Exclusive
20
min

How are you? — I’m Ukrainian

Dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani nikt inny na świecie nie może czuć się "ok", ponieważ to jest nienormalne, niesprawiedliwe i niemożliwe

Kateryna Babkina

Катерина Бабкіна, Фото: Оксана Боровець

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Nie jestem w stanie wymyślić dowcipnej wymówki, aby uniknąć niezręczności w komunikacji, ani stworzyć żadnej wewnętrznej techniki kontrolowania sytuacji. To bezsensowne i nieistotne w porównaniu z jakimikolwiek prawdziwymi trudnościami w życiu (nie wspominając o okropnościach wojny). I za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz, kiedy będę zdezorientowana, zawstydzona, rozpocznę nieodpowiednią rozmowę lub wdam się w nieodpowiednią kłótnię, słysząc znów to pytanie. Ale wydaje się, że jest to jedyna mała rzecz, która powstrzymuje mnie przed zapomnieniem, kim jestem i skąd pochodzę oraz co dzieje się teraz z moim światem (nie sądzę, że kiedykolwiek można zapomnieć).

Wiem, że każdy takie ma. Groch pod pierzyną, niezależnie od ilości pierzyn, zostawia siniaki na ciele, a nie siniaki

Катерина Бабкіна. Фото: Оксана Боровець

Odlot

Od lipca 2022 roku mieszkam w Londynie z moją dwuletnią córką i mamą. Przyjechaliśmy tu przez przypadek. Kilka dni po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę zabrałam córkę i matkę do Wrocławia. Nie planowałam wyjeżdżać. Byłam wśród tych, którzy na początku nie wierzyli, że to naprawdę może się wydarzyć - a potem pomyśleli, że to tak straszne i niemożliwe, że musi się natychmiast skończyć, bo cały świat zjednoczy się, aby to powstrzymać.

Nie było jednej chwili, w której zdecydowałam się na podróż - najpierw pojechaliśmy tylko odwiedzić Protasiw Jar, gdzie był dobrze wyposażony schron przeciwbombowy. Potem ruszyliśmy na zachód Ukrainy samochodem wolontariuszki, która wiozła na granicę żony swoich synów, matkę jednego z nich i psa drugiego - sami chłopcy byli w TRO od pierwszego dnia. Zaproponowała, a ja zdecydowałam się dołączyć bez zatrzymywania się w domu. Jeśli myślałam o czymkolwiek poważnie, to o tym, że muszę zapewnić mojemu dziecku bezpieczeństwo, dostęp do prądu i ciepłej wody - w końcu moja córka nie prosiła mnie, żebym ją urodziła. Wiem na pewno, że nie brałam wtedy poważnie pod uwagę, że możemy zginąć

Podróżowaliśmy leśnymi ścieżkami i przez wioski do najbardziej gorących miejsc w godzinach najbardziej zaciętych walk o Kijów.

A teraz myślę: jak dobrze, że nie wiedzieliśmy, co dzieje się kilka kilometrów dalej, gdzie zatrzymaliśmy się, aby zmienić pieluchę mojej córce, podzielić się kanapkami i wodą

Mam zaufanie do kierowcy, ale nie czuję, bym miała w sobie wystarczająco dużo siły, żeby znieść kolejne 20 godzin w samochodzie.

Kiedy dotarliśmy do Tarnopola, nie spałam od ponad dwóch dni i spędziłam prawie cały dzień w drodze. Trzy godziny później zaczęły się alarmy przeciwlotnicze, musiałam ubrać dziecko w te wszystkie zimowe ubrania (w zwykłym życiu nie jest łatwo założyć wszystkie swetry, kominy, czapki i kombinezony na ruchliwe dziecko) i pobiec gdzieś z czwartego piętra bez windy. Zrozumiałam, że kiedy syreny się skończą, zjemy i wyjedziemy za granicę - teraz wydaje mi się, że nie myślałam w kategoriach ucieczki przed wojną, tylko bardzo chciałam spać

Wrocław

Z kolejki na przejściu granicznym napisałam do dyrektora Wrocławskiego Domu Literatury - miałam właśnie rozpocząć rezydencję we Wrocławiu, którą przyznano mi wraz z prestiżową nagrodą literacką

Kateryna Babkina odbiera nagrodę Angelus 2021. fot:Tomasz Pietrzyk/Agencja Wyborcza

Zapytałam, czy mogę z córką przyjechać wcześniej. Powiedział, że jest gotowy nas przyjąć nawet za godzinę. Spędziliśmy kolejne cztery dni i trzy noce w kolejce na granicy. My (jak nikt inny) nie mieliśmy benzyny, staliśmy w mrozie -12°C. Ludzie z okolicznych wiosek przynosili nam jedzenie i kawę, pomagali tym, którym zepsuły się samochody (miałam szczęście być wśród nich) i wpuszczali nas do swoich domów, żebym mogła umyć naszą córkę i zmienić jej pieluchę.

Nie miałam dokumentów samochodu (ojciec mojej córki zgubił dowód rejestracyjny pół roku wcześniej i wkrótce się rozstaliśmy - oczywiście nie z powodu dowodu rejestracyjnego - i to wniosło wiele nowych rzeczy do mojego życia, ale nigdy nie zabrałam się za przywracanie dokumentów) i spodziewałam się, że będę musiała zostawić samochód na granicy, więc poprosiłam znajomych z Krakowa, żeby byli gotowi odebrać mnie i moje dziecko z przejścia. Oni również byli gotowi przyjechać w ciągu godziny, a trzeciego dnia oglądania reality show

"Katia z dzieckiem w samochodzie bez benzyny na środku pola w zimie" - stracili nerwy i mój przyjaciel Łukasz obywatel Polski, kupił cztery puszki 95, przekroczył granicę, poprosił kogoś, aby zabrał go do mojego samochodu w kolejce i pojechał.

Benzyną dzieliliśmy się kolejno z sąsiadami, a kanistry rozdawaliśmy ludziom, którzy mieli siłę i energię, by iść lub jechać gdzieś w poszukiwaniu paliwa. Był już marzec i po raz pierwszy od 24 lutego spałem przez pięć godzin bez przerwy

Przez cały ten czas mój mózg postrzegał informacje i rzeczywistość w sposób selektywny, chwytając się tego, co mógł kontrolować. Samochód był czysty, dziecko wesołe, wszyscy jedli o czasie, wiedziałam, kto ma ciepłą wodę i dzieliłam się chusteczkami z tymi, którzy jej nie mieli. Czytałam wiadomości, udzielałam komentarzy i wyjaśnień zagranicznym mediom, przekazywałam pieniądze na pierwszy sprzęt dla obrony terytorialnej tym, których znałam, na leki czy opaski tamujące krew, mówiłam komuś, jak poruszać się po przejściach granicznych, szukałam noclegu dla zagubionych matek z dziećmi, które już wyjechały z kraju, i jechałam swoje 100 metrów na godzinę, zmierzając w kierunku punktu kontrolnego

W tym samym trybie funkcjonowałam we Wrocławiu. Niepokój i panika znajdowały ujście w działaniu - ciągle coś zamawiałam, wysyłałam, szukałam dla kogoś schronienia, pomagałam - albo byłam wolontariuszką w ośrodkach dla uchodźców, albo tłumaczyłam i wypełniałam dokumenty do uzyskania numeru PESEL i statusu ochronnego dla osób z niekończącej się kolejki w recepcji urzędu miasta. Napisałam kilka esejów i udzielałam wywiadów, kupiłam artykuły spożywcze, spacerowałam z córką i rozmawiałam bez końca we wszystkich dostępnych mi językach, wyjaśniając obcokrajowcom, co się dzieje: Rosja zbrodniczo próbuje zniszczyć Ukrainę, niszczy cywilną infrastrukturę, zabija i porywa ludzi. I nie ma żadnego konfliktu, wojny domowej czy nieporozumień wewnątrz Ukrainy, żadnej operacji specjalnej. Jest wojna: niedopuszczalna zewnętrzna agresja, a opór to jedyny sposób. Zaczęłam nawet pisać książkę, historię opartą na tym, co widziałam i słyszałam w centrum, i w kolejkach.

Miałam niesamowite szczęście, że miałam samochód, że miałam przyjaciół, że miałam umowę na pobyt we Wrocławiu, że mówiłam po polsku i angielsku; że zdecydowałam się objechać Irpin i Gostomel z tej strony, a nie z drugiej. Być na granicy dokładnie wtedy, kiedy byłam, i spędzić tam cztery dni z małym dzieckiem, a nie półtora tygodnia. I w tysiącu innych takich drobiazgów. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, ani decyzji - tak się po prostu stało. Teraz wiem, że okazało się to dla mnie najlepszą rzeczą i gdybym wybrała świadomie i ostrożnie, wybrałbym unikanie syren i eksplozji, unikanie strachu i unikanie krzywdy.

Ale prawda jest taka, że to się po prostu stało - sytuacja podniosła mnie jak kawałek drewna i poniosła. I wygląda na to, że przetrwałam psychicznie właśnie dlatego, że myślałam i działałam jak kawałek drewna

Prawdziwe, głębokie uświadomienie sobie, że moje życie zmieniło się na zawsze i że trzeba je ułożyć na nowo w częściowo nieznanych okolicznościach, przyszło kilka miesięcy później. Mniej więcej w tym samym czasie skończył się mój kontrakt na rezydencję we Wrocławiu, gdzie byłam otoczona niesamowitą opieką i wsparciem na wszystkich poziomach. Pracowałam, pisałam, dbałam o naszą codzienność, zarabiałam pieniądze i jakoś sobie radziłam, ale myśl o czymś takim jak MUSZĘ PODJĄĆ DECYZJĘ, GDZIE ZAMIESZKAM, była paraliżująca, bo jej podjęcie oznaczało przyznanie, że cały ten horror jest prawdziwy i na pewno nie obudzę się rano w mieszkaniu niedaleko Placu Lwowskiego w Kijowie. Nawet fakt, że w maju moi przyjaciele w Kijowie rozdali rzeczy moje i moich dzieci oraz niektóre meble tym, którzy znaleźli tymczasowe schronienie w Kijowie po ucieczce z okupowanych terytoriów, a resztę zapakowali w pudła i umieścili w długoterminowym magazynie, nie otrzeźwił mnie zbytnio.

Londyn

W Londynie przygotowywano do publikacji tłumaczenie jednej z moich książek. Kiedy zapytano mnie, czy mógłabym przyjechać na kilka tygodni, potwierdziłam. Kiedy dowiedziałam się, że będę musiała spędzić 3 miesiące poza UE, napisałam post w mediach społecznościowych, czy ktoś może wynająć mi dom na ten okres. I dopiero wtedy, gdy kilka tygodni później zupełnie obca osoba, której wysłałam wszystkie nasze dane i kopie paszportów, wyjaśniła mi przez telefon, że zgadzam się na rejestrację sześciomiesięcznej umowy najmu i że w tej umowie jest moje imię, imię mojej matki i imię mojej córki, zdałam sobie sprawę, że przeprowadzam się do Londynu. Gdzie nigdy nie byłam

Następnie przedłużyłam umowę na własną rękę, całkowicie na zasadach rynkowych. Po prostu dlatego, że nie mogę już nawet myśleć o podjęciu decyzji, gdzie mieszkać, bo w mojej głowie nadal mieszkam w domu, a to wszystko jest jakimś tymczasowym koszmarem, tak niemożliwym, niesprawiedliwym i strasznym, że cały świat ma się zjednoczyć, aby to powstrzymać. Nie wiem, czy muszę tłumaczyć, że taka fantazja coraz bardziej oddala się od rzeczywistości

Londyn jest dla nas bardzo dobry. Miałam okazję posłać córkę do dobrego przedszkola na dwa dni w tygodniu - nauczycielki przychodziły do domu, żeby się poznać, dzieci chodziły na przedstawienia, uprawiały ogródek, malowały przy sztalugach w śmiesznych fartuszkach i jadły przy wspólnym stole

Moją córkę odprowadza do domu przyjaciółka Lottie, która przytula ją, patrzy jej w oczy i mówi zachęcająco: "Remember, you are such a good girl!"

Ogólnie rzecz biorąc, od najmłodszych lat duży nacisk kładzie się na rozwijanie cierpliwości, tolerancji i towarzyskości - wspólnie tworząc bezpieczne środowisko do interakcji i komunikacji dla wszystkich. Wszędzie są przypomnienia: pamiętaj, że inni mogą potrzebować więcej czasu niż ty itd. Wszędzie jest jeszcze więcej ostrzeżeń o niedopuszczalności mowy nienawiści, nienawiści rasowej lub przemocy na tle płciowym, a w każdym wagonie metra znajdują się informacje o tym, co zrobić, jeśli widzisz lub podejrzewasz nękanie, poniżanie lub handel ludźmi. Nie tylko gdzie zadzwonić i zgłosić, ale także jak wesprzeć ofiarę, co powiedzieć i jak się zachować. Oprócz przypomnień, wszędzie są kamery, co w znacznym stopniu przyczynia się do tego, że wszystkie te przypomnienia i ostrzeżenia nie idą na marne. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezpiecznie jak tutaj, ale to mnie nie ratuje - mój świat jest w ruinie

Kateryna i jej córka

Londyn jest metropolią, ale wiele procesów i interakcji tutaj jest znacznie bardziej wyważonych i spokojnych niż te, których kiedykolwiek doświadczyłam w domu - to dlatego, że nigdy nie żyliśmy w takim bezpieczeństwie i z tak długim horyzontem planowania. Mój przyjaciel zażartował kiedyś: "Seks jest świetny, ale czy próbowałaś nie graniczyć z Rosją?", a Anglicy i Francuzi w towarzystwie śmiali się serdecznie, podczas gdy Ukraińcy i Ukrainki śmiali się jeszcze głośniej, ponieważ dla nas to nie żart, to prawda

Na początku było to bardzo trudne, ponieważ byłam bardzo asertywna i starałam się rozwiązywać wszystkie problemy tu i teraz, jak w domu. Tutaj, na tle ogólnego planowania, uporządkowania, podporządkowania i wzajemnej uprzejmości we wszystkich jej przejawach, wygląda to i czuje się jak chamstwo. Nie, to nie jest świat różowych kucyków, a ludzie mają swoje problemy i kłopoty, ale toksyczności jest tu bardzo mało - nikt nie rozwiązuje osobistych problemów emocjonalnych kosztem innych, przypadkowych i nieznajomych osób w kolejce, w autobusie czy w internecie. Agresja wobec innych jest niedopuszczalna. Niedopuszczalna jest nawet wtedy, gdy masz rację, a ktoś inny się myli - zawsze jest numer telefonu, pod który można zgłosić zaistniałą sytuację i oni to załatwią (naprawdę załatwią), a cała wzajemna komunikacja ma na celu przede wszystkim unikanie konfliktów, a broń Boże nie schodzenie na personalia, wzajemne obrażanie się czy poniżanie. To bardzo zdrowy standard interakcji i jest mi bardzo bliski. Jest niezwykle pomocny w tymczasowej adaptacji tych, którzy stracili swoje domy, nie mają planu, nie rozumieją sytuacji i nie wiedzą, co się z nimi stanie.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole mój nauczyciel angielskiego wyjaśnił nam, że ludzie w Anglii witają się pytaniem "How are yuo?". I że to pytanie w rzeczywistości nie wymaga odpowiedzi, ale wymaga podobnego pytania w zamian. Byłam wtedy zdezorientowana: tak ważne pytanie nie wymaga odpowiedzi? Dlaczego?

Nauczyciel, jak teraz wiem, miał tylko częściowo rację. W rzeczywistości rytualna wymiana pytań sugeruje odpowiedź twierdzącą. Bardzo konkretną: czuję się dobrze. Uprzejme, przyjazne, gościnne i wygodne pod każdym względem. "Jak się masz?" "U mnie w porządku, a u ciebie?" "U mnie w porządku". Następnie możesz zamówić kawę, zapłacić za zakupy spożywcze, zapytać, kiedy lekarz ma wizytę, lub po prostu żyć dalej

I to jest moment, w którym się załamuję, za każdym razem, każdego dnia. Ja nie mogę powiedzieć, że radzę sobie dobrze

Katerina Babkina w Londynie

Wydaje mi się, że radzę sobie dobrze. Jestem względnie zdrowa, ciężko pracuję i mogę opłacić wszystkie swoje potrzeby, moja córka ma się dobrze, jest wesoła, rozwija się świetnie jak na swój wiek, mamy bliskich ludzi, wsparcie i pomoc, jesteśmy bezpieczni. Mogę też być - i jestem - wsparciem i pomocą dla innych ludzi

Moja córka codziennie rozmawia ze swoim ojcem i chociaż wie, że jest na wojnie, nie ma pojęcia, co to jest. Potrafi powiedzieć, że Ukraina została zaatakowana przez Rosję i Ukraina broni swojej ziemi i niepodległości (i dlatego czerwona kalina jest pochylona - to jest jej osobisty wniosek, nawiasem mówiąc!), ale myślę, że w jej głowie jest to zaledwie spór o huśtawkę na placu zabaw, a ja nie spieszę się, aby wyjaśnić jej więcej - ma dwa lata, do cholery

Jeśli wymienisz wszystko, co dzieje się i jest obecne w moim życiu teraz, otrzymasz opis bardzo dobrego życia, nie tylko bezpiecznego, ale nawet pełnego i wysokiej jakości

Ale w tym samym czasie, dzień w dzień, mój język nie obraca się, by powiedzieć bardzo prostą rzecz: Nic mi nie jest! A jak u ciebie?

Zamiast tego albo zawieszam się na długie, niewygodne sekundy, albo zaczynam wyjaśniać w jakiś zagmatwany sposób - listonoszowi, pielęgniarce, przypadkowo spotkanemu ojcu na placu zabaw lub nauczycielowi przedszkola - o tamie, o innym przyjacielu lub członku rodziny, który został zabity lub ranny, o tysiącach dzieci, które zostały wywiezione do Rosji, o więźniach, których los jest nieznany, o nocnych atakach rakietowych na cele cywilne i o tysiącach innych rzeczy, o które tak naprawdę nie zostałem zapytana. A im bardziej myślę, że to niepotrzebne, że to nie jest to, czego potrzebujemy, że to nie ma znaczenia dla sytuacji, tym dłuższe i bardziej szczegółowe stają się moje nieodpowiednie odpowiedzi.

Wygląda na to, że za każdym razem muszę krytycznie upewnić się, że ta konkretna osoba w tym konkretnym momencie pamięta, że dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani ta osoba, ani świat nie możemy być w porządku. Ponieważ to nie jest dobre. To nie jest normalne. To nie jest sprawiedliwe. To niemożliwe

I nieważne, ile ćwiczę przed lustrem i przypominam sobie, że to tylko rytuał powitania: Bądź normalna, Katia, dbaj o siebie i żyj swoim życiem, nie będzie innego, teraz jest tylko jedno - to nie pomaga. Dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani nikt inny na świecie nie może być w porządku, ponieważ jest to nienormalne, niesprawiedliwe i niemożliwe

Zdjęcie z archiwum bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraiński dziennikarka, poetka i pisarka. Laureat Środkowoeuropejskiej Nagrody Literackiej „Angelus” za rozdział „Mój dziadek tańczył najlepiej ze wszystkich”. Współpracowała z Esquire, Le Monde, Harpers Bazaar, Ukraińska Prawda, Biznes, Bird in Flight itp. Teksty literackie publikowane w almanachach i antologiach na temat Ukrainy, Europy i USA.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Magia ukraińskiego Bożego Narodzenia

Ексклюзив
20
хв

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Ексклюзив
20
хв

„Niespaleni”: uleczyć rany i blizny wojenne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress