Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Szwedzka ministra ds. migracji Maria Malmer Stenergaard powiedziała, że nowe przepisy wejdą w życie 1 listopada 2024 r. Zdjęcie: FB Maria Malmer Stenergard
No items found.
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
Obecnie ukraińscy imigranci w Szwecji muszą zgodnie z lokalnym prawem mieszkać w tym kraju przez trzy lata, zanim zostaną wpisani do rejestru ludności i otrzymają numer ubezpieczenia społecznego.
Numer ubezpieczenia społecznego zapewnia dostęp do opieki medycznej i dentystycznej. Daje również możliwość otrzymania pomocy finansowej na urlopie rodzicielskim i chorobowym. Przy okazji numer ten jest też bankowym numerem identyfikacyjnym, który ułatwia kontakty z władzami czy np. ze szkołą dziecka.
Szwedzki rząd planuje umożliwić Ukraińcom rejestrację i ubieganie się o świadczenia wcześniej, tj. już po roku pobytu w kraju. Szwedzka minister ds. migracji Maria Malmer Stenergaard powiedziała radiu „Sveriges”, że nowe przepisy wejdą w życie 1 listopada 2024 roku.
Ukraińcy zarejestrowani w krajowym rejestrze będą mogli uczestniczyć w programie agencji zatrudnienia, który wspiera naukę szwedzkiego i pomaga w poszukiwaniu pracy.
Udział w programie pozwoli Ukraińcom na otrzymanie większej pomocy finansowej. Obecnie mogą ubiegać się o wsparcie ze Szwedzkiej Agencji Migracyjnej w wysokości 71 koron dziennie (7 euro), a po wejściu w życie nowego programu kwota ta wzrośnie do 308 koron (30 euro) dziennie.
Według szwedzkiego rządu 1 listopada około 33 000 Ukraińców zostanie zarejestrowanych i uzyska nowe prawa i udogodnienia.
Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.
Efekt trampoliny
W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.
Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.
To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.
Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.
Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.
Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.
Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.
Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%. Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał. To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.
Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.
„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką” – komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.
Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.
Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.
Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków. Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy. W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.
Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał
Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują. Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków. Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych. Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.
Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych. Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.
Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.
Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji
Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.
Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.
Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030. Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy. To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów.
Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach?
Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.
Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.
Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.
Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe
Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?
No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.
Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.
To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.
Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”
Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki.
Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?
Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.
To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca
Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?
Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości.
Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?
Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie.
Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać?
Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu.
A „zetki”?
Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym
Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.
A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?
Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.
Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe
Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości?
Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.
A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.
Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie.
Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?
Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.
Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.
Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości
Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.
– Na początku wielkiej wojny przez tydzień siedziałam na walizkach w Polsce, nie ubiegając się o żaden status. Kiedy ośrodek dla uchodźców zaoferował mi darmowe bilety promowe z Niemiec do Skandynawii, pomyślałam, że to znak. Tak trafiłam do Malmö, wraz z inną rodziną z Chersonia. W zeszłym roku oni wrócili do Ukrainy. Ja wciąż się trzymam – mówi Myrosława.
Jest uchodźczynią wojenną i obecnie pracuje w sektorze IT. Dwa lata temu dołączyła do międzynarodowej firmy z biurem w Sztokholmie. Myrosława należy do tych Ukraińców, którym udało się znaleźć w Szwecji pracę i dość dobrze się w tym kraju zadomowić.
Według nowego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji 88% ukraińskich uchodźców w wieku produkcyjnym, żyjących w Szwecji, funkcjonuje na tamtejszym rynku pracy – albo już znaleźli bądź zmienili zatrudnienie, albo aktywnie go szukają. 66% Ukraińców jest zatrudnionych. To o 56% więcej niż w ubiegłym roku.
Po rozpoczęciu inwazji do Szwecji przybyło 60 tysięcy ukraińskich uchodźców. Do dziś ta liczba zmniejszyła się o blisko połowę. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców w 10-milionowej Szwecji jest zarejestrowanych jest około 32 tysięcy Ukraińców. Co drugi albo wrócił do Ukrainy, albo wyjechał do innego kraju Unii Europejskiej, Kanady bądź Stanów Zjednoczonych.
Pierwsze wrażenia
Ołena, pisarka i nauczycielka angielskiego z Kijowa, jest jedną z tych, którzy przybyli do Szwecji zaraz po wybuchu pełnoskalowej wojny. Wraz z dwójką dzieci zamieszkała u przyjaciółki w Sztokholmie.
– W Szwecji jest duże poparcie dla Ukrainy – czy to na placu zabaw, czy w pracy, czy w międzynarodowej szkole, wśród ludzi z różnych krajów – mówi. – Partie polityczne się zmieniają, ale wszyscy wspierają Ukrainę i jest to wyczuwalne.
Dzieci Ołeny. Zdjęcie: prywatne archiwum
W Sztokholmie uczestniczyła w kursach języka szwedzkiego, zorganizowanych przez dwie Szwedki. Zapewniły dwudziestu Ukrainkom podręczniki, wspierały je, organizowały im wycieczki, chodziły z nimi na kawę.
– Matka jednej z nich zaprosiła nas do swojej daczy na wyspie. Wręczyła nam klucze i powiedziała: „Zostańcie tak długo, jak potrzebujecie, odpocznijcie” - wspomina z sentymentem Ołena. – Chociaż Szwedzi są na ogół zimni. Musisz zgadywać, co mają na myśli. Uśmiechają się, ale nie mówią niczego wprost. Czasami trudno było odczytać te niewerbalne komunikaty.
Poszanowanie prywatności ludzi, a także szwedzka koncepcja życia „lagom”, która opiera się m.in. na posiadaniu tylko niezbędnych rzeczy, odróżnia Szwecję od innych krajów
– Byłam gotowa na szwedzki minimalizm, słyszałam o nim już wcześniej – mówi Myrosława. – Kompostowałam odpady organiczne, nie kupowałam niepotrzebnych rzeczy i opróżniłam swój dom do białych ścian. Ale kiedy wynajęłam mieszkanie w Sztokholmie i zobaczyłam łazienkę, doznałam objawienia. Pomieszczenie dwa metry na dwa metry, cerata, konewka, gwóźdź – wszystko. Płacę za to 1200 euro miesięcznie.
Szwedzkie mieszkania. Zdjęcie: prywatne archiwum
Standard życia
Ukraińcy, którzy znaleźli się w Szwecji na początku inwazji, otrzymali „zestaw startowy” dla uchodźców: status tymczasowej ochrony, zakwaterowanie od gminy i pomoc społeczną.
Przyznano im też zapomogę w wysokości 71 koron dziennie (7 euro). Według wspomnianego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji obecnie z pomocy państwa korzysta już tylko 17% Ukraińców przebywających w Szwecji.
– Szwecja okazała się dla Ukraińców jedną wielką loterią: niektórzy zostali osiedleni w akademikach w mieście, niektórzy w domach w lesie, inni mieli szczęście znaleźć pracę w pobliżu miejsca zamieszkania, a jeszcze inni zostali zmuszeni do szukania sobie nowego kraju, ponieważ w okolicy nie było dla nich pracy – mówi Myrosława. – Dobrze, że w pobliżu miejsca, w którym mieszkałam, były sklepy socjalne, w których można było kupić mąkę, olej, konserwy.
Bo żywność w Szwecji jest ponadtrzykrotnie droższa niż w Ukrainie. A mięso jest droższe 4-5 razy
Ołenie udało się dostać pracę asystentki nauczyciela w międzynarodowej szkole dla dzieci dyplomatów w Sztokholmie. Jednak po pięciu miesiącach wróciła z dziećmi do Kijowa:
– Chociaż pracowałam i miałam gdzie mieszkać, mój standard życia znacznie się obniżył. Paradoks: byłam w kraju o wysokim standardzie życia, a musiałam zrezygnować z poziomu, na którym żyłam w Ukrainie.
Około 55% ukraińskich uchodźców uważa swoją sytuację finansową w Szwecji za zadowalającą. Zdjęcie: Shutterstock
Tymczasem około 55% ukraińskich uchodźców uważa, że ich sytuacja finansowa w Szwecji jest zadowalająca, a dochody wystarczają im do zaspokojenia potrzeb. To o 5% więcej niż w ubiegłym roku. 15% Ukraińców żyje z pieniędzy otrzymywanych od rodziny lub przyjaciół.
Kolejnym ważnym względem, który nie zatrzymał Ołeny w skandynawskim kraju, jest problem z dostępem do opieki zdrowotnej dla ukraińskich uchodźców:
– Mam problemy zdrowotne, muszę monitorować pewne zagrożenia związane z rakiem. W Ukrainie mogłabym o to zadbać dzięki prywatnym lekarzom. W Szwecji nie ma prywatnej służby zdrowia. Chyba że już umierasz – wtedy przyjeżdża karetka. Ale jeśli okaże się, że sprawa nie była szczególnie pilna, możesz nawet zostać zmuszona do zwrotu pieniędzy za wezwanie ambulansu.
Osobista dziesięciocyfrówka
Do tej pory największym problemem Ukraińców w Szwecji był brak numeru osobistego. To dziesięciocyfrowy kod identyfikujący mieszkańca kraju. Poza obywatelami Szwecji jest on również nadawany osobom posiadającym pozwolenie na pobyt przez 13 miesięcy lub dłużej. Tyle że ukraińscy uchodźcy nie należeli do tej kategorii: wydawano im zezwolenia na pobyt tylko na 12 miesięcy, które co roku były odnawiane na kolejny rok.
Numer identyfikacyjny zapewnia dostęp do pełnej opieki medycznej, bankowości internetowej i usług publicznych. Bez niego otwarcie konta bankowego, wynajęcie mieszkania, surfowanie po Internecie, sprawdzenie dziennika elektronicznego studenta, a nawet korzystanie ze zniżek w sklepach – jest niemożliwe.
Zamiast numeru osobistego ukraińscy uchodźcy używają tzw. numerów koordynacyjnych, ale dają one bardzo ograniczone możliwości.
3 października uchwalono ustawę, która od 1 listopada 2024 roku wprowadza zmiany dla Ukraińców w Szwecji. Oprócz przyznania im numerów osobistych, rząd planuje również zwiększyć zasiłek socjalny – do 308 koron dziennie (30 euro)
Chrystyna Hewczuk, koordynatorka integracji ukraińskich uchodźców w Szwecji, która znalazła tu schronienie wraz z rodziną, przyczyniła się do tych zmian. To ona była bowiem inicjatorką petycji w sprawie zapewnienia Ukraińcom numeru osobistego.
– Po licznych spotkaniach ze szwedzkimi politykami i mediami w końcu zaczęły się zmiany – mówi. – W lutym tego roku szwedzki rząd przygotował ustawę mającą na celu poprawę warunków dla osób objętych tymczasową ochroną, co dotyczy przede wszystkim uchodźców z Ukrainy. Jeszcze w maju mówiło się, że Unia Europejska może przedłużyć obowiązywanie dyrektywy dla Ukraińców do 2026 roku. Oznacza to, że ukraińscy uchodźcy, którzy mieszkają w Szwecji od dwóch lat, mają prawo do otrzymania indywidualnego szwedzkiego numeru już teraz – i nie muszą czekać na 1 listopada, kiedy ustawa wejdzie w życie. W związku z tym wiele osób już od czerwca zaczęło ubiegać się o te numery – i je otrzymywać.
Dzięki numerowi indywidualnemu uzyskasz m.in. pełny dostęp do opieki medycznej, także dentystycznej. Ukraińscy uchodźcy będą mogli też korzystać z urlopu rodzicielskiego, a nawet założyć własną firmę.
– Szwecja jest jednym z krajów, w których najłatwiej zarejestrować indywidualnego prywatnego przedsiębiorcę lub małą firmę składającą się z dwóch lub więcej osób – dodaje Irena, która również mieszka w Sztokholmie. – Do tej pory bez numeru osobistego Ukraińcy w Szwecji nie mieli możliwości założenia własnej firmy. Teraz to bardzo łatwe.
Zostać na zawsze?
Opóźnienie w przyznaniu indywidualnego numeru przekonało niejednego Ukraińca, że Szwecja nie jest zainteresowana jego dłuższym pobytem. Wielu przyklaskiwało inicjatywom sąsiednich krajów, Norwegii i Finlandii, gdzie ukraińscy uchodźcy zostali natychmiast włączeni do rządowych sieci cyfrowych.
Ograniczenia dotyczące usług i skromne płatności skłoniły wielu Ukraińców do opuszczenia Szwecji i szukania schronienia gdzie indziej – najczęściej w Norwegii, Niemczech, Danii i Kanadzie.
– Szwedzi to specyficzny naród. Trudno się tu porozumieć, trudno znaleźć przyjaciół – mówi Anna Topilina, pisarka i blogerka. Mieszka w Szwecji od 15 lat i jest zaangażowana w pracę na rzecz imigrantów. – Ale kiedy zaczęła się wielka wojna, w pomoc włączyli się wszyscy. Szwedzi przyjmowali do swych domów ukraińskie rodziny i angażowali się w pomoc humanitarną. Społeczeństwo było bardzo zdeterminowane, by Ukraińcy się osiedlali się w Szwecji. Bo wojna, którą Ukraina toczy z Rosjanami, jest im emocjonalnie bliższa niż np. ta na Bliskim Wschodzie.
Anna Topilina zna wiele pozytywnych historii ukraińskich uchodźców, którzy znaleźli w Szwecji drugi dom. Wśród nich jest rodzina z Enerhodaru, która zostawiła w Ukrainie swój biznes i dom, uciekając przed najeźdźcami. Przybyli do Szwecji z trójką dzieci i psem. Dziś oboje pracują, mają dobre dochody i dom od gminy. Ich dzieci chodzą do szkoły i mówią już po szwedzku.
81% Ukraińców w Szwecji chce pozostać w kraju. Zdjęcie: OPU
Według wspomnianego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji 47% Ukraińców w kraju twierdzi, że potrafią mówić po szwedzku – to o 23% więcej niż w ubiegłym roku. Ponad połowa z nich ocenia swoje umiejętności językowe jako „dobre” lub „bardzo dobre”. To bardzo wysoki odsetek, który może wskazywać na chęć integracji i pozostania w Szwecji na dłużej.
– Szwecja ma obecnie antyimigrancki rząd, którego polityka ma na celu jak najszybsze odesłanie uchodźców do domu – mówi Anna Topilina. – Ale jak widzę, Ukraińców to nie dotyczy. Ustawa o nadawaniu indywidualnych numerów ma na celu umożliwienie im integracji. To pierwszy krok, który może sprawić, że Ukraińcy pozostaną w Szwecji, jeśli wojna nie zakończy się w najbliższej przyszłości.
Nowe prawo, oprócz poprawienia sytuacji ukraińskich uchodźców w Szwecji, nakłada na nich również obowiązki. Na przykład obowiązek szkolny – dzieci z Ukrainy muszą uczęszczać do lokalnych szkół
Kroki podjęte przez szwedzki rząd i przedłużająca się wojna w Ukrainie zachęcają uchodźców do bardziej precyzyjnego planowania swojej najbliższej przyszłości. Znajduje to odzwierciedlenie w wynikach ankiety.
Obecnie 81% Ukraińców w Szwecji chce pozostać w tym kraju w przyszłości, a tylko 13% zamierza wrócić do Ukrainy po zwycięstwie (w ubiegłym roku odsetek ten wynosił 24%).
Odsetek „niezdecydowanych”, czyli tych, którzy nadal nie wiedzą, co chcą robić w przyszłości, również się zmniejszył – do 33% w porównaniu z 24% w ubiegłym roku. Odsetek osób, które nie zamierzają wracać, wzrósł w ciągu roku do 58%. Dwie trzecie respondentów stwierdziło, że ich przyszłe plany dotyczące kraju zamieszkania zmieniły się w ciągu minionego roku.
– Jest wiele osób mieszkających w Szwecji, które pracują i zarabiają na życie, ale planują powrót do Ukrainy – dodaje Anna Topilina. – Pobyt za granicą jest dla nich okazją do nauczenia się czegoś, stania się w czymś lepszym, zdobycia dodatkowego wykształcenia i wykorzystania go w kraju.
Pierwszy dzień szkoły dla ukraińskich uczniów — 2 września — rozpoczął się przy akompaniamencie rosyjskich rakiet. Zamiast słodko spać w swoich łóżkach, dzieci zmuszone były uciekać do schronów przeciwbombowych, gdzie próbowały przespać się choć trochę dłużej. Jednak wróg nie zaprzestał ataku, wystrzeliwując w sam Kijów kilkanaście rakiet manewrujących i kilkanaście rakiet balistycznych. Również we Lwowie doszło do tragicznych wydarzeń – podczas ataku zginęła cała rodzina – matka i trzy córki. Ale mimo to Ukraina nadal żyje. Niezłomni Ukraińcy demonstrują swoją siłę i moc w tańcach, na wystawach, na wybiegach. Bo wróg rosyjski nie jest w stanie jednego zrobić – złamać ducha Ukraińców.
Tekst: Natalya Ryaba
Foto: Michal Cizek / AFP/ East News
7 września demonstranci zorganizowali protest w Pradze, trzymając w rękach niebiesko-żółte parasole. Uczestnicy wiecu wzywali do skutecznej obrony powietrznej Ukrainy i zapewnienia jej możliwości kontrataku. Demonstranci stworzyli „mapę” Ukrainy przy użyciu niebiesko-żółtych parasolek.
Fotо: Anatolii STEPANOV / AFP/ East News
Studenci Międzynarodowej Akademii Zarządzania Personelem obserwują, jak ratownicy gaszą pożar w jednym z budynków uczelni po ataku rakietowym na Kijów 2 września 2024 r. Ukrywając się w schronie, uczniowie słyszeli świst rakiet i eksplozje.
Fotо: Diego Herrera Carcedo / Anadolu/ AFP/East News
Ukraińscy medycy wojskowi udzielają pomocy rannemu ukraińskiemu żołnierzowi w punkcie stabilizacyjnym w obwodzie Czasiw Jar, 6 września 2024 r.
Foto: Anatolija Stepanowa / AFP/East News
Zwolniona z niewoli ukraińska żołnierka rozmawia przez telefon ze swoimi dziećmi. 13 września Rosja i Ukraina przeprowadziły kolejną wymianę więźniów. Do domu wróciło 49 Ukraińców — 23 kobiety i 26 mężczyzn. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało się zwrócić „Azowów” Ukrainie. W organizacji wymiany pomogły Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Foto: Yuriy Dyachyshyn / AFP/East News
Ukraińscy uczniowie śpiewają hymn narodowy podczas uroczystości rozpoczęcia nowego roku szkolnego we Lwowie, 2 września 2024 r.
Foto: Yuriy Dyachyshyn / AFP/East News
4 września stał się dla Lwowa najtragiczniejszym w czasie całej wojny. W ataku zginęła matka i jej trzy córki. Przy życiu pozostał tylko ojciec. Całe miasto przybyło na pogrzeb zmarłych. W wyniku ostrzału we Lwowie zginęło 7 osób, 66 zostało rannych. Uszkodzonych zostało także 188 budynków, w tym 19 zabytków architektury.
Foto: Siergiej SUPINSKY / AFP/East News
Para ogląda plakaty przedstawiające poległych ukraińskich żołnierzy Brygady Azowskiej na wystawie plenerowej w Kijowie, 23 września 2024 r.
Foto: Joe Giddens / PA Images / Forum
Freya Brown, treserka psów armii brytyjskiej, ze swoim psem służbowym Zakiem podczas sesji szkoleniowej z ukraińskimi żołnierzami w koszarach w East Midlands w Wielkiej Brytanii, 10 września 2024 r.
Foto: матеріали для преси
Prezentacja kolekcji Veroniki Danilovej w ramach Ukraińskiego Tygodnia Mody, 1 września 2024. Projektantka zadedykowała ojczyźnie swoją kolekcję „Ogród Chmur”, inspirowaną wspomnieniami ukraińskiego ogrodu i kwitnących jabłoni.
Leżę na kanapie w małej kuchni gdzieś w Warszawie i rozkoszuję się zapachem cebuli, buraków, marchewki i pomidorów gotujących się spokojnie na patelni. Tak pachnie perspektywa bycia karmioną barszczem.
Moja przyjaciółka krząta się przy kuchence, podczas gdy ja wydycham zmęczenie po wczesnym przylocie z Paryża. Do mojego pociągu do Kijowa pozostało jeszcze pięć godzin, więc wpadłam z butelką wina i torbą słodyczy (w tym domu jest jeszcze dwóch małych fanów misiów Haribo & Co.) W zamian dostałam kawę i słodycze, dużo rozmów i nieoczekiwane uczucie domowej atmosfery, która zdarza się tylko w domu mojej matki lub innych moich bliskich, gdzie można wpaść bez ceremonii i bezwstydnie położyć się na kanapie podczas przygotowywania obiadu.
Dlaczego wcześniej nie skorzystałem z tak wspaniałej oferty? – myślę sobie. W końcu często latam, a możliwość wpadnięcia do znajomej na kawę w obcym mieście jest bardzo pomocna. Dotyczy to jednak również nieznajomych.
Pamiętam, jak kiedyś napisałam post na Facebooku z pytaniem, czy mogłabym odwiedzić kogoś w Warszawie i wziąć prysznic. Otrzymałam dziesiątki ciepłych zaproszeń, a większość z nich pochodziła od Ukrainek, których nie znałem. Cóż, teraz w prawie każdym polskim czy innym europejskim mieście naprawdę mam gdzie napić się kawy i wziąć prysznic.
To jest również wyznacznik naszej nowej rzeczywistości: ukraińskie kobiety ostatnio osiedlają się na całym świecie, a większość z nich (przynajmniej te, które znam) tęskni za możliwością zobaczenia się, komunikowania się osobiście, wzięcia nawzajem w ramiona.
Moje rozmyślania przerywa wesoła dziewczyna przeskakująca z pokoju do kuchni na jednej nodze. Drugą nogę ma w gipsie, ale nie wydaje się, by jej to przeszkadzało. „Mamo, obiecałaś lody!” Ponad dwa lata życia tej rodziny w Polsce można odczytać w sposobie, w jaki ta dziewczynka i jej brat komunikują się w surżyku złożonym z ukraińskich i polskich słów.
„Tak, tak, zaraz pójdziemy” – zgadza się moja przyjaciółka, której, niczym wielorękiej hinduskiej bogini, udaje się jednocześnie zająć barszczem, przygotować tymczasowo wypożyczony wózek inwalidzki i pomóc córce ubrać się na spacer. A wszystko to robi z taką łatwością, że autentycznie ją podziwiam.
– To przez antydepresanty – śmieje się. – Wiesz, ostatnio to do mnie dotarło. Przyłapałam się nawet na tym, że nie krzyczę już na dzieci. Wyobrażasz sobie?
Spędzę więc jeszcze kilka godzin w tym domu, obserwując życie rodziny. Moje wrażenia będą oczywiście powierzchowne i niekompletne, coś w rodzaju wierzchołka góry lodowej, ale i tak będę miała czas, by dużo poczuć.
– Wiesz, prawie nigdy nie pozwalam sobie tutaj choćby na kieliszek wina – mówi moja przyjaciółka, odkładając butelkę, którą przyniosłam, na górną półkę. – W dniu, w którym przydarzyło się nam to złamanie nogi na rowerze, zdałam sobie sprawę, że nie mam prawa zrelaksować się nawet na chwilę. Kontuzje i tego typu rzeczy zawsze zdarzają się niespodziewanie.
Jak mogłabym sobie pozwolić na słabość lub brak koncentracji, skoro jestem jedyną osobą odpowiedzialną za dzieci? Jestem tu jedynym dorosłym, rozumiesz?
Nie wiem, czy rozumiem, bo nigdy nie byłam na jej miejscu. I choć na różnych etapach naszego rodzinnego życia to mój mąż był na froncie, a ja pozostawałam tą dorosłą, która sama musiała zajmować się naszym synem, to i tak zawsze miałam u boku najbliższych i przyjaciół. Co tu dużo mówić – dom i ściany pomagają.
„Co pozostaje”, Anna Reinert-Faleńczyk. Obraz z wystawy „Nie śpię, kiedy jest wojna”
Mogę tylko teoretycznie spróbować przekonać się, jak to jest być przesiedleńcem. Szczerze mówiąc, możliwość doświadczenia czegoś takiego zawsze przerażała mnie o wiele bardziej niż ataki wroga na Kijów. Ale nigdy nie zapytałbym mojej przyjaciółki, czy rozważała powrót do Ukrainy w czasie wojny. Nie byłam na jej miejscu, nie znam wszystkich okoliczności, pułapek. Nie rozmawiam na takie tematy z moimi przyjaciółmi, którzy wyjechali za granicę. Tymczasem oni sami inicjują takie rozmowy.
– Czuję się, jakbym była zawieszona między światami – mówi mi przyjaciółka. – Nie chcę zapuszczać korzeni w Polsce, budować tu swojego życia, chcę wrócić do domu bardziej niż kiedykolwiek. Ale...
Tak, w jej życiu jest wiele gorzkich „ale”. Jest rozwiedziona i samotnie wychowuje dwójkę dzieci, nie ma w Kijowie własnego domu, nie ma pieniędzy na czynsz, a teraz, z tym jej specyficznym zawodem, w kraju nie ma dla niej pracy. A w Polsce pracę znalazła. Nie taką, o jakiej marzyła – ale płacą. No i dzieci. Już od dwóch lat chodzą do szkoły, uczą się języka, nawiązują przyjaźnie.
Syn mojej przyjaciółki, u którego zdiagnozowano zespół Aspergera, miał szczęście w szkole – dobrze wpasował się w zespół, co jest bardzo ważne. Moja córka lubi chodzić do klubów, które są bezpłatne.
Lecz co najważniejsze, wojna w Ukrainie jeszcze się nie skończyła.
– Ale cały czas czuję się, jakbym była w szpagacie między dwiema rzeczywistościami
– I to poczucie wiecznej tymczasowości, a jednocześnie zakorzenienia w kraju, w którym nie planuję żyć, po prostu mnie niszczy – przyznaje, nalewając pachnący barszcz do talerza. – Tak bardzo chcę wrócić do domu, ale nie mogę jeszcze podjąć decyzji o rozpoczęciu procesu powrotu.
Zmienione tożsamości
Nagle doznaję déja vu, bo niedawno odbyłam podobną rozmowę, a w Wilnie również poczęstowano mnie pysznym barszczem. Tyle że moja znajoma jest tam w jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji: jest samotną matką wielodzietnej rodziny, a ich dom na wschodzie Ukrainy jest w strefie działań wojennych. Nie ma możliwości powrotu. I czy w ogóle kiedykolwiek będzie?
Nie jest jej łatwo utrzymać się w obcym kraju: rodzina nie ma żadnego specjalnego wsparcia z Litwy, czynsz prawie całkowicie pochłania jej skromną pensję i stypendium studenckie jej córki na pierwszym roku. Młodsze dzieci uczą się w szkole, doganiając swoich lokalnych kolegów, a najmłodsza córka tak dobrze przystosowała się do środowiska przedszkolnego, że trudno powiedzieć, w którym języku mówi lepiej – litewskim czy ojczystym.
Moja przyjaciółka, matka pięciorga dzieci, zdobyła za granicą nowy zawód i jest kierowcą trolejbusu. Na początku bardzo bała się tej odpowiedzialności, w pierwszych miesiącach pracy schudła 10 kilogramów, ale już się uspokoiła.
– Jestem wdzięczna Litwinom między innymi za to, że dają uchodźcom wewnętrznym możliwość studiowania za darmo – wyznaje. – Owszem, muszę zwrócić zainwestowane we mnie pieniądze w ciągu pierwszych sześciu miesięcy pracy, ale to sprawiedliwe. Teraz myślę o nauce jazdy autobusem, bo nie wszystkie miasta w Ukrainie mają trolejbusy.
Ten bolesny temat wisi między nami.
Moja przyjaciółka uparcie planuje swoją przyszłość w Ukrainie, lecz w tej chwili wszystkie jej pytania bez odpowiedzi są jak otwarte rany
Czy, gdy wrócą, ich dom na Doniecczyźnie nadal będzie stał, skoro miasto jest teraz pod ciągłym ostrzałem? A jeśli nie, to które ukraińskie miasto przyjmie tę liczną rodzinę? I jak odbudują tam swoje życie, gdy wojna się skończy? No i kiedy ona się skończy?
Jest jeszcze jeden problem: przynajmniej jeden z jej synów i ona sama są wrażliwi na ostrzał, bo w swoim mieście przeżyli trudne pierwsze lata walk. W przeciwieństwie do wielu innych Ukraińców, nie przystosowali się i nie nauczyli się radzić sobie ze strachem.
Jest zbyt wiele bolesnych pytań, a za mało wskazówek dotyczących możliwych odpowiedzi. Tak czy inaczej, moja przyjaciółka bardzo tęskni za domem i dużo o tym mówi. I to nie tylko za domem – miejscem zamieszkania...
– Tak bardzo martwię się o los naszego narodu – mówi mi z bólem. – Bo nasi najlepsi mężczyźni giną na wojnie, a tak wiele kobiet i dzieci wyjechało do innych krajów.
Słucham i patrzę na tę kobietę ze zdumieniem. Bo kiedy ją poznałam, pytania o los narodu ukraińskiego były jej zupełnie obce, a język i kultura ukraińska – egzotyczne. Niektórzy uświadamiają sobie swoją ukraińskość dopiero wtedy, gdy tracą możliwość życia w Ukrainie.
Łatwych rozwiązań już nie będzie
Mam przywilej pozostania w domu w czasie wojny. To świadoma decyzja mojej rodziny, z wzięciem odpowiedzialności za jej możliwe konsekwencje, ale też pochodna sprzyjających czynników. W przeciwieństwie do wielu Ukraińców, mam własny dom w nienaruszonym stanie i mieszkam w Kijowie, który nadal jest najbezpieczniejszym ze wszystkich ukraińskich miast. I na szczęście nie straciłam możliwości zarabiania na życie.
Oczywiście można by długo rozmawiać o wadach tego wyboru, lecz ja i moi przyjaciele, którzy byli po drugiej stronie tego doświadczenia, jesteśmy dość ostrożni na tym cienkim lodzie. Mimo to jestem zaskoczona za każdym razem, ilekroć ich widzę – tych, którzy wyjechali do Polski, Litwy, Niemiec, Francji, USA itp. i jeszcze nie podjęli decyzji o pozostaniu tam – gdy zaczynają mi się tłumaczyć i usprawiedliwiać. Tak jakby fakt, że pozostałam w Ukrainie, dawał mi prawo do ich osądzania.
Daj spokój! Nikt z nas nie będzie już miał prostych rozwiązań!
I słucham cię, moja droga. Bardzo uważnie słucham o wszystkich twoich trudnych wyzwaniach i czasami zadaję sobie pytanie: Czy ja bym tak mogła?
I cieszę się, gdy dowiaduję się o sukcesach twoich dzieci lub twoich własnych sukcesach w obcym świecie. I oddycham z ulgą, gdy dowiaduję się, że wykryty u ciebie rak czy inna choroba jest w tym twoim nowym kraju leczony bezpłatnie i profesjonalnie. I wcale nie denerwują mnie twoje codzienne małe radości, którymi wstydzisz się otwarcie dzielić w mediach społecznościowych.
Często jestem z was szczerze dumny – wszystkie te inicjatywy wolontariackie, niesamowite projekty, które realizujecie w nowych miejscach, cała ta wspaniała wspólna praca na rzecz Ukrainy i jej armii, wizerunku, kultury – to bardzo, bardzo ważne. Ukraińska diaspora jest naszym supermocarstwem, zawsze to powtarzam.
Ale nie będę kłamać: często jestem rozgoryczona i zirytowana tym, że ta suka wojna rozrzuciła was po całym świecie, że przecież długi pobyt w innych światach nie może nie wpłynąć na zmiany w waszej mentalności i optyce.
Chcę jednak nadal wierzyć w naszą siłę i jedność, chcę byśmy byli wobec siebie mniej zgorzkniali i nauczyli się słuchać innych w tej nie czarno-białej rzeczywistości. Chcę czuć, że okoliczności i odległości nie odbierają mi ludzi, na których mi zależy. I poczuć się trochę jak w domu, gdy gdzieś zostanę poczęstowana prawdziwym ukraińskim barszczem.
Zdjęcie: Artem Czech
...Podziękowawszy za gościnę, ponownie opuszczam Warszawę, by złapać pociąg do Kijowa. Często tak podróżuję i mam całą kolekcję obserwacji. Te pociągi, które kursują między Ukrainą a Polską, są zawsze pełne naszych kobiet i dzieci, niosących ciężkie walizki, uczących się różnych języków w aplikacjach (och, wieczny dźwięk Duolingo!), posiadających specjalne dokumenty potwierdzające legalność ich długich pobytów w innych krajach, hojnie dzielących się okolicznościami ich nowego życia, narzekających lub chwalących się, smutnych lub śmiejących się, usprawiedliwiających się lub broniących swoich decyzji agresywnie, nawet jeśli nikt ich nie zaatakował. To wszystko łamie serce.
Przez jakiś czas obserwowałam na drodze żywiołową córeczkę innej pasażerki. Dziewczynka musi mieć około trzech lat, jest aktywna i ćwierka o wszystkim. Trudno mi ją zrozumieć. „Ona już lepiej mówi po niemiecku niż po ukraińsku” – mówi jej matka, zawstydzona i jakby przepraszając wszystkich.