Exclusive
20
min

Jak Vitsche Berlin walczy z rosyjską propagandą w Niemczech

To oni pierwsi podnieśli alarm, gdy w berlińskim kinie zobaczyli rosyjską reklamę, zawierającą zmanipulowane materiały filmowe na temat ofiar wojny w Ukrainie. Pojawienie się w Niemczech – najbardziej zainfekowanym rosyjską propagandą kraju UE – ukraińskiej organizacji pozarządowej Vitsche Berlin, stało się prawdziwym przełomem

Ksenia Minczuk

Władysława Worobjowa, jedna z założycielek Vitsche Berlin, podczas demonstracji w Berlinie. 2022. Zdjęcie: archiwum Vitsche Berlin

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Vitsche Berlin to organizacja aktywistów ukraińskiej diaspory, która narodziła się w Berlinie na kilka miesięcy przed inwazją. Założyło ją piętnaścioro Ukraińców, a dziś należą do niej już setki wolontariuszy. Zorganizowała setki demonstracji i wydarzeń kulturalnych. Jednym z głównych jej zadań jest informowanie niemieckiego społeczeństwa o sytuacji w Ukrainie i walka z rosyjskimi kłamstwami.

Rozmawiamy z Władysławą Worobjową i Kateryną Tarabukiną, współzałożycielkami Vitsche Berlin.

Twórcy Vitsche: Kateryna Tarabukina, Pawło Melnyk, Ewa Jakubowska, Wiktoria Feszak, Władysława Worobiowa, Krista-Maria Lebe, Iryna Szulikina, Serafima Brig, Kateryna Demerza. Zdjęcie: Anna Daki/Vogue

Daj się poznać

Ksenia Minczuk: – Jak Vitsche walczy z rosyjską propagandą w Niemczech? Jak to wszystko się zaczęło?

Kateryna Tarabukina: – Niemcy są jednym z najbardziej zainfekowanych rosyjską propagandą krajów w Europie. I jest tam ogromny deficyt doświadczenia w radzeniu sobie z tą propagandą. Pod tym względem to prawdziwy ugór.

Przez wiele lat w Berlinie nie było aktywnej masowej społeczności ukraińskiej. Bądźmy szczerzy: nie było o nas głośno. Owszem, było sporo wolontariatu skupionego wokół ukraińskiej Cerkwi, Płastu [największa ukraińska organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży red.], drobnych wydarzeń kulturalnych, pokazów filmowych, była ukraińska szkoła wieczorowa, było ukraińskie radio itp.

Ale naprawdę głośna była „społeczność rosyjskojęzyczna” lub stara emigracja sowiecka, gdzie wszystko łączyło się w „podmuch homosowietyzmu”

W Berlinie jest duża ukraińska diaspora. Istnieje ogromna, wspaniała siła, która zorganizowała Euromajdan w Berlinie w 2014 r., a potem rozrosła się do ogromnej akcji pomocy dla frontu. Nowa emigracja z Ukrainy, z lat 2014-2018, która składała się głównie z klasy kreatywnej i przedstawicieli branży IT, skierowała się w stronę wielokulturowej społeczności anglojęzycznej. To inni ludzie, inne pokolenie, a jest ich wielu. Tyle że nie oni zawsze byli zaangażowani w procesy tworzenia nowej ukraińskiej społeczności – każdy tkwił w swojej bańce. Nam udało się sprawić, że z nich wyszli.

Władysława Worobjowa: – 31 stycznia 2022 roku, jeszcze przed inwazją, zorganizowaliśmy pierwszą demonstrację. Nie nazywaliśmy się jeszcze Vitsche, ale już zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to stowarzyszenie ludzi, którzy będą robić rzeczy ukraińskie i o Ukrainie.

Zebraliśmy się jako ukraiński hub, omówiliśmy projekty, które już zrealizowaliśmy, i zaplanowaliśmy nowe. Chcieliśmy stworzyć odrębną, niezależną społeczność ukraińską.

Pierwszego dnia wielkiej wojny zorganizowaliśmy demonstrację, która trwała 12 godzin. Dziesiątki tysięcy ludzi wyszło na ulice

Kateryna Tarabukina: – Na demonstracjach Ukraińcy gromadzili się nie tylko po to, by wyrazić siebie, ale także by krzyczeć, przytulać się i płakać. Po części to był sposób na uzdrowienie. Jednak konieczne było zorganizowanie demonstracji nie tylko dla Ukraińców; musieliśmy zaangażować obcokrajowców. Stanęliśmy przed pytaniem, kogo zapraszać na wiece jako mówców. Jak sprawić, by obcokrajowcy również byli tym zainteresowani? Zaczęliśmy wykorzystywać naszą wiedzę o sztuce. W końcu prawie wszyscy w zespole mamy doświadczenie w zarządzaniu kulturą.

Interesuje nas na przykład organizowanie rezydencji – akademii dla młodych naukowców i historyków, organizowanie dla nich wykładów i rozmawianie o propagandzie w narracji historycznej o II wojnie światowej.

Albo zapraszanie artystów na performance w dawnej fabryce, w której Niemcy zmuszali ukraińskie kobiety i dzieci do pracy

Władysława Worobjowa: – Dyrektorka Instytutu Pileckiego powiedziała nam na demonstracji: „Nie spotykajmy się ‘w przesionku ukraińskiego baru’. Damy wam dwa piętra”.

I tak otrzymaliśmy własną przestrzeń, w której ludzie pisali wiadomości, komunikaty prasowe, artykuły, manifesty na demonstracje, rejestrowali się, szukali sposobów ewakuacji z zagrożonych terenów, dostarczania pomocy humanitarnej itp. Inni ludzie to wszystko pakowali i przewozili.

W ciągu prawie 3 lat naszego istnienia budowaliśmy system krok po kroku. Teraz zamiast 50 wolontariuszy mamy 250.

Wojna „z jakiegoś powodu”

Jak udało się wam wpłynąć na niemieckie instytucje państwowe? Czy od razu włączyły się do pomocy?

Kateryna Tarabukina: – Przez pierwsze dwa tygodnie, a nawet więcej, Senat Berlina nie zrobił dla ukraińskich uchodźców nic. Organizacja wolontariuszy „Berlin Arrivals” pracowała na wszystkich lokalnych dworcach kolejowych. Lokalne władze przygotowywały lotnisko Tegel na przyjęcie Ukraińców uciekających przed wojną. A „namiot od państwa” pojawił się dopiero miesiąc po rozpoczęciu inwazji.

Jak można było zbudować system przyjmowania uchodźców, skoro miasto nie angażowało się w ich przyjmowanie, a zasady wjazdu, rejestracji i szukania schronienia zmieniały się z godziny na godzinę?

Nasza organizacja opracowywała i drukowała ulotki informacyjne, dopóki miasto nie zaczęło pracować na pełnych obrotach. Na nawiązywaniu kontaktów z niemieckimi organizacjami spędziłam dużo czasu. Wysłaliśmy naszego przedstawiciela do centrum kryzysowego, by rozmawiać o potrzebach ukraińskich uchodźców. Bo oni nic nie robili.

Nie od razu też postrzegano nas jako poważną organizację – głównie z powodu stereotypów, że jesteśmy zbyt emocjonalni, zbyt młodzi. A także dlatego, że w zasadzie nikt wtedy nie wiedział, kim są Ukraińcy

Niemcy byli sceptyczni. Rosyjska propaganda zrobiła wiele, by obrazy „nazistowskich zwolenników Bandery” czy „ukraińskich kobiet, których celem jest poślubienie niemieckiego mężczyzny” silnie zakorzeniły się w umysłach wielu osób.

Do tego dochodził całkowity brak zrozumienia tego, co działo się w tym czasie w Ukrainie. A także powszechne przekonanie, że jeden z największych partnerów gospodarczych Niemiec prowadził brutalną wojnę ze swoim sąsiadem „z jakiegoś powodu”. Szok, stres, strach, nieufność – przede wszystkim dla nas, bo trudno tak od razu przyznać, że popełniło się błąd wobec partnera.

W końcu musieli nauczyć się z nami liczyć, bo na każde ich nieporadne oświadczenie odpowiadaliśmy oficjalnym apelem, a potem demonstracją. Zdali sobie sprawę, że się od nas nie uwolnią.

Władysława Worobjowa: – Wielu Niemców nie ma pojęcia o podmiotowości Ukrainy, a ich znajomość historii jest bardzo słaba. Zwykle myślą, że po rozpadzie ZSRR wszystkie kraje, które były jego częścią, w jakiś sposób stały się Rosją. I wtedy pojawiamy się my, przychodzimy na spotkania, sugerujemy, że nie robią wystarczająco dużo. Jesteśmy inteligentni, bystrzy, aktywni i domagamy się prawa głosu. Bo Ukraińcy potrzebują pomocy, a my wiemy, jak pomóc.

Teraz jako administratorka mediów widzę, ile maili otrzymujemy od różnych organizacji, w tym politycznych, z prośbą o współpracę. Oznacza to, że możemy już mówić o Ukrainie na dużych scenach ukraińskim głosem. To bardzo ważne. Osiągnięcie tego zajęło nam jednak od półtora do dwóch lat. Chciałabym, żeby to nie trwało tak długo, ale jest, jak jest.

Fundraising też jest już teraz na innym poziomie. Co ciekawe, to my uświadomiliśmy Niemcom, czym jest bank przekazów pieniężnych. W Ukrainie wszyscy wiedzą, co to znaczy otworzyć bank i rozbić bank, ale w Europie nikt o tym nie wiedział. Wyjaśniliśmy to i teraz Niemcy z tego korzystają.

Przez dwa i pół roku organizowaliśmy demonstracje prawie co tydzień. W sumie przeprowadziliśmy ich ponad sto

Potem zdaliśmy sobie sprawę, że demonstracje nie są już tak ważne, jak na początku. Przerzuciliśmy się więc na większe projekty. Jednym z nich była konferencja „Truth to Justice”, poświęcona przeciwdziałaniu dezinformacji, którą zorganizowaliśmy 7 grudnia 2024 roku. Bezpośrednio wzięło w niej udział około 200 uczestników, a tysiące innych online.

Kateryna Tarabukina: – Naszym zadaniem było nie tylko pokazanie w Niemczech, że rosyjska propaganda jest katastrofą, ale także jak ta propaganda działa w innych krajach. Pokazaliśmy, jak ona działa w Ukrainie, Mołdawii, Syrii i krajach afrykańskich.

Zrobiliśmy to w sposób, w jaki robimy wszystko: poprzez sztukę, badania, głębokie zanurzenie. Niemcy nigdy dotąd nie widziały konferencji na temat propagandy, na którą zostaliby zaproszeni dziennikarze z całego świata. I dlatego to zadziałało.

Myślę też, że bardzo ważne są organizowane przez nas spotkania między szefami niemieckich instytucji a ukraińskimi artystami. Po serii takich spotkań narodziło się wiele inicjatyw współpracy, np. Filharmonia Berlińska pomogła sprowadzić muzyków z Filharmonii w Odessie.

Przebić się przez wrogie narracje

Dlaczego rosyjska propaganda jest tak skuteczna w Niemczech?

Kateryna Tarabukina: – Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że po II wojnie światowej powstała gruba warstwa narracji służącej zniekształcaniu obrazu historycznych wydarzeń. Bliżej lat 70. w Niemczech Zachodnich pojawiła się idea, że „w 1945 r. Niemcy zostały wyzwolone od nazizmu”. Miało to złagodzić powojenne napięcie, ale w tej narracji głównym wyzwolicielem był tradycyjny „niebieskooki Wańka, rosyjski żołnierz”.

W ten sposób wszystkie laury za walkę z nazizmem przypadły Moskwie – wraz z tym mitycznym, hałaśliwym koktajlem mentalnym winy i wdzięczności. To część złożonego procesu relacji między Bonn a Moskwą, który znamy jako Ostpolitik

Bez względu na to, jaki okres stosunków Rosji z Niemcami wziąć pod uwagę, zawsze istniała rosyjska propaganda i wpływy. Zajmuję się tematem pamięci od 12 lat, a przez ostatnie 6-7 lat zajmowałam się niemiecką kulturą pamięci. Taka ankieta: „Jaka nazwa przychodzi ci na myśl, gdy słyszysz: ‘wolność’?”. I co odpowiedziała większość Niemców? Gorbaczow! Wyobrażasz to sobie? Owszem, to nie jest propaganda, ale to tworzenie mitów historycznych i dowód niewiedzy na temat ZSRR. Tę różnicę również należy zrozumieć.

Kiedy Rosja rozpoczęła ataki propagandowe przeciwko Ukraińcom w Niemczech?

Kateryna Tarabukina: – Intensywne ataki zaczęły się w 2014 roku: Majdan, Krym, Donbas... Ta propaganda nie słabła nawet podczas pandemii. Kiedy pojawił się Telegram, zaczęła się wlewać jeszcze mocniej. Do tego doszły powiązania instytucjonalne, „wielka rosyjska kultura”, festiwale literackie, opera i balet, Rosyjski Dom na Friedrichstrasse, marka „rosyjskiej awangardy” (zawłaszczona przez Rosjan w całym byłym Związku Radzieckim). I oczywiście „kultura bez polityki”.

Kateryna Tarabukina

Jakie są dziś najczęstsze narracje rosyjskiej propagandy w Niemczech?

Kateryna Tarabukina: – Po pierwsze: „Ukraińcy są najbardziej uprzywilejowanymi uchodźcami”, „mają więcej praw i przywilejów”. Nawiasem mówiąc, na naszej konferencji pojawił się obiekt artystyczny ukraińskiego duetu artystycznego Fantastic little splash, który po naciśnięciu przedstawiał popularne narracje rosyjskiej propagandy.

Wśród powszechnych narracji są także: „Ukraińcy, którzy wyjechali z powodu wojny, nie chcą pracować”, „Ukraina jest totalitarnym, skorumpowanym państwem” i oczywiście: „ukraińskie kobiety to prostytutki”. Ta ostatnia jest zresztą częścią niezbadanego tematu stosunku Niemców do Ukraińców, Polaków i Białorusinów. Idea, że kobiety tych narodowości są „mięsem, które powinno pracować, gotować i służyć” dominującej rasie, została zakorzeniona jeszcze podczas II wojny światowej. Rosja oczywiście to podsyca.

No i jest narracja, że „w Ukrainie nie ma wojny”.

Jak Vitsche temu przeciwdziała?

Kateryna Tarabukina: – Najlepszym sposobem walki z dezinformacją jest informacja. Naszym zadaniem jest współpraca z intelektualistami i naukowcami, którzy wpływają na procesy w Niemczech, by budować ukraińską podmiotowość. Upewnianie się, że Ukraina jest postrzegana jako nowoczesny, europejski kraj, mówienie światu, o co chodzi w tej wojnie na pełną skalę, która trwa od trzech lat. Praca z narracjami, dostarczanie prawdziwych informacji w postaci produktu (firma medialna, wystawa, konferencja, rezydencja itp.) w odpowiedzi na każdą dezinformację.

W niemieckim systemie aby ukształtować jakąś wiedzę wśród społeczeństwa lub przekazać informacje, musisz mówić o tym przez co najmniej 2 lata. Przetestowaliśmy to na sobie

Serafima Brig, nasza kuratorka, dwa razy w roku organizuje ogromny festiwal Ukrainian Sound Garden, który latem z łatwością gromadzi kilka tysięcy osób. Przełamuje mit, że Ukraina nie istnieje, że nie ma własnej kultury, że jest krajem „dzikiego Wschodu”, gdzie nie rozwija się ani kultura klasyczna, ani nowoczesna.

Bardzo ważne jest, aby nie tylko prezentować ukraińską kulturę, ale też współpracować z lokalną społecznością twórczą. By przełamać stereotyp, że jedyną rzeczą, którą Ukraińcy mogą być zainteresowani, jest produkt kulturalny o wojnie.

Problem polega na tym, że obecnie jest o wiele więcej leniwych ludzi, którzy skłaniają się ku rosyjskiemu imperializmowi lub jakiemukolwiek spiskowemu błotu, niż tych, którzy chcą zrozumieć. Wspieranie krytycznego myślenia to złożony proces, więc naszym celem jest zwrócenie większej uwagi na projekty na platformach, na których obecni są młodzi mieszkańcy Niemiec. Chcemy dotrzeć do tej niezwykle trudnej publiczności, w której nie ma normalnego rozumienia historii swojego kraju, nie mówiąc już o wpływie na nią rosyjskiej propagandy i obfitości tej propagandy na platformach internetowych.

Czy Berlin jest zmęczony Ukraińcami i ich aktywizmem?

Kateryna Tarabukina: – Niemcy są zmęczone wszystkim i zawsze. Ale powiem jedno: nie jesteśmy tym zainteresowani. Niemcy stoją w obliczu bardzo trudnego czasu: wyborów 23 lutego. Może to nimi wstrząśnie, a może nie. W każdym razie nikt nie jest zmęczony tak jak Ukraińcy.

Nie ma wyboru – ani dla nich, ani dla nas. Musimy się trzymać, iść naprzód i ciężko pracować, by przezwyciężyć wszelkie nieporozumienia. Musimy upewnić się, że niemiecka pomoc i ukraińska współpraca między sektorem publicznym i państwowym nie są traktowane jak coś oczywistego. Chcemy, by Ukraina była traktowana poważnie, a nie jak coś, co pozbawiło niemieckie firmy taniego rosyjskiego gazu.

Zdjęcia: archiwum Vitsche Berlin

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Pobiedobiesie”, czyli czemu służy rosyjski kult 9 maja

Ексклюзив
20
хв

Ukrainiec nad Renem: język, wsparcie, praca, przyszłość

Ексклюзив
Dezinformacja
20
хв

Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress