Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

2024 w Ukrainie: rok na zdjęciach
Wybraliśmy zdjęcia, które pokazują wojnę z różnych perspektyw. 2024 był bardzo trudny dla każdego Ukraińca i każdej Ukrainki. Rosja przeprowadzała masowe ataki na ukraińskie miasta, niszczyła domy, szpitale i szkoły oraz zabijała ukraińskie dzieci i dorosłych. Jednak żaden pocisk nie pozbawi nas pragnienia życia i planowania przyszłości - dla Ukrainy i całego świata.

Ewakuacja bywa jedynym rozsądnym wyborem. Jak w Pokrowsku, mieście, które stało się linią frontu. Ewakuację ludzi z Pokrowska i pobliskich wiosek utrudniają rosyjskie drony. Mimo to wolontariusze pomagają tym, którzy chcą opuścić miasto. To zdjęcie pokazuje chwilę, w której pociąg odjeżdża z peronu 30 sierpnia 2024 r. Ludzie wysyłają sobie nawzajem serca. Kto wie, czy znów się zobaczą.

7 lutego 2024 r. Rosjanie zaatakowali budynek mieszkalny w dzielnicy Golosiewo w Kijowie. W wyniku ataku sześć osób zginęło, a kolejne 40 zostało ranne. Tego dnia siły obrony powietrznej zestrzeliły około 20 pocisków nad stolicą. Rosja jak zwykle zaprzecza, że ostrzelała cywilów.

Z powodu walk w Ukrainie około 20 proc. gruntów rolnych leży odłogiem. Wrogie pociski zmieniły ukraiński krajobraz. Pola, na których ostatnio rosła pszenica, są teraz pokryte lejami. To zdjęcie zrobione w pobliżu Awdijiwka w obwodzie donieckim, pokazuje, co pozostawiły rosyjskie pociski.

4 września 2024 roku dla mieszkańca Lwowa Jarosława Bazilewicza był najczarniejszym dniem w jego życiu. W jednej chwili stracił żonę i trzy córki. Tego dnia, 4 września, Federacja Rosyjska zaatakowała obwód lwowski.

W marcu 2024 roku Rosja zniszczyła około połowy mocy elektrycznej Ukrainy. Poinformowała o tym na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ 16 grudnia przedstawicielka USA przy ONZ Linda Thomas Greenfield. Sytuacja energetyczna Ukrainy tej zimy będzie bardzo trudna. Niedobory prądu i przerwy w dostawie prądu będą zależeć od skali dalszych rosyjskich ataków. Tymczasem Ukraińcy przyzwyczajają się do nowych realiów. Na tym zdjęciu kasjer używa latarki telefonicznej do obsługi klientów w restauracji podczas częściowej przerwy w dostawie prądu w Kijowie 28 listopada 2024 r.

8 lipca 2024 roku Rosja wystrzeliła na Ukrainę 38 pocisków Dagger i X-101. Jeden z nich trafił do budynku specjalistycznego szpitala dziecięcego „Okhmatdyt”. W momencie ataku było tam ponad 600 dzieci. W wyniku rosyjskiego ataku na szpital zginęło dwóch dorosłych, a 32 zostało rannych.

Po rosyjskim ataku na szpital Okhmatdyt setki ludzi — pracowników miejskich, ratowników, wolontariuszy, zwykłych mieszkańców Kijowa i pracowników służby zdrowia — skrzyknęło się, żeby szukać pod gruzami rannych. Mężczyzna z plamą krwi na plecach to chirurg dziecięcy Oleg Golubchenko. Mimo odniesionych ran ratował ludzi i odgruzowywał budynek.

Charków jest ostrzeliwany codziennie. 30 sierpnia 2024 r. wróg przeprowadził pięć nalotów z terytorium regionu Biełgorod na miasto, używając amunicji UMPB D-30. W wyniku ataku zginęło pięć osób, a kolejne 47 zostało rannych. To zdjęcie przedstawia mężczyznę, który wyskoczył z okna płonącego mieszkania. Niestety nie przeżył.

Alexandri Pascal ma 8 lat. Dziewczyna straciła nogę w wyniku rosyjskiego ostrzału w maju 2022 roku. Jednak mała gimnastyczka nie przestaje ćwiczyć. Dziewczynka nauczyła się chodzić z protezą i wróciła do gimnastyki artystycznej i tańca towarzyskiego.

11 listopada w Kijowie odbyła się premiera sztuki „Szewczenko 2.0” Teatru Tarasa Szewczenki w Charkowie. Spektakl oparty na osobistych pamiętnikach Szewczenki, łączy historię i nowoczesność, wydarzenia życiowe i fikcję, teksty i czarny humor. Na zdjęciu — aktor Mykhailo Tershchenko dziękuje publiczności pod koniec spektaklu.

Wojna radykalnie zmieniła życie Ukraińców. Tam, gdzie trzy lata temu było głośno i radośnie, teraz panuje tylko cisza, którą przerywają częste rosyjskie pociski. Te morele na spalonej ziemi w pobliżu Pokrowska — jako symbol, że życie tu powróci. Prędzej czy później. Wojna się skończy, a Ukraińcy odbudują swoje domy i wrócą na te opuszczone ziemie.

Za kilka godzin ten żołnierz wyruszy na front w obwodzie donieckim. Na razie cieszy się ostatnimi chwilami w towarzystwie swojego rudego kota.

Ukraińska lekkoatletka Jarosława Ołeksijiwna Mahuczich zdobyła złoto w skoku w wysokości na Igrzyskach Olimpijskich 2024 w Paryżu. „Śpiąca Królowa, która zdobyła złoto” - tak światowe media i użytkownicy sieci społecznościowych mówili o Jarosławie. Pomiędzy skokami Ukrainka odpoczywała w śpiworze. Te zdjęcia obiegły świat.

Pociągi codziennie transportują rannych obrońców Ukrainy z miast pierwszej linii do szpitali. Na zdjęciu jeden z ewakuowanych rannych.
Tekst: Nataliia Ryaba


Przygody Ukrainek na Tinderze: Polska
<frame>To już ostatni tekst z tego cyklu. Opisywane tu doświadczenia kobiet mają charakter osobisty i nie powinny być traktowane jako studium socjologiczne. <frame>
Jak to jest poznać Polaka online
Większość Ukrainek, które szukają nowych znajomości na portalach randkowych szukają, mówi, że nie czują znaczącej różnicy kulturowej między Ukraińcami a Polakami w podejściu do kobiet.
– Dla mnie polscy mężczyźni początkowo wyglądali jak dobrzy ukraińscy mężczyźni – mówi 38-letnia Olga. – Ale bądźmy szczerzy: procentowo mężczyzn jest w Polsce więcej niż w Ukrainie. Zazwyczaj Polacy są dość szarmanccy, łatwo się do nich zbliżyć i nie wywierają presji, by jak najszybciej zaciągnąć cię do łóżka. Nie zachowują się pożądliwie, nie pytają o rozmiar piersi, nie wysyłają wulgarnych zdjęć. Jeśli nie pasujecie do siebie, Polak dobrze zniesie odrzucenie.
Polak nie napisze: „Smaż się w piekle, suko! Nikt cię nie zechce w wieku 35 lat i z dzieckiem”. To prawdziwa wiadomość, którą kiedyś otrzymałam od Ukraińca
Jedną z pozytywnych cech, które ukraińskie kobiety zauważają w Polakach, jest to, że są dość empatyczni. W korespondencji nie ukrywają swoich potrzeb, emocji i nie pozują na macho.
– Mój chłopak, Marcin, kupił mnie pierwszą wysłaną do mnie wiadomością: „Szukam kobiety do wspólnego gotowania obiadów, potem oglądania filmów, porannych spacerów z psem, robienia sobie nawzajem herbaty, gdy któreś jest chore, wyjazdów w góry, czytania książek i dyskutowania o nich. I oczywiście będziemy się kochać, gdy tylko będziemy w nastroju” – mówi 39-letnia Marina. – Te szczere słowa do mnie trafiły. Jesteśmy razem od kilku lat i planujemy się pobrać.
Randkujący Polacy chętnie wysyłają Ukrainkom serduszka i zapraszają je na kawę w celu bliższego poznania.
„Czerwone flagi” i „niebieskie karty”
Jednak nie brakuje też negatywnych historii.
40-letnia Ołeksandra opowiedziała nam, jak poznała na Tinderze Polaka, który stworzył tam profil specjalnie po to, by znaleźć ukraińskie pracowniczki do swojej pizzerii. Każdej proponował połączenie prywatnych spotkań z pracą. A te, które się nie zgadzały, obrzucał szowinistycznymi obelgami.
– Z jakiegoś powodu mam „szczęście” pakować się takie historie – mówi Oleksandra. – Kiedyś odpowiedziałam na ogłoszenie na Facebooku, w którym Polak oferował pomoc w nauce języka polskiego. Po krótkiej, słodkiej rozmowie 62-letni mężczyzna zaproponował mi „sponsoring”: lekcję polskiego i 50-100 zł na zakupy w zamian za intymne spotkanie. Kiedy usłyszał „nie”, grzecznie pożegnał się w oldschoolowy sposób.
Kolejny szok kulturowy przyszedł, gdy odkryłam, że na lokalnych portalach randkowych nie brakuje żonatych mężczyzn. Polska jest krajem ludzi religijnych, więc było to dla mnie przykre odkrycie
– Zanim przeprowadziłam się do Polski, mieszkałam i pracowałam w Norwegii – mówi Olga. – Miałam konto na Tinderze, ale nieprzyjemne niespodzianki mnie nie spotykały. Mężczyźni od razu pisali, kogo szukają, jaki jest ich status społeczny i jaki rodzaj związku ich interesuje. W Polsce poznałam na portalu 40-letniego mężczyznę, umówiliśmy się na kilka randek, a potem okazało się, że ma żonę, z którą oczywiście żyje „dla dobra dzieci”. To było bardzo nieprzyjemne.

Niektóre Ukrainki dowiadywały się również od swoich polskich przyjaciół, że tysiące Polaków ma założoną „niebieską kartę” z powodu przemocy domowej. W 2022 roku takich kart wydano ponad 83 000.
„Kodeks randkowy” Polaków
Ukrainki twierdzą, że to, co zdecydowanie różni randkowanie z Ukraińcami od randkowania z Polakami, to fakt, że zaloty tych drugich są bardziej „europejskie”.
Na pierwszej randce zazwyczaj nie starają się zaimponować wielkimi gestami, eleganckimi bukietami, drogimi restauracjami, jak to dzieje się w Ukrainie.
Są bardziej pragmatyczni i nie są rozrzutni. Obserwacje te potwierdza badanie przeprowadzone przez jeden z polskich portali randkowych, który przeprowadził wywiady ze swoimi użytkownikami, by poznać zasady „polskiego kodeksu randkowego”.
Ukrainiec, który na pierwszej randce zaprasza kobietę na spacer po parku, to klasyka. Tymczasem 63% ankietowanych Polaków stwierdziło, że na pierwszej randce wolałoby wybrać się na spacer, który może zakończyć się kawą. 65% respondentów planuje wydać na pierwszą randkę do 100 zł, natomiast 45% stwierdziło, że są gotowi na szczerość, gdyby nie mieli zamiaru kontynuować znajomości, zamiast wodzić kobietę za nos lub znikać bez wyjaśnienia.
Ponadto Polacy potrafią przyjaźnić się z kobietami bez żadnych intymnych podtekstów, nie oczekując bliższego związku
Często życzliwość, uprzejmość i szczera próba pomocy nie oznaczają nic więcej niż przyjazne zainteresowanie, co dezorientuje ukraińskie kobiety.
– Wiem, że ostentacyjna uprzejmość Polaków postawiła wiele Ukrainek w niezręcznej sytuacji. Tak też było w moim przypadku – mówi 39-letnia Juliana. – Poznałam mężczyznę na portalu randkowym, wydawał się być mną zainteresowany, pomógł mi się przeprowadzić i poznał moje dzieci. Postawiłabym ostatnią stówę, że mu się podobam. Myślałam, że jest nieśmiały i dlatego nie podjął kolejnych kroków, by się do mnie zbliżyć. Jednak po pewnym czasie dowiedziałam się, że on tylko się ze mną przyjaźnił, a na randki chodził z innymi kobietami.

Iryna poślubiła Polaka poznanego przez Internet. Mówi, że jeśli Polak jest w tobie zakochany, to na pewno się o tym dowiesz:
– Mój mąż ma 54 lata i, jak to mówią, jest jednym z tych „dinozaurów” – nasze małżeństwo jest jego pierwszym i jedynym. Nigdy nawet nie mieszkał z inną kobietą.
Nawiasem mówiąc, w Polsce jest znacznie więcej samotnych mężczyzn niż samotnych kobiet [odpowiednio: 5,2 miliona i 4,1 miliona – red.]. Miesiąc po tym jak się poznaliśmy umówił się ze mną na randkę we Lwowie, a potem zaczął przyjeżdżać do mnie co miesiąc i w końcu wyznał mi miłość. Rozwijałam nasz związek dalej. Postanowiłam przeprowadzić się do Polski, potem wyjść za mąż i kupić wspólne mieszkanie”.
Polski mąż Iryny nigdy nie próżnuje, nie unika prac domowych, radzi sobie z opieką nad dzieckiem. Nie jest zazdrosny, nie stawia ograniczeń i wymagań w kwestii samorealizacji. Ale czy są to cechy narodowe Polaków? Iryna nie jest tego pewna
Rady dla tych, które szukają
Rozpoczynając publikowanie serii artykułów o randkowaniu Ukrainek na Tinderze zapowiedziałyśmy, że zakończymy je poradami, jak znaleźć miłość wśród milionów profili, po dziesiątkach nieudanych randek i rozczarowań.
Takimi wskazówkami podzieliła się z nami 47-letnia Chrystyna, która od wielu lat poszukuje miłości, a kilka lat temu wyszła za mąż za Polaka. Jest szczęśliwą mężatką i wydała już za mąż kilka swoich zdesperowanych przyjaciółek.
Historia poszukiwań Chrystyny rozpoczęła się dawno temu, kiedy rozwiodła się po swoim pierwszym, bardzo wczesnym małżeństwie. Pochodzi z Odessy, miasta portowego, w którym panuje ostra konkurencja na rynku narzeczonych. Przeprowadziła się do Kijowa i dostała pracę w salonie luksusowych samochodów.
– Byłam otoczoną przez mężczyzn piękną 30-letnią kobietą, ale mówili mi, że jestem już „towarem niechodliwym” – wspomina.
– Ukraińscy mężczyźni są naprawdę rozpieszczeni: mamy wiele pięknych kobiet, które są gotowe się do nich dostosować
Postanowiła osiedlić się w Polsce. Tutaj pracowała, uczyła się języka i integrowała. Postawiła sobie za cel, by w końcu znaleźć osobę, za którą mogłaby wyjść za mąż.
– Stworzyłam sobie kilka zasad, które pomogły mi znaleźć mężczyznę, którego szukałam przez całe życie – mówi.
Oto one:
1. Wyrzuć ze swojej głowy wszystkie myśli w rodzaju: „jak zadowolić mężczyznę”
Kobiety rzadko myślą o tym, czy dany mężczyzna im się podoba. Są gotowe znosić wiele rzeczy, które wywołują w nich opór, byle tylko mieć mężczyznę u swego boku. Z takich relacji nie wychodzi nic dobrego. Miałam dziesiątki sytuacji, w których przychodziłam na randkę w sukience koktajlowej, w szpilkach, żując przez cały wieczór pół krewetki...

Ale to nie byłam ja! Jestem elegancką kobietą o pełnych kształtach, noszącą sportowe buty i wygodne ubrania, która uwielbia jeść. Właściwie już dawno przestałam to ukrywać. Mój mąż powiedział mi kiedyś: „Zakochałem się w tobie, gdy pierwszy raz wyszliśmy coś zjeść – i ty jadłaś! Najbardziej bałem się, że będziesz wegetarianką żyjącą na jednym liściu sałaty”. Okazało się, że pierwsza żona mojego męża była właśnie taka i rozstali się między innymi z tego powodu. Banalna rada: „bądź sobą” nie gwarantuje, że spodobasz się każdemu mężczyźnie. Ale gwarantuje, że w końcu znajdziesz tego, który szuka takiej jak ty.
Jeśli mężczyzna mówi, że nie jesteś dla niego odpowiednia – to świetnie! On po prostu oszczędza twój czas, byś mogła znaleźć kogoś właściwego
2. Autoprezentacja na stronie: dwa aktualne zdjęcia
Aby zbudować związek, przynajmniej jedna osoba (choć najlepiej obie) powinna być człowiekiem dojrzałym emocjonalnie i zdrowym. Nie powinnaś traktować każdego odrzucenia lub zniewagi jak powodu do schowania się w skorupie. Bo często problem nie leży w tobie. Możesz jednak ograniczyć liczbę takich sytuacji, po prostu zmieniając swoje podejście do autoprezentacji.
Dziesiątki razy zostałam zraniona, gdy mężczyźni mówili: „Na zdjęciu wyglądasz ładniej!”. No, bo jakie zdjęcia zamieszczałam w swoim profilu? Te najbardziej artystyczne, piękne, na których podobałam się sobie. Albo wrzucałam kilkanaście zdjęć z różnymi fryzurami i włosami w różnych kolorach.

Jak zmienił się mój profil, gdy już siebie zaakceptowałam? To była ankieta z dwoma aktualnymi zdjęciami, zrobionymi nie dalej niż pół roku wcześniej – portret i zdjęcie w całej okazałości. Nie podobały mi się, ale to byłam prawdziwa ja. Zaczęło do mnie pisać mniej mężczyzn, ale ci, którzy mnie wybrali, mówili, gdy się spotykaliśmy: „Wyglądasz dokładnie tak jak na zdjęciu” albo: „Na żywo jesteś jeszcze ładniejsza”.
To prawda, że mężczyźni kochają oczami. Ale mają różne oczy. To, co nie spodoba się tysiącom, przypadnie do gustu temu jedynemu, z którym poczujesz się dobrze
Ważne jest, by zdjęcia pasowały do twojego stylu życia. Mój mąż zareagował na zdjęcie z mojej wyprawy na ryby: miałam na sobie dres, zero makijażu. Kobieta po czterdziestce, zgrabna, choć z nadwagą, lubiąca spędzać czas na świeżym powietrzu. Rozczarowanie na randce często pojawia się wtedy, gdy wcześniej przedstawiłaś mężczyźnie inny swój wizerunek, on na niego zareagował, a potem okazało się, że nie jesteś tą, której on potrzebuje.
Jestem przeciwna wulgarnym i zbyt jednoznacznym zdjęciom. One przyciągają określony typ mężczyzn. Celem publikowania zdjęcia na portalu randkowym jest to, by mężczyzna rozpoznał cię, gdy cię spotka, i zawczasu rozumiał, jaką jesteś kobietą. Rozumiem, że to niełatwe, bo wiele kobiet wątpi w swoją atrakcyjność, zwłaszcza po bolesnych zniewagach. Ale to najważniejszy krok: zaakceptowanie siebie taką, jaką naprawdę jesteś.
3. Określ swoje oczekiwania. Na świecie są miliardy mężczyzn, ale ty potrzebujesz tylko jednego
Aby nie zgubić się w tych miliardach, napisz precyzyjnie, kogo szukasz. Moja lista idealnych cech partnera składała się z 45 punktów: musiał kochać podróże, wędkarstwo, chodzenie na grzyby, bezpiecznie prowadzić samochód, nie nadużywać alkoholu i odnosić sukcesy w pracy. Musiał być niepalący, dobrze gotować. Nie mógł być chciwy, ale oszczędnego też nie chciałam. Moje absolutne „nie”: maminsynek lub mężczyzna będący w niezakończonym związku. Omówiliśmy z moim przyszłym mężem tę listę i okazało się, że idealnie do niej pasował!
4. Nie prowadź długiej korespondencji
Długie e-maile to pułapka. Tworzą wrażenie, że to już jest związek. Komunikujesz się z wyimaginowanym obrazem, a nie prawdziwą osobą, a często nawet się w niej zakochujesz. Kiedy ją spotykasz, okazuje się, że jest zupełnie kimś innym niż wyobrażenie, które nosisz głowie.
Moja zasada jest taka: kilka dni pisania, potem dwie lub trzy rozmowy telefoniczne, rozmowa wideo – a po niej przechodzimy do prawdziwego spotkania. W miejscu publicznym, nie w domu
W ten sposób oszczędzasz czas i nerwy, a także nie dajesz się wciągnąć w fantazje. Większość mężczyzn odpada podczas pierwszej rozmowy telefonicznej, bo nie podoba im się twój głos. Kolejna część odpada podczas drugiej lub trzeciej rozmowy, gdy mężczyzna odsłania swoją gorszą stronę. Miałam rozmowę z lekarzem z Gdańska. Wcześniej, gdy do siebie pisaliśmy, wszystko było w porządku. Po pierwszej rozmowie uznałam, że ma miły głos. Ale podczas drugiej powiedział coś w stylu: „Na rynku matrymonialnym jestem trofeum, podobasz mi się, ale kiepsko ci idzie czarowanie mnie”. I to była ostatnia nasza rozmowa.

Po rozmowie przez telefon trzeba iść na prawdziwą randkę. Zobacz, jak on się zachowuje, jak pachnie, jak wygląda, czy w jego samochodzie jest porządek. Bo to też ważne. Kiedyś odpuściłam sobie faceta, bo przyjechał po mnie samochodem brudnym w środku, a pod paznokciami też miał brud.
Na randce nie daj się ponieść. Pamiętaj, że twoim celem jest zbudowanie związku. Kiedy idziesz na randkę nie ze świadomością celu, lecz z poczuciem, że świat stoi dla ciebie otworem, możesz zapomnieć, jaki był twój cel – i będziesz tak randkować bez końca.
5. Nie ukrywaj swoich prawdziwych potrzeb i pragnień
Często widziałam to w ankietach moich przyjaciółek, którym pomogłam zorganizować życie osobiste. Pytałam: „Czego szukasz na tej stronie?”. Odpowiedź zazwyczaj brzmiała: „Chcę wyjść za mąż, mieć dziecko, mieć rodzinę”. A co napisała? „Szukam znajomości, a potem zobaczę. Chcę poprawić swój polski, szukam native speakera na Tinderze, z którym mogłabym rozmawiać”.
Jestem za szczerością. Jeśli chcesz wyjść za mąż, napisz o tym. Chcesz krótkiego romansu – napisz o tym. A jeśli nie chcesz niczego, po prostu dobrze się baw – ale bądź szczera z mężczyznami. Nie kradnij ich czasu
Warto pamiętać, że on to człowiek taki jak ty. Mężczyźni też mają swoje oczekiwania, na dodatek to oni muszą przejąć inicjatywę. Od razu ustaw filtry, przez które facet musi przejść. Takie same oczekiwania powinnaś mieć wobec randek w realu.
Nie bój się wyjść na wrażliwą, przyznać, że szukasz idealnego związku. Nie myśl, że rozmywając swoje wymagania i potrzeby ułatwisz sobie znalezienie tego jedynego. Ogólnikami przyciągniesz niewłaściwych mężczyzn.
Nie bój się mówić o swoich pragnieniach i oczekiwaniach. Nie bój się pytać: „A co z tobą i ze mną? Jakie są perspektywy naszego związku?”.
Nie próbuj ogrzewać przestrzeni, która jest pusta. W rzeczywistości wszystko w związku jest bardzo proste: albo zostałaś wybrana, albo nie
Im szybciej usłyszysz prawdę, tym szybciej pozbędziesz się balastu w swoim życiu i zbliżysz się do spotkania z tym, który cię potrzebuje i którego ty potrzebujesz.
Po kilku rozmowach telefonicznych z moim przyszłym mężem zapytałam, kiedy odbędzie się nasze prawdziwe spotkanie. Mieszkaliśmy w miastach oddalonych od siebie o cztery godziny jazdy pociągiem. Powiedział, że przyjedzie na wakacje za miesiąc, a ja odpowiedziałam: „Chciałabym wcześniej. Nie mogę obiecać, że nie znajdę sobie kogoś innego i nie umówię się z nim w międzyczasie”.
Wziął trzy dni bezpłatnego urlopu i do mnie przyjechał. Potem zaprosił mnie do siebie, a ja przetestowałam go pod kątem chciwości – poprosiłam, żeby kupił mi buty. Kupił. Nie bał się nawet pojechać ze mną do Lwowa, choć trwała już wtedy rosyjska inwazja. Tam się pobraliśmy.
6. Bądź centrum swojego życia
Wiele lat samotności i krótkotrwałych romansów, które nie dawały mi poczucia szczęścia, radości czy satysfakcji, nauczyło mnie kochać siebie. Świadomość tego przyszła nie wtedy, gdy byłam młoda i bardzo piękna, ale po latach samotności, gdy starałam się przypodobać mężczyznom, sprawiać im przyjemność.

Teraz moim credo jest to, że jestem centrum mojego życia. Jeśli jedne drzwi się zamykają, otwierają się kolejne. Nie będę niczego opłakiwać, nie będę się tym martwić. Nie zniosę ani sekundy niczego, co mi się nie podoba, co odbiera mi komfort czy radość. Znalazłam miłość, kiedy pokochałam siebie.
Jeśli kobieta jest szczęśliwa, cała rodzina wokół niej jest szczęśliwa. Wokół mnie jest mniej ludzi, ale są oni dla mnie o wiele lepsi. Moją zasadą miłości jest teraz kochać siebie w 51%, a innych, w tym mojego męża, rodziców i dzieci, w 49%.
Nawet jeśli wszyscy cię nie lubią, kochając siebie, zachowujesz „pakiet kontrolny”
Zdjęcia: Shutterstock


Odeszła Switłana Oleszko
O śmierci Switłany poinformował na Facebooku pisarz Serhij Żadan.
Wczoraj zmarła Switłana Oleszko, założycielka i dyrektorka Teatru „Arabeska”.
Byliśmy ze sobą od 1995 do 2007 roku.
Wspominam ją z miłością…
Dziennikarz i działacz społeczny Jewhen Klimakin napisał z kolei o pogrzebie Artyski.
Przyjaciele, wczoraj zmarła nasza droga Switłana Oleszko. Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek 23 grudnia o godzinie 12:00 w Warszawie przy ul. Powązkowskiej 14 (kaplica zakładu pogrzebowego Pruszyńskich). Zapraszamy przyjaciół Switłany, jej kolegów, Ukraińców w Polsce, gdzie tak wiele zrobiła przez ostatnie trzy lata.
Proszę Was o wsparcie dla rodziny Switłany. Jej syn Iwan otworzył konto bankowe. Oto link https://send.monobank.ua/jar/22tfVCSNuh
Numer karty bankowej 4441111128363292
Dane bankowe
IBAN UA063220010000026201353320888
Odbiorca Żadan Iwan Serhijowicz
Tetiana Teren, dziennikarka, dyrektorka wykonawcza Ukraińskiego PEN Clubu:
„Switłana odeszła... Człowiek, który stworzył Teatr „Arabeska”, wprowadził poezję do teatru, zbuntował się przeciw sztuczności i stęchliźnie, mówił o Szewelowie i Jurze Zojferze, o naszych torturowanych i represjonowanych. Człowiek, który ucieleśniał Charków i był częścią jego serca”.
„Utalentowana, charyzmatyczna, błyskotliwa, była źródłem inspiracji dla wielu z nas. Swoją energią i życzliwością Switłana zmieniła świat wokół siebie, przynosząc miłość, wsparcie i siłę każdemu, kto ją znał” - pożegnała Switłanę Natalka Panczenko, liderka inicjatywy Euromajdan – Warszawa.
Po rozpoczęciu inwazji Oleszko przeniosła się do Polski. Pracowała w Teatrze Polskim im. Szyfmana w Warszawie.
<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/6512974ff15ba88aec92030f_Yuliia_Natalia_Svitlana_Fot.Tymofii%20Klubenko-male.jpg">Moje trzy siostry. Jesteśmy teraz w różnych krajach, ale chcemy ponownie mieszkać razem w Charkowie</span>
Pod koniec marca tego roku w Warszawie odbyła się premiera jej sztuki „Charków, Charków”. W formie musicalu opowiada ona historię Teatru „Bereził” i jego założyciela Łesia Kurbasa. Tekst został napisany przez Serhija Żadana. „To bardzo charkowska historia o tym, jak teatr ‘Bereził’ przybywa do Charkowa z Kijowa i co się z nim dzieje później – mówiła Switłana. – Serhij Żadan trzyma się prawdy historycznej. Prawie. Zmieniliśmy tylko zakończenie. Uznaliśmy, że dość już zabijania naszych artystów, więc zostawiliśmy Kurbasa przy życiu i daliśmy mu Oscara”.
W styczniu reżyserka zorganizowała w Teatrze Polskim czytanie antologii „Wojna 2022”. Książka zawiera utwory 42 ukraińskich autorów napisane po 24 lutego 2022 roku.

Switłana Oleszko miała 51 lat. Była dwukrotnie zamężna. Jej pierwszym mężem był pisarz Serhij Żadan. Drugim – Miśko Barbara, lider zespołu Marty Kogut, który zmarł w 2021 roku.
Switłana była założycielką, reżyserką i dyrektorką Teatru „Arabeska”. Ukończyła staż w Polskim Instytucie Teatralnym. W latach 1993-2019 pracowała jako badaczka w Muzeum Literackim w Charkowie. Była też inicjatorką stworzenia Instytutu Teatralnego w Charkowie. Do jej najbardziej znanych produkcji należą „Dekalog: lokalna wojna światowa”, „Czerwony Elvis”, „Czarnobyl™” i „RadioSzanson: Osiem historii o Jurze Zojferze”.
Pisała też dla naszego serwisu – od momentu jego powstania, przeprowadzała wywiady z wybitnymi współczesnymi postaciami. Jej rodzinie i przyjaciołom składamy najgłębsze wyrazy współczucia.


Odważne, szalone, inspirujące. Kobiety na zdjęciach w 2024 roku
W Sestry.eu opowiadamy historie ukraińskich kobiet, które pomimo wojny zostały w kraju i uchodźczyń, które rozjechały się po całym świecie. Przyglądamy się również kobietom z innych krajów, walczącym o swoje prawa, wytyczającym nowe standardy w polityce, sporcie czy sztuce. Ich sukcesy nas inspirują, a niepowodzenia uczą. Wsłuchujemy się w głosy kobiet w różnych momentach ich życia. 2024 nie oszczędzał kobiet. Dziś wracamy do tych chwil na zdjęciach, żeby przypomnieć sobie kobiety, które jak Kamala Harris, Kaja Kallas czy Alyona Alyona, nie raz wzbudzały nasz podziw, ciekawość, zachwyt, współczucie i radość, dostarczając nam mnóstwo emocji, przede wszystkim zaś dodając odwagi.

Dom
Kobieta sprząta gruz w mocno uszkodzonym budynku mieszkalnym po rosyjskim ataku lotniczym, w Selydove, we wschodnim obwodzie donieckim, Ukraina, 27 czerwca 2024 r.

Liderki
Premierka z wizją i ambicjami mówiono o prawniczce Kai Kallas, gdy obejmowała ten urząd w Estonii. Jeszcze przed inwazją na Ukrainę mówiła, że prezydent Rosji jest nieobliczalny i nie cofnie się przed agresją zbrojną. Po 24 lutego 2022 jako premier Estonii murem stanęła za Ukrainą. W 2024 znalazła się na liście osób poszukiwanych w Rosji na podstawie przepisów karnych. W czerwcu tego samego roku Rada Europejska uzgodniła jej nominację na stanowisko wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Na zdjęciu Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i premierka Estonii Kaja Kallas idą razem na konferencję prasową podczas szczytu UE w Brukseli, 28 czerwca 2024 r.

Zakupy
Powszechna służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa dla wszystkich obywateli powyżej 18. roku życia. Mężczyźni służą trzy lata, a kobiety dwa lata. Jednak kobiety nie biorą udziału w bezpośrednich walkach zbrojnych od czasów wojny wyzwoleńczej w 1948 roku. Po ataku palestyńskiej organizacji terrorystycznej Hamas na Izrael 7 października 2023 roku Izraelczycy zaczęli się zbroić, szacuje się że o pozwolenie na broń wystąpiło tylu Izraelczyków, ilu w ciągu poprzednich 20 lat. Na zdjęciu kobieta z karabinem robi zakupy w piekarni w Tel Awiwie, 4 czerwca 2024 r.

Królowa Paryża
W 2024 roku polska tenisistka Iga Świątek została pierwszą zawodniczką od czasu Sereny Williams (2013), która w jednym sezonie wygrała turnieje w Madrycie, Rzymie oraz na French Open. Nie udało się zdobyć złota na olimpiadzie w sierpniu i tym długo żyły media. Tuż po meczu powiedziała: „Może dlatego, że tak długo jestem numerem jeden, myślałam, że dam sobie radę w ogóle ze wszystkim. Paryż pokazał, że to nieprawda. Teraz czuję się jeszcze bardziej zmotywowana. Mogę i muszę być jeszcze lepsza. Mam dopiero 23 lata, wiele przede mną.”Na zdjęciu Iga Świątek z fanami po zwycięstwie w finale kobiecych zawodów tenisowych French Open na stadionie Rolanda Garrosa w Paryżu, Francja 8 czerwca 2024 r.

Pożegnanie
Matka żegna się z ciałem swojego dziecka, które zginęło w wyniku nocnego izraelskiego bombardowania w Al-Maghazi w centralnej Strefie Gazy, w kostnicy szpitala Aqsa Martyrs w Deir el-Balah, 25 czerwca 2024 r.

Blackout
Od początku wojny Rosja regularnie uderza w infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Pomimo przerw w dostawie prądu w teatrach odbywają się próby spektakli, trenują sportowcy, a cywile radzą sobie korzystając z generatorów prądu albo instalując na dachach budynków panele słoneczne. Na zdjęciu gimnastycy trenują w ośrodku sportowym Shogun podczas przerwy w dostawie prądu w Kijowie,Ukraina, 29 listopada 2024 r.

Sprzeciw
W Tibilisi jak w 2014 roku w Kijowie władza próbuje spacyfikować protestująch przeciwko wynikom ostatnich wyborów parlamentarnych i wpływom putinowskiej Rosji w wewnętrzną politykę kraju, w tym w proces wejścia do Unii Europejskiej. Na zdjęciu uczestniczka protestów w Tbilisi, 25 listopada 2024 r.

Fenomen
Gdy fanki amerykańskiej wokalistki Taylor Swift wymieniały się bransoletkami na koncertach, media liczyły jej zarobione pieniądze oraz bezskutecznie próbowały dojść, na czym polega jej fenomen. 8 grudnia zakończyła się "The Eras Tour", światowa trasa stadionowa Taylor Swift, promująca jej albumy z ostatnich lat. Od marca 2023 roku wokalistka dała 149 koncertów w 51 miastach w 21 krajach na pięciu kontynentach. Zysk z samej sprzedaży biletów przekroczył 2 mld dolarów amerykańskich. Książkę "The Eras Tour Book" w pierwszych dniach od premiery (29 listopada 2024 r.) sprzedała się w liczbie 814 tys. Kopii, lepszy wynik zrobiła tylko "Ziemia obiecana" Baracka Obamy. W ubiegłym roku tygodnik Time przyznał Taylor tytuł człowieka roku. Na zdjęciu: fani przybywają na koncert Taylor Swift Eras Tour na Estadio da Luz w Lizbonie, 24 maja 2024 r.

Podwójny fenomen
Badania nad popularnością ciąży bliźniaczych w Nigerii trwają już od dobrych kilku lat. Doktor John Ofem, ginekolog z Abudży, stolicy Nigerii, zauważył, że np. w mieście Igbo-Ora ludzie jedzą potrawy zawierające składniki o wysokim poziomie hormonów, które odpowiadają za hiperowulację. Ta teoria może wyjaśniać wyższy niż normalnie odsetek bliźniąt dwujajowych, choć miasto ma również znaczną liczbę bliźniąt jednojajowych. Na zdjęciu matka pozuje ze swoimi bliźniakami podczas światowego festiwalu bliźniaków w Igbo-Ora, 12 października 2024 r.

Znowu wojna
Po 13 latach wojny domowej, syryjscy rebelianci dowodzeni przez dżihadystyczne bojówki Hajat Tahrir asz Szam (HTS), po przeprowadzeniu błyskawicznej akcji wkroczyli do Damaszku i obalili rządzącego od przeszło dwóch dekad Prezydenta Baszara al Asada, który zbiegł do Rosji. Sytuacja w Syrii wywołała niepokój Turcji, obawiającej się zagrożenia terrorystycznego ze strony Partii Pracujących Kurdystanu. W toczącym się od lat konflikcie cierpią cywile. Na zdjęciu Syryjska Kurdyjka, uciekająca z północy Aleppo, po przybyciu do Tabqa, na zachodnich obrzeżach Raqa, 4 grudnia 2024 r.

Skok radości
W igrzyskach w Paryżu reprezentacja Ukrainy liczyła 140 sportowców, co było najmniejszą liczbą w historii startów tego kraju. Od 24 lutego 2022 r. zniszczonych zostało ponad 500 ukraińskich obiektów sportowych, a blisko 500 sportowców straciło życie. Szczególnie cieszy więc zdobycie przez reprezentację Ukrainy w Paryżu 12 medali – trzy złote, pięć srebrnych i cztery brązowe. Na zdjęciu Olga Kharlan (z lewej) i drużyna Ukrainy świętują zwycięstwo w walce o złoty medal w szermierce kobiet pomiędzy Koreą Południową a Ukrainą podczas Igrzysk Olimpijskich Paryżu, Grand Palais, 3 sierpnia 2024 r.

Szczerość księżnej
Gdy pod koniec ubiegłego roku księżna Walii Kate zniknęła opinii publicznej z oczu, w brytyjskich mediach mnożyły się plotki i teorie spiskowe. Wiosną 2024 roku księżna poinformowała w materiale wideo, że przechodzi prewencyjną chemioterapię. Jednych ta szczerość ujęła, innych oburzyła. Na zdjęciu Kate jedzie szklanym powozem państwowym podczas parady urodzinowej króla „Trooping the Colour” w Londynie 15 czerwca 2024 r.

Solidarność
W pakistańskim Lahaur wybuchły protesty po tym, jak w sieci społecznościowej pojawiły się doniesienia, że studentka została zgwałcona przez ochroniarza na terenie kampusu Punjab College for Women. Początkowo policja twierdziła, że informacja o gwałcie jest „fake newsem” i wywołuje niepotrzebne niepokoje. Później powierdziła, że strażnik został oskarżony o gwałt, przebywa w areszcie i trwa dochodzenie. Na zdjęciu policjantki stoją na straży przy ścianie, na której protestujący odciskali swoje ręce podczas demonstracji potępiającej gwałt na studentce w Lahaur.

Kibicka
Do historii Euro 2024 przejdzie gol w samo okienko pomocnika Xherdana Shaqiriego, który tym samym stał się jedynym piłkarzem, który trafił tak na trzech Euro i trzech Mundialach z rzędu…Jednak uwagę kibiców zwracała pewna kibicka, której trudno jest odmówić ekspresji. Euro 2024 grupy A pomiędzy Szkocją a Szwajcarią na stadionie w Kolonii, 19 czerwca 2024 r.

Atak na szpital
8 lipca, w przededniu szczytu NATO rosyjscy terroryści zaatakowali kilka ukraińskich miast: Kijów, Dniepr, Krzywy Róg, Słowiańsk, Kramatorsk. Wystrzelono 38 rakiet różnego typu. Jedna z nich trafiła w główny szpital dziecięcy w Kijowie, gdzie dzieci nie tylko z Ukrainy, ale też innych krajów europejskich poddawane są dializie z powodu niewydolności nerek. Uderzenie rakiety uszkodziło łącznie 24 oddziały „Ochmatdyt”. Rannych zostało ponad 300 osób, w tym ośmioro dzieci. Ewakuowano ponad 600 pacjentów, około 100 z nich przeniesiono do innych szpitali. Ataki na infrastrukturę medyczną to taktyka stosowana w Czeczenii i Syrii, gdzie w ciągu 8 lat odnotowano 583 ataki na szpitale. Szacuje się, że od lutego 2022 roku Rosjanie przeprowadzili ponad 1440 (!) ataków na ukraińskie placówki medyczne. Na zdjęciu kobiety z dziećmi podpiętymi do kroplówek czekają na ulicy, aby przeniesiono je do innych szpitali, Kijów, 8 lipca 2024 r.

Medalistka wszechczasów
Najbardziej utytułowana gimnastyczka w historii – 37 medali olimpijskich i mistrzostw świata- przyjechała na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu po długiej przerwie. W 2020 na igrzyskach w Tokyo przeżyła załamanie i wycofała się z turnieju. Nazwano ją tchórzem, obrzucano rasistowskimi wyzwiskami, gdy jeszcze wyznała, że zmaga się z ADHD, krytykowano ją jeszcze zajadlej. Na zdjęciu mierząca 142 cm Simone Biles podczas finału na równoważni, gdzie lepsza od niej okazała się Brazylijka Rebeca Andrade. Biles wyjechała z Paryża z czterema medalami (3 złote i 1 srebrny), Paryż, 5 sierpnia 2024 r.

Zmiany klimatu
Niektórzy wciąż ignorują zmiany klimatu, tymczasem we wrześniu i październiku potężne powodzie zdewastowały południowe regiony w Polsce i Hiszpanii. W tej ostatniej śmierć poniosło 219 osób. Na zdjęciu kobieta pracuje przy czyszczeniu błota pośród gruzów na ulicy, południe od Walencji, Hiszpania, 6 listopada 2024 r.

Pożegnanie Kamali
Wiceprezydentka USA, kandydatka Demokratów na prezydenta Kamala Harris macha do zwolenników pod koniec swojego przemówienia na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie, 6 listopada 2024 r. Donald Trump odniósł zwycięstwo w wyborach prezydenckich w USA, co zwieńczyło jego zdumiewający powrót do polityki. Kamala zakończyła swoje przemówienie przyznając, że zapewne wiele osób uważa, iż Ameryka wchodzi w mroczny czas. - Jednak tylko w ciemności widać gwiazdy - powiedziała i jednocześnie wezwała do dalszej walki o lepszą i sprawiedliwszą Amerykę.

Nie odpuszczają
Podczas gdy na jednej z platform filmowych ogromną popularnością cieszy się polski serial „Matki pingwinów”, w sejmie trwa batalia rodziców osób z niepełnosprawnością o zmiany w ustawie dotyczącej renty socjalnej. Obywatelski projekt o zrównaniu renty socjalnej z płacą minimalną złożyła Iwona Hartwich, znana od wielu lat działaczka społeczna, a dziś posłanka Koalicji Obywatelskiej. Pod koniec października Prezydent Andrzej Duda poparł przepisy przyznające dodatek specjalny każdemu, kto pobiera rentę socjalną. Na zdjęciu rodzice osób z niepełnosprawnością podczas 18. posiedzenia Sejmu X kadencji, Warszawa, 27 września 2024.

Pushback
Eliana, 22-letnia migrantka z Wenezueli, próbuje przekroczyć granicę amerykańsko-meksykańską z dwiema córkami, trzyletnią Chrismarlees i sześcioletnią Arianą. Na zdjęciu żołnierz Gwardii Narodowej Armii powstrzymuje Elianę przed przekroczeniem ogrodzenia obciążonego drutem kolczastym wzdłuż brzegu rzeki Rio Grande w El Paso w Teksasie, USA, 26 marca 2024 r. Według statystyk w USA nielegalnie mieszka ok. 5,5 miliona Meksykanów. Donald Trump podczas kampanii oraz po swoim zwycięstwie w listopadowych wyborach zapowiada, że natychmiast po objęciu urzędu 20 stycznia 2025 roku zarządzi masowe deportacje nielegalnych imigrantów z Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej.

Raperka
„Na front przynoszę miłość i uwagę. Sprawiam, że żołnierze rozumieją, że my tutaj, w cywilu, nie zapomnieliśmy o wojnie, że każdego dnia robimy wszystko, co w naszej mocy, by przyspieszyć zwycięstwo. I że każdego żołnierza traktujemy z szacunkiem.”-powiedziała w rozmowie dla Sestry.eu najsłynniejsza ukraińska raperka. Na zdjęciu Alyona Alyona i Jerry Heil z Ukrainy wykonują piosenkę Teresa & Maria podczas Wielkiego Finału Konkursu Piosenki Eurowizji w Malmö w Szwecji, 11 maja 2024 r. W 68. edycji konkursu artyści zajęli 3.miejsce


„Hewon”, czyli być normalnym w Holandii
Statystyki zatrudnienia Ukraińców w Holandii mile zaskakują – zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami europejskimi, gdzie liczba zatrudnionych nie stanowi nawet połowy liczby ukraińskich uchodźców (w Niemczech, choć istnieją tam specjalne programy integracyjne, oficjalnie zatrudnionych jest tylko 20 procent Ukraińców). W Holandii, gdzie tymczasowe schronienie znalazło około 120 tysięcy naszych rodaków, oficjalnie zatrudnionych jest 65 procent. Nie ma tam programów integracyjnych – większość Ukraińców szuka możliwości nauki języka i zatrudnienia na własną rękę.
Trudności adaptacyjne Ukraińców w Holandii stały się gorącym tematem w mediach społecznościowych, gdy Ukrainka Natalia Misjuk opublikowała post o tym, dlaczego nie mogła tego znieść i opuściła kraj.
Napisała, że holenderscy pracodawcy nie lubią ciężko pracujących i multidyscyplinarnych fachowców, a pensje na stanowiskach wymagających niskich kwalifikacji nie wystarczają nawet na opłacenie czynszu. Stwierdziła również, że miejscowi patrzyli na nią z ukosa, ponieważ używa perfum i ma zrobione paznokcie. Ogólnie – czuła silne uprzedzenie ze strony Holendrów.
By sprawdzić, czy tak jest naprawdę, poprosiłyśmy o rozmowę trzy Ukrainki, które mieszkają w Holandii od dłuższego czasu.

Bardzo wydajni i produktywni – tylko w godzinach pracy
Hałyna Palijczuk z Kijowa przyjechała do Holandii zaraz po wybuchu wielkiej wojny. Nie miała tu krewnych, ale jej decyzja o przeprowadzce do tego kraju była świadoma.
– Znając biegle angielski, masz tu większe szanse na znalezienie pracy niż na przykład w Niemczech, gdzie mieszka moja siostra – mówi Hałyna. – Holandia to kraj imigrantów, prawie każdy tutaj zna angielski i nie ma problemu z porozumiewaniem się w nim. W Ukrainie pracowałam w komunikacji marketingowej w sektorze technologicznym, w Holandii szybko znalazłam pierwszą pracę w swojej dziedzinie. Pomogła mi umiejętność nawiązywania kontaktów i relacji.
Dobra praca pozwoliła Galinie na współwynajem mieszkania w Lejdzie. Był to jednak dopiero początek jej drogi.

– Miałam roczną umowę o pracę, lecz pracodawca jej nie przedłużył – mówi. – Nie wiedziałam wtedy, że umowy tymczasowe są w Holandii normą. Wynika to z niuansów prawa, które po pewnym czasie zobowiązuje pracodawców do przenoszenia pracowników na umowy na czas nieokreślony. Wiele firm robo to niechętnie z wielu powodów – także dlatego, że wynagrodzenia są uzależnione od wieku, a pracownicy na umowach na czas nieokreślony mogą zostać zwolnieni tylko przez sąd.
Przez pierwsze trzy miesiące po wygaśnięciu umowy miałam prawo do państwowego zasiłku dla bezrobotnych, którego wysokość zależała od otrzymywanego wcześniej wynagrodzenia. Zgodnie z prawem pierwsze dwa miesiące to 75 procent mojego wynagrodzenia, a kolejne dwa – 70 procent. Otrzymałam również zasiłek przejściowy od pracodawcy.
Nie wiedziałam, jak długo tym razem potrwa znalezienie pracy, więc musiałam poprosić o pomoc lokalne władze. Dzięki nim przeprowadziłam się do akademika, w którym mieszkali inni Ukraińcy.
Obecnie dostanie się do takich miejsc jest niemal niemożliwe, jednak w latach 2022-2023 Ukraińcy, którzy nie mieli gdzie mieszkać, byli przesiedlani do akademików, hoteli i domów wielorodzinnych. To opcja nie tylko dla bezrobotnych – wiele osób pracuje, mieszkając w akademikach, bo ich pensje nie wystarczają na wynajem mieszkań.
Wszyscy Ukraińcy, których tu znam, pracują. Pomoc społeczna to nieco ponad 300 euro na osobę i jest wypłacana tylko wtedy, gdy nie masz żadnych dochodów
Kwota ta wystarcza tylko na zakup artykułów spożywczych (średni tygodniowy rachunek w supermarkecie to około 75 euro na osobę, choć oczywiście wiele zależy to od tego, jak się odżywiasz). System zachęca ludzi do pracy. Wielu Ukraińców dostaje pracę za pośrednictwem agencji, które wysyłają ich na przykład do sprzątania lub magazynów. Najczęściej są to tzw. „umowy zerowe”: jest praca – to ją dostaniesz, nie ma – to siedzisz i nie dostajesz nic (choć po 3 miesiącach pracy masz prawo poprosić o zatrudnienie na średnią liczbę godzin, które przepracowałaś w minionym czasie). W takiej sytuacji osoba pracuje, lecz nie ma stałego dochodu. Może się on zmieniać z miesiąca na miesiąc.

Dla mnie mieszkanie w hostelu było dobrym doświadczeniem – ten okres w pewnym sensie pomógł mi zejść z nieba na ziemię. Mimo płynnego angielskiego, dobrych kwalifikacji i doświadczenia zawodowego (w tym za granicą, gdzie mieszkałam w różnych okresach mojego życia), nie mogłam znaleźć pracy. Odbyłam rozmowy kwalifikacyjne z różnymi firmami, lecz mnie odrzucali.
Nie popadłam w rozpacz tylko dlatego, że potrafię trzymać głowę wysoko. Nadal robiłam wszystko, co w mojej mocy, ale zmieniłam swoje nastawienie do tego, co było poza moją kontrolą
Na przykład wcześniej myślałam, że posiadanie wolnego czasu jest wymówką do robienia rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. W mojej pierwszej pracy zaczęłam szkolić innych Ukraińców i pomagać im jako profesjonalny trener. Miałam więc czas na zdobycie międzynarodowej akredytacji coachingowej.
W tym okresie zaczęłam też pracować jako wolontariuszka. Dawno temu właśnie to pomogło mi znaleźć pracę w Kanadzie – kiedy jesteś wolontariuszem, zostajesz zauważona i masz szansę nawiązać przydatne kontakty. Na jednym z wydarzeń poświęconych prawom człowieka, gdzie byłam tłumaczką wolontariuszką, zwrócił na mnie uwagę dyrektor projektu. Szukali prawnika (a ja jestem z wykształcenia prawniczką), który mówiłby po angielsku, ukraińsku i rosyjsku. Teraz jestem prawniczką w Juridisch Loket, w programie dla migrujących pracowników, którym pomagamy. Do tej pracy muszę też znać holenderski, więc intensywnie się go uczę. Kursy językowe zapewnia pracodawca (darmowe kursy językowe można znaleźć bez pracodawców, jeśli ich poszukasz).
Hałyna lubi i swoją nową pracę, i zespół. Nie ma problemów w relacjach z holenderskimi kolegami, mimo swojego multidyscyplinarnego wykształcenia i ambicji.
– Pracując w mojej drugiej holenderskiej organizacji mogę powiedzieć, że rzeczywiście tu jest inaczej niż w Ukrainie – choć nie jest pewne, że dostrzegając różnice, nasi właściwie interpretują sytuację. Na przykład nie zgadzam się z opinią, że nie lubią tu ciężko pracujących ludzi: Holendrzy sami są bardzo wydajnymi i produktywnymi ludźmi, tyle że tylko w godzinach pracy.
Jeśli dniówka trwa od 9 do 17, to nie ma sensu pisać do kogoś maila o 17:02 – nikt na niego nie zareaguje, podobnie jak na telefon. Równowaga między pracą a życiem prywatnym jest tu bardzo ważna, a praca w nadgodzinach to dla Holendrów coś dziwnego. Tutaj nie mają nic przeciwko przejmowaniu inicjatywy, jednak musisz wiedzieć, jak to robić.

Sztuczne paznokcie i usta nie są „hewon”
W kulturze holenderskiej istnieje słowo o nazwie „hewon” (gewoon), które dosłownie tłumaczy się jako „zwyczajny” czy „być normalnym”. By zrozumieć, co to znaczy być normalnym w Holandii, musisz tu mieszkać i pracować.
Bycie nowicjuszem nie jest „hewon”. Przychodzenie na rozmowę o pracę i mówienie ludziom, jaką to jesteś „gwiazdą”, bo planujesz zostać dyrektorem działu w ciągu roku, nie jest „hewon”. „Hewon” jest wtedy, gdy jesteś graczem zespołowym
A praca zespołowa nie jest czymś typowym dla większości Ukraińców. U nas ludzie pracują w zespołach, ale są odpowiedzialni za samych siebie. Tutaj praca zespołowa jest jedną z kluczowych wartości kultury. Każdy w grupie wie, co ma robić. Nikt nie stara się wyróżnić ani pokazać, że jest bardziej proaktywny niż inni. Świeże pomysły są mile widziane, lecz istnieje procedura ich zgłaszania, by nie zakłócać dynamiki grupy. I zdecydowanie nie chodzi tu o pójście do szefa i zadeklarowanie już od progu, jak chcesz tu wszystko zmienić. Holendrzy są ludźmi dość prostolinijnymi. Powiedzą ci wprost, jeśli zrobiłaś coś źle. Nikt tutaj nie obraża się za bezpośrednią informację zwrotną, a rozmowa z kolegami o popełnionych błędach jest czymś normalnym.
Zrozumienie tej kultury wymaga czasu i dotyczy to nie tylko zachowania w pracy. Kiedy Ukrainki dziwią się, że Holenderki nie malują paznokci co dwa tygodnie, zapominają o „hewon”. „Hevon” jest wtedy, gdy kobiety akceptują siebie takimi, jakimi są. Same robią sobie manicure i nie widzą potrzeby przedłużania paznokci czy nakładania na nie trwałego lakieru. Bardzo długie paznokcie nie są „hewon”, a napompowane usta są bardzo „nie hewon”. Z drugiej strony nigdy nie spotkałam tu zaniedbanych kobiet z brudnymi paznokciami. Moim zdaniem Holenderki są piękne, tyle że ich koncepcja piękna różni się nieco od ukraińskiej. Nawiasem mówiąc, sama już stałam się „hewon” i robię paznokcie w domu.

Styl ubioru miejscowych jest zazwyczaj swobodny. Noszą rzeczy wysokiej jakości, jednak nikt nie poświęca czasu na dobieranie „odpowiedniej” torebki czy markowych akcesoriów. Na wiele rzeczy patrzy się tu bardziej swobodnie. Mogę też powiedzieć, że Holendrzy nauczyli mnie umiejętności finansowych. Wiedzą, jak oszczędzać pieniądze – wiedzą, gdzie i kiedy są zniżki, i cierpliwie na nie czekają.
Korzystają z różnych mobilnych aplikacji supermarketów i kuponów, które również pomagają im oszczędzać.
Nie widzą sensu w wydawaniu dużych pieniędzy na ogrzewanie mieszkania, skoro mogą się po prostu cieplej ubrać. Ze względu na wzrost cen gazu żartują, że kiedyś było ich stać na ogrzewanie domów do 20 stopni, a teraz to tylko 17,5
Dziś znowu mieszkam w mieszkaniu (wynajmuję je razem z moim chłopakiem w Hadze) i jestem przyzwyczajona do oszczędnego korzystania z gazu i elektryczności.
Czuję się społecznie chroniona
– Holendrzy naprawdę wiedzą, jak oszczędzać pieniądze – mówi Roksolana Prokopiuk, która przyjechała do Holandii na początku rosyjskiej inwazji, a teraz mieszka i pracuje Kaatsheuvel [miasteczko w Brabancji Północnej]. – Na przykład jeśli zauważysz, że ktoś ma nowe ubranie, najprawdopodobniej powie ci: „Dostałem to z dobrą zniżką tam i tam”.
Mieszkam w hostelu, który został stworzony dla Ukraińców w budynku starej szkoły. Warunki są dobre, są nowe meble i sprzęt. Szybko znalazłam pracę w lokalnym parku rozrywki. Pracuję jako sprzątaczka, sprzątam hotele i bungalowy. W Holandii jest dużo pracy, jeśli tylko chcesz jej szukać.
To, co mi się tu podoba, to podejście do ludzi – wszystkich zawodów.
Tutaj jesteś szanowana, dziękują ci za twoją pracę. W oczach miejscowych sprzątaczka, motorniczy tramwaju, lekarz czy profesor uniwersytetu są sobie równi
Holendrzy są bardzo bezpośredni. Jeśli kogoś lubią, nawiązują kontakt, jeśli nie, komunikacja sprowadza się do: „cześć” i „pa”. Mam dobre relacje z kolegami. Ostatnio byłam chora i zaskoczyło mnie, jak wiele osób dzwoniło i pisało do mnie, pytając, jak się czuję i czy potrzebuję pomocy. To, że nie mówię po holendersku (chociaż teraz intensywnie się go uczę), nikomu nie przeszkadza – nawet kasjer w supermarkecie przeprosi i przejdzie na angielski, jeśli zauważy, że czegoś nie rozumiesz.

Pracując przy sprzątaniu, czuję, że jestem społecznie chroniona. Moja umowa przewiduje wynagrodzenie za urlop i chorobowe. Wiem, że jeśli zachoruję, otrzymam 80% mojej pensji. Ubezpieczenie zdrowotne też daje mi poczucie bezpieczeństwa. Musiałam chodzić do różnych lekarzy i robić badania. W regionie, w którym mieszkam, nie trzeba czekać na nie miesiącami, a wyniki otrzymałam w ciągu dwóch tygodni.
Holendrzy są dość zadowoleni z lokalnej służby zdrowia. Nawiasem mówiąc, jest wśród nich wielu długowiecznych ludzi
Być może wynika to również ze stylu życia: Holandia to kraj rowerów. Każda tutejsza rodzina ma co najmniej 2-3 rowery, ludzie jeżdżą na nich w każdą pogodę. To pomaga utrzymać formę. Mam już dwa rowery. Większość ludzi ubezpiecza swoje rowery na wypadek kradzieży. To kolejna lokalna cecha: ludzie ubezpieczają rzeczy, nieruchomości i zwierzęta domowe (usługi weterynaryjne bez ubezpieczenia są drogie).
Nauczyłam się też oszczędzać pieniądze, chociaż dopóki mogę mieszkać w hostelu, nie muszę płacić czynszu – a to zdecydowanie duży plus. W kraju panuje kryzys na rynku mieszkaniowym i bardzo trudno coś wynająć, nawet jeśli jesteś miejscowym. Krąży tu nawet taki żart, że w Holandii to nie ty wybierasz swoje zakwaterowanie, ale ono wybiera ciebie, bo wynajmujący weźmie cię pod uwagę tylko wtedy, gdy możesz pokazać umowę o pracę i udowodnić, że masz stabilny dochód. Niemniej Ukraińcom udaje się znaleźć zakwaterowanie – znam wiele przykładów.

Chociaż formalnie Holandia nadal przyjmuje ukraińskich uchodźców i przyznaje im status tymczasowej ochrony, ci, którzy nie mają gdzie zostać po przyjeździe, mogą napotkać trudności. Obecnie wiele gmin oficjalnie deklaruje nieprzyjmowanie już Ukraińców. Powodem był kryzys mieszkaniowy: centra recepcyjne są przepełnione, nie ma wolnych miejsc (czy to w hostelach, czy hotelach). Na przykład w gminie Amerstfort mówią, że jeśli gdzieś pojawią się wolne miejsca, natychmiast są one przekazywane Ukraińcom, którzy od dawna stoją w kolejce.
Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterek


Latarka – najlepszy prezent dla dzieci wojny
Wszystko zaczęło się w 2014 roku, kiedy do Polski zaczęli trafiać ranni uczestnicy Rewolucji Godności. Wówczas organizowano dla nich opiekę oraz leczenie, udzielano pomocy prawnej i przy tłumaczeniach.
Tak zrodziła się Inicjatywa Bohaterom Majdanu, którą kierowała Galina Andruszkow. Kiedy Bohaterowie Majdanu wrócili do Ukrainy, pojawiła się jakaś pustka, którą trzeba było zapełnić. Zaczęło się od organizacji koncertów, na których zbierano środki na potrzeby rodzin rannych uczestników Majdanu.
Gdy po rozpoczęciu działań wojennych w Donbasie zginął znajomy żołnierz, koledzy z brygady przekazali do Warszawy informację, że jego żona i dwójka dzieci zostały bez środków do życia. I że rodzina potrzebuje pilnej pomocy.
– Akurat wtedy zbliżało się Boże Narodzenie. Siedziałam z moją córką przy stole, piłyśmy herbatę – opowiada Galina. – Nagle zapytała: „A tym dzieciom, których ojcowie zginęli na froncie, kto zrobi prezent na Gwiazdkę? Co im przyniesie Mikołaj?” Pomyślałam sobie, że to my możemy być tym Mikołajem.

Wtedy właśnie narodził się pomysł szykowania prezentów pod choinkę dla dzieci rannych i poległych. Odzew w mediach społecznościowych był niesamowity. Ukraiński Dom w Warszawie przygotował kącik, do którego można było przynosić potrzebne rzeczy. Skończyło się tak, że dwa pokoje były zastawione po sufit podarunkami, a do Ukrainy trzeba było jechać dwoma busami, w których ledwie się zamknęły drzwi.
W pierwszym roku inicjatywy udało się zrobić 890 prezentów. To była wielka siła, a także motywacja do zorganizowania podobnej akcji w kolejnym roku
Jednak wtedy, w 2014 roku, nie było tylu zabitych żołnierzy, a prezenty trafiały do dzieci żołnierzy rannych i walczących. Po prostu trafiały do dzieci Bohaterów. Tak właśnie narodziła się inicjatywa „Święta bez taty”.
Liczby, które przerażają
Jednak z czasem rannych i zabitych przybywało. Osieroconych dzieci, które trzeba było wesprzeć, pojawiało się coraz więcej.
Do 2022 roku na liście skrupulatnie tworzonej przez Fundację Uniters było cztery tysiące troje dzieci ze wszystkich obwodów Ukrainy.
– Naszą unikalną bazę danych tworzyliśmy we współpracy z wolontariuszami z całej Ukrainy, żołnierzami, a także pracownikami wojenkomatów. Oni wiedzieli, gdzie znajdują się rodziny poległych, a my chcieliśmy do nich dotrzeć na święta. Nasza lista rodzin była tak skrupulatna, że nawet Sztab Generalny się nią posiłkował. Ale wraz z początkiem pełnoskalowej inwazji naszą bazę danych trafił szlag.
W tej chwili nie da się już skrupulatnie, jak do tej pory, uzupełniać listy dzieci, które czekają na gwiazdkowy prezent. Przede wszystkim dlatego, że zdradzałaby wiele wrażliwych danych osobowych.
To bardzo ryzykowne, by gdziekolwiek zgłaszać, gdzie znajduje się rodzina poległego – nie robi się tego ze względu na bezpieczeństwo jego bliskich
Bardzo wiele dzieci znajduje się też na terenach okupowanych czy w tak zwanych szarych strefach, z których nie zostały wywiezione. Tylko wojsko wie, gdzie się znajdują. Wiele dzieci wyjechało z rodzicami za granicę i rozpierzchło się po całym świecie.
– Bardzo wiele dzieci zostało porwanych z Ukrainy do Rosji. Nie mam pewnej informacji, ale raczej żadne z tych „naszych” czterech tysięcy dzieci nie zostało wywiezione do Rosji, ale to kolejny powód, dla którego tak trudno tworzyć tę statystykę i bazę danych. No i, bądźmy też szczerzy, ta lista jest już dawno nieaktualna i nie chodzi jedynie o cztery tysiące. Nie wiem, jak bardzo tę liczbę trzeba będzie pomnożyć, ale to będzie ogromna liczba.
Jedno Galina Adruszkow wie na pewno: część tych dzieci, którym po raz pierwszy dziesięć lat temu zawieźli prezent pod choinkę, dziś siedzi w okopach.

Bo to raczej reguła, że dziecko idzie w ślady Ojca – Bohatera, by bronić ojczyzny.
Prosta matematyka wygląda tak, że jeśli dziecko na początku świątecznej akcji miało dziesięć lat, to dziś już jest w wieku poborowym. Ale bardzo dużo dzieciaków z ich list po prostu zniknęło, a nowych póki co szukać będzie bardzo trudno. Te dzieci, które zostały uchodźcami wewnętrznymi, zazwyczaj są już na względnie bezpiecznych terytoriach, bezpieczne, otoczone opieką państwa i wolontariuszy.
– W tej chwili przygotowujemy prezenty dla dzieci, które żyją najbliżej linii frontu. A tam jest piekło – mówi Andruszkow. – Według naszych nieoficjalnych danych w szarej strefie przebywa w tej chwili dziewiętnaście tysięcy dzieci. Ja nie wiem, dlaczego te dzieci tam są. My nie zadajemy pytań, dlaczego nie zostały wywiezione. Wychodzimy z założenia, że jeśli ich nie wywieziono, to na pewno była jakaś przyczyna. Ale sam fakt, że dziecko znajduje się w epicentrum wojny, tam, gdzie nie ma prądu, sklepów, nie ma lekarzy, a czasem i jedzenia, przeraża. My musimy do nich zdążyć z pomocą.
Nie tylko zabawki
Co dziecko znajdzie w pudełku prezentowym? To nie będą tylko zabawki i słodycze, tak oczywista zawartość gwiazdkowych podarunków. Będą też ciepłe koce, pod którymi można się ogrzać, gdy nie ma prądu, lub małe „grzejki” do dłoni, z których można korzystać w schronie, kiedy ukrywają się przed nalotami. Witaminy, kubki termiczne, czapki, szaliki, rękawiczki. I zatyczki do uszu, by zagłuszyć przerażające dźwięki spadających bomb.
Rok temu Unitersi zorganizowali na święta akcję „4,5 miliona latarek dla dzieci”, by przekazać jak najwięcej latarek ukraińskim dzieciom, które długie godziny spędzają w ciemnych schronach albo cierpią z powodu braku prądu po atakach rakietowych na systemy energetyczne kraju.
– Nawet w dzień, kiedy na ulicy jest jasno, nie mogą wyjść, by zobaczyć światło. Wiele z nich boi się iść do toalety, bo ciemność je przeraża. Tak chcieliśmy dzieci wesprzeć.
Pewien ukraiński wojskowy opowiadał mi, że podarował latarkę– czołówkę swojej córce. Cieszyła się z niej, jak z nowego telefonu – wspomina z uśmiechem Galina
Taka mała latareczka to ważne narzędzie do przetrwania w trudnych warunkach. A dla dzieci, które boją się ciemności, rzecz wręcz nieodzowna. Rok temu Unitersom udało się ich uzbierać aż 350 tysięcy. Ponad ćwierć miliona dzieci dostało prawdziwe gwiazdkowe światełko, które jednocześnie jest symbolem nadziei, że ten świat dorosłych o nich nie zapomniał.

W piekle wojny
Do niektórych z tych miejscowości przyfrontowych, gdzie wciąż żyją dzieci, nie są już wpuszczani nawet doświadczeni wolontariusze, zajmujący się ewakuacją cywili z tego piekła. Niektóre przyfrontowe miasta i wioski zostały odcięte od świata przez wojsko i nie można przejechać przez ostatnie „blok-posty” bez specjalnej, wojskowej przepustki.
To właśnie od wojskowych pochodzą dane dotyczące mieszkających tam dzieci. Ci sami wojskowi na czas świąt stają się Super Elfami, ruszając z prezentami gwiazdkowymi niemal na linię frontu i ryzykując życiem, by podarować dzieciom odrobinę radości. Chcą przywieźć dziecku prezent, dać nadzieję i świadomość, że ktoś o nich wciąż pamięta.
– Oglądamy zdjęcia na tle zrujnowanych budynków albo w pogrążonych w półmroku pomieszczeniach czy piwnicach. Mają smutne oczy, nawet gdy się uśmiechają – mówi Galina. – Oczy pokazują ich stan psychiczny. W oczach takiego dziecka nie ma nadziei. Są jak oczy dorosłego, który już w nic nie wierzy.
Dla Galiny Andruszkow, jak dla wszystkich osób zaangażowanych w tę akcję, dzieci to przecież przyszłość kraju. Bo to one mają odbudowywać Ukrainę po wojnie
Jak mówi prezeska Uniters, w tej chwili wolontariusze wspierający akcję „Święta bez taty” robią wszystko, co mogą, by dać dzieciom odrobinę tego ciepłą i namiastkę szczęścia. Pokazać, że świat dorosłych jeszcze do końca nie zwariował, że wciąż podaje im rękę i mówi: wszystko będzie dobrze.
– Ale nie wszystkim się udało pomóc. W zeszłym roku trójka dzieci zginęła niemal z naszymi prezentami w rękach. Tego samego dnia, kiedy im je wręczyliśmy, rakieta spadła na ich dom. Była noc, wszyscy spali. My musimy zdążyć. Jeżeli możemy dać dziecku radość, musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – my, dorośli, z całego świata. Nie wiemy, ile z tych dzieci przeżyje, ale przecież to nie dzieci tę wojnę rozpętały. One nawet mogą nie rozumieć, że to napadła Rosja, nie wiedzą, kto zabija, kto zrzuca te rakiety. Dziecko chce spokojnego dzieciństwa.


„Svoja” – byś nie czuł, że jesteś sam
Chorwaci przyjmują Ukraińców od pierwszych dni inwazji. Trauma, stres, nieznajomość języka i brak pracy to niejedyne problemy, z którymi muszą się mierzyć w nowym kraju. W lipcu 2022 r. kilka empatycznych i aktywnych Ukrainek, które pokonały trudną drogę adaptacji na obczyźnie, postanowiło więc zjednoczyć się w szczytnym celu: stworzyły dla rodaków organizację pomocową o nazwie „Svoja”. Opowiedziały nam, jak do tego doszło.
Iryna Pronenko: – Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa?
Pochodzę z Ługańska, tam też studiowałam, na wydziale psychologii, i tam udało mi się znaleźć pracę w swoim zawodzie. W 2014 r., gdy tylko zaczęła się wojna, opuściłam miasto wraz z moim przyszłym mężem. Nie chcieliśmy żyć pod rosyjskimi rządami. Zostawiliśmy dwa mieszkania, cały nasz dobytek i przeprowadziliśmy się do Charkowa. Zarobione pieniądze zainwestowaliśmy w swój rozwój zawodowy i edukację, bo sytuacja z 2014 roku uświadomiła nam, że osoby z wiedzą i doświadczeniem mają większe szanse na znalezienie pracy. Zbudowanie sobie nowego życia i stanie się kimś zajęło nam osiem lat. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, byłam partnerem zarządzającym w agencji doradztwa personalnego, a mąż miał biuro doradztwa psychologicznego. W połowie marca 2022 r. zdecydowaliśmy się wyjechać po raz drugi. Tym razem już za granicę, bo mąż jest niepełnosprawny.
Wybraliśmy Czarnogórę. Trasa wędrówki wiodła przez Węgry i Serbię. Jednak kiedy chcieliśmy wsiąść do autobusu do Belgradu, kierowca nie pozwolił nam wnieść kota. Zdecydowaliśmy więc dotrzeć do Czarnogóry przez Zagrzeb – dojechaliśmy 17 marca 2022 roku. Pewnie dlatego, że byliśmy już zmęczeni długą podróżą, zdecydowaliśmy się tam zostać. Na Facebooku natrafiłam na grupę pomagającą Ukraińcom w Chorwacji. Napisałam, że para z kotem szuka noclegu. Jeszcze tego samego dnia nadeszła odpowiedź: „Chętnie was przyjmiemy”.
Kilka dni później zobaczyłam w mediach społecznościowych ogłoszenie o darmowych kursach języka chorwackiego. Uczyłam się przez następne półtora miesiąca. Niełatwo było znaleźć zatrudnienie, ale mogłam kontynuować pracę zdalną w Ukrainie. Później spotkałam szefową organizacji „Svoja”, zaoferowałam pomoc – i dołączyłam do wolontariatu.
Ukraińcom w Chorwacji służę doradztwem zawodowym, pomagam w zakładaniu firm, poszukiwaniu pracy, pisaniu CV, przygotowywaniu się do rozmów kwalifikacyjnych – chodziłam na nie z kandydatami, gdy już znałam chorwacki na poziomie podstawowym. Nikt przed nami tego tu nie robił.
Później, gdy stowarzyszenie wygrało grant i zaczęło otrzymywać fundusze, dostałam w nim pracę jako specjalistka ds. zatrudnienia i doradczyni zawodowa.
Kiedy zaczęła się inwazja, nie mogło mi się w głowie pomieścić, że wojna przydarza się w moim życiu po raz drugi
Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa? – burzyłam się.
W Chorwacji stworzyliśmy pracę dla siebie, a rezultaty widać gołym okiem. W ciągu dwóch pomogliśmy znaleźć zatrudnienie ponad 500 osobom. Na razie nie planuję powrotu do Ukrainy. Nie ma dokąd wracać.
Tetiana Czernyszewa: – Byłam jak zwierzę uwięzione w klatce
Pochodzimy z Kijowa i jak wielu ludzi myśleliśmy, że wojna nie potrwa długo, że skończy się najwyżej za trzy dni. Pamiętam, jak siedzieliśmy z dziećmi w schronie przeciwbombowym. Mamy trójkę dzieci. Jedna córka miała wtedy osiem lat, druga sześć. Najstarsza już z nami nie mieszkała.

Drugiego dnia inwazji mąż powiedział: „Wyjeżdżamy. Masz pół godziny na spakowanie się. Co spakujesz – to twoje. Jedziemy do zachodniej Ukrainy”. Strasznie się pokłóciliśmy, bo uważałam, że to niedorzeczne i nie można porzucać domu. Zabrałam dokumenty, pieniądze, trochę ubrań i bielizny – na trzy dni. Byłam pewna, że wrócimy najpóźniej po tygodniu.
Po drodze, na autostradzie żytomierskiej, widzieliśmy dużo sprzętu wojskowego. Nad naszymi głowami wybuchały pociski, a dzieci pytały: „Dlaczego strzelają fajerwerkami w dzień, przecież ich nie widać?”. Podróż z Kijowa do Żytomierza zajęła nam około siedmiu godzin. Następnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość, że na tej autostradzie płoną samochody i są tam rosyjskie czołgi. Dotarliśmy do granicy ze Słowacją, udało nam się znaleźć nocleg w akademiku. Kilka dni później postanowiliśmy wyjechać za granicę. Znajomi zaprosili nas do do Zagrzebia. Mąż został, a ja poszłam z dziećmi na przejście graniczne. W ponadsiedmiokilometrowej kolejce staliśmy 12 godzin.
Kiedy przekroczyłam granicę, spanikowałam, w mojej głowie panował chaos
Zadzwoniłam do kobiety, która zaprosiła nas do Chorwacji, to ona skoordynowała wszystko za mnie. Następnego dnia pojechaliśmy pociągiem do Budapesztu, a stamtąd do Zagrzebia. I tym razem myśleliśmy, że zostaniemy co najwyżej tydzień, a potem wrócimy do domu. Ale 8 marca nasz dom pod Kijowem został zniszczony przez pocisk wroga. To było bezpośrednie trafienie, z domu została kupa gruzu. Wtedy zdałam sobie sprawę z sytuacji. Na początku byłam jak zwierzę uwięzione w klatce. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam wychodzić na zewnątrz, by sprawdzić, gdzie są sklepy i szpital.
Dzieci zostały bardzo dobrze przyjęte w lokalnej szkole, równocześnie uczyły się online w Ukrainie. Jedna córka natychmiast dołączyła do zespołu, lecz druga miała trudności.
Codziennie płakała i mówiła: „Mamo, nie chcę chodzić do szkoły. Nie rozumiem, co mówią. Przytulają mnie, ale ja nie chcę być przytulana”.

Chorwaci to miły i sympatyczny naród, byli nam bardzo przychylni, bo sami przeszli przez wojnę 30 lat temu i wiedzą, jak to jest. Pracowałam online jako nauczycielka fizykoterapii na Uniwersytecie Szewczenki. Jednak po jakimś czasie powiedzieli nam, że prowadzenie zajęć z zagranicy jest niemożliwe, więc musiałam zrezygnować. Dopóki nie nauczyłam się chorwackiego, pracowałam, gdzie tylko mogłam – myłam podłogi i toalety, opiekowałam się dziećmi. W marcu 2022 roku przypadkowo poznałam Ukrainkę Natalię, a później założyłyśmy nasze stowarzyszenie „Svoja”. Postanowiłyśmy udzielać informacji Ukraińcom, którzy wyjechali z powodu wojny.
Kiedy jesteś w obcym kraju i nie znasz swoich praw, wszystko może się zdarzyć. A zdarzało się na przykład, że ludzie byli oszukiwani w pracy z wypłatami
Dziś pracuję jako kelnerka w kawiarni, w pobliżu domu i szkoły moich dzieci, oraz jako wolontariuszka w „Svoja”. Z doświadczenia wiem, że ludzie, którzy przyjeżdżają do nowego miejsca, nie wiedzą, od czego zacząć i dokąd pójść. Nauczyłam się języka i już wiem, jak tu przetrwać. Ale nadal czuję się jak obca w obcym kraju.
Natalia Hryszczenko, szefowa Związku Ukraińców w Chorwacji: – „Svoja” jest jedną z nas
Założyliśmy „Svoja” w lipcu 2022 roku. W tamtym czasie nikomu, kto znalazł schronienie w Chorwacji, nie było łatwo. Żyliśmy na walizkach. Spodziewaliśmy się, że jutro wrócimy do domu, ale tak się nie stało. Postanowiliśmy więc stworzyć własną społeczność. By ludzie mogli nam zaufać, musieliśmy „Svoja” oficjalnie zarejestrować. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy Fundację „Solidarna”, która wsparła nas zarówno prawnie, jak finansowo. Przyznali nam pierwszy grant, zarejestrowali fundację wspierającą Ukraińców i byli naszymi mentorami.

Dziś nasz zespół składa się z czterech osób, które połączył przypadek. Każda ma inną specjalizację. Udało nam się stworzyć społeczność Ukraińców, którzy korzystają z naszego wsparcia. Mówimy o ponad trzech i pół tysiącu osób.
To bardzo ważne czuć, że nie jesteś sam. Pomagając innym, samym sobie pomagamy znieść ból, który wojna sprawia nam wszystkim
Przede wszystkim wspieramy ludzi informacjami, główne dotyczącymi zatrudnienia i szkolenia – współpracujemy z lokalnym funduszem zatrudnienia. Mamy bazę danych osób, które się do nas zgłaszają, i szybko reagujemy na ich prośby. U nas nie ma biurokracji. Współpracujemy z ponad 70 pracodawcami, którzy udostępniają nam wolne miejsca pracy. Współpracujemy z kancelariami prawnymi wspierającymi uchodźców. Pomagamy też Ukraińcom w nostryfikacji dyplomów. Liczba chętnych do korzystania z naszego wsparcia rośnie z każdym rokiem. Ludzie chcą pracować w swoich specjalizacjach i przyzwoicie zarabiać.

Działamy też w obszarze ochrony praw człowieka. Współpracujemy z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Republiki Chorwacji, kiedyś musieliśmy nawet prosić go o pomoc. 20 kilometrów od Zagrzebia znajdują się ukraińska osada, w której nie było lekarza rodzinnego, zrezygnował z pracy. To duży problem dla Chorwacji – w kraju brakuje 2000 lekarzy. Napisaliśmy zbiorowy apel do rzecznika praw obywatelskich, a ten załatwił sprawę za pośrednictwem Ministerstwa Zdrowia.
Organizujemy również kursy językowe. Przeszkoliliśmy już ponad 200 osób. W styczniu 2025 r. planujemy zorganizować kurs chorwackiego dla lekarzy. Stworzyliśmy społeczność IT i zapewniamy szkolenia dla zainteresowanych, teraz prowadzimy kurs na temat sztucznej inteligencji. Regularnie organizujemy również wykłady z zakresu wsparcia psychologicznego.
Napływają do nas prośby o wsparcie psychologiczne, fizyczne, a nawet materialne. Ostatnio zbieraliśmy rzeczy i żywność dla osób, które właśnie przyjechały z Ukrainy. Jest ich coraz więcej. W ubiegłym roku, według oficjalnych danych, było 22 900, a w 2024 roku już ponad 27 tysięcy.
Łatwo nas znaleźć – mamy własną stronę internetową. Jesteśmy też na Facebooku, Telegramie i Youtube.

.avif)
Nie potrafię powiedzieć, gdzie kończy się Ukraina, a gdzie zaczyna Polska
Nauczyliśmy się budować unikalne budynki - ale nie projektować miasta
Olga Pakosz: Jest Pan zadowolony z wystawy?
Łukasz Galusek: Tak, jestem zadowolony. Przychodzą do nas ludzie, którzy wcześniej w ogóle nas nie odwiedzali, oraz młode pokolenie. Bałem się, że nie mamy kontaktu z młodszą publicznością, ale dzięki tej tematyce młodzież do nas przychodzi.
Dlaczego młodzież interesuje się teraz socmodernizmem?
To leży w ludzkiej naturze – interesować się światem, który skończył się tuż przed naszymi narodzinami. To naturalna kolej rzeczy, że obecnie fascynuje nas okres powojenny, bo okres międzywojenny już został na nowo zinterpretowany. Socjalizm był odpowiedzią na problemy, których kapitalizm w okresie międzywojennym nie rozwiązał. Mówię tu o sytuacji Polski, bo Ukraina niestety trafiła w ręce Sowietów wcześniej, choć również miała swoje bardzo twórcze międzywojnie. Tamten czas już sobie opowiedzieliśmy, a teraz pokolenie urodzone pod koniec lat 80. i w latach 90. zastanawia się, jak wyglądał świat młodości ich rodziców – świat kosmiczny, pełen kontrastów.
.avif)
Jak odbiorcy oceniają wystawę? Co mówią?
Podoba im się. Chcieliśmy, żeby wystawa nie była tylko o blokach czy mieszkaniach, ale jednocześnie wszyscy odwołują się do swoich doświadczeń – że urodzili się na osiedlu, wychowali w tych budynkach. To nie jest tak, że tylko w krajach socjalistycznych powstawały bloki. Kryzys mieszkaniowy był powszechny. Po kapitalistycznej stornie żelaznej kurtyny stwierdzono: „Zrobimy, co w naszej mocy, ale świata nie zbawimy”. Natomiast socjalizm obiecał, że ten problem rozwiąże i zapewni ludziom mieszkania.
Dlatego często myślimy, że socmodernizm to tylko bloki, bo faktycznie władzom zależało na tym, by ludzie mieszkali w godziwych warunkach. Chciano uniknąć sytuacji, w której w XIX-wiecznych kamienicach w jednym mieszkaniu żyło pięć rodzin, a na każdą z nich przypadało zaledwie półtora pokoju.
Za każdym razem gdy słyszę o „okresie powojennym”, myślę: „Kiedy ten okres powojenny nadejdzie na Ukrainie? Jak będzie wyglądała odbudowa? Co to będzie – komfort czy piękno? Jak zostaną odbudowane Charków i Chersoń?”.
Powstrzymuję się od odpowiedzi na to pytanie, bo nie wypada mi jej udzielać. Denerwują mnie mądre głowy spoza Ukrainy, które już wiedzą, jak to ma wyglądać. Oczywiście trzeba planować i wyobrażać sobie przyszłość, by później nie zostać zaskoczonym. Jednak uważałbym, żeby nie narzucać swojego zdania.
Odbudowa Ukrainy powinna wyglądać przede wszystkim tak, jak Wy, Ukraińcy, sobie tego życzycie. Nie tak, że ktoś z zewnątrz ma gotowe pomysły i chce je wdrożyć, bo akurat nadarzyła się okazja.
Chodziło mi nie o pomysły, a raczej o tendencje, o to, co we współczesnym świecie może być teraz przydatne do wykorzystania w Ukrainie? Nawet na podstawie doświadczenia Syrii – Aleppo zostało odbudowane dość szybko.
Mam wrażenie, że obecnie nie budujemy zbyt pięknych miast, przynajmniej w Polsce.
Kiedy porównuję miasta projektowane w poprzednim okresie, kiedy istniały zawody urbanisty, planisty i architekta, widzę dużą różnicę. Dzisiaj te profesje niemal zniknęły, bo nikt już nie daje projektantom całych obszarów miejskich do zaplanowania
Są jedynie poszczególne działki, na których architekt może coś zaprojektować, ale nie ma nikogo, kto myślałby całościowo. Brakuje również kogoś, kto powiedziałby: „Dość! Więcej nie”.
W dzisiejszych czasach potrafimy tworzyć efektowną architekturę, niekiedy ikoniczne budynki, takie jak muzea czy inne specjalne obiekty, ale nie potrafimy budować dobrych miast jako całości. Nie umiemy też tworzyć dobrej architektury mieszkaniowej. Obecnie mamy do czynienia z ciasną, stłoczoną zabudową, przypominającą XIX-wieczne kwartały – chodzi głównie o to, by zmieścić jak najwięcej mieszkań. Co z tego, że okna są tak blisko siebie, iż mieszkańcy niemal zaglądają sobie w oczy? W socjalizmie obowiązywały z jednej strony drakońskie normatywy, z drugiej – humanistyczne, higieniczne i dobre pod względem przestrzennym zasady projektowania.

I tutaj rodzą się moje pytania do Was, Ukraińców. Jak będziecie w stanie myśleć o epoce sowieckiej w Ukrainie? Czy uda się oddzielić neutralne aspekty, jak projektowanie architektoniczne, od wspomnień związanych z niechcianą przeszłością?
Architektura ma to do siebie, że często przylegają do niej różne uprzedzenia. W przypadku socmodernizmu często mówiono nie tyle o architekturze, ile o epoce, która była niechciana. Tymczasem ta architektura nie opowiada wyłącznie o totalitaryzmie. Podkreślałem to podczas naszej wystawy – modernizm miał wizję totalną: projektowania wszystkiego w sposób kompletny, od wygodnego mieszkania dla rodziny, przez osiedle, aż po całe miasto. Ale z totalitaryzmem nie był tożsamy.
Dzisiaj architekci, a właściwie deweloperzy, nie przejmują się tym, czy jest w pobliżu szkoła, przedszkole albo ośrodek zdrowia. Dlatego zamiast reliktów niesłusznego systemu, dostrzeżmy raczej społeczne walory ówczesnego projektowania.
W ten sam sposób, w jaki idąc Chreszczatykiem, doświadczamy metropolitalności Kijowa, a nie obcujemy jedynie z socrealizmem
Uważam, że przed powojenną Ukrainą stoi ważna i wielowątkowa dyskusja o dziedzictwie sowieckim.
Czy architektura Ukrainy jest obecna na tej wystawie?
Z wielkim żalem muszę powiedzieć, że nie ma jej tyle, ile byśmy chcieli. Jeździliśmy fotografować do Czech, Słowacji i na Węgry, ale w czasie przygotowań, w ciągu ostatnich dwóch lat, nie mogliśmy pojechać do Ukrainy. Nie chcieliśmy też zbytnio zawracać głowy naszym ukraińskim przyjaciołom.
Ukraina jest jedynie zasugerowana na początku wystawy, poprzez ówczesny hotel „Moskwa”, zaprojektowany na wzór jednej z moskiewskich tak zwanych siedmiu sióstr. Gdy jednak przyszedł Nikita Chruszczow, budynek dokończono właśnie w prostszej, socmodernistycznej formie. Dziś nazywa się hotelem „Ukraina”. Ten budynek pokazuje, że rozstanie ze stalinizmem było widoczne nawet w architekturze – projekt przypomina Uniwersytet Łomonosowa, ale rezultat jest zupełnie inny.

Mamy również na wystawie krematorium na cmentarzu Bajkowym w Kijowie – wybitne dzieło architektoniczne – albo projekt upamiętnienia Babiego Jaru, umieszczony w sekcji poświęconej bolesnej przeszłości wojennej. W książce, która towarzyszy wystawie, znajdują się też kwartały Rosenberga na Padole w Kijowie.
Dzięki Ukrainie Unia Europejska stała się wspólnotą losu
W kontekście całej wystawy – czy Ukraina też jest częścią Europy Środkowej? Specjalnie dziś sprawdziłam, że Komisja Europejska przypisuje Ukrainę do Europy Wschodniej, a nie do Środkowej…
Ja nie pytam innych, kim jestem. Ja to wiem. A Wy zgadzacie się, żeby jakaś Komisja Europejska decydowała o tym za Was?
Uważam, że sami określamy, kim chcemy być i gdzie się lokujemy
Jeśli będziemy tego pewni, to inni przepiszą atlasy i przerysują mapy. Przecież jeszcze 200 lat temu naszych krajów na nich nie było. Jeśli w tamtym czasie szukałaby pani Polski albo Słowacji, toby ich pani nie znalazła.
Dam przykład. Kiedy rodził się słoweński ruch narodowy, na tamtych terenach panowała Austria. Podczas Wiosny Ludów w 1848 roku Słoweńcy nie walczyli, jak Węgrzy, co najwyżej słoweńscy studenci protestowali na uniwersytetach. Jednak w tym samym roku kartograf Peter Kozler stworzył pierwszą w historii mapę Słowenii. Wcześniej taka nie istniała. Owszem, na mapach widniały księstwa podległe Habsburgom, ale nigdy nic takiego, co byłoby „Słowenią”. Dopiero Kozler ją wyrysował i wszystkie miejscowości, rzeki, góry oraz sąsiadów opisał na niej w języku słoweńskim.

Ta mapa okazała się drukiem wywrotowym, skuteczniejszym niż rewolucja. Bo jak to możliwe, że ktoś nagle rysuje kawałek ziemi, nazywa go Słowenią i podpisuje wszystko w języku słoweńskim? Dla Austriaków to było niedopuszczalne. Miejscowi mogli co najwyżej nazywać po swojemu góry – ale i to po cichu. Na oficjalnych mapach nie było żadnej Lublany, był za to Laibach, główne miasto habsburskiej Krainy. Dziś nikt nie powie, że Słoweńcy to Austriacy, tylko mówiący językiem słowiańskim. Lublana jest stolicą Słowenii, kraju, który dwieście lat temu wydawał się niebezpieczną fantazją!
Wydaje mi się, że nawet teraz, po wybuchu wojny, mimo pewnych zmian, świadomość Ukraińców jako narodu europejskiego nadal pozostaje słaba. Choć coraz częściej Ukraińcy mówią: „Bronimy Europy, jesteśmy jej częścią, jesteśmy Europejczykami”, różnice w postrzeganiu tego pojęcia wciąż są widoczne. Dotyczy to szczególnie wschodniej Ukrainy, która, choć oczywiście jest ukraińska, mentalnie i kulturowo wciąż znajduje się daleko od Europy. Obecna sytuacja pozwoliła Ukraińcom głębiej zrozumieć, czym jest ich kraj i jaka jest jego tożsamość. Droga do pełnego zjednoczenia z Europą jest jednak nadal długa.
Po roku 1989, przez całe lata dziewięćdziesiąte i początek lat dwutysięcznych, mówiliśmy: „idziemy do Europy”, „chcemy być Europejczykami”. A co wtedy oznaczało bycie Europejczykiem? Chodziło o brak konfliktów, brak wojen, pokój, dobrobyt i demokrację
Dziś wszystko wygląda inaczej. To już nie jest czas, gdy zjednoczona Europa administruje zbiorowym szczęściem, a jej instytucje są fabrykami reguł służących jego dystrybucji. Dzięki Waszemu oporowi i bohaterstwu Unia Europejska stała się wspólnotą losów. Zrozumiała, że skończył się urlop od geopolityki, że demokracje muszą umieć wygrywać wojny. W tym sensie jesteście częścią tego losu. Być może jesteście nawet bardziej europejscy niż inni.
.avif)
Można powiedzieć, że dzieje Zjednoczonej Europy rozpoczęły się na zachodzie od procesu pojednania między Francją a Niemcami. Ale sukces bądź fiasko całego projektu rozstrzyga się tu i teraz, w naszej części kontynentu.
Europejscy politycy coraz częściej podkreślają, że Unia została, ja to mówią, „uwschodniona”. Tu przesunął się jej środek ciężkości czy nawet, by tak rzec, punkt krytyczny naszego europejskiego albo – albo
Dla mnie najważniejsze jest, że znów pojawił się jakiś rodzaj środkowoeuropejskiego „my”. Czegoś między Ukraińcami, Polakami, Litwinami, Estończykami, Czechami, Gruzinami i wielu innymi, co nazwałbym niemal intuicyjnym porozumieniem co do wartości, co do rozpoznania między dobrem a złem, i wynikającej stąd konieczności współdziałania. Proszę zauważyć, że Zachód stracił monopol na nieomylność. A jednocześnie pojawiło się coś, co mieliśmy wspólnego u schyłku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – mianowicie poczucie sprawczości. Poczucie, że ludzie mogą tworzyć historię. Słowem – Europa to jesteśmy my. Teraz, tutaj i razem.
Dopóki sami nie napiszemy książek o nas, nic się nie zmieni
Jest Pan takim optymistą! Szczerze przyznam, że kiedy mówią o tej współpracy, o tym, że można rozmawiać, to nagle przypomina się temat grobów, Wołynia, ekshumacji i po prostu opadają ręce.
Ja również głęboko ubolewam, kiedy polscy politycy podejmują ten temat na potrzeby krajowych rozgrywek. A już warunkowanie starań Ukrainy o członkostwo w Unii Europejskiej przeprosinami za Wołyń jest dla mnie nie do zaakceptowania. To jest fatalne także w szerszym, międzynarodowym kontekście, ponieważ sytuuje Polskę w roli hamulcowego Waszych europejskich aspiracji. To szkodliwe, godzące w interesy obu naszych krajów, a przede idące wszystkim wbrew mojej woli i wielu Polaków takich jak ja.
Dodatkowo trzeba pamiętać, że między polskimi a ukraińskimi historykami panuje zgoda co do tego, czym były wydarzenia wołyńskie. Że były zbrodnią i innej prawdy historycznej nie ma. Natomiast w sferze pamięci społecznej taki konsensus nie istnieje. Ściera się ze sobą kilka poglądów, także w ukraińskim społeczeństwie. Przyznam, że wiele sobie obiecywałem po Kongresie Polsko-Ukraińskim, który został zaplanowany na koniec listopada, ale niestety nie doszedł do skutku. Przygotowywał go przez ostatnie trzy lata warszawski Ośrodek Karta jako wspólny głos nie tylko historyków, ale szerokich środowisk w obu krajach, zajmujących się stanem naszych sąsiedzkich relacji. Wydawało się, że teraz jest dobry czas, aby zamknąć nasze wzajemne rachunki historyczne. Niestety! Wywołana przez polityków „kwestia wołyńska” udaremniła to spotkanie, a przede wszystkim szczerą debatę, która wreszcie mogła doprowadzić do porozumienia.
Co więcej, moim zdaniem poparcie europejskich aspiracji Ukrainy bez dodatkowych „ale” dałoby społeczeństwu ukraińskiemu poczucie zaufania do Polaków i wola przeproszenia za Wołyń pojawiłaby się jako coś naturalnego. Ale nie na odwrót!
Można to zmienić? Przecież w naszej historii mamy nie tylko konflikty. Możemy znaleźć coś, co nas łączy.
Może pani pomyśleć, że jestem idealistą, ale jeśli nasz pułap marzeń ustawimy na niskim poziomie, a potem jeszcze życie nam go zweryfikuje, to dostaniemy dużo mniej. A jak ustawimy na wyższym poziomie, to mimo że życie go zweryfikuje, dostaniemy więcej. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że jeśli wychodzi niewiele, to nie było warto się starać. Dam przykład. Gdy spacerowałem bulwarem nadrzecznym w Użhorodzie, zauważyłem pomnik Augustyna Wołoszyna, prezydenta Ukrainy, która w 1939 roku zaistniała jako niepodległa tylko na jeden dzień.
Karpacka Ukraina.
Właśnie. I ktoś by powiedział: „Cóż to jest – jeden dzień?!”. Otóż to jest bardzo dużo. Bo jeśli możliwe było zaistnienie czegoś przez jeden dzień, to znaczy, że wolna i niepodległa Ukraina jest możliwa. Nawet jeśli jednodniowa, to przecież realna. A jeżeli coś nie miało szansy zaistnieć choćby przez jeden dzień, to urzeczywistnienie czegoś takiego jest trudniejsze. Ale nie niemożliwe.
.avif)
Wracając do mojego pytania: jak Polska może wspierać Ukrainę na drodze do Unii?
W drodze do Unii na pewno będzie wspierać, a pod względem kultury, sztuki, tożsamości Ukraina po prostu jest krajem europejskim. A jednocześnie marzę o czymś więcej – żebyśmy nie uczestniczyli w przestrzeni europejskiej jako poszczególne kraje, tylko abyśmy stanowili wspólną przestrzeń kulturową. Granice państwowe są odrębną kwestia, ale przestrzeń jako taka ma swoją ciągłość. I kultura także. W tych kategoriach nie da się jasno powiedzieć: „Tu kończy się Polska a tam zaczyna Ukraina”. Pomiędzy nimi są bogate, żywotne pogranicza, gdzie wszystko się ze sobą przenika, współistnieje, wspaniale owocuje. Dlatego lubię patrzeć na mapy bez granic, na mapy fizyczne, bo wtedy widzę przestrzeń ciągłości, w której ludzie żyją i tworzą. A granice się tylko na to nakładają: teraz takie, wcześniej jakieś inne.
Jakich kroków możemy dokonać w tej przestrzeni kultury, sztuki, historii, żeby wzmocnić naszą europejskość?
Powinniśmy na przykład tworzyć wspólne książki, które by o tym opowiadały. Gdy poznawałem sztukę, korzystałem z książek o historii sztuki europejskiej, na których kartach były: Portugalia, Niemcy, Wielka Brytania… ale nie było Czech, Ukrainy, Litwy. Skutkiem tego podano nam do wierzenia, że istnieje sztuka powstająca w Lizbonie, Madrycie, Edynburgu jest europejska bez cienia wątpliwości, natomiast europejskość tego, co zrodziło się w Warszawie, Kijowie, Wilnie, Bukareszcie już nie jest tak oczywista. Wymaga być może uzasadnienia, dodatkowej aprobaty… Ja się nie zgadzam na takie reguły a jednocześnie wiem, że póki sami nie napiszemy książek o nas, stan rzeczy nie ulegnie zmianie.
I przyznam od razu, że wielką inspiracją jest dla mnie działalność Natalii Starczenko. Podziwiam sposób, w jaki zmieniła Waszą historyczną optykę. W książce „Ukraińskie światy Rzeczypospolitej” upomniała się o szlachtę.
Zapytała: „Dlaczego szlachta ma być polska, skoro my też mieliśmy swoją szlachtę, a nie tylko Kozaków i chłopów?”
Co oprócz tej szlachty ukraińskiej jeszcze by Pan chciał wpisać do takiej książki?
Chciałbym „porwać” Ruś ze Wschodu. Gdybyśmy „wykradli” Rosji Ruś i razem z jej dziedziczką – Ukrainą – przyjęli do Środka, uznali za część tradycji środkowoeuropejskiej…
… to Rosji nic by nie zostało!
Dlaczego się Pani martwi o Rosję? Przecież ona nie pozwala Wam być tym, kim jesteście. Ta wojna nie toczy się o kawałek ziemi na wschodzie Ukrainy. Jej stawką jest Wasze istnienie, suwerenność jako skutek Waszej odrębności, tożsamości i podmiotowości.
A wracając do Rusi. Gdybyśmy my, historycy, ludzie kultury, twórcy zaczęli opowiadać Ruś jako naszą, emanującą szeroko z Kijowa, mającą kontakty z Bałkanami, z Grecją i będącą naszym środkowoeuropejskim dziedzictwem wieków dawnych, a nie żadnym początkiem Moskwy, i powiedzieli: „Moskwa ją sobie przywłaszczyła, ale ona jest nasza” – to byłaby to zupełnie inna opowieść.


Psychiatra Ołeh Czaban: Co drugi Ukrainiec ma poczucie winy
W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2024 r. ponad 350 000 Ukraińców zwróciło się do specjalistów, skarżąc się na dolegliwości psychiczne. To ponad trzy razy więcej niż w całym ubiegłym roku. Według Ministerstwa Zdrowia niepokój, nerwowość, napięcie i zaburzenia snu są jednymi z głównych problemów, z którymi borykają się Ukraińcy.
Problemy psychologiczne tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, są podobne. Jednak uchodźcy częściej odwiedzają lekarzy specjalistów, gdy boli ich ciało, niż gdy boli dusza.
Rozmawiamy z prof. Ołehem Czabanem, psychiatrą, dyrektorem Instytutu Edukacyjno-Badawczego Zdrowia Psychicznego na Narodowym Uniwersytecie Medycznym im. Bohomolca.
Spojrzenie na traumę
Maryna Stepanenko: Jakie są wśród Ukraińców najczęstsze przejawy zbiorowej traumy wywołanej przez wojnę?
Ołeh Czaban: Niepokój, depresja, fobie, różne lęki. Znacząco wzrasta liczba uzależnień, w szczególności od alkoholu. Obserwujemy zaburzenia psychotyczne, takie jak schizofrenia, a także dużą liczbę zaburzeń psychosomatycznych.
Czy trauma u tych, którzy zostali w Ukrainie, jest inna od tej, której doświadczają Ukraińcy, którzy wyjechali?

Różnica istnieje. Moi pacjenci, którzy są za granicą, w tym w Polsce, mają dość wysoki poziom lęku. I to jest zrozumiałe. Opuszczenie kraju, który cierpi z powodu zbiorowej traumy wojennej, i zanurzenie się w nieznanym jest jeszcze większym źródłem niepokoju. Dlatego większość pacjentów przebywających za granicą wykazuje głównie zaburzenia lękowe. Do tego dochodzą jednak inne zaburzenia. Zaostrzają się te problemy, do których dana osoba była predysponowana: nadciśnienie, problemy sercowo-naczyniowe, gastroenterologiczne, zaburzenia endokrynologiczne itp.
Tak więc lęk jest najczęstszym problemem wśród Ukraińców za granicą, a po nim depresja. Istnieje również wiele zaburzeń depresyjnych
Jakie unikalne cechy kulturowe lub społeczne Ukraińców wpływają na sposób, w jaki radzą sobie z traumatycznymi doświadczeniami?
To poczucie wspólnotowości, wartości rodzinne, wcześniejsze doświadczenia zbiorowej traumy. Wystarczy wspomnieć o Hołodomorze, II wojnie światowej, tragedii w Czarnobylu i wreszcie pandemii COVID-19. Mamy więc już doświadczenie zbiorowej traumy. A jeśli jest doświadczenie, to oczywiście istnieje też intuicyjna adaptacja. Jest ona tym, co ludzi do siebie przyciąga. Nieprzypadkowo wspomniałem o pokrewieństwie, rodzinie. Dla Ukraińców rodzina jest najważniejsza. Dlatego rozpad relacji rodzinnych wśród emigrantów to również bardzo silna traumatyczna sytuacja.
Istnieje też adaptacja logiczna. To coś, czego się uczysz.
Kto według Pana doświadczenia najczęściej szuka pomocy psychologicznej. I na co skarżą się te osoby?
Zazwyczaj u kobiet 2-3 razy częściej diagnozuje się zaburzenia emocjonalne i psychiczne związane z jakimikolwiek problemami. Z kolei zespół stresu pourazowego jest bardziej rozpowszechniony wśród mężczyzn, ponieważ są oni bezpośrednio zaangażowani w działania wojenne.
Jeśli chodzi o aspekt wieku, populacja w wieku produkcyjnym jest obecnie najbardziej narażona i ponosi największą odpowiedzialność. Słowo „odpowiedzialność” odnosi się w tym przypadku do tych, którzy są w wieku produkcyjnym i pracują na utrzymanie ludzi wokół siebie, przede wszystkim dzieci. Dlatego jasne jest, że na przykład u kobiet, które wyjechały za granicę z dziećmi, ten stopień odpowiedzialności dramatycznie wzrasta. Przede wszystkim odpowiedzialności za dziecko, które musi się zaadaptować, dostosować do różnic kulturowych, przejść przez deprywację językową i mobbing, który jest powtarzającym się problemem. Do tego dochodzi fakt, że kobieta musi znaleźć pracę i szukać możliwości przetrwania bez męskiego wsparcia.
Jednak historycznie i logicznie rzecz biorąc, prawdą jest, że osoby starsze, które mają już pewne fizyczne niedomagania, których elastyczność psychiczna (odporność) jest znacznie niższa, również należą do kategorii podatnej na zagrożenia. Dlatego właśnie osoby starsze, nawet te wewnętrznie przesiedlone, cechuje zaostrzenie problemów psychosomatycznych.
Ile osób przyjmuje leki przeciwdepresyjne?
Bardzo wiele. Opublikowano statystyki, które pokazują, że liczba recept na leki przeciwdepresyjne wzrosła [według jednego z krajowych serwisów zajmujących się wyszukiwaniem i dostarczaniem produktów zdrowotnych w 2024 r. zapotrzebowanie na leki przeciwdepresyjne wzrosło o 46% w porównaniu z rokiem ubiegłym – red.].
Potwierdzam to i sam takie leki przepisuję. Przepiszę taki czy inny lek przeciwdepresyjny prawie każdemu pacjentowi, który przyjdzie do mnie na rozmowę, ale zrobię to wyłącznie zgodnie z zaleceniami.
Lęk i depresja to przede wszystkim kwestia psychoterapii. Jeśli mówimy o terapii biologicznej, to oczywiście mamy całą grupę leków przeciwdepresyjnych
Nie każdy Ukrainiec ma odwagę szukać pomocy. Jakie są tego konsekwencje?
Złe. Jeśli dana osoba nie zdaje sobie sprawy, że powinna iść lekarza, to przedłuża chorobę. Nie ma zaburzeń psychicznych, takich jak lęk czy depresja, które nie miałyby wpływu na ciało. Dlatego zaczynają się pojawiać inne problemy. By temu zapobiec, pani prezydentowa Zełenska stworzyła specjalny program, który ma umożliwić dotarcie do każdego Ukraińca i stworzyć możliwość niesienia pomocy na poziomie podstawowym, czyli na poziomie społeczności.
Jeśli ignorujemy ten problem lub rozwiązujemy go na własną rękę – a tym bardziej w niewłaściwy sposób, na przykład używając alkoholu jako środka uspokajającego czy zatracając się w pracy – to oczywiście żadna choroba nie będzie wyleczona. Sytuacja się tylko pogorszy. Choroba przejmuje osobowość i obejmuje komponent somatyczny: sercowo-naczyniowy, żołądkowo-jelitowy, moczowo-płciowy i inne.
Co nas czeka po wojnie? Ile osób będzie potrzebowało pomocy psychologicznej?
Zgodnie z moim nieliniowym modelem rozwoju sytuacji w zakresie zdrowia psychicznego w Ukrainie w okresie wojennym i powojennym, liczba zaburzeń psychicznych będzie tylko wzrastać. Przewiduje się pewne przecięcie, jeśli chodzi o zaburzenia stresowe: ich liczba zmniejszy się w wojsku, a wzrośnie w populacji cywilnej. Wiele zależy od adaptacji społecznej, powrotu do pracy, powrotu do miejsc spokojnego zamieszkania, zatrudnienia, adaptacji dzieci i tak dalej.
Przewidujemy jednak, że liczba zaburzeń psychicznych wzrośnie z powodu zaburzeń emocjonalnych, a aspekt psychosomatyczny nasili się z powodu patologii układu krążenia i onkologii
Czym jest zmęczenie wojną? Czy naprawdę jest wśród Ukraińców powszechne?
Istnieje coś takiego jak zmęczenie własnymi emocjami. Nie możesz być w ciągłym niepokoju i strachu. Każdego dnia drony i rakiety wpędzają cię do piwnicy lub schronu przeciwbombowego i oczywiście boisz się. To normalna ludzka reakcja na nienormalną sytuację. Jednak niepokój i strach oznaczają bardzo wysokie koszty energetyczne. Mózg zaczyna rozkręcać dysk twardy, aby znaleźć dodatkowe informacje i obniżyć poziom napięcia, pobudzenia emocjonalnego, adrenaliny i kortyzolu.
Życie w napięciu przez cały czas jest niemożliwe, dlatego czujesz się zmęczony. Niestety takich przypadków ostatnio jest coraz więcej. Kiedy ludzie czują się ogólnie zmęczeni, słabnie w nich instynkt samoobrony. Rzadziej biegną do schronu przeciwbombowego, oddając się swoistemu fatalizmowi – a jednocześnie śledząc na dziesiątkach kanałów na Telegramie, co gdzie spadło. Innymi słowy, adaptacja rośnie. Dlatego rzeczywiście obserwuje się chroniczne zmęczenie wojną, czyli własnymi emocjami i doświadczeniami.
Jaki jest dziś stan zdrowia Ukraińców?
Oprócz tego, o czym już mówiliśmy, istnieje jeszcze jedna koncepcja – odroczona medycyna. Chodzi o to, że z powodu wojny ludzie odkładają leczenie i rozwiązywanie problemów zdrowotnych na później. To bardzo źle, ponieważ wciąż mamy do czynienia z pozostałościami po COVID-19. Inne kraje po pandemii odpoczęły, a Ukraina nie. Natychmiast po niej poszliśmy na wojnę. Oczywiste jest, że tak ogromne napięcie prowadzi do tego, że ludzie nie szukają natychmiastowej pomocy. Podczas pandemii Ukraińcy też bali się wychodzić z domów i chodzić do kardiologa, ginekologa czy dentysty. Mówili, że pójdą, gdy będą mogli zdjąć maski i nie będą się bać. Teraz znowu odkładają szukanie dla siebie pomocy na później. Liczba zaburzeń somatycznych związanych z tym czynnikiem rośnie.
Relacje między Ukraińcami
Jak Pana zdaniem rozwijają się relacje między tymi, którzy wyjechali z kraju, a tymi, którzy zostali? Czy napięcia między nimi naprawdę istnieją? A może mówienie o nich to wynik rosyjskiej propagandy?
Zdecydowanie to skutek propagandy. Wojna – fizyczna, ideologiczna i mentalna – trwa na wszystkich poziomach. Dlatego pojawiają się zwroty akcji, np. związane z chęcią zerwania silnych więzi rodzinnych. Wojna przerwała te więzi z powodu masowej migracji, wyjechało 8-10 milionów ludzi. Istnieje populacja, która cierpi – dotyczy to zarówno tych, którzy pozostali w Ukrainie, jak tych, którzy wyjechali. Zerwanie jakichkolwiek więzi to ogromna trauma. Zwłaszcza gdy osoba, która wyjeżdża za granicę, zanurza się w nieznanym.
Ci, którzy nie znaleźli pracy, mają wyższy poziom depresji w porównaniu z tymi, którzy znaleźli pracę, mają dziecko i dbają o nie
Jakie są problemy z reintegracją żołnierzy? Dlaczego trudno im znaleźć wspólny język z tymi, którzy przeżywają wojnę na tyłach lub na stanowiskach niezwiązanych z walką?
Bo w umysłach żołnierzy, którzy stali się już weteranami, wojna trwa nadal. Bardzo łatwo powiedzieć, że opuściłeś strefę walki, jesteś już weteranem, więc możesz tylko dbać o siebie. Oni przeżyli niezwykle silne emocje i mówienie, żeby je wyłączyli, a włączyli radość spokojnego życia, nie działa. To się nigdy nie zdarzyło nigdzie na świecie.

Weterani dzielą świat na czarny i biały, a nie szary, w paski i plamki. Najbliżsi kojarzą im się z tymi, którzy zostali na wojnie – bo tu, w cywilu, wszystko jest nie do końca zrozumiałe, ciągle kłótnie. Trudno im się przystosować, bo wielu wraca z wojuny problemami psychicznymi. Nie chcę, broń Boże, etykietować tych wszystkich ludzi i mówić, że każdy nabawił się zespołu stresu pourazowego, bo tak nie jest. Ale zdecydowanie ten stres obserwujemy u więcej niż 10-20 procent weteranów. Pracujemy z nimi.
Jaka jest najważniejsza rzecz, którą należy wiedzieć na temat radzenia sobie z żołnierzem, który trafił do cywila?
Cywile muszą być cierpliwi. By znieść krzyki wojskowego, jego odmieniony charakter, okazjonalne pobudzenia, zakłócenia snu – musisz mieć w sobie miłość, szacunek, zrozumienie i wielką cierpliwość. Dlaczego cierpliwość? Ponieważ ta osoba w końcu zaczyna się dostosowywać i adaptować. Nadal będzie mieć pewne objawy, ale zacznie się też zmieniać pod wpływem okoliczności zewnętrznych.
Musisz więc być cierpliwa, zrozumieć, że przez pewien czas ten ktoś może być szorstki i agresywny
Kiedy jadę z pracy lub do pracy i ktoś gwałtownie mnie wyprzedza, hamuje, skręca i widzę, że to pojazd wojskowy, nigdy się nie wściekam, nie używam negatywnego języka. Bo rozumiem, że ta osoba zachowywała się tak wcześniej i nie mogła postąpić inaczej – musiała jechać z wyłączonymi światłami w brudnym samochodzie, wymknąć się z obszaru, w którym był ostrzał. I takie zachowanie będzie trwało jeszcze przez jakiś czas. Odsuń się więc od niego, zwolnij, bądź spokojny, nie prowokuj go.
A teraz wyobraź sobie, że to samo dzieje się nie na drodze, ale w prawdziwym życiu. Musisz działać w ten sam sposób: wytrzymaj, nie prowokuj, nie drąż, nie pytaj o to, co jest traumatyczne. Jeśli zechce ci coś powiedzieć, pozwól mu. Jednocześnie nie powinniśmy pozwalać mu na robienie sobie krzywdy, w szczególności alkoholem. Konieczne jest, aby żołnierz ponosił pewną odpowiedzialność w określonym obszarze.
Dzieciństwo i trauma
Jakie są najbardziej dotkliwe problemy psychologiczne dzieci, które doświadczyły wysiedlenia, straty lub innej traumy związanej z wojną?
Co zaskakujące, dzieci łatwiej się przystosowują, choć często postrzegamy je jako słabe. Bardzo ważne jest dla nich środowisko. Jeśli jest ono harmonijne, jeśli jest wsparcie, adaptują się dość szybko.
Ogólnie rzecz biorąc, widzę, że dzieci dorastają dziś znacznie szybciej
Biorą już na siebie pewną odpowiedzialność. Wstają i idą do schronu bez marudzenia – mam tu na myśli moje wnuki. To coś, czego wcześniej nie było. Nie jestem psychiatrą dziecięcym, ale oczywiście prowadzę różne konsultacje i kontaktuję się z moimi kolegami po fachu. W szczególności u nieletnich obserwujemy wzrost zaburzeń odżywiania, czego wcześniej nie widziałem. Zaczęliśmy odnotowywać więcej przypadków bulimii i jadłowstrętu o podłożu psychicznym, a objawy lękowe, objawy po stresie w jakiejkolwiek formie, są zdecydowanie silniejsze.

Czy istnieją różnice w tym, jak chłopcy i dziewczęta doświadczają traumy wojny? A może to kwestia indywidualna?
Po pierwsze, rzeczywiście jest to kwestia indywidualna, a po drugie, podobnie jak kobiety, dziewczynki mają znacznie więcej problemów emocjonalnych. Wspomniałem już o zaburzeniach odżywiania jako jednym z aspektów psychosomatycznych. Mamy jednego chłopca na 10 dziewczynek z podobnymi problemami.
Odnośnie do dzieci, które wyjechały za granicę – jakie są konsekwencje wyjazdu dla ich stanu psychicznego i, ogólnie, ich przyszłości?
Wszystko, co dzieje się teraz, tworzy psychologiczną platformę, podstawę odporności na przyszłość. Co istotne, szczególną rolę odgrywa tu relacja dziecka z matką.
Jeśli dziecko dorasta i brakuje mu matczynej opieki (obejmuje to nawet kontakt cielesny, jak przytulanie i bycie blisko), struktury mózgu odpowiedzialne za zachowania antystresowe kurczą się
Dziecko gorzej adaptuje się w szkole, a potem w dorosłym życiu. Istnieją badania naukowe, które to potwierdzają.
Spotykam się z sytuacjami, gdy matka za granicą szybko zaczyna szukać pracy, a dziecko oddziela się, próbując samodzielnie zaadaptować się w obcojęzycznym środowisku, w zupełnie nieznanej mu kulturze. Wtedy mogą pojawić się zachowania psychopatyczne. To jeszcze nie jest zaburzenie osobowości, ale w dziecku pojawia się skłonność do kłótni, niezrozumienie, złość, milczenie – często obserwuje się to jako reakcję psychologiczną u dzieci.
Leczenie, wsparcie i perspektywy na przyszłość
Jakie podejścia psychologiczne okazały się najbardziej skuteczne w pomaganiu Ukraińcom w radzeniu sobie z traumą wojenną?
Wspomniałem już o narodowym programie zdrowia psychicznego. Jego ideą jest dotarcie do każdej osoby w miejscu jej zamieszkania. Chodzi o tworzenie centrów powrotu do zdrowia – ale nie poprzez psychiatrię czy służbę cywilną. Dużym błędem jest ciąganie wszystkich do psychiatrów – w końcu to stygmatyzacja. Konieczne jest stworzenie ośrodków, w których socjologowie, psychologowie, liderzy społeczności mogą dostarczać potrzebnych informacji. Taka psychoedukacja, jak sądzę, będzie bardzo skuteczna.
Teraz widzę, że dosłownie na każdym kroku w bardzo prostej i przystępnej formie tłumaczy się, czym jest stres, jakie mogą być jego konsekwencje, jak się zachować w danej sytuacji, jak odwrócić uwagę dziecka, co robić w schronie przeciwbombowym. Innymi słowy, psychoedukacja staje się bardzo skuteczna. W kontekście obecnej katastrofy zdobyliśmy duże doświadczenie w tej dziedzinie.
Jak radzić sobie z poczuciem winy wśród ludzi, którzy opuścili kraj lub pozostali w bezpieczniejszych regionach?
Poczucie winy istnieje i wyraża je niemal co druga osoba, która się ze mną kontaktuje, niezależnie od tego, gdzie się znajduje. Z reguły mówimy o zerwanych więzach: rodzina się przeprowadziła, ale mąż został.
Jedynym sposobem na przezwyciężenie tego jest wyjaśnienie, że wyjechałaś, bo doszło do katastrofy, a nie po to, by się dobrze bawić
Jeśli okazujesz mężowi nadmierny niepokój, a tym bardziej poczucie winy, jest mało prawdopodobne, że będzie z tego zadowolony. On jest szczęśliwy, wiedząc, że jego rodzina jest bezpieczna. Jednocześnie nie musisz entuzjastycznie opowiadać mu, jak tu, gdzie przebywasz, jest fajnie i przyjemnie. Powinnaś spokojnie pokazać, że się trzymamy, jesteśmy razem, dziecko się uczy, adaptuje, ma kolegę, ja znalazłam pracę, ale czekam na moment powrotu i połączenia, bo darzymy się wielkim uczuciem. To naprawdę ratuje. Nie okazuj poczucia winy. Czym zawiniłaś, że w lutym 2022 się załamałaś, a nad tobą latały rakiety? Więc żyjcie, adaptujcie się, pamiętajcie, że jesteście Ukraińcami, że macie wspaniałą ojczyznę. Bardzo ważne jest, abyś wróciła, a nie ciągnęła męża za sobą. Bo w Ukrainie jest nas już znacznie mniej.

Jakie lekcje przydatne we wspieraniu swoich mieszkańców Ukraina może czerpać od innych krajów, które doświadczyły przedłużających się konfliktów?
Sami możemy już uczyć inne kraje, zarówno w zakresie psychotechnik (to właśnie robimy, gdy pracujemy z neurotechnologiami w dziedzinie PTSD), jak interakcji zbiorowych. Ale nie tylko nauczamy, także się uczymy. Bierzemy najlepsze modele istniejące w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Stanach Zjednoczonych i dostosowujemy je do realiów Ukrainy. Zdobywamy więc doświadczenie i jesteśmy gotowi się nim dzielić.
Zdjęcie główne: Shutterstock
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji





Nie potrafię robić niczego, co nie dotyczy Ukrainy
5 tysięcy euro haraczu za dach nad głową
Rankiem 24 lutego zadzwoniła do mnie siostra: „Wojna się zaczęła”. Odłożyłam słuchawkę, wyjrzałam przez okno, a tam korek na wszystkich czterech pasach jezdni. Mieszkałam wtedy z mamą. Siostra powiedziała, że mnie zabiorą, ale mamy już nie mogą. Nie mogłam jej zostawić samej, więc odmówiłam wyjazdu – wspomina Margarita Korowina.
W naszym sąsiedztwie było coraz mniej ludzi. Po kilku dniach okolica opustoszała i zostali tylko samotni emeryci. Zaczęłam im pomagać. Za swoje oszczędności kupowałam im jedzenie. Moim zadaniem było zdobycie chleba dla mamy, dla mnie i dla sąsiadów. W tamtym czasie w „Silpo” [ukraińska sieć supermarketów – red.] wydawali tylko po bochenku na klienta, szukałam więc po całej okolicy. Wierzyłam, że wojna wkrótce się skończy.

Założyłam konto na TikToku, by rozmawiać z Rosjanami. Pytałam ich, dlaczego nas zaatakowali, czego chcą od Ukrainy. Wygadywali najróżniejsze bzdury, często agresywne. To był mój eksperyment społeczny, by przeciwstawić się twierdzeniu, że „nie wszyscy Rosjanie są tacy”. Potem te rozmowy publikowałam.
W pierwszych miesiącach inwazji moje konto stało się wiralowe. Niektórzy brali te moje materiały i montowali z nich filmy dla swoich kanałów na Telegramie. Były filmy, które zyskiwały nawet milion wyświetleń w ciągu jednego dnia.
A potem zostałam zbanowana.
Latem 2022 roku zdałam sobie sprawę, że moje oszczędności się kończą, a nie mam żadnych dochodów. Biuro, w którym pracowałam przed wojną, zostało zamknięte. Musiałam szybko znaleźć jakieś rozwiązanie.
Jako że w Kijowie było już wtedy dość spokojnie, podjęłam trudną decyzję: wyjeżdżam do Barcelony, bo tam jest centrala naszej fundacji. No i moja siostra mieszkała już w Hiszpanii. Pojechałam tam z nadzieją, że znajdę się wśród ambitnych, zmotywowanych i aktywnych ludzi – lecz na miejscu zobaczyłam coś zupełnie innego: w hiszpańskim biurze, jak w jakimś urzędzie, wszyscy pracowali od 9 do 15, a potem zmykali do domu. Nie mogłam się połapać, o co w tym chodzi. Wyjechałam do Berlina na kilkudniowy wolontariat – i już zostałam.
W Berlinie nie miałam nikogo, ale odkryłam, że jest tu ogromna, kreatywna ukraińska społeczność
Ukraińskie flagi są wszędzie: na urzędach, uniwersytetach, ratuszach i balkonach kamienic. Kiedy zobaczyłam, jak wielkie jest to wsparcie dla Ukrainy, byłam zdumiona.
Moją przeprowadzkę do Niemiec mogę porównać do sytuacji, w której człowiek po kontuzji na nowo uczy się chodzić i mówić. Wydaje ci się, że jesteś dorosła, ale okazuje się, że możesz tyle co dwuletnie dziecko. Przez długi czas czułam się jak jakaś dysfunkcyjna część społeczeństwa. Teraz jestem już na etapie akceptacji.

Ogromnym problemem w Berlinie są mieszkania. Miałam szczęście, że nie mieszkałam na Tegel. To niedziałające już lotnisko, na którym z namiotów zrobiono obóz dla uchodźców. Przechodzili przez niego prawie wszyscy, którzy przyjechali z Ukrainy. Korzystając z programu pomocy ukraińskim uchodźcom, przez pierwsze dwa miesiące mieszkałam u młodej niemieckiej rodziny. Równocześnie szukałam mieszkania dla siebie.
Znalezienie zakwaterowania w przepełnionym Berlinie to wielka sztuka, więc najlepiej sprawdzają się tutaj sieci społecznościowe (poczta pantoflowa). Ukraińcy stworzyli kanały na Telegramie i tak odkrywali lokalne zasoby – ten sposób znajdowania mieszkań działa lepiej niż szukanie ich drogą oficjalną. Korzystają też jednak z usług pośredników w obrocie nieruchomościami. Jednak to korupcyjny schemat. Pośrednicy często żądają od tysiąca do 5 tys. euro „prowizji”, która nie jest uwzględniona w umowie. W rzeczywistości to łapówka w gotówce tylko za prawo do wynajmowania mieszkania. Ale ludzie są gotowi zapłacić każde pieniądze, by tylko mieć umowę najmu. Otwarte oglądanie mieszkania w Berlinie oznacza kolejkę na 100 osób. Płacisz pośrednikowi tylko za to, by być na jej początku. Swoje mieszkanie znalazłam sama, rozmawiając różnymi z ludźmi. Ciągle wszystkich pytałam, czy o jakimś nie słyszeli.
Niemcy to zupełnie inny świat. Myślałam, że tu będzie postęp, technologia, tymczasem wszystko tutaj trwa długo, jest niezrozumiałe i panuje straszna biurokracja. To był dla mnie szok. Wiem, że Niemcy też są z tego niezadowoleni.
Co Ukraińcy przywieźli do Berlina
Ksenia Minczuk: – Trudno było zaadaptować się w Niemczech?
Margarita Korowina: – W Berlinie dość szybko poznałam ciekawych ludzi, zaczęliśmy się spotykać i tworzyć projekty. Czułam, że tu są zasoby, które pomogą mi zrobić wiele pożytecznych rzeczy dla Ukrainy. Nie potrafię robić niczego, co nie wiąże się z wolontariatem lub Ukrainą. Kiedy cały czas myślisz o wojnie w domu, mało dbasz o inne rzeczy.
Wyobraź sobie tylko: tu, w Berlinie, widziałam ludzi z Mariupola, którzy wciąż noszą klucze do swoich ukraińskich mieszkań – chociaż tych mieszkań już tam nie ma
Jeśli chodzi o adaptację Ukraińców w Berlinie, mam porównanie – z Barceloną, Paryżem, Lizboną. Kijów miał szczególne relacje z Berlinem jeszcze przed wojną, więc nic dziwnego, że wiele postaci kultury, artystów i aktywistów przeniosło się właśnie tutaj. Dziś Berlin jest jak przedłużenie Złotej Bramy i Podola [Złota Brama – średniowieczna brama wjazdowa do kijowskiego grodu Jarosława. Padół – zabytkowa i administracyjna dzielnica Kijowa; tak też nazywa się pobliski teatr – red.]. Wydarzenia tutaj z łatwością przyciągają ukraińską muzykę, jedzenie i produkty. Otrzymaliśmy nawet propozycję zorganizowania w Berlinie „Bazaru odwagi” – lecz stworzyliśmy podobny format o nazwie „Motanka”.

Ukraińcy w Berlinie są tym, co mnie tu trzyma: aktywni ludzie, którzy niestrudzenie utrzymują Ukrainę w obiegu informacyjnym, walczą z kłamstwem, mówią o ukraińskiej kulturze i historii, krzyczą o przemocy, której doświadczył nasz naród ze strony Sowietów, otwierają oczy „zatroskanym” i niezbyt świadomym Europejczykom na fakt, że wojna jest bardzo blisko, a Rosja jest kolonizatorem, imperialistą i terrorystą.
W Niemczech jest też wielu imigrantów z Ukrainy, już zintegrowanych i dobrze znających lokalne nastroje. Większość tych osób zajmuje kierownicze stanowiska w ukraińskich organizacjach, instytucjach kulturalnych, ambasadzie itp.
W ciągu ostatnich trzech lat w Berlinie otwarto kilka ukraińskich restauracji, salonów kosmetycznych i galerii, lecz najważniejszym wektorem są organizacje pozarządowe. Nasi ludzie nie sprowadzili tu swoich firm, bo Niemcy nie są najbardziej sprzyjającym miejscem dla przedsiębiorców. Za to przywieźli swoje inicjatywy społeczne i charytatywne. Chodzi o kulturę, politykę i informację.
W 2023 r. zarejestrowaliśmy organizację pozarządową o nazwie Mizelium, zrzeszającą Niemców, Gruzinów i Ukraińców o podobnych poglądach. Zgodnie z prawem Ukraińcy nie mogą bowiem założyć własnej organizacji w Niemczech – członkami takiej organizacji muszą być Niemcy.
Czym się zajmujecie?
Na początku gromadziliśmy pomoc humanitarną i wysyłaliśmy ją do Ukrainy. Potem zajęliśmy się organizacją festiwali, koncertów i warsztatów, by przybliżyć Europejczykom ukraińską kulturę i uczynić ją modną.
Uczę się niemieckiego i niedługo zdam egzamin B2. Planuję zdobyć granty na nasze projekty kulturalne.
Naszą główną ideą jest pokazanie, jak wielka jest różnica między kulturą ukraińską i rosyjską. W końcu wielu Niemców ich nie rozróżnia
Mój niemiecki przyjaciel powiedział kiedyś, że nie wiedział, że na wschód od Polski jest jeszcze jakiś kraj poza Rosją.

Największy festiwal ukraińskiej kultury w Europie
Opowiedz nam o projektach w Berlinie, w które byłaś zaangażowana. Dlaczego to dla Ciebie ważne?
W 2023 roku zorganizowaliśmy „Motankę”, największy festiwal kultury ukraińskiej w Europie. Rok wcześniej uruchomiliśmy jego pilotażową wersję. Wybraliśmy podziemną lokalizację, mało znaną nawet berlińczykom – miejsce, w którym mieszkają hippisi: rzeka, jurty, bar zrobiony z desek, mała scena. Wystawę zorganizowaliśmy w garażu dla łodzi.
Rok później zorganizowaliśmy już festiwal na wielką skalę.
Było 6 pięter z różnymi formatami: muzyka, kino, wystawa, pop-up market z ukraińskimi markami, jedzenie, dyskusje o kulturze i polityce. W ciągu trzech dni odwiedziło nas około 10 000 osób
Zaproponowaliśmy współpracę Ukraińcom działającym w sferze kultury w Berlinie i wszyscy się zgodzili. Nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, ale byliśmy szczęśliwi. Lokalizację dostaliśmy za darmo. W Niemczech istnieje program dla organizacji non-profit, w ramach którego możesz otrzymać dotację. Nam przyznano 100 tysięcy euro.
Nazwałabym Berlin centrum decyzyjnym. Dzieje się tu wiele ważnych politycznie rzeczy.
Teraz, w 2024 roku, ukraińskie działania informacyjne są wciąż dość intensywne, ale chciałbym zobaczyć większe zaangażowanie. Bo na przykład na protestach i wiecach jest coraz mniej ludzi.
Jest wydarzenie o nazwie Cafe „Kijów”, które ma charakter polityczny. Ostatnio wzięli w nim udział Ursula von der Leyen, Witalij Kliczko i nasi ambasadorowie. Były dyskusje panelowe, pokaz filmu „20 dni w Mariupolu” i wystawa „Jolka”, którą mieliśmy na Majdanie w 2014 roku – przy wejściu ustawiła się kolejka. Pierwsze wydarzenie odbyło się w miejscu zwanym „Restauracją Moskwa”. W dniu wydarzenia ta nazwa została symbolicznie zakryta banerem z napisem „Cafe Kijów”.
Politycy przychodzą na to wydarzenie, by podkreślić swój proukraiński image
Stworzyliśmy „Motankę” jako kontrapunkt dla „Cafe Kijów”. By przyciągnąć ludzi, którzy odkryli Ukrainę mimochodem. Dzięki współpracy z lokalnymi artystami, markami i muzykami udało się nam zjednoczyć publiczność i dyskretnie zaangażować tysiące berlińczyków, pokazując im kreatywną stronę Ukrainy bez zniechęcania tematem wojny.

W stanie, w którym byłam przez ostatnie 3 lata, Frank Wilde był prawie przez całe swoje życie
Jak Niemcy postrzegają dziś to, co ukraińskie?
Do 1989 roku Berlin był podzielony murem, więc wschodnia część miasta nadal bardzo różni się od zachodniej, widać to nawet w wynikach wyborów. Związek Radziecki i rosyjska polityka są tutaj romantyzowane. Nawet pokolenie, które nie żyło w czasach ZSRR, z jakiegoś powodu odczuwa sentyment do tamtego życia. Dlatego stosunek tych ludzi do tego, co ukraińskie, z pewnością nie jest pozytywny.
Dzięki przyjaznym stosunkom z Angelą Merkel Rosja głęboko zakorzeniła się w umysłach Niemców. Ludzie „spoza polityki” tęsknią za nią, ponieważ za jej rządów kebab kosztował 3,50 euro, a teraz kosztuje 8. A gaz był tańszy
Są Niemcy, którzy wciąż czują się „przyparci do muru” z powodu II wojny światowej. Z tego powodu druga fala nazizmu po cichu narasta i już wychodzi z podziemia. Partia AfD, która chce wysiedlić wszystkich imigrantów, zyskuje na popularności. To prorosyjska partia, która gra na emocjach Niemców [główne tezy ideologiczne AfD dotyczą sprzeciwu wobec integracji europejskiej i imigracji – red.].
Jednak w Niemczech dyskryminacja ze względu na narodowość jest prawnie zabroniona; jest to zapisane w konstytucji. Dlatego żaden Niemiec nie pozwoliłby sobie na nią w sposób otwarty.
Ale jest też wielu świadomych Niemców, którzy interesują się Ukrainą, przychodzą na ukraińskie demonstracje, przemawiają na nich i wspierają je.

Od ponad 2 lat współpracujesz z Frankiem Wilde, projektantem i przyjacielem Ukrainy. Co jest dla Ciebie najważniejsze w tej współpracy?
Dowiedziałam się o Franku, kiedy siedziałam w schronie przeciwbombowym w Kijowie. Gdy już byłam w Berlinie, spotkałam go na jednym z wydarzeń poświęconych Ukrainie. On chodzi na wszystkie takie wydarzenia. Kiedy robiliśmy pierwszą „Motankę”, zaproponowałam mu zorganizowanie własnej aukcji. Zgodził się i przekazał część dochodu na potrzeby Ukrainy.
Zaoferowałam mu pomoc w PR i komunikacji. Teraz jestem jego menadżerką na zasadzie wolontariatu.
Frank odegrał kluczową rolę w moim pobycie w Berlinie. To bardzo mądry człowiek. W stanie, w którym ja jestem od trzech lat, on jest prawie przez całe swoje życie. On zawsze walczy. We współpracy z Frankiem kieruję się wdzięcznością. Chcę mu się odwdzięczyć w imieniu wszystkich Ukraińców za to, co dla nas robi.

Marzę o ożywieniu wioski mojej babci
Co sprawia, że nie przestajesz działać? O czym marzysz?
Bardzo dobre pytanie. Wciąż żyję moimi przedwojennymi marzeniami. Mam daczę w regionie Sum, którą zawsze bardzo kochałam. Mieszkała tam moja babcia, zawsze było tam przytulnie i wesoło. Kiedy zmarła, kupiliśmy dom w pobliżu. Dorastając widziałam, jak wieś się zmienia. Zaczęła podupadać, ponieważ wiele osób wyjeżdżało. Już wtedy miałam marzenie, by ją ożywić.
Kiedy była kwarantanna z powodu COVID, pojechałam tam na miesiąc.
Zobaczyłam, że ludzie nie mają nic do roboty ani żadnej rozrywki. Zaczęłam myśleć o tym, jak to zmienić
Zorganizowałam wynajem sali w lokalnym domu kultury, by stworzyć przestrzeń dla młodych ludzi. Planowałam też zorganizować wiejskie rekolekcje dla mieszkańców – zabrać ich na przejażdżkę wozem, nauczyć, jak pasać gęsi i krowy, zorganizować wiejską imprezę rave. A też znaleźć babcie, które robią na drutach, haftują lub robią coś ciekawego własnymi rękami i pomóc im to sprzedać. Ręcznie robione produkty są teraz bardzo popularne. Założyłam nawet konto dla tej wioski. Ale przyszła wojna.
Jednak zawsze, gdy czuję się smutna lub zniechęcona, otwieram laptopa i zapisuję pomysły na moją wioskę. Teraz to mój sposób na odreagowanie.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki i Instagram


Polonizowanie to zły sposób na integrację
Jędrzej Dudkiewicz – Od pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i wielkiego zrywu polskiego społeczeństwa przyjmującego osoby z Ukrainy minęło już ponad 2,5 roku. Jak Pani ocenia ten czas, jeżeli chodzi o integrację dwóch społeczeństw?
Anna Dąbrowska – Zaczęłabym od tego, że przede wszystkim trzeba zastanowić się, jak rozumiemy integrację. Przykładowo, kiedy czytam strategię migracyjną przygotowaną przez profesora Duszczyka, to myślę, że nie rozumiemy jej w taki sam sposób. Integracją na pewno nie jest bowiem uczenie ludzi języka polskiego, a tym bardziej ich polonizowanie. To także nie oczekiwanie, że staną się oni trochę tacy, jak my, od czego miałyby zależeć ich przyszłość i status w Polsce. Wiecznie też powtarza się, że proces integracji jest dwustronny, bierze w nim udział też społeczeństwo przyjmujące. Tym bardziej ciekawi mnie, jak widzimy naszą rolę, jak się zmieniliśmy, jak odpowiadamy na wyzwania związane z tym, że nasze społeczności lokalne są coraz bardziej zróżnicowane. Częścią tych wspólnot są osoby, które nie są akulturowane do polskiej kultury, wielu kodów kulturowych nie znają.
Dla mnie więc bardziej interesujące od tego, jak ludzie się tu odnajdują jest to, jak my się odnajdujemy w tej nowej rzeczywistości, jak sami siebie zadaniujemy, jeżeli chodzi o te szybkie zmiany migracyjne, które w Polsce zachodzą
Czy w takim razie patrząc na okres, o którym rozmawiamy, były jakieś kluczowe momenty, o których można powiedzieć, że miały wpływ – lepszy lub gorszy – na integrację polsko-ukraińską?
Za kluczowe na pewno uważam to, że część samorządów – wobec poczucia opuszczenia przez państwo – zaczęło zastanawiać się nad swoimi, lokalnymi strategiami integracyjnymi. Niektóre tego typu dokumenty są już gotowe i wdrażane, inne znajdują się na etapie przygotowywania. To ważna rzecz, pokazująca, że samorząd – zgodnie z naszymi, czyli społeczeństwa obywatelskiego, oczekiwaniami – bierze na siebie odpowiedzialność za te procesy. Na poziomie lokalnym mówimy wszak o nowych mieszkankach i mieszkańcach w danej gminie, mieście. O ludziach, którzy pracują, wychowują dzieci, płacą podatki, korzystają z infrastruktury, nawiązują relacje z sąsiadkami i sąsiadami. To, że samorządy chcą być aktywnym aktorem w procesach integracji na pewno jest bardzo pozytywnym trendem.

Można wskazać samorządy, które robią to w sposób modelowy?
Samorządy bardzo trudno jest do siebie porównywać z wielu powodów. Bardzo zresztą cieszę się, że proces, o którym mówię wciąż nie jest w naszym kraju scentralizowany. Każdy samorząd ma różne doświadczenia związane z pracą z osobami migrującymi i uchodźczymi. Tak samo różne są doświadczenia współpracy z organizacjami pozarządowymi i tych organizacji z ludźmi. Innymi słowy kontekst lokalny jest najważniejszy. Nie chodzi więc o to, by napisać ładną politykę, tylko dobry strategiczny dokument, faktycznie odpowiadający na potrzeby, bazujący na głębokiej diagnozie mówiącej o tym, jakie mamy doświadczenia, jacy ludzie tu żyją, do jakiego miasta pretendujemy, jak będzie ono wyglądać na przestrzeni kolejnych dziesięciu lat. Odpowiadając wprost na pana pytanie, nie lubię dawać medali, doceniam bardziej fakt, że samorządy zaczęły takie rzeczy robić.
Jak zatem Pani organizacji współpracuje się z samorządem w Lublinie?
Jak to zwykle bywa z dialogiem międzysektorowym, jest różnie. Najważniejsze jednak nie jest to, byśmy się zawsze zgadzali. Tym, co mnie interesuje, co uważam za największy plus i do czego powinniśmy dążyć, jest możliwość, by usiąść razem przy stole i porozmawiać merytorycznie. Nie musimy myśleć tak samo, mamy zresztą inne cele i należy mieć tego świadomość. Warto wyłuskać te cele, które są podobne i na nich zacząć pracować oraz budować dialog, zaufanie oraz zrozumienie między dwoma różnymi światami.

Powiedziała Pani, że cieszy się, iż to nie jest scentralizowane. Jak jednak ocenia Pani różnego rodzaju narracje polityczne i pomysły integracji pojawiające się na tym poziomie?
Warto o tym opowiedzieć w szerszym kontekście. Mniej więcej od 2007 roku organizacje pozarządowe śmiało korzystały z funduszy na rzecz integracji, które rozdawało polskie państwo jako pośrednik środków unijnych. Były to laboratoria integracji, które dawały szansę na zajęcie się tym tematem, bo nikt poza NGO się tym nie interesował. Organizacje tworzyły zestawy narzędziowe, wiedziały, co działa, co nie, przywoziły z zagranicy dobre praktyki i próbowały zaadaptować je do naszych warunków. Nagle, w 2015 roku, wszystko się załamało, kiedy władzę przejął PiS. Te projekty zwyrodniły się strasznie.
Obecnie pojawiła się strategia migracyjna, w której jeden z obszarów dotyczy właśnie integracji. Myślę o tym rozdziale bardzo źle, ponieważ to, co proponuje tam rząd jest ukierunkowane na asymilację
Zapisane jest np., że kwestia zgody na przyjazd do Polski będzie uzależniona od możliwości integracyjnych. Pytanie, jakimi narzędziami będziemy się posługiwać, żeby to sprawdzić. Zakładam, że znów będzie chodzić o tzw. bliskość kulturową, czyli szeroko rozumiane kraje słowiańskie, w tym Ukrainę i Białoruś. Należy podkreślić, że oczywiście, nasze języki są podobne, część historii też, ale jak spojrzy się na detale, to o wielu rzeczach myślimy jednak bardzo różnie. Wciąż przecież kłócimy się o różne sprawy z Ukrainą i donikąd nas to nie prowadzi. Moim zdaniem procesy integracyjne powinny skupiać się na przyglądaniu się, skąddana osoba przyjechała, by odpowiednio dobrać narzędzia, by wiadomo było, co możemy zaproponować. Nie może być tak, że komuś mówimy, że wszystko będzie dobrze, a innemu, że na pewno się nie zintegruje. To niemożliwa do zrealizowania, selektywna polityka, oparta o mrzonki, mająca jasny komponent rasistowski.
Skoro pojawiła się historia, która budzi duże emocje społeczne, to jak ocenia Pani różne rzeczy na temat osób z Ukrainy, które pojawiają się w przestrzeni medialnej i internetowej, głoszące, że może powinniśmy przestać już interesować się tym wszystkim i tym samym pomagać?
To też jest problem tej strategii migracyjnej. W rozdziale o integracji ona mówi, że społeczeństwo powinno być edukowane w kwestii tolerancji, dialogu, etc. To nie jest poważne podejście. Oczywiście brakuje nam edukacji o ruchach migracyjnych, ale przede wszystkim tego, by państwo rzetelnie informowało o wielu rzeczach. To jest coś, co chcemy zapisać w lokalnej polityce integracyjnej dla Lublina – raz na kwartał powinien być briefing prasowy władz, z podsumowaniem kwestii dotyczących migracji. Chodzi o to, by pokazać, że władza ma wiedzę i chętnie się nią dzieli. Bo obecnie dominującą narracją jest „przywróćmy kontrolę”, co budzi w ludziach strach, że w państwie jest chaos. Nie mówiącjuż o ministrze, który kreuje się na obrońcę narodu, co już w ogóle jest niesamowicie złe. Trzeba robić badania i jasno mówić: wiemy, kto mieszka na danym terenie, ile podatków płaci, czemu osoby z Ukrainy dostały takie, a nie inne wsparcie socjalne. A do tego tłumaczyć, czemu to jest dla nas dobre. Bo jest. Pomoc ludziom z Ukrainy zwyczajnie się Polsce opłaca na wielu poziomach. I trzeba o tym głośno mówić. Tym, czego mi brakuje od samego początku, jak zajmuję się sprawami migracji jest właśnie dzielenie się wiedzą. Jej jedynym dysponentem są organizacje pozarządowe. Tak samo jest w kontekście granicy polsko-białoruskiej, gdyby nie NGO i grupy aktywistyczne w ogóle nie wiedzielibyśmy, co się tam dzieje i jedyne, co byłoby słychać, to wywołujące panikę komunikaty władz. A rząd powinien systematycznie i jasno informować obywatelki i obywateli, jak wygląda sytuacja. Dzięki wiedzy, łatwiej będzie też o integrację.

Czy w kontekście integracji polsko-ukraińskiej przez ostatnie 2,5 roku wydarzyło się coś pozytywnego?
Bardzo dobra była ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy. To był na pewno dobry gest i oceniam go bardzo pozytywnie. Mimo różnych mankamentów, które pojawiły się z czasem. Najlepsze było doprowadzenie do natychmiastowego przyjmowania ludzi z Ukrainy. Jeszcze przed pełnoskalowąinwazją Rosji pracowałam na granicy polsko-białoruskiej. I byłam w stanie wyobrazić sobie, że kiedy już dojdzie do kolejnego ataku na Ukrainę, to Polska zamknie swoje granice, wpuszczając ewentualnie trochę osób w bardzo ograniczonym zakresie. Otworzyliśmy je jednak na oścież, choć trzeba dodać, że nie dla osób o nieukraińskiej tożsamości. Czyli znów były podwójne standardy, co było haniebne. Sam gest otwarcia granic był jednak dobry. Pokazał przede wszystkim, że nagle przyjechało do nas kilka milionów ludzi i nic się nie stało, wszystko dalej funkcjonuje. Nie było przecież w zasadzie żadnych większych incydentów. Ogromna w tym oczywiście rola organizacji pozarządowych, wolontariuszek i wolontariuszy, wszystkich ludzi, którzy z dnia na dzień rzucili się do pomocy. Społeczeństwo obywatelskie w Polsce pokazało, że jest silne i potrafi natychmiastowo się zorganizować w skrajnie trudnych warunkach. Jednocześnie pokazało to słabość państwa, bo nie mam poczucia, że władze tym faktycznie zarządzały. I z tego należy wyciągnąć wnioski.
Co należałoby obecnie zrobić, po tych ponad 2,5 roku, żeby jakoś usprawnić procesy integracji polsko-ukraińskiej? Tym bardziej, że przecież w dużej części to są nowe mieszkanki i mieszkańcy naszego kraju, którzy tutaj zapewne zostaną.
Ludziom po obu stronach tego dialogu brakuje wiedzy, narzędzi i umiejętności, żeby to robić. Niestety nasza wiedza na temat osób z Ukrainy to jakieś strzępy i wciąż mamy bardzo dużo stereotypów związanych z nimi. Także na temat tego, jak funkcjonowały one w Polsce przed 24 lutego 2022 roku. Znamy ich głównie jako pracowników, zwłaszcza tymczasowych, sezonowych, których zawsze traktowaliśmy, jak tanią siłę roboczą, która przyjedzie, zarobi i wyjedzie. Można ich oszukać, bo się przecież nie poskarżą. Część tych stereotypów w ostatnich latach zniknęła, ale niektóre się trzymają. Myślę, że należałoby więc mocno popracować nad przywracaniem wielu ludziom z Ukrainy godności. W tym celu musimy dowiedzieć się czegoś na temat współczesnej Ukrainy, z kim właściwie się spotykamy – dlaczego niektóre osoby stamtąd mówią po rosyjsku, a inne po ukraińsku?
Jaka jest historia Ukrainy? Nie ograniczona do Wołynia, który jest mikrowycinkiem. Dobrze byłoby też, gdybyśmy znali chociaż trochę podstawowych słów i zwrotów w języku ukraińskim. Dzięki temu zawsze trochę łatwiej jest nawiązywać relacje
Nie chodzi mi o ukrainizację polskiego społeczeństwa. Ale robiliśmy akcję Lublin uczy się ukraińskiego, w trakcie której przybliżaliśmy proste rzeczy, a tym samym pokazywaliśmy, że niekiedy wcale nie jest tak łatwo się porozumieć. Jeżeli chodzi o ludzi z Ukrainy, to też mam wrażenie, że brakuje im trochę wiedzy o tym, jak różne rzeczy w Polsce funkcjonują. Dlatego raz w miesiącu robimy spotkania, w trakcie którychopowiadamy o naszym systemie, wyborach, ale też pokazujące lubelski kontekst oraz co znaczy być aktywnym obywatelem. Nieustannie są też pytania o naukę języka polskiego, na naszych kursach jest maksimum ludzi i kolejni czekają w kolejce. Brakuje na pewno miejsc, przestrzeni, w których ludzie mogliby się po prostu spotkać, w bezpieczny sposób pobyć ze sobą i porozmawiać. Musimy w końcu zdać sobie sprawę z tego, że te osoby są już częścią naszego społeczeństwa.

Czyli przydałoby się więcej różnego rodzaju wsparcia, inicjatyw, bo jeżeli tego zabraknie, zostanie zaniedbane, to może być groźba tego, że w pewnym sensie, na iluś poziomach nie będzie to jedno wielkie społeczeństwo, tylko dwa osobne?
Tam, gdzie władza samorządowa wespół z organizacjami społecznymi będzie wykonywała pracę na rzecz wspierania integracji, tam wszystkim będzie się dobrze żyło. Ale może być sporo obszarów, gdzie tego zabraknie i pojawią się problemy. Dlatego chciałabym, żeby centralna strategia integracyjna była na tyle ogólna, by pomieściła różne lokalne konteksty. Chciałabym, żeby pojawiły się sposoby na nakłanianie tych samorządów, które nie chcą się tym zajmować do tego, by zmieniły zdanie. Naprawdę nie chodzi o to, by ludzie z Ukrainy tylko pracowali, płacili podatki i nie popełniali przestępstw. To nie wystarczy. Integrację trzeba stymulować, dbać o nią. I za tym muszą iść środki, bo to wszystko też kosztuje.
Czas najwyższy poważnie się tym zainteresować?
Nie czas najwyższy, tylko naprawdę ostatni moment.
Anna Dąbrowska – prezeska lubelskiego stowarzyszenia Homo Faber; współprzewodnicząca Konsorcjum Migracyjnego, na co dzień zajmuje się wpływem migracji na społeczność lokalną, obecnie prowadzi działania programujące politykę integracyjną na poziomie miasta. Współtwórczyni Baobabu — społecznej przestrzeni spotkań społeczności w Lublinie.


Wojna to czasem szansa ucieczki przed przemocą
To nie przypadek, że trwająca 16 dni kampania kończy się właśnie 10 grudnia: to Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka. Datę wybrano, by podkreślić symboliczny związek między przemocą wobec kobiet a łamaniem praw człowieka. By wybrzmiało to, co powinno być oczywiste: prawa kobiet to prawa człowieka, a przemoc - każda przemoc - to sprawa publiczna, nie prywatna.
Milczenie na temat skali przemocy ze względu na płeć to, jak podkreślają aktywistki z organizacji pozarządowych, stawanie po stronie sprawców.
Demokratyczna przemoc
Co dziewięć minut na świecie ginie dziewczynka lub kobieta. Najczęściej sprawcą kobietobójstwa jest ktoś bliski: mąż, partner, brat. W Polsce organizacje zajmujące się pomocą kobietom dotkniętym doświadczeniem przemocy szacują, że ok. 800 tysięcy kobiet pada ofiarą przemocy. Statystyki policyjne są inne, bo z danych komend, opierających się na liczbie wszczętych procedur Niebieskiej Karty: to około 100 tys. kobiet.
Wciąż zbyt mało z nich szuka pomocy: albo nie są świadome tego, że doświadczają przemocy, albo nie wierzą, że ktoś jest im w stanie pomóc. Towarzyszy im strach: o siebie, o dzieci. O to, jak sobie poradzą, często uzależnione finansowo od sprawcy.
Boją się, że nikt im nie uwierzy.
Z badań wynika, że ponad 70 proc. kobiet doświadczyło molestowania, choć spektrum przemocy jest o wiele szersze: to nie tylko ta, która zostawia siniaki, ale także przemoc ekonomiczna, psychiczna, ekonomiczna czy seksualna
Joanna Gzyra-Iskandar z Feminoteki podkreśla, że kobiety żyją nieomal w ciągłym poczucia zagrożenia, a już jako dzieci są przyzwyczajane do naruszania ich granic. A to właśnie tak rodzi się przemoc. Choć w swoim okrucieństwie przemoc jest wyjątkowo demokratyczna, to w szczególnej sytuacji są migrantki i uchodźczynie.
Czy przemoc, której doświadczają uchodźczynie, jest inna od tej, która jest doświadczeniem Polek?
- Przemoc rządzi się stałymi mechanizmami i tak samo krzywdzi, choć każda historia jest inna. Ale dla tych kobiet, które przyjechały do Polski, istnieje wiele barier, które mogą utrudniać - i z naszych doświadczeń wiemy, że utrudniają - zgłoszenie się po pomoc. To przede wszystkim bariera językowa, choć prowadzone są telefony zaufania, linie interwencyjne, szkolenia i warsztaty dla kobiet, które nie posługują się polskim - mówi Gzyra-Iskandar.

Podaje przykład kobiety, która znała polski, nie czuła się jednak na tyle pewnie w tym języku, by zeznawać. Pomagał jej tłumacz przysięgły, ale kobieta nie była w stanie uwierzyć, że jej słowa nie zostały przeinaczone.Takich przykładów jest więcej. Dodatkowo, kobiety, które w Polsce mają status uchodźczyni czy migrantki, często nie wiedzą, że mogą szukać pomocy, a jeśli tak, to - gdzie. Dlatego tak istotne są kampanie informacyjne, prowadzone zarówno po polsku, jak i ukraińsku. Kolejnym wyzwaniem są różnice kulturowe, które sprawiają, że kobiety nie potrafią określić, że to, czego doświadczają, to przemoc.
Wstydzą się także powiedzieć o tym komukolwiek lub nie mają nikogo bliskiego, w którym mogłyby znaleźć oparcie. Brak wiedzy i informacji na temat symptomów przemocy jest uniwersalny, dlatego tegoroczna kampanii nosi tytuł "Początek Przemocy".
Chodzi o to, by wyposażyć kobiety (choć nie tylko je) w wiedzę i narzędzia, by potrafiły przemoc rozpoznać. I zadziałać tak, by mogły skutecznie zadbać o swoje bezpieczeństwo
Uciec przed przemocą
Jest, jak mówi Joanna Gzyra-Iskandar, i inny aspekt, o którym się nie mówi: wiele kobiet przyjechało do Polski, uciekając przed przemocą, której doświadczały w domach. - Mamy klientki w Feminotece, które - choć zabrzmi to być może niewiarygodnie - skorzystały z rodzaju szansy, jaką dała im wojna. Dzięki sytuacji, jaka zapanowała, masowym wyjazdom kobiet z dziećmi, mogły po prostu wyjechać z dala od sprawcy i zacząć nowe życie w nowym kraju - mówi aktywistka.
Podkreśla, że zarówno Feminoteka, jak i inne organizacje, oferują pomoc prawną i psychologiczną w różnych językach, przede wszystkim w ukraińskim, rosyjskim i angielskim. Jeśli pomocy potrzebuje kobieta, która posługuje się innym językiem, organizacja zapewnia odpowiedniego tłumacza. - Każda kobieta może do nas przyjść, nasze drzwi są otwarte. Także ze sprawami, które w świetle prawa się przedawniły. Pomagamy także w takich sytuacjach, zapewniając pomoc psychologiczną. Współpracujemy także z organizacjami po stronie ukraińskiej, bo - jak mówiłam - kobiety albo nie wiedzą, jakie gdzie mogą znaleźć pomoc w Polsce, albo mają po prostu większe zaufanie do swoich, co jest zrozumiałe - mówi Gzyra-Iskandar.

Safe You
W Unii Europejskiej jedna trzecia kobiet doświadczyła przemocy w domu, pracy lub miejscu publicznym. Co szósta dorosła kobieta w UE doświadczyła w dorosłym życiu przemocy seksualnej, w tym zgwałcenia. W reakcji na ten problem powstała aplikacja Safe You, którą Feminoteka wprowadza na polski rynek. Aplikacja, która pozwala na ustawienie kontaktów zaufanych, do których zostanie wysłane powiadomienie wraz z danymi geolokacyjnymi, jeśli osoba przytrzyma przycisk SOS oraz nagrywanie dźwięku. zawiera mapę miejsc pomocowych oraz umożliwia konsultację z pracownicą Feminoteki, a dostępna jest po polsku, ukraińsku i angielsku.
Gdzie szukać pomocy:
Feminoteka: feminoteka.pl, 888 88 79 88 (język ukraiński), 888 88 33 88 (język polski), Whatsapp: 602 882 844
Centrum Praw Kobiet: 800 10 77 77 (poniedziałek-piątek w godzinach 15:00-20:00)
Niebieska Linia: 22 668 70 00

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.