Exclusive
20
min

Charków: iluzja spokojnego życia

Jak żyje milionowe miasto przy granicy z Rosją

Anastasiia Poliakowa

6 października 2023 r. Rosjanie wystrzelili pociski rakietowe w kierunku dzielnicy mieszkalnej w Charkowie, zabijając dwie osoby i raniąc 30. Zdjęcie: AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ten artykuł został zaktualizowany 6 października 2023 r.

To główny plac miasta, plac Swobody. Normalne życie, jakby nie było wojny. Mieszkańcy Charkowa spieszą się: dzień pracy się skończył, muszą szybko dotrzeć do sklepu i do domu, by wcześnie położyć się spać i dobrze się wyspać. Bo w nocy Rosjanie znów mogą wysłać rakiety na osiedla.

Regionalna administracja państwowa w Charkowie, rok po ciężkim rosyjskim ostrzale, wrzesień 2023 r. Zdjęcie autora

Centrum miasta: okna ze sklejki, zdewastowane budynki i odbudowa

1 marca 2022 r. centrum miasta wstrząsnął potężny rosyjski ostrzał. Dziś przypominają o nim roztrzaskane odłamkami rakiet mury siedziby administracji regionalnej i wystający spośród nich dźwig. Okna zabite sklejką. Trwa wielka odbudowa. Tak wygląda wiele charkowskich ulic: budynki bez dachów i okien, a między nimi krzątający się pracownicy firm komunalnych, którzy odbudowują chodniki, drogi, nawet doprowadzają do porządku drzewa.

Centrum miasta. Wszędzie zamiast drzwi i okien - sklejka.

Mieszkańcy Charkowa z dumą pokazują kolumnę w pobliżu budynku: przetrwała! Rok temu modliliśmy się, aby nasi krewni i przyjaciele nie musieli podróżować przez centrum.

Matka Alyony Myronenko, 33-letniej wolontariuszki, była podczas najcięższego ostrzału w budynku administracji regionalnej. Alyona na zawsze zapamięta długie minuty niepokoju, nim jej matka odebrała telefon. Przeżyła cudem.

"Mogłam tam być, ale coś zatrzymało mnie w domu, spóźniłam się do mamy. Nagle nastąpiła eksplozja... a moje serce prawie się zatrzymało" - wspomina Aliona.

Kiedyś piekłam chleb dla siebie, teraz piekę dla wojska

Alyona była szefową kuchni i przed wojną prowadziła własną firmę. Pracowała w hotelach i restauracjach na południu Ukrainy, nad morzem - dziś to tereny okupowane. Wychowywała dwójkę dzieci, przyszłych gwiazd: jej córka pojawiła się nawet w życzeniach noworocznych prezydenta Ukrainy. Poranek 24 lutego wywrócił ich życie do góry nogami.

"Kiedy zobaczyliśmy, co się dzieje, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zaopatrzyć się w żywność i wodę. Sklepowe półki natychmiast opustoszały, a my nie mieliśmy czasu, by cokolwiek kupić. Nie było chleba. Ludzie bardzo się bali. Od kilku lat nie kupuję chleba, piekę go sama. Wyjmuję mąkę, zagniatam ciasto i dociera do mnie, że w każdej chwili może zabraknąć prądu" - mówi Alyona.

Alyona z córką w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki

Przeszła jej przez głowę myśl: powinnam piec chleb nie tylko dla siebie, ale też dla wojska: - "Przygotowujemy teraz gotowe obiady dla chłopaków, suche racje witaminowe, batony energetyczne, suchą żywność instant. Moje umiejętności kucharskie przydały się tak nieoczekiwanie".

Alyona z przyjaciółmi produkuje również świece okopowe oraz maści lecznicze.

Charkowianie zmienili się. Chodzą do pracy przy dźwiękach eksplozji, wielu nie zwraca już na nie uwagi. Ale dzieci kładą do snu w pomieszczeniach bez okien, tam gdzie jest bezpieczniej. I nauczyli je, że gdy zawyje syrena, trzeba tam biec również w ciągu dnia.

"Czasami to przerażające. Pocisk może nadlecieć w każdej chwili, nikt nie jest bezpieczny. Po prostu żyjemy i robimy to, co musimy. Daje mi  siłę, gdy moi przyjaciele z okopów piszą, że dzięki naszemu wsparciu "znów czują, że żyją" lub że "czują się jak w domu"" - mówi Alyona.

Nie czeka na zwycięstwo, wie, że trzeba samemu o nie zawalczyć

Wolontariusz i jego babcie

Tutaj znajduje się historyczne serce miasta, ulica Mironosicka. Ona również mocno ucierpiała, zabytkowe budynki są mocno uszkodzone. Tu starszym, samotnym, niezamożnym ludziom pomaga wolontariusz Ołeksandr Kostenko. Dba, by mieli jedzenie.

Ołeksandr przewozi jedzenie samotnym ludziom w Charkowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

"Około tygodnia po inwazji byłem jedyną młodą i sprawną osobą, która pozostała w naszej piwnicy... z kilkoma bezradnymi ludźmi. Młodzi ludzie wyjeżdżali, ale starsi zostawali. Kto mógł im pomóc?" - wyjaśnia Ołeksandr.

Wspomina z uśmiechem: zostawili mi wszystko - koty, psy, a nawet ryby i ślimaki.

"Przez pierwsze trzy miesiące miałem przy sobie torbę z kluczami do różnych mieszkań - podlewałem kwiaty, karmiłem rybki, szczotkowałem chomiki... Raz szukałem pokarmu dla ślimaków po całym mieście, bo pokarm dla rybek się nie nadawał. Apteki były wtedy w Charkowie zamknięte, nie mówiąc już o sklepach zoologicznych".

Obecnie Sasza jest ekspertem ds. towarów, logistykiem i kierowcą. Jest także dietetykiem, psychologiem i farmaceutą. Zna dietę swoich babć, biorąc pod uwagę ich stan zdrowia i ilość jedzenia, której potrzebują miesięcznie. Żartuje, że po wygranej duży supermarket powinien zatrudnić go na stanowisku dyrektora - zorganizuje ich pracę w jeden dzień.

Sasza jest na nogach całą dobę: "Mam babcię, która dzwoni 18 razy dziennie. "Sasza, dzwonię, żeby dowiedzieć się, jak twoje zdrowie... Czy przyjedziesz wkrótce?".

Sasza ratował koty, psy, a nawet chomiki

W zeszłym roku w Charkowie z powodu ciągłych przerw w dostawie prądu nie działała większość wind. Musiałem nosić 40 i 50 kilogramów na piechotę na wysokie piętra.

"Ważę 60 kilogramów. Wrzucam na plecy 40 i idę. Na raz, żeby nie biegać tam i z powrotem. Przychodzisz do domu babci, siadasz na kanapie i w atmosferze chruszczowowskich dywanów, i kryształowych szkiełek opowiadają ci o życiu, i polityce. Mogę słuchać o życiu, ale chciałbym się ukryć przed polityką" - mówi Ołeksandr.

O Charkowie mówi się, że mieszka w nim sporo ludzi "proradzieckich", szczególnie emerytów. Czy te  "separatystyczne babcie" naprawdę istnieją?

"Na szczęście nie spotkałem żadnej. Wszyscy oczekują naszego zwycięstwa" - mówi wolontariusz.

W Charkowie panuje poczucie stabilizacji: media działają, miasto jest czyste i schludne.

"Jedyną rzeczą, której nie można zaakceptować, są kwietniki za miliony hrywien. Klomb wokół pomnika Tarasa Szewczenki to 15 dronów dla wojska. A teraz są one bardziej potrzebne niż petunie!"

Teraz pomaga zarówno żołnierzom, jak i samotnym matkom. Każdemu, kto tego potrzebuje.

Park w Charkowie: ludzie żyją swoim zwykłym życiem

Marzy, że pewnego dnia jego pomoc nie będzie potrzebna, krewni powrócą, a wojna się skończy. Trudno to sobie wyobrazić, ale wiosną 2022 roku starsi ludzie naprawdę są na skraju przetrwania. Wielu nie ma lodówek, nie znają nikogo, kto kupiłby im lekarstwa czy jedzenie.

"Bardzo dziękuję wszystkim darczyńcom. Moje babcie nie przeżyłyby bez ich pomocy. I bądźmy szczerzy: wielu z tych, którymi się opiekowałem, zmarło. Pamięć wymazuje niektóre historie, aby nie ranić" - mówi wolontariusz.

Zniszczona Saltiwka wraca do życia

Ksenia chodziła tutaj szkoły. Teraz jest mieszkanką Kijowa, ale mieszkała w dzielnicy Saltiwka do 2020 roku. Kiedy przyjeżdża odwiedzić matkę, jeździ po okolicy.

Ulica Sumska w Charkowie

"Wybrałam się do północnej części Saltiwki, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Jest strasznie, wiele budynków jest czarnych i zniszczonych... Płakałam. W pobliżu mojej szkoły w Saltiwce znajduje się pięciopiętrowy budynek, do którego nie ma wejścia: jest cały zniszczony. To sto metrów od domu mojej mamy. Ale dziś to wejście jest już prawie odbudowane".

Mieszkańcy Charkowa odbudowują swoje okaleczone miasto. A kiedy rakieta spada na środku głównej ulicy, żartują smutno: "Dobrze, że teraz zostanie wymieniony stary system wodociągowy i położony świeży asfalt".

"Dlaczego masz do mnie pretensje? Czy to ja ciebie bombarduję?"

Miasto wraca do życia. Mieszkańcy wracają do Charkowa. Zoja Zakarova wróciła do domu rok temu. Kiedy wszyscy wyjeżdżali, spieszyła się, by wrócić do swojego miasta. Wydarzenia z 24 lutego zmusiły ją do zmiany idealnego planu wakacyjnego za granicą, w Turcji. Jak na ironię, większość krewnych dziewczyny jest... w Rosji. Jej matka przeprowadziła się tam cztery lata temu, a jej dziadkowie i ciotka już tam mieszkali.

"Zadzwoniłam do ciotki roztrzęsiona. Ona była w sklepie budowlanym i wybierała parapety. Powiedziałam do niej: - "Twój kraj bombarduje mój". A ona na to: "Dlaczego mi to mówisz? Myślisz, że ja bombarduję? Zresztą bombardowane są cele wojskowe". Powiedziałam tylko: "Idź już, pa".

Matka Zoi ma prorosyjskie poglądy, więc od 2014 roku relacje między nimi są napięte. Wraz z rozpoczęciem inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę, zerwały kontakt. "Zadzwoniła do mnie kilka razy. Zażądała: "Czy możesz normalnie mówić, nie po ukraińsku?". Po tych wszystkich bzdurach, o których mówiła... nie miałyśmy o czym rozmawiać".

Centrum Biznesowe przy ulicy Myronositskiej przed rosyjską agresjię i po. Zdjęcie: Telegraf

Zoja wróciła do Charkowa 4 marca 2022 r., kiedy rozpoczął się najgorszy rosyjski ostrzał.

"W Turcji jest ci ciepło i bezpiecznie, a tu się trzęsiesz i boisz. Ale gdy wracasz do Charkowa, słyszysz eksplozje, myślisz: wreszcie jesteś w domu". Zoja przygotowała się do ataków, ścieląc łóżko w swoim korytarzu. I zmieniła zdanie. Wróciła do sypialni. "Będzie jak ma być. Ale ludzi proszę, by przestrzegali zasady dwóch ścian i korzystali ze schronów. Ale ja sama śpię pod bombami"

W Charkowie Zoja dostarcza paczki z jedzeniem starszym ludziom i matkom z dziećmi. Rozwozi je starą ładą nivą z plastikową folią zamiast bocznego okna.

W maju 2022 roku Zoja zdecydowała się pomóc wojsku: "Niektórzy ludzie postrzegali nas, wolontariuszy, jako darmową dostawę. Przyjeżdżamy, a dwóch zdrowych mężczyzn wychodzi odebrać paczki. Albo kobieta dzwoni do nas, mówiąc, że nie ma nic do jedzenia, a wychodzi kompletnie pijany mężczyzna. Uznaliśmy więc, że trzeba najpierw pomóc wojsku".

Wtedy Zoja poczuła się na swoim miejscu. Pół miliona hrywien na zakup 50 kalimatorów dla 92 Brygady zebrali w ...  2 tygodnie.

Najczęściej ostrzeliwany przez Rosjan dom na Saltiwce

"Kupiliśmy 70 celowników do broni i kilka szyn montażowych Picatinny, a 10 celowników podarował nam Związek Ukraińców w Danii. Na dostawę czekaliśmy półtora miesiąca. Ale wszystko poszło idealnie. Kiedy przekazaliśmy je wojsku, zapytali: "Jak to 80? Myśleliśmy, że wyślecie 20 i tyle...".

Ale dla Zoi nie ma rzeczy niemożliwych i ma szczęście do ludzi, którzy jej nie zawodzą.

"Spotkałam Hamleta, artystę z Charkowa. W tamtym czasie musiałam dostarczyć mnóstwo rzeczy dla marynarzy: - 'Hamlet, nie mam siły, potrzebuję 7 tysięcy dolarów, nie mam pojęcia, skąd je wziąć'. A on dzwoni do kogoś: "Potrzebuję 7 tysięcy dolarów". I podaje mu numer mojego konta. Nie wiem, jak to zrobił. Ale jestem mu bardzo wdzięczna. Tym bardziej, że to wtedy żolnierzy wyzwolili most Dawida. Jestem pewna, że te pieniądze się przydały.

Zniszczony budynek w Charkowie

Zoja boi się, że historia z 2014 roku się powtórzy, że ludzie zaczną myśleć: "wojna jest gdzieś daleko". Jest zła na tych "zmęczonych wojną ludzi". Najbliższa jej osoba, młodszy brat, jest na wojnie.

"Kiedyś zniknął na trzy dni. Nagle napisał, a ja po prostu zalałam się łzami. Chociaż nie płakałam, odkąd wróciłam do Charkowa. A mój brat pisze, jakby nic się nie stało, że wszystko jest w porządku".

W maju ubiegłego roku w końcu się spotkali. I wtedy Zoja zdała sobie sprawę, że jej brat dorósł dawno temu. Teraz jest nawet starszy od niej. Zoja przygotowuje się do wyjazdu na wojnę. Jej przyjaciele próbują jej to wyperswadować. Ale ona jest nie do powstrzymania.

"Osobiście nie rozumiem tych, którzy mówią: nie urodziłam się do wojny. Czy inni rodzą się z karabinami maszynowymi? Nikt nie rodzi się dla wojny. Ale musimy to robić, bo kto inny jak nie my?"

Teraz mamy w Charkowie iluzję spokojnego życia. Ale powinniśmy pamiętać, że wojna jeszcze się nie skończyła.

Jednak Charków i jego mieszkańcy są silniejsi niż żelbeton.

Zdjęcie autorki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka. Ukończyła Charkowską Akademię Kultury. Od 2010 roku pracuje w telewizji, dziennikarką, redaktorką. W szczególności w projektach krajowych kanałów telewizyjnych STB, TRK „Ukraina”, „Nowy kanał”, „Inter”, „TET”. Po lutym 2022 wyjechała do Polski, gdzie pracowała jako redaktorka platformy internetowej Ua24.tv, projektu dla ukraińskich imigrantów. W ramach tej współpracy powstało około 100 numerów talk show „Hold Your Own”, a także kilka innych projektów dla Ukraińców.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraińcy po wojnie: wielka emigracja czy wielki powrót?

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress