Exclusive
20
min

Charków: iluzja spokojnego życia

Jak żyje milionowe miasto przy granicy z Rosją

Anastasiia Poliakowa

6 października 2023 r. Rosjanie wystrzelili pociski rakietowe w kierunku dzielnicy mieszkalnej w Charkowie, zabijając dwie osoby i raniąc 30. Zdjęcie: AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ten artykuł został zaktualizowany 6 października 2023 r.

To główny plac miasta, plac Swobody. Normalne życie, jakby nie było wojny. Mieszkańcy Charkowa spieszą się: dzień pracy się skończył, muszą szybko dotrzeć do sklepu i do domu, by wcześnie położyć się spać i dobrze się wyspać. Bo w nocy Rosjanie znów mogą wysłać rakiety na osiedla.

Regionalna administracja państwowa w Charkowie, rok po ciężkim rosyjskim ostrzale, wrzesień 2023 r. Zdjęcie autora

Centrum miasta: okna ze sklejki, zdewastowane budynki i odbudowa

1 marca 2022 r. centrum miasta wstrząsnął potężny rosyjski ostrzał. Dziś przypominają o nim roztrzaskane odłamkami rakiet mury siedziby administracji regionalnej i wystający spośród nich dźwig. Okna zabite sklejką. Trwa wielka odbudowa. Tak wygląda wiele charkowskich ulic: budynki bez dachów i okien, a między nimi krzątający się pracownicy firm komunalnych, którzy odbudowują chodniki, drogi, nawet doprowadzają do porządku drzewa.

Centrum miasta. Wszędzie zamiast drzwi i okien - sklejka.

Mieszkańcy Charkowa z dumą pokazują kolumnę w pobliżu budynku: przetrwała! Rok temu modliliśmy się, aby nasi krewni i przyjaciele nie musieli podróżować przez centrum.

Matka Alyony Myronenko, 33-letniej wolontariuszki, była podczas najcięższego ostrzału w budynku administracji regionalnej. Alyona na zawsze zapamięta długie minuty niepokoju, nim jej matka odebrała telefon. Przeżyła cudem.

"Mogłam tam być, ale coś zatrzymało mnie w domu, spóźniłam się do mamy. Nagle nastąpiła eksplozja... a moje serce prawie się zatrzymało" - wspomina Aliona.

Kiedyś piekłam chleb dla siebie, teraz piekę dla wojska

Alyona była szefową kuchni i przed wojną prowadziła własną firmę. Pracowała w hotelach i restauracjach na południu Ukrainy, nad morzem - dziś to tereny okupowane. Wychowywała dwójkę dzieci, przyszłych gwiazd: jej córka pojawiła się nawet w życzeniach noworocznych prezydenta Ukrainy. Poranek 24 lutego wywrócił ich życie do góry nogami.

"Kiedy zobaczyliśmy, co się dzieje, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zaopatrzyć się w żywność i wodę. Sklepowe półki natychmiast opustoszały, a my nie mieliśmy czasu, by cokolwiek kupić. Nie było chleba. Ludzie bardzo się bali. Od kilku lat nie kupuję chleba, piekę go sama. Wyjmuję mąkę, zagniatam ciasto i dociera do mnie, że w każdej chwili może zabraknąć prądu" - mówi Alyona.

Alyona z córką w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Przeszła jej przez głowę myśl: powinnam piec chleb nie tylko dla siebie, ale też dla wojska: - "Przygotowujemy teraz gotowe obiady dla chłopaków, suche racje witaminowe, batony energetyczne, suchą żywność instant. Moje umiejętności kucharskie przydały się tak nieoczekiwanie".

Alyona z przyjaciółmi produkuje również świece okopowe oraz maści lecznicze.

Charkowianie zmienili się. Chodzą do pracy przy dźwiękach eksplozji, wielu nie zwraca już na nie uwagi. Ale dzieci kładą do snu w pomieszczeniach bez okien, tam gdzie jest bezpieczniej. I nauczyli je, że gdy zawyje syrena, trzeba tam biec również w ciągu dnia.

"Czasami to przerażające. Pocisk może nadlecieć w każdej chwili, nikt nie jest bezpieczny. Po prostu żyjemy i robimy to, co musimy. Daje mi  siłę, gdy moi przyjaciele z okopów piszą, że dzięki naszemu wsparciu "znów czują, że żyją" lub że "czują się jak w domu"" - mówi Alyona.

Nie czeka na zwycięstwo, wie, że trzeba samemu o nie zawalczyć

Wolontariusz i jego babcie

Tutaj znajduje się historyczne serce miasta, ulica Mironosicka. Ona również mocno ucierpiała, zabytkowe budynki są mocno uszkodzone. Tu starszym, samotnym, niezamożnym ludziom pomaga wolontariusz Ołeksandr Kostenko. Dba, by mieli jedzenie.

Ołeksandr przewozi jedzenie samotnym ludziom w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

"Około tygodnia po inwazji byłem jedyną młodą i sprawną osobą, która pozostała w naszej piwnicy... z kilkoma bezradnymi ludźmi. Młodzi ludzie wyjeżdżali, ale starsi zostawali. Kto mógł im pomóc?" - wyjaśnia Ołeksandr.

Wspomina z uśmiechem: zostawili mi wszystko - koty, psy, a nawet ryby i ślimaki.

"Przez pierwsze trzy miesiące miałem przy sobie torbę z kluczami do różnych mieszkań - podlewałem kwiaty, karmiłem rybki, szczotkowałem chomiki... Raz szukałem pokarmu dla ślimaków po całym mieście, bo pokarm dla rybek się nie nadawał. Apteki były wtedy w Charkowie zamknięte, nie mówiąc już o sklepach zoologicznych".

Obecnie Sasza jest ekspertem ds. towarów, logistykiem i kierowcą. Jest także dietetykiem, psychologiem i farmaceutą. Zna dietę swoich babć, biorąc pod uwagę ich stan zdrowia i ilość jedzenia, której potrzebują miesięcznie. Żartuje, że po wygranej duży supermarket powinien zatrudnić go na stanowisku dyrektora - zorganizuje ich pracę w jeden dzień.

Sasza jest na nogach całą dobę: "Mam babcię, która dzwoni 18 razy dziennie. "Sasza, dzwonię, żeby dowiedzieć się, jak twoje zdrowie... Czy przyjedziesz wkrótce?".

Sasza ratował koty, psy, a nawet chomiki

W zeszłym roku w Charkowie z powodu ciągłych przerw w dostawie prądu nie działała większość wind. Musiałem nosić 40 i 50 kilogramów na piechotę na wysokie piętra.

"Ważę 60 kilogramów. Wrzucam na plecy 40 i idę. Na raz, żeby nie biegać tam i z powrotem. Przychodzisz do domu babci, siadasz na kanapie i w atmosferze chruszczowowskich dywanów, i kryształowych szkiełek opowiadają ci o życiu, i polityce. Mogę słuchać o życiu, ale chciałbym się ukryć przed polityką" - mówi Ołeksandr.

O Charkowie mówi się, że mieszka w nim sporo ludzi "proradzieckich", szczególnie emerytów. Czy te  "separatystyczne babcie" naprawdę istnieją?

"Na szczęście nie spotkałem żadnej. Wszyscy oczekują naszego zwycięstwa" - mówi wolontariusz.

W Charkowie panuje poczucie stabilizacji: media działają, miasto jest czyste i schludne.

"Jedyną rzeczą, której nie można zaakceptować, są kwietniki za miliony hrywien. Klomb wokół pomnika Tarasa Szewczenki to 15 dronów dla wojska. A teraz są one bardziej potrzebne niż petunie!"

Teraz pomaga zarówno żołnierzom, jak i samotnym matkom. Każdemu, kto tego potrzebuje.

Park w Charkowie: ludzie żyją swoim zwykłym życiem

Marzy, że pewnego dnia jego pomoc nie będzie potrzebna, krewni powrócą, a wojna się skończy. Trudno to sobie wyobrazić, ale wiosną 2022 roku starsi ludzie naprawdę są na skraju przetrwania. Wielu nie ma lodówek, nie znają nikogo, kto kupiłby im lekarstwa czy jedzenie.

"Bardzo dziękuję wszystkim darczyńcom. Moje babcie nie przeżyłyby bez ich pomocy. I bądźmy szczerzy: wielu z tych, którymi się opiekowałem, zmarło. Pamięć wymazuje niektóre historie, aby nie ranić" - mówi wolontariusz.

Zniszczona Saltiwka wraca do życia

Ksenia chodziła tutaj szkoły. Teraz jest mieszkanką Kijowa, ale mieszkała w dzielnicy Saltiwka do 2020 roku. Kiedy przyjeżdża odwiedzić matkę, jeździ po okolicy.

Ulica Sumska w Charkowie

"Wybrałam się do północnej części Saltiwki, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Jest strasznie, wiele budynków jest czarnych i zniszczonych... Płakałam. W pobliżu mojej szkoły w Saltiwce znajduje się pięciopiętrowy budynek, do którego nie ma wejścia: jest cały zniszczony. To sto metrów od domu mojej mamy. Ale dziś to wejście jest już prawie odbudowane".

Mieszkańcy Charkowa odbudowują swoje okaleczone miasto. A kiedy rakieta spada na środku głównej ulicy, żartują smutno: "Dobrze, że teraz zostanie wymieniony stary system wodociągowy i położony świeży asfalt".

"Dlaczego masz do mnie pretensje? Czy to ja ciebie bombarduję?"

Miasto wraca do życia. Mieszkańcy wracają do Charkowa. Zoja Zakarova wróciła do domu rok temu. Kiedy wszyscy wyjeżdżali, spieszyła się, by wrócić do swojego miasta. Wydarzenia z 24 lutego zmusiły ją do zmiany idealnego planu wakacyjnego za granicą, w Turcji. Jak na ironię, większość krewnych dziewczyny jest... w Rosji. Jej matka przeprowadziła się tam cztery lata temu, a jej dziadkowie i ciotka już tam mieszkali.

"Zadzwoniłam do ciotki roztrzęsiona. Ona była w sklepie budowlanym i wybierała parapety. Powiedziałam do niej: - "Twój kraj bombarduje mój". A ona na to: "Dlaczego mi to mówisz? Myślisz, że ja bombarduję? Zresztą bombardowane są cele wojskowe". Powiedziałam tylko: "Idź już, pa".

Matka Zoi ma prorosyjskie poglądy, więc od 2014 roku relacje między nimi są napięte. Wraz z rozpoczęciem inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę, zerwały kontakt. "Zadzwoniła do mnie kilka razy. Zażądała: "Czy możesz normalnie mówić, nie po ukraińsku?". Po tych wszystkich bzdurach, o których mówiła... nie miałyśmy o czym rozmawiać".

Centrum Biznesowe przy ulicy Myronositskiej przed rosyjską agresjię i po. Zdjęcie: Telegraf

Zoja wróciła do Charkowa 4 marca 2022 r., kiedy rozpoczął się najgorszy rosyjski ostrzał.

"W Turcji jest ci ciepło i bezpiecznie, a tu się trzęsiesz i boisz. Ale gdy wracasz do Charkowa, słyszysz eksplozje, myślisz: wreszcie jesteś w domu". Zoja przygotowała się do ataków, ścieląc łóżko w swoim korytarzu. I zmieniła zdanie. Wróciła do sypialni. "Będzie jak ma być. Ale ludzi proszę, by przestrzegali zasady dwóch ścian i korzystali ze schronów. Ale ja sama śpię pod bombami"

W Charkowie Zoja dostarcza paczki z jedzeniem starszym ludziom i matkom z dziećmi. Rozwozi je starą ładą nivą z plastikową folią zamiast bocznego okna.

W maju 2022 roku Zoja zdecydowała się pomóc wojsku: "Niektórzy ludzie postrzegali nas, wolontariuszy, jako darmową dostawę. Przyjeżdżamy, a dwóch zdrowych mężczyzn wychodzi odebrać paczki. Albo kobieta dzwoni do nas, mówiąc, że nie ma nic do jedzenia, a wychodzi kompletnie pijany mężczyzna. Uznaliśmy więc, że trzeba najpierw pomóc wojsku".

Wtedy Zoja poczuła się na swoim miejscu. Pół miliona hrywien na zakup 50 kalimatorów dla 92 Brygady zebrali w ...  2 tygodnie.

Najczęściej ostrzeliwany przez Rosjan dom na Saltiwce

"Kupiliśmy 70 celowników do broni i kilka szyn montażowych Picatinny, a 10 celowników podarował nam Związek Ukraińców w Danii. Na dostawę czekaliśmy półtora miesiąca. Ale wszystko poszło idealnie. Kiedy przekazaliśmy je wojsku, zapytali: "Jak to 80? Myśleliśmy, że wyślecie 20 i tyle...".

Ale dla Zoi nie ma rzeczy niemożliwych i ma szczęście do ludzi, którzy jej nie zawodzą.

"Spotkałam Hamleta, artystę z Charkowa. W tamtym czasie musiałam dostarczyć mnóstwo rzeczy dla marynarzy: - 'Hamlet, nie mam siły, potrzebuję 7 tysięcy dolarów, nie mam pojęcia, skąd je wziąć'. A on dzwoni do kogoś: "Potrzebuję 7 tysięcy dolarów". I podaje mu numer mojego konta. Nie wiem, jak to zrobił. Ale jestem mu bardzo wdzięczna. Tym bardziej, że to wtedy żolnierzy wyzwolili most Dawida. Jestem pewna, że te pieniądze się przydały.

Zniszczony budynek w Charkowie

Zoja boi się, że historia z 2014 roku się powtórzy, że ludzie zaczną myśleć: "wojna jest gdzieś daleko". Jest zła na tych "zmęczonych wojną ludzi". Najbliższa jej osoba, młodszy brat, jest na wojnie.

"Kiedyś zniknął na trzy dni. Nagle napisał, a ja po prostu zalałam się łzami. Chociaż nie płakałam, odkąd wróciłam do Charkowa. A mój brat pisze, jakby nic się nie stało, że wszystko jest w porządku".

W maju ubiegłego roku w końcu się spotkali. I wtedy Zoja zdała sobie sprawę, że jej brat dorósł dawno temu. Teraz jest nawet starszy od niej. Zoja przygotowuje się do wyjazdu na wojnę. Jej przyjaciele próbują jej to wyperswadować. Ale ona jest nie do powstrzymania.

"Osobiście nie rozumiem tych, którzy mówią: nie urodziłam się do wojny. Czy inni rodzą się z karabinami maszynowymi? Nikt nie rodzi się dla wojny. Ale musimy to robić, bo kto inny jak nie my?"

Teraz mamy w Charkowie iluzję spokojnego życia. Ale powinniśmy pamiętać, że wojna jeszcze się nie skończyła.

Jednak Charków i jego mieszkańcy są silniejsi niż żelbeton.

Zdjęcie autorki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka. Ukończyła Charkowską Akademię Kultury. Od 2010 roku pracuje w telewizji, dziennikarką, redaktorką. W szczególności w projektach krajowych kanałów telewizyjnych STB, TRK „Ukraina”, „Nowy kanał”, „Inter”, „TET”. Po lutym 2022 wyjechała do Polski, gdzie pracowała jako redaktorka platformy internetowej Ua24.tv, projektu dla ukraińskich imigrantów. W ramach tej współpracy powstało około 100 numerów talk show „Hold Your Own”, a także kilka innych projektów dla Ukraińców.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress