Exclusive
20
min

Uchodźczynie pod opieką trzech zakonnic z Jazłowca

Rozładowywaliśmy ciężarówkę i pudło z konserwami wypadło z hukiem na asfalt. Dzieci natychmiast rzuciły się na ziemię. W pierwszych miesiącach bały się, kuliły, chowały za matkami, nie pozwalały się dotknąć i milczały.

Wira Biczuja

Od lewej: siostry zakonne Tatiana, Julia i Symona organizują pomoc dla kobiet i dzieci. Zdjęcie autorki

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W cichym zakątku na południu obwodu tarnopolskiego, w murach dawnego pałacu ukryty jest klasztor rzymskokatolicki. Przed pandemią miejsce to przyciągało tysiące pielgrzymów i turystów, po czym nagle opustoszało. Dziś klasztor znów tętni życiem, ale nie jest to już beztroskie miejsce. Po 24 lutego 2022 r. klasztor Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Jazłowcu stał się schronieniem dla kobiet i dzieci, które uciekły przed wojną.

W klasztorze są tylko trzy siostry: opatka, siostra Julia, siostra Symona i siostra Tatiana. Tym trzem dzielnym kobietom udało się zorganizować schronienie dla dwustu uchodźców.

"W okolicy, w której mieszkały dziesiątki dzieci, panowała nienaturalna cisza".

- "Pierwszą rzeczą, jaką poczułyśmy, był strach, niepewność co do przyszłości, dezorientacja" - wspomina pierwsze dni rosyjskiego ataku opatka klasztoru, siostra Julia - "Zrozumieliśmy, że to poważna wojna z wielkimi ofiarami i wielkim smutkiem. I że w każdej chwili może dotrzeć do naszej ziemi. Zaczęliśmy budować barykady i razem z mieszkańcami wsi usuwaliśmy znaki informacyjne, gdzie co jest. Oczywiście Polska zaproponowała nam ewakuację, ale postanowiłyśmy nigdzie nie wyjeżdżać i nieść pomoc.

Zapytałyśmy naszą przełożoną, czy możemy zostać, a ona powiedziała: "Na co siostry są gotowe?". Nasza odpowiedź brzmiała: "Być tutaj do końca".

Dlatego, gdy dowiedziałyśmy się, że przyjeżdżają do nas pierwsi uchodźcy ze wschodnich regionów Ukrainy, natychmiast zaczęłyśmy przygotowywać dla nich pokoje. A samotnym kobietom, które przed wojną przebywały u nas z dziećmi, zapewniłyśmy szybką ewakuację do Polski.

Przyjechał do nas biskup Edward Kawa z diecezji lwowskiej, przeprowadził odprawę i zapoznał nas z zasadami postępowania podczas ostrzału. Przyniósł nam też pierwszą pomoc: konserwy mięsne. Zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy same.

Potem zaczęły się telefony: ksiądz z Charkowa zapytał, czy mogłybyśmy przyjąć czterech uchodźców, którzy byli w drodze od dwóch dni, a siostry orionistki z obwodu charkowskiego poprosiły o schronienie dla 50 osób. Na początku wojny w klasztorze przebywało ponad 100 uchodźców, w tym 56 dzieci. Wszystkie pokoje były zajęte. Oczywiście nie było łatwo zorganizować życie tak wielu ludzi. Ale wewnętrzna siła, która nas prowadziła, zwyciężyła, dała nam odwagę i inspirację do służby.

W większości ci, którzy przybyli do klasztoru w Jazłowcu, byli uchodźcami z regionu Charkowa, którzy od pierwszych dni zmagali się z okropnościami wojny. Stan psychiczny uchodźców był fatalny, byli przygnębi, niepewni i bardzo niespokojni. Niektórzy nie rozpakowywali się przez długi czas i spali w ubraniach. W okolicy, gdzie mieszkały dziesiątki dzieci, panowała cisza.

Siostrom udało się przywrócić dzieciom zdolność do cieszenia się życiem bez strachu. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

- "Pewnego razu, kiedy rozładowywaliśmy pomoc, pudełko z konserwami wypadło z samochodu na asfalt z hukiem - dzieci upadły na ziemię, a kobiety się cofnęły" - opowiada siostra Julia - "Dzieci były przerażone i zdezorientowane. Rozpacz i ból zastygły w ich oczach. Cowały się za matkami, nie pozwalały się dotknąć, nie chciały rozmawiać. Trwało to przez pierwsze trzy miesiące.

Uchodźcy z obwodów mikołajowskiego, zaporoskiego, połtawskiego i winnickiego również przybyli w mury klasztoru, ale później wrócili do domu. Obecnie mieszkają tu kobiety z dziećmi z obwodów chersońskiego i ługańskiego.

- "Przeżyłam wszystkie okropności okupacji" - mówi 56-letnia przesiedleńczyni Julia z Chersonia. "Zniszczyłam swoje dyplomy, żeby Rosjanie nie zmuszali mnie do pracy dla nich. Tak długo czekaliśmy na naszych ludzi! W końcu nas odbili. Ale kiedy zaczął się codzienny ciężki ostrzał, nie wytrzymałam i wyjechałam. Dotarcie do klasztoru zajęło mi dziewięć dni. I to sama opatrzność przywiodła mnie do tak niezwykłego miejsca.

"W pewnym momencie zaczęłyśmy otrzymywać tak dużo pomocy humanitarnej, że stałyśmy się małym centrum logistycznym"

Wyzwanie dla trzech sióstr było poważne. Była zima. Dzieci chorowały lub zaczynały chorować na miejscu, potrzebowały leków, miejsca do izolacji. Jeździły z dziećmi do szpitala w dzień i nocą.

Pod dachem nie było wystarczająco dużo miejsca do zabawy. Na szczęście z pomocą przyszły siostry orionistki. Potrzebne były ubrania, buty, chemia gospodarcza, żywność, a wszystko w dużych ilościach. Klasztor zwrócił się o pomoc do Polski. Tak pojawiły się lampy kwarcowe i dodatkowe grzejniki. Pojawił się problem prania ubrań i suszenia bielizny dla małych dzieci, gdyż pomieszczenia klasztorne nie są do tego przystosowane, zwłaszcza zimą. Siostry z Polski za pieniądze japońskiej fundacji AAR Japan kupiły i podarowały buty oraz pralkę. Z czasem pomoc zaczęła napływać w dużych ilościach. Ale uchodźcy potrzebowali także pomocy psychologicznej.

- "Siostry orionistki, które przywiozły do nas ludzi z Charkowa, były bardzo pomocne" - mówi siostra Julia, opatka klasztoru w Jazłowcu. "Miały dobrze ugruntowaną metodę pomocy samotnym matkom i kobietom z poważnymi urazami psychicznymi, przywiozły własnego psychologa, nauczyciela i wychowawcę przedszkolnego. Później, dzięki pomocy Oleny Surmyak, zastępcy przewodniczącego lokalnej ATC (Połączonej Wspólnoty Terytorialnej), przyjechał do nas pracownik socjalny. Później zaczęła pomagać Fundacja Charytatywna Rokada i ludzie z Czerwonego Krzyża - przywozili lekarzy i psychologów, dostarczali kobietom i dzieciom leki itp.

Przez pierwsze trzy miesiące nie angażowaliśmy kobiet do pracy, z wyjątkiem zmywania naczyń zgodnie z kolejką. Musiały odpoczywać. Zabieramy dzieci do teatrów lalkowych, do zoo, bawią się na świeżym powietrzu, mogą pomagać nam w gospodarstwie domowym lub w kuchni, jeśli chcą. Nie zmuszamy ich, ale staramy się je zaangażować i zachęcić. W klasztorze jest już duża sala zabaw, która stała się przedszkolem. Polacy urządzili nam także plac zabaw.

Dzieci w klasztorze czekają na św. Mikołaja i wykonują świąteczne ozdoby. Zdjęcie: Strona klasztoru na Facebooku

-Jak wyglądał Wasz zwykły dzień? " - pytam siostrę Julię.

- Tak samo jak przed wojną. Śniadanie o siódmej, obiad o 13:00 z dostosowaniem do pory obiadowej dzieci, które wracają ze szkoły o różnych porach, kolacja o 18:00. Jedyne ograniczenia to zakaz picia, palenia i prowadzenia pojazdów przez mężczyzn. Teraz wcześnie robi się ciemno, więc klasztor zamykany jest o 20:00. Latem dzieci mogły spacerować po parku nawet do 21:30.

- Skąd bierze siostra jedzenie, by nakarmić ludzi?

- Mamy własne małe gospodarstwo: kury, gęsi, kozy i kaczki. Ale to nie zaspokajało wszystkich naszych potrzeb. Mieszkańcy Jazłowca i okolicznych wiosek przyszli nam z pomocą i od pierwszych dni przynosili nam duże ilości żywności, półproduktów i domowego jedzenia: pierogi, bułki, mięso, konserwy. Rolnicy i mieszkańcy wsi dostarczali nam co tylko mogli, od ogórków, przez buraki, po ser. Miejscowi i wynajęci robotnicy pomagali nam również w pracach polowych. W tym roku prawie 20 osób z sąsiedztwa pomagało nam zbierać ziemniaki na naszych dwóch hektarach ziemi.

Wspomniana japońska fundacja, siostry orionistki i Polska również pomogły z żywnością. Potem zaczęliśmy otrzymywać pomoc z różnych źródeł i było jej tak dużo, że zaczęliśmy dostarczać leki, żywność i chemię gospodarczą na wschód i dla wojska. Wysłaliśmy na przykład koce i 130 kompletów pościeli na linię frontu.

- Wojna ujawniła naszą solidarność i wzajemną pomoc. Czy ukraińscy wolontariusze wspierali was?

- Jak najbardziej. Na przykład miejscowy rolnik, pan Słoniewski, przywiózł nam cały samochód rzeczy z zagranicy. A działo się to w szczytowym momencie, kiedy w klasztorze było dużo ludzi. Polacy, którzy znali nas od dawna, pomagali nam jak tylko mogli. Miejscowy nauczyciel matematyki uczył dzieci. Leczył nas miejscowy lekarz. Nasza pani Julia z Chersonia uczyła dzieci angielskiego przez pięć miesięcy, a teraz pracuje jako tutor (ktoś, kto prowadzi indywidualne lub grupowe lekcje z uczniami, mentor - red.), a rodzice jej dziękują. Mamy też wolontariuszkę Irenę, która mieszka z nami od kilku lat i pomaga nam w pracach domowych.

- W jaki sposób atmosfera klasztoru, wasze zasady i wartości, które tu głosicie, wpływają na kobiety?

- Wiele kobiet z regionu Charkowa ma trudne życie. Były różne rzeczy. Ale uczyłyśmy je porządku, angażowałyśmy do pracy - wyłącznie do sprzątania po sobie, pomocy w kuchni, bo nam samym trudno było poradzić sobie z tyloma ludźmi. Ci, którzy nie mogli się zaakceptować naszych zasad, po prostu odchodzili. Staraliśmy się, aby matki spędzały więcej czasu ze swoimi dziećmi, musieliśmy dostosować ich nawyki higieniczne. Staramy się zapewnić nie tylko materialną stronę życia, ale także zadbać o ducha. Nie wiem, jak ocenić zmiany, które zaszły w kobietach podczas ich pobytu tutaj. Ale dzieci zdecydowanie się zmieniły, znów stały się dziećmi - są radosne, śmieją się, bawią.

Zajęcia z siostrą Julią w klasztorze. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

Siostra Tetiana uczyła dzieci katechizmu, oczywiście dla tych, którzy tego chcieli. Siostra Simona prowadziła również lekcje religii. Teraz dzieci czekają na św. Mikołaja, obchodzą święta ze swoimi matkami. Razem z kobietami i dziećmi modlimy się przed każdym posiłkiem. Ale ludzie chodzą na liturgię tylko wtedy, gdy chcą, a kobiet jest bardzo mało. Mamy nadzieję, że nasza posługa znajdzie odzew w ich duszach, nawet jeśli będzie to trwało długo.

"Gdy straci się ukochaną osobę i nie zabije w zemście - to stoicyzm".

- Ile kobiet i dzieci znalazło tu schronienie podczas wojny? Czy któraś z nich wróciła do domu lub wyjechała za granicę?

- W sumie podczas wojny odwiedziło nas ponad 200 osób. Niektórzy zostali na chwilę, a następnie wyjechali za granicę, aby odwiedzić swoich przyjaciół. Niektórzy wrócili do domu dawno temu. A niektórzy wciąż tu są, ponieważ powrót jest dla nich niebezpieczny lub nie mają dokąd pójść.

Zdajemy sobie sprawę, że uchodźcy nie mogą zostać z nami na długo. Ludzie muszą wrócić do swojego prawdziwego życia. Zachęcamy kobiety do znalezienia własnego mieszkania i rozpoczęcia samodzielnego życia. Przyjechali do nas przedstawiciele fundacji, która oferuje domy do zamieszkania, ale teraz uchodźczynie borykają się z problemem formalności.

- Z historii wiemy, że klasztory wielokrotnie ratowały życie Żydom, ukrywając ich przed nazistami. Czy ma dla ciebie znaczenie, jakiego wyznania są uchodźcy?

- Jesteśmy klasztorem katolickim i zawsze jesteśmy otwarci na tych, którzy przychodzą do nas po zbawienie i pomoc. Nie pytamy, jakiego są wyznania. Większość uchodźców to prawosławni, ale byli też protestanci. W niedziele odprawiamy nabożeństwa w naszym kościele i oczywiście zapraszamy wszystkich do wspólnej modlitwy.

Siostra Julia z kotem w klasztorze, jesień 2023 r. Zdjęcie autora

- Jakiej rady udzieliłaby siostra Ukraińcom, którzy czują nienawiść do swoich wrogów? Jak radzić sobie z nienawiścią, która pali ich od środka?

- To bardzo trudne pytanie. I to nie tylko dla wierzących. Wymaga od nas pewnego rodzaju heroizmu. W chwili, gdy ktoś traci ukochaną osobę, stoicyzmem jest nie stać się mordercą. Osoba bez wewnętrznej siły nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Nie wydaje mi się, żeby metoda "ząb za ząb" była odpowiednia, bo to zaprowadzi nas w przepaść. Bardzo trudno jest wybaczyć, niemożliwe jest zapomnieć. Musimy modlić się za naszych wrogów, choć jest to bardzo trudne. Ludzie, którzy to wszystko zrobili, zostaną odpowiednio osądzeni. Bóg jest ich sędzią.

- Jak widzi siostra przyszłość Ukrainy?

- Dużo o tym myślę. Ukraina będzie! Tyle przelanej krwi nie pójdzie na marne. Ta ziemia jest święta i ta świętość nabiera siły. Siłę Ukrainy widzę w jej jedności. Jedność narodu jest wielką siłą i przyszłością Ukrainy. A Ukraina powinna mieć swobodę wyboru partnerów, których uzna za właściwych. Widzimy, jak bardzo Zachód nam teraz pomaga. Sam jestem Polką i widzę, jak bardzo Polska pomogła, rozumiem, jak bardzo Polacy byli i są otwarci na pomoc.

- W jakim stopniu sytuacja zmieniła siostrę i siostry współtowarzyszki?

- To nas wzmocniło, a nie złamało. Jest ciężko, ponieważ wojna trwa, jest wiele ofiar, w tym nasi ludzie z Yazlovets. Nie mamy pojęcia, kiedy się skończy i co nas jeszcze czeka. Wiele osób traci swoje domy, traci nadzieję. Ale nie tracimy wiary w najlepsze, ponieważ mamy siłę, którą daje nam Bóg. Wierzę, że jeśli masz zdrowe ręce i nogi, czyń dobro! Bez względu na wszystko, czyń dobro! Wojna uczyniła nas silniejszymi, uzdrowiła nas pod pewnymi względami i jesteśmy gotowi tu zostać, i pomagać...

"Jeśli masz zdrowe dłonie i stopy, czyń dobro!" - wierzą zakonnice. Jesień 2023 r. Zdjęcie autora

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Wolontariuszka, od początku wojny pracuje w Izbie Handlowo-Przemysłowej Iwano-Frankowska. Przez ponad dziesięć lat pracowała dla międzynarodowej firmy inwestycyjnej Kulczyk Investments, współpracowała z Fundacją Kulczyk.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Jesteśmy bezdomni, ale nie sami”: jak migranci, bezdomni i wolontariusze ratują się nawzajem

Ексклюзив
20
хв

Uwięzieni między światami, czyli jak pomagać Ukraińcom w Polsce

Ексклюзив
20
хв

Jak Ukraińcy wpływają na polską gospodarkę: fakty i liczby

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress