Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
PreferencjeOdrzućAkceptuj
Centrum preferencji prywatności
Pliki cookie pomagają witrynie internetowej zapamiętać informacje o wizytach użytkownika, dzięki czemu przy każdej wizycie witryna staje się wygodniejsza i bardziej użyteczna. Podczas odwiedzania witryn internetowych pliki cookie mogą przechowywać lub pobierać dane z przeglądarki. Jest to często konieczne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności witryny. Przechowywanie może być wykorzystywane do celów reklamowych, analitycznych i personalizacji witryny, na przykład do przechowywania preferencji użytkownika. Twoja prywatność jest dla nas ważna, dlatego masz możliwość wyłączenia niektórych rodzajów plików cookie, które nie są niezbędne do podstawowego funkcjonowania witryny. Zablokowanie kategorii może mieć wpływ na korzystanie z witryny.
Odrzuć wszystkie pliki cookieZezwalaj na wszystkie pliki cookie
Zarządzanie zgodami według kategorii
Niezbędne
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności strony internetowej. Zawierają one pliki cookie, które między innymi umożliwiają przełączanie się z jednej wersji językowej witryny na inną.
Marketing
Te pliki cookie służą do dostosowywania nośników reklamowych witryny do obszarów zainteresowań użytkownika oraz do pomiaru ich skuteczności. Reklamodawcy zazwyczaj umieszczają je za zgodą administratora witryny.
Analityka
Narzędzia te pomagają administratorowi witryny zrozumieć, jak działa jego witryna, jak odwiedzający wchodzą w interakcję z witryną i czy mogą występować problemy techniczne. Ten rodzaj plików cookie zazwyczaj nie gromadzi informacji umożliwiających identyfikację użytkownika.
Potwierdź moje preferencje i zamknij
Skip to main content
  • YouTube icon
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
UA
PL
EN
Strona główna
Society
Historie
Wojna w Ukrainie
Przyszłość
Biznes
Opinie
O nas
Porady
Psychologia
Zdrowie
Świat
Edukacja
Kultura
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
  • YouTube icon
UA
PL
EN
UA
PL
EN

Historie

Co tydzień Sestry publikują historie naocznych świadków rosyjskich zbrodni wojennych. Świat musi usłyszeć ich głos, a przestępcy muszą zostać ukarani

Filtruj według
Wyszukiwanie w artykułach
Wyszukiwanie:
Autor:
Exclusive
Wybór redakcji
Tagi:
Wyczyść filtry
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Historie

Materiały ogółem
0
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Nie możesz rozkwitnąć, kiedy twój dom płonie

Miałam całe lato na to, żeby zanieść do naprawy ciepłe buty. Trzy długie miesiące, a nawet więcej – w Londynie ociepliło się na tyle, żeby chodzić w sandałach i balerinach już pod koniec kwietnia. Latem wcale nie chce się myśleć o wysokich trzewikach, sztybletach i pantoflach na grubej podeszwie, więc łatwo zapomnieć i o takiej małej prozaicznej sprawie, jednak byłam przezorna: nieustawne pary posezonowego obuwia, wszystkie wymagające naprawy, postawiłam na najbardziej funkcjonalnej półce, tej, którą zawsze mam na widoku.

Stały tam przez trzy długie miesiące, a nawet więcej i przeszkadzały mi wybierać letnie obuwie na teraz. Myślałam o nich każdego dnia, aż wczoraj tak po prostu w jedną noc zaczęła się prawdziwa jesień. Deszcz nie przestaje padać, wiatr wieje i strasznie jest zimno w nogi. Dzisiaj włożyłam skarpetki pod cieniutkie skórzane pantofle: wszystkie ciepłe buty wymagają naprawy.

„Zaadaptowałaś się. Teraz rozkwitniesz.”

W lipcu minął rok, jak mieszkamy w Londynie. Londyn jest dla nas dobry. Udaje mi się tu wszystko, co powinno się udawać. Nawet zaczęłam zajmować się tenisem. Moja miejscowa przyjaciółka, kiedy opowiedziałam jej, że jesteśmy tutaj już rok, pamiętam, powiedziała mi: zaadaptowałaś się. Teraz rozkwitniesz.

Ta myśl krążyła mi po głowie jak ptaszek pod kopułą jakiejś pustej   budowli z dobrą akustyką i nie znajdowała miejsca, żeby przysiąść. Ja? Rozkwitnę?

Od lutego 2022 w ogóle nie myślę o tym, żeby rozkwitać. Przyznaję się, jest w tym nawet pewna ulga: w domu zawsze spieszyłam się, by rozkwitać. Podróżować, zmieniać swoje - i w miarę możliwości czyjeś - życie na lepsze, dobijać się, pokonywać, decydować, męczyć się, oddychać. To dawało mi siłę, ale stwarzało też obciążenie i presję, teraz jednak to wszystko jest tak daleko ode mnie, że ptak myśli o rozkwitaniu nie znalazł miejsca w mojej głowie, gdzie mógłby przycupnąć i po rozmowie z przyjaciółką wkrótce odfrunął. Obciążenia i presji to nie zmniejszyło. Ale teraz stwarzają je całkiem inne rzeczy.

Niemal wszyscy przepraszają za to, że im się udało.Kiedy komuś opowiadam, jak mi tu jest, stale zaczynam od przepraszania: poszczęściło mi się, mówię, znam język, łatwo daję sobie radę z instytucjami i biurokratycznymi procedurami, posiadam umiejętność rozumienia dokumentów, szukania i sprawdzania informacji, mam pracę i dochody. Dopiero niedawno zauważyłam, że nie wszyscy znają język, nie wszyscy mają różnorodne doświadczenie życia za granicą i mniej lub bardziej stabilne dochody, które są niezależne od miejsca zamieszkania i funkcjonowania rynku ukraińskiego, a prawie wszyscy przepraszają za to, że im się poszczęściło. Mnie udało się szybko znaleźć pracę - mówią kobiety, które same utrzymują swoje dzieci i rodziców. Mnie się poszczęściło, że moje dzieci są już dorosłe (czy przeciwnie, jeszcze małe) mówią mamy, które już prawie dwa lata pracują codziennie za mamę, tatę, obu dziadków i babcie. Udało się nam dostać samodzielne mieszkanie – mówią kobiety, głowy rodzin, które teraz tłoczą się wszystkie razem w dalekich od komfortu warunkach. Nam poszczęściło się z rodziną, która nas przygarnęła – mówią ci, którzy z dziećmi dzielą jeden pokój w cudzym domu i do tej pory wstydzą się zapytać, gdzie co leży w kuchni i muszą uważnie wkładać naczynia do zmywarki, żeby nikogo nie zasmucić, bo dom ma swoją własną tradycję i własny styl ich układania. I tak dalej, w nieskończoność.

Słyszałam, jak kobiety szepczą sobie, że im się poszczęściło, bo ranny na wojnie mąż został uznany za niezdolnego do służby wojskowej i zdołał do nich dołączyć. Poza kontekstem to brzmi już po prostu strasznie. I mówiąc szczerze – w kontekście także.

Zdjęcie z prywatnego archiwum Kateryny Babkiny

Nie można ocaleć czy uchronić się, przekonując siebie, że straszne rzeczy nie są już tak straszne.

Ludzie zawsze starają się uznać za normalne to, co się z nimi dzieje – szczególnie, kiedy trwa to długo i nie ma możliwości, by wpłynąć na to, żeby przestało się dziać. Im większe zagrożenie, że warunki nas zniszczą, z tym większą zawziętością je na swój własny użytek uznajemy za normalne: wydaje się nam, że w taki sposób dajemy sobie szansę, by ocaleć. Jednak nie można ocaleć czy uchronić się, przekonując siebie, że straszne rzeczy tak naprawdę nie są już tak straszne i już nie  tak nas niszczą i bolą.  

To, co teraz dzieje się w Ukrainie - jest straszne, niesprawiedliwe i nie do pojęcia. Wszyscy jesteśmy tym zranieni, nawet jeśli z wyglądu jesteśmy cali i przesiedzieliśmy w piwnicy raptem jeden czy dwa dni. Nawet jeśli wszyscy najbliżsi krewni są jeszcze żywi. Nawet jeśli dzisiaj nie masz nikogo, kto jest na pierwszej linii frontu i nie odpowiedział na sms „Jak się masz?”, bo przecież nie wiesz, czy w ogóle odpowie.

To nie jest normalne, Tego nie można uznać za normę siłą myśli, nadludzkim wysiłkiem i formułą „poszczęściło mi się, inni mają trudniej” po prostu dlatego, że normalnemu człowiekowi nie staje się lżej od tego, że komuś innemu jest trudniej.

Wszyscy mamy granice

Niedawno przeczytałam książkę, Nie byłoby czym się chwalić, ale to pierwsza książka od grudnia, jaką przeczytałam. Nawet nie mogę powiedzieć, że nie miałam czasu, przecież przyzwyczaiłam się żyć w paradygmacie, że na to, co ci jest naprawdę potrzebne, czas zawsze się znajdzie. Jeszcze nie nauczyłam się mówić sobie, że są okoliczności, w których to magiczne prawo nie całkiem działa, ale już nauczyłam się to zauważać w życiu innych. Na przykład pewna moja znajoma niedawno poskarżyła się na to, że ciągle robi analizy krwi i nie może ustalić, co z nią jest nie tak: już trzy podejścia do egzaminu na prawo jazdy, i nic, a przecież sumiennie się uczy i wcześniej radziła sobie ze znacznie trudniejszym i obszerniejszym materiałem.

Od kwietnia zeszłego roku sama mieszka z dwojgiem dzieci w mieście, w którym nie była nigdy przedtem, w nowym dla niej środowisku językowym, od zera wyremontowała i urządziła mieszkanie, zapisała wszystkich do szkoły i do kółek zainteresowań, przerejestrowała samochód, potwierdziła wszystkie swoje zawodowe dyplomy i certyfikaty, dostała pracę, nauczyła się dziesiątków nowych tras, setek nowych słów, zapamiętała nowe nazwiska i twarze, nowe zasady segregowania śmieci, wymogi dotyczące ubioru szkolnego i pojemników na drugie śniadanie, nowe schematy obliczania i płacenia podatków i danin, składek na ubezpieczenie, opłat za rejestrację jednego, drugiego, piątego.

A przy tym,  jak to w codziennym życiu jej dzieci chorują i potrzebują zainteresowania i miłości, a także jedzenia, ubrań, zabawek i materiałów edukacyjnych, jej rodzice potrzebują wsparcia, a jej mąż w ciężkiej depresji jest daleko od niej, boi się śmierci i na tle tego rozwinęły się u niego zaburzenia lękowe. Mówiła mi o analizach krwi, a ja patrzyłam na nią i myślałam: ona faktycznie nie rozumie, że może po prostu teraz naprawdę nierealne jest przyswajanie sobie znaków drogowych i reguł pierwszeństwa w ruchu drogowym. Ale samochód jest, a prawa jazdy nie ma, i nie może pozwolić sobie na to, żeby go nie dostać, bo wtedy będzie mogła częściej jeździć na spotkania z mężem i lepiej zorganizować logistykę dla swoich dzieci.

Powiedziałam jej, że wszyscy mamy jakieś granice. I że je, niewątpliwie, zawsze można poszerzyć, ale tylko wtedy, kiedy  uprzednio je poznamy. Spytała, czy czułam jakieś szczególne osłabienie, kiedy odkryto u mnie dysfunkcję tarczycy. Poradziłam jej, żeby zbadała sobie uszy, bo mnie nie słyszy. Roześmiałyśmy się. Jestem prawie pewna, że potem wygooglowała tarczycę – o wiele łatwiej jest zaakceptować fakt, że masz zapalenie tarczycy, cukrzycę, stan przedzawałowy, a nawet demencję, niż to, że po prostu nie możesz sobie poradzić z niczym innym niż to, z czym już sobie radzisz.

Żyjemy tak długo, jak długo żyjemy

Czasem po prostu nie możesz rozkwitnąć, kiedy twój dom płonie. Strasznie jest żyć, kiedy tylu ludzi codziennie traci życie – toniesz w poczuciu winy, nieufności, zwątpieniu, czy masz prawo do tego wszystkiego, co masz. To męczy, nie mówiąc już o wszystkim innym – bardziej grubej przyziemnej materii wielu tysięcy pytań i spraw, jakie trzeba rozwałkować w nowym środowisku, nie rozumiejąc języka, mentalności, kontekstów, aluzji, a czasem po prostu reguł życia.

Nie, oczywiście, cuda się zdarzają – ktoś spotkał prawdziwą miłość, odnalazł siebie, znalazł odpowiedź na pytania dotyczące życia, wszechświata i w ogóle. Urodziły się niemowlęta, straszne diagnozy okazały się błędne, znalazło się mieszkanie, zrealizowały się projekty, zaczęły się biznesy. Po prostu dlatego, że jesteśmy żywe, póki jesteśmy żywe. Nie musimy rozkwitać na siłę. To, że ktoś nam pomógł, że otrzymałyśmy wsparcie, że ocalałyśmy i jesteśmy bezpieczne, nie nakłada na nas obowiązku, żebyśmy rozkwitały i tryskały szczęściem, sukcesem i efektywnością, wystarczy wdzięczność, troska o siebie i świat i o wkład w zwycięstwo – taki, jaki jest teraz możliwy.

Wojna wywiera na nas już wystarczającą presję, a mówiąc szczerze – to  ponad wszelką miarę.  Nie powinnyśmy same na siebie wywierać jeszcze większej.

_____________________________

Zdjęcie na stronie głównej przedstawia graffiti w stylu Banksy'ego na ścianie zniszczonego budynku mieszkalnego w Irpinie, który został w ogromnym stopniu zniszczony w wyniku walk na początku rosyjskiej inwazji, 12 listopada 2022 r. Fot: Maxym Marusenko/NurPhoto/AFP/East News

20
min
Kateryna Babkina
Bezpieczeństwo
uchodźcy
Wychowywanie dzieci
Uchodźca wojenny
Kobieta
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

"Dokąd mam wyjechać z Izraela? Tylko do Ukrainy, ale tam też strzelają - Ukraińcy są po prostu do tego przyzwyczajeni, a Izraelczycy wciąż są w szoku".

Ukrainka Anna Galicyna przyjechała do Izraela ze swoim 5-letnim synem Semenem w marcu 2022 r., uciekając przed wojną na Ukrainie. Ona i jej rodzina mieszkali 7 km od Irpina, na obrzeżach Kijowa, na 13. piętrze wieżowca. Pierwszego dnia wielkiej wojny, 24 lutego 2022 r., uciekli do wsi Muzychi, 30 km od Kijowa, gdzie zebrali się krewni, siostry i dzieci jej męża oraz rodzice. Piwnica domu stała się dla nich schronem przeciwbombowym.

Gorąca Warszawa po zimnej piwnicy

"Mój syn bardzo kaszlał, w piwnicy było zimno. Bałam się, ale płakałam tylko wtedy, gdy zasypiał, co chciałam, żeby miał normalne życie".

1 marca opuściliśmy Ukrainę, ledwo mieszcząc się w pociągu ewakuacyjnym. Na dwa miejsca w pociągu przypadało 9 osób i 3 psy.

"Nawet w toalecie były trzy osoby. Dorośli to znosili, ale z ubikacji musiały też korzystać dzieci".

Okna zamknięte, duchota. Pięcioletni Semen zachorował.

Następnego dnia Ania była już w Polsce.

"Dojechaliśmy do hotelu w Warszawie, weszliśmy do gorącej wanny i siedzieliśmy tam tak długo, aż się rozgrzaliśmy. Mój syn jakoś wydoroślał, stał się męski. Woda miała 40 stopni".

Takie obrazki na warszawskich ulicach zobaczyła Ania i jej syn

Przybyli do Izraela 10 marca. Przywitała ich rodzina i wydawało się, że najgorsze już za nimi.

"Mój brat i jego rodzina, rodzice, wujkowie, ciotki i przyjaciele od dawna mieszkają w Izraelu, który jest bezpiecznym krajem, gdzie życie jest wysoko cenione, a ludzie są gotowi walczyć i bronić każdego obywatela. Pomimo faktu, że kraj jest otoczony przez wrogów, ludzie zawsze mieli poczucie bezpieczeństwa. Izrael daje obywatelom, którzy właśnie musieli uciekać przed wojną sześciomiesięczny zasiłek, dzięki czemu jest czas ułożyć sobie życie".

Anna osiedliła się w mieście Aszkelon, 8 kilometrów od granicy ze Strefą Gazy. To lokalne władze ściągały tutaj uchodźców.

"To miasto nad morzem, z pięknymi terenami sportowymi i plażami. Wygodne apartamenty, ceny mieszkań są niższe niż w innych częściach Izraela. To jest atrakcyjne."

Kupiła samochód, wzięła udział w kursie kosmetycznym, mimo że miała 20-letnie doświadczenie, w końcu otrzymała izraelski dyplom i otworzyła własny gabinet. Jej kuzyn - księgowy, pomógł jej zrozumieć przepisy.

Anna i jej syn próbowali ułożyć sobie życie w nowym miejscu - Aszkelonie na granicy Izraela i Strefy Gazy

"Jeśli zakładasz firmę, musisz robić wszystko zgodnie z literą prawa, a jeśli popełnisz błąd lub zrobisz coś poza kasą fiskalną, możesz mieć kłopoty". Repatriantom oferuje się kursy językowe i bezpłatną pomoc prawną. Kraj jest bardzo drogi i trudno jest zintegrować się na własną rękę. Tutaj płaci się nawet za kichnięcie, podatki są szalone".

Kolejny schron przeciwbombowy w piwnicy

A jednak jest to spokojne życie... Nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się 7 października, kiedy terroryści wkroczyli do Izraela i zaczęli zabijać cywilów. Anna jest pewna, że zostanie przeprowadzone dochodzenie w sprawie tego, jak stało się to możliwe i jak bardzo ucierpiała reputacja Izraela, jednej z najsilniejszych armii i najpotężniejszych agencji wywiadowczych. "W Izraelu każde życie jest cenione, a to, co dzieje się teraz - zakładnicy, dzieci, cywile zastrzeleni w samochodach - jest niewyobrażalne!"

W miastach, zwłaszcza w pobliżu Strefy Gazy, nowe mieszkania są w większości wyposażone w mammady, czyli bezpieczne pokoje. Są one wzmocnione w specjalny sposób, dzięki czemu można się w nich ukryć w razie ostrzału.

Widok uszkodzonego budynku po ataku rakietowym Hamasu w Aszkelonie, 9 października 2023 r. Fot: Mostafa Alkharouf/Anadolu Agency/Abaca/East News

"Kiedy zaczyna się ostrzał, ludzie kładą tam swoje dzieci spać, albo wszyscy zbierają się razem i zamykają drzwi oraz okno wykonane ze specjalnej stali".

Aszkelon jak Kijów

Jednak Anna mieszka w Aszkelonie w starym domu ze schronem przeciwbombowym w piwnicy. Gdy 7 października rozpoczął się masowy ostrzał, trafiła z synem do niej - ciemnej, wilgotnej, takiej jak piwnica pod Kijowem, gdy Ukrainę najechali rosyjscy najeźdźcy, tacy sami jak terroryści, którzy nie oszczędzają nikogo, ani kobiet, ani dzieci. Anna z przerażeniem porównuje sytuację na rodzinnej Ukrainie i w Izraelu.

"W obu miejscach byli terroryści. To, co Rosjanie zrobili na naszych ziemiach, jest niezrozumiałe. Tak samo jest z terrorystami z Gazy. Wszyscy oni mają zero człowieczeństwa i nie powinniśmy oczekiwać, że będą komukolwiek współczuć lub pozwolą im odejść".

W przeciwieństwie do Ukrainy, w Izraelu nie ma godziny policyjnej, a w Aszkelonie nie wprowadzono ewakuacji - izraelska armia prowadzi działania antyterrorystyczne w wioskach między miastem a Strefą Gazy. Ale w Aszkelonie ulice są puste. Wiele sklepów jest zamkniętych na głucho. Ludzie są przestraszeni i próbują wydostać się z miasta. Większość ostrzałów ma miejsce w nocy. Władze wprowadziły zasady, których muszą przestrzegać cywile.

W Aszkelonie rakieta wylądowała w domu, obok którego mieszka Anna

"Nie ma niebezpieczeństwa okupacji Aszkelonu. Ale musimy być czujni. Nie wychodzić z domów, nie opuszczać mammadów podczas ostrzału". Ania pamięta swój rodzinny Kijów - puste ulice na początku wojny, ostrzał i niebezpieczeństwo wiszące w powietrzu. Teraz doświadcza tego wszystkiego po raz drugi w Izraelu. Nie wolno otwierać nikomu obcemu drzwi, bo w Izraelu mieszka wielu Arabów, władze obawiają się prowokacji terrorystów.

Cały Izrael jest teraz pod bronią. "Żelazna Kopuła" (system obrony przeciwlotniczej) chroni miasta, ale nie zawsze jest w stanie poradzić sobie z dużą liczbą rakiet wystrzeliwanych przez terrorystów. Napięcie rośnie.

"Okrucieństwo terrorystów jest niesamowite - to bandyci, jak w średniowieczu. Ze względu na bliskość Strefy Gazy mamy tylko 10 sekund, zanim nadleci rakieta, i nie mamy czasu biec do schronu" - mówi Anna.

Gdy 10 października rakieta uderzyła w budynek mieszkalny w Aszkelonie, raniąc małego chłopca, Ania z synkiem przenieśli się na północ kraju - przygarnęli ich przyjaciele.

"Istnieje ryzyko, że inna grupa terrorystyczna (Hezbollah z Libanu - red.) dokona inwazji tutaj, na północy".

Rakiety wystrzelone z Gazy w kierunku izraelskiego miasta Aszkelon 10 października 2023 r. Fot: Ashraf Amra / Anadolu/Abaca/East News

Anna przyznaje, że znów poczuła strach o swoje dziecko - tak jak w lutym 2022 roku, w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

"Dlaczego znowu przez to przechodzimy? Panie, kiedy nastanie cisza i spokój?"

Anna nie wie, jak żyć i co robić. Sytuacja na Ukrainie, a teraz w Izraelu dowodzi, że żyjemy w świecie, w którym trudno cokolwiek planować.

"Nie widzę sensu w lataniu gdzieś indziej. Dokąd miałbym polecieć? Do innego tymczasowego miejsca zakwaterowania? Nie, do Ukrainy. Tam sytuacja jest taka sama, po prostu ludzie są przyzwyczajeni do wojny. A w Izraelu wojsko i przywódcy wciąż są w szoku, cały kraj jest w szoku".

7 października, w święto Simchat Tora, ze Strefy Gazy przeprowadzono zmasowany atak rakietowy na Izrael - od 3 do 5 tys. rakiet. Grupa terrorystyczna Hamas przełamała mur między Strefą Gazy a Izraelem, umożliwiając terrorystom przedostanie się do pobliskich osiedli. Terroryści wzięli dziesiątki Izraelczyków i obcokrajowców (w tym dzieci) jako zakładników w Strefie Gazy. Setki osób zostało zabitych, a tysiące rannych. Izrael nie poniósł takich strat w ciągu ostatnich 50 lat, od wojny Jom Kippur.

Siły Obronne Izraela rozpoczęły operację Żelazny Miecz w Strefie Gazy. Szef Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, Kyryło Budanow, powiedział, że Rosjanie przekazywali Hamasowi broń, którą udało im się zdobyć w Ukrainie.

Zdjęcia z archiwum bohaterki

20
min
Anastasiia Poliakowa
Wojna w Ukrainie
Świat
Uchodźca wojenny
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Kocham ultramaratony. Nie śpię, nie jem, biegnę

Daria Bodnar jest pierwszą Ukrainką, która dwukrotnie ukończyła jeden z najtrudniejszych wyścigów na świecie: Swiss Peaks 360. Po raz pierwszy kobieta pokonała 360-kilometrową górską trasę w sierpniu zeszłego roku w 118 godzin, 7 minut i 27 sekund. Za drugim razem, we wrześniu tego roku, ukończyła wyścig w 109 godzin. International Trail Running Association uznało Darię za najlepszego sportowca w Ukrainie. Kobieta biega w lasach, górach i na bagnach. Mówi, że sprawia jej to przyjemność. Daria opowiedziała sestry.eu o przygotowaniach do nowych biegów i nowych rekordów. Mówiła także o wojnie i swoich przyjacielach-sportowcach, którzy zostali żołnierzami.

W 2023 roku Daria Bodnar pokonała 360-kilometrową trasę górską w 109 godzin. Zdjęcie: archiwum bohaterki

‍

Natalia Żukowska: Daria, gdzie zastał Cię wybuch wojny na pełną skalę?

Daria Bodnar: Za granicą, gdzie dzień wcześniej pojechałam na zawody narciarskie. Był strach, że nie wrócimy do domu, zamieszanie, złość. Tak naprawdę nawet gdy wcześniej mówiono o zagrożeniu nie wierzyliśmy, że wojna będzie miała tak dużą skalę. Osobiście, podobnie jak większość moich przyjaciół, spodziewałam się, że będą to konflikty na granicy obwodów donieckiego i ługańskiego, dlatego spokojnie spakowaliśmy się i pojechaliśmy na zawody do Szwecji. Gdy tylko przekroczyliśmy granicę, dotarły do nas wieści o wojnie. Wciąż pamiętam, jak włączałam telefon i otrzymywałem wiadomości o eksplozjach w Kijowie, Iwano-Frankowsku, Lwowie. Kiedy czytasz to wszystko, twój mózg tworzy przerażające obrazy. O piątej rano dzwoniłam do rodziny i prawie pędziłam do domu. Bo wiadomości to jedno, ale prawdziwe życie to coś zupełnie innego. Jednak nasz trener nalegał, abyśmy kontynuowali zawody, choć sam wrócił do Ukrainy. Ja wróciłam do Lwowa tydzień później.

NJ: Co się stało po powrocie?

DB: Okazało się, że Lwów przygotowywał się do wojny. Trzeciego dnia zrozumiałam, że wszystko będzie dobrze i nie poddamy się. Wszyscy się zjednoczyli. Wielu wolontariuszy, którzy byli zaangażowani w logistykę, to kobiety-sportowcy. Ponieważ mamy wielu przyjaciół za granicą, wiemy, skąd i jak dostarczyć niezbędne rzeczy. Wszystkie dziewczyny były wojownicze, z zimną i gniewną pewnością, że odzyskamy to, co do nas należy. Przez cały czas w moim mieszkaniu mieszkali wolontariusze. Latem byłam już bardzo zmęczona - głównie skrywanym stresem.

NJ: Czy wojna miała jakikolwiek wpływ na twoje plany i reżim treningowy?

DB: Wojna miała duży wpływ na wszystkich. Wiosną 2022 roku nikt w ogóle nie myślał o treningach. To był straszny czas. Poza tym wszyscy byli zaangażowani - ci w magazynach, ci na wojnie... Potem sport podtrzymywał nas moralnie. Po biegu czujesz się lżejszy, bo wytwarzają się endorfiny, stajesz się spokojniejszy, uwalniasz negatywną energię.

Do końca wiosny te treningi były częścią mojego życia: kiedy czujesz się źle, po prostu wyrzucasz negatywną energię poprzez sport.

NJ: Pomimo wojny nie załamałaś się i udało Ci się przygotować i pokonać jeden z najtrudniejszych wyścigów na świecie - Swiss Peaks 360. Jak tego dokonałaś?

DB: Po prostu bardzo chciałam to zrobić. Tak naprawdę trenowałem do tego wyścigu od kilku lat. Generalnie cała moja kariera opiera się na bieganiu ultramaratonów. Nie przepadam za krótkimi dystansami. Przez ostatnie 5,6 lat psychicznie przygotowywałam się do tego ultramaratonu. Wiedziałem, że pewnego dnia go przebiegnę. W tym roku było dużo łatwiej. Znałam swoje błędy z poprzedniego biegu. Miałam rok, aby nad nimi popracować i zbudować strategię na kolejne zawody. Dzięki temu mogłam się lepiej przygotować.

Daria Bodnar do ultramaratonu w 2023 roku przygotowywała się kilka lat. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Przebiegłaś 360-kilometrową górską trasę w 109 godzin. Według mnie trzeba mieć nadludzkie zdolności, żeby tego dokonać. Jak przygotowywałaś się do takiego wyścigu?

DB: Moje życie zmieniło się radykalnie w ostatnich latach. Rzuciłam pracę w firmie i pracuję dla siebie. Mam więc okazję często wyjeżdżać w góry - prawie w każdy weekend. Mogą to być różne aktywności - bieganie, wspinaczka, jazda na rowerze, po prostu wycieczka w góry. A kiedy jesteś tam często i przez długi czas, góry stają się dla ciebie znajome. Z zawodu jestem inżynierem środowiska. Mam teraz 39 lat. Zaczęłam biegać w wieku 30 lat. A trzy lata później przebiegłam swoje pierwsze sto kilometrów. Jeśli chodzi o trening: istnieje pewien schemat treningowy do biegania po asfalcie, a także do krótkich i średnich dystansów w górach. Ale dla biegów ultra na dystansie 100 kilometrów lub dłuższym nie ma żadnego. Na Ukrainie nie ma nawet trenera, który mógłby powiedzieć, jak przygotować się do 360-kilometrowego biegu ultra. Wszystko opiera się więc na własnym doświadczeniu sportowca, jego intuicji Aby osiągnąć wyniki, trzeba spędzać co najmniej 30 procent czasu podróżując w góry i trenować tam przez cały czas. Wtedy ciało się przyzwyczai.

Ja mam wysoki poziom wytrzymałości. Mogę biec przez długi czas i z łatwością pokonuję zjazdy o różnym stopniu trudności technicznej. Nie potrafię jednak utrzymać wysokiej prędkości, zwłaszcza na płaskim terenie. Jestem dobra w długich biegach górskich z dużą wysokością i trudnym technicznie terenem, ale przegrywam na płaskim terenie.

W tym roku jestem zadowolona z wyniku. Pobiegłam 10 godzin szybciej niż w zeszłym roku. Byłam piąta wśród kobiet, druga w swojej kategorii wiekowej i dziewiętnasta w klasyfikacji generalnej na 147 uczestników. To dobry wynik jak na tak wymagające zawody, biorąc pod uwagę, że 108 z 254 uczestników nie ukończyło biegu. Należy pamiętać, że każdy z tych 254 uczestników to doświadczony sportowiec, który został wstępnie zakwalifikowany przez organizatorów i ma na swoim koncie świetne wyniki.

Jednym z problemów w górach jest sen. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Opowiedz nam o samej trasie. Na czym polegała jej trudność, poza tym, że była bardzo długa?

DB: Podczas wyścigu musieliśmy pokonać ponad 20 szczytów górskich lub 25900 metrów przewyższenia (na przykład z bazy Zaroślak na Howerlę jest tylko 700 metrów przewyższenia). Biegliśmy i przekraczaliśmy pasma górskie. Nie ma żadnych płaskich odcinków. Na trasie znajduje się sześć "baz życia", w których możemy odpocząć. Co 10-20 kilometrów znajduje się punkt kontrolny, gdzie jest herbata lub woda oraz coś do jedzenia. Można tam również wziąć prysznic lub przespać się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Liderzy biegu w ogóle nie śpią. W zeszłym roku podczas biegu miałem problemy ze snem. Tym razem wszystko dobrze obliczyłam. To musiały być krótkie "wyłączenia" od 20 do 40 minut z całkowitym czasem snu 5-5,5 godziny na wyścig. Musiałem też ustalić, gdzie i jak spać. Problem w tym, że nie zawsze można spać w ciągu dnia. Musiałem więc wymyślić, gdzie mogę to zrobić w nocy, aby było ciepło i przytulnie. To jest rodzaj zawodów, w których zmęczenie tylko wzrasta. Trzeciego dnia ciało jest w najgorszym stanie. I właśnie to udało mi się wyliczyć i odpocząć.

Podczas ultramaratonu biegaczka pokonała 20 górskich szczytów. Zdjęcie: archiwum prywatne

‍

Daria szybko biega w górach, wolniej na płaskich nawierzchniach. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Co jedzą ultramaratończycy?

DB: Miałam ze sobą specjalne sportowe żele odżywcze, od czasu do czasu jadłam orzechy i suszone owoce. Ale ostatecznie musiałam jeść to, co organizatorzy zostawiali w "bazach życiowych". Tam można było napić się herbaty, gorącego rosołu i zjeść kanapkę. Tak naprawdę w drugiej części biegu jedzenie nie ma większego znaczenia: jesteś zmęczony i masz mdłości. Wtedy ważne są parametry fizyczne sportowca. Na przykład ja mogę wytrzymać bez jedzenia dość długo, prawie cały dzień. Nie wpłynie to na moją siłę i inne parametry.

NJ: Jesteś sową czy skowronkiem? Kiedy najłatwiej jest ci biegać?

DB: Jestem sową. Dobrze biega mi się po południu i w pierwszej połowie nocy. Najgorsze są godziny 4-5 rano. W tych przedpołudniowych godzinach czuję się bardzo senna i bardzo trudno jest przez nie przebrnąć. Zwykle o tej porze bardzo się zwalnia.

NJ: Czy trudno jest zakwalifikować się do takich wyścigów?

DB: Trzeba wpisać w CV, że ma się doświadczenie w bieganiu 160 kilometrów w górach. Bez tego nie zostaniesz dopuszczony do udziału w ultramaratonie.

NJ: Ale nawet przy tak starannej selekcji tylko połowa uczestników dociera do mety. Dlaczego nie wszyscy kończą?

DB: Uczestnicy opuszczają kurs głównie z powodu kontuzji. Najczęstsze z nich to naderwania mięśni, skręcenia, urazy stawów. Obciążenie nóg jest ogromne, trasa trudna. W trudnych biegach uważa się, że nawet 40 procent osób odpada. W tym roku podczas wyścigu wystąpiła nienormalna fala upałów - plus 30 stopni. Biegacze doznawali udarów cieplnych i musieli zejść z trasy. Mój nos często krwawił, ponieważ naczynia włosowate były uszkodzone z powodu suchości błony śluzowej.

NJ: Daria, po co ci te ekstremalnie trudne wyścigi?

DB: Sprawia mi to przyjemność. Prawdopodobnie każdy człowiek ma jakieś podświadome marzenie, pragnienie przeżycia przygody, bycia dumnym ze swoich możliwości i siły woli. Tak naprawdę wygrana w zawodach jest bonusem. Sam wyścig wydaje się być wyczerpujący, ale kiedy kończysz dystans, oglądasz się za siebie i prawie płaczesz, bo nie chcesz kończyć tej przygody. Chcesz, żeby trwała i trwała.

To jak najlepszy rodzaj empatii z rodziną, najlepsza wędrówka, najlepsza sceneria, najlepsze chwile, kiedy dobrze się bawiłeś i walczyłeś.

NZ: Od prawie 10 lat Ukraina walczy o swoją niepodległość i swoje terytoria. Wiele osób publicznych, w tym sportowców, chwyciło za broń po inwazji na pełną skalę. Czy w Twoim otoczeniu są takie osoby?

DB: Wielu moich przyjaciół jest na wojnie. Mój przyjaciel Serhij Poliszuk został zabity. Poszedł na wojnę pierwszego dnia. Kojarzyłam go tylko z bezpieczeństwem, ochroną i troską o innych ludzi. Nic nie powinno mu się stać. Zginął od przypadkowej kuli. Nie wierzyliśmy w to. Tak naprawdę nie wierzymy w żadną śmierć, bo giną najlepsi ludzie, którzy świadomie poszli na front. Serhija poznałam na moich pierwszych zawodach i przez te wszystkie lata był moim aniołem stróżem, bardzo mi pomagał. Upewniał się, że mam odpowiedni sprzęt i jestem bezpieczna. W 2022 roku Serhij marzył o wzięciu udziału w jednym z najtrudniejszych ultramaratonów w Ukrainie i miał numer rejestracyjny - nr 1. Teraz organizatorzy na stałe przypisali ten numer do jego nazwiska.

NZ: Wiem, że jednym z twoich hobby jest haftowanie. Jedną z wyhaftowanych przez siebie koszul podarowałaś Serhijowi.

DB: Tak, zaczęłam interesować się haftem i studiować jego historię dawno temu. Moja rodzina pochodzi z Białej Cerkwi i obwodu ługańskiego. I tak się złożyło, że całe moje otoczenie do 16 roku życia było rosyjskojęzyczne, po rosyjskojęcznych szkołach. Pewnego dnia spotkałam dziewczyny, które zmieniły moją wizję prawdziwej ukraińskiej haftowanej koszuli. Zobaczyłam dawne hafty i to mnie zafascynowało. Studiowałem techniki haftu w tamtych tradycjach. Serhij Poliszuk dał mi wiele prezentów. Był bardzo skrupulatny, lubił, gdy wszystko było idealne, a raz w roku dawał mi skórzany pasek. Był perfekcjonistą. Zaczęłam więc haftować dla niego koszulę. Wiedziałam, że musi być idealna. Haftowałam ją bardzo długo - półtora roku. Miałam mało wolnego czasu, ale bardzo chciałam, żeby dostał ją przed Wielkanocą. Niestety, miał ją na sobie tylko dwa razy. Pierwszy raz, gdy otrzymał paczkę, a drugi, gdy odprowadzaliśmy go w jego ostatnią podróż. Wtedy poproszono mnie o zgodę na pochowanie go w tej haftowanej koszuli. Uważam, że taka rzecz, wyhaftowana dla danej osoby, nie może należeć do nikogo innego, więc się oczywiście zgodziłam.

NZ: Jaki jest twój najbardziej ambitny cel i jak widzisz swoją przyszłość po naszym zwycięstwie?

DB: Wiem, że powtórzę ten trudny wyścig. Nie podjąłam jednak jeszcze decyzji co do terminu. Może za kilka lat. Chociaż organizatorzy tych zawodów ogłosili niedawno nowy dystans na przyszły rok - 620 kilometrów. Po raz pierwszy na świecie. I złapałam się na tym, że już o tym myślę. Ale teraz chcę odpocząć.

Jeśli chodzi o moje plany po zwycięstwie, to oczywiście chcę mieszkać tylko w Ukrainie. W moim rodzinnym Lwowie. Odwiedzam wiele krajów europejskich, mam okazję przebywać za granicą, ale za każdym razem wracam do Ukrainy. Bo tylko tam jestem naprawdę u siebie.

Daria Bodnar do wielkiego sportu trafiła w wieku 30 lat. Zdjęcie: archiwum prywatne
Daria Bodnar zajęła drugie miejsce w swojej grupie wiekowej podczas wyścigu we wrześniu 2023 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
ЗСУ
Pomoc
Zdrowie
Bezpieczeństwo
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Krótki urlop od wojny

Z lwowskiego schronu przeciwbombowego na grecką wyspę

Pierwsze dni wojny spędziliśmy we Lwowie. W schronie przeciwbombowym spaliśmy na podłodze. Syreny wyły. Spanie na podłodze było wygodniejsze niż siedzenie, czy leżenie na krzesłach, a trzeba było trochę odpocząć, bo o 6 rano zaczynał się program telewizyjny. Wolontariusze dostarczyli nam śpiwory, zrobiliśmy sobie "legowisko" w schronie hotelu i tak spaliśmy.

Najbardziej brakowało zatyczek do uszu, aby nie słyszeć dyskusji o kolejnym ataku rosyjskiego wojska. Apteki ich nie miały. Zasypianie było prawie niemożliwe. Kiedy trochę przyzwyczaiłam się do trybu alarmowego, nie schodziłam już do piwnicy, ale kładłam się z dzieckiem na podłodze w korytarzu pokoju hotelowego - zgodnie z zasadą dwóch ścian. Był straszny przeciąg, ale przynajmniej cicho. Ciągle łapaliśmy przeziębienia. Byłam wtedy w ciąży. Moi koledzy, kiedy dowiedzieli się o przyczynie mojego kaszlu i kataru, delikatnie mnie zbesztali.

Program telewizyjny, który prowadziłam zaczynał się o 6 rano.

Zima pod kołdrą

Moja 7-letnia córka tak naprawdę zaczęła chorować dopiero następnej zimy, kiedy przeprowadziliśmy się do Polski. Wojenne napięcie minęło, a my odetchnęliśmy z ulgą. Ale życie wcale nie stało się łatwiejsze, a noce cieplejsze. Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu pod Warszawą. Kocioł gazowy ciągle się psuł, a temperatura na zewnątrz spadała poniżej zera. Razem z dzieckiem i starszą córką spałyśmy w ubraniach, przykrywając się wszystkimi kocami, jakie miałyśmy.

Oliwia i Amelia spały w ubraniach i pod kilkoma kocami.

Oliwia rozpoczęła drugą klasę w Polsce. W śniegu i deszczu nasza trójka - ja, najstarsza córka i nasza mała Amelia - codziennie chodziłyśmy 2 km do szkoły.

Każdego dnia chodziłyśmy do szkoły 2 km, często w deszczu.

Oliwia przeziębiała się dwa razy w miesiącu. Przestaliśmy chować inhalator do szafki - działał prawie codziennie. Gdyby istniał związek zawodowy inhalatorów, nasz, ze względu na nadgodziny, na pewno by się do niego zapisał. Znałam nazwiska pediatrów we wszystkich okolicznych klinikach i byłam już prawie rodziną Antona, kierowcy autobusu pasażerskiego Warszawa-Kijów i jego żony, przez których mama wysyłała tony leków z Kijowa. Wiosną sytuacja wcale się nie uspokoiła - w maju Oliwia miała usuwany ropień z gardła. Przez kolejne dwa tygodnie brała antybiotyki i jeździliśmy do szpitala na bolesne zabiegi. Postanowiłam, że musimy coś z tym wszystkim natychmiast zrobić.

Gdy zobaczyłam plakat w biurze podróży, pomyślałam: potrzebuję tego.

Tak daleko od domu

Kupiłam wakacje do Grecji. W biurze podróży, patrząc na romantyczne palmy, błękitne morze i parasole plażowe na plakacie reklamowym, pomyślałam: tego potrzebuję nie tylko dla moich dzieci, ale także dla siebie - po obejrzeniu setek filmów o okrucieństwach rosyjskiej armii, rozmowach o Mariupolu i Chersoniu z ocalałymi, karmieniu mojego dziecka pierwszym mlekiem w schronie przeciwbombowym we Lwowie i wyskakiwaniu z łóżka na wieść o nocnych alarmach w Kijowie, gdzie mieszkają moi rodzice.

Kilka lat przed wojną, kiedy Oliwia była młodsza, mieliśmy rodzinną tradycję: latem najpierw jeździła z babcią do Zatoki w obwodzie odeskim, a potem do wioski dziadka w obwodzie żytomierskim, gdzie spędzała tygodnie pływając w rzece, zbierając kwiaty na polu i pijąc mleko. Nie było nas w domu przez 18 miesięcy. W tym czasie widzieliśmy się z tatą dwa razy. Pierwszy raz we Lwowie, na chrzcinach Amelii. Ze względu na wojnę ksiądz pozwolił nam ochrzcić ją  kilka dni po urodzeniu dziecka, tuż przed naszym wyjazdem do Polski. Drugi raz widzieliśmy się z moim tatą w Boże Narodzenie, w Warszawie.

Brak kontaktu z bliskimi to jedna z największych uciążliwości wojny.

Mój tata z Amelią,

Sztuka i koktajle Mołotowa

Podczas gdy my z mężem i dziećmi organizowaliśmy sobie nowe życie pod Warszawą, moi rodzice nadal mieszkali w Kijowie i tam pracowali: mój tata był dyrektorem i głównym reżyserem ukraińskiego teatru tradycyjnego "Dzerkalo", a moja mama oświetleniowcem w Operze Narodowej Ukrainy. W pierwszych miesiącach wojny tata przygotowywał na spotkanie z wrogiem koktajle Mołotowa. Gdy w rejonie Kijowa trwały walki, recytował poezję patriotyczną na barykadzie i można go było zobaczyć nawet w polskich mediach.

Tata na barykadzie w Kijowie.

Kiedy w Kijowie zrobiło się trochę bezpieczniej, zaczął jeździć na weekendy do wsi w obwodzie żytomierskim, do naszego małego rodzinnego raju. Tam gdzie kilka lat wcześniej w cieniu jabłoni, wiśni i dębów, uczył moją Oliwię recytować "Wiśniowe sady" i inne wiersze Szewczenki, bawił się z nią w teatrzyk kukiełkowy, słuchał płyt, a w niedzielne poranki, gdy wszyscy spali, szedł do kościoła i przynosił do domu miękką, pachnącą prosforę.

Tata na polach pod Żytomierzem.

Ale nawet kiedy nas już tam nie było, na podwórku domu taty ciągle było słychać głosy dzieci.

Dwie przesiedlone dziewczynki z Donbasu zaczęły odwiedzać mojego tatę. Ich rodzina wprowadziła się kilka lat temu do sąsiedniego domu. Podczas gdy rodzice ciężko pracowali, dzieci szukały rodzinnego ciepła i rozrywki. Ze strychu zdjęto więc teatrzyk kukiełkowy, odkurzono płyty, a pod koniec lata znów było słychać dziecięce głosiki recytujące wiersze Szewczenki.

Tata z dziewczynkami z sąsiedztwa.

Szczerze mówiąc, choć trochę byliśmy zazdrośni o te "adoptowane wnuczki", w głębi duszy cieszyliśmy się, ponieważ nikt nie został sam.

Дикий пляж, Перседи і кава по-грецьки

W sierpniu 2023 roku dotarliśmy na grecką wyspę Thassos. W tym czasie na Rodos wciąż szalały pożary z powodu upałów w południowej Europie, a turyści nie mogli odwiedzać Akropolu. Jednak na Thassos nigdy nie jest zbyt gorąco - wyspa otoczona jest zielonymi sosnami, które zapewniają chłód nawet w najgorętszych godzinach dnia.

Było tam wszystko, co przywróciło nam zdrowie po dwóch ciężkich zimach - świeże morskie powietrze, lokalny pachnący miód, rozgrzany słońcem piasek i pyszne zdrowe jedzenie.

Niemal natychmiast znaleźliśmy przyjaciół. Niedaleko naszego hotelu, grecka rodzina - Maria, Nikos i ich córka Rafaelia - zagospodarowali kawałek dzikiej plaży. Pod sosnami ustawili przyczepę z kawą, napojami bezalkoholowymi i przekąskami, a na brzegu łóżka plażowe, hamaki i lokalną atrakcję; łódź rybacką, która latem przyszłego roku stanie się częścią kawiarni. Każdego ranka pan Vassilis, 72-letni grecki emerytowany dyrektor banku, przychodził do stolika szachowego pod sosną. Podczas gdy Olivia wygrzewała się na słońcu, wszyscy piliśmy razem kawę przez kilka godzin i rozmawialiśmy - o naszych rodzinach, wojnie w Ukrainie, naszej wspólnej historii i przyszłości. Maria, z moją Amelią w ramionach, opowiedziała nam, jak pokonała raka dzięki wierze w Boga. Rafaelia podzieliła się tym, jak marzyła o zostaniu dziennikarką, tak jak ja, ale została zmuszona do pracy w kawiarni na plaży, aby pomóc swojej rodzinie. "Nikos i ja rozmawialiśmy o gwiazdach i spotykaliśmy się na plaży po zamknięciu kawiarni o 22:00. Przychodziliśmy oglądać konstelacje nad morzem i deszcz Perseidów. I znowu wszyscy razem piliśmy grecką kawę.

Z nowymi przyjaciółmi na greckiej wyspie Thassos

Sagapo, Amelia, Sagapo!

Najbardziej dbał o nas starszy pan Vassilis - wytyczał nam najlepsze trasy do podróżowania po wyspie. W restauracji w swojej górskiej wiosce traktował nas jak rodzinę, a w każdą niedzielę przynosił nam z kościoła prosforę z anyżem - zupełnie jak mój tata. Jak się okazało, wnuczka pana Vassilisa miała na imię Amelia, tak jak moja córeczka. Jednak jego rodzina rzadko go odwiedza i często czuje się samotny. Każdego ranka brał moją córkę na ręce i uczył ją pierwszych słów po grecku. "Sagapo, Amelio! Sagapo. Vassilis cię kocha", mówił do mojego dziecka.

Vassilis z małą Amelią.

Kiedy wyjeżdżaliśmy, wszyscy płakali. Każdy z nas przez chwilę poczuł się trochę szczęśliwszy: Maria nieustannie rozmawiała z moimi małymi dziećmi, Nikos znów był otoczony przyjaciółmi, Rafaelia uczyła się ode mnie o świecie mediów, a Vassilis przez te wszystkie dni był ulubionym dziadkiem - "Sagapo, Amelia! Sagapo!" Ale może potrzebowaliśmy tego wszystkiego bardziej niż oni, ponieważ po raz pierwszy od początku wojny byliśmy pełną rodziną?

Ja z córkami Amelią i Oliwią

Kiedy nasz samolot wylądował w Warszawie, usłyszeliśmy o kolejnym krwawym ataku Rosjan - uderzyli rakietami balistycznymi w centrum Czernichowa. 156 rannych, siedmiu zabitych, w tym sześcioletnia dziewczynka, Sofia Gołyńska. Czyjaś ukochana córka. Czyjaś najdroższa wnuczka. Po greckiej bajce obudziliśmy się w Polsce, gdzie setki tysięcy Ukraińców uciekających przed rosyjskimi rakietami szuka schronienia.

Wojna trwa. Przed nami i Ukrainą nowa zima. Zima wojny. A dopóki ona trwa, nasz dziadek będzie uczył dzieci z okolicy wierszy Szewczenki.

20
min
Maria Górska
Wojna w Ukrainie
Bezpieczeństwo
Wychowywanie dzieci
Pomoc
Macierzyństwo
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Charków: iluzja spokojnego życia

Ten artykuł został zaktualizowany 6 października 2023 r.

To główny plac miasta, plac Swobody. Normalne życie, jakby nie było wojny. Mieszkańcy Charkowa spieszą się: dzień pracy się skończył, muszą szybko dotrzeć do sklepu i do domu, by wcześnie położyć się spać i dobrze się wyspać. Bo w nocy Rosjanie znów mogą wysłać rakiety na osiedla.

Regionalna administracja państwowa w Charkowie, rok po ciężkim rosyjskim ostrzale, wrzesień 2023 r. Zdjęcie autora

Centrum miasta: okna ze sklejki, zdewastowane budynki i odbudowa

1 marca 2022 r. centrum miasta wstrząsnął potężny rosyjski ostrzał. Dziś przypominają o nim roztrzaskane odłamkami rakiet mury siedziby administracji regionalnej i wystający spośród nich dźwig. Okna zabite sklejką. Trwa wielka odbudowa. Tak wygląda wiele charkowskich ulic: budynki bez dachów i okien, a między nimi krzątający się pracownicy firm komunalnych, którzy odbudowują chodniki, drogi, nawet doprowadzają do porządku drzewa.

Centrum miasta. Wszędzie zamiast drzwi i okien - sklejka.

Mieszkańcy Charkowa z dumą pokazują kolumnę w pobliżu budynku: przetrwała! Rok temu modliliśmy się, aby nasi krewni i przyjaciele nie musieli podróżować przez centrum.

Matka Alyony Myronenko, 33-letniej wolontariuszki, była podczas najcięższego ostrzału w budynku administracji regionalnej. Alyona na zawsze zapamięta długie minuty niepokoju, nim jej matka odebrała telefon. Przeżyła cudem.

"Mogłam tam być, ale coś zatrzymało mnie w domu, spóźniłam się do mamy. Nagle nastąpiła eksplozja... a moje serce prawie się zatrzymało" - wspomina Aliona.

Kiedyś piekłam chleb dla siebie, teraz piekę dla wojska

Alyona była szefową kuchni i przed wojną prowadziła własną firmę. Pracowała w hotelach i restauracjach na południu Ukrainy, nad morzem - dziś to tereny okupowane. Wychowywała dwójkę dzieci, przyszłych gwiazd: jej córka pojawiła się nawet w życzeniach noworocznych prezydenta Ukrainy. Poranek 24 lutego wywrócił ich życie do góry nogami.

"Kiedy zobaczyliśmy, co się dzieje, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zaopatrzyć się w żywność i wodę. Sklepowe półki natychmiast opustoszały, a my nie mieliśmy czasu, by cokolwiek kupić. Nie było chleba. Ludzie bardzo się bali. Od kilku lat nie kupuję chleba, piekę go sama. Wyjmuję mąkę, zagniatam ciasto i dociera do mnie, że w każdej chwili może zabraknąć prądu" - mówi Alyona.

Alyona z córką w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Przeszła jej przez głowę myśl: powinnam piec chleb nie tylko dla siebie, ale też dla wojska: - "Przygotowujemy teraz gotowe obiady dla chłopaków, suche racje witaminowe, batony energetyczne, suchą żywność instant. Moje umiejętności kucharskie przydały się tak nieoczekiwanie".

Alyona z przyjaciółmi produkuje również świece okopowe oraz maści lecznicze.

Charkowianie zmienili się. Chodzą do pracy przy dźwiękach eksplozji, wielu nie zwraca już na nie uwagi. Ale dzieci kładą do snu w pomieszczeniach bez okien, tam gdzie jest bezpieczniej. I nauczyli je, że gdy zawyje syrena, trzeba tam biec również w ciągu dnia.

"Czasami to przerażające. Pocisk może nadlecieć w każdej chwili, nikt nie jest bezpieczny. Po prostu żyjemy i robimy to, co musimy. Daje mi  siłę, gdy moi przyjaciele z okopów piszą, że dzięki naszemu wsparciu "znów czują, że żyją" lub że "czują się jak w domu"" - mówi Alyona.

Nie czeka na zwycięstwo, wie, że trzeba samemu o nie zawalczyć

Wolontariusz i jego babcie

Tutaj znajduje się historyczne serce miasta, ulica Mironosicka. Ona również mocno ucierpiała, zabytkowe budynki są mocno uszkodzone. Tu starszym, samotnym, niezamożnym ludziom pomaga wolontariusz Ołeksandr Kostenko. Dba, by mieli jedzenie.

Ołeksandr przewozi jedzenie samotnym ludziom w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

"Około tygodnia po inwazji byłem jedyną młodą i sprawną osobą, która pozostała w naszej piwnicy... z kilkoma bezradnymi ludźmi. Młodzi ludzie wyjeżdżali, ale starsi zostawali. Kto mógł im pomóc?" - wyjaśnia Ołeksandr.

Wspomina z uśmiechem: zostawili mi wszystko - koty, psy, a nawet ryby i ślimaki.

"Przez pierwsze trzy miesiące miałem przy sobie torbę z kluczami do różnych mieszkań - podlewałem kwiaty, karmiłem rybki, szczotkowałem chomiki... Raz szukałem pokarmu dla ślimaków po całym mieście, bo pokarm dla rybek się nie nadawał. Apteki były wtedy w Charkowie zamknięte, nie mówiąc już o sklepach zoologicznych".

Obecnie Sasza jest ekspertem ds. towarów, logistykiem i kierowcą. Jest także dietetykiem, psychologiem i farmaceutą. Zna dietę swoich babć, biorąc pod uwagę ich stan zdrowia i ilość jedzenia, której potrzebują miesięcznie. Żartuje, że po wygranej duży supermarket powinien zatrudnić go na stanowisku dyrektora - zorganizuje ich pracę w jeden dzień.

Sasza jest na nogach całą dobę: "Mam babcię, która dzwoni 18 razy dziennie. "Sasza, dzwonię, żeby dowiedzieć się, jak twoje zdrowie... Czy przyjedziesz wkrótce?".

Sasza ratował koty, psy, a nawet chomiki

W zeszłym roku w Charkowie z powodu ciągłych przerw w dostawie prądu nie działała większość wind. Musiałem nosić 40 i 50 kilogramów na piechotę na wysokie piętra.

"Ważę 60 kilogramów. Wrzucam na plecy 40 i idę. Na raz, żeby nie biegać tam i z powrotem. Przychodzisz do domu babci, siadasz na kanapie i w atmosferze chruszczowowskich dywanów, i kryształowych szkiełek opowiadają ci o życiu, i polityce. Mogę słuchać o życiu, ale chciałbym się ukryć przed polityką" - mówi Ołeksandr.

O Charkowie mówi się, że mieszka w nim sporo ludzi "proradzieckich", szczególnie emerytów. Czy te  "separatystyczne babcie" naprawdę istnieją?

"Na szczęście nie spotkałem żadnej. Wszyscy oczekują naszego zwycięstwa" - mówi wolontariusz.

W Charkowie panuje poczucie stabilizacji: media działają, miasto jest czyste i schludne.

"Jedyną rzeczą, której nie można zaakceptować, są kwietniki za miliony hrywien. Klomb wokół pomnika Tarasa Szewczenki to 15 dronów dla wojska. A teraz są one bardziej potrzebne niż petunie!"

Teraz pomaga zarówno żołnierzom, jak i samotnym matkom. Każdemu, kto tego potrzebuje.

Park w Charkowie: ludzie żyją swoim zwykłym życiem

Marzy, że pewnego dnia jego pomoc nie będzie potrzebna, krewni powrócą, a wojna się skończy. Trudno to sobie wyobrazić, ale wiosną 2022 roku starsi ludzie naprawdę są na skraju przetrwania. Wielu nie ma lodówek, nie znają nikogo, kto kupiłby im lekarstwa czy jedzenie.

"Bardzo dziękuję wszystkim darczyńcom. Moje babcie nie przeżyłyby bez ich pomocy. I bądźmy szczerzy: wielu z tych, którymi się opiekowałem, zmarło. Pamięć wymazuje niektóre historie, aby nie ranić" - mówi wolontariusz.

Zniszczona Saltiwka wraca do życia

Ksenia chodziła tutaj szkoły. Teraz jest mieszkanką Kijowa, ale mieszkała w dzielnicy Saltiwka do 2020 roku. Kiedy przyjeżdża odwiedzić matkę, jeździ po okolicy.

Ulica Sumska w Charkowie

"Wybrałam się do północnej części Saltiwki, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Jest strasznie, wiele budynków jest czarnych i zniszczonych... Płakałam. W pobliżu mojej szkoły w Saltiwce znajduje się pięciopiętrowy budynek, do którego nie ma wejścia: jest cały zniszczony. To sto metrów od domu mojej mamy. Ale dziś to wejście jest już prawie odbudowane".

Mieszkańcy Charkowa odbudowują swoje okaleczone miasto. A kiedy rakieta spada na środku głównej ulicy, żartują smutno: "Dobrze, że teraz zostanie wymieniony stary system wodociągowy i położony świeży asfalt".

"Dlaczego masz do mnie pretensje? Czy to ja ciebie bombarduję?"

Miasto wraca do życia. Mieszkańcy wracają do Charkowa. Zoja Zakarova wróciła do domu rok temu. Kiedy wszyscy wyjeżdżali, spieszyła się, by wrócić do swojego miasta. Wydarzenia z 24 lutego zmusiły ją do zmiany idealnego planu wakacyjnego za granicą, w Turcji. Jak na ironię, większość krewnych dziewczyny jest... w Rosji. Jej matka przeprowadziła się tam cztery lata temu, a jej dziadkowie i ciotka już tam mieszkali.

"Zadzwoniłam do ciotki roztrzęsiona. Ona była w sklepie budowlanym i wybierała parapety. Powiedziałam do niej: - "Twój kraj bombarduje mój". A ona na to: "Dlaczego mi to mówisz? Myślisz, że ja bombarduję? Zresztą bombardowane są cele wojskowe". Powiedziałam tylko: "Idź już, pa".

Matka Zoi ma prorosyjskie poglądy, więc od 2014 roku relacje między nimi są napięte. Wraz z rozpoczęciem inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę, zerwały kontakt. "Zadzwoniła do mnie kilka razy. Zażądała: "Czy możesz normalnie mówić, nie po ukraińsku?". Po tych wszystkich bzdurach, o których mówiła... nie miałyśmy o czym rozmawiać".

Centrum Biznesowe przy ulicy Myronositskiej przed rosyjską agresjię i po. Zdjęcie: Telegraf

Zoja wróciła do Charkowa 4 marca 2022 r., kiedy rozpoczął się najgorszy rosyjski ostrzał.

"W Turcji jest ci ciepło i bezpiecznie, a tu się trzęsiesz i boisz. Ale gdy wracasz do Charkowa, słyszysz eksplozje, myślisz: wreszcie jesteś w domu". Zoja przygotowała się do ataków, ścieląc łóżko w swoim korytarzu. I zmieniła zdanie. Wróciła do sypialni. "Będzie jak ma być. Ale ludzi proszę, by przestrzegali zasady dwóch ścian i korzystali ze schronów. Ale ja sama śpię pod bombami"

W Charkowie Zoja dostarcza paczki z jedzeniem starszym ludziom i matkom z dziećmi. Rozwozi je starą ładą nivą z plastikową folią zamiast bocznego okna.

W maju 2022 roku Zoja zdecydowała się pomóc wojsku: "Niektórzy ludzie postrzegali nas, wolontariuszy, jako darmową dostawę. Przyjeżdżamy, a dwóch zdrowych mężczyzn wychodzi odebrać paczki. Albo kobieta dzwoni do nas, mówiąc, że nie ma nic do jedzenia, a wychodzi kompletnie pijany mężczyzna. Uznaliśmy więc, że trzeba najpierw pomóc wojsku".

Wtedy Zoja poczuła się na swoim miejscu. Pół miliona hrywien na zakup 50 kalimatorów dla 92 Brygady zebrali w ...  2 tygodnie.

Najczęściej ostrzeliwany przez Rosjan dom na Saltiwce

"Kupiliśmy 70 celowników do broni i kilka szyn montażowych Picatinny, a 10 celowników podarował nam Związek Ukraińców w Danii. Na dostawę czekaliśmy półtora miesiąca. Ale wszystko poszło idealnie. Kiedy przekazaliśmy je wojsku, zapytali: "Jak to 80? Myśleliśmy, że wyślecie 20 i tyle...".

Ale dla Zoi nie ma rzeczy niemożliwych i ma szczęście do ludzi, którzy jej nie zawodzą.

"Spotkałam Hamleta, artystę z Charkowa. W tamtym czasie musiałam dostarczyć mnóstwo rzeczy dla marynarzy: - 'Hamlet, nie mam siły, potrzebuję 7 tysięcy dolarów, nie mam pojęcia, skąd je wziąć'. A on dzwoni do kogoś: "Potrzebuję 7 tysięcy dolarów". I podaje mu numer mojego konta. Nie wiem, jak to zrobił. Ale jestem mu bardzo wdzięczna. Tym bardziej, że to wtedy żolnierzy wyzwolili most Dawida. Jestem pewna, że te pieniądze się przydały.

Zniszczony budynek w Charkowie

Zoja boi się, że historia z 2014 roku się powtórzy, że ludzie zaczną myśleć: "wojna jest gdzieś daleko". Jest zła na tych "zmęczonych wojną ludzi". Najbliższa jej osoba, młodszy brat, jest na wojnie.

"Kiedyś zniknął na trzy dni. Nagle napisał, a ja po prostu zalałam się łzami. Chociaż nie płakałam, odkąd wróciłam do Charkowa. A mój brat pisze, jakby nic się nie stało, że wszystko jest w porządku".

W maju ubiegłego roku w końcu się spotkali. I wtedy Zoja zdała sobie sprawę, że jej brat dorósł dawno temu. Teraz jest nawet starszy od niej. Zoja przygotowuje się do wyjazdu na wojnę. Jej przyjaciele próbują jej to wyperswadować. Ale ona jest nie do powstrzymania.

"Osobiście nie rozumiem tych, którzy mówią: nie urodziłam się do wojny. Czy inni rodzą się z karabinami maszynowymi? Nikt nie rodzi się dla wojny. Ale musimy to robić, bo kto inny jak nie my?"

Teraz mamy w Charkowie iluzję spokojnego życia. Ale powinniśmy pamiętać, że wojna jeszcze się nie skończyła.

Jednak Charków i jego mieszkańcy są silniejsi niż żelbeton.

Zdjęcie autorki

20
min
Anastasiia Poliakowa
Wojna w Ukrainie
ЗСУ
Wolontariusz
odbudowa
Pomoc dla Ukrainy
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Historia miłosna Iwana i Wladyslawy, czyli nie ma rzeczy niemożliwych

Nie widział swojej pięknej narzeczonej w śnieżnobiałej sukni. Jednak gdy Wladyslawa zbliżyła się do niego przed ślubem, poczuł jej obecność: ogarnęło go szczęście. 9 września 2023 r. Iwan rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu - ożenił się z tą, którą kochał.

2 sierpnia 2022 roku 27-letni Iwan Soroka oślepł w wyniku rosyjskiego ataku moździerzowego. Tego dnia, w pobliżu Horlivki, jego oddział otrzymał rozkaz wycofania się. O świcie zostali ostrzelani przez rosyjskie wojsko. Odłamki trafiły w oczy Iwana. Całkowicie stracił wzrok i prawie nogę.

Iwan Soroka po powrocie z frontu. Fot: Bela Szandelszky/AP/East News

Tego dnia Wladyslawa prawie umarła ze strachu - nie mogła się dodzwonić do ukochanego. Nie wiedziała, że jego telefon został całkowicie zniszczony. Dopiero w szpitalu w Winnicy dzięki pomocy pielęgniarki Iwan skontaktował się z narzeczoną. Gdy Wladyslawa przyjechała, nie poznała go: tak bardzo był okaleczony. Do końca mieli nadzieję, że lekarze przywrócą chłopakowi wzrok. Niestety, nie udało się.

‍

Vladyslava i Iwan są razem od ponad roku. fot: Bela Szandelszky/AP/East News

- "Nic się dla mnie nie zmieniło" - mówi Wladyslawa o swoich uczuciach do ukochanego.

Iwan Soroka i Wladyslawa Ryabets spotkali się 6 kwietnia 2022 roku. Chłopak, który przebywał w szpitalu z zapaleniem płuc w pierwszych dniach wojny, był w szpitalu. Zobaczył zdjęcie dziewczyny w aplikacji randkowej i napisał do niej.

Po kilku tygodniach powiedział: "Teraz jesteś moja!". W odpowiedzi wysłała mu swój rozmiar pierścionka.

W realu spotkali się po sześciu tygodniach od poznania online. Iwan był na krótkiej przepustce i zaprosił Wladyslawę na kawę.

- Więc gdzie jest mój pierścionek?" - zażartowała dziewczyna.

- Proszę - odpowiedział żołnierz, wyciągając niespodziewany prezent.

‍

9 września 2023 r. Wladyslawa i Iwan wzięli ślub. fot: Bela Szandelszky/AP/East News

Pobrali się rok póżniej. Iwan płakał ze szczęścia. Nie widział swojej pięknej narzeczonej, ale czuł ją całym sobą.

- Widzę uczuciami.  

Wesele odbyło się zgodnie z ukraińską tradycją Były ludowe pieśni i śmiech. Goście kolejno wznosili toasty za nowożeńców. Ojciec pana młodego został przewieziony na taczce, a następnie wrzucony do stawu. Tak się robi, gdy ostatnie dziecko wychodzi za mąż lub jest wydawane za mąż.

Nowożeńcy wierzą, że wspólnie pokonają przeciwności losu. Iwan jest zdeterminowany, by iść naprzód - chce znaleźć pracę i marzy o dziecku.

‍

Stół weselny. fot: Bela Szandelszky/AP/East News
Matki nowożeńców. fot: Bela Szandelszky/AP/East News
Ojciec Iwana Soroki wywożony zgodnie z ukraińską tradycją na taczce. Fot: Bela Szandelszky/AP/East News
Młoda para. Fot: Bela Szandelszky/AP/East News

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Wojna i miłość
ЗСУ
Родина
Trauma
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Dlaczego macie na aucie naklejkę "Dzieci"? Ja w jego wieku zabijałem

Nie ma słów, by opisać ból i rozpacz mieszkańców Mariupola. Od pierwszych dni inwazji na pełną skalę okupanci celowo niszczyli miasto i jego mieszkańców. Odbudowa Mariupola zajmie 10 lat, ale nie przywróci ludziom życia. Kobiety, które spędziły kilka tygodni w okupowanym mieście, podzieliły się z nami swoimi historiami.

Mariupol zniszczony przez rosyjskich najeźdźców

Аліна Чубарова: «Я записувала, що ми їли, куди прилетів снаряд, а потім дні злилися в один»

Alina prowadziła dziennik od pierwszych dni wojny. Wraz z mężem, dzieckiem, matką i starym kotem Mojżeszem przetrwała ponad trzy tygodnie w zablokowanym Mariupolu, nim dotarła do Berdiańska.

Z większości domów w mieście zostały ruiny

"Zapisywałam, co jedliśmy, gdzie uderzył pocisk, kiedy straciliśmy zasilanie, łączność, gaz. A potem wszystkie dni zlały się w jeden. W ciągu dnia samoloty bombardowały. Wieczorem strzelały bez przerwy z czegoś ciężkiego. Było dziko i strasznie, ale miałam nadzieję, że ściany schronu nas uratują. Modliłam się, choć od dawna tego nie robiłam. Myślałam o tym, za jakie grzechy to wszystko mi się przydarzyło" - wspomina Alina.

Alina i jej rodzina w chwili, gdy dotarli na terytorium kontrolowane przez ukraiński rząd

Kotu skończyło się jedzenie. Alina już raz zabrała Mojżesza z Jasynuwaty w obwodzie donieckim, kiedy po raz pierwszy stanęli w obliczu wojny. Kot przypomina jej o beztroskich czasach, kiedy wszystko było jeszcze w porządku. Musieliśmy wyjść i przynieść Mojżeszowi jedzenie. Alina wiedziała, że nie wszyscy wracali - często znajdowano ich ciała pod ścianami domu.

Ostrzał nie ustawał, na ulicach miasta znajdowano martwych ludzi

"Mimo strachu wróciliśmy z mężem do domu. Mój syn Demyd i teściowa zostali w schronie. Gdy tylko weszliśmy do domu, ściany się zatrzęsły. Myślałam, że to koniec... Wzięliśmy jedzenie, piasek dla Mosi, buty, suche skarpetki i wróciliśmy. Potem gotowaliśmy nawet ziemniaki na ognisku pod ostrzałem moździerzowym".

12 marca na szkołę, w której uczył się syn Aliny, spadła bomba. Na zewnątrz było zimno. Ciągle strzelano. Wszystkie dni były równie przerażające. Nie mieli żadnego kontaktu ze światem.

Rodzina Aliny wraz z kotką Mosią zatrzymała się w Zaporożu i jedzie do Kijowa
"Gdyby ktoś powiedział mi miesiąc temu, że będę w stanie wytrzymać dwa tygodnie bez mycia, śpiąc w puchowej kurtce i butach na podłodze z 12 innymi ludźmi w jednym pokoju, to roześmiałabym mu się w twarz Okazało się, że jestem w stanie. Czy ciągle myślisz o tym, na co umrzesz? Z głodu? Albo odwodnienia? A może udusisz się pod gruzami budynku, w którym się ukrywasz?".

Alina czuła się winna wobec swojego syna, że musiał przejść przez to piekło. Chciała go wyprowadzić z miasta za wszelką cenę. Rodzina załatwiła w końcu transport. Została tylko jedna noc. Alina i jej syn zeszli do innego schronu przeciwbombowego, podczas gdy jej mąż Sasza poszedł po bagaże. Godzinę później jego przyjaciel wrócił ze zranioną nogą i powiedział, że nie wie, gdzie jest Sasza. Podczas nalotu mężczyżni stracili ze sobą kontakt.

"W końcu wrócił. Stał blady, w pociętej kurtce i ze zniszczonymi torbami. Miał poważnie skręconą nogę, zranione ucho i ramię" - mówi Alina.

2 miesiące po okupacji, Alina i jej syn w Kijowie

Rodzina podzieliła podróż na terytorium kontrolowane przez ukraiński rząd na małe odcinki. Musieli omijać zniszczone domy, martwe ciała, których nikt nie mógł posprzątać i pochować. Po drodze byli również ostrzeliwani z morza. Alina uważa, ze spotkał ich cud w piekle na ziemi. Rodzina mieszkała w Zaporożu, a następnie przeniosła się do Kijowa.

Larysa Tkaczenko: "Proszę mojego wnuka, żeby nie  patrzył na ciałą martwych ludzi".

Larysa Borysiwna spędziła kilka tygodni w okupowanym Mariupolu, przeżywając naloty i najbardziej przerażającą podróż w swoim życiu.

"Wszystko wokół mnie eksploduje, ludzie padają martwi, wszystko jest jak w prawdziwym horrorze, ale dzieje się naprawdę. I proszę mojego wnuka, żeby się nie rozglądał, bo wszędzie ciała ".

Kiedy wybuchła wojna, 60-letnia kobieta wracała do zdrowia po operacji. Ona, jej córka, zięć i wnuk najpierw mieszkali w ciasnym pokoju w Młodzieżowym Centrum Kultury, a następnie rodzinie udało się przenieść do schronu przeciwbombowego.

Jedzenie przyrządzali na ogniskach na ulicach

Pierwsze dwa spędzili w domu. Trzeciego dnia wybuchła bomba, a ich dziewięciopiętrowy budynek ogarnął pożar.

"Próbowaliśmy dostać się do jakiejś piwnicy, ale nie dało się wejść do żadnej. Poszliśmy do schronu przeciwbombowego, ale był pełen ludzi. Zdecydowaliśmy się pojechać do pracy do naszych dzieci. Jak tylko wyszliśmy, rozpoczął się ostrzał i przystanek autobusowy stanął w miejscu. Ledwo mogłam biec, a pociski spadały" - Larisa Tkaczenko wciąż wspomina te straszne dni ze łzami w oczach. Ręce jej drżą.

Larisa ukrywa się przed rosyjskimi bombami w piwnicy w Mariupolu

Dzieci nie mogły zostać w pracy, ponieważ samolot uderzył w dach budynku i wszystko się zapaliło. Rodzina miała szczęście dostać się do domu kultury, a następnie do schronu przeciwbombowego, w którym w tym czasie znajdowało się 300 osób, w tym setka dzieci. "Spaliśmy na siedząco, topiliśmy lód na herbatę, gotowaliśmy zupę z ziemniaków i wody na ognisku, ale najgorsze było to, że obiecana ewakuacja była ciągle odwoływana. Mieliśmy coraz mniej nadziei"

"Nie było jedzenia. Pociski spadały coraz bliżej. Nikt nie gasił pożaru, bo też nie było nikogo, kto mógłby to robić. Kiedy zapalił się budynek z dziećmi, kobietami i niepełnosprawnymi, zdaliśmy sobie sprawę, że mamy tylko jedną szansę na uratowanie się. Rano wyruszyliśmy w drogę"

Przedzierając się przez zniszczone budynki, cegły, kamienie i martwe ciała, Larisa i jej rodzina dotarli do celu po przejściu najdłuższego dystansu w jej życiu - 40 kilometrów. Miała możliwość pozostania w Polsce lub Niemczech, ale zdecydowała się przenieść do stolicy Ukrainy. Kobieta mieszka w mieszkaniu swoich przyjaciół i mówi, że w tym wieku trudno jest jej przyzwyczaić się do nowej życia w nowym miejscu.

Larisa Tkaczenko w schronie w domu kultury na tle plakatu, który wciąż przetrwał. Okupowany Mariupol

"W Polsce nam pomagano, ale w końcu trzeba ułożyć sobie życie, nauczyć się języka. To jest bardziej dla młodych. A ja kocham Ukrainę, nie widzę swojego życia nigdzie indziej" - mówi.

Emerytka Larisa Tkaczenko dorabia, wykonując na zamówienie biżuterię i zabawki z koralików. Jej produkty z symbolami patriotycznymi można kupić w wielu europejskich miastach.

Olga Bespała: "Ludzie stali w kolejce za wodą, gdy zaczął się ostrzał. Co chwilę ktoś ginął"

Do 24 lutego rodzina Olgi Bespały prowadziła zwyczajne życie: jej mąż jest dentystą, ona - dziennikarką, syn chodził do szkoły. Zbudowali i urządzili dom. Nikt wtedy nie wiedział, że w piwnicy tego domu przeżyją najgorsze dni swojego życia, a budynek legnie w gruzach.

Dom Olgi zniszczony przez rosyjskich okupantów

"Jak wielu ludzi, myśleliśmy, że wszystko szybko wróci do normy. Nie zrobiliśmy nawet zapasów żywności. Mój mąż chodził do pracy do 26 lutego - klinika dentystyczna przyjmowała pacjentów z ostrym bólem. Byli też tacy, którzy dzwonili i pytali o protezy i korony. To było w jakiś sposób uspokajające. Ale wkrótce centrum miasta zostało zablokowane i pojawiło się wielu żołnierzy. Mój mąż na wszelki wypadek wziął z kliniki lekarstwa" - wspomina Olga.

Nie było elektryczności ani gazu, więc gotowali na podwórku

Później te leki przydały się ludziom, którzy przychodzili do męża Olgi, żeby wyrwał im bolący ząb. Resztki środków dentysta zaaplikował synkowi sąsiadów, którego brzuch poraniły odłamki. Owiniętego w koc zawiózł do szpitala, w którym już wtedy nie było szyb w oknach.

Przerażające były wędrówki w poszukiwaniu wody - ciągle jej brakowało, ale strach przed bombardowaniem był większy od pragnienia. "Topiiliśmy więc śnieg na herbatę".

W piwnicy Olga i jej kot kryją się przed rosyjskim ostrzałem

"Okupanci strzelali do ludzi, którzy stali w kolejce po wodę, za wodą. Gdy ktoś ginął, odciągano jego ciało na bok.  W piwnicy mieliśmy trochę jedzenia w puszkach, trochę herbatników i czekolady, której  nie lubię, ale kupiłam ją w czasach koronawirusa. Były resztki owsianki, które można było ugotować na ogniu, ponieważ przez długi czas nie było gazu ani elektryczności. Było bardzo zimno. Myślałam, że nigdy się już nie rozgrzeję".

Rodzina Olgy na podwórku zniszczonego domu w Mariupolu

Kiedy samoloty wroga zaczęły nieustannie zrzucać bomby, jedna z eksplozji zniszczyła garaż i samochód. Dom również został częściowo zniszczony. Wtedy postanowili uciekać. Droga przez ukochane miasto była usiana ciałami, a ulicami, przy których stały puste, zrujnowane domy, szli ludzie bez nadziei w oczach.

Na jednym z punktów kontrolnych samochód sprawdzali Czeczeni:. "Dlaczego macie na aucie naklejkę "Dzieci"? Ja w jego wieku zabijałem - powiedział żołnierz, wskazując głową 15-letniego syna Olgi.

Samochód rodziny po ucieczce z Mariupola

Kiedy dotarli na terytorium kontrolowane przez Ukrainę, kupili chleb. Nigdy wcześniej nie smakował tak dobrze.

Dziś Olga i jej rodzina mieszkają w Niemczech. Nie planują powrotu, uczą się języka i integrują ze społeczeństwem. Jedyną rzeczą, która ją trochę denerwuje, jest to, że ani ona, ani jej mąż nie mogą pracować w swoich zawodach.

Olga w Niemczech

"Kocham Ukrainę i marzę o ponownym zobaczeniu mojego domu, ale nie wiadomo, kiedy będziemy mogli wrócić do Mariupola. W Niemczech jest dobre wsparcie socjalne, dostaliśmy mieszkanie, wna razie tu zostaniemy" - podsumowuje Olga.

Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterów publikacji

20
min
Julia Ladnova
Wojna w Ukrainie
uchodźcy
Zawód
Rosyjska agresja
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Polska dziennikarka na wojnie: najtrudniej było zostawić córki w domu

Karolina Baca-Pogorzelska jest polską dziennikarką i współautorką czterech książek o górnictwie, w tym "Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu", którą napisała wspólnie z Michałem Potockim. To właśnie za ten materiał śledczy autorzy otrzymali Nagrodę Grand Press oraz Nagrodę im. Dariusza Fikusa. Karolina mieszka i pracuje w Ukrainie od początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę. Od prawie półtora roku pisze materiały dla "Wprost".

Polska dziennikarka rozmawia z setry.eu z Kupiańska - miejscowości na granicy obwodów charkowskiego i ługańskiego

Karolina często pisze korespondencje z pierwszej linii frontu

Natalia Żukowska: Karolina, piszesz korespondencje z linii frontu od ponad półtora roku. Kiedy rozpoczęła się wielka wojna s Ukrainie, od razu zdecydowałaś się tu przyjechać?

Karolina Baca-Pogorzelska : Nie planowałam jechać na wojnę. Chciałam napisać książkę o historycznych i geograficznych perspektywach wojny rosyjsko-ukraińskiej od 2014 roku. Aby to zrobić, musiałam podróżować po całej Ukrainie, rozmawiać z ludźmi i zobaczyć, jak ich opinie różnią się w zależności od regionu. Miałam bilet lotniczy na 28 lutego do Kijowa. 23 lutego umawiałam się na wywiady i spotkania z przyjaciółmi. Następnego dnia przeżyłam szok - rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Nie wiedziałam, co robić. Rzuciłam więc pracę nad książką i zaczęłam pracować dla "Wprost". 10 marca wyjechałam na Ukrainę. Najpierw dotarłam do Lwowa. Śmieję się teraz, że byłam wtedy jak Arestowycz [na początku wojny Ołeksij Arestowycz, były doradca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy publicznie zapewniał Ukraińców, że wojna skończy się w ciągu 2-3 tygodni - red.]. Wyjechałam na pięć tygodni. Zatrzymałam się we Lwowie i podróżowałam po zachodniej części kraju: Równe, Łuck, Iwano-Frankowsk, Zakarpacie i stopniowo przemieszczałam się na wschód. Obejrzałam okupowaną Buczę, Gostomel, Sumy, Otyrkę, Trostaniec. Wróciłam do Polski na 10 dni, spakowałam rzeczy i wróciłam na Ukrainę.

NJ: Wymień trzy najważniejsze korespondencje, które przygotowałaś z Ukrainy.

CBC:Trudno mówić o trzech materiałach. Najważniejsze było śledztwo w sprawie importu antracytu z okupowanego Donbasu. Ta historia była początkiem mojej historii z Ukrainą. W 2017 roku po raz pierwszy przyjechałam do Donbasu. Z kolegą Michałem Potockim pracowaliśmy wtedy nad książką "Czarne złoto. Wojny o węgiel Donbasu". Nasze dziennikarskie śledztwo w sprawie importu antracytu trwało dwa i pół roku. Pisaliśmy o tym, jak Rosja kradła węgiel z Ukrainy i sprzedawała go jako swój. Udało nam się spotkać z handlarzami antracytu udając potencjalnych nabywców i przeanalizować stosy dokumentów celnych. Napisaliśmy ponad 40 artykułów o imporcie węgla z terytoriów okupowanych, a później opublikowaliśmy książkę.

Ukraińscy wolontariusze pomagają ludziom na terenach okupowanych przez Rosjan

NZ: Od wielu miesięcy jesteś na wojnie. W dziennikarstwie pracujesz od 26 lat, ale nigdy wcześniej nie byłaś korespondentką wojenną. Co sprawiło, że zdecydowałaś się na tę pracę?

CBC: Widziałam już, jak wygląda wojna. Pomagałam ludziom na granicy Turcji i Syrii. Byłam też w Donbasie po 2014 roku. Dlaczego zajęłaś się dziennikarstwem wojennym? Może dlatego, że mam poczucie, że to także nasza wojna. Jest bardzo blisko. Mieszkam w Warszawie, ale przez 14 lat mieszkałem w Lublinie. To niedaleko granicy z Białorusią. Tam mieszkają moi rodzice i siostra. Może dlatego rozumiem, że ta wojna jest blisko. Kiedy była wojna w Gruzji, wszyscy myśleliśmy, że to daleko. Ale jeszcze w 2008 roku nasz ówczesny prezydent Lech Kaczyński mówił: "Zobaczycie, Ukraina będzie następna". Cały świat śmiał się z jego słów, ale okazało się, że miał rację.

NJ: Jak rodzina odebrała Twoją decyzję o wyjeździe w miejsca, w których niebezpieczeństwo czyha w każdej minucie? Próbowali Cię powstrzymać?

CBC: Mam dwie córki w wieku 8 i 9 lat. Zostawienie ich w domu było najtrudniejszą rzeczą. Ale wiesz, nigdy nie chciałabym, żeby moje dzieci widziały to, co widzę teraz na Ukrainie. Przez co przechodzą miejscowe dzieci. Nie chciałabym, aby dorastały w zrujnowanym kraju, by widziały straszne zniszczenia. Na Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc. Moje relacje z rodziną są teraz bardzo trudne. Półtora miesiąca temu rozwiodłam się. Nie z powodu wojny, to był po prostu kolejny etap w moim życiu. Być może jednak, gdybym została w Polsce, nie doszłoby do tego. Nie wiem. Mój mąż był przeciwny mojemu wyjazdowi. Kiedy jestem na Ukrainie, dzieci mieszkają z nim.

NZ: Czy opowiadasz swoim dzieciom o wojnie?

CBC: Tak, rozmawiam z nimi prawie codziennie na wideo. Dzwonię, gdy tylko mam taką możliwość. Pytają: "Mamo, czy tam, gdzie jesteś, jest wojna?". Mówię im, że wojna jest w całej Ukrainie. "Mamo, czy tam, gdzie jesteś, latają rakiety?". Nie chcę niepotrzebnie rozmawiać z nimi o tych strasznych rzeczach. Kiedy rozmawiamy, mówimy głównie o psach, które tu mieszkają. Wyjaśniłam córkom, dlaczego wyjechałam. Oczywiście chcą, żeby mama wróciła. To zawsze jest problem. Zwłaszcza, gdy muszę przyjechać, a potem wrócić na Ukrainę.

NJ: Co jest dla ciebie najtrudniejsze jako dziennikarki wojennej? Do czego trudno się przyzwyczaić?

CBC: Nie sposób przyzwyczaić się do śmierci. Jestem z ukraińskimi żołnierzami od grudnia 2022 roku. Kiedy idą na stanowiska w nocy i rano nie ma z nimi kontaktu, trudno jest myśleć, że może widziałaś kogoś po raz ostatni. Strasznie jest uświadomić sobie, że człowiek może nigdy nie wrócić. Najtrudniej jest stracić przyjaciół. Tutaj, na wojnie znajomości, emocje, przyjaźnie są znacznie silniejsze niż w cywilu. Sześć miesięcy to pięć lat normalnego życia. Boję się też dźwięku samolotu. Dwa razy znalazłam się pod ostrzałem wrogich samolotów. Nawet jak przyjeżdżam do Polski i słyszę ten dźwięk, to się boję.

NZ: Karolino, czy były jakieś sytuacje, które sprawiły, że myślałaś o rzuceniu tej roboty i powrocie do spokojnego życia w Polsce?

KBC: Mogę tylko powiedzieć, że mieszkam w Ukrainie. Oczywiście jeżdżę do Polski na dwa tygodnie. Rzadko na trzy. Na dłużej nie mogę. Zawsze wracam tutaj. Oczywiście w tym czasie były kryzysy, kiedy chciałam rzucić wszystko i wyjechać. Być może dlatego, że od 10 marca 2022 roku nie miałem ani jednego wolnego dnia. Więc czasami czuję się zmęczona. Ale wiem, że gdybym rzuciła wszystko i wróciła do spokojnej Polski, mógłbym tam zostać najwyżej dwa tygodnie. A i tak wróciłabym na Ukrainę. Bo moje myśli zawsze są tutaj.

Karolina pomaga na pierwszej linii frontu jako wolontariuszka

NZ: Czy wojna Cię zmieniła?

KBC: Zmieniło wszystko. Myślę, że 1,5 roku tutaj dorzuciło mi 10 lat życia. Tak to odczuwam. Wszystko się we mnie zmieniło. Moje myśli i światopogląd. Nauczyłam się rozróżniać, co jest ważne, a co nie. Na co warto poświęcać czas, a na co nie. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Przestałam marnować czas i emocje na niepotrzebne rzeczy.

NJ: Mieszkasz 12 km od linii frontu. Bardzo blisko. W jakich warunkach żyjesz?

KSC:Nie są najgorsze. Mieszkam w małej wiosce niedaleko Kupiańska. To granica dwóch obwodów - charkowskiego i ługańskiego. Cywilizacja przyszła do nas niedawno, bo kupiłam pralkę. Mamy wodę i prąd. W domu nie ma toalety. Jeśli potrzebujemy ciepłej wody, podgrzewamy wannę. Chłopakom w ziemiankach i okopach jest trudniej. Linia frontu jest blisko, może być niespokojnie. Artyleria często strzela, a teraz jest dużo rosyjskich samolotów. Raz przeleciał nawet S-300 (rosyjski pocisk rakietowy - red.). Obok nas mieszkają miejscowi cywile. Ludzie przyzwyczajają się do wszystkiego.

NJ: Ciągle mówisz o niebezpieczeństwie. Jak myślisz, dlaczego miejscowi nie opuszczają regionu, w którym trwa ciągły ostrzał?

CBC: Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie.

Mieszkałam w Kramatorsku i podróżowałam po Donbasie, i spotkałam wielu prorosyjskich ludzi, którzy myśleli, że Ukraińcy do nich strzelają. Nie wyjechali, bo czekali na swoich "Rosjan". Tutaj, gdzie mieszkam, też są tacy ludzie. Ale w rzeczywistości powody, dla których miejscowi nie wyjeżdżają, są inne.

Na przykład moi sąsiedzi: kobieta z 22-letnim niepełnosprawnym synem. Opiekuje się nim sama i otrzymuje od państwa zasiłek w wysokości 7000 UAH. Nie masz pojęcia, ile razy próbowałem ją przekonać, że mogę zabrać ją i jej syna do Polski. Mogę pomóc we wszystkim, czego potrzebują. Ona kategorycznie się temu sprzeciwia, bo mieszka we wsi od 50 lat i nie chce opuszczać domu. Innym moim sąsiadem jest dziadek, który mieszka z dwójką wnuków. Rodzice wyjechali i zostawili dzieci. Oni też nie chcą nigdzie wyjeżdżać. Często słyszę, jak mówią: "To jest nasz dom!". Staram się zrozumieć tych ludzi. Chociaż tam, gdzie są dzieci, nie rozumiem, dlaczego są narażone na niebezpieczeństwo.

NZ: A co z propagandą? Czy na wschodzie jest jej dużo?

CBC: Tak, region Charkowa jest trudnym miejscem. Należy pamiętać, że w 2014 r. było to miejsce, gdzie nie popierano Majdanu i było tam wiele prorosyjskich nastrojów. Pamiętajmy, że gdy tylko rozpoczęła się wielka wojna, mer Kupiańska poddał miasto w ciągu jednego dnia. Ale teraz, stopniowo, coś się w ludziach zmienia. Wystarczy spojrzeć na Charków. Kiedy odwiedziłem to miasto w 2017 r., na ulicy nie można było usłyszeć języka ukraińskiego. A teraz wiele osób zaczyna mówić po ukraińsku. Są jednak i tacy, którzy czekają na swoich "wyzwolicieli".

NZ: Ukraina stopniowo pozbywa się wszystkiego, co rosyjskie. Zmieniane są nazwy ulic na cześć bohaterów i miast. Burzone są sowieckie pomniki i symbole. Czy uważasz, że nadszedł na to czas?

KBC: To powinno być zrobione wcześniej. Już w 2014 roku należało wyłączyć rosyjską telewizję i radio w Donbasie. Nikt tego nie zrobił, co było bardzo dużym błędem Ukrainy.

NJ: Karolina, nieustannie pomagasz wojsku zbierając pieniądze na pojazdy i drony. Opowiedz nam o swojej pracy wolontariuszki.

CBC: Tak, ale nie sądziłem, że to zadziała. Na początku maja wraz z przyjacielem zbieraliśmy pieniądze dla batalionu w Donbasie. Zebraliśmy 50 tysięcy złotych i myśleliśmy, że kupimy dwa samochody i to wszystko. Ale nie. Teraz ogłoszono zbiórkę miliona trzystu tysięcy złotych. Nasz cel to 2 miliony złotych. Kupiliśmy już do 40 samochodów, kupujemy też drony. To są główne wydatki, bo czasami ten sam dron może pracować miesiąc, dwa, a czasami tydzień, bo przeciwnik go zestrzeli. Podobnie jest z pojazdami. Wojsko pracuje w strasznych warunkach. Widzę to wszystko. Podróżuję z chłopakami na ich pozycje i wiem, jak wyglądają tam drogi.

Takie zniszczenia Karolina widzi każdego dnia w Ukrainie

NZ: Podróżowałaś niemal po całej Ukrainie, na tereny frontowe. Która z tych podróży najbardziej utkwiła Ci w pamięci?

CBC: Było wiele takich epizodów. Pamiętam spalenie konia w Gostomlu, masowe groby i ekshumację 500 osób w Iziumie. Zapachu, który wypełniał powietrze, nie da się zapomnieć. Zniszczenie Bahmutu. Byłam tam na początku marca. Nigdy nie widziałam takich zniszczeń na własne oczy. Domy i miasta można odbudować. Ale to, przez co przeszli ludzie, ich psychika i emocje - z tym będzie najtrudniej sobie poradzić. Najgorsze jest to, co wojna robi z ludźmi.

NJ: Co starasz się przekazać czytelnikom jako dziennikarka?

CBC: Moim głównym zadaniem jest ciągłe przypominanie światu, że Rosja jest krajem terrorystycznym.

To nie jest normalna wojna. Gdyby tak było, toczyłaby się na froncie między wojskami, w okopach. A co to za wojna, kiedy rakieta uderza w przedszkole, szpital, hotel, szkołę? Czy to wojna, czy akt terroryzmu?

To jest akt terroryzmu! A naszym zadaniem jest wyjaśnienie wszystkim, że jest to terroryzm, ludobójstwo, którego Rosja dopuszcza się wobec Ukraińców. I musimy o tym mówić każdego dnia.

NZ: Co zrobisz, gdy Ukraina zwycięży?

CBC: Wiele osób mówi teraz o zwycięstwie, ale niestety nie nastąpi ono tak szybko, jak byśmy tego chcieli. Musimy być cierpliwi. Wojna to nie sprint, ale maraton. I nie każdy może go przebiec. Kiedy to się stanie, naprawdę chciałabym pojechać na wakacje na Krym, na miesiąc. Nigdy tam nie byłam.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Kobieta
Aktywistka
Ambasadorka
Wolontariusz
false
true
Exclusive
Video
Foto
Podcast

How are you? — I’m Ukrainian

Nie jestem w stanie wymyślić dowcipnej wymówki, aby uniknąć niezręczności w komunikacji, ani stworzyć żadnej wewnętrznej techniki kontrolowania sytuacji. To bezsensowne i nieistotne w porównaniu z jakimikolwiek prawdziwymi trudnościami w życiu (nie wspominając o okropnościach wojny). I za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz, kiedy będę zdezorientowana, zawstydzona, rozpocznę nieodpowiednią rozmowę lub wdam się w nieodpowiednią kłótnię, słysząc znów to pytanie. Ale wydaje się, że jest to jedyna mała rzecz, która powstrzymuje mnie przed zapomnieniem, kim jestem i skąd pochodzę oraz co dzieje się teraz z moim światem (nie sądzę, że kiedykolwiek można zapomnieć).

Wiem, że każdy takie ma. Groch pod pierzyną, niezależnie od ilości pierzyn, zostawia siniaki na ciele, a nie siniaki

Катерина Бабкіна. Фото: Оксана Боровець

Odlot

Od lipca 2022 roku mieszkam w Londynie z moją dwuletnią córką i mamą. Przyjechaliśmy tu przez przypadek. Kilka dni po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę zabrałam córkę i matkę do Wrocławia. Nie planowałam wyjeżdżać. Byłam wśród tych, którzy na początku nie wierzyli, że to naprawdę może się wydarzyć - a potem pomyśleli, że to tak straszne i niemożliwe, że musi się natychmiast skończyć, bo cały świat zjednoczy się, aby to powstrzymać.

Nie było jednej chwili, w której zdecydowałam się na podróż - najpierw pojechaliśmy tylko odwiedzić Protasiw Jar, gdzie był dobrze wyposażony schron przeciwbombowy. Potem ruszyliśmy na zachód Ukrainy samochodem wolontariuszki, która wiozła na granicę żony swoich synów, matkę jednego z nich i psa drugiego - sami chłopcy byli w TRO od pierwszego dnia. Zaproponowała, a ja zdecydowałam się dołączyć bez zatrzymywania się w domu. Jeśli myślałam o czymkolwiek poważnie, to o tym, że muszę zapewnić mojemu dziecku bezpieczeństwo, dostęp do prądu i ciepłej wody - w końcu moja córka nie prosiła mnie, żebym ją urodziła. Wiem na pewno, że nie brałam wtedy poważnie pod uwagę, że możemy zginąć

Podróżowaliśmy leśnymi ścieżkami i przez wioski do najbardziej gorących miejsc w godzinach najbardziej zaciętych walk o Kijów.

A teraz myślę: jak dobrze, że nie wiedzieliśmy, co dzieje się kilka kilometrów dalej, gdzie zatrzymaliśmy się, aby zmienić pieluchę mojej córce, podzielić się kanapkami i wodą

Mam zaufanie do kierowcy, ale nie czuję, bym miała w sobie wystarczająco dużo siły, żeby znieść kolejne 20 godzin w samochodzie.

Kiedy dotarliśmy do Tarnopola, nie spałam od ponad dwóch dni i spędziłam prawie cały dzień w drodze. Trzy godziny później zaczęły się alarmy przeciwlotnicze, musiałam ubrać dziecko w te wszystkie zimowe ubrania (w zwykłym życiu nie jest łatwo założyć wszystkie swetry, kominy, czapki i kombinezony na ruchliwe dziecko) i pobiec gdzieś z czwartego piętra bez windy. Zrozumiałam, że kiedy syreny się skończą, zjemy i wyjedziemy za granicę - teraz wydaje mi się, że nie myślałam w kategoriach ucieczki przed wojną, tylko bardzo chciałam spać

Wrocław

Z kolejki na przejściu granicznym napisałam do dyrektora Wrocławskiego Domu Literatury - miałam właśnie rozpocząć rezydencję we Wrocławiu, którą przyznano mi wraz z prestiżową nagrodą literacką

Kateryna Babkina odbiera nagrodę Angelus 2021. fot:Tomasz Pietrzyk/Agencja Wyborcza

Zapytałam, czy mogę z córką przyjechać wcześniej. Powiedział, że jest gotowy nas przyjąć nawet za godzinę. Spędziliśmy kolejne cztery dni i trzy noce w kolejce na granicy. My (jak nikt inny) nie mieliśmy benzyny, staliśmy w mrozie -12°C. Ludzie z okolicznych wiosek przynosili nam jedzenie i kawę, pomagali tym, którym zepsuły się samochody (miałam szczęście być wśród nich) i wpuszczali nas do swoich domów, żebym mogła umyć naszą córkę i zmienić jej pieluchę.

Nie miałam dokumentów samochodu (ojciec mojej córki zgubił dowód rejestracyjny pół roku wcześniej i wkrótce się rozstaliśmy - oczywiście nie z powodu dowodu rejestracyjnego - i to wniosło wiele nowych rzeczy do mojego życia, ale nigdy nie zabrałam się za przywracanie dokumentów) i spodziewałam się, że będę musiała zostawić samochód na granicy, więc poprosiłam znajomych z Krakowa, żeby byli gotowi odebrać mnie i moje dziecko z przejścia. Oni również byli gotowi przyjechać w ciągu godziny, a trzeciego dnia oglądania reality show

"Katia z dzieckiem w samochodzie bez benzyny na środku pola w zimie" - stracili nerwy i mój przyjaciel Łukasz obywatel Polski, kupił cztery puszki 95, przekroczył granicę, poprosił kogoś, aby zabrał go do mojego samochodu w kolejce i pojechał.

Benzyną dzieliliśmy się kolejno z sąsiadami, a kanistry rozdawaliśmy ludziom, którzy mieli siłę i energię, by iść lub jechać gdzieś w poszukiwaniu paliwa. Był już marzec i po raz pierwszy od 24 lutego spałem przez pięć godzin bez przerwy

Przez cały ten czas mój mózg postrzegał informacje i rzeczywistość w sposób selektywny, chwytając się tego, co mógł kontrolować. Samochód był czysty, dziecko wesołe, wszyscy jedli o czasie, wiedziałam, kto ma ciepłą wodę i dzieliłam się chusteczkami z tymi, którzy jej nie mieli. Czytałam wiadomości, udzielałam komentarzy i wyjaśnień zagranicznym mediom, przekazywałam pieniądze na pierwszy sprzęt dla obrony terytorialnej tym, których znałam, na leki czy opaski tamujące krew, mówiłam komuś, jak poruszać się po przejściach granicznych, szukałam noclegu dla zagubionych matek z dziećmi, które już wyjechały z kraju, i jechałam swoje 100 metrów na godzinę, zmierzając w kierunku punktu kontrolnego

W tym samym trybie funkcjonowałam we Wrocławiu. Niepokój i panika znajdowały ujście w działaniu - ciągle coś zamawiałam, wysyłałam, szukałam dla kogoś schronienia, pomagałam - albo byłam wolontariuszką w ośrodkach dla uchodźców, albo tłumaczyłam i wypełniałam dokumenty do uzyskania numeru PESEL i statusu ochronnego dla osób z niekończącej się kolejki w recepcji urzędu miasta. Napisałam kilka esejów i udzielałam wywiadów, kupiłam artykuły spożywcze, spacerowałam z córką i rozmawiałam bez końca we wszystkich dostępnych mi językach, wyjaśniając obcokrajowcom, co się dzieje: Rosja zbrodniczo próbuje zniszczyć Ukrainę, niszczy cywilną infrastrukturę, zabija i porywa ludzi. I nie ma żadnego konfliktu, wojny domowej czy nieporozumień wewnątrz Ukrainy, żadnej operacji specjalnej. Jest wojna: niedopuszczalna zewnętrzna agresja, a opór to jedyny sposób. Zaczęłam nawet pisać książkę, historię opartą na tym, co widziałam i słyszałam w centrum, i w kolejkach.

Miałam niesamowite szczęście, że miałam samochód, że miałam przyjaciół, że miałam umowę na pobyt we Wrocławiu, że mówiłam po polsku i angielsku; że zdecydowałam się objechać Irpin i Gostomel z tej strony, a nie z drugiej. Być na granicy dokładnie wtedy, kiedy byłam, i spędzić tam cztery dni z małym dzieckiem, a nie półtora tygodnia. I w tysiącu innych takich drobiazgów. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, ani decyzji - tak się po prostu stało. Teraz wiem, że okazało się to dla mnie najlepszą rzeczą i gdybym wybrała świadomie i ostrożnie, wybrałbym unikanie syren i eksplozji, unikanie strachu i unikanie krzywdy.

Ale prawda jest taka, że to się po prostu stało - sytuacja podniosła mnie jak kawałek drewna i poniosła. I wygląda na to, że przetrwałam psychicznie właśnie dlatego, że myślałam i działałam jak kawałek drewna

Prawdziwe, głębokie uświadomienie sobie, że moje życie zmieniło się na zawsze i że trzeba je ułożyć na nowo w częściowo nieznanych okolicznościach, przyszło kilka miesięcy później. Mniej więcej w tym samym czasie skończył się mój kontrakt na rezydencję we Wrocławiu, gdzie byłam otoczona niesamowitą opieką i wsparciem na wszystkich poziomach. Pracowałam, pisałam, dbałam o naszą codzienność, zarabiałam pieniądze i jakoś sobie radziłam, ale myśl o czymś takim jak MUSZĘ PODJĄĆ DECYZJĘ, GDZIE ZAMIESZKAM, była paraliżująca, bo jej podjęcie oznaczało przyznanie, że cały ten horror jest prawdziwy i na pewno nie obudzę się rano w mieszkaniu niedaleko Placu Lwowskiego w Kijowie. Nawet fakt, że w maju moi przyjaciele w Kijowie rozdali rzeczy moje i moich dzieci oraz niektóre meble tym, którzy znaleźli tymczasowe schronienie w Kijowie po ucieczce z okupowanych terytoriów, a resztę zapakowali w pudła i umieścili w długoterminowym magazynie, nie otrzeźwił mnie zbytnio.

Londyn

W Londynie przygotowywano do publikacji tłumaczenie jednej z moich książek. Kiedy zapytano mnie, czy mógłabym przyjechać na kilka tygodni, potwierdziłam. Kiedy dowiedziałam się, że będę musiała spędzić 3 miesiące poza UE, napisałam post w mediach społecznościowych, czy ktoś może wynająć mi dom na ten okres. I dopiero wtedy, gdy kilka tygodni później zupełnie obca osoba, której wysłałam wszystkie nasze dane i kopie paszportów, wyjaśniła mi przez telefon, że zgadzam się na rejestrację sześciomiesięcznej umowy najmu i że w tej umowie jest moje imię, imię mojej matki i imię mojej córki, zdałam sobie sprawę, że przeprowadzam się do Londynu. Gdzie nigdy nie byłam

Następnie przedłużyłam umowę na własną rękę, całkowicie na zasadach rynkowych. Po prostu dlatego, że nie mogę już nawet myśleć o podjęciu decyzji, gdzie mieszkać, bo w mojej głowie nadal mieszkam w domu, a to wszystko jest jakimś tymczasowym koszmarem, tak niemożliwym, niesprawiedliwym i strasznym, że cały świat ma się zjednoczyć, aby to powstrzymać. Nie wiem, czy muszę tłumaczyć, że taka fantazja coraz bardziej oddala się od rzeczywistości

Londyn jest dla nas bardzo dobry. Miałam okazję posłać córkę do dobrego przedszkola na dwa dni w tygodniu - nauczycielki przychodziły do domu, żeby się poznać, dzieci chodziły na przedstawienia, uprawiały ogródek, malowały przy sztalugach w śmiesznych fartuszkach i jadły przy wspólnym stole

Moją córkę odprowadza do domu przyjaciółka Lottie, która przytula ją, patrzy jej w oczy i mówi zachęcająco: "Remember, you are such a good girl!"

Ogólnie rzecz biorąc, od najmłodszych lat duży nacisk kładzie się na rozwijanie cierpliwości, tolerancji i towarzyskości - wspólnie tworząc bezpieczne środowisko do interakcji i komunikacji dla wszystkich. Wszędzie są przypomnienia: pamiętaj, że inni mogą potrzebować więcej czasu niż ty itd. Wszędzie jest jeszcze więcej ostrzeżeń o niedopuszczalności mowy nienawiści, nienawiści rasowej lub przemocy na tle płciowym, a w każdym wagonie metra znajdują się informacje o tym, co zrobić, jeśli widzisz lub podejrzewasz nękanie, poniżanie lub handel ludźmi. Nie tylko gdzie zadzwonić i zgłosić, ale także jak wesprzeć ofiarę, co powiedzieć i jak się zachować. Oprócz przypomnień, wszędzie są kamery, co w znacznym stopniu przyczynia się do tego, że wszystkie te przypomnienia i ostrzeżenia nie idą na marne. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezpiecznie jak tutaj, ale to mnie nie ratuje - mój świat jest w ruinie

Kateryna i jej córka

Londyn jest metropolią, ale wiele procesów i interakcji tutaj jest znacznie bardziej wyważonych i spokojnych niż te, których kiedykolwiek doświadczyłam w domu - to dlatego, że nigdy nie żyliśmy w takim bezpieczeństwie i z tak długim horyzontem planowania. Mój przyjaciel zażartował kiedyś: "Seks jest świetny, ale czy próbowałaś nie graniczyć z Rosją?", a Anglicy i Francuzi w towarzystwie śmiali się serdecznie, podczas gdy Ukraińcy i Ukrainki śmiali się jeszcze głośniej, ponieważ dla nas to nie żart, to prawda

Na początku było to bardzo trudne, ponieważ byłam bardzo asertywna i starałam się rozwiązywać wszystkie problemy tu i teraz, jak w domu. Tutaj, na tle ogólnego planowania, uporządkowania, podporządkowania i wzajemnej uprzejmości we wszystkich jej przejawach, wygląda to i czuje się jak chamstwo. Nie, to nie jest świat różowych kucyków, a ludzie mają swoje problemy i kłopoty, ale toksyczności jest tu bardzo mało - nikt nie rozwiązuje osobistych problemów emocjonalnych kosztem innych, przypadkowych i nieznajomych osób w kolejce, w autobusie czy w internecie. Agresja wobec innych jest niedopuszczalna. Niedopuszczalna jest nawet wtedy, gdy masz rację, a ktoś inny się myli - zawsze jest numer telefonu, pod który można zgłosić zaistniałą sytuację i oni to załatwią (naprawdę załatwią), a cała wzajemna komunikacja ma na celu przede wszystkim unikanie konfliktów, a broń Boże nie schodzenie na personalia, wzajemne obrażanie się czy poniżanie. To bardzo zdrowy standard interakcji i jest mi bardzo bliski. Jest niezwykle pomocny w tymczasowej adaptacji tych, którzy stracili swoje domy, nie mają planu, nie rozumieją sytuacji i nie wiedzą, co się z nimi stanie.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole mój nauczyciel angielskiego wyjaśnił nam, że ludzie w Anglii witają się pytaniem "How are yuo?". I że to pytanie w rzeczywistości nie wymaga odpowiedzi, ale wymaga podobnego pytania w zamian. Byłam wtedy zdezorientowana: tak ważne pytanie nie wymaga odpowiedzi? Dlaczego?

Nauczyciel, jak teraz wiem, miał tylko częściowo rację. W rzeczywistości rytualna wymiana pytań sugeruje odpowiedź twierdzącą. Bardzo konkretną: czuję się dobrze. Uprzejme, przyjazne, gościnne i wygodne pod każdym względem. "Jak się masz?" "U mnie w porządku, a u ciebie?" "U mnie w porządku". Następnie możesz zamówić kawę, zapłacić za zakupy spożywcze, zapytać, kiedy lekarz ma wizytę, lub po prostu żyć dalej

I to jest moment, w którym się załamuję, za każdym razem, każdego dnia. Ja nie mogę powiedzieć, że radzę sobie dobrze

Katerina Babkina w Londynie

Wydaje mi się, że radzę sobie dobrze. Jestem względnie zdrowa, ciężko pracuję i mogę opłacić wszystkie swoje potrzeby, moja córka ma się dobrze, jest wesoła, rozwija się świetnie jak na swój wiek, mamy bliskich ludzi, wsparcie i pomoc, jesteśmy bezpieczni. Mogę też być - i jestem - wsparciem i pomocą dla innych ludzi

Moja córka codziennie rozmawia ze swoim ojcem i chociaż wie, że jest na wojnie, nie ma pojęcia, co to jest. Potrafi powiedzieć, że Ukraina została zaatakowana przez Rosję i Ukraina broni swojej ziemi i niepodległości (i dlatego czerwona kalina jest pochylona - to jest jej osobisty wniosek, nawiasem mówiąc!), ale myślę, że w jej głowie jest to zaledwie spór o huśtawkę na placu zabaw, a ja nie spieszę się, aby wyjaśnić jej więcej - ma dwa lata, do cholery

Jeśli wymienisz wszystko, co dzieje się i jest obecne w moim życiu teraz, otrzymasz opis bardzo dobrego życia, nie tylko bezpiecznego, ale nawet pełnego i wysokiej jakości

Ale w tym samym czasie, dzień w dzień, mój język nie obraca się, by powiedzieć bardzo prostą rzecz: Nic mi nie jest! A jak u ciebie?

Zamiast tego albo zawieszam się na długie, niewygodne sekundy, albo zaczynam wyjaśniać w jakiś zagmatwany sposób - listonoszowi, pielęgniarce, przypadkowo spotkanemu ojcu na placu zabaw lub nauczycielowi przedszkola - o tamie, o innym przyjacielu lub członku rodziny, który został zabity lub ranny, o tysiącach dzieci, które zostały wywiezione do Rosji, o więźniach, których los jest nieznany, o nocnych atakach rakietowych na cele cywilne i o tysiącach innych rzeczy, o które tak naprawdę nie zostałem zapytana. A im bardziej myślę, że to niepotrzebne, że to nie jest to, czego potrzebujemy, że to nie ma znaczenia dla sytuacji, tym dłuższe i bardziej szczegółowe stają się moje nieodpowiednie odpowiedzi.

Wygląda na to, że za każdym razem muszę krytycznie upewnić się, że ta konkretna osoba w tym konkretnym momencie pamięta, że dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani ta osoba, ani świat nie możemy być w porządku. Ponieważ to nie jest dobre. To nie jest normalne. To nie jest sprawiedliwe. To niemożliwe

I nieważne, ile ćwiczę przed lustrem i przypominam sobie, że to tylko rytuał powitania: Bądź normalna, Katia, dbaj o siebie i żyj swoim życiem, nie będzie innego, teraz jest tylko jedno - to nie pomaga. Dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani nikt inny na świecie nie może być w porządku, ponieważ jest to nienormalne, niesprawiedliwe i niemożliwe

Zdjęcie z archiwum bohaterki

20
min
Kateryna Babkina
Uchodźca wojenny
Trauma
Zagranica
true
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Z Buczy do Cannes. Jak wojna uczyniła mnie silniejszą

Anna Palenczuk jest założycielką 435 FILMS, ukraińskiej firmy producenckiej. Tworzy filmy w koprodukcji z krajami na całym świecie, ma na swoim koncie filmy prezentowane na Berlinale, w tym "Numery" na podstawie sztuki Oleha Sencowa i "Mariupol" Mantasa Kvedaravičiusa zabitego przez Rosjan w Mariupolu w 2022 roku. W 2023 roku "RRR", najdroższy indyjski hit kinowy i globalny hit Netflixa, który Anna wyprodukowała na Ukrainie, zdobył Oscara.

Jak wojna zmieniła jej życie?

Dom

- Czy to wszystko?" - mówi mój mąż, czekając na mnie obok samochodu

Stoję przed drzwiami, wkładam klucze do dziurki od klucza i zastygam na chwilę, bo muszę zamknąć nasz dom w Buczy i część naszego życia. Dom, w którym półtora roku temu urodziła się nasza druga córka, dom z dziecięcymi rysunkami i naszym ulubionym dywanem z bazaru w Kosowie. Patrzę na pęknięcia z miłością, myśląc o tym, że kilka miesięcy wcześniej udało nam się je naprawić, ale drzwi nigdy nie zostały wymienione. Jeszcze nie wiem, że nie wrócę szybko do domu.

Przed nami długa podróż do Turcji. Deska rozdzielcza samochodu zapala się: 15 lutego 2022

Dla mnie wojna rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy kręciliśmy film dokumentalny Mariupol w Mariupolu i Sartanie, które były stale ostrzeliwane. Film wyreżyserował Mantas Kvedaravičius, który został zabity przez Rosjan w kwietniu 2022 roku w Mariupolu, gdzie pojechał ratować ludzi

Zawsze wiedziałam, że wojna będzie większa. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo, dopóki nie nadszedł 24 lutego

Odwiedzając miasta naznaczone wojną, czułam jej zbliżanie się na własnej skórze - dlatego nie wahałam się zabrać dzieci, gdy o inwazji mówiono z każdej strony, mimo że wszyscy mnie uspokajali i nie wierzyli, że do niej dojdzie

Inwazja na pełną skalę złapała nas w Antalii, gdzie przez pierwszy miesiąc robiłam wszystko, co mogłam: organizowałam wiece i protesty, nadzorowałam liczne sesje filmowe dla zagranicznych kanałów w Ukrainie, łączyłam ludzi i wyciągnąłam moją matkę z ostrzeliwanej Buczy, teściową ze schronu przeciwbombowego w Peczersku, szukałam przyjaciół, którzy byli pod okupacją, kupowałam pieluchy i jedzenie dla niemowląt w ramach pomocy humanitarnej, żyłam w oczekiwaniu na wiadomość, że "osiągnęliśmy porozumienie i to koniec", pisałam tysiące postów pod postami Rosjan "nigdy wam nie wybaczymy".

Zawsze wiedziałem, że wojna będzie większa. Bucza koło Kijowa, 4 marca 2022 r: Aris Messinis/AFP/East News

‍

Rosyjscy barbarzyńcy nie zauważyli arcydzieła

- "Ania, jestem w środku, co chcesz zobaczyć?" - mówi sąsiadka, która przeżyła okupację i wchodzi do naszego splądrowanego domu. Przed wojną pracowała w dziale kulinarnym supermarketu. Jest zwyczajną, dobrą Ukrainką.

Sąsiadka włącza wideo, a na rozpikselowanym obrazie, który dociera do mnie ze zrujnowanej Buchy, widzę rzeczy wywrócone do góry nogami, potłuczone szkło i puste puszki po jedzeniu na stole w jadalni.

Wskazuje na krew i podejrzewa, że przebywał tu ranny Rosjanin. Ale mnie to już nie obchodzi: w porównaniu z tym, co Rosjanie zrobili w tym przytulnym miasteczku niedaleko Kijowa, mój splądrowany i ocalały dom wygląda jak dar od losu. Nie mogę uwierzyć, że jest nienaruszony!

"Obraz! Pokaż mi bliżej obraz", krzyczę do telefonu.

- Co? Jakie zdjęcie?" - pyta ponownie sąsiadka i połączenie zostaje przerwane.

Ale już wiem, że jest bezpieczny w domu, wisi na ścianie jak zwykle: obraz wielkiej ukraińskiej artystki Tatiany Jabłońskiej, który podarował mi mój zmarły ojciec. Obraz przedstawia wazon z kwiatami w delikatnych kolorach. Dla mnie to najcenniejsza rzecz w domu.

Rosyjscy barbarzyńcy zabrali z mojego domu wszystko, co uważali za wartościowe: stare ubrania, bieliznę, biżuterię, niektóre przedmioty gospodarstwa domowego. Po prostu nie zauważyli obrazu. Nie zauważyli arcydzieła ukraińskiego malarstwa

Tydzień po zajęciu Buczy, kiedy znaleziono moich sąsiadów martwych, kiedy ludzie zaczęli tam wracać i przywrócono komunikację, dowiedziałam się, że jestem w ciąży

Nowe życie, przeprowadzka, poród

Trzecie dziecko przyszło do mnie niespodziewanie i w złym momencie. Od samego początku wiedziałam, że to będzie chłopiec. Najlepsi już giną na wojnie, wkrótce zginie znany kijowski aktywista Roman Ratuszny, a Max Butkewicz, obrońca praw człowieka, który walczył o uwolnienie więźniów Kremla, zostanie schwytany do niewoli

W wieku trzydziestu ośmiu lat akceptuję fakt, że wkrótce zostanę matką po raz trzeci

Przed tą ciążą myślałam, że najgorsze rzeczy w moim życiu już się wydarzyły: utrata ojca, gdy byłam nastolatką, kryzys w mojej firmie, zdrada mojego partnera, wybuch wielkiej wojny - wszystko to przetrwałam z godnością. Ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą była ciąża podczas wojny

Przetrwać wojnę informacyjną. Przetrwać wiadomości z domu. Nie możesz powstrzymać się od płaczu, czytania mediów społecznościowych, wycia z niesprawiedliwości i tęsknoty za domem, a twój brzuch stopniowo rośnie, niezależnie od ciebie. Całymi dniami leżę apatycznie pod klimatyzacją, zapadając w sen pierwszego trymestru

W miarę jak rośnie mi brzuch, coraz częściej mówimy z mężem o wyjeździe z Turcji. Nie mamy prawa do pracy w tym kraju, wszędzie jest pełno Rosjan, medycyna jest w języku tureckim i nie ma obowiązkowych badań, ani kontroli ciąży. Powinniśmy się przenieść, ale gdzie?

- "Boże, daj mi siłę", powtarzam jak mantrę, pchając wózek z Dianą po błotnistym bruku Frankfurtu

Jesteśmy na dworcu kolejowym, który widział tysiące rodzin takich jak my. Pakujemy wszystko, co mamy do walizek i udajemy się do taniego hotelu bez śniadania, aby spędzić noc, a następnie rano wsiadamy do samolotu, aby polecieć do Toronto

Jest piątek, miasto jest w ostatnim miesiącu lata, kobiety z odkrytymi dekoltami i krótkimi spódniczkami, faceci z papierosami i uśmiechami. Nie zauważają mnie

Długa podróż przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację, Czechy, Austrię - a teraz jesteśmy w Niemczech. Covid, spóźniony samolot i nasz samochód pozostawiony na parkingu centrum samochodowego w Pradze, ponieważ został staranowany przez czeskiego emeryta, to wszystko już za nami.

Jestem gotowa się poddać i powiedzieć, że dłużej tego nie zniosę. Łzy spływają mi po policzkach, chcę wrócić do domu, po prostu wrócić do domu. Otrzymuję wiadomość tekstową, patrzę na telefon: to moja mama, mówi, że było więcej ostrzałów.

Pierwsze miesiące w Toronto mijają jak mgnienie oka. Nasz przyjaciel Max pomaga nam się zadomowić: gości nas, znajduje nam mieszkanie i przynosi nam meble ze swojego magazynu. Zapisuję moją najstarszą córkę Aurorę do szkoły, Dianę do przedszkola i biegam po lekarzach, którzy sprawdzają mnie pod kątem wszystkiego, ponieważ nie byłam w pełni zarejestrowana podczas ciąży.

Albert rodzi się 4 grudnia w szpitalu niedaleko jeziora Ontario. Uśmiecham się do mojego syna, trzymam go blisko i wiem, że będzie walczył o wolną i niezależną Ukrainę, jeśli będzie musiał

Przez całą wojnę, każdego dnia, pomimo apatii, zmęczenia, ciąży, niepewności, pracowałam. Mój zespół przygotowałł podcast o kradzieży ukraińskich dóbr kultury przez Rosjan, nakręciliśmy kilka filmów dokumentalnych dla Discovery Channel, wielokrotnie pokazywaliśmy nasze filmy na całym świecie, nakręciliśmy film fabularny o Kazimierzu Malewiczu, a indyjski przebój "RRR", który nakręciliśmy w Kijowie w pobliżu Pałacu Maryjskiego sześć miesięcy przed inwazją na pełną skalę, zdobył Oscara.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Opracowaliśmy projekt filmu dokumentalnego o ukraińskim rozbrojeniu nuklearnym, pomogłem zorganizować Ukraiński Festiwal Filmowy w Toronto i uruchomiłem mój internetowy produkt edukacyjny.

Toronto okazało się miastem z fantastycznym wsparciem, z większą liczbą ukraińskich flag niż kanadyjskich. Istnieją całe ukraińskie dzielnice z ukraińskimi firmami, kościołami, szkołami i instytucjami bankowymi. Dziesiątki tysięcy przybyszów takich jak ja znalazło tu dom. Jestem wdzięczny Kanadzie za poczucie, że mogę tu być jednym z innych.

Patrzę na nasz nowy dom, który stopniowo zapełnia się rzeczami. Wiele nam dano, ponieważ wszyscy zwykle pomagają nowo przybyłym. Mam dom, którego nie mogę w pełni nazwać swoim. Znalazłem się w przymusowej migracji, na którą nikt nas nie przygotował, ale którą jesteśmy zmuszeni znosić.

Premiera filmu o Ukraińcach uciekających przed wojną w Cannes

W maju poleciałam do Cannes, gdzie nasz film dokumentalny "Skąd dokąd" polskiego reżysera Macieja Hameli miał swoją światową premierę na najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym na świecie. To zbiorowy portret Ukraińców uciekających przed wojną.

Siedzę na panelu dyskusyjnym o filmach ze stref wojennych i zerkam na salę, w której siedzą moi koledzy z całego świata. Za oknem jest plaża, na której bawią się dzieci. Kelner nalewa różowe wino do kieliszków, ponieważ wydarzenie wkrótce się skończy i odbędzie się nieformalny networking. Widzę przed sobą piękny, spokojny świat, który z pewnością zawita na Ukrainę.

Przyłapuję się na myśleniu, że mogłabym być bohaterką naszego dokumentu, a nie jego producentką, gdyby nie przeczucie wojny, z którym żyłam przed inwazją na pełną skalę.

Patrzę na reżysera filmu, który bohatersko ewakuował moich rodaków z niebezpiecznych terenów i choć czuję, że powinnam być dumna z naszej pracy, bo jesteśmy w Cannes, to z trudem powstrzymuję łzy, bo wojna trwa, ewakuacja trwa, a to czyni ją jeszcze bardziej nieznośną

‍

Tak, bardzo trudno było przenieść rodzinę do Kanady, zdalnie zarządzać firmą na Ukrainie, stawiać pierwsze zawodowe kroki w nowym kraju, znaleźć dom, urządzić go dla dzieci i urodzić dziecko. Ale robiłam to wszystko równolegle z milionami ukraińskich rodzin, których spokojne życie zostało na zawsze przerwane przez wojnę. W ciągu tych miesięcy zdałam sobie sprawę, że im straszniejsze próby przechodzimy, tym silniejsi się stajemy. Teraz, półtora roku później, wiem, że każdy z nas jest silniejszy

Wiem i wierzę, że wygramy. Nie wiem, kiedy to się stanie, ale wiem, że każdego dnia przybliżam zwycięstwo swoją pracą I że na pewno otworzę drzwi mojego domu w Buczy, wiedząc, że ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, kraj się zmienił, a moja miłość do domu i ziemi nigdy się nie zmieni.

20
min
Anna Palenczuk
Wojna w Ukrainie
Kultura
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Najtrudniej rozpakować walizkę w głowie. Bo to zgoda, że nie wrócę długo do Ukrainy

Dwa razy uciekaliśmy przed wojną. W 2014 r. z Doniecka do Odessy, a w 2022 r. z Odessy do Rumunii. Mówię wszystkim, że jestem z Doniecka. To jedyne miejsce, w którym czuję się jak w domu. Tam chodziłam do szkoły i mieszkałam przez 20 lat. To mój dom. Jestem pochodzenia koreańskiego, ale czuję się Ukrainką. Kiedy to mówię ludzie są zaskoczeni, bo na taką nie wyglądam. Ale zdecydowanie nią jestem

24 lutego nie był dla nas wielkim zaskoczeniem. Mieliśmy już podobne doświadczenia i rozumieliśmy, że trwająca wojna w Donbasie nie może nie rozprzestrzenić się na całą Ukrainę. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Ale skala tego była niesamowita. Miałam nadzieję, że to się szybko skończy. Dlatego zostaliśmy w Odessie. Kupiliśmy wodę, jedzenie, przygotowaliśmy się na to, że będziemy musieli mieszkać w schronach. Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Ale dzieci.... Mam dwóch synów. Niebezpiecznie było już wychodzić na spacer. Bezpieczeństwo moich dzieci jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Zaczęliśmy więc myśleć o opuszczeniu Ukrainy.

Do granicy szliśmy pieszo 10 kilometrów. Z dziećmi

Nie mieliśmy planu - gdzie iść, co robić. Nic nie wiedzieliśmy. Najbliższym krajem była Mołdawia, więc tam pojechaliśmy. Ja, moja mama, moja siostra i moje dzieci. To było nasze towarzystwo. Mój mąż jest obywatelem USA. Był tam w tym czasie. Później rozwiedliśmy się, ponieważ nigdy nie rozumiał mojej wojny. Nie jest Ukraińcem. Nie mógł tego zrozumieć

Kolejka na granicy ukraińsko-mołdawskiej miała dziesięć kilometrów. Postanowiliśmy przejść ją pieszo, bo siedzenie w samochodzie przez cały dzień z dwójką dzieci było koszmarem.. To właśnie ta przeprawa zmieniła mnie. Początek marca, deszcz, błoto pod stopami, bardzo zimno. Kobiety z małymi dziećmi i walizkami. Pamiętam kobietę z dwiema walizkami i dzieckiem na rękach. Żadnej pomocy ani wsparcia. Zostawiła swoje walizki na drodze, bo nie miała siły ich nieść.

Synek Inessy

Widzieliśmy mężczyzn towarzyszących swoim rodzinom do granicy, a następnie wyjeżdżających. Do Odessy. Pieszo. Strasznie było na to patrzeć. Szczególnie bolesny był widok mojego najstarszego syna. Miał wtedy 12 lat, szedł i płakał. Patrzył na to wszystko i powiedział: "Tak mi żal tych ludzi". Dwunastoletnie dziecko płakało z żalu nad tym, co widziało.

Kiedy przekroczyliśmy granicę, zaczął padać grad. Dużo ludzi. Nadchodzą. Mokrzy. Zmęczeni. Przestraszeni. To było jak film o apokalipsie.

Ludzie z Mołdawii przybiegli do nas, nawet przez granicę, aby nam pomóc. To było niesamowite. Ale nie poczułem żadnej ulgi. Nie zostaliśmy w Mołdawii. Pojechaliśmy do Rumunii. Bukareszt był najbliższym miejscem, gdzie znajdowała się ambasada Korei Południowej. Zamierzaliśmy tam polecieć. Złożyliśmy już wnioski wizowe. Ale coś mnie powstrzymywało. Postanowiłam zostać w Rumunii, bo czułam, że mogę się tu przydać.

Розпакувати валізу найважче — вона в голові

Odetchnęłam z ulgą, kiedy zaczęłam pomagać Ukraińcom i Rumunom we wspieraniu uchodźców. Sami zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszego domu i wiem, jakie to trudne doświadczenie. Wiem, co myślą ludzie w takiej sytuacji. Oni czekają. Żyją na walizkach. Rozpakowanie tej walizki to najtrudniejsza rzecz do zrobienia. Jest w twojej głowie. Oznacza to, że zgadzasz się żyć tu przez długi czas. Nikt nie chciał być z dala od Ukrainy przez długi czas. Ale musieli.

Szukałam miejsca, w którym mógłbym się przydać. Znalazłam punkt Romexpo, gdzie sortowano ubrania i zbierano produkty. Tam poznałam dwie dziewczyny, które opowiedziały mi o ciekawym miejscu w Bukareszcie, w którym Rumuni założyli Meeting Point - miejsce spotkań Ukraińców. Można tam było za darmo napić się kawy lub herbaty, porozmawiać i wziąć udział w różnych zajęciach. W tamtym czasie było to bardzo ważne miejsce dla nas wszystkich. Postanowiłam dołączyć do tej inicjatywy i poprowadziłam tam klub anglojęzyczny. To właśnie tam poznałam Katię, z którą pracujemy do dziś. Katia, podobnie jak ja, opuściła Ukrainę, aby ratować swoje dziecko. W Meeting Point prowadziła zajęcia z dziećmi. Mój najmłodszy syn od razu się w niej zakochał. Nie otwiera się przed nikim, ale otworzył się przed Katią.

Malwa dla ukraińskich kobiet

Wsparcie jest bardzo ważne. Wiem o tym. Wiem to od 2014 roku. Tutaj, w Rumunii, zdałam sobie sprawę, że mogę je dać kobietom, które zostały zmuszone do opuszczenia naszej Ukrainy. Razem z Katią postanowiłyśmy stworzyć klub dla ukraińskich kobiet. Poszukiwałyśmy osób, które prowadziłyby różne wydarzenia edukacyjne i zajęcia dla dzieci, warsztaty dla kobiet i udzielały wszelkiego rodzaju pomocy informacyjnej. W kwietniu 2022 roku otworzyliśmy Centrum Malwa. Jest to niezależna humanitarna organizacja obywatelska pomagająca Ukraińcom, stworzona przez nas, Ukraińców.

Malwa Centre gromadzi wiele Ukrainek

Długo szukaliśmy lokalu i funduszy. Wiele osób nam pomagało. A kiedy w końcu się udało naprawdę mi ulżyło. To był mój główny cel: być użyteczną. Cały czas zbieramy produkty dla tych, którzy ich potrzebują. Kiedy Rosjanie wysadzili elektrownię wodną w Kachowce, wysłaliśmy 12 ciężarówek z pomocą humanitarną. Kiedy w Turcji miało miejsce to straszne trzęsienie ziemi, poszłam do ambasady i zapytałam: "Jak możemy wam pomóc?". I pomogliśmy. Za każdym razem. W każdy możliwy sposób. Czuję taką potrzebę. I odwdzięczam się tym samym. Rumuni bardzo nam pomagają. Na przykład przed Nowym Rokiem przyszła do naszego ośrodka Rumunka i zaproponowała: "Niech wasze dzieci piszą listy do Mikołaja, postaram się spełnić ich życzenia". I spełniła każde z nich. Dzieci, które napisały listy do naszego ośrodka, otrzymały prezenty. Dokładnie takie, o jakich pisały. To było niesamowite.

W marcu 2023 r. Malwę odwiedziło 1 800 osób. Kobiety i dzieci. Mamy angielski, jogę, rumuński, wystawy, arteterapię, korepetycje, grupę wczesnego rozwoju dziecka, zumbę, psychologa i grupę wsparcia dla matek dzieci o specjalnych potrzebach.

I wiele, wiele więcej. Wszystkie nasze nauczycielki i trenerki to Ukrainki, które musiały uciekać przed wojną. Zabieramy dzieci na wycieczki. Staramy się urozmaicić ich życie. Moje dzieci przychodzą tu ze mną każdego dnia, jakby to była praca. Kochają to miejsce. Ponieważ wszyscy jesteśmy tutaj jedną rodziną.

Marzę o powrocie

Kocham to, co robię. Czuję, że jestem na swoim miejscu. Miałam tu być. To pewne. Ale naprawdę chcę wrócić do domu. Do Doniecka. Boli mnie to, co się tam dzieje. To naprawdę boli. Ale nawet jeśli będę musiała wrócić do miasta, które nie ma miasta, to wrócę. To moja ziemia. Nie mogłam tam pojechać przez ostatnie 9 lat. Więc jak tylko wygramy, wrócę do mojej rodzinnej Ukrainy, do mojego rodzinnego miejsca. Do Doniecka.

20
min
Ksenia Minczuk
Uchodźca wojenny
Bezpieczeństwo
Wojna w Ukrainie
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

"Bili mnie, dusili, grozili gwałtem". Urzędniczka z okupowanego miasta opowiada o rosyjskich torturach

Olena Jagupowa mieszkała w Kamionce-Dnieprzańskiej na Zaporożu. Przez ponad 20 lat pracowała w rejonowej administracji państwowej, a później jako archiwistka w jednostce medycznej w Enerhodarze na lewym brzegu Dniepru. Ma trzy córki i męża, który służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy.

Drugie narodziny męża

24 lutego Olenę, podobnie jak większość Ukraińców i Ukrainek, obudziły eksplozje. Były tak głośne, że Olena upadła na sofę. Na lokalnych czatach ludzie pisali, że wybuchł czyjś bojler. Nie chcieli wierzyć, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę.

"Później dowiedzieliśmy się, że kiedy pociski leciały w kierunku Margańca, fragment jednego z nich spadł w naszym mieście, w pobliżu rynku. Wiele sklepów i budynków mieszkalnych zostało uszkodzonych".

Początek wojny zastał ją samą. Dzieci były w Zaporożu, a mąż służył w obwodzie charkowskim.

"W tamtym czasie nie wiedziałam, gdzie on jest. Nie mógł mi nic powiedzieć. A kiedy to wszystko się zaczęło, nie było z nim kontaktu. Udało mi się z nim porozmawiać dopiero tydzień lub dwa później. Jak się okazało, zostali otoczeni przez Rosjan i ledwo się wydostali z kotła. Dlatego teraz mówi, że 27 lutego to jego drugie narodziny".

Dwa dni później miasto zostało zajęte. Z Chersonia kolumny rosyjskich pojazdów z literą Z posuwały się w kierunku Kamianki-Dniprovska.

"Byłam zszokowana tym, co zobaczyłam. 300 samochodów ustawiło się wzdłuż głównych ulic. Przez dwa dni Rosjanie mieszkali w pojazdach. Niektórzy mieszkańcy ich karmili, oferowali gorącą wodę. Okupanci natychmiast zaczęli wprowadzać w mieście swoje porządki".

Przyjaciele donosiciele

"Donos został napisany przez sąsiada i byłego kolegę z klasy, przyjaciela rodziny. Napisał, że jestem żoną żołnierza ukraińskiej armii" - mówi Olena.

Po wkroczeniu do Kamionki-Dnieprzańskiej okupanci natychmiast zaczęli tworzyć komendantury wojskowe. Znajomi Oleny, dawni koledzy i przyjaciele poszli tam do pracy.

«Не думала, що люди так підуть на співпрацю з ворогом. Багато хто з мого оточення пішов. Це і колишні співробітники з органів державної влади, місцевого самоврядування, поліції, податкової. Думаю, пішли ті, хто при Україні завжди були всім незадоволені, вважали, що вони недооцінені. А тут трапилася така можливість потрапити до владних кабінетів».

Zdrajcy pomagali tworzyć listy osób niepożądanych i nieposłusznych. 6 października 2022 roku Olena została aresztowana.

"Około 16:00 podeszli do mnie trzej mężczyźni. Jeden przedstawił się jako oficer FSB. Pozostali dwaj, w mundurach w cętki, byli członkami DRL. Powiedzieli, że dostali donos od sąsiadów, że mój mąż służy w ukraińskich siłach zbrojnych, więc jestem podejrzana. Mogłam kontaktować się z mężem, mogłam być konfidentką. Mogłam też mieć broń".

Natychmiast przeszukali dom. Nie znaleźli nic nielegalnego, ale Olenę zabrali na posterunek policji. Rzeczy, które miała przy sobie - torebkę, portfel, telefon, klucze do domu - zarekwirowali jej ludzie, których znała osobiście od wielu lat. A potem wzięli ją na przesłuchanie.

Cała we krwi

"To było zwykłe biuro. Mieli tam wszystko przygotowane. Najpierw mnie związali. Przywiązali mi ręce i nogi do krzesła, i zaczęli bić mnie po głowie dwulitrową butelką wypełnioną wodą".

Bili ją, dusili, grozili gwałtem.

"Chcieli wiedzieć, gdzie jest mój mąż. Ale ja naprawdę nic nie wiedziałam. Okupanci zmieniali metody tortur. Czasami bili mnie butelką po głowie, czasami zakładali mi worek na śmieci, zawiązywali go na szyi taśmą, a jeden z nich zakrywał mi nim nos, żebym nie mogła oddychać. Dusili mnie drutem od czajnika. Powiedzieli, że mnie zastrzelą i grali w "rosyjską ruletkę" - przewijali, celowali i przystawiali mi broń do skroni. Wiesz, ci, którzy torturują ludzi, czerpią z tego przyjemność, lubią to".

Olena została wrzucona do celi. Pomimo odniesionych obrażeń i rozbitej głowy, nie otrzymała żadnej pomocy medycznej. Nie było nawet szmaty do wytarcia krwi. Po dwóch dniach przesłuchań kobietę w końcu zostawiono w spokoju. Olena świętowała swoje 50. urodziny w celi. Tego samego dnia do jej celi przyszedł oficer FSB i zmusił ją do wzięcia udziału w propagandowym materiale dla RIA Novosti. Przed kamerą zmuszono ją do przyznania się, że kierowała ostrzałem.

Зустріч із чоловіком, який служить в ЗСУ, після звільнення Олени з полону

У малій камері — 15 полонених, на підлозі

"Od razu powiedzieli, że jeśli powiem coś nie tak, zastrzelą mnie. Jeśli powiem czego chcą, będę wieczorem w domu. Nie było wyboru. Zaprowadzono mnie na teren fabryki konserw. Widzieliśmy Rosjan jadących w kierunku lasu, rozstawiających broń i ostrzeliwujących dzielnice mieszkalne - potem mówili, że to zrobiły Ukraińskie Siły Zbrojne. Podczas montażu nagrań tak zmanipulowali moje słowa, że wyszło na to, że faktycznie kierowałam ostrzałem".

Kolejne cztery miesiące Olena spędziła w kobiecej celi. W pomieszczeniu przeznaczonym dla trzech osób była przetrzymywana razem z piętnastoma kobietami.

"Leżałyśmy na podłodze, nawet pod stołem i w pobliżu toalety. Było bardzo mało miejsca. I bardzo zimno. Nie mieliśmy nic, co moglibyśmy położyć na podłodze. Ściany były pokryte grzybem. Byli tam różni ludzie - skazani za morderstwo, zakłócanie porządku, niektórzy odbywali swój drugi wyrok. To było jak zły sen".

Od czasu do czasu Rosjanie przychodzili bić więźniów. Każdy powód był dobry.

"Widziałem mężczyzn, których twarze były szkarłatne i pokryte śluzem. Wydawało mi się, że to byli martwi ludzie. Ale oni byli wycieńczeni i nieprzytomni".

18 stycznia Olena po raz drugi musiała uczestniczyć w kręceniu propagandowych filmów. Kobieta z workiem na głowie, wraz z dwoma innymi zakładnikami, została zawieziona w pobliże Wasilówki.

"Postawili mnie między mężczyznami i kazali maszerować. Myślałem, że nas zastrzelą, bo za nami szło wielu żołnierzy z bronią. W rzeczywistości inscenizowali scenę dla rosyjskiej propagandy, jakoby wypuszczano nas do domu".

Nawet po tym nie pozwolili jej odejść, ale oznajmili, że nadszedł czas, aby pracować "dla dobra Federacji Rosyjskiej". W ten sposób Olena znalazła się w obozie pracy.

Olena z mężem

Mam prawo do statusu jeńca

Dwa miesiące później przesłuchano ją i wypuszczono. Po powrocie Olena zobaczyła splądrowany dom, jej psy zastrzelono. Bała się mieszkać w domu, bo interesowała się nią policja. Trzy tygodnie mieszkała i przyjaciół, potem znalazła przewoźnika i w marcu opuściła okupowane miasto. Przez Rosję, kraje bałtyckie i Polskę dotarła na Ukrainę.  

"Byłam w niewoli, byłam cywilną zakładniczką, więc dajcie mi status jeńca wojennego. Mam do tego prawo".

Obecnie mieszka w wynajętym mieszkaniu w Zaporożu. Przez prawie pięć miesięcy po zwolnieniu prawie codziennie odwiedza lekarzy, ponieważ tortury, więzienie i niewolnicza praca poważnie zaszkodziły jej zdrowiu.

"Po torturach mam poważne problemy z głową, przez wiele miesięcy nie mogłam leżeć na wznak, bo tył mojej głowy płonął. Miałam mdłości. Mój kręgosłup jest uszkodzony w odcinku szyjnym. Mam cztery przepukliny i dwa guzy kostne".

Olena chce udowodnić, że była ofiarą handlu ludźmi i jeńcem wojennym. Dziś ma tylko status osoby przymusowo przesiedlonej.  

"Sprawa została wszczęta na podstawie artykułu "naruszenie zasad prowadzenia działań wojennych", ale staram się o zmianę klasyfikacji na niewolnictwo pracy. Kiedy komisja ds. handlu ludźmi spotkała się tutaj w Zaporoskiej Obwodowej Administracji Państwowej, wszyscy powiedzieli, że podróż z domu do więzienia zostanie zakwalifikowana jako zbrodnia wojenna, ale nie podjęli jeszcze decyzji w sprawie podróży z więzienia do okopu. Nasz przedstawiciel z biura ds. handlu ludźmi powiedział: "Może powinniśmy dać ci kombatanta?" To był kiepski żart. Nie wszyscy chcą o tym rozmawiać. Powody milczenia są różne: niektórzy mają w niewoli krewnych, więc boją się o nich, inni po prostu nie chcą mówić o tym, czego doświadczyli w niewoli. Jest wiele osób takich jak ja. Nie wiedzą, gdzie się udać i co robić".

Olena planuje również utworzenie organizacji pozarządowej, która poszukiwałaby ukraińskich zakładników cywilnych przetrzymywanych przez okupantów. "Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale żeby przestępcy zostali ukarani musimy mieć dowody zbrodni".

"Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale musimy mieć dowody zbrodni. Przestępcy muszą zostać ukarani".

Gdzie iść i co robić?

Julia Polekina z organizacji praw człowieka "Sicz", która pomaga Olenie Jagupowej, mówi, że najłatwiej jest uzyskać status jeńca wojennego zwolnionym w ramach oficjalnej wymiany.Jeśli więzień zostanie po prostu zwolniony indywidualnie lub uda mu się uciec, jest to trudniejsze.

"Ten status daje podstawy do otrzymania zadośćuczynienia w wysokości 100 000 hrywien. Jeśli dana osoba była przetrzymywana przez ponad rok, ofiara otrzyma taką wypłatę za każdy rok niewoli. Pieniądze może otrzymać ofiara lub jej rodzina. Osoby te mają również prawo do leczenia, pomocy psychologicznej i pomocy w odzyskaniu dokumentów. Niestety, nadal nie mamy jasnego mechanizmu uwalniania więźniów cywilnych. Aby otrzymać status osoby zatrzymanej w wyniku agresji Rosji na Ukrainę, konieczne jest dostarczenie komisji określonych dowodów zatrzymania i zwolnienia".

Co musisz zrobić, gdy wypuszczą cię z niewoli - prawniczka radzi.

  1. Jeśli Twoja rodzina nie wszczęła dochodzenia karnego w sprawie Twojego zaginięcia, musisz je sam wszcząć. Oznacza to, że natychmiast po wyjeździe na terytorium kontrolowane przez władze ukraińskie należy skontaktować się z policją. Następnie należy poinformować SBU i centralę koordynacyjną o swoim powrocie.
  2. Weź dokument od policji o usunięciu swojego nazwiska z listy poszukiwanych. Dokument ten może być również wykorzystany jako dowód.
  3. Warto skontaktować się z lokalnymi władzami, by poinformować ich, że w społeczności jest osoba uwolniona z niewoli lub uciekinier.
  4. Wszystkie uszczerbki na zdrowiu zgłaszaj w placówkach medycznych.
  5. Zapisz jak najszybciej wszystkie szczegóły swojego pobytu w niewoli i uwolnienia, ponieważ z czasem możesz o nich zapomnieć.
  6. Aby uzyskać pomoc, skorzystaj z poniższych linków:

https://www.facebook.com/pgsich

https://sich-pravo.org/

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Zawód
Kobieta
Pomoc
Prawa kobiet
false
false
Poprzednie
1
Następne
13 / 14
Р Е К Л А М А
Diana Balynska
Anastasija Bereza
Julia Boguslavska
Oksana Zabużko
Timothy Snyder
Sofia Czeliak
New Eastern Europe
Darka Gorowa
Ілонна Немцева
Олександр Гресь
Tereza Sajczuk
Iryna Desiatnikowa
Wachtang Kebuładze
Iwona Reichardt
Melania Krych
Tetiana Stakhiwska
Emma Poper
Aldona Hartwińska
Artem Czech
Hanna Hnatenko-Szabaldina
Maria Bruni
Natalia Buszkowska
Tim Mak
Lilia Kuzniecowa
Jędrzej Dudkiewicz
Jaryna Matwijiw
Wiktor Szlinczak
Dwutygodnik
Aleksandra Szyłło
Chrystyna Parubij
Natalia Karapata
Jędrzej Pawlicki
Roland Freudenstein
Project Syndicate
Marcin Terlik
Polska Agencja Prasowa
Zaborona
Sławomir Sierakowski
Oleg Katkow
Lesia Litwinowa
Iwan Kyryczewski
Irena Tymotiewycz
Odile Renaud-Basso
Kristalina Georgiewa
Nadia Calvino
Kaja Puto
Anna J. Dudek
Ołeksandr Hołubow
Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
Hanna Malar
Paweł Bobolowicz
Nina Kuriata
Anna Ciomyk
Irena Grudzińska-Gross
Maria Cipciura
Tetiana Pastuszenko
Marina Daniluk-Jarmolajewa
Karolina Baca-Pogorzelska
Oksana Gonczaruk
Larysa Poprocka
Julia Szipunowa
Robert Siewiorek
Anastasija Nowicka
Śniżana Czerniuk
Maryna Stepanenko
Oleksandra Novosel
Tatusia Bo
Anastasija Żuk
Olena Bondarenko
Julia Malejewa
Tetiana Wygowska
Iryna Skosar
Larysa Krupina
Irena De Lusto
Anastazja Bobkowa
Paweł Klimkin
Iryna Kasjanowa
Anastazja Kanarska
Jewhen Magda
Kateryna Tryfonenko
Wira Biczuja
Joanna Mosiej
Natalia Delieva
Daria Górska
Iryna Rybińska
Anna Lisko
Anna Stachowiak
Maria Burmaka
Jerzy Wojcik
Oksana Bieliakowa
Ivanna Klympush-Tsintsadze
Anna Łodygina
Sofia Vorobei
Kateryna Kopanieva
Jewheniia Semeniuk
Maria Syrczyna
Mykoła Kniażycki
Oksana Litwinenko
Aleksandra Klich
Bianka Zalewska

Wesprzyj Sestry

Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Wpłać dotację
  • YouTube icon
Napisz do redakcji

redakcja@sestry.eu

Dołącz do newslettera

Otrzymuj najważniejsze informacje, czytaj inspirujące historie i bądź zawsze na bieżąco!

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
Ⓒ Media Liberation Fund 2025
Strona wykonana przez
Polityka prywatności• Polityka plików cookie • Preferencje dotyczące plików cookie