Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

"Prawdziwy dom to własny dom". Jak ukraińskie dzieci czują się w Polsce
W polskich szkołach uczy się obecnie ponad 286 tysięcy ukraińskich dzieci, z których prawie dwie trzecie przybyło do Polski wraz z rozpoczęciem inwazji Rosji na Ukrainę. Znacznie więcej dzieci uczęszcza na zajęcia w ukraińskich placówkach edukacyjnych w Polsce, a także uczy się online. Jednak od 170 do 200 tysięcy ukraińskich dzieci nie uczęszcza do polskich szkół. Aby zrozumieć ich obawy i to, jakiej jakiej potrzebują, UNICEF wraz z Plan International i Save the Children przeprowadził badanie i opublikował raport oparty na głosach i opiniach ponad stu dzieci z Ukrainy i Polski. Wszyscy respondenci są w wieku od 8 do 17 lat i mieszkają w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie. Sestry rozmawiały z Olgą Jabłońską, menedżerką ds. komunikacji i rzecznictwa w Save the Children Polska o sytuacji ukraińskich dzieci w Polsce.
Olga Gembik: Polska, udzielając schronienia kilkuset tysiącom dzieci z Ukrainy, przywróciła im podstawowe poczucie bezpieczeństwa - mogą planować, uczyć się i bawić, nad głowami nie latają im rakiety, a w czasie nalotów nie muszą nocą schodzić do schronów. Dlaczego potrzebne było takie badanie? Jakich aspektów dotyczyło?
Olga Jabłońska: Chcieliśmy mieć materiał, który jasno pokaże potrzeby ukraińskich dzieci w Polsce. To jest bezpośrednia praca naszej organizacji. Drugim powodem jest uzyskanie cennych informacji dla naszych przyszłych projektów i programów, a także podzielenie się nimi z innymi organizacjami charytatywnymi. Poza tym chcielibyśmy zebrać doświadczenia dzieci ukraińskich uchodźców w Polsce jako informacje dla innych krajów, w których mogą pojawić się podobne doświadczenia.

Badanie składało się z dwóch etapów. W pierwszym wykorzystaliśmy innowacyjną metodę zwaną foto-głosem: dzieci otrzymały natychmiastowe aparaty fotograficzne i musiały robić zdjęcia przedstawiające ich codzienne życie w Polsce. Później, podczas drugiego etapu, przeprowadziliśmy zogniskowane dyskusje grupowe.
Ciekawą rzeczą jest to, że po tym jak przygotowaliśmy mały raport oparty na badaniach i podziękowaliśmy dzieciom za udział, zapytały, co z tym zrobimy, jak poprawimy ich sytuację. Zdaliśmy sobie sprawę, że te dzieci są bardzo odpowiedzialne społecznie.

OG: Co możesz powiedzieć po zbadaniu stanu psychicznego dzieci z Ukrainy, które przyjechały do Polski po inwazji?
OJ: Tęsknota za domem to pierwsza rzecz, na którą wskazują dzieci, jeśli chodzi o ich samopoczucie psychiczne i stan emocjonalny. To tęsknota za bliskimi, za przyjaciółmi, którzy zostali w Ukrainie, a często za zwierzętami domowymi. Dzieci miały swoje "dzieci" - np. kocięta, które zostały w domu. Bardzo za nimi tęsknią.
Poczucie osamotnienia w Polsce nie jest obce także wielu dzieciom. Mimo że niektóre z nich przebywają za granicą od dłuższego czasu, nie zdążyły jeszcze nawiązać głębszych relacji z rówieśnikami. Chodzą do polskich szkół, mają swoje kręgi towarzyskie, ale brakuje im relacji opartych na zaufaniu. To również wpływa na ich dobrostan psychiczny.
Ponad 50% dorastających dzieci przyznało, że chciałoby spotkać się z wykwalifikowanym specjalistą w celu wsparcia ich zdrowia psychicznego. Dla większości respondentów ważne było również, aby osoba ta mówiła po ukraińsku, by łatwiej było dzielić się emocjami.
Wiele dzieci martwi się o swoją sytuację finansową. Niektóre z nich, zwłaszcza starsze nastolatki, wskazywały na potrzebę zarabiania pieniędzy i podejmowania dodatkowej pracy, aby wesprzeć budżet swoich rodzin za granicą
Jednak dzieci wiedzą, co może poprawić ich nastrój i mieć pozytywny wpływ na ich emocje. Niektóre z nich powiedziały, że uprawiają sport, inne, że sztukę: rysują lub coś tworzą. Niektóre starają się spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu z rówieśnikami. Ogólnie rzecz biorąc, były aktywnie zainteresowane tym, jak mogą poprawić swój pobyt w Polsce.
OG: Edukacja to fascynujący proces mający na celu kształtowanie przyszłości dziecka, jego świadomość swoich mocnych i słabych stron, a nauka przy biurku to kolejna wyspa bezpieczeństwa. Jakie wnioski można wyciągnąć z badania na temat edukacji ukraińskich dzieci w Polsce?
OJ: Prawie połowa dzieci, które wzięły udział w badaniu, chodzi do polskich szkół, choć uczestniczą również w zajęciach online w swoich ukraińskich szkołach. To dla nich dość wyczerpujące, a nauka nie pozostawia wiele wolnego czasu, na przykład na rekreację i inne ciekawe zajęcia. Uczniowie mówili o zmęczeniu i nadmiernej ilości czasu spędzanego przed komputerem. I o frustracji spowodowanej organizacją lekcji online.
Niektórzy nastolatkowie, którzy zmienili szkołę i weszli w system edukacji w Polsce, czują się nieco sfrustrowani, ponieważ muszą uczyć się dłużej ze względu na różnice w polskich i ukraińskich programach nauczania. Większość dzieci zgłosiło, że ma trudności z nauką języka polskiego. Mniej niż połowa ukraińskich uczestników badania stwierdziła, że może otwarcie wyrażać swoje opinie w szkole w Polsce, przy czym młodsze dzieci czują się szczególnie niepewnie. Twierdziły one jednak, że lubią chodzić do szkoły.
Wiele ukraińskich dzieci wskazało, że lubi swoich polskich nauczycieli, zwłaszcza tych z wykształceniem międzykulturowym, ponieważ zapewniają im duże wsparcie i pomoc
Z kolei starsze ukraińskie dzieci obawiają się o przyszłość swojej edukacji i możliwości kontynuowania nauki w Polsce lub innych krajach UE.
OG: W badaniu dużo uwagi poświęcono integracji ukraińskich dzieci z polskim społeczeństwem, która jest ważna dla budowania otwartej, różnorodnej i harmonijnej społeczności, szanującej odmienność i promującej wspólny rozwój. Jak dzieci radzą sobie z integracją?
OJ: Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Integracja nie jest łatwym procesem. Wielu nastolatków, z którymi rozmawialiśmy, mówiło, że nie ma poczucia przynależności do Polski. 46% respondentów chce wrócić do Ukrainy.
Niektórzy uczniowie opowiadali również o nadużyciach, których oni lub inne dzieci z Ukrainy doświadczyli ze strony polskich rówieśników w lokalnych szkołach i środkach transportu publicznego. Z drugiej strony dzielili się pozytywnymi doświadczeniami wsparcia ze strony polskich przyjaciół i lokalnych nauczycieli. Kwestia ta jest więc niejednoznaczna. Należy również pamiętać, że dzieci są różne - niektóre mają bardzo dobre doświadczenia i szybko poczuły się naturalnie w nowej sytuacji, w nowym środowisku, w nowej szkole. Inne potrzebują więcej czasu. Niektóre mają trudności ze zrozumieniem sytuacji z powodu problemów z językiem polskim, jego rozumieniem.
Jeśli chodzi o integrację, 47% dzieci stwierdziło, że może otwarcie wyrażać swoje opinie w polskiej szkole
OG: Jakie wnioski można wyciągnąć z wyników badania i jak możemy z nimi pracować w przyszłości?
OJ: Ukraińskie dzieci potrzebują pomocy w poprawie zdrowia psychicznego. Mówimy o wsparciu psychologicznym zapewnianym przez ukraińskojęzycznych specjalistów, aby ułatwić komunikację z dziećmi. My [organizacje charytatywne - red.] musimy również pracować z rodzinami i nauczycielami, by zwiększyć ich zdolność do pomagania dzieciom. Rodzice, w większości kobiety, które przyjechały do Polski ze swoimi dziećmi, również potrzebują dyskretnego wsparcia. Trzeba im pomóc w radzeniu sobie z lękiem i stresem, aby atmosfera w ich rodzinach mogła się poprawić.
Inną ważną sprawą, która wyłania się z badania, jest potrzeba pracy z nauczycielami, wspierania i wzmacniania ich kompetencji. Polska nigdy wcześniej nie miała takich doświadczeń z przyjmowaniem uchodźców, więc polscy nauczyciele radzą sobie ze wszystkim sami. Chcemy im pomóc.
Jeśli chodzi o integrację, ważne jest stworzenie przestrzeni, w której polskie i ukraińskie dzieci mogłyby się spotykać, bawić i spędzać razem czas poza szkołą. Chcemy również zorganizować zajęcia pozalekcyjne dla dzieci z Ukrainy, podczas których miałyby więcej możliwości integracji i komunikacji z rówieśnikami.
Konieczne jest zapewnienie lekcji języka polskiego i ukraińskiego dla dzieci i młodzieży z Ukrainy. To pozwoli im lepiej się komunikować
Warto również stworzyć warunki do przekazywania anonimowych informacji zwrotnych w szkołach, aby dzieci zrozumiały, że ich obawy zostaną wysłuchane i nikt ich nie napiętnuje.
Zamierzamy ściślej współpracować z władzami, zwłaszcza lokalnymi, odpowiedzialnymi za zarządzanie szkołami w Polsce, pracować nad wzmocnieniem rodzicielstwa w radzeniu sobie ze stresującymi sytuacjami oraz współpracować z nauczycielami i asystentami międzykulturowymi. Wyzwaniem dla nas, jako organizacji niosących pomoc dzieciom z Ukrainy, jest lobbowanie na rzecz długofalowej narodowej strategii integracji uchodźców z polskim społeczeństwem jako całością.
Refleksje ukraińskich dzieci (z materiałów badawczych) na temat ich pobytu, nauki, adaptacji i przyjaźni w Polsce:
S., dziewczynka, 12 lat: "Kiedy byłam w domu, zawsze miałam swojego kota i czułam się z nim bardzo dobrze, ale nie ma go tutaj. Bardzo za nim tęsknię".
W., chłopiec, 15 lat: "Nic mi nie zostało w Ukrainie, (...) moje gimnazjum zostało doszczętnie spalone. Niedawno zniszczono też przyrodę [w wyniku ataku na zaporę w Kachowce - red.]. Co mogę powiedzieć? Miałem jednego przyjaciela, z jakiegoś powodu nasz kontakt został zerwany. Miałem trzech przyjaciół, jednego z [nazwa miasta], dwóch z [nazwa miasta]: jeden został zastrzelony, drugi zniknął. I [temu] z [nazwa miasta] bomba zniszczyła mieszkanie".
W., dziewczyna, 15 lat: "Jesteś za granicą w bezpiecznym miejscu, a twój ojciec jest w niebezpiecznej strefie. I nie wiesz, co może się z nim w każdej chwili stać - czy wróci do domu. Nie ma z nim żadnego kontaktu".
M., chłopiec, 10 lat: "Tutaj trzeba grać samemu. Jest trudniej, kiedy mój tata jest w Ukrainie. A tutaj moja mama pracuje 12 godzin dziennie. Zazwyczaj jestem w domu z bratem lub sam".
W., dziewczyna, 15 lat: "Tu jest pięknie, bez dwóch zdań. Ale prawdziwym domem jest własny dom".
A., chłopak, 17 lat: "Nie miałem tu prawie żadnych przyjaciół. Było kilka osób, z którymi rozmawiałem. Ale nie miałem tak serdecznych przyjaciół jak w Ukrainie".
Dziewczyna, 13 lat: "Moi ukraińscy przyjaciele przestali ze mną rozmawiać, ponieważ nie powiedziałam im, że wyjeżdżam. Byli na mnie bardzo źli. To był dla mnie bardzo trudny czas".


Migrant czy uchodźca? Kim według jest dziś Ukrainiec w Polsce?
W ubiegłym roku Natalia Panczenko, najbardziej wpływowa aktywistka w Polsce" zorganizowała blokadę rosyjskich i białoruskich ciężarówek przewożących objęte sankcjami towary z UE do Rosji. W rezultacie Unia Europejska zakazała importu i tranzytu nowych towarów drogą lądową z Rosji i Białorusi do Europy.
Natalia od wielu lat zbiera również pieniądze i organizuje pomoc humanitarną dla ukraińskich żołnierzy oraz cywilów.
Rozmawiamy z Natalią Panczenko o blokadzie ukraińskiej granicy, a także o sytuacji ukraińskich uchodźców wewnętrznych w Polsce.

Gorącym tematem ostatnich dni i tygodni jest blokada na granicy polsko-ukraińskiej. Jak myślisz, kto stoi za tym i co można zrobić? Co powinni zrobić odpowiedzialni politycy obu krajów?
- Ta blokada ze strony polskich kierowców ciężarówek jest dość niejednoznaczna. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ich żądania są czysto ekonomiczne. I wygląda na to, że musimy sobie z nimi poradzić na płaszczyźnie ekonomicznej.
Z drugiej strony, kiedy próby spotkania się z protestującymi i uzgodnienia spornych punktów po stronie polskiej, ukraińskiej i unijnej zakończyły się fiaskiem, zaczynam myśleć, że komponent polityczny tego protestu jest silniejszy niż ekonomiczny. Ten konflikt powinien być rozwiązany na poziomie międzynarodowym, a Unia Europejska powinna być w to aktywnie zaangażowana, ponieważ zmiany, które doprowadziły do niego, zostały wprowadzone przez Unię, a nie przez rządy Polski czy Ukrainy.
Mam na myśli liberalizację transportu międzynarodowego między Ukrainą a UE.
Ten konflikt zwiększył poziom napięcia w społeczeństwie - zarówno polskim, jak i ukraińskim. Codziennie otrzymuję wiadomości, że muszę zorganizować jakiś anty-protest. I choć jest to trudne, bardzo ważne, aby wykonywać całą pracę z chłodną głową.
Czy w sytuacji, gdy temperatura w relacjach polsko-ukraińskich, a w szczególności między społeczeństwami, jest już tak wysoka, anty-protesty coś zmienią? Nie widzę sposobu, w jaki społeczeństwo obywatelskie, czy to ukraińskie, czy polskie, może wpłynąć na wynik tej blokady, tak aby zakończyła się ona szybciej.
Ale może doprowadzić do eskalacji konfliktu, do jakichś nieplanowanych konsekwencji. To nie protesty uliczne, ale dużo systematycznej pracy na poziomie międzyrządowym może rozwiązać ten problem i odblokować granicę. I to w taki sposób, aby blokada nie powróciła za miesiąc.
Niestety, ani Polska, ani Ukraina nie są w stanie tego osiągnąć bez pomocy Unii Europejskiej. I dlatego wszystkim trzem stronom powinno zależeć na systemowym rozwiązaniu tego konfliktu, bo nieporozumienia gospodarcze i różnice interesów między Polską a Ukrainą będą się pogłębiać, w miarę jak Ukraina powoli staje się członkiem wspólnoty europejskiej, a wkrótce Unii.
Portal GuildHall opublikował dochodzenie w sprawie domniemanego zaangażowania służb specjalnych Federacji Rosyjskiej w procesy blokowania granicy po stronie polskiej i słowackiej. Jak mocny jest obecnie ten wpływ i czy rzeczywiście leży on u podstaw tych procesów?
- Nie jestem ekspertką od pracy służb specjalnych, nie wiem jak one działają i nie mogę tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Ale na pewno jednym z motorów tego procesu jest Konfederacja.
To jest informacja publiczna. Od dawna wiadomo, że ta partia jest antyukraińska i prorosyjska. Nie ma potrzeby uciekania się do teorii spiskowych, ponieważ jest to ich oficjalne stanowisko. Dlatego nie można wykluczyć tego argumentu. Jeśli rozłożymy ten konflikt na mniejsze czynniki, to odpowiedź na proste pytanie "Kto na tym zyska, a kto straci?" jest następująca: Polska i polski biznes nie skorzystają, Ukraina i ukraiński biznes też nie. Jak na razie jedynym, który na tym skorzysta jest Rosja. Po pierwsze, działania te osłabiają ekonomicznie jej głównego wroga, Ukrainę. Po drugie, gdy najbliżsi i najbardziej wiarygodni partnerzy Ukrainy zaczynają się z nią ścierać, jest to oczywiście korzystne dla Rosji.
Migrant czy uchodźca? Kim według Ciebie jest dziś Ukrainiec w Polsce?
- Zgodnie z polskim prawem Ukraińcy w Polsce nie przechodzą procedur i oficjalnie nie otrzymują statusu uchodźcy. Jednak de facto są to osoby, które zostały zmuszone do ucieczki przed wojną. Uchwalono dla nich specjalną ustawę o ochronie czasowej, na podstawie której obecnie tu przebywają.
Problem polega więc na tym, że nie stworzono oficjalnego statusu dla tych Ukraińców. To już drugi rok wojny. Od dwóch lat ci ludzie mieszkają w Polsce, a my nadal nie wiemy, jaka jest ich sytuacja prawna i jakie są perspektywy ich legalizacji w przyszłości.

Czego ci ludzie potrzebują teraz najbardziej?
- Wydaje mi się, że teraz najbardziej wsparcia w integracji z polskim społeczeństwem. Przecież kiedy Ukraińcy opuszczali swoje domy, myśleli, że wrócą za kilka tygodni lub miesięcy. A potem zdali sobie sprawę, że mogą zostać w Polsce na lata. A im i ich dzieciom będzie bardzo trudno tu żyć, jeśli nie zintegrują się z polskim społeczeństwem. Dlatego ważne jest, aby nie była to asymilacja - wszyscy nie staną się Polakami - ale integracja z polskim społeczeństwem, z którego będzie można się reintegrować i wrócić do kraju bez żadnych problemów. Mówimy jednak o perspektywie kilku lat.
To jedno z zadań stojących przed nowym polskim rządem.
- Jako migranci, jako przedstawiciele innych narodowości mieszkający w Polsce, jesteśmy tym bardzo zaniepokojeni. W końcu w ciągu ostatnich dwóch lat przyjechało tu ponad milion Ukraińców, jasna sytuacja prawna ułatwiłaby im życie i planowanie. A jeśli ich oficjalny status jest teraz przedłużany co sześć miesięcy, nie mogą niczego planować.
Jak ta sytuacja prawna powinna wyglądać?
- Nie mamy jednego rozwiązania, trzeba przedyskutować wiele projektów.
Jako wolontariuszka jesteś zaangażowana w organizację pomocy dla Ukrainy. Jak myślisz, czego nasz kraj, który jest w stanie wojny i broni Europy przed Rosją, potrzebuje dziś najbardziej?
- Drony. To one są dziś najbardziej potrzebne, ponieważ dostawy broni są opóźnione, a nawet jeśli jest broń, nie ma amunicji. Zostają nam drony.
%20(1).avif)

Uchodźczynie pod opieką trzech zakonnic z Jazłowca
W cichym zakątku na południu obwodu tarnopolskiego, w murach dawnego pałacu ukryty jest klasztor rzymskokatolicki. Przed pandemią miejsce to przyciągało tysiące pielgrzymów i turystów, po czym nagle opustoszało. Dziś klasztor znów tętni życiem, ale nie jest to już beztroskie miejsce. Po 24 lutego 2022 r. klasztor Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Jazłowcu stał się schronieniem dla kobiet i dzieci, które uciekły przed wojną.
W klasztorze są tylko trzy siostry: opatka, siostra Julia, siostra Symona i siostra Tatiana. Tym trzem dzielnym kobietom udało się zorganizować schronienie dla dwustu uchodźców.
"W okolicy, w której mieszkały dziesiątki dzieci, panowała nienaturalna cisza".
- "Pierwszą rzeczą, jaką poczułyśmy, był strach, niepewność co do przyszłości, dezorientacja" - wspomina pierwsze dni rosyjskiego ataku opatka klasztoru, siostra Julia - "Zrozumieliśmy, że to poważna wojna z wielkimi ofiarami i wielkim smutkiem. I że w każdej chwili może dotrzeć do naszej ziemi. Zaczęliśmy budować barykady i razem z mieszkańcami wsi usuwaliśmy znaki informacyjne, gdzie co jest. Oczywiście Polska zaproponowała nam ewakuację, ale postanowiłyśmy nigdzie nie wyjeżdżać i nieść pomoc.
Zapytałyśmy naszą przełożoną, czy możemy zostać, a ona powiedziała: "Na co siostry są gotowe?". Nasza odpowiedź brzmiała: "Być tutaj do końca".
Dlatego, gdy dowiedziałyśmy się, że przyjeżdżają do nas pierwsi uchodźcy ze wschodnich regionów Ukrainy, natychmiast zaczęłyśmy przygotowywać dla nich pokoje. A samotnym kobietom, które przed wojną przebywały u nas z dziećmi, zapewniłyśmy szybką ewakuację do Polski.
Przyjechał do nas biskup Edward Kawa z diecezji lwowskiej, przeprowadził odprawę i zapoznał nas z zasadami postępowania podczas ostrzału. Przyniósł nam też pierwszą pomoc: konserwy mięsne. Zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy same.
Potem zaczęły się telefony: ksiądz z Charkowa zapytał, czy mogłybyśmy przyjąć czterech uchodźców, którzy byli w drodze od dwóch dni, a siostry orionistki z obwodu charkowskiego poprosiły o schronienie dla 50 osób. Na początku wojny w klasztorze przebywało ponad 100 uchodźców, w tym 56 dzieci. Wszystkie pokoje były zajęte. Oczywiście nie było łatwo zorganizować życie tak wielu ludzi. Ale wewnętrzna siła, która nas prowadziła, zwyciężyła, dała nam odwagę i inspirację do służby.
W większości ci, którzy przybyli do klasztoru w Jazłowcu, byli uchodźcami z regionu Charkowa, którzy od pierwszych dni zmagali się z okropnościami wojny. Stan psychiczny uchodźców był fatalny, byli przygnębi, niepewni i bardzo niespokojni. Niektórzy nie rozpakowywali się przez długi czas i spali w ubraniach. W okolicy, gdzie mieszkały dziesiątki dzieci, panowała cisza.

- "Pewnego razu, kiedy rozładowywaliśmy pomoc, pudełko z konserwami wypadło z samochodu na asfalt z hukiem - dzieci upadły na ziemię, a kobiety się cofnęły" - opowiada siostra Julia - "Dzieci były przerażone i zdezorientowane. Rozpacz i ból zastygły w ich oczach. Cowały się za matkami, nie pozwalały się dotknąć, nie chciały rozmawiać. Trwało to przez pierwsze trzy miesiące.
Uchodźcy z obwodów mikołajowskiego, zaporoskiego, połtawskiego i winnickiego również przybyli w mury klasztoru, ale później wrócili do domu. Obecnie mieszkają tu kobiety z dziećmi z obwodów chersońskiego i ługańskiego.
- "Przeżyłam wszystkie okropności okupacji" - mówi 56-letnia przesiedleńczyni Julia z Chersonia. "Zniszczyłam swoje dyplomy, żeby Rosjanie nie zmuszali mnie do pracy dla nich. Tak długo czekaliśmy na naszych ludzi! W końcu nas odbili. Ale kiedy zaczął się codzienny ciężki ostrzał, nie wytrzymałam i wyjechałam. Dotarcie do klasztoru zajęło mi dziewięć dni. I to sama opatrzność przywiodła mnie do tak niezwykłego miejsca.
"W pewnym momencie zaczęłyśmy otrzymywać tak dużo pomocy humanitarnej, że stałyśmy się małym centrum logistycznym"
Wyzwanie dla trzech sióstr było poważne. Była zima. Dzieci chorowały lub zaczynały chorować na miejscu, potrzebowały leków, miejsca do izolacji. Jeździły z dziećmi do szpitala w dzień i nocą.
Pod dachem nie było wystarczająco dużo miejsca do zabawy. Na szczęście z pomocą przyszły siostry orionistki. Potrzebne były ubrania, buty, chemia gospodarcza, żywność, a wszystko w dużych ilościach. Klasztor zwrócił się o pomoc do Polski. Tak pojawiły się lampy kwarcowe i dodatkowe grzejniki. Pojawił się problem prania ubrań i suszenia bielizny dla małych dzieci, gdyż pomieszczenia klasztorne nie są do tego przystosowane, zwłaszcza zimą. Siostry z Polski za pieniądze japońskiej fundacji AAR Japan kupiły i podarowały buty oraz pralkę. Z czasem pomoc zaczęła napływać w dużych ilościach. Ale uchodźcy potrzebowali także pomocy psychologicznej.
- "Siostry orionistki, które przywiozły do nas ludzi z Charkowa, były bardzo pomocne" - mówi siostra Julia, opatka klasztoru w Jazłowcu. "Miały dobrze ugruntowaną metodę pomocy samotnym matkom i kobietom z poważnymi urazami psychicznymi, przywiozły własnego psychologa, nauczyciela i wychowawcę przedszkolnego. Później, dzięki pomocy Oleny Surmyak, zastępcy przewodniczącego lokalnej ATC (Połączonej Wspólnoty Terytorialnej), przyjechał do nas pracownik socjalny. Później zaczęła pomagać Fundacja Charytatywna Rokada i ludzie z Czerwonego Krzyża - przywozili lekarzy i psychologów, dostarczali kobietom i dzieciom leki itp.
Przez pierwsze trzy miesiące nie angażowaliśmy kobiet do pracy, z wyjątkiem zmywania naczyń zgodnie z kolejką. Musiały odpoczywać. Zabieramy dzieci do teatrów lalkowych, do zoo, bawią się na świeżym powietrzu, mogą pomagać nam w gospodarstwie domowym lub w kuchni, jeśli chcą. Nie zmuszamy ich, ale staramy się je zaangażować i zachęcić. W klasztorze jest już duża sala zabaw, która stała się przedszkolem. Polacy urządzili nam także plac zabaw.

-Jak wyglądał Wasz zwykły dzień? " - pytam siostrę Julię.
- Tak samo jak przed wojną. Śniadanie o siódmej, obiad o 13:00 z dostosowaniem do pory obiadowej dzieci, które wracają ze szkoły o różnych porach, kolacja o 18:00. Jedyne ograniczenia to zakaz picia, palenia i prowadzenia pojazdów przez mężczyzn. Teraz wcześnie robi się ciemno, więc klasztor zamykany jest o 20:00. Latem dzieci mogły spacerować po parku nawet do 21:30.
- Skąd bierze siostra jedzenie, by nakarmić ludzi?
- Mamy własne małe gospodarstwo: kury, gęsi, kozy i kaczki. Ale to nie zaspokajało wszystkich naszych potrzeb. Mieszkańcy Jazłowca i okolicznych wiosek przyszli nam z pomocą i od pierwszych dni przynosili nam duże ilości żywności, półproduktów i domowego jedzenia: pierogi, bułki, mięso, konserwy. Rolnicy i mieszkańcy wsi dostarczali nam co tylko mogli, od ogórków, przez buraki, po ser. Miejscowi i wynajęci robotnicy pomagali nam również w pracach polowych. W tym roku prawie 20 osób z sąsiedztwa pomagało nam zbierać ziemniaki na naszych dwóch hektarach ziemi.
Wspomniana japońska fundacja, siostry orionistki i Polska również pomogły z żywnością. Potem zaczęliśmy otrzymywać pomoc z różnych źródeł i było jej tak dużo, że zaczęliśmy dostarczać leki, żywność i chemię gospodarczą na wschód i dla wojska. Wysłaliśmy na przykład koce i 130 kompletów pościeli na linię frontu.
- Wojna ujawniła naszą solidarność i wzajemną pomoc. Czy ukraińscy wolontariusze wspierali was?
- Jak najbardziej. Na przykład miejscowy rolnik, pan Słoniewski, przywiózł nam cały samochód rzeczy z zagranicy. A działo się to w szczytowym momencie, kiedy w klasztorze było dużo ludzi. Polacy, którzy znali nas od dawna, pomagali nam jak tylko mogli. Miejscowy nauczyciel matematyki uczył dzieci. Leczył nas miejscowy lekarz. Nasza pani Julia z Chersonia uczyła dzieci angielskiego przez pięć miesięcy, a teraz pracuje jako tutor (ktoś, kto prowadzi indywidualne lub grupowe lekcje z uczniami, mentor - red.), a rodzice jej dziękują. Mamy też wolontariuszkę Irenę, która mieszka z nami od kilku lat i pomaga nam w pracach domowych.
- W jaki sposób atmosfera klasztoru, wasze zasady i wartości, które tu głosicie, wpływają na kobiety?
- Wiele kobiet z regionu Charkowa ma trudne życie. Były różne rzeczy. Ale uczyłyśmy je porządku, angażowałyśmy do pracy - wyłącznie do sprzątania po sobie, pomocy w kuchni, bo nam samym trudno było poradzić sobie z tyloma ludźmi. Ci, którzy nie mogli się zaakceptować naszych zasad, po prostu odchodzili. Staraliśmy się, aby matki spędzały więcej czasu ze swoimi dziećmi, musieliśmy dostosować ich nawyki higieniczne. Staramy się zapewnić nie tylko materialną stronę życia, ale także zadbać o ducha. Nie wiem, jak ocenić zmiany, które zaszły w kobietach podczas ich pobytu tutaj. Ale dzieci zdecydowanie się zmieniły, znów stały się dziećmi - są radosne, śmieją się, bawią.

Siostra Tetiana uczyła dzieci katechizmu, oczywiście dla tych, którzy tego chcieli. Siostra Simona prowadziła również lekcje religii. Teraz dzieci czekają na św. Mikołaja, obchodzą święta ze swoimi matkami. Razem z kobietami i dziećmi modlimy się przed każdym posiłkiem. Ale ludzie chodzą na liturgię tylko wtedy, gdy chcą, a kobiet jest bardzo mało. Mamy nadzieję, że nasza posługa znajdzie odzew w ich duszach, nawet jeśli będzie to trwało długo.
"Gdy straci się ukochaną osobę i nie zabije w zemście - to stoicyzm".
- Ile kobiet i dzieci znalazło tu schronienie podczas wojny? Czy któraś z nich wróciła do domu lub wyjechała za granicę?
- W sumie podczas wojny odwiedziło nas ponad 200 osób. Niektórzy zostali na chwilę, a następnie wyjechali za granicę, aby odwiedzić swoich przyjaciół. Niektórzy wrócili do domu dawno temu. A niektórzy wciąż tu są, ponieważ powrót jest dla nich niebezpieczny lub nie mają dokąd pójść.
Zdajemy sobie sprawę, że uchodźcy nie mogą zostać z nami na długo. Ludzie muszą wrócić do swojego prawdziwego życia. Zachęcamy kobiety do znalezienia własnego mieszkania i rozpoczęcia samodzielnego życia. Przyjechali do nas przedstawiciele fundacji, która oferuje domy do zamieszkania, ale teraz uchodźczynie borykają się z problemem formalności.
- Z historii wiemy, że klasztory wielokrotnie ratowały życie Żydom, ukrywając ich przed nazistami. Czy ma dla ciebie znaczenie, jakiego wyznania są uchodźcy?
- Jesteśmy klasztorem katolickim i zawsze jesteśmy otwarci na tych, którzy przychodzą do nas po zbawienie i pomoc. Nie pytamy, jakiego są wyznania. Większość uchodźców to prawosławni, ale byli też protestanci. W niedziele odprawiamy nabożeństwa w naszym kościele i oczywiście zapraszamy wszystkich do wspólnej modlitwy.

- Jakiej rady udzieliłaby siostra Ukraińcom, którzy czują nienawiść do swoich wrogów? Jak radzić sobie z nienawiścią, która pali ich od środka?
- To bardzo trudne pytanie. I to nie tylko dla wierzących. Wymaga od nas pewnego rodzaju heroizmu. W chwili, gdy ktoś traci ukochaną osobę, stoicyzmem jest nie stać się mordercą. Osoba bez wewnętrznej siły nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Nie wydaje mi się, żeby metoda "ząb za ząb" była odpowiednia, bo to zaprowadzi nas w przepaść. Bardzo trudno jest wybaczyć, niemożliwe jest zapomnieć. Musimy modlić się za naszych wrogów, choć jest to bardzo trudne. Ludzie, którzy to wszystko zrobili, zostaną odpowiednio osądzeni. Bóg jest ich sędzią.
- Jak widzi siostra przyszłość Ukrainy?
- Dużo o tym myślę. Ukraina będzie! Tyle przelanej krwi nie pójdzie na marne. Ta ziemia jest święta i ta świętość nabiera siły. Siłę Ukrainy widzę w jej jedności. Jedność narodu jest wielką siłą i przyszłością Ukrainy. A Ukraina powinna mieć swobodę wyboru partnerów, których uzna za właściwych. Widzimy, jak bardzo Zachód nam teraz pomaga. Sam jestem Polką i widzę, jak bardzo Polska pomogła, rozumiem, jak bardzo Polacy byli i są otwarci na pomoc.
- W jakim stopniu sytuacja zmieniła siostrę i siostry współtowarzyszki?
- To nas wzmocniło, a nie złamało. Jest ciężko, ponieważ wojna trwa, jest wiele ofiar, w tym nasi ludzie z Yazlovets. Nie mamy pojęcia, kiedy się skończy i co nas jeszcze czeka. Wiele osób traci swoje domy, traci nadzieję. Ale nie tracimy wiary w najlepsze, ponieważ mamy siłę, którą daje nam Bóg. Wierzę, że jeśli masz zdrowe ręce i nogi, czyń dobro! Bez względu na wszystko, czyń dobro! Wojna uczyniła nas silniejszymi, uzdrowiła nas pod pewnymi względami i jesteśmy gotowi tu zostać, i pomagać...



Polski wolontariusz wśród kierowców na granicy: - Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom
Blokada granicy przez polskich przewoźników trwa już od ponad trzech tygodni. 6 listopada rozpoczęli strajk na trzech punktach kontrolnych – Korczowa-Krakowec, Hrebenne-Rawa-Ruska i Dorohusk-Jahodyn. Jednak od 23 listopada ruch ciężarówek jest zablokowany na czwartym punkcie kontrolnym: Medyka-Szehyni. Głównym postulatem polskich przewoźników jest zniesienie tzw. ruchu bezwizowego dla przewoźników wprowadzonego w ubiegłym roku przez Unię Europejską. Zgodnie z nim ukraińscy przewoźnicy nie powinni uzyskiwać zezwoleń na przewozy dwustronne i tranzytowe do krajów UE. Według wstępnych szacunków Federacji Pracodawców Ukrainy bezpośrednie straty ukraińskiej gospodarki z powodu blokady przejść granicznych na granicy polsko-ukraińskiej przekroczyły już 400 mln euro. Nie chodzi jednak tylko o szkody gospodarcze, ale także o ludzkie życie. W kolejce zginęło już dwóch ukraińskich kierowców. Ludzie czekają na odblokowanie granicy w strasznych warunkach: na mrozie, bez jedzenia i wody, pryszniców i toalet. I tym razem byli Polacy, którzy ruszyli z pomocą ukraińskim kierowcom. Jednym z nich jest Dawid Dechnert. Wcześniej dostarczał pomoc do domów dziecka w Ukrainie, ale teraz dostarcza pomoc Ukraińcom, którzy są zablokowani na granicy.
Natalia Żukowska: Dawid, kiedy i dlaczego zdecydowałeś się pojechać na granicę, żeby pomóc kierowcom?
Dawid Dechnert: Prawie trzy tygodnie temu dowiedziałem się o blokadzie granicy z mediów społecznościowych. Widziałem wielokilometrowe kolejki ciężarówek, kierowców w trudnych warunkach, a kulminacją była śmierć pierwszego kierowcy na granicy [11 listopada kierowca ciężarówki, który utknął w kolejce z Polski na Ukrainę. – red., zmarł na atak serca]. Temat ten nie jest popularny w polskiej przestrzeni medialnej – o blokadzie mówi się niewiele. Postanowiłem więc sam pojechać i zobaczyć, co się tam dzieje i czego ludzie potrzebują. I zacząłem pomagać.
NŻ: Czego potrzebują kierowcy w pierwszej kolejności?
DD: Kierowcy przede wszystkim chcą wracać do domu. Następnie wziąć prysznic. Niektórzy z nich stoją w kolejce na granicy od ponad trzech tygodni. Jeśli mówimy o potrzebach materialnych, to przede wszystkim potrzebują wody, chleba i czegoś do niego, np. pasztetów czy dżemów. Kiedyś przywieźliśmy czekoladę. Staraliśmy się dać każdemu po tabliczce. Kierowcy potrzebują również gotowych obiadów. A także zwykłych chusteczek nawilżanych, które mogą teraz przynajmniej trochę zastąpić prysznic. Mężczyźni też potrzebują papierosów, ale ich nie przywieźliśmy. Rozmowa z kierowcami zmotywowała mnie do pomocy w przyszłości. Wiele osób mówi: "Ach, to jest Polak, który pomaga Ukraińcom!". Zawsze odpowiadam: "Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom".
NŻ: Czy pomoc, którą przynosicie, wystarczy dla wszystkich?
DD: Podczas naszej podróży 26 listopada do punktu kontrolnego Dorohusk-Yahodyn przejechaliśmy obok całej kolejki. Każdy, kto do nas przychodził i chciał skorzystać z pomocy, otrzymywał ją. Starczyło dla wszystkich. I bardzo mnie to ucieszyło. Tym razem jednak mieliśmy aż cztery samochody z pomocą. W rozmowie z kierowcami pojawił się kolejny problem: brak internetu i słaba komunikacja mobilna. Bycie odciętym od świata jest bardzo trudne. Kierowcy nie mogą nawet rozmawiać ze swoimi bliskimi. I tu niestety nie możemy pomóc.
NŻ: Skąd bierzecie pieniądze na zakup niezbędnych towarów dla kierowców?
DD: Ogłosiłem zbiórkę pieniędzy w mediach społecznościowych. I ludzie zaczęli się dorzucać. Jak się okazało, 80% stanowili Ukraińcy mieszkający w Polsce. Teraz mamy 36 tys. zł na pomoc. Na początku myślałem, że wszystko mogę zrobić sam – wezmę przyczepę, wsiądę za kierownicę samochodu i pojadę. Jednak natychmiast podeszło do mnie dwóch Ukraińców i zaoferowało swoją pomoc. I na pierwszą wycieczkę pojechaliśmy razem Jeden z nich był lekarzem. I to było świetne, bo wśród zablokowanych kierowców było wielu z bólem gardła, katarem i problemami żołądkowymi. Oczywiście, ich stan jest konsekwencją warunków, w jakich są zmuszeni przebywać. Wokół pola. Jeden sklep znajduje się tylko w pobliżu granicy. Warunki sanitarne są okropne. Nie ma gdzie się umyć, toalet jest niewiele – niektóre są w odległości kilometra od siebie. Dieta jest niezbilansowana. Oczywiście wszystko to wpływa na stan zdrowia.
NŻ: Ile pieniędzy już wydaliście na pomoc?
DD: Na dziś nasze koszty wynoszą około 20 tys. zł. Razem mamy 36 tysięcy. Następnym razem dostarczymy pomoc w przyszłym tygodniu (po 4 grudnia). Nie wiem jeszcze, czy pojadę sam, czy poproszę wolontariuszy, którzy zgłosili się do pomocy.
NŻ: Ilu wolontariuszy Ci pomaga?
DD: W sumie jest ich pięciu – czterech Ukraińców, którzy zgłosili się do pomocy, i mój polski przyjaciel, przedsiębiorca z Katowic. Razem ze mną pomaga sierocińcom w Ukrainie. Koleżanka pomogła mi kupić przyczepę, przelewa dużo pieniędzy. Jestem jej za to bardzo wdzięczny.
NŻ: Dawid, jak często jeździsz na granicę?
DD: Mieszkam pod Warszawą, czyli około 300 kilometrów od granicy. Dlatego jeżdżę raz w tygodniu. Przekraczam granicę, najpierw jadę do polskich kierowców, którzy są po stronie ukraińskiej, potem wracam do Polski i rozdaję pomoc ukraińskim kierowcom.
NŻ: Jak wygląda sytuacja z polskimi kierowcami po stronie ukraińskiej? Ilu ich jest? O czym oni mówią?
DD: Jadę tylko na punkt kontrolny Dorohusk-Jahodyn. Polscy kierowcy na terytorium Ukrainy mają znacznie lepsze warunki niż ukraińscy kierowcy na terytorium Polski. Chociaż, oczywiście, stanie w kolejce przez tak długi czas jest niewygodne. Polskie ciężarówki nie stoją w polu, a to jest najważniejsze. Jest tam duży parking, na którym faktycznie się zatrzymali. Teren jest strzeżony. Stamtąd do granicy ustawia się kolejka – może nawet kilometr. W pobliżu znajdują się sklepy i bary. Mają Internet. Normalne toalety. Warunków po prostu nie da się porównać. Kiedy tam pojechaliśmy, okazało się, że nikt tak naprawdę nie potrzebuje naszej pomocy.
NŻ: Każdy człowiek ma swoją własną historię. Który z nich zrobił na Tobie największe wrażenie?
DD: Historia każdego kierowcy sprowadza się do jednego: każdy chce jak najszybciej wrócić do domu i do normalnych warunków życia. Nie rozmawialiśmy z nimi o sprawach osobistych. Więcej o ich potrzebach. Dla mnie to trochę tragiczna historia, kiedy w XXI wieku ludzie marzą o prysznicu i powrocie do domu. W Polsce niby mamy demokrację, Konstytucja gwarantuje godność każdemu, a tu co widzimy?
NŻ: Co chcą osiągnąć polscy kierowcy, którzy popierają blokadę?
DD: Kiedy dostarczałem pomoc, ciekawie było rozmawiać z tymi, którzy blokują granicę. Rozpoznali mnie — dzięki mojemu TikTokowi. Na początku nie chcieli ze mną rozmawiać. Później jednak dali się zaprosić na kawę. Pierwszym argumentem jest to, że polscy kierowcy po ukraińskiej stronie również czekają w kolejkach. Drugim, że Ukraińcy podróżują do Europy na korzystniejszych warunkach. Uważam, że ten rynek powinien być kontrolowany, a ceny wyrównane, aby każdy miał równe szanse. Ale o tym powinni decydować politycy na poziomie krajowym. Oczywiście blokada ta wpłynie na zaopatrzenie Ukrainy, która potrzebuje stałych dostaw (pomoc humanitarna, leki, żywność, paliwo), zwłaszcza w czasie wojny. Ukraińskie szlaki morskie są teraz odcięte i oczywiście nic nie przejdzie przez Białoruś i Rosję. Albo Polska, Węgry, albo Słowacja pozostaną. Władze węgierskie, jak państwo wiedzą, nie są zbyt przychylne Ukrainie. A teraz Słowacy mają też antyukraińskiego premiera Roberta Fico.
NJ: Dlaczego, Pana zdaniem, polskie władze reagują tak wolno [w momencie nagrywania wywiadu okazało się, że minister infrastruktury RP Andrzej Adamczyk wysłał list do swojego ukraińskiego odpowiednika Ołeksandra Kubrakowa i wezwał do spełnienia żądań polskich protestujących. – red.]?
DD: Polskie władze mają teraz inne problemy, przede wszystkim z utworzeniem nowego rządu. Zagraniczne media piszą, że rząd Morawieckiego jest rządem "zombie", bo wkrótce odejdzie. Ci politycy nie znaleźli zaufania wśród ludzi. Opozycja okazała się silniejsza. "Konfederacja" stojąca za blokadą to populistyczna siła polityczna. Jej przedstawiciele wykorzystują fakt, że zwykli ludzie potrzebują pomocy. Demonstracyjnie krzyczą: "Patrzcie, pomagamy przedsiębiorcom!", "Patrzcie, Ukraińcy, odbierają polskim przedsiębiorcom możliwość zarabiania". Wiadomo, że Konfederacja jest partią o poglądach antyukraińskich. Ich głos nie jest głosem wszystkich Polaków. Niewiele jest osób, które wspierają ich działania. Blokada granicy ma pomóc Rosji. Im dłużej trwa, tym więcej szampana odkorkowuje się w Moskwie. Swoją drogą, podczas rozmowy z kierowcami, niektórzy mówili mi: "Słuchaj Dawid, wśród polskich protestujących są przedsiębiorcy, którzy w większości pojechali do Rosji. A ja kiedyś dla nich pracowałem. Mieli tam swoje interesy. W tej chwili nie pracuję dla nich, ponieważ nie płacą za swoją pracę".
NJ: Jak udaje Ci się łączyć pracę z wolontariatem?
DD: Byłem przedsiębiorcą, ale postanowiłem zmienić swoje życie. Teraz studiuję prawo, na 4 roku pracuję w kancelarii adwokackiej. Mam troje dzieci. Muszę przyznać, że nie jest łatwo pogodzić rodzinę, pracę i wolontariat. W tej chwili zastanawiam się nad stworzeniem jakiegoś fundamentu, który by to ułatwił.
NŻ: Jak myślisz, kiedy skończy się blokada granicy?
DD: Mam nadzieję, że Unia Europejska odpowie na tę blokadę. Bo niestety, dopóki nie powstanie nowy polski rząd, nie ma szans na rozwiązanie tej kwestii. Politycy muszą usiąść do stołu negocjacyjnego i w końcu znaleźć kompromis.


Grażyna Staniszewska: Wspieramy tych, którzy stracili kogoś na wojnie
W czasach PRL Grażyna Staniszewska działała w opozycji, a w stanie wojennym na początku lat 80. była nawet internowana i aresztowana. W 1989 r. Staniszewska była jedyną kobietą wśród 54 uczestników Okrągłego Stołu, historycznego spotkania polskich władz komunistycznych z opozycyjnym związkiem zawodowym Solidarność, w wyniku którego opozycja uzyskała status prawny, a następnie wygrała wybory parlamentarne i wdrożyła radykalne reformy gospodarcze.

Od 2014 roku angażuje się w organizowanie pomocy dla Ukrainy. Przewodniczy zarządowi Fundacji Kalyna, która zapewnia stypendia dla ukraińskich dzieci poległych na studia w Polsce. Organizuje również dostawy pomocy humanitarnej. Gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, przyjęła pod swój dach wdowę po bohaterze Ukrainy, Irynę Rydzanych, z trójką dzieci i matką. Półtora roku później Iryna postanowiła wrócić do Buczy. Obecnie 74 -letnia Grażyna Staniszewska nadal udziela Ukraińcom wsparcia.
"Tak, jesteśmy zmęczeni, ale pomoc nie zatrzymuje się, ponieważ nie może się zatrzymać".
- Właśnie wróciła Pani z Buczy. Co tam Pani robiła?
- Pojechałam zobaczyć, jak radzi sobie moja przyjaciółka Iryna, lekarka, żona poległego Maksyma Rydzanycza, jednego z „Cyborgów”, jak mówi się o nich w Ukrainie. Maksym był żołnierzem, brał udział w obronie portu lotniczego w Doniecku po napaści Rosji na wschód Ukrainy w 2014 i 2015 roku. Otoczeni przez Rosjan ochotnicy bronili lotniska przez 244 dni. Maksym miał już jechać do domu na przepustkę, zginął, gdy wrócił po kolegów, którzy dostali się w zasadzkę.
Dom Iryny nie nadaje się do zamieszkania, runęła jedna ze ścian piwnicy. Iryna najpierw zatrzymała się u brata, teraz jest w mieszkaniu koleżanki, która wyjechała do Warszawy, bo tam jej mąż, wysokiej klasy specjalista, dostał bardzo dobrą pracę i kontrakt na trzy lata. Była ze mną moja przyjaciółka jeszcze z czasów podziemnej Solidarności, Ola Machowiak, która także miała przez jakiś czas u siebie mieszkankę Buczy i też chciała zobaczyć, jak jej podopieczna radzi sobie po powrocie. „Bielskie” buczanki, a tylko za sprawą Iryny do naszego miasta od momentu, gdy Rosja zaatakowała 24 lutego 2022 roku całe terytorium Ukrainy, przyjechało ich około 300, bardzo ciepło nas przyjęły. Zostałyśmy m.in. zaproszone na obiad składający się z samych ukraińskich potraw.

- Pamiętam, jak na początku marca 2022 roku w środku nocy karetka pogotowia ratunkowego z Bielska-Białej przyjechała pod pani dom przywożąc Irynę z leżącą po złamaniu kręgosłupa matką, trójką nastoletnich dzieci i psem. Zorganizowała pani ich ewakuację z Buczy. Mieszkali u pani półtorej roku.
- To nie było łatwe półtorej roku. Mieszkam z siostrą i jej mężem, wszyscy jesteśmy po 70-tce., to nie jest wiek, kiedy łatwo podejmuje się nowe wyzwania. Nie mamy w domu osobnego mieszkania, jest jedna kuchnia, jeden wspólny pokój dzienny, a wprowadziła się do nas trójka nastolatków. Gdybym miała rodzinę, to pewno moje wnuki byłyby teraz w tym wieku. Byliśmy już bardzo zmęczeni. Iryna zdawała sobie z tego sprawę.
Przede wszystkim jednak, wrócić chciała jej mama. Myślę, że chciała zobaczyć syna, który tam został, może znajomych. Tydzień po powrocie umarła w domu syna. Karina, córka Iryny studiuje medycynę w Kijowie na kierunku, który nie ma odpowiednika na naszych uczelniach, połączenie analityki medycznej z kierunkiem lekarskim. Długo nauka na ukraińskich uczelniach odbywała się online, najpierw ze względu na COVID-19, potem z uwagi na wojnę. Wielu studentów medycyny zostało zmobilizowanych, uczyli się w okopach, korzystając z telefonów komórkowych. Zresztą wykładowcy też prowadzili zajęcia z frontu. Teraz jednak uczelnia zdecydowała o powrocie do stacjonarnych zajęć, Karina musiała więc wrócić do domu. W Polsce zostali dwaj synowie Iryny. Jeden studiuje w Krakowie, drugi uczy się w Bielsku-Białej, mieszka w Bursie.

To wyzwania, z jakimi musimy się zmagać decydując się na przyjęcie uchodźców pod swoje dachy.
- W Bielsku-Białej ci, którzy przyjechali i zdecydowali się zostać, w większość mają już wynajęte mieszkania, pracę. Sporo osób wróciło do Ukrainy. Na początku uciekali wszyscy, była panika, w pierwszych dniach wojny docierały do nas na przykład grupy z Łucka, w którym do dzisiaj był może jeden wybuch, a tak to jest spokojnie. Bardziej już dotknięty wojną jest Lwów. Ludzie z zachodniej Ukrainy mieli dokąd wrócić, więc wyjechali. Ale wyjechali także ludzie z centralnej, jak Iryna, a nawet a nawet wschodniej Ukrainy. Mieliśmy tutaj nauczycielkę języka angielskiego z Buczy. Jej mąż zginął tuż przed ucieczką w marcu 2022, pochowała go z dziećmi na podwórku i uciekła do nas. Też wrócili do domu.
Jesteśmy w Polsce zmęczeni, to prawda, ale ta pomoc jednak nie ustaje, bo nie może ustać. Wojna cały czas trwa, ludzie giną codziennie. Polacy o tym wiedzą. Wciąż jeżdżą transporty z wszelkiego rodzaju pomocą, także na front, w Bielsku-Białej wyplatamy teraz siatki maskujące. Posłaliśmy ich do Ukrainy kilkaset. Znów wracamy do robienia świec okopowych. Poprzedniej zimy wysłaliśmy ich 10 tysięcy. Nadal w pomoc dla Ukrainy angażuje się wiele osób. Tak trzeba.

"Kobiety są bardzo praktyczne, zazwyczaj proszą o urządzenia kuchenne, takie jak mikser".
Syn Iryny, Renat, jest jednym z sześciu stypendystów Fundacji Kalyna, która założyła pani z przyjaciółmi. To stypendium pozwala mu się utrzymać na studiach w Krakowie. Skąd pomysł na taką działalność?
- Gdy Rosjanie weszli na Krym, a potem zaatakowali Donbas, zastanawialiśmy się, jak można realnie pomóc. Nie da się wesprzeć wszystkich w potrzebie, to niemożliwe, Ukraina to ogromny kraj. Uznałam, że warto wesprzeć tych, którzy stracili kogoś na wojnie. Wszystko można odbudować, ale człowiekowi życia się nie zwróci. Ciężar spadł przede wszystkim na kobiety, które zostały same, z dziećmi, a często także ze starszymi rodzicami na utrzymaniu.
Zaczęliśmy robić paczki dla takich rodzin, przyłączyły się do nas osoby, ale także firmy i instytucje z całej Polski. PCK w Bielsku-Białej wzięło po taką opiekę np. rodzinę przedsiębiorcy z Zaporoża, który spłonął w samochodzie podpalonym przez Rosjan. Zostawił piątkę dzieci.
Ja zaopiekowałam się rodziną Iryny w 2016 roku. Posłałam jej pierwszą paczkę na Boże Narodzenie. Potem to ona pomagała mi wyszukiwać w Ukrainie najbardziej potrzebujących. Stworzyłyśmy 120-130 polsko-ukraińskich partnerstw „rodzina – rodzinie”, paczki przygotowywane są pod konkretne potrzeby, pytamy też o marzenia. Kobiety są bardzo praktyczne, zwykle proszą o jakiś kuchenny sprzęt, np. mikser.
Jedna z kobiet powiedziała nam, że nic nie potrzebuje, ale prosi o pomoc w utrzymaniu córki na studiach w Polsce, w Warszawie, bo nie dość, że koszty życia są wyższe, niż w Ukrainie, to jeszcze córka za studia musi płacić. Została jedną z naszych pierwszych stypendystek. Kalyna powstała także z myślą o naukowcach, którzy chcą poruszać trudne tematy z polsko-ukraińskiej historii. Teraz na ukończeniu są dwie książki. Jedną pisze politolog z Polski, to książka o historii polsko-ukraińskich relacji, drugą pisze Ukrainka, także politolożka. To książka futurystyczna, o tym, jak mogą wyglądać polsko-ukraińskie relacje w 2050 roku. Taka literatura jest bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, nie chodzi o to, by takie przewidywania się sprawdzały, ale żeby wywołać dyskusję. Powinniśmy zacząć rozmawiać o tym, do czego jest nam potrzebna Ukraina, co możemy wspólnie zrobić, co wspólnie uzyskać. Takiej dyskusji bardzo brakuje.
Nie jest nam łatwo, bo fundacja ma pieniądze głównie ze zbiórek na Facebooku, a mnie głupio teraz prosić o pieniądze, bo wiem że dzisiaj każdy kogoś wspiera.
Takie stypendia to mógłby być rządowy program.
- To powinien być rządowy program. Dajemy dach nad głową i jedzenie, ale co dalej? Jeśli ktoś siedzi w ośrodku kolejny miesiąc i nic nie robi, to zaczynają się problemy, depresja, itd. Tych ludzi trzeba natychmiast zagospodarowywać, kierować na kursy, naukę języka polskiego, proponować kursy zawodowe, dalszą naukę i ułatwiać podjęcie pracy. To samo dotyczy uchodźców z innych krajów, także tych docierających do nas z Bliskiego Wschodu czy Afryki od strony Białorusi czy Słowacji. Wyrzucanie ich jest nie tylko nieludzkie, ale głupie wobec braku rąk do pracy i starzenia się społeczeństwa. Powinny powstać ośrodki dla uchodźców, gdzie osoby te byłyby weryfikowane w godnych, bezpiecznych warunkach, tam też powinny trafiać do nich pierwsze oferty pracy.
Gdy zaczęła się wojna w całej Ukrainie, przedsiębiorcy z Bielska-Białej bardzo bali się, że ich pracownicy wrócą walczyć o ojczyznę. Proponowali im ściąganie całych rodzin, byleby tylko nie wyjeżdżali. Bo prawda jest taka, że Ukraińcy nierzadko godzą się wykonywać pracę, której Polacy nie chcą podjąć, w dodatku pracują za niższe stawki. Podobnie jest z uchodźcami z innych krajów. Zamiast się ich bać, zobaczmy wreszcie możliwości, jakie daje nam ich obecność. Do Bielska-Białej ściągnęliśmy kilka afgańskich rodzin ewakuowanych przez naszych żołnierzy po tym, jak Talibowie przejęli kraj. We wsparcie dla nich zaangażowała się spora grupa ludzi, w tym Halina Białkowska, także była opozycjonistka. Wszyscy ułożyli sobie tutaj życie, pracują. Mądra pomoc wymaga stworzenia planu, dzięki któremu korzystają obie strony.
Jeśli słyszę hejt pod adresem Ukraińców, to głównie dotyczy to mężczyzn. Że uciekli, nie walczą…
- To jest bardzo różnie. Ostatnio w grupach docierających do Bielska-Białej sporo jest 17-letnich chłopców. Oni raczej na pewno chcą wyjechać zanim dosięgnie ich mobilizacja. Ale znam też przypadek, zresztą to była rodzina z Buczy, gdy chłopiec, który tutaj przyjechał, czekał tylko, aż skończy 18 lat i jego mama już nie będzie miała nic do powiedzenia, bo chciał wrócić walczyć. Postawy w każdym społeczeństwie są różne, Polacy nie zachowywaliby się inaczej.
W Bielsku-Białej dzięki przychylności ze strony władz miasta działa Ośrodek Integracji Obcokrajowców MyBB, w którym uczymy języka polskiego, udzielane są porady prawne, prowadzone są zajęcia dla dzieci, itd. Wcześniej mieliśmy nieformalne inicjatywy, jak Inicjatywa Obywatelska Witaj czy Bielszczanie dla Aleppo, wszystkich łączył ten sam cel. We wszystkie te działania zaangażowana jest Uliana, Ukrainka mieszkająca od prawie 6 lat w Bielsku-Białej. Jej były mąż też mieszkał w Polsce rok temu, ale zdecydował się wrócić i walczyć. Zginął w drodze na front, gasząc pożar traw, który wymknął się spod kontroli. Takich historii opowiedzieć mogę więcej.
Skąd w ogóle pani zaangażowanie na rzecz pomocy Ukrainie?
- To się zaczęło, jak byłam jeszcze w Sejmie. Wtedy Ukraińcy ze Lwowa zaalarmowali nas, ze tamtejszy pomnik Adama Mickiewicza jest w fatalnym stanie. „Wjechali” nam na honor, przez kilka lat zajmowałam się pomnikiem wraz z kolegą, Zdzisławem Kaczorowskim. Potem, gdy już byłam w Parlamencie Europejskim, dzięki Bronisławowi Geremkowi znalazłam się w grupie ds. współpracy pomiędzy Unią Europejską i Ukrainą. To właśnie wtedy pomyślałam sobie, że jeżeli potrafilibyśmy nawiązać dobrą współpracę z Ukrainą, wciągnąć ją do UE, to razem stanowilibyśmy niemalże główną siłę europejskiej wspólnoty. To się jednak samo nie stanie. Trzeba nad tym popracować i uzyskać akceptację społeczeństw po obu stronach granicy.
Zdjęcie tytułowe - Grażyna Staniszewska, 10.04.2019, fot: Grzegorz Celejewski


Trzy Ukrainki wśród stu najbardziej wpływowych kobiet świata wg BBC
Wojny, terror, ekstremalne upały, straszliwe pożary lasów i powodzie - tym żyliśmy w 2023 roku i te wydarzenia zajmowały najbardziej wpływowe i inspirujące kobiety minionego roku według BBC. Trzy Ukrainki, które znalazły się na liście BBC 100 Women 2023 to: obrończyni praw dzieci Olena Rozwadowska, pisarka Oksana Zabuzhko i doradczyni ds. polityki klimatycznej Iryna Stawczuk.
"Szukaliśmy kandydatek, które trafiły na pierwsze strony gazet lub miały wpływ na ważne wydarzenia w ciągu ostatnich 12 miesięcy, a także takich, które osiągnęły coś znaczącego, ale nie pojawiły się w newsach" - czytamy na stronie BBC.
До списку увійшло багато сміливих правозахисниць та юристок, зокрема, Амаль Клуні та Мішель Обама. А також мисткині, акторки, спортсменки та інші надихаючі особистості. Наприклад, полька Ізабела Длужик — незряча звукова документалістка, дослідниця з Ґданського університету, чиєю пристрастю є звуки природи. Цього року вона стала героїнею програми BBC World Service «Izabela In the Forest», в якій з мікрофоном провела слухачів світом звуків Біловезької пущі. Потрапили до списку також дві росіянки: письменниця та політична активістка Дарія Серенко (сокоординаторка Феміністичного антивоєнного опору – руху проти вторгнення Росії в Україну) і пожежниця Софія Косачова.
Детальніше про українок:
Elena Rozwadowska
Misją Oleny Rozwadowskiej jest pomoc ukraińskim dzieciom w przetrwaniu traumy wojennej. Od 2019 roku jest współzałożycielką organizacji charytatywnej Voices of Children, która zapewnia wsparcie psychologiczne. Fundacja zatrudnia ponad 100 psychologów pracujących w 14 ośrodkach w całej Ukrainie, a także posiada własną bezpłatną infolinię. Pomogła dziesiątkom tysięcy dzieci i rodziców.
"Po inwazji na pełną skalę byliśmy właściwie jedyną fundacją na Ukrainie, która w pełni koncentrowała się na dzieciach i rodzinach dotkniętych wojną, w szczególności na udzielaniu im pomocy psychologicznej. Rozszerzyliśmy nasze programy tak bardzo, jak to możliwe. Teraz obejmuje on program psychologiczny i psychospołeczny, program humanitarny, pracę ze społecznościami, na przykład tworzenie schronisk, organizowanie placów zabaw, pomieszczeń w szpitalach, zakup wszystkiego, co niezbędne dla instytucji, w których przebywają dzieci, ewakuowanie ich na początku inwazji na pełną skalę. Kolejną ogromną częścią naszej pracy jest rzecznictwo - bycie głosem dzieci. Opublikowaliśmy książkę "Wojna głosami dzieci" i podróżujemy po świecie z wystawami, i cytatami dzieci. Dużo filmujemy, w szczególności nasz film dokumentalny "Dom z drzazg" zdobył Oscara. Teraz pracujemy nad zapewnieniem trwałości wsparcia dla dzieci i dorosłych. Stabilność oznacza ciągłą obecność tam, gdzie dzieci cierpią z powodu wojny" - powiedziała Olena Rozwadowska w wywiadzie dla Sestry.
Oksana Zabużko
Oksana Zabużko, autorka ponad 20 utworów beletrystycznych, poezji i literatury faktu, jest uważana za jedną z najwybitniejszych pisarek i intelektualistek na Ukrainie.
W świecie jest znana z książek "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" oraz "Muzeum porzuconych sekretów". Ukończyła Wydział Filozofii na Uniwersytecie Tarasa Szewczenki w Kijowie i uzyskała tytuł doktora sztuki.
Książki Zabużko zostały przetłumaczone na 20 języków i otrzymały liczne nagrody krajowe i międzynarodowe, w tym Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus, Narodową Nagrodę Ukrainy im. Tarasa Szewczenki (za zasługi dla nauk humanistycznych) oraz francuską Legię Honorową. Oksana Zabużko była stypendystką Fulbrighta i wykładowcą studiów ukraińskich na uniwersytetach w Harvardzie i Pittsburghu.
Po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę na pełną skalę, Zabużko stała się prawdziwą ambasadorką na Zachodzie, promując ukraińską kulturę i pozycję Ukrainy.
Na przykład Oksana Zabużko niedawno mówiła o swojej książce "Najdłuższa podróż" dla Sestry: "Prawie cały ten tekst to mój płacz nad moralnym bankructwem Zachodu, opłakiwanie tej tragedii, tego, że niczego się nie nauczyliśmy i niczego nie zrozumieliśmy, że mamy do czynienia z absolutną powtórką z lat trzydziestych, z tym samym paradygmatem "uspokojenia agresora", rzucania bestii kawałka po kawałku - a może się udławi?".

Iryna Stawczuk
Iryna Stawczuk, najważniejsza ukraińska ekspertka w dziedzinie polityki klimatycznej, dołączyła do niezależnego ruchu filantropijnego European Climate Foundation, gdzie odpowiada za ukraińskie programy mające na celu opracowanie przyjaznych dla środowiska i odpornych na zmiany klimatu rozwiązań dla powojennej odbudowy kraju.
W latach 2019-2022 pełniła funkcję wiceministerki ekologii w ukraińskim rządzie, odpowiadając za politykę klimatyczną, integrację europejską, stosunki międzynarodowe i różnorodność biologiczną.
Stawczuk jest również współzałożycielką dwóch znanych organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną środowiska, Ekodija i Kyiv Cyclists Association (U-Cycle), a także koordynuje regionalne sieci grup społeczeństwa obywatelskiego zajmujących się kwestiami zmian klimatu.
"Naszym zadaniem jest zrobić wszystko, co w naszej mocy w sytuacji, w której się znajdujemy. Podążam za słowami św. Franciszka z Asyżu: "Zacznij od zrobienia tego, co konieczne. Następnie zrób to, co jest możliwe. I nagle zdasz sobie sprawę, że urzeczywistniasz to, co niemożliwe" - mówi Stawczuk.



Żołnierz Dmytro Pawłow: "Jeśli coś się stanie mojemu partnerowi na froncie, nikt mi o tym nie powie"
"W czerwcu zeszłego roku leżałem w szpitalu z poważnymi obrażeniami, których doznałem na pierwszej linii frontu. Jedyną rzeczą, której wtedy pragnąłem, było mieć ukochaną osobę u boku. Naturalne pragnienie, prawda? Ale dla mnie było to prawie niemożliwe, ponieważ mój partner jest facetem. A bez dokumentów potwierdzających legalność naszego związku jest on dla lekarzy nikim, co oznacza, że nie może nawet przebywać ze mną na oddziale" - mówi żołnierz Dmytro Pawlow.
Brak możliwości bycia razem w szpitalu to tylko jeden z powodów, dla których tysiące żołnierzy i kobiet LGBT opowiada się za przyjęciem projektu ustawy o związkach partnerskich. Projekt ustawy jest obecnie rozpatrywany przez Radę Najwyższą Ukrainy i został już wsparty przez Ministerstwo Obrony i Ministerstwo Sprawiedliwości. Zgodnie z nim, związek partnerski to zarejestrowany dobrowolny związek rodzinny dwóch osób tej samej lub różnej płci, w wyniku którego partnerzy uzyskują status bliskich krewnych (członków rodziny pierwszego stopnia). Podkreśla się, że związek partnerski nie jest tradycyjnym małżeństwem; partnerzy nie mogą adoptować dzieci, ani zmienić nazwiska. Prawa rodzicielskie pozostają przy biologicznym ojcu lub matce, podczas gdy drugi partner otrzymuje status opiekuna. Dlaczego przyjęcie tej ustawy ma kluczowe znaczenie w czasach wojny, wyjaśnia jej autorka posłanka Inna Sovsun, a także osoby, których bezpośrednio dotyczy.
"Aby mój partner mógł przebywać ze mną na oddziale, musiałem skłamać, że jest moim bratem".
- "Kiedy zaczęła się wojna, zostałem natychmiast zmobilizowany i wysłany do Bachmutu", mówi trzydziestoletni Dmytro Pawłow z Kramatorska. "Dwa dni przed moimi 30 urodzinami zostałem ranny. Kula trafiła mnie w nogę i przerwała nerw. Od tego czasu nie czuję stopy.
Leczenie było trudne, a wsparcie bliskiej osoby bardzo ważne. Niestety, kiedy moi rodzice dowiedzieli się o mojej orientacji, zmienili swoje podejście do mnie. I dziś jedyną bliską osobą, która jest gotowa być przy mnie w trudnych chwilach jest mój partner. Ale nie wystarczy chcieć, trzeba jeszcze móc. Mojemu partnerowi nie pozwolono mnie odwiedzać. I nie chodziło nawet o oddział intensywnej terapii. Personel nalegał, żeby opuścił szpital, ponieważ oficjalnie nie jest członkiem mojej rodziny.
Musieliśmy posunąć się do różnych sztuczek, aby choć trochę być razem. Na przykład mówiliśmy, że jest moim bratem. Albo dawaliśmy pielęgniarce tabliczkę czekolady, żeby przymknęła oko na obecność mojego partnera przy szpitalnym łóżku przez jeden wieczór. To było dla nas upokarzające. Czy to sprawiedliwe, że inni ranni żołnierze mogą być odwiedzani przez swoje żony, a mój partner nie może być przy mnie? Byłem na linii frontu, broniłem kraju, ryzykowałem życiem. A teraz muszę się ukrywać i kręcić jak drobny złodziejaszek?

- "Kiedy poszłam na wojnę, moja dziewczyna odwiedzała mnie na froncie", opowiada Nastia Konfederat, zwiadowczyni lotnicza. - "Pod ostrzałem w Mykołajowie zachorowała na PTSD - zespół stresu pourazowego). Kilka pocisków S-300 spadło pięćset metrów od niej i potrzebowała pomocy psychologicznej. Członkowie rodzin żołnierzy są uprawnieni do otrzymania takiej pomocy bezpłatnie. To znaczy, partner prawny, a także ich dzieci i rodzice. Kiedy Twoje ciało jest żywe, ale czujesz się martwy w środku, to nie jest życie. Ustawa o związkach partnerskich bezpośrednio pomoże tysiącom ludzi wrócić do żywych.

Pawlo Lahojda, 22-letni żołnierz i jego 31-letni partner Wlad również służą w siłach zbrojnych, gdzie spotykają się z homofobią.
- "Podczas wojny na pełną skalę znalazłem się w strefie działań wojennych, a Wlad zdecydował się do mnie dołączyć i poszedł na front" - mówi Pawlo Lahojda. "Początkowo byliśmy w tej samej jednostce. Ale kiedy okazało się, że jesteśmy partnerami, Wlad został natychmiast wysłany do innego regionu. Abyśmy mogli znów razem służyć, staram się o przeniesienie, ale nie mogę tego zrobić. Lekarz, który mi to uniemożliwia, nie ukrywa, że jest homofobem. Mówi wprost: "Nie przejdziesz wojskowej komisji lekarskiej".
W jaki sposób ustawa o związkach partnerskich może mi pomóc? Kiedy przedstawiciele społeczności LGBT zostaną uznani za osoby, którym również przysługują prawa, z pewnością poprawi naszą sytuację. Teraz nie mamy żadnych praw. Za każdym razem, gdy mój partner wyjeżdża na misję, jest to jak tortura. Jeśli coś mu się stanie - zostanie ranny, zginie lub go wezmą do niewoli, nikt mi o tym nie powie. A jeśli coś mi się stanie, zadzwonią do mojej matki, ale nie do Wlada.

O wiele łatwiej jest zarejestrować lub rozwiązać związek partnerski niż małżeństwo
- "Dla tysięcy osób LGBT, które obecnie bronią naszego kraju, ustawa o związkach partnerskich jest bardzo ważna", mówi jej autorka posłanka Inna Sovsun, "Teraz, jeśli coś stanie się tym żołnierzom, ich partnerzy mają bardzo ograniczone prawa. Nie mówię nawet o kwestiach takich jak pomoc finansowa, płatności, dziedziczenie. Mam na myśli to, że większość szpitali nie pozwala partnerom przebywać z nimi na oddziale.
Są też inne sytuacje. W przypadku osób w śpiączce lekarze są zobowiązani do konsultacji z najbliższymi członkami rodziny przy podejmowaniu ważnych decyzji medycznych. Mogą to być m.in. decyzje o amputacji kończyny czy wycofaniu aparatury podtrzymującej życie. Partner lub partnerka nie ma zaś możliwości wpływania na te działania. Zdarzają się też przypadki zniewolenia, śmierci... Znam sytuacje, gdy mężczyźnie nie pozwolono pójść do kostnicy, by zidentyfikować partnera, który zginął na froncie. Bo oficjalnie nie jest członkiem rodziny.
- Czy związki partnerskie są powszechną praktyką na świecie?
- Przepisy dotyczące zarejestrowanych związków partnerskich obowiązują w 22 krajach europejskich. W szczególności we Francji, Wielkiej Brytanii, Czechach, Grecji, Włoszech itp. W niektórych krajach (np. w Niemczech) małżeństwa osób tej samej płci były dozwolone po zawarciu związku partnerskiego.
Polska wciąż jest wyjątkiem. Ale teraz, gdy opozycja, która popiera równe prawa dla par tej samej płci, wygrała wybory parlamentarne, sytuacja może się zmienić. Nawiasem mówiąc, badania pokazują, że większość Polaków popiera legalizację związków osób tej samej płci w takiej, czy innej formie.
Większość krajów zezwala zarówno parom heteroseksualnym, jak i jednopłciowym na rejestrację związków partnerskich. Nasz projekt ustawy również to umożliwia.
- Dlaczego pary heteroseksualne tego potrzebują, skoro mogą zawrzeć konwencjonalne małżeństwo?
- Na przykład we Francji (wykorzystaliśmy model francuski jako podstawę naszego projektu ustawy) około 40% wszystkich związków zawieranych jest w formie związków partnerskich, a nie klasycznych małżeństw. Oznacza to, że są one również popularne wśród par różnopłciowych. Po pierwsze, historycznie małżeństwo w tym kraju było ściśle związane z kościołem z jego zasadami i rolami. Coraz więcej młodych ludzi stara się unikać nierównego formatu związku. Dla wielu "partnerstwo" brzmi lepiej. Po drugie, procedura rejestracji związku partnerskiego jest znacznie prostsza.
- Czy procedura rejestracji związku partnerskiego w Ukrainie będzie szybsza niż zawarcie związku małżeńskiego w urzędzie stanu cywilnego?
- Absolutnie. Dotyczy to nie tylko rejestracji (dziesięć dni w przypadku związku partnerskiego w porównaniu z miesiącem w przypadkwu małżeństwa), ale także rozwiązania. Procedura rozwodowa w Ukrainie jest dość skomplikowana: nawet jeśli mąż i żona nie mają wobec siebie żadnych roszczeń, ale mają na przykład małoletnie dziecko, mogą uzyskać rozwód tylko na drodze sądowej, co wymaga pieniędzy i czasu. W przypadku związków partnerskich procedura jest znacznie prostsza i wymaga jedynie zgody obu stron.
- Czy reakcja Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego, który potępił projekt ustawy, była dla Ciebie zaskoczeniem?
- Absolutnie nie. Jako osoba, która lobbowała i ratyfikowała Konwencję Stambulską (o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej), nie miałam co do tego wątpliwości. Niestety, Kościół nie jest gotowy na dialog. Myślę, że w ten sposób wyrządzają sobie niedźwiedzią przysługę, ponieważ tracą potencjalnych parafian. Jeśli chodzi o oświadczenie Rady Kościołów (Wszechukraińska Rada Kościołów wezwała parlament do odrzucenia ustawy - red.), w skład tej rady nadal wchodzi Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Dlatego byłoby bardziej właściwe, gdyby organizacja ta najpierw zajęła się tą kwestią.

W ciągu ostatniej dekady poziom poparcia dla związków partnerskich osób tej samej płci na Ukrainie wzrósł niemal dwukrotnie
- Czy ustawa o zarejestrowanych związkach partnerskich może uprościć drogę Ukrainy do UE?
- 9 listopada Komisja Europejska opublikowała raport na temat kryteriów, które muszą zostać spełnione, aby Ukraina mogła zostać członkiem UE. Znalazły się w nim dwa odniesienia do praw osób LGBT.
Jeśli chodzi o związki partnerskie osób tej samej płci, w raporcie zauważono, że Komisja Europejska uważa fakt zarejestrowania takiego projektu ustawy za pozytywny krok, wskazujący, że zmierzamy we właściwym kierunku. Biorąc pod uwagę, że nie ma bezpośrednich dyrektyw UE w tej konkretnej kwestii, jest to maksymalna forma, jaką można wykorzystać, aby podkreślić znaczenie tej kwestii dla Ukrainy. Nawiasem mówiąc, w raporcie wspomniano również o decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zgodnie z którą brak prawnej możliwości rejestracji związków partnerskich osób tej samej płci w Ukrainie narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka (w czerwcu tego roku ETPC przyznał pięć tysięcy euro odszkodowania parze osób tej samej płci, która skarżyła się na niemożność zawarcia małżeństwa lub innego rodzaju związku cywilnego w Ukrainie).
- Osoby LGBT w Siłach Zbrojnych Ukrainy twierdzą, że regularnie spotykają się z homofobią i zastraszaniem, zarówno ze strony innych żołnierzy, jak i dowódców. Czy przyjęcie projektu ustawy o związkach partnerskich może pomóc w rozwiązaniu tego problemu?
- Obecnie osoby LGBT czują, że państwo traktuje je inaczej niż osoby heteroseksualne. To niesprawiedliwe. A przyjęcie ustawy to nie tylko rozwiązanie praktycznych problemów, ale także uznanie przez państwo praw tych, którzy pracują, płacą podatki i walczą u boku innych.
Tymczasem musimy zrozumieć, że samo to prawo nie jest w stanie przezwyciężyć homofobii, w szczególności w siłach zbrojnych. Konieczne jest przyjęcie dodatkowych regulacji. To tak jak z kobietami w wojsku: podjęto osobne decyzje z wytycznymi, do których kobiety mogą się odwoływać w przypadku dyskryminacji lub, powiedzmy, molestowania seksualnego.
- Czy ustawa o związkach partnerskich może zostać przyjęta w tym roku?
- Raport Komisji Europejskiej daje nadzieję, że projekt ustawy zostanie uwzględniony. Ważne są też ostatnie decyzje Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Sprawiedliwości. Ministerstwo Sprawiedliwości początkowo poparło pomysł, ale stwierdziło, że napisze własny projekt. Ostatecznie jednak zgodziło się poprzeć nasz. Ministerstwo Obrony Narodowej również napisało, że popiera projekt, choć początkowo jego decyzja była negatywna. Teraz przyszła kolej na Komitet Polityki Prawnej Rady Najwyższej. Jeśli się zgodzi, dokument zostanie ostatecznie poddany pod głosowanie w Radzie Najwyższej.
- Co sądzisz o reakcji opinii publicznej na pomysł związków partnerskich dla par tej samej płci? Liczba negatywnych komentarzy w mediach społecznościowych jest ogromna.
- Spodziewaliśmy się znacznie gorszej reakcji. Zawsze pojawiają się negatywne komentarze, ale jednocześnie otrzymuję też wiele pozytywnych opinii. Na Facebooku jest to około 50% do 50%. A na przykład na Instagramie i Tik Tok prawie wszystkie komentarze są pozytywne. Młodzi ludzie mają różne poglądy. Ogólnie rzecz biorąc, jest znacznie mniej nienawiści. Według zeszłorocznego badania przeprowadzonego przez Centrum Ekspertyz Społecznych Instytutu Socjologii, w ciągu ostatnich dziesięciu lat poziom poparcia dla związków partnerskich osób tej samej płci na Ukrainie prawie się podwoił (53% zgadza się w 2022 r. w porównaniu do 33% w 2013 r.). Wojna zmieniła nasze życie i nadal zmienia nasze priorytety.
Zdjęcie główne: Edgar Su / Reuters / Forum


TOP 5 miejsc na jesienne wycieczki po Polsce
Piękne, ale bez tłumów turystów. Pyszne, ale nie tak drogie jak w sezonie letnim. A jeśli jeszcze nie odkryłeś jesiennych wycieczek po Polsce, wciąż masz czas, aby uchwycić ostatnie dni, kiedy jest jeszcze słonecznie i jasno.
Gdzie wybrać się jesienią, aby cieszyć się kolorowym krajobrazem? Sestry przygotowały dla Ciebie TOP 5 miejsc na jesienne wakacje w Polsce.
Wybierz się na spacer wzdłuż malowniczej Lancorony
Mała wioska Lancorona z uroczymi drewnianymi domami znajduje się 36 kilometrów od Krakowa.
Najpiękniejsze widoki na Tatry i Babią Górę można podziwiać z Lanckoronskiej Góry, ulubionego miejsca wypoczynku artystów. Inne atrakcje obejmują szlak turystyczny, ruiny zamku z czasów Kazimierza Wielkiego, lokalny rynek i lokalne muzeum historyczne.
Do wyboru jest 5 tras spacerowych:
Starożytna droga królewska
Aleja Zakochanych
Droga na bagna
Aleje cichego szeptu
Droga do Starego Kamieniołomu.
Kazimierz Dolny nad Wisłą
Wśród malowniczych wzgórz puławskich nad Wisłą, 50 kilometrów od Lublina, malowniczo położone jest miasto, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Niesamowite widoki łączą się tu z renesansową architekturą. Zamek i kamienna wieża zachowały się od czasów założenia miasta przez Kazimierza Wielkiego. Warto odwiedzić port i przespacerować się bulwarem. Wokół miasta rozciąga się park krajobrazowy. To idealne miejsce na spacer uliczkami prowadzącymi do leśnych wąwozów i wysokich wzgórz z widokiem na Wisłę. Lubisz oglądać zachód słońca? W takim razie zdecydowanie powinieneś przyjechać do Kazimierza Dolnego.

Mędzyzdroje z molo i drogą nad morze
Morze Bałtyckie robi niezapomniane wrażenie. Malownicze wybrzeże jest szczególnie romantyczne w zimnych porach roku. Międzyzdroje witają Promenadą Gwiazd, Oceanarium i Muzeum Figur Woskowych. Plaża z drobnym, jasnym piaskiem oddzielona jest od miasta wysokim klifem i licznymi wydmami. Nadmorski kurort posiada najdłuższe molo w Polsce - 395 metrów. Punkty widokowe są dla tych, którzy marzą o zrobieniu pięknych zdjęć nad morzem. Można tu dotrzeć idąc czarnym szlakiem z centrum miasta lub wzdłuż plaży. Na taras widokowy prowadzą długie drewniane schody, a ze szczytu rozpościera się wspaniały widok na marinę i niemieckie porty.
Wisła z pałacem myśliwskim Habsburgów
Na południu Polski, w województwie śląskim, gdzie swoje źródło ma największa polska rzeka o tej samej nazwie - Wisła, znajduje się ten ważny ośrodek turystyczny i sportowy. Oprócz pięknych krajobrazów, hoteli, wyciągów narciarskich i restauracji z wyśmienitą kuchnią, znajdują się tu ciekawe zabytki historyczne. Na przykład pałacyk myśliwski Habsburgów. Został on zbudowany w latach 1897-1898 przez Fryderyka Austriackiego, księcia cieszyńskiego. Interesujący jest również Pałac Prezydencki, zbudowany w stylu modernizmu architektonicznego w latach 1928-1931. Prawdziwą ozdobą miasta są drewniane wille z początku XX wieku.
Polska Praga Kłodzko
Miasto to jest często porównywane do Pragi. Położone w Kotlinie Kłodzkiej, u podnóża Gór Bardzkich, jest domem dla trzech kultur - czeskiej, niemieckiej i polskiej. Kłodzka starówka, nad którą góruje niezdarna pruska twierdza, jest jednym z najcenniejszych zespołów staromiejskich na Dolnym Śląsku. Pod Starym Miastem można zwiedzić podziemną trasę turystyczną, która prowadzi przez zabytkowe piwnice. Od średniowiecza były one wykorzystywane przez lokalnych kupców i rzemieślników jako magazyny. Starówka w Kłodzku wypełniona jest zabytkowymi kamienicami i kościołami. Wśród nich są gotycki kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i barokowy klasztor Franciszkanów, a także kościół świętych Jerzego i Wojciecha. Gotycka katedra św. Jana z barokowymi figurami świętych, przypominająca słynny praski Most Karola, jest bardzo klimatycznym miejscem.

.avif)
Święto Niepodległości Polski: Wielotysięczny marsz przez Warszawę
Marsz Niepodległości w Warszawie odbywa się od ponad 10 lat. Każdego roku tysiące ludzi przyjeżdża do stolicy Polski, aby dołączyć do biało-czerwonego pochodu.





- To bardzo ważne święto dla Polski. 105 lat temu odzyskaliśmy wolność. Musimy szanować i kochać nasz piękny kraj. Mam 80 lat i chciałabym, aby wszyscy młodzi ludzie byli tak szczęśliwi w naszym kraju jak ja" - powiedziała Maria z Warszawy portalowi Sestry .
Dla małej Nicole z Wrocławia był to pierwszy taki polski Dzień Niepodległości. Nigdy wcześniej nie uczestniczyła w takich marszach.
- To święto patriotyczne, zawsze w tym dniu przyjeżdżam z Wrocławia do Warszawy. Pokazujemy całemu światu, że chcemy wolnej Polski" - mówi Tomek, ojciec dziewczynki.
- Przyjeżdżam do Warszawy co roku. To mój obowiązek. Nie pamiętam, żeby Polska była niewolna. Chociaż moi dziadkowie nie byli wolni. Musimy wszędzie podkreślać, że mamy wolny kraj, który trzeba chronić. Musimy chronić tę wolność, która nie została nam dana, ale z którą się urodziliśmy. Musimy mieć pewność, że zawsze będziemy wolni" - powiedziała pani Teodozja z Radomia pod Warszawą.




Jako pierwsi przejechali polscy motocykliści, odbył się też korowód przebierańców.


Marsz Niepodległości był pilnie chroniony przez policję. Wzdłuż całej trasy przemarszu ustawiono metalowe płoty, w powietrzu unosił się helikopter, a po Wiśle pływało kilka łodzi patrolowych.
- "W związku z obecną niestabilną sytuacją na świecie zwróciłem się do Komendanta Głównego Policji o zapewnienie odpowiednich sił i środków policyjnych w celu zapewnienia bezpieczeństwa wszystkich wydarzeń" - powiedział przed marszem prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.


Co roku Marszowi Niepodległości towarzyszy odpalanie rac i wybuchy petard. Mieszkańcom mieszkającym wzdłuż trasy marszu zaleca się zamknięcie okien w tym dniu, aby zapobiec przedostawaniu się petard do ich domów.

.jpeg)
Na marszu nie zabrakło antyukraińskich haseł. Ponadto uczestnicy pochodu spalili flagi Unii Europejskiej i LGBT.
- Zgłosiliśmy to na policję. Jednak spalenie tych flag, niezależnie od ich treści, nie stanowiło większego zagrożenia dla uczestników marszu" - powiedział burmistrz Trzaskowski.


Według stołecznego ratusza w Marszu Niepodległości wzięło udział 40 tys. osób. Według organizatorów było to nawet 90 tys. osób. Najwięcej osób wzięło udział w Marszu Niepodległości w 2018 roku. Wówczas, według policji, ulicami Warszawy przemaszerowało 250 tysięcy protestujących.
Pomimo faktu, że marsz generalnie przebiegł bez incydentów, policja zatrzymała 56 osób. Większość z nich posiadała narkotyki. Funkcjonariusze zarekwirowali również ponad tysiąc sztuk materiałów pirotechnicznych, powiedział Sylwester Marchak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.





Blokada granicy: tylko nowy polski rząd może rozwiązać problem przewoźników
Polscy przewoźnicy zapowiedzieli długi protest i blokadę granicy z Ukrainą, która rozpoczęła się w poniedziałek 6 listopada. W piątek 10 listopada kolejka ukraińskich ciężarówek do granicy w Dorohuska sięgnęła 40 kilometrów, a ukraińscy kierowcy narzekają, że przewożona żywność się psuje, pisze Gazeta Wyborcza. Z kolei polscy kierowcy chcący wrócić z Ukrainy do Polski twierdzą, że ich pojazdy po prostu zaczęły znikać z elektronicznej kolejki [dzięki temu systemowi łatwiej i szybciej można przejechać przez granicę - red] i muszą rejestrować się ponownie,. Jak podaje Rzeczpospolita z kolejki zniknęło 500 polskich ciężarówek. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i szybko się rozwija. Protesty są wspierane przez skrajnie nacjonalistyczną polską partię Konfederacja, znaną z antyukraińskiej retoryki.
Organizator protestów, Komitet Ochrony Przewoźników i Pracodawców Transportowych RP, napisał na swojej stronie na Facebooku, że ukraińscy urzędnicy dbają o swoich przewoźników i starają się rozwiązać problem, a polscy - nie. Przypomnijmy, że polscy przewoźnicy domagają się, by w relacjach z ukraińskimi przedstawicielami branży Polska powróciła do przedwojennych kwot przewozowych. Uważają, że Ukraińcy rzekomo świadczą usługi po niższych cenach, ponieważ mają niższe podatki i wynagrodzenia kierowców.
Transport drogowy między Polską a Ukrainą wzrósł kilkakrotnie od początku Wielkiej Wojny, nie tylko ze względu na ruch handlowy, ale także ze względu na ładunki humanitarne i wojskowe do kraju objętego wojną. Według strony ukraińskiej w 2021 r. Ukraina miała tylko 120 tys. zezwoleń na transport do krajów UE. Według strony polskiej do końca tego roku poziom ruchu towarowego przekraczającego granicę między Ukrainą a Polską osiągnie 1,2 mln.
Po 24 lutego 2022 r. UE anulowała zezwolenia dla ukraińskich przewoźników, a to rozporządzenie mają obowiązywać do czerwca 2024 r.
Warto zauważyć, że protesty polskich przewoźników zbiegły się w czasie z niepewnością polityczną: po wyborach parlamentarnych w Polsce, w której dopiero formuje się nowa koalicja - to ona utworzy rząd.
Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, tak komentuje sytuację:
-Blokada granicy powoduje ogromne szkody zarówno dla polskich, jak i ukraińskich przedsiębiorców - jedni i drudzy ponoszą znaczne straty. Nie doprowadzi to do niczego dobrego, zwłaszcza że blokada rozpoczęła się w czasie, gdy Polska praktycznie nie ma rządu. Ministrowie obecnego rządu nie czują się już na siłach, by prowadzić takie negocjacje zgodnie ze swoimi obowiązkami. Szczerze mówiąc, po polskiej stronie nie ma negocjatora, który mógłby poważnie rozmawiać z protestującymi o ich żądaniach. Pojawia się również pytanie, kto korzysta na tej blokadzie granicy?
Kategorycznie sprzeciwiamy się powrotowi do praktyki zezwoleń transportowych. Musimy rozmawiać ze stroną ukraińską o wyrównaniu szans dla przewoźników i ustanowieniu zasad konkurencji. Obejmuje to zbliżenie poziomów opodatkowania. Oznacza to ten sam poziom wydatków i przejrzystą konkurencję.
Absolutnie niedopuszczalne jest organizowanie takich blokad na granicy z Ukrainą, krwawiącym państwem w stanie wojny. Robiąc to, szkodzimy jej gospodarce.
Rozumiejąc problemy polskich przewoźników, musimy jasno powiedzieć: w taki zły sposób ich nie rozwiążemy.
Negocjacje są z pewnością konieczne. Wzywamy jednak do zawieszenia blokady granicy do czasu utworzenia nowego rządu w Polsce. W końcu obecny rząd nie może już podejmować żadnych długoterminowych zobowiązań, ani podejmować decyzji, które będą realizowane. Tak więc dziś po polskiej stronie nie ma odpowiedniego partnera do takich negocjacji, dlatego opowiadamy się za zawieszeniem protestów.


Zapytałam uchodźczynie, czego potrzebują i ... dostałam dotację
Po inwazji Rosji na pełną skalę ukraińskie kobiety, które schroniły się w innych krajach, potrzebowały podstawowych rzeczy. Często wstydziły się zapytać, jak kupić bilet autobusowy, gdzie znaleźć lekarza w nagłych wypadkach, jak zapisać dziecko do szkoły, gdzie pojechać na weekend, aby zresetować umysł. Byłam w podobnej sytuacji. To skłoniło mnie do napisania wniosku i otrzymania dotacji do projektu, który miał pomóc innym kobietom w odnalezieniu się w nowym dla nich świecie. Dzielę się swoim doświadczeniem, jak to zrobić.
Pomysł, żeby wniosek przeszedł
Idealnym sposobem na znalezienie tematu wniosku o dotację jest zidentyfikowanie problemu, który ma on rozwiązać.
Jako dziennikarka niemal natychmiast zaczęłam pisać o ukraińskich uchodźczyniach w Polsce. Dzieliłam się takimi historiami: "Byłam wykończona, bo poszłam na drugą stronę miasta po dokumenty. Nie wiedziałam, jak kupić bilet autobusowy, więc codziennie szłam dziesięć kilometrów w jedną stronę, a potem z powrotem. Nie posyłam dziecka do szkoły, bo nie rozumiem, jak to zrobić, boję się bariery językowej. Złamałam palec i nie poszłam do szpitala, dopóki nie zrobił się czarny, bo nie wiedziałam, jak działa system medyczny w Polsce".
Słyszałam setki takich historii w pierwszych miesiącach wojny. I wszystkie były trochę o mnie. Na przykład, gdy musiałam zainstalować internet w wynajmowanym mieszkaniu, bo bez niego nie mogę pracować, długo zwlekałam z zawarciem umowy, bo bałam się, że nie dogadam się z pracownikami firmy. Wydawałem więc 300 zł tygodniowo na internet mobilny. Dla porównania obecnie internet stacjonarny i mobilny kosztuje mnie 110 zł miesięcznie.
Większość uchodźczyń w obcym kraju zaczynała życie od zera. Niektóre nie opuszczały swoich domów - socjalnych lub wynajmowanych - ponieważ bały się zgubić. Dopiero po miesiącach dowiadywały się, że w pobliżu jest piękny park do spacerów, góry czy rzeka.
Wszędzie były setki wydarzeń dla uchodźców: warsztaty, kursy językowe, spotkania integracyjne, ale tak naprawdę nie odpowiadały one na potrzeby ukraińskich kobiet. Moja historia ubiegania się o grant zaczęła się od zaspokojenia potrzeby, którą sama odczuwałam i zdałam sobie sprawę, że jest ona istotna dla innych.
Znaczenie komunikacji. Poszukujemy partnerów
Tworzenie kręgu towarzyskiego, wymiana kontaktów, nawiązywanie znajomości to banalna rzecz, ale działa. Warto uczestniczyć w różnych spotkaniach, programach, komunikować się z różnymi ludźmi, czasem nawet wychodzić ze swojej strefy komfortu językowego.
Musisz zastanowić się, kto może zostać partnerem Twojego projektu? Kogo poprosić o radę, jak napisać skuteczny wniosek o dotację w obcym kraju i gdzie szukać propozycji?
Jakieś siedem lat temu poznałam polską organizację Edukacja dla Demokracji, która wspierała wiele ukraińskich inicjatyw i promowała przyjaźń polsko-ukraińską. To dzięki nim otrzymałem listę źródeł w Polsce, gdzie mogłem szukać propozycji grantów - indywidualnych i dla dużych fundacji. Ta lista może się jeszcze komuś przydać.
- Strona dla organizacji pozarządowych do zamieszczania wniosków o dotacje - ngo.pl, portal organizacji pozarządowych ngo.pl
- Portal polskich programów grantowych granty.pl.
- Strona Centrum Współpracy Polska-Wschód
- Newsletter o programach europejskich w różnych dziedzinach.
- Mapa Dotacji UE - strona Ministerstwa Rozwoju, na której można znaleźć listę projektów współfinansowanych z funduszy europejskich i realizowanych w Polsce.
- Eurodesk - programy dla młodzieży, osób pracujących z młodzieżą i organizacji młodzieżowych
- Instytut Książki - realizuje programy translatorskie, współfinansuje wydarzenia literackie promujące czytelnictwo, wydaje czasopisma kulturalne i oferuje modelowe projekty biblioteczne.
Jak powstał nasz pomysł?
Następnym krokiem było znalezienie wśród ofert programu, który najlepiej pasował do wniosku. Na pierwszym portalu było wiele grantów odpowiednich dla Ukraińców. Większość z nich była skierowana do dużych fundacji, które mają historię sukcesów w Polsce.
Podobało mi się sformułowanie jednej z propozycji, że Ukrainki najlepiej wiedzą, czego potrzebują, więc oczekują rozsądnych propozycji od grup inicjatywnych 3-5 osób, najlepiej we współpracy z lokalną polską fundacją.
Naszym pomysłem było stworzenie grupy online, w której przez trzy miesiące przygotowywalibyśmy dwa rodzaje tekstów: o tym, jak wygląda życie w Polsce oraz opowieści o Śląsku. Zaplanowaliśmy kilka spotkań z ekspertami i specjalistami, którzy mogliby opowiedzieć nam o regionie i specyfice życia w nim. Otrzymaliśmy grant w wysokości 3500 zł z Funduszu Obywatelskiego im. Henryka Wujca.
Miałam doświadczenie w pisaniu wniosków projektowych w Ukrainie. Wypełniłam formularz: krótko, na temat, bez wodolejstwa, z liczbami, dokładnie wyliczając budżet. Przetłumaczyłam wniosek na polski.
Sukces zależy od planu
Kolejnym ważnym krokiem było opracowanie szczegółowego planu wdrożenia, znalezienie niezbędnych ekspertów i platform do rozpowszechniania informacji. Wszyscy uczestnicy projektu na co dzień pracowali, więc sukces zależał od właściwego planowania z jasno określonymi terminami.
Polska fundacja działająca w Katowicach, Stowarzyszenie Pokolenie, pomogła w zapewnieniu przestrzeni do spotkań, ale ja musiałam napisać posty informacyjne wraz z moją koleżanką z projektu, Tetianą Wygocką.
Podzieliliśmy się pracą. Ja pisałam więcej o obszarze kulturowym (o Śląsku, ciekawych miejscach, cechach kulturowych regionu, lokalnych tradycjach). Mój kolega przygotowywał teksty z komponentem praktycznym - edukacja, medycyna, transport, podatki itp.
Dzięki tym postom ludzie po raz pierwszy zdecydowali się wyruszyć gdzieś poza utartą trasę, znaleźli aplikacje mobilne ułatwiające integrację w nowym miejscu, uzyskali odpowiedź na pytanie, dlaczego nie mogą zrozumieć polskiej wymowy niektórych osób (bo okazuje się, że Śląsk ma swój lokalny język śląski i nawet nie wszyscy Polacy go rozumieją), dowiedzieli się, że system medyczny nie jest taki straszny i że mogą uzyskać receptę na leki online.
"Ten projekt stał się dla mnie terapią"
Przez jakiś czas jeździłam gdzieś z dziećmi w każdy weekend, aby stworzyć trasy dla czytelników do zwiedzania regionu. Ciekawie było zrozumieć dla siebie i opowiedzieć innym, dlaczego 1 listopada na wszystkich cmentarzach w Polsce zapala się znicze, dlaczego na Wielkanoc przygotowuje się baranki na świąteczny stół, dlaczego na polskich ulicach jest tyle palm, dlaczego katowickie tramwaje mają nazwy, skąd wzięło się powiedzenie "zajączek przynosi prezenty" (na Śląsku tradycją wielkanocną jest szukanie prezentów w domu lub ogrodzie, które ma przynosić zając).
To była dla mnie terapia. Powielałam wszystkie nazwy po polsku i ukraińsku i wydawało mi się, że z każdym nowym znakiem na mapie Śląska przestaję postrzegać tę ziemię jako obcą, niezrozumiałą.
Odbywały się spotkania z ekspertami w dziedzinie podatków, ponieważ na początku wojny na pełną skalę wiele kobiet zaczęło wytwarzać rzeczy własnymi rękami i sprzedawać je, ale nie wiedziały, czy nie naruszają przepisów podatkowych. Było to również przydatne dla nas, ponieważ musiałyśmy wypełniać zeznania podatkowe podczas pracy w Polsce.
Później okazało się, że wzięliśmy na siebie zbyt wiele zobowiązań w stosunku do kwoty dotacji. Były podobne projekty, które wykorzystywały te środki, na przykład na zorganizowanie jednego spotkania ukraińsko-polskiego, na którym gotowano barszcz. Nie żałowaliśmy jednak, bo w ciągu trzech miesięcy dowiedziałyśmy się więcej o polskim życiu niż Ukraińcy, którzy mieszkali tu od lat.
W przypadku raportu zapisz i powiel wszystko
Równie ważne jest raportowanie projektu darczyńcy. Powinni oni zrozumieć, że wydałeś ich pieniądze sensownie i osiągnąłeś założone cele.
Prowadziliśmy arkusz kalkulacyjny, w którym wpisywaliśmy wszystkie posty w mediach społecznościowych, transmisje na żywo ze spotkań oraz zapisywaliśmy reakcje i komentarze czytelników. Pewnego ranka otworzyliśmy naszą grupę na FB i zobaczyliśmy, że połowa wszystkich postów po prostu zniknęła.
Okazało się, że strona mojej koleżanki została przez pomyłkę zablokowana. Musiałyśmy przywrócić wszystko, co zostało napisane przez trzy miesiące w ciągu zaledwie tygodnia. Dobrze, że szkice postów zostały zachowane. Dlatego radzę zapisywać wszystko, co związane z projektem na Dysku Google (paragony, faktury, zrzuty ekranu, teksty postów komunikacyjnych itp.) Zaoszczędziło nam to wiele nerwów.
Ważne jest, aby wziąć odpowiedzialność za wypełnianie dokumentów i informowanie partnerów o sytuacjach siły wyższej. Napisaliśmy, aby poinformować ich, że szybko rozwiązaliśmy kwestię przywrócenia utraconych tekstów i przeprosiliśmy za przesłanie raportu w ostatnich dniach projektu.
I nie zapomnij podziękować im za wsparcie. Zaprezentuj historie sukcesu i wpływ swojego projektu. To robi dobre wrażenie. Jeśli zrobisz wszystko dobrze, nie jest wykluczone, że kolejne projekty przyjdą do ciebie. Tak właśnie stało się z członkami naszej grupy inicjatywnej, z których niektórzy pracują teraz w organizacjach pozarządowych w Polsce.

.avif)
"Odrodziłam się dzięki Tobie". Jak wspierają się Ukrainki w Warszawie
Klub został założony przez Myrosławę Keryk, szefową zarządu Ukraińskiego Domu i jej współpracowniczki. Idea "kobiet pomagających kobietom" jest bardzo cenna w społeczności migrantów, ponieważ wiele Ukrainek za granicą pozostaje samotna i bez wsparcia. Klub Ukraińskich Kobiet działa od 2014 roku i pomaga migrantkom w Polsce: jego członkinie mogą rozmawiać, szukać porad, wspierać się i spędzać razem czas..
"Wiele kobiet w 2014 roku, w którym powstał Klub, chodziło tylko do pracy i nie miało czasu, ani energii na szukanie przyjaciółek. Ale chciały się spotykać. Kiedy na pierwszym spotkaniu zaproponowano im haftowanie, wiele z nich było szczerze oburzonych, mówiąc, że nie mogą haftować w niedzielę. Kobiety chciały śpiewać, więc powstał chór "Kalyna". W tym czasie bardzo popularne były lekcje gotowania, a polscy sąsiedzi zaczęli poznawać ukraińską kulturę poprzez kuchnię. Czasami mieszkańcy domu przychodzili i pytali, co tu się gotuje i skąd ten niesamowity zapach - mówi Maryna Mazurak.

Po 24 lutego 2022 r., kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, a do Polski przybyły miliony uchodźców wojennych, projekt się rozrósł.
Ukraiński Dom w Polsce uruchomił linię informacyjną dla uchodźców, dołączyli wolontariusze, a priorytety Klubu Ukraińskich Kobiet zmieniły się.
"Mówiąc globalnie, naszym celem jest stworzenie bezpiecznego środowiska dla kobiet, w którym mogą uzyskać wzajemne wsparcie i pomoc" - wyjaśnia Maryna Mazurak - "Ale ta pomoc może być różna. Obejmuje ona wsparcie psychologiczne, arteterapię i robótki ręczne, które również mają charakter terapeutyczny. A czasami kobiety potrzebują po prostu informacji i profesjonalnej porady. Na przykład po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę na pełną skalę, nasze pierwsze spotkania dotyczyły tego, jak umówić się na wizytę u lekarza, jak działa polski system opieki zdrowotnej czy transport publiczny. Spotkanie na temat zakładania własnej działalności gospodarczej w Polsce cieszyło się dużą popularnością - wzięło w nim udział ponad 60 osób. Te informacje były potrzebne w tamtym czasie, a teraz, gdy kobiety mniej lub bardziej się zaadaptowały i ustatkowały, ich potrzeby się zmieniły i zmienia się tematyka spotkań. Sprawdzamy, czego potrzebują kobiety, które przychodzą do klubu. Organizujemy warsztaty psychologiczne, zajęcia sportowe - wsparcie poprzez aktywność fizyczną, robótki ręczne lub sztukę jest tym, co kobiety chcą od nas otrzymać" - mówi Maryna.
Klub Ukraińskich Kobiet publikuje cotygodniowe ogłoszenia o wydarzeniach na swojej stronie na Facebooku.
Rejestracja na wydarzenia rozpoczyna się w każdy poniedziałek i jest ograniczona liczbą osób. Wszystkie wydarzenia są bezpłatne. Nie musisz wybierać tylko jednego. Program jest zazwyczaj bardzo zróżnicowany, więc każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Organizowane są warsztaty kreatywne i artystyczne, podczas których można własnoręcznie wykonać pamiątkę, pomalować torbę, naczynie lub kubek albo wziąć udział w warsztatach muzykoterapii.
"Pewnego razu na kursie malowania, jedna z uczestniczek powiedziała "Odrodziłam się dzięki tobie". Pamiętam jej torbę ze stokrotkami. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że była arteterapeutką z Kijowa. Kilka miesięcy wcześniej jej mąż zginął na wojnie. Teraz Natalia Szumska prowadzi z nami zajęcia z rozwoju osobistego, jest instruktorką nordic walking. Pomagając innym, Natalia otrzymuje otuchę, dużo energii i wsparcia. A my jesteśmy otwarci na propozycje, gdy ktoś jest gotowy podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi" - mówi Maryna Mazurak.
Klub planuje warsztaty z organizacji czasu. Wyzwaniem jest stworzenie programu dla starszych kobiet, aby mogły znaleźć przyjaciół i interesujące zajęcia. Chociaż projekt nie ma ograniczeń wiekowych, starsze kobiety mówią, że chciałyby czasami posiedzieć z kobietami w tym samym wieku.
W ten sposób każdy uczestnik znajdzie interesujące zajęcie i grupę przyjaciół.

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.