Exclusive
20
min

Jesteśmy wdzięczni za dobro. Ale będziemy też pamiętać o eksmisji w ciemną, zimną noc

Moja córka prosi, abyśmy po powrocie do Charkowa zawsze byli razem w tym samym pokoju i spali w tym samym łóżku. Żebyśmy w razie ostrzału mogli zginąć razem

Tetiana Bakocka

Dawny akademik Bratniak w Olsztynie mógł stać się symbolem bezpieczeństwa i pomocy w potrzebie. Tak się jednak nie stało, bo zmieniły się priorytety urzędników. Fot: Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

30 października opublikowałyśmy artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa o tym,  że w Olsztynie 150 ukraińskim uchodźcom grozi bezdomność, bo urzędnicy chcą zamknąć dawny akademik Bratniak, w którym mieszkali.,

Po ukazaniu się artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus, który poinformował, że wysłał list protestacyjny do wojewody w sprawie eksmisji uchodźców ze schroniska. Kopie tego listu wysłano też do Urzędu Rady Ministrów RP, Ambasady Ukrainy w Warszawie i Konsulatu Ukrainy w Gdańsku.

Niestety, nie stało się to zgodnie z oczekiwaniami. Urzędnicy pozostali nieugięci i zbyli uchodźców z pomocą banalnych argumentów.  

Schronisko w Olsztynie zamknęło drzwi dla ukraińskich uchodźców. Większość z nich została zmuszona do powrotu do Ukrainy. Zdjęcie autorki

Migus otrzymał odpowiedź na swój list protestacyjny do wojewody 20 listopada, 6 godzin (!) przed zamknięciem schroniska. W imieniu wojewody Krzysztof Kuriata, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, powiedział, że osobom przebywającym w schronisku zaproponowano przeniesienie się do trzech schronisk w innych miejscowościach regionu. Jeśli jednak uchodźcy nie chcą się tam przenieść, nie są do tego zobowiązani. W liście stwierdzono, że decyzja o zamknięciu schroniska została podjęta z powodu problemów finansowych i niemożności bezpiecznego zamieszkania w nim, ponieważ uchodźcy uszkodzili sprzęt w budynku.

W piśmie wojewody czytamy m.in.: "Przebywający w placówce uchodźcy, których liczba przekroczyła 500 osób, niestety swoimi działaniami doprowadzili do znacznej dewastacji budynku, zniszczenia wyposażenia, instalacji wodno-kanalizacyjnej, drzwi, okien, instalacji elektrycznej. Konieczna jest również konserwacja wind i wymiana instalacji przeciwpożarowych. To potężny obiekt, którego utrzymanie jest kosztowne, a wspomniane zniszczenia znacząco obciążyły budżet wojewody. Zapewniam, że pomoc uchodźcom od samego początku była dla wojewody priorytetem i będzie udzielana do czasu pojawienia się takich potrzeb, w miarę dostępności środków. Zapraszam również do bezpośredniego kontaktu ze mną, gdyż zarzuty przedstawione w piśmie są dalekie od rzeczywistej sytuacji".

Nie wiadomo, co wojewoda miał na myśli mówiąc o "zadaniu priorytetowym". Jednak losy ukraińskich kobiet eksmitowanych ze schroniska, które musiały same rozwiązać problem przetrwania w środku zimy z chorymi dziećmi, rzucają światło na priorytety urzędników.

Oto historie kilku z nich:  

Moje nowe wyzwanie

Jedną z rodzin, której pozwolono przenieść się do najbliższego schroniska, 35 kilometrów od Olsztyna, jest rodzina 45-letniej Julii Litwinowej z Charkowa. Ona i jej 12-letni syn ewakuowali się z Charkowa w marcu 2022 roku. Najstarszy syn walczy na froncie. Kobieta powiedziała, że kiedy w listopadzie przyjechała do hostelu, który oferował zakwaterowanie mieszkańcom Bratniaka z małoletnimi dziećmi, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, było ogłoszenie:  

"Mieszkasz w mieszkaniu zbiorowym i niektórzy z was są uprawnieni do świadczeń, takich jak zasiłek rodzinny. Dlatego chcielibyśmy poinformować, że rozporządzenie w sprawie pomocy jest tymczasowe i wygaśnie na początku 2024 roku. Nic nie trwa wiecznie, z wyjątkiem trwającego konfliktu zbrojnego. Obecnie nie ma decyzji o przedłużeniu pomocy na mocy prawa". Julia zdecydowała się nie iść do schroniska na miesiąc, a ostatniego dnia udało jej się wynająć pokój w Olsztynie.

20 листопада ввечері, повернувшись з роботи, Юлія до третьої години ночі перевозила свої речі з «Братняка» на самокаті. В Ольштині Юлія має роботу. А також робить окопні свічки й бере участь у різних волонтерських акціях, спрямованих на допомогу ЗСУ.

"Jestem wdzięczna za pomoc, którą tu otrzymaliśmy. Nie jestem przyzwyczajona do proszenia czy narzekania, ale po raz kolejny przekonałam się, że to tylko nasza wojna. Ludziom, którzy nie mieli podobnych doświadczeń, trudno jest nas zrozumieć. Postrzegam sytuację eksmisji jako nowe wyzwanie i wierzę, że pokonam trudności".

Juliia Litwinowa spędziła kilka godzin przewożąc swoje rzeczy na hulajnodze. Zdjęcie autorki

Straciłam wszystko. Mój syn jest na wojnie. Muszę żyć dla moich dzieci

20 listopada Oksana Danilowa, uchodźczyni z Bachmutu, przeniosła swoje rzeczy do nowego domu. Powiedziała, że w znalezieniu mieszkania pomogli jej koledzy z pracy. Kobieta osobiście spotkała się zarówno z Krzysztofem Kuriałą, dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, jak i Iryną Petryną, pełnomocniczką ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy, która jest Ukrainką. Kobieta powiedziała urzędnikom, że nie ma dokąd wracać, że ma pracę w Olsztynie, a jej dziecko chodzi tam do szkoły. Usłyszała jednak, że w Olsztynie skończyły się pieniądze na mieszkania dla uchodźców.

"Pani Iryna zapytała mnie, dlaczego zniszczyliśmy budynek. Odpowiedziałam, że błędem jest generalizowanie i ocenianie wszystkich uchodźców z powodu jednego konkretnego nieprzyjemnego incydentu" - mówi Oksana.

Kiedy do Olsztyna przybyli uchodźcy, dawny internat szybko przekształcono w schronisko. Rodziny z regionu graniczącego z Polską zostały zakwaterowane na dwóch piętrach we wszystkich pokojach. Osoby te nie są narodowości ukraińskiej. Większość rodzin była wielodzietna. Rodzice otrzymywali zasiłki na dzieci i w większości byli bezrobotni. Regularnie mieli konflikty z innymi mieszkańcami schroniska. Zaniedbywali swoje mieszkania. Jednocześnie były ukraińskie kobiety, które wracały wieczorem z pracy i z własnej inicjatywy sprzątały korytarze, pralnię i inne wspólne pomieszczenia. Za własne pieniądze kupowały sprzęt, który potem znikał.

"Często słyszę oskarżenia, że wszyscy uchodźcy, którzy mieszkali w schronisku, są niewdzięczni, leniwi i potrafią tylko chodzić z wyciągniętymi rękami i prosić o pomoc" - kontynuuje Oksana. "To samo uogólnienie często powtarza się o ludziach, którzy przybyli ze wschodniej Ukrainy. Że wszyscy jesteśmy separatystami o prorosyjskich przekonaniach. Przyjechaliśmy do Polski, bo bardziej opłaca się tu żyć niż w Rosji. Nie mogę mówić za innych. Ale zawsze byłam i jestem za Ukrainą. Wychowałam patriotycznego syna, który dobrowolnie poszedł na wojnę w wieku 18 lat. Chociaż wielu jego przyjaciół przeszło na stronę wroga i nawet nie rozumieją, o co walczą. Rzeczywiście jest tam wielu zdrajców. Ale nie wszyscy. Mój syn spędził pierwsze sześć miesięcy broniąc swojej ojczystej ziemi - naszego Bachmutu. Nie było z nim kontaktu przez dwa tygodnie. Myślałam, że osiwieję ze zmartwienia. Syn mojego przyjaciela zginął. Mój drugi kuzyn też. Studiował za granicą. Wrócił na front i zginął w pierwszej bitwie.

Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna, wojska wroga nie zniszczyły, ani nie zajęły naszego miasta. Mimo że Bachmut znajduje się zaledwie 38 kilometrów od Gorłówki, która została tymczasowo zajęta przez I Korpus Armii Federacji Rosyjskiej. W międzyczasie wielu ludzi z Gorłówki, straciwszy wszystko, przeniosło się do Bachmutu. Kiedy więc rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, musieli uciekać po raz drugi. Kiedy jest mi ciężko, myślę o tych ludziach i myślę, że przeszli o wiele więcej niż ja - mówi Oksana.

Większość uchodźców zdołała już osiedlić się w Polsce, ale są kobiety, które nadal pilnie potrzebują pomocy. Fot: Wyborcza.pl

Kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę kupiła kolejne mieszkanie. Poprzednią właścicielką była Rosjanka z Petersburga.

- Kiedy Bachmut zaczął być ostrzeliwany pociskami fosforowymi, wszystko w moim nowym mieszkaniu spłonęło. W jednej chwili straciłam wszystko. Nie mam dokąd wrócić. Ale muszę żyć dla dobra moich dzieci - podsumowuje Oksana.

Dzieci są straumatyzowane

48-letnia Olga z Charkowa, która została eksmitowana z Bratniaka, również musiała odmówić przeniesienia się do hostelu w inny mieście. Kobieta powiedziała, że u jej 16-letniej córki zdiagnozowano dysfunkcję mitochondrialną, wieloukładowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego. W związku z tym dziecko musi być pod stałym nadzorem lekarskim. A w osiedlach, do których zaproponowano uchodźcom przeprowadzkę, nie ma takiej możliwości.

"W nocy 24 lutego byliśmy z córką w Charkowie w szpitalu dziecięcym. Dziecko obudziło się o 4 rano z powodu ostrzału. Potem na własne oczy widzieliśmy, jak ostrzeliwana jest północna dzielnica Sałtiwka, słyszeliśmy eksplozje i syreny. Dzieci na oddziałach krzyczały. Personel medyczny był przerażony. Panika, strach, niepewność. Nikt nie wiedział, co robić" - wspomina Olha.

Jej córka Olga była uzależniona od specjalnych leków, które się kończyły, a w tym czasie nie było gdzie ich kupić. Obcy ludzie przynosili tabletki do szpitala - kto tylko miał. Ktoś przyniósł kilka sztuk, ktoś talerz. Jednak stan dziecka pogarszał się i Oldze zalecono jak najszybszą ewakuację.

"Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że możemy umrzeć w wyniku ostrzału. Myślałam tylko o tym, jak uchronić moje dziecko przed chorobą. Skąd wziąć lek, który się kończył? Bo jeśli moja córka nie dostanie kolejnej dawki hormonów, jej nadnercza nie będą pracować. A to jest śmiertelne. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Charkowa, nad głowami przeleciała rakieta. Wokół były kratery po rakietach i zniszczone budynki. Ale ja nawet nie zareagowałam. Pocieszałam się, że moje dziecko wkrótce będzie bezpieczne" - mówi Olga.

Rysunki dzieci na ścianie schroniska w Olsztynie. Zdjęcie autora

Wolontariusze pomogli rodzinie przenieść się z Charkowa do Połtawy.

"Tego dnia z moimi przyjaciółmi jechaliśmy pociągiem ewakuacyjnym" - wspomina te straszne dni Olga - "Było tak wielu ludzi, że nie można było pójść do toalety. Na szczęście ktoś znalazł półlitrowy słoik i jeśli ktoś potrzebował skorzystać z toalety, mógł to zrobić. Słoik krążył między nami".

Dwa tygodnie później kobieta i jej córka musiały udać się z Połtawy do szpitala we Lwowie. Stamtąd zostały wysłane do Polski. Pod koniec marca dotarły do granicy ukraińsko-polskiej, skąd zostały przetransportowane helikopterem do szpitala dziecięcego w Olsztynie.

- Zostaliśmy w tym szpitalu przez miesiąc. Przez długi czas nie mogłam się zmusić do zdjęcia ubrań. Było tam ciepło, ale spałam w ubraniu. Ponieważ miałam już wyrobiony nawyk, że w każdej chwili muszę być gotowa wybiec z oddziału ze wszystkimi lekarstwami i potrzebnymi rzeczami, gdy zacznie się ostrzał. Zawsze też nosiłam przy sobie najważniejsze tabletki, bez których moje dziecko nie mogło żyć. Blisko serca, w staniku. Bałam się, że gdy usłyszę syrenę, znów będziemy gdzieś biec, uciekać, a leki zgubię.

Kiedy córka Olgi została wypisana ze szpitala, najpierw zamieszkały w hotelu, a rok później zaproponowano im przeprowadzkę do schroniska.

- Z dziesięciu rodzin tylko my przenieśliśmy się do Bratniaka. Inni ludzie nie byli zadowoleni z warunków życia w tym schronisku.

Pamiętam, jak nasi sąsiedzi uchodźcy pytali nas z zdziwieniem, dlaczego nosimy ciepłe buty w kwietniu. A my nie mieliśmy innych butów.

Wyjechałyśmy w tym, co mieliśmy na sobie (te kapcie i ubrania, w których teraz siedzę, to te same rzeczy, które nosiłam w Charkowie w szpitalu). A kiedy sąsiedzi uchodźców byli eksmitowani z hotelu, przynieśli kilka dużych worków dobrych butów i ubrań do kosza, i wszystko wyrzucili. Polacy im to dali. Ale nikt, znając naszą trudną sytuację, nawet nie zapytał, czy potrzebujemy którejś z tych rzeczy - powiedziała Olga.

Kobieta mówi, że tylko raz była w kościele przy ulicy Lubelskiej, gdzie znajdowało się centrum pomocy uchodźcom. Kiedy jej córka została wypisana ze szpitala, Olga przyszła do kościoła, aby poprosić o ubrania, ponieważ miała tylko odzież zimową.

Pamiętam, że stałam w kolejce przez kilka godzin. Nigdy więcej tam nie poszłam. Chociaż często słyszałam oskarżenia, że wszyscy uchodźcy regularnie przyjmowali tam pomoc, a następnie wysyłali paczki lub odwozili wszystko do domu do Ukrainy swoimi samochodami. Być może były takie przypadki. Ale jestem pewna, że ludzie, którzy przyjechali tu z powodu wojny, nie robią tego. Ponieważ ludzie, którzy stracili tak wiele jak my, mają inne podejście do wartości materialnych - wyznaje Olga.

Ojciec i siostra Olgi mieszkają teraz w jej mieszkaniu w Charkowie. Ewakuowali się z obwodu charkowskiego. Kiedy wojska rosyjskie zbliżyły się do Dergaczowa i zaczęły ostrzeliwać miasto, zabijając cywilów, wszyscy zostali ewakuowani do Charkowa. We wrześniu 2022 r. ukraińskie siły zbrojne wyzwoliły miasteczko.

- Poprosiłam tatę, aby sprzedał wszystkie moje kosztowności i wysłał mi pieniądze do Polski, ponieważ potrzebujemy pomocy - mówi Olga.

Ukraińscy uchodźcy wynoszą swoje rzeczy ze schroniska Bratniak w Olsztynie. Zdjęcie autorki

Kobieta nie może opuścić Polski do końca 2023 roku, ponieważ w grudniu jej córka przejdzie badania lekarskie, na które czekają w kolejce od półtora roku. Takiego badania nie można wykonać na Ukrainie.

- Poszłam do dyrektora schroniska i innych urzędników, aby opowiedzieć im o naszej trudnej sytuacji. Poprosiłam o pomoc w pozostaniu w Olsztynie na preferencyjnych warunkach. Przecież tu jest szpital i szkoła muzyczna, a nauka w niej stała się dla mojego dziecka jedynym sensem życia. Odpowiedziano mi, że szkoła muzyczna nie jest priorytetem, nie jest powodem do zapewnienia mieszkania socjalnego. Zaniosłam list do wojewody. Poprosiłam o pomoc, napisałam, że moje niepełnosprawne dziecko nie będzie mogło korzystać z prawa do nauki i leczenia, jeśli opuścimy Olsztyn. Ale to pismo nie zostało przyjęte przez sekretariat wojewody. Ponieważ napisałam tylko swój numer telefonu, a powinnam była podać również swój adres. Ale w tamtym czasie nie mogłam znaleźć nowego miejsca zamieszkania, a nie mogłam podać adresu schroniska. Skontaktowałam się z organizacją pozarządową, która prowadzi projekt dla niepełnosprawnych uchodźców. Moja córka i ja jesteśmy tam zarejestrowane, ponieważ ja również jestem niepełnosprawna. Poprosiłam ich, aby pozwolili mi podać ich adres na tym liście. Odmówili. Zapytałam o to moich polskich przyjaciół. Wszyscy odmówili" - mówi Olga.

За словами жінки, мешканцям притулку дорікають, що витратили на проживання біженців багато грошей. Що українці звикли жити безкоштовно й тому не хочуть працювати. Жінка не погоджується з цими звинуваченнями. У Харкові вона працювала провідною інженеркою. Нострифікувала в Польщі свій диплом. Але поки що не може працювати через хворобу дитини.

- Czytałam, że inne kraje europejskie przyjęły bardziej racjonalne podejście do rozwiązywania kwestii uchodźców. Przede wszystkim pomagają tym, którzy ewakuowali się ze strefy wojny. Musieliśmy wyjechać, by ratować życie naszych dzieci. Nasi krewni, przyjaciele i sąsiedzi byli zabijani. Ojciec przyjaciółki mojej córki został zabity w pobliżu Bachmutu. Nasz sąsiad wyszedł z dwoma pustymi wiadrami w poszukiwaniu wody i nigdy nie wrócił. Życie tam nadal jest niebezpieczne - mówi Olga.

Pod koniec listopada znalazła nowe mieszkanie na obrzeżach Olsztyna. Aby opłacić czynsz za grudzień w wysokości dwóch tysięcy złotych miesięcznie, ojciec Olgi sprzedał jej obrączkę i rower, a pieniądze przesłał. Po tym, jak córka Olgi przejdzie badania lekarskie, planują wrócić do Charkowa. Nie mają pieniędzy na dalszy wynajem.

- Zostaniemy tutaj tak długo, jak będziemy mogli. Potem wrócimy do naszego rodzinnego miasta, które bardzo kochamy. Nasze dzieci są w traumie przez to, co tutaj przechodzimy. Moja córka prosi mnie, żebyśmy po powrocie do domu zawsze byli razem w jednym pokoju i spali w jednym łóżku. Tak, że jeśli dom zostanie ostrzelany, zginiemy razem - mówi Olga: - Czy to dlatego masz takie myśli? Musisz wierzyć, że na pewno przeżyjemy i wygramy.

Так, ми обов'язково переможемо, бо в нас немає іншого виходу. І будемо навіки вдячні тим, хто у важку хвилину простягнув нам руку допомоги. Але й пам'ятатимемо тих, хто зимової ночі виселяв нас з дітьми в нікуди…

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Заборона на фотозйомку в Польщі: де тепер не можна знімати?

Ексклюзив
20
хв

Transatlantycki rozłam: czy Europa zdoła stworzyć nowy system bezpieczeństwa bez USA

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress