Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?
Marta Nawrocka jest żoną zwycięzcy wyborów prezydenckich w Polsce Karola Nawrockiego. Unika oświadczeń politycznych, ale powiedziała, że chce „być blisko ludzi”. Co jeszcze o niej wiemy?
Cała Polska żyje wynikami wyborów prezydenckich. Kandydat centrowej Koalicji Obywatelskiej otrzymał 49,11 proc. głosów, Karol Nawrocki, utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością - 50,89 proc. Ten drugi zwyciężył, choć to najmniejsza różnica w głosach w historii Polski. W sierpniu zostanie zaprzysiężony na prezydenta i wraz z rodziną, żoną i trojgiem dzieci, wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego.
Szczególne zainteresowanie budzi Marta Nawrocka, jego żona, 39-letnia urzędniczka państwowa i matka trojga dzieci. I lojalna żona.
Początkowo w kampanii Nawrockiego nie było jej widać. Włączyła się - lub została włączona - później, ale kiedy już dołączyła do męża, była widoczna. Nie tylko w spotkaniach wyborczych czy na wiecach, ale także podczas lepienia pierogów w kołach gospodyń wiejskich, wizyt w domu dziecka czy uprawiania sportu. Niektóre zdjęcia czy relacje zamieszczała w mediach społecznościowych.
W przeciwieństwie do Małgorzaty Trzaskowskiej, życiowej towarzyszki Rafała Trzaskowskiego, prawie zawsze była w tle, pół kroku z tyłu - nie obok. Nie próbowała, jak Trzaskowska, nawiązać szczególnej więzi z kobietami, próbując mobilizować je do głosowania. Po prostu była przy mężu. Klasycznie. Tradycyjnie.
Bo to właśnie na tradycję stawia i PiS, i Karol Nawrocki. A tradycja w tym wydaniu oznacza żonę przy mężu, lojalną, konserwatywną, stojącą krok z tyłu, ale widoczną. Jako symbol starego porządku.
"Za nami ciężka i momentami brutalna kampania wyborcza. Państwa głosy sprawiły, że zostałem wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. To wielka odpowiedzialność i zobowiązanie. Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem" — napisał Karol Nawrocki po tym, jak Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów.
To, oczywiście, diametralna w życiu także dla jego rodziny. Marta Nawrocka mówiła, że w rodzinie "jeden polityk wystarczy", co może wskazywać, że nie będzie chciała, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, żony prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Pierwszej Damy, angażować się w te kwestie, które najbardziej rozgrzewają społeczeństwo i interesują wyborców. Jak prawa reprodukcyjne, w tym prawo do aborcji, czy związki partnerskie. Jak będzie - czas pokaże.
"Chciałabym być blisko ludzi" – mówiła w rozmowie z prawicową stacją TV Republika, zręcznie uchylając się od wypowiedzi na temat palących kwestii społecznych. "Nie jestem politykiem. Jeden polityk w rodzinie wystarczy" – mówiła. Kiedy media zajmowały się zarzutami wobec Nawrockiego, wśród których znalazło się oskarżenie o przejęcie mieszkania emeryta, udział w kibolskich ustawkach, zażywanie nielegalnych substancji czy sutenerstwo, o czym szeroko rozpisywały się zarówno polskie, jak i światowe media - mówiła, że "Karol to dobry człowiek". Lojalny. Dba o rodzinę. no i : najlepszy przyjaciel.
W dzieciństwie i młodości trenowała balet, nie podążała jednak za artystyczną drogą. Studia skończyła na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a przez ostatnie kilkanaście lat pracowała w Krajowej Administracji Skarbowej, zajmując się kontrolą przemysłu naftowego, spirytusowego oraz nielegalnego hazardu. "Wchodzimy do nielegalnych punktów z grami hazardowymi, zatrzymujemy ludzi, zabezpieczamy automaty, gotówkę, prowadzimy czynności procesowe" - tak opowiadała o tym, czym się zajmuje, w "Super Expressie". Do swoich obowiązków zawodowych odniosła się także na scenie podczas jednego ze spotkań wyborczych, w których towarzyszyła mężowi. Tak odniosła się do zarzutów o powiązania jej męża ze środowiskiem przestępczym i nazywanie go "gangsterem": Ja gangsterów ścigam, nie wychodzę za nich za mąż.
Marta i Karol Nawrocki podczas wyścigu w Przemyślu, 30.03.2025. Zdjęcie: Kamil Krukiewicz/Reporter
Lojalna żona na czas kampanii wzięła urlop, a decyzja o udziale Nawrockiego w kampanii miała być wspólna. "Położyliśmy na stół wszystkie za i przeciw. Wiedzieliśmy, że skoro przychodzi spoza polityki, to będzie się musiał nauczyć tych reguł. Nie był też szeroko znany poza gronem osób interesujących się historią. I to ode mnie wtedy padło: 'To wymagające zadanie, ale jeśli się na to decydujemy, wygrasz te wybory'" - tak opowiadała o tej decyzji w jednej z rozmów.
Kiedy była pytana przez media, czym szczególnie chciałaby się zainteresować jako pierwsza dama, odpowiadała, że młodzieżą, "zwłaszcza tą z problemami osobistymi i psychicznymi". Mówiła też, że ważne są sprawy osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. " Na pewno będę chciała być taką osobą, która będzie blisko ludzi" - deklarowała.
To ważne deklaracje, zwłaszcza w kontekście kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, rosnącej liczby seniorów oraz ogromnej rzeszy osób z niepełnosprawnościami, których sprawy wciąż odkładane są "na później". Czas pokaże, jak poradzi sobie z rolą pierwszej damy. Czy, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, będzie milczała w najważniejszych sprawach społecznych, czy będzie się angażować, jak Jolanta Kwaśniewska czy Maria Kaczyńska. Na razie pewne jest - jak wynika z jej aktywności w kampanii - że będzie lojalnie stała przy mężu. Nawet, jeśli krok z tyłu.
Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”
zdjęcie: Bartek Syta
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Niedawno zaproszono mnie do udziału w organizacji spotkania online między ukraińskimi nastolatkami – tymi, którzy pozostali w Ukrainie, i tymi, którzy z powodu wojny zostali zmuszeni szukać bezpieczeństwa za granicą. Chodziło o stworzenie przestrzeni do dialogu, wzajemnego wsparcia i zachowania wspólnej tożsamości kulturowej.
Jednak później europejscy organizatorzy porzucili ten pomysł. Obawiali się, że taki format może niezamierzenie skłaniać dzieci do opuszczenia Ukrainy. Bo dzieci przebywające obecnie w Polsce mogłyby opowiedzieć swoim rówieśnikom w Ukrainie o wspaniałej edukacji za granicą, możliwościach rozwoju, podróżach, integracji itp. I w końcu mogłoby to przyczynić się do pogłębienia kryzysu demograficznego, w którym pogrążyła się Ukraina w wyniku inwazji.
Uderzyła mnie ta pewność, że dzieci za granicą są szczęśliwe, przystosowane i zintegrowane, że dostrzegają wyłącznie zalety swego nowego statusu. Rozmawiam z wieloma ukraińskimi nastolatkami, zwłaszcza w Polsce, i wiem, jak często odczuwają głęboką samotność, depresję, wyczerpanie, niepokój spowodowany rozłąką z rodziną. Jak często doświadczają nieporozumień kulturowych, znęcania się, skutków bariery językowej, życia w „ukraińskiej bańce”, chronicznego zmęczenia ich matek i niepewności przyszłości.
Głębokie zrozumienie sytuacji jest ważnym krokiem do zrozumienia rzeczywistych doświadczeń ukraińskich nastolatków za granicą. To pomoże skutecznie ich wesprzeć.
Chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy
Po 24 lutego 2022 r. Polska podjęła znaczne wysiłki na rzecz integracji ukraińskich dzieci w swoim systemie edukacyjnym. Zapewniono im odpowiednią liczbę miejsc w szkołach, wprowadzono międzykulturowych asystentów nauczycieli, utworzono klasy integracyjne, zorganizowano dodatkowe zajęcia z języka polskiego. Wszystkie te działania miały na celu jak najszybsze opanowanie polskiego przez dzieci z Ukrainy, dostosowanie się do nowych warunków nauki i zyskanie poczucia pewności siebie w nowym środowisku.
Tyle że nie wszystko jest takie proste. Pod koniec 2022 roku prawie wszyscy ukraińscy koledzy z klasy moich dzieci, siódmej klasy szkoły podstawowej, opuścili polskie placówki oświatowe i powrócili do nauki zdalnej według ukraińskiego programu. Część z nich do powrotu do polskich szkół zmusiły ograniczenia w wypłacaniu zasiłku 800+ dla tych ukraińskich dzieci, które nie uczęszczają do polskich szkół.
Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Przede wszystkim chodzi o różnice między systemami edukacji. W 2022 roku wobec ukraińskich uczniów stosowano te same wymagania co wobec polskich, choć ci drudzy od początku uczą się według polskich standardów i od urodzenia posługują się językiem polskim. Bariera językowa, wysokie tempo nauczania, brak zrozumienia i wsparcia w klasie, a także nadzieja na powrót do Ukrainy i skutki silnego stresu – wszystko to potęgowało poczucie izolacji, „inności”. U wielu dzieci wywołało też nowy stres i traumę psychiczną.
Czas, w którym poczucie przynależności do społeczeństwa jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, ukraińscy uchodźcy nastolatkowie przechodzą samotnie. Zdjęcie: Shutterstock
– W naszej klasie powstały trzy odrębne grupy. Nawet nauczyciele zwracali się do nas: „chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy” – wspomina 15-letnia Sofia, która mieszka z rodziną w Lublinie. – Ukraińcy od razu się zjednoczyli, bo polskie dzieci miały już własne, ustalone grono znajomych, do którego nie kwapiły się wpuszczać nikogo nowego.
Kontakt z polskimi rówieśnikami nie nawiązał się. Ani ze strony Ukraińców, ani ze strony Polaków nie podjęto żadnych realnych wysiłków, by zaistniał
Oksana, mama Sofii, zapewnia, że cała jej rodzina dołożyła wszelkich starań, by pomóc dzieciom w adaptacji. Razem uczestniczyli w wydarzeniach kulturalnych, brali udział w szkolnych imprezach, uczyli się polskiego, regularnie kontaktowali się z nauczycielami. Młodszy syn dość szybko się zaaklimatyzował, ale nastoletniej córce było znacznie trudniej.
Nie powinieneś siedzieć w ławce, tylko być na froncie
Szczególnie wrażliwi okazali się nastoletni chłopcy. W rozmowach z dziesiątkami rodzin powtarzała się ta sama historia: ukraińskich chłopców obrażano, bo nie są na froncie, i sugerowano, że powinni wrócić do kraju i walczyć. Niektórzy nie wytrzymywali presji psychicznej – rzucali naukę, a nawet wracali do Ukrainy.
– Pracowałam na trzech etatach. Zmywałam naczynia, gotowałam posiłki dla cateringu, sprzątałam klatki schodowe. Byłam przekonana, że najważniejsze jest to, że dzieci są bezpieczne, uczą się, a ja muszę zapewnić rodzinie wszystko, co niezbędne – opowiada Nadia, mama 18-letniego Artema. Wraz z rodziną przeniosła się do Polski w marcu 2022 roku.
Wkrótce jednak dowiedziała się, że syn prawie nie chodzi na zajęcia w technikum. Okazało się, że był poniżany przez rówieśników. Mówili, że powinien być na wojnie, a nie „chować się w Polsce”.
Między matką a synem doszło do poważnego konfliktu: próbowała mu wyjaśnić, ile wysiłku wkłada w to, by dać mu szansę na spokojne życie. „Nie prosiłem cię o to” – skwitował
Nadia zwróciła się do psychologa, a ten wyjaśnił, że agresywne wypowiedzi polskich nastolatków są często odzwierciedleniem ich własnych lęków. Podświadomie boją się, że w przypadku porażki Ukrainy to oni będą musieli walczyć – już za swój kraj.
Szkoła Caritas dla Ukraińców w Olsztynie, 2024 r. Zdjęcie: Karol Porwicz/East News
Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała
Psycholożka Iryna Owczar od dawna pracuje z dziećmi i nastolatkami, którzy doświadczyli traumatycznych przeżyć wojennych.
– Okres dojrzewania to trudny czas, kiedy dziecko przechodzi potężne przemiany fizyczne i psychiczne: w ciele, mózgu, postrzeganiu siebie – mówi. – W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje poczucia przynależności do społeczeństwa, wsparcia i akceptacji rówieśników. Jednak z powodu wojny, utraty znanego sobie otoczenia i zerwania kontaktów bardzo wiele ukraińskich dzieci przechodzi ten etap w samotności.
Historie ukraińskich rodzin w Polsce pokazują, że nawet jeśli dziecko jest formalnie zintegrowane – to znaczy chodzi do podstawówki/technikum/liceum, zdaje egzaminy, ma jakieś grono znajomych – nie gwarantuje to jego prawdziwej adaptacji. Nie gwarantuje też, że pewnego dnia matka nie usłyszy: „Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała”.
– Przyjechałam do Polski z dwiema córkami – opowiada Ołesia. – Starsza, nastolatka z silną motywacją, szybko opanowała język, dostała się na prestiżowy uniwersytet, zaczęła uprawiać sport, brać udział w zawodach. Wydawało się, że jest klasycznym przykładem udanej integracji.
Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Po 18. urodzinach kupiła bilet do Kijowa i pojechała – do tego samego mieszkania na piętnastym piętrze, z którego jej rodzina uciekła przed wojną. Teraz, nawet podczas ostrzałów i blackoutów, nie chce wracać do Polski. Nawet na wakacje.
Studiuje na kijowskim uniwersytecie i dwa lata spędzone w Polsce nazywa „wyrwanymi z życia”
Młodszej córce Ołesi adaptacja przyszła jeszcze trudniej. W ciągu kilku lat – cztery zmiany szkoły, ciągłe poczucie wyobcowania, znęcanie się ze strony polskich rówieśników, depresja, leczenie farmakologiczne. Jej przestrzeń społeczna nadal jest ograniczona do kilku ukraińskich znajomych w Polsce i komunikacji online z przyjaciółmi z Ukrainy. A jej największym pragnieniem jest powrót do domu.
– Moje doświadczenia z adaptacją nastolatków to epic fail [epicka porażka – red.] – przyznaje ze smutkiem Ołesia.
Jest przekonana, że jej historia nie jest wyjątkowa, bo podobne problemy ma wiele znanych jej rodzin. W jednych dzieci zamykają się w sobie, nie komunikują się z nikim. W innych stają się apatyczne. A w jeszcze innych buntują się, stają się agresywne i nie chcą się uczyć.
– Nastolatki, zwłaszcza te, które przyjechały w starszym wieku, wykazują bardzo wysoki poziom dezadaptacji. Problem nie leży tylko w języku.
Chodzi przede wszystkim o utratę kontaktu z samym sobą i swoim miejscem w świecie – podkreśla Iryna Owczar
Bańka językowo-kulturowa to lek. Lepiej go nie przedawkować
– Moim stałym towarzystwem są Ukraińcy i Białorusini. Nawet na letnich obozach czy wycieczkach nauczyciele zawsze zakwaterowują nas w jednym pokoju. Jakbyśmy byli odrębną społecznością, jakby polskim rówieśnikom było niekomfortowo dzielić z nami przestrzeń – mówi 16-letnia Jana.
Istnienie tych kręgów towarzyskich przeraża niektórych rodziców. Zauważają, że ich dzieci, od urodzenia mówiące po ukraińsku, przechodzą na rosyjski, bo jest on zrozumiały dla nastolatków z obszaru postsowieckiego. Zaczynają słuchać rosyjskiej muzyki, przyswajać rosyjskojęzyczne treści. Na dodatek komunikowanie się wyłącznie z przedstawicielami wspólnej przestrzeni językowo-kulturowej wzmaga poczucie nostalgii.
Zdarza się też, że nawet bardzo dobra znajomość polskiego nie gwarantuje pełnej akceptacji
– W klasie jestem najlepsza z polskiego – mówi 15-letnia Alina. – Lubię ten język, uwielbiam czytać po polsku, interesuję się polską literaturą i historią. Ale nauczycielka nigdy nie daje mi szóstki, maksymalnie piątkę z plusem. Inni za takie same odpowiedzi dostają szóstki. Nawet polscy koledzy z klasy żartują: „Szóstki z polskiego są tylko dla obywateli Polski, a nie dla ukraińskich uchodźców”.
Ukraińskie dzieci w szkole „Materynka” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Aliaksandr Wałodzin/East News
Tetiana, mama 19-letniego Włada, opowiada, że w 2022 roku, kiedy dopiero co przyjechali do Polski, wszystko wydawało się wspaniałe: miasto, przyroda, życzliwi ludzie. Polskie rodziny pomagały w codziennym życiu i pracy, Wład spędził nawet miesiąc na młodzieżowym obozie zdrowotnym. Uczył się wtedy online w ukraińskiej szkole, nie miał w Polsce przyjaciół.
Problemy zaczęły się już po pół roku. Wciąż powtarzał: „Moi przyjaciele i rodzina zostali w Pierwomajsku, oni żyją, rakiety nikogo nie zabiły, a ty przywiozłaś mnie do obcego kraju. Chcę normalnego zakończenia szkoły, chcę widzieć moich przyjaciół. Tutaj wszystko jest obce”.
Po roku sam się spakował i wyjechał do Ukrainy; mama została w Polsce. W Ukrainie ukończył szkołę, a potem... wrócił. Tym razem jego nastawienie było już zupełnie inne. Szybko nauczył się polskiego, znalazł pracę, poznał przyjaciół wśród Polaków i Ukraińców. Można powiedzieć, że naprawdę się zintegrował. W Ukrainie spojrzał na sytuację z innej perspektywy. Zrestartował się, odzyskał siły i zasoby niezbędne do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Praca w Polsce też bardzo pomogła mu dojrzeć – młodzieńczy maksymalizm ustąpił miejsca realistycznemu spojrzeniu na życie.
Przyjęli mnie, bo potrafiłem to, co oni cenili
Pragnienie bycia częścią społeczności czasami popycha ukraińskich nastolatków do kontrowersyjnych kroków.
– W liceum Ukraińcy trzymali się z dala od Polaków, a ja cały czas się zastanawiałem, jak zaprzyjaźnić się z miejscowymi – wspomina 19-letni Maksym. – Pewnego razu wracaliśmy razem z lekcji i chłopcy zaczęli narzekać, że bardzo lubią piwo, ale jeszcze nie mogą go kupić i muszą stosować różne sztuczki. Jako że byłem od nich starszy i miałem już prawo kupować alkohol, wszedłem do sklepu, kupiłem kilka butelek i ich poczęstowałem. Od tego czasu co tydzień zapraszali mnie na spacer, kupowałem im piwo, oni zwracali mi pieniądze, a potem siedzieliśmy w parku i rozmawialiśmy. Dzięki tym rozmowom nauczyłem się polskiego – żywego, młodzieżowego, bez akcentu.
Pewnego razu powiedzieli mi: „Jesteś fajny, lubimy cię, ale innych Ukraińców – nie”. Przestałem się z nimi spotykać
Kiedy Maksym dostał się na uniwersytet, zaczął pomagać innym. Ukraińcom – z językiem, tłumaczeniami, egzaminami. Polakom – z zadaniami domowymi na seminaria i ze zrozumieniem niuansów kryptowalut. Dzisiaj ma wielu przyjaciół z obu krajów i uważa się za dobrze zintegrowanego:
– Przestałem być uchodźcą, kiedy zacząłem pomagać innym.
Według niego właśnie to sprawia, że migranci z obcych stają się swoimi. Na przykład muzyka i sztuka, z ich uniwersalnym językiem. Gra w szkolnym zespole, talent do rysowania – to zawsze przyciąga uwagę rówieśników. Bardzo pomaga też sport. „Mój przyjaciel został przyjęty do lokalnej drużyny koszykarskiej, kiedy wykazał się wytrwałością na treningach. Zespoły sportowe mają „kodeks szacunku dla nowicjuszy” – w przeciwieństwie do grup szkolnych.
Przestrzeń bez strachu i osądu
Kiedy Albert Einstein miał 15 lat, został zmuszony do przeprowadzki – najpierw do Włoch, a następnie do Szwajcarii. W listach do rodziny pisał, że czuje się bardzo samotny i wyobcowany, bo przez długi czas uważali go za obcego. Co pomogło? Zainteresowanie fizyką i wsparcie nauczyciela – czyli „ucieczka od rzeczywistości” w interesujące zajęcie i pojawienie się w życiu ważnej osoby dorosłej.
Podobne czynniki, jak twierdzi psycholożka Mira Kowen, pomagają dzieciom-uchodźcom również dzisiaj: hobby jako ratunek, przynajmniej jedna ważna osoba dorosła (nauczyciel, trener, kierownik itp.) oraz możliwość wyrażania siebie bez strachu i narażania na osąd.
Najwięcej szczęścia miały nastolatki, którym udało się znaleźć wsparcie wśród polskich nauczycieli. Ołena, mama 17-letniego Ołeksandra, mówi, że wsparcie nauczycieli i pierwsze dobre kontakty w szkole dały synowi siłę, by iść naprzód i nie zrażać się trudnościami. Najpierw trafili do małej wsi, gdzie nie było dzieci w jego wieku. A Saszko bardzo chciał się uczyć, więc szybko poprosił dyrektora o przyjęcie go do 8 klasy, obiecując, że w ciągu trzech miesięcy opanuje język polski i przygotuje się do egzaminów.
Dzięki wsparciu nauczycielki, pani Basi, i dyrektora lokalnej szkoły, którzy w niego uwierzyli, szybko się zaaklimatyzował. Początkowo komunikował się z kolegami z klasy mieszanką angielskiego i rosyjskiego, stopniowo doskonaląc polski.
Egzaminy zdał już po kilku miesiącach: z polskiego uzyskał 86 punktów, z pozostałych przedmiotów 100
Sasza został też harcerzem, co pomogło mu znaleźć nowych przyjaciół, rozwijać swoje zainteresowania i poczuć się częścią lokalnej społeczności. Znalazł przyjaciół wśród polskich i ukraińskich rówieśników, uczestniczy w różnych sekcjach i kółkach zainteresowań. Spotkał też swoją pierwszą miłość.
Więcej odpowiedzialności i wolności
Integracja nastolatków zależy od wielu czynników. Jak rodzice mogą w niej pomóc? Będąc przykładem i wsparciem. Jeśli rodzice bardzo tęsknią za domem, kontaktują się tylko z Ukraińcami – dzieciom będzie się trudniej przystosować. Jeśli rodzice podświadomie czują się spokojniejsi, gdy dziecko siedzi cicho samo w domu „w bezpiecznym miejscu”, nastolatek może nie mieć energii do integrowania się. Dlatego przesłanie dla dzieci powinno brzmieć: „Jesteś tu dla bezpieczeństwa, zawsze możesz wrócić do domu – ale z nową wiedzą, umiejętnościami i kontaktami, które dadzą ci przewagę”.
Tetiana, matka 17-letniego Mykyty Wdowyka, wyznaje, że zawsze wychowywała syna tak, by mógł żyć samodzielnie, bez jej opieki. Od najmłodszych lat – liczne kółka zainteresowań i obozy z wycieczkami w góry, spływy kajakowe i wyjazdy za granicę. Częste zmiany otoczenia pomogły mu rozwinąć silne umiejętności komunikacyjne, więc przymusowa emigracja nie była dla niego wyzwaniem.
Mykyta Wdowyk. Zdjęcie: archiwum prywatne
Jeszcze przed wojną rodzina planowała, że po 9. klasie Mykyta pójdzie do polskiej szkoły średniej. Przygotowywał się, uczył języka, lecz wojna pokrzyżowała plany. W wieku 15 lat wraz z grupą nastolatków z organizacji młodzieżowej został ewakuowany do Francji, gdzie mieszkał przez 4 miesiące, uczęszczając do lokalnej szkoły. Po rozmowie kwalifikacyjnej w polskim college'u – został przyjęty. Jesienią 2022 roku wyjechał do Polski, do Szczecina, gdzie rozpoczął naukę w technikum na kierunku „informatyka”. Opiekę nad nim przejęła kuzynka. Mieszka 500 km od niego, więc Mykyta musiał samodzielnie zorganizować swoje życie i naukę.
Przez pierwszy rok mieszkał z Ukraińcami, przez kolejny z Polakami. Dzięki temu łatwo się zintegrował i znalazł przyjaciół
Teraz studiuje na uniwersytecie w Łodzi. Spotyka się z dziewczyną, gra w siatkówkę, uprawia wakeboarding, gra w szachy i na gitarze. Jego mama uważa, że tajemnicą tego sukcesu jest wsparcie, dyscyplina, otwartość na nowe i odpowiedzialność. Pomaga synowi finansowo, lecz ma jasną zasadę: pieniądze daje mu tylko raz w miesiącu, by nauczył się nimi gospodarować.
Mykyta dorabia też jako statysta i rozdając ulotki. Mama podkreśla, że dziecku trzeba dawać swobodę, ufać mu i być dla niego moralnym wzorem – a nie kimś, kto tylko kontroluje. Bo wtedy dzieciom łatwiej dostosować się do życiowych wyzwań.
Artur Bagliuk jest przedsiębiorcą i współzałożycielem chrześcijańskiej organizacji misyjnej „Słowiańska Misja w Europie”, a od 2024 roku – dyrektorem krakowskiego przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. Już na początku wojny w Ukrainie z własnej inicjatywy uruchomił w Krakowie schronisko dla uchodźców. Mocno zaangażował się również w organizowanie pomocy humanitarnej z Polski dla Ukrainy – zarówno cywilnej, jak wojskowej. Dziś podejrzewa, że to właśnie z powodu tej działalności był celem zamachów. Niedawno nieznani sprawcy odkręcili śruby w przednich kołach jego samochodu, co omal nie doprowadziło do tragedii.
Psy Putina na tropie „banderowców”
Natalia Żukowska: – Niedawno dokonano na Pana zamachu. Kto to mógł być?
Artur Bagliuk: – Trudno powiedzieć, bo od początku inwazji nieustannie dochodzi do różnych bezprawnych działań wobec proukraińskich aktywistów za granicą. Chodzi o szkodzenie, zastraszenie i ostatecznie powstrzymanie poszczególnych wolontariuszy, a nawet całego ruchu wolontariackiego. Komuś tworzą fałszywe konta, z których wysyłają prowokacyjne wiadomości, publikują fałszywe posty, filmy stworzone przez sztuczną inteligencję.
A komuś innemu hakują służbową pocztę elektroniczną. Tak stało się z jednym z moich znajomych. Na jego adres e-mail przyszło jednocześnie ponad osiem tysięcy zapytań z Chabarowska. Innemu znajomemu, we Wrocławiu, który miał magazyn humanitarny, podrzucono magazynek z karabinu Kałasznikowa z nabojami. Potem wezwano polskie służby bezpieczeństwa, co sparaliżowało pracę magazynu na prawie tydzień, bo tyle trwało śledztwo.
Mnie wcześniej po prostu spuszczano powietrze z kół. Tym razem wykręcili śruby. Najwyraźniej ci, którzy to zrobili, myśleli, że koła odpadną gdzieś po drodze i dojdzie do wypadku. Mieszkam w Polsce już od 10 lat. Mój samochód, choć ma polskie tablice rejestracyjne, jest rozpoznawalny: od 2022 roku na desce rozdzielczej leży flaga Ukrainy. Dużo jeżdżę i parkuję w różnych miejscach. Tego dnia samochód długo stał w centrum miasta, w pobliżu naszej siedziby wolontariackiej. To, że coś jest nie tak z kołami, poczułem już w drodze, kiedy rozpędzone auto zaczęło się trząść na boki. Zwolniłem i jakoś dojechałem do warsztatu, a tam powiedzieli mi o śrubach. Nie przyszło mi do głowy, że coś takiego może się stać.
To nie był pierwszy atak na Pana.
Do innego doszło w marcu 2022 roku. Siedzieliśmy w restauracji hotelu obok naszego sztabu humanitarnego, który otworzyliśmy drugiego dnia wielkiej wojny. Razem ze znajomymi omawialiśmy dostawy leków dla ukraińskich żołnierzy. Siedzieliśmy w kącie, gdzie prawie nie było ludzi. I wtedy zauważyłem, że jakiś mężczyzna potajemnie filmuje nasze spotkanie. Krzyknąłem do niego: „Dlaczego nas filmujesz!?”. Zaczął uciekać. Dogoniłem go i zaczęła się bójka. Bił profesjonalnie – od razu w krtań. Moi znajomi też podbiegli, zabrali mu telefon i odblokowali go. Były tam filmy nie tylko z nami, ale także z jakimiś ludźmi w kominiarkach. Udawał, że nic nie rozumie, ale zmusiliśmy go, żeby wszystko usunął, po czym puściliśmy go wolno. Wszyscy byli wtedy pod wpływem adrenaliny i nie pomyśleliśmy o wezwaniu policji. Zadzwoniłem tam następnego dnia i zostałem objęty kontrolą. Codziennie rano dzwonił do mnie policjant i pytał, czy wszystko w porządku.
„Musimy trzymać się razem”
Inna sytuacja: podejrzewam, że próbowano otruć mnie i moją żonę. Pewnego dnia po pracy w sztabie humanitarnym, już w domu, oboje źle się poczuliśmy. Myślałem, że to może przemęczenie, jednak lekarze stwierdzili, że nasze objawy wskazują na zatrucie. W środku paliło mnie tak bardzo, że z bólu straciłem przytomność i rozbiłem sobie głowę. Podobne objawy miała moja żona, więc wycofaliśmy się z pracy wolontariackiej do czasu aż doszliśmy do siebie i trochę się zregenerowaliśmy.
Od tamtej pory stałem się bardziej ostrożny. Noszę ze sobą własną wodę, staram się nie jeść z wolontariuszami w naszym sztabie, ponieważ panuje tam duży ruch i wielu ludzi nie znamy osobiście
Jeszcze w marcu 2022 roku zhakowano nasz czat wolontariuszy na Telegramie. Zdobyli wszystkie kontakty wolontariuszy, numery telefonów, zdjęcia i zablokowali telefon mojemu asystentowi. Natomiast w zeszłym roku zdalnie zablokowali telefony moje i żony, najprawdopodobniej też poprzez Telegram. Nawet znajomi informatycy nie byli w stanie nic z tym zrobić.
A co z groźbami?
Napływają nieustannie. Na Facebooku piszą do nas boty, przychodzą też tradycyjne listy z groźbami. Wie pani, my nie jesteśmy zwykłą organizacją humanitarną. Jesteśmy chrześcijańskim kościołem protestanckim, mamy organizację misyjną, przy której działa sztab humanitarny. W jednym z listów, napisanym po polsku, przeczytaliśmy, że jesteśmy banderowcami i zostaniemy zniszczeni. Pisali o Wołyniu, o tym, że się na nas zemszczą.
Jeden z listów z groźbami
O wszystkich groźbach informujemy policję, a tam za każdym razem pytają mnie: „Czy uważa pan, że to zagraża pańskiemu życiu?”. Odpowiadam: „W liście nie ma mojego nazwiska, ale jest nazwa naszej organizacji. A ponieważ jestem jej szefem, należy to wziąć pod uwagę”. Tym bardziej że do nas przychodzą ludzie po pomoc humanitarną, a także po prostu do kościoła. Wygląda na to, że im również może grozić niebezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie, co dzieje się w głowach ludzi, którzy piszą takie listy.
Ale my się nie boimy. Jeśli ich celem jest złamanie nas lub powstrzymanie, to głęboko się mylą.
Z czym konkretnie związane są te zamachy na Pana? Czy to reakcja na Pana działalność wolontariacką, wsparcie dla ukraińskich uchodźców w Polsce, czy może na pański biznes?
Biznes – w 100% nie, ponieważ nie mam w nim żadnych konfliktów. Uważam, że chodzi tylko o moją proukraińską postawę społeczną, bo jestem również jednym z organizatorów proukraińskich wieców w Krakowie. Jestem proukraińskim aktywistą w sektorze gospodarczym i społecznym, więc to jest jednoznacznie związane właśnie z tym. Wozimy różną pomoc, także dla wojska. W zeszłym roku przewożono nawet opancerzone samochody z Ameryki.
Moim zdaniem robią to albo Rosjanie, albo nasi – ci nasiąknięci rosyjską propagandą, którzy nie potrafią zrozumieć, że tak nie należy postępować. Chcą nas podzielić poprzez historię, strach albo złość
Tymczasem musimy trzymać się razem, konsolidować się, ponieważ mamy jednego wroga: Rosję. Dezinformacja to też broń. Musimy walczyć nie tylko na froncie, lecz także o świadomość ludzi zarówno w Ukrainie, jak za granicą.
60 tysięcy ukraińskich biznesów
Jak Pan, dyrektor przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej w Krakowie, ocenia stan ukraińskiego biznesu w Polsce? Jakie trendy można wskazać?
Jest bardzo wiele pozytywnych sygnałów dotyczących pozytywnego wpływu Ukraińców na polską gospodarkę, potwierdzonych międzynarodowymi badaniami. Tegoroczne badania wykazały, że wnieśli oni do budżetu osiem razy więcej pieniędzy, niż strona polska wydała na ich wsparcie. Obywatele Ukrainy otworzyli ponad 60 000 przedsiębiorstw. Zmieniają na lepsze całe dziedziny, na przykład branżę kosmetyczną.
Ukraińcy są również bardzo zaangażowani w logistykę, budownictwo i zatrudnienie. Wielu z nas ma też doświadczenia w przemyśle obronnym. Jako że eksport tego typu produktów z Ukrainy jest obecnie zabroniony, część przedsiębiorców próbuje otworzyć filie lub uruchomić w Polsce produkcję dronów i innych produktów obronnych, zorientowaną na rynek światowy. To ważne dla obu krajów z punktu widzenia bezpieczeństwa i zagrożenia atakiem Rosji na Europę.
Ukraińcy otwierają firmy sprzątające, lokale gastronomiczne, a niektórzy nawet kantory wymiany walut i lombardy, których wcześniej było tu niewiele. Nie znam branży, w której Ukraińcy nie chcieliby pracować. Inwestują, tworzą miejsca pracy, szukają nieszablonowych rozwiązań, podnoszą standard usług, płacą podatki.
Z Wasylem Bodnarem, ambasadorem Ukrainy w Polsce
Jeśli chodzi o handel między obu krajami, sytuacja wygląda dla Ukrainy nieciekawie. Przed inwazją całkowity obrót towarów między Polską a Ukrainą był wart średnio około 10 miliardów dolarów rocznie, z mniej więcej równymi wskaźnikami dla obu stron. Obecnie sytuacja uległa znacznej zmianie. Po rosyjskiej inwazji ukraiński eksport do Polski spadł do prawie 3 miliardów dolarów, podczas gdy Polska sprzedaje do Ukrainy towary o wartości 13 miliardów dolarów. Ponadto wielu polskich przedsiębiorców otworzyło firmy i filie w zachodnich regionach Ukrainy, głównie we Lwowie. Około 80% tych firm zajmuje się handlem, co dodatkowo potwierdza wzrost polskiego eksportu do Ukrainy. To także część stosunków polsko-ukraińskich: Ukraińcy wspierają polską gospodarkę nawet z Ukrainy.
Z jakimi trudnościami borykają się Ukraińcy w Polsce? W czym należałoby im pomóc na szczeblu państwowym i lokalnym?
Przedsiębiorcy, którzy przyjechali z Ukrainy do Polski, przekonali się, że tutaj biznes działa inaczej. Po pierwsze – wysokie podatki, które trzeba płacić. Nie da się niczego „załatwić”, a do tego etyka prowadzenia działalności gospodarczej jest inna. Trzeba znać się na polskim prawie podatkowym i księgowości, nawet jeśli jest ona outsourcowana.
Większość firm otwartych w Polsce zaczyna przynosić stabilny dochód mniej więcej od trzeciego roku działalności
Pierwsze dwa lata to zazwyczaj okres inwestycji i adaptacji: przedsiębiorcy testują różne strategie marketingowe, badają zachowania lokalnych konsumentów, usprawniają logistykę, wybierają skuteczne kanały sprzedaży i dostosowują się do prawnej i kulturowej specyfiki polskiego rynku. To ważny etap, który stanowi podstawę długotrwałego sukcesu.
Jeśli chodzi o pomoc na szczeblu państwowym i lokalnym, to nie zawsze jest ona zrozumiała dla wszystkich. Dobrze, że istnieją instytucje takie jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza, do których można zwrócić się o konsultacje, wyjaśnienia i profesjonalną pomoc w prowadzeniu działalności gospodarczej.
Jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza pomaga przedsiębiorcom?
Dysponujemy bogatą bazą kontaktów: producentów, firm logistycznych, księgowych, doradców finansowych i prawnych, którzy współpracują zarówno z małymi, jak dużymi przedsiębiorstwami. Silną stroną naszej działalności jest rozwinięta sieć kontaktów między przedstawicielami małych, średnich i dużych przedsiębiorstw. Pozwala to członkom izby nie tylko wymieniać się doświadczeniami, ale także znajdować klientów, partnerów czy kontrahentów bezpośrednio w naszej społeczności – zarówno w Polsce, jak w Ukrainie. Posiadamy też aktualne informacje na temat programów finansowania ukierunkowanych na odbudowę Ukrainy.
Z członkami Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej
Poza tym budujemy mosty między rządem polskim i ukraińskim, a także między władzami samorządowymi obu krajów. Zapraszamy przedstawicieli społeczności ukraińskich, głównie z regionów przyfrontowych, i organizujemy dla nich wyjazdy studyjne do lokalnych społeczności w Polsce. Podczas tych wizyt jest możliwość nawiązania bezpośrednich kontaktów, wymiany doświadczeń z polskimi kolegami i zobaczenia, jak polskie społeczności po przystąpieniu do UE efektywnie wykorzystują fundusze i zasoby europejskie. Jak nimi zarządzają, jak rozbudowują infrastrukturę i dostosowują ją do potrzeb osób niepełnosprawnych. Nasi ludzie poznają polskich kolegów, obserwują ich, a następnie wracają z tym doświadczeniem do Ukrainy.
Mamy już porozumienie z polskim rządem o wzajemnej wymianie.
Oznacza to, że Polacy są gotowi uczyć naszych ludzi, jak pisać projekty o dofinansowanie przez Europę. W zamian przedstawiciele ukraińskich społeczności lokalnych będą przekazywać doświadczenia w zakresie obrony cywilnej, które zdobyli podczas wojny
Na co ukraińscy przedsiębiorcy narzekają – a co im się podoba?
Narzekają na wysokie podatki. Ale nie tylko Ukraińcy, bo skargi można usłyszeć również od Polaków. I nie chodzi tylko o Polskę, lecz ogólnie o Europę. Problem polega również na tym, że każda kampania wyborcza w Polsce niestety podsyca populistyczne nastroje ksenofobiczne, co również szkodzi gospodarce kraju.
Oto przykład: w 2023 roku odbyły się wybory do Sejmu. Kampania wyborcza była oparta w dużej mierze na antyukraińskiej retoryce. W rezultacie ponad 300 000 Ukraińców z Polski wyjechało. Wśród nich pewien odsetek stanowili przedsiębiorcy, którzy byli już zintegrowani z polską gospodarką, znali język polski, zainwestowali pieniądze, stworzyli miejsca pracy.
Sprzedawszy swoje firmy, wyjechali do Hiszpanii, Portugalii, Kanady...
Co trzeba zrobić, by ułatwić przedsiębiorczość Ukraińcom w Polsce?
Po pierwsze – nie należy wciągać do sektora gospodarczego kwestii historycznych, przede wszystkim Wołynia. Czy problem istnieje? Tak. Czy należy go rozwiązać? Tak. I już jest rozwiązywany. Spotkaliśmy się z Andrijem Sybihą – 1 października 2024 r., tuż po mianowaniu go na stanowisko ministra spraw zagranicznych Ukrainy. Nakreślił punkty, które zamierzał zrealizować w pierwszej kolejności. Kwestia ekshumacji ofiar tragedii wołyńskiej była pierwsza na liście i do końca 2024 roku podjęto już znaczące kroki w celu jej rozwiązania. Zajmują się tym ministerstwa spraw zagranicznych i historycy. Nie należy dzielić zwykłych ludzi tą kwestią, grając tym samym na korzyść naszego wspólnego wroga, czyli Rosji.
Wiem, co robić i dokąd biec, gdy dochodzi do tragedii
Co skłoniło Pana do zajęcia się wolontariatem?
Pochodzę z obwodu zaporoskiego. Moja rodzina jest ze wsi Kinski Rozdory w rejonie połoskim, obecnie pod okupacją rosyjską. Część moich bliskich od 10 lat żyje pod okupacją w Doniecku, a część w obwodzie zaporoskim. 9 czerwca dowiedziałem się, że na wojnie zginął mój 20-letni krewny, który zgłosił się na ochotnika na front. Z powodu okupacji jego rodzice nie mogą go pochować na swojej ziemi. Taką tragedię trudno przeżyć.
Kolejka po pomoc humanitarną w Krakowie, 2022 r.
Już w 2022 roku otworzyliśmy schronisko, w którym obecnie mieszka około 40 Ukraińców. Przez te trzy lata przeszło przez nie ponad 3,5 tysiąca ukraińskich uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Ludzie zatrzymywali się u nas, a my pomagaliśmy im znaleźć mieszkanie lub przenieść się do innych krajów. Ci, którzy mieszkają w schronisku dzisiaj, zostaną z nami na dłużej. Bo, po pierwsze, w Polsce nie ma już programów pomocy mieszkaniowej, a po drugie, to głównie mieszkańcy okupowanych terytoriów, którzy nie mają dokąd wrócić. Nie płacą za mieszkanie, ponieważ są objęci programem ochrony uchodźców.
Wśród ukraińskich przesiedleńców jest wielu emerytów, którzy, przychodząc do nas po pomoc humanitarną, mówią: „Dajcie nam jakąś pracę, chcemy pracować”. Kiedy potem słyszę od kogoś, że Ukraińcy nie pracują, odpowiadam: „To nieprawda, nawet emeryci są gotowi do pracy. Po prostu nikt ich nie zatrudnia”
Ukraińcom pomagamy nie tylko w Polsce. Przesyłamy stałą pomoc zarówno cywilom, jak wojskowym w Ukrainie. Najważniejsze, o co proszą ci drudzy, to drony, amunicja, medycyna taktyczna. Od początku inwazji wysłaliśmy już ponad 1100 ton pomocy humanitarnej, a ponad 80 000 zestawów spożywczych i higienicznych rozdaliśmy ukraińskim uchodźcom w Krakowie.
Z jakimi najbardziej przejmującymi ludzkimi historiami zetknął się Pan osobiście?
Wstrząsające są historie o ucieczkach spod okupacji. Najstraszniejsze, co muszą przeżyć ludzie, to przesłuchania na wrogich posterunkach. Po tym, co usłyszałem, zwróciłem się nawet do psychologa, bo nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami.
Czasami siadałem w samochodzie, wyjeżdżałem za miasto i po prostu płakałem
W pewnym sensie my jako społeczeństwo również ponosimy odpowiedzialność za sytuację w Ukrainie. Zbyt długo „bawiliśmy się” z politykami, pozwalaliśmy im manipulować naszymi oczekiwaniami i unikać odpowiedzialności. W Ukrainie nadal nie ma jasnej idei narodowej na poziomie polityki państwowej. Idei, która jednoczyłaby Ukraińców w czasie pokoju tak samo, jak teraz jednoczy nas wojna. Właśnie w tym tkwiła nasza słabość, którą długo i systematycznie wykorzystywał nasz wróg. I właśnie w tego możemy się uczyć od Polaków. Musimy przejąć ich patriotyzm.
Czy wielu Ukraińców, którym Pan pomógł, zintegrowało się już z polskim społeczeństwem?
Bardzo wielu.
W kwietniu 2022 roku powiedziałem Ukraińcom, którym pomagaliśmy: „Nie oglądajcie wiadomości. Ta wojna to nie sprint, to maraton. I będziemy biec do końca. Dlatego już dziś musicie pomyśleć, jak będziecie tu żyć, choćby tymczasowo. Zacznijcie planować swoje życie na początek na sześć miesięcy. Tak będzie wam łatwiej psychicznie. W tym czasie będziecie uczyć się języka, szukać pracy. Jeśli będzie powrót na Ukrainę – zbierzecie się i pojedziecie, wszyscy to zrozumieją. Ale jeśli będziecie codziennie przesiadywać, oglądając wiadomości, będziecie tylko cierpieć – psychicznie i fizycznie”.
Dla każdego człowieka stan niepewności jest najgorszy. Bo kiedy nie wiesz, co robić, nie możesz iść naprzód
Część ludzi zaangażowaliśmy w działalność wolontariacką. Zbudowaliśmy system tak, że wolontariuszami mogą być sami uchodźcy. I dziękują nam za angażowanie ich, bo to pomaga.
Ukraińscy aktywiści w Krakowie
Co przeszkadza, a co pomaga Ukraińcom w integracji?
Po pierwsze, należy wyraźnie odróżnić Ukraińców, którzy wyjechali z Ukrainy planowo jeszcze przed wielką wojną, od tych, którzy opuścili kraj pod przymusem, ratując życie. To grupy ludzi o różnych potrzebach emocjonalnych, prawnych i społecznych.
Wśród tych, którzy zostali zmuszeni do ucieczki przed wojną, jest wiele osób, którym psychicznie trudno zaakceptować swój nowy status. Dla niektórych nie do zniesienia jest sama myśl, że są „na łasce innych”, że muszą szukać schronienia za granicą, że nie mogą mieszkać we własnym domu.
Niektórzy po prostu nie potrafią pogodzić się z tym, że nazywa się ich „uchodźcami” – to przygnębiające uczucie uderza w ich poczucie godności, wywołuje wstyd albo gniew
Są też znacznie trudniejsze przypadki, kiedy ludzie, nie wytrzymując presji psychicznej, beznadziejnej sytuacji lub innych okoliczności, decydują się wrócić nawet na terytoria tymczasowo okupowane. I choć wydaje się to nielogiczne i niebezpieczne, każdy taki krok ma głębokie uwarunkowania osobiste: rozbite rodziny, utracone korzenie, poczucie wewnętrznej pustki.
Mieszkała u nas kobieta, której mąż pozostał na terenach okupowanych. Pewnego dnia przyszła i powiedziała: „Moja koza rodzi, muszę jechać... Tam jest mój dom, moja ziemia. Dlaczego mam żyć gdzieś w obcym miejscu?”. I pojechała do domu.
Podczas akcji wsparcia dla ukraińskich jeńców
Z jakimi największymi wyzwaniami spotkał się Pan, organizując pomoc w sytuacjach kryzysowych?
Kiedy na świecie dzieje się wielka tragedia, zawsze wiem, co robić i dokąd biec – to moja cecha szczególna. Nie wpadam w szok. Wręcz przeciwnie: czuję się, jak ryba w wodzie, bardzo szybko dostosowuję się do realiów. Pamiętam oczy naszych ludzi w kościele, kiedy wieczorem 24 lutego 2022 roku zebraliśmy się na modlitwę. W tych oczach była pustka i zagubienie. Z jakiegoś powodu od razu wiedziałem, ilu wolontariuszy potrzebuję, kto będzie odpowiedzialny za jaki sektor pracy. Jednym z głównych wyzwań było zebranie zespołu, bo z powodu ogólnego zagubienia tej nocy trudno mi było znaleźć choćby siedmiu wolontariuszy. Ale już nazajutrz rano chętnych było dziesięciu, po dwóch dniach ponad sześćdziesięciu, a po kolejnych dwóch tygodniach tak wielu, że nie byliśmy w stanie ich zliczyć. Wśród nich byli zarówno Ukraińcy, jak Polacy.
Wysyłka pomocy humanitarnej do Ukrainy
Jakie inicjatywy planujecie zrealizować w najbliższym czasie, by wesprzeć Ukraińców w Polsce?
Obecnie jedną z kluczowych potrzeb jest świadczenie na rzecz Ukrainy i walka z rosyjską dezinformacją, która działa intensywnie w obu kierunkach – zarówno przeciw Polakom, jak przeciw Ukraińcom. Propaganda celowo podsyca wzajemną nieufność, prowokuje napięcia. Dlatego właśnie teraz niezwykle ważne jest prowadzenie intensywnej pracy wyjaśniającej, kształtowanie właściwej przestrzeni informacyjnej i jednoczenie społeczeństw – a nie pozwalanie zewnętrznemu wrogowi, by je dzielił.
Niestety, obecnie można odczuć, że niektórzy Ukraińcy za granicą popadają w stan przyzwyczajenia lub zmęczenia wojną. Pojawiają się wśród nich myśli typu: „Wojna jest dwa tysiące kilometrów ode mnie, więc nie martwię się nią zbytnio”. To myląca i niebezpieczna tendencja. Proszę sobie przypomnieć, jak od 2016 roku większość z nas przyzwyczajała się do ATO. I co się stało później.
Jako kobieta z przerażeniem obserwuję dzisiejsze newsy z Polski i mam wrażenie, że cały kraj zaczyna się odwracać przeciwko kobietom. Wzrost liczby wyznawców Andrew Tate’a [amerykańsko-brytyjski kickbokser, oskarżony m.in. o handel nieletnimi i stosunki seksualne z nimi, czołowy influencer z tzw. manosfery, określany mianem „guru inceli” – red.] i to, jak bardzo jego narracja została znormalizowana, budzi we mnie nie tylko niepokój o własne bezpieczeństwo, ale również o przyszłość tego kraju. Coraz więcej osób, zwłaszcza mężczyzn, głosuje na przedstawicieli prawicy, a wyniki pierwszej tury ostatnich wyborów są więcej niż niepokojące.
Poza oczywistym faktem, że żyjemy w systemie patriarchalnym, który wspiera atakowanie mniejszości, za głównych winowajców uważam brak edukacji oraz media społecznościowe. Stanowisko polskiego rządu, że edukacja seksualna jest w szkołach niepotrzebna, przyczynia się do powszechnego braku wiedzy wśród młodzieży na temat tak istotnych kwestii jak zgoda, antykoncepcja czy zdrowe relacje. Brak tej edukacji nie tylko naraża młodych ludzi na dezinformację i szkodliwe doświadczenia, ale także utrwala patriarchalne normy, według których seksualność i prawa seksualne są określane z anachronicznej, zdominowanej przez mężczyzn perspektywy, bez uwzględnienia punktu widzenia kobiet czy ludzi ze środowisk LGBTQ+.
Pamiętam, że gdy w szkole mówiliśmy o seksie, ograniczało się to do terminów typu „okres” czy „mutacja głosu u chłopców”, a temat kobiecej anatomii wywoływał jedynie chóralny śmiech.
Dziś patrzenie na to, jak skromną wiedzę mają moi polscy męscy rówieśnicy o kobiecym ciele, a nawet o tak podstawowych kwestiach, jak opieka po stosunku (aftercare), bardzo mnie martwi
Jak mamy się czuć bezpieczne i szanowane jako kobiety, skoro nigdy nie dano nam przestrzeni, by otwarcie mówić o zmianach, jakie przechodzi nasze ciało, gdy dorastamy?
Męskie głosy dominowały w mojej klasie tak samo, jak dziś dominują w społeczeństwie. Bo polski system edukacji nie zapewnia dzieciom odpowiednich informacji, a PiS skutecznie ogranicza dostęp do rzetelnych źródeł poprzez zakazywanie edukacji czy książek, w efekcie czego wielu młodych sięga po informacje w mediach społecznościowych. Internet mógłby być pomocnym narzędziem w nauce o seksualności, ale niestety obecne algorytmy czynią go pod tym względem raczej szkodliwym.
Ostatnio słuchałam wypowiedzi Laury Bates [amerykańska pisarka i działaczka feministyczna – red.], która mówiła, że wystarczy około 10 minut od założenia konta na TikToku z męskim imieniem, aby algorytm zaczął podsuwać seksistowskie i toksyczne treści.
To pokazuje, że media społecznościowe niekoniecznie chcą nas edukować. Chcą raczej manipulować, co zresztą idealnie współgra z wartościami właścicieli tych platform
Wiedząc, że osoby takie jak Elon Musk są właścicielami serwisów takich jak Twitter, i znając ich poglądy, powinniśmy podchodzić z krytycyzmem do treści tam zamieszczanych. Tymczasem przeglądając media społecznościowe często zapominamy o konieczności sprawdzania informacji i dajemy się wciągnąć w powierzchowną formę przekazu.
Ogromną rolę powinni w tej kwestii odgrywać rodzice. Ale choć to oni są odpowiedzialni za wychowanie dzieci, to Internet stał się narzędziem wychowawczym, nad którym prawie nie da się zapanować. Jak można oczekiwać od rodziców, że będą kontrolować treści, z którymi stykają się ich dzieci, skoro wielu z nich nie potrafi nawet korzystać z TikToka czy Instagrama? Odpowiedzialność powinna spoczywać na platformach, a ponieważ tak się nie dzieje, musimy nagłośnić ten problem w naszych społecznościach. Gdy systemy zawodzą lub stawiają zysk ponad bezpieczeństwo, musimy działać. Należy zwiększać świadomość, promować edukację cyfrową i tworzyć otwarte przestrzenie do rozmów, by młodzi ludzie mogli funkcjonować w tym świecie bez patriarchalnych filtrów.
To samo dotyczy przemysłu pornograficznego. Jest on patriarchalny, rasistowski i seksistowski, a mimo to każdy w Polsce ma do niego dostęp. Wystarczy kliknąć, że ma się 18 lat, i już można wejść. W dobie powszechnego dostępu do smartfonów to naprawdę łatwe. Tymczasem przemysł ten nie promuje zdrowych przykładów miłości czy seksu, a większość filmów kończy się orgazmem mężczyzny – bez jakichkolwiek oznak zgody kobiety czy troski o nią po stosunku.
Kiedy młodzi nie są edukowani, a porno staje się dla nich głównym źródłem wiedzy o seksie, rodzą się ogromne zagrożenia, szczególnie dla kobiet
Skutki tego zjawiska pokazano w niedawnym serialu „Dojrzewanie”, który ukazuje, jak oglądane przez młodych chłopców treści mogą prowadzić do agresji. Teraz bardziej niż kiedykolwiek musimy priorytetowo traktować edukację młodych ludzi – zwłaszcza w czasie, gdy ideologie skrajnej prawicy zyskują na sile i przekształcają nasze narracje kulturowe.
Zamiast oglądać treści edukacyjne takie jak „Sex Education” czy „Dojrzewanie”, które mają na celu znormalizowanie rozmów o tożsamości, relacjach i zgodzie, wielu młodych chłopców zwraca się ku postaciom takim jak Andrew Tate. Takie treści żerują na wrażliwych osobach i karmią je hipermaskulinistyczną narracją, która gloryfikuje agresję i tłumienie emocji. To nie tylko kwestia złych wzorców. To normalizacja nienawiści. Gdy takie treści stają się dla młodych umysłów normą, kształtują sposób myślenia, który atakuje kobiety, podważa znaczenie zgody i promuje kulturę przemocy oraz nierówności.
*Incele - mężczyźni mimowolnie powstrzymujący się od seksu - to ruch białych heteroseksualnych mężczyzn, którzy uważają, że „seks jest zasobem zmonopolizowanym przez kobiety i służy manipulowaniu mężczyznami”. Winę za swą przymusową abstynencję seksualną mężczyźni ci zrzucają kobiety.
Od metali ziem rzadkich po myśliwce F-16 – nowy etap partnerstwa między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi coraz bardziej nabiera geostrategicznego charakteru. Niedawno Kijów podpisał z Waszyngtonem dwustronną umowę o wspólnym wydobyciu surowców mineralnych. Chociaż wiele jej punktów ma charakter ramowy, stała się ona silnym sygnałem zarówno dla sojuszników, jak dla przeciwników.
Czy to wystarczy, by zmienić bieg wojny? W rozmowie z serwisem Sestry kwestię tę analizuje generał Gordon B. „Skip” Davis Jr., były zastępca sekretarza generalnego NATO ds. inwestycji w obronność, a obecnie starszy pracownik naukowy w Programie Obrony i Bezpieczeństwa Transatlantyckiego, działającego w ramach Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA).
Zasoby zamiast gwarancji?
Maryna Stepanenko: – Dziewięć miesięcy po tym jak prezydent Zełenski po raz pierwszy zaproponował Stanom Zjednoczonym partnerstwo w inwestowaniu w ukraińskie surowce ziem rzadkich – umowa w tej sprawie została w końcu zawarta. Nie zawiera ona jednak bezpośrednich gwarancji bezpieczeństwa. Czy Pana zdaniem takie „powiązanie gospodarcze” może realnie wpłynąć na długoterminowe bezpieczeństwo Ukrainy, skoro USA mają już ekonomiczny interes w tym, by była krajem stabilnym?
Gen. Gordon B. Davis: – Fakt, że Stany Zjednoczone mają interes gospodarczy w Ukrainie, co zostało bezpośrednio zaproponowane i zatwierdzone przez prezydenta Trumpa, jest oczywistym plusem dla Ukrainy. Chociaż brak gwarancji bezpieczeństwa pozostaje krytyczną luką, osobiste poparcie Trumpa dla tej umowy działa na korzyść Ukrainy. On nie chce być postrzegany jako przegrany w kwestii wsparcia dla Ukrainy, a teraz, mając w niej interesy gospodarcze, najprawdopodobniej pozostanie zaangażowany.
Trump postrzega tę umowę jako sposób na podziękowanie amerykańskiemu rządowi i podatnikom za wspieranie Ukrainy w ciągu ostatnich trzech lat
Na obecnym etapie umowa ma większe znaczenie dyplomatyczne i polityczne niż gospodarcze, ponieważ zidentyfikowanie opracowanie tych zasobów zajmie trochę czasu – zwłaszcza w kontekście trwającej wojny, która utrudnia badania geologiczne i wydobycie surowców. Jest to jednak krok naprzód i odbędzie się on prawdopodobnie mniejszym kosztem dla Ukrainy, niż początkowo oczekiwano. Administracja Zełenskiego zasługuje na pochwałę za wynegocjowanie korzystnych warunków i uzyskanie jeśli nie wojskowej lub gospodarczej, to przynajmniej politycznej gwarancji ze strony USA.
Jak można interpretować utworzenie wspólnego funduszu inwestycyjnego, który ma wspierać odbudowę Ukrainy i rozwój sektora surowcowego?
Na razie jest to raczej instrument polityczny, ponieważ prawdopodobnie upłynie sporo czasu, zanim będzie można realnie odczuć korzyści ze wspólnej eksploatacji ukraińskich zasobów naturalnych. Pozytywnym aspektem jest jednak to, że element ten stanowi część szerszego planu – zwłaszcza w kwestiach, na które nalegał Zełenski. Prezydent nie chciał jedynie pomocy w odbudowie, ale jasnych zobowiązań ze strony USA, co znajduje odzwierciedlenie w tej umowie.
Stanowi ona również zachętę dla amerykańskiego biznesu do włączenia się w wysiłki na rzecz odbudowy Ukrainy. W idealnym wariancie zachęciłoby to amerykańskich inwestorów do inwestowania nawet w czasie wojny, co pomagałoby w odrodzeniu prywatnego sektora w Ukrainie, który poniósł ogromne straty. To z kolei mogłoby pomóc w produkcji materiałów i zasobów niezbędnych Siłom Zbrojnym Ukrainy do kontynuowania obrony, a także położyć podwaliny pod szerszy rozwój gospodarczy, gdy warunki pozwolą na bardziej stabilne, długoterminowe inwestycje.
Ukraina wykazała się niezwykłą żywotnością i innowacyjnością, co już przyciągnęło uwagę amerykańskich firm i potencjalnych inwestorów. Ta energia jest kluczowym atutem, a wspomniana inicjatywa może stać się drogą do jej spożytkowania na rzecz powojennej odbudowy i wzrostu gospodarczego.
Wspólny ukraińsko-amerykański fundusz wydobycia minerałów może rozpocząć prace jesienią. Zdjęcie: ulotka/AFP/East News
Chociaż nie jest to bezpośrednio związane z podpisaniem umowy, kilka dni później Departament Stanu USA zatwierdził ewentualną nową sprzedaż Ukrainie pakietu szkoleń, wsparcia i wyposażenia dla myśliwców F-16 o wartości około 310,5 mln dolarów. Nie jest to oczywiście pomoc w formie dotacji, ale gotowość do zatwierdzenia sprzedaży dużej ilości broni. Jak Pan ocenia ten krok Waszyngtonu?
Dwa ostatnie ogłoszenia – jedno dotyczące 300 mln dolarów, związane z myśliwcami F-16, a drugie, które dotyczyło głównie środków obrony przeciwlotniczej – są ważne, ponieważ po raz pierwszy administracja Trumpa zatwierdziła sprzedaż krytycznie potrzebnego wsparcia wojskowego dla Ukrainy. To znaczące wydarzenie. Jest ono zgodne z deklarowaną przez administrację zasadą, że nic nie jest za darmo, ale pomoc zostanie udzielona, jeśli Ukraina wykaże gotowość do pokoju lub rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Ukraina wykazała taką gotowość. Pakiet szkoleniowy i wsparcia dla F-16 może być dość skuteczny pod wieloma względami. Do tej pory pewne kluczowe technologie, takie jak Link-16 [podstawowy standard komunikacyjny w ramach systemu wymiany danych taktycznych i operacyjnych NATO. Działa on jak potężny „modem”, który umożliwia wymianę zaszyfrowanych informacji między samolotem bojowym, platformami pomocniczymi, np. innymi F-16, radarami naziemnymi, a nawet naziemnymi systemami obrony powietrznej i bazami w czasie rzeczywistym. – aut.], nie były udostępniane z obawy, że ukraińskie F-16 mogą trafić w ręce Rosji, na przykład jeśli jeden z nich zostanie zestrzelony na tyłach wroga. Ale do takiego zestrzelenia nie doszło. Ukraińskie Siły Powietrzne wykonały wyjątkową pracę, zachowując swoje zasoby i skutecznie wykorzystując je na polu bitwy.
Ten pakiet wsparcia można uznać za swego rodzaju nagrodę za ich dyscyplinę i operacyjny sukces
Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo pozytywny krok. Może on wzmocnić możliwości Ukrainy dzięki takim systemom jak LINK-16 lub bardziej zaawansowanym radarom, poprawiając wykrywanie i śledzenie celów. Dzięki temu F-16 będą jeszcze skuteczniejsze w walce – lepsze w zwalczaniu rakiet i dronów oraz silniejsze w zapewnianiu bliskiego wsparcia powietrznego ukraińskim siłom lądowym.
Jest to więc dobra umowa na wszystkich frontach i prawdopodobnie będzie miała realny wpływ. Ocena tego wpływu może być trudna, jeśli ukraińskie siły powietrzne lub rząd nie podzielą się szczegółowymi wynikami takiego wsparcia. Możemy jednak mieć nadzieję, że przyspieszy ona również szkolenie pilotów i zwiększy liczbę zdolnych do walki załóg, co pozwoli wzbijać się w powietrze większej liczbie F-16.
Rozejm i droga do pokoju
Tylko w ciągu pierwszych 12 godzin tak zwanego rozejmu na czas obchodów 9 maja, który zaproponował Rosja, Rosjanie dopuścili się 734 naruszeń zawieszenia broni i przeprowadzili 63 operacje szturmowe. Czy w ogóle można mówić o rozejmie, gdy agresor zachowuje się tak jawnie nieuczciwie?
Myślę, że dobrze to pani podsumowała: nie, nie można. I nie wierzę, że Zachód może teraz zrobić cokolwiek, by skłonić Rosję do pokoju.
Dopóki Putin i jego wojsko nie uznają, że nie mają realnych szans na osiągnięcie swoich szerszych celów, na przykład zajęcie wszystkich samozwańczych republik lub tak zwanych anektowanych regionów, nie zatrzymają się
Szanse Rosji na osiągnięcie spektakularnego sukcesu są niewielkie. Powiększanie przez nią zdobytych terytoriów zatrzymało się, straty nadal rosną, a straty głównych platform – samolotów i okrętów – są tak duże, że nie będzie ich można zastąpić w ciągu roku czy dwóch.
Ostatecznie sytuację może zmienić rosnący opór rosyjskiego społeczeństwa – czy to przeciwko poborowi do wojska, czy przeciw kontynuowaniu wojny w ogóle. To właśnie tutaj może pojawić się realna presja. Jednak jak dotąd ta strategia nie działa.
Jednocześnie wsparcie Zachodu nie zanika, a ostatnie działania – jak porozumienie w sprawie minerałów ziem rzadkich i rosnąca świadomość administracji Trumpa, że Rosja nie zamierza pójść na kompromis – wzmacniają pozycję Ukrainy. Mówili o tym zarówno prezydent, jak wiceprezydent USA.
Jednak tego, kiedy Rosja w końcu zdecyduje się szukać pokoju lub zaakceptować jakieś warunki, nikt nie jest w stanie przewidzieć.
W przeddzień tak zwanego rozejmu, na który Ukraina się nie zgodziła, Kijów przeprowadził jedną z największych operacji przeciwko Rosji, unieruchamiając główne cywilne lotniska w Moskwie i zadając ciosy lotniskom wojskowym i obiektom produkcyjnym. W odpowiedzi Rosja zaatakowała infrastrukturę cywilną w ukraińskich miastach – domy, w których mieszkają zwykli ludzie. Co Moskwa chce osiągnąć takimi uderzeniami?
Rosja uważa, że kontynuacja ataków na ludność cywilną i infrastrukturę podważy w Ukrainie poparcie społeczne dla wojny. To jedynie wyjaśnienie, jakie dostrzegam. Jak dotąd obserwujemy jednak zadziwiającą wytrwałość i determinację Ukraińców. Rozumieją, co się stanie, jeśli ulegną rosyjskim żądaniom, więc morale pozostaje silne już od trzech lat.
Ukraina ma słabe punkty, jednak morale nie jest jednym z nich. Determinacja Ukraińców będzie trwać tak długo, jak długo będzie trwało wsparcie zewnętrzne i jak długo będą oni dysponowali odpowiednim sprzętem do ochrony linii frontu i całego kraju. Realnymi słabościami są stabilność pomocy finansowej i wojskowej oraz – coraz częściej – zasoby ludzkie. Te ostatnie mogą być obecnie nawet ważniejsze niż wsparcie zewnętrzne.
Oczekuję dalszego trwania impasu lub niewielkich sukcesów Rosji, ale nie przełomu. To wojna na wyniszczenie, w której Ukraina polega na wsparciu Zachodu, a Rosja na pomocy Iranu, Korei Północnej i nieoficjalnym wsparciu technicznym Chin
Wsparcie Zachodu dla Ukrainy nie zanika. Przywódcy UE i NATO wykazali silne zaangażowanie na jej rzecz i prawdopodobnie utrzyma się ono w ciągu tego roku. Oczekuje się, że większe wsparcie zostanie udzielone podczas posiedzeń Rady UE i szczytu NATO. Rosnąca produkcja krajowa w Ukrainie, zwłaszcza dronów, pomaga jej pozostać w walce. Mam tylko nadzieję, że wasze siły zbrojne będą w stanie zachować zasoby ludzkie i siłę woli niezbędne do dalszej obrony.
10 maja w Kijowie odbyło się spotkanie Zełenskiego, Macrona, Tuska, Mertza i Starmera. Zdjęcie: OPU
Podczas spotkania przywódców w Waszyngtonie wiceprezydent USA J. D. Vance oświadczył, że Rosja żąda zbyt wiele w negocjacjach dotyczących zakończenia wojny z Ukrainą. Jak Pana zdaniem powinna w tej sytuacji rozwijać się dyplomacja i taktyka wojskowa Ukrainy oraz jej partnerów?
Uważam, że wysiłki polityczne prezydenta Zełenskiego, mające na celu utrzymanie międzynarodowego wsparcia i wykazanie prawdziwej gotowości do rozważenia kwestii zawieszenia broni oraz negocjacji, są właściwym podejściem. Oczywiście Ukraina musi pozostawić sobie otwarte możliwości i kontynuować tę strategię.
Jeśli chodzi o Rosję, to szybko traci ona niewielką szansę, jaką kiedyś miała, by uzyskać poparcie administracji Trumpa dla rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Jeśli Rosja zniweczy dążenia Trumpa do pokoju, ten tylko zwiększy swoje poparcie dla Ukrainy i zrezygnuje z wszelkich prób skłonienia obu stron do negocjacji
Być może Putin zakłada, że po zawieszeniu broni determinacja Zachodu osłabnie, pomoc amerykańska się zmniejszy, a Rosja będzie mogła wznowić zajmowanie terytoriów, zaczynając od czterech regionów, do których rości sobie prawa.
Na razie żądania Putina pozostają maksymalistyczne: zmiana reżimu w Kijowie, całkowita demilitaryzacja Ukrainy i trwały zakaz członkostwa Ukrainy w UE i NATO. Te warunki są prawdopodobnie jego absolutną górną granicą – dąży on co najmniej do uzyskania praw do Krymu i czterech anektowanych regionów. A także do uzyskania jakiejś niejasnej obietnicy, że Ukraina pozostanie poza zachodnimi instytucjami przez określony czas. Nie odsłonił jednak tych kart.
Istota sprawy polega na tym, że Putin zmarnował swoją szansę na osiągnięcie porozumienia, które przyniosłoby korzyści Rosji i jej obywatelom. Dlatego nie sądzę, że Ukraina powinna zgodzić się na coś mniejszego niż zawieszenie broni i wycofanie sił rozlokowanych wzdłuż obecnych linii starć.
Na początku maja „Bild” opublikował artykuł zatytułowany „Kiedy wojna się skończy, Putin stanie przed problemem”. Napisano w nim, że Rosja odmawia negocjacji, ponieważ zakończenie wojny może oznaczać katastrofę dla Kremla. Na ile uzasadnione są te twierdzenia?
Putin stawia w tej wojnie ogromne stawki – i sam je podnosi za pomocą propagandy. Wmówił rosyjskiej opinii publicznej, że ta „operacja” ma znaczenie egzystencjalne, a NATO i Ukraina stanowią śmiertelne zagrożenie. Jeśli więc kiedyś zda sobie sprawę, że przegrywa wojnę – nie liczmy na ostateczną porażkę – po prostu „rozkręci” tę wojnę na nowo, nastawiając koła swojej machiny informacyjnej na nową narrację.
Robił to już wcześniej: kiedy natarcie na Kijów zwolniło, zdławił dyskusje o zajęciu miasta, uciszył krytycznie nastawionych blogerów, ukarał generałów, a następnie rozwinął zupełnie nową strategiczną linię fabularną, z innymi celami.
W grze Putina straty natychmiast stają się zwycięstwami. Każdą porażkę interpretuje jako triumf
Prawdziwe pytanie brzmi: „Kiedy uzna, że nie może już zdobyć więcej terytorium, bogactwa ani zasobów bez zniszczenia rosyjskiej gospodarki na zawsze?” Wtedy może „wyjść z gry i ogłosić sukces”. Tyle że ten przełomowy moment jest tylko w jego rękach i nikt nie wie, kiedy zdecyduje się zmienić scenariusz.
Bezpieczeństwo Europy w nowych realiach
W maju Francja i Niemcy ogłosiły utworzenie wspólnej rady do spraw bezpieczeństwa i obrony w celu zacieśnienia współpracy w obliczu rosnących zagrożeń ze strony Rosji i niepewności co do polityki Stanów Zjednoczonych. Jakie kluczowe zadania stoją przed tą radą? I w jakim stopniu jest ona w stanie zwiększyć zbiorowe bezpieczeństwo Europy?
Wszelkie wielostronne wysiłki mające na celu wzmocnienie zbiorowej obrony i powstrzymanie agresji są mile widziane. Kilka inicjatyw na różnych szczeblach, na przykład siły pokojowe zaproponowane przez Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, które łączą dwa państwa posiadające broń jądrową i największe gospodarki Europy – ma na celu wzmocnienie wsparcia dla Ukrainy.
Jak szerokie poparcie dla tych działań wyrażą inni sojusznicy z NATO – to dopiero się okaże. Niemniej nadzieję budzi fakt, że deklaracje Rady UE, zwiększenie wydatków na obronność, szkolenia mające na celu poprawę gotowości bojowej i zwiększenie produkcji są zgodne z priorytetami NATO i wzmacniają wsparcie dla Ukrainy.
W marcu Komisja Europejska przedstawiła plan ReArm Europe, który przewiduje znaczne zwiększenie wydatków na obronność i wspólne inwestycje w przemysł obronny. Jak Pana zdaniem inicjatywy te mogą wpłynąć na zdolność Europy do samodzielnego zapewnienia sobie bezpieczeństwa bez nadmiernej zależności od Stanów Zjednoczonych?
Każdy krok w kierunku wzmocnienia zdolności obronnych UE i zaspokojenia potrzeb sił zbrojnych jest mile widziany, ale przed blokiem jeszcze długa droga. Nawet razem członkowie UE zapewniają jedynie około 40 procent potencjału europejskich sojuszników w ramach NATO. To znacznie mniej niż indywidualne wkłady Wielkiej Brytanii, Norwegii i Turcji.
Ambicje UE dotyczące przezbrojenia są zgodne z celami NATO, ale pozostają jedynie ambicjami. Dziesiątki dalszych polityk muszą zostać zatwierdzone przez Radę, budżety muszą zostać rozdzielone, a przemysł krajowy musi zwiększyć produkcję. Realnie rzecz biorąc, mówimy o miesiącach, jeśli nie latach, zanim siły UE będą mogły odegrać swoją rolę.
W obliczu rosnącego zagrożenia ze strony Rosji niektóre kraje europejskie, w tym Polska, dążą do ściślejszej współpracy w zakresie powstrzymywania nuklearnego, w tym do możliwości udziału w programie wymiany nuklearnej NATO. Jak Pan ocenia takie kroki?
Polska od około dziesięciu lat niepostrzeżenie wzmacnia siły powstrzymywania nuklearnego NATO, zapewniając wsparcie lotnicze podwójnego przeznaczenia – pomyślmy o tym jak o „drugim pilocie” sił nuklearnych USA i Wielkiej Brytanii, a nie jako o samej głowicy bojowej.
W praktyce Waszyngton i Londyn polegają na pięciu niejądrowych samolotach sojuszników oraz szerszej taktycznej osłonie powietrznej, by realnie grozić odpowiedzią nuklearną.
Polska wnosi swój wkład poprzez ćwiczenia, szkolenia i planowanie operacyjne, ale nie posiada i najprawdopodobniej nie będzie posiadać w najbliższej przyszłości broni jądrowej na swoim terytorium
Doprowadziłoby to do gwałtownej eskalacji napięć w stosunkach z Rosją i mogłoby zagrozić wszelkim szansom na pokój w Ukrainie. Niemniej nawet sama perspektywa posiadania takiej broni przez Polskę mogłaby stanowić potężny atut podczas negocjacji. Warto się więc nad tym zastanowić.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Podczas swej inwazji na Ukrainę Rosja wielokrotnie uciekała się do szantażu nuklearnego, który przybrał jakościowo inne formy niż w czasach zimnej wojny. Od jesieni 2022 roku Moskwa wielokrotnie bezpodstawnie mówiła o rzekomym pragnieniu użycia przez Kijów „brudnej bomby”. Dwa lata temu, 25 marca 2023 r., Putin ogłosił rozmieszczenie taktycznej broni jądrowej na Białorusi. Chociaż niektórzy analitycy mówili wtedy o chęci upokorzenia Białorusinów w ich Dniu Wolności [nieuznawanym przez reżim Łukaszenki – red.], logika Kremla wydaje się być inna. Decyzja Putina była związana z wydaniem przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazu aresztowania go za współudział w uprowadzaniu ukraińskich dzieci. To dlatego kremlowski szczur z radością pomachał pałką nuklearną.
Działania te zdesakralizowały czynnik broni jądrowej jako środka odstraszającego, a wiele krajów zachodnich pokazało w odpowiedzi, że w tę grę można grać we dwoje
Chociaż nie ma wiarygodnych dowodów na obecność rosyjskich taktycznych głowic nuklearnych na Białorusi, polski prezydent Andrzej Duda wyraził przekonanie o potrzebie ich obecności w swoim kraju w wywiadzie dla „Financial Times”. Oznacza to, że Kreml z powodzeniem wykorzystuje czynnik presji psychologicznej. Polska i kraje bałtyckie poczuły, że znalazły się w nuklearnym uścisku, ponieważ baterie Iskanderów [rakiet mogących być nośnikami głowic nuklearnych – red.] są rozmieszczone także w obwodzie królewieckim.
Duda omówił perspektywy rozmieszczenia amerykańskiej broni jądrowej w Polsce z Keithem Kelloggiem podczas wizyty Amerykanina w Warszawie w lutym 2025 roku. Jednak ostatnio polityczna waga Kelloga znacznie spadła. Dlatego powinniśmy kierować się stanowiskiem wiceprezydenta USA J.D. Vance'a, który w marcu powiedział, że byłby „zszokowany”, gdyby Donald Trump zdecydował się przenieść broń nuklearną na wschód Europy – czyli na terytoria krajów, które stały się członkami NATO pod koniec lat 90. i od których w grudniu 2021 roku Kreml zażądał zdemontowania infrastruktury wojskowej.
Prezydent RP Andrzej Duda i specjalny wysłannik Prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. Ukrainy i Rosji Keith Kellogg w Warszawie, 8 lutego 2025 r. Zdjęcie: Wojciech Olkuśnik/East News
Przypomnę, że w ramach NATO-owskiego programu Nuclear Sharing Belgia, Holandia, Włochy, Niemcy i Turcja rozmieszczały u siebie amerykańską broń jądrową od 2009 roku. Wszystkie te kraje stały się członkami NATO podczas zimnej wojny. Ta praktyka nie została jednak jeszcze zastosowana wobec członków klubu euroatlantyckiego, którzy znaleźli się w nim w erze postsowieckiej.
Chęć przystąpienia Polski do programu Nuclear Sharing została ogłoszona w czerwcu 2023 roku przez ówczesnego premiera Mateusza Morawieckiego. Można przypuszczać, że jego deklaracja była częścią retoryki wyborczej PiS, lecz Duda rozmawiał o tym jeszcze z Joe Bidenem. W kwietniu 2024 r., gdy na czele rządu RP stał już Donald Tusk, nuklearna aktywność Dudy skłoniła polskie MSZ do komentarza o potrzebie jego konsultowania się z rządem w tej sprawie.
Polska posiada infrastrukturę do przechowywania broni jądrowej na swoim terytorium od czasów Układu Warszawskiego. Dziś jej przystąpienie do klubu nuklearnego, nawet jeśli w sposób pasywny, może wzmocnić jej pozycję polityczną w Europie
Sytuacja geopolityczna szybko się jednak zmienia. Donald Trump zdołał znaleźć zaledwie 10 minut na rozmowę z Andrzejem Dudą, który w lutym przyleciał do USA na konferencję CPAC [Conservative Political Action Conference]. W marcu 2025 r. Donald Tusk poinformował o gotowości do roztoczenia francuskiego „parasola nuklearnego” nad Unią Europejską, dodając, że Polska będzie bezpieczniejsza, jeśli plany Macrona zostaną wdrożone.
Z politycznego punktu widzenia kontakty Tuska i Macrona wyglądają bardziej obiecująco niż możliwość skutecznego dialogu między administracją Trumpa a przyszłym prezydentem Polski, którego nazwisko poznamy latem 2025 roku.
Polski program jądrowy jest finansowany od 2020 r., co powinno zaowocować budową w Polsce elektrowni jądrowej w latach 30. I chociaż to nadal tylko plany, nasilenie dyskusji na temat użycia broni jądrowej z pewnością może przyspieszyć ten proces. Ukraina może być w tej kwestii partnerem Polski, gdyż w naszym kraju jest wielu ekspertów nuklearnych i tych, którzy pamiętają gorzkie doświadczenie pożegnania się z arsenałem jądrowym. Logiczną konsekwencją współpracy Kijowa i Warszawy może być wspólna realizacja programu rakietowego, ponieważ bez środków przenoszenia wartość głowic nuklearnych jest znacznie mniejsza.
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej i iteracji zespołu Trumpa broń nuklearna traci status „broni dla nielicznych wybranych” i staje się narzędziem realizacji ambicji. Szczerze mówiąc, byłoby zaskakujące, gdyby Polska stała z boku dążeń do zdobycia arsenału nuklearnego i wykorzystania go do obrony oraz zwiększenia swojego geopolitycznego znaczenia w Europie.
Bo dziś jedynym formalnym środkiem odstraszającym jest układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, który na naszych oczach traci na znaczeniu