Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
"Wojna 2022: Dzienniki, eseje, wiersze" to jedna z pierwszych dużych książek w języku polskim o rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zbiór zawiera fragmenty dzienników, esejów i wierszy ponad 40 współczesnych ukraińskich pisarzy napisanych po 24 lutego. Książka została przygotowana przez 14 tłumaczy, a wcześniej ukazała się w języku ukraińskim.
Autorem koncepcji publikacji jest Jewhen Klimakin, redaktor portalu Nowa Polska: - Chciałem, żeby to nie były tylko jakieś teksty, bo notować każdy może, ale literatura wielkiej jakości. Aby opisać to doświadczenie, pewną refleksję nad tym, co się z nami dzieje, postanowiłem zaangażować najlepszych ukraińskich pisarzy. Oni są w stanie opisać to, czego człowiek doświadcza, ale nie może tego opisać słowami.
Prezentacja książki w Warszawie
Teksty do zbioru wybrał pisarz Wołodymyr Rafajenko, który dwukrotnie przeżył okupację - w 2014 roku w Doniecku, a w marcu 2022 roku w obwodzie kijowskim.
Autorzy opisywali, jak wojna wywróciła ich świat do góry nogami. Niektórzy przyznali, że po inwazji na pełną skalę w ogóle przestali pisać. Wśród nich jest Ołeksandr Irwaniec, ukraiński poeta, prozaik, dramaturg i tłumacz: - Przechodziłem przez bardzo trudny okres. Jewhen zaproponował mi napisanie eseju, ale niestety nie mogłem. Wzięli więc mój napisany wcześniej wiersz. Dopiero pod koniec listopada zacząłem pisać - to była proza o Ukrainie, ale nie o wojnie.
Wśród autorów są żołnierze, którzy teraz walczą na froncie. Nagrali krótkie filmy dla czytelników. Ukraiński pisarz, tłumacz, reporter i żołnierz Sił Zbrojnych Ukrainy Artem Czapajew wyraził wdzięczność Europejczykom, którzy udzielili schronienia ukraińskim uchodźcom: - Moje dzieci i żona są w Europie. To nasza wspólna walka. Nie jesteśmy gotowi na żadne ustępstwa, ponieważ ustępstwa to tylko zamrożenie (wojny). A my musimy wygrać. Pavlo Kazarin, ukraiński dziennikarz i żołnierz, jest przekonany, że to wojna o przyszłość: - W tej wojnie definiujemy zasady, według których kontynent będzie istniał w nadchodzących latach. Ona definiuje to, co uważamy za dobro i zło, gdzie są granice tego, co jest akceptowalne, a wszyscy na Ukrainie walczą o zdefiniowanie tej wersji przyszłości. Rozumiem ludzi w Europie, którzy mówią, że Ukraińcy nie powinni być sami w tej wojnie. Możemy mieć albo wspólne zwycięstwo, albo wspólną porażkę.
Publikacja jest w języku polskim
Dwoje autorów, których teksty znalazły się w antologii, zostało zabitych przez Rosjan podczas tej wojny. Wiktoria Amelina zginęła w wyniku ataku rakietowego na Kramatorsk. Wołodymyr Wakulenko był torturowany przez okupantów w obwodzie charkowskim.
Hałyna Kruk, ukraińska poetka, krytyk literacki i tłumaczka, zauważyła, że takie antologie pozwalają czytelnikom w Polsce i innych krajach lepiej zrozumieć sytuację związaną z wojną: - Książka podsumowuje całe doświadczenie Ukraińców w ostatnich latach. Literatura pozwala nam rejestrować to, co zmienia się bardzo szybko, bo żyjemy w dynamicznym czasie. Ta książka prezentuje literaturę faktu, czyli pamiętniki, poezję, fragmenty prozy. Takie antologie pozwalają nam wczuć się w pewne doświadczenie, wydarzenie, lepiej zrozumieć to, co się dzieje. Poeta dodał, że wojna jest bardzo ciekawym materiałem na literaturę, ale tylko wtedy, gdy nie jest się w jej środku: W Ukrainie wiele osób ma traumę z powodu rzeczywistości, która się nie poprawia. Ludziom trudno słuchać o wojnie, ale czasami to pomaga przetrwać i uwolnić się od pewnej sytuacji. Nie możemy uciekać od tematu wojny, bez względu na to, jak jest trudny.
Podczas prezentacji czytelnicy dość emocjonalnie reagowali na fragmenty książki czytane przez polską aktorkę, scenarzystkę i reżyserkę filmową Krystynę Jandę oraz ukraińską aktorkę Rimmę Ziubinę.
W komentarzu dla Sestry.eu Krystyna Janda podzieliła się swoimi odczuciami na temat odczytów ze sceny: - Opisano tu cudowne rzeczy. Nie mogę czytać, bo płaczę. Myślałam, że nie przetrwam tego wieczoru. Chcę zwrócić uwagę na doskonałe tłumaczenie każdej historii. Każdy z tłumaczy wykonał świetną robotę. Książka jest bardzo ważna na polskim rynku literackim, szczególnie dla intelektualistów i intelektualistek. Uważam, że to nie jest literatura masowa, powinna trafić przede wszystkim do szkół i młodzieży. Ludzie, którzy doświadczyli okropieństw wojny, mogą wiele o tym opowiedzieć. Ale kiedy takie rzeczy zamienia się w poezję, eseje, szczere historie kobiet, a wszystko jest uporządkowane, to urasta to do nieznanego poziomu znaczenia.
Jacek Podsiadło, polskipoeta, prozaik, tłumacz i dziennikarz, też podzielił się swoimi wrażeniami na temat fragmentów książki: - Przez długi czas wojna była dla mnie wojną papierową, ale teraz jest wiele rzeczy, które dotykają mnie osobiście, jak i wielu innych.
Pod koniec prezentacji Jewhen Klimakin podkreślił, że antologia jest bardzo realistyczna: - Jak powiedział jeden z tłumaczy, ta książka zawiera wszystko, co dzieje się w życiu: najgorsze, najlepsze, najtrudniejsze i najważniejsze. Dlatego osoba czytająca tę książkę nie może pozostać obojętna.
Ukraińskie wydanie książki "Wojna 2022: Dzienniki, eseje, poezja" ukazało się w 2022 roku i jest wspólnym projektem Nowej Polski, wydawnictwa Staryj Lew i ukraińskiego PEN Klubu. Polskojęzyczna wersja zbioru została wydana przy wsparciu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego i "Nowej Polski".
Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Ulicami Warszawy, współorganizowane wspólnie przez Stowarzyszenie Pedagogów Teatru oraz Komisję Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej, przeszły – 13 i 14 kwietnia – dwa Pochody Opiekunek z Ukrainy.
– Chcemy lepszych warunków – od umów o pracę, po czas wolny od obowiązków. Kiedy czytałam postulaty, założonego 200 lat temu, pierwszego związku zawodowego pomocy domowej w Polsce, to w zasadzie są one takie same, jak nasze. To pokazuje, jak niewiele się zmieniło. Obecnie pracujemy albo na umowach śmieciowych, albo w ogóle bez nich. Nie zawsze jest to wina tego, że ktoś nie chce dać nam umowy o pracę – osoby starsze często nie mają rodziny i przez niską emeryturę nie są w stanie tego zrobić. Chciałybyśmy, żeby powstał program socjalny, który wspomoże biedniejsze osoby poprzez np. odprowadzanie przynajmniej części składek. Ulży im to finansowo i da możliwość zatrudnienia opiekunki, a nam da ubezpieczenie i pozwoli na skorzystanie z ochrony zdrowia na NFZ. Są też oczywiście nieuczciwi pracodawcy i z nimi też walczymy. Mamy sukcesy, bo gdy nasz związek zawodowy interweniuje, zwykle robią oni krok w tył i wypłacają wynagrodzenie. To jeden z wielu powodów, dla których warto do nas dołączyć – mówiła Rusłana Pobereżnyk, przewodnicząca Komisji Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej.
„Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia,ubezpieczeń, prawa do odpoczynku”
W trakcie przemarszu z głośników było słychać nie tylko utwory skomponowane przez opiekunki we współpracy z artystką Magdaleną Sowul, ale też uczestniczki niosły megafony – stworzone przez Martę Romankiw – dzięki którym zgromadzeni mogli usłyszeć wypowiedzi także tych opiekunek, które nie mogły dotrzeć na pochód.
– Jesteśmy opiekunkami i troszczymy się o dzieci, osoby starsze, chore, zależne. Nasza praca jest niezbędna, ale wciąż niewidoczna i nieuregulowana. Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia, ubezpieczeń, prawa do odpoczynku. Chcemy też szacunku do siebie i tego, co robimy. Pomagamy waszym bliskim, a wy nas niekiedy traktujecie, jak niewolnice. Żądamy godnego traktowania i odpowiednich wynagrodzeń, bo obecnie nie wystarczają one często nawet na miesiąc – mówiła jedna z nich.
– Osoba starsza, która mieszka sama, bez nas nie byłaby w stanie funkcjonować. Często potrzebuje pomocy przy wstaniu z łóżka, z jedzeniem, ubraniem się, nie mówiąc już o sprzątaniu, zrobieniu zakupów czy innych obowiązkach. Dzięki nam nie tylko może zostać w swoim domu, ale też dostaje od nas dużo ciepła, wsparcia, podniesienia na duchu. Za to jej dzieci mogą normalnie pracować. To odpowiedzialna i momentami stresująca praca, a bywa, że trudna psychicznie, gdy osoba, którą się opiekujemy umiera. Tym bardziej powinno się nas docenić – podkreślała uczestniczka pochodu. – Gdybyśmy nie przyszły do pracy nawet przez kilka dni z rzędu, to może nie byłby to koniec świata, ale stworzyłoby to ogromne problemy dla rodziny, która sama musiałaby się zająć bliską osobą – dodała inna.
– Bardzo denerwuje mnie, że są tak duże różnice w pensjach opiekunek polskich i ukraińskich. Pracodawcy bardzo chętnie szukają tych drugich, bo płacą im o wiele mniej
Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy. To niesprawiedliwe. Chcemy mieć zapewnione podstawowe prawa, naprawdę nie domagamy się nie wiadomo czego… – słychać było z głośników.
– Nasza praca naprawdę jest ciężka, często wymaga wstawania w nocy, bycia czujnym niemal 24 godziny na dobę. Oddajemy swój czas innym ludziom i brakuje nam wolnego. A musimy odpoczywać, bo nie jesteśmy maszynami. Tymczasem wiele opiekunek z Ukrainy pracuje bez dnia wolnego. Nawet na spotkania naszej komisji związkowej przychodzą na dwie godziny, a potem muszą od razu wracać do pracy. Tak dłużej być nie może – tłumaczyła uczestniczka pochodu.
„Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy”
Na zakończenie drugiego Pochodu Opiekunek z Ukrainy, członkinie związku zawodowego wręczyły petycję przedstawicielkom Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej:
„Szanowna Pani Ministro,
zwracamy się do Pani jako Komisja Pracownic i Pracowników Domowych, działająca w ramach Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Od kilku lat zrzeszamy osoby pracujące w sektorze opieki domowej. Nasza praca jest niepewna, a mimo to często niewidzialna, bardzo ciężka i nieuregulowana. Dlatego założyliśmy związek i dlatego upominamy się o działania rządu na rzecz poprawy naszej sytuacji.
Wnosimy o podjęcie prac nad systemowymi zmianami w obszarze zatrudnienia opiekunek. Obecnie większość z nas pracuje bez umów, poza systemem prawnym i zabezpieczeń socjalnych. W sektorze opieki nad dziećmi państwo już wdrożyło rozwiązania umożliwiające formalizację zatrudnienia, z dopłatami do składek i ułatwieniami w legalnym zawieraniu kontraktów. Dzieci postrzegane są jako nadzieja społeczeństwa, jego przyszłość, dlatego państwo chce im zapewnić to, co najlepsze. Ale starość to również przyszłość, nasza wspólna przyszłość. Apelujemy o
- stworzenie jasnych ram prawnych dla zatrudnienia opiekunek w prywatnych gospodarstwach domowych;
- wprowadzenie zachęt i ułatwień dla pracodawców zawierających legalne umowy;
- umożliwienie osobom wykonującym prace opiekuńcze dostępu do systemu ubezpieczeń, świadczeń i ochrony prawnej;
- instytucjonalne wsparcie w zakresie kontroli warunków pracy oraz przeciwdziałanie przemocy i wyzyskowi.
Nie chcemy już funkcjonować w szarej strefie, niewidoczne, pozbawione ochrony, zmuszone do pracy w warunkach niepewności i przemocy, przemęczenia i strachu, bez możliwości zabezpieczenia podstawowych potrzeb.
Z poważaniem,
Komisja Pracownic i Pracowników Domowych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza”.
Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę społeczność romska w Polsce powiększyła się z 20 000 do 80 000 osób. Zarówno w Ukrainie, jak w Europie Romowie wciąż spotykają się z dyskryminacją i uprzedzeniami. Ołena Wajdałowycz, Ukrainka romskiego pochodzenia, jest jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, które od lat bronią praw Romów.
Stereotypy na temat Romów dotykały Ołenę już od dzieciństwa. To zmotywowało ją do walki o prawa mniejszości i pracy nad zmianą nastawienia społeczeństwa do Romów. Po wybuchu wojny na pełną skalę przeniosła się do Warszawy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Dziś wraz z polską fundacją W Stronę Dialogu pomaga Romom z Polski i Ukrainy.
Ołena wśród ludzi, o któych prawa walczy
Kiedy coś ginęło, patrzyli na mnie
– Rodzice są Romami – mówi Ołena. – Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza w czasach szkolnych. Poza domem często spotykałam się z dyskryminacją i zastraszaniem. Do dziś pamiętam żarty, które mnie nie śmieszyły. ?
Często mówili do mnie: „Przepowiedz nam przyszłość”, „Powróż z ręki”. Kiedy coś gdzieś zniknęło, zawsze obwiniali mnie. Bo jestem Romką. To wszystko było bardzo przykre. Próbowali też wykluczać mnie z zajęć szkolnych. Byłam zdana na siebie. Mimo tego wszystkiego uczyłam się bardzo dobrze, chciałam być prymuską. Myślę, że niektórzy nawet mi tego zazdrościli.
Mówił taki na przykład: „Jak Romka może mieć lepsze stopnie ode mnie? Przecież Romowie nie potrafią czytać ani pisać”
Każde dziecko mniej zdeterminowane niż ja poddałoby się. Jestem dumna, że się nie poddałam. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, że mnie wspierała i zawsze powtarzała: „Jesteś mądra, nie jesteś gorsza od innych. Możesz robić wszystko, co chcesz”. To dawało mi siłę i motywowało do działania.
Natalia Żukowska: Co dla Ciebie oznacza bycie Romką?
Ołena Wajdałowycz: To moja rodzina, język, kultura i tradycje, które mamy.
W kulturze romskiej najważniejszą rzeczą jest szacunek dla starszych. Nie ma czegoś takiego jak niesłuchanie ich. Oni zawsze mają ostatnie słowo
Na przykładzie mojej rodziny mogę powiedzieć, że nasze dziewczyny bardzo poważnie podchodzą do małżeństwa i zakładania rodziny. Wychowano mnie w przekonaniu, że musisz świadomie wybierać partnera. I budować związek tylko po upewnieniu się, że to jest osoba, z którą chcesz spędzić życie.
Jakie stereotypy na temat Romów pokutują w Ukrainie i w Polsce?
Inni ludzie są wobec Romów stronniczy. Istnieją różne stereotypy: pozytywne, negatywne i neutralne. Na przykład wiele osób uważa, że Romowie nie chcą pracować i kradną. To negatywne stereotypy. Do pozytywnych zaliczyłabym pogląd, że wszyscy Romowie tańczą i śpiewają, chociaż to nieprawda. Innym jest to, że wszyscy Romowie mają dar przewidywania przyszłości, co też nie jest prawdą. Nie można uogólniać i wyciągać wniosków na podstawie tych kilku osób, które znasz. W rzeczywistości inni wiedzą bardzo mało o Romach.
Przed wybuchem wojny na pełną skalę w Ukrainie istniało 16 romskich grup dialektalnych. Różnią się tradycjami i poziomem integracji ze społeczeństwem. Romowie różnią się także wyglądem. Czasami mówią mi, że nie wyglądam jak Romka. Niektórzy uważają, że Romowie muszą mieć ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Ale to też nie jest prawdą.
Nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy niewiele wiedzą o społeczności romskiej. Niedawne badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że 72% Polek i Polaków nie zna ani jednej osoby ze społeczności romskiej
Niewiedza rodzi szkodliwe stereotypy. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii społecznej „Poznajmy się”, zainicjowanej przez fundację W Stronę Dialogu. Staramy się obalać stereotypy, bo mają one negatywny wpływ na naszą liczną społeczność. Rada Europy podaje, że w Europie żyje od 10 do 12 milionów Romów – a może nawet więcej. Nie można mierzyć tych wszystkich ludzi tą samą miarą.
Kampania społeczna zainicjowana przez fundację W Stronę Dialogu
Skąd wzięły się stereotypy na temat Romów? Dlaczego inni ludzie w nie wierzą?
Te stereotypy mają głębokie podłoże historyczne. Romowie pojawili się w Europie w XI-XII wieku i niemal natychmiast stali się obiektem podejrzeń, ponieważ mówili nieznanym językiem (romani), mieli własne tradycje, muzykę, wyróżniali się wyglądem, często podróżowali. A to budziło strach. Już w średniowiecznej Europie byli prześladowani i mieli zakaz osiedlania się w miastach.
W niektórych krajach Romowie byli nawet fizycznie piętnowani – naznaczano ich ciała. Na terytorium współczesnej Rumunii byli zniewoleni przez 500 lat, aż do XIX wieku
Podczas II wojny światowej nazistowski reżim zamordował ponad pół miliona Romów. Ten akt ludobójstwa nie został jeszcze odpowiednio uznany w przestrzeni publicznej.
Historyczne traumy odcisnęły głębokie piętno na pamięci społeczności romskiej i publicznym postrzeganiu Romów. Należy jednak pamiętać, że stereotyp to uproszczenie, mechanizm samoobrony przed skomplikowaną rzeczywistością. Spójrzmy głębiej i zapytajmy siebie: „Co tak naprawdę wiem o tej osobie? Czego konkretnie się boję?”. Nie idealizuję społeczności romskiej. Wszyscy jesteśmy różni i nikt nie może mówić za wszystkich. Tak, są sytuacje, gdy ktoś robi coś złego. Ale ważne jest, aby nie zastępować indywidualnej odpowiedzialności odpowiedzialnością zbiorową.
Dla większości ludzi Romowie są jak kosmici
Kiedy wpadłaś na pomysł, by zająć się przełamaniem stereotypów otaczających społeczność romską?
Jeszcze w szkole. Widziałam, że moi romscy rówieśnicy przechodzą przez to samo co ja. Pamiętam, jak pewna dziewczynka bawiła się z nami na placu zabaw, a jej matka podeszła do niej, zabrała ją od nas i zabroniła jej się z nami bawić. Zapamiętam ten bolesny moment do końca życia. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by romskie dzieci przechodziły przez coś takiego. Z jakiegoś powodu dla większości ludzi Romowie są jak kosmici. A my jesteśmy Ukraińcami romskiego pochodzenia, naszą ojczyzną jest Ukraina. Tysiące Romów na ochotnika broni Ukrainy na froncie. To, że mamy ciemniejsze włosy i inne zwyczaje, nie czyni nas gorszymi.
Z koleżanką Noemi Łakatosz
Jesteś najmłodszą Romką, która (w wieku 20 lat) przemawiała na Forum ONZ ds. Mniejszości. Co chciałaś powiedzieć światu?
Nie chciałam przemawiać jak działaczka na rzecz praw człowieka, która wydaje jakieś zalecenia. Chciałam, by moje przesłanie dotknęło ludzkich serc. Był rok 2018, a właśnie wtedy 24-letni Rom zginął z rąk prawicowych radykałów w Ukrainie. Powiedziałam, że świat powinien na to zareagować, a osoby zaangażowane w zbrodnię powinny zostać ukarane zgodnie z prawem Ukrainy.
Jak się postrzega społeczności romskie w Europie?
Dziś możemy mówić o ewolucji i zmianie opinii w społeczeństwie. I to jest dokładnie to, o co nam chodzi w fundacji W Stronę Dialogu. Staramy się zmieniać negatywne opinie o społeczności romskiej w Polsce. A to, co robimy tutaj, rozszerzamy na inne kraje.
Prowadzimy kampanie informacyjne, współpracujemy ze znanymi czasopismami. To, że jestem pierwszą Romką, która pojawiła się na okładce znanego polskiego magazynu „Wysokie Obcasy”, jest krokiem naprzód. Inne media również opowiedziały historie romskich kobiet, które odniosły sukces. W ten sposób stopniowo zmieniamy niesprawiedliwe opinie na temat Romów.
Działamy też na polu edukacji, dając romskim dzieciom możliwość uczenia się bez barier. Pomagamy w znalezieniu zatrudnienia, współpracujemy z przedsiębiorstwami. Staramy się, aby Romowie w Polsce byli niezależni ekonomicznie, potrafili się integrować i osiągnąć stabilizację. Bardzo ważne jest dla nas, by czuli się tu bezpiecznie.
Kim są członkowie waszego zespołu?
Jedną ze współzałożycielek naszej fundacji jest dr Joanna Talewicz, Polka romskiego pochodzenia. Drugą jest dr Małgorzata Kołaczek, która ma duże doświadczenie w pracy ze społecznością romską. Od 2012 roku Joanna i Małgorzata prowadzą szkolenia edukacyjne dla policji, dziennikarzy i nauczycieli.
Po wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie wielu Romów przyjechało do Polski. W 2022 roku Komisja Europejska podała, że około 100 000 Romów opuściło Ukrainę i wyjechało do innych krajów. Spotkaliśmy się z dyskryminacją uchodźców pochodzenia romskiego. Na przykład kiedy udaliśmy się do schronisk, do których trafiali uchodźcy, zobaczyliśmy, że Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych. Koordynatorzy w tych schroniskach powiedzieli, że w ten sposób starają się uniknąć napięć. Ponadto zauważyliśmy, że ci „lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, fotele. Natomiast tam, gdzie byli Ukraińcy pochodzenia romskiego, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące na kartonach, choć była zima. Z tym właśnie walczymy.
Ołena podczas wystąpienia na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez OBWE
Kto pomaga finansowo Twojej fundacji?
Duża część naszych projektów została sfinansowana przez rząd USA. W związku z decyzją administracji Trumpa o zamrożeniu funduszy na programy pomocowe przechodzimy teraz przez bardzo trudny okres. Bo co się stanie, jeśli nas zabraknie? Dzieci, które wspieramy, zostaną bez dodatkowej pomocy. Młodzi ludzie, którymi się opiekujemy, nie będą mieli możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Kobiety, które inspirujemy, stracą szansę na lepszą przyszłość. Nie będzie kolejnych kampanii na temat społeczności romskiej, nasze postulaty nie dotrą do ministerstw i polityków. Mamy jednak nadzieję, że dzięki dobrym ludziom i sponsorom będziemy kontynuować nasze działania na rzecz praw człowieka, które prowadzimy od 13 lat.
Wierzę w dobrą przyszłości Romów
Jakiej pomocy potrzebują teraz romscy uchodźcy w Polsce? Z jakimi problemami się do was zgłaszają?
Teraz koncentrujemy się na integracji społecznej romskich uchodźców z Ukrainy, którzy pozostali w Polsce. Skupiamy się także na pomocy polskim i rumuńskim społecznościom romskim w Polsce przede wszystkim w zakresie edukacji, zatrudnienia, kwestii prawnych, pomocy psychologicznej itp. Współpracujemy również z władzami lokalnymi i rządem oraz lobbujemy na poziomie międzynarodowym. Chcemy, aby politycy i dyplomaci brali pod uwagę potrzeby społeczności romskiej.
Romowie z Ukrainy są takimi samymi ludźmi, jak inni Ukraińcy. Chcą dla siebie jak najlepiej
Rozumieją, że aby odnieść sukces w życiu, potrzebują edukacji i pracy. Jedynym problemem jest, że nie zawsze to wykształcenie mogą zdobyć. Na przykład zdarzało się, że odmawiano nam zapisania romskich dzieci do szkoły. Słyszeliśmy, że nie ma miejsc. Oczywiście nie możemy stwierdzić, czy to prawda, czy nie. Ale jeśli romskie dziecko nie zostanie przyjęte do szkoły, nie pozostawiamy tego jako prywatnego problemu rodziny.
Kontaktujemy się z administracją szkoły, wyjaśniamy normy prawne, szukamy zrozumienia, a w razie potrzeby angażujemy prawników i władze oświatowe.
Jeśli chodzi o zatrudnienie, to i tu pojawiają się problemy. Romowie są zatrudniani, lecz z przeszkodami. Bardzo trudno im też wynająć mieszkanie. Raz pomogliśmy pewnej rodzinie, w której Romka pracowała dla międzynarodowej organizacji.
Kiedy negocjowaliśmy czynsz przez telefon, wszystko było w porządku. Gdy przyszliśmy na spotkanie, odmówiono nam. I tak przez cztery miesiące. Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są, ponieważ boją się dyskryminacji
Jeśli jakiejś rodzinie nie wynajęto domu tylko ze względu na jej pochodzenie etniczne, pomagamy jej prawnie, rozmawiamy z właścicielem domu, czasami zwracamy uwagę opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Ale zawsze staramy się to robić poprzez dialog, a nie konfrontację. To jedyny sposób, by zmienić coś na głębokim poziomie i na długi czas.
Romowie, którzy znaleźli w Polsce schronienie przed Rosjanami
Kim są ludzie, którym pomagacie?
Na początku rosyjskiej inwazji nastąpił bardzo duży napływ uchodźców. Opowiem pewną historię. Była kobieta, której córka zmarła w Ukrainie. Ta kobieta została z ośmiorgiem wnucząt, z których jedno było niepełnosprawne. Widzieliśmy, że bardzo dobrze dogadywała się z innymi Romami, którym pomagaliśmy w schronisku, więc zaproponowaliśmy jej pracę. Pracuje z nami już prawie trzy lata. Takie przypadki, gdy nasi podopieczni stają się naszymi współpracownikami, nie są odosobnione.
Często ludzie trafiali do nas bez dokumentów. Tracili je podczas ucieczki przed bombardowaniem albo gubili gdzieś w pośpiechu. Nie było łatwo zalegalizować ich statusu. Bali się, nie wiedzieli, czy jutro będą mieli co jeść i gdzie spędzić noc. Pomagaliśmy im.
Patrząc tych ludzi trzy lata temu i teraz, widzę ogromną różnicę. Dziś są zintegrowani ze społeczeństwem, mówią po polsku, większość jest zatrudniona. Bardzo się z tego cieszę.
Wiem, że otrzymujesz wiele wiadomości od romskich dziewczyn. O czym piszą?
O swoich pragnieniach i marzeniach. Chcą budować karierę, dostać się na uniwersytety, próbują się odnaleźć. Ale piszą do mnie także młodzi chłopcy. Mój siostrzeniec powiedział kiedyś, że bardzo ważne jest dla niego, by mieć jakiegoś mentora.
Przez wieki społeczność romska była odizolowana, bała się dyskryminacji i prześladowań – ale to nas nie złamało. Młodzi ludzie są teraz bardziej otwarci. Wielu Romów odnosi sukcesy zawodowe. Pracują w Komisji Europejskiej, Radzie Europy, OBWE, ONZ, współpracują z rządem, są doskonałymi specjalistami, naukowcami, nauczycielami i lekarzami. Są wykształceni, znają języki obce. Patrząc na nich, wierzę w dobrą przyszłość Romów.
Zachód miał wszystkie narzędzia, by przewidzieć wojnę Rosji z Ukrainą – i zignorował je. Jeszcze przed 2014 rokiem analizy docierały do najwyższych szczebli NATO. Przewidywały aneksję Krymu, zagrożenie dla Mariupola i rosyjską dominację na Morzu Czarnym. Prognozy były trafne, lecz większość państw członkowskich wybrała iluzję partnerstwa z Kremlem.
Czy zmiana jest jeszcze możliwa? Co jest do tego potrzebne? I czy NATO może pozostać skutecznym sojuszem bezpieczeństwa w nowej erze zagrożeń? Rozmawiamy z dr. Stefanie Babst, jedną z najbardziej wpływowych strategów bezpieczeństwa w Europie, która przez ponad 20 lat pracowała w sztabie NATO. Dziś jest niezależną analityczką, autorką książki o martwych punktach w zachodniej polityce wobec Rosji i aktywną uczestniczką międzynarodowych dyskusji na temat wojny, pokoju i bezpieczeństwa.
Ukraina, Rosja i błędy Zachodu
Maryna Stepanenko: Jak ocenia Pani dziś zdolność Zachodu do przewidzenia pełnej inwazji Rosji na Ukrainę? Czy były jakieś sygnały, których nie usłyszano? A może nie chciano ich usłyszeć?
Stefanie Babst: Było wiele ostrzeżeń, które nie zostały wysłuchane. Wyjaśnię to. W stosunkach międzynarodowych bardzo ważna jest precyzyjna ocena sposobu myślenia, możliwości i intencji innego aktora. W przypadku Rosji NATO nie zdołało tego zrobić. Jako szefowa szefowa sztabu planowania strategicznego wystosowałam pierwsze poważne ostrzeżenie w 2013 roku, kilka miesięcy przed aneksją Krymu. Sporządziłam analizę przedstawiającą złowrogie zamiary Rosji i przygotowania wojskowe przeciwko Ukrainie. Została ona przeanalizowana przez sekretarza generalnego i omówiona z państwami członkowskimi, lecz nie podjęto żadnych działań.
Państwa bałtyckie i Polska potraktowały analizę poważnie. Niemcy, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wolały utrzymać partnerstwo NATO – Rosja. Począwszy od 2014 roku intensyfikowaliśmy nasze analizy, przewidując zajęcie Mariupola, dominację Rosji na Morzu Czarnym i wykorzystanie Donbasu jako przyczółku. Prognozy te były udostępniane na najwyższych szczeblach, w tym w Radzie NATO, ale ostatecznie zostały odrzucone.
W 2015 i 2016 roku rozszerzyliśmy naszą uwagę na Chiny i ich powiązania z Rosją, oferując przyszłe scenariusze i prognozy oraz tak zwane „czarne łabędzie” – wydarzenia o dużym wpływie, które są trudne do przewidzenia, wydają się mało prawdopodobne, lecz mogłyby mieć poważne konsekwencje, gdyby do nich doszło. I znowu: wielu postrzegało to jedynie jako „ćwiczenie intelektualne”. Tak, NATO dysponowało narzędziami prognozowania i zignorowało je. A to ma bardzo wysoką cenę.
Wzywa Pani do rewizji zachodniej strategii wobec Rosji. Z jakimi martwymi punktami mamy wciąż do czynienia w polityce Zachodu, zwłaszcza w kontekście wspierania Ukrainy?
Trzy lata temu wezwałam do wypracowania silnej, wielopłaszczyznowej strategii odstraszania, aby pomóc Ukrainie nie tylko zamrozić wojnę, ale ją wygrać. Powoływałam się na zimnowojenne podejście George’a Kennana, wzywając do wykorzystania wszystkich narzędzi – ekonomicznych, dyplomatycznych i wojskowych – w celu wypchnięcia Rosji z Ukrainy. Ale nikt nie potraktował tego poważnie – z wyjątkiem niektórych krajów bałtyckich i skandynawskich.
NATO i UE wciąż nie mają zdefiniowanego celu końcowego. Gdyby celem było zwycięstwo Ukrainy, strategia zostałaby opracowana odpowiednio
Zachodni przywódcy nie docenili odporności Ukrainy i nie podjęli zdecydowanych działań nawet po przekroczeniu przez Rosję niezliczonych czerwonych linii. Prezydent Biden, choć zaangażowany w sprawy Ukrainy, formułował swoje podejście wokół tego, czego USA nie zrobią: nie sprowokujemy Rosji, nie damy Ukraińcom broni dalekiego zasięgu, nie zrobimy tego i tamtego. To nie jest strategia. A teraz, wraz z powrotem Trumpa, wiele europejskich rządów biernie liczy na amerykańsko-rosyjskie porozumienie, które po prostu zamrozi wojnę. To coś, co moim zdaniem jest niebezpieczne zarówno dla Ukrainy, jak Europy.
Moim głównym zarzutem jest brak woli politycznej na Zachodzie. Zbyt wielu ludzi wciąż wierzy, że to wojna Rosji przeciwko Ukraińcom. A to także nasza wojna
Dlaczego uważa Pani, że Europa nie przygotowała się na prezydenturę Trumpa?
Planowanie w ramach NATO i rządów europejskich jest często trudne, ponieważ politycy mają skłonność do skupiania się na celach krótkoterminowych, zwykle tylko na miesiąc do przodu. W sytuacji kryzysowej, zwłaszcza ze względu na nieprzewidywalność Waszyngtonu, Europa musi odejść od zarządzania kryzysowego i przestać reagować na każde wydarzenie, jak np. czyjś nowy tweet…
Europa powinna być twarda wobec Stanów Zjednoczonych, wysyłając jasny sygnał, że ich działania, w tym grożenie krajom takim jak Kanada i Dania, wstrzymywanie przekazywania informacji wywiadowczych Ukrainie i operacji cybernetycznych przeciwko Rosji są nie do przyjęcia. Decyzje te miały śmiertelne konsekwencje. Państwa członkowskie nie powinny obawiać się pociągania Stanów Zjednoczonych do odpowiedzialności za naruszanie podstawowych zasad Traktatu Waszyngtońskiego.
Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, niedawno udał się na Florydę, by spotkać się z prezydentem Trumpem w nadziei, że zaimponuje mu danymi dotyczącymi wydatków na obronność. Chwalił przywództwo Trumpa, a nawet twierdził, że „przełamał impas” w kwestii rosyjskiej. Tyle że to jest oderwane od rzeczywistości ciągłych rosyjskich ataków.
Jeśli sekretarz generalny NATO nie ma jasnego przesłania, najlepszym podejściem jest milczenie, skupienie się na wspieraniu państw członkowskich i ochronie ich przed wszelkimi zagrożeniami. Nie mamy czasu na puste słowa i polityczne gierki
Europejczycy powinni trzymać się z dala od amerykańskiego teatru politycznego i skupić się na wzmacnianiu zdolności obronnych i wspieraniu ukraińskiego przemysłu obronnego, by mógł oprzeć się rosyjskiej agresji.
Mark Rutte: – NATO chce uczynić Ukrainę silnym państwem. Zdjęcie: ADMINISTRACJA PREZYDENCKA UKRAINY
Migracja i wojna
Niemcy nie są już liderem UE pod względem liczby wniosków o azyl, jeśli chodzi o uchodźców z Ameryki Południowej i Bliskiego Wschodu. Jednocześnie w pierwszym kwartale 2025 r. liczba wniosków od Ukraińców wzrosła o 84%. Co to oznacza?
Jest całkiem jasne, że wielu Ukraińców zdecydowało się opuścić swój kraj z powodów osobistych i zawodowych. To naturalne i nikogo nie można za to winić. Ale ta migracja ma w Niemczech implikacje polityczne, zwłaszcza że skrajnie prawicowe partie wykorzystują ją, przedstawiając ukraińskich uchodźców jako obciążenie dla systemu społecznego, niezależnie od ich umiejętności czy motywacji. Tego typu nastroje są szczególnie silne we wschodnich landach, gdzie zyskały poparcie partie takie jak AfD i niektóre lewicowe ruchy populistyczne.
Martwi mnie brak silnego sprzeciwu ze strony rządu federalnego w Berlinie: powinny być wyraźniejsze komunikaty i silniejsze przywództwo polityczne
Jeśli do Niemiec przyjedzie więcej Ukraińców, to mam nadzieję, że następny rząd będzie miał do nich pozytywne nastawienie, uznając, że wielu może wnieść znaczący wkład w niemiecką gospodarkę. Oznaczałoby to ograniczenie biurokracji, przyspieszenie integracji i ułatwienia w zdobywaniu pracy. Czy tak się stanie – to się dopiero okaże.
W ostatnich tygodniach niektóre regiony w Niemczech zakomunikowały, że nie mogą już przyjmować ukraińskich uchodźców z powodu przeciążenia systemów socjalnych. Jak Pani to ocenia?
Prawdą jest, że lokalne społeczności w całych Niemczech borykają się z trudnościami w przyjmowaniu uchodźców. Problem pojawił się po decyzji kanclerz Angeli Merkel o otwarciu granic, co doprowadziło do napływu dużej liczby uchodźców z Syrii, Afganistanu i innych krajów. Wiele gmin jest przytłoczonych problemami mieszkaniowymi, językowymi i wsparciem integracyjnym.
Ukraińscy uchodźcy nie stanowią jednak takiego problemu.
Ukraińcy mają tendencję do dobrego integrowania się, przynoszą ze sobą solidne umiejętności i wykształcenie. Nie przyczyniają się też do napięć społecznych
Z kolei niektórzy uchodźcy z Bliskiego Wschodu mieli trudności z przystosowaniem się do liberalnych norm demokratycznych, co podsyciło skrajnie prawicowe narracje, zwłaszcza we wschodnich Niemczech. Partie takie jak AfD i postacie takie jak Sarah Wagenknecht wykorzystują to, promując antyukraińską retorykę, która ignoruje rzeczywistość rosyjskiej okupacji.
Niestety partie demokratyczne głównego nurtu nie robią wystarczająco dużo, by się temu przeciwstawić. Wraz z rosnącym poparciem amerykańskich prawicowych populistów, takich jak ci związani z Trumpem czy Muskiem, polaryzacja może się pogłębiać, stanowiąc poważne zagrożenie dla demokratycznej spójności Europy.
Europa na krawędzi
W obliczu wojny na pełną skalę w Ukrainie, w Polsce i Niemczech podejmowane są inicjatywy mające na celu przygotowanie dzieci w wieku szkolnym do sytuacji kryzysowych. Czy wskazuje to na głębszą zmianę w europejskiej kulturze bezpieczeństwa, w której obrona nie jest już tylko sprawą armii, ale całego społeczeństwa?
Chociaż w Niemczech uruchomiono pewne kursy związane z obronnością, nadal jest ich za mało. A społeczeństwo pozostaje w dużej mierze nieprzygotowane – zarówno psychicznie, jak fizycznie – do funkcjonowania w sytuacji kryzysowej.
Toczy się poważna debata na temat przywrócenia poboru do wojska, ale sondaże pokazują, że dwie trzecie osób w wieku od 20 do 30 lat odmawia służby. A wiele z nich twierdzi, że wolałyby wyemigrować, niż bronić kraju.
Odzwierciedla to głębszy problem: dziesięciolecia propagandy politycznej nauczyły Niemców, że żyją w pokoju, otoczeni przez sojuszników, i nie muszą przygotowywać się do konfliktu
W rezultacie w Niemczech brakuje również schronów, szkoleń z zakresu obrony cywilnej i podstawowych środków zwiększających odporność ludności. Zmiana sposobu myślenia będzie wymagała silnego przywództwa politycznego. Bez tego Bundeswehra pozostanie słabo obsadzona i niezdolna do wniesienia znaczącego wkładu w działania takie jak stworzenie potencjalnej koalicji rozjemczej w Ukrainie.
Czy nie za późno Europa zaczęła poważnie myśleć o własnej odporności na wypadek eskalacji konfliktu poza Ukrainą?
Niektóre kraje, takie jak Finlandia, Szwecja, Polska i kraje bałtyckie, nadały w ostatnich latach priorytet zarówno swym zdolnościom wojskowym, jak odporności społecznej. W miastach takich jak Ryga i Warszawa zagrożenie ze strony Rosji jest dobrze rozumiane. Jednak Niemcy, Belgia, Portugalia, Francja i inne kraje postrzegają wojnę Rosji z Ukrainą jako kwestię regionalną.
Na szczęście przywódcy tacy jak Kaja Kalas nalegają na stworzenie długoterminowej strategii przeciwko Rosji. Od samego początku rosyjskiej inwazji twierdziłam, że musimy przygotować się na długotrwały konflikt. Bo dopóki reżim Putina pozostanie u władzy, Rosja będzie nadal stanowić zagrożenie dla Ukrainy i całej Europy.
Strategiczna wizja
Jak wyobraża sobie Pani strukturę „koalicji chętnych”? Jakie ramy strategiczne lub instytucjonalne będą ważne dla skutecznego przeciwdziałania rosyjskiej agresji, biorąc pod uwagę wyzwania w NATO, w tym wpływy populistycznych przywódców w rodzaju Trumpa?
Podczas mojej pracy w NATO byłam dumna ze zdolności mojego zespołu do przewidywania wyzwań, zanim się one pojawiły, zwłaszcza jeśli chodzi o rozszerzenie NATO. Byłam mocno zaangażowana w przyjmowanie nowych członków, w tym państw bałtyckich, Słowenii i Słowacji.
Jedną z rzeczy, na które miałam nadzieję, było zobaczenie flagi Ukrainy w kwaterze głównej NATO. Jednak już nie wierzę, że to realistyczny cel
Uważam, że Ukraina powinna skupić się na budowaniu nowej koalicji z podobnie myślącymi krajami, a nie na dążeniu do członkostwa w NATO. Sojusz, zwłaszcza wskutek destrukcyjnej polityki niektórych, jest coraz bardziej podzielony.
Gdybym doradzała prezydentowi Zełenskiemu, zaleciłbym mu, by nie marnował energii na starania o członkostwo w NATO, a zamiast tego skupił się na wzmacnianiu szerszego, bardziej elastycznego sojuszu mającego przeciwdziałać rosyjskiej agresji. To pozwoliłoby nam wyjść poza status quo i przygotować się na przyszłość.
Jak długo Pani zdaniem Sojusz może utrzymać swoją obecną strukturę, zanim poważne zmiany staną się nieuniknione?
Kiedy prezydent Trump został ponownie wybrany, przewidywałam, że podważy porządek oparty na zasadach. Już teraz widzimy znaczne szkody wyrządzone NATO, zwłaszcza w zakresie zobowiązań USA. Kraje europejskie rozpoczęły dyskusję na temat silniejszego europejskiego komponentu NATO, z planami przygotowania się na ewentualne wyjście USA w ciągu od 5 do 10 lat. Uważam jednak, że te ramy czasowe są zbyt optymistyczne: możemy mieć tylko 5 do 10 miesięcy do chwili, gdy zobaczymy nowe zakłócenia.
NATO przegapiło okazję do przygotowania się na te wyzwania. W 2016 roku przygotowałam dla Sekretarza Generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego dokument przedstawiający potencjalne szkody, które mógłby wyrządzić Trump – ale został on wówczas odrzucony. Poruszone wtedy przeze mnie kwestie są nadal aktualne, lecz biurokracja NATO jest wciąż niechętna planowaniu scenariuszy awaryjnych.
Jeżeli Sojusz nie zacznie działać, ryzykuje, że pozostanie organizacją reaktywną, nieustannie reagującą na tweety Trumpa, zamiast tworzyć proaktywne perspektywy
Mam nadzieję, że kraje takie jak Francja, Wielka Brytania i kraje nordyckie będą współpracować z Ukrainą, by stworzyć nowy sojusz, który będzie w stanie stawić czoło przyszłym wyzwaniom.
Zdjęcie główne: MANDEL NGAN/AFP/East News
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Negocjacje między Ukrainą a USA w sprawie współpracy w sektorze minerałów trwają od lutego. Początkowo planowano podpisanie umowy ramowej. Stworzyłaby ona m.in. fundusz inwestycyjny, do którego Ukraina kierowałaby środki uzyskane ze sprzedaży swoich zasobów mineralnych.
Pod koniec marca USA zaproponowały jednak nową wersję umowy. Jej tekst nie został upubliczniony, ale Zełenski stwierdził, że dokument ten będzie musiał zostać ratyfikowany przez Radę Najwyższą. Wyciek szczegółów nowej wersji umowy wywołał wiele kontrowersji. Bo jeśli są autentyczne, wychodzi na to, że USA chcą pozbawić Ukrainę kontroli nad własnymi zasobami i infrastrukturą.
Jakie są czerwone linie Ukrainy w negocjacjach z Amerykanami? Czy Kijów może zmienić warunki umowy o eksploatacji złóż? I czy w ogóle jest sens ją podpisywać?
Śmiać się, czy płakać?
Przyszła umowa musi uwzględniać interesy obu stron i nic w tym dokumencie nie może podważać istniejących zobowiązań Ukrainy, w tym finansowych, w ramach Europejskiego Programu Pomocy Makrofinansowej MFW. Tak sprawę widzi Olga Stefaniszyna, wicepremierka Ukrainy ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej.
Z kolei Andrij Sybiha, minister spraw zagranicznych Ukrainy, podkreśla, że przyszła umowa nie powinna być sprzeczna z kursem jego kraju w kierunku członkostwa w UE.
Jeśli 55-stronicowy dokument, który wyciekł do „Financial Times”, jest autentyczny, obecna wersja umowy o złożach, którą USA przedstawiły Ukrainie, wykracza daleko poza minerały i górnictwo, ocenia dr Patrick Schröder z brytyjskiego think tanku Chatham House:
– Jak zauważyło wielu komentatorów, projekt nakłada na Ukrainę wiele żądań i zobowiązań, podczas gdy Stany Zjednoczone mogą zyskać, nie podejmując żadnych wiążących zobowiązań. To się wydaje raczej niezrównoważone.
Ukraiński poseł Jarosław Żelezniak twierdzi, że projekt umowy przewiduje utworzenie amerykańsko-ukraińskiego funduszu z pięcioosobową radą nadzorczą, w której trzej członkowie z USA mieliby pełne prawo weta.
Według niego umowa ma dotyczyć nie tylko metali ziem rzadkich, ale wszystkich minerałów na terenie całej Ukrainy, w tym ropy i gazu. Stany Zjednoczone proponują uznać pomoc udzieloną Ukrainie od 2022 roku za swój wkład do funduszu. Donald Trump wymienia różne kwoty, ale najczęściej mówi o 350 miliardach dolarów. Co więcej, Amerykanie chcą, aby była to umowa na czas nieokreślony. Tylko Stany Zjednoczone mogłyby ją zmienić lub wypowiedzieć.
Trudno traktować takie propozycje poważnie, mówi prof. Ołeksandr Sawczenko, ekonomista:
– Szczerze mówiąc to, co przeczytałem, na początku mnie rozśmieszyło. A potem pomyślałem, że ktoś z administracji USA celowo wymyślił taki absurd, żeby cały świat się śmiał albo płakał.
To sygnał dla Ukrainy: uciekajcie jak najdalej
Zielone niebo Trumpa
Aaron Burnett, starszy pracownik w berlińskiej Democratic Strategy Initiative, ostrzega, że każdy, kto podpisuje umowę z Trumpem, powinien być bardzo ostrożny. Bo bez względu na to, co stanowi umowa, amerykański prezydent może po prostu jej nie honorować. Może również zapomnieć o tym, co podpisał i do czego się zobowiązał, bo nie rozumie zbyt dobrze podstawowych faktów. Wymownym tego przykładem jest twierdzenia Trumpa, że USA wydały najwięcej na pomoc dla Ukrainy, chociaż to Europa jest tu na pierwszym miejscu. Zdaniem Burnetta nie ma więc sensu mówić, że Ukraina jest Stanom Zjednoczonym coś winna:
– Tyle że fakty nie mają dla Trumpa znaczenia. On ma pomysł w głowie i będzie go realizował. Jest tego rodzaju osobą i tego rodzaju przywódcą, że jeśli zdecyduje, że niebo jest zielone, to niebo będzie zielone i będziesz musiał się z nim o to spierać.
To największe ryzyko: Trumpowi nie można ufać
Czego jest więcej w projekcie umowy z Amerykanami: strat czy korzyści? Zdjęcie: SERHIY SUPINSKY/AFP/East News
Patrick Schröder podkreśla, że teraz Ukraina stoi przed pytaniem, jak chronić swoje interesy narodowe w negocjacjach z administracją Trumpa. Obecna wersja umowy niesie bowiem dla Ukrainy więcej zagrożeń niż korzyści:
– Ale Ukraina jest w trudnej sytuacji, ponieważ brak porozumienia może oznaczać, że USA wycofają wsparcie wojskowe, jak to miało miejsce po spotkaniu w Białym Domu Zełenskiego z Trumpem kilka tygodni temu. Określenie ram prawnych w negocjacjach jest kluczowe, bo pomoże Ukrainie chronić swoje interesy narodowe. Ważne byłoby również dodanie klauzuli, że po jakimś czasie, np. po 5 latach, kiedy USA będą miały nowego prezydenta, umowa mogłaby zostać zaktualizowana.
Negocjować bez pośpiechu
Chociaż Stany Zjednoczone oficjalnie deklarują pełną gotowość do zawarcia umowy w sprawie minerałów z Ukrainą, w ostatnich tygodniach doszło do znacznego zaostrzenia amerykańskiej retoryki. Kulminacją była wypowiedź Donalda Trumpa z 31 marca, w której oskarżył Zełenskiego o próbę porzucenia umowy i ostrzegł, że w takim przypadku Ukrainę czekają poważne problemy. Trump powiedział również, że ponoć słyszał o zamiarach Zełenskiego podpisania umowy wyłącznie w zamian za postępy Ukrainy w jej dążeniu do członkostwa w NATO. Zełenski publicznie zaprzeczył, by tak było.
Na tym jednak krytyka ze strony USA się nie kończy. 5 kwietnia sekretarz skarbu USA Scott Bessent w wywiadzie dla Tuckera Carlsona oskarżył Ukrainę, że trzykrotnie zgodziła się na umowę, ale nigdy nie spełniła swoich obietnic. Bessent przypomniał incydent w Białym Domu, kiedy to według niego wszystkie dokumenty były gotowe do podpisu, lecz strona ukraińska wszystko zniweczyła. Wyraził jednak nadzieję, że umowa zostanie podpisana w najbliższej przyszłości.
W ocenie Patricka Schrödera Ukraina będzie musiała kontynuować negocjacje z administracją Trumpa, ale bez pośpiechu.
– Ukraiński rząd i negocjatorzy będą musieli zidentyfikować i usunąć z umowy te klauzule, które są bezpośrednio sprzeczne z ukraińskim prawem – mówi Schröder. – Ważnym elementem będzie skupienie się na długoterminowym mechanizmie inwestycyjnym i zabezpieczenie amerykańskich inwestycji w ukraińskim sektorze wydobywczym i przetwórczym.
Oczywiście administracja Trumpa ma polityczną motywację, by sprawdzić, czy istnieje sposób na wykorzystanie tej umowy do zabezpieczenia jakiegoś porozumienia pokojowego z Putinem, zaznacza Aaron Burnett:
– Myślę, że to błędne podejście. Są jednak w amerykańskiej administracji ludzie, którzy uważają, że to bezpieczna droga. Inną rzeczą jest to, że Trump nie postrzega negocjacji jako czegoś korzystnego dla obu stron.
Jest typem negocjatora bardzo podobnym do Putina. By poczuć, że wygrał, osoba, z którą negocjuje, musi przegrać
Poza tym, zdaniem Burnetta, administracja Trumpa musi pokazać swoim wyborcom, że odniosła sukces.
– Chce powiedzieć im: „Hej, mamy coś ze wspierania Ukrainy”. Wielu zagorzałych zwolenników MAGA to kupi. Jednak dopóki nie ma porozumienia, nie będzie sposobu, aby to osiągnąć – uważa ekspert.
Według Ołeksandra Sawczenki dobrze byłoby, gdyby Ukraina zaproponowała jakiegoś pośrednika w negocjacjach z USA:
– Zełenski powinien powiedzieć wprost: „Przykro mi, ale my straciliśmy doświadczenie w tworzeniu takich funduszy. Zwróćmy się, dajmy na to, do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, niech nam pomogą”. Ten bank działałby przez jakieś sześć miesięcy lub rok i gwarantuję, że stworzyłby bardzo dobry produkt. Wtedy Trump mógłby zaoferować podobny układ rosyjskiemu przywódcy.
– Putin, wraz z Dmitriewem [Kiriłł Dmitriew jest przedstawicielem Rosji w negocjacjach z USA – red.], szefem rosyjskiego funduszu inwestycyjnego, mówi, że chce stworzyć wspólne fundusze na wydobycie surowców i czego tam jeszcze – mówi Sawczenko.
– Niech więc Trump w miejscu, w którym napisano: „Ukraina”, napisze: „Rosja”, i zaproponuje im zawarcie takiej umowy. Zobaczymy, jak zareagują
Martwy układ
Patrick Schröder podkreśla, że UE zdecydowanie powinna być zaangażowana w negocjacje Kijowa z Waszyngtonem:
– Byłoby to pożyteczne dla Ukrainy, bo pomogłoby jej uniknąć podpisania złej umowy. Prawnicy Unii mogliby wskazać te problematyczne elementy, które mogłyby zagrozić członkostwu Ukrainy w UE. Ukraiński rząd powinien zasięgnąć porady prawnej Unii w sprawie obecnej propozycji, nawet nieformalnie.
Kopalnia odkrywkowa tytanu w rejonie Żytomierza. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News
W opinii Aarona Burnetta dla Ukraińców sensowne jest kontynuowanie rozmów i negocjacji nie tylko z administracją Trumpa, ale ze wszystkimi potencjalnymi interesariuszami – z przyjaciółmi w Kongresie i itp. A także utrzymywanie jak najlepszych kontaktów z pozostałymi sojusznikami i przepracowanie wszystkich możliwych alternatyw. Bo to, co jest teraz, to oferta wyzysku.
– Myślę, że ukraiński rząd powinien również szczególnie mocno lobbować wśród europejskich rządów, uświadamiając im, że to kwestia bezpieczeństwa europejskiego, obszar odpowiedzialności Europy – mówi Burnett. – Jedną z najważniejszych rzeczy jest nakłonienie europejskich rządów do poparcia pomysłu konfiskaty rosyjskich aktywów. Te 300 miliardów dolarów w zamrożonych funduszach byłoby dla Ukrainy kołem ratunkowym. Ukraina musi zwrócić się do swoich europejskich partnerów i powiedzieć: „Jeśli nie pomożecie nam w znalezieniu realnej alternatywy, możemy zostać zmuszeni do podpisania porozumienia z USA.
Tyle że nie ma gwarancji, że nawet jeśli będziemy musieli to podpisać, to Amerykanie pod rządami Trumpa będą honorowali jakiekolwiek umowy”
Jak podkreśla Sawczenko, w historii nigdy nie było propozycji tworzenia takich funduszy – nawet po kapitulacji Niemiec.
– Tym bardziej niemożliwe jest skapitalizowanie wirtualnych ukraińskich długów, które Trump, Vance czy Musk mają w głowach – zaznacza profesor. – Nie możesz rozpocząć działalności gospodarczej z takimi wymyślonymi długami, gdy musisz zatrudniać ludzi, kupować sprzęt i realizować projekty. Z ekonomicznego punktu widzenia to martwy układ, który nie ma szans na realizację.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Ołena Gergel jest wdową po białoruskim więźniu politycznym i weteranie Wasiliju „Siabro” Parfienkowie, który zginął w Ukrainie. Po śmierci męża wstąpiła do 93. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej „Chołodnyj Jar”. Pomaga krewnym zaginionych, zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy.
Do Ukrainy z białoruskiego więzienia
Natalia Żukowska: – Wasylija Parfienkowa, swojego przyszłego męża, poznała Pani na spotkaniu ochotników w Kijowie w 2015 roku. Jakie zrobił wrażenie?
Ołena Gergel: – Nie był obojętny wobec wojny w Ukrainie, chociaż w tamtym czasie nawet wielu Ukraińców nie postrzegało jeszcze wydarzeń na wschodzie kraju jako wojny. Dla Wasyla ważna była walka. Wierzył, że jeśli będzie walczył, Białoruś będzie mogła stać się wolna, niezależna i demokratyczna.
Wasylij Parfienkow
Zaczęliśmy się ze sobą kontaktować. Pomagałam mu jako wolontariuszka, wysyłając paczki. Bardzo lubił słodycze, więc zawsze wkładałam je do tych paczek. Był zupełnie inny od moich przyjaciół, zawsze byłam pod wrażeniem jego uczciwości. Był albo biały, albo czarny – żadnych szarości. A spotykać zaczęliśmy się po tym jak został ranny w Piskach.
Był otwarty?
Z początku nie lubił opowiadać o swoim dawnym życiu na Białorusi, to nie było dla niego przyjemne. Po raz pierwszy został uwięziony po proteście, kiedy Łukaszenka sfałszował wybory prezydenckie. Był jedną z pierwszych osób skazanych na więzienie w procesie politycznym. Dostał dwa lata, ale zwolnili go wcześniej na mocy amnestii. Tyle że nawet po tym nie przestał walczyć z reżimem.
Brał udział we wszystkich akcjach ulicznych i wiecach, więc dostawał kolejne wyroki. Przebywał w więzieniu, kiedy w Ukrainie rozpoczęła się Rewolucja Godności. Tam dowiedział się o śmierci swojego kolegi z Białorusi, Michaiła Żyzniewskiego [białoruski aktywista, który zginął podczas Rewolucji Godności w Kijowie, pierwszy zagraniczny Bohater Ukrainy – przyp. aut.]. Wtedy Wasyl postanowił, że gdy tylko zostanie zwolniony, pojedzie do Ukrainy.
Został zwolniony po zwycięstwie rewolucji na Majdanie, gdy wojna na wschodzie Ukrainy już trwała. Chciał dołączyć do Prawego Sektora, ale do tego trzeba było przejść przez szereg procedur. A on był bardzo niecierpliwy, więc dołączył do ochotniczego batalionu OUN [Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów – red.], gdzie został przyjęty od razu. Po kilku tygodniach szkolenia wysłano go do wioski Piski w pobliżu lotniska w Doniecku. Tam zaczął się jego szlak bojowy.
Mieliście dwoje dzieci, ale oficjalnie pobraliście się dopiero w 2021 roku. Dlaczego?
Jakoś nie było okazji. Wydano mi nawet zaświadczenia dla moich dzieci jako samotnej matce, ponieważ kiedy Wasyl był na polu bitwy, nie mógł załatwić formalności w służbie migracyjnej. Ponadto, jak się okazało, białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych złożyło wnioski do Interpolu w sprawie jego i innych białoruskich ochotników. Zgłosili utratę dokumentów, a tym samym ich nieważność. Innymi słowy, Wasyl miał paszport, tyle że nieważny.
Wasylij z dziećmi
Służba migracyjna nie miała prawa deportować go z Ukrainy jako bojownika, ale nie mogła też zapewnić mu nawet tymczasowego zezwolenia na pobyt. Przez jakiś czas był więc w zasadzie nielegalnym imigrantem. Wciąż się zastanawiam, jak w ogóle udało nam się pobrać.
Nasz związek był burzliwy, bo życie z rewolucjonistą nie jest łatwe. Z jednej strony jesteś z niego dumna, z drugiej – czasem chcesz ciszy i spokoju.
Rodzina w komplecie
Utrzymuje Pani kontakt z jego rodziną w Białorusi?
To byłoby dla nich niebezpieczne. Więcej kontaktu mam z kuzynem męża, który mieszka w USA, i jego bratem, który jest w Polsce. Druga siostra Wasyla, która mieszka na Białorusi, została aresztowana i uwięziona na rok tylko dlatego, że wyszło na jaw, że Wasyl zaginął w Ukrainie. Nie brała udziału w żadnych akcjach ani protestach.
Na Białorusi łatwo o pretekst, by wsadzić człowieka za kratki. Wystarczy, że znajdą w czyimś domu np. dziecięce rajstopy w biało-czerwonych barwach, by uznać, że tam się wspiera „nazistowskie organizacje”.
Krewnym Białorusinów walczących w Ukrainie nie ma czego zazdrościć. Dlatego, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo, podczas pogrzebów białoruskich ochotników często wymienia się tylko ich znaki wywoławcze. Nie podaje się imion ani nazwisk. Nawet na grobach
Oczywiście nieoficjalnie krewni są informowani o śmierci, o ile kontakt z nimi jest możliwy. Jednak nie wszyscy popierają decyzje swoich bliskich o obronie Ukrainy. Na Białorusi rosyjska propaganda jest bardzo silna.
Niewola gorsza niż śmierć
Kiedy Pani mąż zaginął, była nadzieja, że jest w niewoli. Kiedy zdała Pani sobie sprawę, że nie wróci?
26 czerwca 2022 r. nasze oddziały opuściły Łysyczańsk. W pierwszych dniach miałam nadzieję, że gdzieś odjechali, może ranni, ale żywi. Później z zeznań jego towarzyszy wyłonił się pewien obraz. A w lipcu jeden z białoruskich kanałów telewizyjnych pokazał materiał propagandowy ze zdjęciem, na którym były ciała naszych żołnierzy. Wśród nich zobaczyłam ciało mojego męża. Rozpoznałam jego twarz, rzeczy osobiste, szewron, a nawet pasek, który mu kiedyś dałam. Nie było tylko zegarka. Musieli go zdjąć.
Według jego towarzyszy broni, zginęli prawie wszyscy, którzy byli na misji tego dnia. Dwóch zostało schwytanych. Mój mąż zawsze powtarzał, że nie da się pojmać. Dla niego niewola była gorsza niż śmierć. Mówił, że zawsze ma dla siebie granat, że zabierze ze sobą kilku wrogów na tamten świat.
Wciąż nie udało się Pani go pochować. Coś się ruszyło w tej sprawie?
Nie udało nam się odzyskać jego ciała. Kilka dni po bitwie nasze wojsko uruchomiło drony, by sprawdzić, czy można ewakuować ciała w tym obszarze, ale ciał już nie było. Rosjanie je zabrali. Jest parę punktów na mapie, gdzie można by je pochować. Wielokrotnie próbowaliśmy negocjować z drugą stroną w sprawie ekshumacji, ewentualnie zwrotu ciał, jednak w ostatniej chwili zawsze wszystko było odwoływane. Nie mogliśmy tego zrobić nawet za pieniądze. Nasi chłopcy są prawdopodobnie pochowani gdzieś w obwodzie ługańskim.
Nie ma ciał na fundusz wymiany
W brygadzie zajmuje się Pani się osobami zaginionymi, organizacją pochówku zmarłych i zapewnianiem protez okaleczonym. Skąd taki wybór?
Bo rozumiem te rodziny lepiej niż jakikolwiek podpułkownik. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że dużo łatwiej pracuje się z rodzinami zmarłych niż zaginionych.
Rozmowy z rodzinami zaginionych są emocjonalne i trudne. Nie rozumieją, co się stało i jak do tego doszło
Moim zadaniem jest informowanie ich, że istniejemy, że jest numer, pod który mogą zadzwonić, gdy tylko poczują się na siłach.
Zawsze powtarzam, że dopóki nie ma zgodności DNA, jest nadzieja. W końcu w chaosie wojny często nie da się nawet podejść i zmierzyć pulsu żołnierza. A czasami dzieje się na odwrót: nawet po stwierdzeniu zgodności DNA rodziny nie wierzą. Mamy rodziny z Iłowajśka, których matki otrzymały wyniki badań DNA, ale nie uwierzyły w nie. Uważają, że ich bliscy nadal są w niewoli.
Czy uczestniczycie w wymianach ciał?
Obecnie przedstawiciele brygad praktycznie nie są już dopuszczani do udziału w wymianach. Pracujemy, by to zmienić. Za wymianę jest odpowiedzialna centrala koordynacyjna, wszystko odbywa się według standardowej procedury. Istnieją listy i określony punkt, w którym odbywa się wymiana. Przyjeżdżają przedstawiciele sztabu koordynacyjnego i lekarze ze strony ukraińskiej i wrogiej. Wymieniają się ciałami – i to wszystko.
Kiedyś powiedziała Pani, że w Ukrainie nie ma funduszu wymiany poległych. Jak to wygląda teraz?
Teraz niestety albo utrzymujemy terytorium, albo się wycofujemy. Nie mamy jak zbierać ciał wrogów na fundusz wymiany
Kiedy byliśmy w ofensywie, na przykład w regionie Charkowa, mieliśmy coś do oddania. Wyzwalaliśmy terytoria i mieliśmy taki fundusz.
Czy istnieją jakieś zasady komunikowania się z krewnymi zabitych lub zaginionych? Jak zaczyna się taka rozmowa?
Główną zasadą jest nie szkodzić i nie obiecywać niemożliwego. Zdarza się, że któryś z kolegów dzwoni do rodziny, coś mówi, a rodzice mają nadzieję, że ich syn żyje. A my wiemy już na pewno, że nie żyje. Czasem mamy więcej informacji, ale nie możemy ich jeszcze ujawnić. Każda komunikacja z rodziną opiera się na odrębnym, indywidualnym scenariuszu.
Nie możesz wypowiedzieć formułki: „Rozumiem was, rozumiem wasz ból”. Bo nikt tego nie rozumie
Najważniejsze to spróbować ich wesprzeć, powiedzieć, że mogą poprosić o pomoc w dowolnym momencie. Często jesteśmy postrzegani jak jakiś niebiański urząd, ludzie myślą, że możemy zrobić wszystko. Ale nasze możliwości są ograniczone. Zdecydowanie możemy pomóc z dokumentami, ale niestety nie możemy zwrócić bliskim osoby, która nie żyje.
Co powinna zrobić rodzina, której bliski zaginął na wojnie?
Krewni otrzymują wtedy zawiadomienia z Terytorialnego Ośrodka Rekrutacji i Wsparcia Społecznego. Jest tam napisane, że zaginął taki a taki żołnierz tam i wtedy. Komisariat wojskowy wydaje pierwsze instrukcje:
1. Napisz wniosek o wsparcie finansowe dla żołnierzy w wojskowym biurze rekrutacyjnym. Zgodnie z prawem, gdy dana osoba jest w niewoli lub zaginęła, krewni otrzymują jej wynagrodzenie. Wcześniej było to około 120 000 hrywien miesięcznie. Od lutego 2025 r. 50% wynagrodzenia jest zatrzymywane na rzecz żołnierza, a resztę otrzymują krewni.
Taka była prośba społeczeństwa, bo zdarzają się sytuacje, gdy żołnierz wraca z niewoli, a podczas jego nieobecności pieniądze otrzymywała na przykład matka ich wspólnego dziecka, która przez lata nie pozwalała żołnierzowi na kontakt z nim.
Ponadto wojsko ma teraz prawo do wydania rozkazu w takiej sprawie. Oznacza to, że jeśli żołnierz chce, by jego żona otrzymała 100% pieniędzy w przypadku jego zaginięcia, pisze oświadczenie, które jest przechowywane w jego aktach osobowych.
2. Napisz wniosek o wyciąg z dokumentu, który zawiera informacje o tym, co się stało, gdzie i jak.
3. Udaj się na najbliższy posterunek policji i spisz oświadczenie o zaginięciu. Na jego podstawie śledczy wszczyna postępowanie karne, wprowadza dane do JRDP [Jednolity Rejestr Dochodzeń Przedprocesowych – red.] i wydaje rodzinie wyciąg. Śledczy musi również pobrać próbki DNA od krewnych. Są one wysyłane do laboratorium, które wprowadza dane do ujednoliconej bazy danych DNA.
To minimum, które rodziny muszą zrobić. Istnieje również wiele innych struktur, na przykład Krajowe Biuro Informacji (KBI), które współpracuje z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem. To ono jest proszone o dostarczenie informacji o pobycie danej osoby w niewoli. Trzeba złożyć wniosek do NIB. Wtedy w ciągu dwóch miesięcy otrzymasz oficjalną odpowiedź, czy dana osoba jest w niewoli, czy też nie ma o tym żadnych informacji.
Najważniejszą strukturą jest centrala koordynacyjna, która zajmuje się wymianą ciał i więźniów. Oni proszą każdą rodzinę o utworzenie konta obrońcy na stronie internetowej centrali koordynacyjnej i podanie jak największej ilości informacji o zaginionym żołnierzu. Bo tylko ty wiesz, czy bliski ma jakiś pieprzyk, bliznę lub tatuaż.
Mamy bardzo mało oficjalnych informacji o jeńcach. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się więcej, jest powrót chłopaków z niewoli. Są przesłuchiwani, pokazuje się im albumy ze zdjęciami. W ten sposób zbierane są szczegółowe informacje o innych
Cuda się zdarzają
Czy rozgłos pomaga, czy szkodzi żołnierzom w niewoli?
Zawsze wyjaśniamy rodzinom, że żołnierz może mieć „legendę”. I że kiedy publikujemy szczegółowe informacje na jego temat, możemy mu zaszkodzić. W niewoli może mówić np., że był tylko kierowcą i nikogo nie zabił. A wróg śledzi wszystko. Lepiej, żeby rodziny nie ujawniały szczegółowych informacji. Możesz oczywiście publikować zdjęcia, ale nie podawaj szczegółów na temat tego, gdzie służył i kim był.
Przez co muszą dziś przechodzić ci, których krewni mają status zaginionych?
Jestem dumna z tych bliskich, którzy mają wewnętrzną siłę, by się nie poddawać i kontynuować własną walkę. To tacy, którzy nieustannie domagają się czegoś od instytucji państwowych. Ich konstruktywne działania naprawdę pomagają zarówno w poszukiwaniach, jak w komunikacji między rodzinami a państwem.
Znam wiele kobiet, które samodzielnie pokonują biurokratyczne przeszkody, usprawniając w ten sposób system
Niestety są też przeciwne przykłady, które wywołują chaos. Ta kategoria ludzi widzi wokół siebie tylko zdradę. Nie rozumieją, że z powodu intensywnych działań wojennych żadna ze stron nie szuka zmarłych. I że nie chodzi tu o czyjąś niechęć.
W Pani pracy zdarzają się cuda?
Znam historię, którą opowiedział nam Ołeh Kotenko, były komisarz ds. praw osób zaginionych. Chodziło o mężczyznę z amputowaną ręką, który został wywieziony z pola bitwy podczas zbierania szczątków poległych. Była zgodność DNA, rodzinie powiedziano, że nie żyje. Ci ludzie przez kilka lat żyli w przekonaniu, że ich syn odszedł. I nagle, podczas jednej z wymian, niespodziewanie powrócił. W złym stanie fizycznym, z amputowaną ręką, gangreną, ale żywy.
Najbardziej niesamowite historie to te, w których odnajdujemy zaginionych ludzi w niewoli. Na przykład podczas ostatniej wymiany wrócił żołnierz, który był w niewoli przez trzy lata
Jak radzi sobie Pani ze stresem?
Pomagają mi przyjaciele i zespół. Mogę z nimi rozmawiać o wszystkim i śmiać się, choć to głównie czarny humor. Teraz pogoda się poprawia, mogę znów chodzić na strzelnicę, co również odwraca moją uwagę. Czasami prowadzę też szkolenia z medycyny taktycznej. W nich chodzi o życie, podczas gdy w naszej pracy niestety bardzo często chodzi o śmierć.
Kiedy nie mogę sobie poradzić, pracuję z psychologiem. Leki pomagają, ale antydepresanty nie. Pomaga terapia wspomagająca przeciw nadmiernemu lękowi.
Ołena Gergel: - Szanuj przeszłość, ale nie rób żadnych planów
Czego nauczyła Panią wojna?
Teraz nie mam czasu na media społecznościowe. Często poznajemy jakieś nowiny, gdy mamy informację zwrotną. I wtedy pojawia się pytanie: „Ale o co chodzi?”. Nawet gdy mam czas, nie rozumiem, dlaczego miałabym zapełniać swoją głowę rzeczami, na które nie mam wpływu. Kolejną rzeczą są wiadomości głosowe. Kiedyś nie rozumiałam, dlaczego wszyscy wojskowi je nagrywają. Teraz rozumiem.
Wojna nauczyła mnie też żyć teraźniejszością. Szanować przeszłość, ale nie robić planów.
Kiedyś można było planować, myśleć o wycieczkach w Karpaty, nad morze... Teraz to wszystko minęło. Powinieneś żyć dniem dzisiejszym