Exclusive
20
min

Brak nogi to nie powód, by ta wojna nie była twoja

Ania Tatou, Polka z belgijskim paszportem i ukraińskimi korzeniami, wstąpiła do Sił Zbrojnych Ukrainy, choć jest niepełnosprawna – nie ma nogi. Ryzykowała życie pod ostrzałem, pomogła setkom uchodźców, przeżyła wstrząs septyczny – i nadal walczy o Ukrainę

Tetiana Bakocka

Ania Tatou. Archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W 505 batalionie 37 brygady piechoty morskiej SZU 33-letnia Belgijka jest jedynym obcokrajowcem. Do Ukrainy trafiła wraz z rozpoczęciem inwazji jako wolontariuszka w konwoju humanitarnym. Chociaż urodziła się bez prawej nogi, nie przeszkodziło jej to w dostarczaniu pomocy z Belgii na front.

– Później brałam udział w niezwykle trudnych operacjach ewakuacyjnych w Donbasie. Często byliśmy tylko jakieś pół kilometra od rosyjskich żołnierzy. Strzelali, a ja wiedziałam, że w każdej chwili mogę zginąć. Ale nawet jeśli amputowano ci nogę, to nie jest jeszcze powód, by uważać, że ta straszna wojna w sercu Europy nie dotyczy ciebie – Ania apeluje także do tych, których wojna skazała na niepełnosprawność.

Uwięziona w szpitalnym łóżku

Urodziła się w Bytomiu.

– Od dzieciństwa mówili mi, że moja mama mnie porzuciła. Rodzice mieli już wtedy syna. Mama była zmuszona sama mnie wychowywać, bo tata, kiedy się urodziłam, trafił do więzienia. Przez pawie dwa lata mieszkałam w szpitalu, aż lekarz znalazł dla mnie belgijską rodzinę z miasta Liege.

Zazwyczaj dzieci, których rodzice się wyrzekli, trafiają do domów dziecka. Jednak w przypadku Ani lekarz uznał, że ze względu na zdrowie bezpieczniej będzie pozostawić ją w szpitalu.

– Dwa lata żyłam w swoim szpitalnym łóżku, jak w więzieniu. Przez cały ten czas ani razu nie wyszłam na ulicę, nie widziałam słońca ani deszczu. Nie miałam żadnych zabawek – pierwszego misia podarowali mi przybrani rodzice.

Dopiero kiedy miała już 26 lat, dowiedziała się, że jej biologiczna mama mieszka w Polsce. I że ma 16 braci i sióstr.

– Mieszkałyśmy dwie godziny drogi od siebie. Okazało się, że nie tylko ja jej szukałam – przez wiele lat mama też mnie szukała. Pojechałam do Polski, żeby się z nią spotkać. To był największy cud w moim życiu

Mama opowiedziała mi, że przez cztery miesiące po moich narodzinach codziennie przychodziła do mnie do szpitala – aż lekarz wywalczył sądowy zakaz tych odwiedzin. Cztery miesiące później mama i tata zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Dowiedziawszy się o tym, ojciec chciał popełnić samobójstwo. Udało się go uratować.

Mama zostawiła lekarzom swój adres, aby Ania mogła ją znaleźć, jeśli zechce. Potem Ania jeszcze kilkukrotnie przychodziła do szpitala, lecz nikt nic jej nie chciał powiedzieć. Aż w końcu jedna z pielęgniarek wyznała, że mama przychodziła do szpitala i jej szukała.

Na progu śmierci

Kiedy wybuchła wielka wojna, Ania wraz z innymi wolontariuszami z różnych krajów pomagała ukraińskim uchodźcom na polsko-ukraińskiej granicy. W schronisku przebywało prawie dziesięć tysięcy osób. Ania była jedyną osobą, która kierowała do Belgii tych, którzy chcieli tam wyjechać.

– Pracowaliśmy dzień i noc. Czasami musieliśmy spać na ziemi, na dworcu kolejowym, obok uchodźców. Nie miałam głowy do tego, by dbać o protezę, więc w końcu doszło do infekcji – nie mogłam jej zdjąć bez oderwania kawałka skóry. Rana krwawiła, ale nie miałam czasu, żeby się sobą zająć, bo przybywało coraz więcej ludzi – bez walizek, ze zwierzętami. Stracili swoje rodziny i mieszkania, stracili wszystko. Trzeba było im pomóc.

Któregoś dnia Ania straciła przytomność. W szpitalu przepisano jej antybiotyki. Siostra Ani, która pracuje w placówce medycznej w Belgii, nalegała, by ta natychmiast wróciła do domu, nie ryzykowała życia. Ale Ania prosto ze szpitala pojechała do schroniska dla uchodźców. W miejscowej przychodni podpięto ją do kroplówki.

– Potem przez całą noc walczyłam o życie. Pielęgniarka powiedziała, że jeśli wystąpi wstrząs septyczny, nie przeżyję. Cóż, pomyślałam sobie, urodziłam się na tej ziemi i jestem gotowa tu umrzeć, pomagając ludziom.

Kiedy się obudziła, lekarz płakał, trzymając ją za rękę. Powiedział, że o piątej rano nastąpił wstrząs septyczny, była w hipotermii, ale po kilku minutach temperatura jej ciała nagle zaczęła rosnąć.

– Ten lekarz powiedział, że w ciągu swojej 30-letniej kariery nigdy nie widział czegoś podobnego

Wstałam z łóżka, przeniosłam się na wózek inwalidzki i znów zaczęłam pomagać uchodźcom. Woziłam na tym wózku ich bagaże, uspokajałam ich. To, że Bóg ocalił mi życie, uznałam za znak, że muszę nadal pomagać Ukraińcom

Zew krwi

W październiku 2024 roku Ania wstąpiła do Sił Zbrojnych Ukrainy. Uczy się obsługi dronów, zajmuje się logistyką i zaopatrzeniem batalionu.

– Żaden dron nie wzbije się w powietrze bez ludzi, którzy go konfigurują i nim sterują. Dlatego wciąż się uczymy, testujemy i opracowujemy nowe rozwiązania. Dwa lata temu drony FPV zmieniły przebieg wojny. Kilkoma niedrogimi dronami można zniszczyć sprzęt wroga wart miliony dolarów.

Wstąpienie do Sił Zbrojnych Ukrainy uważa za swoje drugie narodziny:

– Od dzieciństwa marzyłam o służbie w wojsku. Czułam, że żyje we mnie duch wojownika. Intensywnie trenowałam, by wzmocnić się fizycznie i duchowo.

W Belgii niepełnosprawność uniemożliwiła jej związanie się z wojskiem. Pracowała w branży hotelarsko-gastronomicznej, w projektach wsparcia osób po amputacjach. Ale wciąż czuła, że nie jest na swoim miejscu.

– Jedyne, co przed wojną wiedziałam o Ukrainie, to Czarnobyl. Lekarze uważali, że moja niepełnosprawność jest skutkiem awarii w tej elektrowni jądrowej. Potem zaczęła się straszna wojna. Pojechałam do Ukrainy, bo to nie jest lokalny konflikt. Jeśli nie pomożemy Ukrainie przetrwać, ucierpi cały demokratyczny świat.

Żołnierze walczący na froncie donieckim wielokrotnie mówili Ani, że ma charakter i siłę Kozaka – wojownika. A ona tylko się śmiała. Potem zapytała mamę o swoich przodków i dowiedziała się, że rzeczywiście ma ukraińskie korzenie. Zresztą po urodzeniu nazywała się Anna Natalia Katarzyna Zubko.

– Mama powiedziała, że mój dziadek był Ukraińcem z Zaporoża, a pradziadek wyzwalał Ukrainę podczas II wojny światowej. Kiedy dowiedziałam się, że Ukraina jest moją duchową ojczyzną, chciałam wycałować każdy milimetr ukraińskiej ziemi!

Każdy musi coś zrobić

Samochody i pojazdy opancerzone na froncie „żyją” w najlepszym razie kilka miesięcy. Trzeba je regularnie naprawiać, bo każda akcja bojowa oznacza nowe uszkodzenia i straty. Dlatego żołnierze 505 batalionu wciąż potrzebują pieniędzy na naprawy. Ania zbiera te pieniądze. Dzięki swojej popularności i reputacji jest bardzo skuteczna.

– Każdy musi coś zrobić, by przeciwstawić się przemocy i położyć kres cierpieniom, które wrogowie sprowadzili na ukraińską ziemię. Chcę, by nadszedł dzień, kiedy ludzie, których ewakuowaliśmy z okupowanych miast, powrócą do swoich domów. Bardzo tego pragnę.

To nie Ukraińcy rozpoczęli wojnę w Europie. A pokój to nie tylko brak wojny. To wybór, by nie poddać się przemocy, nawet gdy grożą ci bronią

Zdjęcia: archiwum prywatne bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
śmierć nowotwory białaczka wojna

Oryna ma 33 lata. Jest wolontariuszką, współzałożycielką fundacji „Patroni zdrowia”, która pomaga rannym żołnierzom i cywilom. W 2022 roku chciała zaciągnąć się do wojska, ale na polsko-ukraińskiej granicy zobaczyła, że bardzo potrzebni są wolontariusze, więc zaczęła pomagać. Tam też, na granicy, dowiedziała się o swojej diagnozie. Od tego czasu, nie przerywając pracy dla fundacji, leczy się, przeszła też przeszczep szpiku kostnego. Nadzieja na wyzdrowienie nie trwała jednak długo. Po trzecim nawrocie choroby lekarze zalecili leczenie paliatywne.

Teraz Oryna przygotowuje się w Niemczech na śmierć. Ćwiczy, hoduje rośliny i prowadzi bloga o swoich ostatnich dniach. Opisuje w nim, co czuje, jak postrzega reakcje ludzi na chorobę, jakie zmiany zachodzą w niej samej i dlaczego tak ważne jest, by nauczyć się rozmawiać o śmierci z najbliższymi.

Podciąganie i taniec to mój protest

– Nie wolno mi już ćwiczyć na drążku ani tańczyć, ale i tak to robię – mówi Oryna. – Przebywanie wśród ludzi jest dla mnie niebezpieczne, bo mój układ odpornościowy prawie już nie funkcjonuje. Każda infekcja może zagrozić mojemu życiu. Muszę się ukrywać, nigdzie nie wychodzić, nosić maskę. To, że łamię zakaz i wybieram podciąganie się i taniec, jest moim protestem. Zmęczyło mnie nierobienie tego, czego tak bardzo chcę.

Czasami życie z chorobą jest takie, że już nie chcesz, by trwało. Niedawno moja znajoma umierała na raka w hospicjum. Jej życie trwało, ale była już tak zmęczona ciągłym bólem, że pytała: „Dlaczego na śmierć trzeba czekać tak długo?”

Zawsze prowadziłam aktywny tryb życia, uprawiałam sport, biegałam w ultramaratonach na 100 i więcej kilometrów, także w górach. To były duże obciążenia, ale mnie się podobało. Zawsze też dużo tańczyłam – zawodowo tańce ludowe w Polsce, w zespole „Mazowsze”. Przed chorobą często jeździłam też z przyjaciółmi na wspinaczkę skałkową. Byłam ciągle w ruchu. A w ciągu 3 lat choroby udało mi się przebiec zaledwie 6 kilometrów. Nie porównuję już jednak tego z tym, co było kiedyś. To nie miałoby sensu.

Oryna w zespole Mazowsze

– Kiedy wybuchła wielka wojna, byłam na wakacjach w Brazylii. Dowiedziawszy się o tym, zmieniłam bilet, żeby szybciej wrócić do Ukrainy – chciałam wstąpić do wojska. Gdy dotarłam do polsko-ukraińskiej granicy, zobaczyłam chaos. A ponieważ znam polski, zostałam, by pomóc.

Wkrótce poczułam znaczne osłabienie. Poszłam do lekarza, a ten zlecił mi badania. Szybko zadzwonili z laboratorium i zaprosili na wizytę. Powiedzieli: „Masz ostrą białaczkę, nie ma czasu do stracenia, natychmiast jedź do szpitala, zorganizowaliśmy ci łóżko”.

Bliscy i rodzina nie chcieli w to wierzyć. Zawsze byłam bardzo aktywna, prowadziłam zdrowy tryb życia, prawidłowo się odżywiałam, nie jadłam mięsa. Dlatego ta choroba była dla wszystkich jak grom z jasnego nieba. Wysłano mnie na leczenie do Niemiec, gdzie miałam przeszczep szpiku kostnego. Ale nie pomogło.

Sama też długo nie mogłam w to uwierzyć. Stadia akceptacji przeplatają się u mnie się ze stadiami targowania się i zaprzeczania. Kiedy leżysz w łóżku, bardzo trudno ci pogodzić się z sytuacją

Choroba odbiera kontrolę

Kiedy mówią mi: „Nie poddawaj się, walcz”, „Jesteś taka silna, na pewno dasz radę”, zazwyczaj już nie reaguję. Nieprzyjemnie słyszeć takie słowa. Odczuwam to jako dodatkową odpowiedzialność, a nawet presję. Wiem, że ludzie próbują mnie w ten sposób wesprzeć, dać do zrozumienia, że szczerze wierzą w moje wyzdrowienie. Ale ja nie kontroluję swojej choroby. Ani śmierci.

„To nie jest walka, bo tu nie ma przeciwnika. Nie mogę walczyć ani negocjować, to tak nie działa”

Nie wiem, co dzieje się z moim organizmem, jak szybko rozwija się choroba, nie mam na to wpływu – ani swoim nastawieniem, ani przekonaniami. To nie jest walka, bo tu nie ma przeciwnika. Nie mogę walczyć ani negocjować, to tak nie działa. Jedyne, co mogę zrobić, to wybrać, czy się leczyć, czy nie.

I nie zawsze wybór leczenia oznacza kontynuację walki, tak jak wybór dobrowolnego odejścia z życia nie oznacza poddania się. To bardzo trudna decyzja, która wymaga ogromnej siły

Był moment, kiedy myślałam o samobójstwie. Ono wydawało mi się czymś, nad czym mam kontrolę. Nie podoba mi się, że powoli gasnę, a ludzie wokół mnie muszą robić wszystko za mnie. Rozmawiałam o tym ze swoją psychoterapeutką. Oczywiście bałam się, bo w myśl prawa lekarz ma obowiązek poinformować odpowiednie służby, że pacjent planuje popełnić samobójstwo. Ale moja psycholożka odpowiedziała: „Dobrze. W takim razie musisz jechać do Szwajcarii”. Nie powiedziała niczego w stylu: „Życie jest piękne, świeci słońce”. To jej „dobrze” mnie wtedy podtrzymało.

W Szwajcarii dozwolona jest eutanazja bierna [samobójstwo wspomagane, kiedy pacjent sam decyduje o śmierci, ale przy asyście lekarzy – red.]. Moja znajoma, która przebywała w hospicjum, wspominała, że zaproponowano jej coś podobnego do uśpienia farmakologicznego. Kiedy dowiedziałam się o tej możliwości, poczułam spokój. Dobrze jest mieć wybór – odejść z godnością.

Frazy, których nie powinno być

Zapisuję frazy, które ludzie wypowiadają do mnie lub do innych pacjentów chorych na raka. Mam znajomą, której mąż też miał nowotwór; zachorowaliśmy w tym samym czasie. Pewnego razu powiedziała mi: „Och, przestań już udawać! Wracaj do zdrowia”. Bardzo mnie to poruszyło. Jej mąż zmarł niedawno.

Ludzie piszą też w komentarzach: „Hej, patrz, nadeszła wiosna! Wyjdź już z tego szpitala, przejdź się”. Nie wiem, dlaczego tak piszą. Czy to taka motywacja?

Myślicie, że nie mam ochoty wyjść na ulicę i się przejść? To nie dodaje otuchy, to obraża. Człowiek i bez was wiele znosi, na przykład ból. A ty jeszcze mówisz, że „ona źle się zachowuje”

Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, ciągle dostaję rady. „Soda pomaga na wszystkie rodzaje raka. To klucz do wszystkiego”, „Korzenie mniszka lekarskiego pomogą”, „Trzy święte korzenie”. I jeszcze magiczne bębny, różdżki, połączenie z neosferą… Nie jestem pewna, czy ludzie, którzy proponują leczenie poprzez kontakt z neosferą, w ogóle wiedzą, co to jest neosfera. Ale sprzedają ten pomysł innym, a ci go kupują. Mając tak straszne diagnozy, ludzie często są skłonni wierzyć w cuda. Niestety tracą tylko cenny czas.

Oczywiście piszą też do mnie, żebym czytała Biblię. I o klątwach rodowych. Mojej znajomej powiedzieli na przykład, że ma raka dlatego, że nie urodziła dziecka (drugiego czy trzeciego). Bo jej kobieca energia, która miała przejść na dziecko, przeszła na chorobę.

Mam też subskrybentkę na YouTube, która komentuje każdy mój film. Pisze, że rak nie istnieje. Radzi mi, bym przestała bać się choroby, a wtedy wszystko się ułoży.

Inna ciekawa rzecz – horoskopy. Ktoś napisał mi, że choruję, bo nie otworzyłam, ale przeciwnie, zamknęłam jakieś swoje karty

Znam przypadki kiedy osoba chorowała i nie poddała się operacji, bo według horoskopu czas na operację był niekorzystny. Tymczasem onkologia dotyczy choroby, która nie czeka. Bardzo często operacja jest potrzebna „na wczoraj”.

Rak i śmierć nie mogą być tabu

O raku i śmierci mówimy bardzo mało. Na ten temat w sieci jest niewiele treści w języku ukraińskim. Kiedy zachorowałam, bardzo mi ich brakowało. Chciałam przeczytać historie ludzi, którzy zmagali się z tą samą chorobą, poznać ich doświadczenia. Kiedy kwestia śmierci stała się dla mnie aktualna, szukałam w Internecie informacji, jak się na nią przygotować, co należy zrobić. Znalazłam jedną kobietę, która o tym opowiadała, i dzięki jej słowom poczułam ulgę. Wtedy pomyślałam, że warto założyć bloga i opowiadać o własnych doświadczeniach. Być może to komuś pomoże.

Bo śmierć i tak przyjdzie do każdego. Obecnie w Ukrainie umiera tak wiele osób... Przy tym nadal nie umiemy rozmawiać o śmierci. Znajoma opowiadała, że kiedy jej ojciec chorował na raka, wszyscy wokół (w tym on sam) udawali, że nic się nie dzieje. Mówiła, że to było bardzo dziwne, że w rodzinie brakowało jej rozmów o chorobie. Dlatego teraz przeżywa ze mną doświadczenie, którego wtedy nie miała.

Są też ludzie, którzy nie tylko unikają rozmów o raku i śmierci, ale wręcz ukrywają to przed bliskimi. Znam historię, kiedy ludzie przeprowadzili się do innego miasta, by sąsiedzi nie dowiedzieli się, że członek ich rodziny ma raka. Dlatego prowadzę swojego bloga. Może ktoś w końcu porozmawia z bliskimi. Może zrozumie, że ten temat nie powinien być tabu.

Weterani to nie „biedni ludzie”

Nawet teraz nadal kieruję fundacją. To mój wkład we wspólną sprawę. Ale to kierowanie staje się coraz trudniejsze. Z powodu choroby nie robię tego tak skutecznie, jak kiedyś. Szukam kogoś, kto mnie zastąpi.

Byłabym szczęśliwa, wiedząc, że ta ważna sprawa będzie się rozwijać i nie zakończy się po mojej śmierci

Współzałożycielką fundacji „Patroni zdrowia” zostałam wiosną 2022 roku. Wtedy wpadłam na pomysł, by bezpośrednio wspierać rannych żołnierzy i cywilów w Ukrainie. Zrazu była to tylko inicjatywa, fundację zarejestrowaliśmy później. Na początku inwazji było wielu chętnych do pomocy, udało nam się zebrać zespół. Teraz wolontariuszy jest mniej – niektórzy zostali zmobilizowani, inni po prostu odeszli. W fundacji pozostały cztery osoby. Jej głównym zadaniem jest rehabilitacja po odniesionych ranach. Pomogliśmy ponad stu żołnierzom.

Ludzie zwracają się do nas również o pomoc prawną, pomoc w przypadku utraty dokumentów, proszą o skontaktowanie ich z placówkami służby zdrowia, poszukują możliwości rehabilitacji, proszą o przetłumaczenie dokumentów itp. Za wszystko to płacimy. Mamy stałych patronów, którzy co miesiąc przekazują nam niewielkie kwoty. Czasami ogłaszamy zbiórki na konkretne cele.

Mieliśmy popularny kierunek: implanty drukowane w 3D. Mamy kilka inicjatyw z dziedziny rehabilitacji sportowej: łucznictwo, wspinaczka skałkowa dla weteranów... Ten drugi kierunek szczególnie mi się podoba. Kiedy byłam w Kijowie, chodziłam na zajęcia z adaptacyjnej wspinaczki skałkowej, rozmawiałam z żołnierzami, widziałam, jak bardzo im to pomaga.

Większość środków, które otrzymujemy, pochodzi od Ukraińców, zwłaszcza tych z zagranicy. Niemcy aktywnie pomagali nam na początku wojny, ale teraz się już zmęczyli

Często nasi patroni i ci, którym oni pomogli, utrzymują kontakt. Była historia o „kozaku” z poważnymi i rozległymi oparzeniami. Kupiliśmy mu maści, leki. Znalazł się też patron gotowy do bezpośredniej pomocy. Spotkali się. Przesłali mi zdjęcie, na którym się obejmują. A potem we trójkę graliśmy w grę online. Tak nasze relacje przeszły w inny wymiar (śmiech – red.) – od zgłoszenia na stronie fundacji do wirtualnej gry.

Ludzi, którzy zwracają się do nas o pomoc, nazywamy „kozakami” i „kozaczkami”. Chcielibyśmy, żeby weteranów nie postrzegano jako „biednych ludzi”. To silne osobowości, tyle że na tym etapie potrzebują pomocy. Nie chcemy używać słów: „ofiara”, „poszkodowany” itp. Chcemy czegoś pozytywnego.

Kiedyś chodziłam do grupy wsparcia dla chorych na raka. Jedną z głównych idei było odwrócenie uwagi i wspieranie innych. Pomoc innym pozwala oderwać myśli od siebie. Ale szczerze mówiąc, nie zawsze to pomaga. Bo żeby wspierać innych, trzeba mieć choć trochę energii. A przede wszystkim trzeba pomóc sobie, a dopiero potem dzielić się z innymi.

Na tamtym świecie zajmę miejsce dla przyjaciół

Od dawna chciałam nauczyć się podciągania, lecz brakowało mi dyscypliny.

Teraz nie ma co już tego odkładać – drugiej szansy na pewno nie będzie. Pomyślałam, że umrę, nie podciągnąwszy się ani razu

Zaczęłam ćwiczyć z trenerem po trzecim nawrocie choroby. To bardzo mi pomaga zarówno psychicznie, jak fizycznie. Myślę, że jeśli będę czuła się mniej więcej normalnie i będę regularnie trenować, za miesiąc się podciągnę. Podoba mi się to, że czegoś pragnę. To przyjemność.

Kolejna przyjemność to dla mnie świeże owoce. Po przeszczepie szpiku kostnego nie mogłam ich jeść przez kilka miesięcy.

Podczas treningu

Radziłabym ludziom więcej rozmawiać o śmierci. Rozumiem, że to niełatwe – ale to konieczne. Pierwsza rozmowa, druga rozmowa... Kiedy przestaniemy zaprzeczać, że to może się nam przydarzyć, staje się łatwiej.

Teraz wraz z bliskimi możemy już swobodnie rozmawiać o mojej śmierci. Żartujemy sobie. Córka mojej przyjaciółki mówi: „Kiedy po śmierci odrodzisz się w kimś innym, daj mi znak, żebym wiedziała, że to ty”. Inni przyjaciele proszą, żebym tam, w tym innym świecie, zajęła dla nich miejsce. Dzięki takim rozmowom czuję się znacznie lepiej. Śmierć nie jest już postrzegana jako coś strasznego i nienaturalnego.

Kiedyś dostałam w prezencie zestaw „Wyhoduj to sam”. Posadziłam nasiona, ale nic z tego nie wyszło. Pomyślałam, że spróbuję jeszcze raz. Wzięłam pestki granatu i posadziłam. Teraz mam 10 kiełków, chcę je rozdać moim bliskim. Będą im przypominać o mnie po mojej śmierci. Mama poradziła mi, żebym nadała im imiona osób, którym planuję je podarować. Tyle że wtedy, jeśli jakiś kiełek uschnie, będzie mi smutno. Dlatego nie będą miały imion.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Oryna Czubycz: – Nauczmy się mówić o śmierci

Ksenia Minczuk
tatjana kufa golfowego saper ukraińska wojna
Pierwsza i jedyna kobieta w Ukrainie, która jest jednocześnie nurkiem i saperem. Jest też mistrzynią Firefighter Combat Challenge – najważniejszych zawodów strażaków

Kobiet nie szkolimy

– Jestem pierwszą osobą w rodzinie, która nosi mundur – mówi Tetiana. – Już w dzieciństwie chętniej zaprzyjaźniałam się z chłopcami niż z dziewczynkami, uprawiałam sport, lubiłam oglądać filmy wojenne. Jeszcze jako uczennica zastanawiałam się, dlaczego tylko chłopcy są pokazywani w pięknych mundurach wojskowych. Czy dziewczyny nie mogą ich nosić? Nawet z ojcem kłóciłam się na ten temat. Mówił, że armia to dla dziewczyn zbyt ciężka praca, że nie wytrzymają.

W starszych klasach zaczęłam interesować się wojskowością. Myśl o służbie mnie nie opuszczała i pewnego dnia w Internecie natknęłam się na filmik o szkole zawodowej, w której uczą przyszłych strażaków. Zainteresowałam się tym, lecz rodzice, zwłaszcza ojciec, byli kategorycznie przeciw. Tata chciał, żebym została farmaceutką. Dlatego dokumenty potrzebne do zapisania się do tej szkoły musiałam zbierać potajemnie.

Powiedziałam rodzicom, że jadę do koleżanki na urodziny, i w tym czasie wypełniłam testy psychologiczne, a potem poszłam badania lekarskie. Zresztą nie tylko wtedy musiałam ich okłamać

Tyle że w końcu każde kłamstwo wychodzi kiedyś na jaw. Kiedy wypełniałam ankietę, trzeba było podać numer kontaktowy jednego z rodziców, więc podałam numer mamy. Zadzwonili do niej w chwili gdy pomagałam babci paść krowy, a mój telefon był poza zasięgiem. Wieczorem zapytała: „Nie chcesz mi o czymś powiedzieć? Dzwonili do mnie z Winnicy. 1 sierpnia czekają cię egzaminy wstępne”.

W końcu mnie wsparła i razem ukryłyśmy sprawę przed ojcem.

Na egzaminach uzyskałam dobre wyniki z przygotowania fizycznego. Z ponad 30 dziewczyn testy zaliczyły tylko cztery

Tak zostałam kursantką szkoły pożarniczej.

Po ukończeniu nauki miałam pracować jako radiotelefonistka, odbierałam zgłoszenia o pożarach. Ale chciałam być nurkiem, więc zgłosiłam swoją kandydaturę. W odpowiedzi usłyszałam, że to nie jest zawód dla kobiet i że trzeba mieć nie tylko dobrą kondycję fizyczną, ale także moralną i psychiczną.

Zrozumiałam, że będę musiała zajmować się ludźmi, którzy utonęli w wyniku nieszczęśliwego wypadku, ale i wtedy się nie poddałam. Przeszłam badania przed komisją lekarską i zaczęłam się rozglądać za miejscem, w którym mogłabym zdobyć zawód nurka – ratownika. W tamtym czasie specjalne kursy odbywały się w Kijowie, Odessie, Czerkasach, Kamieńcu Podolskim i w obwodzie sumskim. I wszędzie spotykałam się z odmową: „Kobiet nie szkolimy”. Jednak w Odessie po moich uporczywych prośbach instruktor w końcu powiedział:

– Przyjedź. Widzę ogień w twoich oczach.

Potem przez trzy miesiące łączyłam naukę z pracą. Po dyżurach w Winnicy jeździłam na trzy dni do Odessy.

Przed nurkowaniem

Nie patrzeć topielcowi w oczy

Po szkoleniu rozpoczęło się nurkowanie w Południowym Bohu. Zejście na dno tej rzeki nie było łatwe, a widoczność pod wodą – zerowa. Nie wiedziałam, czy oczy mam otwarte, czy zamknięte; nie było widać absolutnie nic. W takich warunkach trzeba pracować na wyczucie.

Oczyma nurka są jego ręce. Bo poruszając się pod wodą, możemy uderzyć głową w topielca albo przypadkowo nadepnąć na jego ciało

Podczas mojej pierwszej akcji musiałam wyciągnąć ciało 71-latka, który wypadł z łodzi. Widoczność była słaba, w mojej głowie kłębiły się różne myśli. W pewnym momencie zobaczyłam przed sobą jego ręce. Zrobiło się strasznie.

Jedną z podstawowych zasad nurków jest niepatrzenie w oczy topielca. Ale ja w nie spojrzałam i poczułam się nieswojo. Dałam sygnał i razem z ciałem zostaliśmy wyciągnięci na powierzchnię.

Kiedyś świętowaliśmy urodziny jednego z przyjaciół. Na przyjęciu był chłopak, którego wcześniej nie znałam. Tego wieczoru się zaprzyjaźniliśmy, pytał mnie o wiele rzeczy dotyczących mojego zawodu. Następnego ranka dowiedziałam się, że zaginął w wodzie; na poszukiwania wezwano nas. Kiedy zanurkowałam, przed oczyma miałam jego twarz. Przeszukaliśmy osiem stawów i nie mogliśmy go znaleźć. Ciało wydobyliśmy 12. dnia.

Jako nurek – ratowniczka pracowałam dwa lata. Potem zaczęła się inwazja i zostałam podwodnym saperem. Od tego czasu szukam materiałów wybuchowych, także pod wodą. I ludzi, którzy utonęli.

Na początku w zespole, w którym jestem jedyną kobietą na 20 mężczyzn, nie akceptowano mnie. Koledzy nie wiedzieli, jak do mnie podejść, czułam nieufność. Ale z czasem nawiązały się przyjacielskie relacje.

Saper popełnia dwa błędy

Jak mówią saperzy, my popełniamy dwa błędy: pierwszy, kiedy wybieramy zawód, a drugi, kiedy coś zrobimy nie tak. Bo ceną błędu jest życie.

Saperskiego fachu uczyłam się w obwodzie charkowskim, w ramach skróconego programu – bo trwa wojna i potrzebni są ludzie, którzy potrafią rozbrajać miny na wyzwolonych terenach. Potem wysłano mnie na trzymiesięczne szkolenie do międzyregionalnego centrum szybkiego reagowania Państwowej Służby Ratowniczej Ukrainy w obwodzie sumskim – na podwodną saperkę. Dopiero po tym szkoleniu zaczęto nas angażować do wykrywania i unieszkodliwiania materiałów wybuchowych w obwodzie winnickim.

Podczas rozminowywania

Znajdowaliśmy zarówno materiały wybuchowe z czasów II wojny światowej, jak pozostałości współczesnych rosyjskich rakiet i dronów. Pracowaliśmy nie tylko w zbiornikach wodnych, ale także na lądzie. Później już jako nurkowie badaliśmy Południowy Boh pod kątem budowy kanału żeglugowego. Na dnie znaleźliśmy tylko korzenie i zatopioną barkę.

Dzisiaj nurek nie zawsze musi nurkować, by zbadać dno, bo pojawiło się wiele nowych technologii. Nowoczesny dron może zbliżyć się do przedmiotu grożącego eksplozją, a my na lądzie za pomocą transmisji online badamy teren wokół niego. Mamy drona przeznaczonego do podwodnego rozpoznania. Może skanować przestrzeń do głębokości 100 metrów.

Wciąż trzeba się uczyć

Jako nurek – saper pracuję od trzech. Wróg nieustannie ulepsza swoją broń, więc nawet doświadczeni saperzy muszą się ciągle uczyć. Istnieją na przykład miny o działaniu okrężnym, które dzięki czujnikowi sejsmicznemu mogą reagować na krok dorosłego człowieka. Bardzo często spotyka się miny przeciwpiechotne i przeciwczołgowe. Mina przeciwczołgowa wybucha, gdy naciska na nią ciężar od 150 kilogramów. Wiem też, że obecnie wróg wystrzeliwuje nad Ukrainę drony z trującą substancją. Były już przypadki, gdy ludzie odnieśli poważne oparzenia dróg oddechowych.

Nasza obrona przeciwlotnicza masowo zestrzeliwuje rakiety i drony, ale niewybuchy często spadają na ziemię i do wody. Naszym zadaniem jest ich unieszkodliwienie

Kiedyś jechaliśmy na poszukiwania szahida. Myśleliśmy, że wpadł do wody, bo na jej powierzchni były plamy paliwa. Ale nie – leżał na polu.

Tatiana w pracy

Oczywiście rozbrajanie pod wodą jest trudniejsze niż na lądzie. Jeśli pod wodą znajdujemy niewybuchy, których w żadnym wypadku nie można ruszać, unieszkodliwiamy je na miejscu. Wtedy nurek zanurza się, dokładnie bada przedmiot i umieszcza materiał wybuchowy w celu jego detonacji. Jeśli materiał wybuchowy można wyjąć, wydobywamy go na powierzchnię za pomocą specjalnego spadochronu, sterowanego zdalnie. Na lądzie przejmują go koledzy saperzy, wywożą na specjalny poligon i tam unieszkodliwiają. Wkrótce będziemy angażowani do rozminowywania wyzwolonych terenów, w szczególności lokalnych zbiorników wodnych.

Każdy oddycha inaczej

Każdy saper – nurek ma dwa rodzaje kombinezonów roboczych – mokry i suchy. Wyposażenie, podobnie jak waga sprzętu, zależy od pory roku.

Zimą trzeba założyć na siebie do 50 kilogramów obciążenia, by wyregulować pływalność. Latem wyposażenie jest o połowę lżejsze. Do tego trzeba jeszcze zabrać butlę z powietrzem

Każdy oddycha inaczej. Na przykład jeśli nurkuję na głębokość 5 metrów i się nie denerwuję, to latem wystarczy mi powietrza na 2 godziny. Jeśli zacznę się denerwować – na mniej.

„Zimą nurkowanie dłuższe niż 40 minut jest niewskazane”

Podczas nurkowania musimy brać pod uwagę temperaturę wody i powietrza, zwłaszcza zimą. W zimnych porach roku nurkowanie dłuższe niż 40 minut jest niewskazane, bo ma wpływ na zdrowie. W naszej pracy musimy przestrzegać wszystkich zasad bezpieczeństwa.

Najczęstszym urazem u nurków jest barotrauma ucha. Jeśli nie potrafisz wyrównać ciśnienia w błonach bębenkowych, może dojść do ich pęknięcia lub rozerwania. Człowiek może ogłuchnąć. Przed każdym zanurzeniem, nawet jeśli jest to nurkowanie treningowe, jesteśmy badani przez lekarzy.

Po wojnie będzie dużo pracy

Nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Wiem, że moja praca jest niebezpieczna, ale ktoś musi ją wykonywać. Poza tym rodzice się już z tym pogodzili, choć o wielu rzeczach im nie mówię. Zwłaszcza gdy wyruszamy, by unieszkodliwić wrogą rakietę lub drona. Zwykle mówię wtedy, że jedziemy szukać materiałów wybuchowych z czasów II wojny światowej – niemieckich min albo jakichś pocisków artyleryjskich, które są względnie bezpieczne.

„Nigdy nie żałowałam swojego wyboru”

Kiedy szłam na studia, w mojej rodzinie nie było wojskowych – a teraz jest nas dwie. Moja młodsza, prawie 18-letnia, siostra chce zostać pilotką i już dostała się do Charkowskiego Narodowego Instytutu Sił Powietrznych Ukrainy. Po wojnie będziemy mieli dużo pracy. Rosjanie pozostawili na naszej ziemi sporo swojego sprzętu. Musimy oczyścić Ukrainę z wroga i tego, co po sobie pozostawił.

Marzę też o zbadaniu dna Morza Czarnego wokół Krymu. Wierzę, że kiedyś to się stanie.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Tetiana Mordacz: Pod wodą moimi oczami są ręce

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress