Exclusive
20
min

Z Buczy do Cannes. Jak wojna uczyniła mnie silniejszą

Aby przeżyć, opuściła dom. A potem nakręciła film i po raz trzeci została matką - pisze z Toronto ukraińska producentka filmowa

Anna Palenczuk

Anna Palenczuk. Fot:  Archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Anna Palenczuk jest założycielką 435 FILMS, ukraińskiej firmy producenckiej. Tworzy filmy w koprodukcji z krajami na całym świecie, ma na swoim koncie filmy prezentowane na Berlinale, w tym "Numery" na podstawie sztuki Oleha Sencowa i "Mariupol" Mantasa Kvedaravičiusa zabitego przez Rosjan w Mariupolu w 2022 roku. W 2023 roku "RRR", najdroższy indyjski hit kinowy i globalny hit Netflixa, który Anna wyprodukowała na Ukrainie, zdobył Oscara.

Jak wojna zmieniła jej życie?

Dom

- Czy to wszystko?" - mówi mój mąż, czekając na mnie obok samochodu

Stoję przed drzwiami, wkładam klucze do dziurki od klucza i zastygam na chwilę, bo muszę zamknąć nasz dom w Buczy i część naszego życia. Dom, w którym półtora roku temu urodziła się nasza druga córka, dom z dziecięcymi rysunkami i naszym ulubionym dywanem z bazaru w Kosowie. Patrzę na pęknięcia z miłością, myśląc o tym, że kilka miesięcy wcześniej udało nam się je naprawić, ale drzwi nigdy nie zostały wymienione. Jeszcze nie wiem, że nie wrócę szybko do domu.

Przed nami długa podróż do Turcji. Deska rozdzielcza samochodu zapala się: 15 lutego 2022

Dla mnie wojna rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy kręciliśmy film dokumentalny Mariupol w Mariupolu i Sartanie, które były stale ostrzeliwane. Film wyreżyserował Mantas Kvedaravičius, który został zabity przez Rosjan w kwietniu 2022 roku w Mariupolu, gdzie pojechał ratować ludzi

Zawsze wiedziałam, że wojna będzie większa. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo, dopóki nie nadszedł 24 lutego

Odwiedzając miasta naznaczone wojną, czułam jej zbliżanie się na własnej skórze - dlatego nie wahałam się zabrać dzieci, gdy o inwazji mówiono z każdej strony, mimo że wszyscy mnie uspokajali i nie wierzyli, że do niej dojdzie

Inwazja na pełną skalę złapała nas w Antalii, gdzie przez pierwszy miesiąc robiłam wszystko, co mogłam: organizowałam wiece i protesty, nadzorowałam liczne sesje filmowe dla zagranicznych kanałów w Ukrainie, łączyłam ludzi i wyciągnąłam moją matkę z ostrzeliwanej Buczy, teściową ze schronu przeciwbombowego w Peczersku, szukałam przyjaciół, którzy byli pod okupacją, kupowałam pieluchy i jedzenie dla niemowląt w ramach pomocy humanitarnej, żyłam w oczekiwaniu na wiadomość, że "osiągnęliśmy porozumienie i to koniec", pisałam tysiące postów pod postami Rosjan "nigdy wam nie wybaczymy".

Zawsze wiedziałem, że wojna będzie większa. Bucza koło Kijowa, 4 marca 2022 r: Aris Messinis/AFP/East News

Rosyjscy barbarzyńcy nie zauważyli arcydzieła

- "Ania, jestem w środku, co chcesz zobaczyć?" - mówi sąsiadka, która przeżyła okupację i wchodzi do naszego splądrowanego domu. Przed wojną pracowała w dziale kulinarnym supermarketu. Jest zwyczajną, dobrą Ukrainką.

Sąsiadka włącza wideo, a na rozpikselowanym obrazie, który dociera do mnie ze zrujnowanej Buchy, widzę rzeczy wywrócone do góry nogami, potłuczone szkło i puste puszki po jedzeniu na stole w jadalni.

Wskazuje na krew i podejrzewa, że przebywał tu ranny Rosjanin. Ale mnie to już nie obchodzi: w porównaniu z tym, co Rosjanie zrobili w tym przytulnym miasteczku niedaleko Kijowa, mój splądrowany i ocalały dom wygląda jak dar od losu. Nie mogę uwierzyć, że jest nienaruszony!

"Obraz! Pokaż mi bliżej obraz", krzyczę do telefonu.

- Co? Jakie zdjęcie?" - pyta ponownie sąsiadka i połączenie zostaje przerwane.

Ale już wiem, że jest bezpieczny w domu, wisi na ścianie jak zwykle: obraz wielkiej ukraińskiej artystki Tatiany Jabłońskiej, który podarował mi mój zmarły ojciec. Obraz przedstawia wazon z kwiatami w delikatnych kolorach. Dla mnie to najcenniejsza rzecz w domu.

Rosyjscy barbarzyńcy zabrali z mojego domu wszystko, co uważali za wartościowe: stare ubrania, bieliznę, biżuterię, niektóre przedmioty gospodarstwa domowego. Po prostu nie zauważyli obrazu. Nie zauważyli arcydzieła ukraińskiego malarstwa

Tydzień po zajęciu Buczy, kiedy znaleziono moich sąsiadów martwych, kiedy ludzie zaczęli tam wracać i przywrócono komunikację, dowiedziałam się, że jestem w ciąży

Nowe życie, przeprowadzka, poród

Trzecie dziecko przyszło do mnie niespodziewanie i w złym momencie. Od samego początku wiedziałam, że to będzie chłopiec. Najlepsi już giną na wojnie, wkrótce zginie znany kijowski aktywista Roman Ratuszny, a Max Butkewicz, obrońca praw człowieka, który walczył o uwolnienie więźniów Kremla, zostanie schwytany do niewoli

W wieku trzydziestu ośmiu lat akceptuję fakt, że wkrótce zostanę matką po raz trzeci

Przed tą ciążą myślałam, że najgorsze rzeczy w moim życiu już się wydarzyły: utrata ojca, gdy byłam nastolatką, kryzys w mojej firmie, zdrada mojego partnera, wybuch wielkiej wojny - wszystko to przetrwałam z godnością. Ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą była ciąża podczas wojny

Przetrwać wojnę informacyjną. Przetrwać wiadomości z domu. Nie możesz powstrzymać się od płaczu, czytania mediów społecznościowych, wycia z niesprawiedliwości i tęsknoty za domem, a twój brzuch stopniowo rośnie, niezależnie od ciebie. Całymi dniami leżę apatycznie pod klimatyzacją, zapadając w sen pierwszego trymestru

W miarę jak rośnie mi brzuch, coraz częściej mówimy z mężem o wyjeździe z Turcji. Nie mamy prawa do pracy w tym kraju, wszędzie jest pełno Rosjan, medycyna jest w języku tureckim i nie ma obowiązkowych badań, ani kontroli ciąży. Powinniśmy się przenieść, ale gdzie?

- "Boże, daj mi siłę", powtarzam jak mantrę, pchając wózek z Dianą po błotnistym bruku Frankfurtu

Jesteśmy na dworcu kolejowym, który widział tysiące rodzin takich jak my. Pakujemy wszystko, co mamy do walizek i udajemy się do taniego hotelu bez śniadania, aby spędzić noc, a następnie rano wsiadamy do samolotu, aby polecieć do Toronto

Jest piątek, miasto jest w ostatnim miesiącu lata, kobiety z odkrytymi dekoltami i krótkimi spódniczkami, faceci z papierosami i uśmiechami. Nie zauważają mnie

Długa podróż przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację, Czechy, Austrię - a teraz jesteśmy w Niemczech. Covid, spóźniony samolot i nasz samochód pozostawiony na parkingu centrum samochodowego w Pradze, ponieważ został staranowany przez czeskiego emeryta, to wszystko już za nami.

Jestem gotowa się poddać i powiedzieć, że dłużej tego nie zniosę. Łzy spływają mi po policzkach, chcę wrócić do domu, po prostu wrócić do domu. Otrzymuję wiadomość tekstową, patrzę na telefon: to moja mama, mówi, że było więcej ostrzałów.

Pierwsze miesiące w Toronto mijają jak mgnienie oka. Nasz przyjaciel Max pomaga nam się zadomowić: gości nas, znajduje nam mieszkanie i przynosi nam meble ze swojego magazynu. Zapisuję moją najstarszą córkę Aurorę do szkoły, Dianę do przedszkola i biegam po lekarzach, którzy sprawdzają mnie pod kątem wszystkiego, ponieważ nie byłam w pełni zarejestrowana podczas ciąży.

Albert rodzi się 4 grudnia w szpitalu niedaleko jeziora Ontario. Uśmiecham się do mojego syna, trzymam go blisko i wiem, że będzie walczył o wolną i niezależną Ukrainę, jeśli będzie musiał

Przez całą wojnę, każdego dnia, pomimo apatii, zmęczenia, ciąży, niepewności, pracowałam. Mój zespół przygotowałł podcast o kradzieży ukraińskich dóbr kultury przez Rosjan, nakręciliśmy kilka filmów dokumentalnych dla Discovery Channel, wielokrotnie pokazywaliśmy nasze filmy na całym świecie, nakręciliśmy film fabularny o Kazimierzu Malewiczu, a indyjski przebój "RRR", który nakręciliśmy w Kijowie w pobliżu Pałacu Maryjskiego sześć miesięcy przed inwazją na pełną skalę, zdobył Oscara.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Opracowaliśmy projekt filmu dokumentalnego o ukraińskim rozbrojeniu nuklearnym, pomogłem zorganizować Ukraiński Festiwal Filmowy w Toronto i uruchomiłem mój internetowy produkt edukacyjny.

Toronto okazało się miastem z fantastycznym wsparciem, z większą liczbą ukraińskich flag niż kanadyjskich. Istnieją całe ukraińskie dzielnice z ukraińskimi firmami, kościołami, szkołami i instytucjami bankowymi. Dziesiątki tysięcy przybyszów takich jak ja znalazło tu dom. Jestem wdzięczny Kanadzie za poczucie, że mogę tu być jednym z innych.

Patrzę na nasz nowy dom, który stopniowo zapełnia się rzeczami. Wiele nam dano, ponieważ wszyscy zwykle pomagają nowo przybyłym. Mam dom, którego nie mogę w pełni nazwać swoim. Znalazłem się w przymusowej migracji, na którą nikt nas nie przygotował, ale którą jesteśmy zmuszeni znosić.

Premiera filmu o Ukraińcach uciekających przed wojną w Cannes

W maju poleciałam do Cannes, gdzie nasz film dokumentalny "Skąd dokąd" polskiego reżysera Macieja Hameli miał swoją światową premierę na najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym na świecie. To zbiorowy portret Ukraińców uciekających przed wojną.

Siedzę na panelu dyskusyjnym o filmach ze stref wojennych i zerkam na salę, w której siedzą moi koledzy z całego świata. Za oknem jest plaża, na której bawią się dzieci. Kelner nalewa różowe wino do kieliszków, ponieważ wydarzenie wkrótce się skończy i odbędzie się nieformalny networking. Widzę przed sobą piękny, spokojny świat, który z pewnością zawita na Ukrainę.

Przyłapuję się na myśleniu, że mogłabym być bohaterką naszego dokumentu, a nie jego producentką, gdyby nie przeczucie wojny, z którym żyłam przed inwazją na pełną skalę.

Patrzę na reżysera filmu, który bohatersko ewakuował moich rodaków z niebezpiecznych terenów i choć czuję, że powinnam być dumna z naszej pracy, bo jesteśmy w Cannes, to z trudem powstrzymuję łzy, bo wojna trwa, ewakuacja trwa, a to czyni ją jeszcze bardziej nieznośną

Tak, bardzo trudno było przenieść rodzinę do Kanady, zdalnie zarządzać firmą na Ukrainie, stawiać pierwsze zawodowe kroki w nowym kraju, znaleźć dom, urządzić go dla dzieci i urodzić dziecko. Ale robiłam to wszystko równolegle z milionami ukraińskich rodzin, których spokojne życie zostało na zawsze przerwane przez wojnę. W ciągu tych miesięcy zdałam sobie sprawę, że im straszniejsze próby przechodzimy, tym silniejsi się stajemy. Teraz, półtora roku później, wiem, że każdy z nas jest silniejszy

Wiem i wierzę, że wygramy. Nie wiem, kiedy to się stanie, ale wiem, że każdego dnia przybliżam zwycięstwo swoją pracą I że na pewno otworzę drzwi mojego domu w Buczy, wiedząc, że ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, kraj się zmienił, a moja miłość do domu i ziemi nigdy się nie zmieni.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska producentka filmowa, scenarzystka i założycielka 435 FILMS, firmy producenckiej, która wyprodukowała filmy fabularne i dokumentalne reżyserów: Mantas Kvedaravičius, Vitaliy Mansky, Oleg Sentsov, Akhtem Seitablaev, Maciek Hamela, Korniy Hrytsiuk i Tonya Noyabrina. Prezentowano je na festiwalach: Berlinale, Festival de Cannes, Hot Docs, TIFF, Sheffield DocFest, PÖFF, IDFA, KVIFF, OIFF, Millennium Docs Against Gravity, etc. Wyprodukowała indyjski hit "RRR" w reżyserii S.S. Rajamouli, który zdobył Złoty Glob i Oscara w 2023 roku.
Obecnie mieszka w Kanadzie (Toronto), gdzie rozwija działalność ukraińsko-kanadyjskiej społeczności filmowej i pracuje nad ukraińskimi projektami filmowymi.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress