Exclusive
20
min

Jak rozwiązać sytuację na granicy?

Tysiące ukraińskich ciężarówek zostało zakładnikami blokady polskich przewoźników, korki ciągną się dziesiątkami kilometrów, a straty szacowane są na setki milionów euro

Kateryna Tryfonenko

Blokada granicy polsko-ukraińskiej trwa już prawie miesiąc. Fot: Sestry

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Bezczynność zagraża stosunkom ukraińsko-polskim. W ten sposób Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele rządu, opisał działania obecnych polskich władz blokujących przejścia graniczne. W Kijowie bez ogródek mówią, że za rządów Morawieckiego nie będzie zniesienia blokady, a całą nadzieję pokładają w nowym polskim premierze. Protest, który trwa już prawie miesiąc, jest zbyt kosztowny nie tylko politycznie, ale także finansowo. Według Europejskiego Stowarzyszenia Biznesu, średnio jeden dzień przestoju z powodu blokady powoduje, że jedna ukraińska firma traci około miliona hrywien. Łączne straty ukraińskiej gospodarki od początku listopada wyniosły już ponad 400 milionów euro. Jakie są prawdziwe powody protestu, jakie są sposoby rozwiązania problemu blokady i jakie są zagrożenia dla dalszych stosunków ukraińsko-polskich?

Kierowcy na krawędzi

Ponad 2500 ukraińskich ciężarówek jest uwięzionych w blokadzie na terytorium Polski. Większość z nich znajduje się na punkcie kontrolnym Rawa-Ruska-Hrebenne. Ten, a także dwa inne punkty kontrolne - Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczowa - są blokowane przez polskich przewoźników od prawie miesiąca, od 6 listopada. A od 23 listopada zablokowany jest również punkt kontrolny Shehyni-Medyka. Rolnicy z inicjatywy Oszukana Wieś również dołączyli do protestujących w ciężarówkach. Blokada uniemożliwia ukraińskim ciężarówkom przekroczenie granicy na obszarach, w których dozwolony jest przejazd ciężarówek o masie powyżej 7,5 tony.

Polscy przewoźnicy blokują cztery punkty kontrolne na granicy polsko-ukraińskiej. Fot: Sestry

"Kierowcy, którzy czekają w korkach od setek godzin, są już zdenerwowani" mówi Rusłan Parashchych, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy.

- Kierowcy porzucają swoje ciężarówki i idą pieszo do granicy. Powinno to zachęcić polskie władze do rozwiązania tej kwestii, ponieważ to one będą musiały coś zrobić z tymi porzuconymi ciężarówkami.

1 grudnia ukraińscy kierowcy rozpoczęli strajk głodowy w pobliżu punktu kontrolnego Krakowiec-Korczowa. Kierowcy ciężarówek twierdzą, że zabrakło im jedzenia i paliwa. Czują się jak zakładnicy. Ukraińscy kierowcy zażądali, aby polscy przewoźnicy przepuszczali 14 ciężarówek na godzinę. Osiągnięto kompromis: 7 ciężarówek na godzinę, a ładunki humanitarne i wojskowe puszczono poza kolejką. Tego samego dnia, 1 grudnia, Ukraińcy przerwali strajk głodowy. Podkreślili jednak, że przerwa jest tymczasowa. Jeśli polscy przewoźnicy nie dotrzymają słowa, ukraińscy kierowcy ciężarówek są gotowi oficjalnie rozpocząć strajk głodowy.

Czego nie lubią polscy przewoźnicy?

Zanim Ukraina otrzymała tak zwany "transportowy reżim bezwizowy" - co oznacza, że ukraińskim przewoźnikom anulowano wcześniej wymagane zezwolenia na wjazd do UE - polskie firmy faktycznie zdominowały europejski rynek transportowy. W ostatnich latach stanowiły one prawie 50% całego rynku. Dziś sytuacja zmieniła się diametralnie.

Polscy przewoźnicy mają wiele żądań wobec ukraińskiego rządu. Fot: Michał Wawer/X

Już w tym roku natężenie ruchu znacznie wzrosło. Dla porównania, podczas gdy w 2021 roku do Polski wjechało ponad 160 000 ciężarówek z Ukrainy, dziś mówimy o ponad pół miliona. Co więcej, ukraińskie firmy są tańsze od polskich. W rezultacie firmy z różnych krajów UE chętnie korzystają z usług Ukraińców.

Po inwazji Rosji na Ukrainę Unia Europejska utworzyła tzw. korytarze solidarności, aby ułatwić transport towarów między krajami UE a Ukrainą. Przede wszystkim chodziło o pomoc humanitarną i wojskową, a później o eksport zboża.

W rezultacie całkowicie zmieniło to rynek. Wcześniej ukraińskie firmy obsługiwały 60% lotów transgranicznych, a polskie 40%, ale teraz stosunek ten wynosi 90% do 10% na korzyść Ukraińców.

"W takich okolicznościach protest polskich przewoźników jest całkiem zrozumiały" - mówi Tomasz Walczak, dziennikarz polityczny "Super Expressu":

- Te firmy transportowe to duma narodowa Polski. Podbiły niemal wszystkie europejskie rynki. To jasne i zrozumiałe, że teraz obawiają się konkurencji z Ukraińcami, którzy płacą swoim kierowcom znacznie mniej.

Pierwszy dzwonek alarmowy zabrzmiał w maju tego roku. Polscy przewoźnicy zorganizowali wówczas zakrojony na szeroką skalę protest w pobliżu punktu kontrolnego Dorohusk-Jagodyn. Domagali się przywrócenia systemu zezwoleń dla ukraińskich firm.

Kijów poszedł na ustępstwa - wszystkim polskim przewoźnikom, niezależnie od tego, skąd przewozili towary, anulowano zezwolenia na wjazd do Ukrainy. Kompromis ten trwał pół roku. To nie przypadek, że protesty zostały wznowione teraz" - powiedział Ruslan Parashchych, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Transportu Ukrainy:

- Tak zwani strajkujący wykorzystali sytuację powyborczą w Polsce: większość parlamentarna nie stworzyła jeszcze rządu, a stary rząd ine jest zbyt aktywny w reagowaniu na sytuację. Teraz nie bardzo jest z kim rozmawiać. Strajkujący zachowują się podobnie do tego, jak zachowywali się tituszki podczas Majdanu, którzy przychodzili do Parku Maryjskiego: "Dlaczego tu przyszliście?" - "Nie wiemy". "Jakie są wasze żądania?" - "Nie wiemy". "Dlaczego tu stoicie?" - "Podnieście słuchawkę, mamy komitet strajkowy, tam wam wszystko wyjaśnią". Innymi słowy, nie potrafią jasno wyrazić, dlaczego tam stoją, czego chcą ani kim są. Są to ludzie, którym płaci się za stanie w tym miejscu.

Czytaj także: Mykoła Kniażycki: "Nie mam wątpliwości, że blokada granicy to operacja specjalna Federacji Rosyjskiej"

Ukraińska straż graniczna pokazała pusty punkt kontrolny w Jagodzinie, gdzie zwykle tłoczą się ciężarówki zdjęcie: strona Wołyńskiej Służby Celnej na Facebooku

Oprócz powrotu systemu zezwoleń, który według zapowiedzi Brukseli nie zostanie zniesiony do 30 czerwca 2024 r., polscy przewoźnicy muszą spełnić szereg innych wymogów:

- Zaostrzenie zasad ECMT (Europejskiej Konferencji Ministrów Transportu) dla zagranicznych przewoźników;

- zakazać rejestracji spółki w Polsce, jeśli jej finansowanie znajduje się poza UE;

- utworzenie osobnej kolejki dla polskich przewoźników z europejskimi tablicami rejestracyjnymi w systemie eCheck;

- utworzyć oddzielną kolejkę dla pustych ciężarówek;

- zapewnić polskim przewoźnikom dostęp do systemu Шлях.

Konfederacja poszukuje niezadowolonych

Jednym z organizatorów protestu polskich przewoźników jest partia polityczna Konfederacja i szef jej lubelskiego oddziału Rafał Mekler. Partia ta od dawna znana jest z antyukraińskich haseł. A sam Mekler jest również właścicielem firmy Rafał Mekler Transport, która pomimo rosyjskiej agresji nadal przewozi towary do Białorusi i Rosji. Polityk i biznesmen brał kiedyś udział w protestach, których głównym postulatem było zniesienie antyrosyjskich sankcji. Wspierają go również inni politycy Konfederacji. Granicę odwiedzili posłowie Krzysztof Bosak, Witold Tumanowicz i Grzegorz Braun. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, był jedynym posłem na Sejm, który po masakrze w Buczy nie poparł uchwały potępiającej rosyjską agresję, a także jest autorem hasła: "Zatrzymajmy ukrainizację Polski".

15 listopada Grzegorz Braun odwiedził polskich strajkujących. Fot: Michał Wawer/X

To zrozumiałe, dlaczego Ukraińcy są skłonni doszukiwać się politycznych podtekstów w blokadzie granicy, biorąc pod uwagę rolę Konfederacji w tych protestach - mówi Tomasz Walczak z "Super Expressu". Jest on jednak przekonany, że sytuacji na granicy nie należy sprowadzać wyłącznie do polityki:

- Konfederacja szuka niezadowolonych. A także sytuacji, w których dochodzi do napięć między Polską a Ukrainą. Od samego początku wojny, kiedy Ukraińcy zaczęli przyjeżdżać do Polski, Konfederaci głośno mówili, że to katastrofa dla kraju. I wykorzystywali każdą sytuację, aby podkreślić, że Polacy i Ukraińcy nie mogą żyć razem. Na początku były powody etniczne. Teraz są ekonomiczne; uważają się za obrońców polskiego biznesu. Ale inne partie nie są do tego zbyt chętne. Szczególnie dla nowego rządu ważniejsze będą relacje z Ukrainą jako państwem.

"Zrzeszenia przewoźników w Polsce są znacznie bardziej wpływowe niż jakakolwiek siła polityczna" - mówi Piotr Kulpa, były minister pracy. Pomimo tego, że jego zdaniem przyczyny protestów są wyłącznie ekonomiczne, będą one miały negatywne konsekwencje polityczne,

- Najcenniejszą rzeczą dla narodu polskiego i ukraińskiego jest wzajemny szacunek. Bo w takich chwilach wrogowie dobrych stosunków między Polską a Ukrainą próbują wylewać swoją nienawiść. Zarówno w Polsce przeciwko Ukrainie, jak i w Ukrainie przeciwko Polsce.

Ukraińscy kierowcy stoją w długich kolejkach na granicy od prawie miesiąca. Dorohusk, 29 listopada. Fot: Jakub Orzechowski/Agencja Wyborcza.pl

Bezczynność obecnego polskiego rządu jest główną przyczyną obecnej sytuacji na granicy polsko-ukraińskiej. Stwierdził to Donald Tusk, który wkrótce może stanąć na czele polskiego rządu.

Jego zdaniem obecny polski rząd nie rozegrał dobrze karty ukraińskiej. Polityk jest przekonany, że taka bezczynność jest niewybaczalna, ponieważ zagraża stosunkom polsko-ukraińskim i polskim interesom..

Kijów podkreśla, że blokada granicy jest echem ostrej walki politycznej w wyborach parlamentarnych w Polsce. Sytuacja może zostać rozwiązana dopiero po utworzeniu rządu koalicyjnego pod przewodnictwem Tuska.

- Ponieważ rząd tymczasowy kierowany przez Mateusza Morawieckiego nie pracuje aktywnie nad zniesieniem blokady i jest mało prawdopodobne, aby rozwiązał ten problem", powiedział Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta.

Kiedy jednak rząd Tuska zacznie zajmować się kwestiami związanymi z rynkiem transportowym, będzie dbał przede wszystkim o dobro polskich firm - przewiduje Tomasz Walczak z Super Expressu:

- Myślę, że Ukraińcy nie będą zadowoleni z decyzji, które podejmie nowy rząd. Możemy jednak oczekiwać, że przynajmniej blokada na granicy się zakończy, a towary będą dostarczane w obu kierunkach bez żadnych przeszkód. Jednak może minąć jeszcze dużo czasu, zanim sytuacja zostanie rozwiązana.

Tymczasem Mychajło Podolak podkreśla: "Konfederacja ma pełne prawo do protestu. Nie powinien on jednak odbywać się na ukraińskiej granicy, ale w sercu Europy - w Brukseli:

- Mówimy o jednolitej europejskiej przestrzeni gospodarczej, w której istnieje odpowiednia konkurencja. Przewoźnik ukraiński jest konkurentem przewoźnika polskiego, który swego czasu był konkurentem dla innych przewoźników, w szczególności francuskich i niemieckich. W związku z tym, jeżeli wy, polscy przewoźnicy zorganizowani w Konfederacji, chcecie udowodnić, że macie prawo do wyłączności na rynku transportowym, do niszczenia konkurencji, to jedźcie do Brukseli i tam organizujcie akcje protestacyjne.

Czytaj także: Blokada niewłaściwej granicy

27 listopada, po raz pierwszy od rozpoczęcia protestów granicznych, były polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk wysłał list do ukraińskiego wicepremiera Ołeksandra Kubrakowa. W liście wezwał Kijów do spełnienia żądań polskich protestujących. Przynajmniej do anulowania obowiązkowej rejestracji w systemie eCheck dla pojazdów powracających z Ukrainy do UE..

Równowaga interesów: Ukraina może spełnić część polskich postulatów

Ukraina może częściowo spełnić żądania polskich przewoźników, powiedziała Julia Kłymenko, wiceprzewodnicząca Komisji Transportu i Infrastruktury Rady Najwyższej. W szczególności, powiedziała, strona ukraińska może zgodzić się na przepuszczanie pustych europejskich ciężarówek bez kolejki i otworzyć dostęp do ukraińskiego systemu.

Jedynym wymogiem, który nie może zostać spełniony, powiedziała Julia Kłymenko, jest anulowanie "bezwizowego reżimu transportowego" UE dla Ukrainy i powrót do systemu zezwoleń na transport drogowy:

- To jest teraz dla nas główna droga. Jeśli przywrócimy przedwojenne zezwolenia, które wynoszą tylko około 200 000 rocznie, faktycznie zmniejszymy ruch towarowy na Ukrainie trzykrotnie, a co za tym idzie, trzykrotnie mniej towarów potrzebnych Ukraińcom zostanie dostarczonych do kraju.

Ukraińskie władze mają nadzieję, że nowy rząd koalicyjny będzie w stanie rozwiązać kryzys graniczny. Medyka, 27 listopada. Fot: Omar Marques/Anadolu/East News

29 listopada polski premier Mateusz Morawiecki, który stoi na czele rządu tymczasowego, powiedział, że będzie dążył do przywrócenia zezwoleń dla ukraińskich firm transportowych na wjazd do UE, czego domagają się polscy przewoźnicy. Planuje on przedstawić to żądanie na spotkaniu ministrów transportu UE w Brukseli w dniu 4 grudnia.

Zobacz także: "Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom" - polski wolontariusz Dawid Dehnert o pomocy kierowcom zablokowanym na granicy

Światełko w tunelu pojawiło się 1 grudnia. Tego dnia w Warszawie odbyło się spotkanie Serhija Derkacha, wiceministra rozwoju wspólnot, terytoriów i infrastruktury Ukrainy, z Rafałem Weberem, sekretarzem stanu w polskim Ministerstwie Infrastruktury, pod przewodnictwem Jadwigi Emilewicz, pełnomocnika rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej, z udziałem Ministerstwa Finansów i polskiego Ministerstwa Gospodarki. Strony uzgodniły trzy konkretne kroki:

1) otwarcie punktu kontrolnego Uhrynów-Dołhobyczów dla pustych ciężarówek;

2) utworzenie slotów dla pustych ciężarówek w systemie eCheck na przejściach granicznych Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczova. Te punkty kontrolne mają fizyczne pasy ruchu dla pustych pojazdów bezpośrednio na przejściu granicznym po obu stronach granicy;

3) uruchomienie projektu pilotażowego z rejestracją w systemie eCheck bezpośrednio przed przekroczeniem granicy na przejściu granicznym Nyzhankovychi - Malhowice na okres jednego miesiąca.

Europa będzie musiała dotować tych, którzy narzekają

Komisja Europejska przeprowadziła już kilka nierozstrzygniętych rund rozmów z urzędnikami z Ukrainy, Polski i przedstawicielami polskich przewoźników.

30 listopada europejska komisarz ds. transportu Adina Veljan zagroziła polskim władzom grzywnami za blokowanie przejść na granicy ukraińsko-polskiej i była oburzona, że Warszawa nie próbuje rozwiązać sytuacji.:

- Nie ma dobrej woli w znalezieniu rozwiązania. Tak to dzisiaj oceniam i jest to prawie całkowity brak zaangażowania polskich władz. Mówię to dlatego, że polskie władze muszą egzekwować prawo na tej granicy. Popieram prawo ludzi do protestów w całej UE, ale Ukraina, która jest obecnie w stanie wojny, nie może być zakładnikiem blokady naszych granic zewnętrznych.

Blokada ukraińskiej granicy przez polskich przewoźników może doprowadzić do niedoborów i wzrostu cen importowanych produktów spożywczych. Przy braku ruchu lotniczego i rosyjskiej blokadzie ukraińskich portów, transport drogowy pozostaje jedynym korytarzem transportowym do i z Ukrainy.

Według Petera Dickinsona, eksperta serwisu UkraineAlert w Atlantic Council, najskuteczniejszym narzędziem Komisji Europejskiej do zmniejszenia napięć jest subsydiowanie przemysłu protestującego:

- Europa zawsze tak robi, będzie musiała dotować tych, którzy narzekają, czyli Polaków, i ograniczać tych, którzy konkurują, czyli Ukraińców. Tak więc na Ukrainę zostaną nałożone nowe ograniczenia na przewoźników towarowych. A polskie i inne wschodnioeuropejskie firmy otrzymają dotacje z Unii Europejskiej.

Podobne sytuacje będą pojawiać się w nadchodzących latach, kontynuuje Peter Dickinson. Jego zdaniem protesty polskich przewoźników to dopiero początek:

- Ukraina integruje się z UE. Tak więc kraje, które na tym tracą, będą bardzo ciężko walczyć o fundusze unijne. W rzeczywistości nie walczą z Ukrainą, ale z Brukselą. I już mówią wprost: potrzebujemy pieniędzy.  

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

„Putin chce całego Donbasu” — oświadcza Trump w rozmowie z Zełenskim po zakończeniu szczytu w Anchorage. Jednocześnie gospodarz Białego Domu faktycznie ogłosił zmianę kursu dyplomatycznego — nie ma już mowy o zasadzie „najpierw zawieszenie broni, a potem negocjacje”. Zamiast tego Trump poparł koncepcję „porozumienia pokojowego", która pokrywa się ze stanowiskiem Kremla i pozwala Rosji narzucić format: negocjacje w warunkach trwających działań wojennych. Według słów Trumpa, Ukraina powinna zgodzić się na porozumienie pokojowe, ponieważ Rosja jest „bardzo dużym państwem, a Ukraina nie”.

Kto wygrał na szczycie na Alasce, jakie są możliwe dalsze scenariusze i zagrożenia rozwoju wydarzeń oraz jak Europa może obronić swoje interesy w świecie dyplomacji Trumpa i Putina — zebraliśmy opinie ekspertów.

Benefis Kremla

Spotkanie w Anchorage wygląda jak zwycięstwo Putina — ocenia ukraiński dyplomata, były ambasador Ukrainy w USA (2005–2010) i we Francji (2014–2020) Ołeh Szamszur. Jego zdaniem, rosyjski przywódca osiągnął na szczycie wiele: udało mu się sprzedać swoją nową „wygraną” rosyjskiej opinii publicznej i międzynarodowej scenie — zarówno przyjaciołom, jak i wrogom. Przede wszystkim wyszedł z dyplomatycznej izolacji i po raz kolejny uzyskał odroczenie wdrożenia ostrzejszych sankcji — bezpośrednich i wtórnych. Sama postawa Putina, podkreśla Szamszur, nie zmieniła się ani na jotę:

— W swoich wystąpieniach był cyniczny i obłudny, a zarazem pozostał wierny dotychczasowej narracji: usprawiedliwianiu wojny i deklaracjom o zamiarze kontynuowania agresji.

Szczyt nie przeszkodził mu też w przeprowadzeniu kolejnych ataków na ukraińskie obiekty cywilne i kontynuowania letniej ofensywy.

„Putin dostał czerwony dywan od Trumpa, Trump nie dostał nic” — napisał na X niemiecki dyplomata Wolfgang Ischinger, który do 2022 roku kierował Monachijską Konferencją Bezpieczeństwa. — „Wynik 1:0 na korzyść Putina: brak nowych sankcji. Dla Ukraińców: nic. Dla Europy: całkowite rozczarowanie”.

Z wywiadu dla Fox News wynika, że podczas rozmowy z rosyjskim przywódcą poruszano kwestie ustępstw terytorialnych i gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Publicznie Trump stwierdził, że razem z Putinem „ogólnie uzgodnili warunki zakończenia wojny”: — „Myślę, że jesteśmy blisko finału”.

O Ukrainie i Europie bez Ukrainy i Europy

Mimo że Putin nie spełnił żadnego z wcześniejszych warunków Trumpa dotyczących zakończenia wojny Rosji przeciwko Ukrainie, otrzymał spotkanie, podczas którego bezpieczeństwo Ukrainy i Europy omawiano bez udziału Ukraińców i Europejczyków — zauważa Jana Kobzova, współdyrektorka programu bezpieczeństwa europejskiego w Europejskiej Radzie Spraw Zagranicznych (ECFR).

To kolejny korzystny wynik dla Kremla, wpisujący się w putinowską wizję świata, w której wielkie mocarstwa decydują o losie mniejszych — i która jest całkowitym zaprzeczeniem europejskiego sposobu myślenia:

— „Większość Europejczyków, a zwłaszcza Ukraińców, ma pełne prawo być zaniepokojona takim rozwojem wydarzeń. Gorączkowa aktywność dyplomatyczna, telefony i spotkania online w ostatnich dniach pokazują, że w Europie w pełni zdają sobie sprawę z wysokiej stawki i ryzyka, jakie niósł ten szczyt”.

Ale mimo szybkich bonusów, które Putin otrzymał jeszcze przed rozpoczęciem szczytu, jest zbyt wcześnie, by porównywać sytuację z Monachium czy Jałtą.

Na Kremlu prawdopodobnie wychodzą z założenia, że mają przewagę na polu bitwy i jeśli nie uda się uzyskać ustępstw drogą dyplomatyczną, będą kontynuować ofensywę w Ukrainie — podkreśla ekspertka:

— „Ale Putin będzie musiał działać ostrożnie i w jakiś sposób reagować na ambicję Trumpa, żeby zostać rozjemcą między Ukrainą a Rosją. Jeśli nie okaże żadnej elastyczności, może to skłonić prezydenta USA do spełnienia jego gróźb w sprawie nowych sankcji wobec Moskwy i jej sojuszników”.

Gwarancje bezpieczeństwa i reakcja Europy

Źródła CNN twierdzą, że Amerykanie oferują gwarancje bezpieczeństwa w formule artykułu 5 NATO, ale bez udziału samego NATO. Tę propozycję Trump miał najpierw przedstawić Zełenskiemu, a następnie powtórzy w rozmowie z europejskimi przywódcami.

Prezydent Francji z zadowoleniem przyjął gotowość Stanów Zjednoczonych do wniesienia swojego wkładu w gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy:
„Będziemy pracować z nimi oraz ze wszystkimi naszymi partnerami w »koalicji chętnych«, z którymi ponownie się spotkamy, aby osiągnąć konkretne postępy” — oświadczył Emmanuel Macron.

Kanclerz Niemiec Friedrich Merz zapewnił, że Ukraina nadal może liczyć na pełne wsparcie Niemiec.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podkreśliła, że silne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy i Europy są nieodłącznym elementem każdej umowy pokojowej. Szefowa europejskiej dyplomacji Kaja Kallas jest przekonana, że Rosja nie zamierza w najbliższym czasie zakończyć wojny w Ukrainie, ale Stany Zjednoczone mają siłę, by zmusić Moskwę do poważnych negocjacji.

„Gra o przyszłość Ukrainy, bezpieczeństwo Polski i całej Europy weszła w decydującą fazę. Dziś jeszcze wyraźniej widać, że Rosja szanuje tylko silnych, a Putin po raz kolejny pokazał się jako przebiegły i bezwzględny gracz. Dlatego utrzymanie jedności całego Zachodu ma kluczowe znaczenie” — ocenił premier Polski Donald Tusk.

Według brytyjskiego premiera Keira Starmera, Trump jak nigdy wcześniej zbliżył wszystkich do zakończenia wojny. Kolejnym krokiem mają być dalsze rozmowy z udziałem Zełenskiego.

W Waszyngtonie rozważane są trójstronne negocjacje: Trump–Zełenski–Putin. Na Kremlu twierdzą, że taki format nie był bezpośrednio omawiany na Alasce — jednak na zakończenie spotkania w Anchorage Putin publicznie zaproponował Trumpowi kolejne spotkanie w Moskwie.

Wołodymyra Zełenskiego już dziś, 18 sierpnia, oczekują w Waszyngtonie i – jak podają źródła portalu Axios – już 22 sierpnia Trump chciałby spotkania we trójkę.

Delegacja europejskich polityków zdecydowała się również wyjechać do Stanów Zjednoczonych w dniu 18.08, aby wesprzeć Władimira Zełenskiego. Na zdjęciu: Emmanuel Macron, Ursula von der Leyen, Mark Rutte, Siger Isiba, Friedrich Mertz, Scott Bescent, Mark Carney i Vladimir Zelensky podczas szczytu Grupy Siedmiu (G7), Kanada, 17 czerwca 2025 r. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/Eastern News

Rosyjskie gry w przedłużające się negocjacje

Cele wojny Rosji nie zmieniły się od momentu jej inwazji na Ukrainę w 2022 roku. Na szczycie Putin jasno dał do zrozumienia, że chce najpierw omawiać tak zwane „pierwotne przyczyny” wojny, które Kreml definiuje jako rozszerzenie NATO oraz pojawienie się w Ukrainie władzy sprzeciwiającej się rosyjskiemu wpływowi — analizuje Neil Melvin, dyrektor ds. bezpieczeństwa międzynarodowego w brytyjskim Królewskim Zjednoczonym Instytucie Studiów Obronnych (RUSI).

„Wielka umowa pokojowa” Putina w rzeczywistości oznaczałaby podporządkowanie Ukrainy.

Teraz uwaga przesuwa się na walkę o kolejne kroki. Wiele zależeć będzie od działań Trumpa. Putin wyraźnie dąży do wciągnięcia USA w długotrwałe negocjacje, a Trump bez wątpienia nadal jest zainteresowany pośrednictwem w „umowie pokojowej” –  nie tylko dlatego, że to najprostsza droga do Pokojowej Nagrody Nobla – kontynuuje Neil Melvin:

— Jednak pod koniec szczytu Trump zdawał się dawać do zrozumienia, że teraz to Ukraina i Europejczycy powinni prowadzić proces dalej.

Jeśli Putinowi nie uda się wciągnąć Trumpa w kolejny cykl dwustronnych strategicznych szczytów, zadowoli się już tym, że Trump po prostu się zmęczy i de facto wycofa.

Pojawia się pytanie: jaką rolę mogą w rzeczywistości odegrać Europejczycy? Współdyrektorka programu bezpieczeństwa europejskiego Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) Jana Kobzova odwołuje się do niedawnej analityki ECFR, która wskazuje: niezależnie od tego, jak zakończy się wojna, UE ucierpi znacznie bardziej niż USA.

Dla Europy kluczowe znaczenie ma to, czy Ukraina za kilka lat stanie się państwem stabilnym i prosperującym — nawet jeśli nie będzie kontrolować całego swojego terytorium — czy też zła ugoda uczyni ją krajem słabym, niestabilnym i podatnym na hybrydowe lub bezpośrednie ataki Rosji:

— Sam fakt, że Trump i Putin mogą samodzielnie decydować o przyszłości Ukrainy, a w istocie także o bezpieczeństwie Europy, już zmobilizował przywódców UE do zwiększenia wydatków na obronność, wzmocnienia pomocy wojskowej dla Ukrainy i bardziej aktywnej współpracy z Trumpem i jego zespołem, aby przekazać swoje stanowisko i wyznaczyć czerwone linie. Ostatnie rozmowy telefoniczne z Trumpem pokazują, że zasadniczo im się to udało — przynajmniej w krótkiej perspektywie.

Zelensky w Waszyngtonie: kolejne kroki

Według doniesień Reutersa, wśród żądań Putina przedstawionych podczas szczytu z Trumpem znalazły się następujące: Ukraina miałaby całkowicie wycofać wojska z obwodów donieckiego i ługańskiego w zamian za zamrożenie linii frontu w obwodach chersońskim i zaporoskim. Rosja rzekomo gotowa byłaby zwrócić okupowane tereny na północy obwodu sumskiego i w północno-wschodniej części obwodu charkowskiego.

Moskwa domaga się również formalnego uznania rosyjskiego suwerenitetu nad Krymem. Reuters podkreśla jednak, że nie wiadomo, czy chodzi o uznanie przez sam rząd USA, czy też przez wszystkie państwa Zachodu wraz z Ukrainą.

Putin chce także zniesienia przynajmniej części sankcji wobec Rosji, a Ukraina miałaby zrezygnować z członkostwa w NATO — w zamian za gwarancje bezpieczeństwa poza strukturami Sojuszu. Wśród żądań znalazły się także: oficjalny status języka rosyjskiego w Ukrainie oraz swoboda działania Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

Stanowisko Kijowa w sprawie Donbasu jest niezmienne: Siły Zbrojne Ukrainy nie opuszczą Donbasu — wielokrotnie podkreślał to Zełenski. Równie nie do przyjęcia są inne warunki przedstawione przez Putina.

Jednocześnie, zdaniem dyrektora ds. bezpieczeństwa międzynarodowego Rusi Neila Melvina, z perspektywy Kijowa szczyt pozwolił uniknąć najgorszego scenariusza — umowy zawartej za plecami Ukrainy między Trumpem a Putinem. Teraz kluczowym wyzwaniem dla Zełenskiego jest nie dopuścić, by Putin wciągnął Trumpa w serię rozmów o szerokiej agendzie gospodarczo-politycznej, w której wojna w Ukrainie zostałaby stopniowo zdegradowana do kwestii drugorzędnej w relacjach amerykańsko-rosyjskich:

— Zełenski uda się do Waszyngtonu, by przeciwstawić się temu scenariuszowi. Jego główne zadania podczas poniedziałkowego spotkania w Gabinecie Owalnym to: wzmocnić determinację Trumpa do dalszego zaangażowania oraz przekonać go do zwiększenia presji na Putina — zarówno poprzez kolejne sankcje, jak i poprzez rozszerzenie wsparcia wojskowego dla Ukrainy.

20
хв

Posmak Alaski: czy to naprawdę zwycięstwo Rosji i jakie nowe pułapki pojawiły się dla Ukrainy i Europy

Kateryna Tryfonenko

Więcej wiedzy, mniej strachu - to hasło naszego nowego cyklu. Bo bezpieczeństwo to fakty, sprawdzone informacje, rzetelne argumenty. Im więcej będziemy wiedzieć, tym lepiej przygotujemy się na przyszłość.

Według najnowszego raportu „Badanie opinii na tematy związane z wojną na Ukrainie”, przygotowanego dla Defence24 i Fundacji „Stand with Ukraine”, tylko co czwarty respondent uważa, że Rosja nie zaatakuje Polski, a aż 12% uważa taki atak za bardzo prawdopodobny. Ponad połowa respondentów (53%) podejrzewa obecność rosyjskich wpływów – w tym dezinformacji i propagandy – w polskich mediach. Z jednej strony 57% Polaków ufa, że USA pomogłyby Polsce w razie rosyjskiej agresji, z drugiej – 61% uważa, że polska armia nie jest wystarczająco liczna, a połowa obywateli deklaruje, że wydatki na obronność powinny zostać zwiększone.

42% Polaków popiera powrót obowiązkowej służby wojskowej, ale tylko 23% zadeklarowało gotowość do osobistego zgłoszenia się do obrony kraju; za to 69% popiera obowiązkowe szkolenia wojskowe w szkołach.

To dane, które każą zadać pytania nie tyle o nasze poglądy, co o naszą gotowość – praktyczną, emocjonalną i społeczną. I właśnie dlatego czas zacząć mówić o bezpieczeństwie militarnym nie jako o zadaniu wyłącznie dla wojska, ale jako o wyzwaniu dla całego państwa – od szczytów władzy po osiedlową świetlicę.

Polska strategia obronna – „nie czekamy, działamy” opiera się na czterech filarach: samodzielnej obronie w pierwszej fazie zagrożenia, odstraszaniu potencjalnego agresora, współpracy z NATO, ale bez roli biernego oczekującego, oraz budowie odporności społecznej – tzw. odporności totalnej.

W praktyce oznacza to, że nie będzie podziału na „naszych” i „waszych”. W momencie zagrożenia znikają różnice – kulturowe, językowe, historyczne. Wszyscy żyjący w Polsce – Polacy, Ukraińcy, migranci, rezydenci – staną do obrony kraju, w którym żyją, pracują i wychowują dzieci. I to właśnie Ukraińcy – ci, którzy przeszli przez piekło inwazji – mogą być tymi, którzy zareagują jako pierwsi. Szybciej rozpoznają niebezpieczeństwo, szybciej wiedzą, co trzeba zrobić, szybciej pomagają innym – bo mają doświadczenie, którego nikt nie chce zdobywać na własnej skórze. Ich obecność to nie ciężar dla Polski – to potencjał, który trzeba włączyć do wspólnej strategii.

Jak często zadajemy sobie pytanie: czym tak naprawdę jest bezpieczeństwo militarne Polski? I co o nim wiemy – poza świadomością, że „mamy armię”, „należymy do NATO” i „jesteśmy bezpieczni”?

Bezpieczeństwo militarne to znacznie więcej niż posiadanie sprzętu wojskowego. To zdolność państwa do ochrony swojego terytorium, obywateli i instytucji przed agresją zbrojną – zarówno samodzielnie, jak i we współpracy z sojusznikami

Polska, jako członek NATO, korzysta z tzw. gwarancji kolektywnej obrony (art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego). Ale gwarancja to nie automatyzm. To proces polityczny, wymagający decyzji, konsensusu, gotowości. Dlatego nasza narodowa strategia bezpieczeństwa zakłada, że w razie zagrożenia Polska broni się natychmiast – własnymi siłami, na własnym terytorium, bez czekania na sygnał z Brukseli czy Waszyngtonu. Mówiąc wprost: nie wystarczy mieć silne wojsko, jeśli społeczeństwo nie jest gotowe na sytuacje skrajne. A gotowość nie rodzi się z deklaracji – tylko z praktyki, edukacji, organizacji i wspólnego działania.

26.03.2025 Warszawa Spotkanie premiera Donalda Tuska z sekretarzem generalnym NATO Markiem Rutte. Zdjęcie: Andrzej Iwanczuk/REPORTER N/z: Mark Rutte, Donald Tusk

Miękkie bezpieczeństwo militarne – czyli jak społeczeństwo powinno przygotować grunt pod realną obronę.

Nie wszyscy muszą służyć w armii, ale wszyscy jesteśmy częścią systemu bezpieczeństwa. W dobie zagrożeń hybrydowych, ataków dezinformacyjnych, sabotażu i prowokacji – pierwszymi, którzy reagują, są obywatele, nie generałowie. To od ludzi zależy, czy zachowają spokój, rozpoznają zagrożenie, pomogą sąsiadowi, zgłoszą incydent, czy po prostu – nie dadzą się zmanipulować.

Właśnie dlatego w Polsce powstała Ustawa o ochronie ludności, która w 2025 roku zacznie być realnie wdrażana na poziomie każdego województwa. W ramach specjalnych budżetów lokalnych prowadzone będą:

  • szkolenia z ewakuacji i pierwszej pomocy,
  • ćwiczenia sytuacyjne z udziałem służb i WOT,
  • warsztaty przeciwdziałania dezinformacji,
  • szkolenia z komunikacji kryzysowej i samoorganizacji społecznej.

To konkretne działania, które mają nauczyć społeczeństwo, jak działać, zanim przyjadą czołgi. I co ważne – te programy powinny być dostępne także dla migrantów, w tym dla uchodźców z Ukrainy. Ich doświadczenie w organizowaniu pomocy, komunikacji w warunkach wojny i radzeniu sobie z kryzysem – to wartość, z której Polska powinna świadomie korzystać.

Ukraińcy w Polsce – niewidzialna armia oporu

Jednym z najbardziej wymownych przykładów miękkiego bezpieczeństwa militarnego są działania ukraińskiej diaspory w Polsce. Od pierwszych dni pełnoskalowej inwazji Rosji setki tysięcy osób uciekających przed wojną znalazły tu schronienie – ale także pole do działania. Uchodźcy wojenni stali się nie tylko beneficjentami pomocy, ale jej współorganizatorami.

Organizują zbiórki dla wojska, pakują apteczki, kupują drony, prowadzą kampanie informacyjne, walczą z rosyjską propagandą, edukują Polaków i zachodnią opinię publiczną. Ich działalność to realne wsparcie dla ukraińskiej armii i państwa. Bez karabinu, ale z ogromnym wpływem na morale, logistykę i świadomość społeczną.

W tym sensie działania ukraińskich uchodźców w Polsce to element wojennego wysiłku – nie mniej ważny niż działania na froncie. Można powiedzieć: bez munduru, ale na pierwszej linii.

Co to znaczy być bezpiecznym jako uchodźca wojenny?

Bezpieczeństwo to nie tylko brak fizycznego zagrożenia. Dla uchodźcy wojennego oznacza ono także dostęp do informacji, szansę na integrację, stabilność prawno-ekonomiczną i poczucie wspólnoty. Oznacza prawo do głosu – i możliwość działania.

Polska stanęła przed ogromnym wyzwaniem przyjęcia i wsparcia milionów obywateli Ukrainy. Od decyzji rządu, przez działania samorządów, po oddolne inicjatywy obywatelskie – udało się zbudować unikalny system pomocy, który dziś można uznać za część szerszej polityki bezpieczeństwa narodowego.

Państwo, które daje uchodźcom nie tylko dach nad głową, ale i narzędzia do działania, zwiększa swoją odporność. Społeczeństwo, które potrafi przyjąć i włączyć w życie publiczne osoby dotknięte wojną, staje się silniejsze.

Polska jest nowym motorem bezpieczeństwa NATO i każdy, kto w niej mieszka, powinien chociaż trochę orientować się, jaką pozycję zajmuje kraj w tym sojuszu.

Zgodnie z oficjalnymi danymi opublikowanymi w NATO Press Release „Defence Expenditure of NATO Countries (2014-2024)” (www.nato.int), w 2024 roku Polska osiągnęła coś, co jeszcze dekadę temu wydawało się nierealne: poziom wydatków obronnych sięgnął 4,12% PKB, czyniąc ją niekwestionowanym liderem NATO, jeśli chodzi o relatywne zaangażowanie w bezpieczeństwo. To ponad dwa razy więcej niż minimalny próg sojuszu (2%) i niemal dwa razy więcej niż wynosi średnia dla państw NATO w Europie i Kanadzie (2,02%).

Ale to nie tylko procenty w excelowych tabelach – to zasadnicza zmiana roli Polski w strukturze bezpieczeństwa zbiorowego. Z państwa „na dorobku”, często traktowanego z rezerwą, staliśmy się poważnym graczem, który nie tylko bierze, ale realnie daje bezpieczeństwo – i to nie tylko sobie, ale całemu regionowi.

Nie na kredyt, ale na twardo!

Wydatki obronne Polski w 2024 roku (według danych NATO w cenach stałych z 2015 roku) wyniosły 26,8 miliarda dolarów, co oznacza wzrost o ponad 213% względem 2014 roku – drugi najwyższy w całym sojuszu. Dla porównania: Niemcy zwiększyły swoje wydatki „tylko” o 95%, Francja o 25%, a Wielka Brytania o 22%.

Jeszcze ważniejsze niż wzrost kwoty jest to, jak te pieniądze są wydawane. Ponad 51% polskich wydatków obronnych to środki przeznaczone na sprzęt i badania nad nowym uzbrojeniem. To rekordowy wynik w NATO – wyższy nawet niż w Stanach Zjednoczonych (29,88%) czy w Turcji (34,18%). W praktyce oznacza to: Polska nie tylko „pompuje” armię, ale modernizuje ją w tempie, które budzi respekt nawet w Pentagonie.

Jednocześnie zmniejszył się udział wydatków osobowych – z 51% w 2014 roku do zaledwie 29,5% w 2024 roku. Oznacza to świadomą zmianę: mniej pieniędzy na emerytury i administrację, więcej na zdolności ofensywne, interoperacyjność i odstraszanie.

16.06.2024 Centralny Poligon Sil Powietrznych w Ustce. Miedzynarodowe manewry morskie Baltops 2024, ktore naleza do najwiekszych i najwazniejszych cwiczen NATO na Baltyku. W operacji desantowej na usteckim poligonie udzial wzielo kilkuset zolnierzy z USA, Hiszpanii, Bulgarii i Polski. N/z Desant morski US Marines na usteckiej plazy. Zdjęcie: Gerard/REPORTER

Wojsko jako polityka

Za tymi liczbami kryje się decyzja polityczna. Polska inwestuje w obronność nie dlatego, że „trzeba” – ale dlatego, że widzi zagrożenie, którego Zachód jeszcze do końca nie uznaje. Wojna Rosji z Ukrainą obudziła w Polsce instynkt przetrwania – i zdrowy pragmatyzm. Wiemy, że nie da się ochronić infrastruktury krytycznej, granic ani własnego stylu życia, jeśli nie ma się armii, która budzi respekt.

W 2022 roku Polska miała 176 tys. żołnierzy zawodowych i terytorialnych. W 2024 – już ponad 216 tys. To więcej niż armie Francji czy Wielkiej Brytanii. Przy czym nie chodzi o liczby same w sobie, ale o wojsko „gotowe”, a nie „na papierze”. Gotowość do działania, zdolność do szybkiego rozwinięcia sił i szeroka rezerwa są dziś walutą bezpieczeństwa.

Cena jest wysoka – ale alternatywa droższa

Nie można ignorować kosztów tej strategii. Polska wydaje dziś więcej na obronność niż na szkolnictwo wyższe i niemal tyle samo, co na cała służba zdrowia. Dla wielu obywateli – szczególnie w okresie inflacji i spowolnienia gospodarczego – może to być trudne do przełknięcia. W dyskursie publicznym pojawia się pytanie: czy nie przesadzamy?

Odpowiedź zależy od tego, jak zdefiniujemy bezpieczeństwo. Czy jako fizyczne przetrwanie i odporność w czasie wojny? Czy jako równowagę między bezpieczeństwem militarnym a społecznym? Dziś, w obliczu rosyjskiego imperializmu, nie mamy luksusu wyboru. Bezpieczeństwo społeczne nie przetrwa bez bezpieczeństwa militarnego.

Nowy ciężar, nowa odpowiedzialność

Rosnąca siła militarna Polski to nie tylko powód do dumy – to także nowe obowiązki. Sojusznicy będą oczekiwać, że Polska nie tylko zbroi się dla siebie, ale również dla wspólnej sprawy. To oznacza większy udział w misjach NATO, większe ryzyko polityczne i konieczność zachowania spójności strategicznej z resztą sojuszu – nawet wtedy, gdy interesy nie zawsze się pokrywają.

Ale może to właśnie Polska – nie Niemcy, nie Francja – stanie się nowym stabilizatorem flanki wschodniej. Nie z obowiązku, ale z wyboru. I może właśnie to zdecyduje o przyszłości bezpieczeństwa w Europie.

Bo w XXI wieku nie przetrwa ten, kto najwięcej obiecuje – ale ten, kto najwięcej inwestuje w gotowość. Polska już inwestuje. I robi to na poważnie

Dlatego teraz – to nasz moment.

W czasie względnego spokoju, ale narastającego zagrożenia, trzeba zbudować most między społeczeństwem a systemem obronnym. Wspólne szkolenia, edukacja, praca lokalna – to nie są działania drugiego rzędu. To przyszła pierwsza linia obrony. Niech uchodźcy i migranci będą częścią tego systemu. Bo NATO zareaguje – ale zanim to się stanie, Polska musi być gotowa bronić się sama. A gotowość zaczyna się od ludzi.

Dziś linia frontu nie przebiega na Wschodzie – przebiega przez naszą codzienność. Przez to, czy jesteśmy gotowi pomagać, rozumieć i działać razem. To właśnie jest nowoczesna obrona terytorialna społeczeństwa, która zaczyna się od wspólnoty. I nikt nie jest z niej wyłączony. Nie pytajmy, czy państwo nas obroni. Zapytajmy, czy my jesteśmy gotowi być jego obroną, gdy przyjdzie czas próby.

Bez munduru – ale z gotowością. Taki dziś jest nowoczesny patriotyzm. I takie powinno być codzienne bezpieczeństwo Polski.

20
хв

Bez munduru, ale na pierwszej linii

Julia Boguslavska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Mykoła Kułeba: – Rosjanie nie chcą zwracać ukraińskich dzieci, bo każde jest świadkiem ich zbrodni

Ексклюзив
20
хв

Posmak Alaski: czy to naprawdę zwycięstwo Rosji i jakie nowe pułapki pojawiły się dla Ukrainy i Europy

Ексклюзив
20
хв

Dowody dla Hagi: jak ukraiński dziennikarz dokumentuje zbrodnie Rosjan

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress