Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
PreferencjeOdrzućAkceptuj
Centrum preferencji prywatności
Pliki cookie pomagają witrynie internetowej zapamiętać informacje o wizytach użytkownika, dzięki czemu przy każdej wizycie witryna staje się wygodniejsza i bardziej użyteczna. Podczas odwiedzania witryn internetowych pliki cookie mogą przechowywać lub pobierać dane z przeglądarki. Jest to często konieczne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności witryny. Przechowywanie może być wykorzystywane do celów reklamowych, analitycznych i personalizacji witryny, na przykład do przechowywania preferencji użytkownika. Twoja prywatność jest dla nas ważna, dlatego masz możliwość wyłączenia niektórych rodzajów plików cookie, które nie są niezbędne do podstawowego funkcjonowania witryny. Zablokowanie kategorii może mieć wpływ na korzystanie z witryny.
Odrzuć wszystkie pliki cookieZezwalaj na wszystkie pliki cookie
Zarządzanie zgodami według kategorii
Niezbędne
Zawsze aktywne
Te pliki cookie są niezbędne do zapewnienia podstawowej funkcjonalności strony internetowej. Zawierają one pliki cookie, które między innymi umożliwiają przełączanie się z jednej wersji językowej witryny na inną.
Marketing
Te pliki cookie służą do dostosowywania nośników reklamowych witryny do obszarów zainteresowań użytkownika oraz do pomiaru ich skuteczności. Reklamodawcy zazwyczaj umieszczają je za zgodą administratora witryny.
Analityka
Narzędzia te pomagają administratorowi witryny zrozumieć, jak działa jego witryna, jak odwiedzający wchodzą w interakcję z witryną i czy mogą występować problemy techniczne. Ten rodzaj plików cookie zazwyczaj nie gromadzi informacji umożliwiających identyfikację użytkownika.
Potwierdź moje preferencje i zamknij
Skip to main content
  • YouTube icon
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
UA
PL
EN
Strona główna
Society
Historie
Wojna w Ukrainie
Przyszłość
Biznes
Opinie
O nas
Porady
Psychologia
Zdrowie
Świat
Edukacja
Kultura
Wesprzyj Sestry
Dołącz do newslettera
  • YouTube icon
UA
PL
EN
UA
PL
EN

Społeczeństwo

Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Filtruj według
Wyszukiwanie w artykułach
Wyszukiwanie:
Autor:
Exclusive
Wybór redakcji
Tagi:
Wyczyść filtry
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Society

Materiały ogółem
0
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Psychiatra Ołeh Czaban: Co drugi Ukrainiec ma poczucie winy

W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2024 r. ponad 350 000 Ukraińców zwróciło się do specjalistów, skarżąc się na dolegliwości psychiczne. To ponad trzy razy więcej niż w całym ubiegłym roku. Według Ministerstwa Zdrowia niepokój, nerwowość, napięcie i zaburzenia snu są jednymi z głównych problemów, z którymi borykają się Ukraińcy.

Problemy psychologiczne tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, są podobne. Jednak uchodźcy częściej odwiedzają lekarzy specjalistów, gdy boli ich ciało, niż gdy boli dusza.

Rozmawiamy z prof. Ołehem Czabanem, psychiatrą, dyrektorem Instytutu Edukacyjno-Badawczego Zdrowia Psychicznego na Narodowym Uniwersytecie Medycznym im. Bohomolca.

Spojrzenie na traumę

Maryna Stepanenko: Jakie są wśród Ukraińców najczęstsze przejawy zbiorowej traumy wywołanej przez wojnę?

Ołeh Czaban: Niepokój, depresja, fobie, różne lęki. Znacząco wzrasta liczba uzależnień, w szczególności od alkoholu. Obserwujemy zaburzenia psychotyczne, takie jak schizofrenia, a także dużą liczbę zaburzeń psychosomatycznych.

Czy trauma u tych, którzy zostali w Ukrainie, jest inna od tej, której doświadczają Ukraińcy, którzy wyjechali?

Ołeh Czaban: - U kobiet 2-3 razy częściej niż u mężczyzn diagnozuje się zaburzenia emocjonalne i psychiczne. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News

Różnica istnieje. Moi pacjenci, którzy są za granicą, w tym w Polsce, mają dość wysoki poziom lęku. I to jest zrozumiałe. Opuszczenie kraju, który cierpi z powodu zbiorowej traumy wojennej, i zanurzenie się w nieznanym jest jeszcze większym źródłem niepokoju. Dlatego większość pacjentów przebywających za granicą wykazuje głównie zaburzenia lękowe. Do tego dochodzą jednak inne zaburzenia. Zaostrzają się te problemy, do których dana osoba była predysponowana: nadciśnienie, problemy sercowo-naczyniowe, gastroenterologiczne, zaburzenia endokrynologiczne itp.

Tak więc lęk jest najczęstszym problemem wśród Ukraińców za granicą, a po nim depresja. Istnieje również wiele zaburzeń depresyjnych

Jakie unikalne cechy kulturowe lub społeczne Ukraińców wpływają na sposób, w jaki radzą sobie z traumatycznymi doświadczeniami?

To poczucie wspólnotowości, wartości rodzinne, wcześniejsze doświadczenia zbiorowej traumy. Wystarczy wspomnieć o Hołodomorze, II wojnie światowej, tragedii w Czarnobylu i wreszcie pandemii COVID-19. Mamy więc już doświadczenie zbiorowej traumy. A jeśli jest doświadczenie, to oczywiście istnieje też intuicyjna adaptacja. Jest ona tym, co ludzi do siebie przyciąga. Nieprzypadkowo wspomniałem o pokrewieństwie, rodzinie. Dla Ukraińców rodzina jest najważniejsza. Dlatego rozpad relacji rodzinnych wśród emigrantów to również bardzo silna traumatyczna sytuacja.

Istnieje też adaptacja logiczna. To coś, czego się uczysz.

Kto według Pana doświadczenia najczęściej szuka pomocy psychologicznej. I na co skarżą się te osoby?

Zazwyczaj u kobiet 2-3 razy częściej diagnozuje się zaburzenia emocjonalne i psychiczne związane z jakimikolwiek problemami. Z kolei zespół stresu pourazowego jest bardziej rozpowszechniony wśród mężczyzn, ponieważ są oni bezpośrednio zaangażowani w działania wojenne.

Jeśli chodzi o aspekt wieku, populacja w wieku produkcyjnym jest obecnie najbardziej narażona i ponosi największą odpowiedzialność. Słowo „odpowiedzialność” odnosi się w tym przypadku do tych, którzy są w wieku produkcyjnym i pracują na utrzymanie ludzi wokół siebie, przede wszystkim dzieci. Dlatego jasne jest, że na przykład u kobiet, które wyjechały za granicę z dziećmi, ten stopień odpowiedzialności dramatycznie wzrasta. Przede wszystkim odpowiedzialności za dziecko, które musi się zaadaptować, dostosować do różnic kulturowych, przejść przez deprywację językową i mobbing, który jest powtarzającym się problemem. Do tego dochodzi fakt, że kobieta musi znaleźć pracę i szukać możliwości przetrwania bez męskiego wsparcia.

Jednak historycznie i logicznie rzecz biorąc, prawdą jest, że osoby starsze, które mają już pewne fizyczne niedomagania, których elastyczność psychiczna (odporność) jest znacznie niższa, również należą do kategorii podatnej na zagrożenia. Dlatego właśnie osoby starsze, nawet te wewnętrznie przesiedlone, cechuje zaostrzenie problemów psychosomatycznych.

Ile osób przyjmuje leki przeciwdepresyjne?

Bardzo wiele. Opublikowano statystyki, które pokazują, że liczba recept na leki przeciwdepresyjne wzrosła [według jednego z krajowych serwisów zajmujących się wyszukiwaniem i dostarczaniem produktów zdrowotnych w 2024 r. zapotrzebowanie na leki przeciwdepresyjne wzrosło o 46% w porównaniu z rokiem ubiegłym – red.].

Potwierdzam to i sam takie leki przepisuję. Przepiszę taki czy inny lek przeciwdepresyjny prawie każdemu pacjentowi, który przyjdzie do mnie na rozmowę, ale zrobię to wyłącznie zgodnie z zaleceniami.

Lęk i depresja to przede wszystkim kwestia psychoterapii. Jeśli mówimy o terapii biologicznej, to oczywiście mamy całą grupę leków przeciwdepresyjnych

Nie każdy Ukrainiec ma odwagę szukać pomocy. Jakie są tego konsekwencje?

Złe. Jeśli dana osoba nie zdaje sobie sprawy, że powinna iść lekarza, to przedłuża chorobę. Nie ma zaburzeń psychicznych, takich jak lęk czy depresja, które nie miałyby wpływu na ciało. Dlatego zaczynają się pojawiać inne problemy. By temu zapobiec, pani prezydentowa Zełenska stworzyła specjalny program, który ma umożliwić dotarcie do każdego Ukraińca i stworzyć możliwość niesienia pomocy na poziomie podstawowym, czyli na poziomie społeczności.

Jeśli ignorujemy ten problem lub rozwiązujemy go na własną rękę – a tym bardziej w niewłaściwy sposób, na przykład używając alkoholu jako środka uspokajającego czy zatracając się w pracy – to oczywiście żadna choroba nie będzie wyleczona. Sytuacja się tylko pogorszy. Choroba przejmuje osobowość i obejmuje komponent somatyczny: sercowo-naczyniowy, żołądkowo-jelitowy, moczowo-płciowy i inne.

Co nas czeka po wojnie? Ile osób będzie potrzebowało pomocy psychologicznej?

Zgodnie z moim nieliniowym modelem rozwoju sytuacji w zakresie zdrowia psychicznego w Ukrainie w okresie wojennym i powojennym, liczba zaburzeń psychicznych będzie tylko wzrastać. Przewiduje się pewne przecięcie, jeśli chodzi o zaburzenia stresowe: ich liczba zmniejszy się w wojsku, a wzrośnie w populacji cywilnej. Wiele zależy od adaptacji społecznej, powrotu do pracy, powrotu do miejsc spokojnego zamieszkania, zatrudnienia, adaptacji dzieci i tak dalej.

Przewidujemy jednak, że liczba zaburzeń psychicznych wzrośnie z powodu zaburzeń emocjonalnych, a aspekt psychosomatyczny nasili się z powodu patologii układu krążenia i onkologii

Czym jest zmęczenie wojną? Czy naprawdę jest wśród Ukraińców powszechne?

Istnieje coś takiego jak zmęczenie własnymi emocjami. Nie możesz być w ciągłym niepokoju i strachu. Każdego dnia drony i rakiety wpędzają cię do piwnicy lub schronu przeciwbombowego i oczywiście boisz się. To normalna ludzka reakcja na nienormalną sytuację. Jednak niepokój i strach oznaczają bardzo wysokie koszty energetyczne. Mózg zaczyna rozkręcać dysk twardy, aby znaleźć dodatkowe informacje i obniżyć poziom napięcia, pobudzenia emocjonalnego, adrenaliny i kortyzolu.

Życie w napięciu przez cały czas jest niemożliwe, dlatego czujesz się zmęczony. Niestety takich przypadków ostatnio jest coraz więcej. Kiedy ludzie czują się ogólnie zmęczeni, słabnie w nich instynkt samoobrony. Rzadziej biegną do schronu przeciwbombowego, oddając się swoistemu fatalizmowi – a jednocześnie śledząc na dziesiątkach kanałów na Telegramie, co gdzie spadło. Innymi słowy, adaptacja rośnie. Dlatego rzeczywiście obserwuje się chroniczne zmęczenie wojną, czyli własnymi emocjami i doświadczeniami.

Jaki jest dziś stan zdrowia Ukraińców?

Oprócz tego, o czym już mówiliśmy, istnieje jeszcze jedna koncepcja – odroczona medycyna. Chodzi o to, że z powodu wojny ludzie odkładają leczenie i rozwiązywanie problemów zdrowotnych na później. To bardzo źle, ponieważ wciąż mamy do czynienia z pozostałościami po COVID-19. Inne kraje po pandemii odpoczęły, a Ukraina nie. Natychmiast po niej poszliśmy na wojnę. Oczywiste jest, że tak ogromne napięcie prowadzi do tego, że ludzie nie szukają natychmiastowej pomocy. Podczas pandemii Ukraińcy też bali się wychodzić z domów i chodzić do kardiologa, ginekologa czy dentysty. Mówili, że pójdą, gdy będą mogli zdjąć maski i nie będą się bać. Teraz znowu odkładają szukanie dla siebie pomocy na później. Liczba zaburzeń somatycznych związanych z tym czynnikiem rośnie.

Relacje między Ukraińcami

Jak Pana zdaniem rozwijają się relacje między tymi, którzy wyjechali z kraju, a tymi, którzy zostali? Czy napięcia między nimi naprawdę istnieją? A może mówienie o nich to wynik rosyjskiej propagandy?

Zdecydowanie to skutek propagandy. Wojna – fizyczna, ideologiczna i mentalna – trwa na wszystkich poziomach. Dlatego pojawiają się zwroty akcji, np. związane z chęcią zerwania silnych więzi rodzinnych. Wojna przerwała te więzi z powodu masowej migracji, wyjechało 8-10 milionów ludzi. Istnieje populacja, która cierpi – dotyczy to zarówno tych, którzy pozostali w Ukrainie, jak tych, którzy wyjechali. Zerwanie jakichkolwiek więzi to ogromna trauma. Zwłaszcza gdy osoba, która wyjeżdża za granicę, zanurza się w nieznanym.

Ci, którzy nie znaleźli pracy, mają wyższy poziom depresji w porównaniu z tymi, którzy znaleźli pracę, mają dziecko i dbają o nie

Jakie są problemy z reintegracją żołnierzy? Dlaczego trudno im znaleźć wspólny język z tymi, którzy przeżywają wojnę na tyłach lub na stanowiskach niezwiązanych z walką?

Bo w umysłach żołnierzy, którzy stali się już weteranami, wojna trwa nadal. Bardzo łatwo powiedzieć, że opuściłeś strefę walki, jesteś już weteranem, więc możesz tylko dbać o siebie. Oni przeżyli niezwykle silne emocje i mówienie, żeby je wyłączyli, a włączyli radość spokojnego życia, nie działa. To się nigdy nie zdarzyło nigdzie na świecie.

„W umysłach żołnierzy, którzy stali się już weteranami, wojna trwa nadal”. Zdjęcie: AA/ABACA/Abaca/East News

Weterani dzielą świat na czarny i biały, a nie szary, w paski i plamki. Najbliżsi kojarzą im się z tymi, którzy zostali na wojnie – bo tu, w cywilu, wszystko jest nie do końca zrozumiałe, ciągle kłótnie. Trudno im się przystosować, bo wielu wraca z wojuny problemami psychicznymi. Nie chcę, broń Boże, etykietować tych wszystkich ludzi i mówić, że każdy nabawił się zespołu stresu pourazowego, bo tak nie jest. Ale zdecydowanie ten stres obserwujemy u więcej niż 10-20 procent weteranów. Pracujemy z nimi.

Jaka jest najważniejsza rzecz, którą należy wiedzieć na temat radzenia sobie z żołnierzem, który trafił do cywila?

Cywile muszą być cierpliwi. By znieść krzyki wojskowego, jego odmieniony charakter, okazjonalne pobudzenia, zakłócenia snu – musisz mieć w sobie miłość, szacunek, zrozumienie i wielką cierpliwość. Dlaczego cierpliwość? Ponieważ ta osoba w końcu zaczyna się dostosowywać i adaptować. Nadal będzie mieć pewne objawy, ale zacznie się też zmieniać pod wpływem okoliczności zewnętrznych.

Musisz więc być cierpliwa, zrozumieć, że przez pewien czas ten ktoś może być szorstki i agresywny

Kiedy jadę z pracy lub do pracy i ktoś gwałtownie mnie wyprzedza, hamuje, skręca i widzę, że to pojazd wojskowy, nigdy się nie wściekam, nie używam negatywnego języka. Bo rozumiem, że ta osoba zachowywała się tak wcześniej i nie mogła postąpić inaczej – musiała jechać z wyłączonymi światłami w brudnym samochodzie, wymknąć się z obszaru, w którym był ostrzał. I takie zachowanie będzie trwało jeszcze przez jakiś czas. Odsuń się więc od niego, zwolnij, bądź spokojny, nie prowokuj go.

A teraz wyobraź sobie, że to samo dzieje się nie na drodze, ale w prawdziwym życiu. Musisz działać w ten sam sposób: wytrzymaj, nie prowokuj, nie drąż, nie pytaj o to, co jest traumatyczne. Jeśli zechce ci coś powiedzieć, pozwól mu. Jednocześnie nie powinniśmy pozwalać mu na robienie sobie krzywdy, w szczególności alkoholem. Konieczne jest, aby żołnierz ponosił pewną odpowiedzialność w określonym obszarze.

Dzieciństwo i trauma

Jakie są najbardziej dotkliwe problemy psychologiczne dzieci, które doświadczyły wysiedlenia, straty lub innej traumy związanej z wojną?

Co zaskakujące, dzieci łatwiej się przystosowują, choć często postrzegamy je jako słabe. Bardzo ważne jest dla nich środowisko. Jeśli jest ono harmonijne, jeśli jest wsparcie, adaptują się dość szybko.

Ogólnie rzecz biorąc, widzę, że dzieci dorastają dziś znacznie szybciej

Biorą już na siebie pewną odpowiedzialność. Wstają i idą do schronu bez marudzenia – mam tu na myśli moje wnuki. To coś, czego wcześniej nie było. Nie jestem psychiatrą dziecięcym, ale oczywiście prowadzę różne konsultacje i kontaktuję się z moimi kolegami po fachu. W szczególności u nieletnich obserwujemy wzrost zaburzeń odżywiania, czego wcześniej nie widziałem. Zaczęliśmy odnotowywać więcej przypadków bulimii i jadłowstrętu o podłożu psychicznym, a objawy lękowe, objawy po stresie w jakiejkolwiek formie, są zdecydowanie silniejsze.

Wśród dzieci przebywających za granicą dziewczynki mają więcej problemów niż chłopcy. Zdjęcie: Shutterstock

Czy istnieją różnice w tym, jak chłopcy i dziewczęta doświadczają traumy wojny? A może to kwestia indywidualna?

Po pierwsze, rzeczywiście jest to kwestia indywidualna, a po drugie, podobnie jak kobiety, dziewczynki mają znacznie więcej problemów emocjonalnych. Wspomniałem już o zaburzeniach odżywiania jako jednym z aspektów psychosomatycznych. Mamy jednego chłopca na 10 dziewczynek z podobnymi problemami.

Odnośnie do dzieci, które wyjechały za granicę – jakie są konsekwencje wyjazdu dla ich stanu psychicznego i, ogólnie, ich przyszłości?

Wszystko, co dzieje się teraz, tworzy psychologiczną platformę, podstawę odporności na przyszłość. Co istotne, szczególną rolę odgrywa tu relacja dziecka z matką.

Jeśli dziecko dorasta i brakuje mu matczynej opieki (obejmuje to nawet kontakt cielesny, jak przytulanie i bycie blisko), struktury mózgu odpowiedzialne za zachowania antystresowe kurczą się

Dziecko gorzej adaptuje się w szkole, a potem w dorosłym życiu. Istnieją badania naukowe, które to potwierdzają.

Spotykam się z sytuacjami, gdy matka za granicą szybko zaczyna szukać pracy, a dziecko oddziela się, próbując samodzielnie zaadaptować się w obcojęzycznym środowisku, w zupełnie nieznanej mu kulturze. Wtedy mogą pojawić się zachowania psychopatyczne. To jeszcze nie jest zaburzenie osobowości, ale w dziecku pojawia się skłonność do kłótni, niezrozumienie, złość, milczenie – często obserwuje się to jako reakcję psychologiczną u dzieci.

Leczenie, wsparcie i perspektywy na przyszłość

Jakie podejścia psychologiczne okazały się najbardziej skuteczne w pomaganiu Ukraińcom w radzeniu sobie z traumą wojenną?

Wspomniałem już o narodowym programie zdrowia psychicznego. Jego ideą jest dotarcie do każdej osoby w miejscu jej zamieszkania. Chodzi o tworzenie centrów powrotu do zdrowia – ale nie poprzez psychiatrię czy służbę cywilną. Dużym błędem jest ciąganie wszystkich do psychiatrów – w końcu to stygmatyzacja. Konieczne jest stworzenie ośrodków, w których socjologowie, psychologowie, liderzy społeczności mogą dostarczać potrzebnych informacji. Taka psychoedukacja, jak sądzę, będzie bardzo skuteczna.

Teraz widzę, że dosłownie na każdym kroku w bardzo prostej i przystępnej formie tłumaczy się, czym jest stres, jakie mogą być jego konsekwencje, jak się zachować w danej sytuacji, jak odwrócić uwagę dziecka, co robić w schronie przeciwbombowym. Innymi słowy, psychoedukacja staje się bardzo skuteczna. W kontekście obecnej katastrofy zdobyliśmy duże doświadczenie w tej dziedzinie.

Jak radzić sobie z poczuciem winy wśród ludzi, którzy opuścili kraj lub pozostali w bezpieczniejszych regionach?

Poczucie winy istnieje i wyraża je niemal co druga osoba, która się ze mną kontaktuje, niezależnie od tego, gdzie się znajduje. Z reguły mówimy o zerwanych więzach: rodzina się przeprowadziła, ale mąż został.

Jedynym sposobem na przezwyciężenie tego jest wyjaśnienie, że wyjechałaś, bo doszło do katastrofy, a nie po to, by się dobrze bawić

Jeśli okazujesz mężowi nadmierny niepokój, a tym bardziej poczucie winy, jest mało prawdopodobne, że będzie z tego zadowolony. On jest szczęśliwy, wiedząc, że jego rodzina jest bezpieczna. Jednocześnie nie musisz entuzjastycznie opowiadać mu, jak tu, gdzie przebywasz, jest fajnie i przyjemnie. Powinnaś spokojnie pokazać, że się trzymamy, jesteśmy razem, dziecko się uczy, adaptuje, ma kolegę, ja znalazłam pracę, ale czekam na moment powrotu i połączenia, bo darzymy się wielkim uczuciem. To naprawdę ratuje. Nie okazuj poczucia winy. Czym zawiniłaś, że w lutym 2022 się załamałaś, a nad tobą latały rakiety? Więc żyjcie, adaptujcie się, pamiętajcie, że jesteście Ukraińcami, że macie wspaniałą ojczyznę. Bardzo ważne jest, abyś wróciła, a nie ciągnęła męża za sobą. Bo w Ukrainie jest nas już znacznie mniej.

Ukraińcy przebywający za granicą często czują się winni, że wyjechali. Zdjęcie: Shutterstock

Jakie lekcje przydatne we wspieraniu swoich mieszkańców Ukraina może czerpać od innych krajów, które doświadczyły przedłużających się konfliktów?

Sami możemy już uczyć inne kraje, zarówno w zakresie psychotechnik (to właśnie robimy, gdy pracujemy z neurotechnologiami w dziedzinie PTSD), jak interakcji zbiorowych. Ale nie tylko nauczamy, także się uczymy. Bierzemy najlepsze modele istniejące w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Stanach Zjednoczonych i dostosowujemy je do realiów Ukrainy. Zdobywamy więc doświadczenie i jesteśmy gotowi się nim dzielić.

Zdjęcie główne: Shutterstock

‍Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

‍

20
min
Maryna Stepanenko
Zdrowie podczas wojny
Ментальне здоров'я
false
true
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Nie potrafię robić niczego, co nie dotyczy Ukrainy

5 tysięcy euro haraczu za dach nad głową

Rankiem 24 lutego zadzwoniła do mnie siostra: „Wojna się zaczęła”. Odłożyłam słuchawkę, wyjrzałam przez okno, a tam korek na wszystkich czterech pasach jezdni. Mieszkałam wtedy z mamą. Siostra powiedziała, że mnie zabiorą, ale mamy już nie mogą. Nie mogłam jej zostawić samej, więc odmówiłam wyjazdu – wspomina Margarita Korowina.

W naszym sąsiedztwie było coraz mniej ludzi. Po kilku dniach okolica opustoszała i zostali tylko samotni emeryci. Zaczęłam im pomagać. Za swoje oszczędności kupowałam im jedzenie. Moim zadaniem było zdobycie chleba dla mamy, dla mnie i dla sąsiadów. W tamtym czasie w „Silpo” [ukraińska sieć supermarketów – red.] wydawali tylko po bochenku na klienta, szukałam więc po całej okolicy. Wierzyłam, że wojna wkrótce się skończy.

Puste półki w „Silpo” tuż po wybuchu wojny na pełną skalę, marzec 2022 r.

Założyłam konto na TikToku, by rozmawiać z Rosjanami. Pytałam ich, dlaczego nas zaatakowali, czego chcą od Ukrainy. Wygadywali najróżniejsze bzdury, często agresywne. To był mój eksperyment społeczny, by przeciwstawić się twierdzeniu, że „nie wszyscy Rosjanie są tacy”. Potem te rozmowy publikowałam.

W pierwszych miesiącach inwazji moje konto stało się wiralowe. Niektórzy brali te moje materiały i montowali z nich filmy dla swoich kanałów na Telegramie. Były filmy, które zyskiwały nawet milion wyświetleń w ciągu jednego dnia.

A potem zostałam zbanowana.

Latem 2022 roku zdałam sobie sprawę, że moje oszczędności się kończą, a nie mam żadnych dochodów. Biuro, w którym pracowałam przed wojną, zostało zamknięte. Musiałam szybko znaleźć jakieś rozwiązanie.

Jako że w Kijowie było już wtedy dość spokojnie, podjęłam trudną decyzję: wyjeżdżam do Barcelony, bo tam jest centrala naszej fundacji. No i moja siostra mieszkała już w Hiszpanii. Pojechałam tam z nadzieją, że znajdę się wśród ambitnych, zmotywowanych i aktywnych ludzi – lecz na miejscu zobaczyłam coś zupełnie innego: w hiszpańskim biurze, jak w jakimś urzędzie, wszyscy pracowali od 9 do 15, a potem zmykali do domu. Nie mogłam się połapać, o co w tym chodzi. Wyjechałam do Berlina na kilkudniowy wolontariat – i już zostałam.

W Berlinie nie miałam nikogo, ale odkryłam, że jest tu ogromna, kreatywna ukraińska społeczność

Ukraińskie flagi są wszędzie: na urzędach, uniwersytetach, ratuszach i balkonach kamienic. Kiedy zobaczyłam, jak wielkie jest to wsparcie dla Ukrainy, byłam zdumiona.

Moją przeprowadzkę do Niemiec mogę porównać do sytuacji, w której człowiek po kontuzji na nowo uczy się chodzić i mówić. Wydaje ci się, że jesteś dorosła, ale okazuje się, że możesz tyle co dwuletnie dziecko. Przez długi czas czułam się jak jakaś dysfunkcyjna część społeczeństwa. Teraz jestem już na etapie akceptacji.

Berlin 2022. Start

Ogromnym problemem w Berlinie są mieszkania. Miałam szczęście, że nie mieszkałam na Tegel. To niedziałające już lotnisko, na którym z namiotów zrobiono obóz dla uchodźców. Przechodzili przez niego prawie wszyscy, którzy przyjechali z Ukrainy. Korzystając z programu pomocy ukraińskim uchodźcom, przez pierwsze dwa miesiące mieszkałam u młodej niemieckiej rodziny. Równocześnie szukałam mieszkania dla siebie.

Znalezienie zakwaterowania w przepełnionym Berlinie to wielka sztuka, więc najlepiej sprawdzają się tutaj sieci społecznościowe (poczta pantoflowa). Ukraińcy stworzyli kanały na Telegramie i tak odkrywali lokalne zasoby – ten sposób znajdowania mieszkań działa lepiej niż szukanie ich drogą oficjalną. Korzystają też jednak z usług pośredników w obrocie nieruchomościami. Jednak to korupcyjny schemat. Pośrednicy często żądają od tysiąca do 5 tys. euro „prowizji”, która nie jest uwzględniona w umowie. W rzeczywistości to łapówka w gotówce tylko za prawo do wynajmowania mieszkania. Ale ludzie są gotowi zapłacić każde pieniądze, by tylko mieć umowę najmu. Otwarte oglądanie mieszkania w Berlinie oznacza kolejkę na 100 osób. Płacisz pośrednikowi tylko za to, by być na jej początku. Swoje mieszkanie znalazłam sama, rozmawiając różnymi z ludźmi. Ciągle wszystkich pytałam, czy o jakimś nie słyszeli.

Niemcy to zupełnie inny świat. Myślałam, że tu będzie postęp, technologia, tymczasem wszystko tutaj trwa długo, jest niezrozumiałe i panuje straszna biurokracja. To był dla mnie szok. Wiem, że Niemcy też są z tego niezadowoleni.

Co Ukraińcy przywieźli do Berlina

Ksenia Minczuk: – Trudno było zaadaptować się w Niemczech?

Margarita Korowina: – W Berlinie dość szybko poznałam ciekawych ludzi, zaczęliśmy się spotykać i tworzyć projekty. Czułam, że tu są zasoby, które pomogą mi zrobić wiele pożytecznych rzeczy dla Ukrainy. Nie potrafię robić niczego, co nie wiąże się z wolontariatem lub Ukrainą. Kiedy cały czas myślisz o wojnie w domu, mało dbasz o inne rzeczy.

Wyobraź sobie tylko: tu, w Berlinie, widziałam ludzi z Mariupola, którzy wciąż noszą klucze do swoich ukraińskich mieszkań – chociaż tych mieszkań już tam nie ma

Jeśli chodzi o adaptację Ukraińców w Berlinie, mam porównanie – z Barceloną, Paryżem, Lizboną. Kijów miał szczególne relacje z Berlinem jeszcze przed wojną, więc nic dziwnego, że wiele postaci kultury, artystów i aktywistów przeniosło się właśnie tutaj. Dziś Berlin jest jak przedłużenie Złotej Bramy i Podola [Złota Brama – średniowieczna brama wjazdowa do kijowskiego grodu Jarosława. Padół – zabytkowa i administracyjna dzielnica Kijowa; tak też nazywa się pobliski teatr – red.]. Wydarzenia tutaj z łatwością przyciągają ukraińską muzykę, jedzenie i produkty. Otrzymaliśmy nawet propozycję zorganizowania w Berlinie „Bazaru odwagi” – lecz stworzyliśmy podobny format o nazwie „Motanka”.

W legendarnej windzie z Frankiem Wilde

Ukraińcy w Berlinie są tym, co mnie tu trzyma: aktywni ludzie, którzy niestrudzenie utrzymują Ukrainę w obiegu informacyjnym, walczą z kłamstwem, mówią o ukraińskiej kulturze i historii, krzyczą o przemocy, której doświadczył nasz naród ze strony Sowietów, otwierają oczy „zatroskanym” i niezbyt świadomym Europejczykom na fakt, że wojna jest bardzo blisko, a Rosja jest kolonizatorem, imperialistą i terrorystą.

W Niemczech jest też wielu imigrantów z Ukrainy, już zintegrowanych i dobrze znających lokalne nastroje. Większość tych osób zajmuje kierownicze stanowiska w ukraińskich organizacjach, instytucjach kulturalnych, ambasadzie itp.

W ciągu ostatnich trzech lat w Berlinie otwarto kilka ukraińskich restauracji, salonów kosmetycznych i galerii, lecz najważniejszym wektorem są organizacje pozarządowe. Nasi ludzie nie sprowadzili tu swoich firm, bo Niemcy nie są najbardziej sprzyjającym miejscem dla przedsiębiorców. Za to przywieźli swoje inicjatywy społeczne i charytatywne. Chodzi o kulturę, politykę i informację.

W 2023 r. zarejestrowaliśmy organizację pozarządową o nazwie Mizelium, zrzeszającą Niemców, Gruzinów i Ukraińców o podobnych poglądach. Zgodnie z prawem Ukraińcy nie mogą bowiem założyć własnej organizacji w Niemczech – członkami takiej organizacji muszą być Niemcy.

Czym się zajmujecie?

Na początku gromadziliśmy pomoc humanitarną i wysyłaliśmy ją do Ukrainy. Potem zajęliśmy się organizacją festiwali, koncertów i warsztatów, by przybliżyć Europejczykom ukraińską kulturę i uczynić ją modną.

Uczę się niemieckiego i niedługo zdam egzamin B2. Planuję zdobyć granty na nasze projekty kulturalne.

Naszą główną ideą jest pokazanie, jak wielka jest różnica między kulturą ukraińską i rosyjską. W końcu wielu Niemców ich nie rozróżnia

Mój niemiecki przyjaciel powiedział kiedyś, że nie wiedział, że na wschód od Polski jest jeszcze jakiś kraj poza Rosją.

Druga rocznica rosyjskiej inwazji w Berlinie, 2024 r. Zdjęcie: Shutterstock

Największy festiwal ukraińskiej kultury w Europie

Opowiedz nam o projektach w Berlinie, w które byłaś zaangażowana. Dlaczego to dla Ciebie ważne?

W 2023 roku zorganizowaliśmy „Motankę”, największy festiwal kultury ukraińskiej w Europie. Rok wcześniej uruchomiliśmy jego pilotażową wersję. Wybraliśmy podziemną lokalizację, mało znaną nawet berlińczykom – miejsce, w którym mieszkają hippisi: rzeka, jurty, bar zrobiony z desek, mała scena. Wystawę zorganizowaliśmy w garażu dla łodzi.

Rok później zorganizowaliśmy już festiwal na wielką skalę.

Było 6 pięter z różnymi formatami: muzyka, kino, wystawa, pop-up market z ukraińskimi markami, jedzenie, dyskusje o kulturze i polityce. W ciągu trzech dni odwiedziło nas około 10 000 osób

Zaproponowaliśmy współpracę Ukraińcom działającym w sferze kultury w Berlinie i wszyscy się zgodzili. Nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, ale byliśmy szczęśliwi. Lokalizację dostaliśmy za darmo. W Niemczech istnieje program dla organizacji non-profit, w ramach którego możesz otrzymać dotację. Nam przyznano 100 tysięcy euro.

Nazwałabym Berlin centrum decyzyjnym. Dzieje się tu wiele ważnych politycznie rzeczy.

Teraz, w 2024 roku, ukraińskie działania informacyjne są wciąż dość intensywne, ale chciałbym zobaczyć większe zaangażowanie. Bo na przykład na protestach i wiecach jest coraz mniej ludzi.

Jest wydarzenie o nazwie Cafe „Kijów”, które ma charakter polityczny. Ostatnio wzięli w nim udział Ursula von der Leyen, Witalij Kliczko i nasi ambasadorowie. Były dyskusje panelowe, pokaz filmu „20 dni w Mariupolu” i wystawa „Jolka”, którą mieliśmy na Majdanie w 2014 roku – przy wejściu ustawiła się kolejka. Pierwsze wydarzenie odbyło się w miejscu zwanym „Restauracją Moskwa”. W dniu wydarzenia ta nazwa została symbolicznie zakryta banerem z napisem „Cafe Kijów”.

Politycy przychodzą na to wydarzenie, by podkreślić swój proukraiński image

Stworzyliśmy „Motankę” jako kontrapunkt dla „Cafe Kijów”. By przyciągnąć ludzi, którzy odkryli Ukrainę mimochodem. Dzięki współpracy z lokalnymi artystami, markami i muzykami udało się nam zjednoczyć publiczność i dyskretnie zaangażować tysiące berlińczyków, pokazując im kreatywną stronę Ukrainy bez zniechęcania tematem wojny.

Festiwal Kultury Ukraińskiej „Motanka 2023” w Berlinie

W stanie, w którym byłam przez ostatnie 3 lata, Frank Wilde był prawie przez całe swoje życie

Jak Niemcy postrzegają dziś to, co ukraińskie?

Do 1989 roku Berlin był podzielony murem, więc wschodnia część miasta nadal bardzo różni się od zachodniej, widać to nawet w wynikach wyborów. Związek Radziecki i rosyjska polityka są tutaj romantyzowane. Nawet pokolenie, które nie żyło w czasach ZSRR, z jakiegoś powodu odczuwa sentyment do tamtego życia. Dlatego stosunek tych ludzi do tego, co ukraińskie, z pewnością nie jest pozytywny.

Dzięki przyjaznym stosunkom z Angelą Merkel Rosja głęboko zakorzeniła się w umysłach Niemców. Ludzie „spoza polityki” tęsknią za nią, ponieważ za jej rządów kebab kosztował 3,50 euro, a teraz kosztuje 8. A gaz był tańszy

Są Niemcy, którzy wciąż czują się „przyparci do muru” z powodu II wojny światowej. Z tego powodu druga fala nazizmu po cichu narasta i już wychodzi z podziemia. Partia AfD, która chce wysiedlić wszystkich imigrantów, zyskuje na popularności. To prorosyjska partia, która gra na emocjach Niemców [główne tezy ideologiczne AfD dotyczą sprzeciwu wobec integracji europejskiej i imigracji – red.].

Jednak w Niemczech dyskryminacja ze względu na narodowość jest prawnie zabroniona; jest to zapisane w konstytucji. Dlatego żaden Niemiec nie pozwoliłby sobie na nią w sposób otwarty.

Ale jest też wielu świadomych Niemców, którzy interesują się Ukrainą, przychodzą na ukraińskie demonstracje, przemawiają na nich i wspierają je.

Pierwszy festiwal kultury ukraińskiej „Motanka 2022”

Od ponad 2 lat współpracujesz z Frankiem Wilde, projektantem i przyjacielem Ukrainy. Co jest dla Ciebie najważniejsze w tej współpracy?

Dowiedziałam się o Franku, kiedy siedziałam w schronie przeciwbombowym w Kijowie. Gdy już byłam w Berlinie, spotkałam go na jednym z wydarzeń poświęconych Ukrainie. On chodzi na wszystkie takie wydarzenia. Kiedy robiliśmy pierwszą „Motankę”, zaproponowałam mu zorganizowanie własnej aukcji. Zgodził się i przekazał część dochodu na potrzeby Ukrainy.

Zaoferowałam mu pomoc w PR i komunikacji. Teraz jestem jego menadżerką na zasadzie wolontariatu.

Frank odegrał kluczową rolę w moim pobycie w Berlinie. To bardzo mądry człowiek. W stanie, w którym ja jestem od trzech lat, on jest prawie przez całe swoje życie. On zawsze walczy. We współpracy z Frankiem kieruję się wdzięcznością. Chcę mu się odwdzięczyć w imieniu wszystkich Ukraińców za to, co dla nas robi.

Z Frankiem Wilde, gdy przyjechał w odwiedziny do mamy Margarity, do Kijowa

Marzę o ożywieniu wioski mojej babci

Co sprawia, że nie przestajesz działać? O czym marzysz?

Bardzo dobre pytanie. Wciąż żyję moimi przedwojennymi marzeniami. Mam daczę w regionie Sum, którą zawsze bardzo kochałam. Mieszkała tam moja babcia, zawsze było tam przytulnie i wesoło. Kiedy zmarła, kupiliśmy dom w pobliżu. Dorastając widziałam, jak wieś się zmienia. Zaczęła podupadać, ponieważ wiele osób wyjeżdżało. Już wtedy miałam marzenie, by ją ożywić.

Kiedy była kwarantanna z powodu COVID, pojechałam tam na miesiąc.

Zobaczyłam, że ludzie nie mają nic do roboty ani żadnej rozrywki. Zaczęłam myśleć o tym, jak to zmienić

Zorganizowałam wynajem sali w lokalnym domu kultury, by stworzyć przestrzeń dla młodych ludzi. Planowałam też zorganizować wiejskie rekolekcje dla mieszkańców – zabrać ich na przejażdżkę wozem, nauczyć, jak pasać gęsi i krowy, zorganizować wiejską imprezę rave. A też znaleźć babcie, które robią na drutach, haftują lub robią coś ciekawego własnymi rękami i pomóc im to sprzedać. Ręcznie robione produkty są teraz bardzo popularne. Założyłam nawet konto dla tej wioski. Ale przyszła wojna.

Jednak zawsze, gdy czuję się smutna lub zniechęcona, otwieram laptopa i zapisuję pomysły na moją wioskę. Teraz to mój sposób na odreagowanie.

Margarita z babcią

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki i Instagram

20
min
Ksenia Minczuk
Українці в Німеччині
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Polonizowanie to zły sposób na integrację

Jędrzej Dudkiewicz – Od pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i wielkiego zrywu polskiego społeczeństwa przyjmującego osoby z Ukrainy minęło już ponad 2,5 roku. Jak Pani ocenia ten czas, jeżeli chodzi o integrację dwóch społeczeństw?

Anna Dąbrowska – Zaczęłabym od tego, że przede wszystkim trzeba zastanowić się, jak rozumiemy integrację. Przykładowo, kiedy czytam strategię migracyjną przygotowaną przez profesora Duszczyka, to myślę, że nie rozumiemy jej w taki sam sposób. Integracją na pewno nie jest bowiem uczenie ludzi języka polskiego, a tym bardziej ich polonizowanie. To także nie oczekiwanie, że staną się oni trochę tacy, jak my, od czego miałyby zależeć ich przyszłość i status w Polsce. Wiecznie też powtarza się, że proces integracji jest dwustronny, bierze w nim udział też społeczeństwo przyjmujące. Tym bardziej ciekawi mnie, jak widzimy naszą rolę, jak się zmieniliśmy, jak odpowiadamy na wyzwania związane z tym, że nasze społeczności lokalne są coraz bardziej zróżnicowane. Częścią tych wspólnot są osoby, które nie są akulturowane do polskiej kultury, wielu kodów kulturowych nie znają.

Dla mnie więc bardziej interesujące od tego, jak ludzie się tu odnajdują jest to, jak my się odnajdujemy w tej nowej rzeczywistości, jak sami siebie zadaniujemy, jeżeli chodzi o te szybkie zmiany migracyjne, które w Polsce zachodzą

Czy w takim razie patrząc na okres, o którym rozmawiamy, były jakieś kluczowe momenty, o których można powiedzieć, że miały wpływ – lepszy lub gorszy – na integrację polsko-ukraińską?

Za kluczowe na pewno uważam to, że część samorządów – wobec poczucia opuszczenia przez państwo – zaczęło zastanawiać się nad swoimi, lokalnymi strategiami integracyjnymi. Niektóre tego typu dokumenty są już gotowe i wdrażane, inne znajdują się na etapie przygotowywania. To ważna rzecz, pokazująca, że samorząd – zgodnie z naszymi, czyli społeczeństwa obywatelskiego, oczekiwaniami – bierze na siebie odpowiedzialność za te procesy. Na poziomie lokalnym mówimy wszak o nowych mieszkankach i mieszkańcach w danej gminie, mieście. O ludziach, którzy pracują, wychowują dzieci, płacą podatki, korzystają z infrastruktury, nawiązują relacje z sąsiadkami i sąsiadami. To, że samorządy chcą być aktywnym aktorem w procesach integracji na pewno jest bardzo pozytywnym trendem.

Anna Dąbrowska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Można wskazać samorządy, które robią to w sposób modelowy?

Samorządy bardzo trudno jest do siebie porównywać z wielu powodów. Bardzo zresztą cieszę się, że proces, o którym mówię wciąż nie jest w naszym kraju scentralizowany. Każdy samorząd ma różne doświadczenia związane z pracą z osobami migrującymi i uchodźczymi. Tak samo różne są doświadczenia współpracy z organizacjami pozarządowymi i tych organizacji z ludźmi. Innymi słowy kontekst lokalny jest najważniejszy. Nie chodzi więc o to, by napisać ładną politykę, tylko dobry strategiczny dokument, faktycznie odpowiadający na potrzeby, bazujący na głębokiej diagnozie mówiącej o tym, jakie mamy doświadczenia, jacy ludzie tu żyją, do jakiego miasta pretendujemy, jak będzie ono wyglądać na przestrzeni kolejnych dziesięciu lat. Odpowiadając wprost na pana pytanie, nie lubię dawać medali, doceniam bardziej fakt, że samorządy zaczęły takie rzeczy robić.

Jak zatem Pani organizacji współpracuje się z samorządem w Lublinie?

Jak to zwykle bywa z dialogiem międzysektorowym, jest różnie. Najważniejsze jednak nie jest to, byśmy się zawsze zgadzali. Tym, co mnie interesuje, co uważam za największy plus i do czego powinniśmy dążyć, jest możliwość, by usiąść razem przy stole i porozmawiać merytorycznie. Nie musimy myśleć tak samo, mamy zresztą inne cele i należy mieć tego świadomość. Warto wyłuskać te cele, które są podobne i na nich zacząć pracować oraz budować dialog, zaufanie oraz zrozumienie między dwoma różnymi światami.

Otwarcie wystawy "Przemieszczenie". Zdjęcie: Bartek Żurawski

Powiedziała Pani, że cieszy się, iż to nie jest scentralizowane. Jak jednak ocenia Pani różnego rodzaju narracje polityczne i pomysły integracji pojawiające się na tym poziomie?

Warto o tym opowiedzieć w szerszym kontekście. Mniej więcej od 2007 roku organizacje pozarządowe śmiało korzystały z funduszy na rzecz integracji, które rozdawało polskie państwo jako pośrednik środków unijnych. Były to laboratoria integracji, które dawały szansę na zajęcie się tym tematem, bo nikt poza NGO się tym nie interesował. Organizacje tworzyły zestawy narzędziowe, wiedziały, co działa, co nie, przywoziły z zagranicy dobre praktyki i próbowały zaadaptować je do naszych warunków. Nagle, w 2015 roku, wszystko się załamało, kiedy władzę przejął PiS. Te projekty zwyrodniły się strasznie.

Obecnie pojawiła się strategia migracyjna, w której jeden z obszarów dotyczy właśnie integracji. Myślę o tym rozdziale bardzo źle, ponieważ to, co proponuje tam rząd jest ukierunkowane na asymilację

Zapisane jest np., że kwestia zgody na przyjazd do Polski będzie uzależniona od możliwości integracyjnych. Pytanie, jakimi narzędziami będziemy się posługiwać, żeby to sprawdzić. Zakładam, że znów będzie chodzić o tzw. bliskość kulturową, czyli szeroko rozumiane kraje słowiańskie, w tym Ukrainę i Białoruś. Należy podkreślić, że oczywiście, nasze języki są podobne, część historii też, ale jak spojrzy się na detale, to o wielu rzeczach myślimy jednak bardzo różnie. Wciąż przecież kłócimy się o różne sprawy z Ukrainą i donikąd nas to nie prowadzi. Moim zdaniem procesy integracyjne powinny skupiać się na przyglądaniu się, skąddana osoba przyjechała, by odpowiednio dobrać narzędzia, by wiadomo było, co możemy zaproponować. Nie może być tak, że komuś mówimy, że wszystko będzie dobrze, a innemu, że na pewno się nie zintegruje. To niemożliwa do zrealizowania, selektywna polityka, oparta o mrzonki, mająca jasny komponent rasistowski.

Skoro pojawiła się historia, która budzi duże emocje społeczne, to jak ocenia Pani różne rzeczy na temat osób z Ukrainy, które pojawiają się w przestrzeni medialnej i internetowej, głoszące, że może powinniśmy przestać już interesować się tym wszystkim i tym samym pomagać?

To też jest problem tej strategii migracyjnej. W rozdziale o integracji ona mówi, że społeczeństwo powinno być edukowane w kwestii tolerancji, dialogu, etc. To nie jest poważne podejście. Oczywiście brakuje nam edukacji o ruchach migracyjnych, ale przede wszystkim tego, by państwo rzetelnie informowało o wielu rzeczach. To jest coś, co chcemy zapisać w lokalnej polityce integracyjnej dla Lublina – raz na kwartał powinien być briefing prasowy władz, z podsumowaniem kwestii dotyczących migracji. Chodzi o to, by pokazać, że władza ma wiedzę i chętnie się nią dzieli. Bo obecnie dominującą narracją jest „przywróćmy kontrolę”, co budzi w ludziach strach, że w państwie jest chaos. Nie mówiącjuż o ministrze, który kreuje się na obrońcę narodu, co już w ogóle jest niesamowicie złe. Trzeba robić badania i jasno mówić: wiemy, kto mieszka na danym terenie, ile podatków płaci, czemu osoby z Ukrainy dostały takie, a nie inne wsparcie socjalne. A do tego tłumaczyć, czemu to jest dla nas dobre. Bo jest. Pomoc ludziom z Ukrainy zwyczajnie się Polsce opłaca na wielu poziomach. I trzeba o tym głośno mówić. Tym, czego mi brakuje od samego początku, jak zajmuję się sprawami migracji jest właśnie dzielenie się wiedzą. Jej jedynym dysponentem są organizacje pozarządowe. Tak samo jest w kontekście granicy polsko-białoruskiej, gdyby nie NGO i grupy aktywistyczne w ogóle nie wiedzielibyśmy, co się tam dzieje i jedyne, co byłoby słychać, to wywołujące panikę komunikaty władz. A rząd powinien systematycznie i jasno informować obywatelki i obywateli, jak wygląda sytuacja. Dzięki wiedzy, łatwiej będzie też o integrację.

11 listopada obchodziliśmy polskie Święto Niepodległości. A jak obchodziliśmy - Przy Stole. Poznawaliśmy i próbowaliśmy pieczywa z różnych zakątków świata. Zdjęcie: Bartek Żurawski

Czy w kontekście integracji polsko-ukraińskiej przez ostatnie 2,5 roku wydarzyło się coś pozytywnego?

Bardzo dobra była ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy. To był na pewno dobry gest i oceniam go bardzo pozytywnie. Mimo różnych mankamentów, które pojawiły się z czasem. Najlepsze było doprowadzenie do natychmiastowego przyjmowania ludzi z Ukrainy. Jeszcze przed pełnoskalowąinwazją Rosji pracowałam na granicy polsko-białoruskiej. I byłam w stanie wyobrazić sobie, że kiedy już dojdzie do kolejnego ataku na Ukrainę, to Polska zamknie swoje granice, wpuszczając ewentualnie trochę osób w bardzo ograniczonym zakresie. Otworzyliśmy je jednak na oścież, choć trzeba dodać, że nie dla osób o nieukraińskiej tożsamości. Czyli znów były podwójne standardy, co było haniebne. Sam gest otwarcia granic był jednak dobry. Pokazał przede wszystkim, że nagle przyjechało do nas kilka milionów ludzi i nic się nie stało, wszystko dalej funkcjonuje. Nie było przecież w zasadzie żadnych większych incydentów. Ogromna w tym oczywiście rola organizacji pozarządowych, wolontariuszek i wolontariuszy, wszystkich ludzi, którzy z dnia na dzień rzucili się do pomocy. Społeczeństwo obywatelskie w Polsce pokazało, że jest silne i potrafi natychmiastowo się zorganizować w skrajnie trudnych warunkach. Jednocześnie pokazało to słabość państwa, bo nie mam poczucia, że władze tym faktycznie zarządzały. I z tego należy wyciągnąć wnioski.

Co należałoby obecnie zrobić, po tych ponad 2,5 roku, żeby jakoś usprawnić procesy integracji polsko-ukraińskiej? Tym bardziej, że przecież w dużej części to są nowe mieszkanki i mieszkańcy naszego kraju, którzy tutaj zapewne zostaną.

Ludziom po obu stronach tego dialogu brakuje wiedzy, narzędzi i umiejętności, żeby to robić. Niestety nasza wiedza na temat osób z Ukrainy to jakieś strzępy i wciąż mamy bardzo dużo stereotypów związanych z nimi. Także na temat tego, jak funkcjonowały one w Polsce przed 24 lutego 2022 roku. Znamy ich głównie jako pracowników, zwłaszcza tymczasowych, sezonowych, których zawsze traktowaliśmy, jak tanią siłę roboczą, która przyjedzie, zarobi i wyjedzie. Można ich oszukać, bo się przecież nie poskarżą. Część tych stereotypów w ostatnich latach zniknęła, ale niektóre się trzymają. Myślę, że należałoby więc mocno popracować nad przywracaniem wielu ludziom z Ukrainy godności. W tym celu musimy dowiedzieć się czegoś na temat współczesnej Ukrainy, z kim właściwie się spotykamy – dlaczego niektóre osoby stamtąd mówią po rosyjsku, a inne po ukraińsku?

Jaka jest historia Ukrainy? Nie ograniczona do Wołynia, który jest mikrowycinkiem. Dobrze byłoby też, gdybyśmy znali chociaż trochę podstawowych słów i zwrotów w języku ukraińskim. Dzięki temu zawsze trochę łatwiej jest nawiązywać relacje

Nie chodzi mi o ukrainizację polskiego społeczeństwa. Ale robiliśmy akcję Lublin uczy się ukraińskiego, w trakcie której przybliżaliśmy proste rzeczy, a tym samym pokazywaliśmy, że niekiedy wcale nie jest tak łatwo się porozumieć. Jeżeli chodzi o ludzi z Ukrainy, to też mam wrażenie, że brakuje im trochę wiedzy o tym, jak różne rzeczy w Polsce funkcjonują. Dlatego raz w miesiącu robimy spotkania, w trakcie którychopowiadamy o naszym systemie, wyborach, ale też pokazujące lubelski kontekst oraz co znaczy być aktywnym obywatelem. Nieustannie są też pytania o naukę języka polskiego, na naszych kursach jest maksimum ludzi i kolejni czekają w kolejce. Brakuje na pewno miejsc, przestrzeni, w których ludzie mogliby się po prostu spotkać, w bezpieczny sposób pobyć ze sobą i porozmawiać. Musimy w końcu zdać sobie sprawę z tego, że te osoby są już częścią naszego społeczeństwa.

Wydarzenie „Wyszywanka – dziedzictwo Twojej rodziny” z okazji Dnia Ukraińskiej Wyszywanki. Zdjęcie: Bartek Żurawski

Czyli przydałoby się więcej różnego rodzaju wsparcia, inicjatyw, bo jeżeli tego zabraknie, zostanie zaniedbane, to może być groźba tego, że w pewnym sensie, na iluś poziomach nie będzie to jedno wielkie społeczeństwo, tylko dwa osobne?

Tam, gdzie władza samorządowa wespół z organizacjami społecznymi będzie wykonywała pracę na rzecz wspierania integracji, tam wszystkim będzie się dobrze żyło. Ale może być sporo obszarów, gdzie tego zabraknie i pojawią się problemy. Dlatego chciałabym, żeby centralna strategia integracyjna była na tyle ogólna, by pomieściła różne lokalne konteksty. Chciałabym, żeby pojawiły się sposoby na nakłanianie tych samorządów, które nie chcą się tym zajmować do tego, by zmieniły zdanie. Naprawdę nie chodzi o to, by ludzie z Ukrainy tylko pracowali, płacili podatki i nie popełniali przestępstw. To nie wystarczy. Integrację trzeba stymulować, dbać o nią. I za tym muszą iść środki, bo to wszystko też kosztuje.

Czas najwyższy poważnie się tym zainteresować?

Nie czas najwyższy, tylko naprawdę ostatni moment.

 

Anna Dąbrowska – prezeska lubelskiego stowarzyszenia Homo Faber; współprzewodnicząca Konsorcjum Migracyjnego, na co dzień zajmuje się wpływem migracji na społeczność lokalną, obecnie prowadzi działania programujące politykę integracyjną na poziomie miasta. Współtwórczyni Baobabu — społecznej przestrzeni spotkań społeczności w Lublinie.

20
min
Jędrzej Dudkiewicz
Ukraińcy w Polsce
uchodźcy
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Wojna to czasem szansa ucieczki przed przemocą

To nie przypadek, że trwająca 16 dni kampania kończy się właśnie 10 grudnia: to Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka. Datę wybrano, by podkreślić symboliczny związek między przemocą wobec kobiet a łamaniem praw człowieka. By wybrzmiało to, co powinno być oczywiste: prawa kobiet to prawa człowieka, a przemoc - każda przemoc - to sprawa publiczna, nie prywatna.

Milczenie na temat skali przemocy ze względu na płeć to, jak podkreślają aktywistki z organizacji pozarządowych, stawanie po stronie sprawców. 

Demokratyczna przemoc

Co dziewięć minut na świecie ginie dziewczynka lub kobieta. Najczęściej sprawcą kobietobójstwa jest ktoś bliski: mąż, partner, brat. W Polsce organizacje zajmujące się pomocą kobietom dotkniętym doświadczeniem przemocy szacują, że ok. 800 tysięcy kobiet pada ofiarą przemocy. Statystyki policyjne są inne, bo z danych komend, opierających się na liczbie wszczętych procedur Niebieskiej Karty: to około 100 tys. kobiet.

Wciąż zbyt mało z nich szuka pomocy: albo nie są świadome tego, że doświadczają przemocy, albo nie wierzą, że ktoś jest im w stanie pomóc. Towarzyszy im strach: o siebie, o dzieci. O to, jak sobie poradzą, często uzależnione finansowo od sprawcy.

Boją się, że nikt im nie uwierzy.

Z badań wynika, że ponad 70 proc. kobiet doświadczyło molestowania, choć spektrum przemocy jest o wiele szersze: to nie tylko ta, która zostawia siniaki, ale także przemoc ekonomiczna, psychiczna, ekonomiczna czy seksualna

Joanna Gzyra-Iskandar z Feminoteki podkreśla, że kobiety żyją nieomal w ciągłym poczucia zagrożenia, a już jako dzieci są przyzwyczajane do naruszania ich granic. A to właśnie tak rodzi się przemoc. Choć w swoim okrucieństwie przemoc jest wyjątkowo demokratyczna, to w szczególnej sytuacji są migrantki i uchodźczynie.

Czy przemoc, której doświadczają uchodźczynie, jest inna od tej, która jest doświadczeniem Polek?

- Przemoc rządzi się stałymi mechanizmami i tak samo krzywdzi, choć każda historia jest inna. Ale dla tych kobiet, które przyjechały do Polski, istnieje wiele barier, które mogą utrudniać - i z naszych doświadczeń wiemy, że utrudniają - zgłoszenie się po pomoc. To przede wszystkim bariera językowa, choć prowadzone są telefony zaufania, linie interwencyjne, szkolenia i warsztaty dla kobiet, które nie posługują się polskim - mówi Gzyra-Iskandar.

Plakat Feminoteki

Podaje przykład kobiety, która znała polski, nie czuła się jednak na tyle pewnie w tym języku, by zeznawać. Pomagał jej tłumacz przysięgły, ale kobieta nie była w stanie uwierzyć, że jej słowa nie zostały przeinaczone.Takich przykładów jest więcej. Dodatkowo, kobiety, które w Polsce mają status uchodźczyni czy migrantki, często nie wiedzą, że mogą szukać pomocy, a jeśli tak, to - gdzie. Dlatego tak istotne są kampanie informacyjne, prowadzone zarówno po polsku, jak i ukraińsku. Kolejnym wyzwaniem są różnice kulturowe, które sprawiają, że kobiety nie potrafią określić, że to, czego doświadczają, to przemoc.

Wstydzą się także powiedzieć o tym komukolwiek lub nie mają nikogo bliskiego, w którym mogłyby znaleźć oparcie.  Brak wiedzy i informacji na temat symptomów przemocy jest uniwersalny, dlatego tegoroczna kampanii nosi tytuł "Początek Przemocy".

Chodzi o to, by wyposażyć kobiety (choć nie tylko je) w wiedzę i narzędzia, by potrafiły przemoc rozpoznać. I zadziałać tak, by mogły skutecznie zadbać o swoje bezpieczeństwo

Uciec przed przemocą

Jest, jak mówi Joanna Gzyra-Iskandar, i inny aspekt, o którym się nie mówi: wiele kobiet przyjechało do Polski, uciekając przed przemocą, której doświadczały w domach. - Mamy klientki w Feminotece, które - choć zabrzmi to być może niewiarygodnie - skorzystały z rodzaju szansy, jaką dała im wojna. Dzięki sytuacji, jaka zapanowała, masowym wyjazdom kobiet z dziećmi, mogły po prostu wyjechać z dala od sprawcy i zacząć nowe życie w nowym kraju - mówi aktywistka.

Podkreśla, że zarówno Feminoteka, jak i inne organizacje, oferują pomoc prawną i psychologiczną w różnych językach, przede wszystkim w ukraińskim, rosyjskim i angielskim. Jeśli pomocy potrzebuje kobieta, która posługuje się innym językiem, organizacja zapewnia odpowiedniego tłumacza. - Każda kobieta może do nas przyjść, nasze drzwi są otwarte. Także ze sprawami, które w świetle prawa się przedawniły. Pomagamy także w takich sytuacjach, zapewniając pomoc psychologiczną. Współpracujemy także z organizacjami po stronie ukraińskiej, bo - jak mówiłam - kobiety albo nie wiedzą, jakie gdzie mogą znaleźć pomoc w Polsce, albo mają po prostu większe zaufanie do swoich, co jest zrozumiałe - mówi Gzyra-Iskandar. 

Plakat Feminoteki

‍Safe You

W Unii Europejskiej jedna trzecia kobiet doświadczyła przemocy w domu, pracy lub miejscu publicznym. Co szósta dorosła kobieta w UE doświadczyła w dorosłym życiu przemocy seksualnej, w tym zgwałcenia. W reakcji na ten problem powstała aplikacja Safe You, którą Feminoteka wprowadza na polski rynek. Aplikacja, która pozwala na ustawienie kontaktów zaufanych, do których zostanie wysłane powiadomienie wraz z danymi geolokacyjnymi, jeśli osoba przytrzyma przycisk SOS oraz nagrywanie dźwięku. zawiera mapę miejsc pomocowych oraz umożliwia konsultację z pracownicą Feminoteki, a dostępna jest po polsku, ukraińsku i angielsku.

Gdzie szukać pomocy:

Feminoteka: feminoteka.pl, 888 88 79 88 (język ukraiński), 888 88 33 88 (język polski), Whatsapp: 602 882 844

Centrum Praw Kobiet: 800 10 77 77 (poniedziałek-piątek w godzinach 15:00-20:00)

Niebieska Linia: 22 668 70 00

20
min
Anna J. Dudek
Napaść na tle seksualnym
Prawa kobiet
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Olga Chrebor: – Wrocław zawsze miał sentyment do Ukrainy

Popularność Wrocławia wśród Ukraińców to fenomen

Tetiana Wygowska: Wrocław jest wśród Ukraińców jednym z najpopularniejszych polskich miast, przeprowadzają się tu nawet z Warszawy. Dlaczego jest dla nich aż tak atrakcyjny?

Olga Chrebor: Przede wszystkim Ukraińców przyciąga do Wrocławia rynek pracy: każdy może tu pracować. Poza tym – środowisko międzykulturowe. We Wrocławiu zawsze było wiele różnych społeczności. O wiele łatwiej się zintegrować, gdy masz do kogo przyjechać, gdy masz tu swój krąg społeczny.

Jeszcze przed rosyjską inwazją we Wrocławiu otwarto klasy przygotowawcze. To innowacja edukacyjna mająca przygotować uczniów z innych krajów do nauki w polskich szkołach. Proces przygotowawczy trwał od 12 tygodni do roku. Program obejmował wiele dodatkowych zajęć z języka polskiego, a także łagodne wprowadzenie do polskiego systemu edukacji. Jeśli dziecko nie uczyło się wcześniej polskiego i miało trudności z integracją, te zajęcia mu pomagały.

Jesteśmy otwarci na inne kultury, co zawsze przyciągało tych, którzy chcieli zostać tu na dłużej. Mamy też silne środowisko IT, więc Ukraińcy pracujący w tym sektorze często wybierają nasze miasto. Dzięki tym czynnikom Wrocław był popularny już przed wojną, a po jej wybuchu ta popularność osiągnęła skalę fenomenu. Ludzie dzwonili do swoich przyjaciół i krewnych, szukając miejsca, do którego mogliby przyjechać, by nie czuć się obco w nowym środowisku.

Poza tym historycznie Wrocław ma silne związki ze Lwowem. Wrocław to miasto, które tradycyjnie ma ogromny sentyment do Ukrainy.

Ukrainki mieszkające we Wrocławiu dziękują Polakom za gościnność. Zdjęcie: Krzysztof Ćwik/Agencja Wyborcza.pl

Z jakimi wyzwaniami mierzą się Ukraińcy po przyjeździe do Polski? Jak im pomóc?

Największą bolączką społeczności ukraińskiej jest teraz szkoła. W tym roku wiele ukraińskich dzieci po raz pierwszy poszło do polskich szkół. To teraz warunek, by rodzice mogli pobierać na nie dodatek „800+”. Niektórzy Ukraińcy nie planowali pozostać w Polsce, chcieli wrócić do domu po zwycięstwie, dlatego ich dzieci uczyły się zdalnie w ukraińskiej szkole. Teraz muszą chodzić do polskiej szkoły i wiąże się z tym wiele różnych emocji.

Jak możemy im pomóc? Są asystenci międzykulturowi, którzy ułatwiają integrację szkolną. Od 1 września 2024 r. stało się możliwe zatrudnianie ich w polskich szkołach. Wcześniej nie było do tego narzędzi, więc szukano rozwiązania problemu poprzez „Pomoc nauczyciela” (lub „asystenta edukacji romskiej”) – ale to stanowisko jest przeznaczone nie tyle dla cudzoziemców, co dla dzieci z dodatkowymi potrzebami.

A co z ukraińskimi dziećmi? Asystenci międzykulturowi byli zatrudniani w szkołach przez fundacje, lecz nie mogli pracować w pełnym wymiarze godzin, tylko przez 10 miesięcy. Byli jakby poza systemem edukacji, ponieważ zatrudniały ich nie szkoły, lecz inne organizacje, a dyrektorzy czasami nie traktowali ich jak członków kadry nauczycielskiej. Dlatego zatrudnianie asystentów międzykulturowych za pośrednictwem szkoły jest idealnym rozwiązaniem dla dzieci, rodziców i dla samej szkoły.

Mali Ukraińcy we Wrocławiu. Zdjęcie: Kateryna Jarmolenko/wroclaw.pll

Często asystenci międzykulturowi postrzegani są jedynie jako tłumacze – zabiera się ich na lekcje, by tłumaczyli. Są jednak także dobre doświadczenia. Od wielu lat wypracowujemy wrocławskie standardy dla asystentów międzykulturowych. Nasza organizacja „Kalejdoskop Kultur” również szkoliła takich asystentów: uczyliśmy ich, jak wygląda polski system edukacji, jaka jest rola psychologa i pedagoga, jak wspierać dziecko z doświadczeniem migracji, jakie są przepisy i do kogo się zwrócić w razie problemów.

Problemem zawsze są pieniądze. Wielu dyrektorów szkół nie jest w stanie zapewnić uczniom wystarczającej liczby asystentów międzykulturowych. Integracja ukraińskich dzieci w szkołach pozostaje więc jednym z największych wyzwań.

W jakim stopniu Ukraińcy we Wrocławiu są zintegrowani z życiem społecznym i kulturalnym miasta? Czy uczestniczą w wydarzeniach społecznych, chodzą do teatrów, muzeów, na wystawy? A może, przeciwnie, starają się skupić na swoim środowisku kulturowym i żyć wyłącznie własnymi problemami?

Powiedziałabym, że we Wrocławiu więcej ludzi chodzi do polskiego teatru czy na polskie koncerty niż na imprezy organizowane przez przyjezdnych Ukraińców

Oczywiście ludzie chodzą też na występy ukraińskich artystów – zwykle od 50 do 100 osób. Jednak to niedużo, biorąc pod uwagę, że we Wrocławiu mieszka około 200 tysięcy Ukraińców. Wcale jednak nie uważam, że to źle. Bo na przykład diaspora w Kanadzie funkcjonuje tak, że Ukraińcy żyją w swoim odrębnym środowisku i czasem nawet po 30 latach w Kanadzie nie znają angielskiego wystarczająco dobrze. Bo nie muszą – idą do pracy, a potem wracają do „swoich”.

Dlatego bardziej podoba mi się tak, jak jest tutaj. Jeśli diaspora jest zainteresowana ukraińskim koncertem, bo na przykład przyjechał Serhij Żadan, to pójdą. Zarazem jednak nie pójdą na ukraiński koncert tylko dlatego, że jest ukraiński. Zamiast tego często uczestniczą w polskich wydarzeniach kulturalnych. Są zainteresowani pójściem do polskiego teatru czy zorientowaniem się, jak można się zaangażować w lokalne życie kulturalne. I to dobry trend nie tylko pod względem samorozwoju i zdrowia psychicznego, ale także ze względu na to, że we Wrocławiu tworzy się międzykulturowa społeczność.

Ukraińskie firmy we Wrocławiu zaczynają konkurować także między sobą

Jak ocenia Pani pomoc Ukraińców dla Polaków podczas powodzi?

Byłam pod wrażeniem. Podczas przygotowań do powodzi, gdy we Wrocławiu szukano wolontariuszy, przyszły tysiące Ukraińców. Oni czują się bardzo odpowiedzialni za miasto.

Ukraińcy zawsze zadają sobie pytanie: „Co mogę zrobić dla Wrocławia?”, a nie: „Co Wrocław może zrobić dla mnie?”

Ukraińcy postrzegają to miasto jako swoje.  I chcą płacić podatki. To też jest forma lokalnego patriotyzmu, czyż nie?

Które branże we Wrocławiu są najpopularniejsze wśród ukraińskich przedsiębiorców?

Wspominałam już, że mamy bardzo rozwinięty sektor IT – i oczywiście usługi kosmetyczne. Wiele takich firm jest na placu Świętego Macieja i już ze sobą konkurują. Jest też wiele osób, które pracują w domu, bo nie każdy może iść do pracy, gdy ma małe dzieci. Niektórzy nie mogą znaleźć pracy zgodnej ze swoim wykształceniem, więc przekwalifikowują się i próbują sił w innym kierunku.

Dobitnym tego przykładem jest Hałyna Czekanowska, która kiedyś pracowała w gastronomii w Ukrainie, a tutaj otworzyła wspaniałą pracownię krawiecką. Tworzy niesamowite, ekskluzywne ubrania z elementami ukraińskiego haftu, a jej prace znane są nie tylko we Wrocławiu, ale nawet poza granicami Polski. We Wrocławiu jest również wiele firm gastronomicznych. Mamy na przykład kawiarnię „Gniazdo”, która została otwarta przez ukraińską parę i jest popularna również wśród Polaków. W mieście działa kilkadziesiąt ukraińskich kawiarni i restauracji.

Hałyna Czekanowska szyje we Wrocławiu ekskluzywne ubrania z elementami haftu. Zdjęcie: Mieczysław Michalak/Agencja Wyborcza.pl

‍Jest Pani nie tylko Pełnomocnikiem Prezydenta Wrocławia do spraw mieszkańców pochodzenia ukraińskiego, ale także prezeską Fundacji „Kalejdoskop Kultur”, która niedawno obchodziła dziesięciolecie. Proszę o niej opowiedzieć. Z tego co wiem zajmuje się nie tylko kwestiami ukraińskimi.

Założyliśmy naszą fundację na bazie procesu międzykulturowego we Wrocławiu. Tworzenie partnerstw między różnymi narodami jest dla nas bardzo ważne. Tak, ogólnie zajmujemy się kulturami mniejszości, ale naszą najważniejszą działalnością jest wspieranie uchodźców. Działamy w kilku obszarach: pomocy humanitarnej, rzecznictwie praw mniejszości narodowych, migrantów i uchodźców oraz projektach kulturalnych i edukacyjnych.

Jednym z najsilniejszych naszych projektów jest wsparcie psychologiczne. W Żytomierzu i Kijowie prowadzimy szkolenia dla profesjonalistów pracujących z osobami dotkniętymi wojną, w tym z uchodźcami wewnętrznymi, weteranami i ich rodzinami. Projekt skierowany jest do profesjonalistów, którzy na co dzień pomagają ofiarom (pracownicy socjalni, psycholodzy wojskowi). Obejmuje szkolenia z zakresu interwencji kryzysowej, psychotraumatologii, diagnostyki zdrowia psychicznego oraz metod wspierania osób w kryzysie i traumie.

Organizujemy również poradnictwo indywidualne dla rodzin personelu wojskowego i weteranów z objawami PTSD i depresji oraz dla osób w żałobie

Jeśli chodzi o kierunek kulturalny i edukacyjny, nie jest on już teraz tak silny, jak dawniej. Bo przed pandemią COVID przez 13 lat organizowaliśmy wielki festiwal, w którym uczestniczyło do 2000-3000 osób.

Zajmujemy się również edukacją. Robimy wywiady, filmy i spotkania na tematy związane z tak zwanym Globalnym Południem i wojną. Spotkaliśmy się na przykład z Tamilą Taszewą i lokalnymi przedstawicielami Wenezueli, by porozmawiać o tamtejszym kryzysie uchodźczym. W końcu niewiele osób wie, co tak naprawdę dzieje się w Ameryce Południowej.

‍Różnią nas doświadczenia historyczne

‍Jak Polacy postrzegają nas, Ukraińców, skoro jest nas tu tak wielu? I jak my powinniśmy się zachowywać, by zmniejszyć to napięcie, które czasami powstaje między nami?

Ukraińcy są przyzwyczajeni do szybkiej opieki medycznej, podczas gdy w Polsce są kolejki do specjalistów. Są też przyzwyczajeni do wzywania karetki, nawet jeśli nie ma takiej potrzeby. A wezwanie karetki, gdy pacjent nie jest w stanie krytycznym, dużo kosztuje. W Polsce SOR jest miejscem, do którego ludzie trafiają w stanie krytycznym.

Jeśli chodzi o napięcia, ważne jest, by pracować nad znalezieniem wspólnej płaszczyzny między nami. Polska jest obecnie w korzystnej sytuacji gospodarczej, bo – w szczególności dzięki Ukraińcom – mamy potrzebne ręce do pracy.

Niewykluczone jednak, że wkrótce pojawi się rywalizacja o lepsze miejsca pracy i wyższe pensje, ponieważ Ukraińcy mają prawo żyć na tych samych prawach i mieć taki sam dostęp do naszego rynku pracy

Ukraińcy chcą również pracować w bankowości, a nawet w administracji. Musimy pomyśleć o tym, jak zorganizować naszą społeczność, gdy rodzi się sytuacja konkurencji. Podobnie jest w szkołach. Wiele bardzo bystrych dzieci pochodzących z Ukrainy dostaje się do najlepszych placówek edukacyjnych. Ta konkurencyjność może wywoływać zazdrość lub napięcia, ale wierzę, że możemy tego uniknąć.

Ukraiński sklep Best Market we Wrocławiu. Zdjęcie: Krzysztof Ćwik/Agencja Wyborcza.pl

Natomiast tym, co jest dla Polaków bardzo ważne, jest kwestia języka.

Czasami widzę nieporozumienia, gdy na przykład Ukraińcy nie odpowiadają w sklepie po polsku. Tak, możesz doskonale mówić po angielsku i myśleć, że to wystarczy do komunikacji. Ale jeśli chcesz budować zrozumienie, powinieneś nauczyć się języka kraju, w którym mieszkasz. To przejaw szacunku dla kraju, który stał się twoim domem, i dla jego mieszkańców.

A jak się zachowywać? Wystarczy przestrzegać zasad i praw obowiązujących w danym kraju. Nie oznacza to, że Ukraińcy są zobowiązani do obchodzenia świąt katolickich. Mówimy o prawach, które odnoszą się na przykład do transportu publicznego: zakazie przekraczania prędkości, zakazie jazdy pod wpływem alkoholu...

We Wrocławiu próbowaliśmy walczyć z gazetą, która dawała cyniczne nagłówki w rodzaju: „Ukrainka wjechała pijana w tramwaj”. Podkreślaliśmy, że nie ma potrzeby skupiać się na narodowości osoby łamiącej przepisy, że to jest mowa nienawiści. Napisaliśmy kilka petycji... Ukraińcy powinni jednak pamiętać, że za granicą reprezentują swój kraj.

Czy dostrzega Pani różnice kulturowe między Polakami a Ukraińcami?

Nie powiedziałbym, że są jakieś znaczące różnice, choć istnieją różnice związane z doświadczeniem historycznym. Polska była częścią bloku komunistycznego, lecz nigdy nie była częścią ZSRR. Dlatego doświadczenie sowietyzmu nigdy nie było tak silne i tragiczne dla Polaków, jak dla Ukraińców. W Polsce mieliśmy reformę Balcerowicza – szybkie przejście od gospodarki komunistycznej do kapitalistycznej. Późniejsze reformy pozwoliły nam skutecznie ograniczyć oligarchię i korupcję, więc nie mamy w Polsce takiego problemu z korupcją, jaki jest w Ukrainie. Oczywiście, zdarzają się skandale, ale na poziomie codziennym nikomu u nas nie przyszłoby do głowy iść na uczelnię z kopertą czy oferować pieniądze policjantowi na drodze.

Ukraińcy czasami myślą, że przychodząc do lekarza z koniakiem, sprawią przyjemność jemu i sobie, ale takie działania często szokują polskich lekarzy.

A jeśli chodzi o cechy wspólne... Jesteśmy podobni pod względem mentalności, gościnności i otwartości. Zarówno językowo, jak kulturowo jesteśmy sobie bardzo bliscy – i siebie ciekawi
20
min
Tetiana Wygowska
Ukraińcy w Polsce
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Przyjazny kraj, w którym polegasz głównie na sobie

Z finansowanego przez rząd Łotwy programu bezpłatnego zakwaterowania co miesiąc korzysta 630 Ukraińców. Wsparcie to przysługuje im przez pierwsze trzy miesiące pobytu w kraju. Wcześniej zajmowali pokoje hotelowe, jednak niedawno w odrestaurowanym budynku dawnego akademika w Rydze otwarto dom dla ukraińskich uchodźców, w którym mogą przebywać nawet dłużej, bo do 120 dni. Założenie jest takie, że w tym czasie ukraińscy imigranci będą w stanie znaleźć zakwaterowanie na wynajem długoterminowy.

Oficjalne statystyki pokazują, że na Łotwie oficjalnie zatrudnionych jest tylko 9 tysięcy ukraińskich uchodźców. Ukrainki, z którymi rozmawiałyśmy, twierdzą jednak, że pracuje ich znacznie więcej. To możliwe, ponieważ statystyki uwzględniają tylko pracowników najemnych, a wielu Ukraińców pracuje jako osoby samozatrudnione lub właściciele firm.

Ryga jest domem dla większości ukraińskich uchodźców  na Łotwie

Z 700 euro pensji 400 idzie na czynsz

– Wszyscy Ukraińcy, których znam na Łotwie, pracują – mówi Elyzaweta Rusnak z Irpienia, która przeprowadziła się do tego kraju w marcu 2022 r. – Bo bez pracy tu nie przetrwasz. Na Łotwie nie ma wysokich świadczeń socjalnych ani możliwości otrzymywania pieniędzy podczas nauki języka lub w okresie integracji. Wsparcie finansowe jest dostępne tylko dla niektórych kategorii osób, a jego kwota jest dość niska. Nie wystarcza nawet na wynajęcie mieszkania.

Kiedy Elyzaweta przybyła do Rygi, było wielu ludzi chętnych do pomagania Ukraińcom. Uchodźcy zatrzymywali się w hotelach i mieszkaniach Łotyszy.

Elyzaweta Rusnak zarabia na konsultacjach online

– W okresie gdy Ukraińcy przebywali w hotelach, otrzymywali jednorazowe wypłaty w wysokości około 700 euro na osobę, a potem po 200 euro miesięcznie – mówi. – W ciągu trzech miesięcy musieli sobie znaleźć jakieś lokum na wynajem. Na Łotwie o to nietrudno, bo właściciele nie wymagają umowy o pracę, gwarancji ani historii kredytowej tak długo, jak masz pieniądze na opłacenie czynszu (chociaż zdarzało się, że miejscowi nie chcieli wynajmować Ukraińcom). Główną przeszkodą są koszty wynajmu.

Po przyjeździe zatrzymałam się z dzieckiem u krewnych. W trakcie poszukiwania przeze mnie mieszkania lokale, w których wcześniej czynsz wynosił 300 euro, podrożały do 350. Pomoc państwa w opłaceniu czynszu jest możliwa tylko w niektórych przypadkach, na przykład jeśli dana osoba jest niepełnosprawna. Możesz uzyskać pewną rekompensatę (ale nie pokryje ona kosztów wynajmu), jeśli udowodnisz, że miesięczny dochód twojej rodziny nie przekracza 500 euro.

Niektórzy Ukraińcy otrzymują takie wsparcie, lecz większość moich znajomych jest samowystarczalna

Nie musiałam szukać zatrudnienia na Łotwie, ponieważ mam możliwość kontynuowania pracy online na rynku ukraińskim – jestem trenerką i mentorką w zakresie zarządzania czasem, planowania i osiągania celów. Mam więc dochód i stać mnie na czynsz.

Wynajęcie jednopokojowego mieszkania na osiedlu w Rydze kosztuje dziś około 400 euro miesięcznie, a w centrum miasta o 100-150 euro więcej. Ceny żywności w 2022 roku były prawie dwukrotnie wyższe niż w Ukrainie. Teraz są niemal takie same, bo u nas wszystko podrożało. Na Litwie są niższe.

Płaca minimalna na Łotwie wynosi 700 euro. Nie jestem pewna, czy można tu przeżyć za takie pieniądze, zwłaszcza jeśli musisz coś wynająć. Transport publiczny dla Ukraińców jest nadal darmowy.

Mural na ścianie domu w Rydze wspierający Ukrainę. Zdjęcie: X Natobrazeb

Gdy masz etat i dziecko, nie masz czasu na kursy

Niektóre z moich ukraińskich znajomych pracują w usługach (sprzątanie w hotelach, supermarketach, kawiarniach). Inne, jak ja, prowadzą własną działalność gospodarczą. Trenerzy, psychologowie, logopedzi – część nadal pracuje online w Ukrainie, inni weszli już na lokalny rynek. Wiele zależy od poziomu znajomości języka łotewskiego. Zdarza się, że pracodawca zatrudnia Ukraińca z kiepskim łotewskim, a ten poducza się go, już pracując. Na Łotwie wiele osób zna angielski i rosyjski, więc z większością Łotyszy można się porozumieć.

Nasi ludzie, którzy pracują w usługach, noszą plakietki z napisem: „Jestem z Ukrainy” – by miejscowi byli bardziej wyrozumiali, gdy pracownik nie potrafi powiedzieć czegoś po łotewsku

Łotewski jest dość skomplikowany, zupełnie inny niż ukraiński czy angielski. Istnieją bezpłatne kursy językowe, ale są to trzygodzinne zajęcia trzy razy w tygodniu. Mój harmonogram pracy nie pozwala uczęszczać na nie. Większość naszych dziewczyn mówi to samo: jeśli masz dzieci i pracujesz na pełny etat, nie masz czasu na kursy. Uczę się więc języka na własną rękę. Pomaga mi mój syn, który poszedł w tym roku do pierwszej klasy.

Do niedawna myślałem, że z moim poziomem łotewskiego nigdy nie będę w stanie pracować tutaj jako trenerka. Myliłam się – przychodzi już do mnie kilka Łotyszek. Organizuję również szkolenia i wydarzenia dla ukraińskich kobiet w Rydze. Staram się pomóc dziewczynom wyłączyć swój „tryb gotowości” i zacząć planować przyszłość, nawet jeśli to jest tylko najbliższa przyszłość.

Niespieszni Łotysze nie lubią zmian

Wiele rzeczy tutaj wydaje się być podobnymi do tych w Ukrainie, choć jednocześnie są zupełnie inne. System bankowy, system opieki zdrowotnej – wszystko to na początku było dla nas szokiem.

Nigdy nam się nie znudzi zaskakiwanie miejscowych lekarzy składem naszych domowych apteczek czy sposobami na samoleczenie. Tutaj ludzie nie diagnozują się sami ani nie decydują, kiedy wziąć antybiotyk – od tego jest lekarz. Kiedy potrzebowałam USG, nie czekałam pół roku na wizytę w publicznym szpitalu. Poszłam do prywatnej kliniki, gdzie mogłam zostać przyjęta w ciągu 1-2 tygodni. Tyle że za taką wizytę musisz zapłacić 50-80 euro.

Na początku myślałam, że Łotysze i my jesteśmy mentalnie do siebie podobni. Ale to nie do końca prawda. Ukraińcy zwykle dość szybko otwierają swoje dusze na nowych ludzi, podczas gdy Łotysze są bardziej zamknięci i chłodni. Nawet jeśli dobrze dogadujesz się z daną osobą, nie powinnaś oczekiwać, że szybko zostaniecie przyjaciółmi. Wśród Łotyszy jest wielu spokojnych, niespiesznych ludzi, którzy nie lubią zmian. Widać to wyraźnie w zespołach, w których oni i Ukraińcy pracują razem.

Podczas gdy Ukraińcy nieustannie wymyślają coś nowego, Łotysze zazwyczaj opierają się zmianom i chcą, by wszystko zostało po staremu

Mówią: „To działa dobrze, po co cokolwiek zmieniać, po co ryzykować?” Większość ludzi tutaj nie spieszy się z wychodzeniem ze swojej strefy komfortu. Czasami myślę, że w tym podejściu coś jest. Może trochę wolniejsze tempo też by się nam przydało?

Moje tempo zwalnia nad morzem. Mam blisko do Jurmały, gdzie morze jest prawie zawsze zimne, lecz piękne, podobnie jak reszta natury. Jesień i zima są tu zazwyczaj szare i ponure, o trzeciej po południu jest już ciemno. Ale morze i piękno wokół nas to rekompensują.

Bez łotewskiego nie licz na pracę umysłową

– Dla mnie atmosfera na Łotwie jest przyjemna pod każdym względem – mówi Ołena Syryczenko z Kijowa, która od wiosny 2022 r. mieszka w Rydze z córką w wieku szkolnym. – Podoba mi się, że wśród Łotyszy jest wielu kreatywnych ludzi. Uwielbiają śpiewać, tańczyć i cieszyć się życiem. Sama odnalazłam się tutaj w kreatywności.

Ołena jest nauczycielką języka i literatury ukraińskiej. Chociaż nie znała łotewskiego, udało się jej znaleźć pracę w miejscowej szkole. Później założyła Art Lab, organizację, która pomaga ukraińskim dzieciom integrować się poprzez sztukę.

– Kiedy córka poszła do tutejszej szkoły, wychowawczyni jej klasy, dowiedziawszy się, że też jestem nauczycielką, postanowiła mi pomóc – i szkoła zatrudniła mnie jako asystentkę nauczyciela – wyjaśnia Ołena. – Moim zadaniem było pomaganie uczniom z Ukrainy w adaptacji, a także prowadzenie lekcji ukraińskiego, które stały się dla nich nieobowiązkowymi zajęciami pozalekcyjnymi.

Ołena Syryczenko pracuje na Łotwie z ukraińskimi i łotewskimi dziećmi

Nawet mój brak znajomości łotewskiego (choć się go uczę) nie był problemem, bo do pracy potrzebowałam ukraińskiego. Miałam trochę szczęścia, ponieważ znam ukraińskich nauczycieli, którzy długo nie mogli znaleźć tu pracy. Jeśli praca nie jest związana z Ukrainą i Ukraińcami i jest to praca umysłowa, to w większości przypadków poziom języka łotewskiego powinien wynosić co najmniej C1.

Ta moja pierwsza łotewska szkoła uruchomiła projekt wspierania ukraińskiej młodzieży. Razem z uczniami dziewiątej klasy postanowiliśmy wystawić sztukę teatralną. To był początek naszego teatru amatorskiego, a później organizacji Art Lab, która pomaga ukraińskim dzieciom integrować się na Łotwie. Wystawiamy przedstawienia, do których dołączyły już zarówno ukraińskie dzieci z innych szkół, jak Łotysze. Teraz przygotowujemy kolędę i szyjemy kostiumy.

Nie pracuję już w szkole, w której zaczynałam: ukraińskie dzieci mieszkają na Łotwie od prawie trzech lat, więc uważa się, że powinny już nauczyć się łotewskiego

Teraz jestem zatrudniona w Międzynarodowej Szkole Ukraińskiej w Rydze.

Podobnie jak Elyzaweta, Ołena nie pobiera żadnych świadczeń socjalnych od państwa.

– Mówią, że rodziny o niskich dochodach otrzymują jakąś pomoc, jednak w moim przypadku nie było czegoś takiego – zaznacza Ołena. – W pierwszej pracy otrzymywałam 670 euro miesięcznie, z czego za wynajem pokoju w akademiku, w którym mieszkaliśmy, płaciłam 300. Państwo uznało moje dochody za wystarczające.

Łotwa jest dość biednym krajem, więc musisz polegać tylko na sobie. Wiem, że niektórzy Ukraińcy, którzy nie potrafią znaleźć roboty, idą na giełdę pracy. Jednak tam miesięczna wypłata wynosi nieco ponad sto euro. Przeżycie za te pieniądze jest nierealne. Myślę, że tym, co najbardziej martwi Ukraińców na Łotwie, są właśnie sprawy materialne.

Ukrainki składają drony w Rydze, 2023 r. Zdjęcie: Serhiy Gryts/AP/East News

Nowe zasady dla uchodźców

W zeszłym tygodniu łotewska Saeima [Sejm – red.] zmieniła ustawę o wsparciu dla ukraińskich uchodźców. Wzrosła kwota miesięcznych świadczeń socjalnych dla grup szczególnie wrażliwych (emeryci, osoby niepełnosprawne): dorośli otrzymają teraz 377 euro, a dzieci 264 euro (wcześniej było to odpowiednio: 343 euro i 240 euro).

Zdecydowano również, że zezwolenia na pobyt, które dają Ukraińcom prawo do życia i pracy na Łotwie, będą teraz wydawane na trzy lata, a nie na dwa. Wprowadzono również zmiany w przepisach dotyczących ukraińskich lekarzy. Zdecydowano, że po trzech latach pobytu na Łotwie Ukraińcy, którzy chcą kontynuować pracę w tym kraju jako lekarze lub farmaceuci, muszą udowodnić, że znają łotewski na poziomie B1 lub wyższym.

Według łotewskiego urzędu statystycznego liczba Ukraińców w tym kraju stale rośnie. Stopniowo wzrasta również liczba tych, którzy zostali oficjalnie zatrudnieni. Większość Ukraińców na Łotwie pracuje w przemyśle, hotelarstwie, gastronomii oraz handlu. Znaczna część z nich wykonuje jednak prace wymagające niskich kwalifikacji, jak sprzątanie, praca w kuchni czy załadunek. Zasada bezpłatnego zakwaterowania przez pierwsze 120 dni nadal obowiązuje, a władze obiecują zapewnić dach nad głową wszystkim nowo przybyłym Ukraińcom.

Zdjęcia pochodzą z prywatnych archiwów bohaterek

20
min
Kateryna Kopanieva
Ukraińcy za granicą
Українці в Латвії
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Wojna – ślub – rozwód

Ostatnio pisałyśmy, że wojna zmusiła ukraiński rząd do poszukiwania rozwiązań cyfrowych, które pomogą ukraińskim parom rozdzielonym granicami i linią frontu szybko się pobrać. Bo wojna nie tylko wzmocniła zrozumienie wartości małżeństwa, ale także rozdzieliła wiele par. Dla wielu stała się sprawdzianem siły ich związku.

Częstsze rozwody w trudnych czasach

Według World of Statistics za 2023 r. Ukraina znajduje się w pierwszej piątce krajów pod względem liczby rozwodów: kończy się nimi 70% małżeństw. W pierwszej połowie 2024 r. było trochę lepiej, bo na każde 10 małżeństw przypadało 5 rozwodów.

„Przed inwazją rozwody były inicjowane głównie przez kobiety. Teraz coraz częściej wnoszą o nie mężczyźni” – powiedziała Waleria Bobko, sędzia Desniańskiego Sądu Rejonowego w Kijowie, w wywiadzie dla „Ukraińskiego Radia”.

Doświadczenia z wielu krajów pokazują, że wojna ma największy wpływ nie na cywilów, lecz na wojskowych. Weterani, którzy brali udział w walkach, są o 62% bardziej narażeni na rozwód niż ci, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w wojnę. Według badania przeprowadzonego przez RAND Corporation im dłużej trwa wojna, tym większe ryzyko rozwodu. 97 procent rozwodów miało miejsce po powrocie z walki (i często są one inicjowane przez kobiety – żołnierzy).

Badania te przeprowadzono jednak w krajach, w których cywilni partnerzy wojskowych pozostawali w znanym sobie środowisku. Wojna w Ukrainie ma pewną szczególną cechę: spowodowała największy kryzys migracyjny od czasów II wojny światowej. Wiele kobiet z dziećmi przebywa za granicą lub przeniosło się do innego regionu, podczas gdy mężczyźni często są na froncie lub pozostają w domu, w Ukrainie, z dala od swoich rodzin. Będąc rozdzielonymi przez długi czas, ludzie w sposób naturalny układają swoje życie osobiste z tymi, którzy są bliżej nich.

Olga: – Rozwiodłam się, bo zabrałam dzieci w bezpieczne miejsce, a mój mąż był tak „przestraszony”, że poprosił o „schronienie” u innej kobiety. Zamierzam zostać za granicą, ponieważ w realiach toczącej się wojny w Ukrainie nie będę w stanie sama zaspokoić naszych podstawowych potrzeb i zadbać o rozwój dwójki moich dzieci i mój. A były mąż jest przekonany, że jestem silna i dam sobie radę…

Sama wojna do rozwodu nie pcha

Patrząc na problem z perspektywy czasu można zauważyć, że istnieje silna korelacja między wstrząsami w państwie a zmianami w życiu osobistym. W trudnych czasach transformacji ludzie szukają wsparcia, ochrony i miłości, więc liczba zawieranych małżeństw wzrasta. Jednocześnie jednak trudności te mogą powodować niszczenie wcześniej założonych rodzin.

Największą liczbę małżeństw i rozwodów odnotowano w pierwszych latach niepodległości Ukrainy. W latach 1991-1994 tych drugich było ponad 200 000 rocznie. To najwięcej w historii naszego niepodległego kraju

W kolejnych dziesięcioleciach sytuacja się ustabilizowała: w połowie 2000 roku, kiedy gospodarka zaczęła stawać na nogi, liczba małżeństw wzrosła, a rozwodów spadła.

W 2020 r., w czasie pandemii COVID-19, liczba zawieranych małżeństw zmalała, ze względu na ograniczenia związane z kwarantanną. Zmniejszyła się też jednak liczba rozwodów, ponieważ postępowania sądowe były utrudnione.

Wojna na pełną skalę miała dramatyczny wpływ na małżeństwa i rozwody. W 2022 r. Ukraina doświadczyła „boomu ślubnego” – ludzie starali się wzmocnić więzi rodzinne w obliczu niepewności i zagrożenia. Jednak w 2023 r. liczba rozwodów wzrosła i trend ten utrzymuje się do dziś. Socjologowie przewidują, że po zakończeniu wojny rozwodów znów będzie więcej.

Zarazem – jeśli przeanalizujemy różne badania – wojna jako taka nie jest przyczyną rozwodów. Mówi się jedynie o konkretnych powodach, dla których małżeństwa się rozpadają. Jednym z najważniejszych jest niewystarczająca lub nieskuteczna komunikacja między partnerami. Prowadzi ona do nagromadzenia niezadowolenia i utraty emocjonalnej i duchowej więzi.

– Wiele małżeństw rozpada się z powodu niewierności, utraty zaufania, nadużywania substancji odurzających przez jednego z partnerów, konfliktów i unikania obowiązków małżeńskich – mówi psycholożka Iryna Owczar. – Mimo że wojna nie jest bezpośrednią przyczyną rozwodów, może zaostrzyć istniejące już problemy w związkach, powodując dodatkowy stres, napięcie emocjonalne, dystans fizyczny i psychiczny, a także zróżnicowanie doświadczeń małżonków żyjących w różnych warunkach.

Bo nie wyszłam za cykora

Jedną z pierwszych znanych mi osób, które złożyły pozew o rozwód po wybuchu wojny na pełną skalę, była 28-letnia Oksana [imię zmienione na prośbę bohaterki – red.]. Kiedyś oboje stanowili zgraną parę: on wysoki, szczupły blondyn, ona – krucha, szarooka. Poznali się podczas studiów w Akademii Marynarki Wojennej. Obdarowywał ją ogromnymi bukietami kwiatów, aranżował romantyczne randki, razem jeździli konno, na rowerach, nurkowali i biwakowali.

Inwazja złapała ich po przeciwnych stronach granicy. Ona została w Ukrainie, on był na morzu – a po powrocie z rejsu osiedlił się w Rumunii, następnie w Polsce. Długo namawiał żonę, by do niego dołączyła. Rok później spotkali się w wynajętym mieszkaniu we Wrocławiu.

Uzgodnili, że wrócą razem, ale on nigdy nie odważył się tego zrobić. Chciał uniknąć mobilizacji

Oksana była rozczarowana jego postawą, zwłaszcza po roku wolontariatu, kiedy zobaczyła, że wielu Ukraińców było gotowych zrobić wszystko dla kraju. „Nie wyszłam za cykora – stwierdziła. – W tym roku rozmawiałam z najlepszymi ukraińskimi mężczyznami i kobietami, którzy poświęcili wszystko, by Ukraina była bezpieczna, którzy nas bronili. Jak mogę spojrzeć im w oczy, jeśli mój mąż się ukrywa? Nigdy odzyska mojego szacunku, chociaż jest mi strasznie przykro”.

Rozwiedli się szybko, bo nie mieli dzieci ani wspólnego majątku.

Zdjęcie: Omar Marques/Anadolu Agency/abacapress.com/East News

W ciągu trzech lat, odkąd gromadzę historie ukraińskich uchodźczyń, usłyszałam dziesiątki podobnych opowieści. Oto niektóre, zasłyszane ostatnio.

Inna, 39 lat: „Przez lata byliśmy razem dla dobra naszych dzieci. Nasza rodzina zależała od jego zarobków. Kiedy znalazłam się z dziećmi za granicą, początkowo myślałam, że sobie nie poradzę. Ale potem życie jakoś zaczęło się układać: nauczyłam się języka, dostałam pracę, dzieci poszły do szkoły. Nikt nie wywiera już na mnie presji ani mnie nie upokarza. Nie jesteśmy jeszcze oficjalnie rozwiedzeni, lecz nie uważam się już za jego żonę”.

Marina, 40 lat: „Zawsze byłam 'portfelem' w naszym związku. Pracowałam na kilku etatach, inwestowałam wszystkie pieniądze w jego biznes, a on tracił swoje dochody w kasynach online. Grozili nawet spaleniem naszego domu, jeśli nie pomogę mu spłacić długu. Polska rodzina przyjęła mnie i moje dziecko pod dach za darmo. Pracowałam jako sprzątaczka w dwóch miejscach, żeby spłacić pożyczki.

I kiedy spłaciłam ostatni dług, odetchnęłam z ulgą: nie wrócę do niego. Wróciłam do domu tylko po to, żeby się rozwieść

Ołeksij, 40 lat: „Pojechałem z żoną do Irlandii. Znalazła sobie miejscowego i spakowała moje rzeczy. Mieszkam teraz w pobliżu, bo chcę widywać się z córką”.

Milana, 37 lat: „Mąż bardzo martwił się o mnie i dzieci. Powiedział, że za granicą będę bezpieczniejsza. Na początku dzwonił i pisał codziennie, potem coraz rzadziej. W końcu dowiedziałam się, że ma „wojenną narzeczoną ”. Wróciłam, myśląc, że uda mi się uratować małżeństwo, ale się nie udało ”.

Iryna, 47 lat: „Bardzo się zmienił od początku wojny, stał się przygnębiony i zamknięty w sobie. Próbowałam mu pomóc, ale jeszcze bardziej zamknął się w sobie. W końcu złożył pozew o rozwód”.

Ljubow, 61 lat: „Dowiedziałam się o romansie męża z młodszą kobietą po tym jak pojechałam z dziećmi do Hiszpanii – jeszcze przed wojną kupiliśmy tam hotel. Miał do nas dołączyć, ale nie przyjechał. Dowiedziałam się od przyjaciół, że miał romans z kobietą młodszą o 24 lata. Rozwiedliśmy się, wzięli ślub, a teraz on mówi wszystkim, że to moja wina, bo odeszłam”.

Alina Szubska. Archiwum prywatne

Czasami jednak rozwód odbywa się bez łez i dramatów. Wojna stawia tylko kropkę nad „i”: tych dwoje ludzi nie jest już na tej samej drodze. Alina Szubska ma taką historię:

– Mieliśmy z mężem dobrą rodzinę. Oczywiście były problemy, w tym mój alkoholizm, ale daliśmy radę. Kłóciliśmy się tylko dlatego, że bardzo się od siebie różniliśmy. On jest spokojny i rozważny, lubi wszystko dogłębnie zrozumieć, długo podejmuje decyzje. Ja jestem szybka: pomyślę o czymś – i to robię. Te nasze tempa nie pasowały do siebie, dlatego bywaliśmy na siebie źli. On wolałby mieszkać w przytulnym miasteczku, w domu i ogrodem. Moim marzeniem jest mieć własne mieszkanie w dużym mieście. Gdy zaczęła się inwazja, bardzo się wspieraliśmy. Ale kiedy przyzwyczailiśmy się już do nowych warunków, jakoś po cichu się rozstaliśmy – w pięknych ubraniach poszliśmy do restauracji na pożegnalną kolację. Pozostaliśmy jednak najlepszymi przyjaciółmi.

Mój ból jest większy niż twój

Wśród uchodźców wskaźnik rozwodów i ponownych małżeństw jest wyższy niż w innych grupach ludności. Wynika to z kilku kluczowych czynników: często doświadczają intensywnego stresu i traumy psychicznej z powodu przymusowego wysiedlenia, utraty bliskich, konieczności adaptacji do nowych warunków życia i problemów ekonomicznych, jak bezrobocie lub niskie płace. Mogą czuć się społecznie odizolowani w nowym środowisku, co często zmniejsza poziom wsparcia i zwiększa ryzyko konfliktu małżeńskiego.

Switłana Maksymec zwraca uwagę, że w internetowych aplikacjach randkowych, np. Tinderze, wielu mężczyzn nawet nie ukrywa tego, że są „tymczasowymi kawalerami” – do czasu powrotu żony do domu.

Szukają kogoś, kto „ugotuje barszcz i ogrzeje ich w łóżku”. Usprawiedliwiają się, mówiąc np.: „Moja żona jest bezpieczna, a ja żyję tutaj pod rakietami i bombami”

Wśród partnerów, którzy zostali zmuszeni do życia osobno, zmieniają się tradycyjne role: kobieta przejmuje wszystkie funkcje związane z utrzymaniem i rozwiązywaniem problemów rodzinnych, podczas gdy mężczyzna, który pozostał w domu, musi samodzielnie prowadzić gospodarstwo domowe.

Psycholożka Iryna Owczar twierdzi, że mężczyźni bardzo ciężko znoszą rozłąkę: – To bardzo bolesne dla mężczyzny być samemu, bez rodziny i żony u bok. I patrzeć, jak dzieci dorastają gdzieś daleko.

Psycholożka Iryna Owczar. Archiwum prywatne

Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Problemy pogłębia to, że małżonkowie nie znają nawzajem swoich doświadczeń, bo żyją w różnych miejscach i warunkach. Na przykład wojskowi w Ukrainie zmagają się z ekstremalnym stresem fizycznym i psychicznym, a cywile – z ciągłym niepokojem i samotnością. Kobiety, które wyjechały za granicę, mogą nie rozumieć doświadczeń swoich mężów, ponieważ mają własne problemy: ze znalezieniem mieszkania, pracy, zorganizowaniem edukacji dzieci, nauki języka, przystosowaniem się do nowego środowiska i nowych reguł. Każde z partnerów uważa swoje doświadczenia za najtrudniejsze.

Iryna Owczar: – Czasami kobieta próbuje mówić o swoich doświadczeniach i obawach, ale jej mąż nawet nie chce słuchać, bo jest sam, ze strachem przed śmiercią, strachem przed uderzeniem pocisku

Jeśli para jest naprawdę zdeterminowana, by uratować swój związek, musi rozmawiać na tematy związane nie tylko z życiem codziennym czy dziećmi, ale także z uczuciami, emocjami i lękami obojga.

Gdy rozwód jest wyzwoleniem

Iryna Owczar intensywnie pracowała z kobietami przebywającymi za granicą. Była zaskoczona, gdy się dowiedziała, że wiele z tych, które wyjechały, nie żywiło już żadnych uczuć wobec mężów w momencie wyjazdu.

– Nie chciały już być z nimi w związku małżeńskim, ale trwały w nim z różnych powodów: wspólne mieszkanie, pensja własna niewystarczająca na utrzymanie siebie i dzieci. Przed wojną nie było oczywistego powodu do rozwodu. Jednak kiedy te kobiety wyjechały, znalazły pracę i mieszkanie – poczuły, że mogą żyć niezależnie. A to popchnęło je do kroku, o którym wcześniej w skrytości myślały – mówi psycholożka.

Czasem zerwanie „z powodu wojny” jest sposobem na uwolnienie się od uzależniającego lub będącego źródłem krzywdy związku. „Przeprowadzka i fizyczne oddalenie od mojego oprawcy w końcu dały mi siłę, by złożyć pozew” – pisze na prywatnym czacie kobieta, która doświadczyła przemocy domowej.

Daria Brykajło z dziećmi. Zdjęcie: Anna Goncharova

Te, które opuściły uzależniające związki, przeżywszy zdradę, są równie szczęśliwe. Przyznają jednak, że to nie było łatwe. Daryna Brykajło niedawno rozwiodła się z powodu niewierności męża.

– To było dla mnie prawdziwe wyzwolenie, bo wcześniej przez trzy lata tolerowałam jego romanse, próbując za wszelką cenę ratować rodzinę. Rozwód był jedyną szansą na zachowanie siebie, choć zarazem był tragedią. Byliśmy małżeństwem od 14 lat i mieliśmy trójkę dzieci. To była bolesna strata, którą przeżyłam prawie jak śmierć ukochanej osoby – wyznaje Daryna.

Dla mnie rozwód też był trudnym krokiem, który wymagał dużo siły i zasobów. Nie każdy może się na to odważyć. Ale najważniejsze, by w każdej sytuacji myśleć o sobie. To moja jedyna rada dla kobiet, które rozważają rozwód.

20
min
Halyna Halymonyk
Wojna i miłość
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ukrainki w dyplomacji to osoby o „trzydziestu rękach i trzydziestu głowach”

Na początku XX wieku nowo powstała Ukraińska Republika Ludowa potrzebowała odważnych i inteligentnych przedstawicieli na arenie międzynarodowej, by udowodnić swoją zdolność do funkcjonowania jako podmiot polityczny, osiągnąć uznanie jako niezależne państwo, opowiedzieć światu o ukraińskiej walce z bolszewikami i przeciwstawić się kłamstwom rosyjskiej propagandy.

– Nie tylko przedstawicieli, ale również przedstawicielki – mówi profesor Iryna Matiasz. – Badając historię ukraińskiej dyplomacji wielokrotnie przekonywałam się, że w męskim gronie MSZ czy w misjach zagranicznych można było zauważyć również kobiety. Owszem, nie było ich wiele, a stanowisk kierowniczych wówczas nie obejmowały.

Profesor Iryna Matiasz. Zdjęcie z FB

W latach 1917-1919 w ukraińskich miastach pracowały  przedstawicielstwa ponad 30 państw

Olga Pakosz: Prezentowała Pani w Krakowie dwie swoje publikacje naukowe: „Kobiece oblicze ukraińskiej dyplomacji. Szkice. Wspomnienia. Wywiady” oraz „Wspólne miejsca pamięci Ukrainy i Polski. Dyplomacja oficjalna i kulturalna”. Skąd wzięło się Pani zainteresowanie kobietami w dyplomacji?

Prof. Iryna Matiasz: Z faktu, że od dłuższego czasu badam historię ukraińskiej służby dyplomatycznej i konsularnej. Ponadto mam zaszczyt kierować Towarzystwem Naukowym Historii Dyplomacji i Stosunków Międzynarodowych. Od 2017 roku do 2021 roku zrealizowaliśmy pod patronatem MSZ Ukrainy projekt naukowo-edukacyjny „Stulecie ukraińskiej dyplomacji”, a tuż przed pełnoskalową inwazją Rosji rozpoczęliśmy projekt „Ukraina – Świat: 30 (104)”.

Jednak badania nad historią ukraińskiej dyplomacji rozpoczęły się dużo wcześniej, gdy kierowałam Ukraińskim Instytutem Badań Archiwalnych i Dokumentalnych.

W związku z przygotowaniami do obchodów 90-lecia ukraińskiej służby dyplomatycznej zorganizowaliśmy wystawę dokumentów archiwalnych i pokazaliśmy ambasadorom w Kijowie oryginały potwierdzające obecność ich krajów w Kijowie w latach 1918–1919. Od tego czasu ten temat mnie nie opuszczał.

Nie wszyscy wiedzą, że Ukraińska Republika Ludowa (URL) oraz Państwo Ukraińskie hetmana Pawło Skoropadskiego miały oficjalne kontakty z wieloma krajami. W latach 1917–1919 w ukraińskich miastach działały przedstawicielstwa ponad trzydziestu państw.

Dyplomatyczna walka o uznanie niepodległości Ukrainy przez europejskie państwa trwała aż do zakończenia działalności ostatniej nadzwyczajnej misji dyplomatycznej URL na Węgrzech w 1924 roku oraz formalnego zamknięcia Ambasady URL w Szwajcarii w 1926 roku. Jednak to już temat na osobną rozmowę.  

Rosjanie natomiast stale starali się udowodnić, że w Ukrainie wtedy nie istniała dyplomacja, że nie miała ona żadnych kontaktów międzynarodowych

W ten sposób rosyjscy naukowcy starali się zaprzeczyć istnieniu ukraińskiej państwowości, podobnie jak innych krajów, które miały nieszczęście należeć do ZSRR.  

Nasz projekt „Stulecie ukraińskiej dyplomacji” miał na celu uczczenie ukraińskich dyplomatów z okresu Ukraińskiej Rewolucji 1917–1921, organizowanie wydarzeń naukowych i edukacyjnych oraz obalenie rosyjskich tez o niezdolności ukraińskiej służby dyplomatycznej jako instytucji państwowej.

Pracownicy Nadzwyczajnej Misji Dyplomatycznej URL w Danii (przy stole — Maria Dontsowa)

W ramach drugiego projektu „Ukraina – Świat 30 (104): dyplomacja oficjalna i kulturalna” chcieliśmy pokazać, że ukraińska dyplomacja powstała nie po odzyskaniu niepodległości, ale już sto lat temu. Zależało nam na utrzymaniu tego historycznego związku, pielęgnowaniu pamięci instytucjonalnej. W ramach tego projektu nagraliśmy wywiady z pierwszymi ambasadorami niepodległej Ukrainy z początku lat 90., które zostały przekazane do Centralnego Państwowego Archiwum Dokumentów Audiowizualnych i Elektronicznych.

Badając tysiące stron dokumentów archiwalnych do wystaw dokumentalnych i monografii podświadomie szukałam imion kobiet. Starałam się znaleźć odpowiedź na pytanie, kto był pierwszą kobietą w ukraińskiej służbie dyplomatycznej. Czy kobiety dopuszczano do stanowisk kierowniczych? Jakie wyzwania stały przed żonami dyplomatów? Jakie były ich losy? Tak zrodził się pomysł, aby pokazać rolę kobiety w dyplomacji poprzez postacie dyplomatek i żon dyplomatów, ponieważ żony dyplomatów stanowią potężną siłę w dyplomacji. Tak powstał projekt Towarzystwa „Kobiece oblicze ukraińskiej dyplomacji”.

Represje wobec ukraińskich dyplomatek

To właśnie wtedy zaczęło się skupienie na postaciach kobiet w dyplomacji?

Raczej zainspirowały mnie badania archiwalne, ponieważ informacje o pracy kobiet na stanowiskach dyplomatycznych są dość rozproszone.  

Gdy mówimy o początkach ukraińskiej dyplomacji, mamy na myśli stworzenie 22 grudnia 1917 roku Generalnego Sekretariatu Spraw Międzynarodowych. W tym organie pracowali głównie młodzi mężczyźni, średni wiek wysokich urzędników wynosił około 30 lat. Pierwszy minister spraw zagranicznych Ołeksander Szulhyn miał 28 lat.

Pierwszą kobietą na stanowisku kierowniczym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych była Nadia Surowcowa. Znalazła się w służbie dyplomatycznej przypadkowo. Jako pierwsza kobieta na czołowym stanowisku w ministerstwie, ale także jako pierwsza rzeczniczka MSZ, wprowadziła narzędzia, które dziś są powszechnie stosowane w dyplomacji publicznej: zorganizowała wystawę ukraińskich haftów i bibliotekę ukraińskich książek na konferencji pokojowej w Paryżu, a później wykorzystywała koncerty charytatywne i pokazy mody ukraińskiej, by zbierać fundusze na pomoc głodującym w Ukrainie.  

Notabene, bardzo podobne były życiowe ścieżki Nadii Surowcowej i pierwszej kobiety na odpowiedzialnym stanowisku w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych – Kazimiery Iłłakowiczówny, osobistej sekretarki Józefa Piłsudskiego

Trudno powiedzieć, czy się spotkały, ale miały wiele wspólnego: należały do tego samego pokolenia, były piękne i wyjątkowe, miały buntowniczą naturę, odważnie stawiały czoło wyzwaniom losu, służyły jako siostry medyczne w szpitalach podczas wojny, doskonale znały języki obce, pracowały jako tłumaczki, przeżyły długie życie i pozostawiły wspomnienia o znaczących ludziach w ich życiu.  

A jeśli chodzi o inspirację – to taką osobą była Kateryna Hruszewska. To córka wybitnego historyka i przewodniczącego Ukraińskiej Centralnej Rady – Mychajła Hruszewskiego, utalentowana badaczka ukraińskich pieśni ludowych i mitologii narodów świata, najmłodsza członkini Towarzystwa Naukowego im. Tarasa Szewczenki we Lwowie, etnolożka, osoba prześladowana przez totalitarny reżim sowiecki. Stała się jedną z moich głównych bohaterek, zachęciła mnie do zwrócenia szczególnej uwagi na postacie kobiet w dyplomacji.

Kateryna Hruszewska, ofiara sowieckich represji. Lata dwudzieste. Zdjęcie: nuinp.gov.ua

Przy okazji w działalności jej matki, Marii Hruszewskiej, jako żony pierwszej osoby w państwie (Mychajło Hruszewski był przewodniczącym parlamentu, stanowisko prezydenta wtedy nie istniało), można dostrzec początki elementów dyplomacji publicznej pierwszej damy. Według wspomnień współczesnych, Hruszewska starała się dostosować do swojego statusu także w stylu ubierania sią. Śledziła modę i miała odpowiednią garderobę, zawierającą ubrania „wieczorowe”, „wizytowe”, „spacerowe”, „ludowe”, które wykorzystywała do udziału w różnych akcjach kulturalno-społecznych, wieczornicach, spotkaniach biznesowych. Pokazywanie się przez nią w haftowanych ubraniach na wydarzeniach publicznych, by promować narodowy strój, można uznać za element modowej dyplomacji.

A co przykuło Panią uwagę w historii Nadii Surowcowej?

Jej historia jest pełna niespodziewanych zwrotów. W styczniu 1919 roku Nadija Surowcowa została wysłana do Paryża jako sekretarka Biura Informacyjnego Delegacji URL na konferencję pokojową. Przewidziano tam także zorganizowanie ukraińskiej biblioteki lub przynajmniej półki z ukraińskimi książkami. W skład delegacji wchodzili również Dmytro Doncow, szef Ukraińskiej Agencji Telegraficznej, i pierwszy minister spraw zagranicznych URL Ołeksander Szulhyn.  

Niestety, większej części członków delegacji nie udało się dotrzeć do Paryża. Powrót do Kijowa również nie był możliwy, ponieważ na początku lutego 1919 roku bolszewicy zajęli miasto. Wielu ukraińskich dyplomatów pozostało za granicą. Nadia przeniosła się do Wiednia. Doskonale znała francuski i niemiecki, studiowała na Uniwersytecie Wiedeńskim. Obroniła pracę doktorską na temat Bohdana Chmielnickiego i ukraińskiej idei państwowej.

Za odmowę pisania donosów na kolegów Nadia Surowcowa była trzykrotnie sądzona pod sfabrykowanymi zarzutami. 1930. Zdjęcie: Centralne Archiwum Państwowe

Wkrótce w Wiedniu powstała radziecka misja dyplomatyczna, którą kierował Jurij Kocybiński. Celem takich misji było przeciwdziałanie działaniom misji dyplomatycznych URL, które wciąż działały w niektórych krajach. Surowcowa, zaufawszy Kocybińskiemu, zaczęła współpracować z radzieckimi dyplomatami, uczestniczyć w różnych organizowanych przez nich wydarzeniach i zmieniać swoje przekonania – zainteresowała się ruchem komunistycznym. Wiosną 1925 roku wróciła do Charkowa. Początkowo była pełna nadziei, ale szybko została poddana represjom i wysłana do stalinowskich obozów. Tam zrozumiała, jak tragicznie się pomyliła i jak wielkim złem była radziecka propaganda.

W obozach spędziła niemal 30 lat i przeszła przez wszystkie kręgi piekła GUŁAG-u

Po zwolnieniu i rehabilitacji wróciła do Umania. Zajmowała się działalnością społeczną, pisała utwory literackie i wspomnienia. W swoich dziennikach, które zaczęła pisać w obozie, szczerze opisała swoje błędy, jednak służba dyplomatyczna pozostała najjaśniejszą częścią jej życia.  

Jak zbierała Pani materiały do tych badań?  

Zaczęłam właśnie od Nadii Surowcowej. Czytając jej wspomnienia zauważałam pewne szczegóły czy nieścisłości, które można było zweryfikować tylko za pomocą dokumentów archiwalnych. A te są rozproszone w różnych archiwach. Główną bazą dokumentów archiwalnych związanych z historią dyplomacji, w których można znaleźć informacje na przykład o Surowcowej, jest Archiwum Państwowe w Kijowie. Przechowywane są tam akta Ministerstwa Spraw Zagranicznych URL, misji dyplomatycznych, przedstawicielstw zagranicznych, dokumenty dyplomatów, paszporty dyplomatyczne. Bardzo ważne w takich badaniach są także dokumenty ukraińskich instytucji emigracyjnych oraz działaczy tzw. Archiwum Praskiego, którego część przechowywana jest także w Archiwum Państwowym Organizacji Społecznych i Ukraińskich. Ten unikalny zbiór dokumentów został odtajniony jeszcze w latach 90. XX wieku. Osobny zbiór dokumentów dotyczących Surowcowej przechowywany jest w Centralnym Archiwum Literatury i Sztuki w Ukrainie. Tak krok po kroku rekonstruowałam jej dyplomatyczną drogę.  

Jakie odkrycie najbardziej Panią zaskoczyło?  

Warto tu wspomnieć o dzienniku Katarzyny Hruszewskiej. Został on odnaleziony w Centralnym Archiwum Historycznym w Kijowie, w zbiorach rodziny Hruszewskich. Nie był wcześniej zidentyfikowany jako dziennik Katarzyny – został zszyty z dziennikiem Marii Hruszewskiej. Rękopis zawiera cenne opisy pobytu obu tych kobiet w Szwajcarii. Opublikowałam ten tekst w „Ukraińskim Czasopiśmie Historycznym”.  

Spośród odkryć w zagranicznych archiwach moim ulubionym jest „Historia dyplomacji Ukrainy” Eugeniusza Słabczenki (Eżena Deslawa). Dzięki wydawnictwu Clio i programowi „Ukraińska Książka” znaleziony w Winnipeg rękopis został opublikowany w Ukrainie.  

No i oczywiście odkrycie paszportów dyplomatycznych – kiedy już nie spodziewasz się znaleźć zdjęcia osoby, którą szukasz, i nagle natrafiasz na oficjalny dokument...  

Czyj?

Bardzo ważne dla mnie było znalezienie paszportu Marii Baczyńskiej. On też zachował się w Archiwum Państwowym w Kijowie. To była delikatna, elegancka kobieta o stalowym charakterze, przekonaniach i wartościach – lecz w paszporcie dyplomatycznym wygląda dość nieoficjalnie.

Paszport dyplomatyczny Marii Baczyńskiej (Dontsowej), 1919

Maria Baczyńska to żona Dmytra Doncowa, tak?  

Tak. Przy okazji: Maria Doncowa (Baczyńska) była kobietą na stanowisku dyplomatycznym i żoną dyplomaty. Dmytro Doncow przez jakiś czas był szefem Biura Informacyjnego Ambasady URL w Szwajcarii, a Maria była pracownicą misji dyplomatycznej URL w Danii. Doskonale władała kilkoma językami obcymi, co było wielką zaletą przy wyborze kandydatów do składów misji dyplomatycznych. Niestety nadal nie odnaleźliśmy jej grobu w New Jersey. Mam nadzieję, że uda się to zrobić.

Gwiazdy ukraińskiej dyplomacji

Dziś kobiety – dyplomatki w Ukrainie nie są już rzadkością. O których z nich warto wspomnieć?  

Na początku lat 90. Kobieta – dyplomatka wciąż była wciąż rzadkością. Jednak nie dotyczyło to tylko Ukrainy, podobna tendencja była na całym świecie. Na przykład Nina Kowalska, Tetiana Iżewska czy Natalia Zarudna wspominają, że na początku lat 90. na stanowisku dyplomatycznym było tylko trzy lub cztery kobiety, a staranie się przez nie o stanowisko ambasadora było wręcz niemożliwe.  

Kto był pierwszą ambasadorką niepodległej Ukrainy?  

Po odzyskaniu niepodległości jako pierwsza na stanowisko ambasadora została mianowana Nina Kowalska, a Natalia Zarudna została pierwszą kobietą na kierowniczym stanowisku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy – wicedyrektorką Sekretariatu Państwowego MSZ.  

W lutym 1998 roku Nina Kowalska została oddelegowana do Szwajcarii, a w lipcu – do Stolicy Apostolskiej. Początkowo łączyła te funkcje, natomiast w 2000 roku została mianowana ambasadorem – rezydentem. To był precedens nie tylko w historii stosunków Ukrainy z Stolicą Apostolską, ale też w historii ukraińskiej dyplomacji, ponieważ po raz pierwszy kobieta została mianowana na stanowisko ambasadora w tak specyficznym miejscu.  

To mianowanie nastąpiło w symbolicznym dla całego świata roku 2000-lecia chrześcijaństwa. Od ambasadora oczekiwano pełnej koncentracji wysiłków na integracji Ukrainy ze światową sferą intelektualną i kulturalną.

Co ciekawe, w pierwszych latach w składzie ambasady były tylko dwie osoby: ambasador i kierowca

Uważam, że nasze kobiety na stanowiskach dyplomatycznych to osoby o „trzydziestu rękach i trzydziestu głowach” w najlepszym tego słowa znaczeniu: potrafią wszystko i wiedzą wszystko. Nina Kowalska doskonale to pokazywała: udzielała wywiadów, spotykała się ze studentami, zorganizowała pierwszą konferencję ukraińsko-włoską, dołożyła wszelkich starań do przygotowania wizyty papieża Jana Pawła II w Ukrainie, mimo sprzeciwu Rosjan. Jej pracę doceniła i Ukraina, i Stolica Apostolska. Na zakończenie swojej kadencji otrzymała Wielki Krzyż Orderu Piusa IX. Po niej na stanowisko ambasadora przy Stolicy Apostolskiej i pierwszego ambasadora Ukrainy przy Zakonie Maltańskim powołano jeszcze jedną niezwykłą kobietę – Tetianę Iżewską, która pełniła tę funkcję przez prawie 13 lat. To właśnie Iżewska została przez swojego polskiego kolegę nazwana „gwiazdą dyplomacji”.

Monika Kapa-Cichocka — żona ambasadora RP w Ukrainie Bartosza Cichockiego; Tatiana Sybiha — żona ministra spraw zagranicznych Ukrainy Andrija Sibihy; prof. Irina Matiasz; Tetiana Iżewska — ambasador Ukrainy przy Stolicy Apostolskiej (2006-2019); Oristława Sydorczuk — przewodnicząca Związku Ukrainek. 2024. Archiwum Prywatne

Czy obecność kobiet na stanowiskach dyplomatycznych i w misjach dyplomatycznych wpłynęła na jakość służby dyplomatycznej i procesów negocjacyjnych?  

To wydaje się być tylko stereotypem. Długo dyskutowaliśmy na ten temat, dlatego świadomie wybraliśmy sformułowanie „kobiety w dyplomacji”, a nie „kobieca dyplomacja”. Pojęcie „kobieta w dyplomacji” w naszej koncepcji obejmuje dyplomatki zawodowe, żony dyplomatów, liderki w obszarze dyplomacji publicznej. Większość kobiet sukcesu na stanowiskach ambasadorów odpowiada na to pytanie w ten sam sposób: nie istnieje „kobieca” dyplomacja czy „męska” dyplomacja – istnieje tylko profesjonalizm i powołanie. Aby być skutecznym w dyplomacji, należy zawsze pamiętać o triadzie Hennadija Udowenki: profesjonalizmie, patriotyzmie i uczciwości.

Wszystko zależy nie od płci, lecz od poziomu wykształcenia, umiejętności zastosowania wiedzy w praktyce i zdolności do samokontroli. Ważną rolę odgrywają również odporność psychiczna i znajomość języków

Wszystkie te cechy razem decydują o sukcesie. Umiejętność prowadzenia negocjacji nie zależy od płci. Kobiety – dyplomaci podkreślają, że kobiecy uśmiech nie jest kluczowym argumentem w negocjacjach. W każdej sprawie decyduje profesjonalizm.

20
min
Olga Pakosz
Dyplomacja
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

‍Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

‍Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
min
Oksana Gonczaruk
Sztuka podczas wojny
Dyplomacja kulturalna
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Aldona Hartwińska: Dlaczego tam jesteś. Czemu wyjechałaś ze spokojnej Polski na wojnę? 

"Gypsy": Przed wojną miałam stabilną pracę w banku, zajmowałam się śledztwami finansowymi. W Ukrainie byłam dwukrotnie, ale turystycznie i nie zapuszczałam się w głąb kraju. Byłam we Lwowie, skąd pojechałam autostopem do Rumunii. Kiedy pojechałam do Ukrainy po raz drugi, już własnym samochodem, podróżowałam południową częścią kraju do Mołdawii. Nigdy nie było w moich planach, by zostać tu dłużej. I nigdy nie sądziłam, że wrócę do Ukrainy jako żołnierka.

Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam na przejście graniczne w Medyce i przez kilka miesięcy byłam tam wolontariuszką. Pod wpływem tych wszystkich ludzi, tych wszystkich historii, postanowiłam ruszyć na wschód. W okolicach wakacji pojechałam do Charkowa. Miałam tam zostać na dwa tygodnie, lecz zostałam na sześć. Rozwoziłam pomoc humanitarną potrzebującym i wojsku. Zajmowałam się też ewakuacją ludności cywilnej z terenów okupowanych.

Masz na myśli tereny, na których były już rosyjskie wojska?

Tak, tereny okupowane. To było jakoś w wakacje 2022 roku. Przez jakiś czas w każdy poniedziałek otwierano korytarze humanitarne. My podjeżdżaliśmy vanami na samo nabrzeże rzeki, do tak zwanej szarej strefy, czyli ziemi, na ziemie, na które nie zapuszczali się już nawet ukraińscy żołnierze. Tam był most, „szlak do życia”, jak na niego mówili ukraińscy wolontariusze. Jedna połowa mostu była rosyjska, druga ukraińska. Ci ludzie – z bagażami, dziećmi na rękach, z psami – przechodzili przez most pieszo, a my ich mogliśmy przechwytywać już po stronie ukraińskiej, gdzie powiewała niebiesko-żółta flaga. Pakowaliśmy ich do samochodów i wywoziliśmy w bezpieczne miejsce, gdzie czekał transport do kolejnych miejsc, do innych miast, w których były ich rodziny. Bywało, że robiłam sześć takich kursów jednego dnia. Normalnie do tego vana wchodzi dziewięć osób, ja brałam po siedemnaście. I każda z tych osób miała jeden nieduży bagaż.

Okoliczni mieszkańcy przechodzą przez zniszczony most w Bachmucie, 7 października 2022 r. Zdjęcie: Yasuyoshi CHIBA/AFP

Po tych sześciu tygodniach zjawiłaś się w Polsce.

Po powrocie wcale nie planowałam znowu jechać do Ukrainy. Ale przez to, że byłam w kraju tak długo nieobecna, musiałam przejść w pracy przez tak zwany „restart systemu”: zmiana haseł, loginów, kart. Trochę to trwało – i przez ten czas ciągle myślałam o ludziach, którzy zostali w Ukrainie, o tym, jak mogłabym jeszcze pomóc. Pewnego dnia rozmawiałam z kolegą, który służył w ukraińskim wojsku. Powiedziałam mu, że rozważam rzucenie wszystkiego i wyjazd do Ukrainy na stałe, że chciałabym tam znaleźć pracę i być wolontariuszką w weekendy i w każdy wolny dzień. „Zaczekaj chwilę, zaraz do ciebie oddzwonię” – rzekł. Kiedy zadzwonił znowu, powiedział, że opowiedział o wszystkim dowódcy, a ten stwierdził, że moja pomoc się bardzo by przydała ich jednostce. Wiedzieli, że ja wjadę wszędzie, że mam dobry kontakt z wolontariuszami i potrafię wiele rzeczy załatwić, zorganizować. Zaproponowali mi pracę, żebym to wszystko robiła dla ich grupy – nie dla całego batalionu, ale dla ich oddziału. Długo się nie zastanawiałam. Wyjechałam do Ukrainy, poszłam do sztabu i podpisałam kontrakt. Tak znalazłam się w wojsku.

Ale nie trafiłaś tam jako zwykły żołnierz? Na początku nie miałaś misji bojowych?

Na samym początku, po wstąpieniu do wojska, zajmowałam się logistyką, kontaktami z wolontariuszami, organizowałam rzeczy dla mojego oddziału. Niedługo później trafiłam do innego batalionu, lecz miałam tam zajmować się tym samym: opiekować się swoim oddziałem i zapewniać mu wszystko, co na dany moment potrzebne. Mieszkałam z żołnierzami w przyfrontowej wiosce, więc byłam ze wszystkim na bieżąco. Jednak szybko zaczęłam się zajmować absolutnie wszystkim, poczynając od dokumentów czy kontraktów (pomagałam rekrutom przechodzić przez proces podpisywania kontraktu, a nawet zrywania go). 

Dowódca obdarzał mnie coraz większym zaufaniem, aż w końcu uczynił ze mnie swego rodzaju asystentkę. Cedował na mnie różne mniej ważne zadania, by móc skoncentrować się na rzeczach ważniejszych, jak np. planowanie misji. Często zdarzało się, że dowoziłam chłopaków do punktów odbioru, zabierałam ich z tych punktów, bywało też, że pracowałam medevacu [ewakuacja medyczna – red.]. Na co dzień pilnowałam, by moja grupa szła na zadanie bojowe przygotowana: by mieli naładowane radia czy dodatkowe baterie do noktowizji.

Ale później przerzucili nas pod Bachmut i mój oddział przestał istnieć.

Rekruci 3. Brygady Powietrznodesantowej na szkoleniu w obwodzie kijowskim, wtorek, kwietnia 2024 r. Zdjęcie: AP Photo/Vadim Ghirda

Straciliście wszystkich?

Nie, choć na jednej z misji zginął mój kolega. Nasz dowódca kompanii nie chciał, byśmy dalej siedzieli w Bachmucie, chciał nam tego wszystkiego oszczędzić, bo tam była rzeź. Wszędzie były rozczłonkowane ciała, nasi chłopcy wręcz po tych ciałach chodzili, wiele ich było i nie miał ich kto ich zbierać – albo to po prostu było zbyt niebezpieczne. Dowódca próbował za wszelką cenę rozwiązać naszą grupę: oprócz mnie i jednego kolegi, całej reszcie nakazano rozwiązać kontrakty. Chcieli się nas pozbyć, ale w dobrej wierze. Dowódca nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, że wyśle ludzi na śmierć.

Rzucił przed nas worek na zwłoki i powiedział, że jeśli chcemy zostać w Bachmucie, to mamy do tego worka teraz wejść, bo tylko tak stamtąd wrócimy

Po tym wszystkim nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale wiedziałam na pewno, że nie chcę siedzieć w sztabie i zajmować się rzeczami, które oni chcieli mi zlecać. Miałam poczucie, że muszę być bardziej pożyteczna, że chcę robić coś serio. Wiedziałam, że nie puszczą mnie na szturmy, bo nie byłam do tego przygotowana – chociaż bardzo dużo ćwiczyłam, brałam udział prawie we wszystkich szkoleniach. Można powiedzieć, że w tej grupie przeszłam przeszkolenie wojskowe od podstaw w bardzo skróconym czasie, więc jakieś pojęcie miałam. Tyle że na pewno za małe, by iść z grupą do szturmu. Zaczęłam myśleć, co w tej chwili jest najbardziej potrzebne na froncie... Operator drona! 

W ciągu tego krótkiego czasu, kiedy byłam uziemiona w sztabie, znalazłam kurs operatora drona, odbywał się w innym mieście. Poszłam do sztabu, powiedziałam, że znalazłam sobie taki kurs i bardzo proszę o przygotowanie mi dokumentów, bym mogła zrobić to szkolenie. Zgodzili się. Pojechałam, zrobiłam, wróciłam i… nie miałam już swojej grupy. Ale dali mi szansę – przydzielili mnie do oddziału droniarzy. Usłyszałam, że jeśli się sprawdzę i zostanę zaakceptowana, to będę mogła zostać z nimi na stałe. Zaczęłam z nimi latać, trenować, uczyć się. I zostałam. Myślę, że przez całą tę moją drogę sporo pomogło mi to, że w miarę szybko zaczęłam sprawnie komunikować się po ukraińsku. 

Pamiętasz swoje pierwsze zadanie bojowe? 

Pracowałam na różnych odcinkach frontu, głównie w okolicach Kupiańska i Bachmutu. Na Donbasie spędziłam półtora roku, w okolicach Kupiańska rok. Moja pierwsza misja bojowa była właśnie tam; pamiętam, że była spokojna. Kiedy zaczynałam pracować jako pilot drona, wojna dronów nie wyglądała jeszcze tak jak obecnie. W pewnym sensie to były dopiero początki, bo nie było tylu anten, pilotom nie zagłuszano sygnału z każdej strony i nie było tylu dronów kamikadze. Na pewno było łatwiej. Dziś wszystkim jest ciężej, pilotom dronów też. Technologia poszła do przodu, pojawia się coraz nowszy sprzęt, a Rosjanie używają innych częstotliwości, przez co coraz łatwiej zagłuszają sygnał. My musimy za tym wszystkim nadążać, musimy też cały czas nabywać nowy sprzęt, uczyć się nowych rzeczy. Na pierwszej misji dowódca wskazał nam miejsce, w które zrzucaliśmy ładunki wybuchowe. Siedzieliśmy w okopie, wszystko spokojnie sobie przygotowaliśmy, nie było żadnych problemów.

A później?

Im dłużej pracujemy w tym samym miejscu, tym więcej Rosjanie o nim wiedzą. Na trzeciej czy czwartej misji w pobliżu pozycji bojowych padł nam samochód. Nie mogliśmy go odpalić, musieliśmy go więc tam zostawić, a nas trzeba było ewakuować. Podczas kolejnej misji naszą pozycję Rosjanie zasypali pociskami. Najpierw był jeden wybuch, daleko. Potem drugi – już bliżej. Trzeci pocisk eksplodował przy naszym okopie i fala uderzeniowa nasypała nam ziemię na głowy. To był w sumie pierwszy raz, kiedy miałam bezpośrednie zetknięcie z artylerią. Nikt z nas nie spanikował, mimo że te pociski spadały coraz bliżej. Jakoś udało nam się wydostać.

Kiedy wróciliśmy, wszyscy już wiedzieli, co się stało.

Przyjechał dowódca batalionu. Powiedział mi, że właśnie dlatego nie chciał puszczać mnie na misje bojowe. Oni bardzo chronią kobiety, starają się je trzymać na tyłach. Boją się o nas

A ja byłam wtedy chyba jedyną kobietą, która jeździła na pozycje bojowe. Dowódca zasugerował mi, że może już dość tego, może powinnam wrócić do spraw administracyjnych. Odpowiedziałam, że przecież jesteśmy zespołem, więc nie może być tak, że oni idą, a ja nie.

Jak się żyje na co dzień w męskim świecie? Bycie kobietą na wojnie jest trudne? Jak to wygląda w kontekście np. „spraw kobiecych”?

Na wojnie wszystkie granice się zacierają. Tak do siebie przywykliśmy, że płeć nie ma już dla nas znaczenia, wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem mieszkamy w jednym pokoju w pięć czy nawet sześć osób. Każde z nas ma swoje rozkładane łóżko, pod łóżkiem cały swój dobytek – prywatne rzeczy, jakiś sprzęt – i tak mieszkamy wszyscy „na kupie”. Na początku zawsze jest tak, że faceci chcą mnie absolutnie we wszystkim wyręczać, a to coś przenieść, a to jakoś pomóc. A ja od razu wyznaczam granicę: to, że jestem kobietą, nie znaczy, że jestem inwalidką. Mam dwie ręce i dwie nogi, więc nie trzeba mi we wszystkim pomagać. Bo kto później będzie za mnie nosił rzeczy na pozycjach? Tam każdy musi sobie radzić sam, ja też. 

Im dłużej jesteśmy w grupie, tym mniej zwraca się uwagę na płeć. A przez to, że jesteśmy ciągle razem, widzimy się non stop, mężczyźni zrozumieli, że miewam „te dni”. Czasami one wypadają w momencie, kiedy jestem na misji. Może trudno sobie wyobrazić zmianę tampona w okopie podczas ostrzału, ale bywa i tak. Gdybym nie była tak blisko z tymi ludźmi, byłoby mi ciężko. I kiedy jest taki moment, że muszę zadbać o tego rodzaju higienę intymną, ale nie mogę wyjść z okopu, to im mówię prosto z mostu: „Muszę iść zmienić tampon”. Bywa i tak, że na pozycjach siedzimy długo i pojawia się potrzeba umycia się. Wiadomo: tam nie ma prysznica. Ale chcę chociaż skorzystać z mokrych chusteczek, zmienić bieliznę. Wtedy nie ma śmiechów, żartów, nie ma żenującej atmosfery. Odwracają się i robię swoje. Ja się generalnie bardzo szybko adaptuję, nie wiem, czy inne kobiety też tak mają.

Dla mnie ta swoboda i komfort są bardzo ważne i cieszę się, że w mojej grupie te „kobiece sprawy” to zupełnie naturalna rzecz, która nikogo nie emocjonuje
Ćwiczenia na jednym z poligonów pod Kijowem, 18 czerwca 2024 r. Zdjęcie: Anatolii STEPANOV/AFP

W armii jest coraz więcej kobiet, także na pierwszej linii frontu – są czołgistkami, snajperkami. Co myślisz o kobiecej mobilizacji, o której coraz częściej mówi się w Ukrainie?

Trzeba zaznaczyć, że mobilizacja jest przymusowa. Uważam, że mężczyzna nie będzie dobrym żołnierzem, jeśli jest do czegoś przymuszany. Myślę, że jeśli kobieta sama się zgłosi do wojska i będzie chciała iść na pozycje bojowe, to będzie to z korzyścią dla armii, gdy zastąpi kogoś, kto tam być nie chce. Nie ma co się oszukiwać: my, kobiety, jesteśmy nieco słabsze fizycznie. Jednak to nie znaczy, że siły fizycznej nie można wytrenować. W ogóle rola kobiety na przestrzeni wieków zmieniła się. Nie jesteśmy już tylko żonami i gosposiami. Są kobiety, które chciałby służyć w wojsku. Tym bardziej powinny mieć równe prawa. 

Kobieta ma trochę trudniej na tej wojnie. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie dyskryminowana, ale dlatego, że w pewnym sensie otacza nas patriarchat. Będąc kobietą, muszę ciągle udowadniać, że jestem w czymś dobra. Bo nawet jeśli jestem w lataniu na tym samym poziomie co facet albo nawet lepsza, to zawsze muszę pokazać, co umiem. A mam wrażenie, że kiedy facet deklaruje, że jest w czymś dobry, to mu po prostu wierzą. Co do żołnierskich umiejętności kobiet – jest niedowierzanie, taki dystans. On nie wynika z dyskryminacji, tylko z tego, że mężczyźni wciąż nie przywykli do obecności kobiet na wojnie.

Nigdy nic przykrego mnie nie spotkało ze strony kolegów żołnierzy, ale mam wrażenie, że na zadaniach bojowych zawsze musiałam pokazać się z najlepszej strony i udowodnić swoją wartość jako żołnierza

Bo to wciąż jest jeszcze trochę taki męski świat.

Wracając do pytania o mobilizację kobiet: Ukraina jest w stanie wojny. Uważam (ale to moja subiektywna opinia), że kobieca pomoc, kobiece wsparcie nie byłoby niczym gorszym od męskiego. A jeśli chodzi o argument, że kobiety powinny skupić się na rodzeniu następnych pokoleń – to skomplikowana sprawa. Wiadomo: mężczyzna dziecka nie urodzi. Jednak to nie znaczy, że kobieta nie może służyć, zajść w ciążę – i wtedy wziąć urlop. Wojsko nie przekreśla możliwości macierzyństwa, chociaż może opcje są nieco ograniczone. Ale to nie jest niemożliwe, bo żołnierki rodzą dzieci na tej wojnie. Ja się nawet trochę śmieję z tego, że przymusowa mobilizacja może wyjść demografii Ukrainy na dobre, bo kobiety, by uniknąć służby albo uchronić przed nią swoich mężczyzn, zaczną rodzić dzieci (w końcu mężczyzna, który ma trójkę dzieci, może być zwolniony ze służby). Myślę jednak, że zdecydowana większość kobiet nie chciałaby iść na wojnę. Tyle że to nie zmienia faktu, że powinniśmy odejść od stereotypowego myślenia.

20
min
Aldona Hartwińska
Wojna w Ukrainie
Żołnierka
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Lilia Szewczenko: – Każdej kobiecie mówimy: „Nie jesteś sama”

„Terytorium Kobiet” to ukraińska organizacja, która jednoczy kobiety na całym świecie. Przez prawie 11 lat swego istnienia zrealizowała dziesiątki projektów humanitarnych, społecznych i kulturalnych. Lilia Szeczenko, szefowa organizacji, jest przekonana, że jeśli człowiek zna swoje korzenie, rozumie, kim jest i co musi zrobić, by ocalić swój kraj. Wojna na pełną skalę mocno wpłynęła pracę organizacji, która dostarczyła już ponad 500 ton pomocy humanitarnej dla wojska i ludności cywilnej. Aktywistki z „Terytorium” wspierają rodziny jeńców wojennych i pomagają kobietom, które doświadczyły przemocy. Z każdym dniem są bardziej widoczne w Europie.

Członkinie „Terytorium Kobiet”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Natalia Żukowska: Czym jest „Terytorium Kobiet”?

Lilia Szewczenko: Nasza organizacja została stworzona przez ideowe kobiety, które wprost oddychają Ukrainą. To stwierdzenie nie jest gołosłowne. „Terytorium Kobiet” nie jest zdefiniowane i nie ma granic. To nie tylko terytorium tych kobiet, które mieszkają w Ukrainie. To przestrzeń kobiet na całym świecie – zwłaszcza teraz, gdy miliony Ukrainek, uciekając przed wojną, znalazły schronienie w wielu krajach europejskich. Chcemy im pomagać. Dlatego zdecydowałyśmy, że od teraz „Terytorium Kobiet” będzie działało pod parasolem każdego kraju przyjmującego ukraińskie uchodźczynie, zgodnie z jego prawem. Finalizujemy już prace nad dokumentami, na przykład dla „Terytorium Kobiet” w Polsce. Przeprowadziłyśmy rozmowy z pracownikami Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, z ukraińskimi przesiedlonymi i polskimi firmami.

Jak pomagają ukraińskim kobietom w Polsce? Przede wszystkim organizują szkółki niedzielne. Ważne jest, by dzieci nie zapominały o swojej ukraińskiej kulturze, poznając jednocześnie kulturę kraju, w którym mieszkają. Z uwagi na to, że jesteśmy w stanie wojny na pełną skalę, a większość pieniędzy od firm i ministerstw w Ukrainie idzie na potrzeby wojskowe, ukraińskie Ministerstwo Edukacji nie ma wystarczających funduszy na książki i podręczniki dla dzieci przebywających za granicą. Do zadań zadań „Terytorium Kobiet” należy nie tylko organizowanie szkółek niedzielnych, ale także drukowanie książek. Prowadzimy już rozmowy z Wydawnictwem „Gutenberg” – będziemy rozdawać książki za darmo, zaczynając od naszych szkółek niedzielnych.

Lilia Szewczenko: „Kobieta musi zrozumieć swój status, swoje znaczenie w społeczeństwie”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mamy już pewną bazę, więc nie będzie trudno zorganizować pracę w Polsce. Pod koniec 2022 roku jedna z naszych członkiń otworzyła pierwszą szkołę artystyczną w Warszawie i otrzymała już niewielkie dotacje od polskich władz lokalnych. Szkoła nieodpłatnie uczy rysunku zarówno dzieci ukraińskie, jak polskie.

Dałyśmy Europie wykwalifikowany personel. Z powodu wojny w Ukrainie wielu pedagogów, lekarzy i menedżerów wyjechało do UE. Wielu z nich nostryfikowało już swoje dyplomy. Na przykład nasza członkini, która była przewodniczącą „Terytorium Kobiet” w Dnieprze, a teraz mieszka w Gdańsku, ma potwierdzony dyplom i jest w Polsce pełnoprawną prawniczką. Jej matka również nostryfikowała swój dyplom, pracuje jako dentystka. Przekazujemy więc naszą wiedzę i usługi również Polakom.

Chcemy, by Polacy zrozumieli, że nie tylko od nich bierzemy, ale także dajemy. To będzie jedno z zadań „Terytorium Kobiet” w Polsce

Zajmiemy się również przywództwem kobiet i kwestią płci. Kobiety muszą zrozumieć swój status i znaczenie w społeczeństwie.

Członkinie organizacji pozarządowej Terytorium Kobiet z żołnierzami ukraińskiej piechoty morskiej. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak zmieniła się praca organizacji od początku inwazji?

„Terytorium Kobiet” jest w 90% zaangażowane w wolontariat. Współpracowałyśmy z kilkoma polskimi fundacjami, które miały w Warszawie magazyn dla wolontariuszy o powierzchni 400 metrów kwadratowych. Jesteśmy wdzięczni Polakom za opłacanie czynszu przez długi czas. Magazyn był wypełniony pomocą humanitarną po sufit. Było tam wszystko, od ubrań i żywności po drogi sprzęt medyczny, który wysyłałyśmy do ukraińskich szpitali. Na przykład dyfuzory, z których każdy kosztował około 2500 euro – a miałyśmy ich ponad tysiąc. Wyposażałyśmy szpitale w łóżka, aparaty rentgenowskie, witaminy. W magazynie pracowali zarówno Ukraińcy, jak Polacy. Na prośbę odbiorców wysyłałyśmy ciężarówki z pomocą humanitarną. Organizowałyśmy również miejsca w rodzinnych domach dziecka i domach opieki, zdobywałyśmy opaski uciskowe i kamizelki kuloodporne dla żołnierzy, zbierałyśmy pieniądze na drony. Nie tylko same dostosowałyśmy się do nowych wyzwań, ale także dostosowałyśmy do nich innych.

Dron VALK-1, kupiony dla wojska z datków zebranych przez „Terytorium Kobiet”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kim są członkinie waszej organizacji?

Jest nas około dwóch tysięcy. Są wśród nas kobiety, które mają własne organizacje pozarządowe i fundacje – pełnią funkcje szefowych działów. Jedną z nich jest Iryna Michniuk, wdowa po Bohaterze Ukrainy. Od 2014 roku stoi na czele organizacji „Skrzydła Ósmej Sotni”, do której należą wdowy po poległych i ich dzieci. W Ukrainie mamy 19 oficjalnie zarejestrowanych oddziałów. Zespół składa się z kobiet o różnych zawodach i dochodach, ale o wspólnym samym profilu ideowym i wizji. Są też żołnierki, jak Wiktoria Christenko, która była pierwszą doradczynią admirała ukraińskiej floty.

W moim zespole mam Alinę Czalecką, członkinię zarządu „Terytorium Kobiet” z Doniecka, która została zmuszona do ucieczki z rodzinnego miasta. Jej mąż pracował w donieckiej administracji, ona jest nauczycielką, profesorką, pracowniczką naukową. Opuścili Donieck z niczym, przyjechali do Irpienia. Ledwo zaoszczędzili pieniądze i kupili mieszkanie, a tu wybuchła wojna na pełną skalę i mieszkanie zniszczył pocisk wroga. W Irpieniu znaleźli się pod okupacją. Alinie zaproponowano pracę za granicą – i jak pani myśli, gdzie ona teraz jest? W Irpieniu. Nie chce wyjeżdżać z Ukrainy.

Z jakimi problemami przychodzą do was kobiety?

Odkąd przystąpiłyśmy do koalicji „Kobiety, Pokój, Bezpieczeństwo”, dołączyło do nas wiele kobiet. To aktywistki, które walczą o przywództwo kobiet i pomagają ofiarom przemocy. To duży problem w Ukrainie – Bucza, Irpień... Zna pani te historie. Wiem o wielu rzeczach, ale o nich nie mówię. Mamy umowę: nie mówisz o sprawach, w których nie uczestniczyłaś. Jesteś świadkiem. To historie, której doświadczyli kobieta, dziewczyna czy dziecko. Opowiadają je sami, jeśli chcą. Jak możemy im pomóc? Zawsze opowiadam się za wzajemną pomocą i wsparciem. Do tych ludzi trzeba mówić z wielkim wyczuciem, ponieważ każde słowo może być traumatyczne.

Pomagamy im choć trochę poczuć grunt pod nogami. Dajemy kobietom poczucie siostrzeństwa i przekonujemy, że nie są same, że wszystkie jesteśmy takie same

Mówimy o tym, że każdy może znaleźć się w podobnej sytuacji. Powtarzamy, że jesteśmy dla nich. Czasami prosimy je o pomoc, by zaangażować je w proces i pokazać im, że są potrzebne. Poza tym każde zajęcie przynajmniej częściowo odwraca uwagę od traumy. Nie mamy jasnego programu, jak to zrobić. Od lat jest on dopracowywany.

Dzięki porozumieniu o współpracy z miejskimi urzędami pracy pomagamy też kobietom przekwalifikowywać się i znaleźć pracę. Współpracujemy z ukraińskim Ministerstwem ds. Kombatantów. W „Terytorium Kobiet” jest wiele żołnierek – obrończyń, które były cywilami. Jako pierwsze pomogłyśmy im szyć wojskowe mundury damskie i bieliznę. I zdobyłyśmy dla nich przystosowane dla kobiet kamizelki kuloodporne.

Co udało wam się zrobić od momentu powstania organizacji?

Nasze życie zostało podzielone na przed inwazją i po niej. Przed miałyśmy potężny projekt, który łączył ukraińskie dzieci za granicą. Stworzyłyśmy również Międzynarodowy Festiwal Przemysłu Kulturalnego i Kreatywnego „Terytorium Kobiet”, który później przemianowałyśmy na „Terytorium Mistrzów”. Gdyby nie inwazja, ten festiwal byłby finansowany przez ukraińskie Ministerstwo Kultury i Polityki Informacyjnej. To festiwal, który wydobył ukraińskie produkty z dna. Pokazał, że mogą być marką sprzedawaną nie tylko na targach i bazarach, ale nawet w pięciogwiazdkowych hotelach. Na razie projekt został zawieszony, bo dziś jednoczymy ukraińskie kobiety za granicą.

Robimy wszystko, co w naszej mocy, by zachować Ukrainę w ich pamięci. W pierwszym etapie zarejestrowałyśmy „Terytorium Kobiet” w Polsce i Francji. Następne będą Belgia, Szwajcaria, Niemcy i Hiszpania

Dostarczyłyśmy naszym obrończyniom ponad 1200 paczek z apteczkami pierwszej pomocy, witaminami, specjalnym kremem na bazie oleju, który zapobiega pękaniu skóry, i perfumami.

Kompletowanie apteczek dla wojska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Bo dziewczyna powinna czuć się dziewczyną, gdziekolwiek jest. Wysyłałyśmy im więc również farby do włosów. Kiedyś poprosiłam dziewczyny na froncie, by zrobiły sobie zdjęcie dla mediów, bo chciałyśmy ogłosić zbiórkę na te paczki. Zrobiły je i nam wysłały – wszystkie były zadbane, z fryzurami i manicure. Za własne pieniądze poszły drogiego manikiurzysty i fryzjera. Powiedziały mi: „Lilia, wiesz, kiedy otworzyłyśmy te pudełka, poczułyśmy się, jak w domu”. Dostały od nas taki psychologiczny zastrzyk szczęścia.

Pani organizacja pomagała kobietom i dzieciom ewakuować się z miejsc zagrożonych okupacją. Ilu osobom pomogłyście?

Nie mamy precyzyjnych szacunków. Ewakuowałyśmy ludzi z Melitopola, Berdiańska, Chersonia, z obwodu donieckiego i lewobrzeżnej części obwodu zaporoskiego, który jest już okupowany. Oczywiście pomagało nam wojsko. Nie wiem, czy mam prawo opowiadać o szczegółach tych wszystkich historii. Podzielę się jedną: historią matki z dwójką dzieci, która opuszczała Melitopol. Córka miała wtedy 15 lat, synek 3, ich ojciec służył w siłach zbrojnych. Jeśli Rosjanie dowiedzieliby się o tym, zastrzeliliby ich. Ta kobieta poprosiła dzieci, by nic nie mówiły, a jeśli to będzie konieczne, by odpowiadały tylko po rosyjsku. Po drodze rosyjscy żołnierze z bronią weszli do ich autobusu, by skontrolować pasażerów. Gdy podeszli do nich, lufa karabinu maszynowego zawieszonego na ramieniu przypadkowo uderzyła dziecko w głowę. Chłopczyk był tak przerażony, że ciągle płakał. Byli przesłuchiwani, ich telefony zostały sprawdzone, przeszli przez wiele kręgów piekła. Na szczęście Rosjanie nie rozebrali chłopca.

Bo już po wszystkim matka odkryła, że pod ubraniem, na piersi, ma kartkę z rysunkiem ojca w mundurze wojskowym, flagą i napisem: „Chwała Ukrainie!”. Chłopczyk sam to narysował

Dla niego właśnie tym jest Ukraina, jego życie. Gdyby Rosjanie zobaczyli ten rysunek, pewnie by ich zastrzelili. Znamy wiele takich historii.

Utrzymuje Pani kontakt z rodzinami, którym pomogła?

Pewnego dnia na pewno sporządzę taką listę, ale teraz celem jest zalegalizownie działalności „Terytorium Kobiet” w Europie i Ameryce. Bo jesteśmy silne, prawdziwe i działamy. Jesteśmy kobietami, które nie są przyzwyczajone do brania, ale do dawania. Z czasem być może zainteresuję się losem kobiet, którym pomogłyśmy. Zawsze jednak myślę o tym, czy one tego potrzebują, czy pojawiając się, nie wyrządzę im krzywdy.

Często podróżuje Pani za granicę. O czym tam Pani mówi? Jak reagują obcokrajowcy? Co interesuje ich najbardziej?

Mówię o jedności narodu ukraińskiego, pokazuję nasze realia wojenne. Opowiadam o tym, jak ciężko nam jest, ile mamy problemów i jak staramy się je rozwiązać. Moje przesłanie jest zawsze takie samo: potrzebujemy pomocy, by uporać się z tymi wszystkimi problemami. Zawsze mówię: „Robimy swoje, a wy nie stójcie z boku, pomóżcie nam w tej wojnie, jak tylko możecie – doświadczeniem, wsparciem humanitarnym, wojskowym”. Ciągle mówimy o pomocy dla ukraińskiej armii. Wiem, że jesteśmy słyszane.

Podczas spotkania z byłym ambasadorem USA w Ukrainie Johnem Herbstem. Zdjęcie: archiwum prywatne

„Terytorium Kobiet” wspiera jeńców wojennych, dołączając do różnych kampanii. To pomaga w organizowaniu kolejnych wymian jeńców?

Zdecydowanie tak. Pomagamy rodzinom jeńców wojennych od początku wojny w 2014 roku. Organizujemy wydarzenia z udziałem ich matek, żon i dzieci. Pamięta pani tych, którzy zostali schwytani na Krymie na początku wojny? Zabraliśmy matkę i córkę jednego z żołnierzy piechoty morskiej do ONZ, aby opowiedzieć prawdę o wojnie w Ukrainie.

Każda kampania informacyjna powinna być zaplanowana i ciągła. Takie działania nie tylko nie pozwalają światu zapomnieć o tych, którzy są w niewoli, ale pomagają też rodzinom jeńców wojennych poczuć, że nie są sami i nie zatracą się w swoim smutku. Problemy łączą ludzi. Mamy wiele przejmujących historii związanych z powrotem jeńców wojennych. Niedawno na liście zwolnionych z niewoli znalazł się żołnierz, na którego wszyscy czekali. Myślałyśmy, że wrócił. Ale to nie był on. Nazwisko takie samo, ale imię inne.

Prowadzi Pani też szkolenia dla agencji rządowych dotyczące komunikowania się z weteranami i ich rodzinami. Jakie są główne zasady, które stara się Pani przekazać?

Posłużę się przykładem Miejskiego Centrum Zatrudnienia w Kijowie. Musisz umieć rozmawiać z weteranem – żołnierzem, obrońcą lub obrończynią. Z natury jesteśmy empatami. Nawet na ulicy czasami chcesz podejść i powiedzieć żołnierzowi: „Dziękuję, że mnie bronisz. Chwała Ukrainie”. Chcesz go przytulić i powiedzieć: „Jesteś bohaterem”. Ale nie możesz tego zrobić, bo takie gesty to wyzwalacze. Powiesz mu, że jest bohaterem, a on może nie być bohaterem dla samego siebie. Uczymy takiego podejścia nie tylko pracowników instytucji państwowych, ale także ludność cywilną. Co najważniejsze, uczymy, jak postrzegać tych ludzi. Na przykład kiedy przychodzą do Miejskiego Centrum Zatrudnienia w Kijowie, kierownik, który z nimi rozmawia, musi być wysoko wykwalifikowany i rozumieć, że każdy żołnierz ma retrospekcje. Uczymy takich pracowników zwracać uwagę na mimikę, oczy, zachowanie. Trzeba być przygotowanym na każdy scenariusz, bo prawie wszyscy wojskowi doznali jakichś urazów. Poza tym środowisko, w którym się znajdą, powinno być wolne od barier i sprzyjające integracji społecznej.

Weterani powinni pracować i być zachęcani do udziału w odbudowie Ukrainy, a nie siedzieć zamknięci w domach

Socjolodzy twierdzą, że po wojnie kraj stanie w obliczu kryzysu, w szczególności kryzysu demograficznego. Czy po zwycięstwie Ukrainki wrócą z Europy? Co trzeba zrobić, by tak się stało?

Nie wiem nawet, czy mam prawo mówić to publicznie – ale tak, będziemy mieli kryzys demograficzny. Wyż demograficzny nas nie uratuje. Zastanawiamy się, jak nad tym pracować, bo przecież to jest nasza przyszłość. Czy kobiety wrócą z zagranicy? Im dłużej trwa wojna na pełną skalę, tym mniej jest to prawdopodobne. Teraz mamy wiele rozwodów. Wiele kobiet dostosowuje się do swoich dzieci, których większość asymiluje się w społeczeństwach, w których żyją. Mieliśmy już takie przypadki wśród moich członkiń. Mieszkały z dziećmi za granicą, córka chciała wrócić, ale syn nie. Zaadaptował się, ma przyjaciół, jest bardziej akceptowany w klasie niż w domu i polubił nowy kraj.

Musimy zrozumieć, że na decyzje rodziców będą miały wpływ ich dzieci. Dlatego za granicą należy pracować przede wszystkim z dziećmi

Ponadto wiele kobiet za granicą było w stanie lepiej się realizować czy zarabiać większe pieniądze niż w kraju. Na przykład była pielęgniarką w szpitalu w zachodniej Ukrainie, a teraz jest pielęgniarką we Wrocławiu i otrzymuje znacznie wyższą pensję. Nasi urzędnicy muszą słuchać społeczeństwa i stworzyć program, który pozwoli ukraińskim kobietom wrócić do domu. „Terytorium Kobiet” na pewno będzie w to zaangażowane, przede wszystkim swoim doświadczeniem i zasobami. W końcu powinniśmy żyć w naszym kraju, bronić go, przywracać do życia i dać mu przyszłość. Większość członkiń „Terytorium Kobiet” za granicą to rozumie.

20
min
Natalia Żukowska
Wojna w Ukrainie
Kobiety na wojnie
Wolontariat
false
false
Exclusive
Video
Foto
Podcast

Ukrainki na emigracji: adaptacja, strategia przetrwania, czy szansa na emancypację

Kaja Puto: Czy dla kobiet migracja jest innym doświadczeniem niż dla mężczyzn?

Iuliia Lashchuk: Z badań wiemy, że tak. Jeśli chodzi o zarobki, to w krajach rozwiniętych dostrzegamy hierarchię: na jej najwyższym szczeblu znajduje się lokalny mężczyzna, a na końcu – kobieta-migrantka. 

Możemy więc powiedzieć, że migrantki spotykają się z podwójnym wykluczeniem. Mają trudniej niż osoby urodzone we własnym kraju, ponieważ pozbawione są sieci wsparcia – członków rodziny, przyjaciółek, sąsiadek, do tego często nie posiadają dokumentów lub nie znają języka. 

I mają trudniej niż mężczyźni ze względu na obciążenie obowiązkami opiekuńczymi, pracą domową, a także podatność na ryzyka. 90 procent kobiet i dziewczynek, które dociera do Europy szlakiem śródziemnomorskim, doświadcza przemocy seksualnej.

Powyżej 70 procent osób, które doświadczyły handlu ludźmi, to kobiety i dziewczęta. A 60 procent ofiar handlu ludźmi to migranci

W szczególnie trudnej sytuacji są migrantki o nieuregulowanym statusie, czyli te, które nie mają pozwolenia na pracę czy pozwolenia na pobyt. Weźmy Polki czy Ukrainki pracujące we Włoszech. Rynek pracy ich potrzebuje, tak w latach dziewięćdziesiątych, jak dziś, ale państwo nie przyjmowało ich zbyt gościnnie. Przez lata nie mogły wyrobić sobie dokumentów, bo nie było takich możliwości prawnych, więc pracowały i do dziś często pracują na czarno.

Ciężko jest również kobietom, które przyjechały do krajów europejskich na podstawie wiz łączenia rodzin. Kiedy padają ofiarą przemocy domowej, boją się odejść od męża, by nie stracić swojego prawa do pobytu.

Hmm, a ja czytałam kiedyś raport z badań o Polkach w Wielkiej Brytanii. Wynikało z nich, że kobiety statystycznie łatwiej niż mężczyźni adaptują się w nowym społeczeństwie: szybciej uczą się języka, łatwiej nawiązują kontakty, nie przeżywają tak silnej frustracji związanej z utratą dotychczasowej pozycji…

Ale co to w znaczy, że łatwiej się adaptują? Szybciej się uczą języka? Szybciej poznają nowe osoby? Ale czy jest to tak naprawdę adaptacja czy może po prostu strategia przetrwania? Francesca Vianello pisała o „zawieszonych migrantkach”. Są to kobiety, które przyjechały na rok, na dwa, a zostały na dwadzieścia i próbują cały czas rozciągnąć się na dwa kraje. Starają się być obecną w obu światach jednocześnie, ale nie są w żadnym. 

Z drugiej strony migracja bywa dla kobiet szansą na emancypację. Tu znów odwołam się do przykładu Ukrainek we Włoszech. Zaczęły tu migrować w latach dziewięćdziesiątych, po rozpadzie Związku Radzieckiego, w czasach dużej niepewności ekonomicznej. Ukraińskie społeczeństwo znało wówczas – jak pisała historyczka Oksana Kiś – dwa modele kobiecości, które powstały na gruzach modelu sowieckiej siłaczki. Pierwszy to słodka barbie, która chce się podobać mężczyznom, druga – berehynia, troskliwa opiekunka, po polsku powiedzielibyśmy – Matka Polka.

We Włoszech kobiety te zostawały zazwyczaj opiekunkami dzieci lub osób starszych. Na ukraińskie warunki zarabiały dużo, więc nierzadko stawały się żywicielkami rodziny. Zaczęły zarabiać własne pieniądze, podejmować samodzielne decyzje, rozumiały, że mogą być sprawcze. Niekiedy wyjazd pozwalał im w dodatku na separację od mężczyzny, z którym nie było im dobrze, ale presja społeczna nie pozwalała im od niego odejść.

Wyjazdy do Europy sprawiły, że Ukrainki wykształciły nowe modele kobiecości?

Z pewnością. Na przykład zmieniło się podejście do kobiet w średnim wieku, które wcześniej były niewidoczne. Wyjazdy Ukrainek do Włoch nazywano „migracją babć”, choć średnia wieku tych kobiet wynosiła czterdzieści siedem lat. Różniły się od Włoszek, miały urodę ciekawą dla włoskich mężczyzn i popatrzyły na siebie z innego punktu widzenia. Kiedyś niezamężna kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat była postrzegana jako stara panna, a dziś Ukrainki coraz częściej decydują się na dziecko dopiero po czterdziestce.

Ważnym czynnikiem było również to, że kobiety migrowały same, a więc musiały same podejmować decyzje, zarabiać, pozyskiwać informacje. Musiały działać. A z tego działania wykształciły się również różne ruchy społeczne czy organizacje pozarządowe prowadzone przez kobiety.

‍

Ukraińscy uchodźcy przybywają promem do Isaccea w Rumunii w piątek 25 marca 2022 r. Zdjęcie: Anca Gheonea/ABACAPRESS.COM/East News

Największy exodus Ukrainek nastąpił po wybuchu pełnoskalowej wojny…

Z Ukrainy wyjechało wtedy kilka milionów kobiet. Ale migracja przymusowa to zupełnie inna bajka. To nie jest wyjazd zaplanowany, przygotowany, pozbawiony jest planu B w stylu: jeśli coś się nie uda, wracam do domu – choć są i takie, które wracają. Dla wielu z nich ucieczka przed wojną oznacza przymusową separację od mężów. A także obowiązki opiekuńcze, bo wiele uchodźczyń przyjechało do Europy z dziećmi czy rodzicami. Dlatego wejście na rynek pracy oraz socjalizacja w nowym miejscu były dla nich wyzwaniem.

Z drugiej strony uchodźczynie miały pod pewnymi względami łatwiej niż migrantki, które wyjechały do Europy przed 2022 rokiem. Ochrona czasowa gwarantowana im przez Unię Europejską zapewniła im legalny pobyt i dostęp do rynku pracy. Tylko pytanie, jakiej pracy.

Uchodźczynie to w większości wykształcone kobiety, które lądują w sektorze prac prostych przez brak znajomości języka, skomplikowaną biurokrację lub obowiązki opiekuńcze

Legalność ich pobytu też jest dość efemeryczna, bo zależy nie tylko od sytuacji w Ukrainie, ale też decyzji politycznych krajów Europy.

Przywileje dla uchodźczyń wywołały napięcia między migrantkami? Kiedy Polska dołączyła do Unii Europejskiej, „starzy” polscy migranci byli nieco zazdrośni, że musieli długo walczyć o legalizację pobytu, podczas gdy „nowi” mają w tym względzie liczne przywileje. Z podobną niechęcią swoich rodaków spotykali się uchodźcy, którzy dotarli do Europy podczas tzw. kryzysu migracyjnego po 2015 roku.

Tak, oczywiście, pojawiały się takie sentymenty: to ja tyle lat walczyłam o kartę pobytu, czekając na dokumenty, nie mogłam odwiedzić rodziny w Ukrainie, a wy dostajecie wszystko na tacy. Jednak przeważała solidarność z ofiarami wojny. „Stare” migrantki podobnie jak obywatele państw UE przyjmowały uchodźczynie w domach, angażowały się w wolontariat, organizowały protesty antywojenne. Odpowiadały na problemy, których nie widziały zdominowane przez męską perspektywę aparaty państwowe.

Na przykład w Polsce powstała fundacja Martynka, którą założyły dwie krakowskie studentki z Ukrainy. Chciały wesprzeć uchodźczynie, szczególnie te, które doświadczyły przemocy czy narażone były na handel ludźmi. Pomagały też uzyskać dostęp do aborcji czy antykoncepcji, bo wiele ukraińskich kobiet, które przyjeżdżały do Polski, nie były świadome tego, że prawa reprodukcyjne kobiet są tu mocno ograniczone.

Swoją drogą, wybuch pełnoskalowej wojny stał się dla ukraińskich kobiet kolejną lekcją sprawczości. Te, które zostały w Ukrainie, walczą na froncie, działają w organizacjach wolontariackich, pracują, rodzą dzieci, opiekują się osobami starszymi, partnerami, którzy wrócili z frontu, spędzają noce w schronach bez prądu lub ogrzewania. Uchodźczynie również zaczęły się samoorganizować. Kiedy – szczególnie na początku pełnoskalowej wojny – ciężko było o miejsce dla dzieci w żłobkach czy przedszkolach, tworzyły grupy samopomocy sąsiedzkiej. Jedna kobieta zostawała z dziećmi, inne szły do pracy czy szukały pracy. Sieci społeczne stały się głównym źródłem informacji i wsparcia. 

Polska to w Europie niechlubny wyjątek, jeśli chodzi o dostęp do aborcji. A z jakimi problemami spotykają się ukraińskie uchodźczynie w innych krajach Europy?

W Niemczech na przykład trudno im wejść na rynek pracy. Państwo wymaga, by jak najszybciej nauczyć się języka niemieckiego na poziomie C1, żeby móc podąć pracę w niektórych zawodach, w których wystarczyłby o wiele niższy poziom. Do tego dochodzi biurokracja. Trzeba złożyć podanie o kurs językowy, potem czeka się tygodniami na wyniki testu językowego, to wszystko trwa. Teoretycznie to dobry pomysł, by zaoferować migrantom kurs języka i tym samym pomóc im w adaptacji, jednak w praktyce spełnienie tych wymogów okazuje się mało osiągalne.

W szczególnie ciężkiej sytuacji są nauczycielki, które przez różnice w ukraińskim i niemieckim prawie nie mogą pracować w zawodzie. Aby nostryfikować dyplom, musiałyby ukończyć dodatkowe studia. Na tej sytuacji nikt nie wygrywa, bo w Niemczech brakuje rąk do pracy w edukacji, a wykształcone kobiety kończą w pracy poniżej kwalifikacji lub pobierają wsparcie socjalne.

Z kolei we Włoszech oferty pracy są bardzo ograniczone. Dla Ukrainek dostępne są sektory historycznie „ukraińskie”, czyli praca opiekuńcza i sprzątanie. Kobiety, które nie marzyły o życiu migrantki zarobkowej, a w dodatku uciekły przed wojną z dziećmi, nie chcą, a czasem również nie mogą podjąć tzw. prac „na dzień i noc”. 

Po początkowej fali pomocy dla ukraińskich uchodźczyń w wielu krajach Europy nastąpił wzrost niechęci do uchodźców. W Polsce badania opinii publicznej wskazują, że spadek solidarności z uchodźczyniami dostrzegalny jest szczególnie wśród młodych kobiet. Komentatorzy tłumaczą to wzrostem konkurencji na rynku pracy w typowo kobiecych zawodach, a także na rynku… matrymonialnym. Czy te napięcia odczuwane są przez uchodźczynie? Jak byś to skomentowała?

Nie badałam tej kwestii, ale jeśli chodzi o Polskę, tego rodzaju napięcia były odczuwalne dla mnie już od 2015 roku. Jednak z mojego doświadczenia bycia migrantką w Polsce wynika, że ataków słownych czy fizycznych dokonywali przede wszystkim mężczyźni, nie kobiety. 2022 rok zmienił trochę sytuację, bo fala solidarności przykryła te marginalne, bądź co bądź, głosy antymigracyjne, ale teraz to znowu powraca. Dla niektórych uchodźczyń złośliwe komentarze o „uprzywilejowanych uchodźcach” stały się przyczyną powrotu do domu.

Nie chcą być postrzegane jako te lepsze, ale nie chcą być też brzemieniem. Rosyjska propaganda bardzo sprawnie działa na rzecz podsycania tego typu konfliktów

Uchodźczynie wyjechały z Ukrainy z myślą o tym, żeby po zakończeniu wojny wrócić do domu. Jednak im dłużej wojna trwa, tym bardziej ta perspektywa może wydawać się odleglejsza. Co wpłynie na decyzję uchodźczyń – wrócić do Ukrainy czy nie?

Zdecydują o tym trzy podstawowe czynniki. Po pierwsze zależy to od indywidualnej sytuacji migrantek – czy udało się zintegrować z nowym społeczeństwem, nawiązać rodzinne czy przyjacielskie więzi, znaleźć satysfakcjonującą pracę. A także czy mają do czego wracać – czy ich domy wciąż istnieją, a miejscowości znajdują się pod kontrolą Ukrainy.

Drugim czynnikiem będzie polityka państw samej Unii. Czy osoby objęte obecnie ochroną tymczasową będą mogły uzyskać status rezydenta terminowego? Czy po zakończeniu wojny pozwolimy dołączyć do tych kobiet mężom, którzy pozostali w Ukrainie? Czy będziemy je zachęcać do tego, by pozostały w naszych krajach – w końcu są chcianymi, bo raczej wykształconymi migrantkami – czy raczej do powrotu, bo wyludnionej Ukrainie będą jeszcze bardziej potrzebne?

A jaka polityka UE byłaby twoim zdaniem właściwa?

Taka, która nie traktuje uchodźczyń jak bezwolnych ofiar wojny, lecz jak partnerki do rozmowy. I nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie więzi nawiązanych w wyniku wojny relacje między państwa UE a Ukrainą, również na poziomie międzyludzkim (np. poprzez wsparcie wspólnych biznesów, współpracy naukowej, wymian zawodowych itd.). Ukrainki mogą wrócić do kraju wyposażone w dobre praktyki dotyczące np. zielonej transformacji, a Zachód może uczyć się od Ukrainy zagadnień związanych z obronnością czy digitalizacją, w której Ukraina przoduje.

A trzeci czynnik?

Sytuacja w samej Ukrainie i jej polityka reintegracyjna. Czy osiągnięty pokój będzie trwały? Czy uda się odzyskać terytoria zagrabione przez Rosję i odbudować zniszczone wsie i miasteczka? Co zaoferuje państwo repatriantkom, na ile te obietnice będą przekonujące i na ile będą działały w praktyce? I czy Ukraińcy, którzy pozostali w kraju, zostaną na te powroty uchodźców odpowiednio przygotowani?

Na wystawie poległych ukraińskich żołnierzy, 28 września 2024 r. Zdjęcie: Sergei SUPINSKY/AFP/East News

To znaczy?

Ucieczka przed wojną to temat, który wzbudza emocje. Z jednej strony mówi się o tym, że kobiety wyjechały, by chronić dzieci, z drugiej – niektórzy traktują je jak zdrajczynie, którzy pozostawiły swój kraj w potrzebie. Z jednej strony Ukrainki w Europie zdobywają wiedzę i doświadczenie, która przyda się w procesie odbudowy, a także zarabiają pieniądze, którymi wspierają krewnych w kraju, z drugiej – ich nieobecność pogłębia problemy wyludniającego się kraju. Ponadto doświadczenia ludzi, którzy uciekli przed wojną i tych, którzy zdecydowali się zostać w kraju, są skrajnie różne. Do tego dochodzą stereotypy o bogatym i beztroskim życiu za granicą.

Dlatego powrót uchodźczyń do Ukrainy nie będzie prosty. Ukraina musi zaprojektować program reintegracyjny, który z jednej strony zachęci uchodźczynie do powrotu, z drugiej – doceni wysiłek tych, którzy w kraju zostali.

Wojna przetrzebiła męską populację Ukrainy. To kobiety będą ją odbudowywać? A jeśli tak – przed jakimi staną wyzwaniami?

Marzę, że Ukraina stanie się kiedyś wolna, bezpieczna i inkluzywna, że każda osoba, niezależnie od płci, wieku, koloru skóry, religii, sprawczości mentalnej i fizycznej będzie się tam czuła w domu. Jednak prognozy demografów są dość pesymistyczne. Obawiam się, że powstanie presja psychologiczna, by kobiety rodziły dzieci. Na szczęście raczej nie pójdą za tym polityczne decyzje. 

Jeśli chodzi o odbudowę, to tak jak mówiłam: najważniejsza jest strategia i dopasowana do niej wiedza. A więc marzę też o tym, by jednostka ludzka nie była traktowana jak cegła potrzebna do odbudowy, tylko jako człowiek z własną wizją, doświadczeniem, prawami i płcią.

‍

Iuliia Lashchuk – badaczka migracji kobiet, kuratorka, research fellow w Centrum Polityk Migracyjnych European Univesity Institute we Florencji. Bada intersekcję płci i migracji, skupiając się na migracji Ukrainek po 1991 roku. Interesuje się kwestiami inności i obcości, różnorodnością, wizualnością oraz etyką gościnności.

20
min
Kaja Puto
Kobieta
Prawa kobiet
Ukrainki w Polsce
false
false
Poprzednie
1
Następne
6 / 24
Diana Balynska
Anastasija Bereza
Julia Boguslavska
Oksana Zabużko
Timothy Snyder
Sofia Czeliak
New Eastern Europe
Darka Gorowa
Ілонна Немцева
Олександр Гресь
Tereza Sajczuk
Iryna Desiatnikowa
Wachtang Kebuładze
Iwona Reichardt
Melania Krych
Tetiana Stakhiwska
Emma Poper
Aldona Hartwińska
Artem Czech
Hanna Hnatenko-Szabaldina
Maria Bruni
Natalia Buszkowska
Tim Mak
Lilia Kuzniecowa
Jędrzej Dudkiewicz
Jaryna Matwijiw
Wiktor Szlinczak
Dwutygodnik
Aleksandra Szyłło
Chrystyna Parubij
Natalia Karapata
Jędrzej Pawlicki
Roland Freudenstein
Project Syndicate
Marcin Terlik
Polska Agencja Prasowa
Zaborona
Sławomir Sierakowski
Oleg Katkow
Lesia Litwinowa
Iwan Kyryczewski
Irena Tymotiewycz
Odile Renaud-Basso
Kristalina Georgiewa
Nadia Calvino
Kaja Puto
Anna J. Dudek
Ołeksandr Hołubow
Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
Hanna Malar
Paweł Bobolowicz
Nina Kuriata
Anna Ciomyk
Irena Grudzińska-Gross
Maria Cipciura
Tetiana Pastuszenko
Marina Daniluk-Jarmolajewa
Karolina Baca-Pogorzelska
Oksana Gonczaruk
Larysa Poprocka
Julia Szipunowa
Robert Siewiorek
Anastasija Nowicka
Śniżana Czerniuk
Maryna Stepanenko
Oleksandra Novosel
Tatusia Bo
Anastasija Żuk
Olena Bondarenko
Julia Malejewa
Tetiana Wygowska
Iryna Skosar
Larysa Krupina
Irena De Lusto
Anastazja Bobkowa
Paweł Klimkin
Iryna Kasjanowa
Anastazja Kanarska
Jewhen Magda
Kateryna Tryfonenko
Wira Biczuja
Joanna Mosiej
Natalia Delieva
Daria Górska
Iryna Rybińska
Anna Lisko
Anna Stachowiak
Maria Burmaka
Jerzy Wojcik
Oksana Bieliakowa
Ivanna Klympush-Tsintsadze
Anna Łodygina
Sofia Vorobei
Kateryna Kopanieva
Jewheniia Semeniuk
Maria Syrczyna
Mykoła Kniażycki
Oksana Litwinenko
Aleksandra Klich
Bianka Zalewska

Wesprzyj Sestry

Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Wpłać dotację
  • YouTube icon
Napisz do redakcji

[email protected]

Dołącz do newslettera

Otrzymuj najważniejsze informacje, czytaj inspirujące historie i bądź zawsze na bieżąco!

Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
Ⓒ Media Liberation Fund 2022
Strona wykonana przez
Polityka prywatności• Polityka plików cookie • Preferencje dotyczące plików cookie