Exclusive
20
min

Wszystko jest kruche

Ukraińcy pokazują ważność pewnych zasobów, o których my zapomnieliśmy. Pokazują, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie można było znaleźć sposobu na dobre życie. I w tym jest nadzieja – mówi Edwin Bendyk, polski dziennikarz, publicysta, prezes Zarządu Fundacji im. Stefana Batorego.

Joanna Mosiej

Zdięcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Joanna Mosiej: Czy wyobraża pan sobie Norymbergę dla Putina?

Edwin Bendyk: W tej chwili to całkowicie nierealne. Zwłaszcza po zwrocie, jaki wykonały Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa.

Zaakceptujemy zbrodnie wojenne i ich nie rozliczymy, a nawet zalegitymizujemy je, siadając do negocjacji z Putinem? To przecież wielka niesprawiedliwość.

Oczywiście, dlatego Ukraińcy tyle mówią o sprawiedliwym pokoju, którego elementem będzie wymierzenie kar i konsekwencje dla Rosji. Ale w tym momencie nie wiemy, jakie są scenariusze sprawiedliwego pokoju. A Trump pokazał, że taka kategoria go nie interesuje.

A wyobrażamy sobie, co to oznaczałoby dla świata, jeśli Ukraina przegra i stanie się częścią Rosji?

Stawka polega na tym, jak teraz przekonać świat, że drogą do powstrzymywania Rosji przed realizacją jej neoimperialnych zamiarów jest obrona przed odtworzeniem imperium, czyli oddaniem Ukrainy w jej strefę wpływów. Bo wtedy Rosja przekształciłaby się w imperium z zasobami Ukrainy, również z jej armią. To jest dopiero zagrożenie! 

I tu chyba kończy się wyobraźnia Zachodu, bo nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takiego scenariusza. 

Rosja bez Ukrainy nie ma szansy stać się tym, o czym Putin mówi i o czym marzy 

On określił to w 2021 roku. Jego ideą jest powrót do sytuacji sprzed 1997 roku, czyli sprzed rozpoczęcia negocjacji z NATO przez kraje takie jak Polska. I ograniczenie aspiracji nie tylko Ukrainy, ale również Polski, Finlandii czy Węgier w ramach odtwarzania imperialnej strefy wpływów.

15.10.2022 Lodz. Igrzyska Wolnosci "Zielona niepodleglosc". Edwin Bendyk, polski dziennikarz, publicysta, prezes Zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, eseista i wykładowca akademicki. Zdjęcie: Piotr Kamionka/REPORTER

Między starym i nowym porządkiem

To kto obecnie jest gwarantem pokoju w Europie? Stany Zjednoczone nie chcą, organizacje międzynarodowe, jak Międzynarodowy Trybunał Karny, są albo bezradne, albo się kompromitują – jak ONZ.

A czy z Trumpem u władzy można mieć pewność na przykład w to, że w NATO będzie obowiązywał piąty artykuł? Nagle przekonaliśmy się, że gwarancje są ważne tylko wtedy, kiedy tworzy je sojusz w miarę równych, czyli silnych, sojuszników. Nie może to być sojusz klientelistyczny, jak było w czasach po II wojnie światowej, kiedy Stany Zjednoczone miały głęboki interes w zachowaniu pokoju w Europie. Teraz trzeba być przygotowanym na to, że NATO i piąty artykuł mogą okazać się iluzją, jeśliby Rosja na przykład wkroczyła na Litwę czy do Estonii. Dlatego wyjściem są właśnie sojusze wewnątrz NATO, jak układ nordycko-bałtycki, które nasycają abstrakcję artykułów traktatowych zbrojnym konkretem.

Ukraińcy doskonale sobie zdają sprawę, co to oznacza, bo przecież Ukraina nie jest formalnie w żadnym układzie sojuszniczym, ma tylko kraje wspierające. A i tak można powiedzieć, że to cud, że dzięki ogromnej determinacji udało im się uzyskać pomoc o takiej skali.

„Klif Seneki” – tak określił Pan w swojej ostatniej książce „W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata” moment, w którym świat tkwi na zboczu pomiędzy starym i nowym porządkiem, w wielkiej niepewności o przyszłość. Kiedy i jak to wszystko się skończy?

Oczywiście problemem jest to, że nikt tego nie wie. Klif Seneki, jak opisywałem go w swojej książce odwołując się koncepcji włoskiego uczonego Ugo Bardiego, odnosił się do kwestii materialnych warunków funkcjonowania współczesnej cywilizacji. Problem po raz pierwszy został opisany w 1972 w raporcie „Granice wzrostu” przygotowanym dla Klubu Rzymskiego. Autorzy ostrzegali, że rozwój zgodnie z obowiązującym paradygmatem nieograniczonego wzrostu gospodarczego musi doprowadzić do wyczerpania zasobów i załamania cywilizacyjnego. Właśnie oscylujemy wokół tego momentu.

Widzimy kryzysy, właściwie wiele kryzysów jednocześnie: kryzys klimatyczny – z powodziami, suszami, pożarami, które są jego konsekwencją; kryzys migracyjny; wojnę w Ukrainie. I nie wiem, czy nie najgorszy z kryzysów: kryzys demokracji i pewnego porządku świata, który wydawał nam się gwarantem bezpieczeństwa i pokoju. Problemem jest również to, że chyba słabo rozumiemy, co to dla nas oznacza.

Problemem współczesnej cywilizacji jest również to, że jest nadmiernie złożona. By starać się to zrozumieć, trzeba zobaczyć większy obrazek i analizować kilkanaście procesów i zależności jednocześnie

Myśląc na przykład o kryzysie klimatycznym, ocieplaniu się klimatu, skupiamy się na ekstremalnych zjawiskach pogodowych, które są przez niego spowodowane, jak pożary, susze czy powodzie. Tymczasem kryzysowe zmiany ekologiczne wpływają na nas głównie poprzez procesy społeczne i polityczne. To, co się obecnie dzieje w sferze politycznej, od wojny w Ukrainie poczynając po ponowny wybór Trumpa w Stanach Zjednoczonych, jest właśnie w dużej mierze polityczną odpowiedzią na ten głęboki kryzys. Tak jak wszystko to, co od lat dzieje się  w Syrii, a zostało zapoczątkowane przez wieloletnią suszę, błędy w zarządzaniu gospodarką oraz gwałtowny wzrost populacji. Odpowiedzią na głód był bunt, a w konsekwencji próby jego stłumienia przemocą bez rozwiązania problemu  – wojna domowa. I tak kryzys o źródłach ekologicznych przekształcił się w kryzys polityczny, który wpłynął na politykę światową. 

Tymczasem większość uważa, że ekologia to zabawa aktywistycznej młodzieży z uprzywilejowanych części świata. Mam wrażenie, że z punktu widzenia przeciętnego człowieka zrozumienie tych zależności to syzyfowa praca. W każdej minucie jesteśmy bombardowani nadmiarem niepotrzebnych informacji, a nasze zdolności poznawcze paradoksalnie maleją. A gdy dodamy do tego dezinformację, eksplozję populizmu, to już w ogólnie nie widać nadziei. W efekcie świat definitywnie skręca w prawo i robi niewiele, by zatrzymać katastrofę klimatyczną.

Właśnie tak. Istnieją scenariusze przyszłości pokazujące co nas czeka z dużym prawdopodobieństwem, jeżeli nie poradzimy sobie z problemami klimatycznymi. Jednak zanim zaczniemy „smażyć się” w swoich krajach wskutek tego, że temperatura wzrośnie jeszcze bardziej, nastąpi dekompozycja systemu politycznego. Również dlatego, że utrzymanie takiej złożoności świata wymaga olbrzymiej ilości zasobów, a tych zaczyna brakować. Z drugiej strony ich rosnące zużycie powoduje konsekwencje środowiskowe, o których właśnie mówimy.

I jeszcze Trump, który kwestionuje wszystko, co wiąże się ze zmianami klimatycznymi.

To prawda.

Jednocześnie Trump jawi się jako siła rewolucyjna niezbędna do wymuszenia niezbędnych głębokich zmian systemowych 

Bo niestety, cztery lata rządów Bidena zmieniły niewiele. Podobnie zresztą, jak w większości innych państw, w których funkcjonuje system demokracji liberalnej. Podejmowane zmiany są niewystarczające, by odpowiedzieć na współczesne wyzwania. 

To nie znaczy, że systemy autorytarne lub demokracja nieliberalna poradzą sobie lepiej. To jasne, że Trump nie ma zamiaru odpowiadać na wyzwania kryzysu ekologicznego, bo w niego nie wierzy. Ale realizując swoją agendę mobilizuje energię, która na pewno przyspieszy zmiany instytucjonalne. 

Być może właśnie to jest potrzebne, żeby na gruzach obecnego systemu powstał jakiś nowy ład, który będzie lepiej odpowiadał na rzeczywistość. 

Dzieci trzymają transparenty i wykrzykują hasła podczas „Strajku szkolnego na rzecz klimatu” w ramach marszu „Na rzecz klimatu w Ukrainie” w centrum Kijowa 20 września 2019 r. Zdjęcie: Sergei SUPINSKY / AFP

Żeby cywilizacja była mniej złożona

A co takiego proponuje Trump? Wojny handlowe i izolacjonizm.

To właśnie jedna z możliwych odpowiedzi: sposób na zmniejszenie złożoności naszej cywilizacji. Deglobalizacja. Skrócenie łańcuchów dostaw, postawienie na lokalną gospodarkę o obiegu zamkniętym.

Brzmi utopijnie.

Ale dyskurs o zmniejszaniu złożoności jest coraz głośniejszy w różnych kręgach, od konserwatywnych po lewicowe. Tyle że w tych propozycjach nie uwzględnia się odpowiedzi na pytanie: „Jeżeli przeprowadzimy już taką dekompleksyfikację, to jaka nowa struktura społeczna będzie jej odpowiadać?” Pamiętajmy bowiem, że obecna złożoność jest również gwarancją wolności, którą mamy. Z niej wynika liczba miejsc w strukturze społecznej, która jest do dyspozycji w zależności od wykształcenia, kompetencji, aspiracji. W świecie, w którym połowa ludzi musiała pracować na roli, żeby wyżywić świat, los połowy ludzi był zdeterminowany. Gdy udział zatrudnienia w rolnictwie w krajach rozwiniętych zmalał do 2%, pozostałe 48% zyskało możliwość robienia czego innego. Pole wyboru, a więc i wolności się zwiększyło. Ale gdy gospodarka będzie bardziej lokalna przy jednoczesnym coraz trudniejszym dostępie do zasobów materialnych, może dojść do załamania modelu opartego na wzroście produktywności pracy. A wówczas odpowiedzią będzie wzrost pracochłonności, czyli konieczność zwiększenia zatrudnienia w sektorach wymagających pracy fizycznej, jak rolnictwo czy wytwarzanie dóbr materialnych. Ci z kolei może oznaczać powrót do tradycyjnego podziału obowiązków i norm taki podział uzasadniających.

To w ogóle możliwe?

Oczywiście, przecież to już się dzieje. W Afganistanie w latach 60. kobiety studiowały i chodziły w miniówkach, a dzisiaj nie mogą nawet głośno mówić. Decyzja Sądu Najwyższego w USA podważająca prawo do aborcji podjęta w 2022 może być odczytywana jako wyraz zwrotu konserwatywnego w tym kraju. 

Podobnie jak fakt, że w całej Europie rośnie znaczenie formacji konserwatywnych i skrajnie prawicowych. W wielu państwach przynajmniej część rządu tworzą formacje skrajnie prawicowe głośno mówiące o  tradycyjnej roli kobiet ich „naturalnej” misji jaką ma być przede wszystkim zajmowanie się domem i dziećmi. 

Może to właśnie ta narracja odpowiada na potrzebę mniej złożonego świata? Bo ten konserwatywny zwrot może oznaczać też retradycjonalizację społeczeństwa i przygotowanie do przesunięcia kobiet w strukturze społecznej, „tam, gdzie ich miejsce” – czyli, jak to się mówi w socjologii, w obszarze reprodukcji społecznej: rodzenie, wychowanie, troska – to wszystko co potrzeba w skali mikro, żeby funkcjonowało społeczeństwo w skali makro. W złożonych społeczeństwach rozwiniętych istotną część pracy reprodukcyjnej wykonywał system usług społecznych. Gdy zostanie rozmontowany, potrzeby nie znikną, więc ktoś będzie musiał je zaspokajać. 

W świecie o mniejszej złożoności więcej pracy trzeba będzie wykonać w domu

Ludzie nie martwią się o to, jak wykarmić dziewięć miliardów ludzi, tylko widzą, że im samym żyje się coraz gorzej. Nie chcą analizować hiperzłożoności świata, tylko wybierają konserwatywną, prawicową ofertę.

Socjologowie amerykańscy już od dawna opisują przemiany strukturalne amerykańskiego społeczeństwa i dobrze zdefiniowali to, co „wyprodukowało” Trumpa. To nie jest kwestia tego, że jeśli zwiększymy nakłady na edukację obywatelską w szkołach, ludzie będą potrafili dobrze wybierać. Oni ze swojego punktu widzenia wybierają dobrze. Tak samo nie można powiedzieć, że w 2015 roku ci, którzy głosowali na PiS, zostali oszukani. PiS spełniło swoją obietnicę i wielu ludzi w 2019 roku potwierdziło ten wybór.

Jeśli spojrzeć na sondaże, to dzisiaj też by wygrali.

Właśnie na tym polega problem: że mamy do czynienia z czymś bardziej poważnym, co wymaga odpowiedzi nie tylko czysto politycznej. Nie chodzi o zbudowanie oferty programowej i komunikowanie jej w ramach rutynowej rywalizacji politycznej. Za tym musi pójść rzeczywista wizja głębokiej zmiany strukturalnej, która dotyczyć będzie również przebudowy systemu gospodarczego – a w związku z tym przebudowy stylu życia, który będzie polegał na świadomym dostosowaniu konsumpcji do możliwości odtwarzania zasobów w taki sposób, by nie oznaczał załamania systemu.

Nie wierzę w samoograniczanie, tym bardziej że strona konserwatywna głosi populistyczne hasła w stylu: „Make America great again” czy: „Dobre życie Polaków”.

Problem polega na tym, że nie ma dla tego równie atrakcyjnej alternatywy, która pokazałaby, że możliwa jest dekomplesyfikacja przy zachowaniu wszystkich wartości, które są nam bliskie, do których przywykliśmy w ramach liberalnej demokracji. Powtarzamy, głęboko w to wierząc, że demokracja liberalna w połączeniu z rynkowym kapitalizmem jest najlepszym z systemów i najlepiej nadaje się do rozwiązywania problemów współczesnego społeczeństwa.

Nie jesteśmy jednak gotowi przyjąć do wiadomości, że jak to pokazał niemiecki socjolog Jens Beckert w książce „Jak sprzedaliśmy swoją przyszłość” to właśnie logika rynkowego kapitalizmu musiała doprowadzić do głębokiego kryzysu strukturalnego, którego symptomem jest kryzys klimatyczny i ekologiczny, a wyrazem narastające konflikty społeczne i polityczne. I że w tym systemie nie ma rozwiązania dla tego kryzysu. Pozostaje więc pytanie, czy jesteśmy w ramach demokracji liberalnej zaprojektować adekwatną alternatywę, która demokracji liberalnej nie pogrzebie?

Niestety, trudniej szukać odpowiedzi na to pytanie niż opowiadać o projektach prawicowych i populistycznych. Posługują się prostą narracją

o zdradzie elit, opartą na resentymentach, odwołującą do poczucia godności i fantazji o tym, że kiedyś było lepiej ale złoty wiek się skończył skradziony przez migrantów. Te hasła dobrze rezonują z emocjami coraz większej liczby ludzi zmęczonych nadmierną złożonością, której mechanizmów nie rozumieją, za to boleśnie odczuwają kolejne kryzysy przekładające się na wzrost niepewności, utratę poczucia bezpieczeństwa i coraz chudszy portfel. 

Tyle tylko, że za tą retoryką i dekompozycją dotychczasowego ładu instytucjonalnego nie idzie rekompozycja, która by problemy tych ludzi rozwiązała. Powstaje natomiast system feudalno-oligarchiczny, w którym wpływ polityczny zyskują tacy ludzie, jak Elon Musk, a Stany Zjednoczone – cywilizacyjne centrum zaczynają wchodzić w standardy niegdyś obowiązujące na peryferiach kapitalizmu.

Załoga Plumas Hotshots schodzi z linii ognia podczas pożaru parku w hrabstwie Tehama w rejonie Mill Creek w Kalifornii 7 sierpnia 2024 r. Według Cal Fire, w ciągu dwóch tygodni pożar spalił około 414 042 akrów (167 557 hektarów), a jego powstrzymanie wyniosło 34%. Zdjęcie: JOSH EDELSON / AFP

Ekosocjalizm na ratunek

No właśnie: co z gospodarką? Co zamiast kapitalizmu?

Najbliższymi mi próbami opisu tej rzeczywistości są różne wizje ekosocjalizmu. Na przykład takie, które zakładają możliwość demokratycznego zarządzania rozwojem wobec konieczności ograniczenia konsumpcji, bo ona tak czy inaczej nadejdzie. Można tym zarządzać autorytarnie albo demokratycznie. Jeżeli demokratycznie, to tylko w modelu właśnie takiego demokratycznego socjalizmu, który uwzględnia nie tylko kwestie socjalne (bo sam socjalizm był odpowiedzią na nierówności społeczne), lecz także ekologiczne. Doskonałym przykładem jest książka „La vie large. Manifeste écosocialiste” Paula Magnette, burmistrza Charleroi.

Socjalizm nie ma dobrych notowań.

Socjalizm, jaki znamy, ten realny, akurat dobrze pamiętamy. Jednak w warunkach krajów demokratycznych, jak Francja czy Niemcy, socjalizm przyniósł radykalną zmianę. Udział partii socjalistycznych i socjaldemokratycznych w rządach wielu krajów zbudował Europę, w której kwestia socjalna, kwestia służby zdrowia i jakości życia wielu obywateli została pozytywnie rozwiązana. 

Rozwiązania socjalne w Europie są znacząco lepsze niż na przykład w Stanach Zjednoczonych.

Kruszą się fundamenty naszego zachodniego świata. Kruszą się i kompromitują wartości, na których był oparty. Czy Europa jest teraz w takim momencie, w jakim było jak Cesarstwo Rzymskie na chwilę przed upadkiem?

Warto pamiętać, że Cesarstwo Rzymskie upadało bardzo długo. A średniowiecze też niekoniecznie od razu było takie beznadziejne. Ale – fakt: to dobry przykład dekompleksyfikacji jednej cywilizacji, która w pewnym swoim kształcie upadła, choć nie oznaczało to końca świata. 

Rzym przetrwał, tyle że zaczął pełnić inną funkcję. Dlatego koniec nie musi być katastrofą. Ale też nie możemy katastrofy wykluczyć. 

Najbardziej ponurą książką, jaką ostatnio przeczytałem jest najnowsze dzieło wspomnianego Ugo Bardiego zatytułowane „Exterminations: Preparing for the Unthinkable” (Eksterminacje. Przygotowując się do niewyobrażalnego). Analizuje on historyczne przypadki masowych eksterminacji cały grup ludności i pokazuje, jak łatwo w sumie doprowadzić do sytuacji, gdy kryzysowy impuls prowadzi do społecznej legitymacji dla radykalnego rozwiązania problemu poprzez eliminację grup lub społeczności obciążanych odpowiedzialnością za ten problem. Bardi pokazuje analitycznie to, co wyraził Primo Levi piszą w kontekście Holocaustu: „to się stało, a więc może znów się zdarzyć”.

W co gra Rosja?

Dlaczego właściwie Rosja zaatakowała Ukrainę?

Putin liczył, że Europa jest już tak słaba, że można wrócić do gry, w której Rosja odnowi to, czym była w czasie istnienia Związku Radzieckiego: graczem, który decyduje o całej Europie.

Na razie wciągnęli nas w grę, której wynik wciąż zależy bardziej od nas niż od Putina. To znaczy, że jeśli przyjmiemy jego reguły gry, uda mu się. 

Jeżeli przestaniemy wierzyć, że Ukraina ma szansę wygrać tę wojnę i przestaniemy jej pomagać, to doprowadzimy do tego, że Putin wygra. A to byłoby potwierdzeniem, że Rosja jest silna, co w rzeczywistości nie jest prawdą. W Europie mamy wszystkie zasoby, które umożliwiają zbudowanie innego świata niż ten, w którym do gry wróci Imperium Rosyjskie.

Czy w związku z tym uważa Pan, że mamy już punktową III wojnę światową?

Jeszcze nie. Momentami wydaje się, że jesteśmy blisko, ale to nie jest jeszcze zdefiniowane w jednoznaczny sposób.
Uczestnicy wszystkiego, co się teraz dzieje i na Bliskim Wschodzie, i w Ukrainie, i gdzieś tam, na Oceanie Spokojnym, gdzieś wokół Tajwanu, wciąż utrzymują komunikację między sobą. To nie jest tak, że świat już się podzielił na dwa obozy, co byłoby podstawą myślenia w kategoriach trzeciej wojny.

Rosja bardzo by tego chciała.

Oczywiście. Ale upadek reżimu Assada w Syrii pokazał, jak złożona jest sytuacja. Przypomniał, że są tacy gracze jak Turcja, którzy prowadzą własną grę. Turcy są częścią NATO i częściowo Zachodu, ale mają własną politykę regionalnego mocarstwa średniej mocy. I są wystarczająco silni, by oddziaływać na układ bliskowschodni. To powoduje, że wciąż istnieją jakieś dynamiczne sojusze między potencjalnymi wrogami; Turcja nadal prowadzi rozmowy z Rosją. To wszystko sprawia, że wciąż jest szansa, że te wszystkie wojny toczone regionalnie, które są jakimś aspektem budowy nowego ładu światowego, doprowadzą do jego stworzenia bez etapu III wojny światowej.

Czyli bez radykalnego rozstrzygnięcia między głównymi graczami?

Tak, to będą raczej wojny proxy, lokalne, sprawdzające, kto jaką ma siłę. Rosja, która przez to, że zaangażowała się w Ukrainie dużo bardziej niż planowała, straciła pozycję na Bliskim Wschodzie. Ale przede wszystkim wraz z początkiem wojny w Ukrainie straciła pozycję supermocarstwa, z armią nie do pokonania. Iran, który poparł Rosję, na skutek działań izraelskich też okazał się znacznie słabszym graczem. Każde takie wydarzenie zmienia globalną rozgrywkę.

Obecnie najważniejszym pytaniem jest to, jaką rolę w tym procesie odegrają Stany Zjednoczone. Donald Trump zdaje się wywracać stolik nie tylko dystansując od Europy ale także przywracając Putina jako godny uznania podmiot relacji międzynarodowych. Czy prezydentowi USA chodzi o to, żeby odciągnąć Rosję od Chin w ramach budowy nowej równowagi światowej, w podobny sposób jak Nixon z Kissingerem zrobili z Chinami przeciwko ZSRR w latach 70?

Nawet jeśli, to niemniej ważnym pytaniem jest, czy w ramach tej rozgrywki uda mu się „nakłonić” Ukrainę, by zgodziła się zapłacić za taką operację utratą suwerenności i podporządkowaniem Rosji. Temu pytaniu musi towarzyszyć inne, o rolę Europy – czy zdoła zdefiniować swoją rolę decydując się na powstrzymywanie Rosji, stanowiącej największe zagrożenie dla europejskiego bezpieczeństwa, poprzez wsparcie Ukrainy i angażowanie Chin. 

Więcej dziś pytań, niż odpowiedzi, a ciągle pamiętać trzeba o kwestii, od której rozpoczęliśmy – kryzysie złożoności. 

Co trzy lata temu poszło nie tak

Wracając do początku inwazji Rosji na Ukrainę: od 2020 roku tkwimy w zawieszeniu pomiędzy nadzieją i beznadzieją. Dlaczego nie wsparliśmy Ukrainy tak, by mogła wygrać? 

Musimy pamiętać, że przedmiotem polityki globalnej takich krajów jak Stany Zjednoczone, ale również Francja czy Niemcy, nigdy nie była Ukraina, tylko Rosja. Ukraina była tylko elementem tej polityki. Była kosztem lub szansą, zasobem do wykorzystania w relacjach z Rosją. Wystarczy przypomnieć sobie przemówienie Bidena w Warszawie w marcu 2022 roku, w którym tak naprawdę o Ukrainie nic istotnego nie powiedział. Powiedział za to, że nie odda ani centymetra NATO-wskiej ziemi. To było jego główne przesłanie: wojna nie może przekroczyć granicy z państwami NATO. Dlatego wiele początkowych działań to była konsolidacja w ramach NATO, ale niekoniecznie za Ukrainą. Ukraina została raczej spisana na straty.
Plan aktywnego ratowania Ukrainy pojawił się, gdy – przepraszam, że tak powiem – Ukraińcy sprawili kłopot i nie dali się pokonać w ciągu kilku dni, a nawet tygodni.

Okazało się, że trzeba zmienić kalkulacje i że wsparcie Ukrainy jest najlepszą formą powstrzymywania Rosji.

Ostatnio oglądałam „Przechwycone”, film będący zapisem rozmów rosyjskich żołnierzy z ich rodzinami z pierwszych miesięcy wojny, przechwyconych przez ukraińskie służby. Wyraźnie widać tam, jak byli wtedy słabi, nieprzygotowani, zdezorganizowani i łatwi do pokonania. 

Po pierwsze, był autentyczny strach przed użyciem przez Rosję broni jądrowej, zresztą dane wywiadowcze potwierdzały te obawy, to zagrożenie nie było nierealne 

Drugi powód to obawa przed wciągnięciem państw NATO w wojnę. Była głęboka niewiara w to, że Ukraina jest w stanie dłużej stawiać opór. Rosjanie zaatakowali nieporadnie, ale co będzie, gdy się pozbierają i zaatakują skutecznie? Ukraina upadnie, a my (mam na myśli NATO) będziemy już zbyt mocno zaangażowani. Ten strach przed eskalacją jest zresztą obecny w Europie cały czas.

Kolejna kwestia to „rozbrojenie” Europy. Uwierzyliśmy w hasło: „Nigdy więcej wojny” i zbyt wolno wracamy do zwiększania wydatków na obronność.

Oczywiście. To jest również spowodowane tym, o czym mówiliśmy wcześniej – że trudno nam sobie wyobrazić, byśmy mieli sami się ograniczać. A właśnie to musimy zrobić, jeżeli chcemy skutecznie przeciwstawić się Putinowi.

To oznacza coraz większe wydatki na zbrojenia, może nawet o więcej niż obecne 5%. A zwiększenie wydatków na zbrojenia to potencjalnie mniej pieniędzy w budżetach państw, na przykład na cele socjalne czy służbę zdrowia w starzejących, a więc bardzo potrzebujących zaawansowanych usług społecznych społeczeństwach.

Kolejny czynnik słabości Europy, który wojna ujawniła, to uzależnienie od importu energii. Jedyną szansą dla Europy jest transformacja energetyczna w oparciu o odnawialne źródła energii. Europa robi to konsekwentnie, może tylko wciąż za wolno. Niestety ten model transformacji nie jest do końca dobrze zarządzany na poziomie Unii Europejskiej, jak również na poziomie poszczególnych państw, co wywołuje protesty społeczne. No i możemy mieć paradoksalnie sytuację, że to, co służy zarówno rozwiązaniu problemu klimatycznego, jak strategicznego, jakim jest uniezależnienie się od importu ropy i zwiększenie konkurencyjności gospodarki, będzie niestety zahamowane przez populistów. Bo oni kwestionują ten model rozwoju, umiejętnie mobilizując społeczne niepokoje.

A przecież Zielony Ład, który ogłosiła Unia Europejska za poprzedniej kadencji, nadal wpisany w program strategiczny Unii, ma dla niej sens nie tylko ekologiczny, ale również strategiczny. Chodzi o to, byśmy mieli dostęp do energii, która nie będzie uzależniona od importu, ale też będzie tańsza.

Musimy również zmienić myślenie, że dywidenda pokojowa jest dana na zawsze. Myślenie w kategoriach bezpieczeństwa nie było jednak domeną ani prerogatywą całej Unii Europejskiej, tylko prerogatywą rządów poszczególnych państw. 

Natomiast interesującą odpowiedzią na tę sytuację jest konsolidacja sojuszu nordycko-bałtyckiego, do którego Polska dołączyła.

Tak, krajom bałtyckim, jak krajom Europy Środkowo-Wschodniej, nie trzeba tłumaczyć, czym jest Rosja.

To prawda. Tylko musimy wziąć pod uwagę to, co ta wojna ujawniła, a o czym zapomnieliśmy: że konfrontacja z Rosją może oznaczać wojną pełnoskalową, wymagającą olbrzymiego zaangażowania. Wydawało nam się, że wojny będą już tylko takie, jak ta w Iraku w 2003 albo w Afganistanie, gdzie wyspecjalizowane jednostki z ograniczoną ilością zaopatrzenia materiałowego wykonują jakieś misje. A tu wróciliśmy do innego myślenia o wojnie, co jest problemem dla społeczeństw, w których w ogóle samo myślenie o wojnie budzi głęboki lęk.  

Załoga moździerza wojskowego maszeruje przez pole suchych słoneczników, region Zaporoża, południowo-wschodnia Ukraina. Zdjęcie: Ukrinform/SIPA

Optymizm społeczeństwa postapokaliptycznego

W naszej rozmowie nie mogę znaleźć żadnego optymistycznego wątku. Czy jest w ogóle coś pozytywnego w chaosie, w którym jesteśmy? Są jakieś światełka w tunelu beznadziei?

Są, ale oparte raczej na intuicji i przekonaniu, że w sytuacjach głębokiego kryzysu często ujawniają się zasoby, których nie widać w czasach „normalnych”. W Polsce mamy klasyczny, wyświechtany już przykład Solidarności. Nic nie wskazywało, że powstanie tak wielka siła. 

Socjologowie nie dopatrzyli się procesów, które by to umożliwiły. Tymczasem w środku beznadziei powstał ruch, który miał istotne znaczenie nie tylko dla Polski, ale dla znacznej części naszego świata. I pokazał ideę ruchu społecznego jako ciągle ważną. 

Więc według mnie – mimo całego tragizmu tego, co się dzieje w Ukrainie – to Ukraina właśnie jest niezwykłym przykładem nieustannego uruchamiania zasobów, które powodują, że ona trwa. To samo w sobie już jest cudem.

Gdy się jeździ do Ukrainy, to widać, że właśnie w tych tragicznych warunkach Ukraińcy potrafili zdefiniować przestrzeń dobrego życia, co widać po niezwykle aktywnym życiu kulturalnym, fermencie w sztuce, pełnych księgarniach i teatrach

Walczą o przetrwanie tego sposobu życia, który jest im bliski, czyli także życia w wymiarze politycznym – demokracji, wolności. Jest to jakby odpowiedź na mizerię Zachodu, w którym wystarczy lekka deprywacja ekonomiczna, żeby oddawać głosy populistom. Być może to jest psychologiczny mechanizm radzenia sobie z teraźniejszością, ale za tym idą konkretne prace, badania, dyskusje.
To pokazuje coś, co nazywam optymizmem społeczeństwa postapokaliptycznego. Bo Ukraina już niejedną apokalipsę przeżyła – od Hołodomoru i Wielkiego terroru poczynając, przez Czarnobyl, a na obecnej wojnie z Rosją kończąc. Ukraińcy pokazują ważność pewnych zasobów, o których my zapomnieliśmy. Pokazują, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie można było znaleźć sposobu na dobre życie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, ekspertka mediowa. Była dyrektorka zarządzająca Gazety Wyborczej i dyrektorka wydawnicza Wysokich Obcasów. Twórczyni wielu autorskich projektów mediowych budujących zaangażowanie społeczne i wspierających kobiety

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Ukrainki, z którymi rozmawiałam, na różne sposoby odnalazły drogę powrotną do samych siebie. Niektóre zgodziły się podzielić swoją historią.

Jak te z nich, które mieszkają w Polsce, na nowo uczą się okazywać troskę o siebie. Dlaczego czują się winne? I co się zmieniło w ich podejściu do piękna?

Poczucie winy trwa do dziś

41-letnia Wira Fedorenko z Kijowa przed wojną pracowała jako menedżerka w restauracji. W 2022 roku wraz z nastoletnim synem przeniosła się do Warszawy, gdzie obecnie pracuje jako administratorka w sali zabaw „Tęcza”.

Przed przeprowadzką zawsze dbała o swój wygląd i zdrowie. Co trzy tygodnie – manicure, co cztery – fryzjer. Regularne wizyty u ginekologa i dentysty, raz w roku mammografia i kurs masażu pleców. Ulubione rytuały jako atrybuty dnia: rano filiżanka herbaty z cytryną przy oknie z widokiem na miasto, wieczorem spacer ulicą, niezależnie od pogody.

Po przeprowadzce wszystko się zmieniło. Nowe życie w Polsce stało się próbą. Na pierwszych etapach adaptacji brakowało jej sił nawet na najprostsze rzeczy, które wcześniej dawały poczucie normalności i stabilności:

– Nie miałam ochoty robić makijażu, fryzury, ładnie się ubierać. Nie miałam siły na rytuały, nawet spacery nie sprawiały mi przyjemności.

Wira: – Jesteś silniejsza, gdy dbasz o siebie

Podobnie jak wiele z nas, Wira przeżyła okres, kiedy wszelkie przejawy troski o siebie wydawały się jej czymś nie na miejscu. Jej uwaga skupiła się na przetrwaniu. Przełomem była wizyta u psychologa. Po niej Wiera zaczęła się odbudowywać. Krok po kroku.

– Zaczęłam znowu farbować włosy, ale już sama. Do fryzjera chodzę teraz raz w roku. Manicure i pedicure też robię w domu. Staram się regularnie chodzić do lekarzy, choć nie udaje mi się to tak często jak wcześniej. Za to wydaję teraz mniej na pielęgnację, bo większość zabiegów zastąpiłam domowymi. Jedyne, na czym nie oszczędzam, to masaż – ostatnio bardzo bolą mnie plecy.

Codzienne rytuały powróciły, ale uległy zmianom: rano mocna kawa z mlekiem, przeglądanie wiadomości, obowiązkowy telefon do mamy do Kijowa, by dowiedzieć się, jak minęła noc. Wira odnajduje spokój w drobiazgach:

– Kupić sobie bukiet kwiatów, spotkać się z przyjaciółką na mieście, pospacerować po parku lub lesie. To na chwilę przywraca mi poczucie harmonii.

Na pytanie, czy czuje się winna, że podczas wojny „myśli o sobie”, odpowiada:

– Poczucie winy jest we mnie obecne również teraz. Przecież moja mama jest w Ukrainie, a ja tutaj. Ale jest jej spokojnie na duszy, kiedy wie, że u nas wszystko w porządku.

Z Ukrainy przywiozła swoje ręczniki, ikony i modlitewnik. Co niedzielę robi sobie maseczkę do twarzy według rodzinnego przepisu – z płatków owsianych i miodu.

– Ta maseczka według przepisu mamy to mój bardzo ważny rytuał. Jakby uścisk z domu

Na pytanie, jakie nawyki w pielęgnacji mogłaby przejąć od Polek, Wira odpowiada, że w polskiej kulturze ceni się „zdrowy wygląd” – czystą skórę, delikatny makijaż, schludny wygląd. Polki, podobnie jak Europejki, często używają odcieni naśladujących naturalny kolor twarzy, tuszu do rzęs i błyszczyka do ust, podkreślają brwi – i wielu to wystarcza. Takie podejście okazało się jej bliskie. Dbanie o siebie jest obecnie niezbędnym minimum, które pomaga Wirze zachować wewnętrzną równowagę:

– Kiedy dbam o siebie, czuję się silniejsza i zdolna do działania, do pójścia naprzód.

Spojrzałam w lustro i nie poznałam siebie

47-letnia Oksana przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu latem 2022 roku. W pierwszych miesiącach po przeprowadzce nie miała dla siebie czasu. Najważniejsze było znalezienie pracy i niezałamanie się psychicznie.

– Pracowałam jako sprzątaczka w mieszkaniach, biurach, domach – wspomina. – Zgadzałam się na wszystko, bo trzeba było płacić za mieszkanie i odkładać choć trochę pieniędzy. Wracałam do domu tak zmęczona, że nie miałam siły nawet jeść. Jeśli kładłam się przed północą, to już był sukces. O dbaniu o siebie nie było mowy. Wydawało się jej, że to drobiazgi, które nie mają znaczenia, kiedy jesteś na skraju wyczerpania.

– Nie malowałam się, nie używałam kremów. Włosy miałam po prostu związane w kucyk.

Myślałam: przeżyję – i wtedy do tego wszystkiego wrócę

Poza tym przychodzenie do sprzątania umalowaną wydawało się jej bez sensu.

Kiedy po roku spojrzała w lustro, nie poznała siebie.

– Wszystko wyglądało normalnie, ale twarz była taka zmęczona. Postarzałam się... Nie poznałam siebie – skóra była matowa, oczy przygasłe. To było bolesne.

To był przełom. Postanowiła: dość „przetrwania”. Zaczęła od drobnych rzeczy.

– Na początek po prostu zaczęłam myć włosy każdego ranka, tak jak kiedyś w domu. Potem kupiłam krem – zwykły, niedrogi, ale o przyjemnym zapachu. To już był jakiś krok. Następnie – farba do włosów.

Niedawno po raz pierwszy od trzech lat zrobiłam sobie brwi w salonie. I wiesz – popłakałam się. Jakby wróciła część dawnej mnie

Nadal dużo pracuje, ale teraz znajduje już czas na proste rytuały, które ją podtrzymują.

– W każdą niedzielę – gorąca kąpiel z solą. Słucham muzyki z lat 80. albo po prostu leżę w ciszy. I jeszcze biżuteria; znowu zaczęłam ją nosić. To drobiazg, ale kiedy zakładam kolczyki, przypominam sobie, że nie jestem tylko kobietą zarabiającą na życie. Jestem też po prostu kobietą.

Według Oksany Polki inwestują w wysokiej jakości pielęgnację skóry: używają kremów, serum, toników, peelingów, maseczek – często lokalnych marek. Ich kosmetyki są w większości naturalne, bez ostrych zapachów i agresywnych składników. To podejście wpłynęło również na wybór Oksany: teraz zamiast kilku tanich produktów kupuje jeden, ale naprawdę dobrej jakości.

– Staram się brać przykład z miejscowych kobiet, wydają mi się takie zadbane. Nawet trochę mam kompleksy...

Rozumiem, że nie jestem już taka, jak kiedyś. Ale nie jestem też już taka, jaka byłam w 2022 roku. I to mnie cieszy

Teraz robię dla siebie więcej niż kiedyś w Ukrainie

Przed wojną 42-letnia Wiktoria Bożedaj była urzędniczką państwową w Charkowie. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji wraz z synami wyjechała do Warszawy. Zawsze była osobą kreatywną – szyła, pisała wiersze, malowała. Jedno z tych hobby stało się jej głównym zajęciem za granicą: obecnie pracuje jako krawcowa w małej firmie produkującej damską odzież.

Wiktoria: – W warunkach silnego stresu dbanie o siebie to konieczność

Zawsze o siebie dbała, ale emigracja i stres odbiły się na jej wyglądzie.

– Z powodu stresu zaczęły mi bardzo wypadać włosy, więc szukałam sposobu, by sobie pomóc – mówi. – Psychicznie było mi ciężko. Musiałam zapewnić dzieciom dach nad głową. Ale dość szybko wróciłam do domowych zabiegów pielęgnacyjnych. I teraz, szczerze mówiąc, robię dla siebie więcej niż wcześniej w Ukrainie. Bo w tych warunkach uważam to za konieczność.

Rytuały pielęgnacyjne stały się dla niej punktem oparcia w trudnych realiach życia.

– Kremy na noc i na dzień, filtr SPF, serum pod oczy, peeling, maseczki – to moje must have. Włosy pielęgnuję balsamami, maskami, termoochroną. I oczywiście lekki makijaż na co dzień. Manicure robię sama – kupiłam lampę, narzędzia, lakiery. To wygodne i ekonomiczne.

Szczególną uwagę przywiązuje do sylwetki:

– Poczułam, że przez stres zaczęłam przybierać na wadze, co bardzo mnie zasmuciło. Wtedy przeszłam kilka maratonów odchudzających z ukraińskimi trenerami, zaczęłam też uprawiać jogę, chodzić na basen, więcej spacerować.

Wróciłam do formy – i to dodało mi siły

W tych wszystkich aktywnościach Wika wybiera środowisko ukraińskojęzyczne:

– Joga – z ukraińską instruktorką. Kosmetyczka, fryzjerka, depilacja – też nasze dziewczyny. Czuję, że one lepiej wiedzą, czego potrzebuję.

Czy zauważa różnicę w podejściu do dbania o siebie między lokalnymi kobietami a Ukrainkami?

– Krawcowe, z którymi pracuję, znacznie mniej o siebie dbają. Do fryzjera idą maksymalnie raz na kilka miesięcy. Manicure – nie zawsze. Zauważyłam natomiast, że w Polsce panuje kultura regularnej profilaktyki (w szczególności pielęgnacji twarzy, zębów, ciała), nawet w młodym wieku. Na przykład filtr SPF stosuje się codziennie, a nie tylko na wakacjach.

Wiktoria jest przekonana, że piękny wygląd nie jest kwestią statusu, ale wewnętrznego przyzwolenia, zasobów i potrzeby.

– Ja po prostu kocham sukienki, kocham ładnie wyglądać każdego dnia. Nie potrzebuję do tego żadnego pretekstu.

Dba też już o swoje zdrowie psychiczne.

– Chodzę na wieczory poetyckie, arteterapię, do psychologa. To też jest dbanie o siebie. I dla mnie to wybór życia.

Dbanie o siebie to teraz mój zawód

33-letnia Tetiana Basowa przez kilka lat pracowała w Charkowie jako kolorystka, chociaż ma wykształcenie techniczne. Po wybuchu wojny została wolontariuszką. Przyjechała do Warszawy dosłownie na 4 dni, ale nieoczekiwanie dla siebie bardzo szybko znalazła pracę.

– Po prostu napisałam do pewnego prestiżowego salonu, że chcę być asystentką fryzjerki. Byłam pewna, że nie przejdę selekcji, ale przyjęli mnie od razu – albo z litości, albo we mnie uwierzyli. Tak to wszystko się zaczęło.

Tetiana przyznaje, że w pierwszych miesiącach wojny trudno jej było pozwolić sobie nawet na najprostsze rzeczy

Na początku pracowała w salonie nastawionym na polskich klientów, obecnie – w salonie ukraińskim, gdzie większość klientek to Ukrainki. No, i pracuje też na własny rachunek. Nie widzi zasadniczej różnicy w podejściu do pracy – może poza tym, że Polki nie prowadzą tak często i aktywnie jak Ukrainki kont na Instagramie. Zamiast tego korzystają z serwisów takich jak Booksy [darmowa aplikacja do rezerwacji wizyt u fryzjerki czy manikiurzystki – red.].

Tetiana przyznaje, że w pierwszych miesiącach wojny trudno jej było pozwolić sobie nawet na najprostsze rzeczy.

– Oszczędzałam na wszystkim, kupno kremu wydawało mi się luksusem. Bardzo długo nie farbowałam włosów, nie strzygłam się, nie robiłam manicure.

Ale z czasem zrozumiałam, że mam jedno życie. I że kiedy robię coś dla siebie, to nie tylko wydaję pieniądze, ale także wspieram innych: daję im np. zarobić na podatki czy darowizny

Teraz Tetiana ma całą kolekcję słoiczków z kosmetykami, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Największą radość i pewność siebie czerpie z zabiegów kosmetycznych. Do kosmetyczki jeździ specjalnie do Ukrainy.

– Owszem, to nie jest tanie, ale uczucie po zabiegach jest niesamowite. Ktoś wydaje zarobione pieniądze na ubrania albo przysmaki, a ja na zabiegi kosmetyczne i SPA. W dzieciństwie myliśmy się jednym mydłem, nikt nie uczył mnie dbania o siebie. Teraz świadomie pozwalam sobie na więcej. I jeszcze – przedłużanie włosów. Czasami sama się dziwię, jak dodatkowe 20 gramów włosów może tak zmienić człowieka!

A jak wygląda dbałość o pielęgnację u ukraińskich i polskich kobiet?

– To stereotyp, że Ukrainki są bardziej zadbane. Widziałam wiele stylowych Polek, szczególnie imponują te po 50. roku życia. Natomiast młodzież czasami przesadza: zbyt długie rzęsy albo paznokcie. Polki są przeważnie bardziej oszczędne, niektóre chcą zniżek i żeby było szybko i niedrogo. Istnieje opinia, że Polki rzadziej decydują się na wstrzykiwanie, konturową plastykę czy botoks – w przeciwieństwie do Ukrainek, dla których takie zabiegi stały się normą. Jednak wydaje mi się, że Polki raczej przechodzą z jednej skrajności w drugą. Natomiast Ukrainki w ostatnich latach coraz bardziej cenią sobie naturalność – styl old money.

Większość Ukrainek nie wie, co będzie dalej, dlatego chcą takiego farbowania, które będzie wyglądało naturalnie i nie będzie wymagało częstego odświeżania

Często czuję się nie tylko kolorystką, ale także psycholożką. Szczególnie w pierwszych miesiącach wojny dziewczyny przychodziły porozmawiać, pogadać o tym, jak im ciężko. Teraz fotel w salonie to miejsce, gdzie można się zrelaksować.

Ogólnie wojna i emigracja mają na nas ogromny wpływ. Nasze dziewczyny mimo wszystko starają się dbać o siebie, chociaż wiele z nich zrezygnowało już z manicure czy skomplikowanego farbowania włosów; wybierają prostsze rozwiązania. Ale zawsze wyglądają schludnie. Nawet za granicą, mimo wojny, trzymamy poziom.

Dać innym coś prawdziwego

– Dbanie o siebie to podstawowy mechanizm psychiczny, który pomaga zachować stabilność, wewnętrzną obecność i kontakt ze sobą. Dlatego kiedy notorycznie ignorujemy własne potrzeby, emocje i granice, stopniowo zanika w nas energia, sens, zdolność odczuwania. Jakbyśmy psychicznie „traciły siebie” – przekonuje Oksana Wozniuk, psycholożka i psychoterapeutka z Narodowego Stowarzyszenia Terapeutów Gestalt Ukrainy.

– Poczucie winy z powodu dbania o siebie jest częstym zjawiskiem, zwłaszcza u osób, które od dzieciństwa uczono, by były „wygodne”, „silne” albo w ogóle „niewidoczne”. Zarazem to nie jest twoja prawdziwa natura – to tylko nabyte doświadczenie. Dlatego można to zmienić.

Psycholog radzi:

• uświadom sobie, skąd bierze się w tobie poczucie winy i czyj „głos” rozbrzmiewa w twojej głowie;

• pozwól sobie na pragnienia, odpoczynek, osobiste granice;

• przypominaj sobie: dbam o siebie nie „zamiast innych”, ale dla życia, obecności, ciepła. Zarówno dla siebie, jak dla tych, których kocham.

Dbanie o siebie nie jest ucieczką, ale drogą do głębszej więzi ze światem. Im bardziej jesteś dla siebie, tym więcej czegoś prawdziwego możesz dać innym. Nie z obowiązku, ale z miłości

Szczerze podziwiam nasze kobiety. To, jak się trzymają, jak potrafią same tworzyć piękno, jak pozostają czarujące, mimo okoliczności. I wiecie co? Po rozmowie z nimi zdecydowałam się kupić sobie nowe perfumy.

20
хв

Dbanie o siebie to nie egoizm

Diana Balynska
rosyjscy jeńcy GIDNA Iryna Kozarewa

Wojna rozwinęła w nas umiejętności, których nigdy nie chcielibyśmy mieć. Na przykład blokowania emocji i życia z żalem. Tę drogę codziennie przechodzą tysiące kobiet, które czekają na bliskich będących niewoli. Nieokreślona strata to burzliwe uczucie, kiedy żyjesz w niekończącym się strumieniu rozpaczy i pytań: Co dzieje się z bliską osobą?; Gdzie ona w ogóle jest?; Jak przetrwa noc, kiedy ja zasypiam w swoim łóżku?; Czy jeszcze się zobaczymy?; Jak pomóc jej – i sobie?

Trudno mówić o niepewności

Kobieta, która przeżywa nieokreśloną stratę, budzi się bardzo wcześnie, przed dźwiękiem budzika, i od razu przegląda media społecznościowe i grupy zaginionych bez śladu. Od momentu gdy usłyszała straszne słowa: „Pański syn zaginął bez wieści” albo: „Pański mąż został wzięty do niewoli” – szuka jakichkolwiek informacji, gotowa zrobić wszystko, by dowiedzieć się czegokolwiek o bliskiej osobie.

– Nieokreślona strata nie ma granic – mówi Anna Gruba, kuratorka projektu GIDNA, który zapewnia pomoc psychologiczną kobietom przeżywającym stratę. – To nieznane, dlatego trudno o tym mówić. Czasami łatwiej mówić o faktycznej stracie, bo to bolesne, ale bardziej zrozumiałe. To właśnie niepewność jest traumą, która niszczy człowieka od środka każdego dnia przez lata. Kobieta odczuwa coraz większe zmęczenie. Jest zła, że traci nadzieję, zła na cały świat. Odmawia sobie wszystkiego, nie pozwala sobie cieszyć się zwykłymi rzeczami, blokuje wszystkie emocje i żyje tylko nadzieją, że bliska osoba wróci.

Trzy miesiące temu do programu projektu GIDNA (kierunek: „Nieokreślona strata”) dołączyła Iryna Kozarewa, która od trzech lat czeka na syna znajdującego się w rosyjskiej niewoli. To trzy lata bez snu i dwa bez jakichkolwiek wiadomości od Jarosława, uwięzionego w maju 2022 roku. Właśnie wtedy rozmawiali po raz ostatni.

Iryna Kozarewa w centrum Kijowa wzywa do uwolnienia jej syna

Synku, masz plan B?

Iryna jest matką sześciu przybranych synów. Każdy z nich jest jak odrębny wszechświat, z własnym charakterem i gorącym pragnieniem walki o swoje. Iryna z uśmiechem wspomina, jak podczas Rewolucji Godności wszyscy chcieli pójść z nią na Majdan:

– Owinęli twarze szalikami, założyli kaski, nakolanniki, nałokietniki, wzięli kije i powiedzieli: „Pójdziemy z tobą. Jeśli my nie idziemy, to ty też nie idziesz”

A potem zaczęła się wojna. Jarosław, późniejszy obrońca Mariupola, był wówczas fanem piłki nożnej, kibicował klubowi FC „Dynamo”. Matka wspomina, że wraz z kolegami zawsze zajmowali stanowisko obywatelskie, brali udział w akcjach, razem wstąpili do batalionu „Azow”.

Jarosław do ostatniej chwili nie chciał się jej przyznać, że stanął w obronie kraju. Ale podzielił się tajemnicą ze starszym bratem, a ten powiedział wszystko mamie. Nie było już sensu płakać, wspomina Iryna:

– Po prostu zapytałam: „Jak mogę ci tam pomóc?”.

Kiedy zaczęła się inwazja, Jarosław był pierwszym, który zadzwonił.

– Już wieczorem napisałam do niego: „Synku, będziecie w całkowitej izolacji, macie plan B?”. Odpowiedział: „Mamy wszystkie plany, jesteśmy uzbrojeni i wiemy, co robimy”. Potem była już tylko korespondencja.

W pewnym momencie Jarosław zniknął, przestał odpowiadać. Iryna zaczęła liczyć dni.

Wieść o synu dotarła do niej nagle – od jego dziewczyny, której jeszcze wtedy nie znała. Mijało już 20 dni strasznej ciszy. Jak się okazało, Jarosław został ranny. Podczas walk o Mariupol doznał ciężkiego wstrząsu mózgu, stracił słuch, wzrok i koordynację ruchową. Później rosyjska armia zrzuciła bombę na szpital, w którym się leczył. Przewieziono go do „Azowstali”. 21. dnia napisał, że żyje, ale po prostu nie ma łączności.

– Mówię: „Wiem, że u ciebie wszystko w porządku, już mi powiedzieli”. Nie doszedł do siebie, podczas każdego bombardowania wymiotował. Żeby walczyć, trzeba biegać, wspinać się, chować, czołgać się. On już nie był w stanie tego robić.

Napisałam synowi, że nazywają ich tutaj „spartanami”. A on nagrał mi w nocy wiadomość głosową: „Jeśli pamięć mnie nie myli, wszyscy zginęli. A ja nie chciałbym tu umierać, nie mam jeszcze nawet syna”

– Wszystko traktował z humorem, wszystko było dla niego proste. Starał się mnie nie traumatyzować i wszystko ukrywał, jak mógł.

Po raz ostatni rozmawiała z synem 18 maja 2022 roku, kiedy został zmuszony do poddania się. Przed wyjściem obrońcy dostali rozkaz zniszczenia telefonów i broni. Dlatego kontakt z nim się urwał.

Iryna pamięta, jak uważnie śledziła wszystkie wiadomości. Jak podczas ostatniej rozmowy prosiła syna, żeby powiedział wrogom wszystko, co mu każą, byleby tylko go nie torturowali. I jak przeglądała na grupach każde zdjęcie i każdy film, szukając Jarosława.

Iryna z synem przed wybuchem wojny

Targowałam się z Bogiem

Wraz z innymi jeńcami z Azowstali Jarosław został przewieziony do kolonii w Ołeniwce. Kontakt był niemożliwy, ale jednemu z jeńców udało się zdobyć kartę SIM i Jarosław zadzwonił do swojej Walerii. Rozmowa trwała minutę. A potem nadeszła straszna wiadomość – Rosjanie zrobili zamach terrorystyczny na terenie kolonii. Zginęło co najmniej 53 ukraińskich obrońców, ponad 130 zostało rannych. W baraku, który wysadzono w powietrze, były 193 osoby, w tym Jarosław.

– Czekałam na telefon – a tu dowiaduję się o zamachu. Waleria powiedziała mi o wszystkim i od razu zaczęła płakać: „Wiem, że on tam jest”. Płakałyśmy razem. Za wszystkich naszych ludzi. Następnego dnia były już listy. Przesłano mi część listy, a Jarik na niej był. Wiedziałam, że nie mógł zginąć, bo modliłam się dzień i noc. Nie przestawałam płakać, krzyczeć i targować się z Bogiem. Prosiłam: „Zabierz mnie, tylko niech on żyje!”.

Kiedy dostała pełną listę i zobaczyła nagłówek, okazało się, że to był spis rannych, a nie zabitych.

Kilka dni później odebrała telefon od sanitariuszki ze szpitala z informacją, że Jarosław żyje, że wszystko z nim w porządku, tylko jedna ręka nie działa

Ze szpitala Jarosławowi udało się skontaktować z bliskimi tylko raz. Iryna pamięta, że jego głos brzmiał tak, jakby był bardzo ciężko ranny. Powiedział tylko, że żyje, i zapytał, jak się wszyscy mają. To była ich ostatnia rozmowa.

Potem zobaczyła syna na jednym z propagandowych kanałów na Telegramie. W reportażu o tym, jak okupanci w DNR [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] „dbają o nazistów”.

– Nic nie mówił. Siedział odwrócony. Ktoś zrobił mi zrzut ekranu z filmu. Zauważyłam, że bardzo schudł, ze 20 kilogramów. Wcześniej był taki silny, umięśniony, uprawiał sport. Przygotowywał się, żeby być silnym i sprawnym w wojsku. Był z tego bardzo dumny. Od tamtej pory minęły dwa lata. Kompletna cisza.

Iryna wyznaje, że czekała na jakąkolwiek wiadomość od syna, wierząc, że jeśli go zobaczy, będzie jej łatwiej. Ale ból tylko się nasilał.

– Płakałam i płakałam, płakałam i płakałam... Tylko zamknęłam oczy – i już widziałam wybuch, pożar, jak oni są w tym pożarze, jak ludzie płoną, czułam nawet zapach ciał i krwi. Jakbym tam była.

W końcu zwróciła się o pomoc do psychiatry. Zdiagnozował zespół stresu pourazowego (PTSD). Przepisał jej leki, by mogła spać. Jednak najbardziej pomogło jej wsparcie ludzi i rozmowy:

– Mój kolega spojrzał kiedyś na zdjęcie syna i powiedział: „Dlaczego ty w ogóle płaczesz? Ma rękę? Ma! To dziękuj Bogu. Kości są, mięso się zregeneruje”. I od razu zrobiło mi się lżej. Czasami takie proste słowa zdejmują zasłonę z oczu

Nie miała żadnych wiadomości o synu aż do wymiany, do której doszło w Wielkanoc, 19 kwietnia. Jeden z uwolnionych jeńców powiedział, że słyszał Jarosława, ale go nie widział.

– Waleria odnalazła tego mężczyznę w mediach społecznościowych. Powiedział, gdzie jest Jarosław i że jest zdrowy. Nie widział go, ale ciągle słyszał, bo był w sąsiedniej celi. Powiedział, że Jarosław się trzyma i jest w dobrym stanie psychicznym. Ale nie wiem, na ile można w to wierzyć, bo wszyscy chcą nas uspokoić.

Krewni obrońców z Azowstali domagają się uwolnienia bliskich z rosyjskiej niewoli, 2024 r. Zdjęcie: Oleksii Chumachenko/REPORTER

Jak pęknięty dzban

Przez dwa lata Iryna żyła w niepewności, podobnie jak tysiące rodzin w całej Ukrainie. Jednak zasoby ludzkie nie są nieskończone. Zaczęła czuć, że leki już nie pomagają, sen znów zniknął. Gdyby nie pies, nie wstawałaby z łóżka.

– Wszystko straciło sens. I nagle zobaczyłam w jednym z czatów na Telegramie ogłoszenie o projekcie GIDNA. Coś mnie ruszyło. Pomyślałam, że są jednak ludzie, którym jest trudniej niż mnie, i postanowiłam nikogo nie niepokoić. Ale po kilku dniach wróciłam, znalazłam to ogłoszenie i wypełniłam ankietę. Natychmiast do mnie zadzwonili i bardzo ciepło ze mną porozmawiali.

Wszyscy są zmęczeni. Nawet moje starsze dzieci i przyjaciółki nie mogą już o tym ze mną rozmawiać. Nie mogą – więc milczę. Ale to trudne, bo ból nie znika

Szczera rozmowa i wsparcie to ogromna pomoc dla człowieka, który przeżywa żałobę – uważa Anna Gruba, psycholożka i kuratorka projektu GIDNA:

– Zwroty typu: „Trzymaj się”, „Wszystko będzie dobrze”, „Może już czas odpuścić” wywołują gniew i złość, bo nikt nie wie, jak będzie, jak trudno będzie się trzymać. Lepiej zapytać: „Jak mogę ci pomóc?”

I ten ktoś odpowie, bo dla jednego to po prostu posiedzenie w ciszy, dla innego obejrzenie zdjęć i zanurzenie się we wspomnieniach, a dla jeszcze innego – rozmowa o tym, jak jest ciężko.

W projekcie GIDNA Irynie udało się poznać bliskich sobie ludzi:

– Znalazły się osoby, które chcą rozmawiać. Tak, to ich praca, ale ci ludzie nie są obojętni. W terapii jestem już trzeci miesiąc i czuję znaczące zmiany.

Dzisiaj ma szczerą radę dla kobiet, które czekają na bliskich w niewoli:

– Jestem pewna, że gdybym powiedziała Jarikowi, jak sama siebie karzę i jak straszne poczucie winy mam z powodu tego, że tak po prostu go puściłam, bardzo by go to zabolało. Chciałby, żebym żyła, żyła pełnią życia. Robert [młodszy brat Jarosława, który wstąpił do Sił Zbrojnych Ukrainy – red.] też ciągle powtarza, że trzeba żyć.

Trzeba cieszyć się każdym listkiem, każdym kwiatkiem, wiatrem, deszczem. Oni tam są tego wszystkiego pozbawieni. A przecież pojechali tam, żebyśmy mogli żyć

Już po drugim spotkaniu z psychologiem poczuła, że wciąż ma w sobie siłę:

– Kiedy przyszłam na terapię, czułam się jak jakiś potłuczony dzban, z pęknięciami i dziurami, z których wszystko się wylewało. Ile by nie nalać, nie zatrzymywałam już w sobie nic. Zaczęliśmy nad tym pracować, aż poczułam, że nadal mogę służyć. Ważne, by nauczyć się nie wpychać bólu w siebie głęboko do środka, gdzie nie ma dla niego miejsca, ale szukać profesjonalnej pomocy.

Anna Gruba: „Nieokreślona strata nie ma granic”

Praca z terapeutą to stopniowa droga do odzyskania poczucia bezpieczeństwa i stabilności, nawet gdy przeżywasz żałobę. Często bez niej nie da się wrócić do pełnego życia.

– Na początku pojawia się opór: kobieta nie chce kontynuować terapii i to jest normalna reakcja – wyjaśnia psycholożka. – Terapia to spotkanie z własnymi emocjami i uczuciami, to wspomnienia. Jeśli po fazie oporu kobieta mimo wszystko znajduje siłę, by iść dalej, to dobry znak. Z czasem zaczyna ufać psychoterapeucie, nawiązuje się dobry kontakt – i to drugi dobry znak. Pojawia się troska i dbałość o siebie w stanie niepewności – trzeci dobry i ważny krok, który pomaga kształtować nowe strategie radzenia sobie z tym, jak żyć w niepewności i nie niszczyć siebie.

Iryna nadal jest w terapii, marzy o powrocie syna. Martwi się, by kiedy się już spotkają, z radości nie straciła przytomności:

– Wiem, że takich ludzi nie można atakować uściskami. Że lepiej nie dotykać ich jako pierwszy. Wiele wiem, dużo czytałam o ich traumie. Ale chcę być przy nim. Nieważne, jakie ma diagnozy.

Podczas pierwszego spotkania chce podarować synowi klocki Lego, które już podarowała mu w dzieciństwie – a potem odebrała pod wpływem emocji, bo dzieci hałasowały i nie słuchały.

– Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że dla dzieci to najcenniejsza waluta. Potem, kiedy syn był tam, w Azowstali, poprosiłam go o wybaczenie. Powiedział: „No co ty. Jesteś najlepszą mamą, jaką mogłem mieć!”.

<frame>Projekt GIDNA fundacji Future for Ukraine pomaga kobietom, które ucierpiały w wyniku brutalnej wojny Rosji przeciwko Ukrainie, odzyskać równowagę emocjonalną. Mija rok, odkąd w jego ramach działa specjalny program pracy z osobami przeżywającymi nieokreśloną stratę. Psycholodzy z GIDNA zapewniają bezpłatne wsparcie kobietom, których bliscy zaginęli bez wieści na wojnie lub przebywają w niewoli. Każda uczestniczka programu bierze udział w 16 konsultacjach z psychologiem, jest także objęta wsparciem po zakończeniu kursu. W ciągu roku pracy zespół „Nieokreślonej straty” otrzymał 41 zgłoszeń, 35 kobiet zakończyło już terapię i nauczyło się żyć ze swoim bólem. <frame>

20
хв

Trzy lata bez snu, dwa bez wieści

Jaryna Matwijiw

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Ексклюзив
20
хв

Strach jest wtedy, gdy widzisz twarz swojego wroga. Niepokój – gdy boisz się nieokreślonego

Ексклюзив
20
хв

Ondřej Kolář: – Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Trump nie wie, co mówi i co robi

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress