Exclusive
20
min

Nie potrafię powiedzieć, gdzie kończy się Ukraina, a gdzie zaczyna Polska

Z Łukaszem Galuskiem, dyrektorem programowym Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, architektem i historykiem, rozmawiamy o wystawie „Socmodernizm. Architektura w Europie Środkowej czasu zimnej wojny". A także o polityce, filozofii i historii

Olga Pakosz

Wizjoner, który wskazuje nieoczekiwane perspektywy współczesności i przeszłości, swobodnie mówi o zmianach – bo się ich nie boi. Całym sercem wspiera wszystko, co ukraińskie, kochając wszystko, co polskie – Łukasz Galusek

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Nauczyliśmy się budować unikalne budynki - ale nie projektować miasta

Olga Pakosz: Jest Pan zadowolony z wystawy?

Łukasz Galusek: Tak, jestem zadowolony. Przychodzą do nas ludzie, którzy wcześniej w ogóle nas nie odwiedzali, oraz młode pokolenie. Bałem się, że nie mamy kontaktu z młodszą publicznością, ale dzięki tej tematyce młodzież do nas przychodzi.

Dlaczego młodzież interesuje się teraz socmodernizmem?

To leży w ludzkiej naturze – interesować się światem, który skończył się tuż przed naszymi narodzinami. To naturalna kolej rzeczy, że obecnie fascynuje nas okres powojenny, bo okres międzywojenny już został na nowo zinterpretowany. Socjalizm był odpowiedzią na problemy, których kapitalizm w okresie międzywojennym nie rozwiązał. Mówię tu o sytuacji Polski, bo Ukraina niestety trafiła w ręce Sowietów wcześniej, choć również miała swoje bardzo twórcze międzywojnie. Tamten czas już sobie opowiedzieliśmy, a teraz pokolenie urodzone pod koniec lat 80. i w latach 90. zastanawia się, jak wyglądał świat młodości ich rodziców – świat kosmiczny, pełen kontrastów.

Kuratorzy wystawy „Modernizm społeczny. Architektura w Europie Środkowej w okresie zimnej wojny” Łukasz Galusek, Natalia Jacques i Michał Wiszniewski. Zdjęcie: Paweł Mazur/MCK Kraków

Jak odbiorcy oceniają wystawę? Co mówią?

Podoba im się. Chcieliśmy, żeby wystawa nie była tylko o blokach czy mieszkaniach, ale jednocześnie wszyscy odwołują się do swoich doświadczeń – że urodzili się na osiedlu, wychowali w tych budynkach. To nie jest tak, że tylko w krajach socjalistycznych powstawały bloki. Kryzys mieszkaniowy był powszechny. Po kapitalistycznej stornie żelaznej kurtyny stwierdzono: „Zrobimy, co w naszej mocy, ale świata nie zbawimy”. Natomiast socjalizm obiecał, że ten problem rozwiąże i zapewni ludziom mieszkania.

Dlatego często myślimy, że socmodernizm to tylko bloki, bo faktycznie władzom zależało na tym, by ludzie mieszkali w godziwych warunkach. Chciano uniknąć sytuacji, w której w XIX-wiecznych kamienicach w jednym mieszkaniu żyło pięć rodzin, a na każdą z nich przypadało zaledwie półtora pokoju.

Za każdym razem gdy słyszę o „okresie powojennym”, myślę: „Kiedy ten okres powojenny nadejdzie na Ukrainie? Jak będzie wyglądała odbudowa? Co to będzie – komfort czy piękno? Jak zostaną odbudowane Charków i Chersoń?”.

Powstrzymuję się od odpowiedzi na to pytanie, bo nie wypada mi jej udzielać. Denerwują mnie mądre głowy spoza Ukrainy, które już wiedzą, jak to ma wyglądać. Oczywiście trzeba planować i wyobrażać sobie przyszłość, by później nie zostać zaskoczonym. Jednak uważałbym, żeby nie narzucać swojego zdania.

Odbudowa Ukrainy powinna wyglądać przede wszystkim tak, jak Wy, Ukraińcy, sobie tego życzycie. Nie tak, że ktoś z zewnątrz ma gotowe pomysły i chce je wdrożyć, bo akurat nadarzyła się okazja.

Chodziło mi nie o pomysły, a raczej o tendencje, o to, co we współczesnym świecie może być teraz przydatne do wykorzystania w Ukrainie? Nawet na podstawie doświadczenia Syrii – Aleppo zostało odbudowane dość szybko.

Mam wrażenie, że obecnie nie budujemy zbyt pięknych miast, przynajmniej w Polsce.

Kiedy porównuję miasta projektowane w poprzednim okresie, kiedy istniały zawody urbanisty, planisty i architekta, widzę dużą różnicę. Dzisiaj te profesje niemal zniknęły, bo nikt już nie daje projektantom całych obszarów miejskich do zaplanowania

Są jedynie poszczególne działki, na których architekt może coś zaprojektować, ale nie ma nikogo, kto myślałby całościowo. Brakuje również kogoś, kto powiedziałby: „Dość! Więcej nie”.

W dzisiejszych czasach potrafimy tworzyć efektowną architekturę, niekiedy ikoniczne budynki, takie jak muzea czy inne specjalne obiekty, ale nie potrafimy budować dobrych miast jako całości. Nie umiemy też tworzyć dobrej architektury mieszkaniowej. Obecnie mamy do czynienia z ciasną, stłoczoną zabudową, przypominającą XIX-wieczne kwartały – chodzi głównie o to, by zmieścić jak najwięcej mieszkań. Co z tego, że okna są tak blisko siebie, iż mieszkańcy niemal zaglądają sobie w oczy? W socjalizmie obowiązywały z jednej strony drakońskie normatywy, z drugiej – humanistyczne, higieniczne i dobre pod względem przestrzennym zasady projektowania.

Zespół architektoniczny Chreszczatyk, Kijów. Zdjęcie: Shutterstock

I tutaj rodzą się moje pytania do Was, Ukraińców. Jak będziecie w stanie myśleć o epoce sowieckiej w Ukrainie? Czy uda się oddzielić neutralne aspekty, jak projektowanie architektoniczne, od wspomnień związanych z niechcianą przeszłością?

Architektura ma to do siebie, że często przylegają do niej różne uprzedzenia. W przypadku socmodernizmu często mówiono nie tyle o architekturze, ile o epoce, która była niechciana. Tymczasem ta architektura nie opowiada wyłącznie o totalitaryzmie. Podkreślałem to podczas naszej wystawy – modernizm miał wizję totalną: projektowania wszystkiego w sposób kompletny, od wygodnego mieszkania dla rodziny, przez osiedle, aż po całe miasto. Ale z totalitaryzmem nie był tożsamy.

Dzisiaj architekci, a właściwie deweloperzy, nie przejmują się tym, czy jest w pobliżu szkoła, przedszkole albo ośrodek zdrowia. Dlatego zamiast reliktów niesłusznego systemu, dostrzeżmy raczej społeczne walory ówczesnego projektowania.

W ten sam sposób, w jaki idąc Chreszczatykiem, doświadczamy metropolitalności Kijowa, a nie obcujemy jedynie z socrealizmem

Uważam, że przed powojenną Ukrainą stoi ważna i wielowątkowa dyskusja o dziedzictwie sowieckim.

Czy architektura Ukrainy jest obecna na tej wystawie?

Z wielkim żalem muszę powiedzieć, że nie ma jej tyle, ile byśmy chcieli. Jeździliśmy fotografować do Czech, Słowacji i na Węgry, ale w czasie przygotowań, w ciągu ostatnich dwóch lat, nie mogliśmy pojechać do Ukrainy. Nie chcieliśmy też zbytnio zawracać głowy naszym ukraińskim przyjaciołom.

Ukraina jest jedynie zasugerowana na początku wystawy, poprzez ówczesny hotel „Moskwa”, zaprojektowany na wzór jednej z moskiewskich tak zwanych siedmiu sióstr. Gdy jednak przyszedł Nikita Chruszczow, budynek dokończono właśnie w prostszej, socmodernistycznej formie. Dziś nazywa się hotelem „Ukraina”. Ten budynek pokazuje, że rozstanie ze stalinizmem było widoczne nawet w architekturze – projekt przypomina Uniwersytet Łomonosowa, ale rezultat jest zupełnie inny.

Projekty hotelu „Ukraina” (dawniej „Moskwa”) na Majdanie Niepodległości w Kijowie

Mamy również na wystawie krematorium na cmentarzu Bajkowym w Kijowie – wybitne dzieło architektoniczne – albo projekt upamiętnienia Babiego Jaru, umieszczony w sekcji poświęconej bolesnej przeszłości wojennej. W książce, która towarzyszy wystawie, znajdują się też kwartały Rosenberga na Padole w Kijowie.

Dzięki Ukrainie Unia Europejska stała się wspólnotą losu

W kontekście całej wystawy – czy Ukraina też jest częścią Europy Środkowej? Specjalnie dziś sprawdziłam, że Komisja Europejska przypisuje Ukrainę do Europy Wschodniej, a nie do Środkowej…

Ja nie pytam innych, kim jestem. Ja to wiem. A Wy zgadzacie się, żeby jakaś Komisja Europejska decydowała o tym za Was?

Uważam, że sami określamy, kim chcemy być i gdzie się lokujemy

Jeśli będziemy tego pewni, to inni przepiszą atlasy i przerysują mapy. Przecież jeszcze 200 lat temu naszych krajów na nich nie było. Jeśli w tamtym czasie szukałaby pani Polski albo Słowacji, toby ich pani nie znalazła.

Dam przykład. Kiedy rodził się słoweński ruch narodowy, na tamtych terenach panowała Austria. Podczas Wiosny Ludów w 1848 roku Słoweńcy nie walczyli, jak Węgrzy, co najwyżej słoweńscy studenci protestowali na uniwersytetach. Jednak w tym samym roku kartograf Peter Kozler stworzył pierwszą w historii mapę Słowenii. Wcześniej taka nie istniała. Owszem, na mapach widniały księstwa podległe Habsburgom, ale nigdy nic takiego, co byłoby „Słowenią”. Dopiero Kozler ją wyrysował i wszystkie miejscowości, rzeki, góry oraz sąsiadów opisał na niej w języku słoweńskim.

Mapa Kozlera. Zdjęcie: Etsy

Ta mapa okazała się drukiem wywrotowym, skuteczniejszym niż rewolucja. Bo jak to możliwe, że ktoś nagle rysuje kawałek ziemi, nazywa go Słowenią i podpisuje wszystko w języku słoweńskim? Dla Austriaków to było niedopuszczalne. Miejscowi mogli co najwyżej nazywać po swojemu góry – ale i to po cichu. Na oficjalnych mapach nie było żadnej Lublany, był za to Laibach, główne miasto habsburskiej Krainy. Dziś nikt nie powie, że Słoweńcy to Austriacy, tylko mówiący językiem słowiańskim. Lublana jest stolicą Słowenii, kraju, który dwieście lat temu wydawał się niebezpieczną fantazją!

Wydaje mi się, że nawet teraz, po wybuchu wojny, mimo pewnych zmian, świadomość Ukraińców jako narodu europejskiego nadal pozostaje słaba. Choć coraz częściej Ukraińcy mówią: „Bronimy Europy, jesteśmy jej częścią, jesteśmy Europejczykami”, różnice w postrzeganiu tego pojęcia wciąż są widoczne. Dotyczy to szczególnie wschodniej Ukrainy, która, choć oczywiście jest ukraińska, mentalnie i kulturowo wciąż znajduje się daleko od Europy. Obecna sytuacja pozwoliła Ukraińcom głębiej zrozumieć, czym jest ich kraj i jaka jest jego tożsamość. Droga do pełnego zjednoczenia z Europą jest jednak nadal długa.

Po roku 1989, przez całe lata dziewięćdziesiąte i początek lat dwutysięcznych, mówiliśmy: „idziemy do Europy”, „chcemy być Europejczykami”. A co wtedy oznaczało bycie Europejczykiem? Chodziło o brak konfliktów, brak wojen, pokój, dobrobyt i demokrację

Dziś wszystko wygląda inaczej. To już nie jest czas, gdy zjednoczona Europa administruje zbiorowym szczęściem, a jej instytucje są fabrykami reguł służących jego dystrybucji. Dzięki Waszemu oporowi i bohaterstwu Unia Europejska stała się wspólnotą losów. Zrozumiała, że skończył się urlop od geopolityki, że demokracje muszą umieć wygrywać wojny. W tym sensie jesteście częścią tego losu. Być może jesteście nawet bardziej europejscy niż inni.

Wystawa „Modernizm społeczny. Architektura w Europie Środkowej w okresie zimnej wojny”. Zdjęcie: Paweł Mazur

Można powiedzieć, że dzieje Zjednoczonej Europy rozpoczęły się na zachodzie od procesu pojednania między Francją a Niemcami. Ale sukces bądź fiasko całego projektu rozstrzyga się tu i teraz, w naszej części kontynentu.

Europejscy politycy coraz częściej podkreślają, że Unia została, ja to mówią, „uwschodniona”. Tu przesunął się jej środek ciężkości czy nawet, by tak rzec, punkt krytyczny naszego europejskiego albo – albo

Dla mnie najważniejsze jest, że znów pojawił się jakiś rodzaj środkowoeuropejskiego „my”. Czegoś między Ukraińcami, Polakami, Litwinami, Estończykami, Czechami, Gruzinami i wielu innymi, co nazwałbym niemal intuicyjnym porozumieniem co do wartości, co do rozpoznania między dobrem a złem, i wynikającej stąd konieczności współdziałania. Proszę zauważyć, że Zachód stracił monopol na nieomylność. A jednocześnie pojawiło się coś, co mieliśmy wspólnego u schyłku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – mianowicie poczucie sprawczości. Poczucie, że ludzie mogą tworzyć historię. Słowem – Europa to jesteśmy my. Teraz, tutaj i razem.

Dopóki sami nie napiszemy książek o nas, nic się nie zmieni

Jest Pan takim optymistą! Szczerze przyznam, że kiedy mówią o tej współpracy, o tym, że można rozmawiać, to nagle przypomina się temat grobów, Wołynia, ekshumacji i po prostu opadają ręce.

Ja również głęboko ubolewam, kiedy polscy politycy podejmują ten temat na potrzeby krajowych rozgrywek. A już warunkowanie starań Ukrainy o członkostwo w Unii Europejskiej przeprosinami za Wołyń jest dla mnie nie do zaakceptowania. To jest fatalne także w szerszym, międzynarodowym kontekście, ponieważ sytuuje Polskę w roli hamulcowego Waszych europejskich aspiracji. To szkodliwe, godzące w interesy obu naszych krajów, a przede idące wszystkim wbrew mojej woli i wielu Polaków takich jak ja.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że między polskimi a ukraińskimi historykami panuje zgoda co do tego, czym były wydarzenia wołyńskie. Że były zbrodnią i innej prawdy historycznej nie ma. Natomiast w sferze pamięci społecznej taki konsensus nie istnieje. Ściera się ze sobą kilka poglądów, także w ukraińskim społeczeństwie. Przyznam, że wiele sobie obiecywałem po Kongresie Polsko-Ukraińskim, który został zaplanowany na koniec listopada, ale niestety nie doszedł do skutku. Przygotowywał go przez ostatnie trzy lata warszawski Ośrodek Karta jako wspólny głos nie tylko historyków, ale szerokich środowisk w obu krajach, zajmujących się stanem naszych sąsiedzkich relacji. Wydawało się, że teraz jest dobry czas, aby zamknąć nasze wzajemne rachunki historyczne. Niestety! Wywołana przez polityków „kwestia wołyńska” udaremniła to spotkanie, a przede wszystkim szczerą debatę, która wreszcie mogła doprowadzić do porozumienia.

Co więcej, moim zdaniem poparcie europejskich aspiracji Ukrainy bez dodatkowych „ale” dałoby społeczeństwu ukraińskiemu poczucie zaufania do Polaków i wola przeproszenia za Wołyń pojawiłaby się jako coś naturalnego. Ale nie na odwrót!

Można to zmienić? Przecież w naszej historii mamy nie tylko konflikty. Możemy znaleźć coś, co nas łączy.

Może pani pomyśleć, że jestem idealistą, ale jeśli nasz pułap marzeń ustawimy na niskim poziomie, a potem jeszcze życie nam go zweryfikuje, to dostaniemy dużo mniej. A jak ustawimy na wyższym poziomie, to mimo że życie go zweryfikuje, dostaniemy więcej. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że jeśli wychodzi niewiele, to nie było warto się starać. Dam przykład. Gdy spacerowałem bulwarem nadrzecznym w Użhorodzie, zauważyłem pomnik Augustyna Wołoszyna, prezydenta Ukrainy, która w 1939 roku zaistniała jako niepodległa tylko na jeden dzień.

Karpacka Ukraina.

Właśnie. I ktoś by powiedział: „Cóż to jest – jeden dzień?!”. Otóż to jest bardzo dużo. Bo jeśli możliwe było zaistnienie czegoś przez jeden dzień, to znaczy, że wolna i niepodległa Ukraina jest możliwa. Nawet jeśli jednodniowa, to przecież realna. A jeżeli coś nie miało szansy zaistnieć choćby przez jeden dzień, to urzeczywistnienie czegoś takiego jest trudniejsze. Ale nie niemożliwe.

Most NSP w Bratysławie, Słowacja. Zdjęcie: Paweł Mazur/MCK Kraków

Wracając do mojego pytania: jak Polska może wspierać Ukrainę na drodze do Unii?

W drodze do Unii na pewno będzie wspierać, a pod względem kultury, sztuki, tożsamości Ukraina po prostu jest krajem europejskim. A jednocześnie marzę o czymś więcej – żebyśmy nie uczestniczyli w przestrzeni europejskiej jako poszczególne kraje, tylko abyśmy stanowili wspólną przestrzeń kulturową. Granice państwowe są odrębną kwestia, ale przestrzeń jako taka ma swoją ciągłość. I kultura także. W tych kategoriach nie da się jasno powiedzieć: „Tu kończy się Polska a tam zaczyna Ukraina”. Pomiędzy nimi są bogate, żywotne pogranicza, gdzie wszystko się ze sobą przenika, współistnieje, wspaniale owocuje. Dlatego lubię patrzeć na mapy bez granic, na mapy fizyczne, bo wtedy widzę przestrzeń ciągłości, w której ludzie żyją i tworzą. A granice się tylko na to nakładają: teraz takie, wcześniej jakieś inne.

Jakich kroków możemy dokonać w tej przestrzeni kultury, sztuki, historii, żeby wzmocnić naszą europejskość?

Powinniśmy na przykład tworzyć wspólne książki, które by o tym opowiadały. Gdy poznawałem sztukę, korzystałem z książek o historii sztuki europejskiej, na których kartach były: Portugalia, Niemcy, Wielka Brytania… ale nie było Czech, Ukrainy, Litwy. Skutkiem tego podano nam do wierzenia, że istnieje sztuka powstająca w Lizbonie, Madrycie, Edynburgu jest europejska bez cienia wątpliwości, natomiast europejskość tego, co zrodziło się w Warszawie, Kijowie, Wilnie, Bukareszcie już nie jest tak oczywista. Wymaga być może uzasadnienia, dodatkowej aprobaty… Ja się nie zgadzam na takie reguły a jednocześnie wiem, że póki sami nie napiszemy książek o nas, stan rzeczy nie ulegnie zmianie.

I przyznam od razu, że wielką inspiracją jest dla mnie działalność Natalii Starczenko. Podziwiam sposób, w jaki zmieniła Waszą historyczną optykę. W książce „Ukraińskie światy Rzeczypospolitej” upomniała się o szlachtę.

Zapytała: „Dlaczego szlachta ma być polska, skoro my też mieliśmy swoją szlachtę, a nie tylko Kozaków i chłopów?”

Co oprócz tej szlachty ukraińskiej jeszcze by Pan chciał wpisać do takiej książki?

Chciałbym „porwać” Ruś ze Wschodu. Gdybyśmy „wykradli” Rosji Ruś i razem z jej dziedziczką – Ukrainą – przyjęli do Środka, uznali za część tradycji środkowoeuropejskiej…

… to Rosji nic by nie zostało!

Dlaczego się Pani martwi o Rosję? Przecież ona nie pozwala Wam być tym, kim jesteście. Ta wojna nie toczy się o kawałek ziemi na wschodzie Ukrainy. Jej stawką jest Wasze istnienie, suwerenność jako skutek Waszej odrębności, tożsamości i podmiotowości.

A wracając do Rusi. Gdybyśmy my, historycy, ludzie kultury, twórcy zaczęli opowiadać Ruś jako naszą, emanującą szeroko z Kijowa, mającą kontakty z Bałkanami, z Grecją i będącą naszym środkowoeuropejskim dziedzictwem wieków dawnych, a nie żadnym początkiem Moskwy, i powiedzieli: „Moskwa ją sobie przywłaszczyła, ale ona jest nasza” – to byłaby to zupełnie inna opowieść.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wydaje mi się, że jesteśmy w 1938 roku. Ale katastrofa to niejedyny scenariusz

Ексклюзив
20
хв

Andrzej Stasiuk: Ukraińcy wnoszą do Polski oddech

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress