Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów

– W sali gimnastycznej trenerka zapytała: „To co, ćwiczymy pośladki?”. – „Nie – odpowiedziałam. – Zrobimy ze mnie maszynę”. Ołena Totel, pilotka dronów FPV, o tym jak wojna burzy stereotypy, zmienia priorytety i odkrywa w człowieku nieoczekiwane siły. Nawet jeśli wcześniej nie trzymałaś w rękach nic cięższego niż mikrofon.

Kateryna Kopanieva

Ołena Totel, żołnierka brygady „Chartija”. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

– To był mój drugi wyjazd na pozycję bojową – wspomina Ołena. – Po zakończeniu zmiany zbieraliśmy się w miejscu wyładunku i nagle kolega krzyknął: „Dron! Chowaj się!”. W ciemności nie mogłam tego drona dostrzec. Słyszałam tylko, że brzęczy gdzieś w pobliżu. I wtedy on zrzucił ładunek. Eksplozja. Towarzysz w broni zdążył zaciągnąć mnie do okopu. Siedzę tam i próbuję zrozumieć, co się stało. I dociera do mnie, że dla mnie ten wybuch brzmiał jak fajerwerki. Nie bałam się – ani kiedy to się stało, ani potem, chociaż śmierć była bardzo blisko.

Taka reakcja – absolutny spokój i brak strachu – zaskoczyła nie tylko towarzyszy Ołeny, ale i ją samą. Przed inwazją nie miała z armią ani ze sprawami wojskowymi nic wspólnego. Była dziennikarką i redaktorką naczelną w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze. Mówi, że nie trzymała w rękach nic cięższego niż mikrofon, a o broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach.

O broni czy dronach FPV, które dziś pilotuje, przed inwazją Ołena nie miała bladego pojęcia. Ale nie mogła pozostać na tyłach

Nie byłam tam, gdzie powinnam być

Decyzję o zaciągnięciu się do wojska podjęła po kilku miesiącach spędzonych za granicą, dokąd wyjechała na prośbę rodziców tuż po wybuchu wielkiej wojny.

– Rodzice przebywali wtedy w Czechach. Namówili mnie, bym do nich dołączyła – mówi Ołena. – To dziwnie, ale teraz nawet wstyd mi wspominać siebie sprzed 24 lutego 2022 roku.

Żyłam w zupełnie innej rzeczywistości, dalekiej od wojny, słuchałam rosyjskiej muzyki, konsumowałam rosyjskie treści i byłam przekonana, że żadnej inwazji nie będzie

Pracowałam jako redaktorka naczelna w telewizji w Dnieprze. 20 lutego przyjechałam na rozmowę kwalifikacyjną do Kijowa, gdzie zaproponowano mi udział w dużym i dobrze płatnym projekcie medialnym. Poprosiłam nowych szefów o tydzień na załatwienie spraw w Dnieprze. W ciągu tego tygodnia przyszła wojna.

Ołena Totel, była dziennikarka i redaktorka naczelna w stacjach telewizyjnych w Odessie i Dnieprze

Po ewakuacji do Czech kręciła filmy dla instytucji państwowych, które przyjmowały europejskich urzędników. W zdobyciu tej pracy pomogła jej znajomość angielskiego.

– Ale choć miałam pracę, każdego ranka budziłam się z jednym pytaniem: „Co ja tu robię?” Nie opuszczało mnie poczucie, że nie jestem tam, gdzie powinnam. Przypominały mi się lata szkolne, kiedy przychodzili do nas weterani II wojny światowej, a ja, słuchając ich, myślałam: „Tak trzeba – ludzie sami szli na front. Gdyby to się stało teraz, też bym poszła”.

Ale łatwo tak mówić, kiedy jesteś dzieckiem, które jest przekonane, że w jego życiu nic takiego nie może się wydarzyć. A tu nagle okazało się, że może, że to ten moment. I gdzie ja jestem?

W kwietniu 2022 r. tata wrócił do Ukrainy. Namawiał mnie, bym została w Czechach. A ja uznałam, że pojawienie się bezpośredniego pociągu „Praga – Lwów” to znak. I też wróciłam. Chęć wstąpienia do wojska była we mnie coraz silniejsza, chociaż nie miałam doświadczenia ani jakiegokolwiek wyobrażenia o służbie. Postanowiłam zacząć od przygotowania fizycznego. Pamiętam, jak przyszłam na siłownię, a trenerka zapytała: „To co, ćwiczymy pośladki?”. „Nie – odpowiedziałam – zrobimy ze mnie maszynę”.

Przez prawie rok ćwiczeń nauczyłam się podnosić ciężary, popracowałam nad mięśniami, wzmocniłam swój organizm. Równolegle szukałam dla siebie oddziału, co w 2023 roku nie było łatwe. Niewielu chciało przyjąć dziewczynę do swojej jednostki, zwłaszcza bez doświadczenia wojskowego. Ale się nie poddałam i kontynuowałam przygotowania. Chciałam zostać saperem, bo wiedziałam, jak bardzo Ukraina jest zaminowana, zwłaszcza lasy. Myślałam, że dzięki temu na pewno stanę się przydatna.

Do 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartija” trafiłam za sprawą ogłoszenia, w którym napisano, że przyjmują kobiety. I że one mogą zostać w armii, kim zechcą. Zgodzili się wyszkolić mnie na saperkę, ale kiedy dowiedzieli się o moim doświadczeniu medialnym, poprosili, bym poszła do służby prasowej. Zgodziłam się pod warunkiem, że po zakończeniu projektu przeniosą mnie do jednostki bojowej. Niewielu wtedy myślało, że mówię poważnie.

Myślałam, że drony to „nieprawdziwa wojna”

Tyle że do saperów nie poszłam. Trafiłam do oddziału przeciwczołgowych pocisków kierowanych. Przeszłam szkolenie i zaczęłam wyjeżdżać na pozycje. Podczas drugiego wyjazdu wrogi dron zrzucił na nas amunicję. Z jakiegoś powodu wcale się nie przestraszyłam, a gdy dowódca nazwał to moim chrztem bojowym, byłam bardzo zdziwiona. Potem były kolejne sytuacje, które pokazały, że nie boję się ani wrogiej artylerii, ani gradów [samochodowe wyrzutnie rakiet – red.], ani dronów, które w naszych realiach są znacznie bardziej niebezpieczne.

Jeśli celuje w ciebie czołg, po prostu się chowasz i czekasz. A dron pojawia się niespodziewanie, widzi cię, jak na dłoni, i może coś na ciebie zrzucić

Kiedyś przespałam przylot wrogiego KAB-a [kierowana bomba lotnicza – red.]. Mój organizm szybko dostosował się do harmonogramu i po przepracowaniu trzech godzin zasnęłam w śpiworze. Obudziły mnie przekleństwa kolegi, który poparzył się kawą. Jego usłyszałam, ale KAB-a, który przeleciał 20 metrów od nas (to przez niego kolega rozlał kawę) – już nie.

„Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany”

Kateryna Kopaniewa: – Nie boisz się śmierci?

Ołena Totel: – Jeśli to kula albo rakieta, która jest mi przeznaczona, to mnie dogoni, gdziekolwiek będę. A jeśli ona nie będzie dla mnie, to po co się bać?

Jednak brak strachu nie oznacza, że nie jestem ostrożna. Wręcz przeciwnie: zawsze jestem skupiona i wiem, co robić. Właśnie dlatego chciałam iść na front: rozumiałam, że jestem do tego moralnie gotowa.

Kiedy pewnego dnia dowódca postawił mnie przed faktem: „Jutro jedziesz na szkolenie z dronów FPV”, wcale się nie ucieszyłam. Wydawało mi się wtedy, że drony to „nieprawdziwa wojna”.

W głowie miałam obrazy żołnierzy piechoty, artylerzystów, którzy „naprawdę walczą, a nie latają dronami”

Myliłam się. W 2024 r. wojna stała się zupełnie inna niż ta z 2022 r. W oddziale przeciwczołgowych pocisków kierowanych często nie mieliśmy nawet możliwości pracy nad wrogą techniką, bo drony spalały ją jeszcze przed naszym przybyciem. Całkowicie zmieniły przebieg wojny.

Moim zdaniem FPV są najtrudniejsze ze wszystkich dronów. Często porównuję je do wiadomości telewizyjnych. Bo w dziennikarstwie jeśli umiesz tworzyć wiadomości telewizyjne, to w zasadzie umiesz wszystko – pracować z tekstem, wideo, przeprowadzać wywiady. Tak samo jest tutaj: jeśli ogarniesz FPV, z resztą dronów będzie ci już znacznie łatwiej.

Mojemu humanistycznemu umysłowi, który kocha literaturę i sztukę, liczby i radiotechnika przyszły z trudem. Mnóstwo rzeczy musiałam wielokrotnie doprecyzowywać, wypytywać o nie...

Nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom

W wyobraźni wielu cywilów ci, którzy są na froncie, tygodniami przebywają w okopach bez możliwości umycia się, a czasem nawet zjedzenia posiłku. Perspektywa takiego życia przeraża ludzi nie mniej niż same działania wojenne. Jak wygląda Twoje życie na wojnie?

Nie siedzimy w okopach przez tygodnie z rzędu, mamy zmiany. A teraz dzięki dronom częściej przebywam na świeżym powietrzu niż kiedyś w oddziale przeciwczołgowym. Wszystko zależy od tego, jak zorganizujesz sobie życie, nawet w okopie. Można na przykład zainstalować butlę gazową – i masz ogrzewanie i możliwość zjedzenia ciepłego posiłku. Odzież specjalna, ogrzewacze, śpiwory – ich dostępność również zależy od ciebie. Ja na przykład mam dwa śpiwory, zimowy i letni, co jest bardzo wygodne. Jestem z tych, co to nawet w okopach myślą o komforcie.

Pamiętam, jak zszokowałam kolegów, kiedy zerwałam konwalie i włożyłam je do wazonu obok laptopa w ziemiance. A ja po prostu lubię, kiedy jest ładnie

Za 20 hrywien w wiejskim sklepie można kupić obrus, by nakryć nim stół. A potem słyszysz od kolegów: „Po co? Ty kupiłaś już nawet poduszki na stołki!”. Ale chodzi o to, że nawet pod ziemią można stworzyć sobie dom.

„Już nie jestem miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku”

Oczywiście niektórych rzeczy nie da się zorganizować, na przykład w ziemiance nie weźmiesz prysznica. Dlatego ważne jest, by zaopatrzyć się w wilgotne chusteczki, dezodoranty, osuszacze do stóp. Z włosami jest trudniej – swoje loki mogę rozczesać tylko mokro. Dzięki czapkom, które zakłada się pod hełm, włosy nie brudzą się tak szybko. Moje miesiączki są ciężkie, więc muszę mieć zapas środków przeciwbólowych, podpasek, wilgotnych chusteczek i bielizny na zmianę.

Odkryłam, że sprzęt turystyczny często może być lepszy od wojskowego. Pamiętam, jak kiedyś kupiłam sobie markowe damskie buty trekkingowe (znalezienie damskich butów trekkingowych w odpowiednim rozmiarze to jak natrafienie na jednorożca) i już pierwszego dnia mocno otarłam sobie w nich stopy. Za to buty trekkingowe dla alpinistów pasowały idealnie – to lekkie i naprawdę wygodne obuwie. Damski mundur może nie być w twoim rozmiarze, poza tym one są szyte według męskich wzorów. Spodnie w moim rozmiarze nie pasują w biodrach, a te o rozmiar większe – w talii. Dlatego dopasowuję sobie mundury sama. Są świetne sklepy, gdzie robią to na zamówienie.

Przed wojną nigdy nie trzymałam w rękach automatu, a przygotowanie się do służby w oddziale przeciwpancernym zajęło mi dwa tygodnie.

Bycie żołnierzem nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać – o ile oczywiście jesteś zainteresowana przetrwaniem

W naszej brygadzie historycy prowadzą m.in. patriotyczne szkolenia dla rekrutów. Wyjaśniają ludziom nie tylko to, jak strzelać, ale także po co.

Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta?

Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję o pójściu na wojnę?

Tata już dawno temu przyzwyczaił się, że zawsze stawiam go przed faktem dokonanym. Tak było, kiedy wyjechałam na studia do USA, a potem – kiedy wróciłam i postanowiłam zamieszkać w Odessie. Po prostu powiedziałam, że wstępuję do wojska. Był oczywiście w szoku: „Gdzie!? Przeciwko komu? Saperem? A wiesz, że oni popełniają tylko jeden błąd w życiu? Spójrz, ilu zdrowych chłopaków chodzi po ulicach, a ty idziesz na wojnę”.

Zarazem tata od razu zrozumiał, że nie ma sensu niczego mi odradzać. Teraz wspiera mnie, jak tylko może. Prosi, bym pisała do niego przed każdym wyjazdem na pozycje i zaraz po powrocie.

Jak patrzysz na zdrowych chłopaków, których widzisz na ulicach lub w restauracjach na tyłach?

Tutaj lepiej być ostrożnym z ocenami, bo może się okazać, że to żołnierze, którzy przyjechali na urlop. Jedną z przyczyn mojej decyzji o wyjeździe na wojnę było właśnie zjawisko uchylania się od służby. Bulwersują mnie ludzie, którzy ukrywają się sami albo są ukrywani przez swoje żony, tłumaczące, że „bez niego nie dam rady”. A dasz radę pod rosyjską okupacją? Co zrobisz, gdy Rosjanie przyjdą do twojego miasta i zabiją albo porwą twojego męża?

Rozumiem, że nie wszyscy mogą iść na wojnę. Ale wiem też, że mężczyzny, który uchyla się od służby wojskowej, nigdy nie będę mogła uznać za równego sobie

Kiedy przyjeżdżam na urlop i idę ulicą w mundurze, zauważam, jak niektórzy mężczyźni odwracają wzrok... Czasami słyszę pytania w stylu: „Po co tam poszłaś?”. Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?

„Trudno mi wyjaśnić, dlaczego poszłam bronić swojego kraju. Może dlatego, że nas zaatakowano, że ostrzeliwują nas, zabijają, a ja się z tym nie zgadzam?”

Wojna Cię zmieniła?

Wcześniej żyłam w swojej „bańce”, otoczona ludźmi z mojej branży lub bliskimi mi zawodowo. A na wojnie spotykasz różnych ludzi. Są tu zarówno doktorzy filozofii, jak ludzie, których żarty mnie, miłośniczce intelektualnego brytyjskiego humoru, trudno zrozumieć. Jeden z moich towarzyszy broni powiedział: „Na wojnie przyzwyczaj się do humoru ósmoklasistów”. No to się przyzwyczaiłam.

Teraz potrafię już śmiać się z rzeczy, które jeszcze dwa lata temu wydawałyby mi się zupełnie nieśmieszne. Na wojnie ludzie, którzy cię otaczają, odgrywają kluczową rolę.

Jeśli znalazłaś swoich i sama stałaś się jedną z nich, twoje otoczenie pomoże ci się trzymać. Ale jeśli nie wtopiłaś się w zespół, będzie bardzo trudno

W każdej ekipie mogą pojawić się nieporozumienia, ale na pewno nie powinno ich być między ludźmi, z którymi wyjeżdżasz na pozycje bojowe. Ja z moją ekipą miałam szczęście.

W pewnym sensie wojna uczyniła mnie prostszym i bardziej cynicznym człowiekiem. Zrozumiałam, że ludzie mogą być bardzo różni, a moje zasady, jak wymaganie od człowieka szacunku za to, że ty go szanujesz, w wojsku mogą nie działać. Stopniowo przyzwyczajasz się do tego.

Zmieniło się też moje podejście do życia codziennego. Takie rzeczy jak prysznic czy wygodne łóżko do spania wcześniej wydawały mi się czymś oczywistym. Tutaj uświadamiasz sobie ich wartość. A gorący prysznic to w ogóle prawdziwe szczęście.

Nie jestem już miejską królową. Jestem żołnierzem, który cieszy się, gdy może się wyspać w łóżku

Zdjęcia: archiwum prywatne

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Olga Bereżna: – Nie uratowałam syna, uratuję czyjeś dziecko

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress