Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
PreferencjeOdrzućAkceptuj
Centrum preferencji prywatności
Pliki cookie pomagają witrynie internetowej zapamiętać informacje o wizytach użytkownika, dzięki czemu przy każdej wizycie witryna staje się wygodniejsza i bardziej użyteczna. Podczas odwiedzania witryn internetowych pliki cookie mogą przechowywać lub pobierać dane z przeglądarki. Jest to często konieczne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności witryny. Przechowywanie może być wykorzystywane do celów reklamowych, analitycznych i personalizacji witryny, na przykład do przechowywania preferencji użytkownika. Twoja prywatność jest dla nas ważna, dlatego masz możliwość wyłączenia niektórych rodzajów plików cookie, które nie są niezbędne do podstawowego funkcjonowania witryny. Zablokowanie kategorii może mieć wpływ na korzystanie z witryny.
Odrzuć wszystkie pliki cookieZezwalaj na wszystkie pliki cookie
Zarządzanie zgodami według kategorii
Niezbędne
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności strony internetowej. Zawierają one pliki cookie, które między innymi umożliwiają przełączanie się z jednej wersji językowej witryny na inną.
Marketing
Te pliki cookie służą do dostosowywania nośników reklamowych witryny do obszarów zainteresowań użytkownika oraz do pomiaru ich skuteczności. Reklamodawcy zazwyczaj umieszczają je za zgodą administratora witryny.
Analityka
Narzędzia te pomagają administratorowi witryny zrozumieć, jak działa jego witryna, jak odwiedzający wchodzą w interakcję z witryną i czy mogą występować problemy techniczne. Ten rodzaj plików cookie zazwyczaj nie gromadzi informacji umożliwiających identyfikację użytkownika.
Potwierdź moje preferencje i zamknij
Skip to main content
  • YouTube icon
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
UA
PL
EN
Strona główna
Society
Historie
Wojna w Ukrainie
Przyszłość
Biznes
Opinie
O nas
Porady
Psychologia
Zdrowie
Świat
Edukacja
Kultura
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
  • YouTube icon
UA
PL
EN
UA
PL
EN

Społeczeństwo

Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Filtruj według
Wyszukiwanie w artykułach
Wyszukiwanie:
Autor:
Exclusive
Wybór redakcji
Tagi:
Wyczyść filtry
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Society

Materiały ogółem
0
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

<frame>Przed wojną Kateryna Prymak pracowała w centrum sztuki współczesnej. W 2014 roku dołączyła do Ukraińskiego Korpusu Ochotniczego. Przez 11 miesięcy była sanitariuszką w zespole ewakuacyjnym „Szpitalników” [Batalion Medyczny „Szpitalnicy” to ukraiński ochotniczy batalion, który od 2014 r. udziela pierwszej pomocy i ewakuuje rannych ukraińskich żołnierzy ze strefy działań wojennych – red.]. Pierwszego dnia inwazji Kateryna i jej przyjaciółka zorganizowały w Kijowie kwaterę główną wolontariuszy, by zapewnić pomoc medyczną, humanitarną i wojskową. Organizatorem przedsięwzięcia był ruch VETERANKA, społeczność ukraińskich weteranek wojennych z doświadczeniem wojskowym. Dziś zrzesza on około 2000 weteranek, żołnierek i wolontariuszek z Ukrainy. <frame>

Potrzeby przeciętnego mężczyzny

– Do 2016 roku kobiety nie mogły zajmować stanowisk bojowych w ukraińskiej armii – mówi Kateryna. – Oznacza to, że kiedy dziewczęta z „dobrobatów” [batalionów ochotniczych – red.], które już dowodziły jednostkami, w 2015 r. zaczęły wstępować do sił zbrojnych, mogły być oficjalnie zatrudniane tylko jako kucharki albo sanitariuszki.

Kobiety rekrutowano na przykład jako szwaczki, a nie szturmowców, operatorki łaźni – a nie artylerzystki. Zaczęłyśmy więc lobbować w Radzie Najwyższej Ukrainy na rzecz zmian. Zainicjowałyśmy przeprowadzanie badania, by mieć dowód, że to konieczne. Kobiety z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej nakręciły film pt. „Niewidzialny batalion”, którego stworzenie wsparły finansowo inne kobiety. Dzięki temu udało się nam doprowadzić do tego, że Ministerstwo Obrony najpierw wydało specjalny dekret zapewniający równe szanse kobietom i mężczyznom w służbie wojskowej, a w 2018 r. zmieniono prawo.

Udało nam się otworzyć 63 stanowiska bojowe dla kobiet, które wcześniej były poza ich zasięgiem

Na początku brałam udział w wojnie jako sanitariuszka, a po 2014 r. jako weteranka. Dołączyłam do innych weteranek i założyłyśmy Kobiecy Ruch Weteranek.

Sanitariuszki na pierwszej linii frontu

Naturalnym pragnieniem jest chronić swój dom. Wszyscy chcemy być bezpieczni. To świadoma decyzja, by bronić swego domu, dołączając do armii. Tyle że kobiety wciąż są za to potępiane. Z jakiegoś powodu niektórzy wciąż nie rozumieją, że kobieta może jednocześnie pełnić rolę matki i żołnierki. A my staramy się tylko zapewnić bezpieczeństwo naszym dzieciom. Walczymy, by one nie musiały tego robić.

W 2015 roku byłyśmy zaangażowane w kampanię „Niewidzialny batalion”, przeciw zakazowi zajmowania przez kobiety stanowisk bojowych.

<frame>„Niewidzialny batalion” to obywatelski projekt mający chronić ukraińskie kobiety w służbie, ich prawa w ukraińskiej armii, a także służący rehabilitacji weteranek wojny rosyjsko-ukraińskiej i walce z przemocą seksualną w ukraińskiej armii. Został stworzony przez Marię Berlińską, żołnierkę. <frame>

Jak się jednak okazało, to był dopiero początek – nie rozwiązanie problemu, a jedynie uchylenie drzwi. Wiele rzeczy wymagało naprawy, bo w sferze wojskowej w Ukrainie wszystko jest dostosowane do mężczyzn i ich potrzeb. A dokładniej: do potrzeb przeciętnego mężczyzny.

Tyle że mężczyźni też mają różne potrzeby. Są mężczyźni niepełnosprawni, wielodzietni, samotni ojcowie itp., a każdy zmaga się z innymi barierami utrudniającymi normalne życie po służbie. Doświadczenie pokazuje, że nie ma wyłącznie kobiecych problemów. Istnieją fundamentalne problemy z poszanowaniem praw i szacunkiem wobec danej osoby.

Miałyśmy już zespół, który był gotowy do poważniejszej pracy w tym zakresie – zwłaszcza że coraz więcej weteranek zaczęło wracać z wojny.

Pokazówki nie rozwiązują problemów

Ksenia Minczuk: – Jakie są główne cele ruchu kobiet – weteranek?

Kateryna Pryjmak: – Od samego początku aż do teraz naszym celem było umożliwienie kobietom pełnego wykorzystania ich potencjału w trakcie i po zakończeniu służby. Nasza organizacja jest przede wszystkim narzędziem. Platformą, która opowiada o fajnych kobietach i ich fajnych inicjatywach. To społeczność, w której dziewczyny wspierają się nawzajem, zespół rzeczniczek, który dba o prawa kobiet w sektorze bezpieczeństwa i obrony. Nasza organizacja koncentruje się na zwiększeniu zdolności obronnych Ukrainy, profesjonalizacji armii i umożliwieniu kobietom spełniania się w niej.

Kateryna Prymak („Zoja”) w męskim mundurze wojskowym i Julia Sidorowa („Kuba”)

‍Dzięki Tobie otwarto dla kobiet 63 nowe stanowiska bojowe. A jakie są dla nich nadal niedostępne?

Obecnie w armii nie ma zamkniętych stanowisk dla kobiet, istnieją jednak pewne ograniczenia. Na przykład kobiety nie są rekrutowane na stanowiska bojowe w wywiadzie obronnym. A tak nie powinno być.

Jak wiadomo, w armii jest poważny niedobór ludzi. Zarazem kobieta może przyjść do TCK [Terytorialne Centrum Rekrutacji i Pomocy Socjalnej, wojskowy organ administracji Ukrainy, który prowadzi ewidencję wojskową i mobilizuje poborowych – red.] i spotkać się z odmową lub niewłaściwym traktowaniem.

Ludzie, którzy chcą wstąpić do armii, nie powinni być traktowani ze względu na płeć, ale z uwzględnieniem ich wyszkolenia i motywacji

Kobieta musi włożyć więcej wysiłku w zdobycie stanowiska bojowego – to fakt. A potem stale udowadniać, że nie jest gorsza. Bo kobieta w wojsku jest pod ciągłą presją i nadzorem. Ciągle pod lupą.

Czy w wojsku nadal panuje seksizm?

Kobiety na stanowiskach bojowych nadal borykają się z pewnymi ograniczeniami. Czasami nazywa się to „opieką”. I być może to rzeczywiście jest opieka. Problem polega jednak na tym, że dla wielu ludzi wolność wyboru jest ważniejsza niż opieka. Z powodu tej „opieki” dziewczynom nie wolno na przykład pracować z najnowszą bronią. W 2015 roku był taki przypadek, że wszyscy członkowie oddziału otrzymali nagrody – z wyjątkiem jedynej kobiety, choć uczestniczyła w tej samej operacji.

W czasie wojny zaszły również poważne zmiany w zakresie wsparcia materialnego i mundurów. Problemy nie są rozwiązywane w próżni, kwestia nękania to obszar wymiaru sprawiedliwości. Dotyczy to ogólnie reformy sądownictwa. Tyle że nawet jeśli istnieje prawo, to jak sprawić, by ono działało?

Wiele zależy od dowódcy. Najlepsi mają najlepsze wyniki i wysokie morale.

Ale jeśli któryś dyskryminuje kobiety, prawdopodobnie będzie dyskryminował wszystkich

Postawy wobec kwestii równości płci są wyznacznikiem tego, jakie jest nastawienie danej osoby do świata w ogóle.

A propos nagród: jedna z osób, z którymi rozmawiałam, medyczka pola walki, powiedziała, że została nagrodzona tylko dlatego, że była dziewczyną. A uważa, że nie zrobiła nic szczególnego.

To klasyczna pokazówka, demonstracja równości płci. Tyle że pokazówki nie rozwiązują ważnych problemów. Na przykład kobiety w wojsku wciąż nie są chronione przed molestowaniem. Ten problem jest bardzo poważny.

Reprezentowałaś ukraińskie weteranki w ONZ. Jak społeczność międzynarodowa reaguje na historie ukraińskich żołnierek i weteranek?

Tak, byłyśmy w siedzibie ONZ 4 czy 5 razy, to coroczne wizyty. Oczywiście brzmi to dobrze, ale w rzeczywistości nie jest to coś nadzwyczajnego i skutecznego. Rzecz jasna ważne jest, by ukraińskie weteranki były reprezentowane wszędzie, także w siedzibie ONZ. Trzeba być widocznym, ale to raczej kwestia symboliki.

Społeczność międzynarodowa jest zainteresowana ukraińskimi weterankami, traktuje je z szacunkiem. Ludzie płaczą, gdy słyszą ich historie. Dzięki historiom, które weteranki opowiadają na całym świecie, oblicze ukraińskiej armii staje się bardziej ludzkie. A w rosyjskiej prasie nasz ruch, VETERANKA, nazywany jest „oddziałem karnym”.

Jak udaje się wam zmieniać nastawienie do kobiet w armii?

Stosunek do kobiet w wojsku zmienia się przede wszystkim dzięki pracy samych kobiet w wojsku. Opowiadają kolegom o swoim losie, o motywacji i barierach. I to działa. Stopniowo liczba kobiet w armii rośnie i coraz częściej zajmują one wysokie stanowiska w dowództwie. Możemy więc wyprowadzić następującą formułę: im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa.

Oczywiście wywieramy również presję z zewnątrz, wspieramy nasze towarzyszki broni i pomagamy tym, które są w wojsku lub z niego odeszły.

Między tym, co ważne, a tym, co bardzo ważne

Jedną z ważnych gałęzi Twojej działalności jest szycie mundurów dla kobiet. Jak do tego doszło?

W pierwszych dniach inwazji narzeczony mojej przyjaciółki „Kuby” [Julia Sidorowa, medyczka bojowa od 2014 roku – red.] oddał nam swojego hummera, stare biuro i 25 tysięcy euro. Dzięki temu otworzyłyśmy centrum wolontariatu, które później przekształciło się w fundację. Zaczęłyśmy wspierać obrończynie i ich jednostki, bo w tamtym czasie potrzeba pomocy materialnej dla żołnierek na froncie i podczas rehabilitacji była ogromna.

Przed inwazją „Kuba” projektowała i szyła markowe ubrania, więc miałyśmy odpowiedni sprzęt. Dziewczęta zaczęły przychodzić do nas z tym samym problemem: dostawały męskie mundury, które na nie zupełnie nie pasowały. By pomóc, Anna Suworkina, projektantka odzieży, która pracowała dla projektanta Iwana Frołowa, zaprojektowała mundur dla kobiet. I zaczęliśmy go szyć.

Na rozwój szwalni otrzymałam milion hrywien dotacji z Ukraińskiego Funduszu Weteranów. Kupiłyśmy więcej sprzętu i rozpoczęłyśmy działalność społeczną w zakresie szycia mundurów dla kobiet – marka by.VTRNK połączyła projektantów i tych, którzy nigdy wcześniej nie szyli. Szyjemy również kamuflaże, kurtki, ochraniacze na buty dla artylerzystów, pokrowce na stingery i ostrza saperskie oraz pokrowce na drony.

Ale naszą największą dumą są damskie mundury wojskowe na wszystkie pory roku – letnie, półsezonowe i zimowe, zaprojektowane na temperatury do minus 20 stopni

Opowiadałyśmy się za przyjęciem standardu umundurowania dla kobiet. Mundur letni został już zatwierdzony, ale zimowy niestety nie. Dlaczego? Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Nie wszyscy uważają takie rzeczy za priorytetowe albo choćby ważne.

Teraz nasz warsztat jest samowystarczalny i realizuje różne zamówienia. Na przykład szyje produkty, które sprzedajemy na cele charytatywne. Od czasu do czasu realizujemy mikrozamówienia na mundury damskie. Nie sprzedajemy mundurów wojsku. Szyjemy głównie za dotacje.

Ile kosztuje uszycie jednego munduru?

Im większa ilość, tym niższa cena. W przybliżeniu mundur zimowy kosztuje 8 tysięcy hrywien [800 zł – red.]. W ciągu roku uszyłyśmy kilka tysięcy mundurów. Obrońcy Azowa i Szpitalnicy noszą nasze mundury.

Weteranki w mundurach VTRNK

Z jakimi największymi problemami borykają się kobiety noszące męskie mundury?

Męska wersja spodni uciska kości miednicy. Wersja damska ma głębszy krój, a pas w spodniach powinien być wyżej. Tam, gdzie spodnie męskie mają kolana, spodnie damskie kolan nie mają – a kolana to miejsce, które wymaga dodatkowej ochrony. Nie wszyscy noszą ochraniacze na łokcie, ale nakolanniki są noszone przez każdego żołnierza.

No i jeszcze kwestia rozmiaru. Oczywiście mężczyźni też mogą źle dobrać rozmiar, ale mogą potem zlecić przeszycie munduru. Obwody klatki piersiowej i bioder u kobiet i mężczyzn różnią się. Jeśli mężczyzna jest szczupły, zarówno góra, jak dół są małe. A jeśli kobieta jest szczupła, istnieje możliwość, że góra i dół będą miały różne rozmiary. A zestaw to jeden rozmiar.

Co należy wziąć pod uwagę podczas szycia munduru dla kobiety?

Konieczne jest zapewnienie możliwości sparowania górnej i dolnej części zestawu. Wzory są różne. Oprócz pasa i kolan, inna jest szerokość rękawa, jest też zaszewka na klatce piersiowej. Jest wiele niuansów.

Są jakieś elementy w waszych mundurach, które podkreślają kobiecość, ale pozostają funkcjonalne?

Podkreślanie kobiecości zdecydowanie nie powinno być wyznacznikiem dla munduru wojskowego. On powinien zapewniać funkcjonalność.

Jak testujecie mundury?

Dziewczyny z organizacji otrzymały próbki testowe, przekazały informacje zwrotne, a my wprowadziłyśmy zmiany zgodnie z ich radami. Nawet teraz, jeśli otrzymamy przydatne komentarze, jesteśmy gotowe ulepszyć nasze mundury.

Ale jako że mundury to nie biznes, a my musimy utrzymać warsztat, obrałyśmy własny kurs – jako przedsiębiorstwo społeczne. Teraz szyjemy już nie tylko mundury. Spróbujemy wejść na rynek, zwiększyć nasz wkład społeczny, rozwinąć się i stworzyć nowe miejsca pracy dla weteranek i weteranów.

Miałyśmy już programy nauczania szycia, mężczyźni również byli nimi zainteresowani. Teraz ten obszar bardzo potrzebuje pracowników.

Jeśli nasze mundury będą sprzedawane w sklepach wojskowych czy eksportowane, możemy być jeszcze bardziej przydatne. Niestety w Ukrainie nie ma dobrych tkanin na mundury, nie ma technologii ich wytwarzania. Wciąż musimy się rozwijać w tej dziedzinie.

Szwalnia VETERANKA

Ogólnie rzecz biorąc, staramy się zaspokajać wiele ważnych potrzeb. W tej chwili zajmujemy się przede wszystkim pomocą walczącym.

Na przykład nasza Andriana złamała kręgosłup [Andriana Susak-Arechta, żołnierka, uczestniczka wojny rosyjsko-ukraińskiej od 2014 roku, liderka Kobiecego Ruchu Weteranek – przyp. red.]. Gdyby była w opancerzonym samochodzie, nie doszłoby do tego. Zbieramy więc pieniądze na samochód opancerzony.

W ciągu trzech lat inwazji nasza organizacja odpowiedziała na ponad siedem tysięcy indywidualnych i zbiorowych wniosków od obrończyń i ich oddziałów szczebla brygady i wyższych, które obejmowały ponad sto pojazdów, około dwóch tysięcy dronów, sprzęt medyczny i grzewczy oraz amunicję – łącznie na 111 milionów hrywien. Zorganizowałyśmy również ponad 30 wizyt w strefie działań wojennych i ponad 20 misji humanitarnych w obwodzie chersońskim, Buczy i na innych terytoriach okupowanych. Innymi słowy, balansujemy między tym, co ważne, a tym, co bardzo ważne.

Zdjęcia: archiwum VETERANKA

20
min
Ksenia Minczuk
Wojna w Ukrainie
Prawa kobiet
Kobiety w wojsku
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Jesteśmy bezdomni, ale nie sami”: jak migranci, bezdomni i wolontariusze ratują się nawzajem

„Pomagając innym, ratujemy siebie”: jak Lwów stał się schronieniem dla tysięcy uchodźców

Od pierwszych dni inwazji na pełną skalę ulica Kopernika, jedna z najpiękniejszych ulic we Lwowie, stała się adresem, pod którym tysiące ludzi szukało ratunku. Właśnie tutaj mieści się centrum humanitarne międzynarodowej organizacji Wspólnoty Sant’Egidio. Przyjeżdżali tu starsi, chorzy, ranni i ci, którzy stracili bliskich. Nie wszystkim udawało się dotrzeć – niektórzy ginęli trafieni rosyjskimi pociskami podczas ewakuacji.

Osoby wewnętrznie przesiedlone, które przybywają do Lwowa, to nie to samo, co uchodźcy udający się do Europy. Lwów przyjmuje najciężej doświadczonych, straumatyzowanych, ciężko rannych oraz osoby starsze i niezdolne do podróżowania. W sumie ponad 220 000 Ukraińców z miast na linii frontu przybyło do Lwowa w poszukiwaniu ratunku.

Iwanna Synytska, koordynatorka międzynarodowej organizacji Wspólnoty Sant’Egidio we Lwowie, przyjęła setki rozdartych wojną Ukraińców od początku inwazji na pełną skalę. Przed wojną organizacja pomagała biednym i bezdomnym we Lwowie. W czasie wojny nie zaprzestała tej działalności, ale wiele osób, które przybyły do Lwowa jako uchodźcy, zostało wolontariuszami i teraz pomaga osobom żyjącym na ulicach. Osoby wewnętrznie przesiedlone mówią:

"Pomagając innym, ratujemy siebie".
Migrantki-wolontariuszki rozdają ludziom kwiaty

"Na początku wojny na pełną skalę do Lwowa przyjechało wiele osób ze wschodnich, południowych i centralnych regionów Ukrainy" - mówi Iwanna Synycka - "i po raz pierwszy spotkaliśmy tych ludzi w szkole w dzielnicy Sykhów, gdzie działało pierwsze schronisko dla uchodźców. Przychodziliśmy do nich codziennie i gotowaliśmy dla nich. Ponieważ jesteśmy społecznością, która od wielu lat karmi ubogich we Lwowie, postanowiliśmy przygotować jedzenie również dla naszych przesiedleńców.

Ludzie spali na podłodze w salach gimnastycznych i klasach szkolnych. Od lutego do lipca codziennie odwiedzaliśmy przesiedleńców, przynosząc ubrania i środki higieniczne, i poznawaliśmy ich.

Kiedy w mieście przebywało już ponad 200 000 uchodźców, postanowiliśmy zrobić dla nich coś więcej. Wprowadziliśmy proces rejestracji i rozpoczęliśmy dystrybucję pomocy humanitarnej w naszym centrum przy ulicy Kopernika. Ludzie przychodzili, rozmawialiśmy, a nasze rozmowy przeradzały się w bliskie relacje.

Byliśmy pierwszymi, którzy wysłuchali strasznych historii o tym, czego doświadczyli podczas wojny. Płakaliśmy razem i przytulaliśmy się. Żaden z naszych wolontariuszy nie był psychologiem: nie byliśmy gotowi na słuchanie tak strasznych ludzkich dramatów, każdy z nas przepuszczał te historie przez swoje serce.

Które historie zrobiły na tobie największe wrażenie?

Nie mogę zapomnieć starszej kobiety z Kramatorska, cały czas płakała, opowiedziała nam, że jej wnuk został zabity przez rakietę na stacji kolejowej w Kramatorsku, kiedy wsiadali do samolotu ewakuacyjnego do Lwowa. Rosja wystrzeliła rakiety balistyczne w ludzi, którzy znajdowali się na peronie. Wnuk tej kobiety został zabity, jej syn - ojciec dziecka - oszalał, ponieważ stało się to na jego oczach.

Albo rodzina z Doniecka, którym rakieta zabiła córkę: rodzice z dwójką małych dzieci ewakuowali się własnym samochodem. Ich samochód został trafiony atakiem rakietowym: ich najstarsza córka zgineła, syn Mychajło przeżył ale przeszedł wiele operacji i nadal trzeba go wozić na rehabilitację.

Przesiedleni w modułowym obozie dla uchodźców we Lwowie

Od ofiar do ratowników: jak przeżywany smutek zamienia się w siłę

Jest wiele historii o naszych przyjaciołach. Nazywam ich przyjaciółmi, ponieważ są uchodźcami, którzy przybyli do nas po pomoc humanitarną, a następnie chcieli nam pomóc i sami zaczęli pracować jako wolontariusze" - kontynuuje Iwanna - dzięki temu odnajdują sens i wracają do świata. „Chcemy czuć się potrzebni” – tę frazę słyszę najczęściej.

Natalia z Orichowa w obwodzie zaporoskim, która przyszła do nas i powiedziała nam ze łzami w oczach, że widziała na lokalnym czacie publicznym, że jej dom został zbombardowany. Teraz jako wolontariuszka pomaga bezdomnym. Ona dobrze rozumie, jak to jest stracić dom

Wielu mężczyzn również przybyło do naszego ośrodka. Pan Wołodymyr i jego syn ewakuowali się z Mariupola. Volodymyr przeżył tortury w rosyjskiej niewoli: wybito mu wszystkie zęby. Jego matka zmarła w Mariupolu, na podwórku jego domu i nie udało się jej pochować. Przed wojną miał dobrze prosperujący biznes w Mariupolu, a we Lwowie stał się bezdomny. Mimo to przyszedł do nas i pomagał rozdawać żywność innym potrzebującym

Podczas wojny wolontariat we Lwowie pomaga uchodźcom wewnętrznym żyć i iść naprzód. Rozumieją, że robią coś pożytecznego. Nie siedzą i nie pogrążają się w smutku, ponieważ są potrzebni. I cały czas nam o tym mówią, że to ważne, by czuli się potrzebni, że to pomaga im dojść do siebie.

Uchodźcy rozdają żywność bezdomnym

Na przykład pani Natalia, która przyjechała do nas z Siewierodoniecka, miasta okupowanego przez Rosjan, opowiedziała nam o swoim synu. Właśnie wrócił z frontu i co noc "prowadzi z nią wojnę".  Nie śpi, cierpi na bezsenność i jest niespokojny.  Zaprosiłam ich do nas. Po chwili przyznała, że dzięki pomocy innych zaczęła się uśmiechać.

‍"Przyjechaliśmy do Lwowa, bo nie mieliśmy już nic, a tutaj znaleźliśmy nowy sens życia"

Niestety, nie wszystkie historie mają szczęśliwe zakończenie. Śledzimy losy naszych uchodźców. Wiele osób, które zostały ewakuowane do Lwowa w pierwszych dniach wojny, wróciło później do swoich miast i zostało zabitych przez rosyjskie pociski.

Odwiedził nas mężczyzna o imieniu Vlad. Ewakuował się do Lwowa ze swoją babcią z Charkowa. Później babcia wyjechała do córki do Niemiec, ale Vlad został we Lwowie i znalazł tu pracę. Pewnego dnia Vlad pojechał do Charkowa na trzy dni - wielu mieszkańców Charkowa, którzy ewakuowali się do Lwowa, od czasu do czasu wraca do swojego rodzinnego miasta, aby zobaczyć, jak wyglądają ich domy lub mieszkania. I w momencie, gdy Vlad był w Charkowie w swoim mieszkaniu, nastąpił ostrzał rakietowy.‍

To znaczy, że dramat przesiedlonych polega również na tym, że starają się wrócić do swoich domów w miastach pierwszej linii... i tam umrzeć.

Wszyscy chcą wrócić do domu, bardzo cierpią. Chcą, nawet jeśli ich miasta są zajęte, ale ich domy wciąż stoją. Mówią: "Nie masz pojęcia, jak bardzo chcemy wrócić".

Mykola z Berdiańska przyznaje:

Dziś mijają dokładnie trzy lata odkąd zamknąłem drzwi wejściowe do mojego domu. Nie rezygnuję z myśli, że wrócę, otworzę drzwi i w końcu wejdę do mojego domu

Słuchało tego 20 osób i wszyscy płakali, ponieważ czuli jego słowa jak własne.

Ludzie chcą wrócić, choćby dlatego, że tam mieli wszystko, a teraz nic nie mają. Mówią: "Jesteśmy bezdomni".
Dvi Ivanka: koordynatorka pomocy i bezdomna

Krąg dobroci

Gdzie obecnie mieszkają osoby wewnętrznie przesiedlone we Lwowie?

Prawie każdy wynajmuje mieszkanie. W tych mieszkaniach mieszka kilka rodzin lub kilka pokoleń tej samej rodziny, ponieważ brakuje im pieniędzy na opłacenie czynszu i mediów. I często słyszę, że śpią w tych mieszkaniach na podłodze, bo nie mają pieniędzy na wynajęcie większego lokum.

W większości pracują, zarabiają pieniądze, a emeryci mają emerytury. Wielu młodym ludziom udaje się znaleźć pracę. Oczywiście często nie jest to ta sama praca, którą wykonywali w swoich rodzinnych miastach. Na przykład inżynier lub nauczyciel może pracować jako sprzątacz, ochroniarz lub sprzedawca w supermarkecie.

Co dokładnie robią  w Twoim ośrodku? Otrzymują pomoc czy pracują jako wolontariusze?

Ludzie przychodzili do nas po pomoc humanitarną, rejestrowali się, zostawali na herbatę i szczere rozmowy. Z tych spotkań narodziła się wspólnota. Teraz zapraszamy ich do pomocy w pracy z nowymi uchodźcami wewnętrznymi i do dystrybucji żywności dla biednych i bezdomnych we Lwowie. Raz w tygodniu przygotowujemy gorące posiłki, pakujemy je i idziemy do parku, aby rozdać je bezdomnym.

Przyjaźnimy się z tymi ludźmi od dziesięcioleci, przyjeżdża ich kilkuset, a teraz jest też wielu przesiedleńców wewnętrznych, którzy ustawiają się w kolejce do bezdomnych we Lwowie, aby coś zjeść.

Ludzie bez własnych domów pomagają bezdomnym. A ci uchodźcy wewnętrzni, którzy mają pracę i jakoś ułożyli sobie życie, pomagają tym, którzy mają mniej szczęścia

Osoby w wieku emerytalnym, które mają problemy zdrowotne i nie mogą znaleźć pracy, szczególnie potrzebują pomocy.

Jak bezdomni przeżywają wojnę w Ukrainie?

To bardzo przejmujące. Dwóch naszych wolontariuszy, którzy pracowali z bezdomnymi, zginęło na froncie. Jurij i Wołodymyr pojechali bronić Ukrainy od pierwszych dni wojny na pełną skalę. Kiedy zginął Jurij, który miał zaledwie 25 lat, jeden z bezdomnych podszedł do mnie i powiedział: "Jestem w butach, które dał mi Jurij".
A kiedy nasz wolontariusz Wołodia zginął na froncie, starsi ludzie z domu opieki płakali. Był dla nich jak wnuk, odwiedzał tych samotnych ludzi i pomagał im. "Był naszym słońcem" - mówili.

Vladimir i wolontariusze Domu Pomocy Społecznej nad osobami starszymi

Jak bezdomni reagują na pomoc ludzi, którzy stracili swoje domy i uciekli przed bombardowaniem?

Czekają na spotkanie z uchodźcami wewnętrznymi, aby zapytać ich o ich doświadczenia. Lwowscy bezdomni zaprzyjaźnili się z naszą wolontariuszką, uchodźczynią wewnętrzną Ludmiłą z Popasnej. Ludmiła jest kardiologiem i pomaga im udzielając profesjonalnych porad, a także gotuje dla nich. W szczególności piecze pyszne ciasta.
Nasi wewnętrzni przesiedleńcy nie tylko przychodzą do ośrodka, ale także angażują się w wolontariat na linii frontu. Co tydzień wyplatają siatki maskujące dla naszej armii.

To jest krąg pomocy.

<frame>Wspólnota św. Egidiusza, świecka międzynarodowa organizacja chrześcijan i katolików działająca w ponad 80 krajach na całym świecie. Stworzony we Włoszech w 1968 roku przez grupę rzymskich studentów. Założycielem jest profesor Andrea Riccardi. Społeczność znana jest z misji pokojowych i humanitarnych w Afryce, na Bałkanach, na Ukrainie. Główny kierunek wolontariatu: pomoc bezdomnym, uchodźcom, osobom starszym i niepełnosprawnym. <frame>

Zdjęcia: Gmina św. Egidiusza we Lwowie

20
min
Jaryna Matwijiw
Pomoc dla wysiedleńców
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Olga Pakosz: Trzy lata temu, w maju 2022 r., udzielił Pan wywiadu „Gazecie Wyborczej”, który był dość optymistyczny. Jak zmienił się Pana nastrój przez te trzy lata?

Jurij Andruchowycz: Jasne, tamten entuzjazm już minął. Sytuacja zewnętrzna jest dziś na tyle trudna, że wiele rzeczy nie wydaje się już tak osiągalnych, jak wtedy. Mimo to uważam, że nie wolno nam tracić optymizmu i pozytywnej wizji przyszłości. Dla niektórych może ona wyglądać na nieuzasadnioną, ale musimy szukać argumentów. Inaczej wszystko się rozpadnie.
Wydaje mi się, że wielu z nas — mnie też to dotyczy — będzie musiało przemyśleć na nowo, czym właściwie jest zwycięstwo. Ale powiem jedno: byłem przekonany, że w którymś momencie zachodnie armie będą walczyć ramię w ramię z nami. I trudno mi się tej myśli pozbyć, trudno mi się z nią rozstać bez żalu.

Czyli Europa rozczarowała?

Zdecydowanie. Choć nie tylko Europa potrafi rozczarować — mamy jeszcze naszego wielkiego zamorskiego brata, który, mam wrażenie, całkiem postradał zmysły. Pamiętam, jak tuż przed inwazją zadzwonił do mnie polski dziennikarz Michał Nogaś. Pytał o różne sprawy związane z możliwą wojną, także o to, co ja sam zamierzam zrobić. Zapytał też: "Co właściwie może powstrzymać Putina?" I wtedy — dość impulsywnie —odpowiedziałem, że same sankcje absolutnie nie, bo on ma je głęboko gdzieś. Ale wiem, co może go powstrzymać — to Siły Zbrojne Ukrainy, które są zdeterminowane, by bronić swojego kraju i walczyć. Problem w tym, że ich możliwości nie są nieskończone. Prędzej czy później przyjdzie moment wyczerpania, a Rosjanie będą nadal naciskać. I wtedy, mam nadzieję, z pomocą przyjdą nam zachodni partnerzy.

 Czyli wierzy Pan, że oni jednak przyjdą z pomocą?

Nie, już nie. Ale w 2022 roku miałem pełne prawo w to wierzyć. Zwłaszcza po naszych sukcesach… Kiedy powtarzałem tę myśl w gronie Ukraińców, spotykałem się z krytyką — zarzucano mi oportunizm, sugerowano, że nie wierzę w nasze siły zbrojne. Mówiono: „Dajemy sobie świetnie radę bez nich, popatrz tylko, jak nasi walczą!” A ja odpowiadałem, żemimo wszystko dobrze byłoby mieć kogoś po swojej stronie. To po prostu elementarna logika.

W każdej wojnie lepiej mieć sojuszników, niż nie mieć ich wcale. A my ich nie mamy

Urzędnicy wciąż próbują nazywać sojusznikami, dajmy na to, państwa NATO, ale to są partnerzy, a nie sojusznicy.
Różnica jest prosta. Partnerstwo to coś dobrego — bez partnerów byłoby nam znacznie trudniej. Ale partnerstwo oznacza tymczasowość i brak pewności. Partner może się rozmyślić i już nim nie być. I właśnie teraz jesteśmy tego świadkami. W przypadku Stanów Zjednoczonych to wręcz skandaliczne, brutalne i cyniczne. Sojusznik to coś więcej — to zobowiązanie, z którego nie da się tak po prostu wycofać.

Kto dziś mógłby być takim sojusznikiem?

Spośród krajów, które są najbliżej? Ich pomoc może nie jest duża w sensie ilościowym, bo to małe państwa, ale bez wątpienia mam na myśli wszystkie kraje bałtyckie — Litwę, Łotwę i Estonię. W stosunku do swoich możliwości, to właśnie one pomagają Ukrainie najwięcej.
Myślę też o państwach, które idą w ich ślady — Północna Europa, Skandynawia. Można powiedzieć, że one nas nie porzucą. Ta protestancka etyka wciąż tam funkcjonuje.

Chodzi Panu o Finlandię, która się zbroi i także przygotowuje się do wojny?

Mam pewne fantazje —geopolityczne i militarne — związane właśnie z Finlandią. Gdy latem zeszłego roku nasze wojska ruszyły naprzód w okolicach Kurska i stało się jasne, że Rosjanie praktycznie nie mają tam nikogo — całe odcinki frontu były puste —pomyślałem: to dobry moment dla Finlandii, by odzyskać swoje dawne ziemie w Karelii. Ale nie zdecydowali się na taki krok.

A Polska? Muszę zapytać o Polskę.

Oczywiście. Właśnie do niej zmierzałem. Niestety, nie postrzegam dziś Polski jako kraju, który zasługiwałby na miano pierwszego z naszych potencjalnych sojuszników. Mimo to wciąż nie tracę nadziei. Choć… to dość złożona sprawa. Co to właściwie znaczy: „nie tracę nadziei”? Aktywny udział Polski w tej wojnie jest nadal możliwy, ale może do niego dojść dopiero wtedy, gdy sytuacja będzie naprawdę dramatyczna. A tego właśnie chciałbym uniknąć.
Wyobraźmy sobie, że Kijów już padł, ale wciąż bronią się Lwów, Chmielnicki, Tarnopol — naprawdę nie chciałbym, by do tego doszło.
Czy zatem rzeczywiście pragnę interwencji zachodnich armii? Tak, ale tylko w takim sensie, by pomogły nam zwyciężać — nie po to, by włączyły się do walki dopiero wtedy, gdy już przegrywamy. Bo przegrać, niestety, potrafimy i bez ich udziału.

W swojej powieści "Rekreacje" — dla mojego pokolenia to był tekst formacyjny, światotwórczy — opisuje Pan zmiany jako karnawał. Nie przypominam sobie, by ktoś inny w ukraińskiej literaturze zastosował taki zabieg. Proszę powiedzieć: czy zmiany, których dziś doświadczamy, to czas i przestrzeń dla karnawału?

Chodzi o to, że karnawał zawsze ma swój początek i koniec. To zjawisko tymczasowe. W prawdziwym karnawale chodzi o odnowienie wartości. Tymczasem to, co widzimy teraz, jest raczej zaprzeczeniem tej odnowy.

Świat się rozpada, umowy tracą moc, autorytety przestają obowiązywać. Powiedziałbym, że we współczesnym świecie głupota stała się prawdziwym złem.

Przez długi czas traktowałem ją jedynie jako wadę, którą można wybaczyć. Ale teraz widzę, że to aktywny składnik zła.
Weźmy na przykład obecną amerykańską administrację: jeden głupiec na drugim. To ludzie, którzy w życiu niczego nie przeczytali, niczego się nie nauczyli — może poza tym, co dotyczyło ich interesów biznesowych. I oto mamy, co mamy.
Karnawał to przecież w jakimś sensie święto głupców. Ale cała rzecz polega na tym, że ról głupców w karnawale wcale nie odgrywają głupcy. Często są to ludzie inteligentni, którzy udają głupców.

Francisco Goya „Pogrzeb sardynki” (karnawał)

I właśnie dzięki temu możliwa jest zmiana: przetasowanie skostniałych systemów i hierarchii. Powstaje alternatywna hierarchia — ale tylko na pewien czas, do konkretnej daty, po której cały ten bal się kończy: zaczyna się post, wszyscy milkną i już siedzą cicho.

Karnawał był historycznie — choćby w Republice Weneckiej — sposobem rozładowania napięcia. W społeczeństwie rządzonym twardą ręką dwa razy do roku pozwalano uciśnionym na odrobinę swobody, by się wyszumieli. Miało to działanie terapeutyczne.

Jak to odnieść do dzisiejszego świata?

Myślę, że współczesny świat też potrzebuje oczyszczającego karnawału. Bo zarówno ci skrajnie prawicowi, jak i dyktatorzy kurczowo trzymający się przeświadczenia: „To jednak my mieliśmy rację” — wszystko to nieuchronnie prowadzi do nowej fali powszechnego ucisku.

Na Zachodzie wyrosło już kilka pokoleń, które nawet nie zdają sobie sprawy, że wolność jest wartością. Urodzili się w niej, traktują ją jak coś oczywistego, jak powietrze. Nie rozmawiają o niej — bo po prostu jest. I dopiero gdy to powietrze zostanie im odcięte, poczują jego brak. Wtedy zaczną szukać wyjścia, być może właśnie w jakiejś nowej formie karnawału. Niekoniecznie w postaci klasycznego pochodu z maskami.

Czyli to nie czas na karnawał?

Być może właśnie tak.

A co zrobić z głupcami?

Mam może nieco uproszczoną odpowiedź, ale jest ona dość oczywista. Spójrzmy: ci klasyczni politycy, którzy stanęli u podstaw liberalnego świata po II wojnie światowej, nie tylko położyli fundamenty. Oni zbudowali ten cały gmach.

A jaka była ich siła? Czym się wyróżniali? Myślę, że w tamtych czasach po prostu nie istniała praktyka badań socjologicznych. Nie patrzyli na rankingi. Przypuszczam, że Churchill nie sprawdzał co tydzień, co myślą wyborcy, tak samo de Gaulle czy Adenauer. Mieli pomysły i je realizowali. A jak można dziś mieć pomysły i trzymać się ich, gdy kilka razy w tygodniu dostajesz prognozę, że stracisz władzę, jeśli pójdziesz tym tropem? I to wszystko w czasie rzeczywistym.

To już nie jest strategia — to zarządzanie preferencjami. Oczywiście, to jest demokracja — w jej najnowszej, stechnizowanej postaci. Otrzymujesz informacje zwrotne w kilka kliknięć. Ale może warto znowu poważnie zastanowić się nad rolą przywództwa. Bo na masy można zrzucić wszystko — mówić, że naród chciał, to ma. Ale prawdziwy lider to ten, kto bierze na siebie odpowiedzialność. I realizuje to, co uważa za słuszne. Jeśli napotyka opór — rozmawia z ludźmi, przekonuje ich, a nie dostosowuje się do ich życzeń.

A dziś widzimy właśnie to drugie. Liderzy nie prowadzą — oni doganiają społeczne trendy. I ten proces tylko się pogłębia: nawet ci politycy, których uważaliśmy za rozsądnych, zmieniają się w klaunów, dbających o swoje notowania. Jeśli spojrzymy na to z perspektywy innej planety, sprawa staje się oczywista: następuje prymitywizacja człowieka. Jest on już nastawiony wyłącznie na szybkie osiągnięcie tego, czego pragnie. Myślę, że to w dużej mierze skutek wpływu mediów społecznościowych. One zdewaluowały zarówno rolę eksperta, jak rolę redaktora.

To znaczy, że teraz wszyscy mogą wszystko?

Każdy może napisać post — i jest on odbierany jako coś o wiele bardziej „cool” niż profesjonalny artykuł. Może być bardzo trafny i poprawny, ale nikt na niego nie zwróci uwagi. Bo nudny. Bo długi. Bo napisany językiem ekspertów. Z drugiej strony, spójrzmy na media społecznościowe — czy to nie jest kolejny przejaw demokracji? Jakby ktoś chciał powiedzieć: „A co, wy, redaktorzy i dziennikarze, myśleliście, że zawsze będziecie kształtować nasze zdanie?” Nie, my sami możemy kształtować nasze zdanie. To na pewno jest wyzwanie. Czy zakończy się happy endem — nie wiadomo.

A gdzie w tym wszystkim są Ukraińcy? Kiedy rozmawiam z Polakami czy Amerykanami, zachwycają się naszą odwagą i bohaterstwem. To słowo teraz nie jest już sztuczne, ale pełne, prawdziwe. Co jeszcze oprócz bohaterstwa świat dostrzegł w Ukraińcach dzięki tej wojnie?

Wydaje mi się, że świat nadal nas nie docenia. Jest empatia ze strony tych, którzy… no, nie można powiedzieć, że są po naszej stronie — ale którzy przynajmniej współczują. A takich jest większość. Jednak chciałoby się, żeby większość była jednak po naszej stronie. To też kwestia informacji. Zagraniczne media koncentrują się na czarnych scenariuszach — zniszczeniach, ucieczkach, cierpieniu. O sukcesach Sił Zbrojnych Ukrainy czasem muszą pisać, bo nie da się ich pominąć. Ale pozytywnych wydarzeń w życiu cywilnym nie widzą, nie zauważają. A tam jest przecież mnóstwo ważnych, nowych rzeczy.

Jeśli chodzi o nas, to utrwalił się obraz zmęczonej, złamanej, nieszczęśliwej ofiary. I w dużej mierze, myślę, ten obraz wzmacniają nasi uchodźcy. Wielu z nich naprawdę nie potrafi patrzeć na wszystko w innych barwach niż najtragiczniejsze. Jeśli ktoś opuścił swój kraj, bo jego dom już nie istnieje, to trudno oczekiwać, że będzie miał ducha zwycięzcy.

Ale na szczęście jest wielu silnych duchem. Jeden przykład. Zwrócił się do mnie Józef Zisels, przewodniczy jednej z ukraińskich organizacji żydowskich. Przygotowali zbiórkę świadectw żydowskich uchodźców tej wojny. Z różnych regionów, głównie z obwodu kijowskiego i Mariupola, ale także z Charkowa i Czernihowa… Ludzie opowiadają, co się z nimi stało po 24 lutego 2022 roku. Tak, te świadectwa są trochę opóźnione w czasie — większość datuje się na wiosnę-lato 2022 roku. Od tamtego czasu wiele się zmieniło.

Zauważalne jest, że są to osoby z dodatkowymi tożsamościami. Są świadome swojego żydowskiego pochodzenia, to często aktywiści społeczności lub synagog. I jednocześnie ich teksty są w przeważającej części ukraińskie w duchu. Myślę, że zadziałał tu pewien dobór. Ale w wielu historiach powtarza się jeden motyw: nie ma domu. Był i nie ma. Teraz wielu z nich jest w Izraelu. Stali się repatriantami, uczą się hebrajskiego, otrzymują wsparcie. Ale jako Ukraińcy —wszyscy oni świadczą o tej wojnie. Ich oceny, ich akcenty — są ukraińskie.

To się jakoś kojarzy z II wojną światową?

Tak. W książce jest przedmowa redaktora — a mnie poproszono, żebym napisał jeszcze jedną. W obu podkreślono: podczas II wojny światowej uciekali przed nazistami. To był exodus, ewakuacja na wschód Związku Radzieckiego. A dziś —uciekają przed Rosją. Często są to ci sami ludzie — wówczas dzieci, dziś starzy i bezradni. Znów uciekają przed wojną — przed inną wojną, innym najeźdźcą, innym agresorem. Ale opisy są podobne — okrucieństwa, znęcanie się nad ludźmi w okupowanych miastach i wsiach. I niby wszystko już wiadomo, ale kiedy się to czyta — ciarki przechodzą po plecach…

A skoro już mowa o rosyjskim okrucieństwie. Gdy pytałam Andrzeja Stasiuka o Rosję, często cytował właśnie Pana. Wiele rzeczy, które Pan przewidział i opisał w „Moskowiadzie”, dziś się sprawdza. Czy spodziewał się Pan aż tak agresywnego zachowania?

 Pomyliłem się, kiedy na początku wojny zakładałem, że po pierwszym tysiącu poległych żołnierzy w Rosji zaczną się protesty. Ale to się bardzo szybko rozwiało, bo ten pierwszy tysiąc pojawił się błyskawicznie. Pomyślałem: dobrze, może to dla nich nie jest granica, może po dziesięciu tysiącach... i tak dalej.

A potem ktoś z zachodnich rozmówców powiedział mi: przecież oni żyją w dyktaturze i po prostu nie znają skali tych strat. Odpowiedziałem: to niemożliwe. Dziś nie ma już takiej informacji, której naprawdę nie dałoby się znaleźć — nie istnieje taka całkowita informacyjna blokada, która by to uniemożliwiała.

Ale problem polega na tym, że oni po prostu nie chcą nic wiedzieć. I myślę, że prawdopodobnie zawsze tacy byli.

Bo teraz, kiedy sam jestem w samym środku tej sytuacji, czytam różne historyczne opracowania — o tym, jak było trzysta, czterysta lat temu, jak się zachowywali, powiedzmy, za czasów Piotra I — i wszystko to układa się w jeden spójny obraz. Jacy byli, tacy są. Myślę, że jeśli na świecie istnieje coś absolutnie niezmiennego, to właśnie oni.

Nie chcieliśmy tego widzieć? Czy myśleliśmy, że oni się zmieniają?

A co właściwie wiedzieliśmy? Osobiście miałem w pamięci Związek Radziecki. Zacznijmy od tego, że jeśli dorastałeś w mieście w Ukrainie Zachodniej w czasach radzieckich, to głównym kryterium odróżnienia Ukraińców od Rosjan był język. U nas w mieście ci, którzy mówili po rosyjsku, byli „ruscy”.

I moja babcia mówiła: jak to możliwe, że w przedszkolu wszystkie dzieci rozmawiają między sobą po rosyjsku, a wszystkie mają ukraińskie nazwiska? Z takimi nazwiskami nie mogą być Rosjanami. I to zawsze było trochę niejasne — kto właściwie w Ukrainie jest Rosjaninem. Po 1991 roku sytuacja się nieco wyklarowała, choć w gruncie rzeczy mało nas to obchodziło. Wszyscy, którzy mieli ukraiński paszport, stawali się Ukraińcami. Podchodziliśmy do tego politycznie, nie etnicznie.

Ale w moim życiu był taki moment — pod koniec istnienia Związku Radzieckiego przez dwa lata, z przerwami, mieszkałem w Moskwie. I tam już nie dało się uciec od tego, że to są Rosjanie. Tam obcujesz z Rosjanami, a nie z jakimiś „rosyjskimi Ukraińcami”. I wtedy coś do mnie dotarło. Ogromny wpływ wywarły na mnie książki, które jeszcze pół roku wcześniej były zakazane, a teraz — proszę bardzo, drukują, wydają. Między innymi książka francuskiego podróżnika Astolfa de Custine’a „Rosja w 1839roku”. Porównywałem to, co w niej opisano, z tym, co widziałem za oknem — z rzeczywistością, w której żyłem na co dzień — i wszystko idealnie się pokrywało.

Nawet Sołżenicyn, bardzo przez nas nieakceptowany, a jednak jego „Archipelag GUŁag” — uważam, że to cenna książka. Pokazuje te same mechanizmy terroru — ich ulubioną metodę: masowy terror, represje, tłumienie wszelkich przejawów wolności. W „Moskowiadzie” uznałem, że jako pisarz mam prawo do przesady. I, oczywiście, przesadzałem. A teraz myślę — jaka tam przesada?..

Czyli Rosjanie niczym nie zaskoczyli?

Zaskoczyli tym, że pod wpływem propagandy, mediów społecznościowych i, rzecz jasna, represji państwowych, wykształciła się u nich taka... gruba skóra. Są tak znieczuleni, że ich niezdolność, po pierwsze, do współczucia drugiemu człowiekowi, do zrozumienia jego cierpienia, a po drugie, do zrobienia czegokolwiek, żeby to zmienić — osiągnęła jakiś fenomenalny poziom.

W 2022 roku zaczęto dość często określać wszystko, co rosyjskie, jednym krótkim słowem — „chtoń”. I myślę, że ta chtoń po prostu ich całkowicie opanowała. Bo chtoń to coś, co tkwi głęboko w podświadomości, coś mrocznego, strasznego. A u nich to się wydostało na powierzchnię. Zostali pochłonięci przez chtoń.
Hieronymus Bosch „Niosąc krzyż”

No dobrze, ale przecież i tak musimy z nimi żyć po sąsiedzku. Całe narody przecież nie znikają, prawda? Musi istnieć jakiś rodzaj odporności, ochrony.

Myślę, że na praktycznym poziomie jednym z takich mechanizmów samoobrony jest język ukraiński.
W naszej historii bywało z tym różnie, ale teraz zaczynam rozumieć, że język staje się strategiczną wartością w kontekście przetrwania obok Rosji. Nawet na takim prostym przykładzie – coraz powszechniejsze staje się zjawisko werbowania nastolatków przez kanały w Telegramie. Gdyby istniała bariera językowa, gdyby nasi nastolatkowie nie czytali po rosyjsku, bo słabo by ten język rozumieli, to skala tego zjawiska byłaby kilkakrotnie mniejsza.
Ale do ukrainizacji trzeba podchodzić nie jako do procesu rewolucyjnego, lecz ewolucyjnego. Żaden czarodziej nie sprawi przecież, że jutro wszyscy w Ukrainie zapomną język rosyjski – nawet jeśli by tego bardzo chcieli.

Czy nie uważa Pan, że kwestia języka ma swoje fazy? Że czasem następuje fala entuzjazmu — wszyscy zaczynają mówić po ukraińsku, a potem to słabnie i powraca rosyjski?

Tak, to przebiega skokowo.Sam mam takie obserwacje dotyczące Kijowa, bo Kijów jako stolica chłonie całą Ukrainę – są tu ludzie z różnych regionów. Przeżyłem w Kijowie już drugi takiintensywny, skokowy proces ukrainizacji – ostatni raz podczas Majdanu, awcześniej podczas Pomarańczowej Rewolucji.
I przez jakiś czas po rewolucji językukraiński się utrzymuje, ale potem zaczyna powracać rosyjski.

To taki papierek lakmusowy –pokazuje, czy jako państwo idziemy w dobrym kierunku, czy przeciwnie. Gdy tylko sprawy się pogarszają – wszędzie robi się więcej rosyjskiego. To znak, żel udzie przestają inwestować w Ukrainę swoje wewnętrzne zasoby, swoje emocje. Bo to jest wysiłek – przejść na inny język. I wielu dochodzi do momentu rozczarowania, kiedy myślą: ten wysiłek nic nie daje, niczego nie zmienia...

W obecnym czasie wojny to zależy przede wszystkim od sukcesów lub niepowodzeń Sił Zbrojnych Ukrainy. To mogą się wydawać rzeczy niezwiązane, ale jeśli spojrzeć logicznie – można zrozumieć, dlaczego tak to działa.

Dopóki armia ukraińska zwycięża, idzie naprzód – równolegle postępuje ofensywa języka ukraińskiego.

Poza wszystkim, ludzie mają naturalną tendencję do trzymania się zwycięzców, chcą być po stronie tych, którzy wygrywają, wskoczyć w ostatniej chwili do zwycięskiego szeregu.

Ale kiedy armia się cofa, to z językiem zostają tylko ci najtwardsi — a tych jest niewielu.

Czyli język. A co jeszcze?

Język. To jeden z koniecznych kroków, ale niewystarczający. I myślę, że najlepszą gwarancją, jaką dostrzegam, jest wrogość. To brzmi cynicznie. Ale najlepszą gwarancją dalszego istnienia Ukrainy — i to nie tylko przetrwania, ale istnienia z rozwojem, z sukcesem — na poziomie globalnym jest wrogość między Zachodem a Rosją. Im cieplejsze i lepsze są ich relacje, tym większe zagrożenie dla Ukrainy. A to, że Trump tak bardzo chce tego zbliżenia, aż mu się z tego powodu wyrywa — to dla nas zagrożenie ogromne.

W ogóle nie mieliśmy wcześniej takiej sytuacji — nienawidzić Ameryki. To dla nas coś kompletnie obcego. Przecież wszystkie nadzieje wiązaliśmy właśnie z nią. Że jest ktoś wielki, sprawiedliwy, silny — i że nas ochroni. A tu nagle ten wielki i silny staje po stronie tego, który ukradł nam Krym.

To jak w dzieciństwie: ten, kto miał cię chronić przed podwórkowym bandytą, nagle sam się z tym bandytą przytula. To się nie mieści w żadnej logice — ani dziecięcej, ani dorosłej. Ale to kształtuje charakter.

Na razie Europa trzyma wobec Rosji mniej więcej właściwy dystans. Choć już wielu tam swędzi ręka, żeby wracać do „normalnego biznesu”. Ale patrząc obiektywnie — Rosja i tak będzie się zachowywać w taki sposób, że ta wrogość okaże się nieunikniona.

Kraje europejskie zaczęły się intensywnie zbroić, przygotowywać do wojny. Jeśli oni szykują się na wojnę, to znaczy, że nas już nie ma? Czy do jakiej wojny oni się szykują?

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość: pokój w Europie potrwa tak długo, jak długo Ukraina będzie stawiać opór. I co to oznacza? Niech się chwilę zastanowią — zwłaszcza w Polsce, bo mamy wspólną granicę: czy nie lepiej teraz wysłać swoje wojska do Ukrainy. Sto razy bardziej racjonalnie jest bronić się dziś na Donbasie, razem z Ukraińcami, niż na terytorium Polski. Nie wiem, jakie jeszcze argumenty można przytoczyć?

Po prostu współczesny człowiek nie umie już wyobrazić sobie świata poza strefą komfortu. Wszyscy tak się w tej strefie zasiedzieli, że sam pomysł, że mogłoby być inaczej, paraliżuje.

Jak dziś u Ukraińców z optymizmem?

Ukraińcom właściwy jest ukryty optymizm. Rzadko go okazują, częściej narzekają, mówią, że wszystko źle.

Tak jakby nie chcieli dawać powodów do zazdrości sąsiadom. To taka strategia obronna — ukrywać prawdę, tłumić emocje. Ale w dzisiejszych warunkach to wręcz pomaga. Jest w tym coś uzdrawiającego: zdrowy poziom samokrytyki, autoironii, czarnego humoru, który pozwala się psychicznie podnieść, spojrzeć na siebie zboku, odzyskać równowagę.

Myślę, że z każdą nową falą zagrożenia pojawia się nowe zjednoczenie. Ten zasób jeszcze się nie wyczerpał. I jestem pewien: jeśli sytuacja się pogorszy, jedność będzie jeszcze głębsza. Tak jak to było w pierwszych dniach inwazji — wtedy wszyscy robili coś dobrego, pomagali sobie nawzajem. Ale później ten zryw przygasł — bo wojna, przepraszam za wyrażenie, się ustabilizowała. Ludzie zobaczyli, że jutro nie będzie tu rosyjskich czołgów. I pojutrze — też nie. I stało się możliwe, żeby znowu wrócić do swoich spraw i żyć swoim życiem. 

20
min
Olga Pakosz
Kulturowa elita Ukrainy
Dyplomacja kulturalna
true
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Bez nas wasze domy nie funkcjonują”: pochód ukraińskich opiekunek w Warszawie

Ulicami Warszawy, współorganizowane wspólnie przez Stowarzyszenie Pedagogów Teatru oraz Komisję Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej, przeszły – 13 i 14 kwietnia – dwa Pochody Opiekunek z Ukrainy.

– Chcemy lepszych warunków – od umów o pracę, po czas wolny od obowiązków. Kiedy czytałam postulaty, założonego 200 lat temu, pierwszego związku zawodowego pomocy domowej w Polsce, to w zasadzie są one takie same, jak nasze. To pokazuje, jak niewiele się zmieniło. Obecnie pracujemy albo na umowach śmieciowych, albo w ogóle bez nich. Nie zawsze jest to wina tego, że ktoś nie chce dać nam umowy o pracę – osoby starsze często nie mają rodziny i przez niską emeryturę nie są w stanie tego zrobić. Chciałybyśmy, żeby powstał program socjalny, który wspomoże biedniejsze osoby poprzez np. odprowadzanie przynajmniej części składek. Ulży im to finansowo i da możliwość zatrudnienia opiekunki, a nam da ubezpieczenie i pozwoli na skorzystanie z ochrony zdrowia na NFZ. Są też oczywiście nieuczciwi pracodawcy i z nimi też walczymy. Mamy sukcesy, bo gdy nasz związek zawodowy interweniuje, zwykle robią oni krok w tył i wypłacają wynagrodzenie. To jeden z wielu powodów, dla których warto do nas dołączyć – mówiła Rusłana Pobereżnyk, przewodnicząca Komisji Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej.

„Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia,ubezpieczeń, prawa do odpoczynku”

W trakcie przemarszu z głośników było słychać nie tylko utwory skomponowane przez opiekunki we współpracy z artystką Magdaleną Sowul, ale też uczestniczki niosły megafony – stworzone przez Martę Romankiw – dzięki którym zgromadzeni mogli usłyszeć wypowiedzi także tych opiekunek, które nie mogły dotrzeć na pochód.

– Jesteśmy opiekunkami i troszczymy się o dzieci, osoby starsze, chore, zależne. Nasza praca jest niezbędna, ale wciąż niewidoczna i nieuregulowana. Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia, ubezpieczeń, prawa do odpoczynku. Chcemy też szacunku do siebie i tego, co robimy. Pomagamy waszym bliskim, a wy nas niekiedy traktujecie, jak niewolnice. Żądamy godnego traktowania i odpowiednich wynagrodzeń, bo obecnie nie wystarczają one często nawet na miesiąc – mówiła jedna z nich.

– Osoba starsza, która mieszka sama, bez nas nie byłaby w stanie funkcjonować. Często potrzebuje pomocy przy wstaniu z łóżka, z jedzeniem, ubraniem się, nie mówiąc już o sprzątaniu, zrobieniu zakupów czy innych obowiązkach. Dzięki nam nie tylko może zostać w swoim domu, ale też dostaje od nas dużo ciepła, wsparcia, podniesienia na duchu. Za to jej dzieci mogą normalnie pracować. To odpowiedzialna i momentami stresująca praca, a bywa, że trudna psychicznie, gdy osoba, którą się opiekujemy umiera. Tym bardziej powinno się nas docenić – podkreślała uczestniczka pochodu. – Gdybyśmy nie przyszły do pracy nawet przez kilka dni z rzędu, to może nie byłby to koniec świata, ale stworzyłoby to ogromne problemy dla rodziny, która sama musiałaby się zająć bliską osobą – dodała inna.

– Bardzo denerwuje mnie, że są tak duże różnice w pensjach opiekunek polskich i ukraińskich. Pracodawcy bardzo chętnie szukają tych drugich, bo płacą im o wiele mniej

Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy. To niesprawiedliwe. Chcemy mieć zapewnione podstawowe prawa, naprawdę nie domagamy się nie wiadomo czego…  – słychać było z głośników.

– Nasza praca naprawdę jest ciężka, często wymaga wstawania w nocy, bycia czujnym niemal 24 godziny na dobę. Oddajemy swój czas innym ludziom i brakuje nam wolnego. A musimy odpoczywać, bo nie jesteśmy maszynami. Tymczasem wiele opiekunek z Ukrainy pracuje bez dnia wolnego. Nawet na spotkania naszej komisji związkowej przychodzą na dwie godziny, a potem muszą od razu wracać do pracy. Tak dłużej być nie może – tłumaczyła uczestniczka pochodu.

„Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy”

Na zakończenie drugiego Pochodu Opiekunek z Ukrainy, członkinie związku zawodowego wręczyły petycję przedstawicielkom Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej:

„Szanowna Pani Ministro,

zwracamy się do Pani jako Komisja Pracownic i Pracowników Domowych, działająca w ramach Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Od kilku lat zrzeszamy osoby pracujące w sektorze opieki domowej. Nasza praca jest niepewna, a mimo to często niewidzialna, bardzo ciężka i nieuregulowana. Dlatego założyliśmy związek i dlatego upominamy się o działania rządu na rzecz poprawy naszej sytuacji.

Wnosimy o podjęcie prac nad systemowymi zmianami w obszarze zatrudnienia opiekunek. Obecnie większość z nas pracuje bez umów, poza systemem prawnym i zabezpieczeń socjalnych. W sektorze opieki nad dziećmi państwo już wdrożyło rozwiązania umożliwiające formalizację zatrudnienia, z dopłatami do składek i ułatwieniami w legalnym zawieraniu kontraktów. Dzieci postrzegane są jako nadzieja społeczeństwa, jego przyszłość, dlatego państwo chce im zapewnić to, co najlepsze. Ale starość to również przyszłość, nasza wspólna przyszłość. Apelujemy o

- stworzenie jasnych ram prawnych dla zatrudnienia opiekunek w prywatnych gospodarstwach domowych;

- wprowadzenie zachęt i ułatwień dla pracodawców zawierających legalne umowy;

- umożliwienie osobom wykonującym prace opiekuńcze dostępu do systemu ubezpieczeń, świadczeń i ochrony prawnej;

- instytucjonalne wsparcie w zakresie kontroli warunków pracy oraz przeciwdziałanie przemocy i wyzyskowi.

Nie chcemy już funkcjonować w szarej strefie, niewidoczne, pozbawione ochrony, zmuszone do pracy w warunkach niepewności i przemocy, przemęczenia i strachu, bez możliwości zabezpieczenia podstawowych potrzeb.

Z poważaniem,

Komisja Pracownic i Pracowników Domowych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza”.

Zdjęcia: Jędrzej Dudkiewicz

20
min
Jędrzej Dudkiewicz
опікунки
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ołena Wajdałowycz: – Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są. Boją się dyskryminacji

Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę społeczność romska w Polsce powiększyła się z 20 000 do 80 000 osób. Zarówno w Ukrainie, jak w Europie Romowie wciąż spotykają się z dyskryminacją i uprzedzeniami. Ołęna Wajdałowycz, Ukrainka romskiego pochodzenia, jest jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, które od lat bronią praw Romów.

Stereotypy na temat Romów dotykały Ołenę już od dzieciństwa. To zmotywowało ją do walki o prawa mniejszości i pracy nad zmianą nastawienia społeczeństwa do Romów. Po wybuchu wojny na pełną skalę przeniosła się do Warszawy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Dziś wraz z polską fundacją W Stronę Dialogu pomaga Romom z Polski i Ukrainy.

Ołena wśród ludzi, o których prawa walczy

Kiedy coś ginęło, patrzyli na mnie

– Rodzice są Romami – mówi Ołena. – Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza w czasach szkolnych. Poza domem często spotykałam się z dyskryminacją i zastraszaniem. Do dziś pamiętam żarty, które mnie nie śmieszyły. ?

Często mówili do mnie: „Przepowiedz nam przyszłość”, „Powróż z ręki”. Kiedy coś gdzieś zniknęło, zawsze obwiniali mnie. Bo jestem Romką. To wszystko było bardzo przykre. Próbowali też wykluczać mnie z zajęć szkolnych. Byłam zdana na siebie. Mimo tego wszystkiego uczyłam się bardzo dobrze, chciałam być prymuską. Myślę, że niektórzy nawet mi tego zazdrościli.

Mówił taki na przykład: „Jak Romka może mieć lepsze stopnie ode mnie? Przecież Romowie nie potrafią czytać ani pisać”

Każde dziecko mniej zdeterminowane niż ja poddałoby się. Jestem dumna, że się nie poddałam. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, że mnie wspierała i zawsze powtarzała: „Jesteś mądra, nie jesteś gorsza od innych. Możesz robić wszystko, co chcesz”. To dawało mi siłę i motywowało do działania.

Natalia Żukowska: Co dla Ciebie oznacza bycie Romką?

Ołena Wajdałowycz: To moja rodzina, język, kultura i tradycje, które mamy.

W kulturze romskiej najważniejszą rzeczą jest szacunek dla starszych. Nie ma czegoś takiego jak niesłuchanie ich. Oni zawsze mają ostatnie słowo

Na przykładzie mojej rodziny mogę powiedzieć, że nasze dziewczyny bardzo poważnie podchodzą do małżeństwa i zakładania rodziny. Wychowano mnie w przekonaniu, że musisz świadomie wybierać partnera. I budować związek tylko po upewnieniu się, że to jest osoba, z którą chcesz spędzić życie.

Jakie stereotypy na temat Romów pokutują w Ukrainie i w Polsce?

Inni ludzie są wobec Romów stronniczy. Istnieją różne stereotypy: pozytywne, negatywne i neutralne. Na przykład wiele osób uważa, że Romowie nie chcą pracować i kradną. To negatywne stereotypy. Do pozytywnych zaliczyłabym pogląd, że wszyscy Romowie tańczą i śpiewają, chociaż to nieprawda. Innym jest to, że wszyscy Romowie mają dar przewidywania przyszłości, co też nie jest prawdą. Nie można uogólniać i wyciągać wniosków na podstawie tych kilku osób, które znasz. W rzeczywistości inni wiedzą bardzo mało o Romach.

Przed wybuchem wojny na pełną skalę w Ukrainie istniało 16 romskich grup dialektalnych. Różnią się tradycjami i poziomem integracji ze społeczeństwem. Romowie różnią się także wyglądem. Czasami mówią mi, że nie wyglądam jak Romka. Niektórzy uważają, że Romowie muszą mieć ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Ale to też nie jest prawdą.

Nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy niewiele wiedzą o społeczności romskiej. Niedawne badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że 72% Polek i Polaków nie zna ani jednej osoby ze społeczności romskiej

Niewiedza rodzi szkodliwe stereotypy. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii społecznej „Poznajmy się”, zainicjowanej przez fundację W Stronę Dialogu. Staramy się obalać stereotypy, bo mają one negatywny wpływ na naszą liczną społeczność. Rada Europy podaje, że w Europie żyje od 10 do 12 milionów Romów – a może nawet więcej. Nie można mierzyć tych wszystkich ludzi tą samą miarą.

Kampania społeczna zainicjowana przez fundację W Stronę Dialogu

Skąd wzięły się stereotypy na temat Romów? Dlaczego inni ludzie w nie wierzą?

Te stereotypy mają głębokie podłoże historyczne. Romowie pojawili się w Europie w XI-XII wieku i niemal natychmiast stali się obiektem podejrzeń, ponieważ mówili nieznanym językiem (romani), mieli własne tradycje, muzykę, wyróżniali się wyglądem, często podróżowali. A to budziło strach. Już w średniowiecznej Europie byli prześladowani i mieli zakaz osiedlania się w miastach.

W niektórych krajach Romowie byli nawet fizycznie piętnowani – naznaczano ich ciała. Na terytorium współczesnej Rumunii byli zniewoleni przez 500 lat, aż do XIX wieku

Podczas II wojny światowej nazistowski reżim zamordował ponad pół miliona Romów. Ten akt ludobójstwa nie został jeszcze odpowiednio uznany w przestrzeni publicznej.

Historyczne traumy odcisnęły głębokie piętno na pamięci społeczności romskiej i publicznym postrzeganiu Romów. Należy jednak pamiętać, że stereotyp to uproszczenie, mechanizm samoobrony przed skomplikowaną rzeczywistością. Spójrzmy głębiej i zapytajmy siebie: „Co tak naprawdę wiem o tej osobie? Czego konkretnie się boję?”. Nie idealizuję społeczności romskiej. Wszyscy jesteśmy różni i nikt nie może mówić za wszystkich. Tak, są sytuacje, gdy ktoś robi coś złego. Ale ważne jest, aby nie zastępować indywidualnej odpowiedzialności odpowiedzialnością zbiorową.

Dla większości ludzi Romowie są jak kosmici

Kiedy wpadłaś na pomysł, by zająć się przełamaniem stereotypów otaczających społeczność romską?

Jeszcze w szkole. Widziałam, że moi romscy rówieśnicy przechodzą przez to samo co ja. Pamiętam, jak pewna dziewczynka bawiła się z nami na placu zabaw, a jej matka podeszła do niej, zabrała ją od nas i zabroniła jej się z nami bawić. Zapamiętam ten bolesny moment do końca życia. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by romskie dzieci przechodziły przez coś takiego. Z jakiegoś powodu dla większości ludzi Romowie są jak kosmici. A my jesteśmy Ukraińcami romskiego pochodzenia, naszą ojczyzną jest Ukraina. Tysiące Romów na ochotnika broni Ukrainy na froncie. To, że mamy ciemniejsze włosy i inne zwyczaje, nie czyni nas gorszymi.

Z koleżanką Noemi Łakatosz

Jesteś najmłodszą Romką, która (w wieku 20 lat) przemawiała na Forum ONZ ds. Mniejszości. Co chciałaś powiedzieć światu?

Nie chciałam przemawiać jak działaczka na rzecz praw człowieka, która wydaje jakieś zalecenia. Chciałam, by moje przesłanie dotknęło ludzkich serc. Był rok 2018, a właśnie wtedy 24-letni Rom zginął z rąk prawicowych radykałów w Ukrainie. Powiedziałam, że świat powinien na to zareagować, a osoby zaangażowane w zbrodnię powinny zostać ukarane zgodnie z prawem Ukrainy.

Jak się postrzega społeczności romskie w Europie?

Dziś możemy mówić o ewolucji i zmianie opinii w społeczeństwie. I to jest dokładnie to, o co nam chodzi w fundacji W Stronę Dialogu. Staramy się zmieniać negatywne opinie o społeczności romskiej w Polsce. A to, co robimy tutaj, rozszerzamy na inne kraje.

Prowadzimy kampanie informacyjne, współpracujemy ze znanymi czasopismami. To, że jestem pierwszą Romką, która pojawiła się na okładce znanego polskiego magazynu „Wysokie Obcasy”, jest krokiem naprzód. Inne media również opowiedziały historie romskich kobiet, które odniosły sukces. W ten sposób stopniowo zmieniamy niesprawiedliwe opinie na temat Romów.

Działamy też na polu edukacji, dając romskim dzieciom możliwość uczenia się bez barier. Pomagamy w znalezieniu zatrudnienia, współpracujemy z przedsiębiorstwami. Staramy się, aby Romowie w Polsce byli niezależni ekonomicznie, potrafili się integrować i osiągnąć stabilizację. Bardzo ważne jest dla nas, by czuli się tu bezpiecznie.

Kim są członkowie waszego zespołu?

Jedną ze współzałożycielek naszej fundacji jest dr Joanna Talewicz, Polka romskiego pochodzenia. Drugą jest dr Małgorzata Kołaczek, która ma duże doświadczenie w pracy ze społecznością romską. Od 2012 roku Joanna i Małgorzata prowadzą szkolenia edukacyjne dla policji, dziennikarzy i nauczycieli.

Po wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie wielu Romów przyjechało do Polski. W 2022 roku Komisja Europejska podała, że około 100 000 Romów opuściło Ukrainę i wyjechało do innych krajów. Spotkaliśmy się z dyskryminacją uchodźców pochodzenia romskiego. Na przykład kiedy udaliśmy się do schronisk, do których trafiali uchodźcy, zobaczyliśmy, że Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych. Koordynatorzy w tych schroniskach powiedzieli, że w ten sposób starają się uniknąć napięć. Ponadto zauważyliśmy, że ci „lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, fotele. Natomiast tam, gdzie byli Ukraińcy pochodzenia romskiego, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące na kartonach, choć była zima. Z tym właśnie walczymy.

Ołena podczas wystąpienia na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez OBWE

Kto pomaga finansowo Twojej fundacji?

Duża część naszych projektów została sfinansowana przez rząd USA. W związku z decyzją administracji Trumpa o zamrożeniu funduszy na programy pomocowe przechodzimy teraz przez bardzo trudny okres. Bo co się stanie, jeśli nas zabraknie? Dzieci, które wspieramy, zostaną bez dodatkowej pomocy. Młodzi ludzie, którymi się opiekujemy, nie będą mieli możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Kobiety, które inspirujemy, stracą szansę na lepszą przyszłość. Nie będzie kolejnych kampanii na temat społeczności romskiej, nasze postulaty nie dotrą do ministerstw i polityków. Mamy jednak nadzieję, że dzięki dobrym ludziom i sponsorom będziemy kontynuować nasze działania na rzecz praw człowieka, które prowadzimy od 13 lat.

Wierzę w dobrą przyszłości Romów

Jakiej pomocy potrzebują teraz romscy uchodźcy w Polsce? Z jakimi problemami się do was zgłaszają?

Teraz koncentrujemy się na integracji społecznej romskich uchodźców z Ukrainy, którzy pozostali w Polsce. Skupiamy się także na pomocy polskim i rumuńskim społecznościom romskim w Polsce przede wszystkim w zakresie edukacji, zatrudnienia, kwestii prawnych, pomocy psychologicznej itp. Współpracujemy również z władzami lokalnymi i rządem oraz lobbujemy na poziomie międzynarodowym. Chcemy, aby politycy i dyplomaci brali pod uwagę potrzeby społeczności romskiej.

Romowie z Ukrainy są takimi samymi ludźmi, jak inni Ukraińcy. Chcą dla siebie jak najlepiej

Rozumieją, że aby odnieść sukces w życiu, potrzebują edukacji i pracy. Jedynym problemem jest, że nie zawsze to wykształcenie mogą zdobyć. Na przykład zdarzało się, że odmawiano nam zapisania romskich dzieci do szkoły. Słyszeliśmy, że nie ma miejsc. Oczywiście nie możemy stwierdzić, czy to prawda, czy nie. Ale jeśli romskie dziecko nie zostanie przyjęte do szkoły, nie pozostawiamy tego jako prywatnego problemu rodziny.

Kontaktujemy się z administracją szkoły, wyjaśniamy normy prawne, szukamy zrozumienia, a w razie potrzeby angażujemy prawników i władze oświatowe.

Jeśli chodzi o zatrudnienie, to i tu pojawiają się problemy. Romowie są zatrudniani, lecz z przeszkodami. Bardzo trudno im też wynająć mieszkanie. Raz pomogliśmy pewnej rodzinie, w której Romka pracowała dla międzynarodowej organizacji.

Kiedy negocjowaliśmy czynsz przez telefon, wszystko było w porządku. Gdy przyszliśmy na spotkanie, odmówiono nam. I tak przez cztery miesiące. Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są, ponieważ boją się dyskryminacji

Jeśli jakiejś rodzinie nie wynajęto domu tylko ze względu na jej pochodzenie etniczne, pomagamy jej prawnie, rozmawiamy z właścicielem domu, czasami zwracamy uwagę opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Ale zawsze staramy się to robić poprzez dialog, a nie konfrontację. To jedyny sposób, by zmienić coś na głębokim poziomie i na długi czas.

Romowie, którzy znaleźli w Polsce schronienie przed Rosjanami

Kim są ludzie, którym pomagacie?

Na początku rosyjskiej inwazji nastąpił bardzo duży napływ uchodźców. Opowiem pewną historię. Była kobieta, której córka zmarła w Ukrainie. Ta kobieta została z ośmiorgiem wnucząt, z których jedno było niepełnosprawne. Widzieliśmy, że bardzo dobrze dogadywała się z innymi Romami, którym pomagaliśmy w schronisku, więc zaproponowaliśmy jej pracę. Pracuje z nami już prawie trzy lata. Takie przypadki, gdy nasi podopieczni stają się naszymi współpracownikami, nie są odosobnione.

Często ludzie trafiali do nas bez dokumentów. Tracili je podczas ucieczki przed bombardowaniem albo gubili gdzieś w pośpiechu. Nie było łatwo zalegalizować ich statusu. Bali się, nie wiedzieli, czy jutro będą mieli co jeść i gdzie spędzić noc. Pomagaliśmy im.

Patrząc tych ludzi trzy lata temu i teraz, widzę ogromną różnicę. Dziś są zintegrowani ze społeczeństwem, mówią po polsku, większość jest zatrudniona. Bardzo się z tego cieszę.

Wiem, że otrzymujesz wiele wiadomości od romskich dziewczyn. O czym piszą?

O swoich pragnieniach i marzeniach. Chcą budować karierę, dostać się na uniwersytety, próbują się odnaleźć. Ale piszą do mnie także młodzi chłopcy. Mój siostrzeniec powiedział kiedyś, że bardzo ważne jest dla niego, by mieć jakiegoś mentora.

Przez wieki społeczność romska była odizolowana, bała się dyskryminacji i prześladowań – ale to nas nie złamało. Młodzi ludzie są teraz bardziej otwarci. Wielu Romów odnosi sukcesy zawodowe. Pracują w Komisji Europejskiej, Radzie Europy, OBWE, ONZ, współpracują z rządem, są doskonałymi specjalistami, naukowcami, nauczycielami i lekarzami. Są wykształceni, znają języki obce. Patrząc na nich, wierzę w dobrą przyszłość Romów.

Zdjęcia: archiwum prywatne Oleny Vaidalovych

20
min
Natalia Żukowska
Права меншин
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Usłysz głos bólu” — to nowa kampania Fundacji Rodzić Po Ludzku,

"Usłysz głos bólu" to nowa kampania Fundacji Rodzić Po Ludzku, która ma na celu zwiększenie dostępności znieczulenia zewnątrzoponowego. W 2024 roku otrzymało je zaledwie 23 proc. kobiet. "Myślałam, że umrę" - mówi jedna z kobiet, które nie miały tyle szczęścia. Jak się okazuje, na polskich porodówkach wciąż trzeba liczyć właśnie na łut szczęścia Joanna Pietrusiewicz z Fundacji podkreśla: Naszą kampanią mówimy "dość tego"!

"Mojej córce i mnie zabrano piękny dzień narodzin". Tylko jedna czwarta kobiet dostała znieczulenie przy porodzie

Znieczulenie zewnątrzoponowe, które pomaga zniwelować ból podczas porodu, jest świadczeniem refundowanym, co oznacza, że - przynajmniej w teorii - powinno być dostępne dla wszystkich rodzących pacjentek. W praktyce jednak liczyć na nie może tylko jedna czwarta kobiet (w 2023 roku było jeszcze gorzej: było dostępne dla zaledwie 17 proc.). Powód? Szpitale tłumaczą się brakiem dostępnych anestezjologów. Przedstawicielki Fundacji Rodzić po Ludzku zaznaczają jednak, że takie tłumaczenie jest niedopuszczalne - w przypadku innych zabiegów czy operacji, podczas których pacjenci potrzebują znieczulenia, nikt im nie tłumaczy, że "ma boleć" lub "akurat nie ma anestezjologa".

To systemowa opresja, system, w którym kobiety rodzące są traktowane jak pacjentki gorszej kategorii. To się musi zmienić, dlatego też ruszyłyśmy z kampanią "Usłysz głos bólu"
- mówi Joanna Pietrusiewicz

‍
"Dostęp do znieczulenia zależy od regionu i organizacji opieki, co prowadzi do systemowej niesprawiedliwości. Sytuacja, choć powoli się poprawia, nadal jest dramatyczna i nie powinna mieć miejsca w nowoczesnym systemie ochrony zdrowia" - piszą fundacje. I dodają: "W innych dziedzinach medycyny znieczulenie jest standardem i pacjenci nie muszą o nie zabiegać. Dlaczego więc poród, jedno z najbardziej wymagających doświadczeń w życiu kobiety, jest traktowany inaczej?" Dlatego czas na realne zmiany: dostęp do anestezjologa 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. To kwestia organizacji pracy placówki, a więc także dobrej woli osób, które nimi zarządzają. Fundacje podkreślają, że poprawa świadomości społecznej na ten temat jest kluczowa, pozwoli bowiem pozbyć się głęboko zakorzenionych stereotypów i uprzedzeń, które leżą u podstaw problemów.

Inna: "Rodziłam po raz pierwszy w maju 2024 roku. Wybrałam celowo szpital, w którym dostępne było znieczulenie zewnątrzoponowe. Mój poród był wywoływany i określony przez personel jako wysoce zmedykalizowany. Ból skurczów wywołanych przez przez podawaną dożylnie oksytocynę był. nie do zniesienia, poród postępował bardzo powoli. Wiedziałam, że przede mną jeszcze wiele godzin męczarni, dlatego poprosiłam o wezwanie anestezjologa do podania znieczulenia. Położna mocno mnie zniechęcała do tego kroku".

Takich opowieści jest więcej. Z danych Fundacji Rodzić po Ludzku wynika, że wciąż - mimo pozytywnych zmian, które zaszły w Polsce w ostatnich latach, przede wszystkim wprowadzeniu standardów opieki okołoporodowej - aż 50 proc. kobiet doświadcza różnych rodzajów przemocy na porodówkach, a 40 proc. porodów jest indukowanych. Joanna Pietrusiewicz wyjaśnia, że podanie syntetycznej oksytocyny powoduje silniejsze i bardziej bolesne skurcze. Kobiety tak bardzo boją się porodu, że aż połowa z nich decyduje się na cesarskie cięcie. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia rekomenduje, by odsetek cesarskich cięć nie przekraczał 10-15 proc.

Dla 9 proc. kobiet poród to "najgorsze doświadczenie w życiu".

Fundacja Rodzić po Ludzku od ponad trzech dekad walczy, by to kobiety były autorkami swoich porodów. By były traktowane godnie, z szacunkiem, poszanowaniem intymności. Kampania "Usłysz głos bólu" to kolejny etap tej walki.

Data publikacji: 09.04.2025

20
min
Anna J. Dudek
Zdrowie
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ukrainiec nad Renem: język, wsparcie, praca, przyszłość

Niemieckie władze przewidują nową falę ukraińskich uchodźców – napisał „Die Welt”. Andreas Breitner, dyrektor Stowarzyszenia Północnoniemieckich Przedsiębiorstw Mieszkaniowych (VNW), przedstawił taką prognozę, biorąc pod uwagę decyzję Donalda Trumpa o zawieszeniu pomocy wojskowej dla Ukrainy. W niedalekiej przyszłości może to doprowadzić do niedoboru pocisków do systemów obrony powietrznej i narazić ludność cywilną Ukrainy na jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Mimo że Trump wznowił pomoc wojskową dla Ukrainy, nadal istnieje ryzyko, że Niemcy (a także inne kraje europejskie) będą musiały przyjąć nowych ukraińskich uchodźców. Nie wiadomo, do czego doprowadzi nieprzewidywalna polityka nowego prezydenta USA.

Według Breitnera władze trzech niemieckich krajów związkowych: Meklemburgii-Pomorza Przedniego i Hamburga postanowiły na wszelki wypadek przygotować miejsca dla Ukraińców.

Potwierdza to w rozmowie z serwisem Sestry Oksana Schoorlemmer, założycielka Nord Haus UA, organizacji pomagającej Ukrainie i ukraińskim uchodźcom. Oksana jest Ukrainką i od wielu lat mieszka w niemieckim mieście Schwerin. Od początku rosyjskiej inwazji uruchomiła kilka projektów mających na celu pomoc Ukraińcom przybywającym do Niemiec. Jest również dyrektorką „Business Woman”, magazynu dla odnoszących sukcesy ukraińskich kobiet w Niemczech.

Oksana Shoorlemmer. Archiwum prywatne

Bo Niemcy to duży kraj

– Kwestia nowej fali uchodźców z Ukrainy rzeczywiście jest omawiana przez władze – mówi Oksana Schoorlemmer. – Nikt nie wie, czego się spodziewać, a Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozważa różne scenariusze.

W moim kraju związkowym, Meklemburgii-Pomorzu Przednim, są puste lokale, zarezerwowane przez władze dla nowej fali osób z Ukrainy

Tak było również po pierwszej fali emigracji, w 2022 r. Władze przygotowywały się na ewentualność napływu dużej liczby uchodźców, w razie pogorszenia się sytuacji. I niestety tak właśnie się stało.

To zawsze zależy od wydarzeń w Ukrainie. Na przykład gdy Rosja zintensyfikowała bombardowania Charkowa jesienią 2024 r., nasza organizacja odbierała wiele telefonów z tego regionu. Wiele telefonów było też po skandalu w Gabinecie Owalnym. Ludzie się przestraszyli, że będzie jeszcze gorzej.

Kateryna Kopanieva: – Czy Ukraińcy są dziś przyjmowani w Niemczech na takich samych warunkach, jak w 2022 roku?

Oksana Schoorlemmer: – Tak, ale w wielu landach mogą już być dla nich miejsca. Nie dotyczy to jednak osób, które zamierzają tylko odwiedzić bliskich. Za to jeśli jakaś Ukrainka przyjechała tu po rozpoczęciu wojny, a teraz chce sprowadzić swoich rodziców lub dzieci z Ukrainy, może to zrobić, nawet jeśli w landzie, w którym przebywa, nie ma już miejsc.

Sytuacja wygląda inaczej w przypadku osób, które nie mają tutaj bliskich krewnych. Jeśli dana osoba przyjedzie do jakiegoś miasta, ale okaże się, że ten land już jej nie przyjmie, zostanie wysłana do innego landu. Sytuacja z miejscami szybko się zmienia.

A jeśli nie będzie miejsc w żadnym landzie?

To się jeszcze nie zdarzyło. Niemcy to duży kraj, zawsze gdzieś jest miejsce. Jednak w takim przypadku imigrant nie będzie możliwości wyboru: jeśli powiedzą ci, żebyś pojechała na przykład do Berlina, nie będziesz mogła powiedzieć, że chciałabyś pojechać do Monachium.

Większość Ukraińców w Niemczech szuka mieszkań do wynajęcia na własną rękę. Czy jest szansa, że władze im w tym pomogą?

Tak, ale poszukiwania mogą zająć dużo czasu, ponieważ wolnych mieszkań prawie nie ma. W 2022 roku wszystko było inaczej: w pierwszych tygodniach wojny na pełną skalę setki Niemców, w tym bardzo zamożnych, dzwoniło do mnie i bezpłatnie oferowało swoje mieszkania i domy Ukraińcom. Moja przyjaciółka oddała im do dyspozycji swój pięciogwiazdkowy hotel.

Później wprowadzono specjalny program: państwo rekompensowało czynsz tym, którzy zakwaterowali Ukraińców. Ten program nadal działa, ale ci, którzy chcieli wynajmować mieszkania jego w ramach, już to zrobili. Ponadto w Niemczech obowiązują pewne standardy: minimum 12 metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej na osobę. W związku z tym rodzina z dwójką lub trójką dzieci powinna mieć duże mieszkanie, a takie trudno znaleźć.

Gdzie mieszkają osoby, które nie znalazły stałego zakwaterowania?

W naszym landzie są one najpierw goszczone przez Hotel „Europa”. Po pierwszym dniu w tym hotelu Ukrainiec składa wniosek do urzędu miasta – a jeśli zostanie potwierdzone, że land, do którego przybył, przyjmuje uchodźców, rozpoczyna się papierkowa robota. Podczas szukania zakwaterowania przez imigranta i koordynatorów (może to być Czerwony Krzyż lub np. nasza organizacja) imigrant może zostać umieszczony w akademiku lub innym specjalnie wyposażonym lokalu dla Ukraińców. W 2022 roku były to szkoły i aule z namiotami.

Podczas rosyjskiej inwazji Niemcy przyjęły najwięcej Ukraińców — ponad 1 110 600. Zdjęcie: AP/Associated Press/Eastern News

Bonus tylko dla aktywnych

Pokutuje przekonanie, że Ukraińcy w Niemczech mogą „wiecznie chodzić do szkoły i otrzymywać pomoc społeczną”. A szkoła oznacza integracyjne kursy językowe. Jak dotąd statystyki zatrudnienia Ukraińców w Niemczech nie są imponujące.

Niestety niektórzy Ukraińcy naprawdę nie chcą pracować.

Niemcy są jedynym krajem w UE, w którym Ukraińcy nadal otrzymują pełne świadczenia

Obejmują one zasiłki na życie (450 euro miesięcznie dla dorosłych, 250 dla dzieci) i mieszkania, za które czynsz jest w pełni pokrywany przez państwo. Niektórzy uchodźcy, uznawszy, że pensja (jeśli nie mówisz po niemiecku, prawdopodobnie jest to płaca minimalna) byłaby niemal równa ich zasiłkom, nie spieszą się z poszukiwaniem pracy. Jednak tak zachowują się głównie ci, którzy już w Ukrainie szukali okazji do nicnierobienia. A ci, którzy pracowali, rozwijali się, to samo robią w Niemczech.

Dlatego ktoś uczy się niemieckiego od zera do poziomu B2 w rok, a ktoś inny nie jest w stanie zdać egzaminu A2 lub B1 przez trzy lata.

Obecnie zasady dotyczące ukraińskich uchodźców stały się bardziej rygorystyczne: nie możesz wiecznie „chodzić do szkoły”. Wcześniej po zdaniu egzaminu z niemieckiego na poziomie B1 dana osoba mogła być pewna, że będzie mogła kontynuować naukę na poziomie B2. Teraz państwo płaci za kurs B2 tylko wtedy, gdy przekonasz urząd pracy, że naprawdę go potrzebujesz. Możesz na przykład udowodnić, że na twoją specjalizację jest duże zapotrzebowanie, a jeszcze lepiej – pokazać ofertę pracy lub praktyki. W takich przypadkach najprawdopodobniej pozwolą ci dalej studiować. Jeśli jednak nie możesz udowodnić zapotrzebowania, zostaniesz skierowana do pracy.

Dlatego dla aktywnych osób, które spełniają wszystkie wymagania programu integracyjnego, urząd pracy jest pomocą. A dla tych, którzy szukają okazji do nicnierobienia, jest stresujący, ponieważ muszą przyjść i zgłosić, jak idzie im poszukiwanie pracy

W jakich branżach Ukrainiec ze znajomością niemieckiego na poziomie B1 może znaleźć pracę w Niemczech?

Mogą to być restauracje, kawiarnie czy hotele. W Schwerinie są dwa McDonald’sy, w których prawie wszyscy pracownicy to Ukraińcy. Niemcy chcą zatrudniać naszych, bo oni pracują szybko, sprawnie i nie stawiają dodatkowych warunków (podczas gdy np. uchodźcy z Syrii w restauracjach nie mogą mieć kontaktu z wieprzowiną). Z B1 może to być też praca w biurze lub organizacji wolontariackiej. Jeśli poziom języka jest niższy, pozostaje sprzątanie, magazyny i kuchnie hotelowe.

Jeśli jednak dana osoba nauczy się języka, ma wszelkie szanse na znalezienie dobrej pracy. W Niemczech są takie możliwości. Na przykład znając niemiecki na poziomie B2 możesz iść na bezpłatne studia. Na uczelniach jest wiele różnych specjalizacji – w szczególności związanych z biznesem czy ekonomią. Po wstąpieniu na uczelnię wyższą osoba studiuje przez tydzień, a przez drugi pracuje, zdobywając praktyczne umiejętności. Jeśli dobrze się spiszesz, masz szansę na utrzymanie pracy i uzyskanie europejskiego dyplomu. Nauka trwa zazwyczaj cztery lata (jeśli osiągasz bardzo dobre wyniki, może być krótsza). To okazja na przykład dla tych, którzy w Ukrainie byli prawnikami czy ekonomistami, by zostać tutaj doradcami finansowymi. W Niemczech to dziś bardzo popularny zawód. Możesz także studiować, by zostać dyplomowaną pielęgniarką. To również poszukiwany zawód.

Ukraińscy uchodźcy w kuchni jednej z niemieckich restauracji, 2024 r. Zdjęcie: Uwe Anspach/DPA/DPA Picture-Alliance za pośrednictwem AFP/East News

A jak niemieccy pracodawcy patrzą na ukraińskie dyplomy?

Przychylnie, jeśli dyplom jest nostryfikowany w Niemczech. By to zrobić, musisz zdać niemiecki egzamin B2 i złożyć wniosek o uznanie dyplomu w Centralnym Rejestrze Unii Europejskiej. By pomóc w tym Ukraińcom, jako państwowa doradczyni ds. uznawania zagranicznych dyplomów uruchomiłam projekt, który nazwaliśmy „Szansa dla Meklemburgii-Pomorza Przedniego”. Jego istotą jest to, że nie tylko pomagamy ludziom potwierdzić ich dyplomy, ale także natychmiast szukamy dla nich pracy. Stworzyliśmy całe katalogi Ukraińców o różnych specjalnościach i szukaliśmy dla nich ofert pracy. Pomagaliśmy im pisać CV i towarzyszyliśmy im na rozmowach kwalifikacyjnych.

Nawiasem mówiąc, Niemcy są zszokowani tym, że niektórzy Ukraińcy mają trzy lub cztery dyplomy. Tym bardziej że wielu uchodźców np. uchodźców z Syrii nie ukończyło żadnej szkoły

Projekt pomógł znaleźć pracę setkom Ukraińców, w tym wielu lekarzom i nauczycielom. Jako że do Niemiec przybyła ogromna liczba dzieci, poszukiwani byli nauczyciele ze znajomością ukraińskiego. Jednak później okazało się, że ukraińskie klasy integracyjne były błędem – bo nie było żadnej integracji. Zajęcia prowadzono w języku ukraińskim, a dzieci rozmawiały ze sobą tylko po ukraińsku, co oznaczało brak postępów w niemieckim. Kiedy rodzice zdali sobie z tego sprawę, zaczęli prosić o przenoszenie swoich dzieci do zwykłych klas niemieckich. Bo wtedy zdawałyby egzaminy tak jak dzieci niemieckie.

Psycholodzy poszukiwani

Wracając do specjalizacji: mogę powiedzieć, że nadal istnieje zapotrzebowanie na ukraińskojęzycznych psychologów, którzy mogliby pracować zarówno z dorosłymi, jak z nastolatkami. Wielu Ukraińców potrzebuje pomocy psychologicznej. Na początku inwazji w naszym ponadmilionowym landzie było tylko sześcioro psychologów mówiących po ukraińsku lub rosyjsku. To był ogromny problem, ponieważ zdarzało się, że dzieci atakowały swoich rodziców, a jedna Ukrainka nawet się powiesiła.

Stres powoduje poważne choroby i opóźnia leczenie. Od wybuchu wojny pochowaliśmy już sześć Ukrainek, które zmarły na raka. Nie zwracały uwagi na znaki ostrzegawcze, nie poddawały się badaniom, a potem było już za późno.

To przerażające, gdy przypomnimy sobie, jak potem odsyłaliśmy ich dzieci do Ukrainy, bo krewnych miały tylko tam

Teraz dzięki programowi Ministerstwa Polityki Społecznej wiele Ukrainek, które przyjechały tu z dyplomami nauczycielskimi, ukończyło specjalny kurs i zostało trenerkami. To kolejny przykład, jak ludziom udało się znaleźć pracę w swojej dziedzinie i teraz pomagają innym.

Które kategorie Ukraińców mają większe szanse na znalezienie pracy i zbudowanie sobie w Niemczech życia?

Ci, którzy stracili w Ukrainie wszystko. Rozumieją, że nie ma już odwrotu, i robią wszystko, by odbudować swoje życie. Są niesamowite historie. Na przykład Natalii, która przyjechała tu z dwójką dzieci. Jej mąż zginął na wojnie, a wkrótce potem zdiagnozowano u niej raka. Nie poddała się i podczas chemioterapii intensywnie uczyła się niemieckiego. Zdała egzamin B2, a po zakończeniu leczenia znalazła pracę w firmie zajmującej się opieką nad osobami starszymi. Niedawno została kierowniczką działu.

Takie przykłady robią wrażenie zarówno na nas, jak na Niemcach. Ci ostatni często porównują Ukraińców do Syryjczyków.

Z Syrii przyjeżdżają młodzi mężczyźni z rodzinami. A z Ukrainy przyjeżdżają kobiety z dziećmi – i wielu z nich udało się zrobić więcej w ciągu trzech lat niż mężczyznom z innych krajów w ciągu dziesięciu

Szczerze podziwiam też naszych przedsiębiorców. Na przykład kobiety, które w Ukrainie pracowały w branży kosmetycznej, nie siedzą tu na zasiłku ani jeden dzień: od razu znajdują klientów, a wiele z nich otwiera własne salony.

Federalny minister pracy Hubertus Heil (po prawej) wita Alionę Kameniuk, uchodźczynię z Ukrainy, podczas wizyty w przedszkolu. Za nim stoi ambasador Ukrainy w Niemczech Aleksiej Makejew i Karl-Josef Laumann, minister pracy, zdrowia i spraw społecznych Nadrenii Północnej-Westfalii. Zdjęcie: Rolf Vennenbernd/DPA/DPA Picture-Alliance za pośrednictwem AFP/East News

Za co niemiecki paszport

Domyślam się, że miejscowi cenią sobie ukraińską obsługę.

Tak, lubią. Ale wśród naszych jest duża konkurencja. I tu jest jeden niezbyt przyjemny moment. Wspomniani Syryjczycy również otwierają salony i normalnie ze sobą koegzystują, bo uważają, że pieniędzy wystarczy dla wszystkich. A Ukraińcy – zwłaszcza ci, którzy przybyli do Niemiec przed wojną – nie zawsze są zadowoleni, widząc swoich rodaków na rynku. Posuwają się nawet do pisania na nich skarg.

W takich przypadkach zawsze mówię, że nie możemy prosić kraju nas goszczącego o tolerancję, dopóki nasi rodacy nawzajem się podgryzają

Ogólnie rzecz biorąc, Ukraińcy są mile widziani na niemieckim rynku pracy. Wszystkie te programy integracyjne istnieją nie bez powodu: populacja Niemiec się starzeje. Szacunki pokazują, że do 2036 r. ponad 80 procent populacji będzie w wieku 60+. Niemcy bardzo potrzebują osób w wieku produkcyjnym.

Zarazem Ukraińcy przebywają obecnie w Niemczech tylko w ramach ochrony tymczasowej. Czy ci, którzy chcą pozostać, mają na to szansę?

Istnieją pewne opcje. Na przykład nadal istnieje prawo, które pozwala uzyskać niemiecki paszport po trzech latach nieprzerwanej pracy w Niemczech. Jeśli płacisz podatki przez te trzy lata i znasz niemiecki na poziomie B2, a do tego zdasz egzamin z nauk politycznych, możesz zostać obywatelem tego kraju. Co stanie się z tymi, którzy nie pracują – jeszcze nie wiadomo. Mówię „jeszcze”, ponieważ wraz z nadejściem nowego rządu ustawodawstwo migracyjne może ulec zmianie. Niestety prawicowe nastroje są obecnie w kraju bardzo silne, co wpływa na ogólne nastawienie do migrantów i ich perspektywy.

Jak Niemcy reagują na ostatnie wydarzenia na świecie? W krajach bałtyckich toczą się poważne dyskusje na temat przygotowań do ewentualnej wojny.

Niedawno mój 14-letni syn wrócił do domu ze szkoły i powiedział: „Mamo, musimy przygotować się do wojny”. Powiedziano mu, że szkolenie wojskowe rozpocznie się w szkołach od 14. roku życia. Rząd zwiększa wydatki na obronność i dużo się o tym mówi. Jednocześnie 60 procent Niemców nie chce słyszeć o wojnie. Są „zmęczeni” wojną w Ukrainie i nie są gotowi myśleć o tym, że ona może przyjść do ich domów. Niestety wiele osób tutaj nie uczyło się historii. Właśnie dlatego skrajnie prawicowa prorosyjska AfD [Alternatywa dla Niemiec – red.] zyskuje na popularności. Jeśli spojrzeć na to, jak ludzie głosowali w ostatnich wyborach, widać, że podział przebiega wzdłuż dawnej granicy między NRD a RFN – wschodnie Niemcy poparły AfD. To smutny, wręcz przerażający trend.

20
min
Kateryna Kopanieva
Українці в Німеччині
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

AboTak – w Warszawie otwarto pierwszą w Polsce klinikę aborcyjną

Lokalizacja kliniki AboTak nie jest przypadkowa. To właśnie przy ulicy Wiejskiej znajduje się nie tylko Sejm, ale także siedziba Platformy Obywatelskiej i Kancelaria Prezydenta RP, czyli te miejsca na politycznej mapie Polski, w których zapadają najważniejsze dla kraju decyzje. Dlatego bojowniczki o prawo kobiet do aborcji, jak oświadczyły na konferencji prasowej podczas otwarcia kliniki, postanowili „zagarnąć kawałek tej ulicy dla siebie”.

Od teraz każdy, kto potrzebuje aborcji, informacji lub po prostu wsparcia, może tu przyjść.

– To centrum siostrzeństwa – mówią aktywistki. – Siostrzeństwo jest potrzebne i cenne zawsze, ale szczególnie dziś, gdy politycy nadal blokują zmiany w prawie aborcyjnym

Odłożona została nie tylko ustawa liberalizująca aborcję, ale także zmiany, które podczas kampanii wyborczej nazywano „minimalnymi”. Mowa o dekryminalizacji aborcji, czyli zmianach w kodeksie karnym, zgodnie z którymi osobie pomagającej w aborcji nie groziłoby już więzienie. W Polsce kobiety nie są ścigane za nielegalną aborcję, ale już pomoc w aborcji jest przestępstwem. Za przeprowadzenie nielegalnej aborcji lekarzom grozi do 3 lat więzienia. To prawo ich paraliżuje.

W Polsce aborcja jest legalna w dwóch przypadkach: gdy jest wynikiem czynu zabronionego, jak gwałt czy kazirodztwo, oraz gdy stanowi zagrożenie dla zdrowia i/lub życia kobiety. W tym drugim przypadku aborcja jest trudna do przeprowadzenia właśnie dlatego, że pomocnictwo podlega karze. Lekarze często odmawiają przerwania ciąży, nawet jeśli jest konieczna ze względu na zagrożenie dla płodu czy matki, powołując się na tzw. klauzulę sumienia. W minionych latach kilka kobiet zmarło dlatego, że lekarze odmówili przerwania ciąży na późnym etapie, mimo że stanowiła ona bezpośrednie zagrożenie dla ich życia.

Do października 2020 r., w ramach tak zwanego kompromisu aborcyjnego z 1993 r., aborcje z powodu wad płodu, w tym zagrażających jego życiu (poronienie), były uznawane za legalne. Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny także je uznał za nielegalne.

Od tego czasu według Ministerstwa Zdrowia RP liczba legalnych aborcji w Polsce spadła dziesięciokrotnie. W 2021 roku odnotowano 107 aborcji, gdy w 2020 roku – 1076. Tyle że oficjalne statystyki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

ADT szacuje, że co roku Polki dokonują ponad 100 000 aborcji

W ubiegłym roku Aborcyjny Dream Team pomógł około 50 tysiącom kobiet uzyskać dostęp do aborcji farmakologicznej, która jest najczęstszą metodą przerywania niechcianej ciąży.

Działaczki ADT podkreślają, że klinika AboTak będzie miejscem, w którym nie tylko będą domagać się dostępu do aborcji, ale także przeprowadzać ten zabieg. Obecnie ośrodek oferuje aborcję medyczną (przy użyciu pigułek), a kobietom, które potrzebują aborcji chirurgicznej, pomaga znaleźć odpowiednią placówkę za granicą, zorganizować transport, a w szczególnych przypadkach także wsparcie finansowe. Ośrodek oferuje również bezpłatne testy ciążowe i porady medyczne.

Natalia Broniarczyk podkreśla, że ADT pomaga każdemu, kto potrzebuje pomocy w dostępie do aborcji.

– Codziennie zgłaszają się do nas nie tylko Polki, ale także kobiety z Ukrainy. Od początku wojny na pełną skalę ponad 3000 kobiet z Ukrainy dokonało aborcji z naszą pomocą – mówi. I dodaje, że ADT nie jest jedyną organizacją, w której ludzie mogą uzyskać pomoc. Wiele osób zwraca się też do Martynki, organizacji założonej przez ukraińskie kobiety.

Martynka została założona 19 dni po rozpoczęciu wielkiej wojny w Ukrainie. W ciągu trzech lat działalności otrzymała około 4000 próśb o pomoc, a liczba ta podwoiła się w ciągu ostatniego roku. To sprawy związane z przemocą i handlem ludźmi.

–

Jeśli potrzebujesz rozmowy lub porady, przyjdź na Wiejską 9. Jesteśmy tu dla każdej z was. Nie jesteś sama – zapewniają założycielki ośrodka.

20
min
Anna J. Dudek
Право на аборт
Polska
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Jak Ukraińcy wpływają na polską gospodarkę: fakty i liczby

Polska pomoc dla Ukrainy

Kancelaria Prezydenta RP podała, że Polska przeznaczyła na pomoc Ukrainie równowartość 4,91% PKB, z czego 0,71% PKB wydano na wsparcie Ukrainy, a 4,2% PKB na pomoc ukraińskim uchodźcom. Informacja ta została natychmiast podchwycona przez krytyków polskiej polityki wobec Ukrainy.

W komunikacie nie sprecyzowano, co składa się na te wskaźniki. Kwota pomocy wojskowej (15 mld zł) została szczegółowo opisana. Same koszty dotyczące ukraińskich uchodźców od 2022 r. szacowane są na 88,73 mld zł, ale liczba ta nie jest potwierdzona przez żadne inne źródło. Miarodajny niemiecki instytut IfW Kiel, który od początku wojny prowadzi szczegółowe wyliczenia międzynarodowej pomocy dla Ukrainy, oszacował całkowity koszt polskiej pomocy (zarówno zbrojnej, humanitarnej, jak finansowej) na 5 mld euro (nieco ponad 20 mld zł).

Polski Instytut Ekonomiczny wyliczył również osobno pomoc dla uchodźców z Ukrainy: w 2022 r. było to 15 mld zł, a w 2023 r. 5 mld zł. Nie ma jeszcze danych za 2024 r., ale już wiadomo, że kwoty będą niższe. Weźmy na przykład taką pozycję wydatków jak płatności na dzieci „800+”: w 2024 r. skorzystało z niej 209 tys. z 400 tys. ukraińskich dzieci. Wydatki na opiekę medyczną również spadają: w 2024 roku z opieki medycznej w Polsce skorzystało 525 000 Ukraińców, podczas gdy w 2023 roku – 802 000.

Liczby mówią same za siebie. Ukraińcy to nie tylko odbiorcy pomocy, ale także aktywni uczestnicy rynku pracy, konsumenci i podatnicy, którzy znacząco wzmacniają polską gospodarkę.

Handel: równowaga gospodarcza na korzyść Polski

Od 2021 roku, zgodnie z raportem Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW), Polska zwiększa eksport towarów do Ukrainy. Już w 2023 r. wolumeny wzrosły o 80%, a nadwyżka handlowa wzrosła z 2,1 mld euro do 7,1 mld euro

Wojna była ważnym czynnikiem wzrostu polskiego eksportu. W 2024 r. Polska wyeksportowała do Ukrainy towary o wartości 56 mld zł (ok. 12,7 mld euro), czyli o 5 mld zł więcej niż w roku poprzednim. Kluczowymi sektorami napędzającymi ten wzrost są paliwa, sprzęt wojskowy, maszyny i produkty motoryzacyjne.

Jeśli chodzi o dobra konsumpcyjne i artykuły spożywcze, to również widać ożywienie. O ile wcześniej nie było wątpliwości, co Ukraińcy powinni przywieźć z Polski w prezencie: ubrania, buty, sery, alkohol, rękodzieło – teraz sytuacja się zmieniła. Bo większość znanych polskich produktów można już łatwo znaleźć w ukraińskich supermarketach.

Wojna uczyniła z Polski kluczowego partnera logistycznego Ukrainy. Przychody z samych tylko dostaw sprzętu wojskowego do Ukrainy osiągnęły w 2024 roku prawie 10 mld zł, czyli dwukrotnie więcej niż w 2023 roku.

Ten wzrost podkreśla znaczenie Ukrainy jako partnera handlowego, który jest siódmym co do wielkości rynkiem zbytu dla polskiego eksportu, wyprzedzając Stany Zjednoczone i Hiszpanię. Według analityków Banku Gospodarstwa Krajowego ukraińska migracja miała największy wpływ na wzmocnienie więzi handlowych między obu krajami.

Ukraina otworzyła swoje drzwi dla polskich producentów pomimo blokady granic, embarga na zboże i prób rozgrywania wątków pamięci historycznej przez niektórych polityków. Zarazem osłabiona wojną Ukraina otrzymuje znacznie mniej.

Blokada granicy polsko-ukraińskiej, 2022 r. Zdjęcie: Filip Naumienko/Reporter/East News

Według p.o. dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), Pawła Słowskiego, „integracja Ukrainy z Unią Europejską i rozwój infrastruktury pozwolą Polsce uzyskać większe korzyści ekonomiczne z handlu z Ukrainą”.

Wpływ uchodźców na polską gospodarkę

Tutaj liczby są jeszcze bardziej imponujące. 78% dorosłych Ukraińców w Polsce jest zatrudnionych. Stanowią oni 5% (zarówno migranci zarobkowi, jak osoby posiadające status ochrony czasowej) wszystkich osób pracujących w Polsce.

Według raportu Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) w 2024 r. ukraińscy migranci przymusowi zasilili Narodowy Fundusz Zdrowia i Fundusz Ubezpieczeń Społecznych kwotą 15,21 mld zł. Kwota ta znacznie przewyższa koszty ponoszone przez państwo polskie na wsparcie socjalne dla dzieci i opiekę medyczną dla Ukraińców posiadających status ochrony czasowej.

BGK podaje, że za każdą złotówkę otrzymaną na dziecko w ramach polskiego programu 800+ Ukraińcy wpłacili do polskiego budżetu 5,4 zł

Ukraińcy stali się częścią polskiego rynku pracy, zwłaszcza w branży budowlanej, transporcie, usługach, logistyce itp. Wypełniają krytyczne luki. Ukraińskie kobiety, które stanowią większość uchodźców, często podejmują prace, których sami Polacy nie chcą wykonywać, i pracują w sektorach, w których tradycyjnie pracowali mężczyźni, jak magazyny czy przetwórstwo mięsa.

Ukraińska migracja przyczynia się do wzrostu polskiego PKB. Według badań BGK mówimy o rocznym wzroście PKB Polski o 0,5-2,4 proc.

Leszek Balcerowicz, były wicepremier, minister finansów i wieloletni prezes Narodowego Banku Polskiego, jest przekonany, że „gdyby nie uchodźcy, produkt krajowy brutto Polski byłby o 7 proc. niższy”.

Jest też faktem, że w 2023 r., po serii ataków niektórych polskich polityków na ukraińskich uchodźców i zablokowaniu ukraińsko-polskiej granicy, nastąpił masowy exodus Ukraińców z Polski, głównie do sąsiednich Niemiec.

Polski Instytut Ekonomiczny przypisuje spadek wzrostu gospodarczego w drugim kwartale 2023 r. o 0,2-0,3 punktu procentowego właśnie wyjazdom Ukraińców

I nie chodzi tu już tylko o pracowników fizycznych. Od lat na polskim rynku brakuje nauczycieli, lekarzy, inżynierów, pielęgniarek i opiekunów osób starszych. Według tegorocznego Barometru Zawodów, który określa zapotrzebowanie na określone profesje, 29 ze 168 zawodów można uznać za deficytowe, z czego 13 to zawody wymagające wysokich kwalifikacji. Ukraińcy posiadają te kwalifikacje.

Przedsiębiorczość i inwestycje: Ukraińcy tworzą miejsca pracy

Według PIE w 2024 r. co ósmy nowy przedsiębiorca w Polsce był pochodzenia ukraińskiego. Od stycznia 2022 r. do czerwca 2024 r. w Polsce powstało około 59 800 firm założonych przez Ukraińców.

Ukraińcy transportują produkty, otwierają salony kosmetyczne, restauracje i firmy IT. Według PIE ukraińskie firmy działają głównie w następujących sektorach: budownictwo (23% ukraińskich firm), informacja i komunikacja (19%) oraz inne usługi (12%). Ukraińcy podejmują ryzyko, pracują w nowym środowisku, rozumieją polskie przepisy, systemy księgowe i podatkowe, by uniezależnić się od pomocy społecznej i móc utrzymać swoje rodziny.

Pomimo wojny polski biznes również inwestuje w Ukrainie. Od jej początku inwestorzy ze 100 krajów założyli w Ukrainie ponad 3 tys. firm. Według publicznego portalu Opendatabot Polacy zajmują wśród nich trzecie miejsce (7,3%), wyprzedzając Niemców, Amerykanów i Brytyjczyków. Ponad połowa polskich firm jest zarejestrowana we Lwowie.

Otwarcie sklepu „Ukrainoczka” z ukraińskimi towarami w Lublinie, 2025 r. Zdjęcie: Jan Rutkowski/Reporter

Konsumpcja i turystyka: Ukraińcy wydają pieniądze w Polsce

Podczas gdy przedwojenni migranci koncentrowali się na wysyłaniu swoich zarobków do domu, migranci wojenni wydają to, co zarobili, w Polsce. Badanie przeprowadzone przez Grupę Progress pokazuje, że realne zarobki ukraińskich uchodźców wahają się od 3 300 do 5 500 PLN netto, choć większość Ukraińców oczekuje wyższych stawek.

Głównym powodem jest to, że Ukraińcy wydają około 66% swoich zarobków na czynsz, media, internet, telefon i paliwo. Na czym oszczędzać.

Około 80% respondentów twierdzi, że na żywność wydają 1,5-2 tys. zł miesięcznie. Często ze względu na niskie zarobki Ukraińców w Polsce rodziny uchodźców są zmuszone wydawać pieniądze przysłane przez mężów i rodziców z domu

– Zdecydowałam się na powrót do Ukrainy, kiedy po raz kolejny podniesiono nam czynsz – mówi moja przyjaciółka Zoja. – Ciężko było znaleźć pracę z dwójką małych dzieci, moje wydatki na nie wynosiły 1600 złotych, a sprzątając zarabiałam 2300. Czynsz został podniesiony do 2850 zł, plus media. I co, głodować?

Kolejnym elementem wpływu Ukraińców na polską gospodarkę jest turystyka z Ukrainy i podróżowanie do różnych krajów UE przez Polskę. Ukraińcy podróżują do Unii głównie przez trzy punkty: Kiszyniów (Mołdawia), Budapeszt (Węgry), ale ponad połowa ruchu pasażerskiego przypada na granicę ukraińsko-polską. W Polsce ukraińscy turyści kupują żywność, nocują w hotelach i kupują bilety na lotniskach w Krakowie, Katowicach i Warszawie.

Tylko w trzecim kwartale 2024 r. przyniosło to Polsce 2,2 mld zł, stając się stabilnym bodźcem dla lokalnych gospodarek, zwłaszcza w regionach przygranicznych.

Wniosek: razem jesteśmy silniejsi

Polska udzieliła znaczącego wsparcia Ukrainie i jej uchodźcom, ale odnotowała zwrot z tej inwestycji we własną gospodarkę. Ukraińscy migranci nie tylko wypełnili luki na rynku pracy, ale także przyczynili się do wzrostu polskiego PKB, zapłacili więcej podatków, niż otrzymali w ramach świadczeń socjalnych i opieki zdrowotnej, rozwinęli przedsiębiorczość i wydali pieniądze w Polsce jako konsumenci i turyści, tym samym przynosząc korzyści polskim firmom i całej gospodarce.

Polska i Ukraina mogą stworzyć partnerstwo, które przyniesie korzyści nie tylko ich gospodarkom, ale także społeczeństwom. Dalsza integracja Ukrainy z UE może jeszcze bardziej wzmocnić tę więź, zapewniając zrównoważony wzrost obu krajom.

20
min
Halyna Halymonyk
Ekonomia
Polska-Ukraina
uchodźcy
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

USAID ratowało życie Ukraińców. Jak zastąpić tę pomoc?

Leczenie i nędza – albo śmierć

Jedną z najważniejszych zmian, jakie zaszły w Ukrainie dzięki funduszom USAID, jest techniczne i prawne wsparcie reformy służby zdrowia. Sytuacja była katastrofalna. Według Krajowego Rejestru Nowotworów przed wojną w Ukrainie odnotowywano 130-140 tys. przypadków raka, a 80 tys. osób rocznie umierało na tę chorobę. Największe zaniedbania dotyczyły kwestii terminowej diagnozy.

Ukraińcy odmawiali poddawania się badaniom, a nawet leczeniu, bo nie chcieli stawiać swoich rodzin w sytuacji wyboru między ratowaniem ich życia a utratą środków do przetrwania. By ukończyć pełny cykl leczenia, wielu chorych musiało bowiem sprzedawać swoje mieszkania, zaciągać pożyczki czy prosić o pomoc filantropów. Zdarzało się, że pacjenci chorzy na raka, dowiedziawszy się o diagnozie, popełniali samobójstwo, by nie obciążać finansowo swoich rodzin.

– Był rok 2016. By rozpocząć leczenie, sprzedałam swój mały biznes – mówi Wiktoria Romaniuk, szefowa organizacji pozarządowej „Atena. Kobiety przeciw rakowi”.

Te pieniądze wystarczyły tylko na operację i chemioterapię. Do dalszego leczenia potrzebowałam leku kosztującego 50 000 hrywien za dawkę [wtedy ok. 2000 dolarów – red.]. W sumie 36 000 dolarów za 18 potrzebnych dawek.

Wiktoria Romaniuk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wiktoria kupiła kilka fiolek za własne pieniądze. Córka znajomego z oddziału szpitalnego zebrała pieniądze na trzy kolejne w mediach społecznościowych. Była też nadzieja na pomoc z programów rządowych, o których Wiktoria dowiedziała się przypadkiem.

– W tym czasie byłam już leczona w Instytucie Raka w Kijowie – wspomina. – Zaczęłam się uczyć, monitorować stan swojego zdrowia i wszystko rozumieć. Okazało się, że państwo co roku wydaje dużo pieniędzy na leki, ale ich dystrybucja nie jest przejrzysta. To się zaczęło zmieniać, gdy na czele Ministerstwa Zdrowia stanęła Uliana Suprun. Rozpoczęto reformę służby zdrowia, która była wspierana przez USAID od 2016 r. – aż do momentu zamrożenia finansowania.

USAID zainwestowało w rozwój programów wspierających reformę, szkolenia dla menedżerów opieki zdrowotnej i lekarzy, współpracę z sektorem publicznym, finansowanie programów, ukierunkowane projekty humanitarne mające na celu wymianę przestarzałego sprzętu na nowoczesny.

Ważną częścią reform było wsparcie platform cyfrowych, na których można było zobaczyć wszystkie transakcje finansowe, niewykorzystane leki itp.

Z otwartych rejestrów Wiktoria dowiedziała się, że państwo zakupiło ponad 700 fiolek leku dla pacjentów chorych na raka, którego potrzebowała, ale nie było jej na liście odbiorców. Los na loterii życia wylosowało tylko 13 szczęśliwców w całej Ukrainie. Jednak dzięki swojej aktywności w końcu i ona dostała się do programu. Była jedyną kobietą na oddziale, która otrzymała pełny cykl leczenia na koszt państwa.

– By móc dołączyć do programu, ludzie przechodzili na ścisłą dietę, jeszcze bardziej wyniszczając swoje ciała, wyczerpane chorobą i potrzebujące energii do walki z rakiem – mówi Wiktoria. – Bo liczba potrzebnych fiolek była obliczana w zależności od wagi chorego. Przy mojej wadze 50 kg potrzebowałam dwóch fiolek na dawkę. Jeśli kobieta ważyła więcej, dawka i koszt wzrastały. Większość kobiet, które przebywały ze mną na oddziale, zmarła przed otrzymaniem leku.

Krytycy oskarżali USAID, że uczy ludzi, jak walczyć z rządem. Aktywiści tacy jak Wiktoria twierdzą, że organizacja nauczyła ich walczyć o prawa człowieka i pacjenta

Wiktoria uczestniczyła w szkoleniach i ćwiczeniach, na których uczyono, jak analizować budżet i czytać informacje na platformach cyfrowych i stronach internetowych poświęconych zamówieniom publicznym.

To USAID naciskało, by w skład rady publicznej przy Ministerstwie Zdrowia weszli działacze społeczeństwa obywatelskiego, którzy wiedzą, czego potrzebują pacjenci, i mogą pomóc w kształtowaniu zamówień w oparciu o potrzeby ludzi – a nie tylko pomysły ministerstwa. Dzięki temu Wiktoria wraz z Iwanem Zełenskim, szefem Fundacji Charytatywnej „Kropla krwi”, dołączyła do grupy ekspertów Ministerstwa Zdrowia. Udało im się włączyć ważny lek do listy zamówień publicznych. Od tej pory łatwiej było ratować tysiące osób z diagnozą raka.

– I nie były to już jednorazowe zakupy czy pomoc humanitarna. Leki były zamawiane systematycznie – podsumowuje Wiktoria.

Miliardy dolarów, miliony ocalonych

Według Sekretariatu Gabinetu Ministrów i strony internetowej USAID na dzień 31 grudnia 2024 r. w Ukrainie działało 39 programów USAID o łącznym budżecie 4,28 mld USD. Opieka zdrowotna obejmowała 381,8 mln USD z tej kwoty.

Jednym z najważniejszych projektów w zakresie opieki zdrowotnej jest zapewnienie Ukrainie pomocy technicznej i prawnej w celu wdrożenia programu „Dostępne leki”, który zapewnił Ukraińcom leki za darmo lub tanie.

Według premiera Ukrainy Denysa Szmyhala w ciągu ostatnich pięciu lat z programu skorzystało ponad 5 milionów pacjentów, w tym 2,2 miliona w 2023 roku. Według badania USAID SAFEMed 80 procent pacjentów korzystało z programu przez ponad rok, 78 procent miało niższe koszty leczenia, a 77 procent lekarzy uważa, że program znacznie poprawił dostęp do leków.

Lista obejmuje ponad 500 leków, w tym środki przeciwbólowe dla pacjentów opieki paliatywnej, leki immunosupresyjne i paski testowe dla diabetyków

A to nie wszystkie projekty, które są ważne dla życia i zdrowia ludzi. Były też dziesiątki innych. Teraz wszystkie zostały wstrzymane.

W 2024 r. w ramach programu wsparcia reform zdrowotnych USAID planowano przeszkolić 2000 lekarzy w regionach Charkowa i Zaporoża w zakresie korzystania z ultrasonografów, zakupić te urządzenia i zainstalować je w rejonach przyfrontowych. Projekt „Rehabilitacja w Ukrainie” (Rehab4U) miał na celu otwarcie centrów zaawansowanych technologii w 15 społecznościach z 14 regionów Ukrainy – dla Ukraińców, którzy zostali ranni podczas wojny.

Ukraińskie Ministerstwo Polityki Społecznej twierdzi, że zawieszenie amerykańskiej pomocy niemilitarnej nie wpłynęło jeszcze na finansowanie projektu, ponieważ polegało ono głównie na wsparciu z Europy, Wielkiej Brytanii i Banku Światowego.

Z kolei Ministerstwo Zdrowia nie skomentowało jeszcze konsekwencji anulowania programów USAID. Sestry wysłały już do niego zapytanie o to, jak wpłynie to na opiekę zdrowotną w Ukrainie (odpowiedź opublikujemy po jej otrzymaniu). Jednak z uwagi na to, że Stany Zjednoczone mówią o możliwych cięciach w Medicaid, Medicare i Programie Ubezpieczeń Zdrowotnych Dzieci (CHIP), sytuacja nie wygląda optymistycznie.

Uczestnicy projektu „Rehabilitacja w Ukrainie” (Rehab4U). Zdjęcie: Ukraińskie Ministerstwo Zdrowia

Zimny prysznic

Jednym z kluczowych obszarów wsparcia USAID była pomoc grupom szczególnie narażonym, w tym osobom z HIV/AIDS i gruźlicą. Gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, zakupiono testy do wykrywania nowych przypadków, zapewniono usługi socjalne i dostarczono niezbędne leki.

Wiadomość o prawdopodobnym zakończeniu programu wywołała wielki niepokój wśród osób, których życie zależy od tych leków.

– Na razie nie ma powodu do paniki – uspokaja Julia Czabaniuk, prezeska zarządu „100 procent życia. Kropywnycki”, największej organizacji pacjentów w Ukrainie. Podkreśla, że w magazyny są wystarczające zapasy leków, a ich ilość jest stale monitorowana.

Czabaniuk przyznaje, że amerykańska pomoc była rodzajem ubezpieczenia, bo większość funduszy państwowych jest obecnie przeznaczana na wojnę. Wierzy, że programy medyczne USAID nie zostaną całkowicie anulowane, a jedynie ograniczone.

W momencie zamrożenia organizacja „100 procent życia. Kropywnycki” prowadziła cztery projekty finansowane przez amerykańskich partnerów. Tylko jeden – wykrywanie nowych przypadków HIV/AIDS – został wznowiony, ale i tak wciąż nie jest finansowany

Pozostałe projekty zostały wstrzymane. Pacjenci z gruźlicą zostali przeniesieni do innych programów. Nie znaleziono jeszcze alternatywnego źródła finansowania dla projektu identyfikacji chorych na gruźlicę w grupach wysokiego ryzyka (bezdomni, osoby uzależnione od alkoholu itp.). Pomoc amerykańska stanowiła tu 40% finansowania.

– Przez 20 lat pracy przyzwyczailiśmy się do wyzwań – mówi Julia Czabaniuk. – Nasza organizacja ma już doświadczenie w finansowaniu projektów z lokalnych budżetów. Taki zimny prysznic hartuje cię i sprawia, że pracujesz jeszcze ciężej. Bo ta praca jest bardzo ważna.

Główne pomysły na zastąpienie utraconego amerykańskiego finansowania to poszukiwanie nowych partnerstw poza USA, praca w oparciu o lokalne budżety, poleganie na lokalnych społecznościach i gotowość do cięcia kosztów poprzez wybór najważniejszych obszarów.

Protest przeciwko cięciom w USAID w Waszyngtonie, 26 lutego 2025 r. Zdjęcie: Nathan Posner/Rex Features/East News

Życie, którego już nie będzie

Ograniczenie finansowania przez USAID wpłynęło na sektor charytatywny na całym świecie. Niektóre fundacje, np. w Polsce, przekierowały swą pomoc od uchodźczyń do dotkniętych kryzysem miast w Ukrainie.

Switłana Welyka kończy pracę w Fundacji LWF Zgierz w Zgierzu, ponieważ tamtejszy ośrodek dla ukraińskich kobiet zostaje zamknięty z powodu braku funduszy. Powiedziano jej, że wysiłki fundacji zostaną skierowane na pomoc w Ukrainie.

Jako psycholożka wspierała kobiety, dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne.

– Początkowo to była przestrzeń pomocy dla zdezorientowanych kobiet. Później stała się miejscem, w którym mogły się zwierzyć, wypłakać się i znaleźć ukojenie – mówi Switłana. – Ośrodek był otwarty nawet w nocy. Pomagał też dzieciom w integracji w szkole.

Zamknięcie ośrodka to cios dla kobiet, które straciły już domy, przyjaciół i rodziny. Tutaj pomagano im przejść przez żałobę, znaleźć pracę i odzyskać zdrowie psychiczne

– Centrum stało się domem dla wielu osób, a dla ludzi starszych było jedynym miejscem, w którym mogli mówić w swoim ojczystym języku. Odbudowywaliśmy życie od podstaw. Teraz tego już nie będzie.

Switłana Welyka. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wbrew amerykańskim interesom

Sekretarz stanu Mark Rubio, który tymczasowo pełnił obowiązki szefa USAID, poinformował Kongres, że niektóre funkcje USAID mogą zostać przeniesione do Departamentu Stanu, a reszta organizacji zostanie zlikwidowana. Podkreślił, że ta finansowana przez amerykańskich podatników agencja stała się międzynarodową organizacją charytatywną, która „straciła kontakt z interesami narodowymi USA”.

20
min
Halyna Halymonyk
Важливі зміни
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Krucjata patriarchatu: Trump zakazuje słów

Podczas inauguracji Donalda Trumpa jego córka Ivanka pojawiła się w stylizacji przypominającej Serenę Joy, kaznodziejki z dystopijnej powieści „Opowieści podręcznej”. Nie czytałam tej książki ani nie oglądałam serialu, który nakręcono na jej podstawie. Ale przeczytam i obejrzę. Skłoniły mnie do tego ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych.

NASA, czyli cenzorzy z kosmosu

Od pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa rozpoczęły się dyskusje o tym, że jedną z najbardziej radykalnych zmian w polityce wewnętrznej i zagranicznej będzie porzucenie przez jego administrację programu DEIA (Diversity, Equity, Inclusion, and Accessibility).

Program DEIA służył zapewnieniu sprawiedliwego uczestnictwa w różnych sferach życia wszystkim ludziom – zwłaszcza tym, którzy są niedostatecznie reprezentowani lub dyskryminowani ze względu na swoją tożsamość czy niepełnosprawność. Obejmowało to zapewnienie równych praw kobietom, poprawę ich dostępu do edukacji, możliwości kariery, udziału w życiu politycznym i podejmowaniu decyzji publicznych.

W styczniu, zaledwie dwa tygodnie po inauguracji Trumpa, rozległ się pierwszy dzwonek alarmowy. Ze strony internetowej NASA zniknęły odniesienia do mniejszości – i informacje na temat geolożki Wendy Bohon, byłej pracowniczki tej agencji. Zgodnie z notatką uzyskaną przez niezależny serwis technologiczny śledczą 404 Media, zmian miało być znacznie więcej: przede wszystkim ze strony internetowej NASA miała zniknąć cała sekcja poświęcona kobietom – liderom w przemyśle kosmicznym.

Dziennikarze „New York Times” potwierdzają, że inicjatywa mająca na celu ograniczenie widoczności w materiałach pisanych wrażliwych grup społecznych, w tym kobiet, istnieje. Na podstawie oficjalnych i nieoficjalnych instrukcji dla agencji i instytucji federalnych sporządzili listę słów, które administracja Trumpa nakazała usunąć z dokumentów rządowych, stron internetowych, wniosków o dotacje, projektów badawczych, a nawet programów szkolnych.

Teraz nie ma już tam miejsca na pojęcia takie jak: „kobiety”, „karmienie piersią”, „dostępny”, „dyskryminacja”, „opieka skoncentrowana na potrzebach ludzi”, „grupy wrażliwe” itp. Ta lista, chociaż zawiera 220 słów i określeń, nie jest kompletna, zauważa NYT.

Lista słów i określeń, które znikają z oficjalnego obiegu w Stanach Zjednoczonych

Amerykański taliban

„Washington Post” donosi, że jeśli choćby jedno z tych „bardzo niebezpiecznych słów” zostanie znalezione w tekście opublikowanym na rządowych stronach internetowych lub w projekcie badawczym, odpowiedzialna za to instytucja, na przykład National Science Foundation [NSF – agencja z budżetem 9 miliardów dolarów, która finansuje badania na całym świecie – red.] zostanie poddana inspekcji, a karą może być nawet zablokowanie danego projektu i usunięcie go z przestrzeni internetowej.

Reakcje na amerykańskich forach pokazują, że tamtejsze społeczeństwo jest podzielone na dwie grupy. Jedna krzyczy: „Wszystkie problemy w USA zaczęły się, gdy kobiety otrzymały prawo głosu!”. Druga pisze o „amerykańskim talibanie” i „patriarchalnej krucjacie przeciwko kobietom i wrażliwym grupom społecznym”. I nie może uwierzyć, że to naprawdę dzieje się w Ameryce

8 marca, w Międzynarodowym Dniu Kobiet, Donald Trump powiedział, że rząd nie będzie już wspierał „radykalnych ideologii, które zastępują kobiety mężczyznami w przestrzeniach i możliwościach przeznaczonych dla kobiet”. Biorąc pod uwagę próby wymazania odniesień do kobiet ze świata nauki i nie tylko, prawdopodobnie oznacza to, że miejsce Amerykanek znów będzie „w kuchni, kościele i przy dzieciach”.

Tu i ówdzie dochodzi już do skrajnych absurdów.

Na przykład zgodnie z bazą danych uzyskaną przez Associated Press, wśród dziesiątek tysięcy zdjęć i publikacji internetowych, oznaczonych do usunięcia przez Departament Obrony USA, znajdują się nie tylko informacje o pierwszych kobietach szkolonych w Marines, ale nawet nazwa słynnego bombowca „Enola Gay”, który zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Samolot został tak nazwany na cześć matki pilota, Enoli Gay Tibbetts. Tyle że teraz słowo gay (gej) jest na portalach rządowych w USA zakazane.

Na początku zawsze jest słowo

Nowa administracja Trumpa, nakazując zakończenie programów DEI, DEIA i tzw. sprawiedliwości środowiskowej, nazwała je „niemoralnymi, nielegalnymi, marnotrawnymi” i niesłużącymi celowi „ponownego uczynienia Ameryki wielką”.

W swojej kultowej powieści „Opowieści podręcznej” z 1985 r. Margaret Atwood pokazała, że totalitaryzm nie zaczyna się od jawnych represji, ale przenika do społeczeństwa poprzez zmiany w języku, zakazy używania pewnych słów, ich usunięcie z oficjalnego użycia i zastąpienie innymi, warunkowo neutralnymi.

Język w tej dystopijnej powieści jest narzędziem okrutnej kontroli: kobiety tracą swoje imiona, stając się własnością mężczyzn (na przykład bohaterka June Osborne zostaje „Fredą”, czyli „kobietą, która należy do Freda”). Słowa symbolizujące wolność i równość zostają zastąpione dyskryminującymi określeniami, takimi jak „niekobieta” czy „kobieta, która nie rodzi”.

Okazuje się, że Teokratyczna Republika Gilead nie jest jedynie wytworem wyobraźni autorki.

Na każdy z wywiadów Margaret Atwood przynosiła wycinki z gazet, które zainspirowały ją do napisania książki – by pokazać, że opisane w niej wydarzenia miały już miejsce w amerykańskim społeczeństwie

Zanim odebrano kobietom ciała i prawa obywatelskie, odebrano im słowa, które je określały i chroniły ich interesy. Czy nie to właśnie dzieje się teraz w Stanach Zjednoczonych?

Donald Trump podpisuje rozporządzenie wykonawcze zakazujące transpłciowym sportowcom udziału w sportach kobiecych, 5 lutego 2025 r., Waszyngton. Fot: Alex Brandon/Associated Press/East News

Medycyna dla białych mężczyzn?

Eksperci twierdzą, że jednym z najgorszych scenariuszy jest zagrożenie zdrowia Amerykanów – w tym kobiet i dzieci, które nowy rząd obiecał chronić.

Odniesienia do rasy, płci, orientacji seksualnej i niepełnosprawności w dziesiątkach badań naukowych zniknęły już ze stron internetowych Departamentu Zdrowia USA. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków anulowała swoje zalecenia dotyczące udziału różnych uczestników w badaniach, co utrudnia rozpoznanie wpływu leków – zarówno dobrych, jak złych – na pacjentów niebędących białymi mężczyznami.

„Przez długi czas wszystkie badania medyczne były prowadzone z myślą o typowym pacjencie: 35-letnim białym mężczyźnie ważącym 80 kilogramów” - podkreślała w serii swoich wykładów Alexandra Kautzky-Willer, profesorka i dyrektorka Instytutu Medycyny Płci na Uniwersytecie Medycznym w Wiedniu.

Kobiety mają zwykle mniejszą masę ciała i większą zawartość tkanki tłuszczowej, co może wpływać na efekt terapeutyczny leku, a także na jego skutki uboczne. Istnieje szereg chorób, w których niezwykle ważne jest uwzględnienie płci: cukrzyca, choroby stawów i kości, choroby endokrynologiczne, choroby psychiczne itp.

Rebecca Fielding-Miller, naukowczyni zajmująca się zdrowiem publicznym na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, powiedziała w komentarzu dla serwisu KPBS, że lista zakazanych słów, która krąży w społecznościach naukowych, jest „orwellowska” i skomplikuje ważne badania:

Jeśli nie mogę wypowiedzieć słowa „kobiety”, to nie mogę powiedzieć, że zakaz aborcji zaszkodzi kobietom. Nie mogę w ogóle mówić o aborcji. Jeśli nie mogę mówić o rasie i pochodzeniu etnicznym, to nie mogę powiedzieć, że w społecznościach Afroamerykanów jest mniej szczepień

Niedawno Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) opublikowały dane dotyczące śmiertelności okołoporodowej matek. Okazało się, że czarnoskóre kobiety są trzy razy bardziej narażone na śmierć podczas porodu niż białe. Dane pokazują, że wskaźnik ten nie zmniejszył się w ostatnich latach, podczas gdy wskaźnik zgonów wśród białych, latynoskich i azjatyckich kobiet nieznacznie spadł. Biorąc pod uwagę nowe ograniczenia nie wiadomo, czy dane, które można by wykorzystać do zmniejszenia śmiertelności matek, będą nadal gromadzone, wykorzystywane do badań i publikowane.

Dr Natasha Martin, ekspertka w dziedzinie chorób zakaźnych i globalnego zdrowia publicznego na Uniwersytecie Kalifornijskim, mówi, że zakaz używania słów pozbawia naukowców możliwości precyzyjnego opisywania świata: „Terminy na tych listach są podstawowymi terminami naukowymi i mają kluczowe znaczenie zarówno dla opieki klinicznej, jak zdrowia publicznego. To nie jest kwestia polityczna”.

Naukowcy przyznają, że uzależnienie finansowania instytucji publicznych od przestrzegania nowych zasad i ignorowanie kwestii kobiet, równości i integracji może doprowadzić do zmniejszenia koncentracji na tych tematach. A to doprowadzi co najmniej do zwiększenia nierówności społecznych.

O czym USA będą teraz milczeć

Drugie rozporządzenie wykonawcze zakazujące polityki prowadzonej przez DEIA, choć zatytułowane: „ Zakończenie bezprawnej dyskryminacji i przywrócenie możliwości opartych na zasługach ”, w rzeczywistości skasowało liczne decyzje antydyskryminacyjne poprzednich administracji. Także te, które obowiązywały od dziesięcioleci.

Jedna z nich, wydana jeszcze przez prezydenta Lyndona B. Johnsona w 1965 roku, wymagała od podmiotów rządowych stosowania niedyskryminacyjnych praktyk podczas rekrutacji i zatrudniania. Nie można było odmówić zatrudnienia osobie, która posiadała odpowiednie kwalifikacje zawodowe, tylko dlatego, że była kobietą, miała inny niż biały kolor skóry lub ze względu na wyznanie. Nie można też było wypłacać różnych wynagrodzeń za tę samą pracę osobom różnych płci.

Czasem te przepisy były interpretowane jako dające pierwszeństwo kobietom lub osobom z innych dyskryminowanych grup. Tymczasem w rzeczywistości, mimo długotrwałego funkcjonowania tych zasad, żaden kraj na świecie nie osiągnął prawdziwej równości, przynajmniej w zakresie wynagrodzeń. Według raportu Pew Research Centre w 2024 r. kobiety otrzymywały do 85% wynagrodzenia mężczyzn na tym samym stanowisku

Istnieją jednak kraje, które zbliżyły się do pełnej równości, w szczególności dzięki polityce DEIA. Co roku „The Economist” publikuje tzw. indeks szklanego sufitu – uwzględniający kraje, w których kobiety mają najlepsze życie zawodowe. Tradycyjnie w pierwszej dziesiątce znajdują się tu Szwecja, Islandia, Finlandia, Norwegia, Francja, Nowa Zelandia, Portugalia, Hiszpania, Dania i Australia.

Aby kobieta czuła się spełniona zawodowo, musi mieszkać w kraju, w którym istnieje m.in. równy dostęp do edukacji uniwersyteckiej, komfortowy urlop rodzicielski, niedroga opieka nad dziećmi i równy podział obowiązków między rodzicami. Naukowcy zauważają, że w tych wskaźnikach Ameryka wypada szczególnie słabo. To jedyny bogaty kraj, który nie zapewnia obowiązkowego urlopu rodzicielskiego, a koszty opieki nad dziećmi przekraczają tam 30% średniego wynagrodzenia. Tyle że teraz prowadzenie badań na ten temat i publikowanie stosownych danych może zostać w USA zakazane. Bo o wiele wygodniej wykluczyć kobiety z aktywnego życia, zamknąć je w domu z dziećmi i uzależnić finansowo i społecznie od mężów.

Patriarchalny odwrót Stanów Zjednoczonych nie pozostał na świecie niezauważony. Agnes Callamard, sekretarz generalna Amnesty International, potępiła działania zespołu Donalda Trumpa, nazywając je „agresywną patriarchalną krucjatą” przeciwko prawom i autonomii cielesnej kobiet i osób wszystkich płci

To będzie to miało niszczycielski wpływ na cały świat.

„Porzucając krajowe wysiłki na rzecz zwalczania dyskryminacji ze względu na płeć, rasę i inne formy dyskryminacji, wymazując uznanie tożsamości transpłciowej i odcinając międzynarodowe finansowanie poradnictwa aborcyjnego lub skierowań na aborcję, administracja USA haniebnie wymazuje lata ciężkiej walki” – stwierdziła liderka Amnesty International.

Według Belen Sans, dyrektorki regionalnej UN Women na Europę i Azję Środkową, nastąpił „niepokojący regres” w ochronie praw kobiet.

Jeśliby uznać, że nowe decyzje amerykańskiej administracji są czymś oczywistym, nasz serwis Sestry, w którym czytasz ten tekst, nie powinien istnieć. Bo piszące w nim (głównie) kobiety, częściowo uchodźczynie i migrantki, poruszają problemy i wyzwania wynikające z ich statusu.

Jeśli nie ma słów, które nas nazywają, to nie ma nas. Ta sytuacja po raz kolejny udowadnia, że żadne z praw, które mamy dziś jako kobiety, nie zostało nam dane, lecz jest wynikiem walki. I że prawdopodobnie czeka nas kolejna ważna bitwa.

20
min
Halyna Halymonyk
Prawa kobiet
USA
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Marci Shore: – Jako Amerykanka obserwuję to, co się dzieje w moim kraju, i czuję przerażenie, wstyd i obrzydzenie

W drugiej połowie 2014 r. otwarta konfrontacja pomiędzy milicją a uczestnikami protestów antyrządowych w centrum Kijowa wchodziła w ostatnią fazę. Uliczne bitwy wokół centralnego placu ukraińskiej stolicy przekształciły się w zabijanie demonstrantów. To wstrząsnęło Europą i na dziesięciolecia zmieniło kierunek politycznej historii tego kraju.

O wpływie tych wydarzeń na toczącą się za wschodnią granicą Polski wojnę, polityce Trumpa i metafizycznym rozgraniczeniu dobra i zła PAP rozmawia z amerykańską badaczką historii Europy Wschodniej.

Marci Shore. Zdjęcie: duh-i-litera.com

Ihor Usatenko (PAP): W swojej książce „Ukraińska noc” próbowała Pani pokazać wydarzenia Euromajdanu i rewolucji godności w Ukrainie nie tylko jako manifestację cywilizacyjnego wyboru obywateli, ale także jako zbiorowe doświadczenie, które zmieniało ludzi. Pisze Pani, że na samym początku tej historii, gdy [prorosyjski prezydent – red.] Wiktor Janukowycz nie podpisał w Wilnie umowy o stowarzyszeniu UE-Ukraina, nikt nie zamierzał umierać za Unię. Jednak później, wraz z narastaniem protestów i represji, Ukraińcy poczuli się podmiotem historii i nagle przezwyciężyli strach przed śmiercią. Po latach zaciętej walki kraj stoi u progu nieznanego. Czy wreszcie doszło do tego, że Zachód się zmęczył swoją misją obrony praw człowieka i ludzkiej godności? Co powinni robić Ukraińcy, którzy od 2014 roku rozpaczliwie próbują zachować obraz rozpadającego się świata?

Marci Shore: Ani Europa, ani Stany Zjednoczone nigdy nie były tym, co Ukraińcy (a może nie tylko Ukraińcy) sobie wyobrażali. Ten cały romantyczny obraz „Zachodu” zawsze był w jakimś sensie złudzeniem, którego nie wolno idealizować. Mój własny kraj, Ameryka – „land of the free and home of the brave” – też został zbudowany na niewolnictwie. Przypominam, że nasze oddziały wojskowe, które walczyły z hitlerowcami, były podzielone rasowo. U nas prawa przeciwko małżeństwom międzyrasowym, czyli przeciwko mieszaniu ras, obowiązywały do 1967 r. To aż 22 lata po pokonaniu nazistów.

Sama byłam niesamowicie oczarowana Majdanem właśnie dlatego, że to był ten magiczny moment, kiedy przypominasz sobie, że my, ludzie, jesteśmy zdolni do czegoś lepszego i większego. Pod tym względem Ukraińcy są nadal dzisiaj awangardą.

Jednym z najbardziej wyrazistych imperatywów moralnych powojennej Europy Zachodniej było hasło „Nigdy więcej”. Ta maksyma, swoisty symbol europejskiego modelu pamięci, miała zapobiegać powstawaniu nowych konfliktów w Europie i nie pozostawiała wątpliwości co do tego, która strona uosabiała zło i jakie działania były przestępcze. Dlaczego więc dekady później putinowskie zło, które otwarcie odwoływało się do mantry „Możemy powtórzyć”, jest teraz tak łatwo i tak aktywnie relatywizowane?

Hasło to tylko hasło. Łatwo coś takiego powiedzieć. Pamiętam, jak 20 lat temu rozmawiałam z Konstantym Gebertem o drażliwych wydarzeniach w Bośni na ruinach byłej Jugosławii. On był tam korespondentem wojennym pracującym dla „Gazety Wyborczej”. I Kostek, opowiadając o tym, co tam widział, powiedział: teraz wiemy, co znaczy „nigdy więcej”.

Znaczy to tylko tyle, że nigdy więcej nie pozwolimy, żeby Niemcy mordowali Żydów w swoich obozach w Polsce. Tyle. Nic więcej

Trzeba też pamiętać, że gdy mówimy: „nie ma wątpliwości, która strona jest zła”, to mamy na myśli, że prawda ta nie pozostawiała wątpliwości po II wojnie światowej, czyli patrząc ex post. Idealistyczny filozof Hegel pisał o tym tak: „Sowa Minerwy wylatuje tylko o zmierzchu”. Jesteśmy w stanie widzieć jasno, dopiero patrząc wstecz. Nie zapomnijmy, jak reagowali europejscy przywódcy na nazistowskie Niemcy w Monachium we wrześniu 1938 roku – podobnie do tego, jak zareagowali na aneksję Krymu przez Putina. O konferencji w Monachium mówi się po angielsku: „the appeasement at Munich”. Natomiast po czesku się mówi: „zrada v Mnichove”, czyli „zdrada w Monachium”.

Jeżeli chodzi o brak większego zaangażowania od strony „Zachodu” przeciw Rosji, nie jestem przekonana, że największy problem dzisiaj polega na relatywizowaniu putinowskiego zła. Mam raczej poczucie, chociaż nie byłabym w stanie tego udowodnić, że większymi problemami są tchórzostwo, egocentryzm, zaprzeczenie rzeczywistości w sensie freudowskim.

Jest Pani badaczką tradycji intelektualnej Europy Wschodniej i Środkowej. Właściwie ta ostatnia definicja, czyli „Europa Środkowa”, pierwotnie powstała jako konstrukt intelektualny. Milan Kundera pisał o niej jako o skradzionej Europejczykom części, która była mentalnie i kulturowo bliższa Zachodowi, ale militarnie podporządkowana ZSSR. Takie spojrzenie pomogło Polakom, Węgrom, Czechom i Słowakom powrócić do rodziny narodów europejskich. Jednak po okazaniu solidarności ten region wygląda na zmęczony wojną w Ukrainie i uchodźcami w swoich krajach. Opinia publiczna w Polsce dąży do ograniczenia lub wstrzymania pomocy Ukraińcom. W jakim stopniu procesy, które odbywają się w przestrzeni środkowoeuropejskiej, mają podłoże wewnętrzne, a w jakim są wynikiem prawicowo-populistycznego zwrotu w środku liberalnej demokracji?

„Europa Środkowa” w pojęciu Kundery zawsze była przedmiotem tęsknoty, czyli swojego rodzaju fantazmatem. Na seminarium w Użhorodzie w maju ubiegłego roku [pisarz] Jurko Prochasko mówił o Europie Środkowej jako o pięknym pojęciu metafizycznym. Ale jeżeli chodzi o przyczyny ograniczenia pomocy, to jest bardzo dobre pytanie, na które, obawiam się, nie mam dobrej odpowiedzi.

Oczywiście, są ludzie zmęczeni wojną, chociaż rozumiem, że brzmi to nieco groteskowo dla Ukraińców, którzy są, rzecz jasna, najbardziej zmęczeni, a jednak nadal walczą

Ale też mamy do czynienia z tym prawicowym zwrotem – Orbanem, Ficą i innymi. To z kolei jest związane z pytaniem o kruchość liberalnej demokracji. Ogólnie rzecz biorąc, po obu stronach Atlantyku długo mieliśmy zbyt duże zaufanie do teleologii liberalizmu. Jak mówił niedawno Iwan Krastew: „Liberałowie czują się zdradzeni przez historię. Ale historia nie jest niczyją żoną”.

Czy wraz z powrotem Trumpa do władzy dryf w prawo na całym świecie znajdzie nowy impuls?

Brak mi słów, by w pełni wyrazić, jak się czuję, będąc Amerykanką i obserwując to, co się dzieje w moim kraju. Przerażenie, obrzydzenie, wina, wstyd…

Jestem teraz w Toronto, i Kanadyjczycy mówią o strachu przed „zarażeniem”. I chyba słusznie. To jasne, że żyjemy w świecie, w którym kraje i miejsca są coraz ściślej połączone. „Za wolność waszą i naszą” jest hasłem XIX-wiecznym, ale powinno mieć coraz większe znaczenie dzisiaj, w wieku XXI. Przekonanie Trumpa, że wszystko mu wolno – oparte na dogmacie, o którym pisał Fiodor Dostojewski, że jeżeli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone – będzie miało złowrogi wpływ na cały świat.

Jedna z Pani książek została zatytułowana „Nowoczesność jako źródło cierpień”. Współczesny świat przynosi przeciętnemu człowiekowi dużo niepokoju i niepewności. Wielkie narracje i wyjaśniające schematy zawodzą, prawda może być z przedrostkiem post-, a ze względu na skokowy rozwój technologii czasem bardzo trudno wyrobić sobie zdanie na temat kolejnych globalnych wyzwań. Demagodzy grają na biegunowych argumentach, obiecując ludziom „pomoc w odzyskaniu kontroli” lub „odnaleźć proste odpowiedzi na złożone pytania”. Jak Pani zdaniem można przygotować się na zmiany, by uniknąć cierpień, przynajmniej moralnych?

Nie mogę przypisać sobie zasług za tytuł tej książki, która jest zbiorem esejów. Tytuł wymyślił Michał Sutowski, który je przetłumaczył. Nazwa oczywiście odnosi się do „Das Unbehagen in der Kultur” Zygmunta Freuda (pol. Kultura jako źródło cierpień).

W każdym razie, spoglądając na nasz okaleczony świat, jestem przerażona. Ostatnim kilku latom można by nadać podtytuł „windykacja neurotycznych katastrofistów”

Ciągle powraca mi aforyzm Stanisława Jerzego Leca: „Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu”. Jeżeli chodzi o pytanie: „Co robić?” [odwołanie do książki Nikołaja Czernyszewskiego – PAP], to mogę tu podać dość banalne odpowiedzi. Trzeba spojrzeć na prawdę otwartymi oczami. Adam Michnik pisał z więzienia w 1985 roku w liście do Czesława Kiszczaka: „Są dwie rzeczy na tym świecie – niechaj usłyszy Pan tę nowinę – z których jedna nazywa się Zło, druga Dobro”.

Nie wolno wyrzekać się wiary, nawet wtedy, kiedy nie ma doskonałych, niewinnych wyborów, ponieważ różnica pomiędzy Dobrem a Złem naprawdę istnieje.

<frame>Marci Shore – amerykańska historyczka, badaczka historii Europy Wschodniej. Uzyskała tytuł magistra na Uniwersytecie w Toronto oraz doktora na Uniwersytecie Stanforda. Prowadzi zajęcia z nowożytnej historii intelektualnej Europy na Uniwersytecie Yale. Jest autorką książek „Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem”, „Smak popiołów”, „Nowoczesność jako źródło cierpień” oraz „Ukraińska noc. Rewolucja jako doświadczenie”. <frame>

Rozmawiał Ihor Usatenko(KARTON)

20
min
Polska Agencja Prasowa
USA
false
false
Poprzednie
1
Następne
2 / 24
Diana Balynska
Anastasija Bereza
Julia Boguslavska
Oksana Zabużko
Timothy Snyder
Sofia Czeliak
New Eastern Europe
Darka Gorowa
Ілонна Немцева
Олександр Гресь
Tereza Sajczuk
Iryna Desiatnikowa
Wachtang Kebuładze
Iwona Reichardt
Melania Krych
Tetiana Stakhiwska
Emma Poper
Aldona Hartwińska
Artem Czech
Hanna Hnatenko-Szabaldina
Maria Bruni
Natalia Buszkowska
Tim Mak
Lilia Kuzniecowa
Jędrzej Dudkiewicz
Jaryna Matwijiw
Wiktor Szlinczak
Dwutygodnik
Aleksandra Szyłło
Chrystyna Parubij
Natalia Karapata
Jędrzej Pawlicki
Roland Freudenstein
Project Syndicate
Marcin Terlik
Polska Agencja Prasowa
Zaborona
Sławomir Sierakowski
Oleg Katkow
Lesia Litwinowa
Iwan Kyryczewski
Irena Tymotiewycz
Odile Renaud-Basso
Kristalina Georgiewa
Nadia Calvino
Kaja Puto
Anna J. Dudek
Ołeksandr Hołubow
Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
Hanna Malar
Paweł Bobolowicz
Nina Kuriata
Anna Ciomyk
Irena Grudzińska-Gross
Maria Cipciura
Tetiana Pastuszenko
Marina Daniluk-Jarmolajewa
Karolina Baca-Pogorzelska
Oksana Gonczaruk
Larysa Poprocka
Julia Szipunowa
Robert Siewiorek
Anastasija Nowicka
Śniżana Czerniuk
Maryna Stepanenko
Oleksandra Novosel
Tatusia Bo
Anastasija Żuk
Olena Bondarenko
Julia Malejewa
Tetiana Wygowska
Iryna Skosar
Larysa Krupina
Irena De Lusto
Anastazja Bobkowa
Paweł Klimkin
Iryna Kasjanowa
Anastazja Kanarska
Jewhen Magda
Kateryna Tryfonenko
Wira Biczuja
Joanna Mosiej
Natalia Delieva
Daria Górska
Iryna Rybińska
Anna Lisko
Anna Stachowiak
Maria Burmaka
Jerzy Wojcik
Oksana Bieliakowa
Ivanna Klympush-Tsintsadze
Anna Łodygina
Sofia Vorobei
Kateryna Kopanieva
Jewheniia Semeniuk
Maria Syrczyna
Mykoła Kniażycki
Oksana Litwinenko
Aleksandra Klich
Bianka Zalewska

Wesprzyj Sestry

Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Wpłać dotację
  • YouTube icon
Napisz do redakcji

[email protected]

Dołącz do newslettera

Otrzymuj najważniejsze informacje, czytaj inspirujące historie i bądź zawsze na bieżąco!

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
Ⓒ Media Liberation Fund 2022
Strona wykonana przez
Polityka prywatności• Polityka plików cookie • Preferencje dotyczące plików cookie