Exclusive
20
min

„Nie chcę żyć. Co to za życie bez taty?”. Historie ukraińskich dzieci w wojennych pamiętnikach

„Mam ranę na plecach, moja siostra ma wyrwaną skórę, ranę na głowie, moja mama ma mięso wyrwane z ramienia i dziurę w nodze”. To świadectwo 8-letniego chłopca, który mieszkał w okupowanym Mariupolu przez trzy miesiące. Jego historia stała się częścią projektu „Pamiętniki wojenne: niesłyszane głosy ukraińskich dzieci”

Natalia Żukowska

Fragment wystawy. Zdjęcie: Fundacja Chrystyny Chranowskiej

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Celem projektu „Pamiętniki wojenne: niesłyszane głosy ukraińskich dzieci” jest zwrócenie uwagi społeczności międzynarodowej na krwawą wojnę w Ukrainie i opowiedzenie o okropnościach, których doświadczyły ukraińskie dzieci. To wystawa, która podróżuje po całym świecie i prezentuje rzeczy osobiste, rysunki, a także nagrania audio i wideo czternaściorga ukraińskich dzieci. Pochodzą z różnych części Ukrainy – obwodów donieckiego, chersońskiego, charkowskiego i kijowskiego. Opisują swoje doświadczenia: ciągłe ostrzały, śmierć bliskich, głód i okupację. Wystawa odwiedziła już Holandię, Niemcy, Francję, Ukrainę i Stany Zjednoczone. Inicjatorka projektu, Chrystyna Chranowska, opowiedziała nam o jego uczestnikach – i reakcji świata.

Natalia Żukowska: Wystawa odwiedziła już wiele krajów europejskich i Stany Zjednoczone. Jak odwiedzający na nią zareagowali?

Chrystyna Chranowska: Wszystkie relacje zostały przetłumaczone na angielski, poza tym je zdigitalizowaliśmy. Każdy eksponat ma kod QR, więc odwiedzający mogą wziąć słuchawki i odsłuchać materiał. Wszyscy reagują tak samo: płaczą.

Fragment wystawy „Pamiętniki wojenne: niesłyszane głosy ukraińskich dzieci”. Zdjęcie: Fundacja Chrystyny Chranowskiej

Oprócz pamiętników dzieci na wystawie znajdują się również artefakty, którymi się z nami podzieliły. Na przykład spalony telefon ojca zabitego przez Rosjan, odznaka wojskowa, zabawka, z którą dziecko przekroczyło granicę, czapka, którą jedno z nich miało na głowie, gdy siedziało w piwnicy podczas bombardowania. Jedno z dzieci w czasach pokoju pisało w pamiętniku o swoim pierwszym zauroczeniu, miłości do szkoły, zamiłowaniach, przyjaźniach.

Naszym zadaniem jest pokazać światu, co przeżywają dziś dzieci w Ukrainie, jakie okropności dzieją się w sercu Europy

Pokazać, jaką straszną cenę płacą nasze dzieci każdego dnia. Chcielibyśmy również, by zbrodnie popełnione przez Rosjan zostały udokumentowane

W Nowym Jorku zaprezentowaliście m.in. film Władysława Piatina, jednego z autorów „Pmiętników”. Nagrał go po tym jak udało mu się opuścić Ukrainę. O czym jest ten film?

Władysław spędził 75 dni pod okupacją w Mariupolu, stracił dom. Filmował swoim telefonem przez długi czas, pokazując Mariupol przed wojną i podczas okupacji. Kiedy rozładowała mu się bateria, użył starej kamery ojca. Film pokazuje nastolatka i jego rodzinę, ukrywających się przed rosyjskimi pociskami w piwnicy, oraz sąsiadów, którzy są bombardowani. Pokazuje ludzi rąbiących drewno do gotowania, topiących śnieg, by zdobyć wodę, i dzielących się jednym ziemniakiem. Nie da się tego oglądać spokojnie. Władowi udało się uchwycić skalę zniszczeń w mieście.

Władysław Piatin w okupowanym Mariupolu. Zdjęcie: Fundacja Chrystyny Chranowskiej

Pojechał z nami do Nowego Jorku, by osobiście zaprezentować swoje prace wideo. Kiedy pokazano jego film, płakał.

Oto fragment jego pamiętnika: „Chciałem, by ludzie poprzez te ujęcia mogli poczuć wszystko to, co działo się z nami w Mariupolu. Jedną z najważniejszych piosenek w moim życiu, która uratowała moją psychikę w tamtym czasie, była ‘Imagine’ Johna Lennona. Postanowiłem więc, że ona znajdzie się na początku filmu. Nasze miasto było niesamowite, zielone i przyjazne, miasto dla artystów, dla tworzenia czegoś nowego. Miasto, w którym możesz być sobą. W jednej chwili zamieniło się w rzeźnię, w której ludzie czołgali się, by przetrwać i nie stać się mięsem”.

Co się stało z Władem?

Ma 18 lat, mieszka w Dublinie i studiuje dziennikarstwo. Chce zostać kamerzystą i reżyserem. Marzy o wysłaniu swojego filmu o Mariupolu na Festiwal Filmowy w Cannes.

Kiedy zaczęła Pani pracować z dziećmi?

Pomysł na „Dzienniki” pojawił się już na początku inwazji. Wyjechałam z dziećmi z Ukrainy, a one wciąż pytały mnie, dlaczego tak się stało, dlaczego Ukraina jest bombardowana. Byłam w depresji. W pewnym momencie natknęłam się na dziecięcy pamiętnik, który był dostępny w Internecie. Wcześniej oglądałam wiele filmów o wojnie. Jeden opowiadał o Annie Frank, żydowskiej dziewczynce, która ukrywała się z rodziną przez 25 miesięcy w okupowanym przez Niemców Amsterdamie. Prowadziła tam pamiętnik, który po wojnie stał się sławny na całym świecie. Później ich kryjówka została odkryta i wszyscy trafili do Auschwitz.

Kiedy przeczytałam pamiętnik tego ukraińskiego chłopca, pomyślałam, że muszę wykorzystać swoje doświadczenia w konstruktywny sposób – by pomóc krajowi i dzieciom. Tak narodził się pomysł na projekt „Pamiętników”. Realizacja naszych planów zajęła nam 9 miesięcy.

Chrystyna Chranovska podczas prezentacji projektu w Waszyngtonie

Krok po kroku powstawał duży zespół, który pracował nad projektem. 12 września 2024 r., podczas Czwartego Szczytu Pierwszych Dam i Dżentelmenów w Kijowie, wystawa znalazła odzew i wsparcie wśród pierwszych dam z różnych krajów, w tym z Litwy, Estonii, Finlandii, Gwatemali. Jednym z naszych największych osiągnięć roku 2024 było otwarcie dużej wystawy w Narodowym Muzeum Wojskowym w Holandii. Całe piętro zostało poświęcone historiom ukraińskich dzieci. Wystawa będzie otwarta do 31 sierpnia 2025 roku.

Nasze ukraińskie dzieci to współczesne Anny Frank. Minęło 80 lat, a jej historia wciąż się powtarza

Jak szukaliście dzieci, których historie stały się materiałem do „Dzienników”?

Mamy zróżnicowany zasięg geograficzny: jest pięć historii z Mariupola, są opowieści z Irpienia, Charkowa i obwodu donieckiego. Chcieliśmy znaleźć dzieci, które same pisały pamiętniki i rysowały obrazki. Zwróciliśmy się do fundacji pracujących z dziećmi, w tym „Głosów dzieci”, „Dzieci bohaterów” i platformy „TIU!”. One mają dostęp do takich dzieci, więc nam pomogły. Szukaliśmy też informacji w Internecie. Nasz zespół sprawdzał autentyczność pamiętników, rozmawiał z autorami i ich rodzicami.

Wpisy w jednym z pamiętników. Zdjęcie: Kato Taylor

Wybór był naprawdę trudny, bo chętnych do opowiedzenia swoich historii było około setki. Wybraliśmy historie czternaściorga dzieci, w wieku od 8 do 17 lat. W projekt zaangażowani byli również psychologowie, którzy pomogli nam zbudować odpowiedni rodzaj komunikacji z bohaterami. Niektórzy z nich są teraz za granicą, inni przenieśli się do zachodniej Ukrainy lub pozostali w swoim miejscu zamieszkania.

Na co zwracaliście uwagę w pierwszej kolejności, dokonując wyboru?

Podczas wojny na pełną skalę ucierpiały tysiące ukraińskich dzieci. Wiele zginęło, a z każdym nowym ostrzałem docierają do nas kolejne straszne wiadomości o nowych ofiarach.

Według najbardziej ostrożnych szacunków ponad 20 tysięcy ukraińskich dzieci zostało deportowanych do Rosji.

To może brzmi jak sucha statystyka, ale ta liczba oznacza tysiące tragedii, cierpienie tysięcy rodzin i przyjaciół, nieodwracalne konsekwencje dla przyszłości całego kraju

Wśród tych czternastu historii jest opowieść Ariny Perwyniny. Jechała z Chersonia do Mikołajowa z ojcem, bratem i siostrą. Ich samochód został ostrzelany przez Rosjan. Ta 13-letnia dziewczynka sama wyciągnęła brata i siostrę z samochodu, choć też była ranna. Tata zmarł, miał 17 ran. Arina wciąż obwinia się o to, że poprosiła go – mieszkał wtedy w Odessie – by ich zabrał. W swoim pamiętniku napisała wiadomość: „Nie chcę żyć. Co to za życie bez taty? Myślę, że to kara dla mnie za to, że nie milczałam, ale zadzwoniłam do taty, za to, że nie wytrzymałam. Gdybym do niego nie zadzwoniła, wszystko byłoby w porządku, wszyscy by żyli”. Dziś z Ariną pracują psychologowie.

Jeden z rysunków prezentowanych na wystawie. Zdjęcie: Kato Taylor

Jest też historia Jehora Krawcowa, jednego z najmłodszych uczestników naszego projektu. Jego pamiętnik został odczytany przez prezydenta Zełenskiego w Dniu Dziecka w 2023 roku. Miał 8 lat, gdy ukrywał się z rodziną w schronie w Mariupolu. Gdy znalazł się na wolności, postanowił zostać kucharzem. Napisał: „Kiedy byłem w piwnicy, byłem głodny, więc teraz chcę zostać szefem kuchni, żeby nakarmić wszystkich ludzi wokół mnie i w całej Ukrainie, żeby nikt inny nie był głodny”. Pod okupacją spędził prawie trzy miesiące. Jego dziadek zginął podczas ostrzału, a on sam, a także jego siostra i matka, zostali ranni: „Mam ranę na plecach, siostra ma zdartą skórę, ranę na głowie, matka ma wyrwane mięso z ręki i dziurę w nodze”.

Jest też Wioletta Gorbaczowa z Nowej Kachowki, która udostępniła swoje zdjęcia. Jej ojca nie ma już z nami. Teraz postaci na jej rysunkach nie mają twarzy.

Rysunek 15-letniej Wioletty Gorbaczowej. Zdjęcie: Fundacja Chrystyny Chranowskiej

Jak radziły sobie dzieci podczas wywiadów?

Zanim zaczęliśmy z nimi rozmawiać, pracowali z nimi psychologowie. Kiedy usłyszeliśmy ich historie, wszyscy płakaliśmy. Nie mogę powiedzieć o wszystkim, bo obowiązuje nas umowa o poufności. Mogę powiedzieć tylko jedno: uderzył mnie sposób, w jaki jedna z dziewczynek wciąż powtarzała to samo zdanie, niczym zaklęcie. Ale dzięki pracy psychologów i upływowi czasu zaszły już znaczące zmiany.

Nie wiem, jak można poradzić sobie z taką traumą. Masz uraz psychiczny do końca życia. Podczas naszych wystaw wspólnie z ukraińską artystką Alewtiną Kachidze organizujemy warsztaty. Zbieramy dzieci ukraińskich uchodźców i prowadzimy z nimi warsztaty. Ten pomysł przyszedł do nas przez przypadek. Warsztaty są bardzo pomocne.

Pewnego razu dzieci pracowały z psychologiem, który zapytał je, co chciałyby włożyć do walizki, gdyby zamiast walizki ewakuacyjnej to była „walizka szczęścia”. Jeden chłopiec bardzo się martwił, bo jego kot pozostał w Buczy. Minęły dwa lata, odkąd jego rodzina przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, a on wciąż w myślach pakuje tego kota do swojej „walizki szczęścia”.

Takich historii mamy bez liku.

Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas pierwszej lektury tych pamiętników? Co najbardziej uderzyło Panią jako matkę?

Ich przeczytanie będzie trudne dla każdej matki, bo to naprawdę bolesne historie. Kiedy po raz pierwszy czytałam wpisy dzieci, czułam ból i rozpacz, które przeplatały się z nienawiścią i poczuciem bezradności. Każdy z tych pamiętników jest wyjątkowy.

W większości to krótkie zdania pełne głębi i bólu. Dzieci piszą o rakiecie uderzającej w sąsiedni dom, o mamie postrzelonej w nogę i o tym, że nie mają nic do jedzenia

W zapiskach nastolatków można prześledzić związek przyczynowo-skutkowy, np. gdy opisują choćby swój stan. Niektóre obwiniają się, że nie zadzwoniły do ojca na czas, podczas gdy inne rozumieją, dlaczego matka płacze, i że potrzebuje teraz wsparcia i pomocy.

Chrystyna Chranowska: „Każdej matce trudno będzie czytać te pamiętniki, to naprawdę bolesne”

Jedyną rzeczą, która te pamiętniki łączy, niezależnie od wieku i płci, jest to, że z każdą kolejną stroną dzieci dorastają, a ty z każdą stroną coraz silniej odczuwasz ich ból.

Jak Pani myśli, dlaczego to wszystko pisały?

Psychologowie wyjaśnili mi, że w ten sposób podświadomie stosowały elementy arteterapii. Przelewały na coś swoje doświadczenia. I wcale nie musiał to być pamiętnik. Ktoś zrobił sobie zabawkę, ktoś inny wyszedł z okupacji z żółto-niebieską wstążką na ręku. To też jest część naszej wystawy.

Czy takie przypominanie światu o okropnościach, których doświadczyły ukraińskie dzieci, wpłynie na wsparcie Ukraińców?

Jestem tego pewna, jak mało kto. Na tej drodze robimy małe kroki, ale jest ich wiele. To na pewno pomoże, inaczej bym tego nie robiła. Pragnę też, by wszystkie ukraińskie dzieci mentalnie wróciły do stanu sprzed wojny, by na powrót stały się zdrowe. Prędzej czy później wojna zakończy się naszym zwycięstwem, ale już dziś musimy robić coś, by nasze dzieci nie stały się „psychicznymi kalekami”. Musimy im pomóc. W końcu to one są przyszłością naszego narodu i to ich pokolenie będzie musiało odbudować Ukrainę.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

John Handen: - Po pierwsze: nie pytaj weterana, co się działo na froncie

Ексклюзив
20
хв

Nie mów, że wszystko będzie dobrze

Ексклюзив
20
хв

Petro Czornomorec: – Trzeba dać sobie światło

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress