Exclusive
20
min

„Hewon”, czyli być normalnym w Holandii

Po co się stroić i krzykliwie malować, skoro to nienaturalne i pozbawia luzu? Po co pchać się przed szereg, jeśli trzeba pracować w zespole? Po co siedzieć po godzinach, skoro robotę robi się w godzinach pracy? Jak żyje się ukraińskim imigrantom w Holandii i czym różnią się nasze mentalności

Kateryna Kopanieva

Holandia to kraj rowerów. Tutaj w każdej rodzinie są co najmniej 2-3, ludzie jeżdżą na nich w każdą pogodę. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Statystyki zatrudnienia Ukraińców w Holandii mile zaskakują – zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami europejskimi, gdzie liczba zatrudnionych nie stanowi nawet połowy liczby ukraińskich uchodźców (w Niemczech, choć istnieją tam specjalne programy integracyjne, oficjalnie zatrudnionych jest tylko 20 procent Ukraińców). W Holandii, gdzie tymczasowe schronienie znalazło około 120 tysięcy naszych rodaków, oficjalnie zatrudnionych jest 65 procent. Nie ma tam programów integracyjnych – większość Ukraińców szuka możliwości nauki języka i zatrudnienia na własną rękę.

Trudności adaptacyjne Ukraińców w Holandii stały się gorącym tematem w mediach społecznościowych, gdy Ukrainka Natalia Misjuk opublikowała post o tym, dlaczego nie mogła tego znieść i opuściła kraj.  

Napisała, że holenderscy pracodawcy nie lubią ciężko pracujących i multidyscyplinarnych fachowców, a pensje na stanowiskach wymagających niskich kwalifikacji nie wystarczają nawet na opłacenie czynszu. Stwierdziła również, że miejscowi patrzyli na nią z ukosa, ponieważ używa perfum i ma zrobione paznokcie. Ogólnie – czuła silne uprzedzenie ze strony Holendrów.

By sprawdzić, czy tak jest naprawdę, poprosiłyśmy o rozmowę trzy Ukrainki, które mieszkają w Holandii od dłuższego czasu.

Bardzo wydajni i produktywni – tylko w godzinach pracy

Hałyna Palijczuk z Kijowa przyjechała do Holandii zaraz po wybuchu wielkiej wojny. Nie miała tu krewnych, ale jej decyzja o przeprowadzce do tego kraju była świadoma.

– Znając biegle angielski, masz tu większe szanse na znalezienie pracy niż na przykład w Niemczech, gdzie mieszka moja siostra – mówi Hałyna. – Holandia to kraj imigrantów, prawie każdy tutaj zna angielski i nie ma problemu z porozumiewaniem się w nim. W Ukrainie pracowałam w komunikacji marketingowej w sektorze technologicznym, w Holandii szybko znalazłam pierwszą pracę w swojej dziedzinie. Pomogła mi umiejętność nawiązywania kontaktów i relacji.

Dobra praca pozwoliła Galinie na współwynajem mieszkania w Lejdzie. Był to jednak dopiero początek jej drogi.

Hałyna Paliczuk

– Miałam roczną umowę o pracę, lecz pracodawca jej nie przedłużył – mówi. – Nie wiedziałam wtedy, że umowy tymczasowe są w Holandii normą. Wynika to z niuansów prawa, które po pewnym czasie zobowiązuje pracodawców do przenoszenia pracowników na umowy na czas nieokreślony. Wiele firm robo to niechętnie z wielu powodów – także dlatego, że wynagrodzenia są uzależnione od wieku, a pracownicy na umowach na czas nieokreślony mogą zostać zwolnieni tylko przez sąd.

Przez pierwsze trzy miesiące po wygaśnięciu umowy miałam prawo do państwowego zasiłku dla bezrobotnych, którego wysokość zależała od otrzymywanego wcześniej wynagrodzenia. Zgodnie z prawem pierwsze dwa miesiące to 75 procent mojego wynagrodzenia, a kolejne dwa – 70 procent. Otrzymałam również zasiłek przejściowy od pracodawcy.

Nie wiedziałam, jak długo tym razem potrwa znalezienie pracy, więc musiałam poprosić o pomoc lokalne władze. Dzięki nim przeprowadziłam się do akademika, w którym mieszkali inni Ukraińcy.

Obecnie dostanie się do takich miejsc jest niemal niemożliwe, jednak w latach 2022-2023 Ukraińcy, którzy nie mieli gdzie mieszkać, byli przesiedlani do akademików, hoteli i domów wielorodzinnych. To opcja nie tylko dla bezrobotnych – wiele osób pracuje, mieszkając w akademikach, bo ich pensje nie wystarczają na wynajem mieszkań.

Wszyscy Ukraińcy, których tu znam, pracują. Pomoc społeczna to nieco ponad 300 euro na osobę i jest wypłacana tylko wtedy, gdy nie masz żadnych dochodów

Kwota ta wystarcza tylko na zakup artykułów spożywczych (średni tygodniowy rachunek w supermarkecie to około 75 euro na osobę, choć oczywiście wiele zależy to od tego, jak się odżywiasz). System zachęca ludzi do pracy. Wielu Ukraińców dostaje pracę za pośrednictwem agencji, które wysyłają ich na przykład do sprzątania lub magazynów. Najczęściej są to tzw. „umowy zerowe”: jest praca – to ją dostaniesz, nie ma – to siedzisz i nie dostajesz nic (choć po 3 miesiącach pracy masz prawo poprosić o zatrudnienie na średnią liczbę godzin, które przepracowałaś w minionym czasie). W takiej sytuacji osoba pracuje, lecz nie ma stałego dochodu. Może się on zmieniać z miesiąca na miesiąc.

Dla mnie mieszkanie w hostelu było dobrym doświadczeniem – ten okres w pewnym sensie pomógł mi zejść z nieba na ziemię. Mimo płynnego angielskiego, dobrych kwalifikacji i doświadczenia zawodowego (w tym za granicą, gdzie mieszkałam w różnych okresach mojego życia), nie mogłam znaleźć pracy. Odbyłam rozmowy kwalifikacyjne z różnymi firmami, lecz mnie odrzucali.

Nie popadłam w rozpacz tylko dlatego, że potrafię trzymać głowę wysoko. Nadal robiłam wszystko, co w mojej mocy, ale zmieniłam swoje nastawienie do tego, co było poza moją kontrolą

Na przykład wcześniej myślałam, że posiadanie wolnego czasu jest wymówką do robienia rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. W mojej pierwszej pracy zaczęłam szkolić innych Ukraińców i pomagać im jako profesjonalny trener. Miałam więc czas na zdobycie międzynarodowej akredytacji coachingowej.

W tym okresie zaczęłam też pracować jako wolontariuszka. Dawno temu właśnie to pomogło mi znaleźć pracę w Kanadzie – kiedy jesteś wolontariuszem, zostajesz zauważona i masz szansę nawiązać przydatne kontakty. Na jednym z wydarzeń poświęconych prawom człowieka, gdzie byłam tłumaczką wolontariuszką, zwrócił na mnie uwagę dyrektor projektu. Szukali prawnika (a ja jestem z wykształcenia prawniczką), który mówiłby po angielsku, ukraińsku i rosyjsku. Teraz jestem prawniczką w Juridisch Loket, w programie dla migrujących pracowników, którym pomagamy. Do tej pracy muszę też znać holenderski, więc intensywnie się go uczę. Kursy językowe zapewnia pracodawca (darmowe kursy językowe można znaleźć bez pracodawców, jeśli ich poszukasz).

Hałyna lubi i swoją nową pracę, i zespół. Nie ma problemów w relacjach z holenderskimi kolegami, mimo swojego multidyscyplinarnego wykształcenia i ambicji.

– Pracując w mojej drugiej holenderskiej organizacji mogę powiedzieć, że rzeczywiście tu jest inaczej niż w Ukrainie – choć nie jest pewne, że dostrzegając różnice, nasi właściwie interpretują sytuację. Na przykład nie zgadzam się z opinią, że nie lubią tu ciężko pracujących ludzi: Holendrzy sami są bardzo wydajnymi i produktywnymi ludźmi, tyle że tylko w godzinach pracy.

Jeśli dniówka trwa od 9 do 17, to nie ma sensu pisać do kogoś maila o 17:02 – nikt na niego nie zareaguje, podobnie jak na telefon. Równowaga między pracą a życiem prywatnym jest tu bardzo ważna, a praca w nadgodzinach to dla Holendrów coś dziwnego. Tutaj nie mają nic przeciwko przejmowaniu inicjatywy, jednak musisz wiedzieć, jak to robić.

Sztuczne paznokcie i usta nie są „hewon”

W kulturze holenderskiej istnieje słowo o nazwie „hewon” (gewoon), które dosłownie tłumaczy się jako „zwyczajny” czy „być normalnym”. By zrozumieć, co to znaczy być normalnym w Holandii, musisz tu mieszkać i pracować.

Bycie nowicjuszem nie jest „hewon”. Przychodzenie na rozmowę o pracę i mówienie ludziom, jaką to jesteś „gwiazdą”, bo planujesz zostać dyrektorem działu w ciągu roku, nie jest „hewon”. „Hewon” jest wtedy, gdy jesteś graczem zespołowym

A praca zespołowa nie jest czymś typowym dla większości Ukraińców. U nas ludzie pracują w zespołach, ale są odpowiedzialni za samych siebie. Tutaj praca zespołowa jest jedną z kluczowych wartości kultury. Każdy w grupie wie, co ma robić. Nikt nie stara się wyróżnić ani pokazać, że jest bardziej proaktywny niż inni. Świeże pomysły są mile widziane, lecz istnieje procedura ich zgłaszania, by nie zakłócać dynamiki grupy. I zdecydowanie nie chodzi tu o pójście do szefa i zadeklarowanie już od progu, jak chcesz tu wszystko zmienić. Holendrzy są ludźmi dość prostolinijnymi. Powiedzą ci wprost, jeśli zrobiłaś coś źle. Nikt tutaj nie obraża się za bezpośrednią informację zwrotną, a rozmowa z kolegami o popełnionych błędach jest czymś normalnym.

Zrozumienie tej kultury wymaga czasu i dotyczy to nie tylko zachowania w pracy. Kiedy Ukrainki dziwią się, że Holenderki nie malują paznokci co dwa tygodnie, zapominają o „hewon”. „Hevon” jest wtedy, gdy kobiety akceptują siebie takimi, jakimi są. Same robią sobie manicure i nie widzą potrzeby przedłużania paznokci czy nakładania na nie trwałego lakieru. Bardzo długie paznokcie nie są „hewon”, a napompowane usta są bardzo „nie hewon”. Z drugiej strony nigdy nie spotkałam tu zaniedbanych kobiet z brudnymi paznokciami. Moim zdaniem Holenderki są piękne, tyle że ich koncepcja piękna różni się nieco od ukraińskiej. Nawiasem mówiąc, sama już stałam się „hewon” i robię paznokcie w domu.

Styl ubioru miejscowych jest zazwyczaj swobodny. Noszą rzeczy wysokiej jakości, jednak nikt nie poświęca czasu na dobieranie „odpowiedniej” torebki czy markowych akcesoriów. Na wiele rzeczy patrzy się tu bardziej swobodnie. Mogę też powiedzieć, że Holendrzy nauczyli mnie umiejętności finansowych. Wiedzą, jak oszczędzać pieniądze – wiedzą, gdzie i kiedy są zniżki, i cierpliwie na nie czekają.

Korzystają z różnych mobilnych aplikacji supermarketów i kuponów, które również pomagają im oszczędzać.

Nie widzą sensu w wydawaniu dużych pieniędzy na ogrzewanie mieszkania, skoro mogą się po prostu cieplej ubrać. Ze względu na wzrost cen gazu żartują, że kiedyś było ich stać na ogrzewanie domów do 20 stopni, a teraz to tylko 17,5

Dziś znowu mieszkam w mieszkaniu (wynajmuję je razem z moim chłopakiem w Hadze) i jestem przyzwyczajona do oszczędnego korzystania z gazu i elektryczności.

Czuję się społecznie chroniona

– Holendrzy naprawdę wiedzą, jak oszczędzać pieniądze – mówi Roksolana Prokopiuk, która przyjechała do Holandii na początku rosyjskiej inwazji, a teraz mieszka i pracuje Kaatsheuvel [miasteczko w Brabancji Północnej]. – Na przykład jeśli zauważysz, że ktoś ma nowe ubranie, najprawdopodobniej powie ci: „Dostałem to z dobrą zniżką tam i tam”.

Mieszkam w hostelu, który został stworzony dla Ukraińców w budynku starej szkoły. Warunki są dobre, są nowe meble i sprzęt. Szybko znalazłam pracę w lokalnym parku rozrywki. Pracuję jako sprzątaczka, sprzątam hotele i bungalowy. W Holandii jest dużo pracy, jeśli tylko chcesz jej szukać.

To, co mi się tu podoba, to podejście do ludzi – wszystkich zawodów.

Tutaj jesteś szanowana, dziękują ci za twoją pracę. W oczach miejscowych sprzątaczka, motorniczy tramwaju, lekarz czy profesor uniwersytetu są sobie równi

Holendrzy są bardzo bezpośredni. Jeśli kogoś lubią, nawiązują kontakt, jeśli nie, komunikacja sprowadza się do: „cześć” i „pa”. Mam dobre relacje z kolegami. Ostatnio byłam chora i zaskoczyło mnie, jak wiele osób dzwoniło i pisało do mnie, pytając, jak się czuję i czy potrzebuję pomocy. To, że nie mówię po holendersku (chociaż teraz intensywnie się go uczę), nikomu nie przeszkadza – nawet kasjer w supermarkecie przeprosi i przejdzie na angielski, jeśli zauważy, że czegoś nie rozumiesz.

Roksolana Prokopiuk

Pracując przy sprzątaniu, czuję, że jestem społecznie chroniona. Moja umowa przewiduje wynagrodzenie za urlop i chorobowe. Wiem, że jeśli zachoruję, otrzymam 80% mojej pensji. Ubezpieczenie zdrowotne też daje mi poczucie bezpieczeństwa. Musiałam chodzić do różnych lekarzy i robić badania. W regionie, w którym mieszkam, nie trzeba czekać na nie miesiącami, a wyniki otrzymałam w ciągu dwóch tygodni.

Holendrzy są dość zadowoleni z lokalnej służby zdrowia. Nawiasem mówiąc, jest wśród nich wielu długowiecznych ludzi

Być może wynika to również ze stylu życia: Holandia to kraj rowerów. Każda tutejsza rodzina ma co najmniej 2-3 rowery, ludzie jeżdżą na nich w każdą pogodę. To pomaga utrzymać formę. Mam już dwa rowery. Większość ludzi ubezpiecza swoje rowery na wypadek kradzieży. To kolejna lokalna cecha: ludzie ubezpieczają rzeczy, nieruchomości i zwierzęta domowe (usługi weterynaryjne bez ubezpieczenia są drogie).

Nauczyłam się też oszczędzać pieniądze, chociaż dopóki mogę mieszkać w hostelu, nie muszę płacić czynszu –  a to zdecydowanie duży plus. W kraju panuje kryzys na rynku mieszkaniowym i bardzo trudno coś wynająć, nawet jeśli jesteś miejscowym. Krąży tu nawet taki żart, że w Holandii to nie ty wybierasz swoje zakwaterowanie, ale ono wybiera ciebie, bo wynajmujący weźmie cię pod uwagę tylko wtedy, gdy możesz pokazać umowę o pracę i udowodnić, że masz stabilny dochód. Niemniej Ukraińcom udaje się znaleźć zakwaterowanie – znam wiele przykładów.

Chociaż formalnie Holandia nadal przyjmuje ukraińskich uchodźców i przyznaje im status tymczasowej ochrony, ci, którzy nie mają gdzie zostać po przyjeździe, mogą napotkać trudności. Obecnie wiele gmin oficjalnie deklaruje nieprzyjmowanie już Ukraińców. Powodem był kryzys mieszkaniowy: centra recepcyjne są przepełnione, nie ma wolnych miejsc (czy to w hostelach, czy hotelach). Na przykład w gminie Amerstfort mówią, że jeśli gdzieś pojawią się wolne miejsca, natychmiast są one przekazywane Ukraińcom, którzy od dawna stoją w kolejce.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterek

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress