Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Kijów. Miasto legenda założone w 482 roku. Miasto, które przetrwało najazd mongolsko-tatarski w XIII wieku, uzyskało lokację na prawie magdeburskim w XV wieku, podniosło się z ruin po II wojnie światowej, przetrwało okupację bolszewicką, a dziś bohatersko opiera się wrogowi, terrorystycznemu państwu Rosji.
Piękny gigant na dwóch brzegach Dniepru, między którymi pociąg metra pędzi w czasie i przestrzeni jak metalowa bestia
Najlepszą terapią na poprawę nastroju jest wjazd kolejką linową z Podola na Wzgórze Wołodymyrskie, skąd roztacza się najpiękniejszy widok na miasto.
Każdej wiosny w Kijowie zapomniana miłość na nowo rozkwita bzami w Ogrodzie Botanicznym, a latem, gdy idziemy na kijowskie plaże, wszelkie smutki są zmywane przez fale Dniepru i przenoszone do Morza Czarnego, a dalej, przez Bosfor i Gibraltar, do Oceanu Atlantyckie
Tak było zawsze i nawet jeśli w przeszłości się gubiliśmy, wiedzieliśmy na pewno, że jest takie miejsce na ziemi, gdzie możemy się odnaleźć
Nawet w czasach wojny Kijów daje nam siłę. Odporność mieszkańców Kijowa jest przykładem i dumą dla świata. Cała Europa patrzy z podziwem, jak ukraińskie niezłomne miasto, w które uderzają śmiercionośne pociski, odpiera ataki. Kijów cierpliwie czeka, aż ponownie zgromadzimy się na naszych ulicach, aby pamiętać o tych, których już z nami nie ma, i świętować nasze Zwycięstwo i wolność w wielkiej europejskiej rodzinie dla nas, i dla nich.
Ludzie podczas ataku rakietowego na stacji metra Teatralna. Zdjęcie: Efrem LukatskyAP/East News
Ściana pamięci w katedrze św. Michała w Kijowie. Zdjęcie: Francisco Seco/AP/East News
Przerwa w dostawie prądu w Kijowie. Listopad 2023 r. Zdjęcie Evgeniy Maloletka/AP/East News
Pary tańczące na Wzgórzu Wołodymyrskim w Kijowie. 2023. Zdjęcie: Roman PILIPEY / AFP/East News
Pożegnanie zmarłego 23-letniego Vadyma Popelnyuka na Majdanie Niepodległości. 5 kwietnia 2024 r. Zdjęcie:Vadim Ghirda/AP/East News
Narodowe Muzeum Historii Ukrainy poświęcone II wojnie światowej. Fot: Vadim Ghirda/AP/East News
Dziewczyny na ulicy w Kijowie. Fot: Francisco Seco/AP/East News
Nowa 160-metrowa kładka pieszo-rowerowa w Obolonie. Fot: FB Kijów to moje ulubione miasto
Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Nie pomogły ani zaświadczenia ze szkoły, ani ubezpieczenie zdrowotne
W rzeczywistości problem z dokumentami istnieje od początku pełnoskalowej inwazji Rosji. Kiedy tysiące Ukrainek z dziećmi przeniosły się do Francji, ustawowo przyznano im status tymczasowej ochrony. Dotyczyło to jednak wyłącznie osób dorosłych. Dzieci poniżej 18 roku życia we Francji nie mają żadnego oficjalnego dokumentu potwierdzającego, że przebywają w kraju pod tymczasową ochroną. Jedyny ślad znajduje się w polisie ubezpieczeniowej rodziców.
Do lipca tego roku polscy pogranicznicy przymykali na to oko, mimo że okres pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego był już przekroczony.
Jednak w lipcu 2025 Polska niespodziewanie zaostrzyła procedury przy przekraczaniu granicy z Ukrainą. Ukraińcy zaczęli dzielić się negatywnymi doświadczeniami.
Alona Kutas napisała na stronie facebookowej „Pomoc w sprawach administracyjnych Ukraińców we Francji”:
— 17 lipca ja, moje dwie córki (30 i 16 lat), wnuczka (3,8 roku) oraz nasz pies dotarliśmy do przejścia granicznego Szeginie–Medyka. Szybko przeszliśmy ukraińską kontrolę… Ja i starsza córka mamy APS (tymczasową ochronę), nasze dzieci w wieku 16 i 3,8 lat — nie. W związku z tym mnie, starszą córkę i wnuczkę Polacy przepuścili, ale mojej 16-letniej córki już nie.
Wyjaśnię od razu, czemu wnuczka została wpuszczona — nie przekroczyła okresu bezwizowego. Moja 16-latka, oczywiście, tak — od ponad roku nie była w Ukrainie: uczyła się we francuskim liceum, w szkołach ukraińskich online, mieszkała w Paryżu. Została poproszona o przejście do pomieszczenia w celu wyjaśnienia sprawy.
Pokazaliśmy kierownikom służby celnej wszystkie dokumenty, jakie miała córka (ze szkoły, ubezpieczenie zdrowotne), a nawet pismo wydane przez ambasadę Francji z pełnymi informacjami o pobycie i nauce w Paryżu.
Po zapoznaniu się z tym dokumentem polski kierownik punktu powiedział: „Dokument jest w porządku, ale złamaliście prawo (przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w strefie Schengen), więc proszę wracać do Ukrainy”. Ani łzy, ani prośby nie pomogły.
Najbardziej wstrząsnęła mną jednak sytuacja innej matki z dzieckiem z niepełnosprawnością. Chłopiec leżał na specjalnym łóżku, obok stała walizka pełna leków. Matka przez dziesięć minut podawała mu lekarstwa. Nie wiedziałam, jak im pomóc. Oni również wracali do Niemiec.
Nas i ich odesłano z powrotem na Ukrainę. W paszporcie córki umieszczono stempel „F” (oznacza przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w ramach ruchu bezwizowego — red.). Córka ze łzami w oczach wróciła na Ukrainę. Wyrobiliśmy nowy paszport, znaleźliśmy przewoźnika jadącego przez granicę rumuńską i bez problemów dotarliśmy do Paryża.
Inna matka, Liza Buryk z Lyonu, obrała inną drogę. Po własnych negatywne doświadczeniach na granicy zaczęła zbierać świadectwa od rodziców i wysyłać pisma do odpowiednich instytucji we Francji i na Ukrainie:
— To, co dzieje się teraz na polsko-ukraińskiej granicy latem 2025 roku, to stres, bezsilność i upokorzenie.
Te kobiety nie jechały do Ukrainy na wakacje, ale na pogrzeby, leczenie chorych rodziców, odnowienie dokumentów lub po prostu zobaczyć się z rodziną po ponad trzech latach wojny. Wiele z nich podróżowało z dziećmi, bo nie miały z kim ich zostawić. Bo dziadkowie zostali w Ukrainie, mężczyźni walczą a nawet jęli nie, to i tak nie mogą opuści Ukrainy.
I teraz, wracając do Francji, nie są przepuszczane przez polską granicę, bo dziecko nie ma oddzielnego dokumentu o ochronie tymczasowej.
Co ma zrobić kobieta z dzieckiem na rękach, bez niezbędnych dokumentów, bez noclegu, bez wsparcia?
Lisa wysłała ponad 30 listów do różnych instytucji. Około 6 z nich odpowiedziało, przekazując przydatne informacje lub zalecenia, 3 listy wróciły z przyczyn technicznych, a pozostałe – jak dotąd bez odpowiedzi.
Modlitwa ukraińskich uchodźców we francuskim Lourdes z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 2024 roku. Zdjęcie: ED JONES/AFP/East News
Wyrabiajcie wizę powrotną lub jedźcie przez inne kraje
W ambasadach Ukrainy we Francji oraz Francji na Ukrainie skomentowano sytuację w ten sposób: dzieciom zaleca się wyrobienie wizy powrotnej (którą można uzyskać w konsulacie w Kijowie). Albo po prostu przekraczanie granicy z pominięciem Polski, wracając innymi drogami.
W szczególności ambasada Ukrainy we Francji oświadczyła:
„Ambasada Ukrainy we Francji w ostatnich dniach otrzymała dziesiątki zgłoszeń od ukraińskich stowarzyszeń i obywateli, którzy przebywają pod tymczasową ochroną w różnych regionach Francji, z prośbą o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, która ma trwały, nieprzypadkowy charakter na przejściach granicznych przy wjeździe z Ukrainy do Polski.”
Podaje się, że wszystkim niepełnoletnim obywatelom Ukrainy poniżej 18 roku życia, którzy podróżują z ważnymi PGUWK w towarzystwie swoich rodziców lub opiekunów prawnych, polscy strażnicy graniczni odmawiają wjazdu do Polski i dalszego przejazdu do Francji. Uzasadniają to niedawnymi wewnętrznymi decyzjami i instrukcjami, a także brakiem francuskich zezwoleń na pobyt, powołując się na przekroczenie dozwolonego pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego do 90 dni.
W związku z tym Ambasada zwróciła się do MSZ Francji z prośbą o poinformowanie MSW Polski lub podjęcie innych działań oraz udzielenie wyjaśnień w sprawie rozwiązania tej sytuacji. Ponadto Ambasada Ukrainy w Polsce podejmuje działania w celu uzyskania oficjalnych wyjaśnień od strony polskiej.
Do czasu uzyskania wyjaśnień od władz francuskich i polskich Ambasada Ukrainy zaleca, aby podczas podróży z Francji wybierać inne przejścia graniczne niż polskie — zarówno przy wjeździe do Ukrainy, jak i w drodze powrotnej.
Ze swojej strony Ambasada Francji w Ukrainie zaznaczyła:
„Nieletni, których rodziny korzystają z tymczasowej ochrony we Francji, nie mają prawa do uzyskania DCEM w prefekturze właściwej dla miejsca zamieszkania. W związku z niedawnymi trudnościami podczas przekraczania granic, zaleca się powrót do Francji z krajów posiadających bezpośrednie połączenia lotnicze, zwłaszcza spoza strefy Schengen.
Przypominamy, że wjazd do kraju jest wyłączną kompetencją danego państwa, a przyjęcie pasażerów — wyłączną odpowiedzialnością wybranej linii lotniczej.”
W przypadku zakazu przekroczenia granicy przy wjeździe do krajów strefy Schengen należy złożyć wniosek o wizę powrotu — visa retour — w dziale wizowym Ambasady Francji w Kijowie, zgodnie z procedurą opisaną na naszej stronie internetowej.
Wydanie tego rodzaju wizy podlega zgodzie terytorialnie właściwej prefektury, co może spowodować dodatkowy czas rozpatrywania wniosku wizowego. Zwracamy uwagę, że dział wizowy nie udziela konsultacji telefonicznych i prosimy o zapoznanie się z procedurą składania wniosku wizowego na stronie ambasady”.
Tym, kto najszybciej zareagował na sytuację, byli przewoźnicy autobusowi — zwiększając liczbę kursów przez granicę rumuńską i węgierską, gdzie obecnie wobec nieletnich obywateli Ukrainy nie ma zastrzeżeń. Jakie kolejne trasy obejściowe trzeba będzie znaleźć w przyszłości, pozostaje niejasne. Jest to problem systemowy, który należy rozwiązać na poziomie międzyrządowym. Jednocześnie w ambasadach obu krajów uznaje się to za „przejściowe trudności”.
Mamy nadzieję, że rzeczywiście będą one tymczasowe, a francuscy i polscy urzędnicy zareagują szybko — regulując procedurę powrotu ukraińskich rodzin, które znajdują się pod tymczasową ochroną państw europejskich, z Ukrainy do krajów UE.
Przyjechały do Polski z dyplomami wyższych uczelni, cennym doświadczeniem i nadziejami. Każda z nich miała za sobą lata nauki, karierę, umiejętności i sporo nawiązanych kontaktów. A mimo to po przeprowadzce wszystko musiały zaczynać od zera.
Dla wielu Ukrainek pierwszym etapem była praca sprzątaczki. Dla innych – kuchnia lub nocne zmiany w magazynie. Niektóre nie zdołały wyjść poza pracę fizyczną, inne nauczyły się żyć inaczej: opanowały język polski, przekwalifikowały się i wróciły do swoich zawodów.
Według danych UNHCR i Deloitte w 2024 roku ukraińscy uchodźcy zapewnili 2,7% PKB Polski. Około 69% zdolnych do pracy Ukraińców znalazło zatrudnienie, niemal nie ustępując pod tym względem obywatelom Polski (72%). To głównie kobiety. Jednak według szacunków ekspertów ds. rynku pracy tylko 30% Ukraińców pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Reszta zmuszona jest godzić się na stanowiska, które nie odpowiadają ani ich doświadczeniu, ani wykształceniu.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet doświadczonym specjalistkom z dyplomami czasami przez całe lata nie udaje się wrócić do zawodu? Dlaczego część z nich pozostaje w pracy wymagającej niskich kwalifikacji? I czy zawsze jest to sytuacja bez wyjścia?
Porozmawiałyśmy z Ukrainkami pracującymi w Polsce. Zapytałyśmy o ich ścieżki zawodowe, o to, co działa najlepiej: dobre CV, networking – czy po prostu upór. Poprosiłyśmy też ekspertkę ds. rozwoju kariery o wyjaśnienie, co przeszkadza ukraińskim kobietom w budowaniu kariery za granicą i jak to zmienić.
Oto historie trzech kobiet, trzy bardzo różne doświadczenia. Każda z tych historii opowiada jednak o poszukiwaniu siebie w nowym świecie, wierze w siebie i rzeczywistości, która nie zawsze pokrywa się z oczekiwaniami.
Najgorsze to utknąć w miejscu
Kateryna (imię zmienione na prośbę bohaterki) przyznaje, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak długo potrwa poszukiwanie przez nią pracy. I dlatego czuje wstyd. Jednak w rzeczywistości jej wytrwałość i opanowanie zasługują na większy szacunek niż jakikolwiek wpis w CV.
Przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu już na początku wojny. W Ukrainie miała stabilną karierę. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała jako menedżerka projektów w prywatnej firmie. Jej dzień był zaplanowany co do minuty: spotkania, projekty, obowiązki. Wszystko zmieniło się w ciągu jednej nocy, kiedy musiała uciekać. W pierwszych miesiącach nie szukała pracy zgodnej z wykształceniem – trzeba było znaleźć jakiekolwiek źródło dochodu, aby przeżyć. Zajęła się sprzątaniem.
„To półtora roku sprzątania było trudne nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jakbym wyszła z siebie. Ale wtedy uznałam, że w tej pracy nie ma nic wstydliwego. Po prostu musiałam wyżywić swoje dziecko. I jestem z tego dumna” – wyznaje.
Jednak wypalenie nadeszło szybciej, niż się spodziewała. Zrozumiała, że nie wytrzyma tak długo:
„Bardzo bałam się utknąć w miejscu. Wszyscy mówili: ‘Dopóki jest praca – trzymaj się jej’. A ja czułam, że potrzebuję czegoś innego. Że zniknę, jeśli szybko czegoś nie zmienię”
Poszła do szkoły policealnej, by zostać higienistką stomatologiczną. Gdy ją ukończyła, okazało się, że bez doświadczenia nikt jej nie weźmie:
„Wysłałam mnóstwo CV. W odpowiedzi – cisza. Szukali osób z doświadczeniem. Ale skąd mam mieć doświadczenie, skoro nikt mnie nie zatrudnia?”
W końcu znalazła pracę jako asystentka dentysty. Jednak godzin było niewiele, a szefowa jej zbytnio nie wspierała.
„Kiedy wszystko spoczywa na tobie, od mieszkania po szkołę dla dziecka, bardzo ważne jest, by praca była stabilna. Kiedy tego nie ma, wyczerpujesz się dwa razy szybciej”.
Opanowanie nowego zawodu to za mało. Na rynku wymagane jest doświadczenie, nawet od obcokrajowców. Zdjęcie: Shutterstock
Znów zaczęła poszukiwania, tym razem w branży obsługi klienta. Polski zna już dobrze i uważa, że to główne narzędzie integracji:
„Język jest wszystkim. Bez niego nawet nie wezmą twojego CV do ręki. Znam dobrze polski, to moja podpora, ale sama znajomość języka to za mało”
Dziś Kateryna wysyła CV codziennie, dostosowując każde do konkretnej oferty. Nie korzysta z networkingu, bo nie ma w Polsce wielu znajomych.
„Uważam, że CV musi się czymś wyróżniać, przyciągać uwagę. Tylko wtedy jest szansa, że zostanie zauważone. Według moich obliczeń na 30 wysłanych CV może nadejść jedna odpowiedź. W branży obsługi klienta jest duża konkurencja, o jedno miejsce może ubiegać się nawet 100 kandydatów. Ale staram się nie traktować odmowy lub milczenia jako oceny mojej osoby. To, że mnie nie przyjęli, nie znaczy, że jestem zła. Po prostu to nie jest stanowisko dla mnie”.
Kateryna nie pozwala sobie na zwątpienie. Pamięta, jak długo pracowała jako sprzątaczka – i nie chce do tej roboty wracać. Jej główna zasada brzmi: nie odgrywać ofiary i wierzyć w siebie.
„Trzeba się zachowywać, jak gwiazda. Jeśli sama w siebie nie uwierzysz, nikt inny w ciebie nie uwierzy. Nie udaję. Po prostu pamiętam, że przetrwałam już więcej, niż mogłoby się wydawać. I myślę, że zasługuję na jeszcze więcej”
Nie trafiłam do apteki przez przypadek
Julia Astaszeniuk, farmaceutka z Odesy, ma dyplom uniwersytetu medycznego i ponad dziesięć lat doświadczenia pracy w aptece. Rozmawiała z pacjentami, wydawała leki. Ta praca wymagała fachowości, uwagi i empatii. Julia ją kochała.
„To nie tylko sprzedawanie tabletek. Musisz zrozumieć człowieka, wesprzeć go, wyjaśnić możliwości, pomóc. I oczywiście dobrze znać leki. Dla mnie to zawsze było coś więcej niż praca. To moje powołanie”.
Julia: „Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”
Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, Julia przez pewien czas pozostawała w Odesie. Jednak ciągłe ostrzały i poczucie zagrożenia skłoniły ją w końcu do opuszczenia miasta. Rok temu przeniosła się do Polski. Tutaj wszystko zaczęło się, jak u większości, od czystej karty: bez języka, bez znajomych, bez zrozumienia, jak działa lokalny rynek pracy. Ale miała mocne postanowienie: pozostać w zawodzie.
„Wiedziałam, że chcę wrócić do apteki. Nie mogłam sobie pozwolić na poddanie się. To byłaby zdrada samej siebie”.
Samodzielnie napisała CV po polsku i z teczką w ręku wyruszyła na pielgrzymkę po warszawskich aptekach:
„Wchodziłam i mówiłam: ‘Dzień dobry, jestem z Ukrainy, szukam pracy’. Ze strachem, łamaną polszczyzną, bez oficjalnego pozwolenia na pracę w zawodzie farmaceutki. Ale wierzyłam, że ktoś da mi szansę”.
Mijały tygodnie – i nic. Ktoś grzecznie odmawiał, ktoś inny nie miał czasu nawet porozmawiać, niektórzy w ogóle nie przeglądali jej CV. Wracała do domu rozczarowana, ale już następnego ranka wyruszała na kolejną wyprawę.
„Za każdym razem mówiłam sobie, że każda próba to krok do ‘tak’. Po prostu trzeba iść, dopóki nie otworzą się właściwe drzwi”
I w końcu się otworzyły. W jednej z aptek właścicielka zaproponowała rozmowę. Przyjęła Julię na stanowisko asystentki farmaceuty (pomoc apteczna). To dalekie od tego, co robiła w Ukrainie, ale była wdzięczna za szansę.
„Moja praca polega na przyjmowaniu towaru, układaniu go na półkach, sprzątaniu. Nie jestem farmaceutką ani nawet technikiem, jednak cieszę się, że znów jestem w aptece. Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”.
Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. System, do którego przyzwyczaiła się w Ukrainie, tutaj nie działa: tam leki sortuje się według substancji czynnych, w Polsce – alfabetycznie. Łatwo się pomylić, więc trzeba być uważną.
„Było kilka sytuacji, kiedy coś źle ułożyłam i zwrócono mi uwagę. Tak, to bolało. Całe życie byłaś specjalistką, a teraz uczysz się od podstaw. Umiem doradzić, wziąć odpowiedzialność za poważne decyzje, a tutaj jestem „wynieś – przynieś ”. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu tak dużo nie sprzątałam. Czasami to wyczerpuje psychicznie, a czasami jest naprawdę ciężko fizycznie. Ale nie pozwalam sobie na załamanie”.
Zespół ją szanuje, zwracają się do niej nawet: „pani magister”, chociaż zgodnie z przepisami nie ma prawa wydawać leków. Czasami koledzy dzwonią po godzinach, by dowiedzieć się, gdzie co leży, albo ustalić coś innego. Wiedzą, że jest doświadczona i rozumie, jak wszystko działa
„To trochę stresujące, ale też miłe. Bo to znaczy, że mi ufają, doceniają mnie, nawet jeśli formalnie jestem tylko asystentką”.
Mówi, że kultura apteczna w Polsce jest inna. Tutaj farmaceuci nie naciskają na sprzedaż, jak w Ukrainie. Wszystkie leki na receptę są wydawane wyłącznie na receptę. I zdaniem Julii tak powinno być.
„W Ukrainie trzeba było mieć plan sprzedaży i wykręcać go, jak się tylko dało. Nie wiem, jak to wygląda w polskich aptekach sieciowych, ale w mojej małej aptece wynagrodzenie nie zależy od tego, ile czego i za jaką kwotę sprzedałaś. Tutaj jesteś specjalistą, a nie sprzedawcą. Koleżanki czytają branżowe wiadomości, dzielą się informacjami, omawiają zmiany w przepisach. To inspirujące”.
Obecnie Julia poważnie rozważa nostryfikację dyplomu w Polsce. Wie, że nie będzie łatwo. Egzaminy, procedury biurokratyczne, dodatkowe kursy – wielu rezygnuje. Ale ona chce iść dalej.
„Przeszłam już tak wiele, że odwrót nie wchodzi w grę. Tak, to długie, męczące i wymaga pieniędzy, ale wiem, po co mi to. Chcę znowu pracować jako farmaceutka. Nie trafiłam do apteki przez przypadek. I zostanę w niej bez względu na to, jak będzie trudno”.
IT nie tylko dla programistów
Wiktoria Ławryk przyjechała do Polski wraz z mężem jeszcze w 2017 roku. Wyższe wykształcenie zdobyła w Kijowie, na Narodowym Uniwersytecie Technologii Żywności, gdzie studiowała hotelarstwo i gastronomię. Jej pierwsze kroki w nowym kraju były jakby logiczną kontynuacją specjalności. Tyle że w zupełnie innych realiach.
„Zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelowej restauracji. Nie było w tym nic ekscytującego. Ciężka fizyczna praca, ciągłe stanie na nogach, ciężkie tace, naczynia, zmęczenie. I było to trudne również emocjonalnie. Masz wyższe wykształcenie, pragniesz rozwoju, a zaczynasz od najniższego szczebla. I bardzo chcesz jak najszybciej go pokonać”.
Wiktoria: „Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam ”
Potem przeniesiono ją do recepcji. Wydawałoby się – awans…
„To był ogromny stres. Praca na nocnych zmianach, czasami byłam kompletnie sama. Zmęczenie, odpowiedzialność, sytuacje awaryjne z klientami, którzy mogli wybuchnąć bez powodu. A do tego ciągłe poczucie, że jesteś obca. Jesteś ‘Ukrainka’ – a więc musisz udowodnić, że jesteś godna zaufania. Było sporo uprzedzeń. Nawet jeśli wszystko robisz dobrze, to może nie wystarczyć”.
Po roku pracy w branży hotelarskiej uznała, że ma dość. Polski znała już dosyć dobrze, zaczęła szukać innych możliwości
Znajomi polecili ją polskiej firmie zajmującej się sprzedażą wody pitnej. Dostała posadę kierownika ds. sprzedaży.
„To doświadczenie wiele mi dało: nauczyłam się komunikować z klientami, budować relacje, lepiej rozumieć procesy biznesowe, poprawiłam polszczyznę w piśmie. Ale z czasem zaczęło mi być „ciasno” — zapragnęłam większej dynamiki, rozwoju, środowiska, w którym ludzie mają ambicje”.
Zwróciła oczy w stronę IT. Nie miała wykształcenia technicznego, więc zapisała się na indywidualne kursy online – po pracy. Zaczęła od podstaw: czym jest e-commerce, jak działa strona internetowa, jak zarządzać projektami cyfrowymi.
„Wielu uważa, że IT to coś dla programistów i „matematycznych maniaków”. Tymczasem jest wiele stanowisk, na których najważniejsze są analityczne myślenie, umiejętność komunikowania się i organizowania procesów. Jeśli umiesz obsługiwać komputer, możesz się tego nauczyć”.
I znów dzięki znajomym trafiła na rozmowę kwalifikacyjną – tym razem do międzynarodowej firmy. Obecnie pracuje jako E-commerce Project Manager: odpowiada za działanie strony internetowej, koordynuje produkty online, pracę programistów i projektantów, kontaktuje się z klientami i kontrahentami.
Nie ukrywa, że na początku wstydziła się mówić znajomym, że szuka pracy. Wydawało się jej, że to oznaka słabości. Teraz uważa, że to właśnie networking stał się dla niej punktem zwrotnym.
„Kiedyś bałam się prosić o coś, mówić o sobie. Ale trzeba nauczyć się „sprzedawać” siebie, opowiadać o swoich mocnych stronach. Inaczej nikt o tobie się nie dowie”.
Najbardziej Wiktoria ceni sobie zmianę nastawienia do niej. W nowym środowisku nie oceniają jej już przez pryzmat narodowości czy akcentu
„Im bardziej wykształceni i otwarci są ludzie wokół, tym mniej dyskryminacji. W moim otoczeniu nie liczy się, skąd jesteś, ale co potrafisz i jak pracujesz. To bardzo dodaje otuchy”.
Wie, że miała łatwiej niż wielu innych – przyjechała jeszcze przed wybuchem wojny, była młoda, bez dzieci, rozumiała, na co się decyduje. Jest jednak przekonana, że w każdych warunkach ważne jest to, by nie tracić wiary w siebie.
„Trzeba mówić, pytać, uczyć się, szukać. Nikt nie przyniesie ci wymarzonej pracy na tacy. Ale jeśli uwierzysz, że jesteś w stanie – to szansa się pojawi. Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam”.
Opowiedziała swoją historię, bo chce dodać otuchy innym Ukrainkom – zwłaszcza tym, które przyjechały do Polski po 2022 roku.
„Tak, one mają trudniej, ale nawet z najniższego punktu można się podnieść. Najważniejsze to iść naprzód i się nie zatrzymywać”.
Główna trudność to język – choć nie tylko
Anna Czernysz, doradczyni ds. kariery z ponad 15-letnim doświadczeniem w HR i rekrutacji, mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ma wyższe wykształcenie pedagogiczne i ekonomiczne. Po przeprowadzce ukończyła szkolenie z coachingu i doradztwa zawodowego. Pracuje w organizacjach charytatywnych. Ukrainkom doradza w zakresie poszukiwania pracy, sporządzania CV, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych. Oto jej spostrzeżenia na temat typowych trudności, z którymi borykają się Ukrainki szukające pracy w Polsce.
Anna Czernysz: „Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują ci, którzy szukają aktywnie i celowo”
O głównych barierach na polskim rynku pracy
„Główna trudność to język. Bez znajomości polskiego znalezienie pracy wymagającej wyższych kwalifikacji jest prawie niemożliwe – tym bardziej jeśli kandydatka ubiega się o stanowisko wymagające komunikatywności (kadry, marketing, nauczycielka, sekretarka). W tym przypadku wymagania językowe są na pierwszym miejscu. A na wielu stanowiskach, zwłaszcza w firmach międzynarodowych, wymagana jest również znajomość angielskiego na poziomie nie niższym niż B2. Często Ukrainkom brakuje podstawowych umiejętności „biurowych”, na przykład pracy z programem Excel.
Oprócz języka poważną barierą jest konieczność przekwalifikowania się, nostryfikacji dyplomu, budowania kariery praktycznie od zera. Ludzie boją się konkurencji z lokalnymi specjalistami, boją się rozmów kwalifikacyjnych. Często po prostu nie wierzą, że dadzą radę. To powszechne, więc właśnie tu ważne jest wsparcie, planowanie i profesjonalna pomoc.
Dlaczego Ukrainki „utknęły” w pracy wymagającej niskich kwalifikacji
Często dzieje się tak nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że po prostu nie mają zasobów na coś innego: brakuje czasu, siły i wsparcia, by uczyć się języka, przekwalifikować się lub szukać czegoś lepszego.
Ale czasami jest odwrotnie: uzyskawszy stabilny dochód, ludzie boją się ryzykować. Przyzwyczajają się i pozostają tam, gdzie im wygodniej, nawet jeśli ta praca nie pozwala w pełni wykorzystać swojego potencjału.
O dostosowaniu CV i przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej
Nie ma czegoś takiego jak „ukraiński” czy „polski” format CV. Istnieją za to różne style i ważne jest, by wybrać ten, który najlepiej pasuje do danego stanowiska. Często nawet specjaliści nie orientują się w tym wystarczająco dobrze, dlatego radzę przynajmniej raz skonsultować się z profesjonalistą. To pomoże uniknąć typowych błędów.
Jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, typowym błędem numer jeden jest brak przygotowania. A trzeba – na podstawie własnego CV, pod konkretne stanowisko. Prowadzę szkolenia-rozmowy kwalifikacyjne właśnie z tego zakresu.
Kolejnym częstym błędem jest nadmierna trema. Jeśli zbyt mocno chcesz tej pracy, tworzy się wewnętrzna presja. Tu pomagają ćwiczenia oddechowe, aktywność fizyczna.
Często ludzie nie rozumieją specyfiki polskiej kultury komunikacji: trzeba być uprzejmym, powściągliwym i znać typowe pytania z rozmowy kwalifikacyjnej, na przykład: „Opowiedz o swoim sukcesie” lub: „Dlaczego właśnie ty?”.
Jak skutecznie szukać pracy
Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują osoby, które szukają jej aktywnie i celowo. Ważne jest tutaj kompleksowe podejście. Warto wykorzystać wszystkie kanały: profesjonalne strony internetowe, specjalistyczne grupy na Facebooku, LinkedIn (w przypadku ofert pracy biurowej), znajomości, rekruterów, targi pracy.
Ważne jest jednak, by szukać tam, gdzie to ma sens. Na przykład sprzątaczek nie szuka się przez LinkedIn, ale księgowych czy menedżerów – już tak.
Od czego ma zacząć kobieta z dyplomem, ale niepracująca w swoim zawodzie
Zacznij od języka. Polski – koniecznie, angielski – bardzo pożądany. Poziomy B2 to już dobry start. Następnie musisz zdecydować: wrócić do swojego zawodu czy zmienić kierunek. Rozważ plusy i minusy, czas, koszty. Jeśli trudno ci samodzielnie podjąć decyzję, skontaktuj się z doradcą zawodowym. Czasami jedna konsultacja może zaoszczędzić miesiące niepewności.
Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji
„Nieważne, co dzieje się wokół. Liczy się tylko jedno: czy zdążysz pomóc rannemu. Nauczyliśmy się robić to w biegu. Samochód jedzie pod ostrzałem, a ty w ciemnościach z latarką szukasz żyły, żeby podłączyć kroplówkę. Przecinasz ubranie, opatrujesz rany. Zimą ranni są przemoczeni i odmrożeni. Ich życie zależy od tego, czy znajdą się w cieple, dlatego ogrzewamy samochód do maksimum. Jesteś w kamizelce kuloodpornej i hełmie, cała – od kurtki po majtki – przemoczona do suchej nitki. Ale tego nie czujesz. Zapominasz, że jest ci nieznośnie gorąco, duszno, że przed wyjazdem sama leżałaś pod kroplówką z bólem głowy po kontuzji. Adrenalina czyni cuda: kiedy liczy się każda sekunda, nic cię nie boli. I oto dowozicie rannego do szpitala. Lekarze mówią, że jeszcze pięć minut – i ten człowiek by umarł. Ale zdążyliśmy. Uratowaliśmy go...”
Tak swoje codzienne życie na wojnie opisuje Ołeksandra Czorna, pseudonim „Jaskółka”, 52-letnia medyczka pola walki 39 Oddzielnej Brygady Obrony Wybrzeża. Jaskółka – bo jak mówią jej koledzy, „szybko lata”. Przed wojną była księgową. Całe życie poświęciła rodzinie, dlatego decyzja o pójściu 25 lutego 2022 roku do komisariatu wojskowego zaskoczyła wszystkich jej przyjaciół i znajomych. Ale ona nie miała wątpliwości.
Koledzy mówią na nią „Jaskółka” – bo „szybko lata”
Już dawno przestaliśmy liczyć nasze kontuzje
– Na początku nie przyjęli mnie ani do SZU, ani do obrony terytorialnej – mówi Ołeksandra. – Ale trafiłam na ludzi, dzięki którym udało się rozwiązać ten problem. Miałam poważne zamiary, chociaż przed rozpoczęciem inwazji należałam do osób, które zaprzeczały, że może do niej dojść. I chociaż mój mąż, który jest żołnierzem, wielokrotnie mnie ostrzegał, nie chciałam o niczym słyszeć. Miałam urodziny, przede mną był długo wyczekiwany wypoczynek w Karpatach. Miałam inne sprawy na głowie.
Wojna zaskoczyła nas w domu w Czarnomorsku, w obwodzie odeskim. Męża natychmiast wezwano do służby. Znalazłam książeczkę wojskową, którą miałam od czasu ukończenia szkoły medycznej w 1992 roku. Prawie nie pracowałam w swoim zawodzie – kiedy masz troje dzieci, musisz wybierać pracę, w której ci odpowiednio zapłacą.
Razem z córką (dwoje pozostałych dzieci było w Kijowie) zaczęłyśmy pracować jako wolontariuszki: piekłyśmy całe kilogramy ciastek fitness, które przekazywałyśmy na front. Równolegle dyżurowałam w lokalnym batalionie ochotniczym, gdzie potrzebni byli medycy. Aż 23 marca padło pytanie, kto z ochotników wstąpi do szeregów SZU. Natychmiast się zgodziłam.
Kateryna Kopanieva: – Już wtedy rozumiałaś, że to nie będzie wojna na miesiące, ale na lata?
Ołeksandra Czorna: – Tak. W przeciwieństwie do wielu naszych chłopaków nie miałam złudzeń, że to się szybko skończy. Pewnie dlatego, że jako córka i żona wojskowego widziałam, jak jaką stała się ta branża w ciągu ostatnich 20 lat. Widziałam, jak w latach przedwojennych ukraińska armia była redukowana i jak upadała. I rozumiałam, że wróg przez te wszystkie lata przygotowywał grunt pod wielką wojnę. Jeszcze w obronie cywilnej mówiłam chłopakom, że wszyscy znajdziemy się na froncie. I tak się stało.
Nie zapomniałaś umiejętności udzielania pierwszej pomocy?
Nie pozwoliło mi na to troje moich dzieci, z ich ciągłymi chorobami i urazami. Oczywiście, przeszliśmy szkolenie z instruktorami medycyny taktycznej. Po ukończeniu szkoły medycznej przez jakiś czas pracowałam na oddziale kardiologicznym, więc ta wiedza również się przydała. Nadal jednak boję się sali operacyjnej.
Jeśli sama udzielam pomocy, to tnę, zszywam i traktuję to normalnie. Ale kiedy widzę, jak robią to inni, czuję się nieswojo. Nawet podczas pobierania krwi staram się nie patrzeć
W każdych innych warunkach nakłuwam żyły ze spokojem, ale kiedy nakłuwają moje, wolę tego nie widzieć.
Z drugiej strony są sytuacje, kiedy nie zauważasz wokół siebie nic, tylko rannych, którym trzeba pomóc. Kiedyś z powodu silnego bólu głowy sama byłam pod kroplówką. Nadjechała karetka, ciężki przypadek. Przewinęłam rękę, nie zdejmując cewnika, i tak pojechałam na ewakuację. Kiedy przenosiliśmy rannego, podrapałam sobie tę rękę. Skończyło się infekcją i miesięczną kuracją antybiotykową. W ekstremalnych sytuacjach mogę też „nie zauważyć”, że mam wysokie ciśnienie. Moja norma 90/60, więc gdy mam 140/100, moje naczynia krwionośne po prostu nie wytrzymują i może się zacząć krwawienie z nosa. Ciśnienie często podnosi mi się latem, z powodu upałów i duszności, gdy jadę w karetce bez okien.
Z braćmi z zespołu medycznego
Miałaś wiele kontuzji?
Oficjalnie trzy, ale myślę, że więcej – już dawno przestałam je liczyć. Gdy pocisk spadł niedaleko mnie, bolała mnie głowa. Poleżałam jednak trochę pod kroplówką i wróciłam do pracy.
Niektórzy po kontuzji ostro reagują na każdy dźwięk, inni się przyzwyczajają. Ja należę do tych drugich: dopóki coś nie przeleci tuż obok, nie reaguję
Kiedy mieszkaliśmy naprzeciwko Krynok, w obwodzie chersońskim, przelatywało codziennie. Miejscowi, którzy zostali, mieszkali już w piwnicach, ale ja mogłam przebywać w domu. Jednak pewnego razu piwnica uratowała mi życie. Rosyjską rakieta poleciała prosto na nas. Dom rozpadł się jak kartonowe pudełko, lecz piwnica wytrzymała.
Byliśmy w takich miejscach, gdzie odległość od okupowanego przez Rosjan lewobrzeżnego Chersonia była minimalna. Tam ostrzał w zasadzie nie ustawał. Jedna po drugiej miejscowości zamieniały się w ruiny, lecz na tle tej apokalipsy nadal spotykało się cywilów, którzy nie chcieli opuścić swoich ogrodów i z jakiegoś powodu byli przekonani, że Rosjanie nie będą do nich strzelać. W końcu to my udzielaliśmy im pomocy...
Dotrwać do nocy to już sukces
Jest strasznie?
Bywa. Ale chodzi raczej o strach nie o swoje życie, a o życie innych. Wywozimy rannego cywila, a ja słyszę przez radio, że wróg ostrzeliwuje nasze pozycje – i boję się o naszych. Albo razem z koleżanką, medyczką plutonu, trafiamy pod ostrzał. Leżymy w domu na podłodze, lecą na nas odłamki, a ja nie myślę o nas, tylko o tym, żeby nasi chłopcy tutaj nie przyjechali i nie wpadli pod ostrzał.
Przez pierwsze dwa lata wojny nie myślałam o sobie. Żyłam dniem dzisiejszym, chwilą. Wchodzisz do wiejskiego sklepiku, widzisz coś w rodzaju ananasa, persymony czy krewetek (właściciele sklepów pod ostrzałem przywozili takie produkty na linię frontu i zarabiali na tym niewiarygodne pieniądze) i nie ma dla ciebie znaczenia, ile to kosztuje. Myślisz: „A jeśli dzisiaj jest mój ostatni dzień?” – i kupujesz. To jest życie chwilą. Przeżyć do wieczora albo do nocy to już sukces.
Teraz pracuję nad tym, by odzyskać umiejętność planowania. Zaczynam od tego, by zaplanować przynajmniej najbliższy urlop. Niedawno jechaliśmy z chłopcami i zobaczyliśmy, że w naszą stronę leci dron. Z daleka nie było wiadomo, czy to nasz, który przeleci obok, czy wrogi, który spadnie na nas.
W takich chwilach mózg natychmiast opracowuje plan działania: jeśli dron się zniża, wyskakujemy w biegu. A w głowie masz myśl, żeby nic się nie stało, bo przecież niedługo urlop
Chyba tylko ten, kto sam tego doświadczył, może zrozumieć, co się dzieje w takiej chwili. Dlaczego dziś rozpada się tak wiele rodzin? Dlaczego jest tak wiele rozwodów? Kiedy jesteś na froncie, nie chcesz straszyć swoich bliskich, opowiadając im, że kilka razy w ciągu jednego dnia omal nie zginęłaś. Mówisz, że wszystko jest w porządku. A oni tego nie rozumieją, bo jeśli jest tak dobrze, to dlaczego nie dajesz znaku życia? Gdzie tam jesteś i z kim? I zaczynają się pytania, podejrzenia. Potem przyjeżdżasz na urlop i jedyne, czego pragniesz, to cisza, żeby nikt cię nie ruszał. Przepaść między tobą a twoimi bliskimi tylko się powiększa. To jedna z przyczyn mojego rozwodu. Teraz mówię dzieciom więcej, bo nie chcę stracić z nimi kontaktu. Mogę im opowiedzieć nawet o najtrudniejszych momentach.
Z córkami
Jakich? Co jest najtrudniejsze w pracy medyka na wojnie?
Kiedy nie zdążysz dowieźć rannego. Jak dotąd miałam jeden taki przypadek. Młody żołnierz, ciężko ranny, z wewnętrznym krwotokiem. Minutę po tym jak znalazł się w naszym samochodzie, zatrzymało mu się serce. Uruchomiliśmy je, ale nie udało się go uratować. Miał zbyt duże obrażenia.
Świadomość, że nie ponosisz winy za jego śmierć, wcale nie sprawia, że jest ci łatwiej. To nie do zniesienia
W dzień św. Mikołaja przyjeżdżasz do chłopaków na pozycję, żeby rozdać im czekoladki specjalnie przysłane dla nich ze Szwecji. A wieczorem tego samego dnia wywozisz ciała sześciu z nich... Podczas mojej pierwszej ewakuacji Rosjanie ostrzelali nas z „gradów” i zginęło dwóch moich towarzyszy broni. Jeden w przeddzień swoich urodzin, drugi w dniu urodzin swojej żony. Rano zdążył jej złożyć życzenia i to była ich ostatnia rozmowa.
Na froncie odnalazłam siebie
Co Ci pomaga się trzymać?
Mogę sobie popłakać, czasami łzy przynoszą ulgę. Pracowałam z psychologiem. Nie mogę powiedzieć, że to była terapia, to było bardziej jak rozmowa z samą sobą. Ale nie mogłam się doczekać tych spotkań, bo były okazją, żeby się wygadać. Wcześniej próbowałam rozmawiać z przyjaciółmi czy ze znajomymi, ale wszyscy z jakiegoś powodu uważali, że muszą mi dać jakąś radę. A ja nie potrzebowałam rad. Potrzebowałam, żeby mnie po prostu wysłuchano. Opowiadając coś psychologowi sama wszystko analizowałam, układałam w sobie głowie – i to pomagało.
W kryzysowych momentach ratuje mnie jakaś aktywność. Jeśli nie jedziemy na wezwanie, mogę zacząć przestawiać pudełka z lekami albo nawet usiąść i malować jakiś obrazek. Trochę uspokajają mnie też zakupy online. Był okres kiedy kupowałam mundury wojskowe, jak głupia. Teraz kupuję prezenty dla mojej małej wnuczki.
Prezent dla wnuczki
Patrząc na Ciebie trudno uwierzyć, że masz wnuki.
Mam 52 lata (choć nie czuję swego wieku). Mój kolega z ekipy ma 27 lat, jest cztery lata młodszy od mojego syna.
Chłopaki żartują, że w wieku 52 lat jestem silniejsza od dwóch 26-latków
Wiek nie ma znaczenia. Czuję się świetnie, w pewnym sensie lepiej niż przed służbą. Nie pamiętam siebie przed wojną jako osobowości. Pamiętam siebie jako mamę, aktywną członkinię komitetu rodzicielskiego, domową kucharkę – i to wszystko. Nigdy nie potrzebowałam niczego dla siebie, nie wiedziałam, co to samorealizacja. A teraz wiem, że to, co robię, przynosi korzyści. Z wieloma chłopakami, których ewakuowałam jako rannych, nadal utrzymuję kontakt. Kiedyś opublikowałam w mediach społecznościowych zdjęcie zakrwawionych kamizelek kuloodpornych. Właściciel jednej z nich, którego ewakuowaliśmy, rozpoznał ją i mnie odnalazł, by podziękować.
Na wojnie pojawiają się nowe sensy. Teraz wyglądam inaczej – wydaje mi się, że lepiej niż wcześniej. To paradoks, ale właśnie tutaj pojawiło się u mnie mnóstwo słoiczków z kremami i maseczkami do twarzy. Przenosząc się z jednej pozycji na drugą zabieram je ze sobą. Na urlopie najpierw zapisuję się do dentysty, kosmetyczki, fryzjera, manikiurzystki i pedicurzystki. Wielu to dziwi – ale dlaczego? Czy na froncie mam wyglądać niechlujnie? Niestety, nie rozumiał tego nawet mój były mąż. Trudno mu było uwierzyć, że robię to wszystko dla siebie.
„Na wojnie pojawiają się nowe sensy. Teraz wyglądam inaczej – wydaje mi się, że lepiej niż wcześniej”
Oczywiście, zdarza się wiele momentów, kiedy nie wyglądam najlepiej, delikatnie mówiąc – cała spocona, rozczochrana, zakrwawiona. Ale jestem szczęśliwa, bo uratowałam komuś życie. Zatrzymujesz się po trudnej ewakuacji na stacji benzynowej, żeby się napić kawy – i ta kawa wydaje ci się najsmaczniejsza na świecie.
Poza tym uprawiam jogę (tak, nawet na froncie) i dlatego wszędzie noszę ze sobą karimatę. Dla mnie joga to wspaniała alternatywa dla środków uspokajających i nasennych. Te ostatnie w naszym przypadku nie wchodzą w grę: nie możesz brać środków nasennych, wiedząc, że w nocy może być ewakuacja. Tu z pomocą przychodzą praktyki oddechowe.
O czym teraz marzysz?
Chciałabym mieć własne mieszkanie, gdzieś w Odesie. I bardzo chciałabym po wojnie być na swoim miejscu. Zajmować się tym, czego chcę i co ma sens. Takie są moje marzenia – a może bardziej plany? Jak już mówiłam, marzyć i snuć plany to coś, czego teraz muszę się uczyć na nowo.
Zdjęcia: 39 Oddzielna Brygada Obrony Wybrzeża i prywatne archiwum bohaterki
24 lutego 2022 roku. Godzina 5:00 rano. Iwano-Frankiwsk
Marta Demianczuk: Obudziły mnie dźwięki naszego lotnictwa — wcześniej latali w ten sposób bardzo rzadko. Właśnie mieliśmy wyjeżdżać na służbę. Ubrałam się, wychodzę z domu i słyszę — przylot rakiety. Na lotnisku. W moim mieście. W autobusie oficer z naszej jednostki powiedział, że ukraińscy żołnierze strzelają w powietrze, bo nad nami latają drony. Wtedy zrozumiałam: właśnie rozpoczęła się wojna na szeroką skalę.
Ale dla mnie wojna zaczęła się znacznie wcześniej.
W 2020 roku wstąpiłam do Sił Zbrojnych Ukrainy. Wcześniej, od 2014 roku, służyłam w oddziale ochotniczym. Nie powiem, że planowałam zostać bojowym medykiem, ale kobieta, aby trafić na wojnę, zwłaszcza do ruchu ochotniczego, musi od razu coś umieć. Mężczyznę przyjmą tak czy inaczej – może kopać, nosić, coś budować. A kobieta musi już przyjść z wiedzą, doświadczeniem. Postanowiłam więc, że zostanę medykiem pola walki.
Ukończyłam wiele kursów i szkoleń. Następnie, w 2018 roku, trafiłam na front w Mariupolu. Tam zrozumiałam, że jako medyk mogę być naprawdę przydatna.
Jesteś dziewczyną, jak ty możesz wyciągnąć rannego z pola walki?
Kiedy kobieta przychodzi na służbę, od razu proponują jej stanowiska na zapleczu — urzędniczki i tym podobne. Z jednej strony jest to łatwiejsze, ponieważ wymaga mniejszego wysiłku. Z drugiej strony, jeśli kobieta chciałaby zajmować stanowisko na pozycjach bojowych, musi udowodnić, że jest tego warta. W zasadzie trzeba być nie tylko na równi z mężczyzną, ale być od niego znacznie lepszym. Ale my przecież różnimy się od mężczyzn. Kobieta nie musi niczego udowadniać mężczyźnie, nie musi być do niego podobna — ona musi spełniać wymagania Sił Zbrojnych Ukrainy.
Aldona Hartwińska: Ale przecież na zdolność do pracy wpływa wiele czynników. Kobiety są zazwyczaj słabsze fizycznie. Kiedy czujemy adrenalinę, możemy wiele znieść. Ale to maraton, a nie sprint. A ty... przepraszam, ale jesteś maleńką dziewczynką.
— Trzeba realistycznie oceniać swoje możliwości. Zazwyczaj medycy bojowi uczą się według protokołu TCCC (Tactical Сombat Сasualty Сare). Zgodnie z nim medyk zawsze ma pomocnika lub żołnierza-ratownika, czyli zawsze ktoś mu pomaga. Bo często nawet facet nie będzie w stanie podnieść innego 100-kilogramowego mężczyzny, zwłaszcza jeśli sam waży 70 kilogramów. Nie należy przeceniać swoich możliwości, nadwyrężać się. Mi zawsze pomagają chłopcy — ja sama nie noszę rannych.
Kiedy pytają nas, czego nam, kobietom, brakuje na wojnie, odpowiedź jest taka sama jak w przypadku mężczyzn – broni. Bo im więcej FPV, im więcej dronów, tym więcej żywych pobratymców i mniej pracy. A najlepsze dla medyka bojowego jest brak pracy.
Inna sprawa to odporność psychiczna.
Wydaje mi się, że kobiety są pod tym względem słabsze. Zazwyczaj przeżywają wszystko znacznie silniej, są mniej zimnokrwiste.
Wiesz, kiedy wywożę rannych kolegów, nie odczuwam żadnych emocji, ponieważ rozumiem, że musimy przeżyć, wyjechać... Nie ulegam emocjom, po prostu wykonuję swoją pracę. A kiedy wracam do domu, mija czas i zaczynam zdawać sobie sprawę z tego wszystkiego – wtedy robi się ciężko
Zdjęcie: Aldona Hartwińska
Obecnie ludzie dzielą się na tych, którzy są przeciwni mobilizacji kobiet, i tych, którzy mówią, że kobiety powinny iść na front. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Kobiet w armii było sporo jeszcze przed wybuchem pełnowymiarowej wojny. Kiedy byłam w centrum szkoleniowym, do którego trafiają wszyscy po wstąpieniu w szeregów Sił Zbrojnych Ukrainy, to w naszym plutonie było około stu dziewczyn, a co miesiąc rozpoczynał się nowy nabór na szkolenie. W naszej brygadzie również było wiele kobiet. A wraz z pełnowymiarową wojną pojawiło się ich jeszcze więcej. Dziś około 20 tysięcy kobiet służy na pozycjach bojowych. A to przecież niemało.
Rok temu szukałam dla siebie partnerki – również medyka bojowego. Na swoim Instagramie zrobiłam o tym post i żaden mężczyzna się nie zgłosił. Ale napisała do mnie dziewczyna, cywilna instruktorka. Przyjechała. I tego dnia chłopcy zostali bardzo ciężko ranni. Byli bez oczu, bez nóg... A ona, jako ochotniczka, zgłosiła się, żeby pojechać z nami na linię zero. I bardzo dobrze się sprawdziła, była opanowana, zdecydowana, chociaż to było jej pierwsze tego typu doświadczenie.
Strach wzrósł po odniesieniu ran
Nie odczuwasz emocji podczas pracy. A strach?
Wcześniej odczuwałam taki strach i stres, że zaczynałam wymiotować. Dlatego nigdy nie jadłam nic w trakcie pracy, ponieważ po spożyciu posiłku od razu czułam mdłości. Teraz nie mam już tak silnych reakcji. Ale przed tym, jak zostałam ranna, strach był mniejszy.
To się stało na odcinku Światłodarskim pod Bachmutem. Pełniłam nie tylko funkcję medyka bojowego, ale też rozpoznawczą. Razem z chłopakami prowadziliśmy obserwację, siedząc w betonowym bunkrze z dwoma pomieszczeniami. Przez trzy dni bezlitośnie nas ostrzeliwali: strzelali ze wszystkiego, co tylko się dało – artylerii, gradów, dronów ze zrzutami.
W tym czasie Rosjanie spalili całą wioskę swoimi pociskami zapalającymi. I nagle zrobiło się spokojnie. Cisza... Byłam tak zmęczona, że zamknęłam oczy – poczułam, że mogę zasnąć. I wtedy usłyszałam wystrzał. A za chwilę uderzenie – jakieś 20 metrów od nas.
Potem znowu zamykam oczy, otwieram je — a wszystko wokół płonie. Obok mnie spał dowódca, widzę, że cały jego śpiwór się pali. Pomyślałam, że zginął. Wstaję i nie mogę znaleźć wyjścia z pomieszczenia — tak bardzo jestem zdezorientowana. Wszędzie pył, wszystko dookoła czerwone. Jak w piekle. I nagle, pośród tego całego chaosu, pojawia się dowódca, bierze mnie za rękę i prowadzi do wyjścia
Jak tylko wyszliśmy, przebiegliśmy okop, to znowu wybuchło tuż obok okopu. Potem jeszcze raz. Miałam poważny wstrząs mózgu, oparzenia dróg oddechowych i prawie ogłuchłam na lewe ucho. Trafiłam do szpitala, gdzie leczyłam się ponad miesiąc. A potem nawet nie pozwolono nam przejść rehabilitacji — od razu wysłano nas pod Sołedar.
Teraz mój strach nie przeszkadza mi już w pracy. Ale gdy tylko się odprężam… Są takie momenty, kiedy szykujesz się do odpoczynku i słyszysz wybuch to wszystko ci się w środku kurczy, zaczynasz odczuwać niesamowity stres. Bo czasem po prostu chcesz odpocząć — nie da się tego wszystkiego wytrzymać 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Jak tego dokonać - wyłączyć swoje emocje i działać?
Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy potrafię udzielić takiej porady. To się po prostu samo wypracowało. Ja skupiam się na ratowaniu ludzi, którzy są mi bardzo bliscy. Zupełnie jakby budził się we mnie jakiś instynkt macierzyński. Chcę, żeby wszyscy przeżyli, czuję za nich odpowiedzialność, która pozwala mi zapomnieć o strachu, bo inaczej nie da się.
Ale jeśli mówimy ogólnie o pracy medyka bojowego, to przygotowanie się oznacza przejście różnych testów stresowych, szkoleń, treningów. Tak, aby w sytuacji stresowej umieć pracować według określonego algorytmu i nie myśleć o niczym innym. Czasami skuteczniejszy na froncie będzie medyk pola walki bez żadnego doświadczenia medycznego, niż lekarz ze szpitala. Można go nauczyć protokołu, a on w sytuacji stresowej będzie działał zgodnie z tym algorytmem. Nie myśląc o niczym zbędnym.
Tu i tam
Jesteś dziennikarką z wykształcenia. Od wielu lat służysz w wojsku. Jak widzisz swoją przyszłość?
Często o tym myślę, ale na razie nic nie przychodzi mi do głowy. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do wojska. Być może zajmę się działalnością instruktorską lub biznesem.
Ale nie chcę już być dziennikarką. Nie wyobrażam sobie, jak będę komunikować się z ludźmi
Jak ogólnie czujesz się teraz wśród ludzi? Czy czujesz jakąś granicę między światem, w którym teraz jesteśmy, a tyłem?
Jasne, że jest jakaś granica, ale trudno mi o tym mówić, bo ja bardzo długo nie byłam w domu. Kiedy przyjeżdżam tam na tydzień, siedzę z rodziną. Ale czasami wychodzę. I kiedy wychodzę, widzę tę granicę wyraźnie, ludzie na tyłach żyją jakby w innym świecie. Dla nich wojny jakby nie ma. Ja też mam czasem ochotę zerwać się, gdzieś połazić po mieście,.. Ale mam w sobie tę odpowiedzialność, o której nie umiem zapomnieć. I zostaję tutaj.
– To był mój drugi wyjazd na pozycję bojową – wspomina Ołena. – Po zakończeniu zmiany zbieraliśmy się w miejscu wyładunku i nagle kolega krzyknął: „Dron! Chowaj się!”. W ciemności nie mogłam tego drona dostrzec. Słyszałam tylko, że brzęczy gdzieś w pobliżu. I wtedy on zrzucił ładunek. Eksplozja. Towarzysz w broni zdążył zaciągnąć mnie do okopu. Siedzę tam i próbuję zrozumieć, co się stało. I dociera do mnie, że dla mnie ten wybuch brzmiał jak fajerwerki. Nie bałam się – ani kiedy to się stało, ani potem, chociaż śmierć była bardzo blisko.
Taka reakcja – absolutny spokój i brak strachu – zaskoczyła nie tylko towarzyszy Ołeny, ale i ją samą. Przed inwazją nie miała z armią ani ze sprawami wojskowymi nic wspólnego. Była dziennikarką i redaktorką naczelną w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze. Mówi, że nie trzymała w rękach nic cięższego niż mikrofon, a o broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach.
O broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, przed inwazją Ołena nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach
Nie byłam tam, gdzie powinnam być
Decyzję o zaciągnięciu się do wojska podjęła po kilku miesiącach spędzonych za granicą, dokąd wyjechała na prośbę rodziców tuż po wybuchu wielkiej wojny.
– Rodzice przebywali wtedy w Czechach. Namówili mnie, bym do nich dołączyła – mówi Ołena. – To dziwnie, ale teraz nawet wstyd mi wspominać siebie sprzed 24 lutego 2022 roku.
Żyłam w zupełnie innej rzeczywistości, dalekiej od wojny, słuchałam rosyjskiej muzyki, konsumowałam rosyjskie treści i byłam przekonana, że żadnej inwazji nie będzie
Pracowałam jako redaktorka naczelna w telewizji w Dnieprze. 20 lutego przyjechałam na rozmowę kwalifikacyjną do Kijowa, gdzie zaproponowano mi udział w dużym i dobrze płatnym projekcie medialnym. Poprosiłam nowych szefów o tydzień na załatwienie spraw w Dnieprze. W ciągu tego tygodnia przyszła wojna.
Ołena Totel, była dziennikarka i redaktorka naczelna w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze
Po ewakuacji do Czech kręciła filmy dla instytucji państwowych, które przyjmowały europejskich urzędników. W zdobyciu tej pracy pomogła jej znajomość angielskiego.
– Ale choć miałam pracę, każdego ranka budziłam się z jednym pytaniem: „Co ja tu robię?” Nie opuszczało mnie poczucie, że nie jestem tam, gdzie powinnam. Przypominały mi się lata szkolne, kiedy przychodzili do nas weterani II wojny światowej, a ja, słuchając ich, myślałam: „Tak trzeba – ludzie sami szli na front. Gdyby to się stało teraz, też bym poszła”.
Ale łatwo tak mówić, kiedy jesteś dzieckiem, które jest przekonane, że w jego życiu nic takiego nie może się wydarzyć. A tu nagle okazało się, że może, że to ten moment. I gdzie ja jestem?
W kwietniu 2022 r. tata wrócił do Ukrainy. Namawiał mnie, bym została w Czechach. A ja uznałam, że pojawienie się bezpośredniego pociągu „Praga – Lwów” to znak. I też wróciłam. Chęć wstąpienia do wojska była we mnie coraz silniejsza, chociaż nie miałam doświadczenia ani jakiegokolwiek wyobrażenia o służbie. Postanowiłam zacząć od przygotowania fizycznego. Pamiętam, jak przyszłam na siłownię, a trenerka zapytała: „To co, ćwiczymy pośladki?”. „Nie – odpowiedziałam – zrobimy ze mnie maszynę”.
Przez prawie rok ćwiczeń nauczyłam się podnosić ciężary, popracowałam nad mięśniami, wzmocniłam swój organizm. Równolegle szukałam dla siebie oddziału, co w 2023 roku nie było łatwe. Niewielu chciało przyjąć dziewczynę do swojej jednostki, zwłaszcza bez doświadczenia wojskowego. Ale się nie poddałam i kontynuowałam przygotowania. Chciałam zostać saperem, bo wiedziałam, jak bardzo Ukraina jest zaminowana, zwłaszcza lasy. Myślałam, że dzięki temu na pewno stanę się przydatna.
Do 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartija” trafiłam za sprawą ogłoszenia, w którym napisano, że przyjmują kobiety. I że one mogą zostać w armii, kim zechcą. Zgodzili się wyszkolić mnie na saperkę, ale kiedy dowiedzieli się o moim doświadczeniu medialnym, poprosili, bym poszła do służby prasowej. Zgodziłam się pod warunkiem, że po zakończeniu projektu przeniosą mnie do jednostki bojowej. Niewielu wtedy myślało, że mówię poważnie.
Myślałam, że drony to „nieprawdziwa wojna”
Tyle że do saperów nie poszłam. Trafiłam do oddziału przeciwczołgowych pocisków kierowanych. Przeszłam szkolenie i zaczęłam wyjeżdżać na pozycje. Podczas drugiego wyjazdu wrogi dron zrzucił na nas amunicję. Z jakiegoś powodu wcale się nie przestraszyłam, a gdy dowódca nazwał to moim chrztem bojowym, byłam bardzo zdziwiona. Potem były kolejne sytuacje, które pokazały, że nie boję się ani wrogiej artylerii, ani gradów [samochodowe wyrzutnie rakiet – red.], ani dronów, które w naszych realiach są znacznie bardziej niebezpieczne.
Jeśli celuje w ciebie czołg, po prostu się chowasz i czekasz. A dron pojawia się niespodziewanie, widzi cię, jak na dłoni, i może coś na ciebie zrzucić
Kiedyś przespałam przylot wrogiego KAB-a [kierowana bomba lotnicza – red.]. Mój organizm szybko dostosował się do harmonogramu i po przepracowaniu trzech godzin zasnęłam w śpiworze. Obudziły mnie przekleństwa kolegi, który poparzył się kawą. Jego usłyszałam, ale KAB-a, który przeleciał 20 metrów od nas (to przez niego kolega rozlał kawę) – już nie.
„Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany”
Kateryna Kopaniewa: – Nie boisz się śmierci?
Ołena Totel: – Jeśli to kula albo rakieta, która jest mi przeznaczona, to mnie dogoni, gdziekolwiek będę. A jeśli ona nie będzie dla mnie, to po co się bać?
Jednak brak strachu nie oznacza, że nie jestem ostrożna. Wręcz przeciwnie: zawsze jestem skupiona i wiem, co robić. Właśnie dlatego chciałam iść na front: rozumiałam, że jestem do tego moralnie gotowa.
Kiedy pewnego dnia dowódca postawił mnie przed faktem: „Jutro jedziesz na szkolenie z dronów FPV”, wcale się nie ucieszyłam. Wydawało mi się wtedy, że drony to „nieprawdziwa wojna”.
W głowie miałam obrazy żołnierzy piechoty, artylerzystów, którzy „naprawdę walczą, a nie latają dronami”
Myliłam się. W 2024 r. wojna stała się zupełnie inna niż ta z 2022 r. W oddziale przeciwczołgowych pocisków kierowanych często nie mieliśmy nawet możliwości pracy nad wrogą techniką, bo drony spalały ją jeszcze przed naszym przybyciem. Całkowicie zmieniły przebieg wojny.
Moim zdaniem FPV są najtrudniejsze ze wszystkich dronów. Często porównuję je do wiadomości telewizyjnych. Bo w dziennikarstwie jeśli umiesz tworzyć wiadomości telewizyjne, to w zasadzie umiesz wszystko – pracować z tekstem, wideo, przeprowadzać wywiady. Tak samo jest tutaj: jeśli ogarniesz FPV, z resztą dronów będzie ci już znacznie łatwiej.
Mojemu humanistycznemu umysłowi, który kocha literaturę i sztukę, liczby i radiotechnika przyszły z trudem. Mnóstwo rzeczy musiałam wielokrotnie doprecyzowywać, wypytywać o nie...
Nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom
W wyobraźni wielu cywilów ci, którzy są na froncie, tygodniami przebywają w okopach bez możliwości umycia się, a czasem nawet zjedzenia posiłku. Perspektywa takiego życia przeraża ludzi nie mniej niż same działania wojenne. Jak wygląda Twoje życie na wojnie?
Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany. A teraz dzięki dronom częściej przebywam na świeżym powietrzu niż kiedyś w oddziale przeciwczołgowym. Wszystko zależy od tego, jak zorganizujesz sobie życie, nawet w okopie. Można na przykład zainstalować butlę gazową – i masz ogrzewanie i możliwość zjedzenia ciepłego posiłku. Odzież specjalna, ogrzewacze, śpiwory – ich dostępność również zależy od ciebie. Ja na przykład mam dwa śpiwory, zimowy i letni, co jest bardzo wygodne. Jestem z tych, co to nawet w okopach myślą o komforcie.
Pamiętam, jak zszokowałam kolegów, kiedy zerwałam konwalie i włożyłam je do wazonu obok laptopa w ziemiance. A ja po prostu lubię, kiedy jest ładnie
Za 20 hrywien w wiejskim sklepie można kupić obrus, by nakryć nim stół. A potem słyszysz od kolegów: „Po co? Ty kupiłaś już nawet poduszki na stołki!”. Ale chodzi o to, że nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom.
„Już nie jestem miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku”
Oczywiście niektórych rzeczy nie da się zorganizować, na przykład w ziemiance nie weźmiesz prysznica. Dlatego ważne jest, by zaopatrzyć się w wilgotne chusteczki, dezodoranty, osuszacze do stóp. Z włosami jest trudniej – swoje loki mogę rozczesać tylko mokro. Dzięki czapkom, które zakłada się pod hełm, włosy nie brudzą się tak szybko. Moje miesiączki są ciężkie, więc muszę mieć zapas środków przeciwbólowych, podpasek, wilgotnych chusteczek i bielizny na zmianę.
Odkryłam, że sprzęt turystyczny często może być lepszy od wojskowego. Pamiętam, jak kiedyś kupiłam sobie markowe damskie buty trekkingowe (znalezienie damskich butów trekkingowych w odpowiednim rozmiarze to jak natrafienie na jednorożca) i już pierwszego dnia mocno otarłam sobie w nich stopy. Za to buty trekkingowe dla alpinistów pasowały idealnie – to lekkie i naprawdę wygodne obuwie. Damski mundur może nie być w twoim rozmiarze, poza tym one są szyte według męskich wzorów. Spodnie w moim rozmiarze nie pasują w biodrach, a te o rozmiar większe – w talii. Dlatego dopasowuję sobie mundury sama. Są świetne sklepy, gdzie robią to na zamówienie.
Przed wojną nigdy nie trzymałam w rękach automatu, a przygotowanie się do służby w oddziale przeciwpancernym zajęło mi dwa tygodnie.
Bycie żołnierzem nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać – o ile oczywiście jesteś zainteresowana przetrwaniem
W naszej brygadzie historycy prowadzą m.in. patriotyczne szkolenia dla rekrutów. Wyjaśniają ludziom nie tylko to, jak strzelać, ale także po co.
Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta?
Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję o pójściu na wojnę?
Tata już dawno temu przyzwyczaił się, że zawsze stawiam go przed faktem dokonanym. Tak było, kiedy wyjechałam na studia do USA, a potem – kiedy wróciłam i postanowiłam zamieszkać w Odessie. Po prostu powiedziałam, że wstępuję do wojska. Był oczywiście w szoku: „Gdzie!? Przeciwko komu? Saperem? A wiesz, że oni popełniają tylko jeden błąd w życiu? Spójrz, ilu zdrowych chłopaków chodzi po ulicach, a ty idziesz na wojnę”.
Zarazem tata od razu zrozumiał, że nie ma sensu niczego mi odradzać. Teraz wspiera mnie, jak tylko może. Prosi, bym pisała do niego przed każdym wyjazdem na pozycje i zaraz po powrocie.
Jak patrzysz na zdrowych chłopaków, których widzisz na ulicach lub w restauracjach na tyłach?
Tutaj lepiej być ostrożnym z ocenami, bo może się okazać, że to żołnierze, którzy przyjechali na urlop. Jedną z przyczyn mojej decyzji o wyjeździe na wojnę było właśnie zjawisko uchylania się od służby. Bulwersują mnie ludzie, którzy ukrywają się sami albo są ukrywani przez swoje żony, tłumaczące, że „bez niego nie dam rady”. A dasz radę pod rosyjską okupacją? Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta i zabiją albo porwą twojego męża?
Rozumiem, że nie wszyscy mogą iść na wojnę. Ale wiem też, że mężczyzny, który uchyla się od służby wojskowej, nigdy nie będę mogła uznać za równego sobie
Kiedy przyjeżdżam na urlop i idę ulicą w mundurze, zauważam, jak niektórzy mężczyźni odwracają wzrok... Czasami słyszę pytania w stylu: „Po co tam poszłaś?”. Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?
„Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?”
Wojna Cię zmieniła?
Wcześniej żyłam w swojej „bańce”, otoczona ludźmi z mojej branży lub bliskimi mi zawodowo. A na wojnie spotykasz różnych ludzi. Są tu zarówno doktorzy filozofii, jak ludzie, których żarty mnie, miłośniczce intelektualnego brytyjskiego humoru, trudno zrozumieć. Jeden z moich towarzyszy broni powiedział: „Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów”. No to się przyzwyczaiłam.
Teraz potrafię już śmiać się z rzeczy, które jeszcze dwa lata temu wydawałyby mi się zupełnie nieśmieszne. Na wojnie ludzie, którzy cię otaczają, odgrywają kluczową rolę.
Jeśli znalazłaś swoich i sama stałaś się jedną z nich, twoje otoczenie pomoże ci się trzymać. Ale jeśli nie wtopiłaś się w zespół, będzie bardzo trudno
W każdej ekipie mogą pojawić się nieporozumienia, ale na pewno nie powinno ich być między ludźmi, z którymi wyjeżdżasz na pozycje bojowe. Ja z moją ekipą miałam szczęście.
W pewnym sensie wojna uczyniła mnie prostszym i bardziej cynicznym człowiekiem. Zrozumiałam, że ludzie mogą być bardzo różni, a moje zasady, jak wymaganie od człowieka szacunku za to, że ty go szanujesz, w wojsku mogą nie działać. Stopniowo przyzwyczajasz się do tego.
Zmieniło się też moje podejście do życia codziennego. Takie rzeczy jak prysznic czy wygodne łóżko do spania wcześniej wydawały mi się czymś oczywistym. Tutaj uświadamiasz sobie ich wartość. A gorący prysznic to w ogóle prawdziwe szczęście.
Nie jestem już miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku