człowiek jest ukształtowany psychicznie w wieku 25 lat. Zwróćmy uwagę: od kiedy ludzie w Wielkiej Brytanii mogą głosować, od kiedy mogą kupować alkohol w barze? Od 21. roku życia. Obaj moi dziadkowie i ojciec walczyli na wojnie. Mimo że byłam wtedy jeszcze mała, coś pamiętam. Mówili mi, że ci, którzy szli na front w wieku 18 lat, ginęli najszybciej, bo nie mieli pojęcia, jak się zachować. Dlatego jestem przeciwna mobilizacji w tym wieku.
W wieku 25 lat masz już coś w głowie. A 18-letni człowiek to wciąż dziecko
Uważam, że jesteśmy w stanie kształtować potencjał mobilizacyjny kosztem pokoleń starszych. Poza tym prezydent powiedział, że tego nie zrobi. Co do utraty pokoleń, to nie lubię takiego gadania. Pokolenie jest stracone, gdy zostanie zabite. Skoro ludzie wyjechali, to zróbmy wszystko, by wrócili. Powtarzam raz jeszcze: nie cieszę się z 4-milionowej migracji. Rozumiem jednak, że to lepsze niż gdyby ci ludzie pozostali w Chersoniu, Charkowie czy na terytoriach okupowanych.
Czy powinniśmy spodziewać się nowej fali migracji po zniesieniu stanu wojennego?
Zdecydowanie istnieje takie ryzyko. Jest ono związane z kilkoma czynnikami. Po pierwsze, z tym, czy mężczyźni będą w stanie znaleźć pracę z przyzwoitym wynagrodzeniem w Ukrainie. Czy będą mieli mieszkanie lub możliwość jego wynajęcia? Jakie będą warunki dla kobiet za granicą? I czy ludzie uwierzą, że pokój będzie trwał?
Myślę, że te czynniki odegrają decydującą rolę w podejmowaniu decyzji.


Sprawa 800 plus dla Ukraińców, czyli o europejskich wartościach
Zakładnicy kampanii wyborczej
23 stycznia opozycyjna Konfederacja złożyła w Sejmie projekt ustawy o zmianie ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy.
– A potem wydarzenia potoczyły się z prędkością światła – mówi ukraiński prawnik Wasyl Ilnycki. – Pomysł ograniczenia dostępu do 800+ spodobał się siłom politycznym, które łącznie mają 80% miejsc w Sejmie. To rzadka sytuacja, gdy „wszystkie gwiazdy ustawiły się w jednej linii”, niezależnie od poglądów politycznych, a wszystkie kluczowe postacie w polskiej polityce poparły pomysł, by cudzoziemcy ze statusem „UKR” otrzymywali świadczenia socjalne tylko wtedy, gdy mieszkają, pracują i płacą podatki w Polsce.
– Wyborca nie będzie zagłębiał się w szczegóły, że Ukraińcowi ze statusem „UKR” zostanie ograniczony dostęp do zabezpieczenia społecznego – ale jeśli otrzyma kartę pobytu, to nie. Najważniejsze jest to, że w wiadomościach pojawiło się słowo „Ukrainiec”. W ten sposób każda partia stara się zadowolić swoich wyborców – dodaje Ilnycki.
Prawo do otrzymywania 800+ ma być zarezerwowane tylko dla tych Ukraińców, którzy mieszkają na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z dzieckiem, oficjalnie pracują lub prowadzą działalność gospodarczą w Polsce, płacą podatki i inne składki do polskiego budżetu.
Jeśli Ukrainiec otrzymuje 800+, ale nie spełnia choćby jednego z tych warunków, po wejściu w życie ustawy wypłaty zostaną mu wstrzymane. Dotyczy to wniosków złożonych od 01 lutego 2025. Jeśli jednak wnioskodawca będzie w stanie ponownie spełnić wszystkie wymagania w późniejszym terminie, świadczenia zostaną wznowione.

Mowa liczb
Według stanu na 14 stycznia 2025 r. w Polsce przebywało prawie 400 tys. ukraińskich dzieci poniżej 18. roku życia z PESEL-em oznaczonym „UKR”. Jednak według Aleksandry Gajewskiej, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, w 2024 r. świadczenie 800+ było wypłacane tylko na 209 000 (według ZUS na 292 000). Oznacza to, że nie wszystkie dzieci, które uciekły przed wojną, otrzymały w Polsce pomoc.
Według danych opublikowanych przez polski rząd 23 stycznia 2025 r. 78% ukraińskich uchodźców jest oficjalnie zatrudnionych w Polsce. Według ZUS w 2024 r. na wypłaty dla ukraińskich dzieci wydano 2,8 mld zł, a w samym 2023 r. (dane za 2024 r. nie są jeszcze dostępne, ale liczba ta będzie wyższa) Ukraińcy wpłacili do budżetu państwa polskiego 15 mld zł w podatkach i składkach na NFZ i ZUS
Czy z tej różnicy nie da się zapewnić ukraińskim matkom, które nie mogą pracować, wspomnianych 800 złotych dopłaty?
Według ZUS Ukraińcy są największą grupą cudzoziemców płacących składki ubezpieczeniowe w Polsce. Na koniec listopada 2024 r. płaciło je około 800 tys. Ukraińców.
Ale to nie wszystko. Dane ZUS nie uwzględniają przecież tych Ukraińców, którzy pracują na podstawie umowy o dzieło. A od tego typu umów cywilnoprawnych nie odprowadza się składek na ubezpieczenie społeczne.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia w reakcji na projekt ustawy oświadczył, że z nieszczęśliwych ukraińskich matek, których dzieci chodzą do szkoły, a które nie mogą pracować, nie będzie robił zakładników kampanii wyborczej.
Dlaczego w Polsce są ukraińskie uchodźczynie, które nie pracują?
Odpowiedź jest prosta: bo większość z nich to samotne matki wychowujące niepełnosprawne dzieci lub dzieci w wieku przedszkolnym. One nie mogą pracować, jeśli harmonogram pracy nie jest elastyczny, zaś w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby bezpłatnie zaopiekować się dziećmi, jeśli np. zachorują. A pensja takich kobiet zwykle ledwo wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Pod koniec 2024 r. napisałam artykuł badawczy pt. „Uchodźcy wojenni w Polsce: między domem a bezdomnością” do trzeciego tomu książki „Wojna w Ukrainie” pod redakcją prof. Stanisława Stępnia. Analizuje ona problemy adaptacji, integracji i wyzwań, przed którymi stanęli uchodźcy wojenni z Ukrainy w Polsce. W tym celu nagrałam ponad sto wywiadów z Ukrainkami w wieku od 25 do 75 lat, które przyjechały do Polski z powodu wojny. Były to wyznania uchodźczyń, w których podkreślały, że zgodziły się opowiedzieć o swoim życiu w Polsce tylko dlatego, że mnie znały. Wiedziały, że też jestem uchodźczynią, a więc uznały, będę w stanie je zrozumieć i nie skrzywdzić.
W trakcie naszych rozmów zobaczyłam, jak przejawia się tak zwany „czynnik milczenia” uchodźców. Oznacza on, że aby przetrwać w nowym środowisku, uchodźcy wojenni są gotowi milczeć w odpowiedzi na obelgi i nie wyrażać swojego stanowiska. Mówiły: „W domu w takiej sytuacji walczyłybyśmy, ale tutaj milczymy”
Przejawy „czynnika milczenia” uchodźczyń można wyraźnie dostrzec w ich opowieściach o pracy. Zwłaszcza jeśli są to kobiety z grup szczególnie wrażliwych – samotne matki wychowujące dzieci niepełnosprawne, dzieci w wieku przedszkolnym i szkoły podstawowej. To kobiety, które boją się utraty pracy, ponieważ potrzebują jej, by przetrwać. Na przykład jeśli dzieci uchodźczyń często chorowały, kobiety te zgadzały się pracować dłużej za niższe wynagrodzenie – albo były gotowe wziąć winę na siebie, jeśli w pracy pojawiały się problemy lub konflikty nie z ich winy.

„Przez ostatnie półtora roku pracowałam w niepełnym wymiarze godzin – powiedziała 33-letnia Maria z obwodu sumskiego. – Pozwolono mi pracować 7 godzin zamiast 8, ale musiałam sprzątać kilka pomieszczeń o powierzchni 2500 mkw. Tymczasem osoby, które pracowały tam w pełnym wymiarze godzin przez 8 godzin, sprzątały nie więcej niż 1300 mkw. Oznacza to, że pracowałam za dwie osoby, a płacono mi o połowę mniej. Ale nie narzekałam, bo taki grafik był dla mnie ważny. We wrześniu moja siedmioletnia córka zaczęła ciągle chorować: ból gardła, zapalenie płuc, grypa, COVID. W końcu musiałam zrezygnować z pracy, żeby zająć się dzieckiem. Teraz znów szukam pracy”.
40-letnia Ołena Jacenko z obwodu charkowskiego: „Z zawodu jestem księgową. W Polsce najpierw pracowałam na kasie w sklepie. Czasami klient podchodził i głośno mówił coś obraźliwego, gdy słyszał mój ukraiński akcent. W takich przypadkach zawsze milczałam. Potem pracowałam jako pomoc kucharza w przedszkolu. Myślałam, że jeśli będę miała mniej kontaktu z ludźmi, będzie mi łatwiej. Ale miałam pecha, bo zespół był uprzedzony do Ukraińców. Często płakałam, ale i tam milczałam. W końcu nie wytrzymałam i odeszłam. Jeśli do wiosny nie znajdę pracy, przeprowadzę się do Ukrainy, z sześcioletnią córką i ośmioletnim synem. Nasza wioska leży w obwodzie charkowskim”.
„Przez ponad dwa lata pracowałam w niepełnym wymiarze godzin w firmie świadczącej usługi w zakresie kształtowania krajobrazu i sprzątania – wspominała z kolei Natalia z obwodu chersońskiego. – Na zimę ludzie są tam zwalniani. Zwykle pracowaliśmy na ulicy, a nasi koledzy rozmawiali ze sobą po rosyjsku, bo w zespole byli Białorusini i Gruzini. I często zdarzało się, że przechodnie krzyczeli na nas: ‘Jedźcie na swoją Ukrainę, nie bierzcie naszych 800+!’.
Poza 800+ nigdy nie otrzymałam żadnej innej pomocy socjalnej. To zasiłek na dzieci, które uratowałam od śmierci
Właścicielka mieszkania powiedziała mi, że mogę napisać podanie do MOPS-u, bo mam niskie dochody i w związku z tym mogę dostać dopłatę do obiadów w przedszkolu.
A tam, ni stąd, ni zowąd, jak gdybym złamała prawo, pracowniczka socjalna zapytała: ‘Dlaczego pani nie pracuje? Gdzie jest pani mąż? Dlaczego nie wraca pani do domu?’.
Odpowiedziałam: ‘Pracuję, ale zarabiam za mało, nie mogę pracować na pełen etat, bo jestem tu sama z dwójką dzieci w wieku przedszkolnym. Mój mąż zaginął ponad dwa lata temu, kiedy Rosjanie zajęli nasze miasto Oleszki, w lewobrzeżnej części obwodu chersońskiego. Później miasto zostało zalane w wyniku wysadzenia przez Rosjan elektrowni wodnej w Kachowce. Więc teraz nie mam dokąd wracać’.
Pracowniczka powiedziała, że powinnam wrócić w przyszłym tygodniu, ponieważ osoba, która zajmuje się tymi sprawami, jest na wakacjach. Ale nigdy więcej tam nie poszłam. Znów szukam pracy”.
Wsparcie nie może się skończyć, dopóki trwa wojna
W Polsce od 2022 roku realizowanych jest wiele projektów mających na celu integrację uchodźców z polskim społeczeństwem. Na przykład w Olsztynie na programy wsparcia i integracji przeznaczono setki tysięcy złotych z funduszy unijnych, budżetu państwa i budżetów regionalnych. Przez prawie trzy lata pieniądze te były wydawane na kursy języka polskiego, wykłady na temat polskiej kultury, literatury, historii, edukacji i medycyny itp. Organizowano także wydarzenia rozrywkowe w języku polskim, kupowano dla Ukraińców bilety do kina, teatrów i muzeów. Jednak pracujące Ukrainki zwykle w tych spotkaniach nie uczestniczyły, bo odbywały się one w godzinach pracy. Z tej pomocy korzystały głównie osoby z grup wrażliwych. Czyli te, które prawdopodobnie zostaną zmuszone do opuszczenia Polski, jeśli stracą jedyną pomoc socjalną na wychowanie dzieci, czyli 800+.
A ja mam pytanie: Po co przez prawie trzy lata wydawano pieniądze na integrację uchodźców z polskim społeczeństwem, skoro teraz tych ludzi wrzucono do kategorii „wyłudzacze zasiłków”?

Uproszczenia i stereotypy są niebezpieczne, ponieważ nie uwzględniają ważnych wyjątków. Uchodźcy to osoby poszukujące pracy, uczące się, zdobywające nowe kwalifikacje, a także ludzie należący do grup szczególnie wrażliwych. Projekt ustawy o zmianie warunków wypłacania 800+ dla ukraińskich uchodźców nie mówi nic o takich osobach jak:
- dzieci pod opieką emerytów;
- dzieci rodziców niepełnosprawnych;
- przewlekle chore dzieci wymagające stałej opieki;
- dzieci niepełnosprawne;
- dzieci wychowywane przez samotnych rodziców (w szczególności po śmierci polskiego małżonka, który od dłuższego czasu legalnie pracował w Polsce).
Zamiast epilogu
Ja również należę do wrażliwej grupy uchodźców – „wyłudzaczy zasiłków”. Jestem wdową po poległym żołnierzu samotnie wychowującą dwójkę dzieci. 4 sierpnia 2022 r. mój mąż, Rusłan Choda, dowódca plutonu zwiadowczego, zginął w akcji podczas ostrzału rosyjskiej artylerii w obwodzie chersońskim. Jego ciało pozostało na okupowanym terytorium. Wtedy nasze dzieci, 11-miesięczna Myrosława i 11-letni Mychajło, uchodźcy wojenni w Polsce, stały się także półsierotami.
Wyjechałam z Ukrainy, bo rosyjskie czołgi stały u bram mojego domu w obwodzie mikołajowskim. Zaczęłam legalnie pracować we wrześniu 2022 roku, gdy tylko moje najmłodsze dziecko skończyło roczek. W ciągu ostatniego roku miałam pięć umów o pracę. Teraz pracuję na podstawie umowy o dzieło. I pracuję nie dlatego, że chcę otrzymywać 800+, chociaż bez tych pieniędzy byłoby mnie i moim dzieciom znacznie trudniej przeżyć.

Wyczerpujące procedury biurokratyczne mające przyspieszyć proces odzyskania ciała mojego męża trwały półtora roku. Dopiero w lutym 2024 roku otrzymałam fragmenty jego ciała i akt zgonu. Nadal nie otrzymałam nie tylko pomocy państwa w związku ze śmiercią mojego męża, ale nawet decyzji o jej przyznaniu. Jak więc z takim doświadczeniem mogę liczyć na pomoc społeczną w innym kraju?
Każdy kraj dba przede wszystkim o własne interesy (choć ukraińscy uchodźcy dbają również o polską gospodarkę). Ale nie wiem, co powiedzieć synowi żołnierza poległego na wojnie, gdy pyta: „Mamo, zawsze mówiłaś, że ta wojna nie toczy się tylko o terytorium. Że Ukraińcy oddają życie, by żyć w normalnym kraju, w demokratycznym społeczeństwie. Za europejskie wartości, które przecież są uniwersalne. Ale czym te wartości są, skoro tak łatwo przymknąć na nie oko, gdy chodzi o wybory?”.


Dajemy ludziom więcej niż herbatę. Dajemy im nadzieję
Poranek. W zimowej Warszawie jest minus 5, ale masz wrażenie, jakby było minus 10. W pobliżu ambasady Ukrainy, przy ulicy Malczewskiego, kilka rodzin z małymi dziećmi. Dorośli szukają czegoś w telefonach, trzymając dzieci za kołnierze na oblodzonym chodniku. Ich dezorientacja znika, gdy tylko zauważają Namiot Wsparcia, z napisami w ojczystym języku. Tutaj na pewno znajdą pomoc.

To miejsce przed konsulatem sporo pamięta. Gdy wybuchła wielka wojna, ulicę zalała fala zdezorientowanych Ukraińców. Polacy zdali wtedy swój najważniejszy egzamin, z człowieczeństwa i empatii, zmieniając się w wielką ekipę ratunkową. Zjednoczył się Mokotów, na ratunek przyszła Warszawa, skrzyknął się cały kraj.
Dzięki pomocy Andrija Deszczycy, ówczesnego ambasadora Ukrainy w Polsce, przed ukraińskim konsulatem na Malczewskiego stanął Namiot Wsparcia. Początkowo to był namiot wojskowy, w którym ludzie mogli schronić się przed deszczem albo upałem, zjeść zupę czy kanapkę, wypić herbatę, otrzymać produkty higieniczne, a w razie potrzeby także odzież i inną pomoc. Był nawet kącik dla dzieci, z książkami i zabawkami.

Później, gdy długa lista ośrodków pomocy dla Ukraińców zmniejszyła się do zaledwie kilku, Namiot Wsparcia pozostał jednym z ostatnich punktów pomocy.
Od tego czasu wsparcie znalazło w nim 100 000 ukraińskich uchodźców. I kolejni wciąż ją tu znajdują.
Cezary i Jowita
– Przede wszystkim przychodzą do nas ludzie w potrzebie, niepełnosprawni, starsze kobiety i mężczyźni. Nie tylko Ukraińcy. To miejsce, w którym mogą porozmawiać, wypłakać się, wiedząc, że zostaną wysłuchani – mówi Cezary Czarnecki. Dwa lata temu trzon Namiotu Wsparcia zorganizował się w fundację „Humanitarni”, a on został jej szefem.
Pan Cezary jest nauczycielem i działaczem ekologicznym, zaangażowanym w ochronę dzikiej przyrody, rzek i lasów. Kiedy zaczęła się inwazja, odłożył swoje sprawy na dalszy plan i włączył się w pomoc Ukraińcom.
– Będę to robił przynajmniej do końca wojny – mówi z przekonaniem.

Obok niego stoi Jowita Malczewska, druga osoba w fundacji. Jest aktywistką food-sharingu, członkinią społeczności, która ratuje jedzenie nieoddane przez sklepy do banków żywności. Była też wolontariuszką w domach dziecka, pomagała zwierzętom.
– Luty 2022 roku był dla mnie takim szokiem, że wszystko, czym żyłam wcześniej, stało się nieważne – wspomina. – Przez pierwszy tydzień słuchałam wiadomości i płakałam. A potem powiedziałam sobie: „Przestań, weź i zrób coś”. Tak zostałam wolontariuszką
„Humanitarni” nie otrzymują wsparcia finansowego od lokalnych władz. Działają dzięki darowiznom od osób prywatnych, kilku zaprzyjaźnionych firm i małych kawiarni, które dzielą się chlebem i ciastkami. Transport i gotowanie zapewniają na własny koszt. Prąd i wodę mają z ambasady – bezpłatnie. Ale za kawałek ziemi, na którym stoi teraz nowy, bardziej niezawodny, plastikowy namiot, płacą 800-1100 złotych miesięcznie do kasy samorządu dzielnicy Mokotów.
Chciałbyś tak żyć?
Rozmawiamy przy stoliku w namiocie. Kawa w papierowym kubku szybko stygnie.
Drzwi nie pozostają długo zamknięte: starsze kobiety wchodzą i biorą ciastka – niektóre jedzą je na miejscu, popijając herbatą, inne zabierają ze sobą. Wygląda na to, że są tu stałymi gośćmi.
Codziennie namiot odwiedza średnio czterdzieści osób w potrzebie – także ci, którzy przyjeżdżają do ambasady załatwić jakieś sprawy.
Cezary Czarnecki pamięta, że trzy lub cztery miesiące po wybuchu wielkiej wojny prywatna pomoc dla ukraińskich uchodźców zaczęła maleć, a trzon grupy wolontariuszy się rozpadł. A potem można było tu i ówdzie usłyszeć groźby, że namiot trzeba zlikwidować. Bo przecież Ukraińcy „już nieźle sobie radzą”:
– Jest taka narracja w polskim społeczeństwie. Ale proszę spojrzeć na tę panią, która właśnie przyszła. Jest mało prawdopodobne, żeby była samodzielna – ze względu na wiek, chorobę. Wielu takich ludzi żyje tylko dzięki pomocy, którą otrzymują w różnych ośrodkach.
– Ciekawe, czy ci, którzy mówią, że tacy ludzie mogą sami sobie poradzić, chcieliby tak żyć: stać w kolejkach po paczkę ryżu czy zupę? – pyta retorycznie pani Jowita

Gdy tak rozmawiamy, ktoś znów wchodzi do namiotu, bierze ciastko, dziękuje nam i wychodzi. Zupełnie jak Nadia z Zaporoża, która nazywa namiot „domem słodyczy”. Teściowa i kilku innych starszych krewnych mieszkają z nią w miejscu tymczasowego zakwaterowania. Rogaliki, które stąd zabiera, są dla nich.
– W domu robimy kanapki, a wieczorami idziemy kupować chleb; od noszenia go bolą plecy – mówi pan Cezary. – Namiot jest otwarty od wtorku do piątku. W poniedziałki nie, bo musimy się wyspać i ogarnąć swoje sprawy. Nie mieliśmy ani jednego dnia urlopu.
Choć w namiocie są grzejniki, moje stopy marzną w zimowych butach.
Miło tu przyjść na kubek ciepłej zupy, zamienić kilka słów, lecz trudno wyobrazić sobie poświęcenie ludzi, którzy pracują tu przez cały rok, w każdej pogodzie
Ktoś to musi robić
Wśród organizacji, które wspomogły działalność Namiotu Wsparcia, są Fundacja LION, World Central Kitchen czy Polskie Stowarzyszenie Osób z Niepełnosprawnościami Intelektualnymi.
W czerwcu 2023 r. „Humanitarni” wysłali pomoc poszkodowanym w wyniku powodzi – po zniszczeniu przez Rosjan zapory w Nowej Kachowce. Teraz zamierzają wysłać 300 kg karmy do prywatnego schroniska w obwodzie kijowskim, w którym przebywa 150 psów. Ale trudno znaleźć przewoźnika.
Przez długi czas 30 świeżych domowych zup dla Namiotu Wsparcia sponsorował codziennie Bar Jedzonko. Teraz znów jest duże zapotrzebowanie na ciepłe jedzenie, bo pora roku zimna. Na zaspokojenie go wystarczyłoby 2500-3000 zł miesięcznie.
Chociaż „Humanitarni” proszą o pomoc organizacje charytatywne i zaprzyjaźnione firmy, środki na swoją działalność pozyskują głównie z wpłat na zrzutka.pl. Jedyną pomocą materialną, jaką otrzymali w tym roku, były prezenty przygotowane przez dzieci ze szkoły w Piasecznie.
Zaapelowali też do władz Warszawy, przesyłając im prezentację, w której szczegółowo opisali, jak i dla kogo pracują.
Mieli nadzieję, że zostaną włączeni do jednego z miejskich programów. W odpowiedzi dostali uprzejmy list: wasza praca jest ważna. I tyle
– A niechby tak urzędnicy zamienili się z nami miejscami na miesiąc, postali sobie w tym zimnie, zobaczyli, jak woda zamarza w naczyniach. Niechby popatrzyli na te kobiety, które nie mają już domu i nie mają do czego wracać – mówi z goryczą Cezary Charniecki. – My dajemy tym ludziom trochę więcej niż herbatę. Dajemy im nadzieję.

Mimo to „Humanitarni” zachowują optymizm i planują dalsze działania. Tyle że w Namiocie Wsparcia brakuje fachowych rąk do pracy.
– Moglibyśmy tu organizować polsko-ukraińskie spotkania integracyjne, ale brakuje nam młodych, aktywnych ludzi – mówi Czarniecki. – Takich jak ci, którzy czasem protestują pod ambasadą Rosji. Chciałbym, żeby byli tu młodzi ludzie, żeby ktoś nas zastąpił choćby przez dwie godziny w tygodniu.
Chciałbym tu kogoś, kto by podał herbatę starszej pani i zapytał, jak się czuje, bo podawanie herbaty to też zajęcie
Wiele osób mówi mi: „Co robisz? Nie masz z tego nic, tylko długi. Komu pomagasz?”. Tyle że każda kolejna osoba, która tak mówi, przekonuje mnie, że robię dobrze, bo ktoś musi to robić. Wszyscy ci ludzie mają czyste niebo nad głowami. Nie wiedzą, że za kilka lat możemy być w takiej samej sytuacji. I wtedy to my będziemy szukać pomocy, ale możemy jej nie otrzymać.


„America First”: Trump zawiesza pomoc dla Ukrainy
Konsekwencje mogą być katastrofalne
Zawieszenie amerykańskiej pomocy humanitarnej dla Ukrainy (pomoc wojskowa nie została zawieszona) wpłynie na wiele dziedzin życia: wynagrodzenia dla nauczycieli, pracowników służby zdrowia, urzędników służby cywilnej; cyberbezpieczeństwo i transformację cyfrową; odbudowę; wsparcie sektora energetycznego, rolnego, publicznego i mediów; reintegrację weteranów; dostawy leków i szczepienia; biznes; ewakuację ludności cywilnej ze strefy walk; wsparcie dla osób wewnętrznie przesiedlonych itd. A to tylko część obszarów w Ukrainie objętych dotychczas pomocą USAID.
W komentarzu dla Radia Liberty posłanka Inna Sowsun wyjaśnia, że pomoc USAID od początku inwazji była niezbędna dla budżetu Ukrainy. Jej zdaniem ten krytyczny obszar może ucierpieć najbardziej.

Według „Financial Times” amerykańscy urzędnicy z Biura Spraw Europejskich i Euroazjatyckich w Departamencie Stanu zwrócili się już do sekretarza stanu USA Marco Rubio o zrobienie wyjątku dla Ukrainy od nakazu zamrożenia pomocy USA dla innych krajów. „W tej chwili nie wiemy, czy wniosek ten zostanie zatwierdzony – w całości lub w części – ale z Waszyngtonu napływają pozytywne sygnały”– czytamy w e-mailu wysłanym 25 stycznia do pracowników USAID w Ukrainie.
26 stycznia Reuters opublikował szczegóły notatki, którą otrzymali pracownicy USAID. „Jesteśmy zobowiązani do wspierania prezydenta w realizacji jego wizji – napisał Ken Jackson, asystent administratora ds. zarządzania i zasobów. – Prezydent dał nam wspaniałą okazję, by zmienić nasze podejście do pomocy zagranicznej na nadchodzące dziesięciolecia – aby postawić Amerykę na pierwszym miejscu”.
Marco Rubio, nowy sekretarz stanu w gabinecie Trumpa, ogłosił te zmiany w przeddzień decyzji o zawieszeniu pomocy:
– Każdy dolar, który wydajemy, każdy program, który finansujemy, i każda polityka, którą wdrażamy, musi być uzasadniona trzema prostymi pytaniami: „Czy to czyni Amerykę bezpieczniejszą?”, „Czy czyni Amerykę silniejszą?”, „Czy to sprawi, że Ameryka będzie bardziej zamożna?”
Dlaczego pomoc USA została zamrożona
Przedstawiciele ukraińskich inicjatyw otrzymujących pomoc, z którymi rozmawiały Sestry, twierdzą, że spodziewali się zrewidowania przez nowy rząd USA polityki pomocy zagranicznej.
Podczas kampanii wyborczej Trump sprzeciwiał się udzielaniu pomocy zagranicznej, która zazwyczaj stanowi około 1% budżetu federalnego – z wyjątkiem sytuacji nadzwyczajnych, jak miało to miejsce w przypadku militarnego wsparcia Ukrainy. Skrytykował również wysokość środków przyznanych Ukrainie na obronę przed rosyjską agresją.
Jednak tym, co dla wielu odbiorców amerykańskiej pomocy jest szokujące, jest fakt, że decyzja ta wpłynęła na wcześniej uzgodnione programy, na które Kongres USA już przeznaczył fundusze. Podczas 90-dniowej przerwy na audyt i inspekcję wszelkie transakcje finansowe dotyczące projektów – nawet tych w trakcie realizacji, które wiążą się ze zobowiązaniami wobec wykonawców i pracowników – są zabronione. Niektórzy odbiorcy pomocy obawiają się, że po zakończeniu audytu nie wszystkie programy zostaną wznowione.

Pojawiają się nieoficjalne informacje, że programy, które podobno nie znajdują się w sferze zainteresowań nowej polityki rządu USA, zostaną zdecydowanie ograniczone. W szczególności te, które mają na celu ochronę praw kobiet, równości, integracji, sprawiedliwości społecznej i środowiska naturalnego
– Kierownik projektu uspokaja nas, że program może być kontynuowany. Nie ma paniki, ale [Amerykanie – red.] ostrzegają nas, że być może będziemy musieli zrezygnować z niektórych obszarów, takich jak zdrowie i prawa kobiet, równość płci itp. Nie możemy jeszcze w to uwierzyć – mówi nam anonimowo szef dużej ukraińskiej organizacji pozarządowej.
Uliana Mowczan, założycielka agencji Connection i ekspertka ds. komunikacji i pozyskiwania funduszy, podzieliła się z nami podobnym spostrzeżeniem:
– Trump wydał już osobny dekret o zamknięciu wszystkich biur i likwidacji stanowisk zajmujących się różnorodnością, równością, integracją i dostępnością (DEIA) oraz sprawiedliwością środowiskową. Bezpośredni cytat z zarządzenia jego administracji brzmi: „Administracja Bidena narzuciła nielegalne i niemoralne programy dyskryminacji pod nazwą 'różnorodność, równość i włączenie'... Oczekuje się, że będzie tak w przypadku wszystkich podobnych programów finansowania. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie to miało również zastosowanie do programów przeciwdziałania przemocy”.
Można jednak założyć, że skoro administracja Trumpa uznaje przydatność pracy UNICEF, wsparcie dla dzieci i rodzin ma szansę pozostać priorytetem.
Jednak oficjalnego potwierdzenia tego stanowiska jeszcze nie ma. Anonimowy pracownik biura USAID w Kijowie powiedział Suspilne, że nie mają szczegółowych instrukcji dotyczących sposobu wdrożenia dyrektywy ani tego, czy będą wyjątki. Stosowny wniosek został już przekazany do Departamentu Stanu USA.
Jak decyzja Trumpa wpływa na Ukrainę
Decyzja administracji Donalda Trumpa wywołała silne reakcje społeczności ukraińskiej. „Zradofile” są przekonani, że USA to partner niewiarygodny, i powołują przykład Afganistanu, który ich zdaniem został porzucony przez Amerykanów.
Podobne obawy podzielają ci, którzy pracują w sektorze publicznym i są zaangażowani w dyskusje na temat decyzji o zawieszeniu pomocy: „Istnieje obawa, że Ukrainie zostanie narzucony niesprawiedliwy ‘pokój’, powrót do rosyjskiej agendy, a ludzie, którzy pracowali nad zapewnieniem demokracji, wolności i praw człowieka, zostaną pozostawieni sobie samym lub staną się wrogami”.
Są też tacy, którzy cieszą się z wiadomości, że „grantobiorcy Sorosa” zostaną bez funduszy
Inni nie pochwalają co prawda zawieszenia pomocy, lecz rozumieją pragnienie administracji Trumpa, by sprawdzić efektywność wydatków. Na przykład Wołodymyr Omelian, były minister infrastruktury Ukrainy, obecnie członek Sił Zbrojnych Ukrainy, napisał na FB: „Moim skrytym życzeniem jest, aby po wznowieniu pomocy co najmniej połowa środków z działań antykorupcyjnych została skierowana na dobre zarządzanie – stworzenie warunków do przyciągnięcia do służby cywilnej prawdziwie profesjonalnych, oddanych ludzi ”.
Według Oksany Kujancewej, członkini zarządu Fundacji Charytatywnej „Wschód SOS” i założycielki „Przytulna Space”, ogólnokrajowej sieci wsparcia psychospołecznego i prawnego, nie wszyscy w Ukrainie rozumieją, jak potężna była pomoc USA i jak bardzo jej utrata zagraża głównym beneficjentom tego wsparcia:
– Nasza fundacja działa od 2014 roku, a we współpracy z USAID – od 2022 roku. Dzięki temu wsparciu stworzyliśmy sieć bezpiecznych przestrzeni w Zaporożu, Charkowie, Mykołajowie, Czerkasach, Winnicy i Kropywnickim, gdzie zapewniamy pomoc psychospołeczną i prawną dorosłym, a także organizujemy zajęcia dla dzieci.
W ciągu dwóch lat ponad 50 tysięcy przesiedleńczyń wewnętrznych otrzymało wsparcie w ramach sieci. Od 2023 r. USAID finansuje połowę kosztów ewakuacji z obszarów frontowych
Od 2022 r. ponad 88 tysięcy osób (w tym 12 100 osób o ograniczonej sprawności ruchowej) opuściło strefę działań wojennych. Przy wsparciu USAID naprawiamy domy w obwodach charkowskim i donieckim, które zostały uszkodzone w wyniku ostrzału i w których nadal mieszkają ludzie – naprawiamy dachy i drzwi, wstawiamy nowe okna.
Obecnie fundacja prowadzi działania współfinansowane przez niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, regularnie gromadzi fundusze od różnych darczyńców, zbierając prywatne darowizny za granicą. I ma nadzieję, że nie będzie musiała czekać aż 90 dni na reaktywację programu USAID.
.jpeg)
Według Otara Dowżenki, dyrektora kreatywnego Lwowskiego Forum Mediów, jeśli amerykańskie finansowanie nie wróci lub zostanie radykalnie zmniejszone, do końca 2025 r. z ukraińskiej przestrzeni znikną dziesiątki, jeśli nie setki mediów, wśród nich wiele bardzo wartościowych.
Dowżenko wyjaśnia, że przed 2022 r. ukraiński rynek medialny został osłabiony, ponieważ w ciągu ostatnich kilku lat otrzymał dwa potężne ciosy: najpierw był kryzys gospodarczy, wywołany w 2014 r. przez rosyjską agresję, potem kryzys w 2020 r., spowodowany epidemią koronawirusa. Z początkiem inwazji na pełną skalę dwa główne źródła przychodów mediów komercyjnych – reklama i sprzedaż treści – na pewien czas zniknęły. Rosjanie zniszczyli lub przejęli sieci telewizyjne i radiowe oraz redakcje, wielu pracowników mediów zostało zabitych, a większość pozostałych jest dziś na wygnaniu.
Jednocześnie właściciele mediów – politycy, oligarchowie, biznesmeni z ambicjami politycznymi – odmówili ich dotowania, ponieważ w czasie wojny w kraju nie ma wyborów, więc media nie mogą zapewnić „wyborczych dywidend”. W tych okolicznościach dotacje stały się jedynym sposobem na przetrwanie dla wielu ukraińskich redakcji.
– Typowa dla wielu regionów sytuacja, w której jest kilka wartościowych mediów, przejrzystych, odpowiedzialnych i wolnych od wpływów politycznych, mediów w dużej mierze jest możliwa dzięki dotacjom – mówi Dowżenko. – To właśnie te media ucierpią najbardziej i prawdopodobnie zostaną zamknięte
Media, które np. biorą pieniądze od lokalnych władz, by robić im PR, te, które nadal są finansowane przez swoich właścicieli lub publikują materiały kryptoreklamowe, będą miały większe szanse na przetrwanie. Chociaż amerykańskie pieniądze nie są jedynym źródłem dotacji, są one najważniejsze i największe. Anulowanie programów grantowych mających na celu wspieranie różnorodności – praw kobiet, mniejszości, równości, LGBT itp. – też będzie miało fatalne konsekwencje. Granty te umożliwiały bowiem mediom o ograniczonych zasobach zwrócenie uwagi na tematy rzadko będące w centrum zainteresowania przeciętnego ukraińskiego newsroomu. Nie oznacza to, że takie tematy nie będą poruszane w ogóle. Jednak bardzo odbije się to na ilości i jakości materiałów. A co za tym idzie – na ochronie kobiet i mniejszości.
<frame>Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) jest instytucją rządową założoną w 1961 roku w celu zapewnienia pomocy międzynarodowej. USAID przyciąga inwestycje i wspiera 29 obszarów w 158 krajach. Według informacji na stronie internetowej tej agencji od początku inwazji dostarczyła ona Ukrainie pomoc humanitarną o wartości 2,6 mld dolarów. Ponadto ASAID przeznaczyła 5 mld dolarów na projekty rozwojowe i kolejne 30 mld dolarów w ramach bezpośredniego finansowania z budżetu. <frame>


„Za waszą wolność i naszą”: wiec poparcia dla Gruzji w Krakowie
Alaksandr przyjechał z Białorusi do Polski w 2021 roku, jest studentem. Na wiecu trzyma trzy flagi: polską, gruzińską i europejską. To prawdziwy Europejczyk – mówi w 5 językach: białoruskim, polskim, ukraińskim, rumuńskim i angielskim. A do mnie zwraca się po ukraińsku:
– Nie mógłbym żyć na Białorusi, gdzie nie ma wolności słowa i panuje dyktatura. Chcę być wolny, więc wyjechałem na studia do Polski. Tutaj poczułem, czym jest wolność.
Jako Białorusin rozumiem ludzi, którzy walczą o wolność swojego kraju. Kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie, pomagałem Ukraińcom. Teraz, gdy widzę walkę Gruzinów, nie mogę ich nie wspierać.
Świat może nie do końca rozumieć, co dzieje się w Gruzji. Ale kiedy Gruzini na całym świecie wychodzą na ulice i mówią, co się naprawdę dzieje, dzielą się swoimi historiami – to działa. Jeśli nie możesz tego robić we własnym kraju, musisz to robić tam, gdzie możesz.

Krzysztof z Krakowa trzyma dużą gruzińską flagę, a do plecaka przywiązał niebieskie i żółte wstążki. Przyjechał, by wesprzeć Gruzinów w ich dążeniu do przyłączenia się do Europy:
– Takie protesty są ważne. Nie zebrało się tyle osób, ile bym chciał, ale i tak musimy pokazać światu naszą solidarność. I to, że Gruzini mogą liczyć na naszą pomoc.

W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele społeczności gruzińskiej w Krakowie, organizacji pozarządowych, a także społeczności białoruskiej i słowackiej.
Iwona Reichardt reprezentowała na spotkaniu Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego oraz magazyn „Nowa Europa Wschodnia”. Zdecydowali się dołączyć do organizacji tego wydarzenia, ponieważ protesty, które trwają w Gruzji od ponad 50 dni, są bardzo ważne dla jej przyszłości.
– Gruzja nie jest naszym sąsiadem, ale ze względu na historyczne relacje między nami wspieramy Gruzinów w ich dążeniu do bycia demokratycznym europejskim krajem. Oni nie chcą u siebie rosyjskiego autorytaryzmu, mówią to od wiosny 2024 roku. Mam wielu przyjaciół w Gruzji i martwię się o nich. Drodzy przyjaciele z Gruzji: nie jesteście sami, możecie na nas liczyć.

Giorgi Beroszwili, prezes Stowarzyszenia Gruzińskiego w Krakowie, mieszka w Polsce od ponad dwóch lat. Na wiecu ogłosił powstanie organizacji, której celem jest promowanie gruzińskiej kultury wśród mieszkańców miasta:
– Moja rodzina wciąż jest w Gruzji, jest tam też wielu moich przyjaciół. Patrząc na działania rządu nie zdziwiłbym się, gdyby wiele osób z Gruzji wkrótce wyjechało. Przebywanie w tym kraju będzie zdecydowanie niebezpieczne dla aktywistów. Gruziński rząd już używa wobec nich siły.
Stworzyliśmy Stowarzyszenie Gruzińskie w Krakowie. To przestrzeń dla Gruzinów, którzy tu mieszkają. Będziemy promować naszą kulturę. Chcemy też pokazać naszą solidarność z tymi, którzy protestują na głównych ulicach Tbilisi od prawie dwóch miesięcy.

Łeonid z Kijowa, ubrany w haftowaną koszulę, stoi z europejską flagą. Przyjechał tu, by wesprzeć Gruzję:
– Protesty w Gruzji bardzo przypominają mi Majdan i początek Rewolucji Godności w Ukrainie. Ludzie, którzy walczą o wolność swego kraju, zasługują na maksymalne wsparcie, gdziekolwiek mieszkają.
Grzegorz Artur Górski, przedstawiciel KOD Małopolska, uważa, że nie można stać z boku tego, co dzieje się w Gruzji. Od pierwszego dnia wojny w Ukrainie zbiera pomoc, nosi ukraińskie symbole i ma wielu przyjaciół wśród Ukraińców:
– Minęły prawie dwa miesiące, odkąd premier Gruzji ogłosił, że jego kraj zawiesza proces integracji z Unią Europejską. Od tego czasu gruzińskie kobiety i mężczyźni codziennie wychodzą na ulice, by protestować. Każdy z nas widział nagrania z ludźmi stojącymi przed armatkami wodnymi i brutalnie oblewanymi zimną wodą. Widzieliśmy protestujących, którzy próbowali chronić się przed petardami, słyszeliśmy o masowych aresztowaniach i brutalności policji. Ale widzieliśmy też wzruszające momenty, jak wspólne świętowanie Nowego Roku. Mieszkańcy Tbilisi, nie chcąc przerywać protestów, ale także chcąc uczcić te ważne święta, ustawili wspólny stół i przynieśli jedzenie, by się nim ze sobą podzielić. Widzieliśmy też gigantyczny łańcuch ludzi na ulicach Tbilisi. Obejrzałem w Internecie nagranie z drona, które pokazało ten łańcuch w całej okazałości. Sznur ludzi nie miał końca, ciągnął się kilometrami. To robiło wrażenie.
Jesteśmy tutaj, by wyrazić nasze wielkie wsparcie dla Gruzinów. Jesteśmy tutaj, by powiedzieć: „Przyjaciele, czekamy na was w Unii Europejskiej”.

Zdjęcia autorki


Andrzej Stasiuk: Ukraińcy wnoszą do Polski oddech
Zobaczyłam Andrzeja Stasiuka pod czas Festiwalu „Boska Komedia”, przed spektaklem zbierał pieniądze na sprzęt wojskowy dla jednostki Serhija Żadana. Poprosiłam o rozmowę dla Sestry.eu. Zgodził się i zaprosił mnie do siebie, do Wołowca, gdzie ma dom.
Pisarz, publicysta, artysta, poeta i wydawca Andrzej Stasiuk jest dla mojego pokolenia prawdziwym wzorem wolności i autorytetem, którego książki i twórczość kształtowały w nas prawdziwe wartości.

Zaczęło się w Budomierzu
Olga Pakosz: Pamięta Pan, gdzie był, gdy zaczęła się wojna?
Andrzej Stasiuk: Chyba tutaj. Była wczesna wiosna, więc nigdzie nie wyjeżdżałem. Tutaj to się zaczęło. Dla nas.
Co Pan wtedy robił?
Nic. Sprawdzałem w Internecie, co się dzieje.
Do kogoś Pan zadzwonił? Przecież ma Pan przyjaciół w Ukrainie…
Raczej kontaktowałem się przez Internet. Parę dni później odezwałem się do mojego przyjaciela, Marcina Piotrowskiego z Gorajca. Powiedział, że już działa na granicy. Zapytałem: „Co robisz?”. A on odpowiedział: „Przyjedź, to zobaczysz”. Pojechałem na tydzień, a potem siedziałem tam ze trzy tygodnie z nimi. I właśnie wtedy wojna dla mnie się zaczęła. Po raz pierwszy stanąłem na granicy w Budomierzu i ją zobaczyłem.
Co tam było?
Nic, pustka. Po stronie ukraińskiej był totalny wygwizdów, niczego tam nie było. Po polskiej stronie – przejście graniczne, budynki, ale również wygwizdów aż po horyzont. I zobaczyłem po stronie ukraińskiej kilka tysięcy kobiet z dziećmi, które stały w kolejce, a mężczyźni, którzy je odprowadzili, wracali pieszo do swoich samochodów. Wtedy, z Marcinem Piotrowskim i całą fundacją „Folkowisko”, spędziłem około miesiąca w różnych miejscach. Wyjeżdżałem, robiłem różne rzeczy. To wtedy dla mnie wojna się zaczęła.
Co Pan tam robił?
Marcin błyskawicznie wynajął wielki magazyn przy granicy. Otrzymywaliśmy mnóstwo pomocy z Zachodu – przede wszystkim żywność, odzież, wszystko, co było potrzebne. My to woziliśmy do Ukrainy, a z powrotem zabieraliśmy kobiety z dziećmi, gdy tylko mogliśmy.
Najbliższy punkt recepcyjny znajdował się jakieś cztery, może pięć kilometrów od przejścia. Tam była szkoła, w której uchodźcy mogli się zatrzymać, i to właśnie tam ich przewoziliśmy.
Miałem tam niesamowite doświadczenie. Poczułem, jak człowiek, który przez dwa tygodnie jest w drodze albo ukrywał się gdzieś wcześniej, może śmierdzieć. Jak w cieple samochodu ten ludzki zapach się rozchodzi.
A kiedyś do „Folkowiska” przyjechał z Berlina autobus pełen kartofli. Jacyś lewacy, freaki z Berlina, przywieźli starym, rozklekotanym autobusem parę ton ziemniaków. Oczywiście się przydały.

Od czego zaczęło się Pana zaangażowanie w pomoc dla ukraińskiego wojska?
Od Zenka [Zenona Wojtasa z Fundacji Linia Frontu – red.]. To on wszystko wymyślił, założył tę fundację, bo jest osobą bardzo społeczną, bardzo fajnym chłopakiem. A mnie wziął jako „znaną gębę” – po prostu. Tak się to zaczęło. Zaczęliśmy przede wszystkim zbierać pieniądze. Kiedyś było łatwiej, teraz jest trudniej.
To nie jest duża fundacja. Nie wysyłamy setek samochodów. Zbieramy środki na jeden, dwa pick-upy, na sprzęt dla wojska, a teraz organizujemy mundury. Sami jedziemy z pomocą i sami ją dostarczamy, żeby po drodze nie było żadnych pośredników. Ta pomoc jest trudna – gdzieś po drodze coś ginie, ludzie nie ufają, jest korupcja. Mówmy to wprost.
My mamy swój jeden batalion, „Donbas”, w Słowiańsku. Gdy zbierzemy sprzęt, samochody czy inne potrzebne rzeczy, to po prostu Zenek albo ja razem z nim jedziemy bezpośrednio do chłopaków. Docieramy do jednego plutonu i zawozimy to, co jest potrzebne. Tak właśnie działamy.
I jak często Pan jeździ? Kiedy ostatnio Pan był?
Dawno. A pierwszy raz byłem w Donbasie półtora roku temu. Teraz pojechał Zenek. Ja się rozchorowałem, dlatego z nim nie pojechałem. Zenek zorganizował jeden samochód na konwój. Wcześniej też jeździli i organizowali szkolenia medyczne dla żołnierzy w Donbasie. Chłopaki z jednostek specjalnych przyjeżdżali z Polski i pokazywali żołnierzom, jak udzielać pomocy medycznej. To podobno bardzo się przydawało. Takie rzeczy robiliśmy.
Tylko, wie pani, to mała fundacja. To nie jest jakiś wielki przemysł – zbieramy pieniądze...
No tak, ale w ogóle nie musiałby Pan tego robić.
A kto ma to robić? No właśnie. A ktoś musi to robić – i tyle.
Ale powiedział Pan, że jest coraz trudniej, że coraz ciężej zbierać pieniądze.
No siada, siada atmosfera, bo ludzie są zmęczeni. Mają w nosie wojnę, proszę pani. Wojna jest „fajna” na początku, jak jest sensacja, coś nowego.
Za szybko, za dobrze, za pięknie
Nie po raz pierwszy słyszę od Polaków, że jesteście zmęczeni wojną. Dlaczego?
Są zmęczeni tematem. Zmęczeni telewizorem, Internetem, tym, że ciągle jest wojna. Jakaś nowa wojna by się przydała, wie pani?
Ale przecież stale gdzieś jest wojna – Izrael, Liban, prawda?
Teraz bardziej skupiają się na wojnie w Izraelu. To naturalne, że ludzie się męczą tematem wojny.
Ja byłem zafascynowany i wstrząśnięty, jak Polacy się rzucili do pomocy, z taką otwartością. Nie spodziewałem się tego po tym cholernym narodzie
Widziałem to na własne oczy. To było, kurczę, za szybko, za pięknie, za dobrze, żeby się mogło długo utrzymać. Ale trzeba było korzystać, póki trwało.
Po polskiej stronie, w Budomierzu, to był cud, proszę pani. Setki osób stały przy samej granicy i pomagały: harcerze, nieharcerze, hipisi, freaki, jakieś baby z koła gospodyń wiejskich, zupa gorąca w kotłach. Mówię, bo to było piękne, naprawdę piękne. Ale wiedziałem, że to się kiedyś skończy. Tacy są Polacy.
Ale jacy?
Emocjonalni. Emocje cały czas. Emocje, a potem zmęczenie przychodzi. Emocjonalni, histeryczni czasami. No mania, depresja, a potem to się kończy.
A jak się kończy, to co? Będzie taka obojętność?
Nie wiem, co będzie, nie jestem prorokiem. Są rzeczy, które mogę robić: zbierać pieniądze, czasami pojechać, wspierać ludzi... Ale nie będę się zajmował wielką polityką.
Mam przyjaciół w Ukrainie, lubię Ukrainę. Mieszkam blisko ukraińskiej granicy, ukraińskiej wsi. Z moim nazwiskiem to zawsze się śmieją, mówią: „Ty jesteś Polak, ale z takim nazwiskiem to jesteś inny”. Mój ojciec pochodzi spod białoruskiej granicy, z Podlasia. Po drugiej stronie granicy jest już Białoruś. Wszystko tam było pomieszane. Rodzina częściowo była unicka. Kościół we wsi mojego ojca to dawna cerkiew unicka. Takie przygraniczne pomieszanie. Ale wie pani, ja nie chcę, żeby Rosjanie tu przyszli. To już jest nasza prywatna, polska sprawa. Nie chcę.
A myśli Pan, że przyjdą?
Oni zawsze wchodzili, długo na dupie nie usiedzą. Jest takie powiedzenie: „Z kim graniczy Rosja? Z kim chce”. Jeździłem do Rosji, trochę ją znam i wiem, jak ten kraj wygląda. Nie chcę, żeby chociaż cień tego potężnego, złowrogiego bałaganu tutaj spoczął.
W jednym z ostatnich wywiadów mówił Pan, że Rosja zawsze będzie i zawsze będzie Europa, a my zawsze będziemy pomiędzy.
No tak. Chociaż teraz jest trochę większa szansa, że to może Ukraina będzie pomiędzy. To nasz interes, proszę pani. Ile można żyć w cieniu tego okrutnego giganta? Niech ta Ukraina trochę nas odciąży.
Ta pomoc to odruch – przyjacielski, ale też racjonalny, pragmatyczny. My jesteśmy wydawcami ukraińskich pisarzy, znamy ich, z większością się przyjaźnimy. To naturalne, że coś robimy. Co można? Zacząć coś robić i działać – tyle.
Nie wyjeżdża Pan do Ukrainy, żeby wspierać jakieś projekty artystyczne?
Nie. Wcześniej miałem duży projekt z „Hajdamakami”, ale prawie cały zespół poszedł do wojska.
O tym nie wiedziałam.
Tak. Andrij Sliepcow, „Slipyj”, od gitary, jest snajperem, nawet szkoli innych snajperów. Roman Dubonis, trębacz, jeździ gdzieś na froncie ciężkim sprzętem. Saszko Jarmoła, wokalista, organizuje dużą pomoc logistyczną w Przemyślu. Chłopaki poszli w kamasze. Kiedyś się z nimi spotkałem – w Polsce graliśmy razem koncert. Z trudem udało im się przyjechać, bo musieli mieć pozwolenia na wyjazd. Pamiętam, jak kiedyś spotykaliśmy się na koncertach, a oni pokazywali w telefonach zdjęcia: „to mój syn się urodził”, „a to moja dziewczyna”.
Teraz siedzimy razem, a oni pokazują zdjęcia rosyjskich trupów, wojnę, mówią: „Tego złapaliśmy”, „To spaliliśmy”. Mówią o tym tak normalnie, na spokojnym tonie, jak kiedyś o swoim codziennym życiu
Pisze Pan o wojnie?
W ostatniej książce... Nie, poprzednia opowieść, którą napisałem pięć albo sześć lat temu, jest o wojnie, ale o drugiej wojnie światowej, o wsi mojego ojca, oczywiście wymyślonej. Jak „Barbarossa” ruszyła, jak Niemcy ruszyli na Rosjan. To była gruba powieść, a w ostatniej książce jest sporo o granicy ukraińskiej, o Rosji jest dużo. Właściwie, kurwa, cała jest o wojnie. Miała być o czymś innym, ale wyszło, że cała jest.
Doświadczenie cywilizacyjnego upadku
A właśnie, o Rosji: żałuje Pan, że nie może już tam pojechać?
Byłem zafascynowany tym krajem w negatywnym sensie, bo to potworny, apokaliptyczny kraj. W nim czuje się grozę non stop, ale ja to lubiłem. Nigdy specjalnie do Rosji nie jeździłem.
A gdzie był Pan najdalej?
W Czycie. Do Moskwy bym nie jeździł. Ale Czyta to już jest na północy, w Kraju Zabajkalskim. Zawsze jeździłem przez Rosję do Azji Centralnej: Mongolia, Kirgistan, Tadżykistan. Raz specjalnie pojechałem do Rosji, bo miałem znajomego w Irkucku, który był konsulem, nigdy wcześniej tam nie byłem. Powiedział: „Przyjedź, zobaczysz prawdziwą Rosję. Co, będziesz do Moskwy jeździć? To gówno, nie Rosja. Trzeba pojechać do ‘głubinki’ [prowincji – red]”. Pojechałem do Irkucka. Potem chyba sześć, siedem razy jeździłem przez Rosję, zawsze wracałem przez Rosję. Więc mam jakieś pojęcie o tej prawdziwej Rosji, nie o głupiej Moskwie. Przecież to nie Rosja.
I co, były tam drogi?
No, jedna taka. Jedna główna i wszyscy nią jadą, cała policja tam stoi, cały ruch tamtędy się odbywa. Ale ta przestrzeń mnie fascynowała. Jedziesz, jedziesz i po prostu końca nie widać. Nic tak naprawdę nie ujechałeś, do mongolskiej granicy masz jeszcze siedem dni samej jazdy. Jeździłem samochodem i wracałem samochodem. Rosja jest koszmarna, tam nic nie ma. Dopiero na Ałtaju zaczyna się coś ciekawego dziać.

Był Pan na Ałtaju i nad Bajkałem?
Byłem. Rosjanie mają coś z tym Bajkałem. Duże jezioro, dużo wody, woda głęboka i czysta fajnie, tylko brzegi puste. Ale dla nich to jest świętość. Czasem się rozmawiało z rosyjską policją albo na granicy, pytali, dokąd jedziemy. Mówiłem: „Przez Rosję. Co tam w Rosji?”. A oni: „Bajkał!”. O, Bajkał – i wszyscy wiedzieli, że to jest powód, żeby pojechać do Rosji. Bajkał. Byłem tam dwa razy. Kiedyś na granicy z Rosją gadaliśmy z rosyjskimi pogranicznikami. Jeden mówi: „O, Bajkał!”, a drugi: „Patrz, oni nad Bajkał jadą, a my, jak te chuje, będziemy tu stać”. Bajkał dla nich to świętość, kompletnie absurdalna.
Ale jak Pan jechał, to było jakieś obcowanie z miejscowymi?
Tak, bo trzeba gdzieś spać, czasem stanąć na chwilę.
I jak Pan ocenia tych ludzi?
Nie wiem, jak ich oceniać, ale nigdy nic złego mnie tam nie spotkało. Jedna ważna rzecz: jak się pije alkohol, to broń Boże nie schodzić na politykę i historię, bo wtedy zaczyna się problem. To jest ściana. Raz nas chcieli pobić gdzieś na Uralu, bo zaprosili nas do stołu w jakimś hotelu. To my, czemu nie – jakaś impreza, ktoś tam urodziny obchodził, bardzo mili ludzie. Jechałem z przyjacielem, Krzyśkiem Środą, pisarzem, który świetnie mówi po rosyjsku. I on ześlizgnął się na politykę. Krzysiek to taki szczery i uczciwy człowiek, który pragnie ludzi edukować. No i coś o Stalinie zaczął mówić, o tych zbrodniach stalinowskich. A ja mówię: „Krzysiek, weź się uspokój, widzisz, co się w ich oczach dzieje?”. Było tak, że prawie nas chcieli pobić – takie trzydziestoletnie byczki. Ocaliły nas rosyjskie kobiety, które tam były. Twarde baby. Rano nas przepraszali, już na trzeźwo, na kacu.
Nie da się – polityka to ściana nie do przekroczenia. Te umysły, nasze polskie i rosyjskie, są kompletnie inne. Oni są zmienieni, zniszczeni propagandą
To już wtedy tak było?
No, przed wojną. Teraz do Rosji tylko na czołgu można pojechać, tak uważam. Moje doświadczenia są takie, że są życzliwi, otwarci, zawsze pomogą – jeśli są trzeźwi, oczywiście.
Piją dużo?
Jak się wjeżdża do jakiejś wsi za Uralem – czyli totalna rozjebka – i człowiek chce się czegoś dowiedzieć, to nikogo trzeźwego tam nie znajdziesz. Po prostu nie ma. Jak ktoś jest na ulicy, to jest najebany, nieprzytomny. Kobiety, które są trzeźwe, uciekają, bo nigdy obcego nie widziały. To jest doświadczenie takiego upadku cywilizacyjnego.
To dziwne, że świadomości zero albo jest zamglona, ale oni idą na wojnę…
No, ale co oni mają poza wojną? Jak ogląda się rosyjską „głubinkę”, to bieda, nędza, upadek fizyczny i moralny. Cywilizacja w rozsypce, wartości ludzkie – rozpad totalny. Wojna daje im jakąś wartość. Może nie jesteśmy bogaci, ale niech się nas chociaż boją. Oni mają ogromny kompleks wobec Zachodu.
A właśnie, o tym praniu mózgu. Zdarzyło mi się kilka razy w Polsce spotkać zamiłowanie do wielkiej i „maguciej” rosyjskiej literatury. Jak Pan uważa, czy możemy teraz coś z tego czytać? Czy to trzeba skancelować na jakiś czas?
Nie, no, skancelować nie. Ja już chyba całą rosyjską literaturę, którą miałem przeczytać, przeczytałem. Dużo czytałem, szczególnie kiedy coś wydawaliśmy w Rosji. Ale jak tak czytasz tę literaturę, to widać pewne rzeczy. Jak się czyta Dostojewskiego, Fiodorowa – wybitny, szalony filozof, miał pomysł na wskrzeszenie całej ludzkości – czy wczesne teksty Płatonowa, to wszystko jest podszyte kompleksem Zachodu. Mieszanka kompleksu wyższości z kompleksem niższości.
U Dostojewskiego jest ciągła filipika przeciwko Zachodowi. Cały czas buzujący podskórnie przekaz: „My jesteśmy najwspanialsi, najwybitniejsi, a Zachód nie zasługuje na przetrwanie”. Płatonow – podobnie. Nawet u Fiodorowa, który wykształcił całe pokolenia myślicieli, jest to samo. Wielkie filozoficzne dzieło, na granicy szaleństwa i piękna, ale całość jest przeciwko Zachodowi.
Opowieść o świętości Rosji, która zbawi świat. A potem jedziesz za Ural i myślisz: „Najpierw siebie zbawcie, choć trochę”
Ta rozjebana „głubinka”, zniszczona mentalność – to jest coś przerażającego. Głębokie, totalne samooszustwo.
Wracając do mojego pytania: mamy to czytać, czy nie?
Rób, co chcesz. Co ja jestem, jakiś dyktator, żeby komuś zabraniać? Można to czytać, ale teraz czyta się to zupełnie inaczej. Dla myślącego, inteligentnego człowieka rosyjska literatura czy kultura dzisiaj to zupełnie inna lektura. Można czytać, żeby zrozumieć, kim są Rosjanie i do czego tę literaturę wykorzystują. Bo dla nich kultura – ta słynna rosyjska kultura i literatura – to kolejna broń. Narzędzie walki z Zachodem i budowania ich narodowego ego. Tak mi się wydaje.
Istnieją dobrzy Ruscy?
Ja tam nie spotkałem złych Ruskich. To jest tak, jak mówił Jurko Andruchowycz przy okazji swojej książki „Moscoviada”: „Wiesz co, Rusek to jest fajny, ale jak się ich zbierze do kupy, to spierdalaj”. To chyba najkrótsza recenzja. Jako ludzie są fajni. Ale jako społeczeństwo – okropni. To nie jest społeczeństwo, to sterowane stado. Myślę, że w tym, co powiedział Jurko, jest głęboka mądrość. Jeden Rusek – przyjaciel, otwarty, miły. Ale jak się ich zbierze do kupy, to spierdalasz. Jako jednostki – tak, ale jako społeczeństwo... Nie widzi Pani, co teraz robi to społeczeństwo? Jest ślepe, głuche i mordercze.
Najbardziej europejski kraj
Ta wojna bardzo zmieniła sposób postrzegania różnych państw, społeczeństw, ludzi.
Kiedyś na Węgrzech, na pograniczu węgiersko-ukraińskim, spędzaliśmy czas w jakimś hotelu. Zeszło na Ukrainę, a to były lata 90. Węgier, zadowolony z siebie, mówi po węgiersku: „Nie, Ukraińcy to nie są Europejczycy”. A teraz – proszę, co robi Orbán, a co robi Ukraina? Ukraińcy są jak my. Jesteśmy bardziej na pograniczu – przedziwną mieszanką Wschodu i Zachodu. Ale w tej chwili Ukraina jest najbardziej europejskim krajem – z racji tego, co robi, jakie koszty ponosi, i tego, że miała odwagę. To najbardziej europejski kraj. Przelewa krew za zachodnie wartości. Nie tylko przelewa krew, ale i mocno krwawi.
Może swojego bronią? Wracając do zmęczenia tą wojną: usłyszałam, że Polacy mówią o zmęczeniu. A ja na to, że Ukraińcy walczą też za was. „Nie, nie za nas, tylko za siebie”.
To jest pokolenie, które nie pamięta rosyjskiego wojska w Polsce. Dzisiaj rosyjskiego wojska się wypierają, ale ja widziałem rosyjskie jednostki w Polsce. W Warszawie stały warty. To było obce wojsko w moim kraju.
Młodzi nie mają pojęcia, jak przedziwne kręgi historia lubi zataczać
Polacy zmienili się w trakcie tej wojny, ale przecież pamiętam, że to nie było otwarte społeczeństwo.
Chłopskie społeczeństwo.
Powiedziałabym, że nawet nie było takie tolerancyjne. Kiedy zaczęła się wojna w Syrii, to jakie były wypowiedzi w telewizji, w mediach? „Nie chcemy ich, nie chcemy”. A trzy lata temu Polacy zabierali Ukraińców do swoich domów. Czy dlatego, że Ukraińcy są bardzo podobni do Polaków?
Myślę, że tak. Był mniejszy lęk przed czymś nieznanym, jak przed ciemnoskórym islamem, niż przed Ukraińcami, z którymi mamy strasznie dużo wspólnego – także okrutnego, złego.
Nie uważa Pan, że ta wojna pomogła też trochę zgładzić stare traumy?
Myślę, że tak. Nareszcie w Polsce słychać inne języki. Ten okropny polski, który towarzyszył człowiekowi od narodzin do śmierci (śmieje się) ... Teraz idziesz przez Kraków, przez inne miasta, i to jest kapitalne. To pomaga polskiemu społeczeństwu. To są wolne zmiany. Za PRL -u Ukraińcy byli tylko „banderowcami”, a teraz w społecznym odbiorze to już nie jest jedyna twarz Ukraińca. Są żywi ludzie, są żywi Ukraińcy po prostu, a nie legendarni.
Dobrze to robi polskiemu społeczeństwu?
Tak, na dłuższą metę to otwiera Polskę.
Dzięki Ukraińcom może otworzymy się na inne imigracje, bo nie ma innego wyjścia
Ludzie przychodzą i przyjdą, Polska nie jest w stanie się temu oprzeć. To są światowe ruchy tektoniczne, wędrówki ludów. Ukraina nas edukuje – nie Rosja.
Co nowego Ukraińcy wnoszą do Polski?
Wiele rzeczy. Po pierwsze, heroizm, jeśli spojrzeć na tę wojnę. Podobne są te nasze narody, trzeba się od siebie uczyć. Z tymi „Hajdamakami” to się czuło: to samo poczucie humoru, ta sama ironia, na tych samych falach się nadawało. Ja się strasznie cieszę, że Ukraińcy wnoszą do Polski oddech. Oddech czegoś bliskiego, a jednocześnie trochę innego.
Mówił Pan, że wydajecie w swoim wydawnictwie książki ukraińskich pisarzy. O kogo chodzi?
No, o najważniejszych i największych: Serhija Żadana, Tarasa Prochaśkę, Jurka Andruchowycza. Nie wiem, co ukraińskiego będzie teraz. Na pewno czekamy na to, co Serhij napisze. Bo coś napisze.


Piękna przyroda, obojętne państwo. Jak się żyje Ukraińcom w Turcji
Większość ukraińskich uchodźców wyjechała do krajów UE. Są jednak tacy, którzy wybrali inne miejsca – kraje, w których nie ma programów tymczasowej ochrony i mieszkań dla uchodźców. Jednym z nich jest Turcja.
Programów pomocy Ukraińcom nie było i nie ma
Marta Franczuk z Kijowa przyjechała do Turcji ze swoimi dwoma synami. Nie miała w tym kraju żadnych krewnych ani przyjaciół.
– Pierwszym krajem, w którym się zatrzymaliśmy, była Rumunia. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć dalej i wylądowaliśmy w Turcji, którą odwiedziliśmy wiele razy wcześniej jako turyści – mówi Marta Franczuk. – Byli z nami moi rodzice, ludzie już starsi. Przyjechaliśmy do znanego tureckiego kurortu Fethiye [miasto w południowo-zachodniej Turcji, położone między Antalyą a Bodrum – red.]. Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy.
Dzięki pośrednikowi, którego znalazłam w grupie Ukraińców na Telegramie, udało mi się znaleźć mieszkanie. Najpierw wynajęliśmy je na miesiąc, potem na kolejne dwa, w końcu podpisaliśmy umowę na wynajem długoterminowy.

W Turcji nie ma i nigdy nie było programów pomocy Ukraińcom. Wjeżdżaliśmy do tego kraju jako turyści, na 90 dni. Potem mogliśmy się ubiegać o pozwolenie na pobyt turystyczny. Kluczowym słowem jest tutaj „turysta” – ten status nie daje ci prawa do pracy ani dostępu do pomocy państwa. Masz jedynie prawo do pobytu w kraju przez określony czas. Kiedy zaczęła się wojna, Ukraińcom wydawano pozwolenie turystyczne na dwa lata, a potem zaczęto je wydawać lub przedłużać na rok, a czasem na tylko sześć miesięcy.
Tu zasady ciągle się zmieniają, podobnie jak ceny – uzyskanie pozwolenia na pobyt nie jest darmowe, płacisz podatek i ubezpieczenie. Kiedy przyjechaliśmy, koszty z tym związane wynosiły ok. 300-400 euro na osobę
Zezwolenie turystyczne daje ci dostęp do szkoły średniej i publicznej opieki zdrowotnej. Pewnego rodzaju udogodnieniem dla Ukraińców było to, że przynajmniej nie odmówiono nam pozwolenia na pobyt, bo obywatelom innych krajów często się odmawia – nawet Brytyjczykom, którzy, nawiasem mówiąc, bardzo lubią Fethiye. Brytyjscy emeryci kupują tu nieruchomości, w mieście jest ich wielu, więc często można tu usłyszeć angielski – w przeciwieństwie do Ankary czy Stambułu. Bywa, że nawet ceny w salonach fryzjerskich są podawane nie tylko w lirach, ale i w funtach.
Jako że pozwolenie na pobyt nie daje prawa do pracy, by tu mieszkać, musisz być bardzo bogatą osobą albo pracować na rynku innego kraju. To drugie to właśnie mój przypadek: jestem psycholożką i pracuję online. Jest tu też wielu specjalistów IT, którzy pracują dla innych krajów, lecz mieszkają w Turcji.
Przejście na wizę pracowniczą jest trudne. Taka wiza jest dostępna tylko w niektórych przypadkach i tylko dla osób o określonych specjalnościach, np. lekarzy.
Na lato inne mieszkanie
Według Marty z wynajmowaniem mieszkania w Turcji wiążą się pewne niuanse, szczególnie w miejscowościach wypoczynkowych:
– Sezon turystyczny to czas, w którym cena najmu podwaja się, a nawet potraja. Nawet jeśli jest długoterminowy, czynsz będzie uwzględniać wyższe stawki w miesiącach letnich. Nam właściciel wynajmuje lokal tylko od września do maja, a w sezonie prosi nas o poszukanie sobie innego zakwaterowania. To bardzo niewygodne, ale ponieważ naprawdę lubimy to mieszkanie, nadal je wynajmujemy.
Jeśli chodzi o ceny, willa (w Turcji to określenie na wyrost, bo w rzeczywistości w takim przypadku zwykle chodzi o mały dom) poza sezonem kosztuje około 1000 euro miesięcznie. A ceny stale rosną. Dwa lata temu poza sezonem mieszkanie można było wynająć za 300 euro, rok temu było to już 500.
Nasze mieszkanie jest na drugim piętrze prywatnego domu. Ładne i wygodne, bardzo blisko morza. Ale nie ma ogrzewania i zimą jest w nim zimniej niż na zewnątrz. W Turcji nigdzie nie ma centralnego ogrzewania, ludzie używają klimatyzatorów i grzejników.
Synowie Marty nie poszli do tureckiej szkoły. Wybrali naukę online w szkole ukraińskiej:
– Nie było żadnej presji ze strony władz w tym względzie. Tureckie szkoły są dostępne, ale jeśli rodzina przebywa w tym kraju na podstawie zezwolenia turystycznego, to od niej zależy, czy pośle do nich swoje dzieci, czy nie. Istnieją bezpłatne kursy nauki tureckiego, ale nie każdy widzi sens w uczeniu się go, ponieważ zezwolenie turystyczne nie daje ci prawa do pracy i nie prowadzi do stałego pobytu. Co więcej, nigdy nie możesz być całkowicie pewna, że twoje pozwolenie na pobyt zostanie przedłużone.
Ta niestabilność – gdy zasady wciąż się zmieniają i nie są sprecyzowane – jest głównym powodem, dla którego Ukraińcy z Turcji wyjeżdżają. Wśród tych, którzy wciąż tu są, najpopularniejszym tematem dyskusji jest to, do którego kraju wyjechać. Ja też to rozważam

To, co jest tu wspaniałe, to przyroda, niesamowite krajobrazy, morze. Spacerując po mieście widzę góry z ośnieżonymi szczytami, a niedaleko mojego domu rosną drzewa pomarańczowe i oliwne. Oliwki nauczyłam się już marynować, tak jak robią to miejscowi. Turcja ma ciekawą kuchnię, niektóre rzeczy naprawdę lubię, na przykład suszone morwy i pastę tahini. W sałatkach zamiast octu balsamicznego używa się bardzo smacznego sosu z granatów. Turcja jest krajem muzułmańskim, dlatego prawie nigdzie nie kupisz wieprzowiny. A jeśli już gdzieś ją znajdziesz, będzie to bardzo drogi kawałek mięsa przywieziony z zagranicy.
Szykany za kanapki
– Turcja jest oficjalnie państwem świeckim, lecz istnieją pewne niuanse – mówi Andżela z Siewierodoniecka. Ona również przyjechała do Turcji z dwoma synami. – W 2022 r. mój dziewięcioletni syn miał nieprzyjemną sytuację w tureckiej szkole. Miejscowe dzieci, które w niektóre dni postu nic nie jedzą, zaczęły krytykować go za to, że przynosi do szkoły kanapki. Zdarzyło się nawet, że zatrzymały go na korytarzu i próbowały zmusić do odmówienia namazu [rytualna modlitwa muzułmańska – red.]. Porozmawiałam jednak o tym z nauczycielami i sytuacja się poprawiła.
Religia jest w szkole osobnym przedmiotem, lecz mój syn ma prawo odmówić chodzenia na nią, co też zrobiliśmy. Teraz już lubi szkołę i mówi płynnie po turecku. Młodszy, który w momencie naszego przyjazdu miał pięć lat, miał więcej problemów z tureckim – dopiero zaczął w nim mówić. Program nauczania jest znacznie łatwiejszy niż ukraiński. Na przykład chemii, biologii i fizyki nie uczy się w szkole średniej, ale na studiach. Równocześnie moi synowie uczą się online w szkole ukraińskiej.

Andżela jest dwukrotną uchodźczynią wewnętrzną. W 2014 roku wyjechała z Krasnodonu, okupowanego przez Rosjan, do Siewierodoniecka. W 2022 roku i stamtąd musiała uciekać.
– Dzieci i ja pojechaliśmy do Ankary, bo mieszka tam mój wujek – mówi Andżela. – Wsparcia ze strony państwa nie było, ale wolontariusze pomagali w dostarczaniu ubrań, żywności i środków higieny. Pewien turecki biznesmen postanowił pomóc Ukraińcom, którzy przybyli wtedy do Ankary, i opłacił trzymiesięczny czynsz tym, którzy tego potrzebowali. W ten sposób znaleźliśmy się w akademiku, w którym mieszkamy do dziś – tyle że teraz płacimy czynsz.
Jednym z największych problemów jest dla mnie nieznajomość tureckiego. Po angielsku mówi w Ankarze niewiele osób
Próbowałam uczęszczać na kursy językowe, ale nie mam tureckich przyjaciół, z którymi mogłabym ćwiczyć turecki, więc nie widziałam u siebie postępów.
Andżela zauważa, że cudzoziemcom trudno jest uzyskać pozwolenie na pracę, więc wielu z nich pracuje na czarno. Zamiast zezwolenia na pobyt turystyczny złożyła wniosek o ochronę międzynarodową:
– Tej ochrony nie otrzymaliśmy i raczej nie otrzymamy, ale mamy status osób oczekujących na decyzję, co uprawnia nas do bezpłatnej opieki medycznej i edukacji szkolnej. Ten status jest nam wciąż przedłużany.

– Dla etnicznych Ukraińców uzyskanie statusu ochrony międzynarodowej w Turcji jest prawie niemożliwe – mówi Julia Bilecka, szefowa Związku Ukraińców w Ankarze. – Możesz się o niego ubiegać, ale, o ile wiem, nikt jeszcze nie otrzymał decyzji – ani pozytywnej, ani negatywnej. Znacznie łatwiej uzyskać ten status Tatarom krymskim z ukraińskim paszportem.
Ochrona międzynarodowa daje wiele praw, których nie mają Ukraińcy przebywający tu na podstawie zezwolenia na pobyt turystyczny – m.in. dostęp do rynku pracy. Nie można przewidzieć, czy zezwolenie turystyczne zostanie przedłużone, a jeśli tak, to na jak długo. Mojej matce początkowo wydano roczne zezwolenie na pobyt, potem przedłużono je tylko na sześć miesięcy, a teraz na kolejny rok. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
Wolontariusze – jedyna pomoc
Julia przyjechała do Turcji jeszcze przed wojną. Przebywa w tym kraju na podstawie wizy pracowniczej – jest wykładowczynią na uniwersytecie, biegle włada tureckim i angielskim.
– Aby otrzymać wizę pracowniczą, zarówno ty, jak twój potencjalny pracodawca musicie spełnić określone kryteria – wyjaśnia. – Musisz być wykwalifikowanym specjalistą, a pracodawca musi podać przekonujące powody, dla których zatrudnia ciebie zamiast miejscowych.
Poza tym aby firma miała prawo zatrudnić obcokrajowca, musi mieć na liście płac określoną liczbę obywateli Turcji
Z powodu tych trudności Ukraińcy często pracują w Turcji na czarno – w firmach sprzątających lub logistycznych, które wymagają od pracowników znajomości rosyjskiego (to szczególnie istotne w przypadku firm współpracujących z Azją Środkową). Nieoficjalnie ukraińscy obywatele dostają również pracę w branży kosmetycznej: niektórzy pracują w domu, inni w salonach. Władze tak naprawdę tego nie monitorują: zwykle inspekcje przeprowadzane są tylko w przypadku skarg na daną firmę lub osobę.

Duży napływ, a następnie odpływ Ukraińców z Turcji wynika z tego, że dla wielu – zwłaszcza tych, którzy musieli wyjechać przez terytoria okupowane – kraj ten był krajem tranzytowym: przebywali tu przez kilka miesięcy, czekając na wizy, na przykład do Kanady lub Stanów Zjednoczonych. Wielu po uzyskaniu dokumentów natychmiast wyjeżdżało do Europy.
Ci, którzy zostali, to głównie ludzie, którzy po wybuchu wojny przyjechali do swoich krewnych. Przenosiły się tu też rodziny, w których np. mężczyzna jest obywatelem Turcjii i mieszkał z żoną, Ukrainką, w Ukrainie. Państwo tureckie nie zareagowało na wojnę w Ukrainie natychmiast. Jedynymi osobami, które pomagały ludziom przybyłym w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji, byli wolontariusze.
Potem zaangażowały się organizacje międzynarodowe. Jeśli chodzi o Turków, to sympatyzują z Ukraińcami, ale jednocześnie powszechne są wśród nich nastroje antyamerykańskie.
Kiedy mówisz, że jesteś z Ukrainy, często słyszysz: „Czy nadal trwa wojna? Cóż, to wszystko wina Ameryki”
Pojawia się tu również rosyjska propaganda i narracja, że Rosja zaczęła wojnę, „bo nie miała wyboru”. Nawet w kręgach akademickich można znaleźć ludzi czytających rosyjskie media i wierzących w to, co tam znajdują.
W Turcji są też inne trudne kwestie, na przykład polaryzacja – podział na społeczeństwo świeckie i religijne. Autorytaryzm rozciąga się na prawie wszystkie obszary życia. Na przykład rektorzy uniwersytetów nie są wybierani, ale mianowani przez prezydenta, a ludzie lojalni wobec rektorów zostają dziekanami. To samo dzieje się w wielu firmach: szansa na to, że trafisz na demokratycznego, a nie autorytarnego szefa, jest niewielka – bez względu na to, w jakiej branży pracujesz. Wielu Ukraińcom trudno zaakceptować tę rzeczywistość, a to – oprócz niestabilności gospodarczej i niejasnej polityki wizowej – również wpływa na ich decyzje o opuszczeniu kraju.
Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wpłać dotację