Exclusive
20
min

Trzy lata bez snu, dwa bez wieści

– Wszyscy są zmęczeni. Nawet moje starsze dzieci i przyjaciółki nie mogą już o tym ze mną rozmawiać. Dlatego milczę. Ale to trudne, bo ból nie znika – mówi Iryna Kozarewa, której syn od kilku lat jest w rosyjskiej niewoli. Jej i wielu innym kobietom, których synowie i mężowie zaginęli bez wieści lub znaleźli się w niewoli, specjaliści z GIDNA pomagają radzić sobie z nieokreśloną stratą

Jaryna Matwijiw

Otwarcie instalacji poświęconej jeńcom z Azowstali, Kijów. 2023 r. Zdjęcie: Ukrinform/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wojna rozwinęła w nas umiejętności, których nigdy nie chcielibyśmy mieć. Na przykład blokowania emocji i życia z żalem. Tę drogę codziennie przechodzą tysiące kobiet, które czekają na bliskich będących niewoli. Nieokreślona strata to burzliwe uczucie, kiedy żyjesz w niekończącym się strumieniu rozpaczy i pytań: Co dzieje się z bliską osobą?; Gdzie ona w ogóle jest?; Jak przetrwa noc, kiedy ja zasypiam w swoim łóżku?; Czy jeszcze się zobaczymy?; Jak pomóc jej – i sobie?

Trudno mówić o niepewności

Kobieta, która przeżywa nieokreśloną stratę, budzi się bardzo wcześnie, przed dźwiękiem budzika, i od razu przegląda media społecznościowe i grupy zaginionych bez śladu. Od momentu gdy usłyszała straszne słowa: „Pański syn zaginął bez wieści” albo: „Pański mąż został wzięty do niewoli” – szuka jakichkolwiek informacji, gotowa zrobić wszystko, by dowiedzieć się czegokolwiek o bliskiej osobie.

– Nieokreślona strata nie ma granic – mówi Anna Gruba, kuratorka projektu GIDNA, który zapewnia pomoc psychologiczną kobietom przeżywającym stratę. – To nieznane, dlatego trudno o tym mówić. Czasami łatwiej mówić o faktycznej stracie, bo to bolesne, ale bardziej zrozumiałe. To właśnie niepewność jest traumą, która niszczy człowieka od środka każdego dnia przez lata. Kobieta odczuwa coraz większe zmęczenie. Jest zła, że traci nadzieję, zła na cały świat. Odmawia sobie wszystkiego, nie pozwala sobie cieszyć się zwykłymi rzeczami, blokuje wszystkie emocje i żyje tylko nadzieją, że bliska osoba wróci.

Trzy miesiące temu do programu projektu GIDNA (kierunek: „Nieokreślona strata”) dołączyła Iryna Kozarewa, która od trzech lat czeka na syna znajdującego się w rosyjskiej niewoli. To trzy lata bez snu i dwa bez jakichkolwiek wiadomości od Jarosława, uwięzionego w maju 2022 roku. Właśnie wtedy rozmawiali po raz ostatni.

Iryna Kozarewa w centrum Kijowa wzywa do uwolnienia jej syna

Synku, masz plan B?

Iryna jest matką sześciu przybranych synów. Każdy z nich jest jak odrębny wszechświat, z własnym charakterem i gorącym pragnieniem walki o swoje. Iryna z uśmiechem wspomina, jak podczas Rewolucji Godności wszyscy chcieli pójść z nią na Majdan:

– Owinęli twarze szalikami, założyli kaski, nakolanniki, nałokietniki, wzięli kije i powiedzieli: „Pójdziemy z tobą. Jeśli my nie idziemy, to ty też nie idziesz”

A potem zaczęła się wojna. Jarosław, późniejszy obrońca Mariupola, był wówczas fanem piłki nożnej, kibicował klubowi FC „Dynamo”. Matka wspomina, że wraz z kolegami zawsze zajmowali stanowisko obywatelskie, brali udział w akcjach, razem wstąpili do batalionu „Azow”.

Jarosław do ostatniej chwili nie chciał się jej przyznać, że stanął w obronie kraju. Ale podzielił się tajemnicą ze starszym bratem, a ten powiedział wszystko mamie. Nie było już sensu płakać, wspomina Iryna:

– Po prostu zapytałam: „Jak mogę ci tam pomóc?”.

Kiedy zaczęła się inwazja, Jarosław był pierwszym, który zadzwonił.

– Już wieczorem napisałam do niego: „Synku, będziecie w całkowitej izolacji, macie plan B?”. Odpowiedział: „Mamy wszystkie plany, jesteśmy uzbrojeni i wiemy, co robimy”. Potem była już tylko korespondencja.

W pewnym momencie Jarosław zniknął, przestał odpowiadać. Iryna zaczęła liczyć dni.

Wieść o synu dotarła do niej nagle – od jego dziewczyny, której jeszcze wtedy nie znała. Mijało już 20 dni strasznej ciszy. Jak się okazało, Jarosław został ranny. Podczas walk o Mariupol doznał ciężkiego wstrząsu mózgu, stracił słuch, wzrok i koordynację ruchową. Później rosyjska armia zrzuciła bombę na szpital, w którym się leczył. Przewieziono go do „Azowstali”. 21. dnia napisał, że żyje, ale po prostu nie ma łączności.

– Mówię: „Wiem, że u ciebie wszystko w porządku, już mi powiedzieli”. Nie doszedł do siebie, podczas każdego bombardowania wymiotował. Żeby walczyć, trzeba biegać, wspinać się, chować, czołgać się. On już nie był w stanie tego robić.

Napisałam synowi, że nazywają ich tutaj „spartanami”. A on nagrał mi w nocy wiadomość głosową: „Jeśli pamięć mnie nie myli, wszyscy zginęli. A ja nie chciałbym tu umierać, nie mam jeszcze nawet syna”

– Wszystko traktował z humorem, wszystko było dla niego proste. Starał się mnie nie traumatyzować i wszystko ukrywał, jak mógł.

Po raz ostatni rozmawiała z synem 18 maja 2022 roku, kiedy został zmuszony do poddania się. Przed wyjściem obrońcy dostali rozkaz zniszczenia telefonów i broni. Dlatego kontakt z nim się urwał.

Iryna pamięta, jak uważnie śledziła wszystkie wiadomości. Jak podczas ostatniej rozmowy prosiła syna, żeby powiedział wrogom wszystko, co mu każą, byleby tylko go nie torturowali. I jak przeglądała na grupach każde zdjęcie i każdy film, szukając Jarosława.

Iryna z synem przed wybuchem wojny

Targowałam się z Bogiem

Wraz z innymi jeńcami z Azowstali Jarosław został przewieziony do kolonii w Ołeniwce. Kontakt był niemożliwy, ale jednemu z jeńców udało się zdobyć kartę SIM i Jarosław zadzwonił do swojej Walerii. Rozmowa trwała minutę. A potem nadeszła straszna wiadomość – Rosjanie zrobili zamach terrorystyczny na terenie kolonii. Zginęło co najmniej 53 ukraińskich obrońców, ponad 130 zostało rannych. W baraku, który wysadzono w powietrze, były 193 osoby, w tym Jarosław.

– Czekałam na telefon – a tu dowiaduję się o zamachu. Waleria powiedziała mi o wszystkim i od razu zaczęła płakać: „Wiem, że on tam jest”. Płakałyśmy razem. Za wszystkich naszych ludzi. Następnego dnia były już listy. Przesłano mi część listy, a Jarik na niej był. Wiedziałam, że nie mógł zginąć, bo modliłam się dzień i noc. Nie przestawałam płakać, krzyczeć i targować się z Bogiem. Prosiłam: „Zabierz mnie, tylko niech on żyje!”.

Kiedy dostała pełną listę i zobaczyła nagłówek, okazało się, że to był spis rannych, a nie zabitych.

Kilka dni później odebrała telefon od sanitariuszki ze szpitala z informacją, że Jarosław żyje, że wszystko z nim w porządku, tylko jedna ręka nie działa

Ze szpitala Jarosławowi udało się skontaktować z bliskimi tylko raz. Iryna pamięta, że jego głos brzmiał tak, jakby był bardzo ciężko ranny. Powiedział tylko, że żyje, i zapytał, jak się wszyscy mają. To była ich ostatnia rozmowa.

Potem zobaczyła syna na jednym z propagandowych kanałów na Telegramie. W reportażu o tym, jak okupanci w DNR [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] „dbają o nazistów”.

– Nic nie mówił. Siedział odwrócony. Ktoś zrobił mi zrzut ekranu z filmu. Zauważyłam, że bardzo schudł, ze 20 kilogramów. Wcześniej był taki silny, umięśniony, uprawiał sport. Przygotowywał się, żeby być silnym i sprawnym w wojsku. Był z tego bardzo dumny. Od tamtej pory minęły dwa lata. Kompletna cisza.

Iryna wyznaje, że czekała na jakąkolwiek wiadomość od syna, wierząc, że jeśli go zobaczy, będzie jej łatwiej. Ale ból tylko się nasilał.

– Płakałam i płakałam, płakałam i płakałam... Tylko zamknęłam oczy – i już widziałam wybuch, pożar, jak oni są w tym pożarze, jak ludzie płoną, czułam nawet zapach ciał i krwi. Jakbym tam była.

W końcu zwróciła się o pomoc do psychiatry. Zdiagnozował zespół stresu pourazowego (PTSD). Przepisał jej leki, by mogła spać. Jednak najbardziej pomogło jej wsparcie ludzi i rozmowy:

– Mój kolega spojrzał kiedyś na zdjęcie syna i powiedział: „Dlaczego ty w ogóle płaczesz? Ma rękę? Ma! To dziękuj Bogu. Kości są, mięso się zregeneruje”. I od razu zrobiło mi się lżej. Czasami takie proste słowa zdejmują zasłonę z oczu

Nie miała żadnych wiadomości o synu aż do wymiany, do której doszło w Wielkanoc, 19 kwietnia. Jeden z uwolnionych jeńców powiedział, że słyszał Jarosława, ale go nie widział.

– Waleria odnalazła tego mężczyznę w mediach społecznościowych. Powiedział, gdzie jest Jarosław i że jest zdrowy. Nie widział go, ale ciągle słyszał, bo był w sąsiedniej celi. Powiedział, że Jarosław się trzyma i jest w dobrym stanie psychicznym. Ale nie wiem, na ile można w to wierzyć, bo wszyscy chcą nas uspokoić.

Krewni obrońców z Azowstali domagają się uwolnienia bliskich z rosyjskiej niewoli, 2024 r. Zdjęcie: Oleksii Chumachenko/REPORTER

Jak pęknięty dzban

Przez dwa lata Iryna żyła w niepewności, podobnie jak tysiące rodzin w całej Ukrainie. Jednak zasoby ludzkie nie są nieskończone. Zaczęła czuć, że leki już nie pomagają, sen znów zniknął. Gdyby nie pies, nie wstawałaby z łóżka.

– Wszystko straciło sens. I nagle zobaczyłam w jednym z czatów na Telegramie ogłoszenie o projekcie GIDNA. Coś mnie ruszyło. Pomyślałam, że są jednak ludzie, którym jest trudniej niż mnie, i postanowiłam nikogo nie niepokoić. Ale po kilku dniach wróciłam, znalazłam to ogłoszenie i wypełniłam ankietę. Natychmiast do mnie zadzwonili i bardzo ciepło ze mną porozmawiali.

Wszyscy są zmęczeni. Nawet moje starsze dzieci i przyjaciółki nie mogą już o tym ze mną rozmawiać. Nie mogą – więc milczę. Ale to trudne, bo ból nie znika

Szczera rozmowa i wsparcie to ogromna pomoc dla człowieka, który przeżywa żałobę – uważa Anna Gruba, psycholożka i kuratorka projektu GIDNA:

– Zwroty typu: „Trzymaj się”, „Wszystko będzie dobrze”, „Może już czas odpuścić” wywołują gniew i złość, bo nikt nie wie, jak będzie, jak trudno będzie się trzymać. Lepiej zapytać: „Jak mogę ci pomóc?”

I ten ktoś odpowie, bo dla jednego to po prostu posiedzenie w ciszy, dla innego obejrzenie zdjęć i zanurzenie się we wspomnieniach, a dla jeszcze innego – rozmowa o tym, jak jest ciężko.

W projekcie GIDNA Irynie udało się poznać bliskich sobie ludzi:

– Znalazły się osoby, które chcą rozmawiać. Tak, to ich praca, ale ci ludzie nie są obojętni. W terapii jestem już trzeci miesiąc i czuję znaczące zmiany.

Dzisiaj ma szczerą radę dla kobiet, które czekają na bliskich w niewoli:

– Jestem pewna, że gdybym powiedziała Jarikowi, jak sama siebie karzę i jak straszne poczucie winy mam z powodu tego, że tak po prostu go puściłam, bardzo by go to zabolało. Chciałby, żebym żyła, żyła pełnią życia. Robert [młodszy brat Jarosława, który wstąpił do Sił Zbrojnych Ukrainy – red.] też ciągle powtarza, że trzeba żyć.

Trzeba cieszyć się każdym listkiem, każdym kwiatkiem, wiatrem, deszczem. Oni tam są tego wszystkiego pozbawieni. A przecież pojechali tam, żebyśmy mogli żyć

Już po drugim spotkaniu z psychologiem poczuła, że wciąż ma w sobie siłę:

– Kiedy przyszłam na terapię, czułam się jak jakiś potłuczony dzban, z pęknięciami i dziurami, z których wszystko się wylewało. Ile by nie nalać, nie zatrzymywałam już w sobie nic. Zaczęliśmy nad tym pracować, aż poczułam, że nadal mogę służyć. Ważne, by nauczyć się nie wpychać bólu w siebie głęboko do środka, gdzie nie ma dla niego miejsca, ale szukać profesjonalnej pomocy.

Anna Gruba: „Nieokreślona strata nie ma granic”

Praca z terapeutą to stopniowa droga do odzyskania poczucia bezpieczeństwa i stabilności, nawet gdy przeżywasz żałobę. Często bez niej nie da się wrócić do pełnego życia.

– Na początku pojawia się opór: kobieta nie chce kontynuować terapii i to jest normalna reakcja – wyjaśnia psycholożka. – Terapia to spotkanie z własnymi emocjami i uczuciami, to wspomnienia. Jeśli po fazie oporu kobieta mimo wszystko znajduje siłę, by iść dalej, to dobry znak. Z czasem zaczyna ufać psychoterapeucie, nawiązuje się dobry kontakt – i to drugi dobry znak. Pojawia się troska i dbałość o siebie w stanie niepewności – trzeci dobry i ważny krok, który pomaga kształtować nowe strategie radzenia sobie z tym, jak żyć w niepewności i nie niszczyć siebie.

Iryna nadal jest w terapii, marzy o powrocie syna. Martwi się, by kiedy się już spotkają, z radości nie straciła przytomności:

– Wiem, że takich ludzi nie można atakować uściskami. Że lepiej nie dotykać ich jako pierwszy. Wiele wiem, dużo czytałam o ich traumie. Ale chcę być przy nim. Nieważne, jakie ma diagnozy.

Podczas pierwszego spotkania chce podarować synowi klocki Lego, które już podarowała mu w dzieciństwie – a potem odebrała pod wpływem emocji, bo dzieci hałasowały i nie słuchały.

– Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że dla dzieci to najcenniejsza waluta. Potem, kiedy syn był tam, w Azowstali, poprosiłam go o wybaczenie. Powiedział: „No co ty. Jesteś najlepszą mamą, jaką mogłem mieć!”.

<frame>Projekt GIDNA fundacji Future for Ukraine pomaga kobietom, które ucierpiały w wyniku brutalnej wojny Rosji przeciwko Ukrainie, odzyskać równowagę emocjonalną. Mija rok, odkąd w jego ramach działa specjalny program pracy z osobami przeżywającymi nieokreśloną stratę. Psycholodzy z GIDNA zapewniają bezpłatne wsparcie kobietom, których bliscy zaginęli bez wieści na wojnie lub przebywają w niewoli. Każda uczestniczka programu bierze udział w 16 konsultacjach z psychologiem, jest także objęta wsparciem po zakończeniu kursu. W ciągu roku pracy zespół „Nieokreślonej straty” otrzymał 41 zgłoszeń, 35 kobiet zakończyło już terapię i nauczyło się żyć ze swoim bólem. <frame>

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Cała Polska żyje wynikami wyborów prezydenckich. Kandydat centrowej Koalicji Obywatelskiej otrzymał 49,11 proc. głosów, Karol Nawrocki, utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością - 50,89 proc. Ten drugi zwyciężył, choć to najmniejsza różnica w głosach w historii Polski. W sierpniu zostanie zaprzysiężony na prezydenta i wraz z rodziną, żoną i trojgiem dzieci, wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego.

Szczególne zainteresowanie budzi Marta Nawrocka, jego żona, 39-letnia urzędniczka państwowa i matka trojga dzieci. I lojalna żona. 

Początkowo w kampanii Nawrockiego nie było jej widać. Włączyła się - lub została włączona - później, ale kiedy już dołączyła do męża, była widoczna. Nie tylko w spotkaniach wyborczych czy na wiecach, ale także podczas lepienia pierogów w kołach gospodyń wiejskich, wizyt w domu dziecka czy uprawiania sportu. Niektóre zdjęcia czy relacje zamieszczała w mediach społecznościowych.

W przeciwieństwie do Małgorzaty Trzaskowskiej, życiowej towarzyszki Rafała Trzaskowskiego, prawie zawsze była w tle, pół kroku z tyłu - nie obok. Nie próbowała, jak Trzaskowska, nawiązać szczególnej więzi z kobietami, próbując mobilizować je do głosowania. Po prostu była przy mężu. Klasycznie. Tradycyjnie.

Bo to właśnie na tradycję stawia i PiS, i Karol Nawrocki. A tradycja w tym wydaniu oznacza żonę przy mężu, lojalną, konserwatywną, stojącą krok z tyłu, ale widoczną. Jako symbol starego porządku.

"Za nami ciężka i momentami brutalna kampania wyborcza. Państwa głosy sprawiły, że zostałem wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. To wielka odpowiedzialność i zobowiązanie. Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem" — napisał Karol Nawrocki po tym, jak Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów.

To, oczywiście, diametralna w życiu także dla jego rodziny. Marta Nawrocka mówiła, że w rodzinie "jeden polityk wystarczy", co może wskazywać, że nie będzie chciała, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, żony prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Pierwszej Damy, angażować się w te kwestie, które najbardziej rozgrzewają społeczeństwo i interesują wyborców. Jak prawa reprodukcyjne, w tym prawo do aborcji, czy związki partnerskie. Jak będzie - czas pokaże.

"Chciałabym być blisko ludzi" – mówiła w rozmowie z prawicową stacją TV Republika, zręcznie uchylając się od wypowiedzi na temat palących kwestii społecznych. "Nie jestem politykiem. Jeden polityk w rodzinie wystarczy" – mówiła. Kiedy media zajmowały się zarzutami wobec Nawrockiego, wśród których znalazło się oskarżenie o przejęcie mieszkania emeryta, udział w kibolskich ustawkach, zażywanie nielegalnych substancji czy sutenerstwo, o czym szeroko rozpisywały się zarówno polskie, jak i światowe media - mówiła, że "Karol to dobry człowiek". Lojalny. Dba o rodzinę. no i : najlepszy przyjaciel.

W dzieciństwie i młodości trenowała balet, nie podążała jednak za artystyczną drogą. Studia skończyła na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a przez ostatnie kilkanaście lat pracowała w Krajowej Administracji Skarbowej, zajmując się kontrolą przemysłu naftowego, spirytusowego oraz nielegalnego hazardu. "Wchodzimy do nielegalnych punktów z grami hazardowymi, zatrzymujemy ludzi, zabezpieczamy automaty, gotówkę, prowadzimy czynności procesowe" - tak opowiadała o tym, czym się zajmuje, w "Super Expressie".
Do swoich obowiązków zawodowych odniosła się także na scenie podczas jednego ze spotkań wyborczych, w których towarzyszyła mężowi. Tak odniosła się do zarzutów o powiązania jej męża ze środowiskiem przestępczym i nazywanie go "gangsterem": Ja gangsterów ścigam, nie wychodzę za nich za mąż.

Marta i Karol Nawrocki podczas wyścigu w Przemyślu, 30.03.2025. Zdjęcie: Kamil Krukiewicz/Reporter

Lojalna żona na czas kampanii wzięła urlop, a decyzja o udziale Nawrockiego w kampanii miała być wspólna. "Położyliśmy na stół wszystkie za i przeciw. Wiedzieliśmy, że skoro przychodzi spoza polityki, to będzie się musiał nauczyć tych reguł. Nie był też szeroko znany poza gronem osób interesujących się historią.
I to ode mnie wtedy padło: 'To wymagające zadanie, ale jeśli się na to decydujemy, wygrasz te wybory'" - tak opowiadała o tej decyzji w jednej z rozmów. 

Kiedy była pytana przez media, czym szczególnie chciałaby się zainteresować jako pierwsza dama, odpowiadała, że młodzieżą,  "zwłaszcza tą z problemami osobistymi i psychicznymi".
Mówiła też, że ważne są sprawy osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. " Na pewno będę chciała być taką osobą, która będzie blisko ludzi" - deklarowała.

To ważne deklaracje, zwłaszcza w kontekście kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, rosnącej liczby seniorów oraz ogromnej rzeszy osób z niepełnosprawnościami, których sprawy wciąż odkładane są "na później".
Czas pokaże, jak poradzi sobie z rolą pierwszej damy. Czy, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, będzie milczała w najważniejszych sprawach społecznych, czy będzie się angażować, jak Jolanta Kwaśniewska czy Maria Kaczyńska.
Na razie pewne jest - jak wynika z jej aktywności w kampanii - że będzie lojalnie stała przy mężu. Nawet, jeśli krok z tyłu.

20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Anna J. Dudek

Od 2022 roku Polska przyjęła kilka milionów obywateli Ukrainy. Kobiet, dzieci, seniorów, całe rodziny – często z jedną walizką i całym życiem zostawionym za granicą. Choć wiele z tych osób traktowało Polskę jak punkt tranzytowy, znaczna część postanowiła tu zostać, podejmując pracę, zapisując dzieci do szkół i budując tu nowe życie. I właśnie tu zaczyna się problem, który niestety rzadko gości na pierwszych stronach gazet czy w telewizji. Problem, który w długim okresie zadecyduje o wszystkim: bezpieczeństwo psychologiczne – niezbędny filar szerszego bezpieczeństwa społecznego.
Bez niego nie będzie ani edukacji, ani pracy, ani integracji, ani spokoju w społeczeństwie. Tylko napięcie, cisza i wzajemna nieufność.

Czym jest bezpieczeństwo psychiczne

To stan, w którym człowiek czuje się bezpieczny w relacjach z innymi – akceptowany, nieoceniany, wolny od wstydu i strachu. Gdy nie musi udawać, tłumaczyć się, chować. Gdy może być sobą i działać – uczyć się, pracować, żyć. To nie luksus. To warunek podstawowy dla rozwoju i równowagi psychicznej. Dla osoby, która przeżyła bombardowania, ucieczkę z kraju, rozłąkę z bliskimi i stres adaptacyjny to bezpieczeństwo staje się kluczowym lekiem.
Tyle że bardzo trudno je odbudować w obcym kraju, obcym języku i nieznanym systemie. 

Bezpieczeństwo psychologiczne to fundament integracji i funkcjonowania bez stygmatyzacji. To nie tylko brak zagrożeń, ale także obecność pozytywnych doświadczeń wspólnotowych, czyli empatii i solidarności.

Drobne gesty ze strony Polaków – życzliwość sąsiada, pomoc w załatwieniu formalności, wsparcie nauczyciela w szkole czy zrozumienie ze strony pracodawcy – budują poczucie, że przybysze z Ukrainy czują, że są „u siebie”.
Takie doświadczenia tworzą mosty psychologiczne: emocjonalne więzi i zaufanie, które nie tylko łagodzą skutki traumy wojennej, ale też budują fundamenty wspólnego społeczeństwa.

Gdy mózg walczy o przetrwanie, nie będzie się uczył trygonometrii

W polskich szkołach uczy się około 150 tys. ukraińskich dzieci. I choć na korytarzach granic nie widać, wiele z nich codziennie stąpa po polu minowym emocji: lęku, poczucia obcości, bariery językowej, braku zrozumienia, czasem cichej (lub głośnej) niechęci.
A przecież to młodzi ludzie, którzy dźwigają doświadczenie ucieczki przed wojną, utraty domu, a czasem też bliskich.

Psychologia mówi jasno: dziecko, które nie czuje się bezpieczne, nie jest w stanie się uczyć. Mózg w stresie nie przetwarza wiedzy – on przeżywa.

Tryb:„uciekaj albo walcz” wygrywa z: „rozwiąż zadanie z matematyki”. I to nie jest kwestia lenistwa czy braku zdolności. To biologia.

Szkoła to poligon relacji. Może być polem minowym albo pięknym ogrodem

Polska szkoła niestety rzadko jest przygotowana na dzieci z doświadczeniem migracyjnym i wojennym. Nauczyciele mają dobre chęci, ale często brakuje im czasu, narzędzi i wsparcia. Brakuje asystentów kulturowych, programów integracyjnych, pracy z klasą nad empatią i rozumieniem różnic.
A przecież te dzieci nie potrzebują „więcej gramatyki” – potrzebują poczucia, że są dostrzegane, rozumiane i bezpieczne.

Odrzucenie, wyśmiewanie, obojętność – to rany, które nie zawsze krwawią na zewnątrz, ale długo bolą w środku. U młodzieży mogą skutkować zamknięciem się w sobie, złością, depresją. Młodzi ludzie zamiast wtopić się w klasę, wtopią się w smartfona. I znikną nam z oczu, nawet będąc w domu. To prowadzi do cichej alienacji ukraińskich dzieci. To dramat na poziomie indywidualnym – i bomba z opóźnionym zapłonem dla całego społeczeństwa.
Bo to są przyszli obywatele. Dlatego jeśli dziś szkoła ich nie przyjmie z otwartością, to jutro mogą nie chcieć być częścią wspólnoty. Konieczny jest więc ogólnopolski, realny program integracyjny w szkołach, a nie tylko doraźne działania i życzliwość jednostek. Bo dzieci nie zintegrują się same.

Dorośli w stresie nie awansują

Bezpieczeństwo psychologiczne nie kończy się na szkolnym korytarzu. Dotyczy ono przede wszystkim dorosłych – tych, którzy pracują, szukają pracy albo próbują wrócić do swojego zawodu. Dla wielu Ukraińców to powrót do punktu zero – mimo wykształcenia i doświadczenia, zaczynają od najniższych stanowisk, z niepewnością językową, a często także z bagażem wojennym.

I tu pojawia się problem: chroniczny stres i brak poczucia bezpieczeństwa blokują rozwój zawodowy. Ludzie nie podejmują wyzwań, bo boją się ośmieszenia. Nie korzystają z kursów, bo „i tak nie dam rady”. Nie pytają o awans, bo „lepiej się nie wychylać”. „W tramwaju będę mówić cicho przez telefon, żeby nie przyciągnąć uwagi. ‘Bo ci Ukraińcy są wszędzie’…” 

To nie brak ambicji. To biologiczna reakcja mózgu na długotrwałe napięcie. Jeśli ten stan trwa miesiącami, skutki są poważne: wypalenie, depresja, wycofanie. Państwo traci potencjał, społeczeństwo traci ludzi, a człowiek traci siebie.

NGO-sy jako strażacy gaszący ludzkie kryzysy

W tej całej układance największą robotę wykonują często organizacje pozarządowe. To one organizują wsparcie psychologiczne, edukację międzykulturową, pomoc prawną, grupy wsparcia, warsztaty, kursy językowe. To właśnie NGO-sy są często pierwszą przystanią – dają miejsce, w którymmożna odpocząć, porozmawiać, odzyskać godność. Co ważne, organizacje te nie tylko „pomagają Ukraińcom”. One budują bezpieczeństwo społeczne. Łączą ludzi. Tworzą przestrzeń, w której Polacy i Ukraińcy poznają się, uczą siebie nawzajem, współpracują. To fundament każdego zdrowego społeczeństwa.

Narracja ma znaczenie. I to większe niż nam się wydaje

To, co mówimy – w mediach, w szkołach, w polityce i w kuchni przy herbacie – kształtuje rzeczywistość. Pozytywna narracja, pokazująca współpracę, sukcesy, empatię, daje ludziom nadzieję i wzmacnia wspólnotę. Negatywna narracja – o tym, że „Ukraińcy mają lepiej”, „zabierają nam” czy „nie chcą się integrować” – rani, dzieli i wpycha ludzi w traumę. Ludzie, którzy codziennie słyszą, że są problemem, zaczną w końcu w to wierzyć.
I potem nie będą pytać, jak się włączyć. Będą tylko patrzeć, jak przetrwać.

Prawdziwa integracja to nie „zadanie Ukraińców” ani „nasz obowiązek wobec nich”. To proces wspólnego budowania społeczeństwa, w którym każdy – niezależnie od pochodzenia – ma miejsce, sens i wpływ.

Na rzetelnych mediach ciąży dziś ogromna odpowiedzialność: pokazywać całościowy obraz. Tłumaczyć, że wojna nie była wyborem tych ludzi. Że pomoc uchodźcom to nie kwestia „oddania” im czegoś, ale inwestycja w spokój społeczny. Że nikomu nic nie jest zabierane, jeśli państwo dobrze zarządza zasobami.
Że strach przed obcym często wynika z niewiedzy, a nie ze złych intencji. I że w tej samej klasie, w tej samej ławce może się uczyć dziecko polskie i ukraińskie – i oboje na tym skorzystają. 

Ale media powinny też zadbać o poczucie bezpieczeństwa Polaków – bo ich niepokój jest realny. Zamiast ignorować obawy, warto wyjaśniać, skąd się biorą, rozwiewać je, osadzać w faktach, szukać rozwiązań. Narracja integracyjna to nie narracja „tylko pozytywna” – to narracja odpowiedzialna.
Taka, która nie budzi lęku, tylko daje poczucie wpływu.

Bez spokojnej głowy nie ma przyszłości

Na stresie, uprzedzeniach i poczuciu zagrożenia nie zbudujemy wspólnego społeczeństwa. Możemy je zbudować na empatii, edukacji, mądrej polityce i słowach, które łączą zamiast dzielić. Bo dach nad głową to dopiero początek. Nie mając spokojnej głowy, nikt się nie uczy, nie pracuje, nie ufa.
Bez zaufania – nikt nie zostaje na długo.
A bez wspólnoty nie będzie silnej Polski, na której Ukraińcom również zależy.

20
хв

Bez integracji przegramy nie tylko z traumą – przegramy ze sobą

Julia Boguslavska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ołena Gergel: – Wojna nauczyła mnie żyć teraźniejszością

Ексклюзив
20
хв

Niewola i uwolnienie: życie od nowa

Ексклюзив
20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress