Tetiana Bakocka
Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)
Publikacje
Według badania przeprowadzonego przez Instytut Socjologiczny Czeskiej Akademii Nauk i Narodowy Instytut SYRI ponad 41% ukraińskich uchodźców w Czechach cierpi na umiarkowaną lub ciężką depresję, a ponad 23% ma umiarkowane lub ciężkie stany lękowe. Badacze z Polski doszli do podobnych wniosków w odniesieniu do Ukraińców, którzy znaleźli schronienie w ich kraju. Co gorsza, odsetek osób w tym stanie rośnie z roku na rok.
Trauma wojny zmienia wszystkich, także uchodźców
Coraz częściej ludzie potrzebują nie tylko podstawowej, ale także specjalistycznej opieki medycznej – w szczególności leków na zespół stresu pourazowego (PTSD). Jednak Ukraińcy zwykle nie chodzą do psychologów i nie mówią o swoich problemach: niektórzy uważają, że one są niczym w porównaniu z problemami rodaków walczących na froncie. Inni boją się, że jeśli prawda o ich zaburzeniach psychicznych wyjdzie na jaw, służby socjalne odbiorą im dzieci, zostaną zwolnieni z pracy albo będą gorzej traktowani.
– Niestety nie wszyscy zdają sobie sprawę, że trauma wojenna zmienia ludzi – mówi Andrzej Kędzierski, przewodniczący olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, który od początku rosyjskiej inwazji jest zaangażowany w wiele projektów na rzecz pomocy uchodźcom wojennym. – Dlatego specjaliści, eksperci, konsultanci i instruktorzy pracujący w różnych projektach integracyjnych mających na celu pomaganie Ukraińcom muszą być przygotowani na to, że nie u wszystkich uchodźców trauma wojenna przejawia się w ten sam sposób. By ułatwić im integrację z nową społecznością, należy najpierw ustabilizować ich układ nerwowy. Angażowanie tych osób w różne kursy, szkolenia lub seminaria zaleca się po konsultacjach z psychologami i mediatorami (komunikatorami, pośrednikami, specjalistami, którzy pomagają ludziom znaleźć wspólny język podczas komunikacji kryzysowej).
Bo jeśli ktoś jest w stanie lękowym, stanie paniki lub niepokoju, trudno mu się skoncentrować i zapamiętywać ważne informacje
W styczniu na łamach czasopisma medycznego „The Lancet" opublikowano artykuł pt. „Występowanie stresu, lęku i objawów zespołu stresu pourazowego wśród Ukraińców po pierwszym roku rosyjskiej inwazji: ogólnokrajowe badanie przekrojowe”. Jego autorzy ustalili, że 54% Ukraińców, w tym uchodźcy, cierpi na PTSD. U 21% zmaga się z silnym lękiem, a u 18% stwierdzono wysoki poziom stresu.
– Musimy zrobić wszystko, co konieczne, by pomóc uchodźcom przezwyciężyć traumę wojenną, która uniemożliwia im cieszenie się pełnią życia. Ta trauma zmienia nie tylko myśli, ale także samą zdolność myślenia. Dlatego osoby, które mają za sobą traumatyczne doświadczenia, mogą nie do końca zdawać sobie sprawę z tego, co się z nimi stało i jak się zmieniły – mówi Andrzej Kędzierski.
Zdaniem psychologa życie w stanie stresu, niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa przez długi czas jest niebezpieczne dla zdrowia psychicznego. Dlatego ważne jest, by jak najszybciej znaleźć tzw. miejsce zakorzenienia. Aby to było możliwe, musisz mieć gdzie mieszkać i za co żyć. Ważne, by uchodźcy zrozumieli, że nie są sami, że to nie jest tylko ich wojna, że wokół są ludzie, którzy pomogą w najtrudniejszych chwilach.
Długotrwałość i dysfunkcyjność to dwie główne oznaki, które mogą wskazywać, że człowiek cierpi na zaburzenia psychiczne i potrzebuje pomocy specjalisty
Anton Pokaliuchin, psycholog z programu Mental Support for Media, uważa, że jeśli dana osoba doświadcza różnych objawów złego samopoczucia emocjonalnego (jak depresja, apatia, lęk) nieprzerwanie przez kilka tygodni lub dłużej, może to wskazywać na zaburzenia psychiczne. Jeśli człowiek nie jest w stanie wykonywać różnych codziennych zadań, takich jak obowiązki domowe i zawodowe, uczestniczyć w wychowywaniu dziecka, nie chce spotykać się z przyjaciółmi, czuje się wyczerpany i bezradny – to mamy do czynienia z dysfunkcjonalnością.
– Jeśli ten stan jest krótkotrwały, tj. trwa do kilku tygodni, sytuacja jest w normie – mówi Pokaliuchin. – Wtedy najprawdopodobniej poradzisz sobie sam. Potrzebujesz tylko odpoczynku, dobrego snu, dobrego odżywiania, przyjaznych spotkań i ciepłych uścisków. Gorzej, jeśli ten stan utrzymuje się przez długi czas, a działania danej osoby wydają się aktywnością ostatkiem sił i tylko w okolicach minimum.
Jakie sygnały świadczą o tym, że czas na pomoc specjalisty
Markerami zmian są sytuacje, w których to, co nowe, nie poprawia jakości życia – albo to, co kiedyś było ważne, przydatne, niezbędne, teraz straciło swoją moc i wartość. Na przykład kiedyś lubiłaś książki, kino i spotkania z przyjaciółmi. A teraz zauważasz, że coś się zmieniło, i niczego już nie chcesz, nic nie wywołuje dobrych emocji i nie motywuje cię do robienia tego, co kiedyś lubiłaś.
Być może kiedyś byłaś osobą zdyscyplinowaną, chodziłaś na siłownię, na spacery, a teraz ta twoja dyscyplina zniknęła. Albo alkohol: wiele osób traktuje go jak sposób na łagodzenie bólu emocjonalnego, przezwyciężanie stresu czy poprawę samopoczucia, np. po kłótni.
Wcześniej piłaś alkohol tylko w towarzystwie przyjaciół – teraz zauważasz, że potrzebujesz go, gdy jesteś sama, by się zrelaksować
Innym przykładem jest niepokój. Może być pożyteczny, ale może też działać destrukcyjnie. Ten pierwszy sprawia na przykład, że lepiej przygotowujesz się do publicznych wystąpień czy egzaminów. Gorzej, gdy zauważasz, że zaczęłaś się martwić bez powodu, a niepokój nie prowadzi już do żadnych pożytecznych skutków, tylko pogarsza jakość twojego życia.
Szczególną uwagę należy zwrócić na myśli związane ze śmiercią i samobójstwem.
– To naturalne, że czasami masz myśli w rodzaju: „Jak mi ciężko, może gdybym umarła, byłoby łatwiej” – mówi Anton Pokaliuchin. – W ten sposób ludzka psychika próbuje przezwyciężyć trudności. Ale jeśli takie myśli stają się dominujące, to powinna ci się zapalić w głowie czerwona lampka.
Według psychologa jeśli sprawy pójdą jeszcze dalej i zaczniesz planować samobójstwo, to mamy bezpośredni sygnał, że potrzebujesz pilnej pomocy psychologa, psychoterapeuty lub psychiatry.
– Nikt nie zna cię tak dobrze jak ty sama, więc słuchaj siebie uważnie. Co jakiś czas pytaj samą siebie: „Gdzie jestem teraz na skali zdrowia psychicznego? W jakim stopniu czuję się źle i jak długo to trwa?” Czasami to wystarczy, by zrozumieć, nawet na poziomie intuicyjnym, że potrzebujesz pomocy – wyjaśnia Pokaliuchin.
Jak stwierdzić, że bliska osoba potrzebuje pomocy
Według Antona Pokaliuchina często przeceniamy swoją zdolność do interpretowania i oceniania słów oraz zachowań innych.
Tym, co pomaga lepiej zrozumieć drugą osobę, jest komunikacja
Istnieją sygnały zagrożenia, które można dostrzec nawet gołym okiem. Jeśli jednak te markery są widoczne, nie stawiamy diagnozy, a jedynie przypuszczamy, że dana osoba może mieć problemy psychiczne. Główne kryteria są takie same jak te, które odnoszą się do nas samych: czas trwania i dysfunkcjonalność. Markery to zmiany, które pogarszają życie człowieka. Im lepiej kogoś znasz, tym łatwiej możesz te zmiany dostrzec – na przykład znałaś ją jako powściągliwą i odważną, ale w ostatnich miesiącach stała się niezrównoważona i niepewna.
Trzeba być również uważnym, jeśli dana osoba zaczęła intensywnie unikać czegoś lub kogoś.
– To normalne, że unikasz nieprzyjemnych rzeczy. Kiedy kamień dostaje się do buta, chcesz się go pozbyć. Istnieje też jednak niekonstruktywne, patologiczne unikanie. Na przykład osoba, która zawsze była towarzyska, z jakiegoś powodu przez długi czas unika zatłoczonych miejsc, nawet rynków czy sklepów. I rzadziej kontaktuje się z kolegami z pracy czy przyjaciółmi. Jeśli to pogarsza jej życie, warto przyjrzeć się sprawie – mówi Pokaliuchin.
Ludzie z problemami psychicznymi mają skłonność do niezdrowych zachowań i nieadekwatnych sposobów radzenia sobie z problemami. Na przykład piją alkohol albo kompulsywnie się objadają.
Niebezpiecznym sygnałem są też samookaleczenia. Osoby w stanie bólu emocjonalnego mogą nacinać sobie skórę na rękach, nogach czy innych częściach ciała. Robią tie po to, by popełnić samobójstwo, ale dlatego, że istnieje mechanizm, który łagodzi ból emocjonalny poprzez ból fizyczny. To tak zwane zachowanie samookaleczające. Stereotypowo w filmach przypisuje się je tylko nastolatkom, lecz jest wielu dorosłych, którzy też to robią.
Ponadto trzeba zwracać uwagę na to, co bliskie osoby mówią. Mogą to być bezpośrednie wiadomości, gdy ktoś skarży się w prywatnej rozmowie: „Z jakiegoś powodu od dłuższego czasu w ogóle nie śpię lub mam okropne sny”. Albo sygnały pośrednie: „Coś jest ze mną nie tak, nie mogę nic zrobić”.
Obserwuj też zachowania niewerbalne: gesty, mimikę, pauzy, odruchy, wygląd itp.
Zachowania niewerbalne są bardzo pomocne w ujawnianiu zachowań sprzecznych – kiedy ciało danej osoby wysyła sygnały, które nie odpowiadają jej słowom. Tak jest na przykład wtedy, w odpowiedzi na pytanie: „Jak się masz?” ten ktoś mówi: „Wszystko w porządku”, patrząc na ciebie smutno.
– Najlepszym sposobem na przekazanie swoich myśli jest mówienie. Słowa są naszą supermocą. Nie ma gwarancji, że zostaniemy wysłuchani i że ktoś będzie w stanie natychmiast nam pomóc, ale warto spróbować. Rozmowa powinna zacząć się od słów: „Chcę z tobą porozmawiać o czymś ważnym” – radzi Anton Pokaliuchin.
Ton rozmowy nie powinien być żartobliwy ani katastroficzny, lecz spokojny i poważny
I ważne jest, by podjąć dyskretną, troskliwą inicjatywę, a nie wywierać presję. Dzielisz się swoimi spostrzeżeniami, a następnie pytasz: „Co o tym myślisz?”. Zawsze powinnaś być gotowa na odrzucenie. W końcu ta druga osoba może nawet zgodzić się z faktem, że ma problem, ale nie zechce nic z tym zrobić.
Bądź też przygotowana na wzięcie odpowiedzialności za swoją inicjatywę. Wysłuchaj odpowiedzi rozmówcy i pomóż mu znaleźć specjalistę.
Czasami pomoc może być niewielka – ale sprawi, że człowiek poczuje się potrzebny i wdzięczny za to, że ktoś troszczy się o niego bezinteresownie. Nie poświęcaj jednak swojego czasu i wysiłku, jeśli nie możesz pomóc albo nie masz potrzebnych do tego zasobów. I nie udzielaj oklepanych rad w rodzaju: „Znajdź normalną pracę” czy: „Idź na siłownię”. To irytujące i tworzy dystans. Jeśli chcesz pomóc, najpierw poproś tę drugą osobę o pozwolenie. Wiedz też, że nawet jeśli wykażesz się troskliwą wytrwałością, ona ma prawo odmówić. Nie naciskaj – zostaw otwarte drzwi. Każdy może zmienić zdanie i zechcieć zbliżyć się do ciebie, by zrobić pierwsze kroki na drodze do uzdrowienia.
Zdjęcie powyżej: Shutterstock
Większość ukraińskich uchodźców jest w stanie depresji lub lęku, lecz nie szuka pomocy medycznej. Co możemy zrobić, by poprawić sytuację i stan tych ludzi? Oto rady psychologów
„Europę jak jabłko rozetnę,
A nóż zatruty obie zatruje połowy”
Juliusz Słowacki napisał dramat „Kordiana” 190 lat temu. Pokazał w nim rosyjskiego cesarza Mikołaja I jako zaciekłego wroga krajów europejskich, w szczególności Polski, w której brutalnie stłumił powstanie narodowowyzwoleńcze. Ten car niemal przez całe swoje życie prowadził wojny o nowe ziemie – także z Persją, na Kaukazie, z Turcją…
Według dr hab. Iwony Maciejewskiej, profesorki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, rosyjska ideologia imperialna nadal wpływa na wielu ludzi nie tylko w Rosji, ale też za granicą. To z kolei pozwala Kremlowi kontrolować zachodni dyskurs na temat wojny w Ukrainie poprzez narzucanie imperialnej struktury myślenia. Głównym argumentem Rosjan, który dziś pozwala im uniknąć odpowiedzialności, jest to, że Kreml nie uznaje niepodległości Ukrainy, ponieważ w średniowieczu ziemie dzisiejszej Ukrainy i Rosji były częścią tego samego państwa, Rusi Kijowskiej. „Kordian” pokazuje nierosyjską wersję historii.
Historycy i pisarze (m.in. Ołeh Krysztopa i Anders Aslund) porównują styl rządów obecnego szefa Kremla do panowania Mikołaja I, który władał Imperium Rosyjskim w latach 1825-1855. W tym czasie absolutyzm w Rosji osiągnął swoje maksimum.
Po stłumieniu powstania listopadowego w latach 1830-1831 Mikołaj I zniósł polską konstytucję. W „Kordianie” Słowacki opisuje, jak dumny z siebie jest ten władca, któremu udało się zamienić Polskę w politycznego „trupa”. Grozi, że wszystkich kolejnych protestujących wyśle na Syberię lub zabije. A jeśli wybuchnie nowe powstanie, Warszawa zostanie zniszczona na zawsze:
„Polska już ostygła,
Umarła i na wieki. – Jak magnesu igła
Na północ obrócona, w Sybir patrzy mroźny”.
Wydarzenia, które w tamtym czasie miały miejsce w Polsce, przypominają sytuację na tymczasowo okupowanych terytoriach ukraińskich
„Zniszczenie polskiej armii, wprowadzenie języka moskiewskiego jako języka urzędowego, przeniesienie bibliotek publicznych i zbiorów naukowych z Polski do Rosji, zamknięcie szkół, przymusowe przesiedlenie dużej liczby polskich dzieci do Rosji pod pretekstem ich reedukacji na koszt publiczny, zesłanie wielu polskich rodzin do odległych prowincji Rosji, znaczna i rygorystyczna rekrutacja, mianowanie moskiewskich urzędników na stanowiska w Polsce, ingerencja w sprawy Kościoła narodowego itp. Wszystko to świadczy o próbach rządu zniszczenia narodu politycznego w Polsce i stopniowego przekształcenia jej w prowincję moskiewską” – pisał 3 lipca 1832 r. lord Henry Temple Palmerston, brytyjski mąż stanu.
Na ziemiach polskich wchodzących w skład Imperium Rosyjskiego agresywnie i szybko realizowano politykę rusyfikacji. Presja cenzury stała się totalna. Jednym z pisarzy, którego twórczość i nazwisko znalazły się na indeksie, był młody poeta Juliusz Słowacki. Pochodził z Ukrainy – urodził się w 1809 roku w Krzemieńcu (obecnie w obwodzie tarnopolskim).
Słowacki postrzegał panowanie Mikołaja I jako zagrożenie dla całej Europy:
„Europę jak jabłko rozetnę,
A nóż zatruty obie zatruje połowy”.
O ambicjach, pewności siebie i planach cara, by kontynuować wojny kolonialne w Europie, świadczą też inne słowa słowa despotycznego monarchy: „Ha! Ha! albom ja wielki? albo świat ten mały?”. Był przekonany, że jest wybrańcem Boga, który powierzył mu zarządzanie imperium.
Mikołaj I uważał, że jego świętą misją jest obrona Rosji przed liberalizmem, który jego zdaniem nadchodził z Zachodu
Od 1844 r. mieszkańcy Imperium poniżej 25. roku życia nie mogli podróżować za granicę; dla wszystkich innych wyjazd był niemal niemożliwy. Poza tym car zwalczał wolność słowa, wprowadzając ścisłą cenzurę. Stworzył tajną policję do wyłapywania i karania wszystkich niezadowolonych – odpowiednik przyszłych KGB i FSB. Mikołaj I zniszczył także odrodzenie narodowe, które rozpoczęło się w Ukrainie, formułując ideę jednego narodu, na który mieli się składać Wielkorusini (Rosjanie), Małorusini (Ukraińcy) i Białorusini. Wprowadził również narodową ideę „autokracji, prawosławia i narodowości”.
Obecny szef Kremla promuje tę samą, wywodzącą się od czasów cara Mikołaja I, ideę
Według dr. Olgi Morozowej to właśnie udział młodego Juliusza Słowackiego w powstaniu listopadowym skłonił poetę do emigracji (najpierw do Paryża, później do Genewy) – i napisania „Kordiana”.
Kryształowe prokrustowe łoże dla liberałów i innowierców
Jednym z kluczowych fragmentów „Kordiana” jest scena rozgrywająca się w Sali Tronowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Kordian planuje zamach na cara, który obwołał się też królem Polski. Gdy dociera do zamku, Mikołaj I śpi w kryształowym łożu. Z jednej strony to symbol absolutyzmu i niedostępności króla, z drugiej – kruchości carskiej władzy i jej słabości.
W innej scenie dramatu staje się jasne, że „kryształowe łoże” jest również nawiązaniem do „Prokrustowego łoża”. W mitologii greckiej zbrodniarz Prokrust usypiał w nim swoje ofiary, najczęściej podróżników. Tych, dla których było zbyt długie, rozciągał – a tym, którzy się w nim nie mieścili, obcinał nogi. To metafora sztywnych i brutalnych granic, w ramach których ktoś chce siłą dostosować kogoś do swoich potrzeb lub wymagań.
„Kryształowe łoże” w utworze Słowackiego ukazuje plany cara wobec narodów Europy Zachodniej:
„Na zachodzie stugłowa wyrasta poczwara,
Lecz wkrótce w petersburskiej każę ulać
Łoże drugie z kryształu, dla ludów zachodu;
Miarę na długość wezmę z moskiewskiego rodu,
A który naród dłuższy nad łoża okucie,
Kryształu nie rozciągnę, lud skrócę o głowę”.
Inaczej mówiąc, wszystkich mieszkańców Europy Zachodniej (Mikołaj I nazywa ich „stugłowym potworem”), którzy nie dostosują się do warunków narzucanych im przez rosyjskiego cara, czeka marny los.
Wkrótce nienawiść do Europy zmotywowała cara do rozpoczęcia nowej wojny. W Stambule zażądał, by wszyscy prawosławni chrześcijanie w Imperium Osmańskim znaleźli się pod jego „ochroną”. Gdy sułtan odmówił, Rosja zajęła Mołdawię i zaatakowała turecką flotę w Sinope. Europejscy przywódcy, zdając sobie sprawę, że cara nie da się powstrzymać, postanowili przystąpić do wojny po stronie Imperium Osmańskiego. Rosja haniebnie przegrała „świętą wojnę” z Europą, poddając Sewastopol. Mikołaj I przeziębił się na Krymie i zmarł w swoim niekryształowym łóżku.
Dramat „Kordian” Sławackiego, opowiadający o powstaniu listopadowym, przygotowaniach do zamachu na cara i zrywie narodowowyzwoleńczym, do dziś jest jednym z najczęściej dyskutowanych dzieł. Dlatego został wybrany do odczytania podczas XIII Narodowego Czytania w Polsce, w Ukrainie i 60 innych krajach.
Głównym argumentem Rosjan, który pozwala im uniknąć odpowiedzialności, jest to, że Kreml nie uznaje niepodległości Ukrainy, ponieważ w średniowieczu ziemie dzisiejszej Ukrainy i Rosji były częścią tego samego państwa, Rusi Kijowskiej. „Kordian” Juliusza Słowackiego pokazuje nierosyjską wersję historii. Jest w nim wiele podobieństw do współczesności
1 lipca 2024 r. weszły w życie zmiany w ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy, którzy przybyli do Polski w związku z agresją zbrojną Rosji. Przede wszystkim zniesiono rekompensatę w wysokości 40 zł dziennie dla właścicieli gospodarstw domowych, w których mieszkali uchodźcy w wieku emerytalnym, osoby niepełnosprawne i rodziny wielodzietne.
De iure uchodźcy nadal mogą liczyć na zakwaterowanie w gminnych lub państwowych ośrodkach pobytu. Tyle że de facto – na przykład w Olsztynie – takich ośrodków nie ma.
17 lipca 2024 r. mieszkający w Olsztynie ukraińscy uchodźcy należący do wspomnianych grup wrażliwych zostali poinformowani, że wojewoda warmińsko-mazurski nakazał władzom miasta wybudowanie (lub przygotowanie) dla nich internatu. Jednak nadal nie ma informacji na temat zasad, warunków i kosztów zakwaterowania. Ludzie są zdezorientowani i nie rozumieją, czy mają jakiekolwiek perspektywy na dach nad głową.
Gdzie mieszkają teraz starsi uchodźcy i uchodźczynie, od lipca pozbawieni mieszkań socjalnych? I co w tej sytuacji zamierzają zrobić?
Nie mogę już pracować, by opłacić czynsz. A w Ukrainie zapowiada się zima bez ciepła i światła
Raisa Odarżyj, 70-letnia uchodźczyni z Odessy, mieszkała w ramach programu 40+ za darmo w pokoju w prywatnym domu, który został przekształcony w schronisko dla uchodźców z grup osób szczególnie wrażliwych. Pod koniec czerwca właściciel ośrodka powiedział, że otrzymał od wojewody odmowę dalszego opłacania przez państwo zakwaterowania kilkunastu uchodźców, którzy u niego mieszkają. Więc jeśli chcą zostać, muszą płacić 1250 zł miesięcznie za pokój.
– Dla mnie to za drogo, ale nie mogłam znaleźć innego miejsca do zamieszkania – mówi pani Raisa. – Poprosiłam właściciela, by trochę obniżył cenę, bo mam najmniejszy pokój w domu, z miejscem tylko na łóżko i stół. Obiecał, że się zastanowi.
Muszę być w Polsce do końca lata, ponieważ w czerwcu miałam operację i powinnam dokończyć rehabilitację tutaj. Potem prawdopodobnie wrócę do Odessy
Kobieta przyjechała do Olsztyna na początku inwazji. Brała lekcje języka polskiego i gotowania. Uczestniczyła też w różnych przedsięwzięciach organizowanych dla uchodźców, szczególności w zajęciach sportowych – nordic walkingu i przejażdżkach na rowerze. To pomogło jej jakoś przejść przez trudny okres adaptacji.
– Chciałabym pracować, ale moje zdrowie pogorszyło się z powodu chronicznego stresu. Przez 46 lat pracowałam jako księgowa, lecz moja emerytura nie wystarcza na przeżycie tutaj. A w Ukrainie już ostrzega się mieszkańców miast, by na zimę szukali mieszkań z piecami na przedmieściach, bo prąd będzie często odcinany. Ta perspektywa jest przerażająca, choć staram się nie tracić optymizmu – mówi pani Raisa.
Kiedy uciekałam przed Rosjanami, mieszkałam w leśnej jamie. Teraz znów jestem bezdomna
Ołena Demczuk, 74-letnia uchodźczyni z obwodu chersońskiego, musiała w lipcu przenieść się z prywatnego ośrodka dla uchodźców do mieszkania wynajmowanego przez jej córkę. Za zgodę na zamieszkanie pokoju z córką i dwójką wnuków pani Ołena płaci właścicielowi 600 zł miesięcznie.
W 2022 roku wolontariusze przywieźli jej córkę i wnuki do Olsztyna. Dzieci często chorowały, więc pani Ołena przyjechała do Polski, by pomóc w opiece nad nimi. Przez 51 lat pracowała jako nauczycielka matematyki.
– Samotna matka nie może przeżyć w Polsce, jeśli nie pracuje – mówi. – Wnuki często chorowały i nie chodziły do przedszkola. Wszystko, co zarobiła, moja córka musiała płacić niani. A nawet więcej niż wszystko, bo wiosną 2022 r. dostawała 16,50 zł za godzinę pracy, podczas gdy najniższa stawka ukraińskiej niani za opiekę nad jednym dzieckiem wynosiła 20 zł za godzinę.
Pani Ołena nie może wrócić do domu – został zniszczony. W jej rodzinnej wsi, która została wyzwolona spod okupacji, nie ma już apteki ani sklepu
A wojska nieprzyjaciela, stacjonujące kilkadziesiąt kilometrów dalej, nadal ostrzeliwują okolicę.
– Przeżyłam pod rosyjską okupacją prawie dziesięć miesięcy – wspomina. – Uwierz mi, to piekło na ziemi. Moja matka przeżyła okupację podczas II wojny światowej, kiedy wojska rumuńskie kontrolowały południową Ukrainę. Rumuni byli gorsi od Niemców, ale rosyjskie wojsko jest najgorsze.
Od początku okupacji ona i jej sąsiadka mieszkały w dole w pobliżu lasu, ukrywając się przed Rosjanami. Jeden z mieszkańców wsi doniósł okupantom, że sąsiadka pani Ołeny ma proukraińskie przekonania. Szukali jej, torturowali jej brata, by wyjawił, gdzie ukrywa się siostra. Nie powiedział, więc go zabili, a ciało porzucili na obrzeżach wsi.
Dopuszczali się różnych okrucieństw, plądrowali domy i sklepy. Nie było elektryczności ani internetu. Do wioski nie można było wjechać ani z niej wyjechać. Pani Ołena wspomina:
– Nie było jedzenia. Rozpalałyśmy mały ogień, żeby się ogrzać, i robiłyśmy naleśniki z mąki i otrębów. Piłyśmy deszczówkę. Nie było jak poprosić kogokolwiek o pomoc. Nie mam pojęcia, jak udało nam się przeżyć
W nadziei na dodatkowe pieniądze na czynsz córka pani Ołeny złożyła wniosek do kilku programów pomocowych.
– Tego, że program 40+ dla emerytów zostanie anulowany, bałyśmy się od końca ubiegłego roku – mówi pani Ołena. – Dlatego w marcu 2024 r. moja córka złożyła wniosek w imieniu naszej rodziny do programu „Krok do domu”. Spełnialiśmy wszystkie kryteria, mieliśmy łączny dochód w wysokości trzech tysięcy złotych.
Zadzwoniła do nas kobieta o imieniu Tetiana, pracująca w tym programie, z pytaniem, ile będziemy w stanie sami zapłacić za mieszkanie. Córka odpowiedziała, że do 2500 zł. Tetiana uznała, że to za mało i że wyśle nam pismo z odmową. Tylko czy ubiegałybyśmy się o pomoc, gdybyśmy mogły zapłacić za mieszkanie 3000 złotych albo więcej?
Pomoc, którą deklarowali w tym programie, miała również na celu opłacenie usług agenta nieruchomości i tłumacza. Tyle że mieszkanie znalazłyśmy same. I to był kolejny powód odmowy. Nie rozumiem, dlaczego fundacja chce płacić za usługi, których ludzie nie potrzebują. Okazuje się, że tak naprawdę oni nie pomagają ludziom w trudnej sytuacji. Pomagają tylko tym, którzy mogą pracować, czyli płacić podatki.
W innych programach nawet nie podawali powodu odmowy udzielenia pomocy. Wysyłali jedynie list lub esemes: „Dziękujemy za rejestrację w programie. Wasze gospodarstwo domowe nie zostało wybrane do udziału w programie”.
– Teraz ledwo wiążemy koniec z końcem – w głosie pani Ołeny słychać rezygnację. – Przyzwyczaiłyśmy się do Olsztyna, zakochałyśmy się w nim, ale nie możemy tu przetrwać. Zaczęłam często chorować i najbardziej obawiam się tego, że stanę się ciężarem dla mojej córki.
Poprosiłam ją więc, aby poszukała informacji o tym, jak mogłybyśmy przenieść się do jakiegoś przytułku w Niemczech. Nie mamy tam krewnych ani przyjaciół, ale mówią, że rodzinom takim jak nasza łatwiej tam przetrwać
W domu przeżyła apokalipsę. A tutaj oskarżenia, że uchodźcy – emeryci nadużywają unijnej pomocy
Wira Iwaniuk, 70-letnia uchodźczyni z Wołczańska w obwodzie charkowskim, mówi, że kiedy w zeszłym roku ona i inni uchodźcy zostali eksmitowani ze schroniska, wróciła z Olsztyna do domu w obwodzie charkowskim. Jednak gdy w maju 2024 r. wojska rosyjskie rozpoczęły nową ofensywę na Wołczańsk, znów przyjechała do Polski.
Od początku inwazji mieszka tu jej córka i dwoje wnucząt w wieku licealnym. Tydzień po przyjeździe do Olsztyna Wira dowiedziała się, że jej dom spłonął, trafiony pociskiem wroga.
– Dzięki mojej córce, która ma tu pracę i może płacić czynsz, nie zostałam bezdomna – mówi pani Wira. – Mam jednak ogromne poczucie winy, że przysparzam rodzinie takich kłopotów, że nie mam pieniędzy na wynajęcie osobnego mieszkania. W domu uprawiałam ogródek warzywny, miałam kury, kaczki i kozę. Tyle że moje wcześniejsze doświadczenia tutaj mi nie pomagają. No i ciężko nauczyć się języka, więc się denerwuję – w aptece, w sklepie, w autobusie.
Pani Wira dodaje, że różne organizacje oferują rejestrację w projektach dla uchodźców finansowanych przez Unię Europejską. Nie może jednak uzyskać pomocy, której potrzebuje:
– Starszym osobom trudno mówić w obcym języku. Zwracałam się do różnych organizacji z prośbą o napisanie grantu, który pomógłby emerytom rozwiązywać różne problemy domowe. Na przykład chciałam, aby pieniądze z Unii zostały wykorzystane na opłacenie osób, które będą nam doradzać, towarzyszyć nam jako tłumacze w szpitalach, ośrodkach socjalnych czy instytucjach. By pomóc ludziom, którzy stracili swoje mieszkania socjalne, w szukaniu nowych – bo usługa pośrednika kosztuje tu 500 złotych. Chętnie wyjechałabym na wieś, by pomieszkać tam przynajmniej przez jakiś czas. Może ktoś ma dom, w którym teraz nikt nie mieszka, a ja mogłabym się nim zaopiekować? Problem w tym, że nie wiem, jak szukać takich informacji, a do tego mam problem z językiem.
Zamiast tego zostałam zaproszona na spotkanie, na którym za niewielką opłatą chcą nauczyć mnie, jak robić bransoletki z koralików lub rysować neurograficzne obrazy, które sprawią, że „w moim życiu pojawią się pieniądze”. Być może dwa lata temu, kiedy uchodźcy mieszkali w akademikach za darmo, takie zajęcia miały sens. Ale teraz ludzie nie mają czasu na zabawę.
Według pani Wiry spotkania dla uchodźców odbywają się zazwyczaj w ciągu dnia. Tyle że ludzie, którzy są zarejestrowani w projektach, ale pracują, nie mogą na nie przychodzić.
– Na ostatnim spotkaniu uchodźców byłam ja i inna emerytka, z Zaporoża. Powiedziała mi, że przyszła tylko dlatego, że mogła napić się tu darmowej kawy – mówi pani Wira
Od lipca pani Wira mieszka z synem i synową. Oszczędza każdy grosz, bo żyje tylko z ukraińskiej emerytury w przeliczeniu wynoszącej 400 złotych. Mówi, że gdyby ktoś pomógł jej zdobyć w Polsce dokumenty potwierdzające niepełnosprawność, mogłaby trafić do schroniska dla uchodźców w Olecku. Owszem, warunki życia nie są tam łatwe głównie ze względów psychologicznych: po trzy lub cztery osoby przykute do łóżka w każdym pokoju. Na dodatek w marcu 2023 r. przesiedlono tam wszystkich Romów, którzy przybyli z zachodniej Ukrainy.
– Ale przynajmniej jedzenie jest tam darmowe – przyznaje z goryczą pani Wira.
Co powinny zrobić osoby z Ukrainy, które nie są w stanie samodzielnie zapłacić za mieszkanie w Polsce?
– W lipcu zgłosiło się do mnie wiele osób z prośbą o pomoc w znalezieniu mieszkania socjalnego w Olsztynie – mówi Stepan Migus, szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce. – Dlatego oczywiste jest, że potrzeba ponownego otwarcia schroniska dla uchodźców jest duża. Osoby starsze i niepełnosprawne skarżą się, że nie mogą mieszkać w ośrodku dla uchodźców pod Oleckiem, bo są schorowane i nie mają dostępu do opieki medycznej. Dlatego podczas spotkania z wojewodą i marszałkiem ponownie poruszę kwestię otwarcia noclegowni. Nie możemy zostawić ludzi, którzy przeżyli okropieństwa wojny, samych ze swoimi problemami.
Czy wojewoda i marszałek województwa warmińsko-mazurskiego usłyszą nasz głos?
Po anulowaniu 1 lipca programu pomocy społecznej 40+ wiele starszych Ukrainek zostało bez dachu nad głową. Nie mogą iść do pracy, by zarobić na czynsz, bo pracowały przez całe życie i teraz nie mają już siły. Kiedy program „40+” został zlikwidowany, obiecywano, że polskie państwo zajmie się wrażliwymi grupami Ukraińców w inny sposób. W praktyce wiele ukraińskich emerytów i emerytek jest teraz zmuszonych albo wyjechać do Niemiec, albo wr
Oto kolejny materiał z cyklu artykułów zatytułowanego „Portrety siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi, ale także o nieporozumieniach, które ostatecznie pomagają obu naszym narodom lepiej się poznawać.
Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi lub ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas na adres: redakcja@sestry.eu
Z dzieckiem w ramionach
Mijał trzeci miesiąc od rozpoczęcia inwazji. Ciężko mi było poradzić sobie z utratą ludzi, których kochałam na wojnie, i utratą domu.
„Cafe Ukraina” była jednym z pierwszych projektów integrujących uchodźców w Olsztynie. Ukraińcy mogli bezpłatnie uczyć się polskiego i brać udział w warsztatach hafciarskich. Zwykle na te zajęcia przychodziło około dziesięciu osób. Musiałam zabierać ze sobą na lekcje moje 9- miesięczne dziecko, które albo spało, albo siedziało w moich ramionach. W czerwcu nasza nauczycielka wyjechała do Warszawy na egzaminy, a jej obowiązki tymczasowo przejęła Monika Hausman-Pniewska, pracowniczka Federacji FOSa.
Może potrzebujesz pomocy?
Przez lata Monika pracowała jako działaczka społeczna, superwizorka (osoba odpowiedzialna za produktywność i różne działania pracowników), trenerka w projektach edukacyjnych, dziennikarka, przedstawicielka EPALE (społeczność nauczycieli, badaczy, naukowców, decydentów i innych osób zawodowo zaangażowanych w uczenie się dorosłych w Europie), nauczycielka języka polskiego i psychoterapeutka.
Kiedyś późnym wieczorem napisała do mnie: „Z jakiegoś powodu ciągle myślę o Tobie i Twoich dzieciach. Może potrzebujesz pomocy?”
Później zaproponowała mi u siebie nocleg. Byłam bardzo wdzięczna, ale odmówiłam, bo nie chciałam sprawiać kłopotów jej rodzinie.
Ja i dwójka moich dzieci jesteśmy uchodźcami z gromady Szewczenkiwskiej w obwodzie mikołajowskim, gdzie toczyły się walki. Mój mąż był na wojnie przez cztery miesiące, walczył w sektorze chersońskim. Przyjechaliśmy do Olsztyna w kwietniu 2022 roku i wynajęliśmy pokój na dwa miesiące. Sama opłaciłam czynsz.
Potem zwolniło się miejsce w schronisku dla uchodźców – jedna z rodzin wyjechała i zostaliśmy zakwaterowani w pokoju dla 10 osób. Za darmo. Dali nam też jedzenie. W tamtym czasie niczego nie potrzebowaliśmy.
Co robić? Jak dalej żyć?
Kilka dni później Monika znów napisała: „Miałam sen. Siedziałaś sama na środku wielkiego, czarnego pola, gorzko płacząc. Patrzyłam na Ciebie i nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, żebyś poczuła się lepiej. Może nadal potrzebujesz pomocy? Może wizyta u psychologa?”.
Byłam ciekawa, jak polscy psychologowie pracują z uchodźcami wojennymi. Wcześniej rozmawiałam tylko z ukraińskimi, którzy od 2014 roku pomagają uchodźcom wewnętrznym, krewnym zaginionych i poległych na wojnie oraz weteranom.
Pracując jako dziennikarka w Ukrainie brałam udział w wielu szkoleniach, podczas których psychologowie uczyli mnie, jak rozmawiać z ludźmi dotkniętymi wojną, by ta komunikacja nie była dla nich traumatyczna. W tym samym czasie dziennikarze, którzy pisali o wojnie, również potrzebowali wsparcia psychoemocjonalnego. Wypalaliśmy się od tej ogromnej ilości negatywnych informacji, które musieliśmy przetworzyć, aby opowiedzieć odbiorcom o tragicznych konsekwencjach wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Podobnie jak większość uchodźców w tamtym czasie nie rozumiałam, co robić, jak dalej żyć, skąd czerpać siłę. Stałam się bardzo niespokojna, a moje poczucie bezpieczeństwa zniknęło. Nadal jednak pisałam artykuły o wpływie wojny na środowisko, o ekobójstwie. Zdałam sobie sprawę, że nadal potrzebuję wsparcia, więc powiedziałam Monice, że jestem gotowa na spotkanie z psychologiem.
Między nadzieją a rozpaczą
Monika nie mogła udzielić mi porady jako psychoterapeutka, ponieważ nie wolno jej przyjaźnić się z podopiecznymi. W kodeksie etycznym jest to interpretowane jako podwójna relacja, niezgodna z pracą terapeutyczną. Dlatego przedstawiła mnie Andrzejowi Kędzierskiemu, przewodniczącemu olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Określił mój poziom lęku, stresu, depresji i ocenił ryzyko samobójstwa.
Uświadomiwszy mi, że nie potrzebuję leków, poradził, na co warto zwrócić uwagę w stanie niepewności. Bo balansowanie między nadzieją a rozpaczą jest bardzo stresujące i energochłonne.
To naturalne, że masz niestabilny stan emocjonalny, gdy przechodzisz przez traumatyczne doświadczenie wojny. Musisz jednak być w stanie pomóc sobie w krytycznych momentach, ustabilizować się za pomocą różnych technik uspokajających.
Później uczyłam tych technik innych uchodźców podczas spotkań grupy wsparcia psychologicznego.
W każdy piątek po pracy Monika przychodziła do naszego hostelu, a moje dzieci i ja jeździliśmy do niej w weekendy i święta. Jej dom stoi na przedmieściach, niedaleko jeziora. Wokół rośnie las, gdzie zbieraliśmy jagody i grzyby. W domu miała książki Serhija Żadana i Oksany Zabużko po polsku. Grała ukraińska muzyka, gotowaliśmy pierogi i naleśniki. Jak mawiała Monika, że ważne jest, by dzieci czuły „obecność domu”.
W niedzielę 7 sierpnia 2022 r. wieczorem wróciliśmy od Moniki do hostelu – i wtedy dostałam wiadomość, że trzy dni wcześniej mój mąż zginął na wojnie
Zbawienna praca
Pierwszą osobą, której o tym powiedziałam, była Monika. Natychmiast przyjechała do nas z Andrzejem Kędzierskim. Pomogli mi przekazać tę wiadomość mojemu 12-letniemu Mychajle.
Od tamtej pory Monika jest przy mnie cały czas. Miesiąc później zaproponowała mi etat w projekcie pomocy uchodźcom. Praca ta pomogła nam przejść przez najcięższy okres – żałoby moich dzieci po ojcu i mojej – po mężu, z którym przeżyliśmy razem prawie 20 lat.
Kiedy uchodźcy zostali eksmitowani z bezpłatnego hostelu, dzięki nowej pracy miałam pieniądze na opłacenie czynszu. Wskutek biurokracji od prawie dwóch lat nie dostaję pomocy od ukraińskiego państwa i miesięcznej renty dla moich dzieci z powodu śmierci męża na froncie.
Gdyby nie Monika, moje dzieci i ja musielibyśmy wrócić do zniszczonego miasta, w którym ludzie żyją bez wody pitnej, pod ostrzałem wroga i często bez prądu.
Monika była jednym z ekspertów projektu dla uchodźców z Federacji FOSa. Było to dla nich pierwsze doświadczenie z kompleksowym programem pomocy dla uchodźców wewnętrznych.
Myślę, że zaproponowała mi tę pracę, bo wiedziała, że mam wieloletnie doświadczenie w pracy z ludźmi dotkniętymi wojną, a także szczere proukraińskie przekonania.
Jednym z obszarów pomocy było wsparcie psychologiczne. Zarejestrowało się ponad 300 osób, byłam przy każdej rozmowie jako tłumaczka. Podczas pierwszego spotkania eksperci pytali uczestników o ich potrzeby. Prawie wszyscy odpowiedzieli, że nie chcą spotykań z psychologiem. Słuchałam jednak uważnie ich odpowiedzi na inne pytania i zrozumiałam, że ludzie często nie zdają sobie sprawy, że mają długotrwałe, nieprzepracowane traumy, które negatywnie wpływają na ich życie.
Przebrnąć przez „martwe punkty”
Jedna z uczestniczek projektu powiedziała, że nie chce, by pomagano jej w znalezieniu pracy w jej specjalności – była jednak gotowa podjąć każdą inną pracę. Zapytałam ją potem, dlaczego tak zdecydowała. Przecież pracując w swojej specjalizacji zarobiłaby więcej niż sprzątając pokoje w hotelu.
Powiedziała, że 10 lat temu była w ciąży, ale straciła dziecko. Uważała, że powodem tej tragedii była praca, którą wykonywała. Później urodziła, ale nadal boi się robić to, co zna i kocha.
Przekonałam ją, by umówiła się na wizytę u specjalisty. I te konsultacje jej pomogły.
Niektóre osoby nie mogły się pogodzić z tym, że w Polsce nie ma dla nich innej pracy niż sprzątanie, pomoc w kuchni czy opieka. Tym ludziom bez pomocy psychologa byłoby trudniej przebrnąć przez te „martwe punkty” – sytuacje, które sprawiały, że czuli się wyczerpani, bezradni, niezdolni do rozwoju i adaptacji do nowych warunków.
Kiedy ludzie mówią mi, jak zmieniło się ich życie dzięki psychoterapii, czuję się bardzo szczęśliwa. I wierzę, że kiedy tracimy kontakt z radością, tracimy kontakt z samym życiem
Ta, która zwróciła nam radość
Od zakończenia projektu minął już rok, ale za każdym razem gdy spotykam się z jego uczestnikami, dziękują mi za te spotkania. Niektórym z nich pomogliśmy przetrwać śmierć bliskich, innym zaakceptować smutną wiadomość o chorobie i rozpocząć leczenie, komuś znaleźć wspólny język z nastoletnimi dziećmi, a komuś nawet uratować życie. Jedna z kobiet przyznała, że gdybym nie namówiła jej na wizytę u psychologa, a psycholog nie skierowałby jej do psychoterapeuty, popełniłaby samobójstwo. W krytycznym momencie pomogły jej leki i terapia.
Kiedy słucham zwierzeń uchodźczyń, zawsze przypominam sobie Monikę. Gdyby nie dała nam tego impulsu, byłoby nam wszystkim trudniej przeżyć traumatyczne doświadczenia wojny. Jej bezinteresowna pomoc, która na różne sposoby wykraczała daleko poza projekt, dała Ukrainkom – i mnie osobiście – to, czego najbardziej potrzebowałyśmy. Pomogła nam znów poczuć radość.
Przypadkowe spotkanie z polską psychoterapeutką Moniką Hausman-Pniewską zmieniło moje życie. Monika uratowała mnie od wojny. Teraz ja pomagam uchodźcom, którzy stracili swoje rodziny i domy
Dominika Lasota to 22-letnia aktywistka ekologiczna, która zachęca młodych ludzi w różnych krajach do przeciwdziałania katastrofie klimatycznej. „The New York Times” nazywa ją jedną z liderek „nowego skrzydła ruchu antywojennego” – bo swoją walkę ze zmianami klimatycznymi łączy z oporem wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
– Głównym źródłem finansowania wojny i budowania potęgi militarnej Rosji są wpływy ze sprzedaży ropy i gazu – mówi Dominika. – Dzięki importowi paliw kopalnych z Rosji Putin zdobywa najwięcej pieniędzy na swoje agresywne działania w Ukrainie. Dlatego zaczęliśmy walczyć o embargo na rosyjskie paliwa kopalne w Unii Europejskiej.
To właśnie wojna na pełną skalę dobitnie pokazała, że źródło katastrofy klimatycznej i rosyjskich zbrodni w Ukrainie jest wspólne. To uzależnienie od paliw kopalnych
Zdaniem ekoaktywistki, kraje UE zaczęły rozbrajać energetycznie Rosję i zmniejszać swą zależność od rosyjskich surowców energetycznych nie dlatego, że chcieli tego politycy.
Zrobiły to, ponieważ aktywiści ekologiczni uporczywie je do tego zmuszali
– Dzięki presji ukraińskich organizacji pozarządowych i ich współpracy z międzynarodową społecznością ekologiczną udało nam się osiągnąć częściowe embargo na ropę – zaznacza Lasota. – Wspólnie organizowaliśmy protesty i różne akcje, aby wywrzeć presję na europejskich polityków i zażądać, by jak najszybciej odcięli się od Putina. W końcu jak Ukraina może wygrać wojnę, jeśli kraje UE z jednej strony przekazują duże sumy pieniędzy na pomoc dla niej, a z drugiej nadal kupują rosyjskie surowce energetyczne, finansując przestępczy rosyjski reżim?
Jedna z takich akcji miała miejsce w maju 2022 roku. Dominika Lasota, Wiktoria Jędroszkowiak i inni aktywiści ekologiczni protestowali przed budynkiem Berlaymont, czyli siedzibą Komisji Europejskiej, podczas spotkania, na którym przywódcy UE omawiali sankcje przeciw Rosji. Ich decyzja o nałożeniu embarga na około 80% rosyjskiej ropy została uznana przez działaczy ekologicznych za „połowiczny sukces”.
W listopadzie 2022 r. w Szarm el-Szejk w Egipcie odbyła się konferencja ONZ w sprawie zmian klimatu COP27. W tym czasie Dominika Lasota wraz z ukraińskimi aktywistkami ekologicznymi Switłaną Romanko („Razom We Stand”), Walerią Bondariewą i Wiktorią Boll („Fridays for Future Ukraine”) protestowała podczas sesji Rosjan, w których 150-osobowej delegacji było 33 lobbystów paliwowych.
Lasota zapytała wtedy rosyjską delegację: „Jak śmiecie siedzieć na tej konferencji, skoro jesteście zbrodniarzami wojennymi i nie zasługujecie na żaden szacunek?”
Nazwała Rosjan „podłym”, trzymając w górze transparent z napisem „Paliwa kopalne zabijają!”, za co wraz z innymi aktywistami została wyrzucona z sali przez ochronę. Wtedy w proteście wielu uczestników konferencji, w tym przedstawiciele polskiej delegacji i niemieccy aktywiści klimatyczni, również opuściło salę.
Zachodnie media („New York Times”, „Financial Times”, „Politico” i inne) pisały o tym i innych protestach, podczas których aktywiści ekologiczni domagali się silnych i skutecznych sankcji wobec Rosji: itp.
– Dla międzynarodowych dziennikarzy ważne było poinformowanie światowej społeczności, że w Europie są młodzi ludzie, którzy angażują się w kampanię antywojenną. I że Ukraińcy nie są sami. Są ekoaktywiści z Polski, Węgier, Czech, Niemiec, Francji i innych krajów – mówi Dominika.
Po inwazji wojsk rosyjskich na pełną skalę badania zmian klimatu w Ukrainie stały się niemożliwe. Od 2022 roku prawie 30% stacji meteorologicznych nie prowadzi obserwacji. Wiele stacji pogodowych ma znaczne luki w obserwacjach z powodu tymczasowej okupacji i przerw w dostawach prądu.
Zmiana klimatu jest zagrożeniem takim samym jak broń nuklearna. I nawet bez wyników poważnych badań jasne jest, że wojna rosyjsko-ukraińska niszczy planetę – uważa Lasota
Największym horrorem jest zabijanie ludzi i niszczenie ich domów, ale ekobójstwo też jest katastrofą. Bo z powodu niszczenia przyrody ludzie nie mogą już żyć w bezpiecznym świecie.
– By temu zapobiec, sprzeciwiamy się również tym firmom i przedsiębiorstwom, które kradną zdrowie ludzi i prawo do życia w bezpiecznym środowisku, aby zarabiać pieniądze dla siebie –mówi aktywistka. – Oni szkodzą środowisku, bezlitośnie niszcząc je dla własnych korzyści. I jak ukraińscy aktywiści ekologiczni mogą w pełni przyłączyć się do walki o przyszłość planety, jeśli ich życie jest zagrożone z powodu wojny?
Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, wielu ukraińskich działaczy na rzecz ochrony środowiska zadzwoniło do swoich kolegów z innych krajów i poprosiło o pomoc w ewakuacji.
Jednak większość z nich pozostała w Ukrainie i kontynuowała pracę w schronach przeciwbombowych, przy dźwiękach alarmów przeciwlotniczych
– Wiele się od was nauczyliśmy jako od narodu, który doświadcza okropności wojny w XXI wieku – przyznaje Dominika. – W najtrudniejszych czasach byliście w stanie zmobilizować się do obrony przed rosyjskimi okupantami. To dla mnie wielka inspiracja widzieć, jak moi koledzy kontynuują pracę, mimo że na ich domy spadają bomby i pociski. Podziwiamy odwagę, wytrwałość i motywację ukraińskich działaczy ekologicznych, którzy nadal robią z nami ważne rzeczy.
Jej zdaniem żywym przykładem solidarności globalnej społeczności ekologicznej z Ukraińcami była wizyta słynnej szwedzkiej aktywistki Grety Thunberg w Kijowie w czerwcu 2023 r., kiedy Rosjanie wysadzili tamę w Kachowce.
Greta Thunberg jest również przedstawicielką Międzynarodowej Grupy Roboczej ds. Środowiskowych Konsekwencji Wojny. Oprócz niej na spotkanie z prezydentem Zełenskim przybyli też inni przedstawiciele tej grupy: była wicepremier Szwecji Margot Wallström, wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Heidi Gautala i była prezydent Irlandii Mary Robinson.
Thunberg nazwała katastrofę w obwodzie chersońskim ekobójstwem i wezwała do pociągnięcia rosyjskich władz do odpowiedzialności. Podkreśliła, że zaangażuje przedstawicieli pozarządowych organizacji ekologicznych w dialog na temat głównych zadań Międzynarodowej Grupy Roboczej i zwróci uwagę na środowiskowe konsekwencje wojny.
– To był ważny moment, który pokazał, że na świecie jest wielu ludzi, którzy wspólnie walczą o przyszłość naszej planety. I że ta walka podczas wojny o Ukrainę i walka o środowisko idą w parze. Politycy, którzy chcą zarabiać coraz więcej pieniędzy, uważają, że ich własne korzyści są ważniejsze niż życie ludzi. Ale wojna przeciwko Ukrainie ujawniła problemy, na których zachodni przywódcy nie chcieli się skupiać przez wiele dziesięcioleci – więc milczeli. A teraz coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak mocno Rosja zacisnęła swoją energetyczną pętlę na UE i na co tak naprawdę Rosjanie wydają swoje dochody z ropy i gazu. Na niszczenie planety – mówi Dominika Lasota.
Według polskiej ekoaktywistki inwazja Rosji na Ukrainę jest potężnym sygnałem alarmowym: trzeba pilnie porzucić paliwa kopalne. A jeśli Europa chce uniezależnić się od Rosji, musi korzystać z alternatywnych źródeł ropy i gazu. Lasota uważa, że jedynym rozwiązaniem w tej problemu jest przyspieszenie przejścia na odnawialne źródła energii, takie jak wiatr i słońce. Dopóki tak się nie stanie, coraz więcej Ukraińców będzie umierać w wyniku rosyjskich działań wojennych.
Wojna w Ukrainie odwraca również uwagę UE od zmian klimatycznych, ze względów bezpieczeństwa prowadząc do zwiększenia produkcji broni. A większość sprzętu wojskowego działa przecież na benzynę i olej napędowy.
Oznacza to, że zależność od rosyjskich paliw kopalnych jest błędnym kołem, w którym nie ma miejsca na pokój na naszej planecie
Lasota uważa, że istnieje wiele organizacji, które już pracują nad przyjaznym dla środowiska podejściem do powojennej odbudowy Ukrainy na różnych platformach międzynarodowych. Aktywiści ekologiczni apelują do władz wielu krajów o zapewnienie międzynarodowego wsparcia finansowego na rzecz ekologicznej odbudowy Ukrainy. Wsparcie to powinno mieć formę dotacji.
Zdaniem aktywistki niektóre międzynarodowe firmy, wykorzystując osłabienie Ukrainy, mogą udawać, że pomagają w tym procesie. Jednak w rzeczywistości kierują się tylko egoistycznymi motywami, chcąc zarobić na odbudowie Ukrainy jak najwięcej pieniędzy. Dlatego musimy upewnić się, że ta odbudowa będzie dla Ukraińców sprawiedliwa.
– Nie każdy chce pomóc Ukrainie, bo ma dobre serce. Zdaję sobie sprawę, że wojna jest długa i że jest to bardzo męczący proces. Ale będziemy dalej budować solidarność środowiskową z Ukraińcami i razem walczyć – obiecuje Dominika.
O tym, dlaczego zmiany klimatu i wojna rosyjsko-ukraińska mają wspólny mianownik, i jak przeciwdziałać inwazji Rosji na Ukrainę. Sestry prezentują sylwetkę Dominiki Lasoty, znanej polskiej aktywistki ekologicznej
Kolekcja fotografii Małgorzaty Smieszek, która zostanie zaprezentowana w Olsztynie i Warszawie, to seria opowieści o oporze, poświęceniu i głębokiej miłości do swojego kraju mieszkańców zachodniej Ukrainy, którzy płacą życiem za wolność. Spokojne życie huculskich wiosek zostało nagle zniszczone przez brutalną rzeczywistość wojny. Bo wojna jest nie tylko tam, gdzie toczą się walki.
Główne zdjęcie wystawy przedstawia Hannę, która w Wielkanoc odebrała w końcu telefon od syna z frontu. Jurij ma 25 lat. Broni Ukrainy w sektorze donieckim. Hanna mieszka setki kilometrów od strefy działań wojennych, w wiosce niedaleko granicy z Rumunią. Ale okupanci i tak zamienili jej codzienne życie w udrękę.
– Rok temu po raz pierwszy przywiozłam pomoc humanitarną do tej wioski. Zostałam zaproszona na uroczysty obiad – mówi Małgorzata Smieszek. – W tym czasie z Bachmutu zadzwonił żołnierz Jurij, by złożyć życzenia matce i siostrze z okazji Wielkanocy. Przez długi czas nie mógł dzwonić z powodu ciężkiego ostrzału. Opowiadał o zabitych i rannych cywilach, o swoich towarzyszach broni, o zniszczonych domach i samochodach, które płonęły w chwili, gdy rozmawialiśmy.
Tak jak jego matka i siostra, byłam bardzo zdenerwowana, słuchając tej strasznej historii. Ale nagle przypomniałam sobie, że jestem fotografką, i szybko zrobiłam kilka zdjęć. Chciałam udokumentować ten moment, by jak najwięcej osób mogło poczuć ten nieznośny ból matki czekającej na powrót syna z wojny.
Zdjęcia pokazują, jak zmieniło się życie ludzi w huculskich wsiach w czasie wojny. Zamiast malować pisanki, piec wielkanocne ciasta czy haftować, ludzie pomagają w organizacji kolejnego pogrzebu w przeddzień Wielkanocy i oddają hołd poległemu żołnierzowi.
Ojciec Katii i Ani zginął rok temu na froncie. Dziewczynki wciąż nie mogą pogodzić się ze stratą, przelewając całą swoją złość na matkę. Nie rozumieją, dlaczego ICH tata zginął. Obwiniają zarówno siebie, jak matkę. Pani Małgorzata utrzymuje z nimi kontakt i chce je zaprosić do Polski na wakacje.
Na wystawę przyjechał polski wolontariusz Wojciech Brzozko z żoną i córką. Powiedział, że jedno ze zdjęć przedstawia jego przyjaciółkę Tetianę Palijczuk ze wsi Bystriec w obwodzie iwanofrankiwskim.
Tetiana zapewnia wsparcie psychologiczne dzieciom przesiedlonym ze strefy działań wojennych i zbiera pomoc dla wojska – mówi Wojciech Brzozko. – Jej bracia są teraz na wojnie. Przyszedłem na to wydarzenie w koszuli, którą wyhaftowała dla mnie mama Tetiany. Razem z Piotrem Palińskim, wolontariuszem z Olsztyna, zawieźliśmy do Ukrainy pomoc humanitarną dla sierocińca, szpitali i szkół. Nadal pomagamy, w miarę naszych możliwości. Jedną z ostatnich próśb Tetiany jest dron dla brygady, w której służą jej bracia. Zorganizowaliśmy zbiórkę wśród naszych przyjaciół. Kupiliśmy go i wysłaliśmy „Nową pocztą”.
Według Stepana Migusa, szefa olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce, takie dokumentalne projekty fotograficzne pokazują Polakom, jak wielkie jest zagrożenie, że Ukraina jako państwo może zniknąć – a wtedy negatywne konsekwencje rosyjskiej agresji odczują kraje sąsiednie.
– Sytuacja z ograniczoną liczbą broni na froncie pokazała, że ukraińskie wojska powstrzymują ofensywę wroga tylko heroizmem – zauważa Migus. – Opóźnienie w pomocy USA i słowa prezydenta Czech, że naiwnością byłoby twierdzić, że Ukraina będzie w stanie zwrócić okupowane terytoria, mogą wskazywać, że Ukraina będzie naciskana, aby oddać te ziemie. A to byłby ogromny błąd, fatalny błąd całej Europy.
Fotografie Małgorzaty Smieszek pokazują, jak wojna zmieniła życie w zachodniej Ukrainie. Zamiast malowania pisanek – szpaler z ludzi oddających w przeddzień Wielkanocy hołd poległemu żołnierzowi. Wystawę można oglądać w Galerii Dobro w Olsztynie i na stacji metra Wilanowska w Warszawie do 16 czerwca
Poczucie osamotnienia jest jednym z głównych powodów, dla których uchodźczynie odczuwają potrzebę uczestnictwa w projektach kulturalnych w Polsce.
Nawet te kobiety, które mieszkają z krewnymi w schroniskach i akademikach, pracują lub studiują, jako główne wyzwanie psychologiczne najczęściej wymieniają utratę więzi społecznych. Wojna zniszczyła nie tylko materialny świat uchodźców.
Aby pomóc Ukrainkom przystosować się do nowych warunków życia, od ponad dwóch lat w województwie warmińsko-mazurskim realizowane są różne kulturalne i edukacyjne inicjatywy społeczne.
We wrześniu 2022 roku zaczęłam pracować jako tłumaczka, nauczycielka i organizatorka wydarzeń kulturalnych i artystycznych w kilku projektach wspierających uchodźczynie. W ich ramach osoby potrzebujące wsparcia mogą bezpłatnie iść do teatru, kina, filharmonii, planetarium, muzeów i bibliotek.
W ciągu dwóch lat nagrałam już ponad 50 wywiadów z uczestniczkami projektu – uchodźczyniam i uchodźcami, którzy uciekli ze strefy wojennej lub terytoriów okupowanych. Niektóre z tych historii zostały już opublikowane w dwóch tomach książki „Wojna w Ukrainie” (pod redakcją polskiego historyka Stanisława Stempnia).
Gdy pytam: „Co was teraz najbardziej jednoczy i sprawia, że odzyskujecie równowagę?” ludzie najczęściej odpowiadają: „Kultura”
Odnaleźć siebie w obcym kraju
W projektach kulturalnych Ukrainki poszukują czegoś, co pomogłoby im zbudować niewidzialne mosty między ludźmi przybyłymi do Olsztyna z różnych regionów Ukrainy z bagażem traumatycznych doświadczeń. Ludzie chcą znowu żyć w społeczności, w której nie ma linii demarkacyjnej między przyjaciółmi i wrogami, domem i bezdomnością.
Uderzające jest również to, że kobiety przychodziły na niektóre warsztaty nie z powodu nostalgii za utraconymi możliwościami, ale dlatego, że w końcu takie możliwości miały. Na przykład na warsztatach haftu i tańca ludowego uchodźczynie, które uciekły do Polski z małych ukraińskich miasteczek i wsi, mówiły, że w domu ani one, ani ich dzieci nie miały okazji chodzić do klubów i nauczyć się haftować ludowe wzory, malować pisanki, tańczyć tradycyjne ukraińskie tańce czy grać na instrumentach muzycznych.
„Mieszkaliśmy we wsi niedaleko granicy z Rosją – mówi Nadiia Bondarenko, uchodźczyni z obwodu donieckiego. – W ciągu 30 lat państwo nie zorganizowało żadnego proukraińskiego projektu. Moja babcia, która podkreślała, że jest Ukrainką, miała dom ozdobiony haftowanymi ręcznikami. Z drugiej strony moja matka była pod wpływem sowieckiej propagandy już od czasów szkolnych, mówiła po rosyjsku i nie uważała się za Ukrainkę. A ja nie wiedziałam, kim jestem.
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że swój pierwszy ręcznik wyhaftuję w Polsce i że zostanie on kupiony za 200 dolarów na kiermaszu charytatywnym na potrzeby wojska, nie uwierzyłabym
Zaczęłam uczyć się haftować tutaj, by zrekompensować sobie potrzeby duchowe, które zostały zdewaluowane przez rusyfikację w Ukrainie na długo przed wojną”.
Chabry jako nowy kod kulturowy
Podczas jednego z warsztatów haftu powiedziałam uczestnikom, że w regionie mikołajowskim, skąd musiałam wyjechać z dziećmi z powodu wojny, rośnie unikalna, nigdzie nie spotykana odmiana chabrów. Te kwiaty są zagrożone wyginięciem z powodu regularnego ostrzału obszarów chronionych przez wroga.
Pojawił się pomysł wyhaftowania białoperłowego chabra na obrusie, który miał trafić na wystawę. Chodziło o zwrócenie uwagi opinii publicznej na fakt, że Rosjanie bezlitośnie niszczą nie tylko Ukrainę, ale i całą planetę. Zdjęcia roślin na wzór zostały przesłane przez Viktora Skorobogatowa, botanika z organizacji pozarządowej Ukraińska Grupa Ochrony Przyrody.
Obrus został zaprezentowany przez tkaczkę Tetianę Wedmediuk na wystawie w Katedralnym Soborze Greckokatolickim Pokrowu Matki Bożej w Olsztynie. Wiele osób, które widziały te rośliny na obrusie, przyznało, że nie miały pojęcia, jak cenne są te kwiaty. I że ich zniknięcie oznaczałoby utratę części ukraińskiej tożsamości.
Modlitwa o pokój od Silwestrowa
Uchodźcy dowiadują się, że Ukraińcy mają wsparcie społeczności międzynarodowej w sferze kultury podczas koncertów z muzykami z innych krajów.
Kiedy 8 grudnia 2023 r. zostali zaproszeni na koncert symfoniczny „Mapa demokracji”, zauważyłam, jak bardzo emocjonalnie zareagowali na widok ukraińskiej flagi, którą wywieszono w Filharmonii Olsztyn. Wszyscy płakaliśmy, gdy prowadzący powiedział, że ten koncert jest manifestacją solidarności światowych muzyków z Ukrainą podczas wojny (nie konfliktu zbrojnego). Manifestacją szacunku i wdzięczności dla wszystkich muzyków, którzy zginęli na tej wojnie – i dla tych, którzy bronią wolności na froncie.
Podczas koncertu orkiestra grała muzykę słynnego Ukraińca Walentyna Silwestrowa, jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów na świecie. W wieku 85 lat musiał ewakuować się z Kijowa z powodu wojny. Do Berlina zabrał ze sobą tylko jedną walizkę z rękopisami. W czasie wojny muzyka Silwestrowa stała się modlitwą.
Większość Ukrainek, które przyszły na ten koncert, mówiło, że dopiero tutaj dowiedziały się o twórczości słynnego Ukraińca. I że ta muzyka przyniosła im wielką ulgę od obsesyjnego poczucia samotności i myśli, że nikt się nami nie interesuje i nas nie potrzebuje.
W teatrze czułam, że sztuka jest o mnie
Jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu kulturalnym uchodźców były Ogólnopolskie Dni Teatru Ukraińskiego. Z inicjatywy Stepana Migusa, szefa olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce, uchodźcy zostali zaproszeni do obejrzenia spektakli w wykonaniu artystów z Rówieńskiego Akademickiego Teatru Muzyki i Dramatu. Spektakle i bajkę muzyczną obejrzało ponad 100 Ukraińców. Na scenie Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie zaprezentowano poezję Wasyla Symonenki, Liny Kostenko, Borysa Olijnyka, Wasyla Stusa i Ułasa Samczuka.
Okazało się, że większość ukraińskich widzów była w teatrze po raz pierwszy w życiu
I choć spektakle były dla nich bezpłatne, ludzie przyznawali, że są gotowi za nie zapłacić. W końcu obejrzenie sztuki w języku ukraińskim w innym kraju, setki kilometrów od domu, to przecież cud.
Julia Łytwynowa, uchodźczyni z Charkowa i matka żołnierza, powiedziała: „Im więcej zniszczeń mamy podczas wojny, tym więcej pieniędzy musimy wydawać na takie inicjatywy kulturalne. Ta wojna to walka o przyszłość, o proukraińskie przekonania dzieci, które będą ją tworzyć. Możliwość zachowania tożsamości narodowej dzieci za granicą jest czymś bezcennym”.
Spektakl „5 pieśni Polesia”, oparty na prawdziwych historiach ukraińskich rodzin, wywołał silny oddźwięk wśród uchodźców. Gdzie, na przykład, synowa popełnia samobójstwo z powodu chciwości i egoizmu swojej teściowej. Albo o ludzkiej obojętności, która rani i niszczy.
„Rozpoznałam siebie w tej sztuce – mówi uchodźczyni Nadiia Bondarenko. – Kiedy ją oglądałam, przypominałam sobie rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. To było dwa lata temu. Wielu uchodźców stało w kolejce po kartę miejską na transport publiczny. Byłam tam jedyną osobą z 8-miesięcznym dzieckiem. Trzymałam ją na rękach, bo nie zdążyliśmy jeszcze kupić wózka. Nagle zaczęło padać, a nie mieliśmy parasola. Dziecko płakało. Minęło pięć godzin. I kiedy w końcu podeszłam do okienka, w którym wydawano karty, jakiś mężczyzna odepchnął mnie, bo chciał dostać swoją kartę bez czekania w kolejce. Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam krzyczeć, że to nie w porządku. Ale nikogo wokół mnie to nie obchodziło. Rozpłakałam się na środku ulicy. Kilka dni później dowiedziałam się, że mój mąż został ranny na froncie i wykrwawił się na śmierć”.
Zajęcia z haftowania pomogły Nadii uświadomić sobie, że nie jest jedyną osobą z tym problemem, i pogodzić się z uprzedzeniami społeczności ukraińskiej wobec wdów i dzieci poległych żołnierzy. „Najczęściej znajomi pytają mnie nie o mój stan, ale o pieniądze, kótre dostałam od państwa”.
Jedynym miejscem, gdzie nigdy nie pytano mnie o pieniądze, są zajęcia z haftu dla uchodźczyń.
Przychodzą tu kobiety, które straciły swoich bliskich, nie mają dokąd wracać, straciły wszystko, a ich życie to ciągły kryzys duchowy i materialny
Tutaj pomagamy sobie nawzajem stać się bardziej odpornymi, zjednoczonymi i rozwijać się nawet w czasach kryzysu.
Mykoła, mój mąż, został zabity przez Rosjan podczas ostrzału artyleryjskiego w pobliżu Bachmutu. Jego ciało towarzysze broni odnaleźli dopiero po miesiącu – leżało pod jedynym drzewem lesie, które cudem nie spłonęło. Od tego czasu często miałam ten sam sen. Mykoła przychodził do mnie z rozpromienioną twarzą i mówił: ‘Patrz, tu zginąłem razem z moimi chłopakami’. Widziałam martwych żołnierzy krwawiących na spalonej ziemi – i z tej krwi szybko wyrosły piękne, kolorowe kwiaty. Kiedy wyhaftowałam te krwawe kwiaty, poczułam się lepiej. To mi pomogło zrozumieć, że muszę żyć, by przypominać innym ludziom o potrzebie uczczenia pamięci poległych żołnierzy”.
Zdjęcia autorki
W projektach kulturalnych Ukrainki poszukują czegoś, co pomogłoby im zbudować niewidzialne mosty między ludźmi przybyłymi do Polski z różnych regionów Ukrainy z bagażem traumatycznych doświadczeń.
Kyiv City Cruising Yacht Club zazwyczaj szyje i naprawia żagle. Ale wraz z wybuchem wojny na pełną skalę zaczęli szyć nosze dla rannych żołnierzy dla jednostek Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy.
Żeglarka Olga Bogdanova spędziła pierwszą zimę wojny na produkcji świec okopowych wraz ze swoimi asystentami. Podgrzewała prawie trzy tony parafiny na grillu w klubie jachtowym i wlewała ją do 90-gramowych puszek z konserwami (kilogram parafiny wystarcza na trzy puszki po kukurydzy). W ziemiance potrzebujesz co najmniej 4 takich świec dziennie.
Kiedy zrobiło się cieplej i popyt na świece chwilowo spadł, Olha zaczęła tkać również siatki maskujące. Wtedy znajomi wojskowi powiedzieli jej, że na froncie jest duże zapotrzebowanie na nosze dla rannych. Okazało się, że materiał używany do produkcji noszy musi być tak lekki i wytrzymały jak żagle. Marynarze zmienili więc swoje umiejętności i zaczęli robić nosze z żagli.
- Jedne nosze to jedno uratowane życie. Ranny żołnierz nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z niebezpiecznego miejsca. Nosze są zawsze potrzebne na froncie - mówi Olga Bogdanova.
Olha przeanalizowała gamę produktów i ulepszyła technologię produkcji noszy: okazało się, że są one prostsze niż te używane przez ratowników medycznych: - Im większe nosze, tym są cięższe. Uprościłam je, aby były wygodniejsze, lżejsze i mocniejsze jednocześnie. Nie ma metalowych wstawek. W miejscach, gdzie żagle są cieńsze, zrobiliśmy więcej łat. Te nosze można ciągnąć po ziemi - wyjaśnia Olga Bogdanova.
Początkowo wolontariuszce pomagali członkowie klubu jachtowego. Gdy przestali zabrała swoje maszyny do szycia i przeniosła się do budynku, w którym mieści się Fundusz Pomocy Społecznej.
W ciągu dwóch lat Olha wykonała ponad 500 noszy. Na wykonanie jednych potrzeba 5 godzin i 18 metrów żagla. Trzeba je pociąć, złożyć prostokąt ze skrawków i przyszyć elementy, na których można je przymocować. Z jednego dużego żagla można wykonać kilka noszy (od 2 do 7, w zależności od rozmiaru).
- Żagle to świetny materiał. Jest lekki i jednocześnie wytrzymały. Cały czas szyją ze mną dwie osoby. Kilka innych osób pomaga. Najważniejsze nie są równe szwy, ale wytrzymałość nici i jakość narożników. Ktoś szyje pasy wzmacniające. Niektórzy szyją tyle, ile mogą. Ale ja zawsze kończę. Wojna nauczyła mnie, że bardziej opłaca się pracować w zespole - mówi Olga.
Wojsko zawsze zgłasza zapotrzebowanie na nosze ręczne.
Fabrycznie wykonane są drogie i zazwyczaj mogą być użyte tylko raz, bo medycy nie mogą kontrolować stanu produktu podczas ewakuacji rannych
- Bardzo się martwiłam, że zabraknie nam żagli i nie będziemy mieli z czego ich uszyć. Materiał to największy wydatek.
W Kijowie są wolontariusze, bracia Voloshenyuk, którzy zaczęli robić nosze przed nami. Nie robią ich tyle co my, ale są lepsze i cięższe. Żeglarze z ukraińskich klubów jachtowych już podzielili się z nimi swoimi żaglami. Kilka naszych klubów jachtowych zostało poważnie dotkniętych przez wojnę. Na przykład w Chersoniu i Zaporożu.
Przyjaciel Olhy, nauczyciel Roman Martin, który również pociął żagle na nosze, poprosił o pomoc polskiego wolontariusza, nauczyciela i miejskiego radnego Bielska-Białej Szczepana Wojtasika. Przywiózł on z Polski pomoc humanitarną do szkół i fundacji opiekującej się rannymi żołnierzami.
- Na początku pan Szczepan przywiózł nam 650 metrów żagli. Potem przywiózł jeszcze raz tyle samo. Następnym razem ponad kilometr - cieszy się Olga Bogdanova.
Ukraińska żeglarka Anna Kalinina, medalistka olimpijska, która zdobyła srebrny medal w żeglarstwie na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku, również przekazała żagle z dużego jachtu z Polski. Kolejne 500 kg żagli przywieźli wolontariusze z Litwy.
Gennadiy Starikov, komandor Kyiv Cruising Yacht Club i pierwszy ukraiński kapitan, który przywiózł żaglówkę do Stacji Badawczej Vernadsky, pomaga w montażu żagli.
- Nasz dowódca, Gennadiy Starikov, był na Antarktydzie, gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Kiedy napisał o naszym warsztacie na Facebooku, ludzie z całego świata zaczęli wysyłać nam żagle. Nikt nie prosił o dokumenty ani o potwierdzenie, że nie sprzedamy tych żagli na boku - mówi wolontariusz.
Jest zapotrzebowanie na 150 blejtramów. Można je zrobić w trzy miesiące. Materiału wystarczy do wiosny. Ale co będzie dalej, wciąż nie wiadomo. Oto kontakty wolontariuszy do tych, którzy mogą i chcą pomóc Ukraińcom:
Adresy zbiórek żagli w Polsce:
Olsztyn, ul. Towarowa 14, +48 606 349 048.
Gdynia, ul. Chylońska 27.
Warszawa ul. Bokserska 9.
Jedne nosze to jedno uratowane życie. Ranny żołnierz nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z niebezpiecznego miejsca. Żeglarka Olga Bogdanova tworzy unikalne nosze z żagli.
Książka "Wojna na Ukrainie a polsko-ukraińskie partnerstwo strategiczne" to zbiór artykułów polskich i ukraińskich naukowców pod redakcją prof. Stanisława Stępnia, dyrektora i założyciela Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu, laureata im. Jerzego Giedroycia za 2023 rok przyznawaną przed redakcję „Rzeczpospolitej”. Książka została wydana w dwóch językach - polskim i ukraińskim - i jest poświęcona pamięci Ukraińców, którzy oddali życie w latach 2022-2023 walcząc o wolną Ukrainę i Europę.
Jego zainteresowania badawcze to m.in. stosunki polsko-ukraińskie w XIX i XX w., mniejszości narodowe w Polsce i na świecie, dzieje Kościoła greckokatolickiego, dzieje kultury na Kresach Wschodnich.
Biegle włada językiem ukraińskim i wielokrotnie wykładał na ukraińskich uczelniach. Historyk podkreśla, że najlepszym sposobem na przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie jest podnoszenie świadomości ludzi, ale dziś jest bardzo niewiele książek o historii Ukrainy w języku polskim i prawie żadna o historii Polski w języku ukraińskim.
- Społeczeństwo polskie, pomimo starych i nowych pretensji do Ukraińców, a raczej do rządzących Ukrainą, musi zrozumieć, że Ukraińcy walczą nie tylko za siebie, ale i za nas. O przyszłe bezpieczeństwo państwa polskiego i Europy. Klęska Ukrainy byłaby naszą klęską. Wojska rosyjskie stacjonowałyby na naszej granicy, niedaleko Warszawy. Wpływy Rosji stałyby się silniejsze. Bo to kraj o ogromnym potencjale ludnościowym i surowcowym oraz potężnych służbach wywiadowczych" - pisze w przedmowie Stanisław Stępień.
Historyk jest przekonany, że w obecnej sytuacji mówienie o braku "wdzięczności" ze strony Ukrainy za polską pomoc jest trywialne. Mówimy przecież o strategicznych celach państwa i narodu polskiego.
- W ubiegłym roku mogliśmy zrobić więcej w obszarze pojednania. Mogliśmy też skuteczniej zająć się kwestiami gospodarczymi.
Słowa wdzięczności od przywódców państw są miłe. Ale nie są konieczne dla strategicznych interesów państwa. Wdzięczność narodu znaczy znacznie więcej
Prezydenci i rządy przychodzą i odchodzą. Postawa narodu jest o wiele ważniejsza. Wierzę, że ukraińscy uchodźcy, którzy otrzymali pomoc od państwa polskiego i Polaków, pamiętają i doceniają to. Ukraińskie dzieci, które dorastają wśród polskich rówieśników, będą kształtować swoją mentalność i pozytywny wizerunek polskiego sąsiada – twierdzi prof. Stępień.
- Jest wiele postaci historycznych XX wieku, które potrafiły zjednoczyć Ukraińców i Polaków zamiast ich skłócać. Dla mnie najbardziej jednoczącą postacią jest Szymon Petlura. Jego wspólny marsz na Kijów z Józefem Piłsudskim, Bitwa Warszawska. Wspólne zwycięstwo nad bolszewikami. Kolejną ważną postacią jest papież Jan Paweł II, który w 2001 roku wezwał nas we Lwowie do wzajemnego przebaczenia i pojednania. Postać metropolity Andrzeja Szeptyckiego, który pochodzi z polskiej rodziny, a wzywał OUN do powstrzymania się od przemocy wobec polskiej ludności cywilnej, ratował Żydów. Ukraińcy powinni odkryć Juliusza Słowackiego, który napisał poemat o Ukrainie "Do mojej matki". Niestety, wiele postaci jest wciąż nieznanych Ukraińcom i Polakom - wyjaśnia historyk.
Zdaniem Stanisława Stępnia, nawet w czasie wojny państwa muszą dbać przede wszystkim o swoje interesy gospodarcze. Bo są to interesy długofalowe, które decydują o potencjale gospodarczym kraju. A przecież ci, których stać na pomoc, powinni to robić.
- Pierwsze dni wojny pokazały, że współpraca z sąsiadem jest dużo ważniejsza niż najlepsza przyjaźń z dalekim krajem.
Co by się stało, gdyby Polska nie otworzyła swoich granic 24 lutego 2022 roku? Prawdopodobnie wiele ukraińskich matek z dziećmi musiałoby uciekać do Rosji. A Rosja tylko na to czekała
Jak kształtowałoby się tam młode ukraińskie pokolenie pod względem tożsamości narodowej i cywilizacyjnej? I czy czekając na wdzięczność nie tracimy czegoś znacznie ważniejszego? Warto przypomnieć słowa wybitnego polskiego wieszcza ludowego Juliusza Słowackiego: "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy" - pisze prof. Stępień.
W nowym wydaniu znalazły się artykuły dotyczące aktualnej sytuacji polityczno-militarnej na Ukrainie, rosyjskiej propagandy oraz polskiej pomocy ze strony rządu i społeczeństwa. Są też teksty ukraińskich uczestników walk na froncie oraz osób, które znalazły się w Polsce uciekając przed wojną. Znaczną część publikacji stanowi kontynuacja kalendarium wojskowego, dokumentującego wydarzenia na froncie oraz międzynarodową, w szczególności polską, pomoc dla ukraińskiej armii i uchodźców. Odnotowywane są także wszystkie wizyty polskich władz na Ukrainie. Oraz rządu ukraińskiego z Wołodymyrem Zełenskim na czele do Polski.
Są też artykuły o problemach ukraińskich uchodźców w Polsce.
- Problem pomocy humanitarnej dla uchodźców w Polsce pozostaje otwarty. Wojna na wyniszczenie prowadzona przez Rosję wymaga wielkiej konsolidacji wszystkich zasobów, w tym zasobów ludzkich. Dzięki międzynarodowej pomocy Ukraina stawia czoła agresorowi, chroniąc cywilizowany świat przed rozprzestrzenianiem się ekstremizmu i terroryzmu. Tylko razem z całym światem będziemy w stanie pokonać zło i niesprawiedliwość, które bezczelnie wkraczają w najważniejsze ludzkie wartości, kwestionują prawo do życia, własny wybór drogi narodowej i własne przeznaczenie - pisze historyczka, dr Olga Morozova, uchodźczyni z Mykołajewa.
Nowa książka zawiera również artykuł zatytułowany "Uchodźcy na Warmii i Mazurach: moja wojna - moja prawda". Zbiera on historie uchodźców opublikowane na portalu Sestry w 2023 roku.
Świadectwa uchodźców wojennych, którzy przeżyli ostrzał, ewakuację i relokację do innego kraju, to nie tylko statystyki czy tekst. To także emocje i możliwość opowiedzenia Polakom z pierwszej ręki o tym, co naprawdę dzieje się podczas wojny na Ukrainie. Te historie to nie tylko niesprawiedliwość, strata, ból, strach i rozpacz, ale także siłę ludzi, którzy w jednym momencie stracili wszystko, i musieli szybko nauczyć się przezwyciężać kryzysy, i rozwijać się.
- Wojna na pełną skalę na Ukrainie trwa od dwóch lat i nie widać jej końca. Dzieje się tak dlatego, że prezydent Rosji Władimir Putin chce nie tylko pokonać Ukrainę, ale także zniszczyć ten kraj. Ma to być swego rodzaju kara dla Ukraińców za to, że ośmielili się mu sprzeciwić. Być może ma to być również ostrzeżenie dla innych narodów. Zwłaszcza państw bałtyckich. Że imperium ma prawo karać i że nie można mu się przeciwstawiać.
Twierdzenie Putina, że "największą katastrofą geopolityczną XX wieku był upadek Związku Radzieckiego" nie pozostawia wątpliwości co do obecnych celów polityki Kremla. I dotyczy to nie tylko krajów powstałych na gruzach ZSRR, ale wskazuje na chęć przywrócenia sowieckiej strefy wpływów, do której zalicza się również Polska - uważa prof. Stępień.
Historie ukraińskich uchodźców opublikowane na portalu Sestry.eu znalazły się w nowej książce przygotowanej przez polskiego historyka prof. Stanisława Stępnia.
Właścicielka salonu fryzjerskiego w Olsztynie, którego pracownicy strzygą dzieci uchodźców za darmo, jest z pochodzenia Ukrainką.
Pani Dana opowiada, że w 1947 roku, podczas Akcji Wisła, jej dziadkowie zostali przymusowo wysiedleni z Ukrainy do miejscowości, które obecnie znajdują się w województwie warmińsko-mazurskim.
"Mój tata urodził się w Ukrainie. Niestety zmarł miesiąc temu. Moja mama urodziła się tutaj w 1948 roku. Moi rodzice nauczyli mnie ukraińskich tradycji. Mówię po ukraińsku. Dla nas, potomków tych ludzi, którzy zostali przymusowo deportowani ze swojej ojczyzny w czasach sowieckich, z całym majątkiem, ta niesprawiedliwa wojna rosyjsko-ukraińska jest również straszną tragedią. Boli mnie nawet sama myśl o tym, co czuje na przykład nastolatek, którego ojciec zginął na wojnie. A kiedy te dzieci, którym okupanci ukradli dzieciństwo, przychodzą do nas, jak możemy pobierać od nich opłaty za strzyżenie?" - wyjaśnia Dana.
Zdaniem Andrzeja Kędzierskiego, szefa olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, takie akty bezinteresownej pomocy Polaków dla dzieci uchodźców są dziś bardzo cenne. W końcu zarówno pracownicy organizacji charytatywnych, jak i zwykli obywatele coraz częściej mówią, że czują się wyczerpani wojną i dlatego nie mogą pomagać w takim stopniu jak kiedyś.
"Ta życzliwość Dany pomaga ukraińskim dzieciom łatwiej przeżyć traumatyczne doświadczenie wojny. Troska i życzliwość nieznajomego to dla dzieci nie tylko prezent o wartości 50 zł. Daje im poczucie przynależności i przekonanie, że na świecie nie brakuje dobrych ludzi. Że to nie tylko ich wojna, że nie są obojętni na innych. Prawie 80 lat temu podobne dzieci zostały przesiedlone do Olsztyna z Ukrainy. I jeśli one potrafiły pokonać wszystkie trudności i stać się szczęśliwymi, odnoszącymi sukcesy ludźmi, to dzisiejszym dzieciom też się uda" - mówi psycholog.
Troska i życzliwość nieznajomego to dla dzieci nie tylko prezent o wartości 50 zł. Daje im poczucie przynależności i przekonanie, że na świecie nie brakuje dobrych ludzi - komentuje psycholog
W Olsztynie zaprezentowano wyniki badania "Uchodźcy wojenni z Ukrainy. Problemy, potrzeby, ocena wsparcia instytucjonalnego". Ponad 200 osób w wieku od 18 do 65 lat, które obecnie mieszkają w województwie warmińsko-mazurskim, zapytano o plany powrotu na Ukrainę. Prawie jedna trzecia z nich odpowiedziała, że chce wrócić do domu.
Co motywuje Ukraińców do podjęcia takiej decyzji?
"Bałam się, że zostanę eksmitowana ze schroniska z moimi małymi dziećmi i nie będę mogła znaleźć nowego domu".
Diana Bojko, 26 lat, Kupiańsk (obwód charkowski)
Kiedy Charków znalazł się pod ostrzałem, zabrałam moją 4-letnią córkę Alinę i wsiadłam do pociągu ewakuacyjnego.
Na początku marca 2022 roku przyjechaliśmy do Lwowa. Dworzec był bardzo zatłoczony: cudem udało mi się kupić bilety autobusowe do Warszawy, a stamtąd do Olsztyna. Tam zostaliśmy zakwaterowani w największym tymczasowym schronisku dla Ukraińców. Wtedy mieszkało tam 700 osób. Teraz zostało 160 osób i jest to jedyne schronisko dla uchodźców w Olsztynie.
Pracowałam: opiekowałam się kwiatami, sprzątałam. Chodziłam na kursy języka polskiego. Przed wojną rozwiodłam się z mężem. W Olsztynie poznałam Polaka i zakochałam się w nim. Gdy zaszłam w ciążę, uznał, że nie chce uchodźczyni ani dziecka. Przestał się ze mną kontaktować.
Urodziłam córkę. Schronisko przy ulicy Żołnierskiej 14B stało się jej pierwszym domem.
Obiecano nam, że będziemy mogli zostać tam dłużej, ale na początku września ludzie zostali wyeksmitowani: nie było funduszy, a nie każdy mógł zapłacić za swoje zakwaterowanie.
Bardzo się bałam. W sąsiednim hostelu ludzie zostali powiadomieni o konieczności opuszczenia swoich pokoi na dziesięć dni przed eksmisją. W każdej chwili mogliśmy zostać bez dachu nad głową.
W Olsztynie mieszkańcy niechętnie wynajmują mieszkania uchodźco z małymi dziećmi. By nie skończyć na ulicy, podjęłam trudną decyzję o powrocie do Ukrainy, do rodziców.
Mieszkamy w Kupiańsku w obwodzie charkowskim, 40 kilometrów od granicy z Rosją. Miasto zostało wyzwolone spod okupacji we wrześniu 2022 roku. Podróż z Polski zajęła nam ponad dwa dni. Zobaczyłam moje zniszczone rodzinne miasto i to, jak powoli wraca do życia. Na budynku rady miejskiej powiewała flaga Ukrainy.
Kilka dni po naszym powrocie rosyjski pocisk rakietowy uderzył w kawiarnię w sąsiedniej wiosce Hroza, gdzie odbywała się uroczysta kolacja. Zginęło ponad 50 osób. Wśród nich było sześcioletnie dziecko. Następnego dnia Rosjanie ostrzelali centrum Charkowa i znowu zginęło dziecko.
Wróciłam do domu z powodów patriotycznych
Tetiana Wedmediuk, lat 44, miasto Kowel (obwód wołyński)
Wyjechaliśmy z Kowla zaraz po wybuchu wojny. 26 lutego 2022 roku ja, mój 10-letni syn Demian i 22-letnia córka Mariana byliśmy już w Olsztynie.
Syn poszedł do polskiej szkoły, córka i ja od razu zaczęłyśmy pracować. Mariana dostała pracę jako specjalista w dziale współpracy z międzynarodowymi firmami w banku. Otworzyła też w mieście szkołę języka angielskiego.
Prowadziłam warsztaty haftu dla Ukraińców i Polaków. Haftuję techniką rodziny Kosaczów [rodzina, w której urodziła się światowej sławy ukraińska poetka Łesia Ukrainka - red.], więc w Olsztynie uczyłam kobiety odtwarzać prace Izydory Kosacz (najmłodszej siostry Łesi Ukrainki) według jej wzorów.
Rok przed inwazją rosyjską zaprezentowałam w Kowlu własną kolekcję haftowanych prac pod nazwą "Ukraiński ornament od rodziny Kosaczów". Zorganizowałam to z okazji 150. rocznicy urodzin Łesi Ukrainki. Prace z tej wystawy przekazałam do sześciu ukraińskich muzeów, a także do społecznego muzeum w Osborne w Kanadzie.
В Ольштині ми з донькою також брали активну участь у громадській діяльності. Зокрема, допомагали створити Спілку жінок України «Два крила» [фундація займається допомогою в адаптації та інтеграції польсько-українських сімей з України в Ольштині. — Ред.]. Організовували благодійні концерти та виставки, збирали гроші для ЗСУ.
Bardzo lubimy Olsztyn, czujemy się tu bezpiecznie. Poza tym za wynajęcie mieszkania, które zajmujemy, płacimy mniej niż wynosi stawka rynkowa. W ten sposób jego właściciele okazują swoją solidarność z Ukrainą.
Jednak moje dzieci i ja zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Tam będziemy mogli wdrożyć nowe projekty patriotyczne i zrobić więcej pożytecznych rzeczy dla rozwoju i odbudowy naszego kraju.
"Jestem zmuszona wrócić na Ukrainę, bo czuję, że Polacy są uprzedzeni wobec uchodźców"
Anastasia, 37 lat, Mikołajów
Kiedy wybuchła wojna, moje dwie małe córki (Ewa ma 7 lat, a Kira rok) i ja spędziłyśmy tydzień w piwnicy, chroniąc się przed ostrzałem.
Nasz przyjaciel, który mieszkał w Polsce, zaoferował pomoc. Podróż do Olsztyna zajęła nam 4 dni, dotarliśmy na miejsce 8 marca 2022 roku.
Początkowo mieszkaliśmy z przyjaciółmi, potem wynajęliśmy dom u krewnych, którzy również opuścili Mikołajów z powodu wojny.
Nie mogłam znaleźć miejsca w publicznym przedszkolu dla mojej młodszej córki, a na prywatne nie było mnie stać. Zostawiłam więc dziecko w domu i zdecydowałam się na pracę zdalną. Bardzo trudno jest wykonywać zadania zawodowe, jednocześnie opiekując się małymi dziećmi.
Często spotykam się z przejawami nieuprzejmości wobec nas, przymusowych migrantów z Ukrainy: na placu zabaw, w autobusie, w kolejce do kasy w supermarkecie. To nieprzyjemne.
Być może jednym z powodów uprzedzeń wobec Ukraińców jest to, że niektórzy uchodźcy nadużywają pomocy i żyją zgodnie z zasadą "dawaj i bierz". Jednak to właśnie z powodu takich nadużyć rodziny, które naprawdę bardzo potrzebują pomocy, nie otrzymują jej. Znam wiele takich smutnych historii.
Powrót do mojego rodzinnego miasta nadal nie jest bezpieczny, ponieważ rosyjskie wojska często ostrzeliwują mój region. Nie chcę ryzykować życia moich dzieci. Od kwietnia 2022 r. Mikołajów nie ma regularnych dostaw wody pitnej, ponieważ Rosjanie zniszczyli system zaopatrzenia w wodę. Zresztą nie mogę przyzwyczaić się do dźwięku syren. Nawet w Olsztynie, kiedy rozmawiam z przyjaciółmi i słyszę w telefonie dźwięk alarmu przeciwlotniczego, drętwieją mi ręce i trudno mi oddychać...
Dlatego zdecydowaliśmy się przeprowadzić do obwodu odeskiego [obwód odeski graniczy z obwodem mikołajowskim - red.]. Będziemy mieszkać u mojej ciotki.
"Pieniądze, które tu zarabiam, wystarczają tylko na jedzenie"
Anna, 40 lat, Kijów
Przyjechałam do Olsztyna z Kijowa z dwójką dzieci w marcu 2022 roku z Kijowa. Moja córka Ołeksandra ma 14 lat, a syn Artem 8. Od tego czasu nie byliśmy w Ukrainie.
W Kijowie pracowałam jako pielęgniarka, w w Olsztynie sprzątałam, sprzedawałam w sklepie i pakowałam paczki na poczcie. Musiałam płacić za mieszkanie. Moje dzieci nie chodziły do polskiej szkoły, uczyły się zdalnie w szkole ukraińskiej.
Syn powtarza, że chce wrócić do domu: "Wiem, że będziemy tam ostrzeliwani. W zimie nie będzie elektryczności, będzie nam zimno. Ale możemy rozbić namiot w mieszkaniu i spać tam w śpiworach, żeby się ogrzać. W domu zawsze jest lepiej". Córka go wspiera. Mówi, że Kijów jest teraz bezpieczniejszy niż na początku wojny, ponieważ zainstalowano systemy obrony przeciwlotniczej.
Pieniądze, które tu zarabiam, wystarczają tylko na jedzenie. Poza wypłatami na dzieci 500+ nie otrzymujemy żadnego dodatkowego wsparcia. W mieście zamknięto również ośrodki pomocy Czerwonego Krzyża i Kościoła greckokatolickiego. Nie udało mi się zarejestrować w żadnym z regionalnych programów pomocy uchodźcom. Jedyną organizacją, która od czasu do czasu pomaga, jest Caritas.
Długo się wahałam, ale w końcu zdecydowaliśmy się wrócić do domu.
Pomoc jest mniejsza, ale to nie koniec
Joanna Mackiewicz, koordynatorka Centrum Pomocy Uchodźcom i Migrantom Caritas, mówi nam, że w październiku 2023 r. uruchomiono nowy projekt, który ma pomóc Ukraińcom w tłumaczeniu niezbędnych dokumentów, zapewnieniu konsultacji notarialnych, prawniczych i psychologicznych. Program będzie również oferował doradztwo w zakresie zatrudnienia, kursy języka polskiego oraz udział w wydarzeniach kulturalnych i sportowych.
Z kolei Bartłomiej Głuszak, szef Federacji Organizacji Socjalnych Województwa Warmińsko-Mazurskiego FOSa, powiedział, że z funduszy europejskich nadal będą płynąć środki na wsparcie ukraińskich uchodźców wewnętrznych.
- Nie ma dla nas znaczenia, czy pieniądze otrzyma Federacja FOSa, czy inne organizacje. Najważniejsze jest to, że uchodźcy nadal otrzymują pomoc. Bo ci ludzie są w trudnej sytuacji życiowej. Wielu z nich nie ma dokąd wrócić. Nadal będziemy szukać środków z różnych źródeł na finansowanie projektów wspierających Ukraińców - zapewnia Bartłomiej Głuszak.
Sąsiednia Polska stała się schronieniem dla milionów wewnętrznych przesiedleńców z Ukrainy, którzy uciekli w obawie o swoje życie przed rosyjską agresją. Wielu Polaków otworzyło swoje domy i serca dla Ukraińców. Jednak przysłowie: "Dobrze być gościem, ale lepiej w domu" pozostaje aktualne nawet w czasach wojny. Kobiety, które wracają do domu pomimo trwających w Ukrainie działań wojennych , opowiedziały nam, dlaczego dokonały takiego wyb
Niedawno na naszych łamach ukazał się artykuł "Będziemy dozgonnie wdzięczni za życzliwość. Ale będziemy też pamiętać o tych, którzy w zimową noc eksmitowali nas i nasze dzieci na odludzie" o eksmisji półtorej setki ukraińskich uchodźców, którzy schronili się w Olsztynie po wybuchu wojny. Jedyne schronisko dla uchodźców w Olsztynie, Bratniak, zostało zamknięte 20 listopada.
Po opublikowaniu artykułu na adres Sestry.eu napisała Anna Zawadzka z Biskupca. Chciała pomóc jednej z ukraińskich rodzin przedstawionych w artykule.
- Mamy z mężem Grzegorzem taką tradycję, że co roku przed świętami obdarowujemy nieznajomych, którzy potrzebują wsparcia - mówi pani Anna. - Kiedy przeczytaliśmy o uchodźcach z terenów objętych wojną, którzy zostali eksmitowani ze schroniska, od razu postanowiliśmy im pomóc. Rozumiem, że to mała rzecz, ale to są dary serca. My również doświadczyliśmy wielu trudnych sytuacji życiowych i zawsze w najtrudniejszych momentach otrzymywaliśmy pomoc z miejsc, z których się jej nie spodziewaliśmy.
Kolejna rodzina uchodźców, która została eksmitowana z Bratniaka, otrzymała "świąteczną paczkę żywnościową" od Agnieszki Kopruckiej z Olsztyna. Agnieszka pomaga uchodźcom w Olsztynie jako wolontariuszka od początku inwazji na pełną skalę. Drzwi sklepu z pamiątkami Galeria Warte Świeczki, w którym pracuje Agnieszka, są zawsze otwarte dla Ukraińców.
- Pani Agnieszka nieodpłatnie prowadzi warsztaty robótek ręcznych, sama zapewnia wszystkie niezbędne materiały. Gotowe produkty można zabrać ze sobą lub sprzedać tym, którzy przychodzą do sklepu. W mikołajki wszystkie Ukrainki, które przyszły na warsztaty, dostały olej konopny. Jest bardzo przydatny, ale nie każdy może sobie pozwolić na jego zakup - mówi Oksana Mariniuk, uchodźczyni wewnętrzna z Nowej Kachowki.
Polski historyk Stanisław Stępień wysłał "świąteczną paczkę żywnościową" z Przemyśla do jednej z rodzin eksmitowanych ze schroniska w Olsztynie.
- Dowiedziałem się, że Stanisław Stępień, dyrektor Instytutu Europy Południowo-Wschodniej w Przemyślu, wysłał świąteczne prezenty rodzinie uchodźców, o której mowa w artykule serwisu Sestry. Pan Stanisław jest szanowanym historykiem i naukowcem, aktywnym zwolennikiem współpracy polsko-ukraińskiej. Jest przekonany, że "bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski". A jego pomoc rodzinom uchodźców, które naprawdę jej potrzebują, pokazuje człowieczeństwo Polaków i solidarność z Ukraińcami - skomentował sprawę Stepan Migus, szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce.
Szanowany historyk i zwykli Polacy o dobrych sercach wsparli ukraińskich uchodźców wewnętrznych, eksmitowanych ze schroniska w Olsztynie
30 października opublikowałyśmy artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa o tym, że w Olsztynie 150 ukraińskim uchodźcom grozi bezdomność, bo urzędnicy chcą zamknąć dawny akademik Bratniak, w którym mieszkali.,
Po ukazaniu się artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus, który poinformował, że wysłał list protestacyjny do wojewody w sprawie eksmisji uchodźców ze schroniska. Kopie tego listu wysłano też do Urzędu Rady Ministrów RP, Ambasady Ukrainy w Warszawie i Konsulatu Ukrainy w Gdańsku.
Niestety, nie stało się to zgodnie z oczekiwaniami. Urzędnicy pozostali nieugięci i zbyli uchodźców z pomocą banalnych argumentów.
Migus otrzymał odpowiedź na swój list protestacyjny do wojewody 20 listopada, 6 godzin (!) przed zamknięciem schroniska. W imieniu wojewody Krzysztof Kuriata, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, powiedział, że osobom przebywającym w schronisku zaproponowano przeniesienie się do trzech schronisk w innych miejscowościach regionu. Jeśli jednak uchodźcy nie chcą się tam przenieść, nie są do tego zobowiązani. W liście stwierdzono, że decyzja o zamknięciu schroniska została podjęta z powodu problemów finansowych i niemożności bezpiecznego zamieszkania w nim, ponieważ uchodźcy uszkodzili sprzęt w budynku.
W piśmie wojewody czytamy m.in.: "Przebywający w placówce uchodźcy, których liczba przekroczyła 500 osób, niestety swoimi działaniami doprowadzili do znacznej dewastacji budynku, zniszczenia wyposażenia, instalacji wodno-kanalizacyjnej, drzwi, okien, instalacji elektrycznej. Konieczna jest również konserwacja wind i wymiana instalacji przeciwpożarowych. To potężny obiekt, którego utrzymanie jest kosztowne, a wspomniane zniszczenia znacząco obciążyły budżet wojewody. Zapewniam, że pomoc uchodźcom od samego początku była dla wojewody priorytetem i będzie udzielana do czasu pojawienia się takich potrzeb, w miarę dostępności środków. Zapraszam również do bezpośredniego kontaktu ze mną, gdyż zarzuty przedstawione w piśmie są dalekie od rzeczywistej sytuacji".
Nie wiadomo, co wojewoda miał na myśli mówiąc o "zadaniu priorytetowym". Jednak losy ukraińskich kobiet eksmitowanych ze schroniska, które musiały same rozwiązać problem przetrwania w środku zimy z chorymi dziećmi, rzucają światło na priorytety urzędników.
Oto historie kilku z nich:
Moje nowe wyzwanie
Jedną z rodzin, której pozwolono przenieść się do najbliższego schroniska, 35 kilometrów od Olsztyna, jest rodzina 45-letniej Julii Litwinowej z Charkowa. Ona i jej 12-letni syn ewakuowali się z Charkowa w marcu 2022 roku. Najstarszy syn walczy na froncie. Kobieta powiedziała, że kiedy w listopadzie przyjechała do hostelu, który oferował zakwaterowanie mieszkańcom Bratniaka z małoletnimi dziećmi, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, było ogłoszenie:
"Mieszkasz w mieszkaniu zbiorowym i niektórzy z was są uprawnieni do świadczeń, takich jak zasiłek rodzinny. Dlatego chcielibyśmy poinformować, że rozporządzenie w sprawie pomocy jest tymczasowe i wygaśnie na początku 2024 roku. Nic nie trwa wiecznie, z wyjątkiem trwającego konfliktu zbrojnego. Obecnie nie ma decyzji o przedłużeniu pomocy na mocy prawa". Julia zdecydowała się nie iść do schroniska na miesiąc, a ostatniego dnia udało jej się wynająć pokój w Olsztynie.
20 листопада ввечері, повернувшись з роботи, Юлія до третьої години ночі перевозила свої речі з «Братняка» на самокаті. В Ольштині Юлія має роботу. А також робить окопні свічки й бере участь у різних волонтерських акціях, спрямованих на допомогу ЗСУ.
"Jestem wdzięczna za pomoc, którą tu otrzymaliśmy. Nie jestem przyzwyczajona do proszenia czy narzekania, ale po raz kolejny przekonałam się, że to tylko nasza wojna. Ludziom, którzy nie mieli podobnych doświadczeń, trudno jest nas zrozumieć. Postrzegam sytuację eksmisji jako nowe wyzwanie i wierzę, że pokonam trudności".
Straciłam wszystko. Mój syn jest na wojnie. Muszę żyć dla moich dzieci
20 listopada Oksana Danilowa, uchodźczyni z Bachmutu, przeniosła swoje rzeczy do nowego domu. Powiedziała, że w znalezieniu mieszkania pomogli jej koledzy z pracy. Kobieta osobiście spotkała się zarówno z Krzysztofem Kuriałą, dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, jak i Iryną Petryną, pełnomocniczką ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy, która jest Ukrainką. Kobieta powiedziała urzędnikom, że nie ma dokąd wracać, że ma pracę w Olsztynie, a jej dziecko chodzi tam do szkoły. Usłyszała jednak, że w Olsztynie skończyły się pieniądze na mieszkania dla uchodźców.
"Pani Iryna zapytała mnie, dlaczego zniszczyliśmy budynek. Odpowiedziałam, że błędem jest generalizowanie i ocenianie wszystkich uchodźców z powodu jednego konkretnego nieprzyjemnego incydentu" - mówi Oksana.
Kiedy do Olsztyna przybyli uchodźcy, dawny internat szybko przekształcono w schronisko. Rodziny z regionu graniczącego z Polską zostały zakwaterowane na dwóch piętrach we wszystkich pokojach. Osoby te nie są narodowości ukraińskiej. Większość rodzin była wielodzietna. Rodzice otrzymywali zasiłki na dzieci i w większości byli bezrobotni. Regularnie mieli konflikty z innymi mieszkańcami schroniska. Zaniedbywali swoje mieszkania. Jednocześnie były ukraińskie kobiety, które wracały wieczorem z pracy i z własnej inicjatywy sprzątały korytarze, pralnię i inne wspólne pomieszczenia. Za własne pieniądze kupowały sprzęt, który potem znikał.
"Często słyszę oskarżenia, że wszyscy uchodźcy, którzy mieszkali w schronisku, są niewdzięczni, leniwi i potrafią tylko chodzić z wyciągniętymi rękami i prosić o pomoc" - kontynuuje Oksana. "To samo uogólnienie często powtarza się o ludziach, którzy przybyli ze wschodniej Ukrainy. Że wszyscy jesteśmy separatystami o prorosyjskich przekonaniach. Przyjechaliśmy do Polski, bo bardziej opłaca się tu żyć niż w Rosji. Nie mogę mówić za innych. Ale zawsze byłam i jestem za Ukrainą. Wychowałam patriotycznego syna, który dobrowolnie poszedł na wojnę w wieku 18 lat. Chociaż wielu jego przyjaciół przeszło na stronę wroga i nawet nie rozumieją, o co walczą. Rzeczywiście jest tam wielu zdrajców. Ale nie wszyscy. Mój syn spędził pierwsze sześć miesięcy broniąc swojej ojczystej ziemi - naszego Bachmutu. Nie było z nim kontaktu przez dwa tygodnie. Myślałam, że osiwieję ze zmartwienia. Syn mojego przyjaciela zginął. Mój drugi kuzyn też. Studiował za granicą. Wrócił na front i zginął w pierwszej bitwie.
Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna, wojska wroga nie zniszczyły, ani nie zajęły naszego miasta. Mimo że Bachmut znajduje się zaledwie 38 kilometrów od Gorłówki, która została tymczasowo zajęta przez I Korpus Armii Federacji Rosyjskiej. W międzyczasie wielu ludzi z Gorłówki, straciwszy wszystko, przeniosło się do Bachmutu. Kiedy więc rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, musieli uciekać po raz drugi. Kiedy jest mi ciężko, myślę o tych ludziach i myślę, że przeszli o wiele więcej niż ja - mówi Oksana.
Kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę kupiła kolejne mieszkanie. Poprzednią właścicielką była Rosjanka z Petersburga.
- Kiedy Bachmut zaczął być ostrzeliwany pociskami fosforowymi, wszystko w moim nowym mieszkaniu spłonęło. W jednej chwili straciłam wszystko. Nie mam dokąd wrócić. Ale muszę żyć dla dobra moich dzieci - podsumowuje Oksana.
Dzieci są straumatyzowane
48-letnia Olga z Charkowa, która została eksmitowana z Bratniaka, również musiała odmówić przeniesienia się do hostelu w inny mieście. Kobieta powiedziała, że u jej 16-letniej córki zdiagnozowano dysfunkcję mitochondrialną, wieloukładowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego. W związku z tym dziecko musi być pod stałym nadzorem lekarskim. A w osiedlach, do których zaproponowano uchodźcom przeprowadzkę, nie ma takiej możliwości.
"W nocy 24 lutego byliśmy z córką w Charkowie w szpitalu dziecięcym. Dziecko obudziło się o 4 rano z powodu ostrzału. Potem na własne oczy widzieliśmy, jak ostrzeliwana jest północna dzielnica Sałtiwka, słyszeliśmy eksplozje i syreny. Dzieci na oddziałach krzyczały. Personel medyczny był przerażony. Panika, strach, niepewność. Nikt nie wiedział, co robić" - wspomina Olha.
Jej córka Olga była uzależniona od specjalnych leków, które się kończyły, a w tym czasie nie było gdzie ich kupić. Obcy ludzie przynosili tabletki do szpitala - kto tylko miał. Ktoś przyniósł kilka sztuk, ktoś talerz. Jednak stan dziecka pogarszał się i Oldze zalecono jak najszybszą ewakuację.
"Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że możemy umrzeć w wyniku ostrzału. Myślałam tylko o tym, jak uchronić moje dziecko przed chorobą. Skąd wziąć lek, który się kończył? Bo jeśli moja córka nie dostanie kolejnej dawki hormonów, jej nadnercza nie będą pracować. A to jest śmiertelne. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Charkowa, nad głowami przeleciała rakieta. Wokół były kratery po rakietach i zniszczone budynki. Ale ja nawet nie zareagowałam. Pocieszałam się, że moje dziecko wkrótce będzie bezpieczne" - mówi Olga.
Wolontariusze pomogli rodzinie przenieść się z Charkowa do Połtawy.
"Tego dnia z moimi przyjaciółmi jechaliśmy pociągiem ewakuacyjnym" - wspomina te straszne dni Olga - "Było tak wielu ludzi, że nie można było pójść do toalety. Na szczęście ktoś znalazł półlitrowy słoik i jeśli ktoś potrzebował skorzystać z toalety, mógł to zrobić. Słoik krążył między nami".
Dwa tygodnie później kobieta i jej córka musiały udać się z Połtawy do szpitala we Lwowie. Stamtąd zostały wysłane do Polski. Pod koniec marca dotarły do granicy ukraińsko-polskiej, skąd zostały przetransportowane helikopterem do szpitala dziecięcego w Olsztynie.
- Zostaliśmy w tym szpitalu przez miesiąc. Przez długi czas nie mogłam się zmusić do zdjęcia ubrań. Było tam ciepło, ale spałam w ubraniu. Ponieważ miałam już wyrobiony nawyk, że w każdej chwili muszę być gotowa wybiec z oddziału ze wszystkimi lekarstwami i potrzebnymi rzeczami, gdy zacznie się ostrzał. Zawsze też nosiłam przy sobie najważniejsze tabletki, bez których moje dziecko nie mogło żyć. Blisko serca, w staniku. Bałam się, że gdy usłyszę syrenę, znów będziemy gdzieś biec, uciekać, a leki zgubię.
Kiedy córka Olgi została wypisana ze szpitala, najpierw zamieszkały w hotelu, a rok później zaproponowano im przeprowadzkę do schroniska.
- Z dziesięciu rodzin tylko my przenieśliśmy się do Bratniaka. Inni ludzie nie byli zadowoleni z warunków życia w tym schronisku.
Pamiętam, jak nasi sąsiedzi uchodźcy pytali nas z zdziwieniem, dlaczego nosimy ciepłe buty w kwietniu. A my nie mieliśmy innych butów.
Wyjechałyśmy w tym, co mieliśmy na sobie (te kapcie i ubrania, w których teraz siedzę, to te same rzeczy, które nosiłam w Charkowie w szpitalu). A kiedy sąsiedzi uchodźców byli eksmitowani z hotelu, przynieśli kilka dużych worków dobrych butów i ubrań do kosza, i wszystko wyrzucili. Polacy im to dali. Ale nikt, znając naszą trudną sytuację, nawet nie zapytał, czy potrzebujemy którejś z tych rzeczy - powiedziała Olga.
Kobieta mówi, że tylko raz była w kościele przy ulicy Lubelskiej, gdzie znajdowało się centrum pomocy uchodźcom. Kiedy jej córka została wypisana ze szpitala, Olga przyszła do kościoła, aby poprosić o ubrania, ponieważ miała tylko odzież zimową.
Pamiętam, że stałam w kolejce przez kilka godzin. Nigdy więcej tam nie poszłam. Chociaż często słyszałam oskarżenia, że wszyscy uchodźcy regularnie przyjmowali tam pomoc, a następnie wysyłali paczki lub odwozili wszystko do domu do Ukrainy swoimi samochodami. Być może były takie przypadki. Ale jestem pewna, że ludzie, którzy przyjechali tu z powodu wojny, nie robią tego. Ponieważ ludzie, którzy stracili tak wiele jak my, mają inne podejście do wartości materialnych - wyznaje Olga.
Ojciec i siostra Olgi mieszkają teraz w jej mieszkaniu w Charkowie. Ewakuowali się z obwodu charkowskiego. Kiedy wojska rosyjskie zbliżyły się do Dergaczowa i zaczęły ostrzeliwać miasto, zabijając cywilów, wszyscy zostali ewakuowani do Charkowa. We wrześniu 2022 r. ukraińskie siły zbrojne wyzwoliły miasteczko.
- Poprosiłam tatę, aby sprzedał wszystkie moje kosztowności i wysłał mi pieniądze do Polski, ponieważ potrzebujemy pomocy - mówi Olga.
Kobieta nie może opuścić Polski do końca 2023 roku, ponieważ w grudniu jej córka przejdzie badania lekarskie, na które czekają w kolejce od półtora roku. Takiego badania nie można wykonać na Ukrainie.
- Poszłam do dyrektora schroniska i innych urzędników, aby opowiedzieć im o naszej trudnej sytuacji. Poprosiłam o pomoc w pozostaniu w Olsztynie na preferencyjnych warunkach. Przecież tu jest szpital i szkoła muzyczna, a nauka w niej stała się dla mojego dziecka jedynym sensem życia. Odpowiedziano mi, że szkoła muzyczna nie jest priorytetem, nie jest powodem do zapewnienia mieszkania socjalnego. Zaniosłam list do wojewody. Poprosiłam o pomoc, napisałam, że moje niepełnosprawne dziecko nie będzie mogło korzystać z prawa do nauki i leczenia, jeśli opuścimy Olsztyn. Ale to pismo nie zostało przyjęte przez sekretariat wojewody. Ponieważ napisałam tylko swój numer telefonu, a powinnam była podać również swój adres. Ale w tamtym czasie nie mogłam znaleźć nowego miejsca zamieszkania, a nie mogłam podać adresu schroniska. Skontaktowałam się z organizacją pozarządową, która prowadzi projekt dla niepełnosprawnych uchodźców. Moja córka i ja jesteśmy tam zarejestrowane, ponieważ ja również jestem niepełnosprawna. Poprosiłam ich, aby pozwolili mi podać ich adres na tym liście. Odmówili. Zapytałam o to moich polskich przyjaciół. Wszyscy odmówili" - mówi Olga.
За словами жінки, мешканцям притулку дорікають, що витратили на проживання біженців багато грошей. Що українці звикли жити безкоштовно й тому не хочуть працювати. Жінка не погоджується з цими звинуваченнями. У Харкові вона працювала провідною інженеркою. Нострифікувала в Польщі свій диплом. Але поки що не може працювати через хворобу дитини.
- Czytałam, że inne kraje europejskie przyjęły bardziej racjonalne podejście do rozwiązywania kwestii uchodźców. Przede wszystkim pomagają tym, którzy ewakuowali się ze strefy wojny. Musieliśmy wyjechać, by ratować życie naszych dzieci. Nasi krewni, przyjaciele i sąsiedzi byli zabijani. Ojciec przyjaciółki mojej córki został zabity w pobliżu Bachmutu. Nasz sąsiad wyszedł z dwoma pustymi wiadrami w poszukiwaniu wody i nigdy nie wrócił. Życie tam nadal jest niebezpieczne - mówi Olga.
Pod koniec listopada znalazła nowe mieszkanie na obrzeżach Olsztyna. Aby opłacić czynsz za grudzień w wysokości dwóch tysięcy złotych miesięcznie, ojciec Olgi sprzedał jej obrączkę i rower, a pieniądze przesłał. Po tym, jak córka Olgi przejdzie badania lekarskie, planują wrócić do Charkowa. Nie mają pieniędzy na dalszy wynajem.
- Zostaniemy tutaj tak długo, jak będziemy mogli. Potem wrócimy do naszego rodzinnego miasta, które bardzo kochamy. Nasze dzieci są w traumie przez to, co tutaj przechodzimy. Moja córka prosi mnie, żebyśmy po powrocie do domu zawsze byli razem w jednym pokoju i spali w jednym łóżku. Tak, że jeśli dom zostanie ostrzelany, zginiemy razem - mówi Olga: - Czy to dlatego masz takie myśli? Musisz wierzyć, że na pewno przeżyjemy i wygramy.
Так, ми обов'язково переможемо, бо в нас немає іншого виходу. І будемо навіки вдячні тим, хто у важку хвилину простягнув нам руку допомоги. Але й пам'ятатимемо тих, хто зимової ночі виселяв нас з дітьми в нікуди…
Moja córka prosi, abyśmy po powrocie do Charkowa zawsze byli razem w tym samym pokoju i spali w tym samym łóżku. Żebyśmy w razie ostrzału mogli zginąć razem
30 października na sestry.eu ukazał się artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa", w którym alarmowaliśmy, że w Olsztynie w województwie warmińsko-mazurskim 150 ukraińskich uchodźczyń i uchodźców, którzy schronili się tam po 24 lutym 2022 roku, może znaleźć się na ulicy. Jedyne schronisko w mieście, Bratniak, jest zamykane z wielu powodów. Niektórzy Ukraińcy (głównie emeryci) otrzymali już nakaz eksmisji, a niektórzy zostali zmuszeni do powrotu do domu pod ostrzałem wroga. Pozostali żyją w niepewności. Jaka jest dziś sytuacja w Bratniaku?
Natychmiast po publikacji artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus i powiedział, że wszystkim zainteresowanym stronom zależy na załatwieniu sprawy.
"Żaden z uchodźców nie zwrócił się do mnie w tej sprawie. Kiedy przeczytałem artykuł na stronie Sestry, informacje w nim zawarte były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie wiedziałem, że ogrzewanie nie zostało jeszcze włączone, że brakuje funduszy. Myślałem, że ludzie mogą tam przebywać co najmniej do końca 2023 roku. Oczywiście ci Ukraińcy potrzebują pomocy już teraz. Wiem już, że niektórzy z nich nie mają nawet pieniędzy na bilet do domu. Większość uchodźców to ludzie z tymczasowo okupowanych terytoriów lub ze społeczności, w których toczyły się walki. Na razie nie mają dokąd wracać, a wyjazd do Ukrainy z dziećmi jest niezwykle niebezpieczny. Dlatego teraz musimy zrobić wszystko, aby społeczeństwo nie pozostało obojętne na barbarzyńską wojnę, która zagraża całej Europie. Informację o problemie eksmisji uchodźców ze schroniska przekazałem Jarosławowi Słomie, Przewodniczącemu Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz Irynie Petrynie, Pełnomocnikowi ds. Integracji i Pomocy Uchodźcom Wojennym z Ukrainy. Przygotowałem również apel do wojewody w sprawie sytuacji związanej z eksmisją uchodźców z jedynego schroniska w Olsztynie."
Według Stepana Migusa, samorządy Warmii i Mazur aktywnie pomagają Ukrainie i ukraińskim uchodźcom od pierwszych dni wojny na pełną skalę. Przede wszystkim pomoc ta skierowana jest do rad miejskich i sołeckich w Ukrainie. W lutym 2023 r. marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Gustaw Marek Brzezin powołał pełnomocnika ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy. Została nim Iryna Petryna, posłanka na Sejm, wicemarszałkini województwa i dyrektorka szpitala.
W czerwcu 2023 r. Petryna zorganizowała spotkanie z przedstawicielami organizacji, stowarzyszeń i księży województwa warmińsko-mazurskiego oraz przekazała informacje o wielkości pomocy dla Ukrainy od Samorządu Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Dzięki wsparciu organizacji pozarządowych, firm i osób prywatnych na Ukrainę trafiły dwa ambulanse, prawie 25 ton artykułów pierwszej potrzeby i ponad pięć ton żywności. W 2022 roku Sejmik Województwa Warmińsko-Mazurskiego przekazał na pomoc prawie 521 tys. zł. Obwód rówieński otrzymał 26 ton żywności, 28 agregatów prądotwórczych, 578 narzut i 242 śpiwory. Wiosną 2023 roku przekazano 30 zestawów komputerowych dla dzieci i młodzieży. Zebrano też pieniądze na zakup drona dla straży granicznej na granicy ukraińsko-białoruskiej.
Podczas spotkania Krzysztof Kuriata, dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, powiedział, że w pierwszych miesiącach pełnej inwazji na teren województwa przybyło około dziesięciu tysięcy uchodźców. Wszystkim z nich zapewniono zakwaterowanie - głównie w schroniskach, ośrodkach wypoczynkowych i akademikach. Później część z nich wróciła do domów, podczas gdy inni znaleźli pracę i przenieśli się do wynajętych mieszkań. Ci, którzy mieszkali z pięcioma osobami w jednym pokoju, zostali przesiedleni. Ponad 90 proc. z nich zostało zwolnionych z płacenia czynszu. Jednocześnie Krzysztof Kuriata podkreślił, że musimy uważać na to, jak pomoc jest wykorzystywana. Ważne, aby trafiła ona do tych, którzy naprawdę jej potrzebują.
Do redakcji Sestr zadzwoniły również dwie mieszkanki Olsztyna, pani Małgorzata i pani Karolina. Powiedziały nam, że przeczytały artykuł i chcą pomóc. Kupiły i przywiozły jedzenie (musy, kaszki, tłuczone ziemniaki, owoce, jogurty, słodycze) dla dzieci. Jedną z kobiet, która otrzymała pomoc jest 27-letnia Mariana Stasiuk, matka trójki dzieci. Jej mąż zmarł na raka 24 października 2023 roku.
Nasza czytelniczka Anna Grodkiewicz z Olsztyna pomogła wdowie po poległym żołnierzu, matce dwójki małych dzieci. Rodzina znalazła nowy dom i potrzebowała mebli. Pani Anna podarowała im szafę, komodę, krzesła i buty zimowe.
Mamy więc nadzieję, że dzięki dobrym ludziom, którym los ukraińskich kobiet i dzieci nie jest obojętny, problem eksmisji zostanie skutecznie rozwiązany.
Szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus obiecuje, że nie dopuści do eksmisji, a olsztynianki dzwonią z ofertami pomocy
Półtora roku temu ukraińskie kobiety i ich dzieci uciekły przed wojną i zaczęły życie od nowa. Tysiące przesiedleńców znalazło schronienie w ośrodkach pomocy, schroniskach i akademikach w Polsce. Większość uchodźców znalazła już pracę, zapisała swoje dzieci do szkół i przedszkoli, rozpoczęła naukę języka polskiego, a w końcu była w stanie pozwolić sobie na wynajem własnego mieszkania. Ale nie wszyscy. Są tacy, którym wciąż brakuje możliwości. To przede wszystkim emeryci i renciści, samotne matki wychowujące dzieci, osoby z problemami zdrowotnymi. Ci ludzie zostali teraz sami, bez pomocy.
Emeryci dostali tydzień na spakowanie się
Emeryci jako pierwsi zostali eksmitowani ze schroniska Bratniak, w którym obecnie mieszkają Ukraińcy. Na początku września poinformowano ich, że muszą opuścić mieszkania w ciągu tygodnia. Tym, którzy nie mieli gdzie mieszkać, zaproponowano wyprowadzkę z miasta.
Na początku października w pobliżu windy w Bratniaku pojawiło się nowe ogłoszenie.
"To była wiadomość, że nasze schronisko zostało całkowicie zamknięte i wszyscy muszą je opuścić do 20 listopada" - mówi Julia Litwin, mieszkanka schroniska. Ale napisano, że można przenieść się do trzech sąsiednich wiosek. I że można zadawać pytania dyrektorowi, który przyjmie uchodźców 24 października. W recepcji urzędnik powiedział nam, że eksmisja nieuchronnie nastąpi z powodu braku funduszy. A także dlatego, że pomieszczenia będą remontowane lub wyburzane. W Olsztynie nie ma innego schroniska".
Na pozór to logiczne: ludzie dostali schronienie i 1,5 roku, żeby znaleźli pracę i mieszkanie. Jest jednak ważny szczegół: wszyscy ludzie, którzy mieszkają w Bratniaku mają legalną pracę i zarabiają. W większości przypadków ci ludzie mają też umowę o prac", która jest obecnie wymagana przez prawie wszystkich wynajmujących, zaświadczenie o dochodach i gotowość do zapłacenia kaucji. Ale kiedy wynajmujący dowiadują się, że dzwonią do nich Ukraińcy, z jakiegoś powodu odmawiają.
Nie możemy przyjąć wszystkich, mamy jeszcze kilka wolnych miejsc
- "Nie mam dokąd wracać" - mówi 50-letnia Oksana Raufi z Mikołajowa. "W pobliżu mojego domu w Ukrainie spadła rakieta i jest ruiną - bez wody, ogrzewania i okien. W Olsztynie pracuję jako opiekunka osób starszych. A teraz w Mikołajowie nie będę miała ani pracy, ani spokoju.
Oksana pracowała jako inżynier w laboratorium mikołajowskiego portu morskiego i uwielbiała swoją pracę. Rosyjskie wojsko ostrzeliwało ten port już dziesięć razy.
- Kiedy wybuchła wojna, byłam w pracy. Wybuchła panika: ciężarówki ze zbożem, które stały w kolejce do rozładunku, zaczęły zawracać i uciekać z portu. Mykołajów był ostrzeliwany rakietami, a z Krymu nadjeżdżały kolumny rosyjskich czołgów. Zaczęły się straszne rzeczy. Moja zmiana skończyła się o ósmej rano. Autobus, który zwykle zabierał nas do domu, nie przyjechał. Rakieta przeleciała nad portem i eksplodowała na przeciwległym brzegu rzeki Ingul. Tak skończyło się normalne życie, a zaczęło nowe...
Dla mnie każdy ruch to duży stres. Potem muszę długo dochodzić do siebie i szukać siły. Widzisz dziesięć doniczek z kwiatami na moim parapecie? Wyhodowałam je z wielką miłością i nie wiem, jak i komu je teraz zostawię. Nie mam już siły zaczynać wszystkiego od nowa...
Kiedy przyjechałem do Polski wiosną 2022 roku, najpierw zamieszkałem w innym schronisku. Rok później zostało zamknięte. A ci, którzy pracowali legalnie, mogli osiedlić się tutaj, w Bratniaku. To ogromny akademik z 700 łóżkami. Przeniosłem się bez skargi, bo to miejsce jest też w Olsztynie. Mam więc możliwość podjęcia pracy.
Ogłoszenie mówi, że można zamieszkać w kilku sąsiednich wioskach 60 km od Olsztyna za 1800 zł miesięcznie (tutaj płacimy 1230 zł). Ale, po pierwsze, bardzo trudno jest się stamtąd gdziekolwiek dostać: jeden autobus kursuje rano, a drugi wieczorem, to wszystko. A po drugie, ludzie, którzy dzwonili do administracji tych hosteli, byli pytani: "Kto wam powiedział, że możemy przyjąć wszystkich? Mamy tylko kilka wolnych miejsc".
Słyszą, że mam dzieci i nie chcą wynająć mojego domu
- "Jeśli ja i moja córka wyjedziemy do jednej z miejscowości, gdzie zaoferowano nam pracę, będę musiała zrezygnować z pracy w Olsztynie" - martwi się Julia Litvin, która pracuje w hurtowni sklepu internetowego. "Jak ja, bezrobotna, będę w stanie zapłacić 1800 zł za nowe mieszkanie socjalne? A moja córka, która w tym roku kończy liceum, straci możliwość nauki w olsztyńskiej szkole i w studiu muzycznym...
Szukam pokoju lub mieszkania od lipca. Ale jak dotąd bez powodzenia. Właściciele, do których dzwonię, najpierw pytają, czy mam dzieci. A kiedy słyszą, że tak, mówią mi, że ogłoszenie jest nieaktualne. W końcu prawo chroni osoby z dziećmi przed eksmisją nawet jeśli nie płącą. Niektórzy właściciele są zdezorientowani faktem, że jestem Ukrainką. Szczególnie obraźliwe było, gdy jeden z nich zapytał mnie, czy jestem alkoholiczką. Powinien był wiedzieć, że codziennie w pracy jesteśmy sprawdzani, czy pijemy alkohol, ponieważ musimy pracować na stojąco przez osiem godzin. Szkoda, że nie ma żadnej organizacji czy projektu, który pomagałby uchodźcom komunikować się z właścicielami mieszkań i szukać zakwaterowania dla samotnych matek z dziećmi. Trzeba za to zapłacić prywatnemu pośrednikowi 500 złotych, a to dla mnie za dużo.
Obawiam się, że historia mojej rodziny się nie powtórzy
- "Moja babcia opowiadała mi historię naszej rodziny" - wspomina Oksana Raufi. "Po II wojnie światowej jej matka, jej mąż i dzieci zostali przymusowo wysiedleni z ziemi chełmskiej stała się polską na mocy porozumienia między władzami radzieckimi i polskimi. Jej prababcia miała dwie godziny na spakowanie swojego dobytku. Ich rodzina została wywieziona do nieznanego miejsca w bydlęcych wagonach. Mówiono, że ludzie mieli wybór, na której stacji wysiąść. Ostatecznie wszyscy zostali wysadzeni na stepach regionu mikołajowskiego. Czy historia naprawdę może się powtórzyć 70 lat później? Czy moja rodzina musi zaczynać życie od nowa?
Jedyne schronisko dla uchodźców w Olsztynie ma zostać zamknięte: 160 Ukraińców może zimą zostać bez dachu nad głową
Od pierwszych dni rosyjskiej inwazji na pełną skalę Piotr Paliński dostarcza pomoc humanitarną na Ukrainę. Najpierw do Lwowa, potem na granicę polsko-ukraińską. Podczas jednej z takich podróży odwoził z granicy do Olsztyna kobietę i jej syna, którzy uciekali z Charkowa tylko z jedną walizką. Ośmioletni Dima powiedział mu, że uwielbia jeździć na rowerze.
"Postanowiłem jakoś pomóc. Ale nie miałem takiego roweru, więc opublikowałem post na Facebooku. Moi przyjaciele dali mi tego samego dnia ... 15 rowerów. Napisałem kolejny post, że mamy rowery dla dzieci uchodźców. Poprosiłam też panią Annę Faranczuk, która koordynuje pracę Ośrodka Pomocy Uchodźcom przy parafii greckokatolickiej w Olsztynie, aby opowiedziała Ukraińcom o naszej inicjatywie. Rozdawaliśmy je każdemu, kto poprosił" - mówi Piotr.
Ważna pomoc
W ten sposób w kwietniu 2022 roku ruszyła akcja Rowery dla Ukraińców. Pół roku później dołączyła do niej działaczka charytatywna Dorota Limontas i wiele osób, które chciały pomóc uchodźcom.
"Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta z Giżycka z prośbą o odebranie roweru, który znalazła na śmietniku. Podziękowałem jej i powiedziałem, że niestety nie będę w stanie przejechać więcej niż sto kilometrów, aby odebrać rower. Wkrótce potem Jadwiga zadzwoniła do mnie ponownie. Powiedziała, że poprosiła lokalne władze o wsparcie akcji. W ten sposób udało jej się zebrać ponad 40 rowerów" - wspomina Palińsky.
Niedawno rower otrzymała Karolina, niedosłysząca dziewczyna porozumiewająca się językiem migowym, która zaczęła promować akcję wśród studentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Rozdawała im ulotki, w których mogli przeczytać o inicjatywie. Zebrała ponad 10 rowerów.
Ukraińcy z całej Polski proszą o rowery. Kiedy do Piotra zgłosiło się starsze małżeństwo z Częstochowy, Dorota Limontas znalazła wolontariuszy, którzy przywieźli im rowery. Ponadto Dorocie udało się zdobyć pieniądze z funduszu charytatywnego na zakup części zamiennych do ich naprawy.
"To była niewielka kwota. Ale była to też ważna pomoc" - mówi Piotr.
Mój ojciec zawsze jest w warsztacie
Ludzie przekazują panu Piotrowi różne rowery. Bywa, że są dwa, trzy, z których można zrobić jeden. Są też takie, które nie wymagają żadnych napraw.
"Rowery naprawia mój ojciec, Witold Paliński. Bez jego pomocy nie udałoby się. Jest na emeryturze i poświęca tej pracy cały swój wolny czas. W rzeczywistości pracy jest bardzo dużo. Budzę się rano i słyszę pukanie w piwnicy, co oznacza, że tata już pracuje. Późnym wieczorem wracam z pracy, a tata nadal jest w piwnicy. Często widzę go tam z dziećmi, które przychodzą nie tylko prosić go o pomoc w naprawie, ale także porozmawiać z nim lub nauczyć się, jak samemu coś naprawić" - mówi Piotr.
Kateryna Medvid i jej siedmioletnia córka Wiktoria przyjechały do Olsztyna w marcu 2022 roku z obwodu kijowskiego.
"Rowery ułatwiły nam adaptację do nowych warunków życia. Zmotywowały nas do wychodzenia z domu, wyłączenia telefonu, wspólnego wyjścia do parku, czy nad jezioro. Nadal chodzimy do pana Witolda, bo rowery od czasu do czasu wymagają przeglądu. Naprawia je za darmo. Pan Witold jest bardzo przyjazny i uprzejmy dla każdego, kto prosi go o pomoc. Zawsze częstuje herbatą i pyta o życie. Dla dzieci uchodźców jest jak dziadek, a dla nas, ich matek, jak ojciec" - mówi Kateryna.
Anna Kucheruk przyjechała do Olsztyna w marcu 2022 roku z 8-letnim synem i 14-letnią córką z Kijowa. Piotr podarował im trzy rowery, a kiedy dzieci podrosły i potrzebowały większych, mogli je wymienić.
"Oszczędzamy pieniądze na opłatach za transport, a jednocześnie dbamy o nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Zdarza się też, że pojawia się jakiś problem i zaczynam panikować. Wtedy wsiadam na rower, jadę i powtarzam w myślach: wszystko jest w porządku, jestem bezpieczna, znajdę właściwe rozwiązanie" - powiedziała Anna, która jeździ rowerem do pracy.
Deszczowe urodziny
Wielu Ukraińców, którzy znaleźli się w okolicach Olsztyna, otrzymało od Piotra rowery, którymi teraz dojeżdżają do pracy z miejscowości, w których mieszkają, oddalonych niekiedy o 10 czy 20 kilometrów od miasta, gdzie rzadko jeżdżą autobusy czy pociągi.
Pan Piotr pomaga Ukraińcom bezinteresownie. Poświęca wiele czasu, wysiłku i pieniędzy na tę kampanię. Nawet w swoje urodziny, kiedy padał deszcz, jeździł pod różne adresy i zbierał na przyczepie rowery dla Ukraińców.
Wielu osobom jego pomoc pomaga przezwyciężyć traumatyczne doświadczenia wojenne i przywraca poczucie ważności, i bycia potrzebnym,
W maju 2023 r. Piotr Paliński został jednym z finalistów nagrody Olsztynianin Roku 2022, przyznawanej przez "Gazetę Wyborczą" w Olsztynie, za naprawę i przekazanie wraz z ojcem ponad 500 rowerów ukraińskim uchodźcom.
Rower z duszą
Marcin Borkowski, psycholog, był jednym z pierwszych czytelników "rowerowego" wpisu Piotra na Facebooku.
"Byłem mile zaskoczony i pomyślałem: o mój Boże, znam tego człowieka! To pan Piotr! Naprawia mój samochód od lat. Ufam mu, wiem, że ma bardzo dobre serce. Nie wahałem się więc ani chwili i chciałem podarować mu jeden z moich rowerów, który bardzo lubiłem. Wielu moich przyjaciół zrobiło to samo", powiedział Borkowski
Piotr Paliński dodaje, że Polacy często oddają rowery, aby podzielić się wspomnieniami o bliskiej osobie lub niezapomnianymi chwilami z podróży. I cieszą się, że rower, który przeleżał w piwnicy wiele lat, dostanie nowe życie.
"Mam w garażu rower, który podarował mi 70-letni mężczyzna. Kupił ten rower 50 lat temu, kiedy był studentem. Przez pół wieku dbał o niego, jakby był żywą istotą i zdecydował, że nadszedł czas, aby pożegnać się z nim w ten sposób, przekazując go nam. Tak, wierzę, że ten rower, podobnie jak wiele innych, ma duszę. Rozumiem, że dzisiejsi młodzi ludzie nie chcieliby jeździć tak starym pojazdem. Ale to klasyk, rzadkość. Są ludzie, którzy doceniają takie unikaty, więc powinien trafić na aukcję. Pieniądze ze sprzedaży zostaną przeznaczone na leczenie dziewczynki chorej na raka" - powiedział Piotr.
Щоб приєднатися до акції «Велосипеди для українців», можна зателефонувати за номером +48 606 349 048 або написати до Пйотра Палінського на Фейсбуку. Окрім велосипедів, збирають також самокати, ролики, скейтборди, дитячі візочки, м’ячі.
Jak skromny mechanik z Olsztyna stał się dobroczyńcą ukraińskich dzieci
Od ośmiu lat nagrywam historie ludzi, których życie zostało zniszczone przez wojnę rosyjsko-ukraińską jako dziennikarka National Public Broadcasting Company w Mikołajowie. Od 2014 roku, kiedy to miała miejsce okupacja Krymu i rozpoczęły się walki na wschodzie Ukrainy, bohaterami i bohaterkami moich programów telewizyjnych, i radiowych, opowiadań, reportaży, artykułów i esejów byli ukraińscy żołnierze, wolontariusze, osoby wewnętrznie przesiedlone i uchodźcy.
Nowy etap wielkiej wojny przyniósł jeszcze więcej śmierci i całkowitego zniszczenia w moim życiu. W wieku 39 lat zostałam wdową po poległym żołnierzu i uchodźczynią. Wraz z dwójką dzieci - sześciomiesięczną córką i jedenastoletnim synem - znalazłam się sama w obcym kraju, bez krewnych, przyjaciół i znajomych. Teraz jestem zmuszona do napisania własnej historii uchodźczyni, aby opowiedzieć o rosyjskich zbrodniach wojennych.
Bitwy o Południe
24 lutego 2022 roku pierwsze rosyjskie rakiety spadły półtora kilometra od mojego domu - na duże lotnisko wojskowe. 299 Brygada zdołała wzbić w powietrze wszystkie swoje samoloty przed rozpoczęciem ataku powietrznego i uratować je. Po atakach rakietowych i bombowych lotnisko było kilkakrotnie szturmowane przez kolumny wojsk okupacyjnych. Wieczorem 25 lutego Rosjanie przybyli z Chersonia do naszej wioski, która znajduje się 4 kilometry od Mikołajowa. Nie mogliśmy uwierzyć, że to nasza nowa rzeczywistość. Ale po deszczu czołgi wroga ugrzęzły na polu między moim domem a lotniskiem. Sześciu pojazdom udało się przedrzeć w stronę jednostki wojskowej. Zostały ostrzelane przez żołnierzy Brygady Lotnictwa Taktycznego generała porucznika Wasyla Nikiforowa pod dowództwem pułkownika Serhija Samojłowa. Pomagali im żołnierze Gwardii Narodowej. Po napotkaniu oporu Rosjanie uciekli. Część z nich nie znała drogi powrotnej i ukryła się w lesie, gdzie zbieraliśmy grzyby.
4 marca wrócili. Około południa nad lotniskiem zaczął latać wrogi dron, a rosyjskie transportery opancerzone ponownie przejechały ulicami naszej wioski. Około 400 Rosjan weszło na lotnisko. Rozpoczęły się walki. Nasi żołnierze pozwolili im podejść bliżej, ponieważ mieli tylko broń krótką. Rosjanie byli 200 metrów od kwatery głównej. Wtedy obrońcy lotniska zaczęli ich ostrzeliwać z artylerii. Rosjanie wycofali się.
Rok po bitwie dowódca Brygady Lotnictwa Taktycznego generała lejtnanta Wasyla Nikiforowa, Serhij Samojłow, powiedział w wywiadzie, że było to fatalne zwycięstwo. Broniąc lotniska, nasi żołnierze otwarli dla Rosjan Mikołajów.
Ewakuacja. Przytuliłam drzewa na pożegnanie
Wszystkim mieszkańcom Szewczenkowa, naszej wioski, zalecono ewakuację, ponieważ obszar ten stał się jednym z epicentrów walk o Mikołajów. Ludzie, którzy z różnych powodów musieli tu pozostać, żyli w ogniu krzyżowym. Nie mieli wody, elektryczności, gazu ani lekarstw. Sami gasili pożary po ostrzałach, karmili i leczyli koty, i psy sąsiadów.
Jakże nie do zniesienia było dla mnie pożegnanie ze wszystkim, co kocham... Ale nie miałam wyboru.
Przytuliłam nasze drzewa: wiśnie i czereśnie, jabłonie i grusze, śliwy i morele, które zasadziliśmy z mężem wiosną 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna, a on został po raz pierwszy zmobilizowany. Powiedziałam do naszego domu, który sami zbudowaliśmy w 2013 roku: "Bardzo Cię kochamy, ale musimy wyjechać. Przykro nam. Trzymaj się i do zobaczenia wkrótce!". Pojechałam z dziećmi do wioski położonej 100 kilometrów na północ od Mikołajowa, niedaleko miasta Wozniesieńsk. Podróż zajęła nam dziewięć godzin. Na drodze panował duży ruch. Ludzie uciekali z obwodu chersońskiego.
Mieliśmy nadzieję, że będzie tu bezpieczniej. Ale kilka dni później kolumny wojsk rosyjskich przybyły do Wozniesieńska. Zaczęli ostrzeliwać miasto z ciężkiej artylerii. Doszło do krwawych bitew. Rakiety leciały na jednostkę wojskową, która znajdowała się kilka kilometrów od domu, w którym wtedy byliśmy. Przeczytałam wiadomość: celem wrogich wojsk było zdobycie Południowoukraińskiej Elektrowni Jądrowej, 30 kilometrów od Wozniesieńska. Kiedy na początku marca okupanci zajęli największą elektrownię jądrową w Europie, Zaporoską Elektrownię Jądrową, bardzo się bałam, że takie same walki rozpoczną się o naszą Elektrownię. Zaczęłam więc szukać możliwości przeniesienia się z dziećmi bliżej zachodniej granicy. Ale most w kierunku Mikołajowa został już wysadzony. Niemożliwe było również dotarcie pociągiem do Odessy, ponieważ most kolejowy również został zniszczony. Przypadkowo znalazłam ludzi w grupie na Facebooku, którzy zgodzili się zabrać nas pociągiem ewakuacyjnym do Odessy. Podróż samochodem była niebezpieczna: drogi były ostrzeliwane, a niektóre odcinki zaminowane. Mimo to wyruszyliśmy o świcie. Pojechaliśmy w nieznane.
Pociąg Odessa - Lwów
Odessa przywitała nas zimnym morskim wiatrem i deszczem. Przez 17 godzin staliśmy w kolejce do pociągu ewakuacyjnego do Lwowa. Dworzec był przepełniony. Znalazłam kawałek wolnego miejsca pod ścianą i w końcu mogliśmy usiąść na podłodze. Obok nas siedzieli mężczyźni odprowadzający swoje żony i dzieci. Od czasu do czasu spoglądali w naszą stronę i nerwowo pytali: "Jak możesz jechać gdziekolwiek z tak małym dzieckiem?".
Zdałam sobie sprawę, że jest mało prawdopodobne, aby wszyscy zmieścili się w pociągu. Nie wiedzieliśmy, czy przyjedzie jutro, a nie mieliśmy gdzie spędzić nocy. Nie było też możliwości powrotu. Zadzwoniłam na policję i opowiedziałam o naszej sytuacji. Oddzwonił przedstawiciel służby ochrony dworca kolejowego i powiedział, że może pomóc, ponieważ mój mąż, ojciec dzieci, bronił południowego kierunku jako żołnierz Ukraińskich Sił Zbrojnych. Zaprowadził nas do grupy ludzi, którzy czekali na pociąg nie na zewnątrz, jak my, ale w oddzielnym pomieszczeniu na stacji. Kiedy pociąg przyjechał, powiedziano nam, że nasza grupa może wejść do jednego z czterech pierwszych wagonów. Ale zdenerwowani i zmęczeni ludzie na peronie nie chcieli nas wpuścić. Po raz kolejny ochroniarz pomógł nam, eskortując.
Weszliśmy do wagonu jako ostatni. Konduktor powiedział, że możemy wejść do każdego przedziału, w którym jest mniej niż sześć osób. Ale nie chciano nas wpuścić: nikt nie chciał podróżować z małym dzieckiem.
Musieliśmy zostawić nasze rzeczy na stacji. Zabraliśmy tylko plecak z jedzeniem i lekarstwami. Przede wszystkim było mi przykro zostawić strój do taekwondo mojego syna. Ale on mnie pocieszał: "Nie martw się. Straciliśmy tak wiele, ten dobok to drobiazg". Potem konduktor powiedział, że pociąg nie odjedzie, dopóki nie znajdzie się dla nas miejsce. Około 2 nad ranem w końcu wyruszyliśmy do Lwowa. Mówiąca po rosyjsku kobieta z Mikołajowa z trójką prawie dorosłych dzieci podróżowała z nami w przedziale w ramach programu Czerwonego Krzyża do Niemiec. Jej mąż tam pracuje i mają już darmowe mieszkanie. Wyjaśniła, dlaczego początkowo nie chciała nas wpuścić do przedziału: "Bo Czerwony Krzyż obiecywał komfortową podróż. I zasłużyliśmy na to, jesteśmy z Mikołajowa. Przeżyliśmy tak wiele stresów"
Lwowscy ochotnicy: wszystko dla zwycięstwa
Do Lwowa dotarliśmy w 12 godzin. Dworzec był tak samo zatłoczony jak w Odessie. Nie wiedziałam, co robić dalej. Chciałam kupić bilety autobusowe do polskiej granicy. Ale nie było. Musiałam napisać do Ksenii Klym, dziennikarki, wolontariuszki i matki Marko Klyma, żołnierza. Na początku marca Marko bronił obwodu mikołajowskiego przed rosyjskimi najeźdźcami, w tym miasta Wozniesieńks, z którego wyruszyliśmy do Lwowa. Ksenia natychmiast przyjechała na dworzec kolejowy i zaprosiła nas na noc do siebie, żeby zmęczone długą podróżą dzieci mogły wypocząć.
Następnego dnia wolontariuszka ze Lwowa, Krystyna Brukal, pomogła nam wsiąść do autobusu ewakuacyjnego do Warszawy. Najpierw dotarliśmy do miejsca, w którym Krystyna i jej koledzy zorganizowali schronienie dla osób, które chciały wyjechać do Polski. Christina dała nam ciepłe ubrania, abyśmy nie zamarzli w nocy w kolejce na granicy. Dała nam też pieluchy, jedzenie dla dzieci i nowy plecak. Kiedy autobus przyjechał wieczorem, prawie wszyscy wolontariusze przyszli zobaczyć mnie i dzieci.
To było bardzo wzruszające: w tym krótkim czasie obcy ludzie we Lwowie dali nam tyle miłości, że wydawało się, jakbyśmy mieszkali razem przez całe życie. Byli z nami do ostatniej chwili naszego pobytu na ojczystej ziemi. Wszyscy płakali.
Tego samego wieczoru Ksenia, wraz z innymi mieszkańcami Lwowa, zawiozła pomoc humanitarną żołnierzom w obwodzie mikołajowskim, gdzie toczyły się piekielne walki.
Strata
Mój mąż Rusłan Khoda, poszedł pierwszego dnia do biura rekrutacji wojskowej. Pięć miesięcy później, 4 sierpnia 2022 r., zginął w akcji podczas rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego w pobliżu wsi Łozowo w obwodzie chersońskim.
Руслан був командиром відділення розвідувального взводу 36 окремої бригади морської піхоти імені контрадмірала Михайла Білинського (військова частина А2802, місто Миколаїв).
Zwiadowcy zawsze odchodzą pierwsi. 25 lipca Rusłan skończył 37 lat. A 10 dni później dwójka jego dzieci: Mychajło (11 lat) i Myrosława (11 miesięcy) zostali półsierotami.
Ciało Rusłana, podobnie jak wielu jego towarzyszy, którzy również tam zginęli, nie zostało jeszcze zwrócone krewnym. Rosyjskie wojsko nieustannie ostrzeliwało obszar znany obecnie jako Łozowa Mohyła. Dlatego nie było pogrzebu. Jeśli nie ma ciała, rodzina poległego żołnierza nie może otrzymać pomocy finansowej od państwa. Dopiero na Boże Narodzenie 2023 r. nasze dzieci otrzymały prezenty od Czerwonego Krzyża: Myroslava otrzymała lalkę Frozen, a Mychajło - tabliczkę czekolady i butelkę wody.
Jesienią 2022 roku nieznana kobieta zadzwoniła do mnie na Viber i powiedziała: "Mój wnuk też był tam, gdzie teraz jest Łozowa Mohyla. Codziennie oglądał ciało Rusłana przez lornetkę. Przy pierwszej okazji zabrał je i pochował. Poprosił mnie, abym powiedziała, że ciało Rusłana jest w ziemi. Nie gryzą go psy, ani nie rozdziobują ptaki. Ciała wszystkich żołnierzy, którzy tam pozostali, spoczywają w ukraińskiej ziemi, a ich dusze nadal bronią Południa".
W 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna rosyjsko-ukraińska, Rusłan został zmobilizowany po raz pierwszy. Nasz syn miał trzy lata. Mieszkaliśmy w naszym domu od sześciu miesięcy. W tym czasie Rusłan mógł uciec do Polski, tak jak zrobiło wielu jego przyjaciół.
Jego matka, dwie siostry i siostrzeńcy nadal mieszkają na przedmieściach Moskwy. On jednak poszedł na front, ponieważ dla niego była to walka o możliwość wyboru swojej przyszłości, o szansę na życie w sprawiedliwym świecie. Dla niego wojna nie skończyła się w 2015 roku. Kiedy wrócił do domu: był gotów zapłacić najwyższą cenę za zwycięstwo Ukrainy.
Mikołajów: miasto na wybuchowej fali
Tak nazywa się Mikołajów od początku inwazji na pełną skalę. Rosyjskie wojska wielokrotnie szturmowały miasto, regularnie wystrzeliwując pociski manewrujące, pociski kasetowe, artylerię rakietową i pociski przeciwlotnicze S-300. Okupanci zadali najbardziej zmasowany atak na Mikołajów w nocy 31 lipca 2022 roku. Nadleciało wtedy prawie 40 pocisków. Był to najcięższy ostrzał podczas całej wojny.
Następnego dnia Rusłan zadzwonił do mnie po raz ostatni. Chciał się pożegnać, bo wiedział, że nie wróci żywy z tej bitwy: "Dasz radę. Twoim zadaniem jest wychować dzieci na patriotów i porządnych ludzi. Wszystko będzie Ukrainą!"
Ciągle myślałam o tym, co ukradła nam wojna: rosyjskie rakiety zniszczyły akademik, w którym poznaliśmy się 18 lat temu (na początku pomarańczowej rewolucji w 2004 roku); Uniwersytet Pedagogiczny, na którym studiowaliśmy przez 5 lat; jedno z przedsiębiorstw, w którym pracował Rusłan; szkoły i szpitale, kościół, w którym chrzczono dzieci; teatr, do którego chodziliśmy na wakacje... Obwód mikołajowski zajmuje trzecie miejsce po obwodach donieckim i ługańskim pod względem skali zniszczeń i liczby ostrzałów
Od kwietnia 2022 r. miasto jest pozbawione wodociągu. Rosjanie zniszczyli rurociąg, z którego Mikołąjów otrzymywał wodę. Według stanu na lipiec 2023 r. łączna kwota szkód w infrastrukturze miasta spowodowanych inwazją Rosji na Ukrainę na pełną skalę wyniosła ponad 860 mln euro. Podczas wojny na pełną skalę w wyniku ostrzału rosyjskiej armii w Mikołajowie zginęło 159 cywilów, w tym dwoje dzieci w mieście i 16 dzieci w regionie.
Życie w Polsce
W kwietniu 2022 roku przyjechałam z dziećmi do Olsztyna, stolicy województwa warmińsko-mazurskiego. Tutaj mój syn Michał mógł kontynuować treningi taekwondo. Dla naszej rodziny to coś więcej niż sport. Hryhorii Khozyainov, trener syna i męża, szef Mikołajewskiej Regionalnej Federacji Taekwondo, starszy trener ukraińskiej kadry narodowej kadetów, brał udział w walkach o Mariupol, w regionach Mikołajów i Chersoń w ramach 36 Oddzielnej Brygady Morskiej imienia kontradmirała Mychajło Bilińskiego. W dniu 7 listopada 2022 r. zaginął podczas walk w pobliżu miasta Bachmut. Miał 50 lat.
Naszemu trenerowi udało się wyszkolić mistrza świata wśród kadetów, mistrzów Europy i wielu międzynarodowych i krajowych zawodów. Mój mąż był jednym z pierwszych uczniów Grigorija Kozjainowa. Rusłan dorastał w wielodzietnej rodzinie. Jego rodzice często nie byli w stanie zapłacić za treningi. Kiedy trener dowiedział się o tym, powiedział, że utalentowane dzieci trenują z nim za darmo. Później Rusłan zaczął trenować dzieci jako wolontariusz w wioskach na przedmieściach Mikołajowa. Być może rozpoznał w nich siebie, ponieważ dla większości wiejskich dzieci wyjazd do miasta jest kosztowny i trudny. Ostatni trening taekwondo, który prowadził mój mąż, zakończył się o 18:00 w środę, 23 lutego 2022 r., we wsi Szewczenkowo w obwodzie mikołajowskim, która najbardziej ucierpiała w wyniku ostrzału wroga w regionie. Prawdopodobnie budynek, w którym Rusłan odbywał szkolenie, już nie istnieje.
Mój mąż chciał być w 36 Brygadzie, ponieważ jego trener służył tam od jesieni 2022 roku. Hryhorij Borysowycz czuł, że wojna jest nieunikniona. Kilka razy proponowano mu pracę trenera w krajach Unii Europejskiej, ale wybrał inną drogę: poszedł bronić kierunku donieckiego. Kiedy Ruslan zgnął, trener bardzo ciężko to przeżył. Rusłan był dla niego jak syn.
Aby pocieszyć Hryhorija Borysowycza, Mychajło, mój syn, obiecał mu, że kiedy wrócimy do Mikołajowa, przejmie po ojcu treningi taekwondo dla wiejskich dzieci. Trener zaczął płakać.
W Olsztynie mój syn znów trenuje taekwondo. Od ponad roku, za darmo. Trener Marcin Chorzelewski udostępnił mu nowy dobok. 20 maja 2023 roku w Bydgoszczy odbyła się Kujawsko-Pomorska Liga Taekwondo. Mychajło zdobył złoty medal.
Kiedy mój mąż Rusłan zginął, nasz syn obiecał trenerowi teakwondo, że kiedy wrócimy do Mikołajowa, przejmie po ojcu treningi dla dzieci. Trener zaczął płakać - pisze dziennikarka "Sestr" z Olsztyna
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.