Exclusive
20
min

Jazda ciężarówką po mieście była przerażająca. Ale zapanowałam nad strachem

Na ukraińskim rynku pracy jest dziś więcej ofert niż podań. Brakuje rąk do pracy – alarmują eksperci. Jak możemy rozwiązać problem niedoboru specjalistów? Czy pomoże przekwalifikowanie kobiet do tradycyjnie „męskich” zawodów?

Julia Malejewa

Kobiety obejmują stanowiska w pracach uznawanych do tej pory za męskie. Zdjęcie: Beredskapslyfte

No items found.

Więcej wakatów niż chętnych do pracy

Od września 2024 r. kluczowym problemem na ukraińskim rynku pracy jest niedobór pracowników. Przyczyny? Mobilizacja, przymusowa migracja za granicę, okupacja terytoriów i niszczenie przez Rosjan ukraińskich przedsiębiorstw. Według raportu Centrum Strategii Gospodarczej „Tracker gospodarki Ukrainy podczas wojny”, na stronach z ofertami pracy podań jest o 26% więcej niż wolnych miejsc.

– Dzisiejszy rynek pracy jest w zasadzie rynkiem poszukujących pracy

– mówi Hlib Wyszlinski, dyrektor wykonawczy Centrum. – Inna rzecz, że znalezienie zatrudnienia bardzo często wymaga przekwalifikowania lub pracy poniżej kwalifikacji, zwłaszcza gdy mówimy o ludziach, którzy opuścili terytoria okupowane, strefę wojny, zniszczone osiedla.

W każdym przypadku sytuacja jest więc inna i musimy przyglądać się konkretnym specjalizacjom. Wyszlinski dodaje, że trendy, które istniały jeszcze przed inwazją, utrzymują się: przede wszystkim brakuje specjalistów w zawodach fizycznych i „niepopularnych”, z niską płacą, gdzie występuje duża rotacja personelu: sprzedawców, ładowaczy, kelnerów, baristów, pracowników pomocniczych i portierów.

Kobiety na męskie stanowiska

W Ukrainie kobiety zarabiają średnio ponad 18% mniej niż mężczyźni.

W ubiegłym roku ukraiński rząd opracował strategię mającą to zmienić. Plan zakłada zmniejszenie różnicy w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn z 18,6% do 13,6% do 2030 roku.Jednak w czasie wojny wyobrażenie dotyczące płci na rynku pracy znacznie się zmieniły, zaznacza Wiktoria Biliakowa, PR menedżerka w Work.ua:

– Coraz więcej pracodawców w Ukrainie jest gotowych zatrudniać kobiety na stanowiskach, które wcześniej były uważane za tradycyjnie męskie. Na przykład zawody: kierowca ciężarówki, operator maszyn i technik produkcji – stają się dla kobiet coraz bardziej dostępne.

Wojna w pewnym stopniu pobudziła proces ich otwierania, ponieważ bariery związane z płcią, które istniały na rynku pracy, zaczęły pękać ze względu na pilne zapotrzebowanie na pracowników. Pracodawcy inwestują również w automatyzację procesów i poprawianie warunków pracy, dzięki czemu wytrzymałość fizyczna nie jest już kluczowym czynnikiem w procesie selekcji. Ten sam trend dotyczy zatrudniania starszych pracowników.

Zapotrzebowanie na doświadczonych pracowników rośnie, a ograniczenia wiekowe stają się coraz mniej istotne.

Przed wojną kobiety stanowiły 55% zarejestrowanych bezrobotnych.

Obecnie według Państwowej Służby Zatrudnienia ten wskaźnik wzrósł do 77%, a w niektórych regionach – nawet do 80%. W związku z tym istnieją pewne trudności z obsadzeniem wakatów w zawodach tradycyjnie uprawianych przez mężczyzn (budowlańcy, spawacze, mechanicy, elektrycy, kierowcy itp.)

Teraz jednak okazuje się, że podział na zawody „męskie” i „kobiece” jest w znacznej mierze stereotypowy. A pracodawcy mają asumpt do tego, by zmieniać swoje podejście.

– Nie jest tak, że rynek pracy stracił wielu mężczyzn, a nie stracił kobiet. Bo stracił i jednych, i drugich. To nie jest taka sama sytuacja, jak w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Związku Radzieckim w latach czterdziestych, kiedy ludzie nie mieli dokąd pójść [podczas II wojny światowej Związek Radziecki masowo zatrudniał kobiety w fabrykach broni, co było równoznaczne ze służbą wojskową – red.].

Ale obecny czas jest dobrym impulsem dla pracodawców do ponownego przemyślenia stereotypów, które pokutowały u nas od czasów sowieckich.

Dlaczego maszynistami w kolejkach metra i pociągach są wyłącznie mężczyźni?

To tajemnica, dlaczego kobiety zawsze prowadziły tramwaje i trolejbusy, ale już nie autobusy – dodaje Hlib Wyszlinski.

Państwowe Centrum Zatrudnienia potwierdziło nam, że największe braki kadrowe występują wśród pracowników wykwalifikowanych. W szczególności brakuje pracowników w zawodach: szwaczka, elektryk (naprawa sprzętu elektrycznego), hydraulik, monter torów, monter awaryjny, spawacz, kierowca wózka widłowego, operator koparki, tokarz, stolarz, operator maszyn sterowanych komputerowo. Jak dotąd nie zaobserwowano masowego zatrudniania kobiet na stanowiskach typowo „męskich”.

W ciągu ostatnich 9 miesięcy tylko 162 Ukrainki zostały zatrudnione jako operatorki maszyn do obróbki drewna, 109 zostało operatorkami pomp, 59 mechanikami montażu mechanicznego, a 47 operatorkami dźwigów. Kilkadziesiąt kobiet w Ukrainie zostało elektrykami i ładowaczami.

Anastasiia Mazurkova jest pierwszą kobietą maszynistą w charkowskim metrze. Suspilne Charków / Jewhen Gertner

Państwo daje nowe możliwości

Przekwalifikowanie pracowników może pomóc w przywracaniu równowagi na rynku pracy. Jak latem ogłosiło Ministerstwo Gospodarki, 30 tysięcy Ukraińców będzie mogło przejść szkolenie i nauczyć się nowych zawodów w ramach projektu edukacyjnego ReSkill UA [projekt jest realizowany przez Happy Monday wraz z międzynarodową platformą Coursera, przy wsparciu programu USAID „Konkurencyjna Gospodarka Ukrainy” i pomocy Ministerstwa Gospodarki – red.].

– Zadaniem rządu jest poprawa sytuacji na rynku pracy poprzez wspieranie programów szkoleniowych i przekwalifikowujących dla Ukraińców w bardziej popularnych zawodach i specjalnościach. A także tworzenie warunków do powrotu tych, którzy opuścili kraj z powodu wojny

– wyjaśniła wiceminister gospodarki Tetiana Bereżna.

Urzędy pracy organizują szkolenia dla zarejestrowanych bezrobotnych na wniosek pracodawcy. Szkolą również tych, którzy chcą założyć własną firmę. Od początku 2024 r. takie szkolenia przeszło 33 tysiące bezrobotnych Ukraińców. Niektórzy, w tym osoby wewnętrznie przesiedlone, mogą otrzymać bon szkoleniowy – dokument, który umożliwia bezpłatne podniesienie kwalifikacji lub zdobycie nowego zawodu, zgodnie z listą zatwierdzoną przez Ministerstwo Gospodarki (155 zawodów i specjalności). Bony takie zostały wydane 19 tysiącom Ukraińców.

Absolwentki kursów przeszkalających Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet

Instalatorki fotowoltaiki

Galina Czerkaszyna jest z wykształcenia inżynierem elektrykiem. W tym roku uczestniczyła w kursie dla instalatorów paneli słonecznych, organizowanym przez Atmosfera Academy, platformę szkolącą specjalistów w dziedzinie energii słonecznej. To był kurs dla kobiet. Głównym warunkiem udziału w nim było posiadanie wykształcenia technicznego, ponieważ uczestnicy musieli mieć podstawową wiedzę na temat elektryczności.

– Część kursu odbywała się online, a część w realu – mówi Czerkaszyna. – Uczyliśmy się, jak instalować i demontować moduły słoneczne na wysokości. W tym celu odbyliśmy praktyczne szkolenie z alpinizmu przemysłowego. Używając prawdziwego sprzętu alpinistów przemysłowych wspięliśmy się na dach; to była świetna zabawa. A potem musieliśmy wciągnąć tam panel i zainstalować go. To było już nieco trudniejsze, ale nadal bardzo interesujące.

W rezultacie Galina dołączyła do Atmosfera Academy jako wykładowczyni.– Na kurs instalatora paneli słonecznych nadeszło 150 zgłoszeń – mówi Ołeksij Weretelnyk, kierownik programu edukacyjnego. – Ostatecznie wybrano dziesięć uczestniczek, które w sierpniu 2024 r. ukończyły szkolenie teoretyczne online i praktykę techniczną w Kijowie. Już wcześniej szkoliliśmy kobiety na tym kursie, ale nie było ich zbyt wiele. Aż któregoś dnia zwróciła się do nas firma, która ma własne elektrownie słoneczne, i poprosiła o przeszkolenie specjalistów. Zdaliśmy sobie sprawę, że na rynku są problemy z męskimi zespołami, więc pomyśleliśmy, że kobiety również mogą nauczyć się tego zawodu.

Kobieta zakłada fotowoltaikę. Zdjęcie: Shutterstock

Ukraińskie biuro Greenpeace, które zostało partnerem w programie, mniej więcej w tym samym czasie złożyło Akademii podobną propozycję. Po kursie pojawiły się inne organizacje pozarządowe gotowe do współpracy z platformą. W tym roku Akademia Atmosfera planuje stworzyć kolejną taką grupę.

– Zamierzamy uruchamiać kursy, w których kwestia płci będzie jeszcze mniej istotna – takie jak kurs na kierownika projektu w zakresie energii słonecznej. Bo jeśli mówimy o instalatorze, to nadal czasami trzeba użyć wysiłku fizycznego, gdy w rachubę wchodzi przeniesienie dość ciężkich paneli (choć dzieje się to przy użyciu narzędzi). Ogólnie rzecz biorąc, firmy często wysyłają do nas swoich pracowników na szkolenia, niezależnie od tego, czy są to mężczyźni, czy kobiety – dodaje Ołeksij Weretelnyk.

Inny program szkoleniowy dla kobiet oferowany jest w ramach projektu Reskilling Ukraine.

Kierowczynie autobusów. Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet

Sestry pisały już o tym, jak kobiety uczą się prowadzić ciężarówki. Jak mówi koordynatorka programu Ołeksandra Panasiuk, programy Reskilling Ukraine ukończyło już 228 kobiet . Zostały przekwalifikowane na kierowców ciężarówek (program OnTrack we współpracy ze Scania Ukraine) i kierowców autobusów (program BusDrive).Pod koniec roku zostaną uruchomione dwie kolejne grupy pilotażowe: kierowców ciężarówek OnTrack CE (kategoria CE, ciężarówka z przyczepą) oraz Iron Women – program szkolenia operatorów koparek i ładowarek czołowych. Ten drugi jest uruchamiany wspólnie z Volvo CE.

– To unikatowy program, który Volvo Construction Equipment wdraża po raz pierwszy. I robimy to razem w Ukrainie. Negocjacje w sprawie jego uruchomienia trwały prawie rok i jesteśmy bardzo zadowoleni, że kobietom, które widzą siebie jako profesjonalistki w obsłudze koparek i ładowarek, możemy dać szansę na zdobycie nowego zawodu całkowicie bezpłatnie – mówi Ołeksandra Panasiuk.

Kobiety mogą wykorzystać zdobytą wiedzę na różne sposoby. Niektóre zatrudnią się w nowej pracy, inne rozpoczną własną działalność gospodarczą, a jeszcze inne usprawnią procesy w swoich firmach.

Hanna Hastynszczykowa jest właścicielką rodzinnego rancza „Idylla” w obwodzie kijowskim. W lutym 2022 r. wieś Lisowicze, w której znajduje się ranczo, znalazła się pod okupacją. Zwierzętom brakowało jedzenia i wody. Nie było możliwości ewakuacji – wszystkie mosty zostały wysadzone w powietrze i brakowało transportu, którym można by wywieźć 13 koni.

– Siano i inne pasze miały zostać dostarczone 23 lutego, ale nie było jak tym do nas dotrzeć. Zostaliśmy prawie bez niczego – wspomina Hanna.

Potem pojawił się pomysł kupienia własnego transportera do przewozu koni:– Zdaliśmy sobie sprawę, że różnie może być i że to jedyny sposób na uratowanie koni.

Hanna postanowiła zrobić prawo jazdy kategorii C i zapisała się do projektu Reskilling Ukraine:

– Na początku online uczyliśmy się teorii, potem mieliśmy dwa tygodnie praktycznych lekcji jazdy. To było dla mnie trudne, bo choć miałam prawo jazdy, nie prowadziłam samochodu aż do 2022 roku, kiedy mój mąż wstąpił do sił zbrojnych.

Jazda po mieście była przerażająca, lecz pokonałam strach. Teraz zdaję sobie sprawę, że kiedy prowadzisz ciężarówkę, musisz wziąć pod uwagę jej wymiary. Wciąż zdajemy egzaminy, ale niektórzy z wcześniejszej grupy już znaleźli pracę.

Obecnie Reskilling Ukraine zbiera dane na temat tego, którzy absolwenci programu znaleźli pracę. Jeśli projekt otrzyma dofinansowanie, w przyszłym roku zostanie przekwalifikowanych kolejny tysiąc kobiet.

Zdobyły prawo jazdy w specjalnej kategorii i mogą teraz prowadzić ciężarówki. Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet
No items found.

Dziennikarka, dyrektorka i redaktorka naczelny IA „VSN”, wcześniej korespondentka IA „Volyn News”. Absolwentka kursu „Ekonomia, rynki i analiza danych” Centrum Dziennikarstwa Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej. Magister filologii ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Mateusz Wodziński „Exen”, Donieck, portret

Aldona Hartwińska: Funkcjonujesz w przestrzeni medialnej, głównie w mediach społecznościowych. Zgromadziłeś spore audytorium, ale nie zawsze są to ludzie Tobie przychylni. Krótka lektura komentarzy pod twoimi postami na “X” i można tam znaleźć nawet i groźby. Jak sobie z tym radzisz? Przede wszystkim, co odpowiadasz tym, którzy krzyczą „To nie jest nasza wojna, to nigdy nie dotrze do Polski, pomagaj polskim dzieciom!”.

Mateusz Wodziński „Exen”: Po pierwsze - nie odpowiadam, ignoruję. Ale jeśli rzeczywiście miałbym odpowiedzieć… Trochę w tym jest racji, że to nie jest nasza wojna, wojna Polski. Ale ja od samego początku podchodzę do tego tak, że żyję w konkretnym miejscu w Polsce, czyli na pograniczu. U nas jest inna sytuacja, niż w pozostałej części kraju, gdzie wojna rzeczywiście nie jest aż tak odczuwalna. Natomiast ja mam u siebie od ponad trzech lat kryzys migrancki. Jest pełno wojska, policji, służb wszelakich. Kiedy zaczęła się pełnoskalowa inwazja już wiedziałem, że jeśli wojna rozciągnie się na całe terytorium Ukrainy, czyli do naszej granicy, to także nasze miejsce nie będzie bezpieczne. Bo to, że do Warszawy ta wojna nie dotrze - było dla mnie jasne. Ale jasne jest też, że pojawiłaby się taka szara strefa, przygraniczny pas. Niebezpieczny i nieprzewidywalny.

Czyli myślisz, że jeśli Ukraina nie zatrzyma Rosji, to jej wojska pójdą dalej, na kraje bałtyckie? Zrobią sobie przejście do Królewca?

Nie wiem, jakby to się wszystko potoczyło, ale to nie musiałaby być wojna pełnowymiarowa. Żebyśmy lokalnie odczuli jej skutki, wystarczy, że dotrze do naszej granicy. A to byłyby jakieś prowokacje, a to by coś spadło za naszą granicą częściej, niż to się dzieje teraz. A to grupa rosyjskich żołnierzy “zabłądziłaby”, by źle znak przeczytali i pojechali w prawo do nas, a nie w lewo tam, gdzie chcieli.

Właśnie dlatego zacząłem pomagać Ukraińcom. Wszystko zaczęło się w czerwcu 2022 roku.

Zrobiłem to trochę w podziękowaniu za to, że udało im się wybronić stolicę i odepchnąć Rosjan, i tę wojnę 1500 kilometrów od nas

Gdy zaczęła się okupacja obwodu kijowskiego, nie wiadomo było, co będzie dalej. Czy zajmą Kijów i pójdą na zachód? Im wojna jest dalej od naszych granic, tym my jesteśmy bezpieczniejsi.

Pierwszy samochód zawiozłeś do Kijowa. Dlaczego jeździsz coraz dalej i dalej?

Im więcej ukraińskich żołnierzy poznawałem, im więcej samochodów im zawoziłem, tym sprawniej się poruszałem po Ukrainie. Ale to nie było tak, że zawiozłem auto do Kijowa, a już na następnym wyjeździe byłem w Bachmucie. Przesuwaliśmy się powoli, kawałek po kawałku dalej. Do Bachmutu pojechaliśmy w styczniu 2023 roku. No i tam, rzeczywiście, zobaczyłem prawdziwą wojnę na żywo.

Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Co to znaczy?

Tam był może… kilometr do Rosjan? Było bardzo głośno i bardzo niebezpiecznie. 

Ale to był pierwszy raz, kiedy usłyszałeś artylerię?

Nie, słyszałem wcześniej. Ale nie tak blisko, nie tak, że spadało wszędzie i co kilka sekund.

W każdym swoim poście w mediach społecznościowych podkreślasz, że teraz się już nie cofniesz, że będziesz pomagać dopóki ostatni Rosjanin nie opuści okupowanych przez nich terytoriów. Miałeś kiedykolwiek moment zwątpienia: po co ja to robię?

Ciągle zadaję sobie to pytanie. Dlatego jestem tu może setny raz i żyję. Mówi się, że są dwie „szkoły” pomagania. Można pomagać z głową, jak my. Czasem faktycznie podjeżdżamy dosyć blisko linii frontu, bo trzeba. Ale można umówić się pięć, dziesięć kilometrów dalej. Można pomagać dużo bardziej bezpiecznie i nie ryzykować. 

Byłeś w prawdziwym niebezpieczeństwie?

Kilka razy. I takich sytuacji przybywa. Kiedyś była artyleria lub po prostu człowiek miał pecha. Raczej nikt bezpośrednio w ciebie nie celował, ale jak spadło gdzieś blisko, można było dostać odłamkiem. Teraz jest już zupełnie inaczej. Jeśli auto porusza się bliżej linii frontu, to Rosjanie na nie polują. 

Mówisz o dronach kamikadze?

Artyleria dalej jest zagrożeniem, bo dalej strzelają z GRAD-ów czy moździerzy. Ale trzeba mieć naprawdę pecha, żeby im się udało trafić w ciebie, szczególnie jak przemieszczasz się samochodem. A z dronami jest tak, że wystarczy, że operator takiego drona, który ma pogląd w kamerce na żywo cię wypatrzy, od razu zaczyna się polowanie.

Polował na ciebie dron?

Tak, raz. To było jakieś trzy miesiące temu. Byliśmy na drodze między Toreckiem a Nju-Jorkiem. Wszystko, jak widzisz, skończyło się szczęśliwie, bo siedzę przed tobą, ale ta sytuacja uświadomiła mi, że to już jest zupełnie inna wojna niż ta sprzed roku. Doszliśmy do takiego momentu, że bezpieczniej jest siedzieć na pozycjach, w okopach, niż z nich wyjechać poza strefę działań wojennych. Wcześniej mogliśmy wjechać do Bachmutu i znaleźć się w odległości kilometra od Rosjan. W tej chwili sama droga w kierunku frontu, w dość sporej odległości od linii, jest już bardzo niebezpieczna. 

My wolontariusze też kiedyś umieliśmy się poruszać w miarę bezpiecznie, by zminimalizować zagrożenie z artylerii. 

A teraz jeśli namierzy cię, to ciężko przed nim uciec.

Wojna się zmieniła. Wojna dronów, wojna technologiczna, informacyjna. Ale jak zmienił się Exen? Kim jest teraz, po tych trzech  latach pełnoskalowej inwazji?

Mimo obciążenia psychicznego i fizycznego wciąż się dobrze czuję blisko frontu. W takim sensie, że strach choć ciągle jest ze mną, nie paraliżuje mnie. 

Albo dajesz sobie z nim radę, albo to po prostu nie jest dla ciebie i rezygnujesz. Ja nie zrezygnowałem i nie zamierzam.

Mateusz Wodziński „Exen”. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Czyli strach wciąż jest, nie zniknął?

No, pewnie, że jest. Tym bardziej, jeśli jedziemy w cztery czy pięć osób to dochodzi jeszcze strach o innych, za których jestem odpowiedzialny. Często są to też ludzie, którzy są pierwszy albo drugi raz w tak niebezpiecznym miejscu. Oni nie do końca rozumieją sytuację. Ja też nie wiem, jak się zachowają, gdy znajdą się w bezpośrednim zagrożeniu. Ale to nie strach, jaki odczuwają żołnierze: non stop, dzień w dzień gdzieś na pozycji kilkadziesiąt metrów od wroga. Tego nie mogę sobie nawet wyobrazić. Nas strach dopada na chwilę, w momencie, w którym podjeżdżamy, żeby zostawić auto. Potem wracamy w bezpieczne miejsce, możemy odreagować. A żołnierze tkwią w tym, nie wiedząc nawet jak długo jeszcze. 

Ale oni się też do tego strachu trochę przyzwyczaili.

Do wszystkiego się można przyzwyczaić, ale strach nie znika. Niedawno poszła w mediach informacja, że Rosjanie weszli do Kupiańska. Ja tam byłem, w mieście, dosłownie półtora tygodnia wcześniej. A tam? Mnóstwo ludzi. Sklepiki pootwierane, stragany działają, życie się toczy. Tam zostali starsi ludzie, niedołężni, którzy na pewno nigdzie się nie ruszą. Może nie mają dokąd, może nie chcą być dla nikogo ciężarem. Będą siedzieć w piwnicach. 

Dla ukraińskiego wojska cywile w takim miejscu to problem, utrudniają działania, uniemożliwiają użycie takiej siły, jaka byłaby potrzebna w danym momencie. Rosjanie w ogóle z cywilami się nie liczą, po prostu zabijają ich.

A Ukraińcom zależy na obywatelach. Wiele razy słyszałem historie o tym, że trwały walki w mieście i nagle z piwnicy wychodzi cywil, i żołnierze wstrzymują ogień, bo gość sobie po prostu stał na ulicy 

A Rosjanie takiego dylematu nie mają, po prostu nie przerywają ognia. Ja sam na własne oczy widziałem cywili w takich miejscach, w jakich ich dawno nie powinno być. To jest najlepszy dowód na to, że człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego. Bo jeśli oni przywykli do takiego życia, że siedzą non stop w piwnicach, gdzie spadają ciągle rakiety… 

Przekroczyłeś już okrągłą liczbę: 280 samochodów, dostarczonych dla ukraińskiej armii. Teraz cel to 300. Kiedy wiozłeś swój prywatny samochód Kijowa myślałeś, że to mogłoby się tak rozwinąć, że w Polakach jest taka siła, że będą wspierać Cię na tak ogromną skalę?

Nie. Planowałem zawieźć swoje pierwsze auto, Grand Vitarę. Jednocześnie założyłem zrzutkę na kwotę stu tysięcy złotych. Pomyślałem sobie, że jeżeli pokażę, że dowiozłem swoje auto, to może ktoś będzie chciał wesprzeć zakup trzech kolejnych. Na początku to szło bardzo powoli. Był czas wakacji, na pozycje bojowe w niektórych przypadkach można było dojechać normalnie osobówką. Ale kiedy przyszła jesień i deszcze, zrobiło się mega błoto, to na frontowe drogi wjechały pick-upy. One robiły absolutnie wszystko: woziły żołnierzy na pozycje, ewakuowano na nich rannych, nawet z nich strzelano. Wtedy też każdy w Polsce zobaczył, że tam są naprawdę trudne warunki i te samochody są po prostu potrzebne. Dzięki temu, że woziłem te samochody już czwarty miesiąc to zdobyłem zaufanie. 

Stanisław, Jasiek, Daniel, Exen i Aldona. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Akcja rozrosła się do takich rozmiarów, że ty sam w tej chwili mało co innego ogarniasz, poza samochodami. Z czego żyjesz?

Na początku jeszcze pomagałem i pracowałem. Ale teraz nie ma już czasu na normalną pracę. Z pół roku temu przyszedł z pomocą Patronite. Od tamtego czasu moimi pracodawcami są ludzie, którzy wpłacają tam pieniądze.

Wierzyłeś, że tak się to potoczy? Że aż tylu Polaków będzie chciało cię wesprzeć?

No, aż tylu - nie. Wyszło nieźle, cieszę się. Dlatego możemy dalej jeździć i pomagać.

Jak od środka wygląda wasza praca? Ile samochodów kupujecie ze zbiórki?

Zbiórka jest jedna i ta sama, od samego początku, od czerwca 2022 roku i ona trwa. Ludzie wpłacają pieniądze, a ja za nie kupuję auta. Jeśli uzbiera się na tyle duża kwota, że mamy gotowe dwa czy trzy auta, to zawozimy je na front. Staramy się wszystko na bieżąco dokumentować w trakcie podróży - ludzie lubią wiedzieć, co się dzieje z ich pieniędzmi. Więc mamy metodę: ile uda się uzbierać kasy, tyle będzie samochodów. Bo jest też druga droga: przyjmować „zamówienia”, czyli zgadzać się na pomoc konkretnej jednostce, a potem szukać odpowiedniej kwoty. I to jest najlepsza droga do tego, by się po prostu zaorać. Bo kolejka jest długa, zapotrzebowania nigdy nie zabraknie. Dlatego ja staram się nikomu nic nie obiecywać, a o samochodzie mówić wtedy, kiedy ono już fizycznie jest.

Ty też starasz się bardzo różnicować tą pomoc, by trafiała do różnych jednostek na Donbasie, Zaporożu, Sumszczyźnie czy Chersoniu. Tych jednostek, którym przekazałeś auta jest bardzo dużo. Choć masz swoich ulubieńców, czego nie ukryjesz np. Trzecią Brygadę Szturmową. Jak oceniasz, komu jest bardziej potrzebny samochód?

Trudno powiedzieć. Trzecia Brygada Szturmowa to po prostu bezpieczny wybór. Z nimi mam pewność, że auto będzie wykorzystane do tego, do czego my je przygotowaliśmy i że będzie używane na froncie. Bo to jest porządna, profesjonalna brygada. Jest ogromna i potrzebują dużo aut.

Czyli dla ciebie najważniejsze jest to, żeby mieć pewność, że żona dowódcy nie będzie jeździła tych samochodem po Lwowie, bo takie przypadki niestety nie raz widzieliśmy. Bo to się zdarza, nie tylko w Ukrainie. Wojna do świetna okazja, by się dorobić, a niektórzy cynicznie do wykorzystują. 

Są takie sytuacje, można by o tym długo rozmawiać. Ale my już wypracowaliśmy optymalną strategię. Dobrze wiemy, komu przekazujemy auta, później mamy kontakt z obdarowanymi, chwalą się zdjęciami czy filmikami. Czasem proszą o jakieś części do tych samochodów.

Choć my staramy się, żeby przywozić najlepsze i najdroższe auta, żeby nie stały w warsztatach.

Mówiłeś nie raz, że będziesz na froncie dopóki będzie tam choć jeden Rosjanin. Czyli do kiedy? Kiedy to się wszystko skończy?

Ja już dawno przestałem zadawać to pytanie, bo tutaj nikt na pewno nie wie, kiedy to się skończy. To się ciągnie już tak długo, że zadawanie tego pytania nie ma sensu.

Ale, tak, ja będę tutaj do końca. Do tego momentu, aż przestanę być potrzebny
20
хв

Exen: Będę na froncie tak długo, aż znikną stamtąd wszyscy Rosjanie

Aldona Hartwińska
pole, Izium, ostrzał

Luty 2023

Vova i Katja czekają na nas na pozostałościach przystanku autobusowego. Dostrzegam ich z daleka, bo miasto po tej stronie rzeki jest jeszcze wymarłe i to jedyne żywe dusze w pobliżu. Starsza pani w niebieskiej kurtce nerwowo przebiera nogami. Mężczyzna, ubrany na czarno, wlepia wzrok w nasz nadjeżdżający samochód ze spokojną miną. Może mieć nieco ponad czterdzieści lat, ale zmęczenie na twarzy i zmarszczki dodają mu powagi. 

Wiedzą o nas tylko tyle, że jesteśmy wolontariuszami z Polski. Decydują się przyjąć nas na noc, bo podróżowanie po zmroku tymi rejonami jest niebezpieczne. Choć miasto jest już wyzwolone spod rosyjskiej okupacji, to wciąż zdarzają się tu ataki rakietowe. Dziwi mnie, że ktoś chce przyjąć zupełnie obcych ludzi do siebie do domu, ale zmrok zapada tak szybko, że jestem w stanie niemal wyczuć ogarniającą nas ciemność.

Atak zombie?

Izium. To właśnie stąd pochodzą obrazy masowych grobów w lesie, odkrytych po wyzwoleniu miasta. W jednym z nich znaleziono czterysta pięćdziesiąt bezimiennych ciał, zasypanych ziemią, pod którą próbowano ukryć bestialstwo. Obrazy tak bliskie zdjęciom z naszych podręczników do historii. Większość z pomordowanych zmarła gwałtowną śmiercią, a część z nich nosiła ślady po torturach i egzekucji - liny zaciśnięte na szyi, ręce skrępowane za plecami, okaleczone genitalia. My umiemy to dobrze nazwać po imieniu: zbrodnia wojenna. Trudno sobie wyobrazić, że obok miejsca takiej tragedii, kiedy jeszcze trwają ekshumacje, a okolica jest zaminowana i pełna niebezpiecznych odłamków po wybuchach bomb, zaczyna wracać życie. Do zniszczonego miasta, podziurkowanego jak sito, wracają zmęczeni tułaczką mieszkańcy, którzy mogą już tylko wrócić, bo iść dalej nie mają dokąd.

Za dnia udało mi się zobaczyć główną arterię miasta. Spacer centrum Izium zmusza mnie do myśli, że jestem na jakimś planie filmowym, w otoczeniu doskonale przygotowanej scenografii. Film postapokaliptyczny, może atak zombie, przed którymi uciekli mieszkańcy. Sklepowe szyldy, pozrywane, skrzypią na wietrze, dyndając w tę i z powrotem. Wokół rozbite na pół budynki, wypalone okna jak wyłupione z oczodołów oczy, świecące pustką. Na centralnym placu stoi kawiarenka, a dokładniej jej szkielet - okrągły stelaż bez szyb i drzwi, z zerwanym dachem. Przy tym, co mogło być wcześniej wejściem do kawiarenki, stoi podziurkowana lodówka z lodami “Chreszczatyk”. Na przeciwległej ścianie musiała być kuchenka, a może grill. Na ziemi - dywan z potłuczonego szkła.

Nie ma wokół mnie budynku, który nie nosiłby śladów eksplozji. Wszędzie te małe, czarne dziurki po odłamkach, jak jakaś uciążliwa wysypka, której nie można ukryć

Do moich uszu docierają krzyki. Ale nie ból, czy przerażenia. Raczej zaciętej rywalizacji. Idę w kierunku głosów, a moim oczom ukazuje się potężny budynek szkoły. Dwa skrzydła i front z eleganckim portalem, układają się w literę “U”, tworząc dziedziniec. Pewnie tu odbywały się rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, apele i świętowanie ważnych wydarzeń. Dziś szkoła, jak wszystkie inne budynki, jest podziurkowana jak sito, świeci czerwoną cegłą spod białej, odrapanej farny, a dach kompletnie spalony. Chcę wejść do środka, ale przez dziury w okiennicach dostrzegam boisko. Ośmiu chłopców gra w piłkę nożną. Pośród ruin i ciszy tego miasta-widma, krzyczą do siebie, mam wrażenie, że chyba się do siebie nawet uśmiechają.

Izium. Zdjęcie: Aldona Hartwińśka

Dożywanie, nie życie

Zapada ciemna noc. Z przygaszonymi światłami turlamy się samochodem po dziurawej, piaszczystej drodze, śladem za naszymi gospodarzami, którzy prowadzą nas do dzisiejszego schronienia. Do Katii i Wowy dołączyła jeszcze sąsiadka i jej córka, choć w świetle przytłumionych reflektorów widzę tylko ich nogi.

Dom Katii ma zabite deskami okna, spod których dociera do moich oczu delikatna smuga jarzeniówki. Kiedy wysiadamy proszą nas, żebyśmy nie rozpalali więcej świateł. Tutaj, gdzie jesteśmy, lepiej nie zdradzać swojej obecności. Nad samym Izium często latają rosyjskie drony, a po tej stronie rzeki do wroga jest jeszcze bliżej. Wokół jest pusto i głucho, słychać jedynie szczekanie psów. Większość mieszkańców wyjechała stąd do Charkowa, Lwowa czy Polski. Ci, którzy zostali i przetrwali okupację, raczej dożywają, niż żyją. Sama okupacja trwała pół roku, wówczas w mieście przebywało piętnaście tysięcy osób.

Wspinamy się po kamiennych schodach do przedsionka. Czuję zapach wilgoci, zastałego i stęchłego powietrza, starych mebli. Zapach, jaki przypomina mi drewnianą chatę dziadka w Beskidzie Sądeckim. Zapach wsi, trochę też i biedy, który nie jest mi obcy. Czuć, że życie tutaj jakby zamarło, zatrzymało się. W przedsionku stoi maleńka, stara lodówka i metalowy zlew z wiadrem pod spodem, do którego zlatuje woda. Katja stawia czajnik na maleńkiej kuchence z podwójnym palnikiem i zaprasza nas do środka. W saloniku stoi rozkładana kanapa, a za nią dywan na ścianie. Stoją też regały z książkami i porcelaną. Mnóstwo zdjęć - na kilku z nich widzę ładną, młodą dziewczynę i uśmiechniętego chłopczyka. Pustka w tym domu teraz wybrzmiewa znacznie mocniej.

- Ludzie znikali. Nie wiadomo gdzie. Czasem ich zabierali, czasem po prostu znikali. Wojskowych oni od razu rozstrzeliwali - opowiada Wowa - Ale najbardziej poszkodowane były młode dziewczyny. To je teraz wykopują w tym lesie. Pobite i zgwałcone

Niektórzy ludzie, w dzień wkroczenia Rosjan do miasta, schodzili do piwnic i tam siedzieli miesiącami. Niektórzy okupanci wchodzili do domów, wyrzucali mieszkańców, i po prostu zaczynali sobie tam mieszkać. Ale nie przychodzili do każdego domostwa. Wybierali sobie raczej te piętrowe, ładne, bardziej luksusowe, z których można było też coś ukraść. A wynosili wszystko - telewizory, mikrofalówki, pralki. Kiedy rosyjscy wojskowi podchodzą pod dom Katii, pijani i z bronią, jej córka najpierw przerzuca przez okno synka, potem wyskakuje sama. Przebiegają podwórko za domem i przeskakują przez płot. Udaje im się zabrać z niemal ostatnim transportem, którym ewakuują się uciekinierzy, i wyjeżdżają z miasta. Są bezpieczni. Ale wtedy Katia widzi ich po raz ostatni. Zostały jedynie zdjęcia na regałach, oparte o porcelanowe filiżanki.

Tu żyją ludzie, dzieci

Na rozmowach zastaje nas głęboka noc, a zmęczenie zaczyna nakrywać nas falami. Dostajemy jeszcze herbatę i kanapki. Sprawdzamy balistykę - hełmy, kamizelki kuloodporne. Kontrolujemy zawartość osobistych apteczek. Kiedy gaśnie światło, ja długo nie mogę zasnąć. Leżę w swoim śpiworze i myślę tylko o tym, że rano ruszamy w kierunku Bachmutu. Patrzę w sufit i wtedy po raz pierwszy pomyślę: po co ja to w ogóle robię? Ale motywacja przychodzi o poranku.

Chwilę po wschodzie słońca pod dom Katii przychodzi Wowa. Wie, że za chwilę wyjeżdżamy, ale uważa, że powinniśmy przejść się razem z nim. Żadne opowieści nie zastąpią tego, co można zobaczyć na własne oczy. Dopiero w dziennym świetle widzę, że ślady okupacji są nawet na ulicy Katii - ostrzelany i doszczętnie spalony samochód stoi na skraju drogi. Niemal każde ogrodzenie, każda brama jest podziurkowana odłamkami.

Na drzwiach wejściowych napisy:

Tu żyją ludzie.

Tu są dzieci.

Ludzie, dzieci.

Idziemy przez tę część miasta, która pod okupacją była kompletnie odcięta od świata. Izium podzielone jest na dwie połówki przez rzekę. Jedyny most ukraińskie wojsko wysadza od razu, kiedy rosyjskie wojska przełamują linię obrony. Wiedzą, że odcinają jedyną drogę ucieczki, ale zdają sobie sprawę, że w ten sposób kupią więcej czasu przed idącymi już w tę stronę hordami rosyjskich wojsk. Wtedy Rosjanie rozstawiają na polach baterie rakiet i zaczynają bestialsko ostrzeliwać miasto, rujnując całe centrum, budynki mieszkalne, szkoły i szpital. Stoję nad wykopaną, głęboką dziurą w ziemi, gdzie leżą spalone szczątki ciężarówki. Na niej rozstawiono system Grad, który niejednokrotnie nakrywał cywilne bloki, mordując dziesiątki istnień. Takich dziur na polu, na którym stoimy, naliczyłam około pięciu. Stawiam każdy krok ostrożnie, po ścieżce, którą wcześniej przeszedł Wowa. Spod śniegu przeraźliwie wyzierają odłamki, fragmenty mundurów, wojskowy ekwipunek. Dostrzegam, że wszędzie dookoła powiewają czerwone taśmy, przyczepiane do wbitych w ziemię prętów.

- Tu nie wchodźcie, wszędzie są miny - mówi Wowa i wskazuje palcem na las w oddali. - A tam, pięćset, może sześćset metrów stąd znaleziono zakopane ciała tych, których zabili podczas okupacji. Głównie kobiet. Trzymajcie się blisko mnie i nie schodźcie z drogi

W miejscu takim jak to jest bardzo prosta zasada: jeśli czegoś nie zostawiłeś sam, lepiej tego nie podnoś. Najlepiej w ogóle niczego nie dotykać i nie schodzić z udeptanej ścieżki, a jeśli to możliwe, trzeba trzymać się asfaltu. Również w momencie załatwiania fizjologicznych potrzeb. Rosjanie, wycofując się z Izium, rozrzucają wszędzie przeciwpiechotne miny. Ale można sobie zrobić krzywdę nieuważnie stawiając nogę na ostre jak nóż fragmenty rakiet, które rozerwały się na kawałki.

Na niektórych bramach widzę napisy: nie wchodzić, miny. Wowa zatrzymuje się przed jednym z budynków. W miejscu, w którym prawdopodobnie były drzwi wejściowe jest wielka dziura i kupa gruzu dookoła. Właściciele domu wrócili tu chwilę po wyzwoleniu miasta. W ich mieszkaniu żyli okupanci, a kiedy je opuszczali, zostawili na klamce zapalnik od bomby. Kiedy sąsiadka nacisnęła klamkę -  bomba eksplodowała. Takich niespodzianek było wiele - we włącznikach światła, pośród dziecięcych zabawek, w szufladach. Wowa opowiada o tym, jak ranili sukę, która miała małe szczeniaki. Ranili ją tak, by nie zabić, więc ona wyła. Długo i głośno, aż ktoś nie przyszedł jej pomóc. Kiedy mężczyzna podniósł ją w górę, okazało się, że bomba była schowana w psim posłaniu. Zginęli na miejscu - suka, szczeniaki i człowiek, który chciał jej pomóc.

Aldona i Katia. Zdjęcie: Aldona Hartwińśka

Czerwony rzemyk z krzyżykiem na szczęście

Idziemy może kilometr, a moim oczom ukazuje się pobojowisko - spalone czołgi stoją pomiędzy zrujnowanymi domami. Wszędzie leżą odłamki, szkło, wraki samochodów. W gruzowisku, po eksplozji bojowego wozu pancernego, dostrzegamy zakrwawiony rosyjski mundur. Tu musiała być toczona główna bitwa o Izium. Wojennych “fantów” jest znacznie więcej: zimowe rękawiczki, hełm z potężnym wgnieceniem, zapakowany rzeczami plecak. Jest zima, wszystko skute lodem i zasypane śniegiem, a ja mam wrażenie, że czuję w powietrzu krew. Duch przeszłości nie zniknie stąd nigdy, nawet, jeśli uprzątną te upiorne wraki.

Kiedy wsiadamy do samochodu, Katja zawiązuje mi na ręku czerwony rzemyk z krzyżykiem. Chce, żeby przyniósł mi szczęście i żebym o niej zawsze pamiętała. Tego dnia ruszamy w kierunku Bachmutu. Jeszcze tego nie wiem, ale do Katii będę wracać wielokrotnie. Czasem po to, by ją tylko na chwilę przytulić.

***

Półtora miesiąca po naszym wyjeździe dostaję wiadomość od Katii. “Wowa nie żyje. Poległ pod Bachmutem”.

Książka wydana przez Patronite Publishing, do kupienia na patronite-sklep.pl

20
хв

Tu nie wchodźcie, wszędzie są miny

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Tu nie wchodźcie, wszędzie są miny

Ексклюзив
20
хв

Paweł Kowal: Ekshumacje to nie wielka polityka, ale kwestia godności

Ексклюзив
20
хв

Dzwoniąc do dyktatora. Dlaczego Putin śmieje się z telefonicznej dyplomacji Scholza

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress