Exclusive
20
min

Uchodźczynie pod opieką trzech zakonnic z Jazłowca

Rozładowywaliśmy ciężarówkę i pudło z konserwami wypadło z hukiem na asfalt. Dzieci natychmiast rzuciły się na ziemię. W pierwszych miesiącach bały się, kuliły, chowały za matkami, nie pozwalały się dotknąć i milczały.

Wira Biczuja

Od lewej: siostry zakonne Tatiana, Julia i Symona organizują pomoc dla kobiet i dzieci. Zdjęcie autorki

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W cichym zakątku na południu obwodu tarnopolskiego, w murach dawnego pałacu ukryty jest klasztor rzymskokatolicki. Przed pandemią miejsce to przyciągało tysiące pielgrzymów i turystów, po czym nagle opustoszało. Dziś klasztor znów tętni życiem, ale nie jest to już beztroskie miejsce. Po 24 lutego 2022 r. klasztor Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Jazłowcu stał się schronieniem dla kobiet i dzieci, które uciekły przed wojną.

W klasztorze są tylko trzy siostry: opatka, siostra Julia, siostra Symona i siostra Tatiana. Tym trzem dzielnym kobietom udało się zorganizować schronienie dla dwustu uchodźców.

"W okolicy, w której mieszkały dziesiątki dzieci, panowała nienaturalna cisza".

- "Pierwszą rzeczą, jaką poczułyśmy, był strach, niepewność co do przyszłości, dezorientacja" - wspomina pierwsze dni rosyjskiego ataku opatka klasztoru, siostra Julia - "Zrozumieliśmy, że to poważna wojna z wielkimi ofiarami i wielkim smutkiem. I że w każdej chwili może dotrzeć do naszej ziemi. Zaczęliśmy budować barykady i razem z mieszkańcami wsi usuwaliśmy znaki informacyjne, gdzie co jest. Oczywiście Polska zaproponowała nam ewakuację, ale postanowiłyśmy nigdzie nie wyjeżdżać i nieść pomoc.

Zapytałyśmy naszą przełożoną, czy możemy zostać, a ona powiedziała: "Na co siostry są gotowe?". Nasza odpowiedź brzmiała: "Być tutaj do końca".

Dlatego, gdy dowiedziałyśmy się, że przyjeżdżają do nas pierwsi uchodźcy ze wschodnich regionów Ukrainy, natychmiast zaczęłyśmy przygotowywać dla nich pokoje. A samotnym kobietom, które przed wojną przebywały u nas z dziećmi, zapewniłyśmy szybką ewakuację do Polski.

Przyjechał do nas biskup Edward Kawa z diecezji lwowskiej, przeprowadził odprawę i zapoznał nas z zasadami postępowania podczas ostrzału. Przyniósł nam też pierwszą pomoc: konserwy mięsne. Zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy same.

Potem zaczęły się telefony: ksiądz z Charkowa zapytał, czy mogłybyśmy przyjąć czterech uchodźców, którzy byli w drodze od dwóch dni, a siostry orionistki z obwodu charkowskiego poprosiły o schronienie dla 50 osób. Na początku wojny w klasztorze przebywało ponad 100 uchodźców, w tym 56 dzieci. Wszystkie pokoje były zajęte. Oczywiście nie było łatwo zorganizować życie tak wielu ludzi. Ale wewnętrzna siła, która nas prowadziła, zwyciężyła, dała nam odwagę i inspirację do służby.

W większości ci, którzy przybyli do klasztoru w Jazłowcu, byli uchodźcami z regionu Charkowa, którzy od pierwszych dni zmagali się z okropnościami wojny. Stan psychiczny uchodźców był fatalny, byli przygnębi, niepewni i bardzo niespokojni. Niektórzy nie rozpakowywali się przez długi czas i spali w ubraniach. W okolicy, gdzie mieszkały dziesiątki dzieci, panowała cisza.

Siostrom udało się przywrócić dzieciom zdolność do cieszenia się życiem bez strachu. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

- "Pewnego razu, kiedy rozładowywaliśmy pomoc, pudełko z konserwami wypadło z samochodu na asfalt z hukiem - dzieci upadły na ziemię, a kobiety się cofnęły" - opowiada siostra Julia - "Dzieci były przerażone i zdezorientowane. Rozpacz i ból zastygły w ich oczach. Cowały się za matkami, nie pozwalały się dotknąć, nie chciały rozmawiać. Trwało to przez pierwsze trzy miesiące.

Uchodźcy z obwodów mikołajowskiego, zaporoskiego, połtawskiego i winnickiego również przybyli w mury klasztoru, ale później wrócili do domu. Obecnie mieszkają tu kobiety z dziećmi z obwodów chersońskiego i ługańskiego.

- "Przeżyłam wszystkie okropności okupacji" - mówi 56-letnia przesiedleńczyni Julia z Chersonia. "Zniszczyłam swoje dyplomy, żeby Rosjanie nie zmuszali mnie do pracy dla nich. Tak długo czekaliśmy na naszych ludzi! W końcu nas odbili. Ale kiedy zaczął się codzienny ciężki ostrzał, nie wytrzymałam i wyjechałam. Dotarcie do klasztoru zajęło mi dziewięć dni. I to sama opatrzność przywiodła mnie do tak niezwykłego miejsca.

"W pewnym momencie zaczęłyśmy otrzymywać tak dużo pomocy humanitarnej, że stałyśmy się małym centrum logistycznym"

Wyzwanie dla trzech sióstr było poważne. Była zima. Dzieci chorowały lub zaczynały chorować na miejscu, potrzebowały leków, miejsca do izolacji. Jeździły z dziećmi do szpitala w dzień i nocą.

Pod dachem nie było wystarczająco dużo miejsca do zabawy. Na szczęście z pomocą przyszły siostry orionistki. Potrzebne były ubrania, buty, chemia gospodarcza, żywność, a wszystko w dużych ilościach. Klasztor zwrócił się o pomoc do Polski. Tak pojawiły się lampy kwarcowe i dodatkowe grzejniki. Pojawił się problem prania ubrań i suszenia bielizny dla małych dzieci, gdyż pomieszczenia klasztorne nie są do tego przystosowane, zwłaszcza zimą. Siostry z Polski za pieniądze japońskiej fundacji AAR Japan kupiły i podarowały buty oraz pralkę. Z czasem pomoc zaczęła napływać w dużych ilościach. Ale uchodźcy potrzebowali także pomocy psychologicznej.

- "Siostry orionistki, które przywiozły do nas ludzi z Charkowa, były bardzo pomocne" - mówi siostra Julia, opatka klasztoru w Jazłowcu. "Miały dobrze ugruntowaną metodę pomocy samotnym matkom i kobietom z poważnymi urazami psychicznymi, przywiozły własnego psychologa, nauczyciela i wychowawcę przedszkolnego. Później, dzięki pomocy Oleny Surmyak, zastępcy przewodniczącego lokalnej ATC (Połączonej Wspólnoty Terytorialnej), przyjechał do nas pracownik socjalny. Później zaczęła pomagać Fundacja Charytatywna Rokada i ludzie z Czerwonego Krzyża - przywozili lekarzy i psychologów, dostarczali kobietom i dzieciom leki itp.

Przez pierwsze trzy miesiące nie angażowaliśmy kobiet do pracy, z wyjątkiem zmywania naczyń zgodnie z kolejką. Musiały odpoczywać. Zabieramy dzieci do teatrów lalkowych, do zoo, bawią się na świeżym powietrzu, mogą pomagać nam w gospodarstwie domowym lub w kuchni, jeśli chcą. Nie zmuszamy ich, ale staramy się je zaangażować i zachęcić. W klasztorze jest już duża sala zabaw, która stała się przedszkolem. Polacy urządzili nam także plac zabaw.

Dzieci w klasztorze czekają na św. Mikołaja i wykonują świąteczne ozdoby. Zdjęcie: Strona klasztoru na Facebooku

-Jak wyglądał Wasz zwykły dzień? " - pytam siostrę Julię.

- Tak samo jak przed wojną. Śniadanie o siódmej, obiad o 13:00 z dostosowaniem do pory obiadowej dzieci, które wracają ze szkoły o różnych porach, kolacja o 18:00. Jedyne ograniczenia to zakaz picia, palenia i prowadzenia pojazdów przez mężczyzn. Teraz wcześnie robi się ciemno, więc klasztor zamykany jest o 20:00. Latem dzieci mogły spacerować po parku nawet do 21:30.

- Skąd bierze siostra jedzenie, by nakarmić ludzi?

- Mamy własne małe gospodarstwo: kury, gęsi, kozy i kaczki. Ale to nie zaspokajało wszystkich naszych potrzeb. Mieszkańcy Jazłowca i okolicznych wiosek przyszli nam z pomocą i od pierwszych dni przynosili nam duże ilości żywności, półproduktów i domowego jedzenia: pierogi, bułki, mięso, konserwy. Rolnicy i mieszkańcy wsi dostarczali nam co tylko mogli, od ogórków, przez buraki, po ser. Miejscowi i wynajęci robotnicy pomagali nam również w pracach polowych. W tym roku prawie 20 osób z sąsiedztwa pomagało nam zbierać ziemniaki na naszych dwóch hektarach ziemi.

Wspomniana japońska fundacja, siostry orionistki i Polska również pomogły z żywnością. Potem zaczęliśmy otrzymywać pomoc z różnych źródeł i było jej tak dużo, że zaczęliśmy dostarczać leki, żywność i chemię gospodarczą na wschód i dla wojska. Wysłaliśmy na przykład koce i 130 kompletów pościeli na linię frontu.

- Wojna ujawniła naszą solidarność i wzajemną pomoc. Czy ukraińscy wolontariusze wspierali was?

- Jak najbardziej. Na przykład miejscowy rolnik, pan Słoniewski, przywiózł nam cały samochód rzeczy z zagranicy. A działo się to w szczytowym momencie, kiedy w klasztorze było dużo ludzi. Polacy, którzy znali nas od dawna, pomagali nam jak tylko mogli. Miejscowy nauczyciel matematyki uczył dzieci. Leczył nas miejscowy lekarz. Nasza pani Julia z Chersonia uczyła dzieci angielskiego przez pięć miesięcy, a teraz pracuje jako tutor (ktoś, kto prowadzi indywidualne lub grupowe lekcje z uczniami, mentor - red.), a rodzice jej dziękują. Mamy też wolontariuszkę Irenę, która mieszka z nami od kilku lat i pomaga nam w pracach domowych.

- W jaki sposób atmosfera klasztoru, wasze zasady i wartości, które tu głosicie, wpływają na kobiety?

- Wiele kobiet z regionu Charkowa ma trudne życie. Były różne rzeczy. Ale uczyłyśmy je porządku, angażowałyśmy do pracy - wyłącznie do sprzątania po sobie, pomocy w kuchni, bo nam samym trudno było poradzić sobie z tyloma ludźmi. Ci, którzy nie mogli się zaakceptować naszych zasad, po prostu odchodzili. Staraliśmy się, aby matki spędzały więcej czasu ze swoimi dziećmi, musieliśmy dostosować ich nawyki higieniczne. Staramy się zapewnić nie tylko materialną stronę życia, ale także zadbać o ducha. Nie wiem, jak ocenić zmiany, które zaszły w kobietach podczas ich pobytu tutaj. Ale dzieci zdecydowanie się zmieniły, znów stały się dziećmi - są radosne, śmieją się, bawią.

Zajęcia z siostrą Julią w klasztorze. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

Siostra Tetiana uczyła dzieci katechizmu, oczywiście dla tych, którzy tego chcieli. Siostra Simona prowadziła również lekcje religii. Teraz dzieci czekają na św. Mikołaja, obchodzą święta ze swoimi matkami. Razem z kobietami i dziećmi modlimy się przed każdym posiłkiem. Ale ludzie chodzą na liturgię tylko wtedy, gdy chcą, a kobiet jest bardzo mało. Mamy nadzieję, że nasza posługa znajdzie odzew w ich duszach, nawet jeśli będzie to trwało długo.

"Gdy straci się ukochaną osobę i nie zabije w zemście - to stoicyzm".

- Ile kobiet i dzieci znalazło tu schronienie podczas wojny? Czy któraś z nich wróciła do domu lub wyjechała za granicę?

- W sumie podczas wojny odwiedziło nas ponad 200 osób. Niektórzy zostali na chwilę, a następnie wyjechali za granicę, aby odwiedzić swoich przyjaciół. Niektórzy wrócili do domu dawno temu. A niektórzy wciąż tu są, ponieważ powrót jest dla nich niebezpieczny lub nie mają dokąd pójść.

Zdajemy sobie sprawę, że uchodźcy nie mogą zostać z nami na długo. Ludzie muszą wrócić do swojego prawdziwego życia. Zachęcamy kobiety do znalezienia własnego mieszkania i rozpoczęcia samodzielnego życia. Przyjechali do nas przedstawiciele fundacji, która oferuje domy do zamieszkania, ale teraz uchodźczynie borykają się z problemem formalności.

- Z historii wiemy, że klasztory wielokrotnie ratowały życie Żydom, ukrywając ich przed nazistami. Czy ma dla ciebie znaczenie, jakiego wyznania są uchodźcy?

- Jesteśmy klasztorem katolickim i zawsze jesteśmy otwarci na tych, którzy przychodzą do nas po zbawienie i pomoc. Nie pytamy, jakiego są wyznania. Większość uchodźców to prawosławni, ale byli też protestanci. W niedziele odprawiamy nabożeństwa w naszym kościele i oczywiście zapraszamy wszystkich do wspólnej modlitwy.

Siostra Julia z kotem w klasztorze, jesień 2023 r. Zdjęcie autora

- Jakiej rady udzieliłaby siostra Ukraińcom, którzy czują nienawiść do swoich wrogów? Jak radzić sobie z nienawiścią, która pali ich od środka?

- To bardzo trudne pytanie. I to nie tylko dla wierzących. Wymaga od nas pewnego rodzaju heroizmu. W chwili, gdy ktoś traci ukochaną osobę, stoicyzmem jest nie stać się mordercą. Osoba bez wewnętrznej siły nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Nie wydaje mi się, żeby metoda "ząb za ząb" była odpowiednia, bo to zaprowadzi nas w przepaść. Bardzo trudno jest wybaczyć, niemożliwe jest zapomnieć. Musimy modlić się za naszych wrogów, choć jest to bardzo trudne. Ludzie, którzy to wszystko zrobili, zostaną odpowiednio osądzeni. Bóg jest ich sędzią.

- Jak widzi siostra przyszłość Ukrainy?

- Dużo o tym myślę. Ukraina będzie! Tyle przelanej krwi nie pójdzie na marne. Ta ziemia jest święta i ta świętość nabiera siły. Siłę Ukrainy widzę w jej jedności. Jedność narodu jest wielką siłą i przyszłością Ukrainy. A Ukraina powinna mieć swobodę wyboru partnerów, których uzna za właściwych. Widzimy, jak bardzo Zachód nam teraz pomaga. Sam jestem Polką i widzę, jak bardzo Polska pomogła, rozumiem, jak bardzo Polacy byli i są otwarci na pomoc.

- W jakim stopniu sytuacja zmieniła siostrę i siostry współtowarzyszki?

- To nas wzmocniło, a nie złamało. Jest ciężko, ponieważ wojna trwa, jest wiele ofiar, w tym nasi ludzie z Yazlovets. Nie mamy pojęcia, kiedy się skończy i co nas jeszcze czeka. Wiele osób traci swoje domy, traci nadzieję. Ale nie tracimy wiary w najlepsze, ponieważ mamy siłę, którą daje nam Bóg. Wierzę, że jeśli masz zdrowe ręce i nogi, czyń dobro! Bez względu na wszystko, czyń dobro! Wojna uczyniła nas silniejszymi, uzdrowiła nas pod pewnymi względami i jesteśmy gotowi tu zostać, i pomagać...

"Jeśli masz zdrowe dłonie i stopy, czyń dobro!" - wierzą zakonnice. Jesień 2023 r. Zdjęcie autora

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Wolontariuszka, od początku wojny pracuje w Izbie Handlowo-Przemysłowej Iwano-Frankowska. Przez ponad dziesięć lat pracowała dla międzynarodowej firmy inwestycyjnej Kulczyk Investments, współpracowała z Fundacją Kulczyk.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

W pułapce nieufności

Ексклюзив
20
хв

Bez integracji przegramy nie tylko z traumą – przegramy ze sobą

Ексклюзив
20
хв

Koniec wielkiego exodusu? Dlaczego Ukrainki zostają

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress