Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Z lwowskiego schronu przeciwbombowego na grecką wyspę
Pierwsze dni wojny spędziliśmy we Lwowie. W schronie przeciwbombowym spaliśmy na podłodze. Syreny wyły. Spanie na podłodze było wygodniejsze niż siedzenie, czy leżenie na krzesłach, a trzeba było trochę odpocząć, bo o 6 rano zaczynał się program telewizyjny. Wolontariusze dostarczyli nam śpiwory, zrobiliśmy sobie "legowisko" w schronie hotelu i tak spaliśmy.
Najbardziej brakowało zatyczek do uszu, aby nie słyszeć dyskusji o kolejnym ataku rosyjskiego wojska. Apteki ich nie miały. Zasypianie było prawie niemożliwe. Kiedy trochę przyzwyczaiłam się do trybu alarmowego, nie schodziłam już do piwnicy, ale kładłam się z dzieckiem na podłodze w korytarzu pokoju hotelowego - zgodnie z zasadą dwóch ścian. Był straszny przeciąg, ale przynajmniej cicho. Ciągle łapaliśmy przeziębienia. Byłam wtedy w ciąży. Moi koledzy, kiedy dowiedzieli się o przyczynie mojego kaszlu i kataru, delikatnie mnie zbesztali.
Program telewizyjny, który prowadziłam zaczynał się o 6 rano.
Zima pod kołdrą
Moja 7-letnia córka tak naprawdę zaczęła chorować dopiero następnej zimy, kiedy przeprowadziliśmy się do Polski. Wojenne napięcie minęło, a my odetchnęliśmy z ulgą. Ale życie wcale nie stało się łatwiejsze, a noce cieplejsze. Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu pod Warszawą. Kocioł gazowy ciągle się psuł, a temperatura na zewnątrz spadała poniżej zera. Razem z dzieckiem i starszą córką spałyśmy w ubraniach, przykrywając się wszystkimi kocami, jakie miałyśmy.
Oliwia i Amelia spały w ubraniach i pod kilkoma kocami.
Oliwia rozpoczęła drugą klasę w Polsce. W śniegu i deszczu nasza trójka - ja, najstarsza córka i nasza mała Amelia - codziennie chodziłyśmy 2 km do szkoły.
Każdego dnia chodziłyśmy do szkoły 2 km, często w deszczu.
Oliwia przeziębiała się dwa razy w miesiącu. Przestaliśmy chować inhalator do szafki - działał prawie codziennie. Gdyby istniał związek zawodowy inhalatorów, nasz, ze względu na nadgodziny, na pewno by się do niego zapisał. Znałam nazwiska pediatrów we wszystkich okolicznych klinikach i byłam już prawie rodziną Antona, kierowcy autobusu pasażerskiego Warszawa-Kijów i jego żony, przez których mama wysyłała tony leków z Kijowa. Wiosną sytuacja wcale się nie uspokoiła - w maju Oliwia miała usuwany ropień z gardła. Przez kolejne dwa tygodnie brała antybiotyki i jeździliśmy do szpitala na bolesne zabiegi. Postanowiłam, że musimy coś z tym wszystkim natychmiast zrobić.
Gdy zobaczyłam plakat w biurze podróży, pomyślałam: potrzebuję tego.
Tak daleko od domu
Kupiłam wakacje do Grecji. W biurze podróży, patrząc na romantyczne palmy, błękitne morze i parasole plażowe na plakacie reklamowym, pomyślałam: tego potrzebuję nie tylko dla moich dzieci, ale także dla siebie - po obejrzeniu setek filmów o okrucieństwach rosyjskiej armii, rozmowach o Mariupolu i Chersoniu z ocalałymi, karmieniu mojego dziecka pierwszym mlekiem w schronie przeciwbombowym we Lwowie i wyskakiwaniu z łóżka na wieść o nocnych alarmach w Kijowie, gdzie mieszkają moi rodzice.
Kilka lat przed wojną, kiedy Oliwia była młodsza, mieliśmy rodzinną tradycję: latem najpierw jeździła z babcią do Zatoki w obwodzie odeskim, a potem do wioski dziadka w obwodzie żytomierskim, gdzie spędzała tygodnie pływając w rzece, zbierając kwiaty na polu i pijąc mleko. Nie było nas w domu przez 18 miesięcy. W tym czasie widzieliśmy się z tatą dwa razy. Pierwszy raz we Lwowie, na chrzcinach Amelii. Ze względu na wojnę ksiądz pozwolił nam ochrzcić ją kilka dni po urodzeniu dziecka, tuż przed naszym wyjazdem do Polski. Drugi raz widzieliśmy się z moim tatą w Boże Narodzenie, w Warszawie.
Brak kontaktu z bliskimi to jedna z największych uciążliwości wojny.
Mój tata z Amelią,
Sztuka i koktajle Mołotowa
Podczas gdy my z mężem i dziećmi organizowaliśmy sobie nowe życie pod Warszawą, moi rodzice nadal mieszkali w Kijowie i tam pracowali: mój tata był dyrektorem i głównym reżyserem ukraińskiego teatru tradycyjnego "Dzerkalo", a moja mama oświetleniowcem w Operze Narodowej Ukrainy. W pierwszych miesiącach wojny tata przygotowywał na spotkanie z wrogiem koktajle Mołotowa. Gdy w rejonie Kijowa trwały walki, recytował poezję patriotyczną na barykadzie i można go było zobaczyć nawet w polskich mediach.
Tata na barykadzie w Kijowie.
Kiedy w Kijowie zrobiło się trochę bezpieczniej, zaczął jeździć na weekendy do wsi w obwodzie żytomierskim, do naszego małego rodzinnego raju. Tam gdzie kilka lat wcześniej w cieniu jabłoni, wiśni i dębów, uczył moją Oliwię recytować "Wiśniowe sady" i inne wiersze Szewczenki, bawił się z nią w teatrzyk kukiełkowy, słuchał płyt, a w niedzielne poranki, gdy wszyscy spali, szedł do kościoła i przynosił do domu miękką, pachnącą prosforę.
Tata na polach pod Żytomierzem.
Ale nawet kiedy nas już tam nie było, na podwórku domu taty ciągle było słychać głosy dzieci.
Dwie przesiedlone dziewczynki z Donbasu zaczęły odwiedzać mojego tatę. Ich rodzina wprowadziła się kilka lat temu do sąsiedniego domu. Podczas gdy rodzice ciężko pracowali, dzieci szukały rodzinnego ciepła i rozrywki. Ze strychu zdjęto więc teatrzyk kukiełkowy, odkurzono płyty, a pod koniec lata znów było słychać dziecięce głosiki recytujące wiersze Szewczenki.
Tata z dziewczynkami z sąsiedztwa.
Szczerze mówiąc, choć trochę byliśmy zazdrośni o te "adoptowane wnuczki", w głębi duszy cieszyliśmy się, ponieważ nikt nie został sam.
Дикий пляж, Перседи і кава по-грецьки
W sierpniu 2023 roku dotarliśmy na grecką wyspę Thassos. W tym czasie na Rodos wciąż szalały pożary z powodu upałów w południowej Europie, a turyści nie mogli odwiedzać Akropolu. Jednak na Thassos nigdy nie jest zbyt gorąco - wyspa otoczona jest zielonymi sosnami, które zapewniają chłód nawet w najgorętszych godzinach dnia.
Było tam wszystko, co przywróciło nam zdrowie po dwóch ciężkich zimach - świeże morskie powietrze, lokalny pachnący miód, rozgrzany słońcem piasek i pyszne zdrowe jedzenie.
Niemal natychmiast znaleźliśmy przyjaciół. Niedaleko naszego hotelu, grecka rodzina - Maria, Nikos i ich córka Rafaelia - zagospodarowali kawałek dzikiej plaży. Pod sosnami ustawili przyczepę z kawą, napojami bezalkoholowymi i przekąskami, a na brzegu łóżka plażowe, hamaki i lokalną atrakcję; łódź rybacką, która latem przyszłego roku stanie się częścią kawiarni. Każdego ranka pan Vassilis, 72-letni grecki emerytowany dyrektor banku, przychodził do stolika szachowego pod sosną. Podczas gdy Olivia wygrzewała się na słońcu, wszyscy piliśmy razem kawę przez kilka godzin i rozmawialiśmy - o naszych rodzinach, wojnie w Ukrainie, naszej wspólnej historii i przyszłości. Maria, z moją Amelią w ramionach, opowiedziała nam, jak pokonała raka dzięki wierze w Boga. Rafaelia podzieliła się tym, jak marzyła o zostaniu dziennikarką, tak jak ja, ale została zmuszona do pracy w kawiarni na plaży, aby pomóc swojej rodzinie. "Nikos i ja rozmawialiśmy o gwiazdach i spotykaliśmy się na plaży po zamknięciu kawiarni o 22:00. Przychodziliśmy oglądać konstelacje nad morzem i deszcz Perseidów. I znowu wszyscy razem piliśmy grecką kawę.
Z nowymi przyjaciółmi na greckiej wyspie Thassos
Sagapo, Amelia, Sagapo!
Najbardziej dbał o nas starszy pan Vassilis - wytyczał nam najlepsze trasy do podróżowania po wyspie. W restauracji w swojej górskiej wiosce traktował nas jak rodzinę, a w każdą niedzielę przynosił nam z kościoła prosforę z anyżem - zupełnie jak mój tata. Jak się okazało, wnuczka pana Vassilisa miała na imię Amelia, tak jak moja córeczka. Jednak jego rodzina rzadko go odwiedza i często czuje się samotny. Każdego ranka brał moją córkę na ręce i uczył ją pierwszych słów po grecku. "Sagapo, Amelio! Sagapo. Vassilis cię kocha", mówił do mojego dziecka.
Vassilis z małą Amelią.
Kiedy wyjeżdżaliśmy, wszyscy płakali. Każdy z nas przez chwilę poczuł się trochę szczęśliwszy: Maria nieustannie rozmawiała z moimi małymi dziećmi, Nikos znów był otoczony przyjaciółmi, Rafaelia uczyła się ode mnie o świecie mediów, a Vassilis przez te wszystkie dni był ulubionym dziadkiem - "Sagapo, Amelia! Sagapo!" Ale może potrzebowaliśmy tego wszystkiego bardziej niż oni, ponieważ po raz pierwszy od początku wojny byliśmy pełną rodziną?
Ja z córkami Amelią i Oliwią
Kiedy nasz samolot wylądował w Warszawie, usłyszeliśmy o kolejnym krwawym ataku Rosjan - uderzyli rakietami balistycznymi w centrum Czernichowa. 156 rannych, siedmiu zabitych, w tym sześcioletnia dziewczynka, Sofia Gołyńska. Czyjaś ukochana córka. Czyjaś najdroższa wnuczka. Po greckiej bajce obudziliśmy się w Polsce, gdzie setki tysięcy Ukraińców uciekających przed rosyjskimi rakietami szuka schronienia.
Wojna trwa. Przed nami i Ukrainą nowa zima. Zima wojny. A dopóki ona trwa, nasz dziadek będzie uczył dzieci z okolicy wierszy Szewczenki.
Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Tetiana Bondarenko jest aktorką. Przed inwazją grała w kijowskim Teatrze Michajłowskim, pojawiała się w filmach, tłumaczyła angielskie teksty dla ukraińskich kanałów telewizyjnych – i pracowała jako asystentka laboratoryjna w Instytucie Archeologii na Stołecznym Uniwersytecie Kijowskim im. Borysa Hrinczenki. 24 lutego 2022 r. przyszła do wojskowego biura werbunkowego, by wstąpić do obrony terytorialnej. Od jesieni 2022 r. jest na wojnie. Początkowo służyła w piechocie, teraz jest operatorką dronów. Tetiana, pseudonim „Bond”, opowiedziała nam o swoim życiu na wojnie, motywacji i walce z seksizmem w wojsku.
A ty kto? Kucharka?
– Do sił zbrojnych chciałam wstąpić jeszcze przed inwazją – mówi Tetiana. – W 2014 roku, kiedy zaczęły się walki w Donbasie, poszłam do hotelu „Kozackij” na Chreszczatyku, gdzie rekrutowano ochotników na wojnę, i powiedziałam, że chcę wstąpić do jakiegoś batalionu. Mężczyzna, który przyjmował podania, spojrzał na mnie z nieskrywanym sceptycyzmem: „A ty kto? Medyk? Kucharka?”
„Aktorka” – odpowiedziałam.
Myślę, że wyrzucił moją aplikację w chwili gdy opuściłam hotel. Od tamtej pory często nawiedzała mnie myśl, że nic nie robię, podczas gdy inni bronią kraju. Na początku 2022 roku nie miałam wątpliwości, że będzie inwazja, więc w styczniu postanowiłam zgłosić się do obrony terytorialnej. Pomyślałam, że to dobry sposób, by, po pierwsze, przygotować się do wojny, a po drugie – nauczyć się posługiwać bronią, co byłoby przydatne w mojej karierze aktorskiej (zawsze chciałam grać rolę silnych i wojowniczych kobiet).
Wojna na pełną skalę wybuchła akurat wtedy, gdy zebrałam już wszystkie dokumenty wymagane przez obronę terytorialną. Pozostało tylko napisać krótką autobiografię. Zaczęłam ją pisać, jak tylko usłyszałam pierwsze eksplozje za oknem. 22 lutego o 9 rano stawiłam się w biurze werbunkowym ze wszystkimi papierami.
To nie miejsce dla kobiet
– Ludzie często pytają mnie, kiedy podczas wojny tak naprawdę się bałam. Myślę, że wtedy, gdy po raz pierwszy dostałam broń i zrozumiałam, że nie mam pojęcia, jak się nią posługiwać. Bardzo się bałam, że zrobię coś niewłaściwego...
Nasze pierwsze strzelanie było 8 marca. Dla mnie, feministki, to ważna data: dzień, w którym kobiety walczą o swoje prawa
Tego dnia na strzelnicy, mając bronią w ręku, czułam, że robię dokładnie to, co powinnam.
Kateryna Kopaniewa: Kiedy trafiłaś na front?
Tetiana Bondarenko: To nie stało się od razu. Na początku stałam na punkcie kontrolnym niedaleko Kijowa. Przez całą wiosnę szkoliliśmy się z taktyce, materiałach wybuchowych i innych rzeczach. Później poszliśmy do strefy walk, ale przez długi czas byliśmy w rezerwie, 3-4 kilometry od linii frontu. Nasza kompania została wysłana bezpośrednio na front pod koniec października 2022 roku. Wtedy doszło do sytuacji, która była dla mnie wielkim rozczarowaniem.
W kompanii były tylko dwie kobiety: ja i sanitariuszka. I byłyśmy jedynymi, którym w ostatniej chwili nie pozwolono wyjść „na zero” [czyli w strefę bezpośrednich walk – red.]. Dowódca jednostki, do której nas wtedy przydzielono, stwierdził kategorycznie: „Nie bierzemy kobiet na linię frontu!”. Tymczasem połowa mężczyzn z naszej kompanii odpadła na etapie kopania okopów w rezerwie: w obronie terytorialnej było wielu ludzi w wieku powyżej 40 lat, niektórzy z nich mieli problemy z kręgosłupem, inni ze stawami i nadciśnienie. W rezultacie tylko 35 osób było w stanie iść na linię, która miała być obsadzona przez 70 osób. A ja i sanitariuszka – obie wyszkolone i zmotywowane – nie zostałyśmy wzięte, bo jesteśmy kobietami.
Nasz plutonowy przekonywał dowódcę kompanii powietrznodesantowej, że obie możemy walczyć. W końcu dowódca powiedział: „Dobra, bierzcie je. Ale jeśli jutro zaczną płakać, to będzie to twoja wina”
Ale i tak nas nie wzięli. Kiedy napisałyśmy raport do dowódcy, sanitariuszkę wysłał do punktu stabilizacyjnego, a mnie do innej kompanii, na łatwiejszym odcinku frontu. Powiedział, że najpierw muszę tam pobyć, a potem, za kilka tygodni, jeśli sobie poradzę, będę mogła dołączyć do mojej kompanii. Niestety moja kompania na mnie nie czekała – wróg dosłownie ją rozniósł, przeżyły tylko trzy osoby. Reszta to były „trzysetki” i kilka „dwusetek” [ciężko ranni i zabici – red.].
Wtedy powiedziałam mojej matce, że to nie kula wroga zabije mnie na tej wojnie, ale seksizm, który sięga tu granic absurdu. I głupota swoich.
Monopol na bohaterstwo
Jak myślisz, co jest przyczyną seksizmu?
Niestety, to nasza kultura. Armia składa się w 90 procentach z ludzi, którzy jeszcze wczoraj byli cywilami. To przekrój, zwierciadło społeczeństwa, w którym 70 procent mężczyzn odmawia postrzegania i traktowania kobiet jako równych sobie. Myślą stereotypem wpajanym im od dzieciństwa: „Mężczyzna to obrońca, kobieta to opiekunka”. Myślę, że jeśli zrozumieją, że kobiety są silne, inteligentne i mogą wykonywać te same zadania co oni, ich światopogląd legnie w gruzach. Bo jeśli kobieta jest dobrą wojowniczką, oznacza to, że mężczyźni nie mają już monopolu na bohaterstwo.
Jakie metody są skuteczne w walce z seksizmem?
Często widzę, jak niektóre dziewczyny starają się być delikatne i czułe w nadziei, że pomoże im to budować relacje z mężczyznami w wojsku. Wmawiają sobie: „Jeśli będę zachowywać się jak dziewczyna, to prędzej czy później oni staną się dżentelmenami”. Nigdy nie widziałam, by ta strategia działała.
Sama ostro reaguję na wszelkie przejawy seksizmu. Nie boję się, że mnie znienawidzą. Przynajmniej mnie usłyszą
Nawiasem mówiąc, mam dobre relacje z większością kolegów. Na szczęście to odpowiedni ludzie.
Seksizm przejawia się na różne sposoby, zazwyczaj w formie niewłaściwych komentarzy lub żartów na temat kobiet. I często mężczyźni nie doceniają roli kobiet w życiu cywilnym podczas wojny – choć to kobiety opiekują się osobami starszymi i dziećmi. Za to nie ma medali, nagród ani wypłat.
Przeprowadziłam nawet ankietę wśród moich towarzyszy broni, pytając ich, co woleliby robić: zostać w domu z dziećmi, jak ich żony, czy iść na wojnę. Zdecydowana większość wybrała to drugie.
Kiedyś żona jednego z moich kolegów żołnierzy podziękowała mi, mówiąc, że po rozmowie ze mną mąż zaczął zauważać jej „niewidzialną” pracę w domu
Jeśli chodzi o walkę z seksizmem ze strony dowództwa, to możesz na przykład pisać raporty – i ja to robię. Ale to nie zawsze jest skuteczne, bo rozkazy takie jak: „Nie bierzemy kobiet na linię frontu” nie są zapisywane na papierze. Są wydawane ustnie i trudno udowodnić, że seksizm był powodem, dla którego gdzieś ciebie nie zabrano.
Teraz nie jestem już żołnierzem piechoty. Jestem operatorką dronów i tu seksizm jest znacznie mniejszy. Mogę brać udział we wszystkich misjach bez żadnych pytań, chociaż znam operatorkę, której nie pozwolono uczestniczyć w misjach bojowych zimą. Wiele zależy od tego, jakiemu dowództwu podlegasz. To prawdziwy absurd, bo w armii katastrofalnie brakuje ludzi.
Ale dowódcy nadal dzielą ludzi według płci. Dla mnie to jak dzielenie ludzi na przykład według koloru oczu: „Nie wysyłamy niebieskookich na linię frontu, bo są łagodni”.
Nie znam ani jednego zadania na wojnie, z którym kobieta by sobie nie poradziła
Karabin maszynowy to dość ciężka broń, ale wszyscy znamy kobiety, które z powodzeniem obsługiwały takie karabiny. Moja towarzyszka broni, sanitariuszka, ma pseudonim „Mrówka”, bo sama wyciągała z pola bitwy rannych mężczyzn znacznie większych i cięższych od niej. Jedyna różnica między mężczyzną a kobietą na wojnie polega na tym, że kobieta nie ma prawa popełnić błędu.
Jeśli mężczyzna popełni błąd, to jest to coś normalnego, każdemu się mogło zdarzyć. Ale jeśli błąd popełni kobieta, od razu usłyszy, że na wojnie nie ma dla niej miejsca.
Czego chcą kobiety
Dziewczyny na froncie mówią o problemach z kobiecymi mundurami.
W moim batalionie nigdy nie słyszeli o kobiecych mundurach. Mam małą klatkę piersiową, co pozwala mi nosić męskie mundury i koszulki. Ale w naszej jednostce była dziewczyna z krągłościami, dla której męski mundur był prawdziwym problemem. Powiedziano jej, że po prostu nie wie, jak go nosić.
Dziewczęta muszą więc kupować własne mundury. Bielizna wojskowa jest również w tylko męskiej wersji. Spodnie Sił Zbrojnych Ukrainy nie zostały zaprojektowane dla kobiecych bioder, więc są dla nas niewygodne w walce.
Dlatego w 2022 roku kupiłam sobie mundur typu „brytyjka”, z szerszymi spodniami, i żeńską wersję kamizelki kuloodpornej
Jak radzisz sobie z miesiączkami na froncie?
Mam szczęście, bo przechodzę je stosunkowo bezboleśnie. Znam jednak dziewczyny, które mają z tym trudniej, ale i tak robią swoje i nie narzekają. Podpaskę możesz wymienić nawet w ziemiance – po prostu poproś swoich towarzyszy, by się odwrócili. Kiedy ludzie nie mogą opuścić okopu przez kilka dni, załatwiają swoje potrzeby do słoików lub worków. Dotyczy to zarówno kobiet, jak mężczyzn.
Nie czas umierać
Nie boisz się?
Oczywiście, że się boję. Rwę się do bitwy, ale to nie znaczy, że zamierzam biec pod ostrzałem i celowo narażać się na niebezpieczeństwo. W zeszłym roku byłam na pierwszej linii przez trzy dni. Wróg był 200 metrów ode mnie, a kule świstały nad głową dzień i noc. Siedzisz w ziemiance, patrzysz w ciemność i zdajesz sobie sprawę, że granat wroga może nadlecieć szybciej, niż zdążysz go zobaczyć. W takich chwilach działasz na adrenalinie, a ta nie odpuszcza cię jeszcze przez jakiś czas po powrocie do względnie bezpiecznego miejsca.
Jesteś wyczerpana i jednocześnie podekscytowana, bo wiesz, że przeszłaś przez piekło – i przetrwałaś.
Są momenty, w których zakrawa na cud to, że pozostajesz jeszcze przy życiu
Pamiętam sytuację, gdy wróg walił w nas z artylerii, a nasze pozycje obserwacyjne znajdowały się w wąwozie na zboczu wzgórza. Ukrywaliśmy się tam w dołach wykopanych przez Moskali – kopanie ziemianek było niemożliwe ze względu na wszechobecność wrogich dronów.
Miałam wtedy małą, pojedynczą norkę. Prawdopodobieństwo ataku lotniczego na nasze dziury było niewielkie – dotarcie tam było dość trudne. Popadłam w konflikt z dowódcą kompanii, bo wysłał mnie z tej norki na wygnanie, do posterunku kontrolno-obserwacyjnego pomiędzy linią frontu a stałym punktem rozmieszczenia. Zamiast mnie tamto stanowisko zajął inny wojownik. I gdy tak siedziałam w tym punkcie kontrolnym, usłyszałam przez radio, że czołg ostrzeliwuje nasze pozycje. Następna wiadomość była o „dwusetce”. To żołnierz, który był w mojej dziurze, zginął na miejscu.
Co pomaga Ci sobie radzić?
Kontakt z mamą i przyjaciółmi. Ważne jest, by mieć ludzi, z którymi możesz podzielić się tym, co leży ci na sercu. A cygara pomagają mi złagodzić ostry stres. Nie papierosy – cygara. W obronie terytorialnej nauczyli mnie je palić. W tym roku zwróciłam się o pomoc do psychologa i już czuję pozytywny efekt. Motywacja też mi pomaga.
Jak możesz ją zdefiniować?
Kiedy doszło do inwazji, poczułam się, jakbym dostała w twarz. Mój kraj, mój Kijów, został uderzony tak bezczelnie i podle. Chciałam raz na zawsze sprzeciwić się tym, którzy odważyli się to zrobić. I właśnie ro robię teraz.
Pomimo wszystkich trudności, które napotykam, będę bronić tego kraju, ponieważ jest mój. Podczas wojny odkryłam wschód Ukrainy – niesamowicie piękny i już mi bliski.
Jako feministka jestem przyzwyczajona do obrony własnych granic i swoich praw. Więc oto jestem – bronię mojego prawa do bycia sobą w moim kraju, bronię jego i mojej niezależności
Dlatego nawet jeśli coś mi się stanie, jestem spokojna, bo walczyłam o szlachetną sprawę.
Pewnego ciepłego wieczoru moja miłość do muzyki zaprowadziła mnie do Filharmonii Narodowej w Kijowie, na festiwal Kyiv Spring Sounds. Zwabił mnie tam Chopin i nazwisko cenionego amerykańskiego pianisty Kevina Kennera, uważanego obecnie za jednego z najlepszych wykonawców dzieł Chopina na świecie. Słynny polski dyrygent Stanisław Skrowaczewski, który współpracował z samym Arturem Rubinsteinem, stwierdził kiedyś, że interpretacje Chopina w wykonaniu Kennera były najbardziej zmysłowymi, jakie kiedykolwiek słyszał.
Są rzeczy, które robimy, bo tak czujemy
Kevin Kenner wspiera Ukrainę od początku inwazji. Przyjechał do Kijowa z USA ze swoją żoną, polską skrzypaczką Katarzyną Cieślik, na jeden koncert. Muzycy zrobili to z własnej inicjatywy i na własny koszt, by Kijów mógł usłyszeć „I Koncert fortepianowy” Chopina w interpretacji Kennera.
Kevin Kenner
– Wszystko, co dzieje się dziś w waszym kraju, jest dla mnie rodzajem kulturowego ludobójstwa. Po prostu nie mogę i nie chcę tego tolerować – powiedział po pierwszej części koncertu. – Do 2022 roku z trudem wymieniłbym może trzech ukraińskich kompozytorów. To wstyd, że nigdy nie słyszałem na przykład o Borysie Latoszyńskim czy Wiktorze Kosence, a to wybitni artyści. Ich twórczość była dla mnie wspaniałym odkryciem i cieszę się, że mogę teraz promować tę muzykę na świecie.
To nas wzbogaca i jasno pokazuje, że Ukraina ma własną tożsamość i kulturę, którą należy chronić
To powiedziawszy, artysta pospieszył do sali, gdzie w drugiej części koncertu Orkiestra Filharmonii Narodowej Ukrainy miała zagrać Borysa Latoszyńskiego (suitę z muzyki do „Romea i Julii” Szekspira).
Jednak zanim rozległy się pierwsze dźwięki, Kevin Kenner niespodziewanie podszedł do mikrofonu i powiedział, że chce przedstawić publiczności ważną dla niego osobę. Drobna, krucha, brązowowłosa dziewczyna podeszła z widowni i rozświetliła scenę uśmiechem.
– Poznajcie Julię. To Ukrainka, którą miałem okazję poznać w czasie wojny. Dziś ona i jej dzieci są częścią mojej rodziny...
Julia i Kevin w Filharmonii Kijowskiej
W lutym 2022 roku, tuż po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę, Kevin i jego żona postanowili udzielić schronienia jakiejś ukraińskiej rodzinie w swoim mieszkaniu w centrum Krakowa. Kevin poprosił kolegę, ukraińskiego pianistę, o pomoc w znalezieniu rodziny potrzebującej schronienia. W rezultacie do mieszkania muzyka wprowadziła się poetka, pisarka i dziennikarka Julia Bereżko-Kamińska, która wraz z synem i córką cudem uciekła z Buczy.
– Moja żona i ja chcieliśmy pomóc ludziom, którzy stali się zakładnikami tych strasznych wydarzeń – wyjaśnił Kenner. – Są rzeczy, które robimy, bo tak czujemy. ]\Później dowiedzieliśmy się, że Julia jest poetką i pisarką, prawdziwym skarbem ukraińskiej kultury.
Później dowiedzieliśmy się, że Julia jest poetką i pisarką, prawdziwym skarbem ukraińskiej kultury
Poznał Julię sześć miesięcy po tym jak dostała klucze do jego mieszkania. I wtedy ich drogi się splotły – zarówno w życiu, jak w sztuce. Poza wspomnianym koncertem wspólnie zorganizowali w Polsce kilka muzyczno-literackich koncertów na rzecz Ukrainy. Jeden z nich odbył się na Zamku Królewskim w Warszawie. Julia czytała swoją poezję, Kevin grał Chopina i muzykę ukraińskich kompozytorów.
– Dla mnie nasze ocalenie z Buczy i przeprowadzka do Krakowa były jak cud – mówi Julia. – Od początku inwazji wokół miasta toczyły się ciężkie walki. Odgłosy wystrzałów nie ustawały, nie było prądu, wody, gazu. W pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że dają nam „zielony korytarz”. Bardzo długo się wahaliśmy, bo dotarła do nas informacja, że ludzie w konwojach są rozstrzeliwani.
Ukrywaliśmy się w piwnicy. 15 marca okazało się, że w samochodzie naszych znajomych jest jedno wolne miejsce i moja dorosła córka zdecydowała się pojechać. Ale utknęli na pięć dni na ulicy Jabłońskiej, na tej samej „drodze śmierci”, na której rozstrzeliwano większość samochodów z uciekającymi. Nie mieliśmy z nią kontaktu. Przez jakiś czas ukrywała się z przyjaciółmi w domu z powybijanymi oknami, potem postanowili się przebić. Udało się, chociaż samochody jadące za nimi zostały rozstrzelane...
Julia czyta poezję w schronie podczas ostrzału Buczy, 2022 r.
To była loteria. Prosiłam Boga, by zesłał mi proroczy sen i powiedział, co robić.
Teraz śni mi się, że stoję w Kijowie na dworcu kolejowym, prawie naga i bosa, na mrozie w środku zimy, a wokół mnie jest mnóstwo ludzi. I budzę się z uczuciem rozpaczy, że jestem tak krucha i bezbronna.
Zostaliśmy we dwoje z synem. Myślałam: zostaniemy, to nasz dom, mamy jedzenie i zapałki. Ale później przyszedł sąsiad i powiedział, że mamy pięć minut na podjęcie decyzji, czy odejść, czy nie. Syn mnie przekonał. Później sąsiedzi powiedzieli mi, że okupanci chodzili od drzwi do drzwi i pytali o mnie.
Kiedy opuszczaliśmy Buczę, ogarnęła mnie fala rozpaczy. Gdzie iść? Co robić? I wtedy poprosiłam: „Boże, zaprowadź nas do ludzi, z którymi powinniśmy być ”. Napisałam o moim problemie na Facebooku
Posypały się oferty: moje dzieci i ja zostaliśmy zaproszeni do Francji, Włoch, Niemiec... I wtedy jeden z moich przyjaciół, muzyk z Kijowa, zapytał: „Chciałabyś pojechać do Krakowa?”. Intuicyjnie od razu odpowiedziałam: „tak”. I wszystko od razu zaczęło wirować, a nieznajomi otworzyli nam drzwi do swojego pięknego mieszkania w centrum Krakowa. W tym czasie byli w Ameryce. Nie bali się wpuścić obcych do swojego polskiego domu.
Kevin i jego żona Kasia stali się naszymi aniołami stróżami. Kiedy w końcu się spotkaliśmy, zabrali nas na wakacje. Wynajęli dom na wsi i spędziliśmy razem ponad tydzień, poznając się. Odpoczywaliśmy na świeżym powietrzu, graliśmy w gry, śmialiśmy się, zorganizowaliśmy nawet z Kevinem koncert. Dzięki naszej przyjaźni zaczął odkrywać ukraińską muzykę najpierw dla siebie, a potem dla swoich studentów [Kevin Kenner pracuje w Frost School of Music na Uniwersytecie w Miami – aut.]. Zaczął też występować w haftowanej koszuli, którą mu podarowałam.
Kevin Kenner i Katarzyna Cieślik w haftowanych ukraińskich koszulach
Wizyta amerykańskiego pianisty i jego żony w Ukrainie to spełnienie obietnicy, którą Kevin złożył Julii. Obiecał, że mimo wojny na pewno przyjedzie do Kijowa i zagra dla Ukraińców. I że odwiedzi Buczę, by zobaczyć miejsce, z którego do Krakowa przybyli jego przyjaciele.
– Dużo opowiadałam Kevinowi i Kasi o Buczy – mówi Julia. – Chcieli zobaczyć nasz ogród, dom, bibliotekę i książki, nad którymi pracowałam. I dotrzymali obietnicy, choć bardzo trudno było zorganizować tę wizytę. Bo muzycy tego formatu mają zaplanowany czas co do minuty.
Przyjaciele w Ukrainie
Trzy talerze ukraińskiego barszczu
Przyjechali dzień przed koncertem. Przed wizytą zapytałam Kevina, co ukraińskiego chciałby zjeść. Zamówił barszcz – i zjadł dwa talerze. Naprawdę mu smakował. A potem, kiedy wróciliśmy z wycieczki po Buczy, jeszcze raz poprosił o barszcz.
Kevin odwiedził również Worzel, a w nim Muzeum Historii i Kultury w Domu Uwarowa [gdzie znajduje się wystawa upamiętniająca kompozytora Borysa Latoszyńskiego – aut.]. Zagrał Latoszyńskiego na fortepianie w muzeum, oddając hołd swojemu nowemu ulubionemu kompozytorowi.
Kevin przyznał, że wojna w Ukrainie zmusiła go do zostania, jak określił kiedyś Mścisław Rostropowicz, „żołnierzem muzyki”, walki z rosyjską agresją i dezinformacją
– Odkąd zaczęły się dziać te wszystkie straszne rzeczy, nie wykonuję już rosyjskiej muzyki – mówi pianista. – Namawiam moich studentów i muzyków, których znam, by w swoim repertuarze zastąpili rosyjskich kompozytorów ukraińskimi kompozytorami. Większość pianistów nigdy o nich nie słyszała. W szczególności warto zwrócić uwagę na utwory fortepianowe Wiktora Kosenki, które ze względu na wysoki poziom zasługują na wykonywanie na całym świecie. Myślę, że to świetna okazja, by udowodnić wszystkim, że ukraińska muzyka nie jest drugorzędna. Ona mówi sama za siebie głośniej niż jakiekolwiek słowa.
Kevin Kenner podczas zwiedzania Muzeum w Worzelu
Moje zainteresowanie Ukrainą podsycił sam Putin, twierdząc, że Ukraina nie jest prawdziwym państwem, a ukraiński język i kultura nie są niczym więcej niż cieniami znacznie czystszego rosyjskiego języka i kultury. To właśnie te skandaliczne twierdzenia wzbudziły we mnie podejrzenia i zainteresowanie ukraińską historią i kulturą.
Poparłem decyzję Międzynarodowej Federacji Muzycznej o zawieszeniu Międzynarodowego Konkursu im. Czajkowskiego. W końcu nie można oklaskiwać rosyjskich muzyków i wychwalać rosyjskiej kultury muzycznej, jednocześnie wyrażając zaniepokojenie, że Rosja próbuje dokonać kulturowego ludobójstwa na swoim sąsiedzie.
Punkt zwrotny w Polsce: już nie stare, a jeszcze nie nowe
Julia Bereżko-Kamińska wróciła do domu rok po ewakuacji z Buczy. Przyznaje jednak, że wciąż marzy o „swoim” domu w Krakowie.
– Nie mogłam przyzwyczaić się do tamtejszego łóżka, dopóki nie kupiłam poduszki podobnej do tej, którą miałam w domu. Musiałam wyobrazić sobie, że jestem w swoim pokoju przynajmniej przez chwilę, zanim zasnęłam – wspomina. – A potem, kiedy wróciłam do Buczy, przez tydzień nie mogłam dojść do siebie: ciągle myślałam o Krakowie. Teraz to także moje rodzinne miasto.
Krakowski dom, w którym Julia i jej dzieci znaleźli schronienie, szybko stał się centrum ukraińskiej kultury
– Kevin i Kasia dali nam możliwość nie tylko mieszkania w nim, ale też zapraszania Ukraińców na wieczory muzyczne i poetyckie – mówi pisarka. – Ten dom ma przestronny salon z dwoma fortepianami. Miesiąc po przeprowadzce do Krakowa zaczęliśmy dawać koncerty i transmitować je na Facebooku.
Julia z ukraińskimi przyjaciółkami i dyrektorem Instytutu Literackiego – w krakowskim mieszkaniu
Napisałam o tym esej zatytułowany „Wspólnota”: jak my, Ukraińcy, będąc w tak trudnej sytuacji życiowej, wróciliśmy do normalnego życia dzięki tym wieczorom muzycznym. Długo baliśmy się żyć, pić wino, nawet skosztować słodyczy, bo wydawało nam się to zbrodnią przeciwko ludziom w Mariupolu, którzy nie mieli co jeść. Poezja i muzyka wyciągnęły nas z tego.
Julia mówi, że tam, w krakowskim mieszkaniu, narodziła się po raz drugi:
– Przywieziono do Krakowa mój tomik poezji „Grawitacja słowa”, który złożyłam w wydawnictwie dwa dni przed wybuchem wojny. Po raz pierwszy książka została zaprezentowana w Polsce. Czułam jednak pewną przerwę w mojej twórczości, jakbym przeżyła to, co stare, a jeszcze nie odkryła w sobie czegoś nowego. W tym samym czasie zmieniło się moje życie osobiste: rozwiodłam się, wyjechałam z Ukrainy i skończyłam czterdzieści lat. Dla kobiety to kluczowy moment, kiedy zdaje sobie sprawę, że nie jest już taka sama, jak była. Ale jaka?
W Krakowie Julia przez jakiś czas nie mogła pisać. Potem eseje zaczęły spływać z jej duszy jak lód.
Pierwszy koncert Julii z Kevinem w Supraślu
W pierwszym eseju, „Tramwaj Kraków-Bucza”, Julia opisała, co przeżyła, rejestrując moment powrotu do domu – kiedy ogród kwitł, pies skakał, a kot miauczał na drzewie, którego nie widziała od roku. Wyobrażała sobie, jak biegnie do swojego pokoju, chodzi po domu i spotyka swoje dawne życie:
– Tramwaj często dudnił pod moimi oknami w Krakowie (strawiłam kilka miesięcy na przekonywaniu siebie, że to nie wojna dudni, lecz tramwaj) – uśmiecha się Julia. – Wyobrażałam sobie, że niego wsiądę i zabierze mnie do domu. A kiedy Kevin i Kasia pojawili się na progu naszego domu w Buczy, powiedzieliśmy: „No, tramwaj z Krakowa do Buczy przyjechał!”
Odwiedziny u Julii w Buczy
Podczas rocznego pobytu w Polsce Julia Kamińska-Bereżko stworzyła kilka książek. Pomysł na zbiór poezji „Wojna rymów”, z wierszami ponad 80 ukraińskich poetów, przyszedł jej do głowy w Krakowie. Tomik został przygotowany, zredagowany i zaprezentowany w Kijowie w maju 2024 roku. Książka „Ukraińcy w Polsce: historia zbawienia”, dzieło Julii powstałe we współpracy z polskim Instytutem Literackim, została przygotowana do publikacji w Krakowie. Z Instytutem Julia stworzyła też książkę „Refleksje o rzeczach najważniejszych”, która jest tłumaczeniem słuchowisk współczesnych polskich autorów na język ukraiński.
Julia ma wiele planów kulturalnych związanych z Polską. Ktoś przecież musi budować te kulturowe mosty między nami
– Dziś czuję ogromną wdzięczność za życie. Po tym wszystkim, co mnie spotkało, zdaję sobie sprawę, że życie jest niesamowitym cudem – podsumowuje. – Dziękuję też Kevinowi i Kasi, którzy przywrócili mi wiarę w ludzi i w to, że dobro musi zwyciężyć.
– Co ja sobie myślałam? Po wojnie już nigdy się nie spotkamy. Ona tak łatwo z nas nie wyjdzie – mówi znajoma z Kijowa. Na kilka dni jedzie z Warszawy do Wrocławia. Na rezydencję literacką.
Jemy lody truskawkowe, dzieci chlapią się przy fontannie. Podwieczorek na początku lata w beztroskiej stolicy Polski. Wydaje się, że on jest dla wszystkich. Ale nie dla niej i dla mnie.
Polacy poznali prostą prawdę: jeśli widzisz płaczącą osobę, nie wtrącaj się, nie zadawaj pytań. Jesteśmy tylko Ukrainkami w swojej ukraińskiej rzeczywistości. Kelner spojrzeniem pyta, czy wszystko u nas w porządku, ale nie ma odwagi do nas podejść.
Dziękuję mu. Też spojrzeniem.
„Zagrożenie pociskami balistycznymi trwa, dopóki nie zgasną światła” – pisze Waniok z Mikołajowa. Będąc setki kilometrów dalej, czekamy na koniec alarmów w miastach, które są nam drogie. „Rakieta Iskander-M przestała istnieć w regionie Odessy” – wypuszczamy powietrze, by odetchnąć. Ale ulga jest tymczasowa. Nie zależy od tego, czy Rosjanie wystrzelą teraz więcej rakiet. To nie zniknie.
Wszyscy żyjemy w chronicznym stresie, opartym na traumatycznym doświadczeniu straty, porzucenia, pożegnania, zerwania więzi
Ten stres nie zależy od tego, czy wojnę przeżywamy w Ukrainie, czy za granicą.
Na spotkaniu z ukraińskimi kobietami w Warszawie psycholog Ołena Liubczenko, ekspertka w dziedzinie psychologii rozwojowej, relacji i kompetencji emocjonalnych, podkreśliła, że wszyscy jesteśmy w stanie ciągłego, długotrwałego stresu, z którym tylko nieliczni mogą poradzić sobie samodzielnie.
Jej zdaniem umiarkowany stres czyni życie lepszym – pozwala balansować między niepokojem a nudą, wspiera wewnętrzną motywację, popycha do działania. Innymi słowy, popycha do życia. Pomaga rozwinąć psychologiczną odporność na codzienne wyzwania – jest jak stwardniała skóra na dłoniach, które nie boją się już pracy fizycznej. To samo dotyczy serca.
Ale nasz stres jest inny.
Według Ołeny Liubczenko rozwijanie w sobie odporności jest najlepszym sposobem na to, by nie załamać się i nie stać się gruboskórnym w trudnych okolicznościach, z którymi borykają się dziś wszyscy Ukraińcy.
Odporność to stabilność, elastyczność, a także zdolność do regeneracji. Z reguły jest to cecha wrodzona. Opiera się również na wartościach rodzinnych, pokrewieństwie i przekonaniach.
Jest umiejętnością, którą można rozwijać.
Istnieją jednak pewne niuanse.
Możemy być odporni i spokojnie przyjmować wiadomości o nowych ostrzałach. A potem zobaczyć w czyimś oknie kubek, który wygląda tak jak ten nasz, ze zniszczonego domu – i odporność znowu nas zawodzi
Nie znalazłam w sieci ani jednego badania dotyczącego odporności, które odnosiłoby się do wojny lub Ukraińców w czasie wojny. Najnowsze zachodnie badanie dotyczy zdolności radzenia sobie z codziennymi wyzwaniami i stresem podczas epidemii COVID-19.
Ponad dwa tysiące uczestników, którzy dobrze poradzili sobie z wyzwaniami, podzieliło się swoimi sposobami radzenia sobie ze stresem i życiowymi zawirowaniami. Zostały one pogrupowane w siedem strategii:
Strategia sensu i celu, którą opisują stwierdzenia: „Robiłam to, co uważałam za słuszne w codziennym życiu”, „Jestem przekonana, że rozwinęłam się w pozytywny sposób dzięki życiowym wyzwaniom”, „Podjąłem wysiłki, aby pozytywnie patrzeć w przyszłość”.
Strategia duchowości – jest wybierana przez ludzi, którzy radzą sobie z wyzwaniami poprzez medytację, wiarę i modlitwę.
Strategia elastyczności poznawczej i emocjonalnej obejmuje poświęcenie czasu na zrozumienie swoich emocji, skupienie się na reakcjach ciała i zwolnienie tempa, by poradzić sobie z negatywnymi emocjami.
Strategia: „mózg i sprawność fizyczna” zachęca do poświęcania czasu na hobby i zainteresowania, czytanie i słuchanie nowych rzeczy, uczenie się i zdobywanie wiedzy.
Strategia wzorców do naśladowania polega na tym, by być kierowanym przez mentora, nauczyciela, przyjaciela i uzyskać od porady, jak radzić sobie z trudnościami. A potem – by stać się mentorem dla innych.
Strategia zapewniania wsparcia społecznego pozwala przezwyciężyć trudności i stres dzięki wsparciu innych osób.
Strategia stawiania czoła lękom jest dla najsilniejszych i wymaga bezpośredniej konfrontacji z własnymi lękami i problemami oraz podjęcia próby zmiany czegoś.
Zastosowanie jednej lub więcej spośród tych strategii pozwoli „podkręcić” Twoją wytrzymałość na życiowe wyzwania i szybko przekształca się w sposób na szybkie przeciwdziałanie stresowi. Oczywiście, najskuteczniejszą strategię „wydostania się” z trudnych okoliczności życiowych na własny sposób mogą zasugerować psychologowie.
Jednak i tu istnieją pewne niuanse.
– Nie mamy rozwiniętej kultury chodzenia do psychologa, przepracowywania swoich emocji – ocenia Julia Czerkaszyna, neuropsycholożka i ekspertka Centrum Wsparcia i Rozwoju Psychologicznego Uchodźców Ukraińskich w Polsce.
Ukraińcy za granicą są również obciążeni dodatkowym poczuciem winy i syndromem ocalałego. Im bardziej wypomina im się, że pozostają za granicą, tym mocniej i bardziej negatywnie będą odczuwać własne decyzje
„Ja jeszcze żyję, czy już nie?” – to pytanie, które codziennie zadają sobie Ukrainki w każdym zakątku Ukrainy i Europy. Przyglądają się sobie w lustrze, poprawiają włosy, zakładają sukienki i wychodzą, by uczyć się języków obcych, radzić sobie z niezrozumiałymi przepisami i uspokajać swoje dzieci. No i przekazać darowiznę na rzecz armii, rzecz jasna.
To lato dało Rosji wiele możliwości. Na froncie jej wojska poszły na całość, bo nikt nie wie, jak będą walczyć w 2025 roku, kiedy ta ponoć druga co do wielkości armia świata będzie miała znacznie mniej pojazdów opancerzonych niż obecnie.
Węgry będą przewodniczyły Radzie Unii Europejskiej przez następne sześć miesięcy. Próbując to wykorzystać, Viktor Orban, rzecznik Putina w Europie, z marszu zaczął budować sobie wizerunek rozjemcy i poprosił Wołodymyra Zełenskiego o wstrzymanie ognia. A potem poleciał przytulać się do Chin.
Rosji nieco pomaga też główny dylemat w kampanii wyborczej w USA: czy Joe Biden jest za stary, by kandydować z ramienia Partii Demokratycznej – i idące tym tropem okładki światowych mediów z chodzikami i żartami, że obecny przywódca USA „nie jest już ciachem”.
Pewność siebie Putina została również wzmocniona przez niezdecydowanie Stanów Zjednoczonych i Niemiec na rocznicowym szczycie NATO, który mógł mieć historyczne znaczenie. Ale nie miał, co tylko utwierdziło Putina w przekonaniu, że Ukraińcy będą musieli sami walczyć z rosyjską armią, która gromadziła siły przez całą zimną wojnę.
Wszystkie te sprawy wyczerpują ukraińskie społeczeństwo i nawet najbardziej odporni żyją dziś w stanie emocjonalnej huśtawki. Naród ukraiński pozostaje zjednoczony, lecz tu i ówdzie zaczęły się pojawiać pierwsze pęknięcia i ślady rdzy.
Na dodatek przypadkowi i niekompetentni deputowani nadal wywierają presję na siły zbrojne. Dlaczego tak się dzieje?
Ukraińska armia wciąż cieszy się ogromnym zaufaniem, a niektórzy politycy najwyższego szczebla obawiają się, że ta instytucja zrodzi nowych polityków, którzy zastąpią obecne elity
Przoduje w tym deputowana Mariana Bezuhła. Nie ma dnia, by nie nazwała głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy Ołeksandra Syrskiego „strasznym hulaką”, który rzekomo zabija więcej ludzi niż rosyjscy generałowie. Ta sama polityczka zaatakowała również ukraińskie siły zbrojne po tym jak Rosja celowo uderzyła w kijowski szpital „Ochmatdit”, w którym leczone są dzieci chore na raka. Stwierdziła, że mamy słabą obronę przeciwlotniczą i absolutnie niekompetentne siły powietrzne. To niepokojące stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że wkrótce otrzymamy pierwszą partię myśliwców F-16, które naprawdę mogą chronić miasta na linii frontu, takie jak Charków, przed atakami bomb szybujących.
Prezydent Wołodymyr Zełenski i generał Ołeksandr Syrski. Zdjęcie: Administracja Prezydenta Ukrainy
Takie oświadczenia są niczym miód dla rosyjskiej propagandy i wywiadu. W końcu w ten sposób na Telegramie uruchamiane są kampanie nienawiści przeciwko armii, tak zakłócana jest mobilizacji i prowokowane są przestępstwa przeciwko żołnierzom, których dopuszczają się nieletni
W miastach na tyłach doszło do serii podpaleń pojazdów sił zbrojnych przez nastolatków. Za pośrednictwem prorosyjskiej sieci społecznościowej chłopcom obiecuje się kilkaset dolarów – muszą tylko podpalić samochód, którym rzekomo przewozi się ludzi do komisariatów wojskowych. Ofiarą tych działań są pododdziały bojowe, dla których posiadanie samochodu jest równoznaczne z przetrwaniem na linii frontu.
Tradycyjnie rosyjskie służby specjalne celują w najbardziej zmarginalizowane obszary ukraińskiej populacji. Ludzi nie do końca jeszcze świadomych konsekwencji swych działań i tych, którzy chcą szybko zarobić, nie gardząc żadnym na to sposobem.
Tak było np. w czerwcu, kiedy to matka świadomie zachęcała swojego 14-letniego syna do podpalenia pojazdów ukraińskich sił zbrojnych. Na Telegramie obiecano im za to 500 dolarów.
Rosja wie, że nieletni nie będą surowo karani, co oznacza, że na swój sposób próbuje zalegalizować przestępstwa przeciwko ukraińskim siłom zbrojnym. To także perfidne manipulowanie młodym pokoleniem Ukraińców: jeśli chcesz szybko zarobić pieniądze, uderz w ukraińskie wojsko.
Za podpalenie samochodu wojskowego, którego dokonała 30 czerwca w obwodzie kirowohradzkim, kobiecie obiecano na Telegramie 10 000 hrywien
Nawet pamięć o zmarłych bohaterach jest bezczeszczona. Pod koniec czerwca groby Bohaterów Ukrainy – pilota Andrija Pilszczykowa „Dżusa” i Dmytro Kociumbajły „Da Vinci” – znajdujące się na cmentarzu Askolda, zostały zniszczone. Sprofanowano mogiły dwóch młodych patriotów z pokolenia Majdanu – pokolenia, które świadomie poszło bronić Ukrainy przed rosyjską agresją.
Cierpiąca na zaburzenia psychiczne 60-letnia kobieta, która się tego dopuściła, została złapana i oskarżona o wandalizm. Najwyraźniej Rosja nie wstydzi się wykorzystywać do swych celów nawet chorych ludzi – ludzi, których nie można postawić przed sądem ze względu na niepoczytalność.
Ta fala wewnętrznej agresji przeciwko ukraińskim wojskowym – żywym i poległym – powinna w rachubach Rosji wzmocnić nienawiść niektórych Ukraińców do Sił Zbrojnych Ukrainy. Narracja, którą Rosjanie chcą wsączyć do ukraińskiego społeczeństwa, brzmi:
„Ludzie w mundurach są źródłem wszelkiego zła. Usiądźmy wreszcie do stołu negocjacyjnego, osądźmy radykałów, nacjonalistów i hejterów. A potem będziemy żyć razem”
Tyle że według zasad napisanych pod dyktando Moskwy.
Każdy atak na Siły Zbrojne powinien być karany przez ukraińskie społeczeństwo. Dobrym przykładem jest tu historia Ołeksija Prytuły, weterana z Odessy. Po tym jak został poważnie ranny i amputowano mu obie nogi, wrócił do pracy jako weterynarz.
Pewnego ranka Wadym Szewelenko, biznesmen biorący udział w przetargach na przywrócenie dostaw wody do Mikołajowa, przyszedł do słynnego weterynarza ze swoim pudlem. Ten odnoszący sukcesy mężczyzna z psem przestraszył się jednak byłego żołnierza na protezach, zwyzywał go i uciekł.
Społeczność Odessy szybko odszukała przedsiębiorcę, który, jak się okazało, był również doradcą wicepremier Olhy Stefaniszyny. Musiał napisać publiczne przeprosiny i przekazać pieniądze na rzecz Fundacji „Azow”.
Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News
Obrońca Ukrainy to ktoś, kto broni na froncie naszej kruchej niezależności. Ale także ktoś, kto jest najbardziej podatny na ludzką ignorancję, manipulację i celowo preparowaną na tyłach nienawiść.
Bo człowiek w mundurze Sił Zbrojnych Ukrainy – na tarczy czy z tarczą – zawsze będzie źródłem największego bólu głowy rosyjskiego wywiadu wojskowego
Inwazja na Ukrainę spowodowała odpływ Ukraińców za granicę, głównie na Zachód. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), w połowie czerwca 2024 r. w Europie mieszkało prawie 6 milionów Ukraińców.
Najwięcej obywateli Ukrainy otrzymało tymczasową ochronę w Niemczech – 1,1 mln, w Polsce – 957 000 i w Czechach – 346 000. Niemcy wyprzedziły pod tym względem Polskę, która dzieli granicę z Ukrainą i w której ludzie posługują się do pewnego stopnia podobnym językiem, dopiero w 2023 roku. Migracja wewnątrzeuropejska [z Polski do Niemiec – red.] była napędzana wyższymi świadczeniami socjalnymi, wyższymi płacami i inicjatywami integracyjnymi niemieckiego rządu.
Wśród innych powodów przeprowadzek jest m.in. chęć zapewnienia swoim dzieciom europejskiej edukacji.
Ukraińcy za granicą i Ukraińcy w Ukrainie
Obecnie ponad 280 milionów ludzi – 3,6% światowej populacji – mieszka w krajach innych niż ich miejsce urodzenia, lecz nie wszyscy z nich są uchodźcami. Łącznie z migrantów rozsianych po całym świecie można by stworzyć czwarty najbardziej zaludniony kraj. Co więcej, coraz więcej osób jest gotowych do migracji, jeśli pojawiłaby się przed nimi taka możliwość. Głównymi względami są tu czynniki społeczno-ekonomiczne (w przypadku celowej migracji) i bezpieczeństwo (jak w przypadku wymuszonej migracji większości Ukraińców).
Serwis Zaborona przeprowadził ankietę wśród swoich czytelników, oferując im możność anonimowego podzielenia się swoimi przemyśleniami na temat decyzji o pozostaniu w Ukrainie lub jej opuszczeniu oraz stereotypów na temat migracji.
Infografika: Kateryna Kruglyk/Zaborna
Według naszych badań, główne powody wyjazdu Ukraińców za granicę to:
* wojna;
* bezpieczeństwo osobiste i rodzinne;
* okupacja lub groźba okupacji miejsca zamieszkania, obawa przed ponowną okupacją (w przypadku mieszkańców terytoriów zajętych przez Rosję w 2014 r.);
* dostępność pracy za granicą;
* troska o przyszłość dzieci;
* utrata domu i rodziny;
* brak możliwości realizowania się w Ukrainie;
* niepewność co do prawidłowości działań ukraińskich instytucji państwowych.
Ukraińcy, którzy pozostali w kraju, tłumaczyli swój wybór następująco:
* brak możliwości wyjazdu;
* rodzina;
* wspieranie w taki sposób swojego państwa;
* pobyt w stosunkowo bezpiecznym miejscu;
* względy moralne.
Informacje z ankiety Zaborony pokrywają się z danymi Rating Lab. Porównując możliwości, Ukraińcy podsumowują, że Europa oferuje pracę, ochronę, dochody, komfort, infrastrukturę, podczas gdy Ukraina – usługi, w tym medyczne i częściowo edukacyjne, możliwości biznesowe i niedrogie mieszkania. Sukces jest więc w równym stopniu możliwy do osiągnięcia zarówno w Ukrainie, jak w Europie.
Infografika: Kateryna Kruglyk/Zaborna
Mit 1: Migranci zabierają pracę miejscowym
Od czasu do czasu w mediach społecznościowych pojawiają się rozmowy o ukraińskich uchodźcach próbujących zająć miejsca pracy mieszkańców kraju, w którym znaleźli schronienie. Zjawisko to zostało zbadane szczególnie wnikliwie przez Adę Tymińską, działaczkę Helsińskiego Fundacji Praw Człowieka w Polsce, w raporcie „Przyjdą i zabiorą: antyukraińska mowa nienawiści na polskim Twitterze”. Chociaż w momencie publikacji raportu w kwietniu 2023 r. sympatia do Ukraińców nie była kwestionowana, badaczka przewidziała, że antyukraińskie obelgi i oskarżenia zdecydowanie nasilą się w bardziej sprzyjającej sytuacji, kiedy wsparcie dla uchodźców w naturalny sposób spadnie z powodu ogólnego społecznego zmęczenia.
– Zmiany postaw wynikają tylko z obawy o własne samopoczucie – mówi Ada Tymińska. – Jeśli jakiś niezbyt rozsądny polityk nagle oświadczy, że przyjadą Ukraińcy i zabiorą pracę czy socjal, to ktoś się z nim zgodzi.
Nawiasem mówiąc, w Polsce nastroje antyukraińskie są podsycane przez prorosyjską, skrajnie prawicową partię Konfederacja, która aktywnie sprzeciwia się „ukrainizacji Polski”, blokuje przejścia graniczne na granicy polsko-ukraińskiej i wzywa do zmniejszenia płatności na rzecz uchodźców. Tymczasem rolnicy, których interesów Konfederacja rzekomo broni, już narzekają na brak pracowników sezonowych.
– Radzę przypomnieć sobie wypowiedzi polskich rolników z wiosny, że nie będzie miał kto zbierać truskawek czy wykonywać prac niewymagających wysokich kwalifikacji – mówi Wasyl Woskobojnyk, prezes Ogólnoukraińskiego Stowarzyszenia Międzynarodowych Firm Zatrudnienia. – Zazwyczaj ludzie, którzy przyjeżdżają, nie mogą konkurować o wysoko płatne prace. Oni trafiają do tych nisz na rynku, na które jest mniejsze parcie wśród miejscowej ludności.
Podobnie Polacy woleli wyjeżdżać do Niemiec, by zbierać szparagi – bo taka praca jest lepiej opłacana w krajach sąsiednich
Polski Instytut Ekonomiczny twierdzi, że stopa zatrudnienia Ukraińców w Polsce jest obecnie najwyższa wśród krajów OECD. Jednak ukraińscy uchodźcy napotykają różne wyzwania na polskim rynku pracy i czasami doświadczają nierównego traktowania.
Infografika: Kateryna Kruglyk/Zaborna
Marcin Kołodziejczyk, dyrektor ds. rekrutacji międzynarodowej w Platformie Migracyjnej EWL, podkreśla, że Polska od dłuższego czasu doświadcza niedoboru pracowników. A zapotrzebowanie na nich jest tak duże, że do pracy w kraju przyjeżdżają ludzie z całego świata, w tym z Ameryki Łacińskiej i Azji:
– Polski rynek pracy potrzebuje około pół miliona pracowników w ciągu najbliższych pięciu lat. Dziś, gdy stopa bezrobocia w Polsce jest drugą najniższą w Europie (3%), braki kadrowe odczuwalne są w niemal każdej branży, a gospodarka rośnie (+2% w pierwszym kwartale 2024 r.).
Nie chodzi tu o konkurencję, ale o zapotrzebowanie na dużą liczbę pracowników. Pracy wystarczy dla wszystkich
Fundacja „Ukraiński Dom” w Warszawie również notowała niską stopę bezrobocia w Polsce w ostatnich latach. Według informacji Urzędu Statystycznego, napływ uchodźców do Polski nie miał znaczącego wpływu na jej poziom:
– Inną rzeczą jest to, że ostatnie badania opinii publicznej pokazują, iż ten stereotyp nie jest tak powszechny wśród Polaków, jak się wydaje – mówi Ołeksandr Pestrykow, ekspert Ukraińskiego Domu. – Odnosi się on do innego badania, przeprowadzonego przez Polski Instytut Ekonomiczny.
Według tego badania tylko 30% respondentów uważa, że obcokrajowcy stanowią zagrożenie dla polskich pracowników. 23% twierdzi, że obcokrajowcy mogą konkurować z wykwalifikowanymi pracownikami, natomiast zdaniem 56% zagrożeni są tylko nisko wykwalifikowani polscy pracownicy.
– Miejscowi bardziej obawiają się dumpingu płacowego. Tam, gdzie Polak żąda wyższej płacy, Ukrainiec wykona pracę za mniejsze pieniądze – mówi Pestrykow. – Polska gospodarka zależy od taniej siły roboczej. To przewaga konkurencyjna, ale także problem.
Bo to utrudnia robotyzację i automatyzację przemysłu, a pracownicy nie chcą wiecznie być tanią siłą roboczą
Nawiasem mówiąc, czeskie Ministerstwo Pracy i Spraw Socjalnych również twierdzi, że Ukraińcy nie zabierają miejsc pracy. Według jego danych, czterech na pięciu Ukraińców znalazło pracę na niewymagających wysokich kwalifikacji i niestabilnych stanowiskach.
– Proces starzenia się społeczeństwa w Europie przyspiesza. Wszędzie brakuje siły roboczej – komentuje Ella Libanowa, członkini Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, dyrektorka Instytutu Demografii i Studiów Społecznych im. Mychajły Ptucha. – Dlatego biznes jest naprawdę zainteresowany posiadaniem większej liczby pracowników. A Ukraińcy nie są konkurentami Europejczyków pod względem zatrudnienia – mają do dyspozycji różne nisze. I tak dzieje się zawsze: migranci, zwłaszcza pierwszego pokolenia, którzy dopiero co przybyli do obcego kraju, podejmują pracę, którą im w nim dano.
Nie wypierają miejscowych. Owszem, istnieje pewna konkurencja, ale nie jest ona tak duża, jak niektórzy chcieliby powiedzieć. To tylko przeciąganie liny
Infografika: Kateryna Kruglyk/Zaborna
Mit 2: Migranci kosztują dużo pieniędzy z budżetu, które można by wydać na rozwój społeczności i inne lokalne cele
Stereotyp, że Ukraińcy przenoszą się do Europy w celu uzyskania pomocy finansowej i pozostają w niej dla świadczeń socjalnych, jest dość rozpowszechniony zarówno wśród obywateli państw przyjmujących, jak tych Ukraińców, którzy pozostali w domu (o czym świadczą odpowiedzi w ankiecie Zaborony).
– W Niemczech wiele osób uważa, że Ukraińcy przyjeżdżają tu tylko po to, by otrzymywać świadczenia socjalne, i nie chcą pracować. Pracuję jako tłumaczka dla Ukraińców podczas rozmów na żywo w różnych instytucjach. Bardzo mi przykro, ale ten stereotyp jest często uzasadniony – dzieli się swoim doświadczeniem prosząca o anonimowość Ukrainka.
Jednak prawie wszystkie osoby z Ukrainy, które wzięły udział w badaniu i mieszkają poza krajem, twierdzą, że pracują. Kobiety mające dzieci podkreślają, że zasiłki są bardzo niskie: „Wystarczy tylko na pieluchy i mleko modyfikowane”.
W Polsce i Czechach już oszacowano, że ukraińscy uchodźcy, którzy znaleźli się w tych krajach po wybuchu wojny na pełną skalę, z nawiązką zrekompensowali wydane na nich pieniądze.
Polski rząd wydał 15 miliardów złotych (około 3 miliardów euro) w 2022 roku i około 5 miliardów zł w 2023 roku na wsparcie państwa dla uchodźców z Ukrainy. Pomoc ta obejmuje również jednorazową wypłatę w wysokości 300 złotych (70 euro) oraz miesięczne świadczenie na dziecko w wysokości 500 zł, które od stycznia 2024 r. wzrosło do 800 zł (187 euro). Jednak tylko 7% ukraińskich uchodźców żyje z polskiej pomocy społecznej, która zresztą jest jedną z najmniejszych w UE.
Prawie 80% obywateli Ukrainy, którzy przybyli do Polski w wyniku inwazji, jest zatrudnionych i utrzymuje się samodzielnie
Badania przeprowadzone przez Platformę Migracyjną EWL potwierdzają, że ukraińscy uchodźcy zaczęli poszukiwać pracy od pierwszych tygodni pobytu w Polsce i zmieniali ją, szukając możliwości rozwoju zawodowego.
W Czechach bilans dochodów i wydatków na wsparcie ukraińskich uchodźców wyglądał następująco: w 2023 r. wydatki w wysokości 21,6 mld koron (858 mln euro) nadal przewyższały dochody w wysokości 21 mld koron. Jednak w pierwszym kwartale 2024 r. przychody przewyższyły wydatki – 6,4 mld koron (około 254 mln euro) podatków i opłat wobec 3,5 mld koron pomocy. Nawiasem mówiąc, 88% ukraińskich uchodźców w Czechach pracuje.
Około 80% ukraińskich uchodźców w Niemczech mieszka w mieszkaniach częściowo opłacanych przez państwo. Czynsz i koszty mieszkaniowe wynoszą 750-850 euro na osobę miesięcznie. Ponadto zapewniane jest ubezpieczenie zdrowotne, kursy integracyjne oraz wsparcie dla dzieci i emerytów. Około 700 000 uchodźców z ukraińskimi paszportami jest zarejestrowanych w centrach zatrudnienia w Niemczech. Każdy z nich może otrzymać 563 euro miesięcznie. Istnieje również zasiłek rodzinny.
– Niemiecki rząd twierdzi, że jeśli obecnie zatrudnionych jest 20% Ukraińców, to będzie zadowolony ze wzrostu do 40% – mówi Wasyl Woskobojnyk. – Niski odsetek osób zatrudnionych w Niemczech wynika z faktu, że istnieją określone wymagania językowe, a także z nacisku na wykonywanie wysoko wykwalifikowanej pracy, co daje Ukraińcom możliwość poprawy swoich umiejętności lub przekwalifikowania się, aby móc pracować nie tylko rękoma.
Obecnie rząd upraszcza warunki zatrudnienia i obniża wymagania dotyczące znajomości języka niemieckiego
Według badania przeprowadzonego przez Centrum Strategii Gospodarczej, w listopadzie 2022 r. 73% ukraińskich uchodźców w Europie otrzymywało płatności, podczas gdy w styczniu 2024 r. już tylko około 40%.
Prawie połowa ankietowanych w Niemczech (44%) i Holandii (40%), gdzie świadczenia socjalne należą do najwyższych w Europie, twierdzi, że chociaż pomoc finansowa pozwalałaby im utrzymać się w kraju ich goszczącym, decydują się na znalezienie pracy. To kluczowy wniosek z badania „Uwalnianie potencjału: obywatele Ukrainy w Niemczech i Holandii”, przeprowadzonego przez Platformę Migracyjną EWL i Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich Uniwersytetu Warszawskiego.
– Wiele krajów w Europie i na świecie zapewnia pomoc Ukraińcom, którzy wyjechali z powodu wojny – mówi Daria Mychajlyszyna, ekonomistka z Centrum Strategii Gospodarczej. – Jednak z biegiem czasu liczba Ukraińców otrzymujących pomoc znacznie spadła, ze względu na zmiany w polityce krajów przyjmujących oraz fakt, że wielu Ukraińców znalazło już pracę i nie potrzebuje pomocy.
Ponadto gospodarki krajów przyjmujących Ukraińców odnoszą większe korzyści niż wydają na pomoc
Tymczasem CES zauważa, że ukraiński rynek pracy doświadcza wszystkich wyzwań związanych z pełnoskalową wojną. Szok gospodarczy na początku rosyjskiej inwazji doprowadził do spadku zarówno popytu, jak podaży pracy – firmy nie zatrudniały, a ludzie nie ubiegali się o pracę. Z czasem popyt na pracę zaczął się odbudowywać, ale powoli. Latem 2022 r. liczba osób poszukujących nowej pracy wzrosła i przekroczyła średnią z 2021 roku. Jednak od tego momentu trendy się rozeszły: wraz z ożywieniem gospodarczym zapotrzebowanie na siłę roboczą systematycznie rosło, podczas gdy aktywność osób poszukujących pracy stale spadała – między innymi z powodu migracji Ukraińców za granicę i mobilizacji ich do wojska.
Mit 3: Migranci nie płacą podatków i nie pomagają w rozwoju gospodarki
Już w maju 2022 r. Oxford Economics przewidywał, że jeśli w Polsce pozostanie 650 000 Ukraińców, PKB może wzrosnąć o 1,2% do 2030 r., a jeśli pozostanie milion, to o 2% w porównaniu ze scenariuszem, w którym tych migrantów by nad Wisłą nie było. Podobne prognozy przedstawił Narodowy Bank Ukrainy, który w 2022 r. oszacował, że dzięki uchodźcom z tego kraju do 2026 r. PKB Polski i Czech wzrośnie o 2,2-2,3% w porównaniu ze scenariuszem bazowym – a PKB Niemiec o 0,6%-0,65%.
Podczas gdy w 2022 r. wpływy budżetu państwa pochodzące od Ukraińców w Polsce wynosiły 0,8-1,0%, w ubiegłym roku było to już 1,3-1,6%. W walucie oznacza to 10,1-13,7 mld zł (ok. 2,34-3,18 mld euro) w 2022 r. i 14,7-19,9 mld zł w 2023 r. Badanie „Analiza wpływu uchodźców z Ukrainy na polską gospodarkę” zostało przeprowadzone na zlecenie ONZ przez międzynarodową firmę doradczą Deloitte we współpracy z Platformą Migracyjną EWL.
W raporcie Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) czytamy, że w dłuższej perspektywie, gdy gospodarka w pełni się dostosuje, wskaźnik ten wzrośnie do 0,9-1,35%.
– To znaczący wpływ na polską gospodarkę, biorąc pod uwagę wyzwania związane z rosyjską agresją, ogólną sytuację i znaczny niedobór kadr w Polsce – mówi Marcin Kołodziejczyk z EWL. – Ukraińcy ratują polski rynek pracy: zarówno ci, którzy przybyli do Polski przed inwazją na pełną skalę, jak uchodźcy wojenni.
W rezultacie od 2022 r. Ukraińcy w Polsce pomagają rozwijać gospodarkę, płacąc 10-14 mld zł podatków, a w 2023 r. 15-20 mld zł podatków. Większość ukraińskich uchodźców pomaga również swoim rodzinom w Ukrainie, przekazuje darowizny na rzecz sił zbrojnych lub jest wolontariuszami – wynika z raportów EWL w Polsce i Niemczech.
– Badanie przeprowadzone niedawno przez ekspertów z Wielkiej Brytanii, gdzie jest znacznie mniej ukraińskich migrantów, dowodzi, że dodatkowe 0,2% PKB to właśnie wkład ukraińskich migrantów. To poważna sprawa dla Wielkiej Brytanii – mówi Ella Libanowa.
Ukraińcy w Europie mieszkają, pracują, płacą podatki i wydają pieniądze. Każda złotówka wydana w Polsce pracuje dla polskiej gospodarki
Według badania przeprowadzonego przez Centrum Strategii Gospodarczej, od stycznia 2024 r. 45% Ukraińców, którzy wyjechali za granicę, było zatrudnionych lub zostało przedsiębiorcami. A zatem płacą oni podatki od dochodów z pracy lub zysków biznesowych. Wszyscy migranci płacą co najmniej podatki konsumpcyjne i podatek od wartości dodanej przy zakupie jakichkolwiek towarów i usług.
Mit 4: Migranci pogarszają sytuację w zakresie przestępczości
Chociaż ten stereotyp jest bardziej prawdopodobny w odniesieniu do osób pochodzących z kultur pozaeuropejskich, niektórzy mogą uogólniać pojęcie „uchodźców” i odnosić to myślenie do wszystkich.
Na początku 2024 r. Fundacja „Ukraiński Dom” w Warszawie została zmuszona do publicznego zareagowania na artykuł Rzeczpospolitej pt. „Ciemna strona migracji. Cudzoziemcy w Polsce jeżdżą po pijanemu i łamią zakazy”. W tekście stwierdzono m.in., że „napływ tysięcy cudzoziemców, który nasilił się po wybuchu wojny na Ukrainie, znalazł odzwierciedlenie w statystykach przestępczości”. W liście otwartym do redakcji fundacja uprzejmie zasugerowała, że zapewne istniały jakieś powody i przesłanki (wydarzenia, alarmujące wyniki sondaży, ksenofobiczne wypowiedzi polityków), które skłoniły „Rzeczpospolitą” do opublikowania statystyk przestępstw popełnionych w Polsce przez osoby niebędące jej obywatelami.
„Uczciwie byłoby podać te powody i wyjaśnić czytelnikowi Wasze intencje przy pisaniu artykułu – czytamy w liście. – Niepokojące jest, że poważna gazeta kształtująca opinię publiczną, ucieka się do profilowania etnicznego i manipulowania różnicami kulturowymi”.
Eksperci fundacji pracowali z danymi opublikowanymi w artykule i doszli do wniosku, że 17 278 cudzoziemców, którzy popełnili przestępstwa w 2023 r., było odpowiedzialnych tylko za około 2% wszystkich przestępstw. Ponadto 3 240 kradzieży popełnionych przez cudzoziemców stanowiło około 3% wszystkich kradzieży w Polsce, a 2 451 zarzutów posiadania narkotyków stanowiło 4% wszystkich takich zarzutów. Co więcej, dynamika wzrostu przestępczości wśród migrantów jest 7,7 razy niższa niż dynamika wzrostu samej grupy cudzoziemców.
– Stereotyp o pogorszeniu się sytuacji przestępczej z powodu napływu uchodźców jest widoczny tylko wśród polskich dziennikarzy – komentuje Ołeksandr Pestrykow. – Często lubią podkreślać narodowość podejrzanych i skazanych.
Nawiasem mówiąc, w ankiecie przeprowadzonej wśród polskich obywateli na potrzeby raportu Roberta Mirona Staniszewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego na temat społecznego postrzegania uchodźców z Ukrainy, obawa przed pogorszeniem sytuacji przestępczej nie znajduje się na pierwszym miejscu wśród zagrożeń upatrywanych ze strony Ukraińców. Wśród obecnych obaw jest negatywny wpływ na rynek pracy.
– Ukraińcy w większości pracują – przekonuje Ella Libanova. – Wśród ukraińskich migrantów jest bardzo niewielu mężczyzn, to głównie kobiety i dzieci.
Dlatego jest mało prawdopodobne, aby tak bardzo pogorszyli sytuację w zakresie przestępczości
Mit 5: Uchodźcy zwiększają obciążenie systemu opieki medycznej, systemu edukacji i rynku mieszkaniowego
Eksperci przewidują, że bolesny problem list oczekujących do lekarzy, które obecnie obejmują wielu Ukraińców, obciążenie systemu edukacji i rosnące ceny mieszkań mogą stać się największym problemem i spowodować pogorszenie nastawienia Europejczyków do Ukraińców.
– Polacy mają niski poziom zaufania do własnego państwa i są świadomi nieefektywności rządu, jeśli chodzi o usługi socjalne – mówi Ada Tymińska. – W Polsce trzeba czekać w długich kolejkach do lekarza, trudno jest zapisać dziecko do przedszkola – to prawda. Dlatego nagłe pojawienie się nowych osób powoduje poczucie rosnącego zagrożenia.
Jednak problemy z dostępem do specjalistycznej opieki medycznej istniały jeszcze przed przyjazdem Ukraińców. To tylko pokazuje, że państwo w niektórych aspektach jest nieskuteczne
Uczestnicy badania Zaborony mówią także o problemach w systemach medycznych i edukacyjnych w krajach, w których mieszka większość ukraińskich uchodźców. Pewna dziewczyna powiedziała, że w Niemczech zaproponowano jej wizytę u mammologa za siedem miesięcy, podczas gdy inna nie mogła znaleźć miejsca w przedszkolu w czeskim mieście.
– Ludzi przybywa, obciążenie [systemu opieki zdrowotnej i edukacji – red.] rośnie. Ale jest też więcej miejsc pracy – zauważa Ella Libanowa. – Wśród ukraińskich migrantów jest wielu pracowników medycznych i pedagogicznych. Kto powstrzymuje szkoły z ukraińskimi uczniami przed zatrudnianiem ukraińskich nauczycieli? Z jednej strony to zatrudnienie dla ukraińskich kobiet, a z drugiej ułatwiona edukacja dzieci.
Aleksander Pestrykow przewiduje, że problemy w sektorze edukacji pogorszą się jesienią 2024 roku, kiedy wszystkie ukraińskie dzieci będą miały obowiązek uczęszczania do polskich szkół. Do tej pory rodzice mogli sami decydować, czy pozostawić dziecko w ukraińskiej szkole online. Zmiana będzie oznaczać więcej dzieci w klasach, więcej konfliktów, sporów rodzicielskich i zastraszania.
Status tymczasowy daje prawo do opieki zdrowotnej w Polsce. – Rzecz w tym, że jeśli musisz płacić za mieszkanie i z czegoś żyć, musisz pracować – mówi Ołena. – A kiedy pracujesz, masz opiekę zdrowotną nawet bez statusu, potrącają ci z pensji, a twoja kolejka do lekarza jest legalnie opłacana.
Ukraiński Dom przeanalizował dane z systemu medycznego w 2022 roku. W pierwszym roku wojny na Ukraińców wydano 0,5 miliarda złotych, choć planowano 2 miliardy. Okazało się, że ukraińscy uchodźcy nie wykorzystali nawet połowy kwoty, którą planowano zapłacić za nich za pośrednictwem Narodowego Funduszu Zdrowia.
– Do 2022 r. większość naszych obywateli w Polsce będą stanowić młodzi bezdzietni ludzie, którzy po prostu nie trafiali do szpitali – wyjaśnia Ołeksandr Pestrykow. – Tymczasem wśród uchodźców jest wiele matek, dzieci, osób starszych i bardzo dbających o zdrowie. Po prostu zaczynają być widziani w szpitalach i trudno przekonać zwykłego Polaka, że Ukraińcy nie stanowią zagrożenia.
Nieporozumienia między Ukraińcami
Z drugiej strony Ukraińcy, którzy zdecydowali się pozostać poza granicami Ukrainy, dzielą się gorzkimi odczuciami: w swojej ojczyźnie są uważani za tchórzy i zdrajców, których nie obchodzi los państwa. Jak gdyby żyli sobie wygodnie za granicą, zapomnieli o Ukrainie i nie przejmowali się wojną. I że tak naprawdę nie wyjechali ze względów bezpieczeństwa, ale dla większych pieniędzy. I że nie przekazują datków i nie pomagają…
Centrum Strategii Gospodarczej szacuje, że po wojnie za granicą może pozostać od 860 tys. do 2,7 mln Ukraińców. To głównie obiecujące, wykształcone Ukrainki, studentki, matki z dziećmi, do których później dołączą mężowie. Natomiast do Ukrainy wróci większy odsetek osób starszych i o niższym poziomie wykształcenia.
CES twierdzi, że decyzje Ukraińców o niewracaniu będą miały znaczący wpływ na ukraińską gospodarkę, która może stracić od 2,55 do 7,71% PKB.
Jeśli połowa z tych, którzy wyjechali, pozostanie za granicą, będzie to dla nas bardzo poważny cios – ocenia Ella Libanowa
– Kwestia powrotu Ukraińców, którzy wyjechali z powodu wojny, będzie jednym z najważniejszych wyzwań w najbliższej przyszłości.
Tę obawę potwierdzają dane międzynarodowego badania OneUA, które objęło ponad 18 tysięcy respondentów w ośmiu krajach europejskich. Ukraińscy uchodźcy mieszkający w Polsce, na Węgrzech, w Czechach, Mołdawii i Rumunii częściej wskazywali, że zamierzają wrócić do Ukrainy niż uchodźcy w Holandii i Niemczech. Głównymi czynnikami, które mają wpływ na decyzję w tej sprawie, są kwestia przywiązania społecznego i aspekt ekonomiczny (badanie „Return intentions among Ukrainian refugees in Europe: A Cross-National Study”, opublikowane 22 lipca 2024 r.).
Tylko 11 procent respondentów w badaniu serwisu Zaborona twierdzi, że zmieniło zdanie (zostać czy wrócić). Wśród przeszkód w powrocie są trwająca wojna i nieprzewidywalność przyszłości. Respondenci, którzy pozostaną w Ukrainie, tłumaczą swój wybór brakiem możliwości wyjazdu i miłością do kraju.
Ci, którzy zdecydowali się mieszkać za granicą, oprócz poczucia bezpieczeństwa, jako argument również podają miłość do Ukrainy – bo będąc bezpiecznymi, mają możliwość przekazywania darowizn i promowania ukraińskich interesów w innych krajach.
Cały artykuł możesz też przeczytać na stronie Zaborony
Główne zdjęcie: Uchodźcy z Ukrainy czekają na przejściu granicznym w Medyce, 5 kwietnia 2022 r., Fot.: Wojtek Radwański/AFP/East News