Exclusive
20
min

Olga Mucha i wojna niewidzialnych ludzi

Podziemny ruch „Żółta wstążka” z Chersonia, „Zła Mawka” z Melitopola i partyzanci z „Atesz” – mimo zagrożenia ze strony rosyjskich okupantów, prowadzą wojnę informacyjną na okupowanych terytoriach, przekazują informacje ukraińskim żołnierzom, organizują akcje jedności z Ukrainą. Wśród działających tam ludzi jest wiele kobiet

Natalia Żukowska

Wystawa „Niewidzialna siła” - o ruchu oporu w Ukrainie, Kijów 2024 r. Zdjęcie: unseen-force.com

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Tysiące Ukraińców i Ukrainek na tymczasowo okupowanych terytoriach żyje w strachu i pod presją. Rosjanie zmuszają ich do przyjmowania obcych paszportów, prześladują za miłość do Ukrainy, próbują wymazać pamięć o tym, kim są. Mimo to Ukraińcy się nie poddają.

Olga Mucha – ekspertka w dziedzinie komunikacji, studiów nad pamięcią i prawami człowieka, kierowniczka działu edukacji i współpracy międzynarodowej Miejskiego Muzeum „Terytorium Terroru” – zbiera świadectwa tych, którzy pod okupacją stawiają opór wrogowi.

Olga Mucha

Zaufanie, główna waluta wojny

Natalia Żukowska: – Jakie formy oporu i sprzeciwu Ukraińców na okupowanych terytoriach uważa Pani za najskuteczniejsze?

Olga Mucha: – Nasza skuteczność polega przede wszystkim na tym, że jesteśmy społeczeństwem obywatelskim o horyzontalnych powiązaniach. I dobrze, że mamy wiele takich grup (choć wciąż jest ich za mało). Jednym z powodów, dla których Rosjanom nie udało się „zdobyć Kijowa w 3 dni”, jest nieobecność u nas sztywnej, scentralizowanej hierarchii decyzyjnej (słynnych „centrów podejmowania decyzji”). W działaniach okupacyjnych ta cecha strukturalna ma kluczowe znaczenie. Bo kogo byś nie wyrwał z takiego systemu, to system się nie rozpadnie. Natomiast struktura rosyjska jest sztywno zhierarchizowana, scentralizowana i kierowana przez jedno centrum.

Nie można stwierdzić, który z ruchów oporu jest najskuteczniejszy, ponieważ wszystkie są skuteczne na swój sposób. Pierwotny opór ma oczywiście charakter militarny. Dalej idą różne ruchy partyzanckie, które dokonują rozmaitych aktów dywersji. Istnieją również siły cyfrowe czy cyberwojsko, które działają w warunkach ścisłej tajemnicy i zadają wrogowi potężne straty.

Pewnego razu rzecznik Centrum Narodowego Oporu o pseudonimie „Ostap”, odpowiadając na pytanie: „Jaki jest udział oporu pokojowego?”, powiedział: „Kiedy żołnierz Federacji Rosyjskiej idzie przez Melitopol i widzi namalowany trójząb, a potem czyta na Telegramie, że gdzieś wysadzono samochód, układa mu się to puzzle. Rozumie, że przeciwko niemu działają zarówno grupy bojowe, jak cywile”.

I rozumie, że to nie jego ziemia. I czuje, że nie jest tu mile widziany. Ten wielopoziomowy ekosystem działa w długiej perspektywie

Dlaczego „niewidzialny” opór cywilów ma tak wielką siłę?

Bo to jest świadectwo nastrojów społecznych. Nie chodzi o: „moja chata z kraja, nic nie wiem”, ale o: „spotykam wroga”, „to moja ziemia”. Chodzi również o wewnętrzną nieobojętność. Ludzie, którzy nie mają takiego doświadczenia, nie rozumieją wszystkich wyzwań, przed którymi stoją mieszkańcy okupowanych terytoriów.

Istnieje niebezpieczny stereotyp, że wszyscy, którzy potrzebowali Ukrainy, już dawno wyjechali na terytoria przez nią kontrolowane. W rzeczywistości jest wiele powodów, dla których ludzie pozostali na okupowanych terenach. W większości są to powody osobiste i związane z bezpieczeństwem.

Proszę sobie wyobrazić, że aby wyjechać z tymczasowo okupowanych terytoriów, trzeba minąć około 16 wrogich blokad, z których każda stanowi zagrożenie dla życia. Poza tym wyjazd nie jest tani, koszt wynosi od 1,5 do 2 tysięcy dolarów

Nie jest tajemnicą, że Rosjanie skrupulatnie sprawdzają osoby chcące wyjechać i przeprowadzają rewizje. Jeśli znajdą proukraińskie tatuaże, informacje o udziale w protestach lub coś będzie nie tak w telefonie – problemów nie uda się uniknąć. Dlatego jeśli nie wyjechałeś wcześniej, a byłeś zaangażowanym Ukraińcem, to przez blokadę nie przejdziesz. I może to dotyczyć nie tylko ciebie, ale także twoich bliskich.

Są historie o ludziach, którzy chcieli wyjechać z okupowanych terytoriów – i zniknęli. I do tej pory nikt nic o nich nie wie. Jest ogromna liczba osób z grup szczególnie wrażliwych, które nie wyjechały. To osoby starsze, które nie chciały opuścić swoich domów, chore. Inne mają krewnych leżących lub niezdolnych do transportu. Dlatego jeśli chcesz coś zrobić na okupowanym terytorium, musisz stać się „niewidzialnym człowiekiem”.

Aktywistka ruchu „Żółta wstążka” w Symferopolu

Właśnie od tego zaczęły się „Złe Mawki” [Złe Wróżki – red.].

One w pewnym momencie zrozumiały, że kobiety w średnim wieku są dla okupantów niewidoczne. A przecież mogą chodzić, fotografować, rozdawać ulotki lub gazety

Te kobiety mogą być bardzo potężną siłą. Jak potężną? Na przykład ruch „Żółta wstążka” zorganizował wiele akcji przed pseudowyborami na okupowanych terytoriach – w szczególności fałszywe strony internetowe, na które wprowadzano dane osobowe kolaborantów.

Zadaniem tych ruchów jest maksymalne uprzykrzanie wrogowi pobytu na ukraińskiej ziemi. Każdy może pomóc w miarę swoich możliwości – bronią, operacjami specjalnymi, presją moralną lub psychologiczną, kreatywnymi działaniami.

Co i skąd wiadomo o podziemnym ruchu oporu na Krymie – w szczególności o „Atesz” i „Złych Mawkach”, w których działają setki odważnych ludzi?

Na Krymie jest tak naprawdę „najłatwiej”, o ile w ogóle można tak powiedzieć, bo nie ma tam tak ścisłej kontroli, jak na nowo zajętych terytoriach. No i na tych terytoriach wróg stara się przekupić ludzi, na przykład podwyższając im pensje. Rosjanie bardzo dobrze potrafią wykorzystywać czynnik ekonomiczny.

Niedawno w „Dziennikach Mawek z okupacji”, które piszą dziewczyny i kobiety z okupowanych terytoriów, znalazłam historię, która mnie do głębi poruszyła. Jedna z nich napisała:

„Pracowałam w muzeum i trzymałam się do ostatka. Ale nie mam już żadnych oszczędności i jestem zmuszona iść do pracy na rzecz okupanta”

Z ciekawości sprawdziłam w Internecie, jakie tam są pensje. Okazało się, że są znacznie wyższe niż w Ukrainie, a nawet w niektórych miejscach w samej Rosji. Rozumiemy jednak, że jest to tymczasowa „akcja reklamowa” i gdy tylko wróg osiągnie swój cel, hojność zniknie. Ale na razie to działa.

Trump silnoręki, czyli sympatie Rosjan

Na Krymie jest nieco łatwiej w sensie monitorowania. Dlatego to tam aktywne są „Żółta wstążka” i „Złe Mawki”. Wiele dobrego robi też na półwyspie ruch partyzancki „Atesz”, przeprowadzając na przykład regularne dywersje. Pomocni mogą być także cywile, którzy czasami mają możliwość przekazania informacji umożliwiających służbom specjalnym przeprowadzanie ważnych operacji.

Samochód rosyjskich wojskowych spalony przez partyzantów z „Atesz”

Co jakiś czas komunikuje się Pani z przedstawicielami „niewidzialnego oporu”. Jak zdobyła Pani ich zaufanie?

Zaufanie to chyba podstawowa waluta podczas wojny. Zwłaszcza w takiej pracy, jak moja, gdy zbierasz zeznania lub pracujesz z materiałami wrażliwymi. Nie pracuję jako dziennikarka. Jestem muzealniczką, pisarką, kuratorką. Ufają mi, bo rozumieją, że uzyskane przeze mnie informacje nie zostaną wykorzystane dla clickbaitów.

Ludzie potrzebują zaufania, ale czasami trzeba miesięcy, zanim ktoś zacznie ze mną rozmawiać. Na przykład kiedy po raz pierwszy rozmawiałam z przedstawicielką „Złych Mawek”, miała na sobie maskę i kaptur, a jej głos był skrzypiący, zabawny, komputerowy. Po raz pierwszy ta dziewczyna pokazała twarz dopiero po miesiącach naszej komunikacji. Poza tym nawet wtedy zapytała: „Nie piszesz, prawda?”. Odpowiedziałam: „Nie, nie piszę”.

Gdy zdjęła kaptur, opadły jej bujne, długie włosy. Nie wytrzymałam i wykrzyknęłam: „To naprawdę wróżka!”. A ona się uśmiała: „Ty zupełnie jak rosyjski żołnierz. Oni myślą, że jesteśmy ze służb specjalnych, a my jesteśmy zwykłymi dziewczynami i kobietami”

Ta mawka szczerze przyznała, że boi się tego, czym się zajmuje, lecz nie może stać z boku. Proszę sobie wyobrazić, jaka to niesamowita praca nad sobą, nad swoimi lękami, wartościami. Bardzo trudno kontaktować się z przedstawicielami ruchów oporu, a nawet z poszczególnymi aktywistami. Bo wystarczy jedno niewłaściwe pytanie i kontakt się urywa.

Plakat „Mawki przeciw okupantom”

Jest taka dziewczyna na Krymie, która pisze dziennik online. Mam do niego dostęp i mogę go czytać. To artystka, więc bardzo ciekawie opisuje swoje życie. Na przykład ironicznie opowiada o tym, że kiedy ona i jej przyjaciele planują wyjazd na plażę, wybierają taką, na którą nic nie lata.

Była też historia o przyjaciółce, która zaczęła spotykać się z „idealnym chłopakiem”.

Pewnego razu ta przyjaciółka wspomniała o wydarzeniach w Buczy, a chłopak powiedział, że to fejk. Dostał w twarz i zerwali ze sobą

Ciekawie jest przyglądać się tej dziewczynie, ponieważ całe życie mówi po rosyjsku, ale jest osobą o ukraińskich wartościach – z naszym, typowo ukraińskim, pragnieniem wolności. Pamiętam, jak pisała o referendum, że Putin wychodzi ze wszystkich dziur. Nawet chcąc wypłacić pieniądze z bankomatu, musiałaś obejrzeć filmik o nim. Niedawno pisała, że Rosjanie lubią Trumpa, bo jest „silnoręki”.

Kiedy odzyskamy nasze terytoria z tymi głęboko straumatyzowanymi przez okupację ludźmi, czeka nas ogromna praca nad reintegracją. Dlatego już dziś trzeba rozumieć wyzwania i rzeczywistość, z którą oni się borykają.

Supermoc ukraińskich kobiet

Skąd wziął się pomysł z mawką jako symbolem oporu?

Ten ruch ma trzy założycielki. Uznały, że to jasny i trafny obraz: dziewczyna, niczym mawka, najpierw wabi, a potem wciąga do lasu i łaskocze na śmierć. Ich pierwszy plakat był poświęcony 8 marca i stał się viralem. Widnieje na nim dziewczyna, która bije rosyjskiego żołnierza bukietem kwiatów po łbie. I napis: „Nie chcę kwiatów! Chcę moją Ukrainę!”. Rozklejały go i rozpowszechniały między innymi za pośrednictwem kont na Telegramie. Z tej serii był też plakat z uwodzicielską dziewczyną i napisem:

„Okupancie, nie wiesz, jak skończy się ten wieczór”
„Nie chcę twoich kwiatów! Chcę moją Ukrainę!”

Moim zdaniem to bardzo fajna historia, ponieważ Rosjanie postrzegają młode Ukrainki wyłącznie jako obiekty seksualne, a te nieco starsze lub w ogóle stare nie są dla nich interesujące, chociaż zadania wykonują tam kobiety w różnym wieku. W ich zespole są nawet babcie, które wymyśliły „kuchnię Mawki”: do bibmru dodawały środek przeczyszczający i przynosiły go do jednostek wojskowych, szczególnie podczas rosyjskich świąt. Bo co najbardziej lubi rosyjski żołnierz? Darmowe rzeczy i wódkę. Więc to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście, to ogromne ryzyko. Trzeba zdobyć zaufanie, podarować „smakołyki” i szybko zniknąć, by nie zostać zdemaskowaną.

Kim są kobiety, które stają się „Złymi Mawkami”?

Kimkolwiek. Jedyne, co je łączy, to to, że nie są obojętne. Czasami przychodzą do społeczności, żeby porozmawiać, wyrzucić coś z siebie, bo nie mają z kim się tym podzielić. Myślę, że to przede wszystkim kobiety, które potrzebują wolności i wyboru.

Jedynym formalnym wymogiem, który łączy wszystkie te ruchy, jest to, że nie angażują nieletnich. I to też odróżnia je od Rosjan, którzy – przeciwnie – polują na naszych nastolatków, przede wszystkim tych z problemami

Rosjanie działają według znanego schematu. Najpierw dają proste zadanie i niewielkie, ale namacalne pieniądze. Młody chłopak lub dziewczyna dają się złapać na haczyk. Ukraińskie ruchy oporu tak nie postępują. Do pokojowego oporu potrzeba niewiele: chęci, wyobraźni i odrobiny fantazji, by wymyślić coś, co można zrobić. A także godności, gdy zadajesz sobie pytanie: „Kto, jeśli nie ja?”. Dziś „Złe Mawki” są obecne na wielu okupowanych terytoriach. Nawet z Rosji pojawiły się osoby chętne do przyłączenia się do ruchu, ale z jakiegoś powodu nie są przyjmowane (śmiech).

„Tu nie miejsce na rosyjskie wybory”

Jaką rolę odgrywa przywództwo kobiet w ruchu oporu?

Ogromną.

W walce z takim wrogiem jak „ruski mir”, który nie uznaje i nie akceptuje roli kobiet, to właśnie kobiety stają się dodatkową supermocą

W czasie wojny to na kobiety spada większość obowiązków domowych i odpowiedzialność za inne wrażliwe grupy: dzieci, osoby starsze, chore, weteranów. Dzieje się tak pomimo tego, że wiele kobiet jest również na froncie i coraz bardziej wykazują się jako utalentowane wojowniczki. Nasze kobiety potrafią wszystko. Jeśli dla wroga wyglądasz jak osoba, które nie potrafi nic zrobić, to jest to twój atut, którego nie można lekceważyć.

Cyberpartyzanci albo niesamotni w sieci

Co odróżnia obecną wojnę od wojen z przeszłości?

Cyfryzacja. Dlaczego wróg tak rzadko zatrzymuje uczestników „niewidzialnych” ruchów oporu? Bo cały system opiera się na anonimowych czatach. Na przykład kto jest liderem „Żółtej wstążki”? Nie ma jednego lidera.

Nawet jeśli gdzieś ktoś wypadnie z obiegu, działalność ruchu nie zatrzymuje się. Można zabić człowieka, charyzmatycznego przywódcę, inspiratora, ale nie można zabić idei, która jednoczy

Ta wewnętrzna genetyczna anarchiczność i skłonność do tworzenia poziomych powiązań jest kolejną naszą supermocą i podstawą społeczeństwa obywatelskiego. Zbudowaliśmy państwo w państwie, które przejmuje znaczną część funkcji państwowych. Tak, jest niedoskonałe i nigdy nie będzie idealne, ale działa.

Symbol ruchu „Żółta wstążka”

Natomiast co do cyfryzacji operacyjnej: wcześniej musiała być jakaś kryjówka, w której chowało się różne rzeczy. Teraz ta „dziupla” znajduje się w sieci, dzięki czemu wszystko stało się znacznie bezpieczniejsze.

Jak na przykład odbywa się dystrybucja gazety samizdatowej? Otóż rozpowszechniana jest makieta, z której usunięto wszystkie ślady cyfrowe: do czatu wysyłany jest plik w formacie PDF. Kto ma w domu drukarkę — drukuje i roznosi gazetę. Jedna z zasad brzmi: jeśli widzisz niebezpieczeństwo – natychmiast wyrzuć gazety lub plakaty; nie ma na nich żadnych śladów. Oczywiście zdarzają się prowokatorzy, którzy chcą dostać się do ruchu. Dlatego jeśli ktoś koniecznie chce spotkać się fizycznie, żaden aktywista się na to nie zgodzi. Nikt nie jest zainteresowany tym, by się odsłonić.

A nawet jeśli złapią cię z plakatami i zapytają: „Skąd to masz?”, szczera odpowiedź będzie brzmiała: „Znalazłem w Internecie”. „A kto jest twoim kuratorem?” „Nie ma żadnego kuratora”. Nie możesz nikogo „wydać”, bo nigdy go w życiu nie widziałeś

Co daje ludziom siłę, by stawiać opór nawet w najniebezpieczniejszych warunkach?

Też mnie to ciekawi. Mieszkam w Londynie od 2017 roku, ale od początku wojny w Ukrainie spędzam więcej czasu niż w Wielkiej Brytanii. Mogłabym „żyć spokojnie” i nigdzie nie jeździć, tym bardziej że mam nieletnią córkę. Ale nie potrafię. Wydaje mi się, że to właśnie ta grupa ludzi potrzebuje tego najbardziej. A takich ludzi od czasu wybuchu wojny na pełną skalę jest coraz więcej.

Nawet w przypadku diaspory widać, jak bardzo wzrosła potrzeba przynależności. Przed wybuchem wojny w Londynie były 2 czy 3 filie sobotniej szkoły ukraińskiej. Dzisiaj jest ich już 13. Przychodzą między innymi ci, którzy mieszkają tu od dawna, lecz wcześniej nie mieli potrzeby wyrażania swojej tożsamości. Teraz ta potrzeba jest bardzo ważna. To wszyscy nasi przyszli ambasadorzy i adwokaci interesów Ukrainy na świecie.

Pewna znajoma dziennikarka opowiadała mi, jak musieli wywieźć spod okupacji rodziców jednego z aktywistów. Po przejściu przez ostatnią blokadę zatrzymali się na pierwszej stacji benzynowej. Wracając z toalety, kobieta rozpłakała się. „Jak nisko upadliśmy” – powiedziała. Wstrząsnęło nią to, że w toalecie było światło i pachniało, że był papier toaletowy i mydło w płynie.

Pochodziła z Doniecka, który w 2012 roku był jednym z najbogatszych miast Ukrainy. „Ruski mir” przyniósł mu upadek

Gdy zaczęła się wojna, siedziałem na wiśni

W jaki sposób okupanci próbują kontrolować przestrzeń informacyjną? I jak nasi ludzie to obchodzą?

Sytuacja jest naprawdę napięta, ponieważ wróg kontroluje komunikację ludzi za pośrednictwem dostawców Internetu. Nawet jeśli długo siedzisz na Zoomie, może to być dla nich lampka ostrzegawcza. Na razie nie ma więc lepszego rozwiązania niż płatny VPN.

No i oczywiście nie należy zapominać o podstawowych zasadach higieny informacyjnej. Zawsze trzeba mieć dwa telefony – domowy i ten na ulicę. Do komunikacji należy używać Signala na domowym. Porozmawiałeś – skasuj. Dodatkowo zawsze musisz mieć przykrywkę. Oznacza to, że należy dodać do telefonu np. „Moskiewskiego Komsomolca” i inne rosyjskie kanały telegramowe. Telefon nie może być „sterylny”, bo to od razu wzbudzi podejrzenia. Trzeba również wiedzieć, gdzie i co można czytać, a czego i gdzie nie. I jak czyścić historię wyszukiwania.

W niektórych regionach nie ma w ogóle dostępu do internetu. Jest taka autorka „Dzienników z Ługańska”, która, by coś opowiedzieć, specjalnie jedzie do Ługańska, bo w jej miejscowości nie ma żadnego połączenia.

Trójząb, herb Ukrainy, na skale w tymczasowo okupowanym przez Rosję ukraińskim Krymie

Jaki czyn albo historia najbardziej Panią poruszyły?

Są historie, które rozdzierają człowieka emocjonalnie. Na przykład pewna kobieta długo nie wyjeżdżała z okupowanego Mariupola, ponieważ miała obłożnie chorego męża. Kiedy zmarł, sama pochowała go na podwórku. Opowiadała, że w tamtej chwili nawet nie płakała. Rozpłakała się dopiero wtedy, kiedy wyjechała z terytoriów okupowanych i na Zaporożu usłyszała piosenkę „Nie mam domu”.

Kiedyś w muzeum „Terytorium Terroru” realizowaliśmy projekt „Utracon? dzieciństwo” – o tych, którzy jako dzieci zostali deportowani do Kazachstanu i na Syberię. Był wśród nich pan Stepan, który opowiadał: „Gdy zaczęła się II wojna światowa, siedziałem na wiśni...”. A teraz, w 2022 roku, w ośrodku dla uchodźców w Warszawie rozmawiam z chłopcem z Chersonia. I on mi mówi: „Gdy zaczęła się wojna, siedziałem na wiśni...”. To było jak rażenie prądem! Minęło prawie sto lat, a tu masz pana Stepana, mężczyznę prawie dziewięćdziesięcioletniego, który przeżył deportację i wrócił – i tego chłopca, który mówi te same słowa.

W takich chwilach rozumiesz, że nic się na świecie nie zmienia. I zaczynasz silniej odczuwać swoją odpowiedzialność za to, by wszystko to zostało udokumentowane i nigdy więcej się nie powtórzyło

Albo historia Tetiany Tipakowej z Chersonia, która otwarcie opowiada o torturach. Przed inwazją zajmowała się działalnością turystyczną, nigdy nie była aktywistką społeczną. Ale kiedy przyszli Rosjanie, stanęła na czele pokojowych protestów. Z tego powodu zabrano ją „do piwnicy” i poddano torturom. Rosjanie chcieli, żeby nagrała film z przeprosinami i zaczęła dla nich pracować, organizując protesty na rzecz „ruskiego miru”. Przypomniała sobie film o izraelskiej armii, w którym powiedziano: „Kiedy jesteś w niewoli, masz jedno zadanie – przetrwać”. Wyczerpana zgodziła się na nagranie z przeprosinami, a oni założyli jej worek na głowę i gdzieś ją zawieźli. Potem powiedzieli: „Zrób dziesięć kroków”. Pomyślała, że zostanie rozstrzelana.

Kiedy opowiadała o tych dziesięciu krokach, wydawało mi się, że przeszłam je razem z nią. Czekała na rozstrzelanie, lecz nic się nie działo. Nie wie, ile czasu tak stała. W końcu odważyła się zdjąć worek i zobaczyła, że porzucono ją gdzieś na polu. Pieszo dotarła do domu, gdzie czekała na nią córka, która przedostała się do okupowanego miasta z zagranicy, gdy tylko dowiedziała się o zaginięciu matki. Siadając do obiadu, Tetiana zobaczyła w oknie ten sam samochód, który wywiózł ją na tortury. Natychmiast zorientowała się w sytuacji i siłą wyprowadziła oszołomioną córkę za drzwi, głośno mówiąc: „Podziękuj mamie za jedzenie, które mi przekazała”. Tak uratowała swoje dziecko.

Norymberga 2, czyli iluzja

Czy zeznania ocalałych mogą stać się podstawą dla przyszłych trybunałów na wzór procesu norymberskiego?

By zebrać materiały do procesu takiego jak w Norymberdze, trzeba mieć pełną informację o poszczególnych przypadkach. Zajmują się tym organizacje praw człowieka. Jeśli jest jakaś osoba gotowa złożyć pełne zeznania, kierujemy ją dalej. Bo naszym zadaniem jako muzeum jest zachowanie historii środowiska muzealnego w czasie wojny, a jako projektu „Niewidzialna siła” – utrwalenie informacji o ruchach pokojowego oporu. Nie da się ogarnąć wszystkiego, zawsze trzeba mieć jakiś punkt skupienia. Ale wszyscy ze sobą współpracujemy.

Przez prawie 8 lat pracowałam w siedzibie PEN International i sceptycznie podchodzę do wszystkich tych trybunałów.

Tysiące udokumentowanych przypadków gwałtów jako zbrodni wojennych na Bałkanach. Małe Kosowo – 20 000 przestępstw seksualnych. I wie pani, ile osób zostało skazanych? Jedna

Na dodatek ta sprawa przez lata wisiała w sądzie apelacyjnym. Wszystko na ten temat. Dlatego nie wierzę w sprawiedliwy międzynarodowy sąd nad wrogiem.

Najlepszą zemstą jest siła i szczęśliwe, pełne, bezpieczne życie. Jednocześnie należy starać się przełamać ten schemat „międzynarodowej bezodpowiedzialności” i doprowadzić sprawy do Hagi, pamiętając jednak, że to nie jest panaceum.

Świat zna wiele szczegółów naszej wojny, ale zamiast efektu, na który liczymy, mamy sytuację, w której z powodu natłoku negatywnych informacji ludzie odwracają się od tematu wojny. Co można z tym zrobić?

Przede wszystkim musimy zrozumieć, że nasza wojna nie jest jedyną na świecie. Obecnie trwa około 30 konfliktów zbrojnych. Twierdzenie, że „jesteśmy najbiedniejsi” w pokoju, w którym siedzą też Izrael, Palestyna, Syria, Jemen, Sudan, Mjanma, Wenezuela itp., nie jest najlepszą strategią. Trzeba pomyśleć, co możemy zaoferować światu.

A jesteśmy właściwie jedynymi na świecie, którzy mają tak duże doświadczenie w prowadzeniu współczesnej wojny na taką skalę w terenie miejskim i nie tylko. I realnie wyszkoloną w prawdziwych działaniach bojowych armię

Co robić? Na początek sami powinniśmy przejść takie „dekolonizacyjne rozpakowywanie” i zrozumieć, na ile jesteśmy... obiektywnie fajni (śmiech). I przekazywać innym, że jesteśmy pełnoprawnymi partnerami. Nie tylko ofiarami, ale także bojownikami, zwycięzcami. Profesjonalnymi „ocalałymi” (angielskie „survivor” podoba mi się nawet bardziej). Tak się złożyło, że mamy nieodpowiedniego i chorego sąsiada. Ale dzięki partnerom możemy budować współpracę na wszystkich poziomach – od baletu po szkolenia wojskowe. Na razie mamy na to zasoby.

Zdjęcia udostępnione przez Olgę Muchę

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Wszystko w tej sali sądowej w Batumi wydaje się zaprojektowane, by oddzielać i uciszać. Przede wszystkim gruba, szklana przegroda, za którą posadzono Mzię Amaglobeli. Ma 50 lat, a jej życie to historia walki o wolne media w Gruzji. Ubrana jest w prostą, błękitną koszulę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrzy prosto przed siebie spokojnym wzrokiem. Jest założycielką Batumelebi i Netgazeti – niezależnych mediów, które od dziesięcioleci (Batumelebi od 1999 roku, a internetowe Netgazeti od 2010) pełnią rolę strażników demokracji, patrząc władzy na ręce. To właśnie ta rola – strażniczki demokracji – uczyniła z niej cel.

Po drugiej stronie szyby, w pierwszych rzędach, siedzi dyplomatyczna Europa – ambasador Niemiec Peter Fischer, ambasador Francji Shéraz Gasri, a obok nich austriacka europosłanka Lena Schilling. Jej biała koszulka jest jawnym aktem solidarności – widnieje na niej twarz Mzii i hasło „FIGHT BEFORE IT’S TOO LATE”.

Jak doszło do tego, że jedna z najbardziej szanowanych dziennikarek w kraju znalazła się w centrum międzynarodowego incydentu, oskarżona o napaść, za którą grozi jej siedem lat więzienia? Odpowiedź leży w chaotycznych wydarzeniach jednego wieczoru. Wieczorem 11 stycznia 2025 roku przed komendą policji w Batumi trwał protest. Mzia Amaglobeli została po raz pierwszy aresztowana za przyklejenie na budynku naklejki informującej o planowanym strajku. Było to drobne wykroczenie administracyjne, po którym zwolniono ją po około dwóch godzinach. Nie odjechała. Została na miejscu, a atmosfera przed komendą gęstniała z każdą chwilą. Gdy policja zaczęła brutalnie aresztować kolejnych demonstrantów, w tym jej znajomych, sytuacja wymknęła się spod kontroli. W samym środku chaosu doszło do bezpośredniej konfrontacji Mzii z szefem batumskiej policji, Iraklim Dgebuadze. Według relacji świadków i prawników, funkcjonariusz nawet nie próbował uspokoić sytuacji. Wręcz przeciwnie – miał wielokrotnie obrażać i ubliżać dziennikarce.

Organizacja Amnesty International poinformowała o istnieniu nagrań, które mają dokumentować, jak Dgebuadze kieruje w jej stronę groźby o charakterze seksualnym.

W odpowiedzi na te ataki słowne, Mzia Amaglobeli spoliczkowała szefa policji. Wiele źródeł, w tym Transparency International Georgia, podkreśla, że uderzenie było "symboliczne" i "pozbawione siły wystarczającej do wyrządzenia krzywdy". Reakcja państwa była natychmiastowa i bezwzględna. Amaglobeli została ponownie aresztowana, tym razem pod ciężkim zarzutem napaści na funkcjonariusza. Według relacji jej prawników, na komisariacie była ofiarą dalszego złego traktowania ze strony Dgebuadze, który miał na nią pluć, a jej samej przez wiele godzin odmawiano dostępu do toalety i adwokata.

Z celi, do której trafiła tamtej nocy, i gdzie rozpoczęła 38-dniowy strajk głodowy, jej odpowiedź nadeszła nie jako prośba, lecz jako deklaracja. W liście z 20 stycznia napisała: „Powód, dla którego jestem dziś oskarżona, jest bezpośrednią konsekwencją represyjnych, zdradzieckich i brutalnych procesów, które toczą się od roku [...] Nie ugnę się przed tym reżimem; nie będę grać według jego zasad. [...] Istnieje coś większego niż samo życie –Wolność!”. Jej wezwanie – „Walczcie, zanim będzie za późno” – stało się mottem ruchu oporu.

Tłem tych słów jest ostry polityczny konflikt. Rząd partii Gruzińskie Marzenie, założonej przez oligarchę Bidzinę Iwaniszwilego, jest oskarżany o realizowanie interesów Rosji. Wysocy rangą politycy partii rządzącej publicznie nazywają Mzię „zagranicznym agentem”, używając retoryki znanej z ustawodawstwa Kremla, co w dokumentach sprawy opisano jako element „rosyjskiej wojny hybrydowej”.

W odpowiedzi na to ruszyła globalna fala solidarności. Wsparcie napłynęło od ponad 90 organizacji, od potężnych graczy jak Amnesty International i Clooney Foundation for Justice, po bardziej wyspecjalizowane, jak Towarzystwo Dziennikarskie z Warszawy czy założyciel Knight Center for Journalism in the Americas, Rosental C. Alves. Do apeli o jej uwolnienie dołączyły laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, Maria Ressa i Shirin Ebadi. Obrazy tej solidarności obiegły świat: Ressa trzymająca koszulkę z twarzą Mzii; ta sama Mzia, siedząc w ławie oskarżonych, trzyma egzemplarz książki Ressy „Jak stawić czoła dyktatorowi”; europosłowie w Brukseli rozwijający wielką, pokrytą podpisami gruzińską flagę.

Nawet zza krat, Mzia nie przestawała myśleć o misji. W nagraniu na Dzień Wolności Prasy mówiła o obowiązku dziennikarzy w świecie „botów, trolli, propagandy i oligarchów”. Wzywała gruziński biznes i obywateli do wspierania wolnych mediów, by nie zostały „same w starciu z Rosją i autorytarnym reżimem, który realizuje jej (Rosji) interesy”.

Punkt zwrotny nadszedł 28 kwietnia. Gdy sąd po raz kolejny odrzucił wniosek o uchylenie aresztu, Mzia Amaglobeli wstała i zwróciła się bezpośrednio do sędziego. Jej słowa, spokojne i precyzyjne, były ostateczną odpowiedzią na zarzuty.

„Jeśli nie będę w więzieniu, wiem dokładnie, co zrobię. Nie popełnię przestępstwa, bo nie jestem przestępcą”. Zrobiła krótką pauzę. „Jednakże zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wspierać europejską integrację kraju, wolność słowa i wolność wypowiedzi – naprawdę to zrobię. A jeśli to jest uważane za przestępstwo, to być może powinnam pozostać w więzieniu”.

Protest wspierający Mzię Amaglobeli, Foto: clooneyfoundationforjustice

20
хв

7 lat za spoliczkowanie "Gruzińskiego Marzenia"

Jerzy Wojcik

Kaja Puto: – Historia pokazuje, że wojna to okazja do emancypacji kobiet. Podczas drugiej wojny światowej europejskie kobiety zaczęły pracować w branżach zdominowanych wcześniej przez mężczyzn, np. na kolei czy w przemyśle zbrojeniowym. Czy coś podobnego obserwujemy teraz również w Ukrainie?

Lilia Faschutdinowa: – Zdecydowanie. W branżach zdominowanych dotychczas przez mężczyzn brakuje rąk do pracy, zatrudnia się w nich więcej kobiet. Wynika to z tego, że wielu mężczyzn walczy na froncie, a tysiące straciły już na nim życie. No i niektórzy rezygnują z pracy, bo ukrywają się przed mobilizacją.

Coraz więcej kobiet można spotkać za kierownicą autobusu czy ciężarówki, w kopalni czy na budowie. Nie nazwałabym tego jednak emancypacją. Kobiety w Ukrainie są aktywne zawodowo już od czasów ZSRR, bo wtedy praca była obowiązkowa. Po jego rozpadzie płace okazały się zbyt niskie, by przeżyć z jednej pensji. Widzę to więc inaczej: wojna sprawiła, że społeczeństwo stało się bardziej otwarte na to, by kobiety odgrywały na rynku pracy bardziej zróżnicowane role.

Działa to również w drugą stronę, bo niektórzy mężczyźni podjęli pracę w branżach zdominowanych przez kobiety, na przykład w szkolnictwie. To ich chroni przed wojskiem, ponieważ nauczyciele zaliczani są do profesji o znaczeniu krytycznym dla państwa i nie są mobilizowani. Nie jest to może najszlachetniejsza motywacja, ale pewnie po wojnie część tych nauczycieli zostanie w zawodzie. A zatem może to pozytywnie wpłynąć na równowagę płci w kadrach ukraińskich szkół.

A jak to wygląda w polityce? Kobiety odgrywają ogromną rolę w ukraińskim środowisku wolontariuszy, którzy wspierają wojsko oraz instytucje państwowe. To środowisko cieszy się zaufaniem społeczeństwa, co po wojnie może przekuć się na sukcesy polityczne. Czy na horyzoncie widać już jakieś nowe liderki?

Z pewnością po zakończeniu wojny pojawią się w polityce nowe twarze i będą wśród nich wolontariusze. Nie jestem jednak przekonana, że będą to przede wszystkim kobiety. Społeczeństwo jest świadome, jak ogromny jest ich wkład w wolontariat – że pomagają w zbieraniu pieniędzy na sprzęt wojskowy, medyczny i tak dalej. W zbiorowej wyobraźni utrwalił się pewien obraz wolontariuszki: starszej kobiety, która wyplata siatki maskujące dla żołnierzy. Jednak zazwyczaj ona pozostaje bezimienna. W mojej opinii najbardziej rozpoznawalni wolontariusze to mężczyźni. To oni najczęściej otrzymują nagrody, udzielają wywiadów, to ich twarze są znane. 

Spytałam ostatnio moich znajomych, czy potrafią wymienić nazwiska wolontariuszek. Mało kto był w stanie. A Serhija Prytułę czy Wasyla Bajdaka kojarzy każdy. Wojna, nie wojna – kobietom jest trudniej o rozpoznawalność

Jednak tendencja dotycząca aktywizacji kobiet w ukraińskiej polityce jest wzrostowa. W latach 2000. kobiety stanowiły mniej niż 10 proc. członków parlamentu, obecnie jest ich tam już ponad 20 proc. Być może wzmocnią to wprowadzone w 2019 roku parytety na listach wyborczych. Nie mieliśmy okazji tego sprawdzić, bo z powodu rosyjskiej inwazji od tamtego czasu nie było wyborów, nie licząc samorządowych.

Worki z piaskiem chronią budynki publiczne w centrum Kijowa przed rosyjskim ostrzałem, 7 czerwca 2022 r. Zdjęcie: AP Photo/Efrem Łukacki, APTOPIX

Parytety wprowadzono, by zbliżyć ukraińskie prawo do unijnych standardów w kwestii praw kobiet. To argument, który wciąż jest przekonujący dla ukraińskiego społeczeństwa?

Tak. Ukraińcy mają zazwyczaj idealistyczne wyobrażenie o Zachodzie i chcą zostać jego częścią. To ułatwia promocję progresywnych wartości. Tolerancja wobec osób LGBTQI+ rośnie – jak się zdaje, w przypadku wielu Ukraińców właśnie z tego powodu, że chcą być Europejczykami. I nie chcą być tacy jak Rosjanie, którzy prześladują osoby homoseksualne, a jednocześnie dekryminalizują przemoc domową.

Omówiłyśmy pozytywne tendencje, które dają nadzieję na postęp w kwestii praw ukraińskich kobiet. Niestety wojna niesie w tej sprawie również zagrożenia.

Co masz na myśli?

Istnieje ryzyko, że gdy mężczyźni wrócą z wojny, będą tak czczeni, że od kobiet będzie się wymagało, by im wszystko wybaczać, okazywać wdzięczność, rodzić im dzieci – i to w jeszcze większym stopniu niż dotąd. W tradycyjnym wyobrażeniu kobieta to berehynia, opiekuńcza bogini, męczennica, która cierpliwie znosi wszystkie trudy życia rodzinnego. 

W pokoleniu moich rodziców wiele kobiet trwało przy swoich mężach, choć  nadużywali alkoholu. Swoje decyzje nazywały troską i odpowiedzialnością

W Polsce to „matka Polka”, która „niesie swój krzyż”. Na szczęście ten model odchodzi w przeszłość.

W Ukrainie też już zaczął odchodzić. Ale potem przyszła wojna i sprawy się pokomplikowały. Mężczyznom, którzy wracają z wojny, trudno wrócić do rzeczywistości. Doświadczyli śmierci i okrucieństwa, wielu z nich cierpi na zespół stresu pourazowego, niektórzy stosują przemoc.

Do tego dochodzą zerwane więzi. Długie miesiące na froncie sprawiają, że nierzadko czujesz silniejszą więź z kolegami z okopu niż ze swoją rodziną. Po powrocie to może namieszać w relacji z żoną. Pojawia się nieufność i zazdrość, podejrzenia w stylu: „Zdradzałaś, gdy mnie nie było”. Znam przypadki mężczyzn, którzy na początku wojny chcieli, by ich kobiety wyjechały za granicę, a teraz traktują je z tego powodu jak zdrajczynie.

Trudno mi o tym mówić. Jestem dozgonnie wdzięczna wszystkim żołnierzom, którzy bronią mojego kraju. Jeśli w wyniku tego doświadczenia zachowują się niewłaściwie – wiem, że to nie ich wina. Pęka mi serce, gdy myślę o tym, co wycierpieli.

To wina Rosji, która napadła na wasz kraj.

Tak, to wina agresora. Ale my, Ukraina, nie możemy pozwolić, by ich cierpienie wywoływało dodatkowe cierpienie kobiet i dzieci. Wszyscy cierpimy, mężczyźni i kobiety, wielu z nas będzie miało problemy psychiczne do końca życia.

Wojna odciśnie swoje piętno również na kolejnych pokoleniach. Zadaniem ukraińskiego państwa, a także ukraińskiego społeczeństwa, jest łagodzić te fatalne skutki

Jak państwo może pomóc weteranom?

Pomoc weteranom to jedno – im potrzebne jest wsparcie psychologiczne, a także kompleksowe programy wsparcia powrotu do cywilnego życia. Dla jednych świetnym rozwiązaniem będzie dotacja na otwarcie biznesu (takie programy już funkcjonują), inni potrzebują pomocy w znalezieniu pracy. Nie można dopuścić do tego, by weterani wojenni siedzieli w domu bezczynnie. Dotyczy to również tych, którzy na froncie stali się niepełnosprawni.

Jednak wsparcie potrzebne jest również rodzinom. Po powrocie żołnierza z wojny spada na nie ogromny ciężar. Nie wiadomo, czego się spodziewać, jak na to reagować. Uważam ponadto, że do kobiet powinna zostać skierowana kampania w rodzaju: „Masz prawo odejść, nawet jeśli twój mąż jest bohaterem”. Nic nie uzasadnia życia ze sprawcą przemocy.

Nie boisz się, że taka kampania mogłaby być odebrana negatywnie? Już w czasie wojny Ukrzalyznica, ukraińska kolej, wprowadziła w nocnych pociągach przedziały tylko dla kobiet. To wywołało złość wielu mężczyzn: „To my narażamy dla was życie, a wy robicie z nas drapieżców?”

Oczywiście, że to się spotka ze sprzeciwem. Nie tylko mężczyzn, ale również kobiet, w tym tych, których mężowie walczą lub wrócili już z frontu. Już dziś bardzo trudno rozmawiać o wielu problemach w armii – wdzięczność dla żołnierzy sprawia, że stają się one tematami tabu. Jednak jeśli chcemy faktycznie być europejskim państwem prawa, musimy nauczyć się znajdować rozwiązania również tych niewygodnych problemów.

Kobieta i jej córka czekają na pociąg, próbując opuścić Kijów, 24 lutego 2022 r. Zdjęcie: AP Photo/Emilio Morenatti, APTOPIX

Jakie problemy masz na myśli?

Na przykład molestowanie seksualne w armii. Nie mówię, że to powszechny problem, ale takie przypadki się zdarzają i należy je potępiać. Gdy na początku rosyjskiej inwazji ofiara takiej przemocy powiedziała o swoich doświadczeniach publicznie, niektórzy reagowali bardzo krytycznie. Zarzucali jej dyskredytowanie ukraińskich sił zbrojnych, insynuowali, że przecież kobiety po to idą do wojska, by znaleźć faceta. Na szczęście po trzech latach pełnoskalowej wojny jest już nieco łatwiej mówić o problemach. Nie cenzurujemy samych siebie, jak na początku.

Jednak ogólnie sytuacja ukraińskich żołnierek od 2014 roku się poprawiła.

Tak, zdecydowanie. Wcześniej prawie w ogóle nie mogły zajmować stanowisk bojowych. Walczyły na froncie, ale oficjalnie były np. kucharkami. Dziś takie przypadki to wyjątki. Ukraińskie żołnierki doceniane są również na poziomie symbolicznym – obchodzony 1 października Dzień Obrońców Ukrainy został przemianowany na Dzień Obrońców i Obrończyń Ukrainy. Ministerstwo Obrony docenia wkład żołnierek w obronę kraju, a medialne opowieści o tym, że „piękne panie umilają nam służbę”, słychać już na szczęście bardzo rzadko. Jednak kobietom w armii wciąż ciężko awansować na wysokie stanowiska.

Poważny problem mają też żołnierki w związkach homoseksualnych. Bo one nie są uznawane przez ukraińskie państwo. Kiedy twoja partnerka zostanie ranna lub trafi do niewoli, nie dowiesz o tym. Kiedy zginie, nie możesz zobaczyć jej ciała. 

Gdy umrze biologiczna matka , jej partnerka nie ma do dziecka żadnych praw. To dotyczy również homoseksualnych żołnierzy, tyle że w związkach lesbijskich wychowuje się więcej dzieci 

No dobrze, ale koniec końców to mężczyźni w armii są bardziej dyskryminowani – w przeciwieństwie do kobiet są wcielani do niej przymusowo. A zatem odbiera się prawo do życia i zdrowia, podstawowe prawo człowieka…

To narracja, którą często słyszę od obcokrajowców. Irytuje mnie to, tak samo jak mówienie naszym obrońcom, że „zabijanie ludzi jest złe”. Oczywiście, że jest złe, ale co powinniśmy zrobić? Tym, którzy nie doświadczają na co dzień zagrożenia życia, łatwo teoretyzować i krytykować nasze decyzje, a trudniej – zaproponować alternatywne rozwiązania. Powinniśmy poddać się Rosji? Albo wysłać wszystkich na front? Losować, który z rodziców trafi do wojska? Jak chronilibyśmy wówczas dzieci i osoby starsze? Kto by pracował, żeby gospodarka funkcjonowała?

Ochotniczki z oddziału „Czarownice z Buczy”, która zestrzeliwuje rosyjskie drony, na szkoleniu bojowym, 3 sierpnia 2024 r. Zdjęcie: AP Photo/Efrem Łukacki

Kobiety w przeciwieństwie do mężczyzn mogły też legalnie opuścić Ukrainę.

To z kolei ogromne wyzwanie dla ukraińskiego siostrzeństwa. Między kobietami, które wyjechały, a tymi, które zostały, powstało napięcie. Niektóre z nas zarzucają sobie nawzajem: „Zostawiłaś swój kraj w potrzebie, uciekłaś, zdradziłaś nas”. Albo: „Zostałaś, niszczysz życie swoim dzieciom”. 

To dla mnie bardzo przykre. Sądzę, że każdy ma prawo podjąć decyzję, którą uważa za najlepszą dla swojej rodziny. To tragiczny wybór, bo każda decyzja jest z jakiegoś powodu zła. To napięcie szkodzi Ukrainie, ponieważ niektóre z uchodźczyń nie będą chciały z tego powodu wrócić do domu. Znam kobiety, które wyjechały, a ich rodziny przestały z nimi rozmawiać.

I nie przyjmą ich z powrotem?

Myślę, że gdy wojna się skończy, te napięcia wygasną, ludzie zaczną żyć nowym życiem. Ale dla wielu uchodźczyń to będzie argument, by nie wracać do Ukrainy.

Boisz się, że negatywne dla praw ukraińskich kobiet skutki wojny przeważą nad pozytywnymi?

Nie wiem. Jestem optymistycznie nastawiona, mam nadzieję, że przeważą pozytywne. Ale szanse na to oceniam na pół na pół.

Jak wojna zmieniła Ciebie jako feministkę?

Przed wybuchem pełnoskalowej wojny powiedziałabym, że przede wszystkim jestem kobietą. Nie było dla mnie nic ważniejszego, jeśli chodzi o moją tożsamość. Dziś mówię, że jestem Ukrainką. Wojna sprawia, że narodowość łączy nas bardziej niż cokolwiek innego. Jeśli nie znasz wojny, nigdy tego nie zrozumiesz.

Lilija „Lila” Faschutdinowa – feministka i działaczka na rzecz praw człowieka z dziesięcioletnim doświadczeniem w pracy w społeczeństwie obywatelskim, programach przeciwdziałających dyskryminacji i promujących równouprawnienie płci. Uzyskała licencjat z filologii na Sorbonie oraz tytuł magistra w dziedzinie praw człowieka na Uniwersytecie Padewskim. Pracowała z syryjskimi uchodźcami w Turcji, z przesiedleńcami wewnętrznymi w Ukrainie, osobami z HIV, osobami LGBTQI+ oraz kobietami. Obecnie mieszka we Lwowie, gdzie w międzynarodowej organizacji humanitarnej pracuje nad projektem wzmacniającym pozycję kobiet.

20
хв

Pożegnanie z berehynią

Kaja Puto

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress