Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Ile naprawdę kosztowała USA pomoc Ukrainie?
W ciągu ostatniego tygodnia prezydent Donald Trump podawał różne kwoty pomocy wojskowej, jaką Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie wciągu trzech lat wojny. Wspominał m.in. o 500 miliardach dolarów i 350 miliardach dolarów.
W rzeczywistości, według szacunków ekspertów z grupy„Ekonomiści dla Ukrainy”, realna pomoc wojskowa przekazana przez USA Ukrainie wynosi 18,3 miliarda dolarów. Kolejne 32,6 miliarda dolarów to bezpośrednie wsparcie budżetowe w formie rekompensat, przekazywane m.in. za pośrednictwem Banku Światowego. Tymczasem rząd USA oszacował całkowitą wartość swojej pomocy wojskowej dla Ukrainy na 65,9 miliarda dolarów.
Przeanalizowaliśmy ogromną ilość informacji z otwartych źródeł i ustaliliśmy przyczyny rozbieżności w podanych kwotach — wyjaśnia jedna z głównych autorek badania, profesor finansów Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley Anastazja Fedyk. —Jeśli mówimy wyłącznie o pomocy wojskowej, nasi eksperci oceniali cały sprzęt i wyposażenie, które miała otrzymać Ukraina, biorąc pod uwagę ich stan, wiek, możliwość eksploatacji itp. Inaczej należy wyceniać sprzęt wyprodukowany przez amerykańskie firmy w zeszłym roku, a inaczej ten, który nie był używany przez ponad dziesięć lat i miał zostać wycofany z użytku. Przypisywanie takiemu wyposażeniu tej samej wartości jest nieprawidłowe.

Jeśli Departament Obrony USA w swoich raportach podaje, że przekazał Ukrainie broń i amunicję o wartości 31 miliardów dolarów (mowa o dostawach w ramach Presidential Drawdown Authority — mechanizmu pozwalającego prezydentowi USA przekazywać Ukrainie broń z magazynów Pentagonu bez zgody Kongresu), ale większość tego sprzętu jest przestarzała i nieużywana przez amerykańskie siły zbrojne, to według naszych ekspertów realna wartość takiej pomocy wynosi 12,5 miliarda dolarów.
Kolejnym istotnym aspektem, który należy uwzględnić przy obliczaniu kosztów, jest to, ile faktycznie Stany Zjednoczone zyskały w postaci przychodów lub innych korzyści, udzielając pomocy Ukrainie.
— Planujemy szczegółowo przeanalizować ten aspekt w naszym kolejnym badaniu i ocenić, jakie dokładnie korzyści ekonomiczne Stany Zjednoczone uzyskały dzięki wsparciu wojskowemu i finansowemu dla Ukrainy, w tym poprzez wzrost zysków przemysłu obronnego oraz nowe zamówienia dla amerykańskich firm — zaznacza Anastazja Fedyk.
Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, Stokcholm School of Economics, Uniwersytetu Minervy oraz Fundacji AI for Good pracowali nad raportem przez około dwa miesiące.
Głównym celem tego badania jest przeciwdziałanie dezinformacji rozpowszechnianiu fałszywych danych na temat pomocy, jaką USA udzieliły Ukrainie. Ma ono również na celu wykazanie na podstawie konkretnych liczb, że kraje Europy i Wielka Brytania dostarczały Ukrainie sprzęt, broń i inne formy wsparcia w proporcjach porównywalnych do wkładu USA — wyjaśnia Anastazja Fedyk.
Na przykład Unia Europejska szacuje całkowitą wartość swojej pomocy finansowej, wojskowej i humanitarnej na 145 miliardów dolarów, a Wielka Brytania przekazała Ukrainie prawie 16 miliardów dolarów.
Dlaczego zatem prezydent USA Donald Trump tak bardzo zawyża kwoty pomocy?
Według Anastazji Fedyk może to być próba wynegocjowania korzystniejszych warunków przy podpisywaniu umów dotyczących surowców naturalnych, a także sposób na zdyskredytowanie administracji swoich poprzedników, przedstawiając ich politykę jako niekompetentną i nieopłacalną. Trump może starać się stworzyć wrażenie, że jego poprzednicy nie dbali o własnych obywateli, lecz zamiast tego wydawali rzekomo „ogromne” sumy na wsparcie Ukrainy, która zmaga się z rosyjską agresją.
— Właśnie dlatego tak ważne było dla nas przedstawienie rzetelnych danych — konkretnych kwot, liczb i faktów, które pokazują rzeczywisty stan rzeczy. Chcieliśmy udowodnić, że amerykańscy obywatele nie zostali pozbawieni dostępu do usług społecznych czy publicznych z powodu pomocy dla Ukrainy. Wręcz przeciwnie – wiele osób znalazło zatrudnienie, a firmy zajmujące się produkcją i dostawami związanymi z pomocą mogły rozszerzyć swoją działalność i przyczynić się do wzrostu wpływów budżetowych — tłumaczy Anastazja Fedyk.
Jej zdaniem wyniki tego badania będą również korzystne dla Ukrainy, ponieważ pozwolą na prowadzenie negocjacji na równych warunkach, lepsze zrozumienie rzeczywistej wartości udzielonej pomocy oraz zapobieganie manipulacjom dotyczącym jej skali.
Naukowcy z grupy „Ekonomiści dla Ukrainy” przeanalizowali również oskarżenia dotyczące korupcji i potencjalnego sprzeniewierzenia funduszy pochodzących z USA.
Odkryli, że poziom korupcji związanej z wykorzystywaniem amerykańskiej pomocy jest jednym z najniższych spośród wszystkich krajów, które otrzymywały wsparcie od Stanów Zjednoczonych.
— Oskarżenia o korupcję mogą zaszkodzić reputacji Ukrainy jako beneficjenta pomocy. Jednak szczegółowe kontrole wykazały, że Ukraina odpowiedzialnie zarządzała przekazanymi funduszami. Co więcej, wsparcie budżetowe było przekazywane w formie refundacji poniesionych wydatków na podstawie przedstawionych rachunków. Warto to podkreślać, aby przeciwdziałać powstawaniu negatywnego wizerunku, który niekiedy próbuje się narzucić —zaznacza profesor Fedyk.
Według niej stosunek amerykańskich obywateli do Ukrainy nie uległ pogorszeniu, jednak wielu z nich nie do końca rozumie rzeczywistą skalę udzielanej pomocy.
Amerykanie nadal wspierają Ukrainę i uważają, że ich wsparcie jest istotne i potrzebne.
Dlatego tak ważne jest upowszechnianie rzetelnych informacji, aby unikać nieporozumień, nawet jeśli te nieporozumienia są wywoływane przez najwyższych rangą polityków.
„Ekonomiści dla Ukrainy” to niezależny ośrodek analityczny, który jest częścią funduszu AI for Good Foundation, amerykańskiej organizacji non-profit. Sieć„Ekonomiści dla Ukrainy”


Wszystko jest kruche
Joanna Mosiej: Czy wyobraża pan sobie Norymbergę dla Putina?
Edwin Bendyk: W tej chwili to całkowicie nierealne. Zwłaszcza po zwrocie, jaki wykonały Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa.
Zaakceptujemy zbrodnie wojenne i ich nie rozliczymy, a nawet zalegitymizujemy je, siadając do negocjacji z Putinem? To przecież wielka niesprawiedliwość.
Oczywiście, dlatego Ukraińcy tyle mówią o sprawiedliwym pokoju, którego elementem będzie wymierzenie kar i konsekwencje dla Rosji. Ale w tym momencie nie wiemy, jakie są scenariusze sprawiedliwego pokoju. A Trump pokazał, że taka kategoria go nie interesuje.
A wyobrażamy sobie, co to oznaczałoby dla świata, jeśli Ukraina przegra i stanie się częścią Rosji?
Stawka polega na tym, jak teraz przekonać świat, że drogą do powstrzymywania Rosji przed realizacją jej neoimperialnych zamiarów jest obrona przed odtworzeniem imperium, czyli oddaniem Ukrainy w jej strefę wpływów. Bo wtedy Rosja przekształciłaby się w imperium z zasobami Ukrainy, również z jej armią. To jest dopiero zagrożenie!
I tu chyba kończy się wyobraźnia Zachodu, bo nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takiego scenariusza.
Rosja bez Ukrainy nie ma szansy stać się tym, o czym Putin mówi i o czym marzy
On określił to w 2021 roku. Jego ideą jest powrót do sytuacji sprzed 1997 roku, czyli sprzed rozpoczęcia negocjacji z NATO przez kraje takie jak Polska. I ograniczenie aspiracji nie tylko Ukrainy, ale również Polski, Finlandii czy Węgier w ramach odtwarzania imperialnej strefy wpływów.

15.10.2022 Lodz. Igrzyska Wolnosci "Zielona niepodleglosc". Edwin Bendyk, polski dziennikarz, publicysta, prezes Zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, eseista i wykładowca akademicki. Zdjęcie: Piotr Kamionka/REPORTER
Między starym i nowym porządkiem
To kto obecnie jest gwarantem pokoju w Europie? Stany Zjednoczone nie chcą, organizacje międzynarodowe, jak Międzynarodowy Trybunał Karny, są albo bezradne, albo się kompromitują – jak ONZ.
A czy z Trumpem u władzy można mieć pewność na przykład w to, że w NATO będzie obowiązywał piąty artykuł? Nagle przekonaliśmy się, że gwarancje są ważne tylko wtedy, kiedy tworzy je sojusz w miarę równych, czyli silnych, sojuszników. Nie może to być sojusz klientelistyczny, jak było w czasach po II wojnie światowej, kiedy Stany Zjednoczone miały głęboki interes w zachowaniu pokoju w Europie. Teraz trzeba być przygotowanym na to, że NATO i piąty artykuł mogą okazać się iluzją, jeśliby Rosja na przykład wkroczyła na Litwę czy do Estonii. Dlatego wyjściem są właśnie sojusze wewnątrz NATO, jak układ nordycko-bałtycki, które nasycają abstrakcję artykułów traktatowych zbrojnym konkretem.
Ukraińcy doskonale sobie zdają sprawę, co to oznacza, bo przecież Ukraina nie jest formalnie w żadnym układzie sojuszniczym, ma tylko kraje wspierające. A i tak można powiedzieć, że to cud, że dzięki ogromnej determinacji udało im się uzyskać pomoc o takiej skali.
„Klif Seneki” – tak określił Pan w swojej ostatniej książce „W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata” moment, w którym świat tkwi na zboczu pomiędzy starym i nowym porządkiem, w wielkiej niepewności o przyszłość. Kiedy i jak to wszystko się skończy?
Oczywiście problemem jest to, że nikt tego nie wie. Klif Seneki, jak opisywałem go w swojej książce odwołując się koncepcji włoskiego uczonego Ugo Bardiego, odnosił się do kwestii materialnych warunków funkcjonowania współczesnej cywilizacji. Problem po raz pierwszy został opisany w 1972 w raporcie „Granice wzrostu” przygotowanym dla Klubu Rzymskiego. Autorzy ostrzegali, że rozwój zgodnie z obowiązującym paradygmatem nieograniczonego wzrostu gospodarczego musi doprowadzić do wyczerpania zasobów i załamania cywilizacyjnego. Właśnie oscylujemy wokół tego momentu.
Widzimy kryzysy, właściwie wiele kryzysów jednocześnie: kryzys klimatyczny – z powodziami, suszami, pożarami, które są jego konsekwencją; kryzys migracyjny; wojnę w Ukrainie. I nie wiem, czy nie najgorszy z kryzysów: kryzys demokracji i pewnego porządku świata, który wydawał nam się gwarantem bezpieczeństwa i pokoju. Problemem jest również to, że chyba słabo rozumiemy, co to dla nas oznacza.
Problemem współczesnej cywilizacji jest również to, że jest nadmiernie złożona. By starać się to zrozumieć, trzeba zobaczyć większy obrazek i analizować kilkanaście procesów i zależności jednocześnie
Myśląc na przykład o kryzysie klimatycznym, ocieplaniu się klimatu, skupiamy się na ekstremalnych zjawiskach pogodowych, które są przez niego spowodowane, jak pożary, susze czy powodzie. Tymczasem kryzysowe zmiany ekologiczne wpływają na nas głównie poprzez procesy społeczne i polityczne. To, co się obecnie dzieje w sferze politycznej, od wojny w Ukrainie poczynając po ponowny wybór Trumpa w Stanach Zjednoczonych, jest właśnie w dużej mierze polityczną odpowiedzią na ten głęboki kryzys. Tak jak wszystko to, co od lat dzieje się w Syrii, a zostało zapoczątkowane przez wieloletnią suszę, błędy w zarządzaniu gospodarką oraz gwałtowny wzrost populacji. Odpowiedzią na głód był bunt, a w konsekwencji próby jego stłumienia przemocą bez rozwiązania problemu – wojna domowa. I tak kryzys o źródłach ekologicznych przekształcił się w kryzys polityczny, który wpłynął na politykę światową.
Tymczasem większość uważa, że ekologia to zabawa aktywistycznej młodzieży z uprzywilejowanych części świata. Mam wrażenie, że z punktu widzenia przeciętnego człowieka zrozumienie tych zależności to syzyfowa praca. W każdej minucie jesteśmy bombardowani nadmiarem niepotrzebnych informacji, a nasze zdolności poznawcze paradoksalnie maleją. A gdy dodamy do tego dezinformację, eksplozję populizmu, to już w ogólnie nie widać nadziei. W efekcie świat definitywnie skręca w prawo i robi niewiele, by zatrzymać katastrofę klimatyczną.
Właśnie tak. Istnieją scenariusze przyszłości pokazujące co nas czeka z dużym prawdopodobieństwem, jeżeli nie poradzimy sobie z problemami klimatycznymi. Jednak zanim zaczniemy „smażyć się” w swoich krajach wskutek tego, że temperatura wzrośnie jeszcze bardziej, nastąpi dekompozycja systemu politycznego. Również dlatego, że utrzymanie takiej złożoności świata wymaga olbrzymiej ilości zasobów, a tych zaczyna brakować. Z drugiej strony ich rosnące zużycie powoduje konsekwencje środowiskowe, o których właśnie mówimy.
I jeszcze Trump, który kwestionuje wszystko, co wiąże się ze zmianami klimatycznymi.
To prawda.
Jednocześnie Trump jawi się jako siła rewolucyjna niezbędna do wymuszenia niezbędnych głębokich zmian systemowych
Bo niestety, cztery lata rządów Bidena zmieniły niewiele. Podobnie zresztą, jak w większości innych państw, w których funkcjonuje system demokracji liberalnej. Podejmowane zmiany są niewystarczające, by odpowiedzieć na współczesne wyzwania.
To nie znaczy, że systemy autorytarne lub demokracja nieliberalna poradzą sobie lepiej. To jasne, że Trump nie ma zamiaru odpowiadać na wyzwania kryzysu ekologicznego, bo w niego nie wierzy. Ale realizując swoją agendę mobilizuje energię, która na pewno przyspieszy zmiany instytucjonalne.
Być może właśnie to jest potrzebne, żeby na gruzach obecnego systemu powstał jakiś nowy ład, który będzie lepiej odpowiadał na rzeczywistość.

Żeby cywilizacja była mniej złożona
A co takiego proponuje Trump? Wojny handlowe i izolacjonizm.
To właśnie jedna z możliwych odpowiedzi: sposób na zmniejszenie złożoności naszej cywilizacji. Deglobalizacja. Skrócenie łańcuchów dostaw, postawienie na lokalną gospodarkę o obiegu zamkniętym.
Brzmi utopijnie.
Ale dyskurs o zmniejszaniu złożoności jest coraz głośniejszy w różnych kręgach, od konserwatywnych po lewicowe. Tyle że w tych propozycjach nie uwzględnia się odpowiedzi na pytanie: „Jeżeli przeprowadzimy już taką dekompleksyfikację, to jaka nowa struktura społeczna będzie jej odpowiadać?” Pamiętajmy bowiem, że obecna złożoność jest również gwarancją wolności, którą mamy. Z niej wynika liczba miejsc w strukturze społecznej, która jest do dyspozycji w zależności od wykształcenia, kompetencji, aspiracji. W świecie, w którym połowa ludzi musiała pracować na roli, żeby wyżywić świat, los połowy ludzi był zdeterminowany. Gdy udział zatrudnienia w rolnictwie w krajach rozwiniętych zmalał do 2%, pozostałe 48% zyskało możliwość robienia czego innego. Pole wyboru, a więc i wolności się zwiększyło. Ale gdy gospodarka będzie bardziej lokalna przy jednoczesnym coraz trudniejszym dostępie do zasobów materialnych, może dojść do załamania modelu opartego na wzroście produktywności pracy. A wówczas odpowiedzią będzie wzrost pracochłonności, czyli konieczność zwiększenia zatrudnienia w sektorach wymagających pracy fizycznej, jak rolnictwo czy wytwarzanie dóbr materialnych. Ci z kolei może oznaczać powrót do tradycyjnego podziału obowiązków i norm taki podział uzasadniających.
To w ogóle możliwe?
Oczywiście, przecież to już się dzieje. W Afganistanie w latach 60. kobiety studiowały i chodziły w miniówkach, a dzisiaj nie mogą nawet głośno mówić. Decyzja Sądu Najwyższego w USA podważająca prawo do aborcji podjęta w 2022 może być odczytywana jako wyraz zwrotu konserwatywnego w tym kraju.
Podobnie jak fakt, że w całej Europie rośnie znaczenie formacji konserwatywnych i skrajnie prawicowych. W wielu państwach przynajmniej część rządu tworzą formacje skrajnie prawicowe głośno mówiące o tradycyjnej roli kobiet ich „naturalnej” misji jaką ma być przede wszystkim zajmowanie się domem i dziećmi.
Może to właśnie ta narracja odpowiada na potrzebę mniej złożonego świata? Bo ten konserwatywny zwrot może oznaczać też retradycjonalizację społeczeństwa i przygotowanie do przesunięcia kobiet w strukturze społecznej, „tam, gdzie ich miejsce” – czyli, jak to się mówi w socjologii, w obszarze reprodukcji społecznej: rodzenie, wychowanie, troska – to wszystko co potrzeba w skali mikro, żeby funkcjonowało społeczeństwo w skali makro. W złożonych społeczeństwach rozwiniętych istotną część pracy reprodukcyjnej wykonywał system usług społecznych. Gdy zostanie rozmontowany, potrzeby nie znikną, więc ktoś będzie musiał je zaspokajać.
W świecie o mniejszej złożoności więcej pracy trzeba będzie wykonać w domu
Ludzie nie martwią się o to, jak wykarmić dziewięć miliardów ludzi, tylko widzą, że im samym żyje się coraz gorzej. Nie chcą analizować hiperzłożoności świata, tylko wybierają konserwatywną, prawicową ofertę.
Socjologowie amerykańscy już od dawna opisują przemiany strukturalne amerykańskiego społeczeństwa i dobrze zdefiniowali to, co „wyprodukowało” Trumpa. To nie jest kwestia tego, że jeśli zwiększymy nakłady na edukację obywatelską w szkołach, ludzie będą potrafili dobrze wybierać. Oni ze swojego punktu widzenia wybierają dobrze. Tak samo nie można powiedzieć, że w 2015 roku ci, którzy głosowali na PiS, zostali oszukani. PiS spełniło swoją obietnicę i wielu ludzi w 2019 roku potwierdziło ten wybór.
Jeśli spojrzeć na sondaże, to dzisiaj też by wygrali.
Właśnie na tym polega problem: że mamy do czynienia z czymś bardziej poważnym, co wymaga odpowiedzi nie tylko czysto politycznej. Nie chodzi o zbudowanie oferty programowej i komunikowanie jej w ramach rutynowej rywalizacji politycznej. Za tym musi pójść rzeczywista wizja głębokiej zmiany strukturalnej, która dotyczyć będzie również przebudowy systemu gospodarczego – a w związku z tym przebudowy stylu życia, który będzie polegał na świadomym dostosowaniu konsumpcji do możliwości odtwarzania zasobów w taki sposób, by nie oznaczał załamania systemu.
Nie wierzę w samoograniczanie, tym bardziej że strona konserwatywna głosi populistyczne hasła w stylu: „Make America great again” czy: „Dobre życie Polaków”.
Problem polega na tym, że nie ma dla tego równie atrakcyjnej alternatywy, która pokazałaby, że możliwa jest dekomplesyfikacja przy zachowaniu wszystkich wartości, które są nam bliskie, do których przywykliśmy w ramach liberalnej demokracji. Powtarzamy, głęboko w to wierząc, że demokracja liberalna w połączeniu z rynkowym kapitalizmem jest najlepszym z systemów i najlepiej nadaje się do rozwiązywania problemów współczesnego społeczeństwa.
Nie jesteśmy jednak gotowi przyjąć do wiadomości, że jak to pokazał niemiecki socjolog Jens Beckert w książce „Jak sprzedaliśmy swoją przyszłość” to właśnie logika rynkowego kapitalizmu musiała doprowadzić do głębokiego kryzysu strukturalnego, którego symptomem jest kryzys klimatyczny i ekologiczny, a wyrazem narastające konflikty społeczne i polityczne. I że w tym systemie nie ma rozwiązania dla tego kryzysu. Pozostaje więc pytanie, czy jesteśmy w ramach demokracji liberalnej zaprojektować adekwatną alternatywę, która demokracji liberalnej nie pogrzebie?
Niestety, trudniej szukać odpowiedzi na to pytanie niż opowiadać o projektach prawicowych i populistycznych. Posługują się prostą narracją
o zdradzie elit, opartą na resentymentach, odwołującą do poczucia godności i fantazji o tym, że kiedyś było lepiej ale złoty wiek się skończył skradziony przez migrantów. Te hasła dobrze rezonują z emocjami coraz większej liczby ludzi zmęczonych nadmierną złożonością, której mechanizmów nie rozumieją, za to boleśnie odczuwają kolejne kryzysy przekładające się na wzrost niepewności, utratę poczucia bezpieczeństwa i coraz chudszy portfel.
Tyle tylko, że za tą retoryką i dekompozycją dotychczasowego ładu instytucjonalnego nie idzie rekompozycja, która by problemy tych ludzi rozwiązała. Powstaje natomiast system feudalno-oligarchiczny, w którym wpływ polityczny zyskują tacy ludzie, jak Elon Musk, a Stany Zjednoczone – cywilizacyjne centrum zaczynają wchodzić w standardy niegdyś obowiązujące na peryferiach kapitalizmu.

Ekosocjalizm na ratunek
No właśnie: co z gospodarką? Co zamiast kapitalizmu?
Najbliższymi mi próbami opisu tej rzeczywistości są różne wizje ekosocjalizmu. Na przykład takie, które zakładają możliwość demokratycznego zarządzania rozwojem wobec konieczności ograniczenia konsumpcji, bo ona tak czy inaczej nadejdzie. Można tym zarządzać autorytarnie albo demokratycznie. Jeżeli demokratycznie, to tylko w modelu właśnie takiego demokratycznego socjalizmu, który uwzględnia nie tylko kwestie socjalne (bo sam socjalizm był odpowiedzią na nierówności społeczne), lecz także ekologiczne. Doskonałym przykładem jest książka „La vie large. Manifeste écosocialiste” Paula Magnette, burmistrza Charleroi.
Socjalizm nie ma dobrych notowań.
Socjalizm, jaki znamy, ten realny, akurat dobrze pamiętamy. Jednak w warunkach krajów demokratycznych, jak Francja czy Niemcy, socjalizm przyniósł radykalną zmianę. Udział partii socjalistycznych i socjaldemokratycznych w rządach wielu krajów zbudował Europę, w której kwestia socjalna, kwestia służby zdrowia i jakości życia wielu obywateli została pozytywnie rozwiązana.
Rozwiązania socjalne w Europie są znacząco lepsze niż na przykład w Stanach Zjednoczonych.
Kruszą się fundamenty naszego zachodniego świata. Kruszą się i kompromitują wartości, na których był oparty. Czy Europa jest teraz w takim momencie, w jakim było jak Cesarstwo Rzymskie na chwilę przed upadkiem?
Warto pamiętać, że Cesarstwo Rzymskie upadało bardzo długo. A średniowiecze też niekoniecznie od razu było takie beznadziejne. Ale – fakt: to dobry przykład dekompleksyfikacji jednej cywilizacji, która w pewnym swoim kształcie upadła, choć nie oznaczało to końca świata.
Rzym przetrwał, tyle że zaczął pełnić inną funkcję. Dlatego koniec nie musi być katastrofą. Ale też nie możemy katastrofy wykluczyć.
Najbardziej ponurą książką, jaką ostatnio przeczytałem jest najnowsze dzieło wspomnianego Ugo Bardiego zatytułowane „Exterminations: Preparing for the Unthinkable” (Eksterminacje. Przygotowując się do niewyobrażalnego). Analizuje on historyczne przypadki masowych eksterminacji cały grup ludności i pokazuje, jak łatwo w sumie doprowadzić do sytuacji, gdy kryzysowy impuls prowadzi do społecznej legitymacji dla radykalnego rozwiązania problemu poprzez eliminację grup lub społeczności obciążanych odpowiedzialnością za ten problem. Bardi pokazuje analitycznie to, co wyraził Primo Levi piszą w kontekście Holocaustu: „to się stało, a więc może znów się zdarzyć”.
W co gra Rosja?
Dlaczego właściwie Rosja zaatakowała Ukrainę?
Putin liczył, że Europa jest już tak słaba, że można wrócić do gry, w której Rosja odnowi to, czym była w czasie istnienia Związku Radzieckiego: graczem, który decyduje o całej Europie.
Na razie wciągnęli nas w grę, której wynik wciąż zależy bardziej od nas niż od Putina. To znaczy, że jeśli przyjmiemy jego reguły gry, uda mu się.
Jeżeli przestaniemy wierzyć, że Ukraina ma szansę wygrać tę wojnę i przestaniemy jej pomagać, to doprowadzimy do tego, że Putin wygra. A to byłoby potwierdzeniem, że Rosja jest silna, co w rzeczywistości nie jest prawdą. W Europie mamy wszystkie zasoby, które umożliwiają zbudowanie innego świata niż ten, w którym do gry wróci Imperium Rosyjskie.
Czy w związku z tym uważa Pan, że mamy już punktową III wojnę światową?
Jeszcze nie. Momentami wydaje się, że jesteśmy blisko, ale to nie jest jeszcze zdefiniowane w jednoznaczny sposób.
Uczestnicy wszystkiego, co się teraz dzieje i na Bliskim Wschodzie, i w Ukrainie, i gdzieś tam, na Oceanie Spokojnym, gdzieś wokół Tajwanu, wciąż utrzymują komunikację między sobą. To nie jest tak, że świat już się podzielił na dwa obozy, co byłoby podstawą myślenia w kategoriach trzeciej wojny.
Rosja bardzo by tego chciała.
Oczywiście. Ale upadek reżimu Assada w Syrii pokazał, jak złożona jest sytuacja. Przypomniał, że są tacy gracze jak Turcja, którzy prowadzą własną grę. Turcy są częścią NATO i częściowo Zachodu, ale mają własną politykę regionalnego mocarstwa średniej mocy. I są wystarczająco silni, by oddziaływać na układ bliskowschodni. To powoduje, że wciąż istnieją jakieś dynamiczne sojusze między potencjalnymi wrogami; Turcja nadal prowadzi rozmowy z Rosją. To wszystko sprawia, że wciąż jest szansa, że te wszystkie wojny toczone regionalnie, które są jakimś aspektem budowy nowego ładu światowego, doprowadzą do jego stworzenia bez etapu III wojny światowej.
Czyli bez radykalnego rozstrzygnięcia między głównymi graczami?
Tak, to będą raczej wojny proxy, lokalne, sprawdzające, kto jaką ma siłę. Rosja, która przez to, że zaangażowała się w Ukrainie dużo bardziej niż planowała, straciła pozycję na Bliskim Wschodzie. Ale przede wszystkim wraz z początkiem wojny w Ukrainie straciła pozycję supermocarstwa, z armią nie do pokonania. Iran, który poparł Rosję, na skutek działań izraelskich też okazał się znacznie słabszym graczem. Każde takie wydarzenie zmienia globalną rozgrywkę.
Obecnie najważniejszym pytaniem jest to, jaką rolę w tym procesie odegrają Stany Zjednoczone. Donald Trump zdaje się wywracać stolik nie tylko dystansując od Europy ale także przywracając Putina jako godny uznania podmiot relacji międzynarodowych. Czy prezydentowi USA chodzi o to, żeby odciągnąć Rosję od Chin w ramach budowy nowej równowagi światowej, w podobny sposób jak Nixon z Kissingerem zrobili z Chinami przeciwko ZSRR w latach 70?
Nawet jeśli, to niemniej ważnym pytaniem jest, czy w ramach tej rozgrywki uda mu się „nakłonić” Ukrainę, by zgodziła się zapłacić za taką operację utratą suwerenności i podporządkowaniem Rosji. Temu pytaniu musi towarzyszyć inne, o rolę Europy – czy zdoła zdefiniować swoją rolę decydując się na powstrzymywanie Rosji, stanowiącej największe zagrożenie dla europejskiego bezpieczeństwa, poprzez wsparcie Ukrainy i angażowanie Chin.
Więcej dziś pytań, niż odpowiedzi, a ciągle pamiętać trzeba o kwestii, od której rozpoczęliśmy – kryzysie złożoności.
Co trzy lata temu poszło nie tak
Wracając do początku inwazji Rosji na Ukrainę: od 2020 roku tkwimy w zawieszeniu pomiędzy nadzieją i beznadzieją. Dlaczego nie wsparliśmy Ukrainy tak, by mogła wygrać?
Musimy pamiętać, że przedmiotem polityki globalnej takich krajów jak Stany Zjednoczone, ale również Francja czy Niemcy, nigdy nie była Ukraina, tylko Rosja. Ukraina była tylko elementem tej polityki. Była kosztem lub szansą, zasobem do wykorzystania w relacjach z Rosją. Wystarczy przypomnieć sobie przemówienie Bidena w Warszawie w marcu 2022 roku, w którym tak naprawdę o Ukrainie nic istotnego nie powiedział. Powiedział za to, że nie odda ani centymetra NATO-wskiej ziemi. To było jego główne przesłanie: wojna nie może przekroczyć granicy z państwami NATO. Dlatego wiele początkowych działań to była konsolidacja w ramach NATO, ale niekoniecznie za Ukrainą. Ukraina została raczej spisana na straty.
Plan aktywnego ratowania Ukrainy pojawił się, gdy – przepraszam, że tak powiem – Ukraińcy sprawili kłopot i nie dali się pokonać w ciągu kilku dni, a nawet tygodni.
Okazało się, że trzeba zmienić kalkulacje i że wsparcie Ukrainy jest najlepszą formą powstrzymywania Rosji.
Ostatnio oglądałam „Przechwycone”, film będący zapisem rozmów rosyjskich żołnierzy z ich rodzinami z pierwszych miesięcy wojny, przechwyconych przez ukraińskie służby. Wyraźnie widać tam, jak byli wtedy słabi, nieprzygotowani, zdezorganizowani i łatwi do pokonania.
Po pierwsze, był autentyczny strach przed użyciem przez Rosję broni jądrowej, zresztą dane wywiadowcze potwierdzały te obawy, to zagrożenie nie było nierealne
Drugi powód to obawa przed wciągnięciem państw NATO w wojnę. Była głęboka niewiara w to, że Ukraina jest w stanie dłużej stawiać opór. Rosjanie zaatakowali nieporadnie, ale co będzie, gdy się pozbierają i zaatakują skutecznie? Ukraina upadnie, a my (mam na myśli NATO) będziemy już zbyt mocno zaangażowani. Ten strach przed eskalacją jest zresztą obecny w Europie cały czas.
Kolejna kwestia to „rozbrojenie” Europy. Uwierzyliśmy w hasło: „Nigdy więcej wojny” i zbyt wolno wracamy do zwiększania wydatków na obronność.
Oczywiście. To jest również spowodowane tym, o czym mówiliśmy wcześniej – że trudno nam sobie wyobrazić, byśmy mieli sami się ograniczać. A właśnie to musimy zrobić, jeżeli chcemy skutecznie przeciwstawić się Putinowi.
To oznacza coraz większe wydatki na zbrojenia, może nawet o więcej niż obecne 5%. A zwiększenie wydatków na zbrojenia to potencjalnie mniej pieniędzy w budżetach państw, na przykład na cele socjalne czy służbę zdrowia w starzejących, a więc bardzo potrzebujących zaawansowanych usług społecznych społeczeństwach.
Kolejny czynnik słabości Europy, który wojna ujawniła, to uzależnienie od importu energii. Jedyną szansą dla Europy jest transformacja energetyczna w oparciu o odnawialne źródła energii. Europa robi to konsekwentnie, może tylko wciąż za wolno. Niestety ten model transformacji nie jest do końca dobrze zarządzany na poziomie Unii Europejskiej, jak również na poziomie poszczególnych państw, co wywołuje protesty społeczne. No i możemy mieć paradoksalnie sytuację, że to, co służy zarówno rozwiązaniu problemu klimatycznego, jak strategicznego, jakim jest uniezależnienie się od importu ropy i zwiększenie konkurencyjności gospodarki, będzie niestety zahamowane przez populistów. Bo oni kwestionują ten model rozwoju, umiejętnie mobilizując społeczne niepokoje.
A przecież Zielony Ład, który ogłosiła Unia Europejska za poprzedniej kadencji, nadal wpisany w program strategiczny Unii, ma dla niej sens nie tylko ekologiczny, ale również strategiczny. Chodzi o to, byśmy mieli dostęp do energii, która nie będzie uzależniona od importu, ale też będzie tańsza.
Musimy również zmienić myślenie, że dywidenda pokojowa jest dana na zawsze. Myślenie w kategoriach bezpieczeństwa nie było jednak domeną ani prerogatywą całej Unii Europejskiej, tylko prerogatywą rządów poszczególnych państw.
Natomiast interesującą odpowiedzią na tę sytuację jest konsolidacja sojuszu nordycko-bałtyckiego, do którego Polska dołączyła.
Tak, krajom bałtyckim, jak krajom Europy Środkowo-Wschodniej, nie trzeba tłumaczyć, czym jest Rosja.
To prawda. Tylko musimy wziąć pod uwagę to, co ta wojna ujawniła, a o czym zapomnieliśmy: że konfrontacja z Rosją może oznaczać wojną pełnoskalową, wymagającą olbrzymiego zaangażowania. Wydawało nam się, że wojny będą już tylko takie, jak ta w Iraku w 2003 albo w Afganistanie, gdzie wyspecjalizowane jednostki z ograniczoną ilością zaopatrzenia materiałowego wykonują jakieś misje. A tu wróciliśmy do innego myślenia o wojnie, co jest problemem dla społeczeństw, w których w ogóle samo myślenie o wojnie budzi głęboki lęk.

Optymizm społeczeństwa postapokaliptycznego
W naszej rozmowie nie mogę znaleźć żadnego optymistycznego wątku. Czy jest w ogóle coś pozytywnego w chaosie, w którym jesteśmy? Są jakieś światełka w tunelu beznadziei?
Są, ale oparte raczej na intuicji i przekonaniu, że w sytuacjach głębokiego kryzysu często ujawniają się zasoby, których nie widać w czasach „normalnych”. W Polsce mamy klasyczny, wyświechtany już przykład Solidarności. Nic nie wskazywało, że powstanie tak wielka siła.
Socjologowie nie dopatrzyli się procesów, które by to umożliwiły. Tymczasem w środku beznadziei powstał ruch, który miał istotne znaczenie nie tylko dla Polski, ale dla znacznej części naszego świata. I pokazał ideę ruchu społecznego jako ciągle ważną.
Więc według mnie – mimo całego tragizmu tego, co się dzieje w Ukrainie – to Ukraina właśnie jest niezwykłym przykładem nieustannego uruchamiania zasobów, które powodują, że ona trwa. To samo w sobie już jest cudem.
Gdy się jeździ do Ukrainy, to widać, że właśnie w tych tragicznych warunkach Ukraińcy potrafili zdefiniować przestrzeń dobrego życia, co widać po niezwykle aktywnym życiu kulturalnym, fermencie w sztuce, pełnych księgarniach i teatrach
Walczą o przetrwanie tego sposobu życia, który jest im bliski, czyli także życia w wymiarze politycznym – demokracji, wolności. Jest to jakby odpowiedź na mizerię Zachodu, w którym wystarczy lekka deprywacja ekonomiczna, żeby oddawać głosy populistom. Być może to jest psychologiczny mechanizm radzenia sobie z teraźniejszością, ale za tym idą konkretne prace, badania, dyskusje.
To pokazuje coś, co nazywam optymizmem społeczeństwa postapokaliptycznego. Bo Ukraina już niejedną apokalipsę przeżyła – od Hołodomoru i Wielkiego terroru poczynając, przez Czarnobyl, a na obecnej wojnie z Rosją kończąc. Ukraińcy pokazują ważność pewnych zasobów, o których my zapomnieliśmy. Pokazują, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie można było znaleźć sposobu na dobre życie.


Życzliwy Duńczyk chce bronić Grenlandii
Po tym jak Donald Trump ogłosił chęć przejęcia Grenlandii, Dania znalazła się w centrum światowej polityki. By zyskać kontrolę nad tą ogromną wyspą, Trump nie wykluczył użycia presji gospodarczej – a nawet militarnej. Możliwość konfliktu zbrojnego poruszyła duńskie społeczeństwo. Prasa zaczęła publikować artykuły z serii: „Czy Dania jest gotowa na wojnę?” – i dyskutować o tym, jak Duńczycy reagują na groźby Trumpa.
Przez trzy lata wojny na pełną skalę Dania była i pozostaje sojusznikiem Ukrainy, co przejawia się zarówno we wsparciu wojskowym, jak w pomocy ukraińskim uchodźcom, których w kraju jest 41 tysięcy. Chociaż tymczasowa ochrona w Danii zapewnia świadczenia socjalne i pomoc mieszkaniową, większość Ukraińców nie siedzi bezczynnie i już znalazła sobie pracę. W październiku 2024 r. Ukraińców oficjalnie zatrudnionych było 83% Ukraińców.
Państwo ci pomoże, lecz ty też musisz działać
Inna Dolia z Zaporoża trafiła do Danii już na początku inwazji. Przez przypadek.
– Moja 9-letnia córka, moja siostra i ja pomogłyśmy pewnej rodzinie na granicy – mówi. – A ci ludzie zaproponowali nam, byśmy pojechały z nimi do Danii. Dotarliśmy więc do obozu Sandholm, 30 km od Kopenhagi, przez który przechodzili wszyscy nowo przybyli uchodźcy. Ponieważ jednak w tym obozie nie było już miejsc (przepływ ludzi był ogromny), zostałyśmy przekierowane do sąsiedniego obozu, Sj?lsmark, gdzie dostałyśmy pokój z dwoma piętrowymi łóżkami dla czterech osób i prysznicem. Mieszkałyśmy tam przez miesiąc.
To był obóz dla migrantów, którzy popełnili przestępstwa, więc panowała tam specyficzna atmosfera: uchodźcy z innych krajów, którzy czekali na deportację, wszczynali konflikty. Teraz proces rejestracji nowo przybyłych Ukraińców trwa zaledwie 7-10 dni. Ludzie spędzają ten okres w obozie, a gdy dokumenty są gotowe, rozpoczyna się przesiedlenie.

Według Inny na tym etapie Ukraińcy mają możliwość wyboru regionu, a nawet miasta swego pobytu:
– W kwestionariuszu jest pytanie, które tego dotyczy, ale wielu Ukraińców było zestresowanych, więc napisali, że to bez znaczenia. I zostali przesiedleni do różnych prowincji w całej Danii. To ma swoje zalety, bo na przykład na obszarach wiejskich łatwiej o mieszkania. Tam rodzina taka jak nasza może dostać oddzielny dom, choć ten dom może stać na środku pola. Ja wybrałam Kopenhagę, bo wiedziałam, że w stolicy są większe szanse na znalezienie pracy.
Po obozie trafiliśmy do hotelu, a kilka tygodni później do akademika, który kiedyś był domem opieki. W akademikach dostajesz pokój na rodzinę, bez względu na liczbę osób. Mieszkaliśmy tam przez dziewięć miesięcy; niektórzy nadal tam mieszkają. Nie ma konkretnych kryteriów, które trzeba spełnić, by otrzymać mieszkanie socjalne. Po prostu niektórzy ludzie je dostają, a inni nie. My dostaliśmy tymczasowe mieszkanie dla dwóch rodzin, bo moja siostra i ja jesteśmy uważane za osobne rodziny.
Przy zakwaterowaniu tymczasowym nie bierze się pod uwagę standardów dotyczących powierzchni (na przykład moja córka i ja mieszkamy w tym samym pokoju) i możesz zostać eksmitowany w dowolnym momencie. Ze stałym mieszkaniem socjalnym jest inaczej: normy są spełnione i nie mogą cię eksmitować, przynajmniej do czasu wygaśnięcia tymczasowego statusu ochrony. Jednak po takie mieszkania ustawiają się długie kolejki, nawet wśród miejscowych. Aby je otrzymać, musisz mieć stały dochód, który pozwoli ci opłacić czynsz. Pod pewnymi warunkami państwo może dopłacić brakującą kwotę.
Ale nawet jeśli nie dostaniesz stałego mieszkania, będziesz miała gdzie mieszkać i czym nakarmić swoje dzieci
Wśród Ukraińców mieszkających w Danii są tacy, którzy nie pracują – wystarcza im pomoc socjalna. Zasiłek wynosi około 5 500 koron (730 euro), ale połowa kwoty jest natychmiast odliczana od kosztów mieszkania. Chociaż Dania jest krajem drogim to życia, są ludzie, którzy potrafią żyć za to, co im zostanie z zasiłku. Poza tym istnieją punkty dystrybucji żywności dla ubogich. Ale jeśli dana osoba nie jest niepełnosprawna lub nie zachodzą inne nadzwyczajne okoliczności, będzie zachęcana do poszukiwania pracy w każdy możliwy sposób. Nawiasem mówiąc, jest to przewidziane w umowie integracyjnej, którą Ukraińcy podpisują natychmiast po wypełnieniu dokumentów.
Podpisując umowę, zgadzasz się, że twoim zadaniem jest znalezienie pracy, która prędzej czy później da ci samowystarczalność
Umowa przewiduje kursy językowe, ale lekcje duńskiego odbywają się tylko dwa razy w tygodniu – w pozostałe trzy dni musisz pracować. Chociaż większość Duńczyków biegle włada angielskim, trudno znaleźć pracę bez znajomości duńskiego. I o ile dobry angielski może jeszcze pomóc w Kopenhadze, to na prowincji już raczej nie. Dlatego większość Ukrainek pracuje w hotelach i magazynach supermarketów.
W urzędach pracy mówią ci jasno: zapomnij, kim byłaś wcześniej, bez znajomości duńskiego masz tylko te opcje. Jeśli ktoś nie może znaleźć pracy przez dłuższy czas, urząd pracy może wysłać go na staż oferowany przez gminę – na przykład w magazynie supermarketu. Zakłada się, że taki staż powinien skutkować zatrudnieniem, lecz w większości przypadków tak się nie dzieje. Ze względu na konieczność wykonywania pracy, która bardzo różni się od tego, co robiły w domu, wiele ukraińskich kobiet zmaga się ze stresem i depresją.

Przedszkolak sam decyduje, co robić
Inna nie znała duńskiego, kiedy przyjechała do Danii. Ale udało się jej znaleźć pracę w swojej dziedzinie.
– Zaczęło się od tego, że pomogłam kilku osobom jako psycholożka w obozie i w akademiku – wyjaśnia. – Potem zobaczyłam ogłoszenie z gminy: szukali informacji o uchodźcach z wykształceniem pedagogicznym lub psychologicznym. Wypełniłam kwestionariusz i dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną w przedszkolu, w którym tworzono grupę adaptacyjną dla ukraińskich dzieci. Do pomocy duńskim specjalistom postanowili zatrudnić Ukraińców.
Według Inny duńskie przedszkola bardzo różnią się od ukraińskich:
– Nie ma codziennej rutyny i czasu, w którym wszystkie dzieci muszą czytać albo zjeść obiad
Dziecko samo decyduje, co chce robić. Jeśli wskaże na okno, nauczyciel zabierze je na zewnątrz. Tylko dlatego, że ono tego chce. Nikt nie karmi dziecka na siłę – kiedy jest głodne, samo zje. Zadaniem wychowawcy jest zabawa z dziećmi i pilnowanie, by nie zrobiły sobie krzywdy. Usadza się je w wózkach i zabiera na zewnątrz na drzemkę w każdą pogodę – czy deszcz, czy wiatr, czy śnieg. Bo Duńczycy chcą, by dzieci dorastały w możliwie najbardziej naturalnym środowisku.
Wyobraź sobie dziecko, które bierze kawałek chleba z masłem, siada do zabawy, kładzie go na brudnej podłodze, a potem podnosi i zjada. W Danii uważa się, że to naturalne, bo organizm dziecka uodporni się na bakterie. Katar nie jest powodem, by nie przyprowadzić dziecka do przedszkola; dzieci muszą rozwinąć zbiorową odporność na wirusy. Po pierwszym szoku zaczynasz zdawać sobie sprawę, że dzięki takiemu podejściu wszyscy – zarówno dzieci, jak wychowawcy – czują się mniej zestresowani. Jeśli dziecko z zatkanym nosem lub taplające się w kałuży nie stanowi problemu, to w ogóle problemów jest znacznie mniej.
To jeden z powodów, dla których Duńczycy są szczęśliwsi niż inne narody: nie robią problemu z byle czego, nie mają wygórowanych oczekiwań wobec siebie i innych. Są gotowi zadowolić się tym, co mają, zamiast martwić się, że czegoś nie mają. Pamiętam, jak kiedyś spóźniłam się pół godziny do pracy z powodu problemów z transportem. Szłam tam z myślą, że zostanę upomniana. Kiedy moi koledzy mnie zobaczyli, byli zszokowani: „Inna, ty nie masz twarzy! Co się stało?”.
Nie mogli uwierzyć, że mogłam tak bardzo martwić się spóźnieniem: „Nie stresuj się! Może potrzebujesz przerwy? Może idź do domu i trochę odpocznij?”
W Danii wychodzisz na ulicę, a nieznajomi uśmiechają się do ciebie, kierowca autobusu życzy ci miłego dnia. Oczywiście nawet w Danii nie zawsze wszyscy są szczęśliwi, ludzie też mają problemy osobiste, niektórzy biorą antydepresanty. Ale Duńczyk nie będzie wylewał na innych swego złego nastroju. Najprawdopodobniej nie obciąży nim nawet swoich przyjaciół.
Duńczyk rozumie Ukraińca
Inna pracuje teraz jako psycholożka w Bevar Ukraine, organizacji charytatywnej, która udziela Ukraińcom w Danii pomocy psychologicznej.
– Moja praca w przedszkolu była tymczasowa – mówi. – Trwała tak długo, jak długo ukraińskie dzieci potrzebowały wsparcia w adaptacji. Centrum, w którym teraz pracuję, zaczęło się jako telefon zaufania dla Ukraińców w Danii. Rozwinęło się w projekt z udziałem grupy ukraińskich psychologów. W duńskich gminach zdali sobie sprawę, że po tym wszystkim, co Ukraińcy przeszli i nadal przechodzą, potrzeba im wsparcia psychologicznego – tyle że bariera językowa sprawia, że konsultacje z duńskimi psychologami nie przynoszą skutku. Od 2023 r. przeprowadziliśmy już 3 150 indywidualnych konsultacji. Jesteśmy w stanie pomóc wielu osobom.

W przeciwieństwie do niektórych innych krajów, w Danii nie ma „zmęczenia wojną”. Duńczycy nadal ciepło wspierają Ukraińców. Jeśli chodzi o sytuację z Grenlandią, Duńczycy, których znam, są gotowi bronić tego, co do nich należy. Cały kraj dyskutuje o sprawach obronnych.
Widzę zjednoczone społeczeństwo, w którym ludzie nie chcą wojny, ale się przygotowują, bo wszystko jest możliwe.
Niektórzy przechodzą szkolenia, tak na wszelki wypadek. Na przykład próbują przetrwać trzy dni bez jedzenia
– Duńczycy, których znam, są zszokowani tym, co się dzieje – potwierdza Aliona Antocz z Charkowa, która mieszka ze swoim synem w wieku szkolnym w pobliżu miasta Aarhus we wschodniej Danii. Świat Trumpa nie jest ich światem, to nie są ich wartości. I ludzie boją się wojny. Dla Duńczyków, którzy są przyzwyczajeni do spokojnego i zaplanowanego życia, to poważny stres. Nawiasem mówiąc, oni będą rozmawiać o polityce tylko z ludźmi, których dobrze znają.
Hygge, bezpieczeństwo i aktywność
W przeciwieństwie do większości ukraińskich uchodźców, Aliona nie została w obozie Sandholm. Przez pierwszy miesiąc mieszkała z wolontariuszami na farmie, a potem wynajęła mieszkanie.
– Trudno żyć na farmie bez samochodu. Nam spacer do najbliższego sklepu zabierał godzinę – mówi Aliona. – Autobusy kursują rzadko, a w weekendy w ogóle. Dlatego przesiedliśmy się na rowery, ulubiony środek lokomocji Duńczyków. Tutaj nawet podczas ulewy nikt nie odwozi dzieci do szkoły samochodem – wszyscy jeżdżą na rowerach. Duńczycy są w ciągłym ruchu, dlatego prawie nie ma tu ludzi otyłych. W ciągu trzech lat w Danii mój syn był chory tylko raz, podczas gdy w Ukrainie zdarzało się to nieustannie. Myślę, że to dlatego, że tutaj stale przebywa na świeżym powietrzu. Duńczycy grają w piłkę nożną i trenują na zewnątrz przy każdej pogodzie.
Ludzie, u których mieszkaliśmy z synem przez pierwszy miesiąc, pomogli mi znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Aby wynająć mieszkanie w Danii, musisz wpłacić duży depozyt. W Ukrainie płaciliśmy kaucję za pierwszy i ostatni miesiąc, tutaj obejmuje ona ewentualne szkody i wiele więcej. Musiałam zapłacić 36 000 koron (prawie 5 000 euro), pieniądze pożyczyła mi gmina. Miesięczny czynsz za nasze mieszkanie wynosi około 1 000 euro. W Kopenhadze ceny są wyższe: wynajęcie bardzo małego mieszkania kosztuje 2000 euro miesięcznie.
Pracę znalazłam od razu. Z zawodu jestem podolożką, manikiurzystką i pedikiurzystką. W Danii nie można pracować jako podolog bez potwierdzenia tu kwalifikacji (dopiero teraz zaczynam ten proces). By znaleźć pracę w salonie kosmetycznym, wysłałam jakieś 100 CV.

Na początku pracowałam jako układaczka pościeli w hotelu i uczyłam się duńskiego. Kiedy podczas podpisywania umowy integracyjnej okazało się, że mam wykształcenie wyższe i znam angielski, wysłano mnie do nauki duńskiego, ale już nie od poziomu podstawowego – chociaż ten język był mi zupełnie nieznany. Teraz po duńsku mówię już płynnie.
Pracowałam w salonie przez rok, po czym otworzyłam własny. To trudny i kosztowny proces: potrzebujesz co najmniej 100 000 koron (13 000 euro), by otworzyć taki biznes. A jeśli uwzględnić wyposażenie, to dwa razy więcej. Pieniądze pożyczyłam, ale tym razem prywatnie, bo gmina nie udziela takich pożyczek.
Moimi klientkami są Dunki, kobiety o różnych zawodach, zainteresowaniach i w różnym wieku. Wiele z nich to emerytki, jedna ma 98 lat.
Dania to kraj ludzi długowiecznych, a podejście do życia tutaj jest zupełnie inne niż w Ukrainie
Emeryci (wiek emerytalny wynosi tu 73 lata) nie siedzą w domu. Ich dzień jest zaplanowany: kółko dziewiarskie, pływanie, joga, golf... Nawet jeśli Dunka ma raka, nie zostanie w domu, by tam umrzeć. Cieszy się życiem.
Klientki nie rozmawiają przez telefon podczas manicure – z szacunku dla manikiurzystki. Dunka odbierze telefon tylko wtedy, gdy dzwonią jej dzieci. Bo rodzina jest dla Duńczyków świętością. Ich priorytetem nie są pieniądze czy kariera, ale czas spędzony z najbliższymi. Wiele osób zaczyna dzień pracy o 5-6 rano, by być w domu o 15:00 i zjeść kolację przy świecach z rodziną. To słynne duńskie hygge: świece, światło, przytulność i rodzina. W Danii jest mało słońca, wiele ciemnych i szarych dni, więc Duńczycy uciekają do jasnych i pięknych wnętrz.

Oczywiście nie chodzi tylko o hygge. Bezpieczeństwo socjalne odgrywa tu ważną rolę. Duńczyk nie boi się, że jutro, jeśli straci pracę i będzie głodny – gmina zapewni mu ubezpieczenie w ramach pomocy społecznej. A jeśli dana osoba odprowadzała składki ubezpieczeniowe, otrzyma do 70 procent swojej pensji podczas poszukiwania nowej pracy. Więc to naprawdę jest życie „no stress”.
Dla Duńczyków nie ma nic dziwnego w zmianie zawodu, wiele osób robi to kilka razy w ciągu swojego życia. Pójście na studia w wieku 45-50 lat nie jest tutaj niczym niezwykłym. Człowiek może na przykład prowadzić firmę cateringową – i nagle zdecydować się na studia lekarskie. Większość Duńczyków może sobie finansowo pozwolić na przerwę w pracy, by wrócić do szkoły. Zarazem w Danii jest niewielu bardzo bogatych ludzi; milionerzy stanowią tu zaledwie 5 procent populacji. Większość to klasa średnia, która żyje mniej więcej na tym samym poziomie.
System jest zbudowany tak, że nawet jeśli pracujesz dzień i noc, twój standard życia nie różni się zbytnio od standardu życia osób, które pracują mniej. Bo płacisz wyższe podatki
A podatki w Danii są bardzo wysokie. Klientka płaci mi 60 euro za manicure, lecz połowa tej kwoty idzie na podatek. Do tego dochodzą koszty wynajmu i użytych materiałów, więc jako stylistce paznokci zostaje mi bardzo niewiele.
Dlatego jeśli czyjaś usługa mi się spodoba, zawsze zostawiam napiwek. W Danii wysoka cena usługi nie oznacza bowiem, że osoba, która ją wykonała, zarobi dużo pieniędzy.
Przy tym wszystkim Duńczycy nie myślą jednak o unikaniu płacenia podatków. Tutaj ludzie nie kwestionują tego, na co wydawane są ich pieniądze
Badanie przeprowadzone w 2024 r. przez naukowców z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Kopenhaskiego wykazało, że sześciu na dziesięciu ukraińskich uchodźców chciałoby pozostać w Danii nawet w przypadku zakończenia wojny w Ukrainie. Jednocześnie nie wiedzą, jak można by to zrobić i czy w ogóle będzie to możliwe. Obecnie tymczasowe programy ochrony dla Ukraińców nie prowadzą do stałego pobytu w kraju.
Zdjęcia: archiwum prywatne


Kto chce nas skłócić?
Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.
Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.
"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu.
W tym kontekście słowa o populizmie, które Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie.
Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy. Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?
Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.
Dlaczego?
Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł
Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.
W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później.
Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.
Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc. ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła.
Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.
Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku
Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?
Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.
Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć?
Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc.

Kto nie pracuje z tych ludzi?
Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.
Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.
Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.
Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?
Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa.
Mądrego przywództwa, przykładu?
Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje
Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.
Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?
Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb.
Proszę.
Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy.
Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?
Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji.
Jakich?
Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce.
My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.
Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?
Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy: kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców.

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód.
Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.
Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?
Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?
Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności
Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?
Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać. To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.
Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.


„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet
Seks to nie multiwitamina
Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.
„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".
Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.
Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.
Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.
Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.
Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.
Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.
- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka

Napięcie możesz rozładować i bez partnera
- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.
Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.
Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.
Czynnik wojny i jego wpływ na libido
„Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.
Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.
Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.
- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.
Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.
Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.

- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.
„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.
- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.
Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.
- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.
Ponowne poczucie pożądania
Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.
Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.
Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.
A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.
Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.
Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.

Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych
— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.
Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.
Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.
Zdjęcia: Shutterstock
Data publikacji:
13.2.2025


Rosja może się zatrzymać, ale to nie znaczy, że wojna się skończy
Kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa inwazja byłaś w oku cyklonu - na Donbasie. Wszędzie krążyły informacje o możliwym ataku ze strony Rosji, a mimo to, pojechałaś na wschód, w kierunku rosyjskiej granicy. Skąd ta decyzja?
Wtedy pojechałam na Donbas. W miejsce, w którym ukraińscy żołnierze przelewali krew, a cywile ginęli w ostrzałach przez osiem ostatnich lat. Nie byłam pewna, co się wydarzy, ale pojechałam tam świadomie, uznając wschód Ukrainy za najlepiej przygotowany do obrony. To co dobrze pamiętam, to potężne ostrzały. W ciągu doby poprzedzającej inwazję, na ukraińskie pozycje w Donbasie spadło ponad dwa tysiące pocisków artyleryjskich. Ale i przed 24 lutego, jak i po nim, kierowałam się prostą logiką - rosyjskie bomby mniej mnie przerażają niż kontakt z rosyjską armią i ich służbami, które mogą przybyć tuż po nich. Więc wolałam siedzieć w strefie przyfrontowej niż ryzykować podróże przez tereny, na których mogliby się pojawić.
Oddział ukraińskiej piechoty morskiej, z którym wtedy przebywałam, był spokojny. To była na ten moment jedna z najlepiej przygotowanych ukraińskich jednostek. Pojawiające się wtedy nagłówki „Czy będzie wojna w Ukrainie?” budziły w żołnierzach bezsilną agresję. Pytali siebie: jeśli teraz ma być jakaś „wojna”, to co my robiliśmy tu cały czas? Graliśmy w paintball? Gdzie nasza młodość, zdrowie i polegli przyjaciele?
Co pamiętasz z rozmów z nimi z dni poprzedzających 24 lutego?
Przed samą inwazją rozmawiałam sporo na ten temat z żołnierzami i nasz wspólny wniosek był taki, że prędzej czy później dojdzie do pełnowymiarowego ataku lub jakiejś intensywniejszej próby zabrania wschodnich obwodów, ale, że niekoniecznie to się wydarzy teraz. Wiedzieliśmy, że Kijów został zalany dziennikarzami zagranicznymi. Wydawało się nam, że to jakaś forma ochrony, że Rosja nie zdecyduje się taki krok, gdy kamery wszystkich możliwych stacji telewizyjnych skierowane są na Ukrainę. Obstawialiśmy, że może się to wydarzyć kilka tygodni później, gdy redakcje, znudzone i rozczarowane, zawrócą już z Ukrainy swoich korespondentów. Ale okazało się, że Rosja, doświadczona już impotencją zachodu wobec swoich zbrodni, ma oczy świata w głębokim poważaniu.
Można wysnuć wniosek, że w tamtym momencie Donbas był bezpieczniejszy niż pozostała część Ukrainy. To brzmi trochę absurdalnie, zważywszy na to, że Donbas przecież kojarzy się z najcięższymi walkami.
W obwodzie donieckim realna wojna trwa od 2014 roku, do niedawna bez większych zmian w linii frontu w niektórych przypadkach. Takie miejsca jak Awdijiwka, czy Toreck broniły się nieustannie przez dziesięć lat aż do zeszłego roku. Na początku wojny pełnoskalowej straty terytorialne w obwodzie donieckim były nieporównywalnie mniejsze, jeśli to porównać z tysiącami kilometrów, które pokonała rosyjska armia w innych obwodach w lutym i marcu 2022.

Ty te wojnę obserwujesz od jej początku, od 2014 roku. Na początku kierowała Tobą ciekawość, ale w końcu pojawiła się ta świadoma decyzja: zostaję tu.. Pamiętasz ten moment, kiedy się na to zdecydowałaś?
Takim momentem przełomowym był iłowajski kocioł, jedna z najkrwawszych bitew wojny w Donbasie. Kiedy ukraińskie oddziały ochotnicze zajęły większą część miasta Iłowajsk, z drugiej strony wkroczyły do niego regularne wojska rosyjskie. W środku tego kotła znaleźli się ludzie z Batalionu Donbas. Dokładnie ta rota, z którą pracowałam podczas mojego pierwszego wyjazdu, wtedy jeszcze do Artemiska, które potem nazywało się Bachmutem. Nagle okazało się, że większość osób, które poznałam, z którymi się w jakiś sposób zaprzyjaźniłam, o których pisałam na Facebooku, to są osoby, które albo są w najlepszym wypadku ciężko ranne, a w najgorszym są w niewoli albo polegli, lub zginęli. Ta niewiedza, co się z nimi dzieje przez kilka miesięcy, spowodowała, że podjęłam decyzję, że nie mogę tego rzucić i muszę zrobić wszystko, by to nagłośnić. Znałam tych ludzi i wiedziałam, że to ochotnicy, często też osoby ze wschodu Ukrainy, które dosłownie walczyły o swoje domy. Zanim wstąpiły do armii byli cywilami, którzy w większości nie mieli kontaktu z bronią, z jakąkolwiek walką obronną i nagle znalazły się w tej wojennej rzeczywistości.
A przeciwko nim, przeciwko tym biznesmenom, budowlańcom, hotelarzom, nagle stanęła regularna rosyjska armia, chociaż na cały świat poszła informacja, że bitwa o Iłowajsk to triumf separatystów, żołnierzy Donieckiej Republiki Ludowej
W mediach europejskich i światowych wciąż mówiło się o wojnie domowej, że tam na wschodzie walczą ukraińscy separatyści. A ja wiedziałam, miałam bezpośrednie relacje świadków, że moich znajomych mordowała rosyjska armia. I ja musiałam, zrobić wszystko, by jak najwięcej osób dowiedziało się prawdy. Początkowo to były wpisy na Facebooku, ale z czasem współpracę zaproponowała mi redakcja Tygodnika Powszechnego. No, i tak właśnie znałam się korespondentem wojennym, bo po prostu chciałam nagłośnić los moich znajomych.
Z jakim skutkiem wtedy ci się to udawało? Do dziś w mediach mówi się o “trzecim roku wojny” i mało kto wie, że trwa nieprzerwanie od 2014 roku. Trudno się z tym przebić do mainstreamu.
We mnie dominowało poczucie bezsilności. Wiemy, co się tam dzieje, ale świat usilnie nie chce tego dostrzec. To było dla mnie szokujące i wstrząsające. Ukraińscy żołnierze, którzy w tamtym czasie dostawali się do niewoli, byli okrutnie torturowani. Relacje tych, którzy wrócili, to były dowody na zbrodnie wojenne, których dokonywała rosyjska armia i kontrolowane przez nią bojówki, oraz ich marionetki, nazwane separatystami. Rosyjscy najemnicy dokonywali zbrodni wojennych nie tylko na wojskowych ale i na ludności cywilnej.
Mną osobiście bardzo wstrząsnęła też historia Stepana Czubenko. Stepana zatrzymano w pobliżu wsi Mospyne w lipcu 2014 roku, kiedy wracał z Kijowa do swojego rodzinnego Kramatorska, przejeżdżając przez Donieck. W plecaku nastolatka separatyści znaleźli wstążkę w kolorach ukraińskiej flagi i szalik lwowskiego klubu piłkarskiego Karpaty. Związano mu taśmą ręce, na głowę założono jakiś worek i wyprowadzili z pociągu. Torturowali go okrutnie przez dwa tygodnie, a później - pokazowo rozstrzelali. A został pokazowo rozstrzelany, bo odmówił wstąpienia do armii DNR, armii separatystów. Chociaż to było tak naprawdę dziecko. Dla mnie ten chłopak to symbol tego, co działo się na tych terenach: marionetki Rosji mordujące jeńców, znęcanie się nad żołnierzami i ludnością cywilną, ostrzeliwanie ukraińskich miast i łapanka osób o patriotycznych poglądach…
Ale to jedna z tysięcy historii, jakie opisywałaś na swoim Facebooku. Dziś pamięć o Stepanie wciąż jest żywa, wznieśli mu też pomniki. Ale nie zawsze do mediów przebijały się takie historie czy wieści o losach żołnierzy na froncie.
Mało kto już w tym momencie pamięta o tym, że we wrześniu 2014 roku podpisano tak zwane “porozumienie mińskie”, którego najważniejszym punktem było natychmiastowe zawieszenie broni. W zasadzie pierwszego dnia “rozejmu” wybuchły ciężkie i krwawe walki w obwodzie ługańskim, w których brały udział oddziały ochotnicze, między innymi batalion Ajdar. Wielu żołnierzy tej jednostki jest wciąż uważanych za zaginionych. Jednym z żołnierzy, który wówczas trafił do niewoli, był Iwan Isyk. Razem ze swoim oddziałem wpadli w zasadzkę pod wioską w obwodzie ługańskim. Kilka dni później, w prorosyjskich mediach, pojawił się wywiad z ługańskiego szpitala, który z Iwanem przeprowadził brytyjski pseudo-dziennikarz Graham Phillips. Iwan był poparzony, jego ciało nosiło ślady tortur. Ale mimo to, przez piętnaście minut ze spokojem i godnością odpowiadał na prowokacyjne pytania propagandysty. Później został rzekomo uprowadzony ze szpitala, gdzie zmarł w wyniku tortur. Rodzicom wystawili fałszywy papier, podając fałszywą przyczynę zgonu. Kiedy miesiąc później jego ciało wróciło do Ukrainy to się okazało, że był kompletnie skatowany, jego narządy wewnętrzne zostały wycięte i zaszyte z powrotem w ciele, w zasadzie włożone jak klocki. Tam był mózg w brzuchu, w gardle była ukraińska flaga. Po prostu skatowali go na śmierć, a potem jeszcze zbezcześcili zwłoki. W tym, z resztą brał udział neonazista i sadysta z Petersburga, Aleksiej Milczakow, który do tej pory jest na froncie. Świr, który zasłynął z wideo, na którym zamordował szczeniaka i pozował do zdjęć z flagą ze swastyką. Rosyjska propaganda grzała swoje media tym, że po stronie ukraińskiej walczą naziści, a tymczasem rosyjski neonazista, znany publicznie, mówi wprost, że jest nazistą i walczy po rosyjskiej stronie. Absurdalne.
Jak Ukraińcy powinni przygotować się do negocjacji? Co w tej chwili leży na stole negocjacyjnym z ich strony? Na co, poza zawieszeniem broni, może liczyć Ukraina?
Jakiekolwiek rozmowy z Rosją, jakiekolwiek rosyjskie obietnice czy poszanowanie praw międzynarodowych to jest kompletna bzdura. Później to wielokrotnie potwierdzali. Byłam w miejscowości Pieski, pod donieckim lotniskiem, przez kilka miesięcy, kiedy toczyły się tam najcięższe walki. Zimą mówiło się o jakimś zawieszeniu broni. A zawieszenie broni wyglądało tam, że nie można było spokojnie wyjść do toalety na dworze, dlatego, że spadały rosyjskie bomby i paliły wszystko dookoła, gdzie się człowiek nie obejrzał. Mówili o zawieszeniu broni, a popełniali zbrodnie, które jednocześnie świat miał totalnie w dupie.
Ale przecież zawieszenie broni było nadzorowane - do Ukrainy została wysłana misja obserwacyjna OBWE.
To wszystko była iluzja. W momencie, w którym OBWE przyjeżdżało, na przykład do poddonieckich miejscowości, wszyscy zaczynali załatwiać swoje sprawy – można było na przykład spróbować się umyć wodą z butelek, bo wiedzieliśmy, że to czas, w którym nie będzie ostrzałów. A te zaczynały się znowu natychmiast, kiedy przedstawiciele OBWE wyjeżdżali. Oni potem znowu przyjeżdżali, oglądali odłamki pocisków, które spadały pod ich nieobecność, a które przecież zupełnie zaprzeczały zawieszeniu broni. Tworzyli swoje raporty, w których statystyki rosyjskich ataków były absolutnie zaniżone.
Ja sama byłam uczestniczką sytuacji, w której OBWE poprosiło mnie, abym pokazała miejsce zamieszkania dziecka, które rodzice – cywile – trzymali tu wciąż na linii frontu, mimo, że powinni się dawno ewakuować. Przez to, że kluczyliśmy uliczkami i zniknęliśmy z pola widzenia, separatyści rosyjscy byli przekonani, że oni już wyjechali. I zaczął się znowu ostrzał. Oni wsiedli w samochód, a ja usłyszałam, że obca osoba nie może wsiąść do środka. W efekcie szłam pieszo z przodu, za mną turlał się samochód OBWE i tak szukałam piwnicy, w której wszyscy możemy się schować.
Organizacja bezpieczeństwa i współpracy nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim pracownikom i współpracownikom?
Pracownicy niższego szczebla OBWE, którzy pracowali w terenie, mieli moim zdaniem świadomość, jak to wszystko działa. To wszystko było oparte na iluzji i kłamstwach – rzeczywistość swoje, ich raporty swoje. Jeszcze osobną kwestią jest aktywność takich organizacji, jak OBWS czy Czerwony Krzyż, na na terenach okupowanych. Przez ten cały czas żadna z tych organizacji nie była w stanie wypracować porozumienia, dotyczącego przetrzymywania tam jeńców cywilnych, którzy latami byli więzieni w strasznych warunkach bez dostępu do pomocy lekarskiej czy leków. Jednocześnie Czerwony Krzyż przekazywał gigantyczną ilość pomocy na terytoria okupowane. Pomocy, której transport był kontrolowany przez watażków tak zwanej Nowej Rosji. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że spora część z tej pomocy trafiała do kontrolowanych przez Rosję oddziałów. Poza tym część osób, które pracowały w terenie, to byli ludzie rosyjskiego pochodzenia.
A rodziny jeńców, zarówno cywilnych jak i wojskowych, usilnie zabiegały, by pracownicy tych organizacji chociażby udali się do tych piwnic, w których są przytrzymywani ich bliscy. Żeby wiedzieć, w jakim stanie są ich bliscy i czy w ogóle żyją. Choć czasem docierali do jeńców to nie obejmowało to tych, którzy znajdowali się w nielegalnych miejscach utrzymania. Zabiegano też o to, aby choć niewielka część z tej pomocy Czerwonego Krzyża, taka jak ubrania, leki, jedzenie, mogła trafić do ich bliskich – to też się nigdy nie udało. Te organizacje były absolutnymi makietami, wydmuszkami pomocy. Nie było żadnej pomocy, nie było praw człowieka. To było stworzenie wielkiej iluzji z milionowym budżetem.
Odkąd aktywnie uczestniczę w dostarczaniu pomocy dla żołnierzy istniały tematy, których się nie poruszało. My nigdy nie zadawaliśmy im pytania: kiedy to się wszystko skończy? Kiedy koniec wojny? Ale nie masz wrażenia, że teraz coraz częściej podnosi się ten temat? Nie tylko w mediach, ale też między żołnierzami? Że mówi się rozmowach pokojowych, o negocjacjach.
Ja uważam, że to jest kompletna bzdura.
Nie ma mowy o końcu wojny, jest mowa ewentualnie o zamrożeniu konfliktu. Ale dopóki istnieje Rosyjska Federacja, oni będą zbierać siły do tego, żeby znowu zaatakować Ukrainę
I to jest kwestia tego, czy oni to zrobią za rok, za dwa czy za pięć lat. To nie pytanie: czy. To pytanie: kiedy. Bo oni odnowią siły i znowu będą atakować. To jest dokładnie tak, jak powiedział Roman Ratuszny, poległy w 2022 roku aktywista miejski i żołnierz, “im więcej Rosjan zabijemy teraz, tym mniej ich będą musiały zabić nasze dzieci”. I to jest prawda, dlatego że Rosja nie da spokoju ani Ukrainie, ani w ogóle innym państwom regionu. Ale przede wszystkim będzie atakować Ukrainę, bo cała obecna mitologia państwowa i propaganda jest o to oparta i oni z tego nie zrezygnują.
Putin, na swojej kilkugodzinnej konferencji prasowej pod koniec 2024 roku to potwierdził - ich cele nie zmieniły się po trzech latach inwazji, a kontrolowanie Kijowa wciąż jest celem strategicznym. Nie ma tam mowy o zwróceniu okupowanych terytoriów.
Nie wolno też zapominać, że przecież są gigantyczne tereny okupowane przez Rosję i jakiekolwiek zawieszenie konfliktu to jest pozostawienie ich tam jako zakładników, co nie wchodzi w grę i nigdy nie powinno wchodzić w grę. Tym bardziej, że wiemy jaki spotkał los ludność pod rosyjską okupacją, wiemy co działo się po 2014 roku na terenach okupowanego Krymu czy obwodu ługańskiego i donieckiego.

Bo dopóki istnieje Federacja Rosyjska w takiej formie nie jest możliwy powrót okupowanych terytoriów w granice Ukrainy - i chyba już nikt nie ma co do tego wątpliwości ?
Wszyscy mają świadomość, że sytuacja ukraińskiej armii a także skala pomocy, jaka dociera do walczących żołnierzy, jest za mała w starciu z tak potężnym wrogiem. Z trudem utrzymywana jest linia frontu, a co dopiero mówić o powrocie tych terenów. I tej nadziei jest coraz mniej z każdym tygodniem. I to jest szczególnie tragiczne w sytuacji żołnierzy, pochodzących z okupowanych terytoriów, którzy poszli walczyć o odzyskanie swoich domów. Nie wyobrażają sobie z tego po prostu zrezygnować. Ale mówimy też o miejscach, za które zginęli ich przyjaciele - i teraz ma się okazać, że zginęli na marne? To niesamowicie ponury obraz. Do tego dominującą myślą jest to, że jakiekolwiek porozumienia z Rosją skończą się fatalnie, bo nie można ufać Rosji. Rosja już to wielokrotnie pokazała, nawet w kontekście porozumień mińskich, o których opowiadałam. Nikt nie ma złudzeń, że te porozumienia nie mają wartości. Rosja może się zatrzymać, ale to nie znaczy, że skończy wojnę.
A co mówią o tym twoi znajomi, żołnierze? Jak ich morale?
Dokładnie to, że nie mają złudzeń. Każdy z moich znajomych ma świadomość, że czeka nas jeszcze wiele lat wojny, być może z przerwami i zawieszeniem broni, ale to będzie wiele lat wojny, w której będzie jeszcze bardzo wiele ofiar. Żołnierze często mówią o tym, że Rosja wykorzysta każdą najmniejszą przerwę na to, by odbudować swoje siły i potem zaatakować ze wzmożoną siłą. Ukraina walczy o przetrwanie z wrogiem, który nikogo nie oszczędza i z którym na nic nie da się umówić. Cały czas mamy przecież do czynienia z mordowaniem jeńców w okrutny sposób - rozstrzeliwanie, odcinanie głów. Większość moich znajomych mówi, że nie ma tu złotego środka. Po prostu trzeba robić wszystko, żeby ich powstrzymać i dołożyć wszelkich sił, żeby nie posunęli się dalej.
Rosja każdego dnia posuwa się dalej i kto ma Rosję powstrzymać, jeśli otwarcie mówi się, że ludzie na froncie “się kończą”?
Jeżeli chodzi o moich znajomych z poprzednich lat wojny, których poznałam przez wojną pełnowymiarową, to faktycznie ja mam już więcej poległych znajomych, niż żywych. I sytuacja armii, szczególnie sytuacja oddziałów piechoty, jest w tej chwili fatalna. I jeśli nic się nie zmieni to będzie coraz gorzej. Kiedy mówię, że coś miałoby się zmieniać, to mam oczywiście na myśli masową mobilizację. Na froncie, przede wszystkim, nie wystarcza ludzi, bo straty są gigantyczne, a ludzi z doświadczeniem jest coraz mniej. A oni są najcenniejsi. Zaczyna brakować ludzi, którzy są specjalistami w różnych kwestiach związanych z walką, na przykład pilotów. A armia nie nadąża z naborem nowych rekrutów, żeby te pustki wypełnić. Ja sama wielokrotnie spotkałam się z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości u wojskowych, którzy walczą od dziesięciu lat, którzy zrezygnowali kompletnie z swojego życia osobistego, zrezygnowali z siebie, a z drugiej strony mamy gigantyczną ilość Ukraińców, którzy uciekli za granicę, gigantyczną ilość Ukraińców, którzy siedzą w miastach takich jak Kijów czy Odessa i mają nadzieję, że ich to nie będzie dotyczyć. Mają nadzieję, że zginie ktoś inny, że oni iść na wojnę nie będą musieli. Na zasadzie: dalej, chłopcy, załatwcie sprawę, a my sobie tutaj posiedzimy, poczekamy. Jeden z moich przyjaciół, który na froncie jest od czasów Majdanu, szczerze powiedział mi kilka dni temu: ty się dziwisz, że ja nawet podczas przepustki nie chcę mieć do czynienia z żadnymi cywilnymi? Że nawet nie chodzę do żadnego baru, z nikim nie rozmawiam? Czuję nienawiść, bo rozumiem, że oni sobie tu zostaną, a ja nie. Bo nie ma w ogóle rozmowy o demobilizacji, o tym, że przez dziesięć lat pełnoskalowej wojny walczą ci sami ludzie. A mobilizacja to kolejny front. Ukraiński internet jest wypełniony milionami fejków, pod którymi rosyjskie boty piszą komentarze, że pracownicy mobilizacyjnych centr to mordercy, a mobilizacja to łamanie praw człowieka. To eskaluje polaryzację w społeczeństwie. Dochodzi do napaści na pracowników TCK, do podpaleń, a niedawno nawet i do morderstwa. Okazuje się, że ofiarą był weteran, który walczył w Bachmucie, był ciężko ranny w Lesie Serebriańskim, co go wyłączyło z walki. I został zamordowany, w biały dzień. Pod informacją w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się komentarze atakujące wojskowych, mobilizację, TCK, nazywając ją, na przykład, zbrodniczą organizacją. Ta sytuacja wzbudziła w wielu moich znajomych wściekłość. Nic się nie zmieni, dopóki ci cywile nie zobaczą, czym jest rosyjska armia. Mało się mówi o tym, że ci, którzy trafiają pod okupację, są siłą wcielani do rosyjskiej armii. Ale tam nikt nie pyta, nie czeka na uzasadnienia, nie można się temu w żaden sposób sprzeciwić. I jeśli dla kogoś w tej chwili lepiej jest siedzieć sobie w spokoju i czekać, mieć nadzieję, że ktoś inny załatwi za nich ten “problem”, to potem może się okazać, że za jakiś czas pod ich drzwi zawita rosyjska armia, a im przyjdzie walczyć na tej samej wojnie, ale po drugiej stronie - przeciwko swojemu państwu.


Zakładnicy polityki Trumpa: czego się boją Ukraińcy w USA i Kanadzie
W ostatnich dniach stycznia amerykańska Służba ds. Obywatelstwa i Imigracji ogłosiła zawieszenie programu Zjednoczeni dla Ukrainy (U4U) – dla Ukraińców uciekających przed wojną do USA. W pierwszym dniu swojej prezydentury Donald Trump polecił sekretarzowi bezpieczeństwa wewnętrznego dostosowanie programów azylowych dla osób przybywających do USA i wstrzymanie tych, które „są sprzeczne z amerykańską polityką”.
Ludzie, którzy mieli już bilety lotnicze i przygotowywali się do skorzystania z tego programu, musieli zawrócić – niektórzy dosłownie prosto z samolotu.
Znowu niepewność
Ukraińscy uchodźcy przebywający w Stanach Zjednoczonych byli przekonani, że zmiany nie będą miały na nich wpływu – że trzeba tylko trochę dłużej poczekać. Ale zmiany już wpływają na ich życie.
Mariana Kłymenko z Charkowa mieszka w Illinois z mężem i dwójką dzieci od lutego 2023 roku. Od razu zastrzega: jej mąż wyjechał z Ukrainy legalnie, a ona sama jest niepełnosprawna od 26 lat. Decyzja o przeprowadzce została podjęta ze względu na stan zdrowia ich najmłodszego dziecka:
– Z powodu stresu związanego z ostrzałem i wybuchami, gdy chowaliśmy się w piwnicy, zaczęła mieć ataki padaczki. Lekarz powiedział, że musimy dbać o jej stan psychoemocjonalny – „tak, jakby była z kryształu”.

Na początku przenosili się z miasta do miasta, mieszkali w obwodzie połtawskim i lwowskim. Trudno było znaleźć mieszkanie i pracę. W końcu dawny kolega z klasy zaproponował, że zasponsoruje ich i przeprowadzą się do Stanów Zjednoczonych w ramach tzw. humanitarian parole, czyli tymczasowego zezwolenia na wjazd do kraju na określonych zasadach. Postanowili zaryzykować.
W Stanach są od prawie dwóch lat. Córka czuje się już dobrze i nauczyła się języka. Syn ukończył szkołę i pierwszy w rodzinie znalazł pracę jako instruktor jazdy, zaczął też studia. Mariana i jej mąż przeszli trudną drogę integracji:
– W Ukrainie pracowałam jako dyrektorka ds. zasobów ludzkich. A tutaj musiałam iść do fabryki, jednocześnie ucząc się języka – by mieć cień nadziei na odzyskanie dawnego statusu. Półtora roku później poszłam do pracy w biurze firmy ubezpieczeniowej.
Wszystko zmienił tzw. dekret o pauzie w programie United for Ukraine (U4U). Aby przedłużyć swój pobyt w ramach tego programu, Ukraińcy muszą co dwa lata składać wniosek o re-parol, czyli o kolejne tymczasowe zezwolenie. A ponieważ program ten jest teraz zamrożony, rodzina Mariany nie kwalifikuje się do oficjalnego zatrudnienia. Próbują uzyskać work permit, czyli zezwolenie na pracę, ale ta opcja też jest zamrożona.
Co więc można zrobić w tej sytuacji? „Nie możemy udzielić ci odpowiedzi ‘tak’ lub ‘nie’ na pytanie, czy możesz pracować, gdy twoje dokumenty są przetwarzane. Niech twój kierownik podejmie decyzję” – mówią Marianie urzędnicy imigracyjni w rozmowach telefonicznych. A kierownik powiedział: „Boję się, że będziesz miała problemy z legalizacją, a ja będę miał problemy z moim biznesem”.
Na to, że pracodawcy będą wysyłać listy do służb migracyjnych z prośbą o przyspieszenie rozpatrywania spraw ich pracowników, liczą teraz tysiące Ukraińców w USA

– Tylko na początku było pewne wsparcie ze strony amerykańskiego rządu, ale przez długi czas wszystkie wydatki ponosiliśmy sami. Wynajem mieszkania, ubezpieczenie zdrowotne, program pozaszkolny dla naszej córki, artykuły spożywcze, benzyna – nic nie jest za darmo, a kwoty są astronomiczne. Oszczędności, które długo gromadziliśmy, wystarczy na maksymalnie dwa miesiące. Co dalej? Nie wiadomo – mówi Mariana.
Żniwa dla oszustów
Na nową sytuację pierwsi zareagowali tak zwani prawnicy migracyjni. Zaczęli straszyć bezpaństwowców w mediach społecznościowych: „Możesz zostać deportowany, wywieziony do innego kraju wbrew swojej woli”. Istnieje też wiele manipulacji wokół kwestii odbierania dzieci rodzinom, które utraciły prawo do legalnego pobytu – pojawiają się apele o pilne udzielenie pełnomocnictwa komuś, kto ma obywatelstwo i mógłby się takim dzieckiem zająć. Te usługi są oczywiście bardzo kosztowne.
Ludzie boją się również problemów finansowych: wielu ma umowy najmu mieszkań. Jeśli opuścisz takie mieszkanie wcześniej, musisz zapłacić grzywnę i kilkumiesięczny czynsz. Do tego dochodzą długi za usługi medyczne i strach przed przed rozdzieleniem rodziny – gdy jeden jej z członków ma już prawo do pozostania w kraju przez długi czas (na przykład kobieta rozpoczęła studia i ma wizę studencką, a jej mąż i dzieci mają status uchodźców).
W celu obrony swoich praw Ukraińcy utworzyli grupę inicjatywną. Sestry rozmawiały z jednym z członków tej grupy, który prosi o anonimowość:
– W naszym kraju byliśmy „poza polityką”, a teraz musimy sobie z nią radzić tutaj – mówi.
Grupa posiada listę wszystkich kongresmenów z krótkim opisem ich stosunku do Ukrainy, ich publicznych wypowiedzi na temat wojny, pomocy uchodźcom i statusu Ukraińców. Bada też, jak działa system petycji i odwołań elektronicznych, i tworzy listy organizacji praw człowieka oraz Kościołów chrześcijańskich.
„Kongresman Mark Amodei jest ‘paciorkiem’, często w wypowiedziach popierał Ukrainę, był w Ukrainie, jest prawnikiem” – pisze grupa. Poniżej znajduje się lista namiarów, dzięki którym można się z nim skontaktować, np. napisać z prośbą o interwencję.
– Wiadomo też, że bliscy niektórych kongresmenów również byli imigrantami. Jest jednak mało prawdopodobne, że odwołanie się do tego przyniesie jakiś skutek – mówi mój rozmówca.
Zauważyliśmy już, że najgorsze nastawienie do ukraińskich uchodźców mają ci Ukraińcy, którzy przybyli do USA wcześniej. Uważają, że nam jest tu łatwiej niż im
– Większą nadzieję pokładamy w elektronicznych petycjach, mediach i nagłaśnianiu sprawy – zaznacza. – USA to wciąż demokracja, a jej prawa prędzej czy później powinny zadziałać.
W mediach społecznościowych pojawia się wiele informacji o nalotach urzędników imigracyjnych na fabryki, ulice i miejsca wypoczynku, podczas których sprawdzane są dokumenty i zatrzymywane osoby niepotrafiące udowodnić swojego legalnego statusu. Ludzie ostrzegają się nawzajem o takich akcjach.

Wszystko to tworzy napięcia podobne do tych w Ukrainie w lutym 2022 roku.
– Tak jak wtedy mam teraz jedną myśl: czy to się dzieje naprawdę? Czy to możliwe w XXI wieku? – zastanawia się Mariana Kłymenko.
Rozumie, dlaczego Stany Zjednoczone chcą uporządkować sprawy związane z nielegalnymi migrantami.
Migracja stała się całym przemysłem przestępczym: ludzie kupują fałszywe prawa jazdy, fałszywe numery ubezpieczenia społecznego i z tymi dokumentami ubiegają się nawet o przyjęcie na studia
Mariana uważa jednak, że nowa polityka migracyjna jest niesprawiedliwa wobec tych, którzy skorzystali z oficjalnego zaproszenia, pracują legalnie i płacą podatki – a teraz są niepewni swojego losu.
Euforii już nie ma
Nastroje Ukraińców w Stanach Zjednoczonych są zróżnicowane. Ci, którym udało się zaktualizować swoje dokumenty, reagują spokojniej i wierzą, że wkrótce sytuacja się poprawi.
Wiele zależy również od tego, czy mieszkasz w stanie „czerwonym” (zdominowanym przez zwolenników Partii Republikańskiej), czy „niebieskim” (zdominowanym przez zwolenników Partii Demokratycznej).
– Specjalnie wybraliśmy stan demokratyczny, mieszkamy w Kalifornii – mówi 41-letnia Anna, matka dwóch córek. – Bałam się, że w konserwatywnym stanie będziemy czuć się niekomfortowo z powodu ograniczeń praw kobiet czy negatywnego nastawienia do migrantów, podsycanego w mediach społecznościowych.
Według niej depresyjne nastroje panują obecnie także wśród Amerykanów o liberalnych poglądach, którzy obawiają się, że także ich prawa zostaną ograniczone
Przeraża ich, że Trumpa poparły osoby, które mają duży wpływ na opinię publiczną: Mark Zuckerberg, właściciel Meta, Elon Musk, właściciel sieci X, i Jeff Bezos, właściciel „Washington Post”.
– Mieszkamy w Karolinie Północnej od 2023 roku – mówi Tetiana, moja kolejna rozmówczyni. – Tradycyjnie przeważają tu zwolennicy Republikanów, ale młodzi ludzie w dużych miastach zaczynają skłaniać się ku Partii Demokratycznej. Wszyscy tutaj mieli dość pozytywne nastawienie do Ukraińców, ale po przejściu niszczycielskiego huraganu Helena w mediach społecznościowych szybko rozprzestrzeniła się narracja, że „miliardy dolarów wydano na Ukrainę, a my sami ich potrzebujemy”. To wpłynęło na nastroje i wyniki wyborów. To był jeden z kluczowych stanów, który dał przewagę Trumpowi.

Tetiana mówi, że niektórzy jej demokratyczni przyjaciele myślą nawet o wyprowadzce za granicę. Z kolei zwolennicy Republikanów mają zróżnicowane podejście do nowej polityki USA. Niektórzy postrzegają Trumpa jako silnego przywódcę, który może naprawić system. Inni widzą w nim reprezentanta wartości odmiennych od tych wyznawanych przez Demokratów. Wśród jednych i drugich nie ma już jednak euforii.
Wydaje się, że system kontroli i równowagi, z którego Amerykanie byli tak dumni, w pewnym momencie przestał działać
Jak kupić dom w Kanadzie?
Przed rozmowami z Ukraińcami w USA rodacy mieszkający w Kanadzie doradzili mi sprawdzenie, jakie tematy są omawiane w lokalnych anglojęzycznych grupach w mediach społecznościowych. Jedna z największych takich grup zamieściła link do cyfrowego zegara „odliczającego czas prezydentury Trumpa”.
Opis jest humorystyczny: „Ten zegar to nie tylko czasomierz. To symbol odporności, wytrwałości i nieuchronności zmian dla każdego, kto może czuć się niepewnie lub sfrustrowany w tym okresie. Z każdą mijającą chwilą przypomina nam, że czas płynie. Gdy demokracja wydaje się nadwyrężona, gdy pojawiają się wątpliwości co do przyszłości, po prostu spójrz na ten zegar. Odliczanie trwa, stale zbliżamy się do nowego rozdziału i nowego początku”.
– Takiego humoru jest sporo, mówi Rodion Szub. – Ludzie nie wierzą, że na kontynencie mogłoby dojść do wojny czy próby siłowego przejęcia Kanady przez Stany Zjednoczone. Żartują, że łatwiej byłoby przyłączyć demokratyczne stany do Kanady niż Kanadę do Stanów Zjednoczonych, bo wielu Amerykanie nawet nie wie, gdzie Kanada leży. A najczęstszą frazą wpisywaną w Google w USA jest: „Jak kupić dom w Kanadzie?”.

Jednak ten humor przypomina Rodionowi nastrój wyparcia i zaprzeczenia, który panował w Ukrainie w przededniu inwazji. Wtedy ludzie też nie chcieli uwierzyć w złe intencje swoich sąsiadów.
– Mieszkam w Montrealu, w Quebecu. Istnieją tu pewne niuanse związane z separatyzmem i kwestiami językowymi – zaznacza Rodion. – Nie spotkałem jednak ani jednej osoby, która byłaby podekscytowana pomysłami Trumpa, by uczynić Kanadę 51. stanem USA – chociaż wielu przyznaje, że będzie presja ekonomiczna i administracyjna. Zarazem są tu też ludzie, którzy lubią Trumpa.
– Dla większości on jest antybohaterem – podkreśla Tetiana Terentiewa, która przeprowadziła się do Kanady po wybuchu wojny ze swoim tureckim mężem i małą córką.
Mówi, że kanadyjscy politycy wzywają do bojkotu amerykańskich towarów, a ludzie to robią. Bo nikt nie chce mieszkać w USA
Panujące w Kanadzie porządki: skoncentrowanie na człowieku, wielokulturowość, szacunek dla przyrody, sprawiedliwość społeczna – odpowiadają ludziom, którzy żyją w tym kraju.
Rodion potwierdza, że zostanie nielegalnym imigrantem w Kanadzie jest niemal niemożliwe. Kanadyjczycy mają inne niż Amerykanie podejście do polityki migracyjnej, choć ostatnio zasady stały się tu bardziej rygorystyczne, co ma związek z pandemią COVID i kryzysem mieszkaniowym. W kraju brakuje mieszkań dla nowych mieszkańców, a ceny tych, które pozostają dostępne, są niebotyczne. Mieszkanie może kosztować 600-700 tysięcy dolarów, dom 4-5 milionów.
Wszyscy moi rozmówcy zgadzają się co do tego, że ich marzenie o spokoju za oceanem okazało się iluzją. Chwieje się stary świat, do którego byliśmy przyzwyczajeni. I może się okazać, że dla Ukraińców jednym z najbardziej stabilnych miejsc na tym świecie będzie Ukraina.


Jak Vitsche Berlin walczy z rosyjską propagandą w Niemczech
Vitsche Berlin to organizacja aktywistów ukraińskiej diaspory, która narodziła się w Berlinie na kilka miesięcy przed inwazją. Założyło ją piętnaścioro Ukraińców, a dziś należą do niej już setki wolontariuszy. Zorganizowała setki demonstracji i wydarzeń kulturalnych. Jednym z głównych jej zadań jest informowanie niemieckiego społeczeństwa o sytuacji w Ukrainie i walka z rosyjskimi kłamstwami.
Rozmawiamy z Władysławą Worobjową i Kateryną Tarabukiną, współzałożycielkami Vitsche Berlin.

Daj się poznać
Ksenia Minczuk: – Jak Vitsche walczy z rosyjską propagandą w Niemczech? Jak to wszystko się zaczęło?
Kateryna Tarabukina: – Niemcy są jednym z najbardziej zainfekowanych rosyjską propagandą krajów w Europie. I jest tam ogromny deficyt doświadczenia w radzeniu sobie z tą propagandą. Pod tym względem to prawdziwy ugór.
Przez wiele lat w Berlinie nie było aktywnej masowej społeczności ukraińskiej. Bądźmy szczerzy: nie było o nas głośno. Owszem, było sporo wolontariatu skupionego wokół ukraińskiej Cerkwi, Płastu [największa ukraińska organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży red.], drobnych wydarzeń kulturalnych, pokazów filmowych, była ukraińska szkoła wieczorowa, było ukraińskie radio itp.
Ale naprawdę głośna była „społeczność rosyjskojęzyczna” lub stara emigracja sowiecka, gdzie wszystko łączyło się w „podmuch homosowietyzmu”
W Berlinie jest duża ukraińska diaspora. Istnieje ogromna, wspaniała siła, która zorganizowała Euromajdan w Berlinie w 2014 r., a potem rozrosła się do ogromnej akcji pomocy dla frontu. Nowa emigracja z Ukrainy, z lat 2014-2018, która składała się głównie z klasy kreatywnej i przedstawicieli branży IT, skierowała się w stronę wielokulturowej społeczności anglojęzycznej. To inni ludzie, inne pokolenie, a jest ich wielu. Tyle że nie oni zawsze byli zaangażowani w procesy tworzenia nowej ukraińskiej społeczności – każdy tkwił w swojej bańce. Nam udało się sprawić, że z nich wyszli.
Władysława Worobjowa: – 31 stycznia 2022 roku, jeszcze przed inwazją, zorganizowaliśmy pierwszą demonstrację. Nie nazywaliśmy się jeszcze Vitsche, ale już zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to stowarzyszenie ludzi, którzy będą robić rzeczy ukraińskie i o Ukrainie.
Zebraliśmy się jako ukraiński hub, omówiliśmy projekty, które już zrealizowaliśmy, i zaplanowaliśmy nowe. Chcieliśmy stworzyć odrębną, niezależną społeczność ukraińską.
Pierwszego dnia wielkiej wojny zorganizowaliśmy demonstrację, która trwała 12 godzin. Dziesiątki tysięcy ludzi wyszło na ulice

Kateryna Tarabukina: – Na demonstracjach Ukraińcy gromadzili się nie tylko po to, by wyrazić siebie, ale także by krzyczeć, przytulać się i płakać. Po części to był sposób na uzdrowienie. Jednak konieczne było zorganizowanie demonstracji nie tylko dla Ukraińców; musieliśmy zaangażować obcokrajowców. Stanęliśmy przed pytaniem, kogo zapraszać na wiece jako mówców. Jak sprawić, by obcokrajowcy również byli tym zainteresowani? Zaczęliśmy wykorzystywać naszą wiedzę o sztuce. W końcu prawie wszyscy w zespole mamy doświadczenie w zarządzaniu kulturą.
Interesuje nas na przykład organizowanie rezydencji – akademii dla młodych naukowców i historyków, organizowanie dla nich wykładów i rozmawianie o propagandzie w narracji historycznej o II wojnie światowej.
Albo zapraszanie artystów na performance w dawnej fabryce, w której Niemcy zmuszali ukraińskie kobiety i dzieci do pracy
Władysława Worobjowa: – Dyrektorka Instytutu Pileckiego powiedziała nam na demonstracji: „Nie spotykajmy się ‘w przesionku ukraińskiego baru’. Damy wam dwa piętra”.
I tak otrzymaliśmy własną przestrzeń, w której ludzie pisali wiadomości, komunikaty prasowe, artykuły, manifesty na demonstracje, rejestrowali się, szukali sposobów ewakuacji z zagrożonych terenów, dostarczania pomocy humanitarnej itp. Inni ludzie to wszystko pakowali i przewozili.
W ciągu prawie 3 lat naszego istnienia budowaliśmy system krok po kroku. Teraz zamiast 50 wolontariuszy mamy 250.

Wojna „z jakiegoś powodu”
Jak udało się wam wpłynąć na niemieckie instytucje państwowe? Czy od razu włączyły się do pomocy?
Kateryna Tarabukina: – Przez pierwsze dwa tygodnie, a nawet więcej, Senat Berlina nie zrobił dla ukraińskich uchodźców nic. Organizacja wolontariuszy „Berlin Arrivals” pracowała na wszystkich lokalnych dworcach kolejowych. Lokalne władze przygotowywały lotnisko Tegel na przyjęcie Ukraińców uciekających przed wojną. A „namiot od państwa” pojawił się dopiero miesiąc po rozpoczęciu inwazji.
Jak można było zbudować system przyjmowania uchodźców, skoro miasto nie angażowało się w ich przyjmowanie, a zasady wjazdu, rejestracji i szukania schronienia zmieniały się z godziny na godzinę?
Nasza organizacja opracowywała i drukowała ulotki informacyjne, dopóki miasto nie zaczęło pracować na pełnych obrotach. Na nawiązywaniu kontaktów z niemieckimi organizacjami spędziłam dużo czasu. Wysłaliśmy naszego przedstawiciela do centrum kryzysowego, by rozmawiać o potrzebach ukraińskich uchodźców. Bo oni nic nie robili.
Nie od razu też postrzegano nas jako poważną organizację – głównie z powodu stereotypów, że jesteśmy zbyt emocjonalni, zbyt młodzi. A także dlatego, że w zasadzie nikt wtedy nie wiedział, kim są Ukraińcy
Niemcy byli sceptyczni. Rosyjska propaganda zrobiła wiele, by obrazy „nazistowskich zwolenników Bandery” czy „ukraińskich kobiet, których celem jest poślubienie niemieckiego mężczyzny” silnie zakorzeniły się w umysłach wielu osób.
Do tego dochodził całkowity brak zrozumienia tego, co działo się w tym czasie w Ukrainie. A także powszechne przekonanie, że jeden z największych partnerów gospodarczych Niemiec prowadził brutalną wojnę ze swoim sąsiadem „z jakiegoś powodu”. Szok, stres, strach, nieufność – przede wszystkim dla nas, bo trudno tak od razu przyznać, że popełniło się błąd wobec partnera.
W końcu musieli nauczyć się z nami liczyć, bo na każde ich nieporadne oświadczenie odpowiadaliśmy oficjalnym apelem, a potem demonstracją. Zdali sobie sprawę, że się od nas nie uwolnią.

Władysława Worobjowa: – Wielu Niemców nie ma pojęcia o podmiotowości Ukrainy, a ich znajomość historii jest bardzo słaba. Zwykle myślą, że po rozpadzie ZSRR wszystkie kraje, które były jego częścią, w jakiś sposób stały się Rosją. I wtedy pojawiamy się my, przychodzimy na spotkania, sugerujemy, że nie robią wystarczająco dużo. Jesteśmy inteligentni, bystrzy, aktywni i domagamy się prawa głosu. Bo Ukraińcy potrzebują pomocy, a my wiemy, jak pomóc.
Teraz jako administratorka mediów widzę, ile maili otrzymujemy od różnych organizacji, w tym politycznych, z prośbą o współpracę. Oznacza to, że możemy już mówić o Ukrainie na dużych scenach ukraińskim głosem. To bardzo ważne. Osiągnięcie tego zajęło nam jednak od półtora do dwóch lat. Chciałabym, żeby to nie trwało tak długo, ale jest, jak jest.
Fundraising też jest już teraz na innym poziomie. Co ciekawe, to my uświadomiliśmy Niemcom, czym jest bank przekazów pieniężnych. W Ukrainie wszyscy wiedzą, co to znaczy otworzyć bank i rozbić bank, ale w Europie nikt o tym nie wiedział. Wyjaśniliśmy to i teraz Niemcy z tego korzystają.
Przez dwa i pół roku organizowaliśmy demonstracje prawie co tydzień. W sumie przeprowadziliśmy ich ponad sto
Potem zdaliśmy sobie sprawę, że demonstracje nie są już tak ważne, jak na początku. Przerzuciliśmy się więc na większe projekty. Jednym z nich była konferencja „Truth to Justice”, poświęcona przeciwdziałaniu dezinformacji, którą zorganizowaliśmy 7 grudnia 2024 roku. Bezpośrednio wzięło w niej udział około 200 uczestników, a tysiące innych online.

Kateryna Tarabukina: – Naszym zadaniem było nie tylko pokazanie w Niemczech, że rosyjska propaganda jest katastrofą, ale także jak ta propaganda działa w innych krajach. Pokazaliśmy, jak ona działa w Ukrainie, Mołdawii, Syrii i krajach afrykańskich.
Zrobiliśmy to w sposób, w jaki robimy wszystko: poprzez sztukę, badania, głębokie zanurzenie. Niemcy nigdy dotąd nie widziały konferencji na temat propagandy, na którą zostaliby zaproszeni dziennikarze z całego świata. I dlatego to zadziałało.
Myślę też, że bardzo ważne są organizowane przez nas spotkania między szefami niemieckich instytucji a ukraińskimi artystami. Po serii takich spotkań narodziło się wiele inicjatyw współpracy, np. Filharmonia Berlińska pomogła sprowadzić muzyków z Filharmonii w Odessie.
Przebić się przez wrogie narracje
Dlaczego rosyjska propaganda jest tak skuteczna w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że po II wojnie światowej powstała gruba warstwa narracji służącej zniekształcaniu obrazu historycznych wydarzeń. Bliżej lat 70. w Niemczech Zachodnich pojawiła się idea, że „w 1945 r. Niemcy zostały wyzwolone od nazizmu”. Miało to złagodzić powojenne napięcie, ale w tej narracji głównym wyzwolicielem był tradycyjny „niebieskooki Wańka, rosyjski żołnierz”.
W ten sposób wszystkie laury za walkę z nazizmem przypadły Moskwie – wraz z tym mitycznym, hałaśliwym koktajlem mentalnym winy i wdzięczności. To część złożonego procesu relacji między Bonn a Moskwą, który znamy jako Ostpolitik
Bez względu na to, jaki okres stosunków Rosji z Niemcami wziąć pod uwagę, zawsze istniała rosyjska propaganda i wpływy. Zajmuję się tematem pamięci od 12 lat, a przez ostatnie 6-7 lat zajmowałam się niemiecką kulturą pamięci. Taka ankieta: „Jaka nazwa przychodzi ci na myśl, gdy słyszysz: ‘wolność’?”. I co odpowiedziała większość Niemców? Gorbaczow! Wyobrażasz to sobie? Owszem, to nie jest propaganda, ale to tworzenie mitów historycznych i dowód niewiedzy na temat ZSRR. Tę różnicę również należy zrozumieć.
Kiedy Rosja rozpoczęła ataki propagandowe przeciwko Ukraińcom w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Intensywne ataki zaczęły się w 2014 roku: Majdan, Krym, Donbas... Ta propaganda nie słabła nawet podczas pandemii. Kiedy pojawił się Telegram, zaczęła się wlewać jeszcze mocniej. Do tego doszły powiązania instytucjonalne, „wielka rosyjska kultura”, festiwale literackie, opera i balet, Rosyjski Dom na Friedrichstrasse, marka „rosyjskiej awangardy” (zawłaszczona przez Rosjan w całym byłym Związku Radzieckim). I oczywiście „kultura bez polityki”.

Jakie są dziś najczęstsze narracje rosyjskiej propagandy w Niemczech?
Kateryna Tarabukina: – Po pierwsze: „Ukraińcy są najbardziej uprzywilejowanymi uchodźcami”, „mają więcej praw i przywilejów”. Nawiasem mówiąc, na naszej konferencji pojawił się obiekt artystyczny ukraińskiego duetu artystycznego Fantastic little splash, który po naciśnięciu przedstawiał popularne narracje rosyjskiej propagandy.
Wśród powszechnych narracji są także: „Ukraińcy, którzy wyjechali z powodu wojny, nie chcą pracować”, „Ukraina jest totalitarnym, skorumpowanym państwem” i oczywiście: „ukraińskie kobiety to prostytutki”. Ta ostatnia jest zresztą częścią niezbadanego tematu stosunku Niemców do Ukraińców, Polaków i Białorusinów. Idea, że kobiety tych narodowości są „mięsem, które powinno pracować, gotować i służyć” dominującej rasie, została zakorzeniona jeszcze podczas II wojny światowej. Rosja oczywiście to podsyca.
No i jest narracja, że „w Ukrainie nie ma wojny”.
Jak Vitsche temu przeciwdziała?
Kateryna Tarabukina: – Najlepszym sposobem walki z dezinformacją jest informacja. Naszym zadaniem jest współpraca z intelektualistami i naukowcami, którzy wpływają na procesy w Niemczech, by budować ukraińską podmiotowość. Upewnianie się, że Ukraina jest postrzegana jako nowoczesny, europejski kraj, mówienie światu, o co chodzi w tej wojnie na pełną skalę, która trwa od trzech lat. Praca z narracjami, dostarczanie prawdziwych informacji w postaci produktu (firma medialna, wystawa, konferencja, rezydencja itp.) w odpowiedzi na każdą dezinformację.
W niemieckim systemie aby ukształtować jakąś wiedzę wśród społeczeństwa lub przekazać informacje, musisz mówić o tym przez co najmniej 2 lata. Przetestowaliśmy to na sobie
Serafima Brig, nasza kuratorka, dwa razy w roku organizuje ogromny festiwal Ukrainian Sound Garden, który latem z łatwością gromadzi kilka tysięcy osób. Przełamuje mit, że Ukraina nie istnieje, że nie ma własnej kultury, że jest krajem „dzikiego Wschodu”, gdzie nie rozwija się ani kultura klasyczna, ani nowoczesna.
Bardzo ważne jest, aby nie tylko prezentować ukraińską kulturę, ale też współpracować z lokalną społecznością twórczą. By przełamać stereotyp, że jedyną rzeczą, którą Ukraińcy mogą być zainteresowani, jest produkt kulturalny o wojnie.

Problem polega na tym, że obecnie jest o wiele więcej leniwych ludzi, którzy skłaniają się ku rosyjskiemu imperializmowi lub jakiemukolwiek spiskowemu błotu, niż tych, którzy chcą zrozumieć. Wspieranie krytycznego myślenia to złożony proces, więc naszym celem jest zwrócenie większej uwagi na projekty na platformach, na których obecni są młodzi mieszkańcy Niemiec. Chcemy dotrzeć do tej niezwykle trudnej publiczności, w której nie ma normalnego rozumienia historii swojego kraju, nie mówiąc już o wpływie na nią rosyjskiej propagandy i obfitości tej propagandy na platformach internetowych.
Czy Berlin jest zmęczony Ukraińcami i ich aktywizmem?
Kateryna Tarabukina: – Niemcy są zmęczone wszystkim i zawsze. Ale powiem jedno: nie jesteśmy tym zainteresowani. Niemcy stoją w obliczu bardzo trudnego czasu: wyborów 23 lutego. Może to nimi wstrząśnie, a może nie. W każdym razie nikt nie jest zmęczony tak jak Ukraińcy.
Nie ma wyboru – ani dla nich, ani dla nas. Musimy się trzymać, iść naprzód i ciężko pracować, by przezwyciężyć wszelkie nieporozumienia. Musimy upewnić się, że niemiecka pomoc i ukraińska współpraca między sektorem publicznym i państwowym nie są traktowane jak coś oczywistego. Chcemy, by Ukraina była traktowana poważnie, a nie jak coś, co pozbawiło niemieckie firmy taniego rosyjskiego gazu.
Zdjęcia: archiwum Vitsche Berlin


Nagroda „Portrety Siostrzeństwa”: w marcu ogłosimy zwyciężczynie
Trzy lata wojny to wielki test dla wszystkich. Niektórzy są wciąż gotowi iść ramię w ramię z Ukrainą aż do zwycięstwa, inni zaczęli już wątpić, co dalej robić, jeszcze inni całkiem stracili nadzieję. Są jednak tacy, którzy nigdy nie przestają czynić dobra dla Ukrainy i całego wolnego świata. Każdego dnia tysiące Ukraińców i Polaków wnoszą nieoceniony wkład w zwycięstwo demokracji i wolności. Pomimo zmęczenia trzema latami wojny, kontynuują swoją niestrudzoną pracę na rzecz lepszej przyszłości. My, międzynarodowy magazyn Sestry.eu, opowiadamy historie niesamowitych kobiet, które każdego dnia zmieniają świat na lepsze.
W 2024 r. zespół redakcyjny Sestry.eu ustanowił specjalną nagrodę „Portrety Siostrzeństwa”. Honorujemy nią te kobiety, które poprzez swoją aktywną obywatelską postawę i gotowość do poświęceń czynią wszystko, by pomóc najbardziej potrzebującym.
<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65cc6e8f39be6e9d65fcf154_Sestry.eu_Portretysiostrzenstwa250mini.avif">"My nie konkurujemy, ale współpracujemy". Magazyn Sestry.eu ogłasza zwycięzców nagrody "Portrety Siostrzeństwa"</span>
Tegoroczna ceremonia wręczenia nagród odbędzie się 4 marca w Warszawie. Kapituła nominowała 12 kobiet. Spośród nich wyłonione zostaną laureatki nagrody „Portrety Siostrzeństwa” – Ukrainka i Polka, twarze wzajemnego wsparcia i współpracy w dialogu polsko-ukraińskim, wzory prawdziwego siostrzeństwa.
Zachęcamy również naszych czytelników do wzięcia udziału w głosowaniu i wybrania lidera, który zasługuje na specjalną nagrodę czytelników „Portrety siostrzeństwa”. Aby to zrobić wystarczy kliknąć ten link. Głosowanie potrwa do 22 lutego 2025 r.
Kapituła nagrody „Portrety Siostrzeństwa”:
- Dominika Kulczyk, przedsiębiorczyni, prezeska Kulczyk Foundation
- Agnieszka Holland, reżyserka filmowa
- Kateryna Bodnar, żona Ambasadora Ukrainy w RP
- Natalka Panczenko, liderka „Euromajdanu-Warszawa”, przewodnicząca zarządu Fundacji Stand with Ukraine
- Adriana Porowska, Ministra ds Społeczeństwa Obywatelskiego
- Myrosława Gongadze, szefowa rozgłośni Głosu Ameryki w Europie Wschodniej
- Myrosława Keryk, prezeska zarządu Fundacji Ukraiński Dom
- Bianka Zalewska, dziennikarka
- Elwira Niewiera, reżyserka filmowa
- Kateryna Głazkowa, dyrektorka wykonawcza Związku Przedsiębiorców Ukraińskich
- Joanna Mosiej, redaktorka naczelna Sestry.eu
- Maria Górska, redaktorka naczelna Slawa TV
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Polska:
Agnieszka Zach, wolontariuszka

Przed wojną pracowała jako przewodniczka w największym rezerwacie przyrody w Polsce – Biebrzańskim Parku Narodowym, wychowywała czwórkę dzieci i budowała dom. 24 lutego 2022 r. jej życie zmieniło się diametralnie. Postanowiła poświęcić się pomaganiu Ukraińcom. Udzieliła schronienia kobietom i dzieciom uciekającym przed wojną. Później zaczęła jeździć do Ukrainy jako wolontariuszka. Od trzech lat dostarcza pomoc humanitarną na linię frontu. Zawsze, bez względu na pogodę, chodzi boso, dlatego mówią na nią: „Bosonoga” albo: „Wiedźma”.
Anna Łazar, kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka
.avif)
Kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka literatury i osoba publiczna, która od wielu lat buduje mosty kulturalne między Polską a Ukrainą. Jest członkinią Archiwum Kobiet Instytutu Badań Literackich PAN oraz polskiej sekcji AICA. Ukończyła filologię ukraińską i polską oraz historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Przez siedem lat była zastępczynią dyrektora Instytutu Polskiego w Kijowie. W swoich interdyscyplinarnych projektach łączy sztukę współczesną z refleksją historyczną i społeczną. Jej tłumaczenia obejmują zarówno klasyczne, jak współczesne dzieła literatury ukraińskiej.
Anna jest również wolontariuszką. Jej działania łączą artystów, pisarzy, myślicieli z obu krajów i poszerzają kontekst kultury ukraińskiej.
Monika Andruszewska, korespondentka wojenna i wolontariuszka

Od czasu Rewolucji Godności mieszka w Ukrainie. W 2014 roku wraz z wolontariuszami udała się na Wschód. W swoich materiałach relacjonowała wszystko, co działo się na froncie. Była świadkiem walk w pobliżu lotniska w Doniecku, z narażeniem życia ewakuowała 30 Ukraińców z Irpienia pod Kijowem.
Dziś Monika aktywnie angażuje się w wolontariat i we współpracy z Centrum Lemkina w Warszawie zbiera dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy. Za swoje osiągnięcia została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi RP, Nagrodą „Stand with Ukraine” oraz Nagrodą Związku Dziennikarzy Polskich za reportaż „Bierz ciało, póki dają”, poświęconą ukraińskim matkom poszukującym synów zaginionych w czasie wojny.
Anna Dąbrowska, prezeska Stowarzyszenia Homo Faber

Anna Dąbrowska zajmuje się wpływem migracji na społeczność lokalną i jest zaangażowana w programowanie polityki integracyjnej na poziomie miasta. Współzałożycielka „Baobabu”, przestrzeni spotkań społecznościowych w Lublinie.
Olga Piasecka-Nieć, psycholożka, prezeska Fundacji "Kocham Dębniki"

Obecnie pod opieką jej fundacji znajduje się ponad 1300 ukraińskich rodzin. W lutym 2022 roku zawiesiła swoje dotychczasowe życie i karierę, by być z ukraińskimi kobietami i rodzinami szukającymi w Polsce schronienia przed wojną.
Olga stara się pomóc ukraińskim kobietom i ich dzieciom odbudować zniszczone życie. Uważa, że zdolność do przekształcenia kryzysu w siłę i rozwój zależy od sprzyjającego środowiska i wsparcia: „To, czego bardzo pragnę, to aby to doświadczenie było przekazywane dalej. I to się dzieje! Kobiety, które wracają do Ukrainy, zabierają ze sobą to, czego się tu nauczyły, wnoszą to do swojego życia i budują wokół siebie nowe społeczności”.
Anna Suska-Jakubowska

Od 2013 roku pracuje w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, gdzie koordynuje projekt mieszkań dla osób w kryzysie bezdomności. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie odpowiadała za organizację miejsc tymczasowego zakwaterowania dla uchodźców w Pensjonacie Socjalnym „Św. Łazarz” oraz koordynowała wsparcie dla rodzin uchodźczych przebywających w mieszkaniach. Aktywnie wspierała uchodźców w poszukiwaniu pracy, była ich pierwszym kontaktem z pracodawcami, a także reprezentowała ich w szkołach, urzędach, bankach i innych instytucjach. Organizowała i uczestniczyła w spotkaniach z psychologami, lekarzami pierwszego kontaktu oraz specjalistami, dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne osób dotkniętych wojną.
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Ukraina:
Julia „Tajra” Pajewska, żołnierka, ratowniczka medyczna

Zapewniała pomoc medyczną uczestnikom Rewolucji Godności. Jako szefowa ochotniczej jednostki paramedycznej „Anioły Tajry” w latach 2014-2018 prowadziła taktyczne szkolenia medyczne na linii frontu. 16 marca 2022 r., podczas obrony Mariupola, została wzięta do niewoli przez Rosjan. Zwolniona 17 czerwca 2022 r.
W 2023 r. Julia zdobyła nagrodę International Women of Courage – Departament Stanu USA przyznał jej tytuł Najodważniejszej Kobiety Świata, otrzymała też nagrodę na Igrzyskach Niepokonanych w Niemczech. Ponadto została uhonorowana odznaczeniem prezydenta Ukrainy „Za humanitarny udział w operacji antyterrorystycznej” oraz Orderem Bohatera Ludowego Ukrainy. Obecnie „Tajra” walczy w szeregach 13 Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Karta”.
Olena Apczel, reżyserka, żołnierka

Aktywistka, badaczka, performerka, reżyserka, doktorka filozofii i nauk o sztuce, wolontariuszka, kuratorka kultury i ambasadorka Ukrainy, żołnierka Gwardii Narodowej Ukrainy, ochotniczka. Brała aktywny udział w Rewolucji Godności – na kijowskim i charkowskim Majdanie. W 2021 roku kierowała działem programów społecznych w warszawskim Nowym Teatrze, i aktywnie działała w społeczności ukraińskich wolontariuszy w Polsce.
Jesienią 2022 roku przeprowadziła się do Berlina, gdzie pracowała jako współdyrektorka Theatertreffen – największego festiwalu teatralnego niemieckojęzycznego obszaru.Po prawie czterech latach życia za granicą, wróciła do domu, by dołączyć do Sił Obronnych Ukrainy.
Mariana Mamonowa, była więźniarka Kremla, psychoterapeutka, założycielka fundacji charytatywnej

Wstąpiła do wojska w 2018 roku. Tam poznała swojego przyszłego męża, członka Gwardii Narodowej. Wiosną 2022 r. jako wojskowa sanitariuszka została wzięta do niewoli, była w wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Została wymieniona zaledwie trzy dni przed terminem porodu.
Po uwolnieniu założył fundację charytatywną, by pomagać kobietom. Dziś to jej misja: „Celem naszej fundacji jest pomoc kobietom, które przeżyły niewolę. Pomoc w rehabilitacji: psychiczna, fizyczna, duchowa". Fundacja zapewnia również pomoc ciężarnym żonom żołnierzy, ciężarnym weterankom i kobietom w ciąży, które straciły mężów podczas wojny.
Olga Rudniewa, dyrektorka generalna Superhumans Center

Superhumans Center to klinika zapewniająca pomoc psychologiczną, protetykę, chirurgię rekonstrukcyjną i rehabilitację osobom dotkniętym wojną. Od pierwszych dni wojny kierowała największym centrum logistycznym w Europie – HelpUkraine Centre, stworzonym we współpracy z Nową Posztą, Rozetka i terminalem TIS.
Od 2004 r. do sierpnia 2022 r. była dyrektorką Fundacji Eleny Pinczuk i koordynatorką przestrzeni edukacji seksualnej Dialog Hub. Współzałożycielka Veteran Hub, przestrzeni zapewniającej kompleksowe usługi dla weteranów.
Pod kierownictwem Olgi zrealizowano zakrojone na szeroką skalę kampanie medialne, koncerty charytatywne Eltona Johna, Queen i Paula McCartneya. W ciągu minionych 7 lat była na listach kobiet odnoszących największe sukcesy w Ukrainie według NV i „Ukraińskiej Prawdy”. W 2024 roku Olga uznana przez BBC za jedną ze 100 najważniejszych kobiet roku.
Ołeksandra Mezinowa, dyrektorka i założycielka schroniska dla zwierząt "Sirius"

Przed wybuchem wojny schronisko „Sirius” w Fedoriwce niedaleko Kijowa było domem dla 3 500 zwierząt. Teraz jest tu ich mniej, mimo że wojsko i wolontariusze stale przywożą kolejne uratowane koty i psy. Każdego miesiąca schronisko przyjmuje około 50-60 zwierząt, wiele ze stref działań wojennych.
Ludmiła Husejnowa, działaczka na rzecz praw człowieka, szefowa organizacji pozarządowej „Dalej, siostry!”

Od początku okupacji, w 2014 r., aż do aresztowania w 2019 r. opiekowała się dziećmi z rozwiązanego sierocińca na okupowanym terytorium powiatu nowozazowskiego. Oprócz ubrań przywoziła ukraińskie książki i pocztówki z wolnego terytorium Ukrainy. Pomagała również ukraińskim wojskowym broniącym Mariupola. Podpisaną przez nich flagę zabrała na okupowane terytorium i ukryła. Rosjanom nie udało się jej znaleźć.
Po aresztowaniu w 2019 r. została przewieziona do „Izolacji”, tajnego więzienia w okupowanej przez Rosjan części Donbasu, a potem przeniesiona do donieckiego aresztu śledczego. 17 października 2022 r. zwolniono ją w ramach „wymiany kobiet”. Obecnie pracuje na rzecz ochrony praw ofiar przemocy seksualnej związanej z konfliktem zbrojnym, byłych więźniarek cywilnych i szuka możliwości wsparcia tych kobiet, które nadal są w niewoli lub pod okupacją. 6 grudnia stanęła na czele organizacji pozarządowej „Dalej, Siostry” zrzeszającej kobiety, które doświadczyły niewoli, przemocy seksualnej i tortur.
Partnerzy Nagrody „Portrety siostrzeństwa”:
- Ambasada Ukrainy w Rzeczpospolitej Polskiej
- Patronat Honorowy Prezydenta Miasta Sopot
- Kulczyk Foundation
- Przemysław Krych
- Ulatowski Family Foundation
- Federacja Przedsiębiorców Polskich
- Fundacja PKO BP
- Foundation Kredo
- Fundacja Edukacja dla Demokracji
- Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności
- Wspieramy Ukrainę
- Żabka
- YES
- Nova Post
- TVP Info
- Biełsat TV
- PAP
- Onet
- Espreso TV
- NV.ua
- New Eastern Europe
- СУП


„Dla Słowaków to, co się teraz dzieje, to katastrofa”. Jak żyje się Ukraińcom na Słowacji?
Masowe protesty na Słowacji z udziałem tysięcy osób, które nie zgadzają się z prorosyjskim kursem rządu Roberta Ficy, trafiają na pierwsze strony gazet w całej Europie. Rozpoczęły się w grudniu 2024 r., po wizycie Ficy w Moskwie, gdzie spotkał się z Putinem. Sytuacja uległa eskalacji po tym jak Kijów zakręcił kurki w rurociągu dostarczającym rosyjski gaz do Europy Środkowej. W odpowiedzi Fico skrytykował ukraiński rząd i zagroził odcięciem pomocy finansowej dla ukraińskich uchodźców.
Według Eurostatu na Słowacji przebywa ich ponad 127 000. Podobnie jak w większości innych krajów UE, Ukraińcy mają tu status ochrony tymczasowej, który daje im możliwość legalnego pobytu, dostęp do opieki zdrowotnej i rynku pracy. Sestry postanowiły sprawdzić, jak się żyje ukraińskim uchodźcom na Słowacji – pośród tych burzliwych wydarzeń politycznych i gróźb ze strony premiera.
Ludzie nie przyjeżdżają tu dla zasiłków
Ksenia Sokołowa z Kijowa przyjechała na Słowację z dwójką dzieci już w pierwszych dniach inwazji. Od tego czasu mieszka i pracuje w Bratysławie. Mówi, że w jej otoczeniu nie ma ludzi, którzy popieraliby prorosyjski kurs rządu.
– Słowacy, których znam, wspierają Ukrainę i Ukraińców – zapewnia. – To inteligentni, postępowi ludzie, którzy chcą, by kraj podążał europejską ścieżką. Dla nich to, co się teraz dzieje, to katastrofa. Jeśli chodzi o groźby rządu dotyczące ograniczenia pomocy dla uchodźców, większość Ukraińców i tak jej nie otrzymuje. Słowacja nie jest krajem, do którego ludzie przyjeżdżają po pomoc społeczną. Tutaj, jeśli chcesz przeżyć, musisz pracować.

Mimo że Ksenia przyjechała tutaj bez znajomości języka słowackiego, udało się jej znaleźć pracę:
– Jedyną przeszkodą było to, że przez dwa miesiące nie mogłam dostać miejsca dla córki w przedszkolu, bo na Słowacji to problem. Przedszkoli jest mało, a te, które istnieją, są przepełnione. Mój problem został rozwiązany dzięki wolontariuszom, którzy zorganizowali przedszkola specjalnie dla ukraińskich dzieci. I nie jest to jedyny problem, który wolontariusze pomogli rozwiązać Ukraińcom – wsparcie ze strony Słowaków było bezprecedensowe. Kiedy przekroczyłam granicę pieszo z moim ośmioletnim synem i dwuletnią córką, nieznajomi natychmiast zaoferowali mi mieszkanie w Tarnawie, którego czynsz został opłacony za rok z góry. Inni ludzie czekali już na mnie w Zwoleniu. Kilka tygodni później znalazłam mieszkanie w Bratysławie.
Na Słowacji przez dwa lata działał program rekompensat mieszkaniowych dla Ukraińców. Mogli mieszkać za darmo, a państwo zwracało właścicielom koszty wynajmu
Świadczenie dotyczyło absolutnie wszystkich ukraińskich uchodźców niezależnie od tego, czy dana osoba pracowała, czy nie. W ubiegłym roku program został ograniczony i obecnie jest dostępny tylko dla niektórych kategorii uchodźców (na przykład osób niepełnosprawnych i z grup szczególnie wrażliwych). Zniżki na czynsz są również dostępne dla Ukraińców, którzy przyjeżdżają na Słowację po raz pierwszy – program obejmuje pierwsze 120 dni pobytu (choć rekompensata przyznawana jest tylko za część czynszu).
Większość Ukraińców wynajmuje już mieszkania na własną rękę. Niełatwo je znaleźć – na Słowacji to nie ty wybierasz mieszkanie, ale jego właściciel wybiera ciebie. Popyt na mieszkania jest wysoki, a właściciele potrzebują dowodu, że jesteś wypłacalna: umowy o pracę, legalnego dochodu. Potencjalni najemcy są szczegółowo przepytywani, zwłaszcza w przypadku rodzin z małymi dziećmi.
Bo tutejsze prawo chroni dzieci przed eksmisją
Na Słowacji możesz szukać mieszkania bez pośrednika – wielu mieszkających tu ludzi nie lubi korzystać z ich usług. Ale jeśli jesteś obcokrajowcem, mogą poprosić o kaucję nie za miesiąc, ale za dwa. A jeśli masz dziecko – to za sześć. Średni koszt miesięcznego wynajmu mieszkania z jedną sypialnią w Bratysławie wynosi 550-650 euro. Mieszkania dwu- i trzypokojowe kosztują odpowiednio: 750-800 i 1000 euro miesięcznie. Znam Ukraińców, którzy mieszkają w akademikach. Gdy obowiązywał program rekompensacyjny, miejsce w pokoju kosztowało 200 euro. Teraz to dwa razy więcej.

Na Słowacji nie ma specjalnej pomocy finansowej dla uchodźców.
– Istnieją zasiłki dla bezrobotnych przyznawane osobom, które nie mają dochodów – kontynuuje Ksenia. – Jednak nie są to kwoty, z których można wyżyć. Na przykład bezrobotna matka z dwójką dzieci może otrzymać około 130 euro miesięcznie. Jednocześnie wiele produktów jest tu droższych niż w sąsiednich Czechach czy Austrii. Jeśli dziecko ma mniej niż trzy lata, płatności wyniosą do 300 euro. Kiedy skończy trzy lata, musi pójść do przedszkola, a jego mama do pracy. Ale, jak już wspomniałam, przedszkola są przepełnione i wielu osobom udaje się zapisać dziecko dopiero w wieku pięciu lat. A co z tymi dwoma latami?
Złożyłam podanie do czterdziestu przedszkoli i wszędzie je odrzucano
Problem został rozwiązany, gdy wolontariusze otworzyli przedszkole dla ukraińskich dzieci, za które płaciłam 70 euro miesięcznie. Moja córka chodziła tam przez dwa lata, a ja mogłam pracować.
Nawet nie czuję, że jestem za granicą
Pierwszym zatrudnieniem Kseni na Słowacji była praca we francuskiej firmie konsultingowej:
– Zajmowałam się rekrutacją – wyborem najlepszych konsultantów do fabryk samochodów na Słowacji, w Polsce i Czechach. Słowacja ma dobrze rozwinięty przemysł motoryzacyjny i w prawie każdej rodzinie przynajmniej jedna osoba pracuje w tej branży. Ponieważ firma była zagraniczna, nikt nie wymagał znajomości słowackiego – mój płynny angielski był OK. W Bratysławie jest wiele międzynarodowych firm, w których wystarczy angielski.
Są też jednak opcje dla tych, którzy nie mówią po angielsku.
Fabryki i zakłady mają już koordynatorów, którzy mówią po ukraińsku i tłumaczą instrukcje dla pracowników. Podobnie jest w hotelach, gdzie wiele z nas pracuje przy sprzątaniu. Ukrainki są pracowite i chętnie się je zatrudnia
Wiele z nich nauczyło się już dobrze słowackiego (nie ma tu programów integracyjnych, ale dostępne są kursy językowe). Otwarto wiele ukraińskich firm: restauracji, sklepów, salonów piękności. Ukraińcy są wszędzie, więc nawet nie czuję, że jestem za granicą.

Innym ważnym projektem, nad którym pracowałam, była Ukraińska Szkoła w Ewakuacji. To było miejsce, w którym ukraińska młodzież mogła kontynuować w języku ukraińskim naukę z naszymi nauczycielami, jednocześnie ucząc się słowackiego – stopniowo, bez niepotrzebnego stresu. Wiele z tych dzieci dostało się na europejskie uniwersytety.
Nawiasem mówiąc, szkolnictwo wyższe na Słowacji jest bezpłatne
Już w pierwszym roku mojego pobytu na Słowacji ukraińskie kobiety zaczęły prosić mnie o pomoc w znalezieniu pracy. Zaczęłam im pomagać, a po pewnym czasie wraz z podobnie jak ja myślącymi wolontariuszami opracowaliśmy serię projektów wspierających ukraińskie kobiety i wysłaliśmy propozycje do różnych organizacji. Ostatecznie organizacja pozarządowa Sme Spolu zaoferowała mi zostanie główną koordynatorką jednego z największych projektów dla nastolatków – właśnie Ukraińskiej Szkoły w Ewakuacji. Rok później otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź od UN Women i przez pięć miesięcy uczyłam 24 ukraińskie kobiety, jak się samorealizować. Teraz pracuję jako konsultantka ds. poszukiwania pracy w mojej specjalności – również na rzecz ukraińskich kobiet. Udało mi się już pomóc wielu z nich.
Ogólnie rzecz biorąc, moje dzieci i ja czujemy się na Słowacji dobrze. Przede wszystkim dlatego, że miejscowi dobrze traktują obcokrajowców. To dorosłe i naprawdę tolerancyjne społeczeństwo.
Wyborcy Ficy to głównie starsi ludzie z prowincji, oglądający rosyjskie kanały
Opinię, że na Słowacji nie czujesz się jak obcy, potwierdza Julia Hołozubowa z Charkowa, która przyjechała tu wiosną 2022 roku:
– W mentalności Słowaków (przynajmniej tych, których spotykamy) nie ma „hulaj dusza”: ludzie szanują siebie nawzajem, szanują cudzą przestrzeń i własność. Większość Słowaków po prostu nie rozumie, jak można zabrać coś, co należy do kogoś innego. Wszyscy tu potrafią pozostawiać swoje rzeczy bez nadzoru – plecaki, rowery, skutery. Wszyscy, których znam, a którzy zapomnieli lub zgubili swoje telefony, później je znaleźli.
W lokalnych grupach w mediach społecznościowych możesz natrafić na wiadomości typu: „Ktoś zostawił pieniądze w bankomacie. Zaniosłem je do banku – możesz je tam odebrać”

Chociaż mój słowacki jest wciąż daleki od doskonałości, nigdy nie spotkałam się z uprzedzeniami – niektórzy tutaj rozumieją angielski, inni ukraiński lub rosyjski. Słowacy nie robią z tego wielkiej sprawy. Kolejną miłą niespodzianką jest to, jak potrafią się jednoczyć, zwłaszcza dla wspólnego celu. Moje dzieci i ja [Julia ma troje dzieci – przyp. aut.] doświadczyliśmy tego, gdy mieszkaliśmy na wsi, a potem w małym miasteczku Modra. Miejscowi sami organizowali autobusy z pomocą dla ukraińskich rodzin, cała wieś była zaangażowana.
To wsparcie i współczucie trwa nadal. Wszyscy, których znam, są przeciwko Ficy, przeciwko Rosji. Ci ludzie byli zszokowani wynikami wyborów na Słowacji. Protestują, mówią, że nie chcą żyć w ZSRR. W Bratysławie prawie nikt nie głosował na Ficę. Jego wyborcy to głównie starsi ludzie z prowincji, którzy oglądają rosyjskie kanały i tęsknią za sowiecką przeszłością. Na szczęście w moim otoczeniu nie ma takich ludzi.
Mój syn był zaskoczony zachowaniem słowackich dzieci w szkole. Na początku myślał, że udają – takie były przyjazne i uważne, od pierwszego dnia chciały mu wszystko pokazywać, prosiły, żeby chodził z nimi na spacery. Później zdał sobie sprawę, że były szczere.
Słowackie dzieci są naprawdę miłe, nie są złośliwe. Nie ma znęcania się – i dlatego moje dzieci biegają teraz do szkoły każdego dnia z radością
Słowacy są też bardzo spokojni, nie lubią zamieszania. Chociaż Bratysława to stolica, nikt tu się nie spieszy – ludzie chodzą powoli, przyglądając się wszystkiemu dookoła. Po Charkowie, gdzie wszyscy ciągle gdzieś biegali, przez długi czas wydawało mi się to dziwne. Teraz już się przyzwyczaiłam i sama się nie spieszę.
Julia pracuje w magazynie, sortuje damską odzież. Jest zadowolona z warunków swojej umowy:
– Mam oficjalne zatrudnienie, ubezpieczenie, dni wolne, pełny pakiet socjalny ze zwolnieniem lekarskim i urlopem. Supermarkety często oferują elastyczny grafik, mam wolne soboty i niedziele – ten ostatni punkt był szczególnie ważny ze względu na moje dzieci. Na początku było ciężko fizycznie, bo cały dzień byłam na nogach. Ale przyzwyczaiłam się. Kiedy zaczęłam pracować szybciej i spełniać normy, otrzymałam podwyżkę. Moje doświadczenie i doświadczenie wszystkich Ukraińców, których znam, pokazuje, że na Słowacji możesz czuć się dobrze, jeśli pracujesz. Pracy jest wystarczająco dużo, ale lepiej jechać na Słowację albo z zapasem pieniędzy (żebyś nie musiała się zastanawiać, skąd je wziąć), albo przynajmniej z ogólnym planem działania – świadomością tego, co zamierzasz robić. Bo nie będzie czasu na „odnalezienie siebie”.
Według Julii kuchnia na Słowacji jest podobna do ukraińskiej:
– Kupujemy te same produkty co w Ukrainie. Narodowa potrawa to tutaj kapuśniak. Jest trochę podobny do naszego barszczu, ale bez pomidorów i buraków: dużo kapusty i dużo mięsa. Słowacy uwielbiają też knedliki. Najpopularniejsze są z bryndzą.
Latem 2024 r. Centralny Departament Pracy, Spraw Społecznych i Rodziny Słowacji opublikował dane pokazujące, że liczba zatrudnionych obcokrajowców w kraju szybko rośnie, a Ukraińcy są tu na czele (40 procent). Lokalne medium „Trend” zauważa, że, biorąc pod uwagę niedobór siły roboczej, 12,5-procentowy wzrost liczby zatrudnionych w tym kraju jest wskaźnikiem znaczącym.


Po wojnie Ukrainę czeka boom gospodarczy
Każda wojna, zwłaszcza tak krwawa i długotrwała, jak ta w Ukrainie, pogarsza sytuację demograficzną. Zmniejsza się liczba ludności, spada wskaźnik urodzeń, wzrasta śmiertelność, ludzie emigrują. Według Eurostatu ponad 4 miliony Ukraińców korzysta obecnie z tymczasowej ochrony w krajach europejskich. Instytut Demografii i Studiów Społecznych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy ocenia, że ich powrót należy rozważać już dziś.
Sestry rozmawiają z demografką Ellą Libanową, demografką i szefową Instytutu, o tym, co należy zrobić, by pomóc Ukraińcom w powrocie do domu, jaka jest korzyść z powstania nowego resortu – Ministerstwa Jedności Narodowej, czy sytuacja demograficzna w Ukrainie jest zagrożona i czy po zniesieniu stanu wojennego należy spodziewać się nowej fali migracji.

Natalia Żukowska: Niemiecki „Der Spiegel” nazwał niedawno sytuację demograficzną w Ukrainie „katastrofalną”. Zauważono, że kryzys, który rozpoczął się w latach 90., osiągnął groźne rozmiary z powodu masowej emigracji, liczby ofiar wśród żołnierzy i cywilów oraz okupacji niektórych terytoriów. Jaka jest rzeczywista sytuacja?
Ella Libanowa: Chciałabym wiedzieć, czy „Der Spiegel” może wymienić choćby jeden kraj, który był w stanie wojny przez dziesięć lat i nie miał katastrofalnej sytuacji demograficznej. Przeprowadzając te badania, oni przyglądają się skali migracji, wskaźnikowi wyludnienia, wskaźnikom urodzeń i zgonów. Oczywiście to głęboki kryzys demograficzny, nie nazwałabym go jednak katastrofą. Po 2022 r. sytuacja jest mniej więcej stabilna.
No i czy to dobrze, czy źle, że ludzie opuścili Ukrainę? To dobrze, bo pozostali przy życiu
Dla mnie największą wartością jest ludzkie życie. Nie chodzi o młodych mężczyzn, którzy uciekli przed wojną, ale o kobiety i dzieci. Dwoje moich wnuków jest w Ukrainie. Mieszkamy w wiosce, w której często są ostrzeżenia o nalotach. Nawet jeśli możesz wyłączyć telefon, to jadąc samochodem nie możesz wyłączyć głośników na ulicy. A te biedne dzieci słyszą alarmy pięć razy w ciągu jednej nocy. Nie wiem, co dzieje się w ich głowach. Jestem przerażona, gdy o tym myślę. Tak więc, dzięki Bogu, ludzie wyjechali. Mogę powiedzieć jedno: sytuacja z demografią w Ukrainie jest naturalna.
Jak wyjdziemy z tego kryzysu?
Kiedy wojna się skończy, wszystko stopniowo się odrodzi. Jest mało prawdopodobne, że będziemy w stanie przywrócić przedwojenną populację, ale nadwyżka w stosunku do przedwojennych wskaźników urodzeń i zgonów jest całkiem realna. Jestem daleka od oczekiwania wyżu demograficznego, jednak wskaźnik urodzeń z pewnością wzrośnie do 1,5 dziecka na kobietę (w 2021 r. wskaźnik ten wynosił 1,2, a w latach 2023-2024 – mniej niż 1).
Co państwo powinno zrobić w tym kierunku? Mam poważne wątpliwości co do długoterminowego wzrostu wskaźnika urodzeń poprzez zwiększenie dotacji w związku z urodzeniem dziecka. Oczywiście trzeba dawać pieniądze na zabezpieczenie rodzin przed ubóstwem, jednak wydaje mi się, że większy dostęp do placówek przedszkolnych i pozaszkolnych mógłby przynieść lepsze rezultaty.
Musimy przywrócić i rozwinąć ten system. Pozwoli to kobietom nie przerywać życia zawodowego na trzy lata lub dłużej bez utraty kwalifikacji i zubożenia rodziny

Według Eurostatu na dzień 31 października 2024 r. prawie 4,2 mln Ukraińców, którzy uciekli z Ukrainy z powodu rosyjskiej inwazji, otrzymało status tymczasowej ochrony w krajach UE. Jak wygrać walkę o nich? Co powinniśmy zrobić, by wrócili do domu?
Ważne jest to, kiedy wojna się skończy. Bo każdy jej kolejny miesiąc oznacza, że ludzie, którzy wyjechali za granicę, coraz bardziej przystosowują się tam do życia. Znajdują mieszkanie, pracę, dzieci przyzwyczajają się do szkoły, uczą się języka. Nawiasem mówiąc, Polacy szacują, a Eurostat to potwierdza, że ponad 80% naszych „migrantek wojennych” jest zdolnych do pracy i ją znalazło.
Z drugiej strony infrastruktura cywilna jest z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niszczona, firmy są zamykane, ludzie tracą domy i pracę. Odsetek migrantów chętnych do powrotu jest odwrotnie proporcjonalny do czasu trwania wojny. Nie powinniśmy jednak przeceniać znaczenia odpowiedzi zawartych w ankietach.
Po pierwsze, dzisiejsze oceny i zamiary niekoniecznie będą pokrywać się z przyszłymi decyzjami, bo te najprawdopodobniej zostaną podjęte w innych warunkach.
Po drugie, osoby będące w centrum wydarzeń inaczej postrzegają sytuację niż osoby znajdujące się od niego w znacznej odległości i żyjące w innych okolicznościach. Dotyczy to zarówno tych za granicą, jak tych w Ukrainie.
Co powstrzymuje ludzi przed powrotem? Przede wszystkim niebezpieczeństwo
Ludzie boją się nie tylko obecnych bombardowań, ale także tego, że porozumienie pokojowe podpisane z Rosją nie będzie gwarancją długoterminowego bezpieczeństwa, że dojdzie do kolejnego ataku. Ponadto ludzie przebywający za granicą martwią się, że już teraz są negatywnie postrzegani w Ukrainie, więc po powrocie mogą spotkać się nie tylko z napiętnowaniem, ale nawet z marginalizacją. Myślą, że nie będą w stanie znaleźć mieszkania, że nie zostaną zatrudnieni. Jeśli nie mają w Ukrainie nikogo, jeśli cała ich rodzina wyjechała, to też nie pomaga w podjęciu decyzji o powrocie. Spójrzmy na to trzeźwo. Mam sytuację, w której pracownicy wyjechali z całymi rodzinami. Nie wierzę, że wrócą, bez względu na to, jak bardzo będą temu zaprzeczać.
Jeśli ktoś w Ukrainie nie ma już żadnego majątku, to też nie zechce wrócić
Rozumiem, że majątek nie jest najważniejszy, można go sprzedać, ale jednak jeśli go masz, jest to przynajmniej jakaś kotwica, która cię trzyma. Różnica w zarobkach też nie działa na naszą korzyść. Ponadto wielu rodziców myśli o przyszłości swoich dzieci: ich edukacji, perspektywach zatrudnienia, obywatelstwie itp.
Teraz o motywach powrotu. Według tych samych, polskich i niemieckich, ekspertów 70% naszych kobiet, które wyjechały, ma wyższe wykształcenie. Jak łatwo sobie wyobrazić, zdecydowana większość z nich pracuje za granicą w zawodach, które nie są związane z kierunkiem ich studiów i kwalifikacjami. Oznacza to utratę statusu społecznego, naturalnego kręgu towarzyskiego itp. Wiele z nich nie jest z tego zadowolonych. Co więcej, kiedy patrzą na migrantów, którzy wyjechali na długo przed wojną, zdają sobie sprawę, że tej sytuacji nie da się szybko zmienić, przynajmniej nie w ciągu jednego pokolenia. Oznacza to, że wszyscy ci, którzy wyjechali, są praktycznie skazani na kontakty w swoim wąskim kręgu. Nie wszystkim to odpowiada.
Po drugie, nie wszystkie ukraińskie dzieci, zwłaszcza te w wieku gimnazjalnym, przystosowują się do nauki w szkołach na Zachodzie.
A po trzecie, co dziwne, wiele osób nie jest zbyt zadowolonych z systemu opieki medycznej. Jak się okazuje, nie wszystko w Ukrainie jest takie złe.
Jeśli Ukraina po wojnie przeżyje boom gospodarczy – a wierzę, że tak będzie – to nie tylko Ukraińcy tu wrócą, ale i Europejczycy. Bo możliwości samorealizacji będą tu lepsze niż w większości krajów europejskich
W ubiegłym roku Ukraina utworzyła Ministerstwo Jedności Narodowej, które m.in. będzie współpracować z Ukraińcami za granicą. Czy Pani zdaniem jego utworzenie było słuszne?
Łatwiej byłoby powierzyć te zadania Ministerstwu Spraw Zagranicznych, dać mu uprawnienia, personel i wszystko inne. To by wystarczyło. Ale nie jestem urzędniczką państwową, więc nie znam wszystkich motywów tej decyzji. Spotkaliśmy się z ministrem Ołeksijem Czernyszowem. Podczas długiej rozmowy odniosłam wrażenie, że rozumie sytuację. Dzisiaj musimy nawiązać więzi ze wszystkimi Ukraińcami, którzy opuścili ojczyznę. Nie porzucałabym naszego poczucia ukraińskości, jeszcze go nie straciliśmy.
Ale nawet jeśli nie wrócą, mogą być „agentami wpływu” i pomóc poprawić wizerunek Ukrainy na świecie. A to jest bardzo ważne dla nich i dla nas. Jeśli ktoś mieszka za granicą i czuje więź z Ukrainą, nie wszystko stracone.
Ministerstwo zorganizuje Narodową Agencję Jedności, a ta otworzy oddziały w kluczowych krajach, w których mieszkają Ukraińcy – przede wszystkim w Niemczech, Polsce i Czechach. W stolicach tych krajów powstaną centra jedności. Co to da?
Przede wszystkim pomoże utrzymać więzi z Ukrainą; nie ma dziś nic ważniejszego. Nie możemy pozwolić ludziom zapomnieć o ich ukraińskości. Wszystkie kraje europejskie są zainteresowane wykształconymi, pracowitymi i stroniącymi od konfliktów ukraińskimi pracownikami.
Co więcej, zatrzymanie znacznej liczby ukraińskich kobiet oznacza po zniesieniu stanu wojennego drugą falę migracji – tym razem mężczyzn
O jej konsekwencjach dla Ukrainy nie trzeba nawet mówić. Takie ośrodki powinny więc powstawać nie tylko w Niemczech, Polsce i Czechach, ale także np. w Wielkiej Brytanii. By ludzie mieli gdzie się spotykać, otrzymywać różne usługi, w tym informacyjne, uczyć się języka i poznawać kulturę – a w efekcie brać udział w ukraińskich wydarzeniach i np. w wyborach.
Czernyszow obiecuje mężczyznom, którzy powrócą z zagranicy, zarezerwowanie miejsc pracy.
Obawiam się, że oni w to nie uwierzą, ale trzeba było to obiecać. Można dążyć do tego, by do Ukrainy wróciły te 4 miliony zarejestrowanych migrantów, w pełni zdając sobie jednak sprawę ze skuteczności takiego kroku. Bardziej realistyczne jest dążenie do powrotu, powiedzmy, 400 tysięcy. Takie podejście byłoby przejawem swoistego cynicznego optymizmu, bardzo dziś potrzebnego.
Jaki odsetek Ukraińców pozostanie Pani zdaniem za granicą na zawsze?
Skupiam się na powojennej sytuacji na Bałkanach. To kraje najbliższe nam zarówno geograficznie, jak pod względem stylu życia. Wróciła jedna trzecia tamtejszych emigrantów. Ja marzę o połowie, kiedyś marzyłam o 60 procentach. Powtarzam raz jeszcze: wszystko zależy od tego, kiedy skończy się wojna i jak poważne będą gwarancje bezpieczeństwa. Musimy sprawić, by ludzie uwierzyli, że pokój będzie trwał. Bo jeśli uznają, że cały ten pokój to tylko sześciomiesięczny rozejm, a potem wszystko zacznie się od nowa, to nie wrócą.

Niektórzy badacze przewidują, że do 2051 roku w Ukrainie będzie 25 milionów Ukraińców. Według ONZ takiej liczby należy spodziewać się w 2069 roku. Na ile realistyczne są te prognozy?
Tutaj musimy zrozumieć, w jakich granicach się poruszamy. W naszym instytucie szacujemy liczbę ludności na terytorium kontrolowanym przez legalne władze ukraińskie i w granicach z 1991 roku. Robimy prognozy dla wojska, Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Pracy i Funduszu Emerytalnego – ale w kilku wersjach, z których każda opiera się na dużej liczbie założeń dotyczących rozwoju wydarzeń (wojskowych, gospodarczych, politycznych) w Ukrainie. Szacunki ONZ opierają się na pewnych uogólnionych modelach zachowań demograficznych. To zupełnie różne podejścia i nie wiadomo, które okaże się lepsze.
Wielokrotnie podkreślała Pani, że po wojnie Ukraina doświadczy wzrostu gospodarczego. Czy to oznacza, że powinniśmy spodziewać się napływu migrantów? Z jakich krajów mogliby pochodzić?
Wszystko zależy od skali boomu, skali i struktury popytu na pracę, warunków pracy i płac. Nasze ubóstwo w rzeczywistości ochroni Ukrainę przed napływem migrantów, którzy liczyliby na wsparcie socjalne. Bardziej prawdopodobne jest, że przyciągniemy tych migrantów, którzy chcą pracować.
Jest taka książka Johna F. Kennedy’ego, zatytułowana „Naród imigrantów”, swego czasu obroniłam na jej podstawie doktorat. Kennedy argumentował, że Ameryka stała się wielkim krajem z potężną gospodarką właśnie dzięki imigrantom. Ludzie przyjeżdżali z dwiema walizkami i zaczynali od zera, ciężko pracując.
Trudno powiedzieć, z jakich krajów będą pochodzić nasi imigranci. Z reguły ludzie przenoszą się z biedniejszych krajów do bardziej rozwiniętych. Ale kto w pierwszej kolejności uprzemysłowił Związek Radziecki? Okazuje się, że to byli Amerykanie. To oni sprowadzili tu fabryki. A kto zbudował elektrownię wodną Dniepr?
Dlatego właśnie Europejczycy z bardzo rozwiniętych krajów mogą tu przyjechać – bo będą tu lepsze możliwości samorealizacji, spełnienia swoich planów twórczych, zawodowych i innych
Dlaczego spodziewam się boomu? Kiedyś marzyliśmy o byciu pomostem między Rosją a Europą. Teraz oczywiście nie widzę powodu do takich marzeń, jesteśmy raczej skazani na bycie barierą. Ale żeby być wiarygodną barierą, musimy być bogatym krajem z potężną armią. Inaczej nie wyrwiemy się z kajdan rosyjskiej propagandy.
Teraz świat pomaga nam nie tylko z empatii i poczucia sprawiedliwości, ale także ze względu na własne bezpieczeństwo. Tak samo będzie po wojnie. Niedawno uczestniczyłam w konferencji w Czerkasach. Był tam człowiek, który mieszka w Polsce i jest swego rodzaju pomostem między polskim biznesem a Ukrainą. Powiedział, że tysiące polskich firm jest gotowych inwestować w Ukrainie już dziś. Austriacy też są gotowi to zrobić. Dlatego po wojnie pojawią się pieniądze, choć na dobrą sprawę pieniądze są już teraz. Po prostu inwestycje są teraz realizowane w innych obszarach.
Zachodni partnerzy dużo dziś mówią o potrzebie mobilizacji 18-letnich mężczyzn. Matki próbują więc wywozić z kraju swoje dzieci już w wieku 17 lat. Czy Ukrainie grozi utrata całego pokolenia młodych ludzi?
Kiedy zaczęły się rozmowy o możliwości poboru 18-latków, zaczęłam czytać, co na ten temat mają do powiedzenia naukowcy. Brytyjska szkoła psychologów społecznych twierdzi, że człowiek jest ukształtowany psychicznie w wieku 25 lat. Zwróćmy uwagę: od kiedy ludzie w Wielkiej Brytanii mogą głosować, od kiedy mogą kupować alkohol w barze? Od 21. roku życia. Obaj moi dziadkowie i ojciec walczyli na wojnie. Mimo że byłam wtedy jeszcze mała, coś pamiętam. Mówili mi, że ci, którzy szli na front w wieku 18 lat, ginęli najszybciej, bo nie mieli pojęcia, jak się zachować. Dlatego jestem przeciwna mobilizacji w tym wieku.
W wieku 25 lat masz już coś w głowie. A 18-letni człowiek to wciąż dziecko
Uważam, że jesteśmy w stanie kształtować potencjał mobilizacyjny kosztem pokoleń starszych. Poza tym prezydent powiedział, że tego nie zrobi. Co do utraty pokoleń, to nie lubię takiego gadania. Pokolenie jest stracone, gdy zostanie zabite. Skoro ludzie wyjechali, to zróbmy wszystko, by wrócili. Powtarzam raz jeszcze: nie cieszę się z 4-milionowej migracji. Rozumiem jednak, że to lepsze niż gdyby ci ludzie pozostali w Chersoniu, Charkowie czy na terytoriach okupowanych.
Czy powinniśmy spodziewać się nowej fali migracji po zniesieniu stanu wojennego?
Zdecydowanie istnieje takie ryzyko. Jest ono związane z kilkoma czynnikami. Po pierwsze, z tym, czy mężczyźni będą w stanie znaleźć pracę z przyzwoitym wynagrodzeniem w Ukrainie. Czy będą mieli mieszkanie lub możliwość jego wynajęcia? Jakie będą warunki dla kobiet za granicą? I czy ludzie uwierzą, że pokój będzie trwał?
Myślę, że te czynniki odegrają decydującą rolę w podejmowaniu decyzji.


Sprawa 800 plus dla Ukraińców, czyli o europejskich wartościach
Zakładnicy kampanii wyborczej
23 stycznia opozycyjna Konfederacja złożyła w Sejmie projekt ustawy o zmianie ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy.
– A potem wydarzenia potoczyły się z prędkością światła – mówi ukraiński prawnik Wasyl Ilnycki. – Pomysł ograniczenia dostępu do 800+ spodobał się siłom politycznym, które łącznie mają 80% miejsc w Sejmie. To rzadka sytuacja, gdy „wszystkie gwiazdy ustawiły się w jednej linii”, niezależnie od poglądów politycznych, a wszystkie kluczowe postacie w polskiej polityce poparły pomysł, by cudzoziemcy ze statusem „UKR” otrzymywali świadczenia socjalne tylko wtedy, gdy mieszkają, pracują i płacą podatki w Polsce.
– Wyborca nie będzie zagłębiał się w szczegóły, że Ukraińcowi ze statusem „UKR” zostanie ograniczony dostęp do zabezpieczenia społecznego – ale jeśli otrzyma kartę pobytu, to nie. Najważniejsze jest to, że w wiadomościach pojawiło się słowo „Ukrainiec”. W ten sposób każda partia stara się zadowolić swoich wyborców – dodaje Ilnycki.
Prawo do otrzymywania 800+ ma być zarezerwowane tylko dla tych Ukraińców, którzy mieszkają na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z dzieckiem, oficjalnie pracują lub prowadzą działalność gospodarczą w Polsce, płacą podatki i inne składki do polskiego budżetu.
Jeśli Ukrainiec otrzymuje 800+, ale nie spełnia choćby jednego z tych warunków, po wejściu w życie ustawy wypłaty zostaną mu wstrzymane. Dotyczy to wniosków złożonych od 01 lutego 2025. Jeśli jednak wnioskodawca będzie w stanie ponownie spełnić wszystkie wymagania w późniejszym terminie, świadczenia zostaną wznowione.

Mowa liczb
Według stanu na 14 stycznia 2025 r. w Polsce przebywało prawie 400 tys. ukraińskich dzieci poniżej 18. roku życia z PESEL-em oznaczonym „UKR”. Jednak według Aleksandry Gajewskiej, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, w 2024 r. świadczenie 800+ było wypłacane tylko na 209 000 (według ZUS na 292 000). Oznacza to, że nie wszystkie dzieci, które uciekły przed wojną, otrzymały w Polsce pomoc.
Według danych opublikowanych przez polski rząd 23 stycznia 2025 r. 78% ukraińskich uchodźców jest oficjalnie zatrudnionych w Polsce. Według ZUS w 2024 r. na wypłaty dla ukraińskich dzieci wydano 2,8 mld zł, a w samym 2023 r. (dane za 2024 r. nie są jeszcze dostępne, ale liczba ta będzie wyższa) Ukraińcy wpłacili do budżetu państwa polskiego 15 mld zł w podatkach i składkach na NFZ i ZUS
Czy z tej różnicy nie da się zapewnić ukraińskim matkom, które nie mogą pracować, wspomnianych 800 złotych dopłaty?
Według ZUS Ukraińcy są największą grupą cudzoziemców płacących składki ubezpieczeniowe w Polsce. Na koniec listopada 2024 r. płaciło je około 800 tys. Ukraińców.
Ale to nie wszystko. Dane ZUS nie uwzględniają przecież tych Ukraińców, którzy pracują na podstawie umowy o dzieło. A od tego typu umów cywilnoprawnych nie odprowadza się składek na ubezpieczenie społeczne.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia w reakcji na projekt ustawy oświadczył, że z nieszczęśliwych ukraińskich matek, których dzieci chodzą do szkoły, a które nie mogą pracować, nie będzie robił zakładników kampanii wyborczej.
Dlaczego w Polsce są ukraińskie uchodźczynie, które nie pracują?
Odpowiedź jest prosta: bo większość z nich to samotne matki wychowujące niepełnosprawne dzieci lub dzieci w wieku przedszkolnym. One nie mogą pracować, jeśli harmonogram pracy nie jest elastyczny, zaś w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby bezpłatnie zaopiekować się dziećmi, jeśli np. zachorują. A pensja takich kobiet zwykle ledwo wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Pod koniec 2024 r. napisałam artykuł badawczy pt. „Uchodźcy wojenni w Polsce: między domem a bezdomnością” do trzeciego tomu książki „Wojna w Ukrainie” pod redakcją prof. Stanisława Stępnia. Analizuje ona problemy adaptacji, integracji i wyzwań, przed którymi stanęli uchodźcy wojenni z Ukrainy w Polsce. W tym celu nagrałam ponad sto wywiadów z Ukrainkami w wieku od 25 do 75 lat, które przyjechały do Polski z powodu wojny. Były to wyznania uchodźczyń, w których podkreślały, że zgodziły się opowiedzieć o swoim życiu w Polsce tylko dlatego, że mnie znały. Wiedziały, że też jestem uchodźczynią, a więc uznały, będę w stanie je zrozumieć i nie skrzywdzić.
W trakcie naszych rozmów zobaczyłam, jak przejawia się tak zwany „czynnik milczenia” uchodźców. Oznacza on, że aby przetrwać w nowym środowisku, uchodźcy wojenni są gotowi milczeć w odpowiedzi na obelgi i nie wyrażać swojego stanowiska. Mówiły: „W domu w takiej sytuacji walczyłybyśmy, ale tutaj milczymy”
Przejawy „czynnika milczenia” uchodźczyń można wyraźnie dostrzec w ich opowieściach o pracy. Zwłaszcza jeśli są to kobiety z grup szczególnie wrażliwych – samotne matki wychowujące dzieci niepełnosprawne, dzieci w wieku przedszkolnym i szkoły podstawowej. To kobiety, które boją się utraty pracy, ponieważ potrzebują jej, by przetrwać. Na przykład jeśli dzieci uchodźczyń często chorowały, kobiety te zgadzały się pracować dłużej za niższe wynagrodzenie – albo były gotowe wziąć winę na siebie, jeśli w pracy pojawiały się problemy lub konflikty nie z ich winy.

„Przez ostatnie półtora roku pracowałam w niepełnym wymiarze godzin – powiedziała 33-letnia Maria z obwodu sumskiego. – Pozwolono mi pracować 7 godzin zamiast 8, ale musiałam sprzątać kilka pomieszczeń o powierzchni 2500 mkw. Tymczasem osoby, które pracowały tam w pełnym wymiarze godzin przez 8 godzin, sprzątały nie więcej niż 1300 mkw. Oznacza to, że pracowałam za dwie osoby, a płacono mi o połowę mniej. Ale nie narzekałam, bo taki grafik był dla mnie ważny. We wrześniu moja siedmioletnia córka zaczęła ciągle chorować: ból gardła, zapalenie płuc, grypa, COVID. W końcu musiałam zrezygnować z pracy, żeby zająć się dzieckiem. Teraz znów szukam pracy”.
40-letnia Ołena Jacenko z obwodu charkowskiego: „Z zawodu jestem księgową. W Polsce najpierw pracowałam na kasie w sklepie. Czasami klient podchodził i głośno mówił coś obraźliwego, gdy słyszał mój ukraiński akcent. W takich przypadkach zawsze milczałam. Potem pracowałam jako pomoc kucharza w przedszkolu. Myślałam, że jeśli będę miała mniej kontaktu z ludźmi, będzie mi łatwiej. Ale miałam pecha, bo zespół był uprzedzony do Ukraińców. Często płakałam, ale i tam milczałam. W końcu nie wytrzymałam i odeszłam. Jeśli do wiosny nie znajdę pracy, przeprowadzę się do Ukrainy, z sześcioletnią córką i ośmioletnim synem. Nasza wioska leży w obwodzie charkowskim”.
„Przez ponad dwa lata pracowałam w niepełnym wymiarze godzin w firmie świadczącej usługi w zakresie kształtowania krajobrazu i sprzątania – wspominała z kolei Natalia z obwodu chersońskiego. – Na zimę ludzie są tam zwalniani. Zwykle pracowaliśmy na ulicy, a nasi koledzy rozmawiali ze sobą po rosyjsku, bo w zespole byli Białorusini i Gruzini. I często zdarzało się, że przechodnie krzyczeli na nas: ‘Jedźcie na swoją Ukrainę, nie bierzcie naszych 800+!’.
Poza 800+ nigdy nie otrzymałam żadnej innej pomocy socjalnej. To zasiłek na dzieci, które uratowałam od śmierci
Właścicielka mieszkania powiedziała mi, że mogę napisać podanie do MOPS-u, bo mam niskie dochody i w związku z tym mogę dostać dopłatę do obiadów w przedszkolu.
A tam, ni stąd, ni zowąd, jak gdybym złamała prawo, pracowniczka socjalna zapytała: ‘Dlaczego pani nie pracuje? Gdzie jest pani mąż? Dlaczego nie wraca pani do domu?’.
Odpowiedziałam: ‘Pracuję, ale zarabiam za mało, nie mogę pracować na pełen etat, bo jestem tu sama z dwójką dzieci w wieku przedszkolnym. Mój mąż zaginął ponad dwa lata temu, kiedy Rosjanie zajęli nasze miasto Oleszki, w lewobrzeżnej części obwodu chersońskiego. Później miasto zostało zalane w wyniku wysadzenia przez Rosjan elektrowni wodnej w Kachowce. Więc teraz nie mam dokąd wracać’.
Pracowniczka powiedziała, że powinnam wrócić w przyszłym tygodniu, ponieważ osoba, która zajmuje się tymi sprawami, jest na wakacjach. Ale nigdy więcej tam nie poszłam. Znów szukam pracy”.
Wsparcie nie może się skończyć, dopóki trwa wojna
W Polsce od 2022 roku realizowanych jest wiele projektów mających na celu integrację uchodźców z polskim społeczeństwem. Na przykład w Olsztynie na programy wsparcia i integracji przeznaczono setki tysięcy złotych z funduszy unijnych, budżetu państwa i budżetów regionalnych. Przez prawie trzy lata pieniądze te były wydawane na kursy języka polskiego, wykłady na temat polskiej kultury, literatury, historii, edukacji i medycyny itp. Organizowano także wydarzenia rozrywkowe w języku polskim, kupowano dla Ukraińców bilety do kina, teatrów i muzeów. Jednak pracujące Ukrainki zwykle w tych spotkaniach nie uczestniczyły, bo odbywały się one w godzinach pracy. Z tej pomocy korzystały głównie osoby z grup wrażliwych. Czyli te, które prawdopodobnie zostaną zmuszone do opuszczenia Polski, jeśli stracą jedyną pomoc socjalną na wychowanie dzieci, czyli 800+.
A ja mam pytanie: Po co przez prawie trzy lata wydawano pieniądze na integrację uchodźców z polskim społeczeństwem, skoro teraz tych ludzi wrzucono do kategorii „wyłudzacze zasiłków”?

Uproszczenia i stereotypy są niebezpieczne, ponieważ nie uwzględniają ważnych wyjątków. Uchodźcy to osoby poszukujące pracy, uczące się, zdobywające nowe kwalifikacje, a także ludzie należący do grup szczególnie wrażliwych. Projekt ustawy o zmianie warunków wypłacania 800+ dla ukraińskich uchodźców nie mówi nic o takich osobach jak:
- dzieci pod opieką emerytów;
- dzieci rodziców niepełnosprawnych;
- przewlekle chore dzieci wymagające stałej opieki;
- dzieci niepełnosprawne;
- dzieci wychowywane przez samotnych rodziców (w szczególności po śmierci polskiego małżonka, który od dłuższego czasu legalnie pracował w Polsce).
Zamiast epilogu
Ja również należę do wrażliwej grupy uchodźców – „wyłudzaczy zasiłków”. Jestem wdową po poległym żołnierzu samotnie wychowującą dwójkę dzieci. 4 sierpnia 2022 r. mój mąż, Rusłan Choda, dowódca plutonu zwiadowczego, zginął w akcji podczas ostrzału rosyjskiej artylerii w obwodzie chersońskim. Jego ciało pozostało na okupowanym terytorium. Wtedy nasze dzieci, 11-miesięczna Myrosława i 11-letni Mychajło, uchodźcy wojenni w Polsce, stały się także półsierotami.
Wyjechałam z Ukrainy, bo rosyjskie czołgi stały u bram mojego domu w obwodzie mikołajowskim. Zaczęłam legalnie pracować we wrześniu 2022 roku, gdy tylko moje najmłodsze dziecko skończyło roczek. W ciągu ostatniego roku miałam pięć umów o pracę. Teraz pracuję na podstawie umowy o dzieło. I pracuję nie dlatego, że chcę otrzymywać 800+, chociaż bez tych pieniędzy byłoby mnie i moim dzieciom znacznie trudniej przeżyć.

Wyczerpujące procedury biurokratyczne mające przyspieszyć proces odzyskania ciała mojego męża trwały półtora roku. Dopiero w lutym 2024 roku otrzymałam fragmenty jego ciała i akt zgonu. Nadal nie otrzymałam nie tylko pomocy państwa w związku ze śmiercią mojego męża, ale nawet decyzji o jej przyznaniu. Jak więc z takim doświadczeniem mogę liczyć na pomoc społeczną w innym kraju?
Każdy kraj dba przede wszystkim o własne interesy (choć ukraińscy uchodźcy dbają również o polską gospodarkę). Ale nie wiem, co powiedzieć synowi żołnierza poległego na wojnie, gdy pyta: „Mamo, zawsze mówiłaś, że ta wojna nie toczy się tylko o terytorium. Że Ukraińcy oddają życie, by żyć w normalnym kraju, w demokratycznym społeczeństwie. Za europejskie wartości, które przecież są uniwersalne. Ale czym te wartości są, skoro tak łatwo przymknąć na nie oko, gdy chodzi o wybory?”.

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.