Exclusive
20
min

Czy Nawrocki stanie się „drugim Orbanem” Europy? Była premierka Litwy o różnicy między Polską a Węgrami

– Polska ma silny instynkt rozpoznawania zagrożenia ze strony Rosji – w przeciwieństwie do Węgier – uważa Ingrida Šimonyte, szefowa rządu Litwy w latach 2020-2024

Maryna Stepanenko

Ingrida Šimonyte. Zdjęcie: AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mimo oporu Budapesztu, Komisja Europejska wraz z szeregiem państw członkowskich szuka sposobów na odblokowanie startu negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. O 1 stycznia 2030 r. jako momencie akcesji niektórzy mówią jako o celu ambitnym, ale symbolicznym. Inni, w szczególności Litwa, uważają go za całkowicie osiągalny.

Wsparcie dla Ukrainy nie jest dla Wilna decyzją podjętą pod wpływem ostatnich wydarzeń. Wynika ono z głębokiego przekonania, które ukształtowało się jeszcze przed inwazją Rosji. O tym, a także o blokadach politycznych, wpływie Orbána, wyborze nowego prezydenta Polski i ryzyku dezinformacji rozmawiamy z Ingridą Šimonyte, która w latach 2020-2024 stała na czele litewskiego rządu.

Cierpliwość do Węgier się wyczerpuje

Maryna Stepanenko: – Litwa zaproponowała 1 stycznia 2030 roku jako orientacyjną datę przystąpienia Ukrainy do UE. To realistyczny cel polityczny czy raczej symboliczny gest wsparcia? W jaki sposób Litwa przyczynia się do osiągnięcia tego celu?

Ingrida Šimonyte:
– Litwa od dawna wierzy, że przyszłość Ukrainy jest w Unii Europejskiej. Było tak jeszcze na długo przed krwawymi wojnami Rosji przeciwko Ukrainie. Zawsze uważaliśmy Ukrainę za kraj europejski i wierzyliśmy, że jej integracja ze wspólnotą euroatlantycką będzie korzystna dla obu stron. Oczywiście, 20 lat temu pogląd ten nie był popularny i wielu podchodziło do niego sceptycznie. W Ukrainie zawsze byli ludzie, którzy zdecydowanie opowiadali się za integracją europejską, dlatego doszło do dwóch Majdanów. Ale byli też tacy, którzy uważali, że stosunki handlowe i biznesowe z Rosją mogą być korzystne. Inwazja zmieniła wszystko.

Biorąc pod uwagę to, jak szybko zmieniły się poglądy w ciągu ostatnich czterech lat, nie powiedziałabym, że dziś coś jest nierealne

Jeszcze kilka lat temu zaproszenie Ukrainy do UE w 2024 r. wydawało się czymś nie do pomyślenia – a jesteśmy już w tym miejscu. Rzecz jasna, przeszkody nadal istnieją. Niektórzy politycy lub kraje z powodów politycznych lub pod presją nieprzyjaznych reżimów blokują postęp, blokując otwarcie klastrów negocjacyjnych lub podjęcie decyzji. Ale to nic nowego.

Widzieliśmy już podobne niepowodzenia. Na przykład Macedonia Północna musiała zmienić nazwę, by zadowolić jedno z państw członkowskich, ale potem inne państwo UE ten proces zablokowało. Trudno powiedzieć, czy osiągniemy cel do 1 stycznia 2030 r. Nie widzę jednak w nim niczego nierealistycznego. Ukraina wykazała się niezwykłą zdolnością do szybkiego i profesjonalnego prowadzenia walki o przetrwanie oraz wdrażania głębokich reform w wielu sektorach. To rzadkość.

Wierzę więc, że to możliwe. Będziemy dokładać wszelkich starań, jestem tego pewna.

Premier Węgier Viktor Orbán często korzysta z prawa weta w Radzie UE. W jaki sposób Ukraina i jej sojusznicy mogą skutecznie pokonać takie blokady polityczne na drodze do członkostwa?

W niektórych przypadkach widzieliśmy już precedensy, kiedy decyzje były podejmowane z pominięciem węgierskiego weta. Nie jest to jednak dobra sytuacja – i nie jest to problem Ukrainy, lecz Unii Europejskiej. UE nie może za każdym razem napotykać te same przeszkody ze strony jednego państwa członkowskiego, kiedy trzeba osiągnąć konsensus.

Nawet jeśli Unii udaje się posunąć naprzód, uwzględniając niektóre interesy Węgier, wysyłamy w ten sposób niewłaściwy sygnał, że nagradzamy zachowanie sprzeczne z duchem Unii. Stanowisko Węgier staje się coraz poważniejszym problemem i wielu polityków zdaje sobie z tego sprawę.

Nie chcę, by UE była zmuszona do podjęcia radykalnych środków, takich jak pozbawienie kraju prawa głosu. Jednak musimy uznać, że taka opcja istnieje
Węgry wciąż nie wycofują weta wobec negocjacji o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News

Widzieliśmy już, że w niektórych obszarach Unia może działać bez zgody Węgier. Jeśli jednak będzie to się zdarzało zbyt często, stanie się oczywiste, że problem należy rozwiązać w sposób bardziej radykalny. Nie potrafię powiedzieć, kiedy nadejdzie punkt zwrotny, ale oczywiste jest, że wielu polityków traci cierpliwość do Węgier.

Kilka lat temu pomysł pozbawienia prawa któregoś kraju UE głosu wydawał się czymś nie do pomyślenia jako zbyt „nieeuropejski”. Teraz już tak nie jest

Wiele zależy od tego, czy Węgry zdecydują się zmienić swoje zachowanie. Tak jak wojna jest w rękach Putina, tak Węgry mogą w każdej chwili zaprzestać mnożenia przeszkód, co będzie lepsze dla wszystkich.

Warszawa to nie Budapeszt

Nowym prezydentem Polski został Karol Nawrocki. Czy istnieje ryzyko, że stanie się on „drugim Orbanem”?

Nie do końca, ponieważ formalnie nowo wybrany prezydent nie jest członkiem partii, chociaż Nawrocki jest związany z Prawem i Sprawiedliwością. Kiedy PiS było u władzy, premier Mateusz Morawiecki był bardzo zaangażowany w pomoc dla Ukrainy. Często razem odwiedzaliśmy Ukrainę, spotykaliśmy się w ramach Trójkąta Lubelskiego. Polska ma silny instynkt rozpoznawania zagrożenia ze strony Rosji – w przeciwieństwie do Orbána.

Orbán działa na korzyść interesów Putina głównie po to, by pozostać u władzy. Jego retoryka często pokrywa się z mirażowymi narracjami Rosji i zawiera oskarżenia pod adresem Ukrainy.

Polska, podobnie jak kraje bałtyckie, ma bolesną historię z Rosją. Węgry również, tyle że reagują inaczej. Niezależnie od partii – czy to PiS, czy Platforma Obywatelska – polscy przywódcy ogólnie uważają Rosję za zagrożenie

Dlatego nie porównywałabym Polski z Węgrami. Nie wybrano pana Mentzena, którego można by porównać do Orbána. Ważne jest również to, że w procesie podejmowania decyzji w UE rząd reprezentują premier i ministrowie, a nie prezydent. Przewidziana jest koordynacja ich działań z prezydentem, ale władza wykonawcza należy do rządu.

W końcu [w 2026 r.] w Polsce odbędą się wybory parlamentarne i rząd może się zmienić. Nie spodziewam się jednak znaczących zmian w ogólnym stanowisku: obie główne partie były pragmatyczne i ostrożne w stosunku do Rosji, obie popierały konieczność obrony Europy.

Tak, wszyscy słyszeliśmy podczas kampanii wypowiedzi, które budziły niepokój. Ale retoryka przedwyborcza to jedno, a ważne jest to, jak współpracują instytucje. Dlatego pozostaję optymistką. Oczywiście, politycy będą próbować dramatyzować problemy wewnętrzne. Weźmy na przykład rolników – zeszłoroczne protesty zostały wywołane oświadczeniami, że Ukraińcy zabierają im rynki, oraz obawami dotyczącymi skutków członkostwa Ukrainy w UE. Takie nastroje pojawią się jednak w wielu krajach.

Rosja będzie to wykorzystywać w propagandzie, by podsycać negatywne nastroje. Ale to nic nowego. Odpowiedzialni politycy powinni skupić się na długoterminowych celach i nie ulegać manipulacjom. Wiemy, jak działa Rosja. Musimy po prostu być gotowi.

Największe sankcje na Rosję wprowadził sam Putin

Obecnie w ścisłej koordynacji między UE a USA opracowywany jest 18. pakiet sankcji. Czy prace te odpowiadają oczekiwaniom Litwy? Co Pani kraj uważa za priorytet do uwzględnienia w tym pakiecie, by maksymalnie wzmocnić presję sankcyjną na Rosję?

Zawsze optowaliśmy za włączeniem do pakietu sankcji skroplonego gazu i materiałów jądrowych eksportowanych przez Rosję, ale oczywiście jest z tym problem. To dobra i zła strona procesu podejmowania decyzji w Unii Europejskiej: konieczny jest konsensus. Oznacza to, że w pewnym momencie otrzymujesz nie najlepszy wynik (przynajmniej z twojego punktu widzenia), ale tak właśnie wygląda koordynacja. Dlatego dobrze, że przyjęcie jednego pakietu ograniczeń jest zawsze początkiem kolejnego.

I tak, choć niestety powoli, zmierzamy do momentu, w którym te długotrwałe problemy również zostaną uwzględnione
Ingrida Šimonyte z Wołodymyrem Zełenskim. Zdjęcie: OPU

Litwa konsekwentnie opowiada się za najsurowszymi sankcjami wobec Rosji, zwłaszcza w kontekście nowych ataków na infrastrukturę cywilną Ukrainy. Dlaczego Pani zdaniem niektóre kraje UE nadal nie są gotowe do podjęcia tak zdecydowanych działań, jak Wilno? Jakie są główne obawy Zachodu?

Powiedziałabym, że największy wpływ na gospodarkę miały nie sankcje, ale odcięcie dostaw gazu przez samego Putina. Cios gospodarczy był ogromny. Gdyby [europejskie] kraje same miały zaprzestać kupowania rosyjskiego gazu, większość by na to nie poszła, obawiając się skoków cen, kosztów dla biznesu i problemów z dostawami. Nie zapominajmy też o całej całej tej propagandzie, że Europa zamarznie zimą.

Nic takiego się nie stało. Poradziliśmy sobie dobrze, choć to sporo kosztowało. Ale UE jest bogata i to nie pieniądze są jej największym problemem

Bardziej skomplikowane są inne obszary. Nalegaliśmy na podjęcie działań w sprawie gazu już na początku 2022 roku, ale nikt się na to nie zgodził. Wtedy Putin zrobił to sam – i zobaczyliśmy, że damy sobie radę. Strach bierze się stąd, że nie wiesz, czy dasz sobie radę. To sprawia, że przywódcy wahają się przed podjęciem trudnych decyzji.

Czasami chodzi również o wąskie interesy biznesowe. Ludzie powiązani z partiami rządzącymi twierdzą, że nie mogą żyć bez handlu z Rosją. To powoduje opór na szczeblu krajowym.

Ale, ogólnie rzecz biorąc, chodzi o strach przed reakcją opinii publicznej. Niektórzy politycy twierdzą: „Rosja wciąż istnieje, nadal zabija Ukraińców, ale my zaczęliśmy żyć gorzej. Dlaczego mamy cierpieć?”. W krajach demokratycznych to trudna dyskusja. Potrzebne są mocne argumenty i silne przywództwo, by przekonać ludzi, że warto.

To NATO powinno prosić Ukrainę, by je przyjęła

Od początku inwazji Rosji strategia obronna NATO uległa istotnym zmianom. Jak Litwa je ocenia? Czy nowa strategia odpowiada realnym zagrożeniom na wschodniej flance?

Podjęto kroki we właściwym kierunku, ale nie są one jeszcze wystarczające. Przed nami jeszcze długa droga, zwłaszcza biorąc pod uwagę bieżącą dyskusję na temat tego, jak silne są nasze transatlantyckie więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Jaka część odpowiedzialności za bezpieczeństwo europejskie ostatecznie spadnie na Europę? Założenie, że Stany Zjednoczone zawsze będą zapewniać kluczowe wsparcie, na przykład w dziedzinie obrony przeciwlotniczej, może okazać się błędne.

Europa musi stać się bardziej samowystarczalna: skrócić łańcuchy dostaw, zwiększyć liczebność sił zbrojnych i podnieść wydatki na obronność

To niełatwe, zwłaszcza dla krajów, które nie traktowały obronności priorytetowo, jak my. Jesteśmy małym krajem, ale wydawanie nawet do 5% PKB na obronność – do czego dążymy od czasów Krymu – nigdy nie było przedmiotem sporu. W innych krajach, nawet po inwazji, realizacja zobowiązania dotyczącego wydatków rzędu 2,5% czy 3% PKB szła kiepsko.

Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, potwierdził zaproszenie Ukrainy na szczyt Sojuszu w Hadze. Zdjęcie: OPU

Jednak obecnie sytuacja się zmienia. Komisja Europejska przejmuje bardziej aktywną rolę w sferze obronności, ustanawiając stanowisko komisarza ds. obrony i proponując instrumenty finansowe wspierające państwa członkowskie. Ale przed nami jeszcze ważne decyzje polityczne, takie jak pobór do wojska. Wiele krajów polega wyłącznie na zawodowej armii, która jest kosztowna i ma ograniczone możliwości.

Ponowne wprowadzenie poboru do wojska jest kwestią delikatną politycznie. Po 35 latach pokoju trudno przekonać obywateli, w tym kobiety, że potrzebują podstawowego szkolenia

Ukraina znacznie wzmocniła swoje zdolności obronne. Jak widzi Pani perspektywy pogłębionej współpracy wojskowej między Litwą a Ukrainą – zarówno na szczeblu dwustronnym, jak w ramach NATO?

Jest taki dowcip, że to NATO powinno poprosić Ukrainę o przyjęcie go do swoich szeregów. W tym dowcipie jest wiele prawdy. Ukraina od dawna znana jest jako silny przemysłowo i technologicznie kraj o wysokim poziomie wiedzy technicznej, inżynierii i nauki. I na szczęście nic z tego nie zostało utracone.

Obecnie widzimy, że Ukraina nie tylko produkuje, ale też tworzy rzeczy, które zmieniają oblicze pola walki. Wielu z nas powinno zazdrościć jej tego, uczyć się od niej i z nią współpracować. Kiedy pracowałam w rządzie, podpisaliśmy umowy z ukraińskimi instytucjami o wspieraniu współpracy między naszymi przedsiębiorstwami. Nie tylko po to, by darować jej lub kupować dla niej broń na całym świecie. Także po to, aby inwestować w to, co Ukraina może opracować i wyprodukować. To ogromny potencjał.

Europejski przemysł obronny potrzebuje silnego impulsu, a Ukraina jest doskonałym przykładem tego, co można osiągnąć pod presją, wykazując się innowacyjnością i skutecznością

Stanowi ona również wyzwanie dla tradycyjnego myślenia o obronności, które zakłada wydawanie przez lata ogromnych sum na systemy, które potem można unieruchomić za pomocą znacznie tańszych technologii.

To zmienia nasze wyobrażenie o gospodarce obronnej. Odnosząc się tego, co osiągają sektor obronny Ukrainy oraz jej talenty naukowe i inżynieryjne, mogę tylko powiedzieć: „Wow!”. Mamy się czego uczyć.

Ochrona zniknie, ludzie pozostaną

Bruksela rozważa możliwe wycofanie programu tymczasowej ochrony dla obywateli Ukrainy za granicą. Jakie działania podejmuje Litwa w tej sprawie? Na co mogą liczyć Ukraińcy?

W naszym kraju mieszka obecnie około 80 tysięcy obywateli Ukrainy – to mniej niż szczytowa liczba ponad 90 tysięcy. Niektórzy wrócili do Ukrainy lub przenieśli się gdzie indziej. U nas obowiązuje system tymczasowej ochrony, ale w praktyce większość Ukraińców przyjeżdża tu nie dla przywilejów. To głównie kobiety ze wschodniej Ukrainy, które uciekły z dziećmi lub starszymi krewnymi. Zdecydowana większość z nich pracuje, jest samowystarczalna i płaci podatki.

Ukraińcy nie otrzymują niczego z miłosierdzia. Są częścią naszego społeczeństwa i głęboko to szanuję

Tak, istnieją programy pomocy społecznej, takie jak opieka medyczna lub obiady w szkołach, ale to nic nadzwyczajnego. Jeśli status tymczasowej ochrony zostanie zniesiony, nie sądzę, by wiele się zmieniło. Po prostu przejdzie on w status pozwolenia na pobyt, a ludzie i tak zostaną.

Litwa nie jest krajem z dużym budżetem na opiekę społeczną. Oferujemy podstawowe wsparcie socjalne – zarówno litewskim obywatelom, jak Ukraińcom. Dzieci otrzymują posiłki w szkołach, ludzie mają dostęp do opieki medycznej lub otrzymują pomoc w opłacaniu mediów – bez jakichkolwiek różnic.

Jesteśmy już daleko od pierwszych dni inwazji, kiedy uchodźcy z Ukrainy potrzebowali pilnej pomocy: łóżek, jedzenia, artykułów pierwszej potrzeby. Obecnie wielu z nich osiedliło się i stało się pełnoprawnymi członkami naszego społeczeństwa.

Rusofile to na Litwie margines

Czy zauważa Pani nasilenie prorosyjskich, antyukraińskich lub izolacjonistycznych narracji w litewskim społeczeństwie lub polityce? Jeśli tak, to co jest źródłem tej zmiany?

To, co było chyba nieoczekiwane w 2022 roku, to fakt, że ludzie, którzy byli prorosyjscy lub przydatni dla Kremla, zniknęli z pola widzenia opinii publicznej. Zamilkli, ponieważ społeczeństwo tutaj jest silnie proukraińskie.

Stopniowo jednak zaczęli znów się pojawiać i mówić, że „Ukraina nie może wygrać” albo że „marnujemy [na nią] pieniądze”. To typowe prokremlowskie narracje. Ciekawe, że podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych niektórzy politycy otwarcie promowali tę linię, twierdząc, że pacyfikacja równa się pokój, że musimy dać agresorowi to, czego chce.

Na szczęście żaden z nich nie zdobył realnej władzy politycznej. Pozostali na marginesie, choć nadal cieszą się pewnym poparciem. To świadczy o tym, że część społeczeństwa jest prosowiecka lub prorosyjskie i podatna na propagandę Kremla. Wiemy, że tak jest, jak w każdym kraju.

Pozytywnym aspektem jest jednak to, że poparcie społeczne dla Ukrainy pozostaje silne. W rzeczywistości na Litwie trudniej jest być antyukraińskim niż, powiedzmy, anty-LGBT lub przeciwnym konwencji stambulskiej.

Jeśli chodzi o Ukrainę, większość ludzi na Litwie wstydziłaby się powiedzieć, że jej nie popiera

Nawet zwolennicy Rosji często formułują swoje poglądy w łagodniejszych słowach, mówiąc coś w stylu: „Popieramy Ukrainę, ale giną ludzie, więc potrzebujemy pokoju”. Następnie wzywają Ukrainę, by zrezygnowała z części swoich terytoriów lub do zaprzestania wsparcia wojskowego na jej rzecz. To nadal narracja Kremla, tyle że już nie otwarcie antyukraińska.

Zdjęcie główne: ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała w ukraińskim wydaniu Radio France international. Była starszą redaktorką anglojęzycznego projektu Multimedialnej Platformy Transmisji Zagranicznych Ukrainy. Pełniła funkcję felietonistki międzynarodowego działu wiadomości na kanale Inter TV. W przeszłości zajmowała się także filmowaniem dokumentalnym. Obecnie prowadzi ukraińskojęzyczny projekt YouTube jako scenarzystka.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Zachód musi uczyć się od Ukrainy

Maryna Stepanenko: – W ciągu ostatniego miesiąca Polska kilkakrotnie odnotowała „przypadkowe” naruszenia swojej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne. W nocy 10 września doświadczyła bezprecedensowego ataku z udziałem 19 dronów. Jaka była Pana pierwsza reakcja na te prowokacje?

Anders Pak Nielsen: – Wszystko to wyglądało bardzo dramatycznie, ale jednocześnie była to jedna z tych sytuacji, w których trzeba zachować spokój i poczekać na fakty, zanim wyciągnie się wnioski. Kiedy śledziłem wydarzenia na bieżąco w mediach społecznościowych, rzeczywiście wydawało się, że Polska została zaatakowana.

Później stało się jasne, że prawdopodobnie to była prowokacja. To jest całkowicie zgodne z tym, co widzieliśmy wcześniej ze strony Rosji: różnymi sposobami testowania lub wywierania presji na Polskę, a także inne kraje NATO, co jest częścią szerszego podejścia do wojny hybrydowej. Ten incydent był bardziej dramatyczny, miał większą skalę, ale zasadniczo postrzegam go jako część tego samego schematu.

Wskazuje to na kolejną tendencję: ogólną eskalację wojny hybrydowej. Niestety, będzie ona trwała. I prawdopodobnie w przyszłości będziemy świadkami potencjalnie bardziej niebezpiecznych incydentów.

Co udowodniła ta prowokacja Rosji? Czy można mówić o niezdolności NATO do zestrzelenia 19 dronów i nieefektywnym wykorzystaniu zasobów, czyli drogich rakiet przeciwko tanim bezzałogowym statkom powietrznym? Jakie wnioski należy z tego wyciągnąć?

Kraje zachodnie muszą zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Wojna nadal się zaostrza, co prawdopodobnie doprowadzi do bezpośredniej konfrontacji z państwami europejskimi. Problem polega na tym, że Zachód nadal zastanawia się, czym jest „podstawowy” poziom zagrożenia.

W przypadku Polski nie sądzę, by siły zbrojne spodziewały się bezpośredniego ataku ze strony Rosji, ponieważ ostatni incydent nie był atakiem. Ale jasne jest, że nadszedł czas, by podnieść poziom gotowości, nawet jeśli do niedawna nie wydawało się to konieczne.

Problem polega na tym, że nie możemy wykluczyć możliwości rzeczywistych, bezpośrednich ataków w przyszłości. Czasami na Zachodzie tak bardzo skupiamy się na determinacji Ukrainy, że zapominamy, że Rosja jest równie zdeterminowana.

A ponieważ gospodarka wojskowa Rosji zaczyna słabnąć, myślę, że Rosja jest gotowa podjąć bardziej dramatyczne kroki, by wywrzeć presję na kraje zachodnie, w szczególności na Polskę, w celu zmniejszenia wsparcia dla Ukrainy

Dla Rosjan to będzie kluczowy czynnik, który ma zmienić sytuację na ich korzyść.

Od początku inwazji obserwowaliśmy naruszenia przestrzeni powietrznej kilku członków Sojuszu – krajów bałtyckich, Rumunii. Jednak to były pojedyncze incydenty. Dlaczego właśnie Polska stała się celem masowego ataku rosyjskich dronów – i dlaczego właśnie teraz?

Polska ma decydujące znaczenie logistyczne dla kierowania zachodniej pomocy do Ukrainy. Położenie geograficzne również odgrywa ważną rolę. Po prostu łatwiej kierować drony do Polski niż, powiedzmy, do Niemiec czy Szwecji.

Ukraina zaoferowała swoją pomoc. Ma duże doświadczenie wojskowe. Czy NATO powinno wziąć to pod uwagę?

Tak. Ukraina szczególnie dobrze nauczyła się znajdować ekonomicznie efektywne środki zwalczania dronów, by nie marnować drogich rakiet na tanie cele. Kraje zachodnie również powinny zacząć opracowywać coś podobnego, własne odpowiedniki.

Niewielkie mobilne jednostki Ukrainy skutecznie przeciwdziałają dronom szahid, a obecnie pracują nawet nad stworzeniem dronów przechwytujących. Właśnie takich rozwiązań potrzebujemy. Ten incydent uświadamia to, że jeśli Polska nie była w pełni przygotowana na atak zaledwie 19 dronami, to co się stanie, jeśli spotka się z tak długotrwałymi atakami jak w Ukrainie?

I nie dotyczy to tylko Polski. Nie sądzę, żeby mój kraj, Dania, również był gotowy. NATO jako całość musi poważnie się nad tym zastanowić, ponieważ za rok możemy regularnie spotykać się z podobnymi atakami.

Rosyjski dron uderzył w dom we wsi Wyryki w województwie lubelskim. Polska, 10.09.2025. Zdjęcie: Dariusz Stefaniuk/REPORTER

To pierwszy przypadek, kiedy członek NATO musiał zestrzelić rosyjskie drony. Jak Pan ocenia reakcję i wynik operacji sojuszników?

Nadal nie wiemy, jaki będzie wynik, ponieważ nie widzieliśmy jeszcze reakcji. Do tej pory kraje NATO nie spieszyły się z nią. Pozytywnym aspektem jest, że skoncentrowały się na wsparciu Ukrainy – to główne zadanie.

Jednak minusem jest to, że NATO nie podjęło zdecydowanych działań przeciwko prowokacjom, co prawdopodobnie skłoniło Rosję do dalszych działań.

Widzieliśmy już naruszenia przestrzeni powietrznej, zakłócanie sygnału GPS, sabotaż kabli w Morzu Bałtyckim. Jak dotąd nie udzielono żadnej realnej odpowiedzi na którąkolwiek z tych sytuacji

Mam nadzieję, że tym razem zobaczymy realne, zdecydowane konsekwencje – coś, co zmusi Rosję do zastanowienia się dwa razy, zanim spróbuje ponownie. Jeśli wszystko skończy się kolejną dyplomatyczną skargą, to nie wystarczy.

Ukraina – kluczowy gwarant bezpieczeństwa Europy

Jeśli Rosja zdecyduje się na kolejny krok, a ataki spowodują ofiary, to gdzie Pana zdaniem przebiega „czerwona linia”, która zmusi NATO do podjęcia bardziej zdecydowanych działań?

Pytanie brzmi, co naprawdę trzeba zrobić, by zaangażować w to Stany Zjednoczone. Jak dotąd reakcja Waszyngtonu była niezwykle słaba. Słyszeliśmy ostre oświadczenia ze strony NATO i niektórych krajów europejskich, ale od Donalda Trumpa – praktycznie nic.

Brak choćby zbliżonej [do NATO – red.] reakcji Stanów Zjednoczonych może skłonić Rosję do dalszych działań. Musimy zadać sobie pytanie: „Gdyby to był prawdziwy atak, z wybuchami w Polsce, to czy to by coś zmieniło?” Nie wiadomo. Ta niepewność jest niebezpieczna. Jeśli Rosja uważa, że Stany Zjednoczone nie zareagują, to co jest prawdziwym czynnikiem powstrzymującym?

W pewnym momencie może to podważyć samo NATO. Bo jaki sens ma sojusz, jeśli prowokacje nie mają żadnych konsekwencji?

Nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczymy zdecydowaną reakcję USA. Wygląda na to, że Donald Trump zrobi wszystko, by uniknąć działań przeciwko Rosji. Mam jednak nadzieję, że inne kraje będą w stanie dać Putinowi do zrozumienia, że to nie jest droga, którą należy podążać.

Niedawno prezydenci USA i Polski odbyli ciepłe spotkanie w Waszyngtonie, co w Warszawie zostało odebrane jako pozytywny sygnał dla sojuszu amerykańsko-polskiego. Jak interpretuje Pan brak ostrych komentarzy ze strony Trumpa na temat ostatniej prowokacji, biorąc pod uwagę ten kontekst?

Nie sądzę, by ktokolwiek mógł naprawdę ufać Donaldowi Trumpowi. On sympatyzuje z niektórymi europejskimi przywódcami, w szczególności z Nawrockim – ale także z Putinem. To właśnie takich prawicowych przywódców lubi wspierać. Natomiast innych gości odwiedzających Waszyngton przyjmuje chłodno.

W końcu nie ma żadnych podstaw, by wierzyć, że Trump będzie wspierał Europę przeciwko Rosji. Od momentu objęcia urzędu pokazuje coś zupełnie przeciwnego

Ogólna tendencja polega na tym, że udział Ameryki w zapewnianiu bezpieczeństwa Europy maleje. Dlatego budowanie naszego przyszłego bezpieczeństwa na „dobrych stosunkach” z Trumpem jest naiwnością. Europa potrzebuje alternatyw, które nie będą uzależnione od kaprysów amerykańskiego prezydenta.

Wiem, że stosunki między Polską a Ukrainą są skomplikowane, ale uważam, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Europy będzie silna oś polsko-ukraińska

Potrzebujecie szerszej dyskusji na temat budowy nowej europejskiej struktury bezpieczeństwa. Zamiast po prostu mówić o „gwarancjach” dla Ukrainy, musimy uznać samą Ukrainę za kluczowego gwaranta bezpieczeństwa Europy, ponieważ ma ona największą armię, możliwości, determinację i położenie geograficzne, których potrzebujemy.

W przyszłości Europa musi zaakceptować fakt, że Stany Zjednoczone nie będą niezawodnym sojusznikiem przez dziesięciolecia. Stawianie na Waszyngton, co obecnie czyni Polska, jest po prostu naiwnością.

Donald Trump i Karol Nawrocki obserwują przelot samolotów wojskowych USA w Waszyngtonie, 3.09.2025. Zdjęcie: POOL via CNP/INSTARimages.com

Ponad jedna trzecia komentarzy w polskich mediach społecznościowych winą za prowokację z dronami obarcza Ukrainę. Dlaczego właśnie taka narracja została wybrana przez Kreml jako kluczowa? I na ile niebezpieczne może być takie przesunięcie punktu ciężkości – z mówienia o agresji Rosji na oskarżanie Ukrainy?

Nie można wykluczyć, że jakieś zakłócenia mogą skierować drony w niewłaściwym kierunku. Ale 19 dronów jednocześnie? Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że niektóre z nich przyleciały z terytorium Białorusi. Nie sądzę, by ktoś serio wierzył, że Ukraina celowo wysłała drony do Polski.

Jeśli Polska jest zaniepokojona, rozsądną reakcją byłoby rozszerzenie swojego systemu obrony przeciwlotniczej na terytorium Ukrainy lub patrolowanie granicy w celu przechwytywania zagrożeń przed nią

Inicjatywy takie jak europejska Tarcza Nieba [projekt naziemnego zintegrowanego europejskiego systemu obrony przeciwlotniczej, który obejmuje zdolności przeciwbalistyczne – przyp. aut.] byłyby silnym sygnałem dla Rosji, że takie działania nie będą tolerowane. Przyniosłyby też korzyści zarówno Polsce, jak Ukrainie.

Nie ma sensu obwiniać Ukrainy. Ukraina prowadzi wojnę, doświadcza masowych nalotów i oczywiście wykorzystuje środki walki radioelektronicznej. Czasami to powoduje zejście dronów z kursu, ale taka jest rzeczywistość na polu bitwy.

NATO nigdy nie stanowiło zagrożenia militarnego dla Rosji jako państwa – uważają niektórzy ukraińscy obserwatorzy. Z drugiej strony Sojusz stanowi realne zagrożenie dla reżimu politycznego Putina i właśnie dlatego rozpad NATO lub przynajmniej rezygnacja z ochrony krajów Europy Wschodniej, przyjętych do Sojuszu po 1997 roku, były i pozostają priorytetem polityki Kremla. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Co dadzą Moskwie prowokacje na wschodniej flance NATO?

Zgadzam się z tą opinią. NATO nie stanowi zagrożenia dla samej Rosji – nikt nie planuje inwazji na jej terytorium. Zarazem Sojusz stanowi ogromne zagrożenie dla imperialnych ambicji Kremla.

Dla Putina bycie wielkim mocarstwem oznacza posiadanie strefy wpływów nad mniejszymi sąsiadami – a NATO rujnuje tę ideę. Dlatego podważanie wpływów NATO jest jego obsesją

Nie sądzę również, abyśmy powinni wykluczać możliwość, że Rosja bezpośrednio zakwestionuje artykuł 5 w najbliższych latach. To nie będzie pełna wojna, ale drobne prowokacje, by sprawdzić, czy uda się wywołać rozłam, zwłaszcza przekonując Stany Zjednoczone do niewywiązywania się ze swoich zobowiązań. Jeśli tak się stanie, spójność NATO ulegnie rozpadowi.

A kiedy NATO zostanie osłabione, kraje Europy Wschodniej zostaną pozostawione same sobie. Rzucenie wyzwania NATO jako sojuszowi jest dla Rosji złym rozwiązaniem. Znacznie łatwiej jest zrobić to z Estonią, Łotwą, Litwą lub Finlandią – z osobna. Właśnie w ten sposób Rosja będzie mogła zrealizować swoje ambicje imperialne.

Cel Rosji: znormalizować chaos

Czy Ukraina powinna wyciągnąć jakieś wnioski z tego incydentu?

Nie. Głównym problemem jest gotowość Zachodu do działania. Logicznym pierwszym krokiem byłoby rozszerzenie strefy obrony powietrznej na część terytorium Ukrainy – zaledwie kilkaset kilometrów od granicy – i zezwolenie zachodnim samolotom na patrolowanie tej przestrzeni powietrznej. Nie byłoby to zbyt ryzykowne i stanowiłoby jasny sygnał.

Rosja wysyła drony, by znormalizować przekonanie, że takie incydenty są czymś normalnym. Zachód musi znormalizować coś przeciwnego: stałą obecność wojskową Zachodu w Ukrainie, ochronę jej przestrzeni powietrznej i stopniowe podejmowanie dalszych działań, jeśli Rosja będzie nadal wywierać presję.

Jak dotąd Zachód nie wykazuje zainteresowania tą kwestią. Nie wystarczy po prostu chronić naszą stronę granicy. Trzeba przejąć ukraińskie doświadczenie w tworzeniu niewielkich, wyspecjalizowanych jednostek do ekonomicznego zestrzeliwania dronów. Uczenie się na doświadczeniach Ukrainy – co działa, a co nie – byłoby dobrym początkiem.

Czy zachodni politycy zdają sobie sprawę, że ich reakcja jest w rzeczywistości dość słaba? Czy rozumieją, że Rosja to widzi i wyciąga własne wnioski?

Nie sądzę, by większość zachodnich polityków zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest sytuacja w Ukrainie. Jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywać, nie można wykluczyć, że dotknie to również nas. Kiedy jedna ze stron zbliża się do porażki, można spodziewać się bardziej dramatycznych działań, tyle że wielu tego nie dostrzega.

Większość polityków nie docenia również determinacji Putina. Istnieje powszechne przekonanie, że on szuka wyjścia z sytuacji, tyle że on jest nastawiony na wygranie tej wojny. \Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu.

Martwi mnie, co się stanie, gdy zda sobie sprawę, że nie wygra. Bo właśnie wtedy wojna może zaostrzyć się w sposób niebezpieczny dla Zachodu

Uważa Pan, że Ukraina może wygrać? Dzięki czemu, w jakich okolicznościach?

Pytanie, co oznacza „wygrać”. Jeśli chodzi o przywrócenie terytoriów do granic z 1991 roku, to jest to trudne. Wymagałoby to załamania się Rosji, na przykład długotrwałych ataków na jej logistykę, które doprowadziłyby do spadku morale – podobnie jak w przypadku Rosji po I wojnie światowej. To nie jest niemożliwe, ale jest mało prawdopodobne.

Obecnie Ukraina skutecznie się broni, podczas gdy Rosja jest w ofensywie i napotyka trudności. Jeśli Ukraina przejdzie do ofensywy, napotka podobne wyzwania. Dlatego wyzwolenie wszystkich terytoriów jest obecnie bardzo trudne bez wymuszonego załamania Rosji lub poniesienia przez nią ogromnych strat.

Jeśli definiujemy „zwycięstwo” jako zachowanie niepodległości Ukrainy, to tutaj jestem znacznie bardziej optymistyczny. Ta wojna nie dotyczy przede wszystkim terytorium, ale kontroli politycznej. Celem Putina jest dominacja nad Ukrainą i przekształcenie jej w państwo podobne do Białorusi. W tym sensie Ukraina wygrywa.

Gospodarka wojenna Rosji jest niestabilna i w ciągu najbliższego roku trudno będzie jej utrzymać się na obecnym poziomie. Ukraina, która ma wsparcie zachodnich sojuszników, jest w bardziej stabilnej sytuacji. Dlatego w tej wojnie na wyczerpanie Ukraina ma lepszą pozycję niż Rosja, nawet jeśli całkowite wyzwolenie terytorium pozostaje trudnym zadaniem.

20
хв

Stawianie na Waszyngton, jak Polska, to naiwność

Maryna Stepanenko

Gdy wróg puka do drzwi

W październiku 2014 roku świat obiegły zdjęcia tajemniczego obiektu, który wynurzył się z wody w Archipelagu Sztokholmskim. Szwedzkie Siły Zbrojne natychmiast skomentowały to zajście jako „świadczące o obcej aktywności podwodnej”. Autorzy artykułu pt. „Stało się: polowanie na okręt podwodny w Archipelagu Sztokholmskim”, który ukazał się 20 października 2014 r. na łamach dziennika „Dagens Nyheter”, powołując się na źródła opisali, jak szwedzkie służby wychwyciły rozmowę w języku rosyjskim na częstotliwości wykorzystywanej przez Rosję w sytuacjach alarmowych. Kolejne zaszyfrowane informacje miały być wymieniane między obiektem a rosyjską bazą w obwodzie królewieckim. 

Rozpoczęło się polowanie na nadawcę sygnału. Według źródeł miał nim być rosyjski tankowiec NS „Concord”, który od kilku dni znajdował się na bałtyckich wodach otwartych, niedaleko Archipelagu Sztokholmskiego. W „Dagens Nyheter” można było przeczytać, że Ministerstwo Obrony Rosji natychmiast zaprzeczyło, by jakikolwiek rosyjski okręt podwodny znajdował się choćby w pobliżu morskich granic Szwecji. Ale zdjęciom nie można było zaprzeczać.

Ten incydent spowodował, że szwedzkie wojsko zaczęło się zmieniać. Po tym październikowym poranku, unikając siania niepotrzebnej paniki, rząd zaczął wprowadzać zmiany na wypadek wojny. Jedną z nich było wznowienie programu podwodnego, na czele którego stanął szwedzki koncern Saab.

Szwedzi dostrzegli, z jaką łatwością obce mocarstwo może przekroczyć granice terytorium ich państwa – i praktycznie wpłynąć do stolicy

Od tamtej pory Saab miał przeciwdziałać łamaniu prawa morskiego, a podmorski potencjał obronny Szwecji miał zostać maksymalnie wzmocniony. Technicy i inżynierowie rozpoczęli pracę nad stworzeniem niewidocznych dla radarów okrętów podwodnych, które byłyby najlepsze na świecie, a także systemu wykrywania okrętów podwodnych. 

Niedługo później przy Skeppsbron na sztokholmskim Starym Mieście wynurzył się z wody „Gotland” – okręt podwodny szwedzkiej marynarki wojennej, element najtajniejszego systemu obrony. To wąska i długa jednostka, której 25-osobowa załoga doskonali się obserwacji, zatapianiu wrogich okrętów i unikaniu trafienia przez okręty i samoloty. 

Jeszcze dziesięć lat temu plany rozwoju programu okrętów podwodnych były kwestionowane, a nawet zagrożone zamknięciem. Dziś już nie ma wątpliwości: takie okręty będą odgrywały kluczową rolę w szwedzkiej obronie. Widok niebiesko-żółtej bandery powiewającej nad czarnym okrętem podwodnym był dla spacerujących po nabrzeżu dużym zaskoczeniem. Wielu nawet nie wiedziało, że szwedzkie wojsko w ogóle maj jakieś okręty podwodne, a zwykły obywatel nie miał pojęcia, że Szwecja jest w tej dziedzinie światową potęgą. 

broszura pt. „Om krisen eller kriget kommer – viktig information till Sveriges invånare”. Zdjęcie: Zdjęcie: oficjalna strona rządu Szwecji

W razie kryzysu lub wojny

Dwa lata po wydarzeniach w Archipelagu Sztokholmskim do skrzynek pocztowych wszystkich mieszkańców Szwecji trafiła broszura pt. „Om krisen eller kriget kommer – viktig information till Sveriges invånare” [W przypadku kryzysu lub wojny – ważne informacje dla mieszkańców Szwecji]. Na niespełna 20 stronach wyczerpująco wyjaśniono, czym jest gotowość na wypadek kryzysu: co zrobić, gdy znika zasięg telefoniczny, internet, prąd i dostęp do informacji – a także komu ufać i skąd czerpać informacje. W broszurze podkreślono, jak ważne jest, by obywatel umiał samodzielnie, zanim nadejdzie wsparcie państwa, poradzić sobie w razie kryzysu lub wojny. Bo to sprawa kluczowa. 

Na jednej ze stron zamieszczono check-listę ze wskazówkami dotyczącymi przygotowań w domu. Znalazł się na niej spis przykładowej żywności długoterminowej i takiej, której przygotowanie nie wymaga dużej ilości wody (bo przecież i z nią może być problem), obowiązkowe rzeczy z zakresu łączności, higieny, medycyny i potrzebne dokumenty. O tym wszystkim mówił podczas wywiadu dla PAP wiceszef MSWiA.

 – Bądźmy przygotowani w ramach swoich możliwości, by przetrwać przynajmniej trzy doby bez pomocy struktur państwa – powiedział Wiesław Leśniakiewicz. – Miejmy zapas wody, niezbędne leki, środki higieniczno-sanitarne, zapas żywności, oświetlenie, które zadziała bez sieci elektrycznej, naładowane powerbanki. Miejmy też radio tranzystorowe, bo już zapomnieliśmy, że to może być jedyne medium do odbioru komunikatów.

 Najnowsza wersja szwedzkiej broszury ukazała się w listopadzie 2024 roku i, jak poprzednia, nie wywołała szoku ani paniki wśród obywateli. Rozszerzona o kilka stron, ewidentnie wykorzystuje doświadczenia z ukraińskiego frontu – wiedzę, którą szwedzki rząd próbuje wykorzystać dla wzmocnienia bezpieczeństwa swoich obywateli. Przejawia się to również we wzmożonych kampaniach reklamowych dotyczących wstąpienia do armii, a także uświadamianiu, skąd może przyjść zagrożenie – przypadku Szwecji to Morze Bałtyckie i północ kraju. Dlatego w 2025 r. rozpoczęło się szkolenie szwedzkich arktycznych brygad specjalnych, by w razie wojny zarówno obywatele, jak wojsko, byli gotowi do obrony.  

Zdjęcie wykonane 4 lutego 2025 r. przedstawia statek towarowy na horyzoncie, gdy członek załogi obserwuje go przez lornetkę z mostka USS Karlskrona (P04) na pełnym morzu u wybrzeży Karlskrony w Szwecji, w ramach natowskiej misji patrolowania Morza Bałtyckiego Baltic Watch, której celem jest ochrona krytycznej infrastruktury podwodnej. Zdjęcie: Johan NILSSON / TT NEWS AGENCY / AFP

Wojna w Ukrainie kupuje nam czas

 Na początku marca, podczas posiedzenia Sejmu, premier Donald Tusk ogłosił, że trwają prace przygotowawcze nad projektem stworzenia w Polsce półmilionowej armii. Elementem projektu będą szkolenia wojskowe, które obejmą każdego dorosłego mężczyznę. Według premiera szkolenia te mają sprawić, by ci, którzy nie pójdą do regularnej armii, w sytuacji konfliktu mogli stać się pełnoprawnymi i pełnowartościowymi żołnierzami. Według niezależnego eksperta do spraw wojskowości, a także popularnego publicysty, aktywnego pod pseudonimem Kapitan Lisowski, w razie wybuchu wojny Polsce może nie wystarczyć obrońców. Przyczyną tego jest m.in. zawieszenie dawno temu poboru do zasadniczej służby wojskowej.

– Wojna w Ukrainie pokazała, że niezbędne są zasoby ludzkie liczone w setkach tysięcy – mówi Lisowski. – Zasoby rezerwistów, tych przeszkolonych, albo takich, których trzeba jedynie doszkolić. W Polsce mamy poważne braki w zasobach ludzkich. Mamy tych rezerw osobowych mniej niż Białoruś, a ta ma ich około 300 tysięcy. Dla naszego bezpieczeństwa musimy te rezerwy odbudować. Musimy też odbudować rezerwę sprzętową. To będzie wielkie wyzwanie.

 Według kpt. Lisowskiego nie bez przyczyny premier właśnie teraz ogłosił koncepcję przeszkolenia Polaków, by skokowo, w krótkim czasie zwiększyć ilość zasobów rezerwowych i mobilizacyjnych naszej armii. To słuszny krok. Wątpliwości można mieć jedynie do zaproponowanych metod.

 – Miesięczne szkolenie uważam za niewystarczające– mówi ekspert. – We wszystkich analizach, które wraz z kolegami robiliśmy, trzeba bazować na trzech miesiącach. Pamiętajmy, że zmieniła się broń, zmieniły się technologie, zmienili się też ludzie i trzeba to wszystko w tym uwzględnić. Trzymiesięczny okres szkolenia jest takim, jaki uznajemy za właściwy, by uzyskać podstawowego strzelca, którego następnie w zależności od predyspozycji można dalej kształtować na potrzeby armii. 

 Dodaje też, że rozbudowa naszej armii daje szansę na to, byśmy w racjonalnym czasie uzyskali jeszcze większy potencjał odstraszania i potencjał obronny, który powinien spowodować co najmniej potrzebę głębokiego zastanowienia się przez Rosję, czy warto z nami zadzierać. Bo czy warto ruszyć z atakiem na kraj dobrze przygotowany, kiedy może spowodować jeszcze większą hekatombę strat niż wojna w Ukrainie, choć front będzie o wiele krótszy?

– Mówię to mając nadzieję, że Ukraina nie ulegnie i granica polsko-ukraińska będzie bezpiecznym dla nas odcinkiem granicy wschodniej – dodaje kpt. Lisowski. – I że naszym jedynym zmartwieniem pozostanie ten północno-wschodni odcinek granicy naszej ojczyzny, u zbiegu z obwodem królewieckim i przy granicy z Białorusią. To pozwoli nam w potężnym stopniu zaoszczędzić siły w operacji obronnej i mieć ich wystarczająco dużo, by nie tylko się bronić, ale również móc odpłacić agresorowi za jego działania.

 Bartłomiej Wypartowicz, dziennikarz oraz autor książki „Między Bugiem a prawdą”, idzie w swych rozważaniach o krok dalej. Jego zdaniem Polska już od jakiegoś czasu jest uczestnikiem wojny. A to, co dzieje się na ukraińskim froncie, kupuje nam czas

 – Na wojnie cybernetycznej Polska jest już od dłuższego czasu – mówi Wypartowicz. – Nasze wojska obrony cyberprzestrzeni prowadzą działania obronne i jesteśmy podatni na ataki czy to graczy państwowych, czy niepaństwowych. Jesteśmy też na wojnie hybrydowej, czy też, jak można to nazwać, w działaniach pod progiem wojny. Chodzi tu m.in. o parcie migracyjne na granicy polsko-białoruskiej. Jesteśmy poddawani atakom sabotażowym – chodzi o próby podpaleń czy mocniejsze działania służb wywiadowczych Rosji. Czy możemy się obawiać wojny pełnowymiarowej? Obecnie Rosja jest mocno uwikłana w wojnę w Ukrainie i to ta wojna jest w pewnym sensie decydująca, jeśli chodzi o przyszłe formy jej agresji. Ale kiedy dojdzie do rozmów pokojowych czy do zawieszenia broni, to zegar zacznie tykać, zaczniemy mierzyć czas. Bo Rosja, nie prowadząc żadnych działań zbrojnych, zacznie odbudowywać swoje zdolności. Więc paradoksalnie dla wielu krajów europejskich, w tym Polski i Bałtów, uwikłanie Rosji w wojnę w Ukrainie jest pewnego rodzaju gwarancją bezpieczeństwa.

 Zaufanie społeczne i odporność na dezinformację

Szwedzki model budowania odporności społecznej w sytuacji kryzysu to przede wszystkim próba stworzenia rozwiązania systemowego, w którym obywatel wie, co robić w obliczu kryzysu, jak się do niego przygotować, na co może liczyć i skąd powinien czerpać informacje, by nie poddać się dezinformacji. Według najnowszych statystyk Szwedzkiej Agencji Zarządzania Publicznego (Statskontoret) 65% obywateli Szwecji ufa swoim siłom zbrojnym, 74% policji, a 88% Säkerhetspolisen, czyli policji bezpieczeństwa. 

Broszura „Kiedy przyjdzie kryzys lub wojna” jedynie przypomina informacje, które Szwedzi już znają: jak brzmią alarmy ostrzegające o zagrożeniu, gdzie znajdują się schrony i do których lokalnych władz zwrócić się po pomoc. Od czasu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę szwedzkie władze opublikowały setki raportów na temat dezinformacji oraz sposobów walki z nią, a w sieci szerzą się kampanie, jak nie poddać się fake newsom. Zdaniem Bartłomieja Wypartowicza najważniejszym czynnikiem grającym tu rolę jest edukacja. Im człowiek lepiej wyedukowany, tym mniej podatny na różne działania kognitywne czy dezinformacyjne. Bo potrafi lepiej sprawdzać i weryfikować informacje.

 – Niestety social media i big-techy sprzyjają zamykaniu się ludzi w swoich bańkach informacyjnych – mówi dziennikarz. – A wyrwać się z bańki dezinformacyjnej jest naprawdę trudno. To nie jest tak, że przyjdą do ciebie obce służby i powiedzą: „Cześć, od teraz jesteś naszym agentem i będziesz robił, co ci każemy”. Dużo łatwiej wprowadzić toksyczny tryb myślenia, stworzyć grupy, które będą kolportowały szkodliwe informacje, tworząc u danej osoby złudzenie, że jest kimś wyjątkowym, posiada tajemną wiedzę – a przez to misję, którą może szerzyć. Tu pojawia się pytanie, które mogłoby być rozwinięte na kilkudniowej konferencji naukowej: „Czy walka z dezinformacją jest skuteczna?” Moim zdaniem nie. Musimy się wzajemnie edukować i uodparniać.

 Jak sprawdzić, czy tkwimy w bańce informacyjnej? Warto zmienić swoje przyzwyczajenia w sieci i zacząć szukać informacji w inny sposób. Przede wszystkim trzeba zacząć od wyrwania się spod wpływu algorytmów personalizujących, czyli tych, które śledzą naszą aktywność w sieci: czas spędzony na konkretnej stronie, przeczytane artykuły, napisane komentarze czy pozostawione lajki. Najprostszym rozwiązaniem jest usuwanie plików cookies, korzystanie z wyszukiwarki w trybie incognito lub zmiana wyszukiwarki na DuckDuckGo czy Startpage.

11.02.2025, Olsztyn. Wizyta i briefing ministra Wiesława Leśniakiewicza w Centrum Powiadamiania Ratunkowego z okazji Europejskiego Dnia Numeru Alarmowego 112. Zdjęcie: Artur Szczepański/REPORTER

Mój dom jest moją twierdzą

W poradniku przygotowanym przez MSWiA we współpracy z Rządowym Centrum Bezpieczeństwa podkreślane jest to, że obywatel ma być przygotowany na samodzielne przetrwanie 72-godzin we własnym domu. Zgadzają się z tym eksperci, między innymi twórcy projektu Academy Defence24.

Według generała Jarosława Gromadzińskiego odporność społeczeństwa zaczyna się od świadomości jednego obywatela.

Bo jeżeli każda rodzina będzie w stanie przetrwać 72 godziny bez pomocy zewnętrznej samorządu czy państwa, będąc przygotowaną i zabezpieczoną, to nie obciąży państwa czy samorządu, które w tych kluczowych godzinach od pojawienia się kryzysu będą mogły sprawnie rozwinąć cały system pomocy i ratownictwa, a następnie udzielić wsparcia społeczeństwu. 

– To jest właśnie ta odporność – mówi generał. – Niezwykle ważnym elementem jest zbudowanie zaufania i komunikacji pomiędzy rodziną a najniższym szczeblem samorządu: sołectwem, wójtem, starostą. Istotne jest, by przed zdarzeniem kryzysowym ta władza nawiązała kontakt z obywatelem, aby obywatel ufał swojej lokalnej władzy. Żeby wiedział, że w sytuacji kryzysowej to właśnie tam należy szukać prawdziwych informacji. A władza wie, że tę informację musi obywatelowi przekazać, na przykład co cztery godziny wydając komunikat. Bo najgorszy w całym kryzysie jest brak wiedzy obywatela. 

Według gen. Gromadzińskiego doświadczenia z Ukrainy pokazują, że kluczowa dla obywateli jest komunikacja. Ukraińskie władze doprowadziły do sytuacji, w której rządowe komunikaty docierają do obywateli poprzez wszystkie możliwe komunikatory, poczynając od Telegrama, a na serwisie X kończąc. Lokalne gminy, a nawet osiedla w dużych miastach, mają swoje kanały na Telegramie, w których otrzymują informacje z pierwszej ręki.

– Odporność społeczeństwa to też odporność na dezinformację – kontynuuje generał. – Odporność na fake newsy, odporność na sianie paniki wśród społeczeństwa. To pokazała nam wojna hybrydowa:że można silne oddziaływać na społeczeństwo, by ludzie przestali wierzyć samorządom, przestali wierzyć władzy. A stąd do destabilizacji struktur państwowych już tylko jeden krok. 

 Gromadziński jest propagatorem pomysłu tworzenia skrzynek przetrwania, a nie plecaków. Nie chodzi o negowanie wartości plecaka ewakuacyjnego, bo jego zawartość: woda, żywność długoterminowa, jakieś baterie, akumulatory, powerbanki, czyli wszystko, co pomoże ludziom przetrwać krytyczny czas – jest bardzo potrzebna. Chodzi o samo nazewnictwo, ponieważ nazwa „plecak” od razu przywodzi na myśl ucieczkę.

– A tu nie chodzi o uciekanie. Ucieczka jest czymś działającym na korzyść przeciwnika, wzbudza panikę w naszych szeregach. Chodzi o to, przetrwać w swoim miejscu zamieszkania 72 godziny, nie obciążając systemu państwa. Czekać, ale być poinformowanym i nie wpadać w panikę. Dać szansę państwu, żeby uruchomiło system kryzysowy i pomogło właśnie tobie.

„Poradnik bezpieczeństwa” to inicjatywa rządowa, której celem jest przygotowanie obywateli na różne zagrożenia – od cyberataków, dezinformacji, klęsk żywiołowych po sytuacje wojenne i kryzysy.

Przygotuj się na najgorsze, miej nadzieję na najlepsze

Warto być przygotowanym do sytuacji kryzysowej, zanim do niej dojdzie, bo przygotowanie da nam poczucie spokoju. Nim państwo uruchomi pomoc obywatelom w sytuacji kryzysu, czy też w sytuacji wojny, będzie już za późno na szkolenia i trening. Myśląc o własnym bezpieczeństwie czy bezpieczeństwie swojej rodziny, powinniśmy sami posiadać pewne umiejętności. Damian Duda, prezes fundacji „W międzyczasie”, która od początku pełnowymiarowej wojny ratuje życia ukraińskich żołnierzy na pierwszej linii frontu, podkreśla, że najważniejsze to być przygotowanym do udzielenia pierwszej pomocy – nie tylko komuś innemu, ale też sobie. Wojna w Ukrainie pokazała, że nie trzeba być uczestnikiem działań zbrojnych, by być narażonym na ogień wroga, jak na polu walki. Rosja ostrzeliwuje przecież rakietami także ukraińskie miasta, zadając cywilom obrażenia, z którymi żołnierze mają do czynienia na co dzień w okopach.

 – Świat Zachodu żyje w złudnym poczuciu bezpieczeństwa – mówi Damian Duda. – Jesteśmy pod kloszem, który tworzą pozory międzynarodowego prawa humanitarnego i który buduje pozorne poczucie siły sojuszu.

Przeorientowanie polityki Stanów Zjednoczonych pokazuje, że każdy kraj, każde społeczeństwo powinno przede wszystkim myśleć o własnym bezpieczeństwie – a dopiero potem stawiać na sojusze i prawo

Zdaniem Dudy koniecznie trzeba zrobić kopię dokumentów i trzymać je w plecaku na wypadek ewakuacji. A także zadbać o paliwo, gdyby trzeba było się przemieszczać. Warto też zrobić kurs pierwszej pomocy lub nawet iść o krok dalej i przejść szkolenie z medycyny pola walki (tzw. TC3, od angielskiego Tactical Combat Casualty Care). Wiedza tam nabyta pomoże odnaleźć się w przypadku zagrożenia i da jakiś pogląd na to, z jakimi ranami możemy mieć do czynienia.

19.10.2024, Wroclaw. Uroczysta ceremonia zlozenia wojskowej przysiegi w Akademii Wojsk Landowych. Szescdziesieciu nowych zolnierzy zlozylo przysiege wiernosci sztandarowi Akademii i teraz dolacza do szeregow Sil Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zdjęcie: Krzysztof Zatycki / Agencja Wyborcza.pl

– Polska od czasów Afganistanu i Iraku, które zresztą były konfliktami ekspedycyjnymi, a nie pełnowymiarowymi, nie zbierała doświadczenia z pola walki. W związku z tym nasze służby mundurowe nie zawsze mają odpowiednią wiedzę czy adekwatne przygotowanie w postaci systemu szkoleń – wyjaśnia Duda. – Zadaniem naszej fundacji, poza ratowaniem ludzi na polu walki i zdobywaniem tam doświadczenia, jest także przekazywanie tego doświadczenia naszym siłom zbrojnym. To jeden z ważnych aspektów naszej roboty: uczymy się tam, by uczyć tu, u nas, i wzmacniać potencjał obronny naszej ojczyzny.

Tej sprawie przyglądał się również kpt. Maciej Lisowski. Jego zdaniem polska armia na szczeblu centralnym nie czerpie jeszcze wiedzy z ciężkich doświadczeń ukraińskich sąsiadów. Jednak w poszczególnych jednostkach wojskowych, szczególnie w wojskach specjalnych, te zmiany i chęć nauki już widać. To ważne, bo każdy, choćby najprostszy, kurs czy szkolenie buduje większą świadomość w zakresie tzw. czerwonej taktyki, czyli wszystkich procedur i technik udzielania pierwszej pomocy medycznej i ewakuacji z pola walki.

 – Żyjemy w czasach, w których człowiek jest jednym z najważniejszych aktywów i zasobów – mówi Lisowski. – Przy naszej demografii nie możemy sobie pozwolić na szafowanie życiem naszych żołnierzy w taki sposób, jak robią to Rosjanie w swoich „mięsnych szturmach”. Najważniejszym wyzwaniem jest dla nas to, by uczynić ludzi bardziej odpornymi na to, co się dzieje na polu walki poprzez właściwe umiejętności, m.in. samopomocy medycznej czy pomocy swoim kolegom. Wyraźnie widać różnicę w podejściu Ukraińców do swoich żołnierzy. Wypracowali system ewakuacji rannych na takim poziomie, że ich straty są nieporównanie mniejsze od strat strony rosyjskiej.

20
хв

Przykład z północy. Czego możemy nauczyc się od Szwedów?

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Ексклюзив
20
хв

Rasa Juknevičienė: - Zaczyna się nowa era Unii Europejskiej

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress