Exclusive
20
min

World Press Photo 2024 dla Yulii Kochetovej za fotoreportaż "Wojna jest osobista"

Kolejna nagroda dla wybitnej ukraińskiej fotoreporterki. Wojna to obudzić się z kawałkami okien w łóżku - napisała na instagramie. Nikt tak jak ona nie opowiada o wojnie: cicho, intymnie, wstrząsająco

Beata Łyżwa-Sokół

Nagrodzony projekt Yulii Kochetovej "Wojna jest osobista"

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Jury najbardziej prestiżowego na świecie konkursu fotografii prasowej World Press Photo ogłosiło zwycięzców edycji 2024. Wśród nich znalazł się projekt ukraińskiej fotografki Yulii Kochetovej zatytułowany "Wojna jest osobista". Materiał został nagrodzony w kategorii Open Format.

Zwycięskie zdjęcia zostały wybrane spośród 61 062 zgłoszeń nadesłanych przez 3 851 fotografów ze 130 krajów. Łącznie nagrodzono 24 projekty i sześć wyróżnień. Jury składa się z fotoedytorów i szefów działów fotograficznych największych światowych wydawnictw. Podsumowując wyniki tegorocznego konkursu, Fiona Shields, dyrektor ds. fotografii w The Guardian, powiedziała:

"Te finałowe prace z krótkiej listy stanowią gobelin naszego dzisiejszego świata, koncentrując się na obrazach, które naszym zdaniem zostały wykonane z szacunkiem i uczciwością oraz mogą przemawiać uniwersalnie i rezonować daleko poza ich pochodzeniem. To okazja, by uczcić pracę fotografów prasowych i dokumentalnych na całym świecie, wykonaną z odwagą, inteligencją i pomysłowością, a także podkreślić znaczenie historii, które opowiadają, często w nieprawdopodobnych okolicznościach".

Wśród nagrodzonych historii jest fotoreportaż Johanny Marie Fritz dla Die Zeit ze zniszczonej przez powódź Kachowki po rosyjskim ataku na tamę 6 czerwca 2023 roku. 18 kwietnia 2024 r. zostaną ogłoszeni czterej zwycięzcy, w tym World Press Photo of the Year.

Przypominamy wywiad z Yulią Kochetovą dla Sestry.eu z 23.11.2023 r:

Fotoreporterka Yulia Kochetova była na Majdanie w noc pobicia studentów: sfilmowała wydarzenia i siły bezpieczeństwa, a później, zanim służby miejskie zmyły ślady zbrodni, sfotografowała ślady krwi na chodniku. Do domu wróciła jako inny człowiek  

Kule latały, koktajle spadały, ale Julia założyła czerwony kask i robiła zdjęcia w najgorętszych miejscach. Sfilmowała spalony budynek związków zawodowych, a później ludzi zastrzelonych na ulicy Instytutowej. To właśnie na Majdanie Yulia zdała sobie sprawę, że chce być oczami i głosem historycznych wydarzeń. I życie jej tego nie poskąpiło.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Po zwycięstwie Euromajdanu Yulia Kochetova fotografowała Krym podczas aneksji, a od 2014 roku fotografuje wojnę. Niedawno zdobyła międzynarodową nagrodę Emmy za relacjonowanie newsów (długa forma), a jej prace były wystawiane na wystawach indywidualnych i grupowych w Wielkiej Brytanii, USA, wielu krajach europejskich i oczywiście na całej Ukrainie. Jej zdjęcia były publikowane w The Guardian, The Telegraph, The National Geographic, Vice News, Der Spiegel, Zeit, Bloomberg, Vanity Fair, FP, Reuters, NBC itp. W rocznicę Rewolucji Godności.

Fotografia jest moją tarczą przed rzeczywistością

- W 2014 roku byłam leniwą studentką, która marzyła, żeby wyjechać na studia do Niemiec i nigdy nie wrócić - mówi Kochetova. - Wszystko się zmieniło, gdy znalazłam się na Majdanie. Na początku, podobnie jak większość moich przyjaciół z uniwersytetu, myślałam, że rewolucja to świetna zabawa. Tańczyliśmy na ulicy, spotykaliśmy ciekawych ludzi, jedliśmy razem coś gorącego. Ale szybko się to skończyło, gdy zobaczyłam, jak berkutowcy biją studentów. To był moment, w którym zatrzymałam się i zadałam sobie pytanie: "Kim jestem? Co chcę robić dalej?". Patrząc z perspektywy dekady, rewolucja na Majdanie była najpiękniejszym i najważniejszym doświadczeniem mojego życia.

18 lutego 2014 r. wyjrzałam przez okno Domu Związków Zawodowych, by zrobić zdjęcie i zobaczyłam, że cały Plac Niepodległości płonie. To było jak coś z podręcznika historii i nigdy tego nie zapomnę, do końca życia. Ukraina płonęła - nie Ukraina Dowżenki [Ołeksandr Dowżenko w 1930 roku nakręcił fim "Ziemia"-red], ale moja. Płonęła, to było przerażające. Myślałam: co jeśli nie będzie jutra? Co jeśli nie wygramy? Co, jeśli następnego dnia, jak gdyby nic się nie stało, samochody będą jeździć w tym miejscu, a aktywiści będą torturowani w więzieniach? Właściwie to, czego bałem się wtedy, dzieje się teraz w wielu miejscach na Ukrainie. Stoimy twarzą w twarz z reżimem, tyle że w zaciekłej walce.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Jak zostałaś fotoreporterką wojenną?

- Wiele lat temu mój ojciec nauczył mnie robić zdjęcia. Zawsze będę mu za to wdzięczna. Kiedy miałam 17 lat, odbyłam również staż w agencji fotograficznej. Nie widziałam wtedy dla siebie zbyt wielu historii do sfotografowania, nie wiedziałam jak wybrać interesujący temat. Tak więc mój redaktor Aleksiej Boldin wysyłał mnie na najdziwniejsze wydarzenia - na przykład na wystawę ikebany na lewym brzegu Kijowa lub na odsłonięcie pomnika na obrzeżach miasta. Zazwyczaj byłam jedyną dziennikarką w miejscu. To była codzienna rutyna, dzięki której opanowałam warsztat i nauczyłam się pracować pod presją czasu.

Potem zajęłam się fotografią komercyjną, robiłam głównie portrety. Pamiętam, że podczas jednej z ostatnich sesji przed inwazją, robiłam sesję bardzo zdenerwowanej kobiecie. Zdałam sobie sprawę, że zrobienie dobrego portretu w takiej sytuacji jest prawie niemożliwe. Zacząłam z nią rozmawiać i ona nagle zapytała mnie, co bym zrobiła, gdyby jutro wybuchła wojna. "Natychmiast zacznę robić zdjęcia, nie ma innej opcji!" odpowiedziałam bez wahania. W czasie, gdy mają miejsce najważniejsze wydarzenia naszego pokolenia, musimy pozostać na miejscu i opowiedzieć światu o tych wydarzeniach. Byłam trochę oburzona na fotografów, których znałam, a którzy wyjechali do Europy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Ty zostałaś w Kijowie, urodziłaś się tutaj?

- Przeprowadziłam się do stolicy w wieku 16 lat, aby rozpocząć samodzielne życie. Urodziłam się i wychowałam w Winnicy - dziś mieszkają tu moi rodzice.

W lipcu 2022 roku 27 osób zginęło od rosyjskich pocisków wystrzelonych na Plac Zwycięstwa w Winnicy. Tego dnia byłam w Dnieprze, z zespołęm z Der Spiegiel jechaliśmy do obwodu donieckiego. W pierwszych sekundach po wiadomości o ataku rakietowym zadzwoniłam do matki. Powiedziała mi, że wszystkie okna są powybijane i że biegnie do piwnicy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

"Kiedy ktoś zapyta mnie, czym jest wojna, odpowiem: 'Wojna to obudzić się z kawałkami okien w łóżku'" - brzmi podpis jednego z Twoich zdjęć na Instagramie. Stworzyłaś swój styl podpisów, inny od podawania krótkich informacji według dziennikarskiej zasady: kto? co? gdzie? kiedy?

- 24 lutego byliśmy z kolegą w drodze do Awdijiwki, kiedy zaczęliśmy otrzymywać wiadomości o ataku. Czytałam zagraniczne media: "Rosjanie bombardują wszędzie", "Uber i McDonald's opuszczają Ukrainę" - w mediach panował chaos. Tak samo było w 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała Krym od wschodu. Poszliśmy na wojnę, ale media, dyplomaci i demokratyczny świat znów nadawali coś w stylu "jesteśmy głęboko zaniepokojeni", nazywając rosyjską inwazję "kryzysem w Donbasie", "hybrydą" i "wojną domową" - to jjedna z klasycznych rosyjskich narracji propagandowych.

Czułam, że muszę natychmiast zabrać głos. Ponieważ milczenie karmi potwora. To jest podobne do przemocy domowej. Kiedy jedna granica zostaje przekroczona, bardzo szybko zostaje przekroczona kolejna, a przemoc nie ma końca. Zrobiłam więc selfie, dodałem hashtag #Ukraina i opublikowałem je na Instagramie z podpisem: "Spójrz świecie, przez osiem lat milczeliście o naszej wojnie w Donbasie, nazywając ją kryzysem, konfliktem, wszyscy byliście głęboko zaniepokojeni, a to karmiło potwora. A fakt, że Rosja pozwoliła sobie ponownie zaatakować Ukrainę tak brutalnie, na tak dużą skalę, wynika z tego, że świat wokół niej był pobłażliwy, a potwory nie wybaczają pobłażliwości, a milczenie zawsze zabija". Po tym otrzymałem setki wiadomości, napisali do mnie przyjaciele z Polski i Niemiec, a ludzie z całego świata subskrybowali moją stronę, w tym rosyjskie trolle, które próbowały zablokować moje komentarze.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Redaktorzy "Die Zeit" poprosili mnie o nagranie relacji głosowej, a następnie zaproponowali mi stworzenie dziennika fotograficznego o pierwszym tygodniu wielkiej wojny. Szybko zdałam sobie sprawę, że pisanie jest dla mnie terapeutyczne i nie mogłam przestać. Ciągle coś zapisywałam, a moi koledzy nawet się ze mnie śmiali. Ale w ten sposób uwalniałam swoje trudne emocje. "Ludzie czekają na twoje posty na Instagramie, pisz każdej nocy" - przekonywał mnie reporter Ben Solomon. Niektórzy mówili, że piszę zbyt intymnie. Inni mówili, że wojna w kraju to historia Julii.

Były dni, kiedy nic nie pisałam i wtedy czułam się dziwnie. Pisanie, podobnie jak fotografowanie, stało się moją tarczą przed rzeczywistością.

Nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu

Dlaczego piszesz po angielsku?

- Chcę rozmawiać z całym światem. Interesuje mnie, co obcokrajowcy myślą o wojnie w Ukrainie i robię wszystko, by zrozumieli, co się naprawdę dzieje. Ludzie pamiętają historie tylko wtedy, gdy mają w sobie czyjeś blizny. Dlatego czytelnicy mojego bloga zapominają o wioskach i miastach, w których toczą się walki, i mylą im się mapy Ukrainy. Ale zawsze pamiętają, przez co przeszłam. Pytają mnie, co słychać u mojej rodziny lub brata, czy Winnica została odbudowana...

Rzadko publikujesz zdjęcia ze scenami przemocy. Dlaczego?

- To, co pojawia się w mediach, to jedna dziesiąta tego, co my, fotoreporterzy, fotografujemy. Często, gdy odwiedzam miejsca zbrodni, myślę: dobrze, że ciało jest już przykryte, że nie jestem policjantką kryminalną i nie muszę fotografować wszystkiego ze szczegółami dla jakiejś organizacji praw człowieka.

Zanim opublikuję zdjęcie przedstawiającą przemoc, zastanawiam się, jaki to przyniesie skutek. Może pozostawi głębszy ślad, jeśli opiszę sytuację słowami, dodając coś osobistego? Słowa mają wielką moc, ponieważ działają na wyobraźnię.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Przecież media niechętnie publikują takie zdjęcia. W 2014 roku sfilmowałem ciała po pożarze w budynku związków zawodowych. Kolega powiedział mi, że nikt ich nigdzie nie pokaże. W 2022 roku zdjęcia z Buczy obiegły świat. Wtedy nagrodzony Pulitzerem fotograf David Hume Kennerly powiedział: "Najlepsze zdjęcia z wojny mogą sprawić, że będziemy chcieli odwrócić wzrok. Ważne jest, abyśmy tego nie robili".

Z jednej strony widzimy troskę mediów o czytelnika, dla którego takie widoki mogą być zbyt traumatyczne. Jego świat jest idealny, płaci podatki, jest wrażliwy, jego rodzina nie zna wojny. Dlaczego miałby wiedzieć, że świat jest inny? Z drugiej strony, nie winię czytelników za sposób, w jaki działają media. Jeśli nie chcesz oglądać prawdziwych zdjęć, nie rób tego.

Rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca niż te obrazy i nie można od niej uciec

Wiele osób śledzi Cię w mediach społecznościowych...

- Przed wojną miałam 1500 obserwujących, którzy lubili moje śmieszne selfie. Dziś mój profil wygląda zupełnie inaczej, zamieszczam historie wojenne. Komentują je ludzie z całego świata. Piszą o zdjęciach, ale też pytają, jak się czuję i mówią, że się za mnie modlą. Oczywiście nie myślą o Ukrainie dzień i noc, ale czuję, że tym ludziom naprawdę na mnie zależy. Oznacza to, że wojna w Ukrainie ma dla nich twarz.

Pięknie piszesz o Kijowie, czy zajmuje on ważne miejsce w Twoim sercu?

- Rozmawiałam kiedyś z Kuźmą Skriabinem, ukraińskim piosenkarzem rockowym, który zginął w wypadku samochodowym. Powiedział mi, że w życiu każdego z nas są miasta, które dają nam wszystko i miasta, które nas niszczą.

Jestem wielką fanką Kijowa. Otrzymałam od tego miasta zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze. W Kijowie czuję się jak w domu, niezależnie od tego, czy spędzam noc we własnym mieszkaniu, czy na kanapie u znajomych. Kiedy miasto opustoszało w marcu 2022 roku, cieszyłam się z każdego człowieka, którego widziałam na ulicy. Wtedy Kijów był miastem duchów. Nie było wody, większość sklepów była zamknięta, a te nieliczne, które były otwarte, oferowały zawyżone ceny oliwek i tuńczyka. Wszędzie były punkty kontrolne, ludzie chodzili z bronią i wiedzieliśmy, że Rosjanie są w pobliżu. Kiedy spotkaliśmy się na ulicy, przywitaliśmy się radośnie: "Jak się masz? Czy wszystko w porządku? Masz wodę, jedzenie, potrzebujesz czegoś?". To był niesamowity czas.

Oczywiście widzę, że Kijów jest szary, a sowiecka architektura może dla niektórych wyglądać nieatrakcyjnie. Ale ja patrzę na to miasto jak na ukochaną osobę, z którą przeżyłam coś ważnego w moim życiu. Od czasu rewolucji nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu.

Kocham blizny mojego miasta i blizny ludzi, których kocham

Łatwo jest kochać kogoś, gdy wszystko jest dobrze, łatwo jest kochać miasto, gdy wszystko działa. Ale kochać po trudnych doświadczeniach to coś zupełnie innego. Teraz mam wiele zaproszeń z całego świata, mogę mieszkać gdziekolwiek chcę, ale nie opuszczę Kijowa po tym, co razem przeszliśmy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Co daje ci nadzieję?

- Katia, 16-latka z Kramatorska, którą poznałam latem 2022 roku, szukając bohaterów do jednej z moich historii, powiedziała: "Lubię smak każdej jagody z osobna. Jem je powoli, aby odróżnić je od siebie". Od tego czasu skupiam się na małych rzeczach. Obserwuję światło w koronach drzew, słucham śmiechu na ulicy. Nie myślę o jutrze, bo może nie nadejść. Niczego nie planuję. Żyję każdą sekundą mojego życia, starając się odróżnić ją od następnej.

Zdjęcie: Yulia Kochetova
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Jest fotoedytorką i autorką tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w Gazecie Wyborczej, w tym przez 6 lat jako dyrektorka działu fotoedycji Gazety Wyborczej i Agencja Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Europejskiej Akademii Fotografii.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Trzeba zejść z karuzeli na Campo di Fiori

Ексклюзив
20
хв

Kijowska prawniczka: gwałty to nieszczęście. Ale to też szansa na lepszą Ukrainę

Ексклюзив
20
хв

"Jesteśmy już gotowi umierać, ale jeszcze nie gotowi zabijać".

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress