Exclusive
20
min

Bo każdy przeszczep to cud

„Tylko w ciągu ostatnich trzech lat przeprowadziliśmy 110 przeszczepów serca, w tym 10 przeszczepów u dzieci”. Borys Todurow, dyrektor Instytutu Serca, opowiada o przeszczepach w czasie wojny, ratowaniu żołnierzy i „odmłodzonej” chorobie serca

Natalia Żukowska

Borys Todurow, dyrektor kijowskiego Instytutu Serca

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Prof. Borys Todurow jest członkiem korespondentem Narodowej Akademii Nauk Medycznych Ukrainy i Zasłużonym Lekarzem Ukrainy. Od 17 lat kieruje Instytutem Serca, wcześniej znanym jako Kijowskie Miejskie Centrum Serca. Przeprowadził ponad 15 tysięcy operacji, a w 2001 r. – pierwszy przeszczep ludzkiego serca w Ukrainie. W 2016 r. wraz z niemieckim profesorem Christophem Schmidem przeprowadził pierwszą w Ukrainie operację wszczepienia sztucznego serca.

Natalia Żukowska: Panie Profesorze, czy wojna „odmłodziła” choroby serca?

Borys Todurow: Wojna jest zawsze wielkim stresem dla każdego. Zwłaszcza tak brutalna wojna jak ta, która toczy się w Ukrainie, z nieustannym, codziennym ostrzałem. Przewlekły stres wywołuje choroby naczyniowe i choroby serca. Teraz widzimy, że całkiem młodzi ludzie, do czterdziestego roku życia, przychodzą do nas z zawałami serca, kardiomiopatiami i innymi chorobami. Dlatego – tak, dziś możemy śmiało powiedzieć, że wojna znacznie „odmłodziła” choroby serca.

Borys Todurow na sali operacyjnej. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jakie są najczęstsze choroby serca w ostatnich trzech latach?

Najczęstsza jest choroba wieńcowa, ponieważ nasiliły się czynniki ryzyka jej wystąpienia: nadciśnienie tętnicze, otyłość, cukrzyca, palenie tytoniu, wysoki poziom cholesterolu, wysokie ciśnienie krwi, stres. Wszystkie te czynniki są dziś obecne u młodych ludzi, zwłaszcza tych na pierwszej linii frontu. Ich połączenie prowadzi do tego, że choroby dziedziczne mogą być zaostrzone i rozwijać się znacznie wcześniej niż w normalnych warunkach.

Jako lekarz był Pan na dwóch wojnach, w Kosowie i Iraku. Czy są jakieś podobieństwa między warunkami, w jakich pracował Pan w tamtych krajach, a tym, z czym ma Pan do czynienia w Ukrainie?

Ani w Iraku, ani w Kosowie nie widziałem takich walk, jak w Ukrainie. Pracowaliśmy w szpitalach, gdzie nie było takiego ostrzału, nie było 100 szahidów i rakiet codziennie latających nad naszymi głowami, nasza praca była dość komfortowa. W Ukrainie pracujemy w warunkach częstych przerw w dostawach prądu, codziennego ostrzału i nalotów

Jesteśmy nieustannie zagrożeni, bo kiedy idziemy na salę operacyjną i zaczyna się nalot czy ostrzał, nie możemy iść do schronu – bo nie możemy przerwać pracy

Każdego dnia w szpitalu, gdy dochodzi do ostrzału, nasi pacjenci i my jesteśmy narażeni na ogromne ryzyko. Wystarczy wspomnieć to, co się stało w szpitalu dziecięcym Ochmatdyt, kiedy rosyjskie pociski zniszczyły budynek i zabiły kilka osób. Tych wojen nie można porównywać. Ukraina cierpi z powodu znacznie większej agresji wroga.

W jakim stopniu Instytut i wasi lekarze byli przygotowani na wybuch tak wielkiej wojny? Jakie były pierwsze zadania, przed którymi stanęliście w pierwszych dniach?

Pierwszego dnia inwazji zebraliśmy się w Instytucie Serca o 7 rano. Zwołałem wszystkich. Powiedziałem, że jesteśmy lekarzami, czyli zmobilizowanymi, więc musimy zorganizować pracę naszego szpitala w warunkach wojennych. Organizowaliśmy proces chirurgiczny, przyjmowaliśmy rannych cywilów i żołnierzy, a piwnicę przekształciliśmy w pełnowartościowy schron przeciwbombowy. Zdając sobie sprawę, że możemy stracić łączność, elektryczność i ogrzewanie, kupiliśmy kilka generatorów. By mieć alternatywne źródło wody, wywierciliśmy studnię. Zorganizowaliśmy własne ogrzewanie na bazie wiórów drzewnych – by nie być zależnymi od centralnego ogrzewania.

Na początku mieliśmy dwa Starlinki [telekomunikacyjny system satelitarny obsługiwany przez firmę Starlink Services, LLC, należącą do koncernu SpaceX Elona Muska – red.], dzięki którym zapewniliśmy sobie alternatywną komunikację.

Borys Todurow: „W naszym schronie bombowym przez prawie trzy miesiące mieszkało prawie 500 osób”. Kadr z nagrania wideo

Zrobiliśmy też zapasy artykułów spożywczych, bo przez pierwsze trzy miesiące poruszanie się po Kijowie było prawie niemożliwe. Rankiem 24 lutego pojechałem karetką do sklepów, które były jeszcze otwarte, kupiliśmy chleb i jedzenie. Przez prawie trzy miesiące w naszym schronie mieszkało niemal 500 osób – nasi pacjenci, pracownicy z rodzinami i zwierzętami. Przywieźliśmy nawet dzieci z sierocińca w Sumach i z innych regionów. Zabraliśmy też kilku pacjentów z naszego oddziału w Irpieniu, który został zaatakowany przez wroga w marcu.

Zapewnienie żywności, ogrzewania i wody nie było łatwe, ale udało się. Rozumieliśmy, że nasza pomoc będzie potrzebna w tych trudnych czasach. Dlatego zorganizowaliśmy się i nie przerwaliśmy pracy ani na jeden dzień. Dziś jesteśmy całkowicie niezależni.

Nawet jeśli wszystko wokół stanie w miejscu, Instytut Serca będzie działał jeszcze przez trzy miesiące

Mieszkał Pan w klinice przez pierwszych 90 dni wojny. Jak to wyglądało?

Mieszkałem w pracy, spałem na kanapie w moim biurze. Trzymałem obok siebie kałasznikowa, obrona terytorialna zapewniała nam amunicję. Każdy z pracowników miał jakąś broń. Byliśmy gotowi do obrony kliniki i miasta. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli dojdzie do walk w Kijowie, weźmiemy w nich udział jako zwykli żołnierze. Byliśmy na to gotowi zarówno technicznie, jak moralnie. Wszyscy byli w patriotycznym nastroju.

„Rannych zaczęliśmy operować w 2014 roku”. Zdjęcie: media społecznościowe

Okupanci zniszczyli oddział Instytutu Serca w Irpieniu, dopuścili się okrucieństw w obwodzie kijowskim i w innych regionach – i nadal to robią. Mieszkał Pan w Rosji przez 5 lat. Skąd wzięła się ta rosyjska nienawiść do Ukraińców?

Myślę, że to nie tylko nienawiść do Ukraińców. Oni nienawidzą też samych siebie. Ta nienawiść kształtuje się w nich od dzieciństwa. W Rosji istnieje tak zwana „subkultura obozowa”. Jeśli pani obejrzy kilka rosyjskich filmów z ostatnich 10-15 lat, zobaczy pani, że tworzy się tam rodzaj ideologii obozowej, w której jest stróż, „pachan”, „wor w zakonie” [profesjonalny przestępca przestrzegający zasad „kodu przestępczego”, będący autorytetem dla innych przestępców – red.]. Całe rosyjskie społeczeństwo jest teraz zbudowane w ten sposób.

Jako dziecko mieszkałem z rodzicami w Rosji, w obwodzie irkuckim, przez 5 lat i doświadczyłem wpływu tej subkultury. Pamiętam, że w szkole mieliśmy „strażników”, którzy zbierali pieniądze od dzieci. Były gangi, które krążyły od szkoły do szkoły, od klasy do klasy. Oznacza to, że Rosjanie od dzieciństwa tworzą subkulturę opartą nie na demokracji i prawie, ale na sile i przemocy. Tam, gdzie można bezkarnie dopuszczać się przemocy, Rosjanie to robią – i to nie tylko wobec innych krajów, ale także wobec własnego narodu.

Myślę, że ta subkultura ukształtowała się od czasów Mongołów, dlatego Rosja nie jest ani demokratyczna, ani liberalna, ani cywilizowana

Wszystkie problemy są tam rozwiązywane tylko za pomocą przemocy i siły, nie jestem więc zaskoczony. Widziałem to zachowanie, kiedy byłem dzieckiem, kiedy chodziłem do szkoły.

Wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. W rzeczywistości Ukraina zawsze rozumiała, kto jest jej sąsiadem. Niestety byliśmy trochę nieprzygotowani. Nikt nie myślał, że w XXI wieku oni będą zdolni iść na wojnę i zabijać tysiące ludzi. Nie tylko innych ludzi, ale także swoich własnych. W imię ambicji jednej, niezbyt zdrowej psychicznie osoby.

Kardiochirurdzy z Instytutu mają duże doświadczenie w interwencjach w przypadku ran bojowych. Z jakimi problemami najczęściej trafiają do was wojskowi?

Zaczęliśmy operować rannych już w 2014 roku. Zajmowaliśmy się 11 batalionem, to byli ochotnicy. Jeździliśmy karetką, zabieraliśmy rannych żołnierzy i leczyliśmy ich w naszych placówkach.

Borys Todurow podczas wyjazdu do Donbasu, 2015 Zdjęcie: media społecznościowe

Po wybuchu wojny na pełną skalę kontynuowaliśmy tę pracę i nadal operujemy osoby z ranami serca, naczyń krwionośnych i klatki piersiowej – i to nie tylko u nas. Odwiedzamy również szpitale wojskowe i przeprowadzamy w nich operacje. Niedawno byliśmy w szpitalu w Charkowie. Żołnierz miał poważny uraz aorty i płuc. Zabraliśmy ze sobą sztuczne płucoserce, by otworzyć aortę i usunąć odłamki. Uratowaliśmy mu życie. Później zabraliśmy go do naszego szpitala, gdzie przeszedł rehabilitację.

W ciągu ostatnich trzech lat przez nasz instytut przewinęły się setki rannych. Mam dużą kolekcję odłamków, które usunęliśmy z ich serc, a dużych naczyń krwionośnych, płuc i klatek piersiowych. W pierwszych dniach wojny przywożono do nas też cywilów z Buczy

Oczywiście szpitale wojskowe, chirurdzy ogólni i neurochirurdzy wykonywali znacznie więcej operacji, zoperowali tysiące ludzi.

Lekarze zrobili swoją robotę w tej wojnie. Przetrwali, nie odeszli i nadal ratują ludzi. I robią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec kalectwu rannych.

Ile operacji przeprowadził Pan w swej karierze?

Dziś nie wiem dokładnie, ale rok temu liczba ta wynosiła 15 tysięcy – w ciągu 38 lat mojej działalności chirurgicznej.

A Pana pierwszy przeszczep serca?

Pierwszy przeszczep serca w Ukrainie przeprowadziłem wraz z kolegami w 2001 roku. W tamtych czasach nie było takich warunków i tak dobrego prawa dotyczącego transplantacji jak obecnie. Nie było na to budżetu, wszystko robiliśmy za własne pieniądze. W 2000 roku przeprowadziliśmy cztery przeszczepy. Niektórzy z naszych pacjentów żyli 16-17 lat. A w ciągu ostatnich trzech lat wykonaliśmy już 110 przeszczepów, w tym 10 u dzieci. Niedawno przeprowadziliśmy w naszym instytucie pierwszy przeszczep płuc. Zakończył się sukcesem, pacjent wraca do zdrowia. Tego samego dnia przeprowadziliśmy jeszcze trzy przeszczepy serca: u ośmioletniego chłopca, matki pięciorga dzieci i młodego mężczyzny. Nasz program transplantacji działa dobrze.

W 2024 r. przeprowadziliśmy 29 przeszczepów serca bez choćby jednej ofiary śmiertelnej – wszyscy pacjenci przeżyli i są w dobrym stanie

Jesteśmy bardzo dumni z tych wyników. Myślę, że nawet w krajach zachodnich żadna klinika nie może powiedzieć, że w ciągu roku nie straciła ani jednego pacjenta po przeszczepie serca. Dlatego dzielimy się naszym doświadczeniem z kolegami z zagranicy, dużo się uczymy, prowadzimy wykłady i prezentacje na konferencjach.

Jak wygląda sytuacja ukraińskiej transplantologii podczas wojny?

W 2019 r., kiedy uchwalono nową ustawę, zaczęło się normalne finansowanie i łatwiej było koordynować przeszczepy w całym kraju.

Podczas transportu narządów do przeszczepu. Zdjęcie: media społecznościowe

Każdego roku robimy postępy i zwiększamy liczbę operacji o 20-30%. Ogólnie rzecz biorąc, nie tylko my, ale także kilka innych ośrodków transplantacyjnych w Ukrainie rozwija się dość szybko. Dziś wkraczamy na europejski rynek medyczny z dość rozwiniętą transplantologią. Dotyczy to przeszczepiania nerek, wątroby, serca, płuc, trzustki i komórek szpiku kostnego.

Innymi słowy, prawie wszystkie obszary transplantologii w Ukrainie rozwijają się intensywnie i owocnie. Mimo wojny, a czasem braku pieniędzy i personelu – pracujemy

Był Pan zapraszany do przeprowadzania operacji w wielu krajach. Które najbardziej zapadły Panu w pamięć?

Moja pierwsza podróż zagraniczna, do Egiptu, odbyła się w 1999 roku. Operowaliśmy noworodki. Przeprowadziłem też wiele operacji dzieci w Azerbejdżanie. W Gruzji operowaliśmy w Batumi, po pierwszych 100 skomplikowanych operacjach zostałem honorowym mieszkańcem tego miasta. Operowałem również w Uzbekistanie – w Taszkiencie i Samarkandzie.

Przed inwazją byliśmy w Duszanbe i Islamabadzie. Podpisaliśmy umowę o współpracy, lecz wojna zniweczyła te plany. Ponadto działałem w Iraku, podczas wojny w 2004 roku. A podczas wojny w Kosowie, w 2005 roku, zabraliśmy dzieci z Prisztiny.

Każdy z tych krajów zapamiętałem w inny sposób. Na przykład Gruzja i kraje Azji Środkowej były bardzo gościnne. Zostaliśmy tam dobrze przyjęci i operowaliśmy najtrudniejsze przypadki.

Z polskimi kardiochirurgami podczas międzynarodowej konferencji w Kijowie, 2019 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nawiązał Pan także współpracę z polskimi lekarzami. Na czym ona polega?

Z polskimi kolegami współpracujemy od wielu lat – od czasu kiedy poznaliśmy profesora Mariana Zembalę w Zabrzu. Ta współpraca jest bardzo owocna, znamy niemal wszystkich czołowych kardiochirurgów w Polsce.

Z profesorem Marianem Zembalą, 2017 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wymieniamy się doświadczeniami i konsultujemy naszych ciężkich pacjentów z chirurgami transplantologami w Polsce. Opracowujemy również nowe metody dotyczące przeszczepu sztucznego serca i konsultujemy się w kwestii wykorzystywania sztucznego serca w Ukrainie. W zeszłym roku miałem kilka prezentacji w Polskim Towarzystwie Kardiologicznym i na międzynarodowych kongresach w Polsce.

Jak Pan radzi sobie ze stresem? Co pomaga Panu odzyskiwać siły?

Najlepszym sposobem na zresetowanie się i rozładowanie stresu jest dla mnie zrobienie czegoś własnymi rękami. Mam mały warsztat w moim domku na wsi, gdzie zbieram interesujące kawałki drewna o dobrej strukturze i robię z nich małe przedmioty – kubki, pudełka na słodycze, pudełka na biżuterię, wazony. Potem rozdaję je moim przyjaciołom. To moje ulubione hobby. Zwykle robię to zimą, bo latem spędzam czas w małym ogrodzie na daczy. Bardzo kocham ogrodnictwo.

Rozmawiamy w czasie świąt noworocznych. Którą z Pana operacji można byłoby nazwać cudem?

Ostatnio przeprowadzam bardzo skomplikowane operacje.

Jestem dumny z przeszczepu serca, który przeprowadziłem u 6-letniej Sołomii. Myślę, że to było największe osiągnięcie w mojej praktyce – pierwszy przeszczep pediatryczny w Ukrainie
Z dziewczynką, która przeszła przeszczep serca. Zdjęcie: prywatne archiwum

Pierwsza operacja przeszczepienia płuc w naszym instytucie była jeszcze bardziej skomplikowana. Przeprowadziliśmy ją u Margarity, matki pięciorga dzieci – ta niezwykle skomplikowana operacja trwała prawie 10 godzin. Pacjentka przeżyła i przechodzi rehabilitację, co moim zdaniem jest prawdziwym cudem. Cieszymy się razem z nią.

Myślę jednak, że każdy przeszczep to cud.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Ексклюзив
20
хв

Nie całkiem mnie…

Ексклюзив
20
хв

Psychiatra Ołeh Czaban: Co drugi Ukrainiec ma poczucie winy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress