Exclusive
20
min

How are you? — I’m Ukrainian

Dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani nikt inny na świecie nie może czuć się "ok", ponieważ to jest nienormalne, niesprawiedliwe i niemożliwe

Kateryna Babkina

Катерина Бабкіна, Фото: Оксана Боровець

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Nie jestem w stanie wymyślić dowcipnej wymówki, aby uniknąć niezręczności w komunikacji, ani stworzyć żadnej wewnętrznej techniki kontrolowania sytuacji. To bezsensowne i nieistotne w porównaniu z jakimikolwiek prawdziwymi trudnościami w życiu (nie wspominając o okropnościach wojny). I za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz, kiedy będę zdezorientowana, zawstydzona, rozpocznę nieodpowiednią rozmowę lub wdam się w nieodpowiednią kłótnię, słysząc znów to pytanie. Ale wydaje się, że jest to jedyna mała rzecz, która powstrzymuje mnie przed zapomnieniem, kim jestem i skąd pochodzę oraz co dzieje się teraz z moim światem (nie sądzę, że kiedykolwiek można zapomnieć).

Wiem, że każdy takie ma. Groch pod pierzyną, niezależnie od ilości pierzyn, zostawia siniaki na ciele, a nie siniaki

Катерина Бабкіна. Фото: Оксана Боровець

Odlot

Od lipca 2022 roku mieszkam w Londynie z moją dwuletnią córką i mamą. Przyjechaliśmy tu przez przypadek. Kilka dni po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę zabrałam córkę i matkę do Wrocławia. Nie planowałam wyjeżdżać. Byłam wśród tych, którzy na początku nie wierzyli, że to naprawdę może się wydarzyć - a potem pomyśleli, że to tak straszne i niemożliwe, że musi się natychmiast skończyć, bo cały świat zjednoczy się, aby to powstrzymać.

Nie było jednej chwili, w której zdecydowałam się na podróż - najpierw pojechaliśmy tylko odwiedzić Protasiw Jar, gdzie był dobrze wyposażony schron przeciwbombowy. Potem ruszyliśmy na zachód Ukrainy samochodem wolontariuszki, która wiozła na granicę żony swoich synów, matkę jednego z nich i psa drugiego - sami chłopcy byli w TRO od pierwszego dnia. Zaproponowała, a ja zdecydowałam się dołączyć bez zatrzymywania się w domu. Jeśli myślałam o czymkolwiek poważnie, to o tym, że muszę zapewnić mojemu dziecku bezpieczeństwo, dostęp do prądu i ciepłej wody - w końcu moja córka nie prosiła mnie, żebym ją urodziła. Wiem na pewno, że nie brałam wtedy poważnie pod uwagę, że możemy zginąć

Podróżowaliśmy leśnymi ścieżkami i przez wioski do najbardziej gorących miejsc w godzinach najbardziej zaciętych walk o Kijów.

A teraz myślę: jak dobrze, że nie wiedzieliśmy, co dzieje się kilka kilometrów dalej, gdzie zatrzymaliśmy się, aby zmienić pieluchę mojej córce, podzielić się kanapkami i wodą

Mam zaufanie do kierowcy, ale nie czuję, bym miała w sobie wystarczająco dużo siły, żeby znieść kolejne 20 godzin w samochodzie.

Kiedy dotarliśmy do Tarnopola, nie spałam od ponad dwóch dni i spędziłam prawie cały dzień w drodze. Trzy godziny później zaczęły się alarmy przeciwlotnicze, musiałam ubrać dziecko w te wszystkie zimowe ubrania (w zwykłym życiu nie jest łatwo założyć wszystkie swetry, kominy, czapki i kombinezony na ruchliwe dziecko) i pobiec gdzieś z czwartego piętra bez windy. Zrozumiałam, że kiedy syreny się skończą, zjemy i wyjedziemy za granicę - teraz wydaje mi się, że nie myślałam w kategoriach ucieczki przed wojną, tylko bardzo chciałam spać

Wrocław

Z kolejki na przejściu granicznym napisałam do dyrektora Wrocławskiego Domu Literatury - miałam właśnie rozpocząć rezydencję we Wrocławiu, którą przyznano mi wraz z prestiżową nagrodą literacką

Kateryna Babkina odbiera nagrodę Angelus 2021. fot:Tomasz Pietrzyk/Agencja Wyborcza

Zapytałam, czy mogę z córką przyjechać wcześniej. Powiedział, że jest gotowy nas przyjąć nawet za godzinę. Spędziliśmy kolejne cztery dni i trzy noce w kolejce na granicy. My (jak nikt inny) nie mieliśmy benzyny, staliśmy w mrozie -12°C. Ludzie z okolicznych wiosek przynosili nam jedzenie i kawę, pomagali tym, którym zepsuły się samochody (miałam szczęście być wśród nich) i wpuszczali nas do swoich domów, żebym mogła umyć naszą córkę i zmienić jej pieluchę.

Nie miałam dokumentów samochodu (ojciec mojej córki zgubił dowód rejestracyjny pół roku wcześniej i wkrótce się rozstaliśmy - oczywiście nie z powodu dowodu rejestracyjnego - i to wniosło wiele nowych rzeczy do mojego życia, ale nigdy nie zabrałam się za przywracanie dokumentów) i spodziewałam się, że będę musiała zostawić samochód na granicy, więc poprosiłam znajomych z Krakowa, żeby byli gotowi odebrać mnie i moje dziecko z przejścia. Oni również byli gotowi przyjechać w ciągu godziny, a trzeciego dnia oglądania reality show

"Katia z dzieckiem w samochodzie bez benzyny na środku pola w zimie" - stracili nerwy i mój przyjaciel Łukasz obywatel Polski, kupił cztery puszki 95, przekroczył granicę, poprosił kogoś, aby zabrał go do mojego samochodu w kolejce i pojechał.

Benzyną dzieliliśmy się kolejno z sąsiadami, a kanistry rozdawaliśmy ludziom, którzy mieli siłę i energię, by iść lub jechać gdzieś w poszukiwaniu paliwa. Był już marzec i po raz pierwszy od 24 lutego spałem przez pięć godzin bez przerwy

Przez cały ten czas mój mózg postrzegał informacje i rzeczywistość w sposób selektywny, chwytając się tego, co mógł kontrolować. Samochód był czysty, dziecko wesołe, wszyscy jedli o czasie, wiedziałam, kto ma ciepłą wodę i dzieliłam się chusteczkami z tymi, którzy jej nie mieli. Czytałam wiadomości, udzielałam komentarzy i wyjaśnień zagranicznym mediom, przekazywałam pieniądze na pierwszy sprzęt dla obrony terytorialnej tym, których znałam, na leki czy opaski tamujące krew, mówiłam komuś, jak poruszać się po przejściach granicznych, szukałam noclegu dla zagubionych matek z dziećmi, które już wyjechały z kraju, i jechałam swoje 100 metrów na godzinę, zmierzając w kierunku punktu kontrolnego

W tym samym trybie funkcjonowałam we Wrocławiu. Niepokój i panika znajdowały ujście w działaniu - ciągle coś zamawiałam, wysyłałam, szukałam dla kogoś schronienia, pomagałam - albo byłam wolontariuszką w ośrodkach dla uchodźców, albo tłumaczyłam i wypełniałam dokumenty do uzyskania numeru PESEL i statusu ochronnego dla osób z niekończącej się kolejki w recepcji urzędu miasta. Napisałam kilka esejów i udzielałam wywiadów, kupiłam artykuły spożywcze, spacerowałam z córką i rozmawiałam bez końca we wszystkich dostępnych mi językach, wyjaśniając obcokrajowcom, co się dzieje: Rosja zbrodniczo próbuje zniszczyć Ukrainę, niszczy cywilną infrastrukturę, zabija i porywa ludzi. I nie ma żadnego konfliktu, wojny domowej czy nieporozumień wewnątrz Ukrainy, żadnej operacji specjalnej. Jest wojna: niedopuszczalna zewnętrzna agresja, a opór to jedyny sposób. Zaczęłam nawet pisać książkę, historię opartą na tym, co widziałam i słyszałam w centrum, i w kolejkach.

Miałam niesamowite szczęście, że miałam samochód, że miałam przyjaciół, że miałam umowę na pobyt we Wrocławiu, że mówiłam po polsku i angielsku; że zdecydowałam się objechać Irpin i Gostomel z tej strony, a nie z drugiej. Być na granicy dokładnie wtedy, kiedy byłam, i spędzić tam cztery dni z małym dzieckiem, a nie półtora tygodnia. I w tysiącu innych takich drobiazgów. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, ani decyzji - tak się po prostu stało. Teraz wiem, że okazało się to dla mnie najlepszą rzeczą i gdybym wybrała świadomie i ostrożnie, wybrałbym unikanie syren i eksplozji, unikanie strachu i unikanie krzywdy.

Ale prawda jest taka, że to się po prostu stało - sytuacja podniosła mnie jak kawałek drewna i poniosła. I wygląda na to, że przetrwałam psychicznie właśnie dlatego, że myślałam i działałam jak kawałek drewna

Prawdziwe, głębokie uświadomienie sobie, że moje życie zmieniło się na zawsze i że trzeba je ułożyć na nowo w częściowo nieznanych okolicznościach, przyszło kilka miesięcy później. Mniej więcej w tym samym czasie skończył się mój kontrakt na rezydencję we Wrocławiu, gdzie byłam otoczona niesamowitą opieką i wsparciem na wszystkich poziomach. Pracowałam, pisałam, dbałam o naszą codzienność, zarabiałam pieniądze i jakoś sobie radziłam, ale myśl o czymś takim jak MUSZĘ PODJĄĆ DECYZJĘ, GDZIE ZAMIESZKAM, była paraliżująca, bo jej podjęcie oznaczało przyznanie, że cały ten horror jest prawdziwy i na pewno nie obudzę się rano w mieszkaniu niedaleko Placu Lwowskiego w Kijowie. Nawet fakt, że w maju moi przyjaciele w Kijowie rozdali rzeczy moje i moich dzieci oraz niektóre meble tym, którzy znaleźli tymczasowe schronienie w Kijowie po ucieczce z okupowanych terytoriów, a resztę zapakowali w pudła i umieścili w długoterminowym magazynie, nie otrzeźwił mnie zbytnio.

Londyn

W Londynie przygotowywano do publikacji tłumaczenie jednej z moich książek. Kiedy zapytano mnie, czy mógłabym przyjechać na kilka tygodni, potwierdziłam. Kiedy dowiedziałam się, że będę musiała spędzić 3 miesiące poza UE, napisałam post w mediach społecznościowych, czy ktoś może wynająć mi dom na ten okres. I dopiero wtedy, gdy kilka tygodni później zupełnie obca osoba, której wysłałam wszystkie nasze dane i kopie paszportów, wyjaśniła mi przez telefon, że zgadzam się na rejestrację sześciomiesięcznej umowy najmu i że w tej umowie jest moje imię, imię mojej matki i imię mojej córki, zdałam sobie sprawę, że przeprowadzam się do Londynu. Gdzie nigdy nie byłam

Następnie przedłużyłam umowę na własną rękę, całkowicie na zasadach rynkowych. Po prostu dlatego, że nie mogę już nawet myśleć o podjęciu decyzji, gdzie mieszkać, bo w mojej głowie nadal mieszkam w domu, a to wszystko jest jakimś tymczasowym koszmarem, tak niemożliwym, niesprawiedliwym i strasznym, że cały świat ma się zjednoczyć, aby to powstrzymać. Nie wiem, czy muszę tłumaczyć, że taka fantazja coraz bardziej oddala się od rzeczywistości

Londyn jest dla nas bardzo dobry. Miałam okazję posłać córkę do dobrego przedszkola na dwa dni w tygodniu - nauczycielki przychodziły do domu, żeby się poznać, dzieci chodziły na przedstawienia, uprawiały ogródek, malowały przy sztalugach w śmiesznych fartuszkach i jadły przy wspólnym stole

Moją córkę odprowadza do domu przyjaciółka Lottie, która przytula ją, patrzy jej w oczy i mówi zachęcająco: "Remember, you are such a good girl!"

Ogólnie rzecz biorąc, od najmłodszych lat duży nacisk kładzie się na rozwijanie cierpliwości, tolerancji i towarzyskości - wspólnie tworząc bezpieczne środowisko do interakcji i komunikacji dla wszystkich. Wszędzie są przypomnienia: pamiętaj, że inni mogą potrzebować więcej czasu niż ty itd. Wszędzie jest jeszcze więcej ostrzeżeń o niedopuszczalności mowy nienawiści, nienawiści rasowej lub przemocy na tle płciowym, a w każdym wagonie metra znajdują się informacje o tym, co zrobić, jeśli widzisz lub podejrzewasz nękanie, poniżanie lub handel ludźmi. Nie tylko gdzie zadzwonić i zgłosić, ale także jak wesprzeć ofiarę, co powiedzieć i jak się zachować. Oprócz przypomnień, wszędzie są kamery, co w znacznym stopniu przyczynia się do tego, że wszystkie te przypomnienia i ostrzeżenia nie idą na marne. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezpiecznie jak tutaj, ale to mnie nie ratuje - mój świat jest w ruinie

Kateryna i jej córka

Londyn jest metropolią, ale wiele procesów i interakcji tutaj jest znacznie bardziej wyważonych i spokojnych niż te, których kiedykolwiek doświadczyłam w domu - to dlatego, że nigdy nie żyliśmy w takim bezpieczeństwie i z tak długim horyzontem planowania. Mój przyjaciel zażartował kiedyś: "Seks jest świetny, ale czy próbowałaś nie graniczyć z Rosją?", a Anglicy i Francuzi w towarzystwie śmiali się serdecznie, podczas gdy Ukraińcy i Ukrainki śmiali się jeszcze głośniej, ponieważ dla nas to nie żart, to prawda

Na początku było to bardzo trudne, ponieważ byłam bardzo asertywna i starałam się rozwiązywać wszystkie problemy tu i teraz, jak w domu. Tutaj, na tle ogólnego planowania, uporządkowania, podporządkowania i wzajemnej uprzejmości we wszystkich jej przejawach, wygląda to i czuje się jak chamstwo. Nie, to nie jest świat różowych kucyków, a ludzie mają swoje problemy i kłopoty, ale toksyczności jest tu bardzo mało - nikt nie rozwiązuje osobistych problemów emocjonalnych kosztem innych, przypadkowych i nieznajomych osób w kolejce, w autobusie czy w internecie. Agresja wobec innych jest niedopuszczalna. Niedopuszczalna jest nawet wtedy, gdy masz rację, a ktoś inny się myli - zawsze jest numer telefonu, pod który można zgłosić zaistniałą sytuację i oni to załatwią (naprawdę załatwią), a cała wzajemna komunikacja ma na celu przede wszystkim unikanie konfliktów, a broń Boże nie schodzenie na personalia, wzajemne obrażanie się czy poniżanie. To bardzo zdrowy standard interakcji i jest mi bardzo bliski. Jest niezwykle pomocny w tymczasowej adaptacji tych, którzy stracili swoje domy, nie mają planu, nie rozumieją sytuacji i nie wiedzą, co się z nimi stanie.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole mój nauczyciel angielskiego wyjaśnił nam, że ludzie w Anglii witają się pytaniem "How are yuo?". I że to pytanie w rzeczywistości nie wymaga odpowiedzi, ale wymaga podobnego pytania w zamian. Byłam wtedy zdezorientowana: tak ważne pytanie nie wymaga odpowiedzi? Dlaczego?

Nauczyciel, jak teraz wiem, miał tylko częściowo rację. W rzeczywistości rytualna wymiana pytań sugeruje odpowiedź twierdzącą. Bardzo konkretną: czuję się dobrze. Uprzejme, przyjazne, gościnne i wygodne pod każdym względem. "Jak się masz?" "U mnie w porządku, a u ciebie?" "U mnie w porządku". Następnie możesz zamówić kawę, zapłacić za zakupy spożywcze, zapytać, kiedy lekarz ma wizytę, lub po prostu żyć dalej

I to jest moment, w którym się załamuję, za każdym razem, każdego dnia. Ja nie mogę powiedzieć, że radzę sobie dobrze

Katerina Babkina w Londynie

Wydaje mi się, że radzę sobie dobrze. Jestem względnie zdrowa, ciężko pracuję i mogę opłacić wszystkie swoje potrzeby, moja córka ma się dobrze, jest wesoła, rozwija się świetnie jak na swój wiek, mamy bliskich ludzi, wsparcie i pomoc, jesteśmy bezpieczni. Mogę też być - i jestem - wsparciem i pomocą dla innych ludzi

Moja córka codziennie rozmawia ze swoim ojcem i chociaż wie, że jest na wojnie, nie ma pojęcia, co to jest. Potrafi powiedzieć, że Ukraina została zaatakowana przez Rosję i Ukraina broni swojej ziemi i niepodległości (i dlatego czerwona kalina jest pochylona - to jest jej osobisty wniosek, nawiasem mówiąc!), ale myślę, że w jej głowie jest to zaledwie spór o huśtawkę na placu zabaw, a ja nie spieszę się, aby wyjaśnić jej więcej - ma dwa lata, do cholery

Jeśli wymienisz wszystko, co dzieje się i jest obecne w moim życiu teraz, otrzymasz opis bardzo dobrego życia, nie tylko bezpiecznego, ale nawet pełnego i wysokiej jakości

Ale w tym samym czasie, dzień w dzień, mój język nie obraca się, by powiedzieć bardzo prostą rzecz: Nic mi nie jest! A jak u ciebie?

Zamiast tego albo zawieszam się na długie, niewygodne sekundy, albo zaczynam wyjaśniać w jakiś zagmatwany sposób - listonoszowi, pielęgniarce, przypadkowo spotkanemu ojcu na placu zabaw lub nauczycielowi przedszkola - o tamie, o innym przyjacielu lub członku rodziny, który został zabity lub ranny, o tysiącach dzieci, które zostały wywiezione do Rosji, o więźniach, których los jest nieznany, o nocnych atakach rakietowych na cele cywilne i o tysiącach innych rzeczy, o które tak naprawdę nie zostałem zapytana. A im bardziej myślę, że to niepotrzebne, że to nie jest to, czego potrzebujemy, że to nie ma znaczenia dla sytuacji, tym dłuższe i bardziej szczegółowe stają się moje nieodpowiednie odpowiedzi.

Wygląda na to, że za każdym razem muszę krytycznie upewnić się, że ta konkretna osoba w tym konkretnym momencie pamięta, że dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani ta osoba, ani świat nie możemy być w porządku. Ponieważ to nie jest dobre. To nie jest normalne. To nie jest sprawiedliwe. To niemożliwe

I nieważne, ile ćwiczę przed lustrem i przypominam sobie, że to tylko rytuał powitania: Bądź normalna, Katia, dbaj o siebie i żyj swoim życiem, nie będzie innego, teraz jest tylko jedno - to nie pomaga. Dopóki Rosja atakuje Ukrainę, ani ja, ani nikt inny na świecie nie może być w porządku, ponieważ jest to nienormalne, niesprawiedliwe i niemożliwe

Zdjęcie z archiwum bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraiński dziennikarka, poetka i pisarka. Laureat Środkowoeuropejskiej Nagrody Literackiej „Angelus” za rozdział „Mój dziadek tańczył najlepiej ze wszystkich”. Współpracowała z Esquire, Le Monde, Harpers Bazaar, Ukraińska Prawda, Biznes, Bird in Flight itp. Teksty literackie publikowane w almanachach i antologiach na temat Ukrainy, Europy i USA.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Magia ukraińskiego Bożego Narodzenia

Ексклюзив
20
хв

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Ексклюзив
20
хв

„Niespaleni”: uleczyć rany i blizny wojenne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress