Exclusive
20
min

Jesteśmy wdzięczni za dobro. Ale będziemy też pamiętać o eksmisji w ciemną, zimną noc

Moja córka prosi, abyśmy po powrocie do Charkowa zawsze byli razem w tym samym pokoju i spali w tym samym łóżku. Żebyśmy w razie ostrzału mogli zginąć razem

Tetiana Bakocka

Dawny akademik Bratniak w Olsztynie mógł stać się symbolem bezpieczeństwa i pomocy w potrzebie. Tak się jednak nie stało, bo zmieniły się priorytety urzędników. Fot: Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

30 października opublikowałyśmy artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa o tym,  że w Olsztynie 150 ukraińskim uchodźcom grozi bezdomność, bo urzędnicy chcą zamknąć dawny akademik Bratniak, w którym mieszkali.,

Po ukazaniu się artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus, który poinformował, że wysłał list protestacyjny do wojewody w sprawie eksmisji uchodźców ze schroniska. Kopie tego listu wysłano też do Urzędu Rady Ministrów RP, Ambasady Ukrainy w Warszawie i Konsulatu Ukrainy w Gdańsku.

Niestety, nie stało się to zgodnie z oczekiwaniami. Urzędnicy pozostali nieugięci i zbyli uchodźców z pomocą banalnych argumentów.  

Schronisko w Olsztynie zamknęło drzwi dla ukraińskich uchodźców. Większość z nich została zmuszona do powrotu do Ukrainy. Zdjęcie autorki

Migus otrzymał odpowiedź na swój list protestacyjny do wojewody 20 listopada, 6 godzin (!) przed zamknięciem schroniska. W imieniu wojewody Krzysztof Kuriata, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, powiedział, że osobom przebywającym w schronisku zaproponowano przeniesienie się do trzech schronisk w innych miejscowościach regionu. Jeśli jednak uchodźcy nie chcą się tam przenieść, nie są do tego zobowiązani. W liście stwierdzono, że decyzja o zamknięciu schroniska została podjęta z powodu problemów finansowych i niemożności bezpiecznego zamieszkania w nim, ponieważ uchodźcy uszkodzili sprzęt w budynku.

W piśmie wojewody czytamy m.in.: "Przebywający w placówce uchodźcy, których liczba przekroczyła 500 osób, niestety swoimi działaniami doprowadzili do znacznej dewastacji budynku, zniszczenia wyposażenia, instalacji wodno-kanalizacyjnej, drzwi, okien, instalacji elektrycznej. Konieczna jest również konserwacja wind i wymiana instalacji przeciwpożarowych. To potężny obiekt, którego utrzymanie jest kosztowne, a wspomniane zniszczenia znacząco obciążyły budżet wojewody. Zapewniam, że pomoc uchodźcom od samego początku była dla wojewody priorytetem i będzie udzielana do czasu pojawienia się takich potrzeb, w miarę dostępności środków. Zapraszam również do bezpośredniego kontaktu ze mną, gdyż zarzuty przedstawione w piśmie są dalekie od rzeczywistej sytuacji".

Nie wiadomo, co wojewoda miał na myśli mówiąc o "zadaniu priorytetowym". Jednak losy ukraińskich kobiet eksmitowanych ze schroniska, które musiały same rozwiązać problem przetrwania w środku zimy z chorymi dziećmi, rzucają światło na priorytety urzędników.

Oto historie kilku z nich:  

Moje nowe wyzwanie

Jedną z rodzin, której pozwolono przenieść się do najbliższego schroniska, 35 kilometrów od Olsztyna, jest rodzina 45-letniej Julii Litwinowej z Charkowa. Ona i jej 12-letni syn ewakuowali się z Charkowa w marcu 2022 roku. Najstarszy syn walczy na froncie. Kobieta powiedziała, że kiedy w listopadzie przyjechała do hostelu, który oferował zakwaterowanie mieszkańcom Bratniaka z małoletnimi dziećmi, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, było ogłoszenie:  

"Mieszkasz w mieszkaniu zbiorowym i niektórzy z was są uprawnieni do świadczeń, takich jak zasiłek rodzinny. Dlatego chcielibyśmy poinformować, że rozporządzenie w sprawie pomocy jest tymczasowe i wygaśnie na początku 2024 roku. Nic nie trwa wiecznie, z wyjątkiem trwającego konfliktu zbrojnego. Obecnie nie ma decyzji o przedłużeniu pomocy na mocy prawa". Julia zdecydowała się nie iść do schroniska na miesiąc, a ostatniego dnia udało jej się wynająć pokój w Olsztynie.

20 листопада ввечері, повернувшись з роботи, Юлія до третьої години ночі перевозила свої речі з «Братняка» на самокаті. В Ольштині Юлія має роботу. А також робить окопні свічки й бере участь у різних волонтерських акціях, спрямованих на допомогу ЗСУ.

"Jestem wdzięczna za pomoc, którą tu otrzymaliśmy. Nie jestem przyzwyczajona do proszenia czy narzekania, ale po raz kolejny przekonałam się, że to tylko nasza wojna. Ludziom, którzy nie mieli podobnych doświadczeń, trudno jest nas zrozumieć. Postrzegam sytuację eksmisji jako nowe wyzwanie i wierzę, że pokonam trudności".

Juliia Litwinowa spędziła kilka godzin przewożąc swoje rzeczy na hulajnodze. Zdjęcie autorki

Straciłam wszystko. Mój syn jest na wojnie. Muszę żyć dla moich dzieci

20 listopada Oksana Danilowa, uchodźczyni z Bachmutu, przeniosła swoje rzeczy do nowego domu. Powiedziała, że w znalezieniu mieszkania pomogli jej koledzy z pracy. Kobieta osobiście spotkała się zarówno z Krzysztofem Kuriałą, dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, jak i Iryną Petryną, pełnomocniczką ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy, która jest Ukrainką. Kobieta powiedziała urzędnikom, że nie ma dokąd wracać, że ma pracę w Olsztynie, a jej dziecko chodzi tam do szkoły. Usłyszała jednak, że w Olsztynie skończyły się pieniądze na mieszkania dla uchodźców.

"Pani Iryna zapytała mnie, dlaczego zniszczyliśmy budynek. Odpowiedziałam, że błędem jest generalizowanie i ocenianie wszystkich uchodźców z powodu jednego konkretnego nieprzyjemnego incydentu" - mówi Oksana.

Kiedy do Olsztyna przybyli uchodźcy, dawny internat szybko przekształcono w schronisko. Rodziny z regionu graniczącego z Polską zostały zakwaterowane na dwóch piętrach we wszystkich pokojach. Osoby te nie są narodowości ukraińskiej. Większość rodzin była wielodzietna. Rodzice otrzymywali zasiłki na dzieci i w większości byli bezrobotni. Regularnie mieli konflikty z innymi mieszkańcami schroniska. Zaniedbywali swoje mieszkania. Jednocześnie były ukraińskie kobiety, które wracały wieczorem z pracy i z własnej inicjatywy sprzątały korytarze, pralnię i inne wspólne pomieszczenia. Za własne pieniądze kupowały sprzęt, który potem znikał.

"Często słyszę oskarżenia, że wszyscy uchodźcy, którzy mieszkali w schronisku, są niewdzięczni, leniwi i potrafią tylko chodzić z wyciągniętymi rękami i prosić o pomoc" - kontynuuje Oksana. "To samo uogólnienie często powtarza się o ludziach, którzy przybyli ze wschodniej Ukrainy. Że wszyscy jesteśmy separatystami o prorosyjskich przekonaniach. Przyjechaliśmy do Polski, bo bardziej opłaca się tu żyć niż w Rosji. Nie mogę mówić za innych. Ale zawsze byłam i jestem za Ukrainą. Wychowałam patriotycznego syna, który dobrowolnie poszedł na wojnę w wieku 18 lat. Chociaż wielu jego przyjaciół przeszło na stronę wroga i nawet nie rozumieją, o co walczą. Rzeczywiście jest tam wielu zdrajców. Ale nie wszyscy. Mój syn spędził pierwsze sześć miesięcy broniąc swojej ojczystej ziemi - naszego Bachmutu. Nie było z nim kontaktu przez dwa tygodnie. Myślałam, że osiwieję ze zmartwienia. Syn mojego przyjaciela zginął. Mój drugi kuzyn też. Studiował za granicą. Wrócił na front i zginął w pierwszej bitwie.

Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna, wojska wroga nie zniszczyły, ani nie zajęły naszego miasta. Mimo że Bachmut znajduje się zaledwie 38 kilometrów od Gorłówki, która została tymczasowo zajęta przez I Korpus Armii Federacji Rosyjskiej. W międzyczasie wielu ludzi z Gorłówki, straciwszy wszystko, przeniosło się do Bachmutu. Kiedy więc rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, musieli uciekać po raz drugi. Kiedy jest mi ciężko, myślę o tych ludziach i myślę, że przeszli o wiele więcej niż ja - mówi Oksana.

Większość uchodźców zdołała już osiedlić się w Polsce, ale są kobiety, które nadal pilnie potrzebują pomocy. Fot: Wyborcza.pl

Kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę kupiła kolejne mieszkanie. Poprzednią właścicielką była Rosjanka z Petersburga.

- Kiedy Bachmut zaczął być ostrzeliwany pociskami fosforowymi, wszystko w moim nowym mieszkaniu spłonęło. W jednej chwili straciłam wszystko. Nie mam dokąd wrócić. Ale muszę żyć dla dobra moich dzieci - podsumowuje Oksana.

Dzieci są straumatyzowane

48-letnia Olga z Charkowa, która została eksmitowana z Bratniaka, również musiała odmówić przeniesienia się do hostelu w inny mieście. Kobieta powiedziała, że u jej 16-letniej córki zdiagnozowano dysfunkcję mitochondrialną, wieloukładowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego. W związku z tym dziecko musi być pod stałym nadzorem lekarskim. A w osiedlach, do których zaproponowano uchodźcom przeprowadzkę, nie ma takiej możliwości.

"W nocy 24 lutego byliśmy z córką w Charkowie w szpitalu dziecięcym. Dziecko obudziło się o 4 rano z powodu ostrzału. Potem na własne oczy widzieliśmy, jak ostrzeliwana jest północna dzielnica Sałtiwka, słyszeliśmy eksplozje i syreny. Dzieci na oddziałach krzyczały. Personel medyczny był przerażony. Panika, strach, niepewność. Nikt nie wiedział, co robić" - wspomina Olha.

Jej córka Olga była uzależniona od specjalnych leków, które się kończyły, a w tym czasie nie było gdzie ich kupić. Obcy ludzie przynosili tabletki do szpitala - kto tylko miał. Ktoś przyniósł kilka sztuk, ktoś talerz. Jednak stan dziecka pogarszał się i Oldze zalecono jak najszybszą ewakuację.

"Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że możemy umrzeć w wyniku ostrzału. Myślałam tylko o tym, jak uchronić moje dziecko przed chorobą. Skąd wziąć lek, który się kończył? Bo jeśli moja córka nie dostanie kolejnej dawki hormonów, jej nadnercza nie będą pracować. A to jest śmiertelne. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Charkowa, nad głowami przeleciała rakieta. Wokół były kratery po rakietach i zniszczone budynki. Ale ja nawet nie zareagowałam. Pocieszałam się, że moje dziecko wkrótce będzie bezpieczne" - mówi Olga.

Rysunki dzieci na ścianie schroniska w Olsztynie. Zdjęcie autora

Wolontariusze pomogli rodzinie przenieść się z Charkowa do Połtawy.

"Tego dnia z moimi przyjaciółmi jechaliśmy pociągiem ewakuacyjnym" - wspomina te straszne dni Olga - "Było tak wielu ludzi, że nie można było pójść do toalety. Na szczęście ktoś znalazł półlitrowy słoik i jeśli ktoś potrzebował skorzystać z toalety, mógł to zrobić. Słoik krążył między nami".

Dwa tygodnie później kobieta i jej córka musiały udać się z Połtawy do szpitala we Lwowie. Stamtąd zostały wysłane do Polski. Pod koniec marca dotarły do granicy ukraińsko-polskiej, skąd zostały przetransportowane helikopterem do szpitala dziecięcego w Olsztynie.

- Zostaliśmy w tym szpitalu przez miesiąc. Przez długi czas nie mogłam się zmusić do zdjęcia ubrań. Było tam ciepło, ale spałam w ubraniu. Ponieważ miałam już wyrobiony nawyk, że w każdej chwili muszę być gotowa wybiec z oddziału ze wszystkimi lekarstwami i potrzebnymi rzeczami, gdy zacznie się ostrzał. Zawsze też nosiłam przy sobie najważniejsze tabletki, bez których moje dziecko nie mogło żyć. Blisko serca, w staniku. Bałam się, że gdy usłyszę syrenę, znów będziemy gdzieś biec, uciekać, a leki zgubię.

Kiedy córka Olgi została wypisana ze szpitala, najpierw zamieszkały w hotelu, a rok później zaproponowano im przeprowadzkę do schroniska.

- Z dziesięciu rodzin tylko my przenieśliśmy się do Bratniaka. Inni ludzie nie byli zadowoleni z warunków życia w tym schronisku.

Pamiętam, jak nasi sąsiedzi uchodźcy pytali nas z zdziwieniem, dlaczego nosimy ciepłe buty w kwietniu. A my nie mieliśmy innych butów.

Wyjechałyśmy w tym, co mieliśmy na sobie (te kapcie i ubrania, w których teraz siedzę, to te same rzeczy, które nosiłam w Charkowie w szpitalu). A kiedy sąsiedzi uchodźców byli eksmitowani z hotelu, przynieśli kilka dużych worków dobrych butów i ubrań do kosza, i wszystko wyrzucili. Polacy im to dali. Ale nikt, znając naszą trudną sytuację, nawet nie zapytał, czy potrzebujemy którejś z tych rzeczy - powiedziała Olga.

Kobieta mówi, że tylko raz była w kościele przy ulicy Lubelskiej, gdzie znajdowało się centrum pomocy uchodźcom. Kiedy jej córka została wypisana ze szpitala, Olga przyszła do kościoła, aby poprosić o ubrania, ponieważ miała tylko odzież zimową.

Pamiętam, że stałam w kolejce przez kilka godzin. Nigdy więcej tam nie poszłam. Chociaż często słyszałam oskarżenia, że wszyscy uchodźcy regularnie przyjmowali tam pomoc, a następnie wysyłali paczki lub odwozili wszystko do domu do Ukrainy swoimi samochodami. Być może były takie przypadki. Ale jestem pewna, że ludzie, którzy przyjechali tu z powodu wojny, nie robią tego. Ponieważ ludzie, którzy stracili tak wiele jak my, mają inne podejście do wartości materialnych - wyznaje Olga.

Ojciec i siostra Olgi mieszkają teraz w jej mieszkaniu w Charkowie. Ewakuowali się z obwodu charkowskiego. Kiedy wojska rosyjskie zbliżyły się do Dergaczowa i zaczęły ostrzeliwać miasto, zabijając cywilów, wszyscy zostali ewakuowani do Charkowa. We wrześniu 2022 r. ukraińskie siły zbrojne wyzwoliły miasteczko.

- Poprosiłam tatę, aby sprzedał wszystkie moje kosztowności i wysłał mi pieniądze do Polski, ponieważ potrzebujemy pomocy - mówi Olga.

Ukraińscy uchodźcy wynoszą swoje rzeczy ze schroniska Bratniak w Olsztynie. Zdjęcie autorki

Kobieta nie może opuścić Polski do końca 2023 roku, ponieważ w grudniu jej córka przejdzie badania lekarskie, na które czekają w kolejce od półtora roku. Takiego badania nie można wykonać na Ukrainie.

- Poszłam do dyrektora schroniska i innych urzędników, aby opowiedzieć im o naszej trudnej sytuacji. Poprosiłam o pomoc w pozostaniu w Olsztynie na preferencyjnych warunkach. Przecież tu jest szpital i szkoła muzyczna, a nauka w niej stała się dla mojego dziecka jedynym sensem życia. Odpowiedziano mi, że szkoła muzyczna nie jest priorytetem, nie jest powodem do zapewnienia mieszkania socjalnego. Zaniosłam list do wojewody. Poprosiłam o pomoc, napisałam, że moje niepełnosprawne dziecko nie będzie mogło korzystać z prawa do nauki i leczenia, jeśli opuścimy Olsztyn. Ale to pismo nie zostało przyjęte przez sekretariat wojewody. Ponieważ napisałam tylko swój numer telefonu, a powinnam była podać również swój adres. Ale w tamtym czasie nie mogłam znaleźć nowego miejsca zamieszkania, a nie mogłam podać adresu schroniska. Skontaktowałam się z organizacją pozarządową, która prowadzi projekt dla niepełnosprawnych uchodźców. Moja córka i ja jesteśmy tam zarejestrowane, ponieważ ja również jestem niepełnosprawna. Poprosiłam ich, aby pozwolili mi podać ich adres na tym liście. Odmówili. Zapytałam o to moich polskich przyjaciół. Wszyscy odmówili" - mówi Olga.

За словами жінки, мешканцям притулку дорікають, що витратили на проживання біженців багато грошей. Що українці звикли жити безкоштовно й тому не хочуть працювати. Жінка не погоджується з цими звинуваченнями. У Харкові вона працювала провідною інженеркою. Нострифікувала в Польщі свій диплом. Але поки що не може працювати через хворобу дитини.

- Czytałam, że inne kraje europejskie przyjęły bardziej racjonalne podejście do rozwiązywania kwestii uchodźców. Przede wszystkim pomagają tym, którzy ewakuowali się ze strefy wojny. Musieliśmy wyjechać, by ratować życie naszych dzieci. Nasi krewni, przyjaciele i sąsiedzi byli zabijani. Ojciec przyjaciółki mojej córki został zabity w pobliżu Bachmutu. Nasz sąsiad wyszedł z dwoma pustymi wiadrami w poszukiwaniu wody i nigdy nie wrócił. Życie tam nadal jest niebezpieczne - mówi Olga.

Pod koniec listopada znalazła nowe mieszkanie na obrzeżach Olsztyna. Aby opłacić czynsz za grudzień w wysokości dwóch tysięcy złotych miesięcznie, ojciec Olgi sprzedał jej obrączkę i rower, a pieniądze przesłał. Po tym, jak córka Olgi przejdzie badania lekarskie, planują wrócić do Charkowa. Nie mają pieniędzy na dalszy wynajem.

- Zostaniemy tutaj tak długo, jak będziemy mogli. Potem wrócimy do naszego rodzinnego miasta, które bardzo kochamy. Nasze dzieci są w traumie przez to, co tutaj przechodzimy. Moja córka prosi mnie, żebyśmy po powrocie do domu zawsze byli razem w jednym pokoju i spali w jednym łóżku. Tak, że jeśli dom zostanie ostrzelany, zginiemy razem - mówi Olga: - Czy to dlatego masz takie myśli? Musisz wierzyć, że na pewno przeżyjemy i wygramy.

Так, ми обов'язково переможемо, бо в нас немає іншого виходу. І будемо навіки вдячні тим, хто у важку хвилину простягнув нам руку допомоги. Але й пам'ятатимемо тих, хто зимової ночі виселяв нас з дітьми в нікуди…

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Mity a rzeczywistość

Niedawno zaproszono mnie do udziału w organizacji spotkania online między ukraińskimi nastolatkami – tymi, którzy pozostali w Ukrainie, i tymi, którzy z powodu wojny zostali zmuszeni szukać bezpieczeństwa za granicą. Chodziło o stworzenie przestrzeni do dialogu, wzajemnego wsparcia i zachowania wspólnej tożsamości kulturowej.

Jednak później europejscy organizatorzy porzucili ten pomysł. Obawiali się, że taki format może niezamierzenie skłaniać dzieci do opuszczenia Ukrainy. Bo dzieci przebywające obecnie w Polsce mogłyby opowiedzieć swoim rówieśnikom w Ukrainie o wspaniałej edukacji za granicą, możliwościach rozwoju, podróżach, integracji itp. I w końcu mogłoby to przyczynić się do pogłębienia kryzysu demograficznego, w którym pogrążyła się Ukraina w wyniku inwazji.

Uderzyła mnie ta pewność, że dzieci za granicą są szczęśliwe, przystosowane i zintegrowane, że dostrzegają wyłącznie zalety swego nowego statusu. Rozmawiam z wieloma ukraińskimi nastolatkami, zwłaszcza w Polsce, i wiem, jak często odczuwają głęboką samotność, depresję, wyczerpanie, niepokój spowodowany rozłąką z rodziną. Jak często doświadczają nieporozumień kulturowych, znęcania się, skutków bariery językowej, życia w „ukraińskiej bańce”, chronicznego zmęczenia ich matek i niepewności przyszłości.

Głębokie zrozumienie sytuacji jest ważnym krokiem do zrozumienia rzeczywistych doświadczeń ukraińskich nastolatków za granicą. To pomoże skutecznie ich wesprzeć.

Chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy

Po 24 lutego 2022 r. Polska podjęła znaczne wysiłki na rzecz integracji ukraińskich dzieci w swoim systemie edukacyjnym. Zapewniono im odpowiednią liczbę miejsc w szkołach, wprowadzono międzykulturowych asystentów nauczycieli, utworzono klasy integracyjne, zorganizowano dodatkowe zajęcia z języka polskiego. Wszystkie te działania miały na celu jak najszybsze opanowanie polskiego przez dzieci z Ukrainy, dostosowanie się do nowych warunków nauki i zyskanie poczucia pewności siebie w nowym środowisku.

Tyle że nie wszystko jest takie proste. Pod koniec 2022 roku prawie wszyscy ukraińscy koledzy z klasy moich dzieci, siódmej klasy szkoły podstawowej, opuścili polskie placówki oświatowe i powrócili do nauki zdalnej według ukraińskiego programu. Część z nich do powrotu do polskich szkół zmusiły ograniczenia w wypłacaniu zasiłku 800+ dla tych ukraińskich dzieci, które nie uczęszczają do polskich szkół.

Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Przede wszystkim chodzi o różnice między systemami edukacji. W 2022 roku wobec ukraińskich uczniów stosowano te same wymagania co wobec polskich, choć ci drudzy od początku uczą się według polskich standardów i od urodzenia posługują się językiem polskim. Bariera językowa, wysokie tempo nauczania, brak zrozumienia i wsparcia w klasie, a także nadzieja na powrót do Ukrainy i skutki silnego stresu – wszystko to potęgowało poczucie izolacji, „inności”. U wielu dzieci wywołało też nowy stres i traumę psychiczną.

Czas, w którym poczucie przynależności do społeczeństwa jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, ukraińscy uchodźcy nastolatkowie przechodzą samotnie. Zdjęcie: Shutterstock

– W naszej klasie powstały trzy odrębne grupy. Nawet nauczyciele zwracali się do nas: „chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy” – wspomina 15-letnia Sofia, która mieszka z rodziną w Lublinie. – Ukraińcy od razu się zjednoczyli, bo polskie dzieci miały już własne, ustalone grono znajomych, do którego nie kwapiły się wpuszczać nikogo nowego.

Kontakt z polskimi rówieśnikami nie nawiązał się. Ani ze strony Ukraińców, ani ze strony Polaków nie podjęto żadnych realnych wysiłków, by zaistniał

Oksana, mama Sofii, zapewnia, że cała jej rodzina dołożyła wszelkich starań, by pomóc dzieciom w adaptacji. Razem uczestniczyli w wydarzeniach kulturalnych, brali udział w szkolnych imprezach, uczyli się polskiego, regularnie kontaktowali się z nauczycielami. Młodszy syn dość szybko się zaaklimatyzował, ale nastoletniej córce było znacznie trudniej.

Nie powinieneś siedzieć w ławce, tylko być na froncie

Szczególnie wrażliwi okazali się nastoletni chłopcy. W rozmowach z dziesiątkami rodzin powtarzała się ta sama historia: ukraińskich chłopców obrażano, bo nie są na froncie, i sugerowano, że powinni wrócić do kraju i walczyć. Niektórzy nie wytrzymywali presji psychicznej – rzucali naukę, a nawet wracali do Ukrainy.

– Pracowałam na trzech etatach. Zmywałam naczynia, gotowałam posiłki dla cateringu, sprzątałam klatki schodowe. Byłam przekonana, że najważniejsze jest to, że dzieci są bezpieczne, uczą się, a ja muszę zapewnić rodzinie wszystko, co niezbędne – opowiada Nadia, mama 18-letniego Artema. Wraz z rodziną przeniosła się do Polski w marcu 2022 roku.

Wkrótce jednak dowiedziała się, że syn prawie nie chodzi na zajęcia w technikum. Okazało się, że był poniżany przez rówieśników. Mówili, że powinien być na wojnie, a nie „chować się w Polsce”.

Między matką a synem doszło do poważnego konfliktu: próbowała mu wyjaśnić, ile wysiłku wkłada w to, by dać mu szansę na spokojne życie. „Nie prosiłem cię o to” – skwitował

Nadia zwróciła się do psychologa, a ten wyjaśnił, że agresywne wypowiedzi polskich nastolatków są często odzwierciedleniem ich własnych lęków. Podświadomie boją się, że w przypadku porażki Ukrainy to oni będą musieli walczyć – już za swój kraj.

Szkoła Caritas dla Ukraińców w Olsztynie, 2024 r. Zdjęcie: Karol Porwicz/East News

Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała

Psycholożka Iryna Owczar od dawna pracuje z dziećmi i nastolatkami, którzy doświadczyli traumatycznych przeżyć wojennych.

– Okres dojrzewania to trudny czas, kiedy dziecko przechodzi potężne przemiany fizyczne i psychiczne: w ciele, mózgu, postrzeganiu siebie – mówi. – W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje poczucia przynależności do społeczeństwa, wsparcia i akceptacji rówieśników. Jednak z powodu wojny, utraty znanego sobie otoczenia i zerwania kontaktów bardzo wiele ukraińskich dzieci przechodzi ten etap w samotności.

Historie ukraińskich rodzin w Polsce pokazują, że nawet jeśli dziecko jest formalnie zintegrowane – to znaczy chodzi do podstawówki/technikum/liceum, zdaje egzaminy, ma jakieś grono znajomych – nie gwarantuje to jego prawdziwej adaptacji. Nie gwarantuje też, że pewnego dnia matka nie usłyszy: „Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała”.

– Przyjechałam do Polski z dwiema córkami – opowiada Ołesia. – Starsza, nastolatka z silną motywacją, szybko opanowała język, dostała się na prestiżowy uniwersytet, zaczęła uprawiać sport, brać udział w zawodach. Wydawało się, że jest klasycznym przykładem udanej integracji.

Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Po 18. urodzinach kupiła bilet do Kijowa i pojechała – do tego samego mieszkania na piętnastym piętrze, z którego jej rodzina uciekła przed wojną. Teraz, nawet podczas ostrzałów i blackoutów, nie chce wracać do Polski. Nawet na wakacje.

Studiuje na kijowskim uniwersytecie i dwa lata spędzone w Polsce nazywa „wyrwanymi z życia”

Młodszej córce Ołesi adaptacja przyszła jeszcze trudniej. W ciągu kilku lat – cztery zmiany szkoły, ciągłe poczucie wyobcowania, znęcanie się ze strony polskich rówieśników, depresja, leczenie farmakologiczne. Jej przestrzeń społeczna nadal jest ograniczona do kilku ukraińskich znajomych w Polsce i komunikacji online z przyjaciółmi z Ukrainy. A jej największym pragnieniem jest powrót do domu.

– Moje doświadczenia z adaptacją nastolatków to epic fail [epicka porażka – red.] – przyznaje ze smutkiem Ołesia.

Jest przekonana, że jej historia nie jest wyjątkowa, bo podobne problemy ma wiele znanych jej rodzin. W jednych dzieci zamykają się w sobie, nie komunikują się z nikim. W innych stają się apatyczne. A w jeszcze innych buntują się, stają się agresywne i nie chcą się uczyć.

– Nastolatki, zwłaszcza te, które przyjechały w starszym wieku, wykazują bardzo wysoki poziom dezadaptacji. Problem nie leży tylko w języku.

Chodzi przede wszystkim o utratę kontaktu z samym sobą i swoim miejscem w świecie – podkreśla Iryna Owczar

Bańka językowo-kulturowa to lek. Lepiej go nie przedawkować

– Moim stałym towarzystwem są Ukraińcy i Białorusini. Nawet na letnich obozach czy wycieczkach nauczyciele zawsze zakwaterowują nas w jednym pokoju. Jakbyśmy byli odrębną społecznością, jakby polskim rówieśnikom było niekomfortowo dzielić z nami przestrzeń – mówi 16-letnia Jana.

Istnienie tych kręgów towarzyskich przeraża niektórych rodziców. Zauważają, że ich dzieci, od urodzenia mówiące po ukraińsku, przechodzą na rosyjski, bo jest on zrozumiały dla nastolatków z obszaru postsowieckiego. Zaczynają słuchać rosyjskiej muzyki, przyswajać rosyjskojęzyczne treści. Na dodatek komunikowanie się wyłącznie z przedstawicielami wspólnej przestrzeni językowo-kulturowej wzmaga poczucie nostalgii.

Zdarza się też, że nawet bardzo dobra znajomość polskiego nie gwarantuje pełnej akceptacji

– W klasie jestem najlepsza z polskiego – mówi 15-letnia Alina. – Lubię ten język, uwielbiam czytać po polsku, interesuję się polską literaturą i historią. Ale nauczycielka nigdy nie daje mi szóstki, maksymalnie piątkę z plusem. Inni za takie same odpowiedzi dostają szóstki. Nawet polscy koledzy z klasy żartują: „Szóstki z polskiego są tylko dla obywateli Polski, a nie dla ukraińskich uchodźców”.

Ukraińskie dzieci w szkole „Materynka” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Aliaksandr Wałodzin/East News

Tetiana, mama 19-letniego Włada, opowiada, że w 2022 roku, kiedy dopiero co przyjechali do Polski, wszystko wydawało się wspaniałe: miasto, przyroda, życzliwi ludzie. Polskie rodziny pomagały w codziennym życiu i pracy, Wład spędził nawet miesiąc na młodzieżowym obozie zdrowotnym. Uczył się wtedy online w ukraińskiej szkole, nie miał w Polsce przyjaciół.

Problemy zaczęły się już po pół roku. Wciąż powtarzał: „Moi przyjaciele i rodzina zostali w Pierwomajsku, oni żyją, rakiety nikogo nie zabiły, a ty przywiozłaś mnie do obcego kraju. Chcę normalnego zakończenia szkoły, chcę widzieć moich przyjaciół. Tutaj wszystko jest obce”.

Po roku sam się spakował i wyjechał do Ukrainy; mama została w Polsce. W Ukrainie ukończył szkołę, a potem... wrócił. Tym razem jego nastawienie było już zupełnie inne. Szybko nauczył się polskiego, znalazł pracę, poznał przyjaciół wśród Polaków i Ukraińców. Można powiedzieć, że naprawdę się zintegrował. W Ukrainie spojrzał na sytuację z innej perspektywy. Zrestartował się, odzyskał siły i zasoby niezbędne do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Praca w Polsce też bardzo pomogła mu dojrzeć – młodzieńczy maksymalizm ustąpił miejsca realistycznemu spojrzeniu na życie.

Przyjęli mnie, bo potrafiłem to, co oni cenili

Pragnienie bycia częścią społeczności czasami popycha ukraińskich nastolatków do kontrowersyjnych kroków.

– W liceum Ukraińcy trzymali się z dala od Polaków, a ja cały czas się zastanawiałem, jak zaprzyjaźnić się z miejscowymi – wspomina 19-letni Maksym. – Pewnego razu wracaliśmy razem z lekcji i chłopcy zaczęli narzekać, że bardzo lubią piwo, ale jeszcze nie mogą go kupić i muszą stosować różne sztuczki. Jako że byłem od nich starszy i miałem już prawo kupować alkohol, wszedłem do sklepu, kupiłem kilka butelek i ich poczęstowałem. Od tego czasu co tydzień zapraszali mnie na spacer, kupowałem im piwo, oni zwracali mi pieniądze, a potem siedzieliśmy w parku i rozmawialiśmy. Dzięki tym rozmowom nauczyłem się polskiego – żywego, młodzieżowego, bez akcentu.

Pewnego razu powiedzieli mi: „Jesteś fajny, lubimy cię, ale innych Ukraińców – nie”. Przestałem się z nimi spotykać

Kiedy Maksym dostał się na uniwersytet, zaczął pomagać innym. Ukraińcom – z językiem, tłumaczeniami, egzaminami. Polakom – z zadaniami domowymi na seminaria i ze zrozumieniem niuansów kryptowalut. Dzisiaj ma wielu przyjaciół z obu krajów i uważa się za dobrze zintegrowanego:

– Przestałem być uchodźcą, kiedy zacząłem pomagać innym.

Według niego właśnie to sprawia, że migranci z obcych stają się swoimi. Na przykład muzyka i sztuka, z ich uniwersalnym językiem. Gra w szkolnym zespole, talent do rysowania – to zawsze przyciąga uwagę rówieśników. Bardzo pomaga też sport. „Mój przyjaciel został przyjęty do lokalnej drużyny koszykarskiej, kiedy wykazał się wytrwałością na treningach. Zespoły sportowe mają „kodeks szacunku dla nowicjuszy” – w przeciwieństwie do grup szkolnych.

Przestrzeń bez strachu i osądu

Kiedy Albert Einstein miał 15 lat, został zmuszony do przeprowadzki – najpierw do Włoch, a następnie do Szwajcarii. W listach do rodziny pisał, że czuje się bardzo samotny i wyobcowany, bo przez długi czas uważali go za obcego. Co pomogło? Zainteresowanie fizyką i wsparcie nauczyciela – czyli „ucieczka od rzeczywistości” w interesujące zajęcie i pojawienie się w życiu ważnej osoby dorosłej.

Podobne czynniki, jak twierdzi psycholożka Mira Kowen, pomagają dzieciom-uchodźcom również dzisiaj: hobby jako ratunek, przynajmniej jedna ważna osoba dorosła (nauczyciel, trener, kierownik itp.) oraz możliwość wyrażania siebie bez strachu i narażania na osąd.

Najwięcej szczęścia miały nastolatki, którym udało się znaleźć wsparcie wśród polskich nauczycieli. Ołena, mama 17-letniego Ołeksandra, mówi, że wsparcie nauczycieli i pierwsze dobre kontakty w szkole dały synowi siłę, by iść naprzód i nie zrażać się trudnościami. Najpierw trafili do małej wsi, gdzie nie było dzieci w jego wieku. A Saszko bardzo chciał się uczyć, więc szybko poprosił dyrektora o przyjęcie go do 8 klasy, obiecując, że w ciągu trzech miesięcy opanuje język polski i przygotuje się do egzaminów.

Dzięki wsparciu nauczycielki, pani Basi, i dyrektora lokalnej szkoły, którzy w niego uwierzyli, szybko się zaaklimatyzował. Początkowo komunikował się z kolegami z klasy mieszanką angielskiego i rosyjskiego, stopniowo doskonaląc polski.

Egzaminy zdał już po kilku miesiącach: z polskiego uzyskał 86 punktów, z pozostałych przedmiotów 100

Sasza został też harcerzem, co pomogło mu znaleźć nowych przyjaciół, rozwijać swoje zainteresowania i poczuć się częścią lokalnej społeczności. Znalazł przyjaciół wśród polskich i ukraińskich rówieśników, uczestniczy w różnych sekcjach i kółkach zainteresowań. Spotkał też swoją pierwszą miłość.

Więcej odpowiedzialności i wolności

Integracja nastolatków zależy od wielu czynników. Jak rodzice mogą w niej pomóc? Będąc przykładem i wsparciem. Jeśli rodzice bardzo tęsknią za domem, kontaktują się tylko z Ukraińcami – dzieciom będzie się trudniej przystosować. Jeśli rodzice podświadomie czują się spokojniejsi, gdy dziecko siedzi cicho samo w domu „w bezpiecznym miejscu”, nastolatek może nie mieć energii do integrowania się. Dlatego przesłanie dla dzieci powinno brzmieć: „Jesteś tu dla bezpieczeństwa, zawsze możesz wrócić do domu – ale z nową wiedzą, umiejętnościami i kontaktami, które dadzą ci przewagę”.

Tetiana, matka 17-letniego Mykyty Wdowyka, wyznaje, że zawsze wychowywała syna tak, by mógł żyć samodzielnie, bez jej opieki. Od najmłodszych lat – liczne kółka zainteresowań i obozy z wycieczkami w góry, spływy kajakowe i wyjazdy za granicę. Częste zmiany otoczenia pomogły mu rozwinąć silne umiejętności komunikacyjne, więc przymusowa emigracja nie była dla niego wyzwaniem.

Mykyta Wdowyk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jeszcze przed wojną rodzina planowała, że po 9. klasie Mykyta pójdzie do polskiej szkoły średniej. Przygotowywał się, uczył języka, lecz wojna pokrzyżowała plany. W wieku 15 lat wraz z grupą nastolatków z organizacji młodzieżowej został ewakuowany do Francji, gdzie mieszkał przez 4 miesiące, uczęszczając do lokalnej szkoły. Po rozmowie kwalifikacyjnej w polskim college'u – został przyjęty. Jesienią 2022 roku wyjechał do Polski, do Szczecina, gdzie rozpoczął naukę w technikum na kierunku „informatyka”. Opiekę nad nim przejęła kuzynka. Mieszka 500 km od niego, więc Mykyta musiał samodzielnie zorganizować swoje życie i naukę.

Przez pierwszy rok mieszkał z Ukraińcami, przez kolejny z Polakami. Dzięki temu łatwo się zintegrował i znalazł przyjaciół

Teraz studiuje na uniwersytecie w Łodzi. Spotyka się z dziewczyną, gra w siatkówkę, uprawia wakeboarding, gra w szachy i na gitarze. Jego mama uważa, że tajemnicą tego sukcesu jest wsparcie, dyscyplina, otwartość na nowe i odpowiedzialność. Pomaga synowi finansowo, lecz ma jasną zasadę: pieniądze daje mu tylko raz w miesiącu, by nauczył się nimi gospodarować.

Mykyta dorabia też jako statysta i rozdając ulotki. Mama podkreśla, że dziecku trzeba dawać swobodę, ufać mu i być dla niego moralnym wzorem – a nie kimś, kto tylko kontroluje. Bo wtedy dzieciom łatwiej dostosować się do życiowych wyzwań.

20
хв

Między światami: traumy ukraińskich nastolatków na emigracji

Halyna Halymonyk

Artur Bagliuk jest przedsiębiorcą i współzałożycielem chrześcijańskiej organizacji misyjnej „Słowiańska Misja w Europie”, a od 2024 roku – dyrektorem krakowskiego przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. Już na początku wojny w Ukrainie z własnej inicjatywy uruchomił w Krakowie schronisko dla uchodźców. Mocno zaangażował się również w organizowanie pomocy humanitarnej z Polski dla Ukrainy – zarówno cywilnej, jak wojskowej. Dziś podejrzewa, że to właśnie z powodu tej działalności był celem zamachów. Niedawno nieznani sprawcy odkręcili śruby w przednich kołach jego samochodu, co omal nie doprowadziło do tragedii.

Psy Putina na tropie „banderowców”

Natalia Żukowska: – Niedawno dokonano na Pana zamachu. Kto to mógł być?

Artur Bagliuk: – Trudno powiedzieć, bo od początku inwazji nieustannie dochodzi do różnych bezprawnych działań wobec proukraińskich aktywistów za granicą. Chodzi o szkodzenie, zastraszenie i ostatecznie powstrzymanie poszczególnych wolontariuszy, a nawet całego ruchu wolontariackiego. Komuś tworzą fałszywe konta, z których wysyłają prowokacyjne wiadomości, publikują fałszywe posty, filmy stworzone przez sztuczną inteligencję.

A komuś innemu hakują służbową pocztę elektroniczną. Tak stało się z jednym z moich znajomych. Na jego adres e-mail przyszło jednocześnie ponad osiem tysięcy zapytań z Chabarowska. Innemu znajomemu, we Wrocławiu, który miał magazyn humanitarny, podrzucono magazynek z karabinu Kałasznikowa z nabojami. Potem wezwano polskie służby bezpieczeństwa, co sparaliżowało pracę magazynu na prawie tydzień, bo tyle trwało śledztwo.

Mnie wcześniej po prostu spuszczano powietrze z kół. Tym razem wykręcili śruby. Najwyraźniej ci, którzy to zrobili, myśleli, że koła odpadną gdzieś po drodze i dojdzie do wypadku. Mieszkam w Polsce już od 10 lat. Mój samochód, choć ma polskie tablice rejestracyjne, jest rozpoznawalny: od 2022 roku na desce rozdzielczej leży flaga Ukrainy. Dużo jeżdżę i parkuję w różnych miejscach. Tego dnia samochód długo stał w centrum miasta, w pobliżu naszej siedziby wolontariackiej. To, że coś jest nie tak z kołami, poczułem już w drodze, kiedy rozpędzone auto zaczęło się trząść na boki. Zwolniłem i jakoś dojechałem do warsztatu, a tam powiedzieli mi o śrubach. Nie przyszło mi do głowy, że coś takiego może się stać.

To nie był pierwszy atak na Pana.

Do innego doszło w marcu 2022 roku. Siedzieliśmy w restauracji hotelu obok naszego sztabu humanitarnego, który otworzyliśmy drugiego dnia wielkiej wojny. Razem ze znajomymi omawialiśmy dostawy leków dla ukraińskich żołnierzy. Siedzieliśmy w kącie, gdzie prawie nie było ludzi. I wtedy zauważyłem, że jakiś mężczyzna potajemnie filmuje nasze spotkanie. Krzyknąłem do niego: „Dlaczego nas filmujesz!?”. Zaczął uciekać. Dogoniłem go i zaczęła się bójka. Bił profesjonalnie – od razu w krtań. Moi znajomi też podbiegli, zabrali mu telefon i odblokowali go. Były tam filmy nie tylko z nami, ale także z jakimiś ludźmi w kominiarkach. Udawał, że nic nie rozumie, ale zmusiliśmy go, żeby wszystko usunął, po czym puściliśmy go wolno. Wszyscy byli wtedy pod wpływem adrenaliny i nie pomyśleliśmy o wezwaniu policji. Zadzwoniłem tam następnego dnia i zostałem objęty kontrolą. Codziennie rano dzwonił do mnie policjant i pytał, czy wszystko w porządku.

„Musimy trzymać się razem”

Inna sytuacja: podejrzewam, że próbowano otruć mnie i moją żonę. Pewnego dnia po pracy w sztabie humanitarnym, już w domu, oboje źle się poczuliśmy. Myślałem, że to może przemęczenie, jednak lekarze stwierdzili, że nasze objawy wskazują na zatrucie. W środku paliło mnie tak bardzo, że z bólu straciłem przytomność i rozbiłem sobie głowę. Podobne objawy miała moja żona, więc wycofaliśmy się z pracy wolontariackiej do czasu aż doszliśmy do siebie i trochę się zregenerowaliśmy.

Od tamtej pory stałem się bardziej ostrożny. Noszę ze sobą własną wodę, staram się nie jeść z wolontariuszami w naszym sztabie, ponieważ panuje tam duży ruch i wielu ludzi nie znamy osobiście

Jeszcze w marcu 2022 roku zhakowano nasz czat wolontariuszy na Telegramie. Zdobyli wszystkie kontakty wolontariuszy, numery telefonów, zdjęcia i zablokowali telefon mojemu asystentowi. Natomiast w zeszłym roku zdalnie zablokowali telefony moje i żony, najprawdopodobniej też poprzez Telegram. Nawet znajomi informatycy nie byli w stanie nic z tym zrobić.

A co z groźbami?

Napływają nieustannie. Na Facebooku piszą do nas boty, przychodzą też tradycyjne listy z groźbami. Wie pani, my nie jesteśmy zwykłą organizacją humanitarną. Jesteśmy chrześcijańskim kościołem protestanckim, mamy organizację misyjną, przy której działa sztab humanitarny. W jednym z listów, napisanym po polsku, przeczytaliśmy, że jesteśmy banderowcami i zostaniemy zniszczeni. Pisali o Wołyniu, o tym, że się na nas zemszczą.

Jeden z listów z groźbami

O wszystkich groźbach informujemy policję, a tam za każdym razem pytają mnie: „Czy uważa pan, że to zagraża pańskiemu życiu?”. Odpowiadam: „W liście nie ma mojego nazwiska, ale jest nazwa naszej organizacji. A ponieważ jestem jej szefem, należy to wziąć pod uwagę”. Tym bardziej że do nas przychodzą ludzie po pomoc humanitarną, a także po prostu do kościoła. Wygląda na to, że im również może grozić niebezpieczeństwo. Nie wyobrażam sobie, co dzieje się w głowach ludzi, którzy piszą takie listy.

Ale my się nie boimy. Jeśli ich celem jest złamanie nas lub powstrzymanie, to głęboko się mylą.

Z czym konkretnie związane są te zamachy na Pana? Czy to reakcja na Pana działalność wolontariacką, wsparcie dla ukraińskich uchodźców w Polsce, czy może na pański biznes?

Biznes – w 100% nie, ponieważ nie mam w nim żadnych konfliktów. Uważam, że chodzi tylko o moją proukraińską postawę społeczną, bo jestem również jednym z organizatorów proukraińskich wieców w Krakowie. Jestem proukraińskim aktywistą w sektorze gospodarczym i społecznym, więc to jest jednoznacznie związane właśnie z tym. Wozimy różną pomoc, także dla wojska. W zeszłym roku przewożono nawet opancerzone samochody z Ameryki.

Moim zdaniem robią to albo Rosjanie, albo nasi – ci nasiąknięci rosyjską propagandą, którzy nie potrafią zrozumieć, że tak nie należy postępować. Chcą nas podzielić poprzez historię, strach albo złość

Tymczasem musimy trzymać się razem, konsolidować się, ponieważ mamy jednego wroga: Rosję. Dezinformacja to też broń. Musimy walczyć nie tylko na froncie, lecz także o świadomość ludzi zarówno w Ukrainie, jak za granicą.

60 tysięcy ukraińskich biznesów

Jak Pan, dyrektor przedstawicielstwa Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej w Krakowie, ocenia stan ukraińskiego biznesu w Polsce? Jakie trendy można wskazać?

Jest bardzo wiele pozytywnych sygnałów dotyczących pozytywnego wpływu Ukraińców na polską gospodarkę, potwierdzonych międzynarodowymi badaniami. Tegoroczne badania wykazały, że wnieśli oni do budżetu osiem razy więcej pieniędzy, niż strona polska wydała na ich wsparcie. Obywatele Ukrainy otworzyli ponad 60 000 przedsiębiorstw. Zmieniają na lepsze całe dziedziny, na przykład branżę kosmetyczną.

Ukraińcy są również bardzo zaangażowani w logistykę, budownictwo i zatrudnienie. Wielu z nas ma też doświadczenia w przemyśle obronnym. Jako że eksport tego typu produktów z Ukrainy jest obecnie zabroniony, część przedsiębiorców próbuje otworzyć filie lub uruchomić w Polsce produkcję dronów i innych produktów obronnych, zorientowaną na rynek światowy. To ważne dla obu krajów z punktu widzenia bezpieczeństwa i zagrożenia atakiem Rosji na Europę.

Ukraińcy otwierają firmy sprzątające, lokale gastronomiczne, a niektórzy nawet kantory wymiany walut i lombardy, których wcześniej było tu niewiele. Nie znam branży, w której Ukraińcy nie chcieliby pracować. Inwestują, tworzą miejsca pracy, szukają nieszablonowych rozwiązań, podnoszą standard usług, płacą podatki.

Z Wasylem Bodnarem, ambasadorem Ukrainy w Polsce

Jeśli chodzi o handel między obu krajami, sytuacja wygląda dla Ukrainy nieciekawie. Przed inwazją całkowity obrót towarów między Polską a Ukrainą był wart średnio około 10 miliardów dolarów rocznie, z mniej więcej równymi wskaźnikami dla obu stron. Obecnie sytuacja uległa znacznej zmianie. Po rosyjskiej inwazji ukraiński eksport do Polski spadł do prawie 3 miliardów dolarów, podczas gdy Polska sprzedaje do Ukrainy towary o wartości 13 miliardów dolarów. Ponadto wielu polskich przedsiębiorców otworzyło firmy i filie w zachodnich regionach Ukrainy, głównie we Lwowie. Około 80% tych firm zajmuje się handlem, co dodatkowo potwierdza wzrost polskiego eksportu do Ukrainy. To także część stosunków polsko-ukraińskich: Ukraińcy wspierają polską gospodarkę nawet z Ukrainy.

Z jakimi trudnościami borykają się Ukraińcy w Polsce? W czym należałoby im pomóc na szczeblu państwowym i lokalnym?

Przedsiębiorcy, którzy przyjechali z Ukrainy do Polski, przekonali się, że tutaj biznes działa inaczej. Po pierwsze – wysokie podatki, które trzeba płacić. Nie da się niczego „załatwić”, a do tego etyka prowadzenia działalności gospodarczej jest inna. Trzeba znać się na polskim prawie podatkowym i księgowości, nawet jeśli jest ona outsourcowana.

Większość firm otwartych w Polsce zaczyna przynosić stabilny dochód mniej więcej od trzeciego roku działalności

Pierwsze dwa lata to zazwyczaj okres inwestycji i adaptacji: przedsiębiorcy testują różne strategie marketingowe, badają zachowania lokalnych konsumentów, usprawniają logistykę, wybierają skuteczne kanały sprzedaży i dostosowują się do prawnej i kulturowej specyfiki polskiego rynku. To ważny etap, który stanowi podstawę długotrwałego sukcesu.

Jeśli chodzi o pomoc na szczeblu państwowym i lokalnym, to nie zawsze jest ona zrozumiała dla wszystkich. Dobrze, że istnieją instytucje takie jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza, do których można zwrócić się o konsultacje, wyjaśnienia i profesjonalną pomoc w prowadzeniu działalności gospodarczej.

Jak Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza pomaga przedsiębiorcom?

Dysponujemy bogatą bazą kontaktów: producentów, firm logistycznych, księgowych, doradców finansowych i prawnych, którzy współpracują zarówno z małymi, jak dużymi przedsiębiorstwami. Silną stroną naszej działalności jest rozwinięta sieć kontaktów między przedstawicielami małych, średnich i dużych przedsiębiorstw. Pozwala to członkom izby nie tylko wymieniać się doświadczeniami, ale także znajdować klientów, partnerów czy kontrahentów bezpośrednio w naszej społeczności – zarówno w Polsce, jak w Ukrainie. Posiadamy też aktualne informacje na temat programów finansowania ukierunkowanych na odbudowę Ukrainy.

Z członkami Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej

Poza tym budujemy mosty między rządem polskim i ukraińskim, a także między władzami samorządowymi obu krajów. Zapraszamy przedstawicieli społeczności ukraińskich, głównie z regionów przyfrontowych, i organizujemy dla nich wyjazdy studyjne do lokalnych społeczności w Polsce. Podczas tych wizyt jest możliwość nawiązania bezpośrednich kontaktów, wymiany doświadczeń z polskimi kolegami i zobaczenia, jak polskie społeczności po przystąpieniu do UE efektywnie wykorzystują fundusze i zasoby europejskie. Jak nimi zarządzają, jak rozbudowują infrastrukturę i dostosowują ją do potrzeb osób niepełnosprawnych. Nasi ludzie poznają polskich kolegów, obserwują ich, a następnie wracają z tym doświadczeniem do Ukrainy.

Mamy już porozumienie z polskim rządem o wzajemnej wymianie.

Oznacza to, że Polacy są gotowi uczyć naszych ludzi, jak pisać projekty o dofinansowanie przez Europę. W zamian przedstawiciele ukraińskich społeczności lokalnych będą przekazywać doświadczenia w zakresie obrony cywilnej, które zdobyli podczas wojny

Na co ukraińscy przedsiębiorcy narzekają – a co im się podoba?

Narzekają na wysokie podatki. Ale nie tylko Ukraińcy, bo skargi można usłyszeć również od Polaków. I nie chodzi tylko o Polskę, lecz ogólnie o Europę. Problem polega również na tym, że każda kampania wyborcza w Polsce niestety podsyca populistyczne nastroje ksenofobiczne, co również szkodzi gospodarce kraju.

Oto przykład: w 2023 roku odbyły się wybory do Sejmu. Kampania wyborcza była oparta w dużej mierze na antyukraińskiej retoryce. W rezultacie ponad 300 000 Ukraińców z Polski wyjechało. Wśród nich pewien odsetek stanowili przedsiębiorcy, którzy byli już zintegrowani z polską gospodarką, znali język polski, zainwestowali pieniądze, stworzyli miejsca pracy.

Sprzedawszy swoje firmy, wyjechali do Hiszpanii, Portugalii, Kanady...

Co trzeba zrobić, by ułatwić przedsiębiorczość Ukraińcom w Polsce?

Po pierwsze – nie należy wciągać do sektora gospodarczego kwestii historycznych, przede wszystkim Wołynia. Czy problem istnieje? Tak. Czy należy go rozwiązać? Tak. I już jest rozwiązywany. Spotkaliśmy się z Andrijem Sybihą – 1 października 2024 r., tuż po mianowaniu go na stanowisko ministra spraw zagranicznych Ukrainy. Nakreślił punkty, które zamierzał zrealizować w pierwszej kolejności. Kwestia ekshumacji ofiar tragedii wołyńskiej była pierwsza na liście i do końca 2024 roku podjęto już znaczące kroki w celu jej rozwiązania. Zajmują się tym ministerstwa spraw zagranicznych i historycy. Nie należy dzielić zwykłych ludzi tą kwestią, grając tym samym na korzyść naszego wspólnego wroga, czyli Rosji.

Wiem, co robić i dokąd biec, gdy dochodzi do tragedii

Co skłoniło Pana do zajęcia się wolontariatem?

Pochodzę z obwodu zaporoskiego. Moja rodzina jest ze wsi Kinski Rozdory w rejonie połoskim, obecnie pod okupacją rosyjską. Część moich bliskich od 10 lat żyje pod okupacją w Doniecku, a część w obwodzie zaporoskim. 9 czerwca dowiedziałem się, że na wojnie zginął mój 20-letni krewny, który zgłosił się na ochotnika na front. Z powodu okupacji jego rodzice nie mogą go pochować na swojej ziemi. Taką tragedię trudno przeżyć.

Kolejka po pomoc humanitarną w Krakowie, 2022 r.

Już w 2022 roku otworzyliśmy schronisko, w którym obecnie mieszka około 40 Ukraińców. Przez te trzy lata przeszło przez nie ponad 3,5 tysiąca ukraińskich uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Ludzie zatrzymywali się u nas, a my pomagaliśmy im znaleźć mieszkanie lub przenieść się do innych krajów. Ci, którzy mieszkają w schronisku dzisiaj, zostaną z nami na dłużej. Bo, po pierwsze, w Polsce nie ma już programów pomocy mieszkaniowej, a po drugie, to głównie mieszkańcy okupowanych terytoriów, którzy nie mają dokąd wrócić. Nie płacą za mieszkanie, ponieważ są objęci programem ochrony uchodźców.

Wśród ukraińskich przesiedleńców jest wielu emerytów, którzy, przychodząc do nas po pomoc humanitarną, mówią: „Dajcie nam jakąś pracę, chcemy pracować”. Kiedy potem słyszę od kogoś, że Ukraińcy nie pracują, odpowiadam: „To nieprawda, nawet emeryci są gotowi do pracy. Po prostu nikt ich nie zatrudnia”

Ukraińcom pomagamy nie tylko w Polsce. Przesyłamy stałą pomoc zarówno cywilom, jak wojskowym w Ukrainie. Najważniejsze, o co proszą ci drudzy, to drony, amunicja, medycyna taktyczna. Od początku inwazji wysłaliśmy już ponad 1100 ton pomocy humanitarnej, a ponad 80 000 zestawów spożywczych i higienicznych rozdaliśmy ukraińskim uchodźcom w Krakowie.

Z jakimi najbardziej przejmującymi ludzkimi historiami zetknął się Pan osobiście?

Wstrząsające są historie o ucieczkach spod okupacji. Najstraszniejsze, co muszą przeżyć ludzie, to przesłuchania na wrogich posterunkach. Po tym, co usłyszałem, zwróciłem się nawet do psychologa, bo nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami.

Czasami siadałem w samochodzie, wyjeżdżałem za miasto i po prostu płakałem

W pewnym sensie my jako społeczeństwo również ponosimy odpowiedzialność za sytuację w Ukrainie. Zbyt długo „bawiliśmy się” z politykami, pozwalaliśmy im manipulować naszymi oczekiwaniami i unikać odpowiedzialności. W Ukrainie nadal nie ma jasnej idei narodowej na poziomie polityki państwowej. Idei, która jednoczyłaby Ukraińców w czasie pokoju tak samo, jak teraz jednoczy nas wojna. Właśnie w tym tkwiła nasza słabość, którą długo i systematycznie wykorzystywał nasz wróg. I właśnie w tego możemy się uczyć od Polaków. Musimy przejąć ich patriotyzm.

Czy wielu Ukraińców, którym Pan pomógł, zintegrowało się już z polskim społeczeństwem?

Bardzo wielu.

W kwietniu 2022 roku powiedziałem Ukraińcom, którym pomagaliśmy: „Nie oglądajcie wiadomości. Ta wojna to nie sprint, to maraton. I będziemy biec do końca. Dlatego już dziś musicie pomyśleć, jak będziecie tu żyć, choćby tymczasowo. Zacznijcie planować swoje życie na początek na sześć miesięcy. Tak będzie wam łatwiej psychicznie. W tym czasie będziecie uczyć się języka, szukać pracy. Jeśli będzie powrót na Ukrainę – zbierzecie się i pojedziecie, wszyscy to zrozumieją. Ale jeśli będziecie codziennie przesiadywać, oglądając wiadomości, będziecie tylko cierpieć – psychicznie i fizycznie”.

Dla każdego człowieka stan niepewności jest najgorszy. Bo kiedy nie wiesz, co robić, nie możesz iść naprzód

Część ludzi zaangażowaliśmy w działalność wolontariacką. Zbudowaliśmy system tak, że wolontariuszami mogą być sami uchodźcy. I dziękują nam za angażowanie ich, bo to pomaga.

Ukraińscy aktywiści w Krakowie

Co przeszkadza, a co pomaga Ukraińcom w integracji?

Po pierwsze, należy wyraźnie odróżnić Ukraińców, którzy wyjechali z Ukrainy planowo jeszcze przed wielką wojną, od tych, którzy opuścili kraj pod przymusem, ratując życie. To grupy ludzi o różnych potrzebach emocjonalnych, prawnych i społecznych.

Wśród tych, którzy zostali zmuszeni do ucieczki przed wojną, jest wiele osób, którym psychicznie trudno zaakceptować swój nowy status. Dla niektórych nie do zniesienia jest sama myśl, że są „na łasce innych”, że muszą szukać schronienia za granicą, że nie mogą mieszkać we własnym domu.

Niektórzy po prostu nie potrafią pogodzić się z tym, że nazywa się ich „uchodźcami” – to przygnębiające uczucie uderza w ich poczucie godności, wywołuje wstyd albo gniew

Są też znacznie trudniejsze przypadki, kiedy ludzie, nie wytrzymując presji psychicznej, beznadziejnej sytuacji lub innych okoliczności, decydują się wrócić nawet na terytoria tymczasowo okupowane. I choć wydaje się to nielogiczne i niebezpieczne, każdy taki krok ma głębokie uwarunkowania osobiste: rozbite rodziny, utracone korzenie, poczucie wewnętrznej pustki.

Mieszkała u nas kobieta, której mąż pozostał na terenach okupowanych. Pewnego dnia przyszła i powiedziała: „Moja koza rodzi, muszę jechać... Tam jest mój dom, moja ziemia. Dlaczego mam żyć gdzieś w obcym miejscu?”. I pojechała do domu.

Podczas akcji wsparcia dla ukraińskich jeńców

Z jakimi największymi wyzwaniami spotkał się Pan, organizując pomoc w sytuacjach kryzysowych?

Kiedy na świecie dzieje się wielka tragedia, zawsze wiem, co robić i dokąd biec – to moja cecha szczególna. Nie wpadam w szok. Wręcz przeciwnie: czuję się, jak ryba w wodzie, bardzo szybko dostosowuję się do realiów. Pamiętam oczy naszych ludzi w kościele, kiedy wieczorem 24 lutego 2022 roku zebraliśmy się na modlitwę. W tych oczach była pustka i zagubienie. Z jakiegoś powodu od razu wiedziałem, ilu wolontariuszy potrzebuję, kto będzie odpowiedzialny za jaki sektor pracy. Jednym z głównych wyzwań było zebranie zespołu, bo z powodu ogólnego zagubienia tej nocy trudno mi było znaleźć choćby siedmiu wolontariuszy. Ale już nazajutrz rano chętnych było dziesięciu, po dwóch dniach ponad sześćdziesięciu, a po kolejnych dwóch tygodniach tak wielu, że nie byliśmy w stanie ich zliczyć. Wśród nich byli zarówno Ukraińcy, jak Polacy.

Wysyłka pomocy humanitarnej do Ukrainy

Jakie inicjatywy planujecie zrealizować w najbliższym czasie, by wesprzeć Ukraińców w Polsce?

Obecnie jedną z kluczowych potrzeb jest świadczenie na rzecz Ukrainy i walka z rosyjską dezinformacją, która działa intensywnie w obu kierunkach – zarówno przeciw Polakom, jak przeciw Ukraińcom. Propaganda celowo podsyca wzajemną nieufność, prowokuje napięcia. Dlatego właśnie teraz niezwykle ważne jest prowadzenie intensywnej pracy wyjaśniającej, kształtowanie właściwej przestrzeni informacyjnej i jednoczenie społeczeństw – a nie pozwalanie zewnętrznemu wrogowi, by je dzielił.

Niestety, obecnie można odczuć, że niektórzy Ukraińcy za granicą popadają w stan przyzwyczajenia lub zmęczenia wojną. Pojawiają się wśród nich myśli typu: „Wojna jest dwa tysiące kilometrów ode mnie, więc nie martwię się nią zbytnio”. To myląca i niebezpieczna tendencja. Proszę sobie przypomnieć, jak od 2016 roku większość z nas przyzwyczajała się do ATO. I co się stało później.

Zdjęcia udostępnione przez Artura Bagliuka

20
хв

Pozdrowienia dla zamachowców, czyli z życia ukraińskiego wolontariusza

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wstrzymanie dostaw amunicji przez Trumpa pozostawia Ukraińców bez ochrony. Jakie będą konsekwencje tej decyzji?

Ексклюзив
20
хв

Pozdrowienia dla zamachowców, czyli z życia ukraińskiego wolontariusza

Ексклюзив
20
хв

Gotowość Polski na wojnę i poparcie dla Ukrainy – najnowsze sondaże

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress