Exclusive
20
min

„Nie jesteś sama”: Jak Feminoteka dostosowuje wsparcie do potrzeb każdej kobiety

– Przede wszystkim pytamy kobiet, czego potrzebują i staramy się do tego elastycznie podchodzić, by móc zapewnić jak najbardziej kompleksowe wsparcie – mówi Anna Tsyba z Fundacji Feminoteka, która zapewnia bardzo różnorodną ofertę wsparcia dla kobiet, nie tylko z Polski, ale i Ukrainy oraz innych państw.

Jędrzej Dudkiewicz

Anna Tsyba z Fundacji Feminoteka. Zdjęcie: materiały prasowe

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Jędrzej Dudkiewicz – Feminoteka zaczęła świadczyć wsparcie dla kobiet z Ukrainy po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Ilu kobietom rocznie pomagacie?

Anna Tsyba – O liczbach trudno jest mówić, bo wszystko zależy od tego, czego potrzebują kobiety, które się do nas zgłaszają. W wielu przypadkach chodzi o krótką rozmowę na temat danej sytuacji, jedno pytanie, jednorazowe wsparcie psychologiczne. I potem kobiety, kiedy już wszystko wiedzą, nie zgłaszają się po większe wsparcie, czyli na konsultacje ze specjalistkami. Przypadków, gdy było ono potrzebne, czyli stworzyłyśmy też karty w systemie, by monitorować całą pomoc, którą ktoś otrzymuje, w 2024 roku miałyśmy ponad sto.

Opowiedz więc o tym, co oferujecie, gdy ktoś do was dzwoni na numer 888 99 79 88.

Warto podkreślić, że zadzwonienie na nasz numer pomocowy do niczego nie zobowiązuje. Nigdy nie zgłaszamy sprawy na policję czy do prokuratury bez zgody kobiety – jest to wyłącznie jej decyzja. Podstawową ofertą jest rozmowa o kryzysowej, przemocowej sytuacji. Można zadzwonić, opowiedzieć o tym, co się wydarzyło i rozwiać ewentualne wątpliwości. Zdarza się bowiem, że dzwonią do nas kobiety, które czują się źle z jakimś zdarzeniem, ale nie mają pewności, czy to już jest przemoc, czy na przykład kłótnia w związku, która niekoniecznie musi wiązać się z poważnym zagrożeniem. Nasze konsultantki, w tym ja, pomogą to ocenić. I potem może się nie zadziać nic więcej, ale można też poprosić o dłuższe wsparcie psychologiczne. Nie mamy tutaj żadnego limitu – jeżeli kobieta jest pod naszą opieką, dostaje tyle konsultacji i sesji terapeutycznych, ile potrzebuje, w porozumieniu z psycholożką. Możemy jednak pomagać w o wiele szerszym wymiarze. Mamy prawniczki, które dbają o to, by udało się załatwić różnego rodzaju sprawy. Przy czym chodzi o te toczące się w Polsce, bo nie mamy prawniczki w Ukrainie, więc jeżeli coś dotyczy tamtejszego wymiaru sprawiedliwości, przekierowujemy do odpowiedniej organizacji.

Zapewniamy też wsparcie związane z tym, jak działają różne rzeczy w naszym kraju. To może być otrzymanie numeru PESEL, wyrobienie karty miejskiej, a nawet robienie zakupów

Pracują u nas asystentki, które mogą towarzyszyć również wtedy, kiedy trzeba iść do urzędu, na policję, czy gdziekolwiek indziej. Feminoteka prowadzi też Femkę, pierwszy w Polsce punkt pomocy kobietom po gwałcie – można się tu zgłosić w przypadku doświadczenia przemocy seksualnej. Otrzyma się wtedy kompleksową pomoc, nie tylko psychologiczną. Dysponujemy również Bezpiecznym Miejscem, czyli schronieniem dla kobiet, które potrzebują wsparcia mieszkaniowego. Do tego wszystkiego dochodzą różne zajęcia, jak wspólna joga, warsztaty ceramiczne, czy kosmetyczne w naszej pracowni Samo Dobro. Przede wszystkim pytamy kobiet, czego potrzebują i staramy się do tego elastycznie podchodzić. Przykładowo część z nich zgłosiło, że chciałoby nauczyć się języka polskiego i angielskiego, więc udało się zorganizować dla nich lekcje.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jakiś czas temu pojawiła się jeszcze jedna możliwość otrzymania wsparcia – aplikacja SafeYou, również dostępna w języku ukraińskim.

Feminoteka jest jej częścią, również tam udzielamy konsultacji. Ma ona jednak wiele funkcji. Przede wszystkim można dodać kilka zaufanych osób (lub organizacji) do kontaktu i w sytuacji zagrożenia można nacisnąć przycisk SOS, który natychmiast zaczyna nagrywać dźwięk oraz wysyła tym osobom powiadomienie, gdzie się jest i że nie jest się bezpieczną. Dodatkowo jest też forum, na którym są nie tylko posty informacyjne tworzone przez ekspertki z organizacji, ale można też zadać im pytania. To o tyle fajne, że nie każdy może chcieć zadzwonić na infolinię, jest więc dodatkowa opcja dowiedzenia się różnych rzeczy. Istnieje również szansa na wymienienie się doświadczeniami z innymi kobietami i zobaczenie, że nie jest się samą. Aplikację można też ukryć na ekranie telefonu, więc tylko jego użytkowniczka będzie o niej wiedzieć.

Innymi słowy wsparcie jest kompleksowe i wielowymiarowe.

A do tego, co bardzo istotne, bezpłatne! A także dostępne w różnych językach, bo to nie tylko polski i ukraiński, ale też rosyjski, czy angielski. Ważne, że wszystko to jest mocno zindywidualizowane, a także zmieniające się w czasie.

Przykładowo kobieta, która zgłosi się do nas w kryzysowej sytuacji, otrzyma wsparcie prawne i psychologiczne, a kiedy poczuje się już pewniej, zregeneruje się i odpocznie, będzie potrzebować zapisać się chociażby na kurs zawodowy. Staramy się towarzyszyć w tej drodze, na każdym etapie zapewniając wszystko, co potrzebne

Możesz opowiedzieć kilka historii kobiet, które zgłosiły się do was po wsparcie?

Przykładowo wczoraj odebrałam telefon od pani, która dzwoniła z pytaniem o zachowania dziecka. To akurat nie jest w zakresie naszej pomocy, więc przekierowałam ją do innej organizacji, wyjaśniając, czym się zajmujemy. Gdy tego wysłuchała, poprosiła o to, bym podała przykłady przemocy psychologicznej. Opowiedziałam więc chociażby o różnego typu manipulacjach, zaniedbaniach, po czym uznała ona, że wpierw zajmie się polepszeniem sytuacji swojego dziecka, a potem pewnie do nas ponownie zadzwoni już w swojej sprawie. Mogła po prostu doświadczać czegoś, ale nie wiedziała, jak to nazwać. Innym razem rozmawiałam z 20-letnią dziewczyną z Ukrainy, która przyjechała do jednego z polskich miast do pracy. Niestety ktoś ją zgwałcił, a nie miała nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, więc zorganizowałyśmy jej przyjazd do Warszawy, gdzie zaopiekowała się nią psycholożka, asystentka, które towarzyszyły jej przez cały czas trwania sprawy. Nawet gdy wróciła do Ukrainy, byłyśmy z nią w kontakcie i monitorowałyśmy działania wymiaru sprawiedliwości. Miałyśmy też co najmniej kilka sytuacji, kiedy kobiety z Ukrainy uciekały do Polski nie tylko przed wojną, ale też przemocowym związkiem. Po sygnale od zaprzyjaźnionych organizacji, odbierałyśmy je z dworca i od razu wiozłyśmy do naszego schronienia.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jedna z pań otrzymywała od nas wsparcie przez dwa lata – potrzebowała pomocy w całej adaptacji do nowego otoczenia, od robienia zakupów, po załatwianie przedszkola dla dzieci i szukania pracy. Obecnie jest już w pełni samodzielna, wynajmuje mieszkanie i nawet nie ma potrzeby, by utrzymywać z nami kontakt.

Czy są jakieś różnice kulturowe jeśli chodzi o przemoc, spojrzenie na nią?

Stereotypy są generalnie wszędzie takie same. Jako kobiety wzrastamy w podobnej kulturze, która nakazuje, byśmy o różnych rzeczach nie mówiły, skupiały się na domu. Wszędzie pojawiają się dyskusje o tym, czy seks w małżeństwie jest obowiązkowy i że nie można powiedzieć „nie”. Tymczasem gwałty małżeńskie są dość powszechnym zjawiskiem, a ponieważ obłożone są tabu, rzadziej się je zgłasza. Staramy się więc, żeby różne tematy były bardziej obecne w debacie społecznej. Myślę, że to też pomaga wielu kobietom, które nie mają pewności, czy to, co się z nimi dzieje, czego doświadczają, co sprawia im ból i dyskomfort jest czymś, co mogą zgłosić jako przemoc. Wydaje mi się też, że stygmatyzacja jest coraz mniejsza, dużo zmienia się na lepsze, nawet jeżeli powoli. Coraz częściej głośno mówimy o różnych rzeczach i dlatego też nasze publikacje często kończymy słowami „nie jesteś sama”. To nie jest pusty slogan – jesteśmy w stanie zapewnić duże wsparcie. Dlatego tak ważne jest, by kobiety nie bały się zgłaszać przemocy już na jej wczesnych etapach. Nie trzeba i nie warto czekać aż sytuacja będzie straszna.

Anna Tsyba – Tłumaczka, feministka i specjalistka ds. komunikacji z doświadczeniem w pracy na rzecz praw kobiet, wsparcia społecznego oraz współpracy międzykulturowej Fundacji Feminoteka.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz freelancer. Współpracuje z portalem NGO.pl, Wysokimi Obcasami, Dziennikiem. Gazetą Prawną. Publikował lub publikuje w Miesięczniku Znak, Newsweeku, Onecie, Krytyce Politycznej i Magazynie Kontakt.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

W mediach społecznościowych coraz częściej pojawiają się posty Ukraińców zainteresowanych możliwością przeprowadzki do Kanady. Często pytają o to ci spośród nich, którzy z powodu wojny przenieśli się do USA. Wraz z dojściem do władzy Donalda Trumpa, który wypowiedział wojnę imigrantom, Ukraińcy obawiają się, że zostaną wydaleni ze Stanów Zjednoczonych – tak jak uchodźcy z wielu innych krajów. List do Ukraińców, wysłany przez Departament Spraw Wewnętrznych Stanów Zjednoczonych z żądaniem opuszczenia przez nich kraju, nie napawa optymizmem. I chociaż władze USA oświadczyły, że to była pomyłka, Ukraińcy są zaniepokojeni. Już teraz myślą o wyjeździe ze Stanów, nie czekając na kolejne niespodzianki.

Kanada – kraj, tradycyjnie przyjazny imigrantom, a w konsekwencji ostatnich wydarzeń znacznie mniej przyjazny Stanom Zjednoczonym – staje się naturalnym kierunkiem przeprowadzki. Co znamienne, w świetle poczynań administracji Donalda Trumpa nie tylko dla Ukraińców, ale także dla wielu tych Amerykanów, którzy nie godzą się z polityką prezydenta.

W prasie pojawiają się doniesienia o wyjeździe do Kanady znanych amerykańskich naukowców (historycy Timothy Snyder i Marcy Shore oraz filozof Jason Stanley uzasadnili swoją przeprowadzkę klimatem politycznym, który według Stanleya jest „amerykańskim osuwaniem się w stronę faszyzmu”). Emigrację do Kanady poważnie rozważają też właściciele firm i osoby LGBT. Prawnicy imigracyjni odnotowują rosnącą liczbę zapytań w tej sprawie, a jedna z kanadyjskich firm wypuściła nawet reklamę: „Masz dość Trumpa? Myślisz o Kanadzie? Możemy pomóc”.

Jak Trump wpływa na gospodarkę i tożsamość sąsiadów

Jednak chociaż Kanada jest krajem przyjaznym imigrantom, przeprowadzka tutaj nie jest łatwa nawet dla obywateli USA. Aby uzyskać prawo do legalnego pobytu, muszą oni albo otrzymać wizę pracowniczą, albo swobodnie posługiwać się językiem francuskim. Podobne zasady obowiązują Ukraińców. Jeszcze w 2022 roku niemal wszyscy chętni mogli przyjechać tu w ramach ukraińskiego programu CUAET [skrót od Canada-Ukraine Authorization for Emergency Travel, specjalny program imigracyjny uruchomiony przez rząd Kanady w odpowiedzi na wojnę w Ukrainie – red.]. Jednak teraz, gdy program został zamknięty, pozostają tylko standardowe ścieżki imigracyjne.

W ramach CUAET, który daje trzyletnie prawo pobytu i pracy w Kanadzie, do tego kraju przybyło prawie 300 tysięcy Ukraińców. Wśród nich jest Iryna Kołotyło, która przed rosyjską inwazją pracowała w sektorze publicznym, pomagając młodzieży, zwłaszcza ze wschodnich regionów Ukrainy. Od przyjazdu do Kanady pracuje jako settlement worker – pracownik socjalny odpowiedzialny za zakwaterowanie i organizację życia Ukraińców.

Iryna Kołotyło: – W Kanadzie ceny rosną nie tylko towarów z Ameryki, ale także nieruchomości. Archiwum prywatne

– To prawda, że niektórzy Amerykanie rozważają przeprowadzkę do Kanady – mówi Iryna. – Mój przyjaciel z Teksasu jeszcze w zeszłym roku interesował się tym, jak przeprowadzić się do Toronto, gdzie obecnie mieszkam. Wraz z dojściem do władzy Trumpa takie nastroje tylko się nasiliły.

W związku z tym wzrosły ceny nieruchomości, bo teraz kupują je Amerykanie.

Wcześniej biznes z Kanady tradycyjnie przenoszono do Stanów Zjednoczonych, ponieważ w Kanadzie podatki są wyższe. Teraz pojawiają się chętni do przeniesienia biznesu z Ameryki do Kanady

Poza tym jeszcze za czasów Justina Trudeau pod wpływem nastrojów społecznych rząd zaczął zaostrzać politykę imigracyjną.

Zlikwidowano udogodnienia dla studentów, którzy przyjeżdżali do Kanady z nadzieją na pozostanie tu po studiach. Niektóre uczelnie są dziś zmuszone do zamykania wydziałów. Wzrosła liczba odmów nawet w przypadku wiz turystycznych i pracowniczych. Wcześniej jeśli dana osoba miała wizę pracowniczą, jej partner otrzymywał wizę automatycznie. Teraz zniesiono nawet tę możliwość. Biorąc pod uwagę to, że na przykład w Toronto wybory wygrali konserwatyści, nie wydaje się, by polityka imigracyjna miała się w najbliższym czasie zmienić.

Według Iryny skutki wojny handlowej między USA a Kanadą już są odczuwalne:

– Ceny rosną, zwłaszcza na towary ze Stanów. Tutaj wszyscy przyzwyczaili się do robienia zakupów online w USA. Teraz jest to nieopłacalne. Niedawno koleżanka postanowiła zamówić sukienkę. Sama dostawa wraz z podatkiem kosztowała ponad sto dolarów.

Niektóre rzeczy przypominają mi sytuację w Ukrainie w 2014 roku, kiedy ludzie zaczęli masowo rezygnować z rosyjskich towarów. W Kanadzie wiele osób dla zasady odrzuca wszystko, co amerykańskie

Na produktach lokalnych pojawiły się duże etykiety: „Made in Canada” i „Proudly Canadian”. O ile wcześniej ludzie nie przejmowali się kwestią tożsamości narodowej, to po oświadczeniach Trumpa, że postrzega Kanadę jako 51. stan USA, zaczęli na każdym kroku podkreślać, że są Kanadyjczykami. W szczególności porzucają amerykański alkohol, a kawiarnie masowo zamieniają w menu kawę „Americano” na „Canadiano”, podkreślając, że ta druga jest lepsza.

Kawiarnie masowo zamieniają w menu kawę „Americano” na „Canadiano”, podkreślając, że ta druga jest lepsza. Zdjęcie: zrzut z ekranu

Mówi się o tym, że kraj musi być dobrze chroniony. W mediach piszą, że Kanada wzmacnia granice, odbywają się loty szkoleniowe. I rzeczywiście – na niebie czasami widać samoloty wojskowe.

W związku z sytuacją w Stanach Zjednoczonych do Kanady przybywa też wielu Meksykanów. Przyjeżdżają jako turyści (dotyczy ich ruch bezwizowy), a następnie szukają możliwości legalizacji pobytu.

Jeśli chodzi o Ukraińców, to albo już znaleźli, albo szukają sposobów na to, by zostać.

Ostro dyskutowana jest kwestia, czy przedłużyć pozwolenia na pracę tym, którzy nie otrzymali prawa stałego pobytu. Sama należę do takich osób

Ukraina nie jest już priorytetowym krajem, któremu udziela się pomocy. Kanada zaczęła pomagać krajom Ameryki Łacińskiej, a sytuacja ciągle się zmienia. Finansowanie programów pomocy dla Ukraińców zostało wstrzymane już rok temu, jednak w rzeczywistości nigdy nie było tu żadnych szeroko zakrojonych programów integracyjnych dla Ukraińców, jak w niektórych krajach Europy.

Przeżyć za 3000 dolarów

Jedyna pomoc to 3000 dolarów kanadyjskich, które wydawano każdemu Ukraińcowi po wjeździe. Według Iryny kwota ta wystarcza tylko na czynsz:

– Moje trzy tysiące od razu poszły na mieszkanie. Przyjechałam z przyjaciółką i dwiema siostrami. Znalazłyśmy dwupokojowe mieszkanie, w którym nadal mieszkamy.

Tutaj albo masz ze sobą zapas pieniędzy, albo od pierwszego dnia musisz szukać pracy. W skrajnym przypadku można zwrócić się do funduszu kryzysowego, który pomaga osobom o niskich dochodach, jeśli w ich życiu wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Wtedy można kilka razy otrzymać 700 dolarów kanadyjskich. Tyle że za taką sumę w Kanadzie i tak nie da się przeżyć.

W Toronto wynajem pokoju kosztuje 1000-1500 dolarów. Jednak trzeba jeszcze coś jeść, w coś się ubrać, korzystać z transportu i internetu. Są tu różne punkty pomocy – na przykład bank żywności (food bank) czy bank mebli, gdzie można otrzymać darmowe jedzenie i meble. Ale dostawa tych mebli kosztuje 500 dolarów.

Ubezpieczenie zdrowotne pokrywa tylko przypadki realnego zagrożenia życia. Za plombę u dentystysty trzeba zapłacić 200-300 dolarów. Oznacza to, że aby po prostu przeżyć, jedna osoba w Toronto musi zarabiać co najmniej 3000 dolarów – i to przy założeniu, że wynajmuje nie mieszkanie, a pokój.

Jeśli chcesz mieć jednopokojowe mieszkanie, musisz zarabiać co najmniej 5-7 tysięcy dolarów miesięcznie. Jeśli chcesz mieć samochód, to jeszcze więcej, bo samo ubezpieczenie auta to około 500 dolarów. Na miesiąc

W Toronto można żyć bez samochodu, ale poza miastem już nie – tam po prostu może nie być transportu publicznego. Ja kupuję miesięczny bilet na transport publiczny za 156 dolarów, czasami jeżdżę na rowerze. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców kupiło już tutaj samochody i teraz pracują jako taksówkarze. A samochody najczęściej kupuje się tutaj na kredyt.

Jako kto jeszcze pracują tutaj Ukraińcy? Często zatrudniają się w takich sektorach jak sprzątanie, opieka nad osobami starszymi, pracują w fabrykach, barach lub sklepach odzieżowych. Wielu z nich zarabia też jako statyści w filmach, bo w Kanadzie przemysł filmowy jest rozwinięty.

Plan filmowy na ulicach Toronto. Zdjęcie: Wiki Commons

Toronto przypomina Nowy Jork, lecz kręcenie tu zdjęć jest tańsze, więc w mieście wciąż coś kręcą. Rejestrujesz się na stronie internetowej i zapraszają cię do statystowania. Pracujesz zazwyczaj 12 godzin, płacą minimalną stawkę – 17 dolarów za godzinę. Czasami na planie można spotkać gwiazdy.

Osoby przyjeżdżające do Kanady ze znajomością angielskiego szukają pracy zgodnie z wykształceniem, ale bez kanadyjskiego doświadczenia i osobistych rekomendacji od kogoś taka opcja także jest pełna przeszkód. Powiedziałabym, że networking ma większe nawet znaczenie niż zdobyte w Kanadzie doświadczenie.

Jeśli jesteś imigrantem, możesz napisać w CV, co tylko chcesz – mało kto będzie w stanie to sprawdzić. Mając tego świadomość, pracodawcy wolą więc zatrudniać osoby polecone przez swoich

Iryna znalazła pracę miesiąc po przyjeździe do Kanady. Mówi, że w jej przypadku pomogło kilka czynników: znajomość angielskiego, doświadczenie w pracy z wewnętrznymi przesiedleńcami z Donbasu oraz fakt, że w lokalnej bibliotece (która jest swego rodzaju centrum kulturalnym) właśnie szukano osoby znającej ukraiński. W ten sposób zaczęła pomagać nowo przybyłym Ukraińcom. Obecnie pracuje jako menedżerka programowa w fundacji charytatywnej Help Us Help, która pomaga ukraińskim dzieciom.

Tu nie masz prawa zachorować ani się zmęczyć

– W Kanadzie naprawdę trzeba pracować, jeśli chcesz przeżyć – twierdzi Ołeksandra Kiszczenko z Krzywego Rogu, która od 2022 roku mieszka w Calgary. – Chociaż przyjechałam do Kanady będąc w ciąży, od razu znalazłam pracę jako pomoc kuchenna w restauracji, a potem znalazłam jeszcze jedną robotę. W sprzątaniu.

Przyjechałam sama, z setką dolarów w kieszeni. Wiedziałam, że na początku będę potrzebowała rodziny, u której mogłabym mieszkać, dopóki nie stanę na nogi. Jednak już po dwóch miesiącach mogłam się wyprowadzić i wynająć własne mieszkanie.

Moim celem było przepracowanie przed porodem co najmniej 600 godzin, bo to uprawniało mnie do zasiłku socjalnego w przypadku utraty pracy. Wiedziałam, że w pierwszych miesiącach po porodzie będę potrzebowała tych zasiłków (zwykle wynoszą 55 procent wynagrodzenia). Bardzo trudno było te godziny przepracować, zwłaszcza gdy trzeba było nosić pudła z naczyniami i odkurzacze. Pamiętam, jak raz upadłam na schodach tak, że aż straciłam czucie w nodze. Po tym wypadku mogłam pozwolić sobie na jeden dzień wolny.

Nie słyszałam tu o czymś takim jak urlop macierzyński – kobiety pracują, dopóki mogą. Ja byłam w pracy jeszcze cztery dni przed porodem

55 procent wynagrodzenia – wydawałoby się, że to niezła wypłata. Ale nie wtedy, gdy twoja pensja jest minimalna. Dlatego już po trzech i pół miesiącu mój syn poszedł do przedszkola, a ja do pracy.

Przedszkola w Kanadzie są płatne (nawet z dotacją to 600-700 dolarów miesięcznie), ale kiedy jesteś sama i musisz zarabiać, to jedyne wyjście. Po porodzie moją pracą stała się pielęgnowanie trawników – tysiąc razy trudniejsze niż sprzątanie i zmywanie naczyń. Od rana do wieczora stałam zgięta na kształt litery „G” i zaczęły się problemy z plecami. Równolegle starałam się znaleźć czas na naukę angielskiego.

Ołeksandra Kiszczenko z synem. Archiwum Prywatne

W rodzinnym Krzywym Rogu Ołeksandra była modelką, pierwszą wicemiss Ukrainy Plus Size 2021, didżejką i nauczycielką choreografii. Po inwazji zrezygnowała z tytułu, ponieważ organizatorzy konkursu postanowili „zachować neutralność”. W momencie przeprowadzki do Kanady rozstała się ze swoim partnerem i dziś samotnie wychowuje syna.

– W Kanadzie nie masz prawa zachorować ani po prostu zmęczyć się – mówi Ołeksandra. – Pracujesz. Mimo ciężkiej pracy i małego dziecka, udało mi się podciągnąć angielski, co dało mi możliwość zapisania się na bezpłatny kurs dla nauczycieli przedszkolnych. To szansa na znalezienie lepszej pracy w przyszłości. Dążę do tego.

Życie w Kanadzie zupełnie nie przypomina życia w Ukrainie czy krajach UE. Klimat w Calgary był dla mnie szokiem. Zimą, przy temperaturze minus 37 stopni, zamarzają rzęsy, a do tego nie da się oddychać. Tymczasem Kanadyjczycy jeżdżą na rowerach praktycznie w każdę pogodę. Dużo się ruszają i prawdopodobnie dzięki temu są zdrowym narodem, chociaż jedzą dużo cukru.

Produkty tutaj domyślnie zawierają cukier, dlatego nasze dziewczynki skarżą się, że przybierają na wadze, chociaż jedzą to samo co w Ukrainie. W przedszkolach dzieciom podaje się babeczki i inne słodycze. Ogólnie rzecz biorąc, w przedszkolu dzieci mają pełną swobodę: mogą leżeć na podłodze, skakać po kałużach – robić wszystko, co nie zagraża życiu. Takie jest podejście Kanadyjczyków do wszystkiego.

Kobiety nie wydają pieniędzy na manicure z lakierem ani fryzury. Po wyglądzie w Kanadzie nigdy nie zgadniesz, jakie ktoś ma dochody – także bogaci noszą koszulki z marketu za 10 dolarów

Jeden z moich bardzo zamożnych znajomych jeździ samochodem kupionym wiele lat temu i nawet nie planuje go wymieniać, ponieważ jest sprawny. Większość ludzi tutaj nie interesuje się markami i trendami. Pieniądze wydadzą raczej na podróż i komfortowy hotel.

Kanadyjczycy są też niezwykle uprzejmi. Small talk jest tu czymś powszechnym. Kiedy się z kimś witasz, musisz koniecznie zamienić z nim kilka zdań – o pogodzie albo czymś innym. Ostatnio small talk sprowadza się do dyskusji o tym, co znowu zrobił lub powiedział Trump.

Według naszych rozmówczyń przyszłość wielu Ukraińców w Kanadzie pozostaje niejasna. W przypadku Ołeksandry nawet fakt, że jest matką Kanadyjczyka (w Kanadzie obywatelstwo przysługuje z tytułu urodzenia), nie daje automatycznie prawa do uzyskania obywatelstwa lub stałego pobytu. W przypadku Iryny sprawa również nie jest prosta.

Wiec „Za Prawdę i Sprawiedliwość” przed konsulatem USA, marzec 2025 r., Toronto. Zdjęcie: Deposit/East News

– Niektórzy Ukraińcy ubiegają się o pomoc z programu humanitarnego, ale jest on przeznaczony dla tych, którzy nie mają już żadnych powiązań z Ukrainą i nie planują tam wracać – mówi Iryna. – Osobno działa program łączenia rodzin. On jest odpowiedni dla tych, którzy mają tu bliskich krewnych. W moim przypadku pozostaje opcja express entry – aby uzyskać prawo pobytu, trzeba być specjalistą w określonej dziedzinie i zdobyć określoną liczbę punktów. Punkty to twoje wykształcenie, praca, egzamin z języka angielskiego, a nawet wiek (osoby poniżej 30. roku życia zdobywają najwięcej punktów). Raz w miesiącu rząd publikuje listę specjalności poszukiwanych na rynku pracy. Jeśli jesteś specjalistą w pożądanej dziedzinie i masz wystarczającą liczbę punktów, istnieje prawdopodobieństwo, że otrzymasz prawo stałego pobytu. Niestety mój zawód zazwyczaj nie trafia na tę listę.

Bardzo duże szanse na uzyskanie rezydentury mają osoby znające język francuski

Obecnie w Kanadzie aktywnie wspiera się i rozwija język francuski. Potwierdzona egzaminem znajomość języka na poziomie C1-C2 w praktyce jest gwarancją możliwości pozostania w kraju.

20
хв

Small talk o pogodzie i Trumpie: jak Ukrainki radzą sobie w Kanadzie

Kateryna Kopanieva

Według danych polskiego Ministerstwa Zdrowia od czasu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji oficjalne zatrudnienie w Polsce znalazło około 4 tysięcy ukraińskich medyków. Dla wielu z nich oznaczało to nie tylko przeprowadzkę, ale też rozpoczęcie kariery od nowa: naukę języka, zdawanie egzaminów, a często także ponowne studia.

Dlaczego polska medycyna potrzebuje ukraińskich specjalistów, lecz nie zawsze łatwo ich przyjmuje? Jak wygląda droga od tymczasowego zezwolenia na pracę do pełnej licencji i uznania medyka za specjalistę? Co czeka tych, którzy zdecydowali się przejść tę drogę do końca? I co czują ci, którzy jeszcze wczoraj byli uznanymi specjalistami, a dziś muszą udowodnić, że zasługują na pracę w swoim zawodzie?

Oto trzy prawdziwe historie – o rozczarowaniu, walce i nowym początku.

„Bez języka i nostryfikacji jesteś nikim”: dentystka

Inna [imię zmieniono na prośbę bohaterki – red.] przyjechała do Polski z Charkowa około pół roku temu. Decyzja o przeprowadzce nie była łatwa, ale codzienne ostrzały, ciągły niepokój i brak warunków do normalnego życia, w szczególności do nauki dla dzieci, zmusiły ją do poszukiwania bezpieczeństwa za granicą.

Z chwilą wybuchu wojny na pełną skalę państwo polskie uprościło procedury dla ukraińskich lekarzy: pojawiła się możliwość uzyskania warunkowej licencji, która pozwala na pracę w konkretnej placówce medycznej pod nadzorem polskiego lekarza. Takie zezwolenie jest ważne przez pięć lat. Inna zebrała więc niezbędne dokumenty i złożyła wniosek do Ministerstwa Zdrowia o wydanie jej tymczasowego prawa do wykonywania zawodu lekarza. Mimo że nie znała języka polskiego, doświadczenie i kwalifikacje pozwoliły jej szybko znaleźć pracę w ukraińskiej prywatnej klinice stomatologicznej, pracującej przede wszystkim na rzecz pacjentów z Ukrainy.

– Na początku wydawało mi się, że jest super: od razu można pracować – mówi Inna. – Ale wkrótce pojawiło się poczucie, że nie jesteś lekarzem, a tylko narzędziem do zarabiania pieniędzy.

Są pacjenci, którzy potrzebują lekarzy rozumiejących ból straty i problemy migrantów. Właśnie tacy lekarze przyjechali z Ukrainy

Po rosyjskim najeździe na Ukrainę polski rynek medyczny zaczął się szybko dostosowywać do nowej rzeczywistości: liczba ukraińskich pacjentów rosła, a wraz z nią rósł popyt na ukraińskich lekarzy. Niektóre prywatne kliniki od razu dostrzegły w tym nie tylko humanitarną, ale i finansową szansę – i zaczęły intensywnie poszukiwać i zatrudniać ukraińskich specjalistów. Niestety niektóre firmy w pogoni za zarobkiem zaczęły ignorować kwestię jakości usług i warunków pracy swoich lekarzy.

Inna znalazła się właśnie w takim systemie: znajome twarze, język, zawód – wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Jednak z każdym tygodniem było coraz bardziej oczywiste, że traktują ją nie jak specjalistkę, ale jak „aktyw”, który ma generować dochód.

– Nie czułam się lekarzem. I to nie dlatego, że zapomniałam, jak leczyć. Nie miałam prawa ani do własnego zdania, ani do inicjatywy zawodowej. Ciężko jest, gdy twoje doświadczenie, wykształcenie, etyka nie mają już znaczenia.

Praca stała się rutyną – krótkie wizyty, minimum interakcji, brak wsparcia ze strony kolegów czy administracji. Stosunki w zespole były chłodne, zdystansowane. To doświadczenie okazało się dla Inny wyczerpujące. W końcu postanowiła zrezygnować.

Zrobiła sobie przerwę. Teraz uczy się polskiego, rozważa możliwość nostryfikacji dyplomu, szuka sposobów na legalne i stałe zatrudnienie. Dla niej ważne jest nie tylko odzyskanie pełnego prawa do wykonywania zawodu, ale także poczucie godności zawodowej.

– Popełniłam błąd, myśląc, że można obejść system. Jeśli chcesz szacunku, musisz być częścią oficjalnego systemu. W przeciwnym razie na zawsze pozostaniesz „tymczasowym specjalistą”

Inna nie ukrywa obaw – że nie zda egzaminów, że nie da rady. Poza tym nostryfikacja to dość kosztowna i trudna procedura. Jednak jeszcze bardziej boi się powrotu do miejsca, gdzie będą ją wykorzystywać.

– Wiem, na co mnie stać. Teraz muszę po prostu przejść tę drogę do końca. Bez złudzeń, ale z godnością.

„To długa droga, ale warto”: lekarka rodzinna

Historia kolejnej bohaterki pokazuje jednak zupełnie inną drogę.

Maryna Biłous przeprowadziła się do Polski w marcu 2022 roku. W Ukrainie przez ponad 15 lat pracowała jako lekarka rodzinna. W Polsce musiała zacząć praktycznie od zera: znalazła się tu z trójką dzieci i kotem – bez wsparcia, bez konkretnego planu, ale z determinacją, by kontynuować pracę w zawodzie.

– Nie wyobrażam sobie siebie w innej roli. Lekarz to nie tylko praca, to część mnie. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie miałam innego wyjścia.

Marina Bilous: „To jak powrót na uniwersytet medyczny, tylko z bagażem doświadczenia, dzieci i wojny na ramionach”

Podobnie jak wielu jej kolegów, Maryna skorzystała z możliwości uzyskania warunkowej licencji na wykonywanie zawodu lekarza w Polsce. Jednocześnie od razu postanowiła budować karierę z myślą o długoterminowej perspektywie. A do tego konieczna była pełna nostryfikacja dyplomu.

Nostryfikacja wymaga zdania dwóch egzaminów: testu językowego NIL (Naczelna Izba Lekarska) z języka polskiego medycznego oraz kompleksowego egzaminu z przedmiotów klinicznych. Pierwszą rzeczą, za którą zabrała się Maryna, był język.

– Język jest kluczem. Nawet jeśli jesteś najlepszym specjalistą, bez języka nie będziesz w stanie porozumieć się z pacjentem ani pracować w zespole. Zmuszałam się do nauki przez 4-6 godzin dziennie przez pół roku

Nauczyła się języka samodzielnie – najpierw gramatyki i podstawowego słownictwa, potem uczyła się z książek, filmów i konwersacji. Terminologię medyczną opanowała dzięki platformie internetowej wiecejnizlek.pl, do której ukraińscy lekarze mieli bezpłatny dostęp.

Po zdaniu egzaminu językowego dostała pracę jako lekarz pierwszego kontaktu w klinice medycznej w Grodzisku Mazowieckim. Równolegle ukończyła kurs USG, uzyskała certyfikat i zaczęła wykonywać badania ultrasonograficzne. Rozpoczęła też przygotowania do kompleksowego egzaminu nostryfikacyjnego.

Ten egzamin jest przeprowadzany przez komisję uniwersytetu medycznego 3-4 razy w roku i kosztuje (według danych z wiosny 2025 r.) 4 685 złotych. Zawiera 160-200 pytań z różnych dziedzin medycyny: interny, chirurgii, ginekologii, psychiatrii, pediatrii i intensywnej terapii. Po zaliczeniu dyplom odpowiada dyplomowi absolwenta polskiego uniwersytetu medycznego. Przygotowanie się do tego zajęło Marynie jeszcze około pół roku. Codziennie uczyła się po 2-3 godziny.

– Egzamin jest trudny – obejmuje wszystko. Były nawet pytania z historii medycyny, na przykład: „Kto pierwszy wykonał resekcję żołądka?”. O ile mi wiadomo, zdało go tylko 20 procent kandydatów. Jestem naprawdę szczęśliwa, że znalazłam się w tej mniejszości.

Po pełnej nostryfikacji dyplomu Maryna oficjalnie uzyskała prawo do pracy w polskim systemie opieki zdrowotnej. Obecnie przyjmuje pacjentów jako lekarz pierwszego kontaktu, dyżuruje w szpitalu, nadal wykonuje zabiegi USG i zauważa, że w Polsce to jest cenione: lekarz rodzinny ma szeroki zakres obowiązków.

– Tutaj lekarz pierwszego kontaktu to nie tylko terapeuta, ale także kierownik ds. zdrowia pacjenta

Większość jej pacjentów to Polacy, około 5% to Ukraińcy. W ciągu miesiąca przez jej gabinet przewija się około 500 osób. Mówi, że pacjenci traktują ją z zaufaniem i otwartością:

– Większość przychodzi do mnie regularnie. Nie odczuwam uprzedzeń. Nie ma też większych problemów z językiem: jeśli nie znam jakiegoś słowa – pytam, a pacjenci chętnie mi podpowiadają.

Maryna podkreśla, że polski system bardzo różni się od ukraińskiego: nie ma kolejek, pacjenci przychodzą po wcześniejszym umówieniu się, nikt nie ma jej prywatnego numeru telefonu – komunikacja odbywa się wyłącznie w ramach wizyty, która trwa 15 minut. Wśród kolegów panuje szacunek, wsparcie, jest wymiana doświadczeń.

Zarazem Maryna zauważa, że polscy lekarze oburzają się, gdy niektórzy ukraińscy medycy nazywają siebie „specjalistami” bez odbycia stażu. Bo w Polsce taki status przyznawany jest dopiero po dodatkowych latach nauki. Ten etap Maryna ma jeszcze przed sobą.

Jeśli chodzi o wynagrodzenie, różnica w porównaniu do realiów ukraińskich jest również bardzo odczuwalna. Według najnowszych danych ukraińscy lekarze w Polsce mogą zarabiać od 6 000 do 12 000 złotych miesięcznie, w zależności od specjalizacji, umiejętności i doświadczenia. Maryna zauważa, że nie ma stałej stawki: wszystko zależy od ustaleń i poziomu wiedzy. Ale im więcej potrafisz, tym wyższe są twoje zarobki.

Dziś Maryna czuje się pewnie i stabilnie. Praca wymaga poświęcenia intelektualnego i emocjonalnego, ale Ukrainka jest sobie wdzięczna za to, że wkroczyła na tę ścieżkę.

– To bardzo trudne i dość długotrwałe, ale ta praca na pewno się opłaci. Jestem głęboko przekonana, że to inwestycja w przyszłość. Moją i moich dzieci.

Mimo zmęczenia i obciążenia pracą, mówi, że jest szczęśliwa:

– Tutaj jest system, jest szacunek.

Lekarz to nie tylko postać w białym fartuchu, ale też człowiek, któremu ufają. I to jest najważniejsze

„Zacząć wszystko od zera – uczciwie i zgodnie z zasadami”: okulistka

Nasza trzecia bohaterka również wybrała oficjalną, choć znacznie trudniejszą, drogę powrotu do zawodu.

Kateryna Kazak przyjechała do Warszawy trzeciego dnia wielkiej wojny. Choć pochodzi z Wołynia, ma obywatelstwo białoruskie. Jednak ostatnie przedwojenne lata mieszkała i pracowała na Ukrainie. Do poszukiwania bezpiecznego miejsca zmusiła ją wojna.

Niemal natychmiast po przyjeździe zaczęła szukać możliwości kontynuowania praktyki lekarskiej. Złożyła dokumenty o warunkową licencję, ale ponieważ jej dyplom był białoruski, nie otrzymała przywilejów przysługujących ukraińskim lekarzom: po 9 miesiącach oczekiwania przyszła odmowa. Wtedy zdecydowała się na inną drogę nostryfikacji dyplomu.

Kateryna Kazak: – Ukraińscy lekarze, którzy planują pracować w Polsce, muszą być gotowi na wyzwania

– Czas oczekiwania na decyzję wykorzystałam na załatwienie formalności związanych z legalizacją i na intensywną naukę języka. Postanowiłam pójść oficjalną drogą. Bez względu na to, jak trudna ona będzie.

Zdała dwa egzaminy: językowy – z języka polskiego medycznego oraz kompleksowy – z medycyny ogólnej. Po nostryfikacji uzyskała status absolwentki uniwersytetu medycznego. Kolejny etap to staż (13 miesięcy dla lekarzy, 12 dla dentystów) lub dwa lata pracy w polskiej służbie zdrowia. Następnie – egzamin LEK (Lekarski Egzamin Końcowy); dopiero po jego zdaniu można uzyskać pełną licencję lekarską. Dzięki niej lekarz może pracować w POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna), na SOR (Szpitalny Oddział ratunkowy) lub w NPL (Nocna Pomoc Lekarska). Aby pracować np. jako neurolog, kardiolog czy okulista, trzeba mieć tytuł specjalisty.

– Czyli nostryfikacja to tylko połowa drogi. Nie możesz od razu zostać specjalistą. By móc pracować w swoim zawodzie, musiałam ponownie przystąpić do rezydentury – mówi Kateryna.

Obecnie pracuje jako lekarz rezydent w szpitalu uniwersyteckim w Łodzi. Jest tam jedynym obcokrajowcem. Jej pacjenci to głównie Polacy.

– Oczywiście mój polski jest jeszcze daleki od ideału. Czasami brakuje mi słów, by wyjaśnić pacjentom niuanse choroby lub operacji. Wtedy rysuję, proszę kolegów o pomoc albo sami pacjenci pomagają mi znaleźć właściwe słowo.

Kateryna przyznaje, że zaufanie nie zawsze przychodzi od razu, zwłaszcza w przypadku starszych pacjentów:

– Dla niektórych jestem obca. Ale kiedy tworzysz atmosferę bezpieczeństwa i wyjaśniasz każdy swój krok, nieufność znika

Czy warto iść tą drogą? Wyzwania, zarobki i perspektywy ukraińskich lekarzy w Polsce

Jeśli chodzi o różnice w podejściu do medycyny w Polsce i w Ukrainie, Kateryna uważa, że są one dość istotne, choć każdy z systemów ma swoje wady i zalety:

– W Ukrainie istnieje duża różnica między medycyną państwową a prywatną. W prywatnych ośrodkach często poziom i zakres usług są wyższe. Natomiast w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach, kliniki państwowe niewiele ustępują prywatnym. Zarówno wyposażenie, jak kwalifikacje personelu są na wysokim poziomie. Większość lekarzy pracuje jednocześnie w szpitalach państwowych i prywatnych [chociaż wielu wysoko wykwalifikowanych lekarzy preferuje prywatną praktykę – red.]. Średni czas konsultacji wynosi 10-15 minut i nie zawsze wystarcza na to, aby omówić wszystko z pacjentem. Wizyty planowane są z wyprzedzeniem – czasami na 3-4 miesiące, a do niektórych specjalistów na półtora roku naprzód. Pomoc szpitalna udzielana jest tylko w przypadkach stanów skomplikowanych. I nie da się nikomu „posmarować”, jak w Ukrainie.

Według Kateryny w Polsce najbardziej brakuje chirurgów, pediatrów, lekarzy ogólnych i specjalistów medycyny ratunkowej. A chirurgia staje się coraz mniej popularna – z powodu przeciążenia i trudnych warunków pracy.

– Od kilku lat w rezydenturach brakuje chirurgów. Młodzi ludzie nie chcą iść tam, gdzie wypalisz się w trzy lata.

Kateryna uważa, że ukraińscy lekarze planujący przeprowadzkę powinni być przygotowani na poważne wyzwania:

– Ważne jest, by zdać sobie sprawę, że to trudna i wyczerpująca droga. W domu mogłeś być gwiazdą, tutaj zaczynasz od zera. Najprawdopodobniej będziesz musiał uczyć się języka, jednocześnie pracując. Konkurencja jest nie tylko ze strony Polaków, ale także ze strony emigrantów z Ukrainy i Białorusi, których z każdym rokiem jest coraz więcej. A co najważniejsze – trzeba się nieustannie uczyć, nie poddawać się, wierzyć w siebie i cały czas iść do przodu. Bez względu na to, jak trudna i straszna wydaje się ta droga.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Od lekarki do studentki: ukraińskie medyczki w Polsce

Diana Balynska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Elżbieta Korolczuk: – Nie możemy godzić się na świat, w którym kobiety tracą prawa

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Natalia Dunajska: – Dajemy ludziom marzenia

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress