Exclusive
20
min

Mapa z barszczu, goryczy i czułości

Mogę tylko teoretycznie spróbować przekonać się, jak to jest być przesiedleńcem. A możliwość takiego doświadczenia zawsze przerażała mnie o wiele bardziej niż ataki wroga na Kijów. Nigdy jednak nie zapytałabym mojej przyjaciółki, czy rozważała powrót do Ukrainy w czasie wojny. Nie byłam na jej miejscu, nie znam wszystkich okoliczności

Iryna Cilyk

Iryna Cilyk. Zdjęcie: Anastasia Ticha

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Leżę na kanapie w małej kuchni gdzieś w Warszawie i rozkoszuję się zapachem cebuli, buraków, marchewki i pomidorów gotujących się spokojnie na patelni. Tak pachnie perspektywa bycia karmioną barszczem.

Moja przyjaciółka krząta się przy kuchence, podczas gdy ja wydycham zmęczenie po wczesnym przylocie z Paryża. Do mojego pociągu do Kijowa pozostało jeszcze pięć godzin, więc wpadłam z butelką wina i torbą słodyczy (w tym domu jest jeszcze dwóch małych fanów misiów Haribo & Co.) W zamian dostałam kawę i słodycze, dużo rozmów i nieoczekiwane uczucie domowej atmosfery, która zdarza się tylko w domu mojej matki lub innych moich bliskich, gdzie można wpaść bez ceremonii i bezwstydnie położyć się na kanapie podczas przygotowywania obiadu.  

Dlaczego wcześniej nie skorzystałem z tak wspaniałej oferty? – myślę sobie. W końcu często latam, a możliwość wpadnięcia do znajomej na kawę w obcym mieście jest bardzo pomocna. Dotyczy to jednak również nieznajomych.

Pamiętam, jak kiedyś napisałam post na Facebooku z pytaniem, czy mogłabym odwiedzić kogoś w Warszawie i wziąć prysznic. Otrzymałam dziesiątki ciepłych zaproszeń, a większość z nich pochodziła od Ukrainek, których nie znałem. Cóż, teraz w prawie każdym polskim czy innym europejskim mieście naprawdę mam gdzie napić się kawy i wziąć prysznic.

To jest również wyznacznik naszej nowej rzeczywistości: ukraińskie kobiety ostatnio osiedlają się na całym świecie, a większość z nich (przynajmniej te, które znam) tęskni za możliwością zobaczenia się, komunikowania się osobiście, wzięcia nawzajem w ramiona.  

Moje rozmyślania przerywa wesoła dziewczyna przeskakująca z pokoju do kuchni na jednej nodze. Drugą nogę ma w gipsie, ale nie wydaje się, by jej to przeszkadzało. „Mamo, obiecałaś lody!” Ponad dwa lata życia tej rodziny w Polsce można odczytać w sposobie, w jaki ta dziewczynka i jej brat komunikują się w surżyku złożonym z ukraińskich i polskich słów.

„Tak, tak, zaraz pójdziemy” – zgadza się moja przyjaciółka, której, niczym wielorękiej hinduskiej bogini, udaje się jednocześnie zająć barszczem, przygotować tymczasowo wypożyczony wózek inwalidzki i pomóc córce ubrać się na spacer. A wszystko to robi z taką łatwością, że autentycznie ją podziwiam.

– To przez antydepresanty – śmieje się. – Wiesz, ostatnio to do mnie dotarło. Przyłapałam się nawet na tym, że nie krzyczę już na dzieci. Wyobrażasz sobie?

Spędzę więc jeszcze kilka godzin w tym domu, obserwując życie rodziny. Moje wrażenia będą oczywiście powierzchowne i niekompletne, coś w rodzaju wierzchołka góry lodowej, ale i tak będę miała czas, by dużo poczuć.

– Wiesz, prawie nigdy nie pozwalam sobie tutaj choćby na kieliszek wina – mówi moja przyjaciółka, odkładając butelkę, którą przyniosłam, na górną półkę. – W dniu, w którym przydarzyło się nam to złamanie nogi na rowerze, zdałam sobie sprawę, że nie mam prawa zrelaksować się nawet na chwilę. Kontuzje i tego typu rzeczy zawsze zdarzają się niespodziewanie.

Jak mogłabym sobie pozwolić na słabość lub brak koncentracji, skoro jestem jedyną osobą odpowiedzialną za dzieci? Jestem tu jedynym dorosłym, rozumiesz?  

Nie wiem, czy rozumiem, bo nigdy nie byłam na jej miejscu. I choć na różnych etapach naszego rodzinnego życia to mój mąż był na froncie, a ja pozostawałam tą dorosłą, która sama musiała zajmować się naszym synem, to i tak zawsze miałam u boku najbliższych i przyjaciół. Co tu dużo mówić – dom i ściany pomagają.

„Co pozostaje”, Anna Reinert-Faleńczyk. Obraz z wystawy „Nie śpię, kiedy jest wojna”

Mogę tylko teoretycznie spróbować przekonać się, jak to jest być przesiedleńcem. Szczerze mówiąc, możliwość doświadczenia czegoś takiego zawsze przerażała mnie o wiele bardziej niż ataki wroga na Kijów. Ale nigdy nie zapytałbym mojej przyjaciółki, czy rozważała powrót do Ukrainy w czasie wojny. Nie byłam na jej miejscu, nie znam wszystkich okoliczności, pułapek. Nie rozmawiam na takie tematy z moimi przyjaciółmi, którzy wyjechali za granicę. Tymczasem oni sami inicjują takie rozmowy.

– Czuję się, jakbym była zawieszona między światami – mówi mi przyjaciółka. – Nie chcę zapuszczać korzeni w Polsce, budować tu swojego życia, chcę wrócić do domu bardziej niż kiedykolwiek. Ale...

Tak, w jej życiu jest wiele gorzkich „ale”. Jest rozwiedziona i samotnie wychowuje dwójkę dzieci, nie ma w Kijowie własnego domu, nie ma pieniędzy na czynsz, a teraz, z tym jej specyficznym zawodem, w kraju nie ma dla niej pracy. A w Polsce pracę znalazła. Nie taką, o jakiej marzyła – ale płacą. No i dzieci. Już od dwóch lat chodzą do szkoły, uczą się języka, nawiązują przyjaźnie.

Syn mojej przyjaciółki, u którego zdiagnozowano zespół Aspergera, miał szczęście w szkole – dobrze wpasował się w zespół, co jest bardzo ważne. Moja córka lubi chodzić do klubów, które są bezpłatne.

Lecz co najważniejsze, wojna w Ukrainie jeszcze się nie skończyła.

– Ale cały czas czuję się, jakbym była w szpagacie między dwiema rzeczywistościami

– I to poczucie wiecznej tymczasowości, a jednocześnie zakorzenienia w kraju, w którym nie planuję żyć, po prostu mnie niszczy – przyznaje, nalewając pachnący barszcz do talerza. – Tak bardzo chcę wrócić do domu, ale nie mogę jeszcze podjąć decyzji o rozpoczęciu procesu powrotu.

Zmienione tożsamości

Nagle doznaję déja vu, bo niedawno odbyłam podobną rozmowę, a w Wilnie również poczęstowano mnie pysznym barszczem. Tyle że moja znajoma jest tam w jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji: jest samotną matką wielodzietnej rodziny, a ich dom na wschodzie Ukrainy jest w strefie działań wojennych. Nie ma możliwości powrotu. I czy w ogóle kiedykolwiek będzie?

Nie jest jej łatwo utrzymać się w obcym kraju: rodzina nie ma żadnego specjalnego wsparcia z Litwy, czynsz prawie całkowicie pochłania jej skromną pensję i stypendium studenckie jej córki na pierwszym roku. Młodsze dzieci uczą się w szkole, doganiając swoich lokalnych kolegów, a najmłodsza córka tak dobrze przystosowała się do środowiska przedszkolnego, że trudno powiedzieć, w którym języku mówi lepiej – litewskim czy ojczystym.

Moja przyjaciółka, matka pięciorga dzieci, zdobyła za granicą nowy zawód i jest kierowcą trolejbusu. Na początku bardzo bała się tej odpowiedzialności, w pierwszych miesiącach pracy schudła 10 kilogramów, ale już się uspokoiła.

– Jestem wdzięczna Litwinom między innymi za to, że dają uchodźcom wewnętrznym możliwość studiowania za darmo – wyznaje. – Owszem, muszę zwrócić zainwestowane we mnie pieniądze w ciągu pierwszych sześciu miesięcy pracy, ale to sprawiedliwe. Teraz myślę o nauce jazdy autobusem, bo nie wszystkie miasta w Ukrainie mają trolejbusy.

Ten bolesny temat wisi między nami.

Moja przyjaciółka uparcie planuje swoją przyszłość w Ukrainie, lecz w tej chwili wszystkie jej pytania bez odpowiedzi są jak otwarte rany

Czy, gdy wrócą, ich dom na Doniecczyźnie nadal będzie stał, skoro miasto jest teraz pod ciągłym ostrzałem? A jeśli nie, to które ukraińskie miasto przyjmie tę liczną rodzinę? I jak odbudują tam swoje życie, gdy wojna się skończy? No i kiedy ona się skończy?

Jest jeszcze jeden problem: przynajmniej jeden z jej synów i ona sama są wrażliwi na ostrzał, bo w swoim mieście przeżyli trudne pierwsze lata walk. W przeciwieństwie do wielu innych Ukraińców, nie przystosowali się i nie nauczyli się radzić sobie ze strachem.  

Jest zbyt wiele bolesnych pytań, a za mało wskazówek dotyczących możliwych odpowiedzi. Tak czy inaczej, moja przyjaciółka bardzo tęskni za domem i dużo o tym mówi. I to nie tylko za domem – miejscem zamieszkania...

– Tak bardzo martwię się o los naszego narodu – mówi mi z bólem. – Bo nasi najlepsi mężczyźni giną na wojnie, a tak wiele kobiet i dzieci wyjechało do innych krajów.  

Słucham i patrzę na tę kobietę ze zdumieniem. Bo kiedy ją poznałam, pytania o los narodu ukraińskiego były jej zupełnie obce, a język i kultura ukraińska – egzotyczne. Niektórzy uświadamiają sobie swoją ukraińskość dopiero wtedy, gdy tracą możliwość życia w Ukrainie.

Łatwych rozwiązań już nie będzie

Mam przywilej pozostania w domu w czasie wojny. To świadoma decyzja mojej rodziny, z wzięciem odpowiedzialności za jej możliwe konsekwencje, ale też pochodna sprzyjających czynników. W przeciwieństwie do wielu Ukraińców, mam własny dom w nienaruszonym stanie i mieszkam w Kijowie, który nadal jest najbezpieczniejszym ze wszystkich ukraińskich miast. I na szczęście nie straciłam możliwości zarabiania na życie.

Oczywiście można by długo rozmawiać o wadach tego wyboru, lecz ja i moi przyjaciele, którzy byli po drugiej stronie tego doświadczenia, jesteśmy dość ostrożni na tym cienkim lodzie. Mimo to jestem zaskoczona za każdym razem, ilekroć ich widzę – tych, którzy wyjechali do Polski, Litwy, Niemiec, Francji, USA itp. i jeszcze nie podjęli decyzji o pozostaniu tam – gdy zaczynają mi się tłumaczyć i usprawiedliwiać. Tak jakby fakt, że pozostałam w Ukrainie, dawał mi prawo do ich osądzania.

Daj spokój! Nikt z nas nie będzie już miał prostych rozwiązań!

I słucham cię, moja droga. Bardzo uważnie słucham o wszystkich twoich trudnych wyzwaniach i czasami zadaję sobie pytanie: Czy ja bym tak mogła?

I cieszę się, gdy dowiaduję się o sukcesach twoich dzieci lub twoich własnych sukcesach w obcym świecie. I oddycham z ulgą, gdy dowiaduję się, że wykryty u ciebie rak czy inna choroba jest w tym twoim nowym kraju leczony bezpłatnie i profesjonalnie. I wcale nie denerwują mnie twoje codzienne małe radości, którymi wstydzisz się otwarcie dzielić w mediach społecznościowych.

Często jestem z was szczerze dumny – wszystkie te inicjatywy wolontariackie, niesamowite projekty, które realizujecie w nowych miejscach, cała ta wspaniała wspólna praca na rzecz Ukrainy i jej armii, wizerunku, kultury – to bardzo, bardzo ważne. Ukraińska diaspora jest naszym supermocarstwem, zawsze to powtarzam.

Ale nie będę kłamać: często jestem rozgoryczona i zirytowana tym, że ta suka wojna rozrzuciła was po całym świecie, że przecież długi pobyt w innych światach nie może nie wpłynąć na zmiany w waszej mentalności i optyce.

Chcę jednak nadal wierzyć w naszą siłę i jedność, chcę byśmy byli wobec siebie mniej zgorzkniali i nauczyli się słuchać innych w tej nie czarno-białej rzeczywistości. Chcę czuć, że okoliczności i odległości nie odbierają mi ludzi, na których mi zależy. I poczuć się trochę jak w domu, gdy gdzieś zostanę poczęstowana prawdziwym ukraińskim barszczem.

Zdjęcie: Artem Czech

...Podziękowawszy za gościnę, ponownie opuszczam Warszawę, by złapać pociąg do Kijowa. Często tak podróżuję i mam całą kolekcję obserwacji. Te pociągi, które kursują między Ukrainą a Polską, są zawsze pełne naszych kobiet i dzieci, niosących ciężkie walizki, uczących się różnych języków w aplikacjach (och, wieczny dźwięk Duolingo!), posiadających specjalne dokumenty potwierdzające legalność ich długich pobytów w innych krajach, hojnie dzielących się okolicznościami ich nowego życia, narzekających lub chwalących się, smutnych lub śmiejących się, usprawiedliwiających się lub broniących swoich decyzji agresywnie, nawet jeśli nikt ich nie zaatakował. To wszystko łamie serce.

Przez jakiś czas obserwowałam na drodze żywiołową córeczkę innej pasażerki. Dziewczynka musi mieć około trzech lat, jest aktywna i ćwierka o wszystkim. Trudno mi ją zrozumieć. „Ona już lepiej mówi po niemiecku niż po ukraińsku” – mówi jej matka, zawstydzona i jakby przepraszając wszystkich.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska reżyserka filmowa i pisarka. Jest reżyserką filmu dokumentalnego "Ziemia jest niebieska jak pomarańcza", który zdobył nagrodę za najlepszą reżyserię na festiwalu Sundance w 2020 r. oraz Narodową Nagrodę Ukrainy im. Tarasa Szewczenki w 2023 r. Wyreżyserowała film "Ja i Felix", oparty na powieści "Kim jestem?" autorstwa Artema Czecha, ukraińskiego pisarza i męża Iryny. Jest autorką 8 książek (poezja, proza, książki dla dzieci), w tym Depth of Field i Red on Black Traces. Jej książki zostały przetłumaczone na angielski, niemiecki, francuski, polski, czeski, grecki, włoski, turecki i inne języki. Podczas rosyjskiej wojny w Ukrainie zaczęła pisać felietony i eseje dla międzynarodowych mediów, w tym Frankfurter Allgemeine Zeitung, Sonntags Zeitung (Niemcy), Weekendavisen (Dania), Dwutygodnik (Polska) i innych. Jej eseje znalazły się w zbiorze Ukraine 22, opublikowanym w Wielkiej Brytanii (Penguin Random House, 2023). Esej Iryny "Inne życie" stał się częścią projektu we współpracy z amerykańskim fotografem Jimem Goldbergiem (Stanley/Barker, 2022). Inny esej, "The Way of the Ouroboros", został włączony do książki o szwajcarskiej artystce Miriam Kahn, opublikowanej w Paryżu (2023).

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Warszawa, ciepły sierpniowy dzień. Maryna jedzie z trzyletnim Mironem tramwajem do zoo. Chłopiec siedzi u mamy na kolanach, zajada M&M’sy, zadaje milion pytań.

Rozmawiają po ukraińsku. Choć Maryna mieszka w Polsce od 10 lat, ma męża Polaka i świetnie mówi po polsku, to z synem często rozmawia w ojczystym języku. Chce, żeby Miron znał dobrze język matki i mógł swobodnie rozmawiać z dziadkami i resztą rodziny, która mieszka w Ukrainie.

W pewnym momencie cukierek spada na podłogę. Maryna schyla się, żeby go podnieść, ale wtedy stojące obok starsze małżeństwo zaczyna krzyczeć:
- Przyjechali tutaj i nam brudzą w tramwajach! Niech wraca do siebie i tam śmieci!
Cały tramwaj milczy. Maryna, z trzęsącymi się rękami, chwyta Mirona i wysiada na najbliższym przystanku. Stara się nie płakać, żeby nie przestraszyć syna, choć ten już jest przerażony.

Larysa, inna moja znajoma, od tygodnia prosi ośmioletnią córkę, żeby na placu zabaw rozmawiała po polsku. To wtedy sąsiadka otworzyła okno i wrzasnęła: - Uciszcie te ukraińskie bachory!
Starsza córka Larysy, piętnastolatka, prawie przestała wychodzić z domu - boi się, że ktoś zaatakuje ją za to, że jest Ukrainką. Nawet po polsku boi się odezwać, bo uważa, że każdy usłyszy jej akcent.

To tylko dwie z wielu historii, które w ostatnich miesiącach spotkały moich ukraińskich przyjaciół.

Pamiętam Larysę z pierwszych dni wojny. Przyjechała do Polski, by jej dzieci nie dorastały w rytmie alarmów i w schronach. Wsparcie, jakie otrzymała po przybyciu od obcych ludzi, pozwoliło jej przetrwać najgorszy czas i uwierzyć, że jest nadzieja na lepszą przyszłość. Starsze małżeństwo, u którego zamieszkała, traktowało ją jak własną córkę.
Gdy po kilku miesiącach znalazła pracę i wynajęła samodzielnie mieszkanie, cała ulica uczestniczyła w jego urządzaniu. Na sąsiedzkiej grupie ustalali, kto co może dostarczyć. Pomogli odmalować i kompletnie je wyposażyli ci, którzy jeszcze pół roku wcześniej byli zupełnie obcy. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia prawie kłócili się, u kogo Larysa ma spędzić Wigilię. Więc, żeby było sprawiedliwie, była chyba na trzech, a w pozostałe świąteczne dni odwiedzała kolejne rodziny.

To była Polska moich marzeń: gościnna, solidarna, przyzwoita.

Wielu Polaków nadal taką Polskę tworzy — wciąż pomagają, wciąż jeżdżą na Ukrainę z darami.

Nie wierzę, że ci, którzy w 2022 roku otwierali swoje domy, dziś krzyczeliby na matkę z dzieckiem w tramwaju. Ale wiem, że dziś głos mają inni — ci, którzy wcześniej milczeli, a teraz zostali ośmieleni przez populistyczne hasła polityków.

W ostatniej kampanii prezydenckiej karta antyukraińska i antymigracyjna była rozgrywana bezwstydnie. Łatwo jest podzielić: my i oni. Łatwo wmówić, że wszystko, co złe to „oni”, i że jeśli się ich pozbędziemy, będzie nam lepiej.

A przecież wiemy z historii, do czego prowadzi szukanie wroga w sąsiedzie. Jak słowa szybko mogą zmienić się w czyny.

Rząd milczy. Nie reaguje. Jak ludzie w tramwaju. Na co czeka? Na bojówki? Na pogromy?

„Uważam, że ludzkość jest zdolna do najpotworniejszych rzeczy i że ta zdolność jest immanentna. A mechanizmem rozwoju i przetrwania jest nieustanna walka z tą skłonnością” — mówiła Agnieszka Holland w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, czy w Polsce będzie wojna. Nie, nie jestem absolutnie żadną ekspertką. Może dlatego pytają, bo widzą, że ciągle zajmuję się Ukrainą, podczas gdy większość deklaruje, że jest już zmęczona.
A może po prostu ostatnio wszyscy zadajemy sobie to pytanie.

Dziś w Polsce trwa wojna innego rodzaju. Bez czołgów, ale równie groźna. Rosyjska propaganda działa skutecznie: sieje fake newsy, manipuluje, podsyca nienawiść. Ktoś widzi „rolkę” na TikToku i wierzy bez cienia wątpliwości. Prowokacje działają. Wystarczy flaga UPA na koncercie, trzymana przez podstawioną osobę, by kolejni „obrońcy” mogli wykrzyczeć w twarz Ukraince, że jest „ruską k…” albo „banderówą”.

Politycy prawicy cynicznie to podsycają. A liberalno-demokratyczny obóz władzy? Nie prowadzi zakrojonej na szeroką skalę walki z dezinformacją. Milczy. Pozwala, by w przestrzeni publicznej królowały brunatne performance Brauna, czy Bąkiewicza.

Czy znowu wszystko ma wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie tak jak w lutym 2022 roku?

Tak, nadzieja jest tylko w nas — ponownie przywołam słowa Agnieszki Holland. To duża odpowiedzialność w czasach, gdy wydaje się, że już znikąd tej nadziei nie ma.

Bo jak dodaje Slavoj Žižek, słoweński filozof i myśliciel:

„Już nie możemy myśleć o lepszym świecie, ale po prostu o przetrwaniu”.

Tak trudno marzyć o lepszym świecie, patrząc, jak amerykańscy żołnierze na kolanach rozkładają czerwony dywan przed zbrodniarzem. Tak dziś wyglądają wartości Zachodniego Świata, do którego przyłączenia od ponad trzech lat walczą Ukraińcy?

Nie normalizujmy zła. Nie udawajmy, że nie widzimy. Odezwijmy się w tramwaju, na przystanku, w sklepie. Nie dajmy się zakrzyczeć ekstremom. Bo jeśli my się nie odezwiemy, jeśli my się nie sprzeciwimy, jeśli my nie powiemy „dość”, to kto to zrobi?

Maryna i Larysa nie potrzebują naszych wielkich deklaracji ani politycznych frazesów. Potrzebują, by ktoś w tramwaju powiedział „proszę przestać”, by ktoś na placu zabaw uśmiechnął się do ich dzieci. Potrzebują zwykłej przyzwoitości, która kosztuje mniej niż bilet do zoo.

Jeśli nie będziemy umieli jej okazać to wojna, przed którą uciekły, dotrze do nas szybciej, niż myślimy.

Zobacz także podcast:

20
хв

Kiedy tramwaj milczy

Joanna Mosiej

– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.

Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.

Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:

– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.

Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.

Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.

– Trzymajcie się – powiedziałem.

Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.

Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.

Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.

Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.

– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.

Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.

Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.

Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.

Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.

Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć

Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.

A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.

Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.

Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”

Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.

Publikujemy z profilu FB autora za jego zgodą

20
хв

Adam Wajrak: Panowie, nie tak miało być

Adam Wajrak

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wrzesień 2024 w Ukrainie na zdjęciach

Ексклюзив
20
хв

Szwecja chce ułatwić życie ukraińskim uchodźcom

Ексклюзив
20
хв

Republika Czeska nie wesprze Ukraińców, którzy unikają mobilizacji za granicą

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress