Exclusive
20
min

Od lekarki do studentki: ukraińskie medyczki w Polsce

W Ukrainie ratowały życie i pomagały chorym. Teraz znowu muszą zdawać egzaminy, by móc leczyć w Polsce. Ukraińskie uchodźczynie – lekarki opowiadają o tym, jak w nowym kraju przebiega proces uznawania ich dyplomów i umiejętności. A także o barierze językowej, biurokracji i strachu przed rozpoczynaniem wszystkiego od nowa

Diana Balynska

Zdjęcie: prywatne archiwum Kateryny Kazak

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Według danych polskiego Ministerstwa Zdrowia od czasu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji oficjalne zatrudnienie w Polsce znalazło około 4 tysięcy ukraińskich medyków. Dla wielu z nich oznaczało to nie tylko przeprowadzkę, ale też rozpoczęcie kariery od nowa: naukę języka, zdawanie egzaminów, a często także ponowne studia.

Dlaczego polska medycyna potrzebuje ukraińskich specjalistów, lecz nie zawsze łatwo ich przyjmuje? Jak wygląda droga od tymczasowego zezwolenia na pracę do pełnej licencji i uznania medyka za specjalistę? Co czeka tych, którzy zdecydowali się przejść tę drogę do końca? I co czują ci, którzy jeszcze wczoraj byli uznanymi specjalistami, a dziś muszą udowodnić, że zasługują na pracę w swoim zawodzie?

Oto trzy prawdziwe historie – o rozczarowaniu, walce i nowym początku.

„Bez języka i nostryfikacji jesteś nikim”: dentystka

Inna [imię zmieniono na prośbę bohaterki – red.] przyjechała do Polski z Charkowa około pół roku temu. Decyzja o przeprowadzce nie była łatwa, ale codzienne ostrzały, ciągły niepokój i brak warunków do normalnego życia, w szczególności do nauki dla dzieci, zmusiły ją do poszukiwania bezpieczeństwa za granicą.

Z chwilą wybuchu wojny na pełną skalę państwo polskie uprościło procedury dla ukraińskich lekarzy: pojawiła się możliwość uzyskania warunkowej licencji, która pozwala na pracę w konkretnej placówce medycznej pod nadzorem polskiego lekarza. Takie zezwolenie jest ważne przez pięć lat. Inna zebrała więc niezbędne dokumenty i złożyła wniosek do Ministerstwa Zdrowia o wydanie jej tymczasowego prawa do wykonywania zawodu lekarza. Mimo że nie znała języka polskiego, doświadczenie i kwalifikacje pozwoliły jej szybko znaleźć pracę w ukraińskiej prywatnej klinice stomatologicznej, pracującej przede wszystkim na rzecz pacjentów z Ukrainy.

– Na początku wydawało mi się, że jest super: od razu można pracować – mówi Inna. – Ale wkrótce pojawiło się poczucie, że nie jesteś lekarzem, a tylko narzędziem do zarabiania pieniędzy.

Są pacjenci, którzy potrzebują lekarzy rozumiejących ból straty i problemy migrantów. Właśnie tacy lekarze przyjechali z Ukrainy

Po rosyjskim najeździe na Ukrainę polski rynek medyczny zaczął się szybko dostosowywać do nowej rzeczywistości: liczba ukraińskich pacjentów rosła, a wraz z nią rósł popyt na ukraińskich lekarzy. Niektóre prywatne kliniki od razu dostrzegły w tym nie tylko humanitarną, ale i finansową szansę – i zaczęły intensywnie poszukiwać i zatrudniać ukraińskich specjalistów. Niestety niektóre firmy w pogoni za zarobkiem zaczęły ignorować kwestię jakości usług i warunków pracy swoich lekarzy.

Inna znalazła się właśnie w takim systemie: znajome twarze, język, zawód – wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Jednak z każdym tygodniem było coraz bardziej oczywiste, że traktują ją nie jak specjalistkę, ale jak „aktyw”, który ma generować dochód.

– Nie czułam się lekarzem. I to nie dlatego, że zapomniałam, jak leczyć. Nie miałam prawa ani do własnego zdania, ani do inicjatywy zawodowej. Ciężko jest, gdy twoje doświadczenie, wykształcenie, etyka nie mają już znaczenia.

Praca stała się rutyną – krótkie wizyty, minimum interakcji, brak wsparcia ze strony kolegów czy administracji. Stosunki w zespole były chłodne, zdystansowane. To doświadczenie okazało się dla Inny wyczerpujące. W końcu postanowiła zrezygnować.

Zrobiła sobie przerwę. Teraz uczy się polskiego, rozważa możliwość nostryfikacji dyplomu, szuka sposobów na legalne i stałe zatrudnienie. Dla niej ważne jest nie tylko odzyskanie pełnego prawa do wykonywania zawodu, ale także poczucie godności zawodowej.

– Popełniłam błąd, myśląc, że można obejść system. Jeśli chcesz szacunku, musisz być częścią oficjalnego systemu. W przeciwnym razie na zawsze pozostaniesz „tymczasowym specjalistą”

Inna nie ukrywa obaw – że nie zda egzaminów, że nie da rady. Poza tym nostryfikacja to dość kosztowna i trudna procedura. Jednak jeszcze bardziej boi się powrotu do miejsca, gdzie będą ją wykorzystywać.

– Wiem, na co mnie stać. Teraz muszę po prostu przejść tę drogę do końca. Bez złudzeń, ale z godnością.

„To długa droga, ale warto”: lekarka rodzinna

Historia kolejnej bohaterki pokazuje jednak zupełnie inną drogę.

Maryna Biłous przeprowadziła się do Polski w marcu 2022 roku. W Ukrainie przez ponad 15 lat pracowała jako lekarka rodzinna. W Polsce musiała zacząć praktycznie od zera: znalazła się tu z trójką dzieci i kotem – bez wsparcia, bez konkretnego planu, ale z determinacją, by kontynuować pracę w zawodzie.

– Nie wyobrażam sobie siebie w innej roli. Lekarz to nie tylko praca, to część mnie. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie miałam innego wyjścia.

Marina Bilous: „To jak powrót na uniwersytet medyczny, tylko z bagażem doświadczenia, dzieci i wojny na ramionach”

Podobnie jak wielu jej kolegów, Maryna skorzystała z możliwości uzyskania warunkowej licencji na wykonywanie zawodu lekarza w Polsce. Jednocześnie od razu postanowiła budować karierę z myślą o długoterminowej perspektywie. A do tego konieczna była pełna nostryfikacja dyplomu.

Nostryfikacja wymaga zdania dwóch egzaminów: testu językowego NIL (Naczelna Izba Lekarska) z języka polskiego medycznego oraz kompleksowego egzaminu z przedmiotów klinicznych. Pierwszą rzeczą, za którą zabrała się Maryna, był język.

– Język jest kluczem. Nawet jeśli jesteś najlepszym specjalistą, bez języka nie będziesz w stanie porozumieć się z pacjentem ani pracować w zespole. Zmuszałam się do nauki przez 4-6 godzin dziennie przez pół roku

Nauczyła się języka samodzielnie – najpierw gramatyki i podstawowego słownictwa, potem uczyła się z książek, filmów i konwersacji. Terminologię medyczną opanowała dzięki platformie internetowej wiecejnizlek.pl, do której ukraińscy lekarze mieli bezpłatny dostęp.

Po zdaniu egzaminu językowego dostała pracę jako lekarz pierwszego kontaktu w klinice medycznej w Grodzisku Mazowieckim. Równolegle ukończyła kurs USG, uzyskała certyfikat i zaczęła wykonywać badania ultrasonograficzne. Rozpoczęła też przygotowania do kompleksowego egzaminu nostryfikacyjnego.

Ten egzamin jest przeprowadzany przez komisję uniwersytetu medycznego 3-4 razy w roku i kosztuje (według danych z wiosny 2025 r.) 4 685 złotych. Zawiera 160-200 pytań z różnych dziedzin medycyny: interny, chirurgii, ginekologii, psychiatrii, pediatrii i intensywnej terapii. Po zaliczeniu dyplom odpowiada dyplomowi absolwenta polskiego uniwersytetu medycznego. Przygotowanie się do tego zajęło Marynie jeszcze około pół roku. Codziennie uczyła się po 2-3 godziny.

– Egzamin jest trudny – obejmuje wszystko. Były nawet pytania z historii medycyny, na przykład: „Kto pierwszy wykonał resekcję żołądka?”. O ile mi wiadomo, zdało go tylko 20 procent kandydatów. Jestem naprawdę szczęśliwa, że znalazłam się w tej mniejszości.

Po pełnej nostryfikacji dyplomu Maryna oficjalnie uzyskała prawo do pracy w polskim systemie opieki zdrowotnej. Obecnie przyjmuje pacjentów jako lekarz pierwszego kontaktu, dyżuruje w szpitalu, nadal wykonuje zabiegi USG i zauważa, że w Polsce to jest cenione: lekarz rodzinny ma szeroki zakres obowiązków.

– Tutaj lekarz pierwszego kontaktu to nie tylko terapeuta, ale także kierownik ds. zdrowia pacjenta

Większość jej pacjentów to Polacy, około 5% to Ukraińcy. W ciągu miesiąca przez jej gabinet przewija się około 500 osób. Mówi, że pacjenci traktują ją z zaufaniem i otwartością:

– Większość przychodzi do mnie regularnie. Nie odczuwam uprzedzeń. Nie ma też większych problemów z językiem: jeśli nie znam jakiegoś słowa – pytam, a pacjenci chętnie mi podpowiadają.

Maryna podkreśla, że polski system bardzo różni się od ukraińskiego: nie ma kolejek, pacjenci przychodzą po wcześniejszym umówieniu się, nikt nie ma jej prywatnego numeru telefonu – komunikacja odbywa się wyłącznie w ramach wizyty, która trwa 15 minut. Wśród kolegów panuje szacunek, wsparcie, jest wymiana doświadczeń.

Zarazem Maryna zauważa, że polscy lekarze oburzają się, gdy niektórzy ukraińscy medycy nazywają siebie „specjalistami” bez odbycia stażu. Bo w Polsce taki status przyznawany jest dopiero po dodatkowych latach nauki. Ten etap Maryna ma jeszcze przed sobą.

Jeśli chodzi o wynagrodzenie, różnica w porównaniu do realiów ukraińskich jest również bardzo odczuwalna. Według najnowszych danych ukraińscy lekarze w Polsce mogą zarabiać od 6 000 do 12 000 złotych miesięcznie, w zależności od specjalizacji, umiejętności i doświadczenia. Maryna zauważa, że nie ma stałej stawki: wszystko zależy od ustaleń i poziomu wiedzy. Ale im więcej potrafisz, tym wyższe są twoje zarobki.

Dziś Maryna czuje się pewnie i stabilnie. Praca wymaga poświęcenia intelektualnego i emocjonalnego, ale Ukrainka jest sobie wdzięczna za to, że wkroczyła na tę ścieżkę.

– To bardzo trudne i dość długotrwałe, ale ta praca na pewno się opłaci. Jestem głęboko przekonana, że to inwestycja w przyszłość. Moją i moich dzieci.

Mimo zmęczenia i obciążenia pracą, mówi, że jest szczęśliwa:

– Tutaj jest system, jest szacunek.

Lekarz to nie tylko postać w białym fartuchu, ale też człowiek, któremu ufają. I to jest najważniejsze

„Zacząć wszystko od zera – uczciwie i zgodnie z zasadami”: okulistka

Nasza trzecia bohaterka również wybrała oficjalną, choć znacznie trudniejszą, drogę powrotu do zawodu.

Kateryna Kazak przyjechała do Warszawy trzeciego dnia wielkiej wojny. Choć pochodzi z Wołynia, ma obywatelstwo białoruskie. Jednak ostatnie przedwojenne lata mieszkała i pracowała na Ukrainie. Do poszukiwania bezpiecznego miejsca zmusiła ją wojna.

Niemal natychmiast po przyjeździe zaczęła szukać możliwości kontynuowania praktyki lekarskiej. Złożyła dokumenty o warunkową licencję, ale ponieważ jej dyplom był białoruski, nie otrzymała przywilejów przysługujących ukraińskim lekarzom: po 9 miesiącach oczekiwania przyszła odmowa. Wtedy zdecydowała się na inną drogę nostryfikacji dyplomu.

Kateryna Kazak: – Ukraińscy lekarze, którzy planują pracować w Polsce, muszą być gotowi na wyzwania

– Czas oczekiwania na decyzję wykorzystałam na załatwienie formalności związanych z legalizacją i na intensywną naukę języka. Postanowiłam pójść oficjalną drogą. Bez względu na to, jak trudna ona będzie.

Zdała dwa egzaminy: językowy – z języka polskiego medycznego oraz kompleksowy – z medycyny ogólnej. Po nostryfikacji uzyskała status absolwentki uniwersytetu medycznego. Kolejny etap to staż (13 miesięcy dla lekarzy, 12 dla dentystów) lub dwa lata pracy w polskiej służbie zdrowia. Następnie – egzamin LEK (Lekarski Egzamin Końcowy); dopiero po jego zdaniu można uzyskać pełną licencję lekarską. Dzięki niej lekarz może pracować w POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna), na SOR (Szpitalny Oddział ratunkowy) lub w NPL (Nocna Pomoc Lekarska). Aby pracować np. jako neurolog, kardiolog czy okulista, trzeba mieć tytuł specjalisty.

– Czyli nostryfikacja to tylko połowa drogi. Nie możesz od razu zostać specjalistą. By móc pracować w swoim zawodzie, musiałam ponownie przystąpić do rezydentury – mówi Kateryna.

Obecnie pracuje jako lekarz rezydent w szpitalu uniwersyteckim w Łodzi. Jest tam jedynym obcokrajowcem. Jej pacjenci to głównie Polacy.

– Oczywiście mój polski jest jeszcze daleki od ideału. Czasami brakuje mi słów, by wyjaśnić pacjentom niuanse choroby lub operacji. Wtedy rysuję, proszę kolegów o pomoc albo sami pacjenci pomagają mi znaleźć właściwe słowo.

Kateryna przyznaje, że zaufanie nie zawsze przychodzi od razu, zwłaszcza w przypadku starszych pacjentów:

– Dla niektórych jestem obca. Ale kiedy tworzysz atmosferę bezpieczeństwa i wyjaśniasz każdy swój krok, nieufność znika

Czy warto iść tą drogą? Wyzwania, zarobki i perspektywy ukraińskich lekarzy w Polsce

Jeśli chodzi o różnice w podejściu do medycyny w Polsce i w Ukrainie, Kateryna uważa, że są one dość istotne, choć każdy z systemów ma swoje wady i zalety:

– W Ukrainie istnieje duża różnica między medycyną państwową a prywatną. W prywatnych ośrodkach często poziom i zakres usług są wyższe. Natomiast w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach, kliniki państwowe niewiele ustępują prywatnym. Zarówno wyposażenie, jak kwalifikacje personelu są na wysokim poziomie. Większość lekarzy pracuje jednocześnie w szpitalach państwowych i prywatnych [chociaż wielu wysoko wykwalifikowanych lekarzy preferuje prywatną praktykę – red.]. Średni czas konsultacji wynosi 10-15 minut i nie zawsze wystarcza na to, aby omówić wszystko z pacjentem. Wizyty planowane są z wyprzedzeniem – czasami na 3-4 miesiące, a do niektórych specjalistów na półtora roku naprzód. Pomoc szpitalna udzielana jest tylko w przypadkach stanów skomplikowanych. I nie da się nikomu „posmarować”, jak w Ukrainie.

Według Kateryny w Polsce najbardziej brakuje chirurgów, pediatrów, lekarzy ogólnych i specjalistów medycyny ratunkowej. A chirurgia staje się coraz mniej popularna – z powodu przeciążenia i trudnych warunków pracy.

– Od kilku lat w rezydenturach brakuje chirurgów. Młodzi ludzie nie chcą iść tam, gdzie wypalisz się w trzy lata.

Kateryna uważa, że ukraińscy lekarze planujący przeprowadzkę powinni być przygotowani na poważne wyzwania:

– Ważne jest, by zdać sobie sprawę, że to trudna i wyczerpująca droga. W domu mogłeś być gwiazdą, tutaj zaczynasz od zera. Najprawdopodobniej będziesz musiał uczyć się języka, jednocześnie pracując. Konkurencja jest nie tylko ze strony Polaków, ale także ze strony emigrantów z Ukrainy i Białorusi, których z każdym rokiem jest coraz więcej. A co najważniejsze – trzeba się nieustannie uczyć, nie poddawać się, wierzyć w siebie i cały czas iść do przodu. Bez względu na to, jak trudna i straszna wydaje się ta droga.

Zdjęcia: archiwum prywatne

Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, redaktorka i scenarzystka. Pracowała jako redaktorka naczelna magazynów Liza i Enjoying Club, a także jako redaktorka wiodącego ukraińskiego portalu NV. W jej twórczym dorobku znajduje się wiele tekstów, inspirujących historii i odważnych eksperymentów. Kocha życie, ludzi, subtelny humor i głęboko wierzy w siłę słowa. Jej życiowe credo to: nigdy nie mów "nigdy"

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Drodzy Ukraińscy przyjaciele!

Chcę Wam złożyć serdeczne gratulacje z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Dwudziestego czwartego sierpnia 1991 roku osiągnęliście wielki cel, o który Wasi przodkowie starali się i walczyli przez długie wieki – niepodległość i własne państwo. Cieszę się i dumny jestem z tego, że jako pierwsze na świecie z uznaniem niepodległości Ukrainy pospieszyły tego samego dnia 2 grudnia 1991 roku dwa państwa: Kanada i Polska. 

Lata dziewięćdziesiąte XX wieku w naszej części Europy były trudne i wydarzenia w różnych krajach toczyły się odmiennymi torami zależnie od wcześniejszych dziejów, lokalnych uwarunkowań politycznych, marzeń i dążeń obywateli, a czasami szczęśliwego lub nieszczęśliwego zrządzenia losu. Nie wszystkim narodom udawało się bez problemów „wyrwać się z przeszłości”, jak to w tytule swojej książki o historii Ukrainy określił wspaniały ukraiński historyk Jarosław Hrycak.

Wam, ukraińscy przyjaciele, los nie szczędził trudności, wreszcie zesłał to, co najgorsze – zbójecką napaść sąsiada i straszną wojnę.

Od ponad trzech lat ze ściśniętym sercem obserwuję przebieg waszej bohaterskiej walki i sam w miarę moich możliwości staram się wnosić swoją skromną pomoc. Od początku wojny na pełną skalę upatruję w tej tragedii także szansy dla obu naszych narodów na lepszą przyszłość, ściślejsze zjednoczenie się z Zachodem dla współpracy i bezpieczeństwa, przyjazne stosunki między naszymi krajami i zamieszkującymi je ludźmi.

Początkowo rozwój wydarzeń pozwalał sądzić, że moje nadzieje się spełniają, co potwierdzały liczne przykłady. Niestety, w ostatnim okresie widzę, że czeka nas jeszcze daleka droga.

Wojna przeciąga się, a Zbrojne Siły Ukrainy oraz mieszkańcy kraju ponoszą najwyższą cenę śmierci, krwi i zniszczeń. Ale przedłużającą się wojnę odczuwa również agresor – jego gospodarka słabnie i stoi w obliczu nadciągającego poważnego kryzysu, który może zachwiać fundamentami jego zdolności dalszego prowadzenia agresji. Dlatego ogromne siły i środki przeznacza na propagandę, którą śmiało można nazwać wojną hybrydową, toczoną w cyberprzestrzeni, w środkach przekazu, na salach parlamentów i posiedzeniach rządów oraz na ulicach.

Terrorystyczne państwo stara się zastraszać, przekupywać, zjednywać sobie wszelkimi sposobami polityków i obywateli krajów udzielających Ukrainie pomocy. Wspomaga radykalne, przede wszystkim faszyzujące ruchy społeczne i partie polityczne, podsuwa im kłamliwe pseudoargumenty, rozbija poczucie wspólnoty z Ukraińcami, szczuje przeciwko imigrantom. Przykłady i efekty takiej działalności widać wszędzie: w USA, Niemczech, na Węgrzech i Słowacji, w Czechach. Niestety, także w Polsce.

Gniew i oburzenie budzi fakt, że podnoszą się głosy przeciwko kontynuowaniu pomocy dla Ukrainy i ludzi, którzy w naszym kraju schronili się przed wojną.

Stanowczo Was zapewniam, ukraińscy przyjaciele, że wśród Polaków nadal macie ogromną liczbę przychylnych Wam ludzi, co pokazują sondaże oraz wyniki ostatnich wyborów prezydenckich, które niestety wygrał, ale znikomą większością, kandydat wspierany przez ugrupowania prorosyjskich ksenofobów.

Nie brakuje też przykładów bohaterskich wolontariuszy prowadzących zbiórki funduszy na pomoc i osobiście przekazujących w Ukrainie zakupiony sprzęt żołnierzom ZSU lub cywilom niemal na samej pierwszej linii frontu, z dronami wroga nad głową. Jest też wielu takich, którzy wybrali wspólną służbę z wojownikami ZSU, czy to w roli medyków pola walki, czy w formacjach zbrojnych. Wspólna walka „za wolność waszą i naszą” oraz przelana krew wiąże i zbliża, cementuje przyjaźń. To dobrze. Niech ta przyjaźń trwa na zawsze. Razem jesteśmy siłą.

Z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy chcę zwrócić się do Was parafrazą słów ukraińskiego hymnu:

Ще не вмерла України і слава, і воля,

Ще Вам, браття українці, усміхнеться доля.

Згинуть Ваші вороженьки, як роса на сонці.

Запануєте Ви, браття, у своїй сторонці.

Все одно буде Україна. Слава Україні!

Adam Tuz

20
хв

Nasza szansa, by pokonać przeszłość

Sestry

Chociaż Chorwacji nie można nazwać popularnym kierunkiem wśród ukraińskich uchodźców, od początku wojny na pełną skalę przybyło tu ponad 27 tysięcy Ukraińców, co dla kraju o populacji poniżej 4 milionów ludzi stanowi znaczącą liczbę. Co ciekawe, mniej więcej tyle samo osób (28-30 tysięcy) opuszcza Chorwację każdego roku, migrując do innych krajów UE, co już wywołało kryzys demograficzny. Władze i media w Chorwacji wciąż mówią o braku siły roboczej i o tym, że już teraz co piętnasty pracownik jest obcokrajowcem. Oczekuje się, że do 2030 r. w Chorwacji będzie około pół miliona migrantów zarobkowych.

Biorąc pod uwagę oczywisty kryzys na rynku pracy, przybycie ukraińskich uchodźców mogłoby być korzystne dla chorwackiej gospodarki. Zarazem jednak Ukrainki, które przeniosły się tu przed wojną, twierdzą, że Chorwacja to nie kraj do zarabiania pieniędzy. „Tu jest ciepło i pięknie, ale realne minimum egzystencji jest wyższe niż minimalna płaca” – twierdzi Ołeksandra z Kijowa. – Jeśli więc nie masz tu mieszkania i pracujesz na lokalnym rynku pracy, bardzo trudno jest przeżyć”.

Cudowne miejsca, ale życia tu sobie raczej nie urządzisz

Ołeksandra przyjechała z dwoma synami do Chorwacji jesienią 2022 roku. Najpierw ewakuowała się do Niemiec, potem wróciła do Ukrainy. Ale wraz z rozpoczęciem rosyjskich ataków dronowych wyjechała ponownie.

– Tym razem do Chorwacji, i to nie tylko z dziećmi, ale także z rodzicami – mówi. – W Chorwacji nie ma comiesięcznych zasiłków socjalnych; można tu otrzymać co najwyżej 300 euro na osobę rocznie. Nie ma też mieszkań socjalnych, jak w Niemczech. Ale są programy pomocy dla Ukraińców w zakresie tymczasowego zakwaterowania, które, o ile mi wiadomo, organizuje Czerwony Krzyż. To bezpłatne zakwaterowanie w domkach, w których można mieszkać do czasu znalezienia stałego miejsca zamieszkania. Mieszkaliśmy w takim hotelu przez rok, aż przeprowadziliśmy się do Zadaru, gdzie wynajmujemy mieszkanie.

Te domki znajdują się w górach – w pięknych miejscach, ale z dala od cywilizacji, większych miast i morza. Nie ma tam kuchni, ale jest bezpłatne wyżywienie. Oznacza to, że dostajesz dach nad głową, jedzenie, ale znalezienie stałej pracy, która pozwoliłaby wynająć własne mieszkanie i urządzić sobie życie, jest praktycznie niemożliwe. Znam ludzi, którzy mieszkają w takich domkach już od trzech lat. Dopóki trwa wojna, nie są eksmitowani.

Ważne, by zrozumieć, że jeśli prosisz o takie mieszkanie, nie możesz wybrać, gdzie zostaniesz zakwaterowany – mogą cię umieścić nawet w hotelu przy autostradzie, gdzie w zasięgu spaceru nie ma nic

Z poszukiwaniem mieszkania do wynajęcia bywa różnie: ktoś znajduje je szybko, ktoś szuka miesiącami. W Chorwacji nie ma tak surowych wymagań wobec najemców, jak w innych krajach europejskich, gdzie sprawdzają oficjalne dochody i historię kredytową. Ale tutaj trudno znaleźć odpowiednie warunki, na przykład pozwalające przez rok płacić stałą kwotę. Jako że większość miejscowych żyje z turystyki, latem najemcy mogą zostać poproszeni o płacenie dwa razy więcej, a nawet o wyprowadzenie się – z możliwością powrotu po zakończeniu sezonu. Nam udało się znaleźć mieszkanie ze stałym czynszem. Ceny ostatnio znacznie wzrosły. Kiedy przyjechaliśmy, jednopokojowe mieszkanie można było wynająć za 450 euro. Obecnie kosztuje ono co najmniej 650 euro.

Hotel Wooden Houses Macola, w którym mieszkają ukraińscy uchodźcy. Zdjęcie: wooden-houses-macola-korenica.hotelmix.com.ua

Kto się odnalazł się w Chorwacji

Są jednak Ukraińcy, którzy mieszkają w drogich nadmorskich strefach. To głównie informatycy pracujący na rynki innych krajów. W Chorwacji po prostu mieszkają i cieszą się morzem.

Jednak niewielu Ukraińców znalazło zatrudnienie na lokalnym rynku pracy. Znam dziewczynę, która zarabia w Chorwacji jako manikiurzystka, jej klientki to głównie Ukrainki. Znam też mężczyznę, który sprzedaje panele słoneczne. Jest doświadczonym biznesmenem, ale mówi, że na początku było ciężko. Chorwaci są przyzwyczajeni do kupowania od osób, które znają osobiście – nawet jeśli to oznacza, że muszą zapłacić więcej. Ten mój znajomy włożył sporo wysiłku w nawiązywanie kontaktów. Niektórzy Ukraińcy zarabiają na wynajmowaniu hoteli i podnajmowaniu w nich pokoi.

Minimalna pensja wynosi tu około 800 euro. Jeśli płacisz 650 za wynajem mieszkania, to po prostu nie masz za co żyć

Ceny produktów są wyższe niż w Niemczech. Aby kupić na przykład kawałek mięsa, kaszę i warzywa, trzeba wydać powyżej 30 euro. Chociaż mieszkamy nad morzem, ryby i owoce morza są tu tak drogie, że nie pozwalamy sobie na nie zbyt często. Niedawno pojechałam do Ukrainy i mąż kupił mi pięć kilogramów krewetek. Jadłam je na śniadanie, obiad i kolację.

W Chorwacji pracuję na własny rachunek, zajmuję się fotografią. Głównie to sesje zdjęciowe w sezonie turystycznym. Ale finansowo pomaga mi mąż, który wysyła nam pieniądze z Ukrainy.

Ołeksandrze podoba się wolność, którą czuje się w Chorwacji

Według Ołeksandry Ukraińcy w Chorwacji mogą uzyskać zniżkę na wynajem mieszkania w ramach programu rekompensat. Ale w praktyce nie zawsze tak się dzieje:

– Nie wszyscy właściciele mieszkań chcą się w to bawić. Istota programu polega na tym, że to wynajmujący musi złożyć wniosek i dokumenty potwierdzające, że mieszkają u niego Ukraińcy. I jeśli na przykład wynajmuje mieszkanie za 600 euro, to część tych pieniędzy nie zostanie mu wypłacona przez najemcę, ale przez państwo. Wielu nie chce brać w tym udziału m.in. dlatego, że wraz z wnioskiem o udział w programie rozpoczyna się weryfikacja dokumentów, a nie każdy wynajmujący Chorwat ma papiery w porządku.

W tym sensie chorwacka rzeczywistość bardziej przypomina ukraińską niż niemiecką czy szwajcarską

Chorwacki mentalność, czyli „jak się umówisz”

Tutaj, podobnie jak w Ukrainie, coś może być nielegalne, a coś działa na zasadzie „jak się umówisz”. Jednak rozwiązanie sprawy za pośrednictwem kogoś trzeciego jest mało prawdopodobne – Chorwaci ustalają sprawy tylko osobiście, zwracając się bezpośrednio do drugiej strony. Znajoma poradziła mi kiedyś, żebym poszła do lekarza z czekoladą. W pewnym sensie panuje tu znany nam chaos. Zapomniałeś zabrać jakiś dokument? Nie ma sprawy, przyniesiesz później. Ludzie wierzą sobie na słowo.

Kolejną rzeczą, która bardzo różni Chorwację od Niemiec, jest brak kontroli. Tu nie ma surowych systemów kar ani urzędów pracy, które zmuszają cię do szukania zatrudnienia. Nikogo nie interesuje, gdzie i jak mieszkasz, czy pracujesz, czy nie, czy jeździłeś do Ukrainy, czy nie.

Nie ma świadczeń socjalnych, a co za tym idzie – nie ma kontroli. Czujesz się swobodnie i to mi się podoba

Nawiasem mówiąc, pomimo braku surowego systemu kar i policji na każdym kroku, w Chorwacji czujesz się bezpiecznie. W małych miasteczkach wszyscy się znają, a kradzieże zdarzają się głównie w sezonie turystycznym.

Ogólnie Chorwaci są przyjaźni i dobrze traktują obcokrajowców. W rozmowach z Ukraińcami często wspominają, że trzydzieści lat temu sami przeżyli wojnę – i bardzo nam współczują.

Większość Chorwatów to ludzie religijni. To kraj katolicki, nawet w szkole jest nauczanie religii.

Festiwal dziecięcy w Szybeniku, 2024 r.

Nie nazwałabym jednak Chorwatów pracoholikami. Na pewno nie będą się nadmiernie wysilać. Jeśli ktoś ma domek nad morzem, to przez dziesiątki lat wynajmuje go turystom. Pół roku zarabia na tym pieniądze, a przez kolejne pół roku z tych pieniędzy żyje. I nic więcej nie potrzebuje.

A serwisu nawet nie ma co porównywać z ukraińskim.

Moje zepsute auto trafiło do trzech chorwackich warsztatów i tygodniami stało w krzakach, nikt nawet nie zaczął naprawy

Tymczasem w Ukrainie naprawiono je od razu. Za naprawę laptopa lub smartfona wezmą co najmniej 50 euro, choć to nie znaczy, że praca zostanie wykonana. Nie zdziw się, jeśli w restauracji podadzą ci brudny talerz albo szklankę. Jeśli poprosisz, wymienią, ale najprawdopodobniej będą zdziwieni, o co ci chodzi. Miejscowi są pod tym względem wyluzowani. W zasadzie w żadnej dziedzinie nie ma konkurencji, nikt nie stara się zadowolić innych ani zarobić więcej. Ludzie mają inne podejście do pracy, pieniędzy i w ogóle życia.

Jako że zarobki są tutaj niewielkie, w rodzinach zazwyczaj pracują oboje partnerzy. Rodzice często pracują na zmiany, dzieci również chodzą do szkoły na zmiany: przez tydzień rano, przez drugi po południu. Program nauczania jest tu nieco łatwiejszy niż w Polsce, ale podejście bardziej przypomina nasze niż niemieckie: nauczyciel może dziecko zbesztać, a nawet podnieść głos. W Niemczech niezależnie od tego, jak się dziecko zachowuje, coś takiego nie ma miejsca.

W nadmorskich regionach Chorwacji można zobaczyć wille, których właścicieli miejscowi sarkastycznie nazywają „niemieckimi Chorwatami”. To ludzie, którzy trzydzieści lat temu z powodu wojny wyjechali do Niemiec i tam zostali. Zarabiając znacznie więcej, niż mogliby w ojczyźnie, pozostają w Niemczech, ale nieruchomości kupują w Chorwacji. Ci, którzy nie wyjechali podczas wojny, nazywają tych ludzi zdrajcami. Jak już wspomniałam, Ukraińcy i Chorwaci są w pewnym sensie do siebie podobni.

W martwym sezonie życie się zatrzymuje

– W pracy naprawdę nie ma napięcia – potwierdza Ksenia Norik z Kijowa, także mieszkająca w Chorwacji.

– Dla Chorwatów czymś zupełnie normalnym jest po prostu siedzieć przez godzinę czy dwie, pić kawę i gapić się na morze

Niedawno odwiedziła mnie przyjaciółka, która powiedziała: „Bardzo ładnie, ale nie mogłabym mieszkać cały czas w takiej wakacyjnej atmosferze”.

Chorwaci sami się dziwią, gdy słyszą, że ktoś przyjechał do nich nie na wakacje, ale na stałe. Bo miejscowa młodzież – wręcz przeciwnie: wyjeżdża do krajów, w których można więcej zarobić. Ksenia jest profesjonalną artystką. W Ukrainie zajmowała się malarstwem, uczyła rysunku w kilku pracowniach w Kijowie i miała własny internetowy sklep z obrazami.

Wraz z wybuchem wojny ewakuowała się z trzyletnią córką najpierw do Polski, a następnie do chorwackiego miasteczka Vodice, gdzie w zeszłym roku otworzyła własną pracownię.

Ksenia: "Inspiruje mnie tutejsza przyroda, to niesamowite piękno"

– To właśnie w Chorwacji zaczęłam malować pejzaże. Inspiruje mnie tutejsza przyroda, to niesamowite piękno – mówi. – Wyjeżdżając w pośpiechu z Kijowa zabrałam tylko pięć małych obrazów, które zmieściły się do torby. Trzy z nich sprzedałam na aukcji w Polsce. Później, po pół roku życia w Chorwacji, pojechałam do Ukrainy i wywiozłam wiele swoich obrazów i narzędzi pracy.

W Chorwacji udało mi się znaleźć lokum, którego właściciel zgodził się wziąć udział w programie rekompensaty za mieszkanie – w ten sposób zamiast 600 euro miesięcznie płacę na razie 300.

Jeśli chcesz samodzielnie wynająć mieszkanie, musisz zarabiać co najmniej 1300-1400 euro miesięcznie

W niektórych branżach, takich jak moja, są możliwości. Ja otworzyłam własną pracownię dzięki dotacji na rozwój działalności gospodarczej, którą otrzymałam z funduszy europejskich. To był długi i niełatwy proces, wiele niuansów i dokumentów, ale wszystko się udało. Od lata ubiegłego roku mam własną pracownię, która jest jednocześnie moim małym sklepikiem. Sprzedaję tam swoje obrazy, pamiątki, a także maluję na zamówienie.

Miejscowi już dobrze mnie znają – po przyjeździe do miasteczka sama zaczęłam poznawać ludzi. Nawiązałam znajomości w przedszkolu córki, w lokalnej bibliotece, potem zorganizowałam kilka indywidualnych wystaw – i napisała o mnie lokalna gazeta. Teraz mam już klientów zarówno wśród mieszkańców, jak turystów. Moja galerio-pracownia znajduje się w centrum miasta, wieczorami ludzie spacerujący promenadą wchodzą do środka i często coś kupują lub zamawiają. W sezonie pracownia jest otwarta do 23.

Pracownia - sklepik Kseni

Zimą wszystko wygląda inaczej. To martwy sezon, więc w tym okresie dużo maluję, prowadzę też lekcje malarstwa i warsztaty. Lekcje są w języku chorwackim, który przez te trzy lata dobrze opanowałam. Nawiasem mówiąc, gramatyka chorwacka jest bardzo podobna do polskiej, niektóre słowa też. Chodziłam na kursy, miałam korepetycje, ale przez większość czasu uczyłam się sama. Prawdziwy postęp nastąpił wtedy, gdy przestałam bać się popełniać błędy. Poza tym większość Chorwatów dobrze zna angielski.

Jeśli bardzo chcesz, możesz nauczyć się języka i znaleźć tu możliwości rozwoju. Na przykład stypendium, które otrzymałam, nie jest przeznaczone tylko dla artystów – biznesy mogą być różne. W zależności od dziedziny działalności, można otrzymać od 7 do 20 tysięcy euro. Następnie, w razie potrzeby, można ubiegać się o inne stypendia, na przykład jeśli trzeba dokupić sprzęt.

Życie w Chorwacji ma swoje plusy i minusy. Dla mnie jako artystki plusy to oczywiście niesamowita przyroda i architektura. Tutaj na pewno jest skąd czerpać inspiracje. W Chorwacji jest dużo słonecznych dni, nawet zimą. Jest tu dość wietrznie, więc nawet w upale nie ma duchoty.

Kuchnia jest ciekawa, miejscowi bardzo lubią mięso. Często można zobaczyć na rożnie jagnię, dzika, a nawet krowę

Chorwaci świetnie przyrządzają raki, a do tego jest tu bardzo smaczna oliwa. Lubię też blitwę – to warzywo, podgatunek buraka.

Minusy to wysokie ceny. Teraz przyjechała do nas moja mama i na produkty spożywcze dla całej rodziny co kilka dni wydajemy 100 euro. No i ten martwy sezon, kiedy życie w mieście na kilka miesięcy po prostu zamiera. W Chorwacji jest też bardzo wysoka wilgotność, nie ma centralnego ogrzewania, więc zimą w mieszkaniach może pojawić się pleśń. Miejscowi są do tego przyzwyczajeni, ale Ukraińców często to szokuje.

To, że nie ma tu zasiłków socjalnych, jest jednocześnie i minusem, i plusem. Jesteś sam za siebie odpowiedzialny i nikomu nic nie jesteś winien.

„Niedawno odwiedziła mnie przyjaciółka, która powiedziała: - Bardzo ładnie, ale nie mogłabym mieszkać cały czas w takiej wakacyjnej atmosferze”.

Według chorwackich mediów najwięcej Ukraińców mieszka obecnie w Zagrzebiu, nadmorskiej żupanii [odpowiednik województwa – red.] splicko-dalmackiej oraz w północnym regionie Primorje-Gorski Kotar, wokół portu Rijeka. Jeśli chodzi o zatrudnienie, jednym z najbardziej poszukiwanych kierunków była i pozostaje branża hotelarska i restauracyjna – sezonowa praca jest tam zawsze. Ponadto, jak podaje lokalna prasa, obecnie w Chorwacji jest duże zapotrzebowanie na sprzedawców w sklepach i centrach handlowych, a także na budowlańców i specjalistów ds. rozwoju biznesu, którzy znają języki obce.

Niektórym Ukraińcom w Chorwacji udaje się nostryfikować dyplomy i znaleźć pracę zgodnie z wykształceniem. Wśród nich są lekarze. Jak informuje serwis jutarnji.hr, Chorwacka Izba Lekarska rozpatruje obecnie 16 wniosków o uznanie dyplomów medycznych z Ukrainy. Na chorwackim rynku pracy rzeczywiście brakuje lekarzy, ale dyplomy medyczne wydane w innych krajach trudno tu nostryfikować. Na przykład epidemiolożka Olga z obwodu ługańskiego powiedziała, że z powodu różnic w programach nauczania i biurokratycznych niuansów z 27 lat stażu pracy udało jej się potwierdzić tylko 12 i uzyskała prawo do pracy nie jako epidemiolog, a jako lekarz ogólny. By zostać wąskim specjalistą, musisz jeszcze przez pięć lat studiować na lokalnej uczelni.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Piękny kraj, ale nie do zarabiania. Jak się żyje Ukraińcom w Chorwacji

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wiedza to nasz pierwszy schron

Ексклюзив
20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ексклюзив
20
хв

Natalia Dunajska: – Dajemy ludziom marzenia

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress