Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Ukrainki na obczyźnie: co pomaga przetrwać
Z powodu napaści Rosji na Ukrainę ponad 4 miliony Ukraińców korzysta obecnie z tymczasowej ochrony w Europie. Kraje Unii, które przyjęły największą liczbę Ukraińców i Ukrainek, to Niemcy, Polska i Czechy.
Większość z tych, którzy uciekli przed wojną, to kobiety. Musiały opuścić swoje domy, krewnych, osiedlić się w innym kraju, nauczyć się mówić w obcym języku i zbudować swoje życie od podstaw. Sestry zapytały pięć Ukrainek, jak sobie radzą i co daje im siłę.
1. Alina, dziennikarka. Wojna zabrała jej dom i pracę. Po ewakuacji z Charkowa wyjechała do Niemiec. Uczy się niemieckiego i współpracuje z ukraińskimi mediami.

Przez prawie rok nieustannie myślałam o tym, jak wrócić. Nie dawało mi to spokoju. Ale nie było dokąd wracać: nie było pracy, nie było mieszkania, które wynajmowałam, za to front był blisko.
Odechciało mi się wszystkiego – nawet komunikowania się z ludźmi, otwierania się przed kimkolwiek. Chciałam wczołgać się pod kołdrę i w ogóle nie wychodzić z domu. Ci, którzy opuścili Ukrainę z powodu wojny, zrozumieją mnie. Każdy przechodzi przez ten etap. Niestety, u mnie trwało to zbyt długo. Wtedy jedna z przyjaciółek zapytała mnie: „Alina, co cię dręczy? Chcesz wrócić? Gdzie chcesz pojechać? Masz dom? Nie. Czy masz pracę? Nie. Czy twój mąż na ciebie czeka? Nie. Więc może powinnaś wziąć się w garść i zacząć robić coś tutaj?”. Zdałam sobie sprawę, że miała rację.
Wzięłam się w garść. Zaczęłam uczyć się języka, komunikować się z ludźmi, budować relacje ze społeczeństwem, w którym się znalazłam. Na początku musiałam się zmuszać, ale bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że mi się to podoba. W Niemczech są Ukrainki, które mają podobne doświadczenia. To sprawiło, że poczułam się lepiej.
Teraz czuję, że nie jestem sama. Razem chodzimy na wydarzenia dla Ukraińców. Płaczemy, cieszymy się, śpiewamy ukraińskie piosenki, zbieramy datki dla Ukrainy. Kiedy ma się takich ludzi u boku, łatwiej jest emocjonalnie ogarnąć wszystko, co się dzieje.
2. Przed inwazją na pełną skalę Tetiana pracowała w Kijowie jako dyrektorka finansowa w dużej firmie. Obecnie mieszka w Hiszpanii. Długo nie opuszczała Ukrainy, ale kiedy zaczęły się problemy z pracą, zdecydowała się wyjechać, by zarobić pieniądze i pomóc armii.

W nowym kraju musiałam szukać nowej pracy, zintegrować się z nowym zespołem, nauczyć się nowej działalności, zdobyć dokumenty i mieszkanie... A wszystko to bez znajomości języka i bez pomocy.
By poczuć się lepiej w obcym kraju, starałam się zorganizować przestrzeń i styl życia, który był mi znany. Urządziłam więc mieszkanie w Walencji, kupiłam takie same poduszki i koce, jakie miałam w domu w Ukrainie. Dużo pracuję i to również pomaga. Ważne jest dla mnie, aby mieć stabilny dochód, który pomoże mojej rodzinie w Ukrainie.
Uczę się nowych rzeczy i uprawiam sport. Wszystko to pozwala mi trzymać głowę w górze i iść naprzód.
Tylko silna, zmotywowana i niezłomna osoba może zdecydować się na rozpoczęcie życia od zera. Czyli Ukrainka
3. Tetiana jest emerytowaną nauczycielką chemii. W marcu 2022 roku wyjechała z Ukrainy do Francji. Tam prowadziła lekcje online dla ukraińskich studentów i pomagała im przygotowywać się do egzaminów. W listopadzie 2023 r. wróciła do Kijowa. Teraz pracuje jako wolontariuszka, wyplatając siatki maskujące i zbierając różne rzeczy dla wojska.

To, co daje mi siłę, to moja wielka wiara i nadzieja, że dobro zwycięży. Że nasi obrońcy, kwiat naszego narodu, pokonają Rosjan. Że cały świat i cały naród ukraiński zjednoczą się w walce o przyszłość Ukrainy. Że moje dzieci i wnuki będą żyły w wolnym, niepodległym, silnym państwie.
Jestem nauczycielką chemii, pracuję z ukraińskimi uczniami online. Widzę, że bardzo trudno im się teraz uczyć. Świadomość, że mogę im pomóc, daje mi siłę. Marzę, by wszystkie ukraińskie dzieci wróciły do swoich domów, a nasze szkoły wypełniły się dźwiękiem dzwonków i dziecięcym śmiechem.
Bardzo chcę też przyjechać do miasta mojego dzieciństwa, Kupiańska, w którym teraz toczą się krwawe walki. Chcę odwiedzić groby moich rodziców i przeprosić za to, że tak długo ich nie odwiedzałam. Chcę popływać w rzece Oskił, tak jak robiłam to w dzieciństwie, i zobaczyć wschód słońca na spokojnym niebie.
4. Kateryna opuściła Kijów z rodzicami i kotem, jej narzeczony został w stolicy. Przez półtora roku mieszkała na zmianę a to we Francji, a to w Ukrainie. Pod koniec 2023 roku wróciła do domu.

Na początku trzymałam się, bo myślałam, że wojna wkrótce się skończy. Myślałam, że wrócimy do domu za miesiąc lub dwa. Kiedy zdałam sobie sprawę, że to będzie długi czas, przy życiu utrzymała mnie miłość.
Teraz najbardziej inspirują mnie decyzje, które podjęłam. Zdecydowałam się wrócić do Ukrainy. To mnie inspiruje i sprawia, że czuję się lepiej. Bo kiedy masz możliwość robienia planów, to one wyznaczają tempo i rytm życia. To daje mi nadzieję na przyszłość. Ratują mnie konkretne kroki.
Jeśli inni mogą to zrobić, ty też możesz – tak teraz myślę.
5. Kateryna dwukrotnie uciekała przed wojną. Za pierwszym razem z Doniecka, za drugim z Buczy. Po długiej i trudnej ewakuacji znalazła schronienie w Polsce. Natychmiast zaczęła pracować, by pomóc wojsku. Szybko nauczyła się języka polskiego, by komunikować się z klientami – jest tatuażystką. Obecnie mieszka w Krakowie.

Często przychodzą chwile, kiedy wydaje mi się, że nie mam już siły. Ale jakoś ją w sobie znajduję, bo mam bardzo silną motywację, by pomagać mojej rodzinie i Ukrainie. No i chcę się też rozwijać.
Bardzo kocham swoją pracę; ona mnie ratuje. Ludzie również bardzo mi pomagają: koledzy, przyjaciele i rodzina. Nadzieja na zwycięstwo też trzyma mnie przy życiu. Nie można się poddawać, bo Ukraina się nie poddaje.


Balet w piwnicznym schronie. Jak dzieci uciekają przed okropnościami wojny
Brak okien, brak światła słonecznego, syreny i ostrzał. W tym charkowskim schronie przeciwbombowym piwnica wypełniona jest muzyką i radosnym śmiechem małych dziewczynek. W różowych tutusach małe baletnice doskonalą swoje umiejętności, mimo wokół szaleje wojna.

Przed wojną 9-letnia Myrosława uczyła się w jednej z najlepszych szkół baletowych w Charkowie, gdzie pianiści grali na żywo. Gdy zobaczyła, że nowe studio baletowe mieści się w schronie przeciwbombowym, w piwnicy, była zszokowana. Powiedziała jednak matce, że dla baletu zrobi wszystko.

32-letnia Anna Ponomarenko, matka Myrosławy, mówi, że dziewczynka tańczy od trzeciego roku życia. To jej ulubione zajęcie. Możliwość ćwiczenia baletu podczas wojny była dla niej prawdziwym błogosławieństwem.
– Chce trenować coraz więcej – mówi pani Anna. – Zawsze prosi swoich trenerów, by zmuszali ją do większego wysiłku, bo wciąż jej za mało. Studio baletowe daje jej równowagę. Po lekcjach wraca do domu spokojna, zrelaksowana i nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.

– Obecnie w studiu baletowym uczy się tylko 20 dziewczynek – mówi jego założycielka Julia Wojtyna. Przed wojną prowadziła sieć studiów baletowych, w których tańczyło trzysta dzieci. Została jednak zmuszona do zamknięcia swojej firmy, gdy uciekła do zachodniej Ukrainy po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę.

Pani Julia wróciła do Charkowa w marcu ubiegłego roku. Nie mogła wznowić działalności – nie było pieniędzy. Zrobiła jednak wszystko, co by otworzyć przynajmniej jedno studio baletowe.
– Dzieci w Charkowie pozostają w domach, uczą się online – mówi. – Muszą gdzieś uwolnić swoją energię, zdobyć pozytywne emocje. Balet stał się dla nich zbawieniem.


Wszystkie zdjęcia: AP Photo/Efrem Łukacki


Ukrainka założy ogródek nawet na Marsie
Jeden z mitów na temat integracji europejskiej Ukrainy głosi, że w krajach cywilizacji zachodniej ludzie nie mogą zakładać ogrodów i sprzedawać własnych produktów rolnych. „Tam nie rośnie nic poza trawnikami i kwiatami!”; „Bazary są zakazane, przy domu nie wolno hodować drobiu ani zwierząt” – takie fałszywe opinie można przeczytać nie tylko w mediach społecznościowych, ale także usłyszeć w rozmowach.
Sestry rozmawiały z kilkoma Ukrainkami uprawiającymi warzywa w krajach, do których wyjechały. Zapewniają nas, że nie ma takich zakazów, choć jest pewien rzadko wymieniany powód, dla którego miejscowa ludność rzadko zajmuje się ogrodnictwem: w żadnym z tych krajów nie ma tak żyznej gleby jak w Ukrainie.
Przywiozłam ziemię z domu, do którego już nigdy nie wrócę
Inna Poliak pochodzi z regionu Charkowa. Jej ojciec jest Białorusinem, a matka Ukrainką ze Słobożańszczyzny. Przed rewolucją październikową jej przodkowie ze strony matki byli zamożnymi chłopami. We wsi Riasne na Słobożańszczyźnie „pracowali, jak potępieńcy”, ale mieli wszystko: pola, bydło, konie z wozami, furmanki, sklep i młyn.
– Władza radziecka ich „rozkułaczyła”, a teraz historia zatacza koło – mówi Inna. – Dorastałam w obwodzie charkowskim w prywatnym domu. To była posiadłość mojego pradziadka, którą odziedziczyła nasza rodzina.
24 hektary, gdzie każdy kawałek ziemi rodził pachnące jabłka i gruszki, morele wypełnione słodkim nektarem, ogromne, ale pachnące truskawki i maliny. Nie było ani jednego krzewu czy drzewa, które by nie owocowało
Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, Inna wyjechała do Czech, zabierając ze sobą matkę. Jej ojciec odmówił wyjazdu, a później popełnił samobójstwo.
– Już nigdy nie będę mogła wrócić do tego domu – mówi Inna. – Wspomnienia są zbyt bolesne, trauma jest zbyt duża. Sprzedaliśmy go za grosze, żeby się nie rozpadł. W końcu, kiedy pożegnałam się z domem, wzięłam doniczkę z ziemią z mojego przydomowego ogródka i wykopałam krzak truskawek. Ten, który zasadził mój tata...

Inna mówi, że kiedy była mała, nienawidziła pracy w ogrodzie. Do tego stopnia, że uciekła do dużego miasta. W Czechach osiedlili się na wschodzie kraju, w miasteczku położonym u podnóża Białych Karpat. Ziemia jest tam znacznie gorsza niż w Ukrainie. To nieurodzajna, zbita glina. Kiedy kopiesz, przykleja się do łopaty i nie możesz jej zmyć. Nic, co tam rośnie, nie pachnie ani nie smakuje tak jak w domu.
– Mimo to ludzie zakładają ogródki warzywne – mówi Inna. – Idziesz ulicą i widzisz, że całe miasto jest usłane małymi ogródkami. Ci, którzy nie mają własnej ziemi, sadzą ziemniaki na dwóch lub trzech grządkach tuż pod balkonami.

Pewnego dnia przechodziła obok jednego z takich ogrodów i zobaczyła znajomy obraz: drewniane paliki z przywiązanymi do nich pomidorami i nagietkami między rzędami.
Zalała się łzami. Ogarnęła ją nieznośna tęsknota za ojczyzną. Tak bardzo chciała wyhodować coś własnego.
– Na początku moi przyjaciele dali mi małą działkę, na której posadziłam truskawki – wspomina. – Potem zaczęłam uprawiać ziemię w pobliżu mojego mieszkania. Zasiałam bazylię; nasiona przywiozłam z Ukrainy. Czekam, aż wyrośnie coś mojego, rodzimego, pysznego. Posadziłam nagietki na balkonie i teraz czuję się jak w domu.
Inna mówi, że nie można uciec od głosu ojczystej ziemi. Nawet jeśli uciekało się od niej przez całe życie
Miejscowi nie uważają się za Czechów, ale za Morawian. Nazywają siebie „czosnkowymi ludźmi” i z dumą mówią, że pochodzą z chłopstwa. Ciężko pracują na tej swojej niezbyt urodzajnej ziemi.
– Obok mnie jest posiadłość lekarki, która dobrze zarabia w Czechach, ale co roku sadzi w ogrodzie warzywa – mówi Inna. – A tutaj (pokazuje zdjęcie) są ogrody mojej miejscowej przyjaciółki. Pracuje w IT, ma duży dom i kilka samochodów, ale prowadzi ogród, bo to dla niej święte. Pod tym względem Ukraińcy są bardzo podobni do miejscowej ludności. Nawiasem mówiąc, mamy nawet podobne słownictwo rolnicze. W języku czeskim łopata nazywa się lopata, pług – pluh, młyn – mlýn, pszenica – pšenice, a żyto – žito. Ziemia jest inna, ale mamy tę samą rolniczą duszę.
Ogródek warzywny na parapecie w hostelu
Ołena i Artur Olejnikowie są małżeństwem z Mikołajowa. Obecnie mieszkają w Polsce, w hostelu w Katowicach. Poznali się osiem lat temu na forum internetowym. Rozmawiali na nim Ukraińcy, których nerki są poddawane hemodializie.
– Byłam wtedy w głębokiej depresji – wyznaje Ołena. – Weszłam na forum, szukając porady. To moje drugie małżeństwo, w pierwszym zaszłam w ciążę i miałam cukrzycę typu I. Wróciłam ze szpitala z powikłaniami, bez dziecka, bez męża i bez sprawnych nerek. Zaczęłam szukać informacji, jak żyć. Artur również był dializowany. Zaczęliśmy korespondować, mimo że nie widzieliśmy nawet swoich zdjęć. Pewnego dnia zaproponował: „Pojedźmy razem do Lwowa”. Zażartowałam, że rodzice nie pozwolą mi jechać z nieznajomym. Potem napisał, żebym spotkała się z nim w Mikołajowie. Przyjechał i już nigdy się nie rozstaliśmy.

Ich wspólne ogrodnictwo zaczęło się od Artura. Gdziekolwiek mieszkał, tam zawsze były grządki z ogórkami, pomidorami i ziołami. Sam robił przetwory. Przed wojną prowadzili mały biznes: sprzątali biura i prywatne mieszkania.
– Wojna na pełną skalę zastała nas w Mikołajowie. Byłam wtedy po powikłaniach, na wózku inwalidzkim, nie mogłam oddychać bez aparatu tlenowego. Trzy razy w tygodniu musieliśmy poddawać się hemodializie – wspomina Ołena. – Kupiliśmy więc bilety do Lwowa i wyruszyliśmy w długą podróż.
Olena wskazuje na dużą pomarańczową walizkę. Wózek inwalidzki i ta walizka, wypełniona po brzegi lekami, to jedyne rzeczy, z którymi przyjechali do Polski. Teraz ich leki zajmują dwie ogromne szuflady.
– Najpierw zatrzymaliśmy się w Przemyślu, gdzie w końcu mogliśmy poddać się hemodializie – mówi Ołena. – A potem przygarnęła nas rodzina z Zabrza.
Na balkonie mieszkania w Zabrzu stworzyli swój pierwszy „polski ogród”. Za zgodą właścicieli w dużej misie posadzili rozmaryn, bazylię i cebulę.

– Polska rodzina bardzo dobrze nas rozumie. To starsze małżeństwo, które ma daczę i uwielbia tam pracować, częstować swoją liczną rodzinę i gości własnymi truskawkami, jagodami i warzywami – wyjaśnia Ołena. – Kiedy robi się cieplej, Renata, która ma 70 lat, wczesnym rankiem wsiada za kierownicę i jedzie na działkę.
Po półtora roku Olena i Artur postanowili przeprowadzić się do Katowic. To tu Artur przeszedł przeszczep nerki; Olena czeka na taką samą operację.
Teraz mieszkają w hostelu, gdzie na parapecie uprawiają swój mały ogródek warzywny. Są tam doniczki z cebulą, szczawiem, bazylią i małą bożonarodzeniową choinką
– Mieliśmy wiele sadzonek: kapusty, ogórków, papryki, różnych ziół – zaznacza Ołena – ale zanieśliśmy je do pani Renaty, która obiecała, że posadzi je przy swoim domku letniskowym. A jak urosną, to wspólnie te nasze polsko-ukraińskie plony zjemy.
Ukrainiec poradzi sobie z ziemią nawet na Marsie
Ukrainki zaskakują mieszkańców Irlandii swoją pasją do ogrodnictwa, choć ziemia tam nie nadaje się do takich eksperymentów. Lokalne supermarkety nie oferują zbyt wielu lokalnych produktów. To ziemniaki, truskawki, marchew i kilka innych produktów.
Gleba jest tu zupełnie inna, temperatura wynosi 15-16 stopni niemal przez cały rok, dlatego większość roślin uprawnych może rosnąć tylko w szklarniach lub w doniczkach.

„Dla mnie praca z ziemią jest dobrym środkiem antystresowym, ale mam też własne zbiory curry, lawendy, truskawek i pomidorów” - mówi Anna Maluzhonok, która mieszka w Irlandii po inwazji na pełną skalę, „nawet w surowym regionie Dublina” można uprawiać farmę. Z siedmiu krzewów pomidorków koktajlowych rosnących na dziedzińcu w doniczkach zebrałem kilka zbiorów po półtora kilograma. Teraz wiem na pewno, że nawet przy kolonizacji Marsa Ukraińcy radziliby sobie lepiej niż bohater Matt Damon z filmu „Marsjanin”.
Wyhodowała swój pierwszy ogród warzywny na stole w hotelu, w którym tymczasowo przesiedleni byli ukraińscy uchodźcy. Kiedy administracja przeprowadziła inspekcję, pokój ten nazywano nawet: „pokojem z ogrodem warzywnym na stole”
Następnie Anna i jej dzieci przenieśli się do innego mieszkania socjalnego. Domy są ściśle ze sobą, sąsiednie obszary są małe, ale był balkon i długi parapet. To tam zaaranżowała swój mini ogród warzywny.

– Na swoich podwórkach Irlandczycy uprawiają tylko rośliny ozdobne, ponieważ nic innego nie na nich urośnie – Mówi Hanna. – Tu jest zupełnie inna gleba, niepodobna do tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Jeśli chcesz coś uprawiać, musisz osobno kupić ziemię i nawóz. Problem polega na tym, że musisz kupić nawóz z wyprzedzeniem, bo jest on dostępny w sklepach sezonowo. Gleba jest bardziej gliniasta, ma inny skład.
To część naszego kodu kulturowego
Ukraińcy mają zupełnie inny stosunek do ziemi niż większość narodów – mówi Jarosława Muzyczenko, etnolożka i badaczka z narodowego centrum kultury ludowej „Muzeum Iwana Honczara”. – Przez tysiące lat różne plemiona i grupy etniczne, których potomkowie utworzyli naród ukraiński, uprawiały chleb na terytorium Ukrainy. Podczas wykopalisk w proto-miastach kultury trypolskiej znaleziono ziarna zbóż, które były uprawiane przez ludzi pięć tysięcy lat temu.
– Mamy to we krwi – podkreśla Muzyczenko. – Chleb jest symbolem słońca, daje energię, podtrzymuje życie i jest złoty, dlatego jest święty dla Ukraińców. Oprócz zbóż, uprawiali oni inne inne rośliny, każdego roku wzbogacając swoje ogrody o nowe plony: jabłka, morele, gruszki, pomidory, kukurydzę i ziemniaki. Szczególna miłość do wszystkich żywych istot jest znakiem rozpoznawczym Ukraińca.
Czy to na Syberii, czy we Włoszech, w Wielkiej Brytanii czy gdziekolwiek indziej ukraiński mężczyzna czy kobieta znajdą kawałek ziemi pod uprawę albo zamieni balkon lub parapet w mini-ogródek

– W Portugalii zbieram sukulenty na ulicy i doprowadzam je w domu do kiełkowania – mówi Ukrainka Ałła Sakowiec. – Idziesz ulicą, widzisz „portugalskie chwasty” rosnące obok rzek, w pobliżu oceanu, szczypiesz gałąź i podziwiasz, jak rośnie.
Powszechne w Portugalii sukulenty to rośliny, które mają specjalne tkanki do magazynowania wody. Ewoluowały w suchym klimacie i w glebie, w której brakuje wilgoci.
W Niemczech każdy może wynająć mały kawałek ziemi i wyhodować sobie coś dla duszy. Tutaj to kwestia hobby, wypoczynku, a nie konieczności ekonomicznej. Niemcy mają bardzo mało ziemi w pobliżu swoich domów, ale starają się, aby każdy jej centymetr kwitł i zdobił krajobraz.
– Swoją pierwszą wiosnę w Niemczech pamiętam z powodu kwiatów na moim balkonie mówi Ukrainka Lena Połozok. – Posadziłam je w pięciu dużych doniczkach, a latem 2023 roku na balkonie stworzyłam ogród warzywny w wiadrach. Zebrałam 10 kilogramów ogórków, pomidorów, papryki i ziół. Wszyscy pytali mnie, dlaczego to robię. Wyjaśniałam, że by ratować swoje zdrowie psychiczne i mieć poczucie domu.


Polska po wyborach: Największym wrogiem demokracji jest partia grilla i kanapy
PiS wygrywa, ale znowu przegrywa
W reakcji na pierwsze powyborcze sondaże exit poll, dające PiS niewielką przewagę nad Koalicją Obywatelską (33,7 % do 31,9%), prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił dziewiąte zwycięstwo swojej partii. Rzecz jednak w tym, że zwycięstwo tej partii w praktyce i tak oznacza straty.
Już teraz wiadomo bowiem, że PiS tylko w części województw, gdzie wygrał ma szansę rządzić. To zaś oznacza, ze nie będzie rządzić w ogóle. Pozostałe ugrupowania, nawet nacjonalistyczna Konfederacja sprzymierzona z Bezpartyjnymi Samorządowcami, nie zechcą bowiem wchodzić w alians z partią, za którą ciągnie się smród afer, bezprawia i korupcji. Od zeszłorocznych wyborów parlamentarnych PiS ma status politycznej kasty „niedotykalnych”, wokół której rozciągnięto kordon sanitarny.
Niedosyt i błąd Tuska
W wyborczy wieczór premier Donald Tusk cieszył się, że „w kwietniu udało się powtórzyć 15 października” – czyli sukces demokratów z jesiennych wyborów prezydenckich.
W poniedziałek trochę stonował. „Wniosek dla nas? Nie marudzimy! Do roboty” – napisał na portalu X.
Cieszy go zmniejszenie dystansu Koalicji Obywatelskiej do PiS (w wyborach w 2018 r. KO traciła do partii Kaczyńskiego 7 punktów procentowych), spektakularne zwycięstwo w wielkich miastach i przewaga w sejmikach. Martwi – demobilizacja młodych, porażka na wschodzie kraju i na wsi.
To trzeźwy osąd, lecz brakuje w nim uderzenia się we własne piersi. Decyzja Tuska o pójściu KO do wyborów bez Lewicy okazała się błędem. Jego ugrupowanie kosztowała pierwsze miejsce, a Lewicę zepchnęła na ostatnie.

Pompowane muskuły Hołowni
Urzędowy optymizm Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, liderów koalicyjnej Trzeciej Drogi (to alians Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego), która według sondaży zdobyła 14,3 proc., wydaje się pozą na pokaz. W poprzednich wyborach samorządowych PSL, startując samodzielnie (Polska 2050 jeszcze nie istniała), zdobył 12 proc.
Wygląda więc na to, że wartość dodana partii Hołowni w terenie wynosi około 2,3 proc.
Skutecznością wykazał się natomiast Hołownia w osłabianiu całego obozu demokratycznego.
Przełożenie na po wyborach debaty na temat projektów ustaw liberalizujących prawo aborcyjne rozwścieczyło Lewicę, a w części progresywnego elektoratu stworzyło wrażenie, że w poprzedniej kampanii – w której liberalizację mu obiecano – został potraktowany instrumentalnie.
To musiało mieć wpływ na frekwencję.
Bracia mniejsi potłuczeni
Lewica, podobnie jak Konfederacja, wychodzą z tych wyborów mocno poobijane. Pierwsza z nich w wyborach samorządowych zawsze wypada słabo, ale tym razem wygląda jeszcze gorzej. 6,3 proc. to wynik znacznie poniżej oczekiwań partii Włodzimierza Czarzastego.
I nawet niezłe 12,86 proc., zdobyte przez Magdalenę Biejat w walce o prezydenturę Warszawy, budzi co najwyżej uśmiech przez łzy. Wojownicza proaborcyjna retoryka, która miała przynieść Lewicy sukces, nie zadziałała. Bo po co głosować na małą i słabą Lewicę, skoro to samo mówi duża i bardziej sprawcza Koalicja Obywatelska
Konfederacja jeszcze jesienią, przed wyborami parlamentarnymi, liczyła, że będzie czarnym koniem polskiej sceny politycznej. Kampania samorządowa tej partii, podobnie jak kampania parlamentarna nasycona ksenofobią i antyukraińską retoryką, przyniosła klapę. Z wynikiem 7,2 proc. Konfederacja musi zadowolić się co najwyżej rolą partyjnego konika na biegunach.
Demobilizacja Demokratów
Tym, co jesienią 2023 r. zapewniło ugrupowaniom demokratycznym pokonanie populistycznej prawicy spod szyldu PiS i Solidarnej Polski, była wielka mobilizacja młodych ludzi – i kobiet.
Pierwsi, których do urn poszło wtedy aż 72 proc., mieli dość władzy, którą uważali za obciachową, skoncentrowaną na leciwych i niewykształconych mieszkańcach prowincji, narzucającą tradycjonalistyczno-katolicki model życia i edukacji, a przede wszystkim pozbawioną jakiegokolwiek programu dla młodych.
Kobiety mają z PiS na pieńku od października 2020 r., kiedy to na polityczne zamówienie partii Kaczyńskiego marionetkowy Trybunał Konstytucyjny zakwestionował przepis zezwalający na aborcję z powodu wad płodu. Potężne demonstracje w kobiet polskich miastach były pierwszą siłą, która zachwiała potęgą rządzącej prawicy.
Niedzielna frekwencja wynosząca 51 proc. oznacza, jak określił to politolog Przemysław Sadura, zwycięstwo „koalicji grilla i kanapy”.
Tym razem do urn przyszło zaledwie 34 proc. młodych i 53 proc. kobiet. Dlaczego? Eksperci jako przyczyny wskazują: słabą kampanię demokratów, kłótnie w łonie rządzącej koalicji (głównie o aborcję i podatki dla przedsiębiorców), brak dobrego dialogu rządu z wyborcami, niespełnienie większości ze 100 obietnic na 100 dni rządu.
To wszystko prawda. Być może jednak za wyborczą gnuśnością części Polaków stoi też poczucie, że bezzębny PiS na razie ich wolności nie zagraża.

Mobilizacja wierzących
Niska frekwencja podniosła wynik PiS, o czym świadczą rezultaty wyborów we wschodnich i południowo-wschodnich województwach, w których ta partia zawsze była silna.
Moja znajoma stwierdziła, że nawet gdyby PiS wystawił w wyborach kozę, wyborcy Kaczyńskiego by tę kozę poparli – tak niezachwiana jest ich wiara w partię.
W tym przerysowaniu jest sporo racji, albowiem elektorat PiS wydaje się impregnowany na prawdę o tej partii. Choć codziennie na jaw wychodzą kolejne dowody nadużyć władzy, łamania prawa, marnowania publicznych pieniędzy albo wręcz ich rozkradania w ciągu minionych 8 lat – po wyznawcach Kaczyńskiego wszystko to spływa, jak po gęsi.
Dowód? Na PiS zagłosowało 57 proc. rolników, choć to z winy zaniedbań tej właśnie partii od ponad roku ponoszą oni dotkliwe straty finansowe – a dziś blokują drogi. Gdy Tusk ostrzegał, czym skończy się polityka rolna ekipy Kaczyńskiego, PiS-owcy oskarżali go „sianie ruskiej propagandy”. A rolnicy ani myśleli wtedy o protestach.
Ocalenie Kaczyńskiego
Wynik wyborczy, choć nie rozwiązuje żadnego z najważniejszych problemów PiS – a wręcz zwiastuje nowe, jest dla samego Jarosława Kaczyńskiego nie najgorszy. Owszem, utrata władzy w kilku sejmikach oznacza pożegnanie się wielu działaczy jego partii (tudzież ich krewnych i znajomych) z posadami, lecz pozycji Kaczyńskiego nie zagrozi, skoro odniósł „dziewiąte zwycięstwo”.
Przed wyborami wielu wieszczyło tej ekipie spektakularną klęskę, co dla samego prezesa PiS oznaczałoby rozliczenia, a być może nawet rozpad jego formacji.
Teraz Kaczyński zyskał dodatkowe 2 miesiące (do wyborów europejskich), by umocnić swą władzę w partii i wziąć pod but potencjalnych rozłamowców. Zapewne wykorzysta je, w kolejnej kampanii nakręcając do granic możliwości spiralę hejtu wymierzonego w Tuska, Unię Europejską i Niemcy – trójcę, do której żywi nieskrywaną nienawiść.

Trzaskowski przyszłym prezydentem Polski
Ostatni wniosek dotyczy wyniku wyborów w Warszawie. Rafał Trzaskowski, któremu warszawiacy po raz kolejny już w pierwszej turze powierzyli prezydenturę stolicy, zgromadziwszy blisko 60- procentowe poparcie zdaje się być murowanym kandydatem KO na prezydenta Polski w przyszłorocznych wyborach. Co więcej, wiele wskazuje na to, że te wybory wygra.
Dlaczego? Po pierwsze – bo jego minimalna przegrana z Andrzejem Dudą w 2020 r. była skutkiem nieuczciwej kampanii PiS. Na korzyść Dudy działała zmasowana propaganda rządowych mediów, nieograniczony budżet na kampanię – i strategiczne informacje, które obóz władzy wykradał, inwigilując za pomocą systemu szpiegującego Pegasus głównych polityków opozycji z Krzysztofem Brejzą, szefem sztabu Trzaskowskiego, na czele.
Sprawa Pegasusa jest teraz przedmiotem śledztw komisji sejmowej i prokuratury.
Po drugie, bo Trzaskowski wydaje się być najsilniejszym kandydatem na prezydenta. Szymon Hołownia, jego najpoważniejszy dziś rywal, raczej pogrzebał swoje szanse, wstrzymując debatę nad projektami ustaw liberalizujących aborcję.
A kandydat PiS? Ktokolwiek nim będzie, po niechlubnej prezydenturze Dudy raczej na pewno nie zdobędzie serc większości Polaków.


„Nie pracujemy w burdelach”. Skandaliczna wypowiedź zjednoczyła ukraińskie uchodźczynie w Szwecji
Skandal wybuchł w marcu. Podczas satyrycznego programu „IFS – invandrare för svenskar” (Imigranci dla Szwedów) w telewizji publicznej SVT dziennikarka Elaf Ali nazwała ukraińskie uchodźczynie prostytutkami. Odpowiadając na pytanie prowadzącego o to, która grupa imigrantów otrzymała najwięcej pozwoleń na pobyt w Szwecji w 2022 r., stwierdziła, że Ukrainki:
– Są blondynkami i wtapiają się w tłum, więc nie zauważasz ich obecności, z wyjątkiem burdeli.

Ten komentarz wywołał falę oburzenia w mediach społecznościowych.
Chrystyna Hewczuk była jedną z pierwszych osób, które odpowiedziały na skandaliczną uwagę Ali:– Oczywiście rozumiem, że to program humorystyczny i ta uwaga miała być zabawna. Ale miliony ukraińskich kobiet zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów nie w poszukiwaniu „łatwej pracy”, lecz by ratować życie swoje, swoich dzieci i rodzin. Mężowie wielu ukraińskich uchodźczyń pozostają w Ukrainie, walcząc, oddając życie za naszą możliwość życia. Myślicie, że są zadowoleni, słysząc takie słowa o swoich żonach, córkach, siostrach?
Chrystyna Hewczuk jest aktywistką organizacji pozarządowej RefugeeHope. UA&SE, organizacji pozarządowej wspierającej Ukraińców w Szwecji. Przebywa w tym kraju od początku inwazji na pełną skalę.
Mówi Sestrom, że w tym czasie wielu ukraińskim uchodźczyniom proponowano świadczenie usług seksualnych za pieniądze – i wiele z nich zostało zgwałconych:
– Co trzecia Ukrainka, z którą rozmawiałam przynajmniej raz podczas mojego pobytu w Szwecji, otrzymała ofertę bycia czyjąś kochanką, „pracy ekstra”. To nie w porządku. Prawda jest taka, że ludzie w Szwecji wykorzystują trudną sytuację ukraińskich kobiet z dziećmi, które są zmuszone przeżyć za 37-71 koron (ok. 135-260 hrywien) dziennie, nie znając języka i społeczeństwa.
Kobiety, które spotkały się z podobnymi sytuacjami, boją się mówić głośno – niektóre w obawie przed napiętnowaniem społecznym, inne – ponieważ nie wiedzą, do kogo zwrócić się o pomoc. Chrystyna przyznaje, że sama spotkała się z podobnymi upokarzającymi propozycjami:
– Czasami słyszysz: „O, jesteś z Ukrainy. Słyszałem, że Ukrainki sypiają za pieniądze...”. Oferują, że będą kochankami. Gdy ubiegasz się o pracę lub mieszkanie, proponują ci, byś została ich kochanką.
Spotkałam się z takimi osobiście. Mówili, że możesz przyjechać i mieszkać przez pewien czas, ale jednocześnie domagali się kontaktów seksualnych. Tak nie powinno być, pomoc powinna być bezinteresowna
„Ukraińskie kobiety są niepoważne”. Nie ma dnia bez stereotypów
Ten stereotyp jest zakorzeniony za granicą od czasów radzieckich. Po upadku ZSRR wiele kobiet wyjechało do pracy w krajach europejskich głównie z powodu ubóstwa. By poprawić swoją trudną sytuację finansową, podejmowały każdą pracę, jaką mogły znaleźć.
– Dalsze rozpowszechnianie takich stereotypów w społeczeństwie jest niewłaściwe, zwłaszcza przywoływanie ich w telewizji. Bo jeśli z ekranu telewizora usłyszysz: „Ukrainki śpią z facetami za pieniądze”, to oczywiście następnego dnia pójdziesz i znajdziesz Ukrainkę, po czym zapytasz ją, czy się z tobą prześpi. Trzeba coś z tym zrobić. Przede wszystkim musimy o tym rozmawiać – mówi Chrystyna Hewczuk.
Artystka Sonja Carlsson, obywatelka szwedzka, podziela tę opinię. Wybrała Szwecję na miejsce do życia ze względu na jej demokratyczne wartości i wzajemny szacunek między narodowościami. To kraj, w którym każdy ma możliwość swobodnego wyrażania swoich pomysłów i tworzenia, czując wsparcie i zrozumienie ze strony innych. Dlatego takie incydenty w państwowej telewizji są dla niej irytujące:
– Wiesz, czasami pisarze i dziennikarze, szukając sposobów na zwiększenie poczytności czy oglądalności, wykorzystują temat wojny w Ukrainie i kierują uwagę na ukraińskie kobiety. Tworząc o nich negatywne, jako obiektach seksualnych, przyczyniają się do rozpowszechniania i wzmacniania stereotypów, które mogą nie tylko zaszkodzić reputacji tych kobiet, ale także szerzyć fałszywe wyobrażenia o nich wśród mężczyzn w Szwecji.
Z uwagi na rosyjskie narracje i korumpowanie przez Rosjan mediów, zrozumiałe jest, że takie stwierdzenia mogą być częścią ogólnej kampanii mającej dyskredytować Ukrainę
Kraj równych praw i ochrony kobiet
Psycholożka Natalia Kasym mieszka w Szwecji od czterech miesięcy. Nazywa siebie feministką i nie rozumie, jak ktokolwiek może żartować z kobiet, które są ofiarami handlu ludźmi w Szwecji:
– W Szwecji ludzie, którzy kupują seks, zgodnie z prawem są przestępcami. Mam więc pytanie: Jeśli to nie osoba, która jest zmuszana do sprzedawania swojego ciała, jest uważana za przestępcę, ale ta, która je kupuje, to co jest takiego zabawnego w żartach mówiących o tym, że wciąż istnieją tu podziemne domy publiczne i są w nich kobiety będące ofiarami handlu ludźmi? Gdzie tu miejsce na śmiech? To smutne. Dla mnie oznacza to, że społeczeństwo nie jest w stanie chronić kobiet w trudnej sytuacji. Nawet w krajach, w których ich prawa są najlepiej chronione.
Natalia wybrała Szwecję na miejsce do życia, bo to kraj ze światowej czołówki tych, w których szanuje się równość płci. Kobiety i mężczyźni mają tu równy dostęp do władzy, godnych zarobków i wpływu na społeczeństwo. Szwecja ma nawet państwową agencję ds. równości płci. Natalia podkreśla:
– Dlaczego Szwecja ma najwyższy odsetek pozwów o gwałt w Europie? Bo tutaj prawo zezwala kobiecie na złożenie doniesienia na policję, nawet jeśli chodzi o seks małżeński, ale bez zgody któregoś z partnerów. Oznacza to, że prawa kobiet są tu bardzo dobrze chronione. Jednocześnie mam pytanie do szwedzkiego społeczeństwa:
Macie świetne przepisy, które pomagają chronić kobiety w wielu przypadkach. Dlaczego więc z jakiegoś powodu nie zawsze działają? I dlaczego wasze społeczeństwo śmieje się z kobiet, które są ofiarami przemocy i handlu ludźmi?
Według psycholożki skazanie Elaf Ali, która sama doświadczyła migracji jako dziecko, przeprowadzając się z rodzicami do Europy z Iranu, nie przyniesie pożądanego rezultatu. Konieczna jest rozmowa ze stacją telewizyjną i władzami państwowymi. Jak się okazało, to nie pierwszy raz, kiedy Ukraińcy są wspominani w negatywny sposób w szwedzkich programach telewizyjnych, nawet dyskretnie.
– Widziałam historie o domach publicznych, prostytucji i ukraińskich kobietach. Skojarzenia zostały stworzone przy użyciu manipulacyjnych metod. Dobrze wiemy, jak działa rosyjska propaganda. Wydaje mi się, że jest to jej część. Myślę, że ważne jest, by zakomunikować tej stacji telewizyjnej: „Słuchajcie, tak działa propaganda. Wiemy o tym. Ta propaganda dzieli społeczeństwo. Jedziemy na tym samym wózku”. Najważniejsze, by mówić, nie milczeć. Mówcie o propagandzie, o tym, dlaczego prawo nie działa i o tym, co nazywacie żartami, choć to nie są żarty – podkreśla Natalia.
Co robić i jak się chronić
W dużych miastach w Szwecji istnieją centra doradcze, do których mogą udać się kobiety będące ofiarami. Otrzymają tam bezpłatną i anonimową psychoterapię. Istnieją również specjalne ośrodki rehabilitacyjne, w których kobiety zagrożone prześladowaniem mogą uzyskać schronienie i pomoc.
– Kiedy tu przyjechałam i zamieszkałam w schronisku dla migrantów, we wszystkich toaletach znajdowały się ogłoszenia w różnych językach: „Jeśli jesteś do czegoś zmuszana, jeśli jesteś zastraszana, jeśli jesteś cały czas obserwowana, to proszę, tu jest numer telefonu, skontaktuj się z nami”. To znaczy, że tutaj możesz znaleźć pomoc, której potrzebujesz – mówi Natalia.
I nie powinnaś milczeć. Po incydencie w szwedzkiej telewizji wśród Ukrainek mieszkających w Szwecji rozprzestrzenił się flash mob z hashtagiem „Ukrainki”. Publikują zdjęcia siebie i swoich miejsc pracy w mediach społecznościowych.
– Poprzez ten flash mob chcemy podkreślić, że nie pracujemy w burdelach. Pracujemy w szkołach, szpitalach i innych instytucjach. Jesteśmy bardzo dobrze wykształcone, więc zwalczamy stereotypy na temat ukraińskich kobiet, kształtowane przez lata. Aby to zrobić, musimy upewnić się, że wszyscy, którzy wyrażają się w podobny sposób jak szwedzka dziennikarka, zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Napisaliśmy już oświadczenie do policji, a także do kanału telewizyjnego, w którym doszło do tego haniebnego incydentu – i do szwedzkiego urzędu ds. mediów – informuje Chrystyna Hewczuk.

Także ambasada Ukrainy w Szwecji powinna poprawić współpracę z organizacjami wewnętrznymi i organizacjami społeczeństwa obywatelskiego, by zapewnić ukraińskim uchodźczyniom nie tylko schronienie, ale także wsparcie psychologiczne i ekonomiczne.
– Ważne jest, aby zapewnić im szkolenia językowe i możliwości rozwoju zawodowego, by ich integracja z nowym społeczeństwem była udana. Takie podejście pomoże im stać się niezależnymi, osiągnąć stabilność i znaleźć swoje miejsce w nowym życiu – mówi Sonja Carlsson.
Warto wspomnieć, że podobne do wspomnianych „żarty” na temat ukraińskich kobiet nie są precedensem, i to nie tylko w Szwecji. W lutym Megan Fox opublikowała na swoim Instagramie zdjęcie z imprezy w Las Vegas.
Fani byli zaskoczeni wyglądem tej 37-letniej aktorki, która na zdjęciu nie przypominała siebie. Niektórzy sugerowali nawet, że poddała się operacji plastycznej. „Okazuje się, że to tylko zacienione zdjęcie z telefonu komórkowego, na którym wyglądałam jak ukraińska dmuchana lalka. W rzeczywistości wyglądam jak jedna z tych superdrogich silikonowych lalek erotycznych, które można kupić tylko w Japonii” – napisała w odpowiedzi aktorka w swoim poście.
W komentarzach do tego wpisu Fox została oskarżona o ksenofobię. Takie słowa obrażają nie tylko ukraińskie kobiety.


Warszawscy aktywiści: Zakazać handlu Unii z Rosją
Uczestnicy performansu symbolicznie wylewali na siebie „ukraińską krew” (koncentrat buraczany). Mieli na twarzach maski Putina, Łukaszenki, Orbana i Kim Dzong Una. Zachęcali tłum do tańczenia do rosyjskiej muzyki, bo to „kultura wysoka”. Ktoś z tłumu w końcu krzyknął: „Wszystko jest w porządku, ale wyłączcie to gówno!”.

Anastazja Janczenko z Charkowa dowiedziała się, że wróg zniszczył jej dom. Chociaż jest teraz w Warszawie, ogarnia ją rozpacz i poczucie niesprawiedliwości.
– Kiedy nasi chłopcy giną na wojnie, gdy tracimy naszych krewnych, przyjaciół i domy, jest bardzo dziwne, że ktoś ceni pieniądze bardziej niż zniszczone ludzkie życie – mówi Anastazja. – Jest mi smutno i przykro, że tak się dzieje na świecie, dlatego tu teraz jestem. Mój rodzinny Charków jest ostrzeliwany każdego dnia i nocy, cały czas płaczę, bo wciąż nie mogę się z tym pogodzić. A ktoś robi interesy i tańczy na krwi Ukraińców. Tak nie może być w cywilizowanym świecie. Patrzę na te wszystkie kokoszniki [kokosznik to rosyjskie nakrycie głowy w formie grzebienia, symbol tradycyjnego rosyjskiego stroju – red.] i kojarzą mi się ze śmiercią.

Pomimo sankcji, kraj – terrorysta nadal eksportuje zboże, ropę, gaz, diamenty i inne towary do Unii Europejskiej. W 2023 r. Rosja wyeksportowała do Europy towary o wartości co najmniej 50,6 mld euro, a UE wyeksportowała do Rosji towary za 38,3 mld euro. Ponad 200 międzynarodowych korporacji zapłaciło 3,5 miliarda dolarów podatków do rosyjskiego budżetu.

W ostatnich miesiącach import zboża był gorącym i drażliwym tematem w Polsce i Ukrainie. Według organizatorów protestu, pomimo wojny i sankcji, Unia Europejska konsekwentnie zwiększa import żywności z Rosji. Tylko w 2023 r. UE sprowadziła rosyjskie produkty rolne i żywność o wartości ponad 2,6 mld euro. Rosja prowadzi skuteczną politykę dumpingową, zalewając światowy rynek tanim zbożem, w tym zbożem skradzionym z Ukrainy. Doprowadziło to do spadku cen i nadwyżki produktów rolnych i spożywczych zarówno w Polsce, jak w innych krajach UE, a prorosyjscy propagandyści wykorzystują napięcie wokół kryzysu zbożowego do podsycania antyukraińskich i prorosyjskich nastrojów.

– Potem te pieniądze idą na rakiety, potem te pieniądze zabijają Ukraińców. W sobotę Ukraina znów obudziła się we krwi – mówi Natalka Panczenko, liderka Euromajdanu-Warszawa. – W Charkowie rosyjskie rakiety ponownie trafiły w cywilów. Wiemy już o 6 zabitych i 11 rannych. Służby ratownicze wyciągają ludzi spod gruzów, rodziny przygotowują się do pogrzebów. A Unia Europejska co teraz robi? Nadal handluje z Rosją, pompując pieniądze do jej budżetu. Kategorycznie odmawiamy pogodzenia się z tym i wzywamy UE do natychmiastowego nałożenia embarga na wszystkie rosyjskie towary. Chcemy, aby UE w końcu przestała wspierać Rosję, przestała zasilać rosyjski budżet europejskimi pieniędzmi, naszymi podatkami i zaczęła naprawdę wspierać Ukrainę, by ta mogła jak najszybciej wygrać wojnę.
Dlatego zwracamy się do władz Unii Europejskiej o natychmiastowe embargo na rosyjskie towary.Podczas wydarzenia zbierano też pieniądze dla ofiar w obwodach charkowskim i sumskim. Zostaną wykorzystane na zakup ubrań i innych niezbędnych rzeczy, a także na naprawę tych ostrzelanych domów, które można jeszcze uratować.










Zdjęcie: Julia Ladnova


World Press Photo 2024 dla Yulii Kochetovej za fotoreportaż "Wojna jest osobista"
Jury najbardziej prestiżowego na świecie konkursu fotografii prasowej World Press Photo ogłosiło zwycięzców edycji 2024. Wśród nich znalazł się projekt ukraińskiej fotografki Yulii Kochetovej zatytułowany "Wojna jest osobista". Materiał został nagrodzony w kategorii Open Format.
Zwycięskie zdjęcia zostały wybrane spośród 61 062 zgłoszeń nadesłanych przez 3 851 fotografów ze 130 krajów. Łącznie nagrodzono 24 projekty i sześć wyróżnień. Jury składa się z fotoedytorów i szefów działów fotograficznych największych światowych wydawnictw. Podsumowując wyniki tegorocznego konkursu, Fiona Shields, dyrektor ds. fotografii w The Guardian, powiedziała:
"Te finałowe prace z krótkiej listy stanowią gobelin naszego dzisiejszego świata, koncentrując się na obrazach, które naszym zdaniem zostały wykonane z szacunkiem i uczciwością oraz mogą przemawiać uniwersalnie i rezonować daleko poza ich pochodzeniem. To okazja, by uczcić pracę fotografów prasowych i dokumentalnych na całym świecie, wykonaną z odwagą, inteligencją i pomysłowością, a także podkreślić znaczenie historii, które opowiadają, często w nieprawdopodobnych okolicznościach".
Wśród nagrodzonych historii jest fotoreportaż Johanny Marie Fritz dla Die Zeit ze zniszczonej przez powódź Kachowki po rosyjskim ataku na tamę 6 czerwca 2023 roku. 18 kwietnia 2024 r. zostaną ogłoszeni czterej zwycięzcy, w tym World Press Photo of the Year.
Przypominamy wywiad z Yulią Kochetovą dla Sestry.eu z 23.11.2023 r:
Fotoreporterka Yulia Kochetova była na Majdanie w noc pobicia studentów: sfilmowała wydarzenia i siły bezpieczeństwa, a później, zanim służby miejskie zmyły ślady zbrodni, sfotografowała ślady krwi na chodniku. Do domu wróciła jako inny człowiek
Kule latały, koktajle spadały, ale Julia założyła czerwony kask i robiła zdjęcia w najgorętszych miejscach. Sfilmowała spalony budynek związków zawodowych, a później ludzi zastrzelonych na ulicy Instytutowej. To właśnie na Majdanie Yulia zdała sobie sprawę, że chce być oczami i głosem historycznych wydarzeń. I życie jej tego nie poskąpiło.

Po zwycięstwie Euromajdanu Yulia Kochetova fotografowała Krym podczas aneksji, a od 2014 roku fotografuje wojnę. Niedawno zdobyła międzynarodową nagrodę Emmy za relacjonowanie newsów (długa forma), a jej prace były wystawiane na wystawach indywidualnych i grupowych w Wielkiej Brytanii, USA, wielu krajach europejskich i oczywiście na całej Ukrainie. Jej zdjęcia były publikowane w The Guardian, The Telegraph, The National Geographic, Vice News, Der Spiegel, Zeit, Bloomberg, Vanity Fair, FP, Reuters, NBC itp. W rocznicę Rewolucji Godności.
Fotografia jest moją tarczą przed rzeczywistością
- W 2014 roku byłam leniwą studentką, która marzyła, żeby wyjechać na studia do Niemiec i nigdy nie wrócić - mówi Kochetova. - Wszystko się zmieniło, gdy znalazłam się na Majdanie. Na początku, podobnie jak większość moich przyjaciół z uniwersytetu, myślałam, że rewolucja to świetna zabawa. Tańczyliśmy na ulicy, spotykaliśmy ciekawych ludzi, jedliśmy razem coś gorącego. Ale szybko się to skończyło, gdy zobaczyłam, jak berkutowcy biją studentów. To był moment, w którym zatrzymałam się i zadałam sobie pytanie: "Kim jestem? Co chcę robić dalej?". Patrząc z perspektywy dekady, rewolucja na Majdanie była najpiękniejszym i najważniejszym doświadczeniem mojego życia.
18 lutego 2014 r. wyjrzałam przez okno Domu Związków Zawodowych, by zrobić zdjęcie i zobaczyłam, że cały Plac Niepodległości płonie. To było jak coś z podręcznika historii i nigdy tego nie zapomnę, do końca życia. Ukraina płonęła - nie Ukraina Dowżenki [Ołeksandr Dowżenko w 1930 roku nakręcił fim "Ziemia"-red], ale moja. Płonęła, to było przerażające. Myślałam: co jeśli nie będzie jutra? Co jeśli nie wygramy? Co, jeśli następnego dnia, jak gdyby nic się nie stało, samochody będą jeździć w tym miejscu, a aktywiści będą torturowani w więzieniach? Właściwie to, czego bałem się wtedy, dzieje się teraz w wielu miejscach na Ukrainie. Stoimy twarzą w twarz z reżimem, tyle że w zaciekłej walce.

Jak zostałaś fotoreporterką wojenną?
- Wiele lat temu mój ojciec nauczył mnie robić zdjęcia. Zawsze będę mu za to wdzięczna. Kiedy miałam 17 lat, odbyłam również staż w agencji fotograficznej. Nie widziałam wtedy dla siebie zbyt wielu historii do sfotografowania, nie wiedziałam jak wybrać interesujący temat. Tak więc mój redaktor Aleksiej Boldin wysyłał mnie na najdziwniejsze wydarzenia - na przykład na wystawę ikebany na lewym brzegu Kijowa lub na odsłonięcie pomnika na obrzeżach miasta. Zazwyczaj byłam jedyną dziennikarką w miejscu. To była codzienna rutyna, dzięki której opanowałam warsztat i nauczyłam się pracować pod presją czasu.
Potem zajęłam się fotografią komercyjną, robiłam głównie portrety. Pamiętam, że podczas jednej z ostatnich sesji przed inwazją, robiłam sesję bardzo zdenerwowanej kobiecie. Zdałam sobie sprawę, że zrobienie dobrego portretu w takiej sytuacji jest prawie niemożliwe. Zacząłam z nią rozmawiać i ona nagle zapytała mnie, co bym zrobiła, gdyby jutro wybuchła wojna. "Natychmiast zacznę robić zdjęcia, nie ma innej opcji!" odpowiedziałam bez wahania. W czasie, gdy mają miejsce najważniejsze wydarzenia naszego pokolenia, musimy pozostać na miejscu i opowiedzieć światu o tych wydarzeniach. Byłam trochę oburzona na fotografów, których znałam, a którzy wyjechali do Europy.

Ty zostałaś w Kijowie, urodziłaś się tutaj?
- Przeprowadziłam się do stolicy w wieku 16 lat, aby rozpocząć samodzielne życie. Urodziłam się i wychowałam w Winnicy - dziś mieszkają tu moi rodzice.
W lipcu 2022 roku 27 osób zginęło od rosyjskich pocisków wystrzelonych na Plac Zwycięstwa w Winnicy. Tego dnia byłam w Dnieprze, z zespołęm z Der Spiegiel jechaliśmy do obwodu donieckiego. W pierwszych sekundach po wiadomości o ataku rakietowym zadzwoniłam do matki. Powiedziała mi, że wszystkie okna są powybijane i że biegnie do piwnicy.

"Kiedy ktoś zapyta mnie, czym jest wojna, odpowiem: 'Wojna to obudzić się z kawałkami okien w łóżku'" - brzmi podpis jednego z Twoich zdjęć na Instagramie. Stworzyłaś swój styl podpisów, inny od podawania krótkich informacji według dziennikarskiej zasady: kto? co? gdzie? kiedy?
- 24 lutego byliśmy z kolegą w drodze do Awdijiwki, kiedy zaczęliśmy otrzymywać wiadomości o ataku. Czytałam zagraniczne media: "Rosjanie bombardują wszędzie", "Uber i McDonald's opuszczają Ukrainę" - w mediach panował chaos. Tak samo było w 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała Krym od wschodu. Poszliśmy na wojnę, ale media, dyplomaci i demokratyczny świat znów nadawali coś w stylu "jesteśmy głęboko zaniepokojeni", nazywając rosyjską inwazję "kryzysem w Donbasie", "hybrydą" i "wojną domową" - to jjedna z klasycznych rosyjskich narracji propagandowych.
Czułam, że muszę natychmiast zabrać głos. Ponieważ milczenie karmi potwora. To jest podobne do przemocy domowej. Kiedy jedna granica zostaje przekroczona, bardzo szybko zostaje przekroczona kolejna, a przemoc nie ma końca. Zrobiłam więc selfie, dodałem hashtag #Ukraina i opublikowałem je na Instagramie z podpisem: "Spójrz świecie, przez osiem lat milczeliście o naszej wojnie w Donbasie, nazywając ją kryzysem, konfliktem, wszyscy byliście głęboko zaniepokojeni, a to karmiło potwora. A fakt, że Rosja pozwoliła sobie ponownie zaatakować Ukrainę tak brutalnie, na tak dużą skalę, wynika z tego, że świat wokół niej był pobłażliwy, a potwory nie wybaczają pobłażliwości, a milczenie zawsze zabija". Po tym otrzymałem setki wiadomości, napisali do mnie przyjaciele z Polski i Niemiec, a ludzie z całego świata subskrybowali moją stronę, w tym rosyjskie trolle, które próbowały zablokować moje komentarze.

Redaktorzy "Die Zeit" poprosili mnie o nagranie relacji głosowej, a następnie zaproponowali mi stworzenie dziennika fotograficznego o pierwszym tygodniu wielkiej wojny. Szybko zdałam sobie sprawę, że pisanie jest dla mnie terapeutyczne i nie mogłam przestać. Ciągle coś zapisywałam, a moi koledzy nawet się ze mnie śmiali. Ale w ten sposób uwalniałam swoje trudne emocje. "Ludzie czekają na twoje posty na Instagramie, pisz każdej nocy" - przekonywał mnie reporter Ben Solomon. Niektórzy mówili, że piszę zbyt intymnie. Inni mówili, że wojna w kraju to historia Julii.
Były dni, kiedy nic nie pisałam i wtedy czułam się dziwnie. Pisanie, podobnie jak fotografowanie, stało się moją tarczą przed rzeczywistością.
Nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu
Dlaczego piszesz po angielsku?
- Chcę rozmawiać z całym światem. Interesuje mnie, co obcokrajowcy myślą o wojnie w Ukrainie i robię wszystko, by zrozumieli, co się naprawdę dzieje. Ludzie pamiętają historie tylko wtedy, gdy mają w sobie czyjeś blizny. Dlatego czytelnicy mojego bloga zapominają o wioskach i miastach, w których toczą się walki, i mylą im się mapy Ukrainy. Ale zawsze pamiętają, przez co przeszłam. Pytają mnie, co słychać u mojej rodziny lub brata, czy Winnica została odbudowana...
Rzadko publikujesz zdjęcia ze scenami przemocy. Dlaczego?
- To, co pojawia się w mediach, to jedna dziesiąta tego, co my, fotoreporterzy, fotografujemy. Często, gdy odwiedzam miejsca zbrodni, myślę: dobrze, że ciało jest już przykryte, że nie jestem policjantką kryminalną i nie muszę fotografować wszystkiego ze szczegółami dla jakiejś organizacji praw człowieka.
Zanim opublikuję zdjęcie przedstawiającą przemoc, zastanawiam się, jaki to przyniesie skutek. Może pozostawi głębszy ślad, jeśli opiszę sytuację słowami, dodając coś osobistego? Słowa mają wielką moc, ponieważ działają na wyobraźnię.

Przecież media niechętnie publikują takie zdjęcia. W 2014 roku sfilmowałem ciała po pożarze w budynku związków zawodowych. Kolega powiedział mi, że nikt ich nigdzie nie pokaże. W 2022 roku zdjęcia z Buczy obiegły świat. Wtedy nagrodzony Pulitzerem fotograf David Hume Kennerly powiedział: "Najlepsze zdjęcia z wojny mogą sprawić, że będziemy chcieli odwrócić wzrok. Ważne jest, abyśmy tego nie robili".
Z jednej strony widzimy troskę mediów o czytelnika, dla którego takie widoki mogą być zbyt traumatyczne. Jego świat jest idealny, płaci podatki, jest wrażliwy, jego rodzina nie zna wojny. Dlaczego miałby wiedzieć, że świat jest inny? Z drugiej strony, nie winię czytelników za sposób, w jaki działają media. Jeśli nie chcesz oglądać prawdziwych zdjęć, nie rób tego.
Rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca niż te obrazy i nie można od niej uciec
Wiele osób śledzi Cię w mediach społecznościowych...
- Przed wojną miałam 1500 obserwujących, którzy lubili moje śmieszne selfie. Dziś mój profil wygląda zupełnie inaczej, zamieszczam historie wojenne. Komentują je ludzie z całego świata. Piszą o zdjęciach, ale też pytają, jak się czuję i mówią, że się za mnie modlą. Oczywiście nie myślą o Ukrainie dzień i noc, ale czuję, że tym ludziom naprawdę na mnie zależy. Oznacza to, że wojna w Ukrainie ma dla nich twarz.
Pięknie piszesz o Kijowie, czy zajmuje on ważne miejsce w Twoim sercu?
- Rozmawiałam kiedyś z Kuźmą Skriabinem, ukraińskim piosenkarzem rockowym, który zginął w wypadku samochodowym. Powiedział mi, że w życiu każdego z nas są miasta, które dają nam wszystko i miasta, które nas niszczą.
Jestem wielką fanką Kijowa. Otrzymałam od tego miasta zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze. W Kijowie czuję się jak w domu, niezależnie od tego, czy spędzam noc we własnym mieszkaniu, czy na kanapie u znajomych. Kiedy miasto opustoszało w marcu 2022 roku, cieszyłam się z każdego człowieka, którego widziałam na ulicy. Wtedy Kijów był miastem duchów. Nie było wody, większość sklepów była zamknięta, a te nieliczne, które były otwarte, oferowały zawyżone ceny oliwek i tuńczyka. Wszędzie były punkty kontrolne, ludzie chodzili z bronią i wiedzieliśmy, że Rosjanie są w pobliżu. Kiedy spotkaliśmy się na ulicy, przywitaliśmy się radośnie: "Jak się masz? Czy wszystko w porządku? Masz wodę, jedzenie, potrzebujesz czegoś?". To był niesamowity czas.
Oczywiście widzę, że Kijów jest szary, a sowiecka architektura może dla niektórych wyglądać nieatrakcyjnie. Ale ja patrzę na to miasto jak na ukochaną osobę, z którą przeżyłam coś ważnego w moim życiu. Od czasu rewolucji nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu.
Kocham blizny mojego miasta i blizny ludzi, których kocham
Łatwo jest kochać kogoś, gdy wszystko jest dobrze, łatwo jest kochać miasto, gdy wszystko działa. Ale kochać po trudnych doświadczeniach to coś zupełnie innego. Teraz mam wiele zaproszeń z całego świata, mogę mieszkać gdziekolwiek chcę, ale nie opuszczę Kijowa po tym, co razem przeszliśmy.

Co daje ci nadzieję?
- Katia, 16-latka z Kramatorska, którą poznałam latem 2022 roku, szukając bohaterów do jednej z moich historii, powiedziała: "Lubię smak każdej jagody z osobna. Jem je powoli, aby odróżnić je od siebie". Od tego czasu skupiam się na małych rzeczach. Obserwuję światło w koronach drzew, słucham śmiechu na ulicy. Nie myślę o jutrze, bo może nie nadejść. Niczego nie planuję. Żyję każdą sekundą mojego życia, starając się odróżnić ją od następnej.



Pięć ważnych zmian w ustawie o pomocy Ukraińcom w Polsce
Status prawny uchodźców z Ukrainy w Polsce jest uregulowany do 30 czerwca 2024 roku. Polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji opracowało plan nowelizacji specjalnej ustawy w celu ustabilizowania warunków pobytu ukraińskich uchodźców w Polsce przez długi czas.
W Fundacji Leny Grochowskiej zmiany w polskiej polityce wobec ukraińskich migrantów były omawiane w ramach dyskusji „Każdy ma prawo do godnego życia”. Podczas spotkania Maciej Duszczyk, zastępca sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznej i Administracji RP, mówił o zmianach, jakie czekają Ukraińców w Polsce.
1. Koniec świadczenia 40+
Po 30 czerwca 2024 r. polski rząd anuluje świadczenie w wysokości 40 zł dziennie dla uchodźców z Ukrainy. Polscy obywatele nie będą już mogli otrzymywać rekompensaty za zapewnienie Ukraińcom schronienia i wyżywienia w prywatnych domach.
Maciej Duszczyk tłumaczy tę decyzję coraz częstszymi przypadkami, gdy właściciele domów wydawali odszkodowania, ale nie przekazywali pieniędzy uchodźcom. Zdarzało się, że polscy obywatele zmuszali osoby wewnętrznie przesiedlone do pracy na swoją rzecz, wykorzystując do tego państywowe pieniądze. Zabierali im paszporty i straszyli: „Jeśli coś powiesz, pójdziemy na policję i jutro znajdziesz się w Bachmucie albo w Mariupolu”.
Dlatego po 30 czerwca świadczenia otrzymają tylko te ośrodki i schroniska, które podpisały umowy z wojewodami i działają pod kontrolą państwa
„Przypadkowo dowiedziałem się, że właścicielka mieszkania, które wynajmowałem, zarejestrowała 40+ na swoje nazwisko i za te pieniądze pojechała nad morze. W tym samym czasie wynajmowałem od niej mieszkanie za 3000 zł. Gdy sprawa wyszła na jaw, powiedziała mi, że chciała policzyć więcej za mieszkanie, ale zrobiło jej się mnie żal, i umówiła się na spłatę. Uważam jednak, że te 43 metry kwadratowe wynajęłam po cenie rynkowej” – mówi Anastazja Łozinska z Kijowa.
Nie narzekała, postanowiła wrócić do Ukrainy. Ale tych, którzy nie mają dokąd wracać, taka decyzja jest trudna. Przedstawiciele Fundacji Leny Grochowskiej ,ają tego świadomość, lecz nie wiedzą, jak usprawnić ten mechanizm.
– Obecnie nasza fundacja prowadzi 5 schronisk dla uchodźców, w których mieszka 900 osób. Tylko jeden taki ośrodek jest finansowany przez wojewodę. Od dwóch lat staramy się objąć opieką wojewodów pozostałe ośrodki, ale nie jest łatwo. Rezygnacja z rekompensat pozbawi więc wsparcia setki osób, w tym osoby ze specjalnymi potrzebami, starsze, chore i matki niemowląt. Wsparcie to może być jednak kontynuowane, jeśli ośrodki w końcu podpiszą umowy z wojewodami – wyjaśniła Sestrom Aneta Żochowska, dyrektorka fundacji.
Wiele polskich ośrodków dla migrantów zostało już zamkniętych lub ogłosiło, że bezpłatne zakwaterowanie zostanie anulowane od początku lipca. Ukraińscy migranci mieszkający w tych ośrodkach są zdesperowani. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, już dawno wynajęli mieszkania i integrują się. Ale nie wszyscy mogą to zrobić.
Olga i jej dwoje dzieci od roku mieszkają w Centrum Matki i Dziecka w Piasecznie, oszczędzając pieniądze na wynajem mieszkania.
– Mamy bardzo dobry ośrodek i bardzo dobrą gospodynię, Ellę. Wiele dla nas robi. Ośrodek jest świeżo wyremontowany i raz w miesiącu dostajemy jedzenie, którego potrzebujemy. Ella daje nam resztę pieniędzy, abyśmy mogli sami kupować owoce, mięso i mleko. Nie wiem, ile teraz będziemy musieli płacić, ale nawet najtańszy hostel w Warszawie i okolicach kosztuje 1600 zł za mnie i dwójkę dzieci. Dla nas to bardzo dużo pieniędzy – mówi Olga.
Obecnie w schronisku w Piasecznie mieszka 31 osób. To wyłącznie kobiety i dzieci, wśród nich osoby chore i starsze, w większości pochodzące z terenów okupowanych. Jedna z mieszkanek niedawno została matką i teraz nie jest w stanie pracować. Likwidacja 40+ może zmusić tych ludzi do powrotu do Ukrainy, pod bomby.
Według ministra Duszczyka w ośrodkach dla uchodźców przebywa obecnie 39 937 osób, co stanowi 4,2% uchodźców. „To głównie ci, którzy po prostu nie mogą sobie poradzić bez wsparcia. Dlatego to wsparcie musi być zapewnione”. Minister powiedział, że w ośrodkach dla uchodźców wewnętrznych dostępnych jest około 20 000 miejsc, a ci, którzy szczególnie potrzebują pomocy, powinni przenieść się do tych dużych ośrodków kontrolowanych przez państwo i w nich zamieszkać.
2. Pomoc 800+ nie została anulowana, ale ci, którzy żyją na koszt państwa, otrzymają mniejszą kwotę
Ukraińcy, którzy otrzymują pomoc społeczną w ramach programu „Rodzina 800+” i mieszkają w ośrodkach dla uchodźców bezpłatnie, będą musieli płacić część czynszu. Oznacza to, że jeśli matka z dziećmi w schronisku ma zakwaterowanie i wyżywienie, a także otrzymuje pomoc od państwa, będzie musiała zwrócić państwu określony procent pomocy „800+”.
3. Likwidacja zasiłku w wysokości 300 zł
Po 30 czerwca 2024 r. zlikwidowane zostanie również jednorazowe świadczenie w wysokości 300 zł, do którego uchodźcy są obecnie uprawnieni zaraz po pierwszym przekroczeniu granicy.
4. Dzieci w wieku szkolnym z Ukrainy będą miały obowiązek uczęszczania do polskich szkół od 1 września 2024 r.
Nie można sprawdzić, jak ukraińskie dzieci przebywające w Polsce uczą się online w ukraińskim systemie edukacji. Wiceminister edukacji Joanna Mucha powiedziała, że mówimy o dużych grupach dzieci (około 60 000), które albo uczą się tylko w ukraińskich szkołach internetowych, albo nie uczą się nigdzie. Biorąc pod uwagę, że część z tych dzieci pozostanie w Polsce, rząd jest zobowiązany do zapewnienia im edukacji. Wiceminister Mucha zaznaczyła również, że ta zmiana nie jest próbą polonizacji ukraińskich dzieci, tym bardziej że mają one zapewnione lekcje języka ukraińskiego jako języka obcego. Joanna Mucha dodała również, że ministerstwo chce, by ukraińskie dzieci uczyły się w Polsce integracji europejskiej.
5. Ukraińcy ze statusem UKR będą mogli ubiegać się o kartę pobytu na trzy lata w ramach szybkiej procedury
W siedzibie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji odbyło się posiedzenie Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, w wyniku którego podjęto decyzję o zaoferowaniu Ukraińcom, którzy uciekli przed wojną, zezwolenia na pobyt czasowy na trzy lata – zamiast ochrony czasowej z rocznym oczekiwaniem na to, czy zostanie ona przedłużona.
Obywatele Ukrainy, którzy zdecydują się ubiegać o trzyletnie zezwolenie, będą dodatkowo weryfikowani przez organy ścigania, Straż Graniczną i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Obecnie Ukraińcy mogą ubiegać się o zezwolenie na pobyt na okres 1, 2 lub 3 lat na podstawie pracy lub działalności gospodarczej. Od lipca 2024 r., według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nawet osoby niepracujące, a także emeryci, studenci i dzieci w każdym wieku będą mogli ubiegać się o kartę pobytu
– Będzie to automatyczny system, który zmieni status ochrony czasowej na pobyt czasowy po otrzymaniu karty pobytu za pomocą jednego przepisu w ustawie – wyjaśnia Maciej Duszczyk.
Urzędnik zaznacza, że Ukraińcy będą mieli prawo wyboru, czy chcą pozostać pod ochroną czasową, czy przejść na zezwolenie na pobyt czasowy. Opcja ochrony tymczasowej będzie dostępna tak długo, jak długo pozwoli na to unijna dyrektywa. A ci, którzy chcą uzyskać kartę pobytu, będą musieli zarejestrować się na nowym portalu elektronicznym, do którego link zostanie wkrótce podany, od 1 lipca 2024 r. do 30 września 2025 r. Zezwolenia na pobyt czasowy będą wydawane od 2025 roku.


Śmiać się głośno, żeby nie płakać za dużo
Na przykład ta sytuacja. Jestem w drodze do jej szpitala i myślę: ile to już miesięcy minęło? Przez cały ten czas prowadziłam całkiem normalne życie - to i tamto, codzienna rutyna w Kijowie, którą od czasu do czasu wstrząsają ataki rosyjskich rakiet i dronów, częste podróże służbowe za granicę, wychowywanie syna i relacje z mężem, który czasami jest w wojsku, a czasami w domu.
Ale generalnie moje życie jest normalne. A moja dzielna, silna przyjaciółka jest w szpitalu od dziewięciu miesięcy, a raczej w różnych szpitalach, zaczynając od wojskowego. Zeszłej zimy ona, żołnierz Sił Operacji Specjalnych, wpadła w tarapaty: jej samochód wjechał na minę w strefie działań wojennych. I wtedy się zaczęło - wiele skomplikowanych operacji, ból nie do zniesienia, nieprzespane noce i trudna rehabilitacja.
Ale oto znów odwiedzam ją na oddziale, a ona jak zwykle się śmieje. "Tak, Ciłyk wyjdźmy na zewnątrz i usiądźmy na ławce. Weź to do torby". "To" to butelka prosecco, którą wyciąga z nocnej szafki przy szpitalnym łóżku.
Idziemy powoli - moja przyjaciółka w końcu znowu chodzi! Kuleje, ale chodzi na własnych nogach. W ciepły, letni wieczór, siedząc pod cichymi kasztanowcami, z jedzeniem zamówionym z firmy kurierskiej i zabawnymi bąbelkami i marząc o przyszłości.
Tak, snujemy wspólne plany, choć niedawno wydawało się, że to raczej niemożliwe. Planujemy, że moja przyjaciółka nauczy mnie prowadzić samochód, marzymy o wspólnej wspinaczce w górach i myślimy o perspektywach naszych młodych synów. Na chwilę zapominamy, że trwa wojna i tylko inni pacjenci w szpitalu - młodzi przystojni mężczyźni z amputowanymi kończynami, niektórzy na wózkach inwalidzkich - szybko przywracają mnie do rzeczywistości.
Z dziećmi na linii frontu w obwodzie donieckim.
Albo to. Koresponduję z inną moją dobrą przyjaciółką. Kiedyś kręciłam film o tej samotnej wielodzietnej matce, w moim wieku, która pomimo wszystkich wyzwań związanych z życiem z dziećmi na linii frontu w obwodzie donieckim, przez długi czas zdołała nie tylko zapewnić im godne życie, ale także wypełnić je sensem, radością i miłością do różnych sztuk. A jednak, wraz z początkiem inwazji Rosji na pełną skalę, musieli wyjechać. Teraz ich przytulny dom w Krasnohoriwce jest częściowo uszkodzony, nie wspominając o wielu budynkach w mieście, które zostały całkowicie zniszczone przez ostrzał. Wszystko się zmieniło. Co możemy powiedzieć o sąsiedniej Maryince, która została całkowicie zniszczona przez Rosjan

Bohaterowie mojego filmu mieszkają teraz w Wilnie, budują tam nowe życie, studiują (uniwersytet, szkoły, przedszkole...). Moja przyjaciółka, ich matka, bardzo tęskni za domem, ale nie mają dokąd wracać. Teraz pisze do mnie o tym wszystkim wyłącznie po ukraińsku, języku tak egzotycznym dla niej w czasie kręcenia mojego filmu, że nie mogłam przypuszczać, że ona, podobnie jak jej dzieci, tak bardzo zmieni swój stosunek do niego. Ale nie, teraz wszystko jest inaczej. "A teraz uczę się na kierowcę trolejbusu" - dodaje moja przyjaciółka. "Och, w końcu przyjadę do Wilna i zabierzesz mnie na przejażdżkę?" Żartuję, ale jednocześnie jestem bardzo dumna z tej niezłomnej matki pięciorga dzieci, która zawsze uczy się czegoś nowego i stawia czoła nowym wyzwaniom.
Takie zwykłe i niezwykłe ukraińskie kobiety.
Albo coś w tym stylu. Świętujemy urodziny mojej dobrej przyjaciółki, której życie zmieniło się zbyt dramatycznie i okrutnie zeszłej zimy. Niesamowicie piękna kobieta, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, która miała równie niesamowicie piękną rodzinę. Ale wraz z rozpoczęciem inwazji Rosji na pełną skalę, jej mąż, dyrektor redakcji bez doświadczenia wojskowego, dołączył do ukraińskich sił zbrojnych. W grudniu 2022 roku ten dowódca wojskowy ze znakiem wywoławczym "Tarantino" został zabity w pobliżu Soledaru, a ja wciąż nie mogę zapomnieć tego szczególnie bolesnego dnia pożegnania. Ale większość jego przyjaciół i znajomych wróciła do domu, aby żyć jak zwykle, a jego żona i córka zostały ze strasznym nieszczęściem.

Dziś jednak jesteśmy razem. Moja przyjaciółka nie planowała obchodzić własnego święta, ale ma przyjaciół, którzy o to zadbali. Przynieśli kwiaty, prezenty, własnoręcznie wyhodowane ogórki i jeżyny w koszyku. Siedzimy na letnim tarasie małego, przytulnego baru na Podolu w Kijowie, plotkując, śmiejąc się i ładując się nawzajem jasnymi iskrami energii. Wśród nas jest emerytowany żołnierz, który jutro wyruszy na linię frontu, ale dziś jest takim samym cywilem, przynajmniej z wyglądu. Bar, w którym siedzimy, został niedawno otwarty przez inną moją dobrą przyjaciółką wraz z partnerem. Ona i jej mąż również wiedzą coś o stracie: ich przytulny dom został zniszczony przez rosyjski pocisk w pierwszych tygodniach inwazji. Ale teraz moja przyjaciółka spełniła swoje marzenie: otworzyła bar dla swoich przyjaciół i nazwała go Basamani. Ku mojemu zażenowaniu nie znałam znaczenia tego słowa, więc wygooglowałam je. Basaman to pręga na ciele od uderzenia. Dobre..
Rozglądam się wokół siebie i widzę tak wielu ludzi z siniakami, bliznami, ranami, urazami, widocznymi i niewidocznymi. Są to ludzie obu płci, ale dla mnie, z moją kobiecą optyką, wrażliwość innych kobiet jest nieco bardziej oczywista i bliska
Dlatego ten tekst jest teraz o nich - moich przyjaciołach i rodzinie. Skupiam się na moim wewnętrznym kręgu i uderza mnie obecna skala naszych nowych ról. Kobiety walczące i weteranki, aktywne wolontariuszki, żony wojskowych, kobiety przesiedlone wewnętrznie, wdowy..
Pewnego razu jechałam samochodem z trzema innymi kobietami. Jechałyśmy zaśnieżoną drogą, słuchałyśmy muzyki, rozmawiałyśmy o rzeczach ważnych i nieważnych, śmiałyśmy się. Wszystkie byłyśmy w cywilnych ubraniach, piękne i młode, i kiedy czyjeś ciekawskie oczy na następnej stacji benzynowej spojrzały na naszą grupę z kawą i hot-dogami, z trudem odgadły, co kryje się za tymi kobietami. Ale nagle spojrzałem na nas innymi oczami i zacząłem myśleć. Weteranka i dziewczyna więźnia; kobieta żołnierz; weteranka i wdowa. I ja, żona wojskowego - taką mam zwyczajną rolę, jak ogromna rzesza ukraińskich kobiet. Są to zwykłe i niezwykłe ukraińskie kobiety, które wiedzą, jak śmiać się głośno, aby nie płakać za dużo.
Bezimienne pustkowie we mnie
...Pamiętam, co powiedziałaś na moim balkonie w przeddzień inwazji na pełną skalę: "Leczę teraz plecy. Albo w końcu zdecyduję się na dziecko, albo znów będę musiała założyć kamizelkę kuloodporną"
...Nigdy nie zapomnę, jak zabrałaś mnie i mojego syna z Kijowa w dniach największego niepokoju i jak byłaś przy mnie za każdym razem, gdy potrzebowałam pomocy
...Nie mogę udawać, że nie słyszałam tych strasznych słów: "Chyba nie dożyję końca wojny". Płynie w tobie gorąca krew rebeliantów i żołnierzy, ale chcę, żebyś żyła, a nie umierała za Ukrainę.
...Nie mam pojęcia, co naprawdę czujesz i z jakimi wyzwaniami mierzysz się w swoim odległym kraju - innym kraju, do którego zabrałaś swoje dziecko z dala od wojny, ale nagle znalazłaś się w klatce, za pustą ścianą samotności.
...Nie wiedziałam, co powiedzieć, kiedy podzieliłaś się ze mną tak straszną historią o tym, jak własnoręcznie ubrałaś okaleczone ciało swojego ukochanego męża w wojskowy mundur, zanim go pochowałaś.
…Я почуваюся німою, безсилою і безпорадною, коли не вмію підтримати тебе, що втратила сина. І тебе, яка вже стільки місяців нічого не знає про долю власного чоловіка.
...Poczułam w sobie bezimienną pustkę, gdy dowiedziałam się o twojej tragicznej śmierci od rosyjskiego pocisku. Nie ma nic straszniejszego niż patrzenie na szczupłą sylwetkę syna na pogrzebie.
Moja rodzina: przyjaciele, znajomi, krewni, siostry, znajomi i nieznajomi
Ty, ty, ty.. Wszyscy jesteście różnymi ludźmi. Dojrzałe, pewne siebie kobiety i zagubione młode dziewczyny. Starsze panie, które całe życie marzyły o życiu w pokoju. Moje przyjaciółki, rodzina, siostry, znajome i nieznajome. Moje drogie dziewczyny, jak często nazywam moje matki (nie, nie mam nowoczesnej rodziny, mam na myśli moją własną matkę i matkę chrzestną, która była u mojego boku przez całe życie)

Często jestem zdumiony tym, jak potrafią się śmiać w obliczu bólu i śmierci, ile mają wewnętrznej siły, odwagi, witalności. Tak, rozumiem, że to wszystko jest formą ochrony, nie jestem taka głupia. Wiem, jak czarny ból straty śmieje się podczas wydechu, jak za zaciśniętymi zębami i pod uśmiechem wymalowanym na każdy dzień kryje się nigdy niewypowiedziany płacz, jak zimno, pusto, przerażająco i ponuro może być. A dokładniej, że tak nie jest - wiem, ale jednocześnie nie wiem, bo nie założyłam Twoich trampek i eleganckich butów, nie byłam w Twoich butach, mogę się tylko czasem domyślać, co tak naprawdę nosisz w środku. Ale powiem Ci, że Cię podziwiam, pozwolę sobie na odrobinę patosu i nadmiaru emocji, pozwolę sobie wyrazić moje współczucie dla Ciebie. Nie, nie, nie współczuję ci, to co innego, po prostu przytulam cię i daję ci trochę ciepła, niezdarnie, ale szczerze.
Siostro, Siostro, mogę się przytulić?
.avif)

Jak nie stać się ofiarą mafii taksówkarskiej w Warszawie
Historia ukraińskiej modelki Chrystyny Petroszczuk, od której dworcowy taksówkarz zażądał 300 złotych zamiast 20 za dwukilometrowy przejazd, wywołała falę zwierzeń innych kobiet, które również padły ofiarą podobnych praktyk. Krystyna wsiadła do taksówki w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, zgadzając się na ustaloną cenę. Po drodze kierowca zapytał ją, czy jest Ukrainką – a kiedy dotarł na miejsce, zablokował drzwi, krzyczał na nią, a nawet groził, że ją uderzy, jeśli nie zapłaci wyższej kwoty. W końcu ją wypuścił. Kiedy zadzwoniła na policję, usłyszała od funkcjonariuszy, że nie reagują na takie przypadki.
Sestry podpowiadają, jak zachować się w takiej sytuacji i gdzie zwrócić się o pomoc, jeśli padniesz ofiarą nieuczciwego kierowcy.

Tylko Ukraińcy się targują. Bo myślą, że wszyscy są im winni
Maria Magdycz przyjechała do Warszawy z Kijowa, by odwiedzić swoją przyjaciółkę.
– Mój autobus przyjeżdżał około 6 rano – wspomina. – Moja przyjaciółka ma małe dziecko, nie chciałam jej więc prosić o spotkanie. Wiedziałam, że Julia mieszka tylko 3 kilometry od dworca i gdyby nie ciężkie walizki, poszłabym pieszo. Pech jednak chciał, że nie wzięłam ze sobą ładowarki, mój telefon się rozładował i musiałam wziąć taksówkę na dworcu. Zawsze wiedziałam, że taksówkarze na dworcach potrafią oszukiwać, ale myślałam, że to Europa, więc tutaj jest inaczej.
Od razu zapytała o cenę kursu. Kierowca powiedział, że to 50 złotych. Chociaż zwykle taki kurs kosztuje 15 złotych, Maria zgodziła się.
– Po pięciu minutach byłam zdenerwowana, bo zdałam sobie sprawę, że czeka mnie długa podróż. Ale taksówkarz powiedział, że przegapił zakręt. Pod domem koleżanki zażądał ode mnie 400 złotych! Wyjaśnił, że wszystko źle zrozumiałam, a z tyłu samochodu miał cennik. Według niego samo wsiadanie do samochodu kosztowało 50 złotych, każdy kilometr 40, a naładowanie telefonu 95 – mówi dziewczyna.
Kiedy dojechali na miejsce, kierowca powiedział, że nie odda Marii bagażu, jeśli ta nie zapłaci tyle, ile zażądał. I że to, co robi, jest legalne. Nie było wyjścia – zapłaciła. Jednak najbardziej nieprzyjemne były jego uwagi na temat Ukraińców. Powiedział, że wszyscy pasażerowie płacą spokojnie, a tylko Ukraińcy się targują. Bo uważają, że wszyscy tutaj są im winni pieniądze.
Gdybyś była biedna, nie podróżowałabyś po całym świecie
Iryna Martowycka z Chersonia zapłaciła 800 złotych za przejazd z Dworca Centralnego na Lotnisko Chopina. Musiała oddać kierowcy całą swoją gotówkę. W przeciwnym razie nie wypuściłby jej z samochodu.
- Wiem, że nie powinno się wsiadać do taksówek na dworcu, ale leciałam z dziećmi do Hiszpanii, byliśmy spóźnieni i mogliśmy nie zdążyć na samolot – wyjaśnia. – Przyjechaliśmy na lotnisko, dzieci wysiadły z taksówki – siedziały z tyłu, a ja z przodu. Zaczęłam szukać pieniędzy w torebce, nie zauważając, że kierowca zablokował mi drzwi. Powiedział: „Jesteś mi winna 800 złotych”. Zaczęłam się oburzać, ale wcisnął pedał gazu. Wciągu tych kilku sekund prawie oszalałam, bo moje dzieci zostały same na ulicy.
W panice wyjęła całą gotówkę z torebki i dała ją taksówkarzowi. Potem usłyszała, jak do niej krzyczy: „Gdybyś była biedna, nie podróżowałabyś po całym świecie!”.
Czego nie robić, a na co zwracać uwagę podczas jazdy taksówką w Warszawie
Po pierwsze, jako zasadę przyjmij korzystanie z zaufanych usług taksówkarskich, które mają własne aplikacje (np. Uber), a nie z prywatnych przewoźników. Co istotne, Uber wygrał przetarg na wynajem miejsc parkingowych przy Dworcu Centralnym, a także planuje instalację uber-kiosków, w których możesz zamówić przejazd nawet jeśli nie masz zainstalowanej aplikacji lub Twój smartfon nie działa.
Po drugie, jeśli już zdecydowałaś się skorzystać z prywatnej taksówki, włącz dyktafon w smartfonie i nagraj odpowiedź kierowcy na pytanie o koszt przejazdu. Jeśli na koniec podróży zażąda więcej, nagraj również te słowa. To będzie dowód dla policji.
Kolejnym niebezpiecznym momentem jest płacenie kartą czy przez Blik. Przyjrzyj się uważnie kwocie, która wyświetli się na terminalu. Zdarzały się przypadki, że pojawiały się na nim kwoty inne niż te, które na początku ustalono, a taksówkarz mówił, że to mandat za trzaśnięcie drzwiami.
- To właśnie nam się przytrafiło. Ponad siedem euro za 4 km – mówiłam się z taksówkarzem na taką stawkę na migi. Okazało się jednak, że dawał mandaty za otwieranie okna, niedokładne zamknięcie drzwi i wsiadanie do samochodu bez ochraniaczy na buty – mówi Kateryna Łogwinienko, mieszkanka Kijowa.
Niełatwo postawić kierowcę przed sądem
W swojej praktyce adwokackiej Aleksandra Domańska spotkała się ze skargami na pozbawionych skrupułów taksówkarzy, którzy, jak się okazało, nie byli legalnie działającymi taksówkarzami.
- To nie są odosobnione przypadki i za każdym razem ludzie emocjonalnie mówią nam, że zostali oszukani, a policja jest bezczynna – mówi prawniczka. – Ale przyjrzyjmy się temu bliżej. Głównym problemem jest, że ci kierowcy są zarejestrowani jako prywatni przewoźnicy, a nie taksówkarze. Formalnie mają więc prawo ustalać dowolne ceny za swoje usługi. Władze miasta regulują wysokość opłat dla firm taksówkarskich. Obecnie w Warszawie maksymalna stawka za przejazd oficjalnymi taksówkami nie przekracza 6 zł za kilometr w dni wolne i w nocy na terenie miasta oraz 9 zł za kilometr w przypadku podróży poza miasto.

Aleksandra Domańska podkreśla, że jeśli czujesz się oszukana, powinnaś złożyć skargę na policji i skontaktować się z prawnikiem.
Kierowca niebędący taksówkarzem nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za żądanie zbyt wysokiej zapłaty, ale nie ma prawa przetrzymywać pasażera w samochodzie. Zgodnie z art. 236 kodeksu karnego oszustem jest ten, kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej nakłania inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia mieniem oraz wprowadza ją w błąd w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Dlatego każde nagranie audio/wideo z podróży może być wartościowym dowodem w sądzie.
Zdaniem ekspertki najczęściej wymuszanie przez kierowcy nienależnej zapłaty obliczone jest na wywarcie presji psychicznej. Gdy kobieta jest sama w obcym mieście (i samochodzie), dużo łatwiej ją zastraszyć, a kierowca może to wykorzystać.
Dlatego nie panikuj i nie pokazuj, że się boisz. Powiedz, że zapisałaś dane samochodu, zrobiłaś zdjęcia kierowcy, tablic rejestracyjnych i wysłałaś to wszystko do znajomych lub krewnych.
Jak odróżnić legalną warszawską taksówkę od prywatnego przewoźnika?
- po „kogucie” z napisem „TAXI” na dachu samochodu;
- po żółto-czerwonym pasie naklejonym wzdłuż pojazdu (musi być na nim numer rejestracyjny taksówki zgodny z numerem licencji);
- po herbie Warszawy pod tablicą rejestracyjną na przednich drzwiach pojazdu;
- po informacji o taryfie tylko na tylnych drzwiach, w lewym górnym rogu na szybie (wszystkie informacje o cenach bez ukrytych opłat muszą być tam wskazane);
- także wewnątrz pojazdu – po plakietkce identyfikacyjnej, taksometrze oraz informacji, gdzie można złożyć skargę.
Skargi na oficjalnie zarejestrowanych przewoźników można składać, dzwoniąc pod numer 19 115


Musisz pokochać swoje ciało takim, jakie jest
Historia Vadyma Svyrydenko to droga do zwycięstwa przez ból. Zmobilizowany latem 2014 roku, był sanitariuszem i brał udział w bitwach o Szczast i Debalcewe w ramach 128 Brygady. W lutym 2015 roku został ranny.
Przez trzy dni ukrywał się w 20-stopniowym mrozie, bez jedzenia. Został wzięty do niewoli. Po uwolnieniu odzyskał przytomność na operacji: lekarze amputowali mu odmrożone kończyny. Obie dłonie i obie stopy. A potem - długie leczenie, protezy i rehabilitacja za granicą, walka ze sobą i nowa rzeczywistość.
Dziś Vadym nie tylko zdołał powrócić do życia, ale także inspiruje innych swoim przykładem. Jako prezydencki komisarz ds. rehabilitacji kombatantów pomaga powracającym z frontu, reprezentuje Ukrainę w międzynarodowych zawodach sportowych i bierze udział w maratonach. Jego przyjaciele, towarzysze broni i pozytywne wieści z frontu sprawiają, że Vadym jest szczęśliwy. Vadym Svyrydenko rozmawiał z Sestry o swojej motywacji do życia po utracie kończyn i metodach rehabilitacji w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: "To, co mi się przydarzyło, jest gdzieś pomiędzy piekłem a cudem. Piekłem, ponieważ trudno jest przetrwać. Cudem, bo wytrzymałem i przeżyłem" - to Pana słowa często cytowane w mediach. Jak utrata kończyn zmieniła Pana życie?
Vadym Svyrydenko: Proteza pomaga żyć, ale nigdy nie zastąpi naturalnej kończyny. Nie ma sensu porównywać. Musisz kochać swoje ciało takim, jakie jest. Musisz pokochać swoją protezę. I iść dalej. Faceci często pytają mnie, jak się czuję w protezie. Mówię im, że ważne jest, aby nie było bólu, ale uczucie lekkiego ucisku i dyskomfortu będzie obecne. Zawsze.
Akceptuję życie takim, jakie jest teraz i nie chcę tracić motywacji. Ciągle się uczę i patrzę w przyszłość. Teraz pracuję z kombatantami, którzy odnieśli poważne obrażenia, głównie ciężko rannymi. Chcę pomagać wszystkim, ale nie jestem wystarczająco dobry dla każdego. Czasami krytykuję siebie za to, że nie byłem w stanie osiągnąć więcej i za stracone chwile w życiu.

OS: Jak wyglądała Pana rehabilitacja?
VS: To był czas, kiedy poznałem swoich prawdziwych przyjaciół. Bo ci, którzy przyszli do mnie w najtrudniejszych chwilach, stali mi się najbliżsi. Chciałem rozmawiać o dzieciach, przyrodzie, pracy. Nie o wojnie. Odpowiednie wsparcie ludzi na tej drodze jest niezwykle ważne.
Podczas rehabilitacji ważna jest wiara w to, że po operacji nie zostaniesz sam ze swoim problemem, że są możliwości powrotu do normalnego życia
Zdecydowanie musisz pracować z rodziną, ponieważ kontuzjowany zawodnik przechodzi przez etapy: od agresji do depresji.
Czułem, że nie jestem pozostawiony sam sobie. Czułem, że muszę podzielić się moim doświadczeniem z innymi i sprawić, by ich droga do powrotu do zdrowia była jak najkrótsza.
OS: W 2016 roku przebiegł Pan 10 km w 41. Maratonie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, a w 2017 roku na Invictus Games w Toronto zdobył Pan brązowy medal w zawodach wioślarskich na symulatorze. Jak się to Panu udało?
VS: Adrenalina pompuje, to świetna motywacja. Najbardziej niezapomnianym maratonem był ten pierwszy, który udało mi się przebiec. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój wynik jest bodźcem i motywacją dla innych. Dopóki ja będę biegał, inni będą podążać za mną. I tak też się stało.
Bardzo się cieszę, że dziś mogę pomagać. Nadal ćwiczę w domu, badając nowe możliwości mojego ciała. W końcu rehabilitacja to także właśnie to.

OS: Wiem, że kiedyś ukończył Pa szkołę medyczną, studiował Pan, aby zostać ratownikiem medycznym, a także służył Pan w wojskach granicznych.
VS: Bardzo lubiłem medycynę. Nie wiem, dlaczego nie kontynuowałem studiów. Tak się po prostu złożyło. Ale ta wiedza się przydała na wojnie. Potrafię nie tylko udzielać pierwszej pomocy, ale też pracować z układem mięśniowo-szkieletowym. W mojej jednostce czasami nie byłem nawet wysyłany do walki, aby mnie chronić, ponieważ utrata medyka jest dużym ciosem dla całej jednostki. Zawsze bardzo ich brakuje.
OS: Pełnowymiarowa konfrontacja z Rosją trwa od 2 lat, ale wojna rozpoczęła się w 2014 roku. Czy w tym czasie zmieniło się podejście do rehabilitacji rannych na Ukrainie?
VS: Wcześniej było znacznie mniej skomplikowanych amputacji, a teraz są neurotraumy, utrata wzroku i utrata kończyn. Jednak jeszcze przed inwazją na pełną skalę zaczęły się zmieniać przepisy, regulacje i podejście do świadczenia podstawowej opieki psychologicznej. Tak więc wiele zostało zrobione w ciągu tych 10 lat i spodziewamy się dalszych zmian w przepisach dotyczących rehabilitacji.
Dziś mamy bardzo dużo rannych, ale specjaliści wiedzą, co robić, jak to robić i na jakim etapie.
Nie mówimy tylko o rehabilitacji, my ją zapewniamy. Wcześniej większość żołnierzy była zabierana za granicę na rehabilitację, ale dziś specjaliści od rehabilitacji przyjeżdżają tu z zagranicy. Nasi żołnierze są leczeni w domu, na Ukrainie
Dużym problemem są urazy łączone, które nie istniały przed wojną na pełną skalę, a teraz jest ich wiele. Nasi specjaliści musieli bardzo szybko się uczyć i korzystać z doświadczeń swoich zagranicznych kolegów.
Na przykład mężczyzna stracił wzrok i dwie kończyny. To bardzo rzadki uraz, więc nie ma jednej techniki, która pomogłaby tym ludziom stanąć na nogi. Co robimy? Bierzemy osoby, które przeszły rehabilitację w związku z utratą wzroku i rąk i łączymy je.

OS: Dużo mówi się o adaptacji personelu wojskowego do życia w cywilu. Jakie wyzwania stoją przed ukraińskim społeczeństwem w tej sprawie?
VS: Wojna bardzo zmienia ludzką psychikę. W Ukrainie nie tylko personel wojskowy, ale także cała ludność cywilna przeżywa traumę. Znam wiele osób, które boją się komunikować z żołnierzami.
Nie możemy zapominać, że ludzie, którzy stali się bojownikami, są zwykłymi obywatelami. W czasie pokoju pracowali w biurach, zajmowali się kreatywnością, wychowywali dzieci - prowadzili zwyczajne życie. Po prostu w pewnym momencie musieli chwycić za broń
Chcę, aby nasz kraj miał system, w którym każdemu żołnierzowi towarzyszą specjaliści, którzy zapewnią wykwalifikowaną pomoc. Jednocześnie ważne jest, aby zrozumieć, że rehabilitacja to nie tylko ludzie, którzy cię wspierają, ale także stan umysłu wojownika. Jest to pewien styl życia. Każdego dnia, krok po kroku, musisz starać się iść naprzód. I nigdy nie trać ducha.
Społeczności muszą również zadbać o możliwości poruszania się osób niepełnosprawnych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Aby mogły chodzić do sklepów, korzystać z toalet itp. Ta praca wymaga znacznego wysiłku, ale musimy wziąć za nią odpowiedzialność.
Głównym zadaniem państwa jest zrobienie wszystkiego, aby każdy żołnierz i każdy ranny miał wszelkie możliwości powrotu do normalnego życia.


Żagle ratują życie na froncie
Kyiv City Cruising Yacht Club zazwyczaj szyje i naprawia żagle. Ale wraz z wybuchem wojny na pełną skalę zaczęli szyć nosze dla rannych żołnierzy dla jednostek Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy.
Żeglarka Olga Bogdanova spędziła pierwszą zimę wojny na produkcji świec okopowych wraz ze swoimi asystentami. Podgrzewała prawie trzy tony parafiny na grillu w klubie jachtowym i wlewała ją do 90-gramowych puszek z konserwami (kilogram parafiny wystarcza na trzy puszki po kukurydzy). W ziemiance potrzebujesz co najmniej 4 takich świec dziennie.
Kiedy zrobiło się cieplej i popyt na świece chwilowo spadł, Olha zaczęła tkać również siatki maskujące. Wtedy znajomi wojskowi powiedzieli jej, że na froncie jest duże zapotrzebowanie na nosze dla rannych. Okazało się, że materiał używany do produkcji noszy musi być tak lekki i wytrzymały jak żagle. Marynarze zmienili więc swoje umiejętności i zaczęli robić nosze z żagli.
- Jedne nosze to jedno uratowane życie. Ranny żołnierz nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z niebezpiecznego miejsca. Nosze są zawsze potrzebne na froncie - mówi Olga Bogdanova.

Olha przeanalizowała gamę produktów i ulepszyła technologię produkcji noszy: okazało się, że są one prostsze niż te używane przez ratowników medycznych: - Im większe nosze, tym są cięższe. Uprościłam je, aby były wygodniejsze, lżejsze i mocniejsze jednocześnie. Nie ma metalowych wstawek. W miejscach, gdzie żagle są cieńsze, zrobiliśmy więcej łat. Te nosze można ciągnąć po ziemi - wyjaśnia Olga Bogdanova.
Początkowo wolontariuszce pomagali członkowie klubu jachtowego. Gdy przestali zabrała swoje maszyny do szycia i przeniosła się do budynku, w którym mieści się Fundusz Pomocy Społecznej.

W ciągu dwóch lat Olha wykonała ponad 500 noszy. Na wykonanie jednych potrzeba 5 godzin i 18 metrów żagla. Trzeba je pociąć, złożyć prostokąt ze skrawków i przyszyć elementy, na których można je przymocować. Z jednego dużego żagla można wykonać kilka noszy (od 2 do 7, w zależności od rozmiaru).
- Żagle to świetny materiał. Jest lekki i jednocześnie wytrzymały. Cały czas szyją ze mną dwie osoby. Kilka innych osób pomaga. Najważniejsze nie są równe szwy, ale wytrzymałość nici i jakość narożników. Ktoś szyje pasy wzmacniające. Niektórzy szyją tyle, ile mogą. Ale ja zawsze kończę. Wojna nauczyła mnie, że bardziej opłaca się pracować w zespole - mówi Olga.

Wojsko zawsze zgłasza zapotrzebowanie na nosze ręczne.
Fabrycznie wykonane są drogie i zazwyczaj mogą być użyte tylko raz, bo medycy nie mogą kontrolować stanu produktu podczas ewakuacji rannych
- Bardzo się martwiłam, że zabraknie nam żagli i nie będziemy mieli z czego ich uszyć. Materiał to największy wydatek.
W Kijowie są wolontariusze, bracia Voloshenyuk, którzy zaczęli robić nosze przed nami. Nie robią ich tyle co my, ale są lepsze i cięższe. Żeglarze z ukraińskich klubów jachtowych już podzielili się z nimi swoimi żaglami. Kilka naszych klubów jachtowych zostało poważnie dotkniętych przez wojnę. Na przykład w Chersoniu i Zaporożu.
Przyjaciel Olhy, nauczyciel Roman Martin, który również pociął żagle na nosze, poprosił o pomoc polskiego wolontariusza, nauczyciela i miejskiego radnego Bielska-Białej Szczepana Wojtasika. Przywiózł on z Polski pomoc humanitarną do szkół i fundacji opiekującej się rannymi żołnierzami.
- Na początku pan Szczepan przywiózł nam 650 metrów żagli. Potem przywiózł jeszcze raz tyle samo. Następnym razem ponad kilometr - cieszy się Olga Bogdanova.

Ukraińska żeglarka Anna Kalinina, medalistka olimpijska, która zdobyła srebrny medal w żeglarstwie na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku, również przekazała żagle z dużego jachtu z Polski. Kolejne 500 kg żagli przywieźli wolontariusze z Litwy.
Gennadiy Starikov, komandor Kyiv Cruising Yacht Club i pierwszy ukraiński kapitan, który przywiózł żaglówkę do Stacji Badawczej Vernadsky, pomaga w montażu żagli.
- Nasz dowódca, Gennadiy Starikov, był na Antarktydzie, gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Kiedy napisał o naszym warsztacie na Facebooku, ludzie z całego świata zaczęli wysyłać nam żagle. Nikt nie prosił o dokumenty ani o potwierdzenie, że nie sprzedamy tych żagli na boku - mówi wolontariusz.
Jest zapotrzebowanie na 150 blejtramów. Można je zrobić w trzy miesiące. Materiału wystarczy do wiosny. Ale co będzie dalej, wciąż nie wiadomo. Oto kontakty wolontariuszy do tych, którzy mogą i chcą pomóc Ukraińcom:
Adresy zbiórek żagli w Polsce:
Olsztyn, ul. Towarowa 14, +48 606 349 048.
Gdynia, ul. Chylońska 27.
Warszawa ul. Bokserska 9.

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry, jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Wpłać dotację