Exclusive
20
min

Polski wolontariusz wśród kierowców na granicy: - Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom

Im dłużej granica jest zablokowana, tym więcej butelek szampana odkorkowuje się w Moskwie – mówi Dawid Dechnert, który pomaga kierowcom

Natalia Żukowska

Dawid Dechnert z darami dla kierowców   Foto: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Blokada granicy przez polskich przewoźników trwa już od ponad trzech tygodni. 6 listopada rozpoczęli strajk na trzech punktach kontrolnych – Korczowa-Krakowec, Hrebenne-Rawa-Ruska i Dorohusk-Jahodyn. Jednak od 23 listopada ruch ciężarówek jest zablokowany na czwartym punkcie kontrolnym: Medyka-Szehyni. Głównym postulatem polskich przewoźników jest zniesienie tzw. ruchu bezwizowego dla przewoźników wprowadzonego w ubiegłym roku przez Unię Europejską. Zgodnie z nim ukraińscy przewoźnicy nie powinni uzyskiwać zezwoleń na przewozy dwustronne i tranzytowe do krajów UE. Według wstępnych szacunków Federacji Pracodawców Ukrainy bezpośrednie straty ukraińskiej gospodarki z powodu blokady przejść granicznych na granicy polsko-ukraińskiej przekroczyły już 400 mln euro. Nie chodzi jednak tylko o szkody gospodarcze, ale także o ludzkie życie. W kolejce zginęło już dwóch ukraińskich kierowców. Ludzie czekają na odblokowanie granicy w strasznych warunkach: na mrozie, bez jedzenia i wody, pryszniców i toalet. I tym razem byli Polacy, którzy ruszyli z pomocą ukraińskim kierowcom. Jednym z nich jest Dawid Dechnert. Wcześniej dostarczał pomoc do domów dziecka w Ukrainie, ale teraz dostarcza pomoc Ukraińcom, którzy są zablokowani na granicy.

Natalia Żukowska: Dawid, kiedy i dlaczego zdecydowałeś się pojechać na granicę, żeby pomóc kierowcom?

Dawid Dechnert: Prawie trzy tygodnie temu dowiedziałem się o blokadzie granicy z mediów społecznościowych. Widziałem wielokilometrowe kolejki ciężarówek, kierowców w trudnych warunkach, a kulminacją była śmierć pierwszego kierowcy na granicy [11 listopada kierowca ciężarówki, który utknął w kolejce z Polski na Ukrainę. – red., zmarł na atak serca]. Temat ten nie jest popularny w polskiej przestrzeni medialnej – o blokadzie mówi się niewiele. Postanowiłem więc sam pojechać i zobaczyć, co się tam dzieje i czego ludzie potrzebują. I zacząłem pomagać.

NŻ: Czego potrzebują kierowcy w pierwszej kolejności?

DD: Kierowcy przede wszystkim chcą wracać do domu. Następnie wziąć prysznic. Niektórzy z nich stoją w kolejce na granicy od ponad trzech tygodni. Jeśli mówimy o potrzebach materialnych, to przede wszystkim potrzebują wody, chleba i czegoś do niego, np. pasztetów czy dżemów. Kiedyś przywieźliśmy czekoladę. Staraliśmy się dać każdemu po tabliczce. Kierowcy potrzebują również gotowych obiadów. A także zwykłych chusteczek nawilżanych, które mogą teraz przynajmniej trochę zastąpić prysznic. Mężczyźni też potrzebują papierosów, ale ich nie przywieźliśmy. Rozmowa z kierowcami zmotywowała mnie do pomocy w przyszłości. Wiele osób mówi: "Ach, to jest Polak, który pomaga Ukraińcom!". Zawsze odpowiadam: "Nie pomagam Ukraińcom ani Polakom. Pomagam ludziom".

Raz w tygodniu wolontariusz jedzie do ukraińskich i polskich kierowców, którzy są blokowani przez strajkujących. Foto: archiwum prywatne

NŻ: Czy pomoc, którą przynosicie, wystarczy dla wszystkich?

DD: Podczas naszej podróży 26 listopada do punktu kontrolnego Dorohusk-Yahodyn przejechaliśmy obok całej kolejki. Każdy, kto do nas przychodził i chciał skorzystać z pomocy, otrzymywał ją. Starczyło dla wszystkich. I bardzo mnie to ucieszyło. Tym razem jednak mieliśmy aż cztery samochody z pomocą. W rozmowie z kierowcami pojawił się kolejny problem: brak internetu i słaba komunikacja mobilna. Bycie odciętym od świata jest bardzo trudne. Kierowcy nie mogą nawet rozmawiać ze swoimi bliskimi. I tu niestety nie możemy pomóc.

NŻ: Skąd bierzecie pieniądze na zakup niezbędnych towarów dla kierowców?

DD: Ogłosiłem zbiórkę pieniędzy w mediach społecznościowych. I ludzie zaczęli się dorzucać. Jak się okazało, 80% stanowili Ukraińcy mieszkający w Polsce. Teraz mamy 36 tys. zł na pomoc. Na początku myślałem, że wszystko mogę zrobić sam – wezmę przyczepę, wsiądę za kierownicę samochodu i pojadę. Jednak natychmiast podeszło do mnie dwóch Ukraińców i zaoferowało swoją pomoc. I na pierwszą wycieczkę pojechaliśmy razem Jeden z nich był lekarzem. I to było świetne, bo wśród zablokowanych kierowców było wielu z bólem gardła, katarem i problemami żołądkowymi. Oczywiście, ich stan jest konsekwencją warunków, w jakich są zmuszeni przebywać. Wokół pola. Jeden sklep znajduje się tylko w pobliżu granicy. Warunki sanitarne są okropne. Nie ma gdzie się umyć, toalet jest niewiele – niektóre są w odległości kilometra od siebie.  Dieta jest niezbilansowana. Oczywiście wszystko to wpływa na stan zdrowia.

NŻ: Ile pieniędzy już wydaliście na pomoc?

DD: Na dziś nasze koszty wynoszą około 20 tys. zł. Razem mamy 36 tysięcy. Następnym razem dostarczymy pomoc w przyszłym tygodniu (po 4 grudnia). Nie wiem jeszcze, czy pojadę sam, czy poproszę wolontariuszy, którzy zgłosili się do pomocy.

Dawid Dechnert przywozi na granicę najpotrzebniejsze rzeczy, których potrzebują kierowcy. Foto: archiwum prywatne

NŻ: Ilu wolontariuszy Ci pomaga?

DD: W sumie jest ich pięciu – czterech Ukraińców, którzy zgłosili się do pomocy, i mój polski przyjaciel, przedsiębiorca z Katowic. Razem ze mną pomaga sierocińcom w Ukrainie. Koleżanka pomogła mi kupić przyczepę, przelewa dużo pieniędzy. Jestem jej za to bardzo wdzięczny.

NŻ: Dawid, jak często jeździsz na granicę?

DD: Mieszkam pod Warszawą, czyli około 300 kilometrów od granicy. Dlatego jeżdżę raz w tygodniu. Przekraczam granicę, najpierw jadę do polskich kierowców, którzy są po stronie ukraińskiej, potem wracam do Polski i rozdaję pomoc ukraińskim kierowcom.

Ukraińscy kierowcy stoją w kolejce na polu. Nie ma tam sklepów, kawiarni i nie ma możliwości umycia się. Foto: archiwum prywatne

NŻ: Jak wygląda sytuacja z polskimi kierowcami po stronie ukraińskiej? Ilu ich jest? O czym oni mówią?

DD: Jadę tylko na punkt kontrolny Dorohusk-Jahodyn. Polscy kierowcy na terytorium Ukrainy mają znacznie lepsze warunki niż ukraińscy kierowcy na terytorium Polski. Chociaż, oczywiście, stanie w kolejce przez tak długi czas jest niewygodne. Polskie ciężarówki nie stoją w polu, a to jest najważniejsze. Jest tam duży parking, na którym faktycznie się zatrzymali. Teren jest strzeżony. Stamtąd do granicy ustawia się kolejka – może nawet kilometr. W pobliżu znajdują się sklepy i bary. Mają Internet. Normalne toalety. Warunków po prostu nie da się porównać. Kiedy tam pojechaliśmy, okazało się, że nikt tak naprawdę nie potrzebuje naszej pomocy.

NŻ: Każdy człowiek ma swoją własną historię. Który z nich zrobił na Tobie największe wrażenie?

DD: Historia każdego kierowcy sprowadza się do jednego: każdy chce jak najszybciej wrócić do domu i do normalnych warunków życia. Nie rozmawialiśmy z nimi o sprawach osobistych. Więcej o ich potrzebach. Dla mnie to trochę tragiczna historia, kiedy w XXI wieku ludzie marzą o prysznicu i powrocie do domu. W Polsce niby mamy demokrację, Konstytucja gwarantuje godność każdemu, a tu co widzimy?

NŻ: Co chcą osiągnąć polscy kierowcy, którzy popierają blokadę?

DD: Kiedy dostarczałem pomoc, ciekawie było rozmawiać z tymi, którzy blokują granicę. Rozpoznali mnie — dzięki mojemu TikTokowi. Na początku nie chcieli ze mną rozmawiać. Później jednak dali się zaprosić na kawę. Pierwszym argumentem jest to, że polscy kierowcy po ukraińskiej stronie również czekają w kolejkach. Drugim, że Ukraińcy podróżują do Europy na korzystniejszych warunkach. Uważam, że ten rynek powinien być kontrolowany, a ceny wyrównane, aby każdy miał równe szanse. Ale o tym powinni decydować politycy na poziomie krajowym. Oczywiście blokada ta wpłynie na zaopatrzenie Ukrainy, która potrzebuje stałych dostaw (pomoc humanitarna, leki, żywność, paliwo), zwłaszcza w czasie wojny. Ukraińskie szlaki morskie są teraz odcięte i oczywiście nic nie przejdzie przez Białoruś i Rosję. Albo Polska, Węgry, albo Słowacja pozostaną. Władze węgierskie, jak państwo wiedzą, nie są zbyt przychylne Ukrainie. A teraz Słowacy mają też antyukraińskiego premiera Roberta Fico.

Wolontariusz jest pewien, że odblokowanie granicy nastąpi dopiero po utworzeniu nowego rządu. Foto: archiwum prywatne

NJ: Dlaczego, Pana zdaniem, polskie władze reagują tak wolno [w momencie nagrywania wywiadu okazało się, że minister infrastruktury RP Andrzej Adamczyk wysłał list do swojego ukraińskiego odpowiednika Ołeksandra Kubrakowa i wezwał do spełnienia żądań polskich protestujących. – red.]?  

DD: Polskie władze mają teraz inne problemy, przede wszystkim z utworzeniem nowego rządu. Zagraniczne media piszą, że rząd Morawieckiego jest rządem "zombie", bo wkrótce odejdzie. Ci politycy nie znaleźli zaufania wśród ludzi. Opozycja okazała się silniejsza. "Konfederacja" stojąca za blokadą to populistyczna siła polityczna. Jej przedstawiciele wykorzystują fakt, że zwykli ludzie potrzebują pomocy. Demonstracyjnie krzyczą: "Patrzcie, pomagamy przedsiębiorcom!", "Patrzcie, Ukraińcy, odbierają polskim przedsiębiorcom możliwość zarabiania". Wiadomo, że Konfederacja jest partią o poglądach antyukraińskich. Ich głos nie jest głosem wszystkich Polaków. Niewiele jest osób, które wspierają ich działania. Blokada granicy ma pomóc Rosji. Im dłużej trwa, tym więcej szampana odkorkowuje się w Moskwie. Swoją drogą, podczas rozmowy z kierowcami, niektórzy mówili mi: "Słuchaj Dawid, wśród polskich protestujących są przedsiębiorcy, którzy w większości pojechali do Rosji. A ja kiedyś dla nich pracowałem. Mieli tam swoje interesy. W tej chwili nie pracuję dla nich, ponieważ nie płacą za swoją pracę".  

NJ: Jak udaje Ci się łączyć pracę z wolontariatem?

DD: Byłem przedsiębiorcą, ale postanowiłem zmienić swoje życie. Teraz studiuję prawo, na 4 roku pracuję w kancelarii adwokackiej. Mam troje dzieci. Muszę przyznać, że nie jest łatwo pogodzić rodzinę, pracę i wolontariat. W tej chwili zastanawiam się nad stworzeniem jakiegoś fundamentu, który by to ułatwił.

NŻ: Jak myślisz, kiedy skończy się blokada granicy?

DD: Mam nadzieję, że Unia Europejska odpowie na tę blokadę. Bo niestety, dopóki nie powstanie nowy polski rząd, nie ma szans na rozwiązanie tej kwestii. Politycy muszą usiąść do stołu negocjacyjnego i w końcu znaleźć kompromis.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress