Exclusive
20
min

„Wasze gospodarstwo domowe nie zostało wybrane”. Jak nasi starsi uchodźcy tracą nadzieję na przetrwanie w Polsce

Po anulowaniu 1 lipca programu pomocy społecznej 40+ wiele starszych Ukrainek zostało bez dachu nad głową. Nie mogą iść do pracy, by zarobić na czynsz, bo pracowały przez całe życie i teraz nie mają już siły. Kiedy program „40+” został zlikwidowany, obiecywano, że polskie państwo zajmie się wrażliwymi grupami Ukraińców w inny sposób. W praktyce wiele ukraińskich emerytów i emerytek jest teraz zmuszonych albo wyjechać do Niemiec, albo wr

Tetiana Bakocka

Ukrainki przed blokiem zniszczonym przez Rosjan w obwodzie donieckim, 2024 r. Zdjęcie: ANATOLII STEPANOV/AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

1 lipca 2024 r. weszły w życie zmiany w ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy, którzy przybyli do Polski w związku z agresją zbrojną Rosji. Przede wszystkim zniesiono rekompensatę w wysokości 40 zł dziennie dla właścicieli gospodarstw domowych, w których mieszkali uchodźcy w wieku emerytalnym, osoby niepełnosprawne i rodziny wielodzietne.

De iure uchodźcy nadal mogą liczyć na zakwaterowanie w gminnych lub państwowych ośrodkach pobytu. Tyle że de facto – na przykład w Olsztynie – takich ośrodków nie ma.

17 lipca 2024 r. mieszkający w Olsztynie ukraińscy uchodźcy należący do wspomnianych grup wrażliwych zostali poinformowani, że wojewoda warmińsko-mazurski nakazał władzom miasta wybudowanie (lub przygotowanie) dla nich internatu. Jednak nadal nie ma informacji na temat zasad, warunków i kosztów zakwaterowania. Ludzie są zdezorientowani i nie rozumieją, czy mają jakiekolwiek perspektywy na dach nad głową.

Gdzie mieszkają teraz starsi uchodźcy i uchodźczynie, od lipca pozbawieni mieszkań socjalnych? I co w tej sytuacji zamierzają zrobić?

Nie mogę już pracować, by opłacić czynsz. A w Ukrainie zapowiada się zima bez ciepła i światła

Raisa Odarżyj, 70-letnia uchodźczyni z Odessy, mieszkała w ramach programu 40+ za darmo w pokoju w prywatnym domu, który został przekształcony w schronisko dla uchodźców z grup osób szczególnie wrażliwych. Pod koniec czerwca właściciel ośrodka powiedział, że otrzymał od wojewody odmowę dalszego opłacania przez państwo zakwaterowania kilkunastu uchodźców, którzy u niego mieszkają. Więc jeśli chcą zostać, muszą płacić 1250 zł miesięcznie za pokój.

– Dla mnie to za drogo, ale nie mogłam znaleźć innego miejsca do zamieszkania – mówi pani Raisa. – Poprosiłam właściciela, by trochę obniżył cenę, bo mam najmniejszy pokój w domu, z miejscem tylko na łóżko i stół. Obiecał, że się zastanowi.

Muszę być w Polsce do końca lata, ponieważ w czerwcu miałam operację i powinnam dokończyć rehabilitację tutaj. Potem prawdopodobnie wrócę do Odessy

Kobieta przyjechała do Olsztyna na początku inwazji. Brała lekcje języka polskiego i gotowania. Uczestniczyła też w różnych przedsięwzięciach organizowanych dla uchodźców, szczególności w zajęciach sportowych – nordic walkingu i przejażdżkach na rowerze. To pomogło jej jakoś przejść przez trudny okres adaptacji.

Raisa Odarżyj. Zdjęcie z prywatnego archiwum

– Chciałabym pracować, ale moje zdrowie pogorszyło się z powodu chronicznego stresu. Przez 46 lat pracowałam jako księgowa, lecz moja emerytura nie wystarcza na przeżycie tutaj. A w Ukrainie już ostrzega się mieszkańców miast, by na zimę szukali mieszkań z piecami na przedmieściach, bo prąd będzie często odcinany. Ta perspektywa jest przerażająca, choć staram się nie tracić optymizmu – mówi pani Raisa.

Kiedy uciekałam przed Rosjanami, mieszkałam w leśnej jamie. Teraz znów jestem bezdomna

Ołena Demczuk, 74-letnia uchodźczyni z obwodu chersońskiego, musiała w lipcu przenieść się z prywatnego ośrodka dla uchodźców do mieszkania wynajmowanego przez jej córkę. Za zgodę na zamieszkanie pokoju z córką i dwójką wnuków pani Ołena płaci właścicielowi 600 zł miesięcznie.

W 2022 roku wolontariusze przywieźli jej córkę i wnuki do Olsztyna. Dzieci często chorowały, więc pani Ołena przyjechała do Polski, by pomóc w opiece nad nimi. Przez 51 lat pracowała jako nauczycielka matematyki.

– Samotna matka nie może przeżyć w Polsce, jeśli nie pracuje – mówi. – Wnuki często chorowały i nie chodziły do przedszkola. Wszystko, co zarobiła, moja córka musiała płacić niani. A nawet więcej niż wszystko, bo wiosną 2022 r. dostawała 16,50 zł za godzinę pracy, podczas gdy najniższa stawka ukraińskiej niani za opiekę nad jednym dzieckiem wynosiła 20 zł za godzinę.

Pani Ołena nie może wrócić do domu – został zniszczony. W jej rodzinnej wsi, która została wyzwolona spod okupacji, nie ma już apteki ani sklepu

A wojska nieprzyjaciela, stacjonujące kilkadziesiąt kilometrów dalej, nadal ostrzeliwują okolicę.

– Przeżyłam pod rosyjską okupacją prawie dziesięć miesięcy – wspomina. – Uwierz mi, to piekło na ziemi. Moja matka przeżyła okupację podczas II wojny światowej, kiedy wojska rumuńskie kontrolowały południową Ukrainę. Rumuni byli gorsi od Niemców, ale rosyjskie wojsko jest najgorsze.

Od początku okupacji ona i jej sąsiadka mieszkały w dole w pobliżu lasu, ukrywając się przed Rosjanami. Jeden z mieszkańców wsi doniósł okupantom, że sąsiadka pani Ołeny ma proukraińskie przekonania. Szukali jej, torturowali jej brata, by wyjawił, gdzie ukrywa się siostra. Nie powiedział, więc go zabili, a ciało porzucili na obrzeżach wsi.

Dopuszczali się różnych okrucieństw, plądrowali domy i sklepy. Nie było elektryczności ani internetu. Do wioski nie można było wjechać ani z niej wyjechać. Pani Ołena wspomina:

– Nie było jedzenia. Rozpalałyśmy mały ogień, żeby się ogrzać, i robiłyśmy naleśniki z mąki i otrębów. Piłyśmy deszczówkę. Nie było jak poprosić kogokolwiek o pomoc. Nie mam pojęcia, jak udało nam się przeżyć

W nadziei na dodatkowe pieniądze na czynsz córka pani Ołeny złożyła wniosek do kilku programów pomocowych.

– Tego, że program 40+ dla emerytów zostanie anulowany, bałyśmy się od końca ubiegłego roku – mówi pani Ołena. – Dlatego w marcu 2024 r. moja córka złożyła wniosek w imieniu naszej rodziny do programu „Krok do domu”. Spełnialiśmy wszystkie kryteria, mieliśmy łączny dochód w wysokości trzech tysięcy złotych.

Zadzwoniła do nas kobieta o imieniu Tetiana, pracująca w tym programie, z pytaniem, ile będziemy w stanie sami zapłacić za mieszkanie. Córka odpowiedziała, że do 2500 zł. Tetiana uznała, że to za mało i że wyśle nam pismo z odmową. Tylko czy ubiegałybyśmy się o pomoc, gdybyśmy mogły zapłacić za mieszkanie 3000 złotych albo więcej?

Pomoc, którą deklarowali w tym programie, miała również na celu opłacenie usług agenta nieruchomości i tłumacza. Tyle że mieszkanie znalazłyśmy same. I to był kolejny powód odmowy. Nie rozumiem, dlaczego fundacja chce płacić za usługi, których ludzie nie potrzebują. Okazuje się, że tak naprawdę oni nie pomagają ludziom w trudnej sytuacji. Pomagają tylko tym, którzy mogą pracować, czyli płacić podatki.

W innych programach nawet nie podawali powodu odmowy udzielenia pomocy. Wysyłali jedynie list lub esemes: „Dziękujemy za rejestrację w programie. Wasze gospodarstwo domowe nie zostało wybrane do udziału w programie”.

– Teraz ledwo wiążemy koniec z końcem – w głosie pani Ołeny słychać rezygnację. – Przyzwyczaiłyśmy się do Olsztyna, zakochałyśmy się w nim, ale nie możemy tu przetrwać. Zaczęłam często chorować i najbardziej obawiam się tego, że stanę się ciężarem dla mojej córki.

Poprosiłam ją więc, aby poszukała informacji o tym, jak mogłybyśmy przenieść się do jakiegoś przytułku w Niemczech. Nie mamy tam krewnych ani przyjaciół, ale mówią, że rodzinom takim jak nasza łatwiej tam przetrwać

W domu przeżyła apokalipsę. A tutaj oskarżenia, że uchodźcy – emeryci nadużywają unijnej pomocy

Wira Iwaniuk, 70-letnia uchodźczyni z Wołczańska w obwodzie charkowskim, mówi, że kiedy w zeszłym roku ona i inni uchodźcy zostali eksmitowani ze schroniska, wróciła z Olsztyna do domu w obwodzie charkowskim. Jednak gdy w maju 2024 r. wojska rosyjskie rozpoczęły nową ofensywę na Wołczańsk, znów przyjechała do Polski.

Od początku inwazji mieszka tu jej córka i dwoje wnucząt w wieku licealnym. Tydzień po przyjeździe do Olsztyna Wira dowiedziała się, że jej dom spłonął, trafiony pociskiem wroga.

– Dzięki mojej córce, która ma tu pracę i może płacić czynsz, nie zostałam bezdomna – mówi pani Wira. – Mam jednak ogromne poczucie winy, że przysparzam rodzinie takich kłopotów, że nie mam pieniędzy na wynajęcie osobnego mieszkania. W domu uprawiałam ogródek warzywny, miałam kury, kaczki i kozę. Tyle że moje wcześniejsze doświadczenia tutaj mi nie pomagają. No i ciężko nauczyć się języka, więc się denerwuję – w aptece, w sklepie, w autobusie.

Ukraińscy uchodźcy w Olsztynie w kolejce do rejestracji i po Pesel. 2022 r. Zdjęcie: Artur Szczepański/REPORTER

Pani Wira dodaje, że różne organizacje oferują rejestrację w projektach dla uchodźców finansowanych przez Unię Europejską. Nie może jednak uzyskać pomocy, której potrzebuje:

– Starszym osobom trudno mówić w obcym języku. Zwracałam się do różnych organizacji z prośbą o napisanie grantu, który pomógłby emerytom rozwiązywać różne problemy domowe. Na przykład chciałam, aby pieniądze z Unii zostały wykorzystane na opłacenie osób, które będą nam doradzać, towarzyszyć nam jako tłumacze w szpitalach, ośrodkach socjalnych czy instytucjach. By pomóc ludziom, którzy stracili swoje mieszkania socjalne, w szukaniu nowych – bo usługa pośrednika kosztuje tu 500 złotych. Chętnie wyjechałabym na wieś, by pomieszkać tam przynajmniej przez jakiś czas. Może ktoś ma dom, w którym teraz nikt nie mieszka, a ja mogłabym się nim zaopiekować? Problem w tym, że nie wiem, jak szukać takich informacji, a do tego mam problem z językiem.

Zamiast tego zostałam zaproszona na spotkanie, na którym za niewielką opłatą chcą nauczyć mnie, jak robić bransoletki z koralików lub rysować neurograficzne obrazy, które sprawią, że „w moim życiu pojawią się pieniądze”. Być może dwa lata temu, kiedy uchodźcy mieszkali w akademikach za darmo, takie zajęcia miały sens. Ale teraz ludzie nie mają czasu na zabawę.

Według pani Wiry spotkania dla uchodźców odbywają się zazwyczaj w ciągu dnia. Tyle że ludzie, którzy są zarejestrowani w projektach, ale pracują, nie mogą na nie przychodzić.

– Na ostatnim spotkaniu uchodźców byłam ja i inna emerytka, z Zaporoża. Powiedziała mi, że przyszła tylko dlatego, że mogła napić się tu darmowej kawy – mówi pani Wira

Od lipca pani Wira mieszka z synem i synową. Oszczędza każdy grosz, bo żyje tylko z ukraińskiej emerytury w przeliczeniu wynoszącej 400 złotych. Mówi, że gdyby ktoś pomógł jej zdobyć w Polsce dokumenty potwierdzające niepełnosprawność, mogłaby trafić do schroniska dla uchodźców w Olecku. Owszem, warunki życia nie są tam łatwe głównie ze względów psychologicznych: po trzy lub cztery osoby przykute do łóżka w każdym pokoju. Na dodatek w marcu 2023 r. przesiedlono tam wszystkich Romów, którzy przybyli z zachodniej Ukrainy.

– Ale przynajmniej jedzenie jest tam darmowe – przyznaje z goryczą pani Wira.

Co powinny zrobić osoby z Ukrainy, które nie są w stanie samodzielnie zapłacić za mieszkanie w Polsce?

– W lipcu zgłosiło się do mnie wiele osób z prośbą o pomoc w znalezieniu mieszkania socjalnego w Olsztynie – mówi Stepan Migus, szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce. – Dlatego oczywiste jest, że potrzeba ponownego otwarcia schroniska dla uchodźców jest duża. Osoby starsze i niepełnosprawne skarżą się, że nie mogą mieszkać w ośrodku dla uchodźców pod Oleckiem, bo są schorowane i nie mają dostępu do opieki medycznej. Dlatego podczas spotkania z wojewodą i marszałkiem ponownie poruszę kwestię otwarcia noclegowni. Nie możemy zostawić ludzi, którzy przeżyli okropieństwa wojny, samych ze swoimi problemami.

Czy wojewoda i marszałek województwa warmińsko-mazurskiego usłyszą nasz głos?

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Beata Łyżwa-Sokół: Ostatni rok był dla Ciebie naprawdę intensywny. Twoje fotoreportaże z Ukrainy regularnie publikowały „The New York Times” i „The Washington Post”.

Oksana Parafeniuk: Uściślając, to ostatnie półtora roku było bardzo intensywne. Pracowałam jako fotoreporterka jeszcze przed inwazją Rosji, ale wtedy nie było takiego zainteresowania Ukrainą. Pracę fotografki łączyłam więc z byciem producentką i fixerką [fixer to lokalny przewodnik, tłumacz i organizator, który pomaga zagranicznym reporterom w zbieraniu materiałów – red.]. Kilka tygodni przed inwazją zadzwonił do mnie znajomy fotoedytor z „The Washington Post” z propozycją ściślejszej współpracy.

– Jeśli TO się stanie, chcemy, żebyś była z nami każdego dnia – powiedział. 

– OK – odrzekłam i dodałam, że mam tylko jeden mały problem: jestem w szóstym miesiącu ciąży i raczej nie chciałabym jeździć w niebezpieczne miejsca. To była dla mnie trudna sytuacja: dostaję propozycję marzeń, ale wiem, że w tym momencie nie mogę jej przyjąć. 

Co ciekawe, nigdy nie chciałam być fotoreporterką wojenną. Natomiast jestem Ukrainką i nie wyobrażałam sobie, że w takim momencie nie będę dokumentować tego, co się dzieje w Ukrainie. Zrobiłam więc wiele materiałów, które dotyczyły tego, co się działo poza pierwszą linią frontu. Sądząc po reakcjach ludzi, którzy odzywali się do mnie po publikacjach, kilka z nich okazało się naprawdę ważnych.

Oksana Parafeniuk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pod niektórymi tekstami pojawia się informacja, że nie tylko robiłaś zdjęcia, lecz byłaś też współautorką całego materiału.

Gdy pracuję sama, nie potrzebuję tłumacza. A jeśli pracuję z zagranicznym zespołem – zawsze jest producent/tłumacz. Pomagam, gdy słyszę, o czym rozmawiają bohaterowie materiału, jeśli mówią coś interesującego albo jestem świadkiem sytuacji, której zagraniczny redaktor mógłby nie zrozumieć, np. ze względu na kontekst kulturowy. I dlatego czasami jestem dodawana do listy osób, które przyczyniły się do powstania artykułu.

Dostajesz konkretne zlecenia na fotoreportaże, czy sama proponujesz tematy?

Większość historii, które zrobiłam, to zlecenia. Zazwyczaj mam mnóstwo pomysłów na materiały, ale nie zawsze mam odwagę je zaproponować i potem, gdy widzę, że ktoś inny zrealizował fotoreportaż na ten temat, żałuję, że zabrakło mi pewności. Problem też w tym, że wiele historii uważam za ważne i interesujące. Dlatego angażuję się w wiele tematów i zdarza się, że idę na reportaż bez dziennikarza. 

 „The Washington Post” opublikował Twój duży materiał, wykonany podczas operacji rekonstrukcji twarzy ukraińskich żołnierzy. Jak długo pracowałaś nad tą historią?

Ten materiał powstał w szczególnym dla mnie czasie, gdy z powodu narodzin syna praktycznie miałam roczną przerwę w pracy. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam też jako fotografka w operacji. Poza tym nie miałam okazji zetknąć się z pierwszymi ofiarami rosyjskiej agresji, bo nie pracowałam na linii frontu. Nie widziałam zbyt wiele krwi, nie byłam nawet w punkcie stabilizacyjnym, dokąd trafiają ranni. Więc gdy się dowiedziałam, że wejdę na salę operacyjną, a bohaterowi mojej historii będą przeszczepiać kość strzałkową z nogi do szczęki, by tę szczękę zrekonstruować, trochę się przestraszyłam. Mimo to zapytałam lekarza, czy będę mogła zostać do końca operacji. Zdziwił się. Powiedział, że dziennikarze zwykle wchodzą na pięć minut, robią kilka ujęć i opuszczają salę. 

14 grudnia 2023 roku, Kijów. Jewhen Bohdan, chirurg szczękowo-twarzowy, przygotowuje do operacji rekonstrukcji twarzy 27-letniego Mykołę Rudenka. Mykoła, weteran wojenny, został ranny w twarz i szyję w czerwcu 2023 roku na froncie. Stracił część szczęki i zębów.

Weszłam więc na salę, gdzie operowano Mykołę – mężczyznę, z którym rozmawiałam dzień wcześniej – i już nie byłam w stanie stamtąd wyjść. To było fascynujące. Operacja trwała 12 godzin. Wyskoczyłam tylko na chwilę, by zjeść lunch. Większość czasu rozmawiałam z asystentem obserwującym zabieg, który wyjaśniał mi, co się dzieje. 

Kilka miesięcy później wróciłam z dziennikarzami, żeby zrobić ciąg dalszy tej historii. W międzyczasie przeczytałam niezwykłą książkę z dziedziny chirurgii rekonstrukcji twarzy, którą rozwinął podczas I wojny światowej brytyjski lekarz Harold Gillies. Okazuje się, że współczesna medycyna w dużej mierze opiera się na doświadczeniach z I wojny światowej. 

 Podczas ilu operacji robiłaś zdjęcia?

Operacja Mykoły była pierwsza, potem byłam jeszcze na trzech. Dwie z nich odbywały się równocześnie tego samego dnia, więc przechodziłam z sali do sali. W ciągu prawie roku powstał naprawdę duży materiał. 

Dziś myślę, że byłoby idealnie, gdybym mogła wrócić do moich bohaterów. Zrobiłam zdjęcia tylko w szpitalu, a ciekawi mnie, co się działo z nimi potem. 

44-letnia Switłana Zdor i 42-letni Jurij Zdor, małżeństwo z Czernihowa, w centrum medycznym „Oberih” w Kijowie 31 lipca 2023 roku. Jurij jest weteranem. Z powodu ran odniesionych na polu bitwy stracił nogę. Doznał też ciężkich obrażeń drugiej nogi, jamy brzusznej i płuc. Switłana i Jurij, którzy są małżeństwem od 6 lat, wzięli udział w filmie promującym projekt Veteran Hub „Resex” – platformę poświęconą życiu seksualnemu rannych żołnierzy. W ramach projektu opracowano dwa podręczniki dla weteranów i weteranek, które są dostępne bezpłatnie. Każdy z podręczników opiera się na badaniach zespołu Veteran Hub dotyczących seksualności po traumie.

Powiedziałaś gdzieś, że robienie zdjęć wcześniej było dla Ciebie tylko hobby. Jak większość fotografowałaś kwiatki i znajomych. A potem był Majdan, który zmienił Twoje podejście do fotografii. 

W 2014 roku pracowałam w biurze, zajmowałam się stypendiami dla studentów. Wieczorami chodziłam z przyjaciółmi na Majdan. Interesowałam się polityką, ale nie myślałam o dziennikarstwie. Przychodziłam na Majdan z aparatem, choć nie wiedziałam, jak fotografować ludzi, których nie znam. Lecz chociaż nie potrafiłam do końca odnaleźć się w tej dramatycznej sytuacji, zrozumiałam, że interesują mnie ludzie w tych trudnych momentach ich życia. W weekendy zaczęłam wspierać fotografów zagranicznych jako fixerka. Ze Stanów przyjechała też moja przyjaciółka fotoreporterka, która bardzo mnie zainspirowała. Ukraina stała się interesująca dla fotoreporterów z całego świata, co chwila ktoś szukał tłumacza albo potrzebował coś zorganizować. Gdy 18, 19 i 20 lutego 2014 roku robiło się na Majdanie coraz goręcej, byłam w biurze i to, co się dzieje, oglądałam w telewizorze. Bałam się, a moi rodzice bardzo się bali o mnie. Chciałam jechać na Majdan, ale nie chciałam ich martwić. Siedziałam więc w biurze i myślałam, jak bardzo nienawidzę swojej pracy. 

Przyjechałam tam 21 lutego, kiedy już odbywały się pogrzeby. Nie zostałam aktywistką, ale pomagałam, jak mogłam. Chciałam tam być nie jako fotografka, ale jako Ukrainka. Rzuciłam pracę w biurze, zaczęłam dostawać więcej zleceń jako fixerka, w kwietniu pojechałam do Charkowa, a potem do Doniecka. Zanurzyłam się w świecie dziennikarstwa, podpatrywałam, jak się przeprowadza wywiady, jak się buduje historie. Zorientowałam się, że dzięki temu mogę zrozumieć, co się dzieje w moim kraju.

 Większość Twoich materiałów to osobiste historie cywilnych ofiar wojny. Czy po ponad 10 latach wojny i stałej obecności reporterów z całego świata w Ukrainie ludzie wciąż chcą się fotografować i dzielić swymi historiami? Czy chętnie wpuszczają Cię do swoich domów?

Jeszcze przed inwazją, gdy pracowałam jako fixerka we wschodniej Ukrainie, często trudno było dotrzeć do ludzi. Byli podejrzliwi, nieufni. Teraz bardziej się otworzyli. Nie wiem, czy to dlatego, że jest więcej dziennikarzy, czy też dlatego, że informacje stały się ważną częścią życia każdego z nas i Ukraińcy zrozumieli, że muszą opowiadać o tym, co im się przytrafiło. Jako fotografka i dziennikarka chcę ich historie opowiedzieć jak najlepiej, chcę pokazać jak najwięcej z ich prawdziwego życia. Dlatego zależy mi na zdjęciach w domu, w otoczeniu rodziny, w przestrzeni, w której dobrze się czują. Gdy mają wątpliwości tłumaczę, że dla tych, którzy w drugim zakątku świata zobaczą ich portrety w mediach, ujęcie zrobione w domu będzie o wiele bardziej autentyczne i wiarygodne niż to wykonane w kawiarni czy innym przypadkowym miejscu. Czytelnicy będą mogli bardziej się z nimi utożsamić. Zawsze mam nadzieję, że bohaterowie, których znajduję, ​​poczują się ze mną komfortowo i otworzą się przede mną jako człowiekiem, a nie tylko jako fotografką. Dlatego niczego nie udaję, jestem przy nich sobą. Jeśli im się nie podoba, nie naciskam, nie próbuję namawiać do zdjęć. 

Odkąd współpracuję z dużymi mediami, zdarza się, że to nie ja prowadzę negocjacje z bohaterami. Tak było np. w przypadku materiału dla „The Washington Post” o Jarosławie Bazyłewiczu, który podczas rosyjskiego ataku na Lwów stracił trzy córki i żonę.

 Fotografia tej rodziny sprzed ataku, z usuniętymi twarzami żony i córek, które zginęły, i portret rannego Jarosława obiegły media na całym świecie.

Ta historia wstrząsnęła wszystkimi w Ukrainie. Producent materiału bardzo ostrożnie podszedł do tematu. Powiedział mi, że warto nawet dłużej poczekać na zgodę rodziny na wywiad, bo świat powinien poznać tę historię z jej perspektywy. Dwa tygodnie po tragedii pojechaliśmy z dziennikarzem do rodziców Jarosława i jego siostry z mężem. Myśleliśmy, że będą tylko oni, ale po jakimś czasie dołączył do nas sam Jarosław i był z nami przez 3-4 godziny wywiadu. W tamtym momencie wszyscy poczuliśmy ogromną odpowiedzialność, więc staraliśmy się być tak wrażliwi, jak to tylko możliwe. W takich chwilach szanujesz każdą sekundę spotkania z bohaterem, nie zaprzątasz uwagi swoją obecnością. Tego dnia była 6. rocznica urodzin Emilii, najmłodszej córki Jarosława, która zginęła. Rodzina postanowiła, że wszyscy pójdą na cmentarz. Wiedziałam, że to powinno wejść do naszego materiału. Równocześnie czułam kamień na sercu, taki ścisk w klatce piersiowej, i trudno było mi zapytać, czy możemy z nimi pójść. Ale zgodzili się. Szliśmy za nimi całą drogę, a już na miejscu zatrzymaliśmy się – naprawdę daleko.

Widziałam,jak Jarosław podchodził do każdego krzyża. Kiedy stanął obok krzyża najmłodszej córki, zaczął płakać. Pomyślałam wtedy, że może powinnam mu zrobić portret. Ale nie mogłam tak po prostu przed nim stanąć 

To bardzo trudna część tej pracy. Bo co zrobić w takiej sytuacji? Wiesz, że w takiej chwili trzeba zrobić tylko jedno zdjęcie, bo nie możesz chodzić dookoła cierpiącego człowieka i robić 20 ujęć ze wszystkich kątów. Musisz spróbować zrobić zdjęcie, ale nie możesz być nachalna, nie możesz przekroczyć pewnych granic. Bo wiesz, że to jest jego życie, jego uczucia.

Pamiętam fotografię, którą wtedy zrobiłaś. Jarosław stoi przed czterema grobami, patrzy na portrety bliskich umieszczone na krzyżach. To bardzo mądre, mocne ujęcie. 

Nikt mi tego wcześniej nie powiedział. Rzadko słyszę, że wykonałam dobrą robotę. Oczywiście zazwyczaj takie rzeczy mówią mi przyjaciele, ale to co innego. Często się zastanawiam nad przekraczaniem granic. Wiem, że dość dobrze je wyczuwam, choć równocześnie mam wrażenie, że jest ich zbyt wiele, że czasem uniemożliwiają mi pracę. Gdy zrobię zdjęcie, jestem ciekawa, czy ktoś uzna je za mocne. Czy zrobię takie zdjęcie, które będzie miało na coś wpływ, jeśli będę się trzymać swoich granic? Czy jeśli tak się nie stanie, to będzie oznaczać, że nie wykonałam swojej pracy wystarczająco dobrze? Może byłam zbyt daleko, a może byłam zbyt ostrożna? 

Fotografia musi przyciągać uwagę do tych wszystkich ważnych historii. Tak czy inaczej na pewno nie czuję, bym kiedykolwiek przekroczyła jakąś granicę, wtargnąła w czyjeś życie.

27 lipca 2024 roku, jedna z wyzwolonych wsi w obwodzie chersońskim. 76-letnia Liudmyła została pobita i zgwałcona przez z rosyjskiego żołnierza w kwietniu 2022 roku, kiedy ta wieś znalazła się pod okupacją. Żołdak wybił jej zęby, złamał cztery żebra i rozciął brzuch. Jakiś czas po tym incydencie udało się jej ze wsi uciec, a po wyzwoleniu jesienią 2022 r. do niej wrócić.

Zazwyczaj czuję, że zrobiłam zdjęcia, które musiałam zrobić – choć czasem uznanie, że tak właśnie było, zajmuje mi wieczność.

Bardzo mocna była też historia rodziny Serhija Hajdarżyna z Odessy, którego żona i syn zginęli w ataku drona. Przeżyli Serhij i córka.

Anna, żona Serhija, prawdopodobnie zginęła z czteromiesięcznym synkiem Tymofiejem podczas karmienia go piersią. Wszystkie relacje mówią, że w takiej pozycji zostali odnalezieni pod gruzami. Podczas wywiadu Serhij przyniósł zakrwawiony smoczek, który znalazł w gruzach. Umył go i postanowił zachować. Spędziliśmy na rozmowie wiele godzin. Trzymałam się prawie do końca, ale gdy zaczęłam fotografować ten smoczek,rozpłakałam się. Niewiele wcześniej sama przestałam karmić syna piersią. 

Realizacja tych dwóch materiałów straumatyzowała mnie. Myślę że w kontekście pracy dziennikarskiej trzeba mówić o zdrowiu psychicznym

Czy dlatego szukasz pozytywnych historii? Takich jak ta o wspinaczce na najwyższą górę Ukrainy albo o randkowaniu?

Teraz nie jest łatwo opublikować materiał zrealizowany z dala od linii frontu. Ale chcę pokazać ten kontrast: że w tym samym czasie dzieją się zupełnie różne rzeczy. Niektóre historie są dla mnie ważne również na poziomie osobistym. Trochę wstyd się przyznać, ale na Howerlę wchodziłam wtedy po raz pierwszy, podobnie jak większość zespołu. To była miła historia i dobry czas spędzony w naturze. Kiedy pracujesz nad bardzo stresującymi i trudnymi materiałami, lżejsza historia pomaga się zbliżyć w zespole. Wśród ludzi, z którymi wychodziłam, byli żołnierze i osoby, które mają kogoś na froncie. Każdy miał jakąś niesamowitą historię. Powstała opowieść z wojną w tle, ale inaczej pokazana. 

Pojechaliśmy też z ekipą do Charkowa, by sfotografować pierwszy dzień nauki w podziemnej szkole. Na miejscu zobaczyliśmy siedmiolatków i ich rodziny pełne życia, radosnych ludzi ubranych w haftowane koszule, wszędzie były kwiaty i pluszaki.

Zdaję sobie sprawę, że dla ludzi, którzy nigdy nie byli w Ukrainie podczas wojny, obraz takiego normalnego życia może być dziwny. Ważne jest jednak, by zrozumieć, że takie zwyczajne chwile trzymają nas razem. 

Howerla, najwyższy szczyt Ukrainy, 13 września 2024 r. Niektórzy Ukraińcy, w tym czynni żołnierze, wspinają się na niego, by odnaleźć spokój i odpocząć od wojny.

Niestety jest i druga strona medalu. Gdy takie pozytywne obrazy trafiają do mediów społecznościowych, nierzadko spotykają się z krytyką. Bo skoro jest wojna, to nie można spotykać się z przyjaciółmi w kawiarni.

Ważne jest, byśmy mieli jak najwięcej różnych historii, by czytelnicy mieli szerszy obraz kraju, w którym trwa wojna. Wśród ludzi, którzy siedzą wieczorem w barze, są też wolontariusze, osoby organizujące zbiórki na sprzęt wojskowy i tacy, którzy następnego dnia pójdą na front. Sama chodzę z moim małym synem na basen i stojąc w wodzie z innymi matkami rozmawiamy o nocy nieprzespanej z powodu ataku rakietowego. Wieczorem spotykam się ze znajomymi w kawiarni, a kilka godzin później,usypiając dziecko, zastanawiam się, czy umrzemy.

Wiele kontrowersji wzbudziło ostatnio zestawienie dwóch fotografii z Ukrainy w finale tegorocznego konkursu World Press Photo. Niektórzy twierdzili, że jury stawia znak równości między ofiarami: 6-letnią ukraińską dziewczynką i rosyjskim żołnierzem. Inni uważali, że to pokazuje różne oblicza wojny. Jak zareagowałaś na ten werdykt?

Najbardziej uderzyło mnie uzasadnienie zestawienia tych zdjęć, mówiące, że to „silne połączenie” (jurorzy już za to przeprosili). Taka retoryka prowadzi do zrównania ofiary z żołnierzem armii rosyjskiej, armii agresora, która zabija i torturuje Ukraińców, okupuje ich ziemie

Potrafię dostrzec powiązania wizualne, ale tu nie mówimy o sztuce, tylko o fotografii dokumentalnej. Kontekst ma kluczowe znaczenie. W takich sprawach powinniśmy być bardzo ostrożni.

Mnóstwo ludzi udostępnia w mediach społecznościowych Twoje fotoreportaże publikowane przez zagraniczne media. Link do materiału o przemocy seksualnej wobec Ukrainek dostałam, zanim sama trafiłam na niego na stronie „The New York Times”. Widać, że zdjęcia i tematy, których dotykasz, mają ogromny wpływ na ludzi.

Ten materiał rzeczywiście poruszył czytelników, miał sporo komentarzy na Instagramie. Myślę, że bardzo ważne było opublikowanie na pierwszej stronie gazety portretu 77-letniej Ludmiły, nauczycielki z obwodu chersońskiego, wcześniej bitej i gwałconej przez rosyjskich żołnierzy. Zaprezentowanie tego tematu poprzez odniesienie do konkretnej osoby przykuło uwagę wielu ludzi na świecie.

Cmentarz Łyczakowski we Lwowie, 15 września 2024 roku. 48-letni Jarosław Bazylewicz odwiedza grób swojej żony Jewhenii oraz groby ich trzech córek: Jaryny, (21 lat), Darii (18 lat) i Emilii (6 lat), które zginęły w wyniku ostrzału ich domu przez rosyjską rakietę 4 września 2024.

Patrzę na zdjęcie Ludmiły i myślę, że mogłaby być moją matką. 

Bohaterowie takich historii bardzo rzadko godzą się na fotografie, na pokazanie ich twarzy. Z kolei dla czytelników zobaczenie prawdziwej osoby, a nie anonimowego portretu, ujęcia z tyłu, jest szczególnie istotne.

Czym dziś jest dla Ciebie fotografia?

Teraz to głównie sposób na to, by lepiej zrozumieć wojnę. Choć tu mieszkam i wiem, jak to jest, wciąż staram się pokazać różne sposoby radzenia sobie przez Ukraińców z sytuacją. Przez zdjęcia próbuję też lepiej poznać ludzi w moim kraju. Wierzę, że mogę odegrać jakąś rolę, choćby niewielką, w zachowaniu pamięci o tym, co nas dotknęło. Kiedyś ktoś będzie chciał zbadać, co się tu wydarzyło. Chcę być źródłem dobrych materiałów, również dla ludzi za granicą. Nie możemy dopuścić, by ta tragedia została zapomniana. 

W życiu prywatnym fotografia jest dla mnie sposobem na zachowanie pamięci o rodzinie. Wyrzucam sobie, że do tej pory nie zeskanowałam starych rodzinnych zdjęć, które mam tylko w wersji papierowej. Gdybym nagle musiała opuścić dom, mogłabym je stracić na zawsze. Gdy dziś robię zdjęcia w Ukrainie, myślę, że one są pomocne dla wielu ludzi. Zapis tego momentu jest ważny teraz, ale równie ważny będzie dla naszych bliskich w przyszłości.

20
хв

Skrwawiony smoczek pod gruzami

Beata Łyżwa-Sokół
Anna Tsyba, Feminoteka, portret

Jędrzej Dudkiewicz – Feminoteka zaczęła świadczyć wsparcie dla kobiet z Ukrainy po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Ilu kobietom rocznie pomagacie?

Anna Tsyba – O liczbach trudno jest mówić, bo wszystko zależy od tego, czego potrzebują kobiety, które się do nas zgłaszają. W wielu przypadkach chodzi o krótką rozmowę na temat danej sytuacji, jedno pytanie, jednorazowe wsparcie psychologiczne. I potem kobiety, kiedy już wszystko wiedzą, nie zgłaszają się po większe wsparcie, czyli na konsultacje ze specjalistkami. Przypadków, gdy było ono potrzebne, czyli stworzyłyśmy też karty w systemie, by monitorować całą pomoc, którą ktoś otrzymuje, w 2024 roku miałyśmy ponad sto.

Opowiedz więc o tym, co oferujecie, gdy ktoś do was dzwoni na numer 888 99 79 88.

Warto podkreślić, że zadzwonienie na nasz numer pomocowy do niczego nie zobowiązuje. Nigdy nie zgłaszamy sprawy na policję czy do prokuratury bez zgody kobiety – jest to wyłącznie jej decyzja. Podstawową ofertą jest rozmowa o kryzysowej, przemocowej sytuacji. Można zadzwonić, opowiedzieć o tym, co się wydarzyło i rozwiać ewentualne wątpliwości. Zdarza się bowiem, że dzwonią do nas kobiety, które czują się źle z jakimś zdarzeniem, ale nie mają pewności, czy to już jest przemoc, czy na przykład kłótnia w związku, która niekoniecznie musi wiązać się z poważnym zagrożeniem. Nasze konsultantki, w tym ja, pomogą to ocenić. I potem może się nie zadziać nic więcej, ale można też poprosić o dłuższe wsparcie psychologiczne. Nie mamy tutaj żadnego limitu – jeżeli kobieta jest pod naszą opieką, dostaje tyle konsultacji i sesji terapeutycznych, ile potrzebuje, w porozumieniu z psycholożką. Możemy jednak pomagać w o wiele szerszym wymiarze. Mamy prawniczki, które dbają o to, by udało się załatwić różnego rodzaju sprawy. Przy czym chodzi o te toczące się w Polsce, bo nie mamy prawniczki w Ukrainie, więc jeżeli coś dotyczy tamtejszego wymiaru sprawiedliwości, przekierowujemy do odpowiedniej organizacji.

Zapewniamy też wsparcie związane z tym, jak działają różne rzeczy w naszym kraju. To może być otrzymanie numeru PESEL, wyrobienie karty miejskiej, a nawet robienie zakupów

Pracują u nas asystentki, które mogą towarzyszyć również wtedy, kiedy trzeba iść do urzędu, na policję, czy gdziekolwiek indziej. Feminoteka prowadzi też Femkę, pierwszy w Polsce punkt pomocy kobietom po gwałcie – można się tu zgłosić w przypadku doświadczenia przemocy seksualnej. Otrzyma się wtedy kompleksową pomoc, nie tylko psychologiczną. Dysponujemy również Bezpiecznym Miejscem, czyli schronieniem dla kobiet, które potrzebują wsparcia mieszkaniowego. Do tego wszystkiego dochodzą różne zajęcia, jak wspólna joga, warsztaty ceramiczne, czy kosmetyczne w naszej pracowni Samo Dobro. Przede wszystkim pytamy kobiet, czego potrzebują i staramy się do tego elastycznie podchodzić. Przykładowo część z nich zgłosiło, że chciałoby nauczyć się języka polskiego i angielskiego, więc udało się zorganizować dla nich lekcje.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jakiś czas temu pojawiła się jeszcze jedna możliwość otrzymania wsparcia – aplikacja SafeYou, również dostępna w języku ukraińskim.

Feminoteka jest jej częścią, również tam udzielamy konsultacji. Ma ona jednak wiele funkcji. Przede wszystkim można dodać kilka zaufanych osób (lub organizacji) do kontaktu i w sytuacji zagrożenia można nacisnąć przycisk SOS, który natychmiast zaczyna nagrywać dźwięk oraz wysyła tym osobom powiadomienie, gdzie się jest i że nie jest się bezpieczną. Dodatkowo jest też forum, na którym są nie tylko posty informacyjne tworzone przez ekspertki z organizacji, ale można też zadać im pytania. To o tyle fajne, że nie każdy może chcieć zadzwonić na infolinię, jest więc dodatkowa opcja dowiedzenia się różnych rzeczy. Istnieje również szansa na wymienienie się doświadczeniami z innymi kobietami i zobaczenie, że nie jest się samą. Aplikację można też ukryć na ekranie telefonu, więc tylko jego użytkowniczka będzie o niej wiedzieć.

Innymi słowy wsparcie jest kompleksowe i wielowymiarowe.

A do tego, co bardzo istotne, bezpłatne! A także dostępne w różnych językach, bo to nie tylko polski i ukraiński, ale też rosyjski, czy angielski. Ważne, że wszystko to jest mocno zindywidualizowane, a także zmieniające się w czasie.

Przykładowo kobieta, która zgłosi się do nas w kryzysowej sytuacji, otrzyma wsparcie prawne i psychologiczne, a kiedy poczuje się już pewniej, zregeneruje się i odpocznie, będzie potrzebować zapisać się chociażby na kurs zawodowy. Staramy się towarzyszyć w tej drodze, na każdym etapie zapewniając wszystko, co potrzebne

Możesz opowiedzieć kilka historii kobiet, które zgłosiły się do was po wsparcie?

Przykładowo wczoraj odebrałam telefon od pani, która dzwoniła z pytaniem o zachowania dziecka. To akurat nie jest w zakresie naszej pomocy, więc przekierowałam ją do innej organizacji, wyjaśniając, czym się zajmujemy. Gdy tego wysłuchała, poprosiła o to, bym podała przykłady przemocy psychologicznej. Opowiedziałam więc chociażby o różnego typu manipulacjach, zaniedbaniach, po czym uznała ona, że wpierw zajmie się polepszeniem sytuacji swojego dziecka, a potem pewnie do nas ponownie zadzwoni już w swojej sprawie. Mogła po prostu doświadczać czegoś, ale nie wiedziała, jak to nazwać. Innym razem rozmawiałam z 20-letnią dziewczyną z Ukrainy, która przyjechała do jednego z polskich miast do pracy. Niestety ktoś ją zgwałcił, a nie miała nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, więc zorganizowałyśmy jej przyjazd do Warszawy, gdzie zaopiekowała się nią psycholożka, asystentka, które towarzyszyły jej przez cały czas trwania sprawy. Nawet gdy wróciła do Ukrainy, byłyśmy z nią w kontakcie i monitorowałyśmy działania wymiaru sprawiedliwości. Miałyśmy też co najmniej kilka sytuacji, kiedy kobiety z Ukrainy uciekały do Polski nie tylko przed wojną, ale też przemocowym związkiem. Po sygnale od zaprzyjaźnionych organizacji, odbierałyśmy je z dworca i od razu wiozłyśmy do naszego schronienia.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jedna z pań otrzymywała od nas wsparcie przez dwa lata – potrzebowała pomocy w całej adaptacji do nowego otoczenia, od robienia zakupów, po załatwianie przedszkola dla dzieci i szukania pracy. Obecnie jest już w pełni samodzielna, wynajmuje mieszkanie i nawet nie ma potrzeby, by utrzymywać z nami kontakt.

Czy są jakieś różnice kulturowe jeśli chodzi o przemoc, spojrzenie na nią?

Stereotypy są generalnie wszędzie takie same. Jako kobiety wzrastamy w podobnej kulturze, która nakazuje, byśmy o różnych rzeczach nie mówiły, skupiały się na domu. Wszędzie pojawiają się dyskusje o tym, czy seks w małżeństwie jest obowiązkowy i że nie można powiedzieć „nie”. Tymczasem gwałty małżeńskie są dość powszechnym zjawiskiem, a ponieważ obłożone są tabu, rzadziej się je zgłasza. Staramy się więc, żeby różne tematy były bardziej obecne w debacie społecznej. Myślę, że to też pomaga wielu kobietom, które nie mają pewności, czy to, co się z nimi dzieje, czego doświadczają, co sprawia im ból i dyskomfort jest czymś, co mogą zgłosić jako przemoc. Wydaje mi się też, że stygmatyzacja jest coraz mniejsza, dużo zmienia się na lepsze, nawet jeżeli powoli. Coraz częściej głośno mówimy o różnych rzeczach i dlatego też nasze publikacje często kończymy słowami „nie jesteś sama”. To nie jest pusty slogan – jesteśmy w stanie zapewnić duże wsparcie. Dlatego tak ważne jest, by kobiety nie bały się zgłaszać przemocy już na jej wczesnych etapach. Nie trzeba i nie warto czekać aż sytuacja będzie straszna.

Anna Tsyba – Tłumaczka, feministka i specjalistka ds. komunikacji z doświadczeniem w pracy na rzecz praw kobiet, wsparcia społecznego oraz współpracy międzykulturowej Fundacji Feminoteka.

20
хв

„Nie jesteś sama”: Jak Feminoteka dostosowuje wsparcie do potrzeb każdej kobiety

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress