Exclusive
20
min

„Svoja” – byś nie czuł, że jesteś sam

„Svoja” to stowarzyszenie Ukraińców w Chorwacji, które zrzesza ponad 3500 osób. Pomaga znaleźć mieszkanie, pracę, nauczyć się języka, potwierdzić dyplom, a także udzielają informacji, wsparcia prawnego i psychologicznego. Jednak droga do tego sukcesu była niełatwa

Natalia Żukowska

Aktywistki ze „Svoja”. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Chorwaci przyjmują Ukraińców od pierwszych dni inwazji. Trauma, stres, nieznajomość języka i brak pracy to niejedyne problemy, z którymi muszą się mierzyć w nowym kraju. W lipcu 2022 r. kilka empatycznych i aktywnych Ukrainek, które pokonały trudną drogę adaptacji na obczyźnie, postanowiło więc zjednoczyć się w szczytnym celu: stworzyły dla rodaków organizację pomocową o nazwie „Svoja”. Opowiedziały nam, jak do tego doszło.

Iryna Pronenko: – Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa?

Pochodzę z Ługańska, tam też studiowałam, na wydziale psychologii, i tam udało mi się znaleźć pracę w swoim zawodzie. W 2014 r., gdy tylko zaczęła się wojna, opuściłam miasto wraz z moim przyszłym mężem. Nie chcieliśmy żyć pod rosyjskimi rządami. Zostawiliśmy dwa mieszkania, cały nasz dobytek i przeprowadziliśmy się do Charkowa. Zarobione pieniądze zainwestowaliśmy w swój rozwój zawodowy i edukację, bo sytuacja z 2014 roku uświadomiła nam, że osoby z wiedzą i doświadczeniem mają większe szanse na znalezienie pracy. Zbudowanie sobie nowego życia i stanie się kimś zajęło nam osiem lat. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, byłam partnerem zarządzającym w agencji doradztwa personalnego, a mąż miał biuro doradztwa psychologicznego. W połowie marca 2022 r. zdecydowaliśmy się wyjechać po raz drugi. Tym razem już za granicę, bo mąż jest niepełnosprawny.

Wybraliśmy Czarnogórę. Trasa wędrówki wiodła przez Węgry i Serbię. Jednak kiedy chcieliśmy wsiąść do autobusu do Belgradu, kierowca nie pozwolił nam wnieść kota. Zdecydowaliśmy więc dotrzeć do Czarnogóry przez Zagrzeb – dojechaliśmy 17 marca 2022 roku. Pewnie dlatego, że byliśmy już zmęczeni długą podróżą, zdecydowaliśmy się tam zostać. Na Facebooku natrafiłam na grupę pomagającą Ukraińcom w Chorwacji. Napisałam, że para z kotem szuka noclegu. Jeszcze tego samego dnia nadeszła odpowiedź: „Chętnie was przyjmiemy”.

Kilka dni później zobaczyłam w mediach społecznościowych ogłoszenie o darmowych kursach języka chorwackiego. Uczyłam się przez następne półtora miesiąca. Niełatwo było znaleźć zatrudnienie, ale mogłam kontynuować pracę zdalną w Ukrainie. Później spotkałam szefową organizacji „Svoja”, zaoferowałam pomoc – i dołączyłam do wolontariatu.

Ukraińcom w Chorwacji służę doradztwem zawodowym, pomagam w zakładaniu firm, poszukiwaniu pracy, pisaniu CV, przygotowywaniu się do rozmów kwalifikacyjnych – chodziłam na nie z kandydatami, gdy już znałam chorwacki na poziomie podstawowym. Nikt przed nami tego tu nie robił.

Później, gdy stowarzyszenie wygrało grant i zaczęło otrzymywać fundusze, dostałam w nim pracę jako specjalistka ds. zatrudnienia i doradczyni zawodowa.

Kiedy zaczęła się inwazja, nie mogło mi się w głowie pomieścić, że wojna przydarza się w moim życiu po raz drugi

Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa? – burzyłam się.

W Chorwacji stworzyliśmy pracę dla siebie, a rezultaty widać gołym okiem. W ciągu dwóch pomogliśmy znaleźć zatrudnienie ponad 500 osobom. Na razie nie planuję powrotu do Ukrainy. Nie ma dokąd wracać.

Tetiana Czernyszewa: – Byłam jak zwierzę uwięzione w klatce

Pochodzimy z Kijowa i jak wielu ludzi myśleliśmy, że wojna nie potrwa długo, że skończy się najwyżej za trzy dni. Pamiętam, jak siedzieliśmy z dziećmi w schronie przeciwbombowym. Mamy trójkę dzieci. Jedna córka miała wtedy osiem lat, druga sześć. Najstarsza już z nami nie mieszkała.

Córki Tetiany Czernyszewej w schronie podczas ostrzału Kijowa. Zdjęcie: archiwum prywatne

Drugiego dnia inwazji mąż powiedział: „Wyjeżdżamy. Masz pół godziny na spakowanie się. Co spakujesz – to twoje. Jedziemy do zachodniej Ukrainy”. Strasznie się pokłóciliśmy, bo uważałam, że to niedorzeczne i nie można porzucać domu. Zabrałam dokumenty, pieniądze, trochę ubrań i bielizny – na trzy dni. Byłam pewna, że wrócimy najpóźniej po tygodniu.

Po drodze, na autostradzie żytomierskiej, widzieliśmy dużo sprzętu wojskowego. Nad naszymi głowami wybuchały pociski, a dzieci pytały: „Dlaczego strzelają fajerwerkami w dzień, przecież ich nie widać?”. Podróż z Kijowa do Żytomierza zajęła nam około siedmiu godzin. Następnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość, że na tej autostradzie płoną samochody i są tam rosyjskie czołgi. Dotarliśmy do granicy ze Słowacją, udało nam się znaleźć nocleg w akademiku. Kilka dni później postanowiliśmy wyjechać za granicę. Znajomi zaprosili nas do do Zagrzebia. Mąż został, a ja poszłam z dziećmi na przejście graniczne. W ponadsiedmiokilometrowej kolejce staliśmy 12 godzin.

Kiedy przekroczyłam granicę, spanikowałam, w mojej głowie panował chaos

Zadzwoniłam do kobiety, która zaprosiła nas do Chorwacji, to ona skoordynowała wszystko za mnie. Następnego dnia pojechaliśmy pociągiem do Budapesztu, a stamtąd do Zagrzebia. I tym razem myśleliśmy, że zostaniemy co najwyżej tydzień, a potem wrócimy do domu. Ale 8 marca nasz dom pod Kijowem został zniszczony przez pocisk wroga. To było bezpośrednie trafienie, z domu została kupa gruzu. Wtedy zdałam sobie sprawę z sytuacji. Na początku byłam jak zwierzę uwięzione w klatce. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam wychodzić na zewnątrz, by sprawdzić, gdzie są sklepy i szpital.

Dzieci zostały bardzo dobrze przyjęte w lokalnej szkole, równocześnie uczyły się online w Ukrainie. Jedna córka natychmiast dołączyła do zespołu, lecz druga miała trudności.

Codziennie płakała i mówiła: „Mamo, nie chcę chodzić do szkoły. Nie rozumiem, co mówią. Przytulają mnie, ale ja nie chcę być przytulana”.

Tetiana z córkami. Zdjęcie: archiwum prywatne

Chorwaci to miły i sympatyczny naród, byli nam bardzo przychylni, bo sami przeszli przez wojnę 30 lat temu i wiedzą, jak to jest. Pracowałam online jako nauczycielka fizykoterapii na Uniwersytecie Szewczenki. Jednak po jakimś czasie powiedzieli nam, że prowadzenie zajęć z zagranicy jest niemożliwe, więc musiałam zrezygnować. Dopóki nie nauczyłam się chorwackiego, pracowałam, gdzie tylko mogłam – myłam podłogi i toalety, opiekowałam się dziećmi. W marcu 2022 roku przypadkowo poznałam Ukrainkę Natalię, a później założyłyśmy nasze stowarzyszenie „Svoja”. Postanowiłyśmy udzielać informacji Ukraińcom, którzy wyjechali z powodu wojny.

Kiedy jesteś w obcym kraju i nie znasz swoich praw, wszystko może się zdarzyć. A zdarzało się na przykład, że ludzie byli oszukiwani w pracy z wypłatami

Dziś pracuję jako kelnerka w kawiarni, w pobliżu domu i szkoły moich dzieci, oraz jako wolontariuszka w „Svoja”. Z doświadczenia wiem, że ludzie, którzy przyjeżdżają do nowego miejsca, nie wiedzą, od czego zacząć i dokąd pójść. Nauczyłam się języka i już wiem, jak tu przetrwać. Ale nadal czuję się jak obca w obcym kraju.

Natalia Hryszczenko, szefowa Związku Ukraińców w Chorwacji: – „Svoja” jest jedną z nas

Założyliśmy „Svoja” w lipcu 2022 roku. W tamtym czasie nikomu, kto znalazł schronienie w Chorwacji, nie było łatwo. Żyliśmy na walizkach. Spodziewaliśmy się, że jutro wrócimy do domu, ale tak się nie stało. Postanowiliśmy więc stworzyć własną społeczność. By ludzie mogli nam zaufać, musieliśmy „Svoja” oficjalnie zarejestrować. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy Fundację „Solidarna”, która wsparła nas zarówno prawnie, jak finansowo. Przyznali nam pierwszy grant, zarejestrowali fundację wspierającą Ukraińców i byli naszymi mentorami.

Natalia Hryszczenko: „Udało nam się stworzyć społeczność Ukraińców, którzy korzystają z naszego wsparcia”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziś nasz zespół składa się z czterech osób, które połączył przypadek. Każda ma inną specjalizację. Udało nam się stworzyć społeczność Ukraińców, którzy korzystają z naszego wsparcia. Mówimy o ponad trzech i pół tysiącu osób.

To bardzo ważne czuć, że nie jesteś sam. Pomagając innym, samym sobie pomagamy znieść ból, który wojna sprawia nam wszystkim

Przede wszystkim wspieramy ludzi informacjami, główne dotyczącymi zatrudnienia i szkolenia – współpracujemy z lokalnym funduszem zatrudnienia. Mamy bazę danych osób, które się do nas zgłaszają, i szybko reagujemy na ich prośby. U nas nie ma biurokracji. Współpracujemy z ponad 70 pracodawcami, którzy udostępniają nam wolne miejsca pracy. Współpracujemy z kancelariami prawnymi wspierającymi uchodźców. Pomagamy też Ukraińcom w nostryfikacji dyplomów. Liczba chętnych do korzystania z naszego wsparcia rośnie z każdym rokiem. Ludzie chcą pracować w swoich specjalizacjach i przyzwoicie zarabiać.

Podczas spotkania w siedzibie „Svoja”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Działamy też w obszarze ochrony praw człowieka. Współpracujemy z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Republiki Chorwacji, kiedyś musieliśmy nawet prosić go o pomoc. 20 kilometrów od Zagrzebia znajdują się ukraińska osada, w której nie było lekarza rodzinnego, zrezygnował z pracy. To duży problem dla Chorwacji – w kraju brakuje 2000 lekarzy. Napisaliśmy zbiorowy apel do rzecznika praw obywatelskich, a ten załatwił sprawę za pośrednictwem Ministerstwa Zdrowia.

Organizujemy również kursy językowe. Przeszkoliliśmy już ponad 200 osób. W styczniu 2025 r. planujemy zorganizować kurs chorwackiego dla lekarzy. Stworzyliśmy społeczność IT i zapewniamy szkolenia dla zainteresowanych, teraz prowadzimy kurs na temat sztucznej inteligencji. Regularnie organizujemy również wykłady z zakresu wsparcia psychologicznego.

Napływają do nas prośby o wsparcie psychologiczne, fizyczne, a nawet materialne. Ostatnio zbieraliśmy rzeczy i żywność dla osób, które właśnie przyjechały z Ukrainy. Jest ich coraz więcej. W ubiegłym roku, według oficjalnych danych, było 22 900, a w 2024 roku już ponad 27 tysięcy.

Łatwo nas znaleźć – mamy własną stronę internetową. Jesteśmy też na Facebooku, Telegramie i Youtube.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress