Exclusive
20
min

Ukraińskie dzieci odzyskują życie w polskich bibliotekach

O tym, że biblioteki są ciekawymi miejscami, w których dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy może realizować przeróżne pasje, uczyć się i integrować opowiadają Małgorzata Makowska, Marta Kroczewska i Mirella Makurat, zaangażowane w program „Biblioteka dla wszystkich”, realizowany przez FRSI w partnerstwie z międzynarodową organizacją humanitarną pomagającą dzieciom Save the Children.

Jędrzej Dudkiewicz

Biblioteki dla wszystkich - Wrocław. Zdjęcie: materiały prasowe

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

– Początkowo nie mieliśmy w planach trzech projektów, tylko roczną interwencję, mającą wesprzeć dzieci z Ukrainy po pierwsze w związku z kontynuacją edukacji, po drugie ze zdrowiem psychicznym. Wojna jednak nadal trwa, więc i nasze działania nie tylko trwają, ale się rozrastają – mówi Małgorzata Makowska z FRSI, koordynatorka programu „Biblioteka dla wszystkich”.

FRSI było naturalnym partnerem dla międzynarodowej organizacji Save the Children, bowiem od wielu lat współpracuje zarówno ze szkołami, jak i bibliotekami. Łatwo mogła więc znaleźć chętnych do udziału w programie, który zaczął się od „Różni, Równi, Ważni”, czyli projektu społeczno-edukacyjnego dla dzieci i młodzieży z Polski i Ukrainy, pozwalającego na integrację poprzez wspólną naukę i zabawę. Na kanwie doświadczeń wyniesionych z niego pojawiły się kolejne dwa. Projekt „Moje Miejsce” skierowany jest do młodzieży z Polski i Ukrainy, by pomóc w wyborze dalszej ścieżki edukacji lub kariery oraz wspomóc integrację i nawiązywanie relacji. „Nowa Przygoda” zapewnia edukację pozaformalną w bibliotekach polskim i ukraińskim dzieciom w wieku przedszkolnym (3-6 lat) i szkolnym (7-18). Program „Biblioteka dla wszystkich” realizowany jest na terenie całej Polski, zarówno w dużych, jak i małych miastach.

Zdjęcie: materiały prasowe

– Uruchomiliśmy projekty 'Moje Miejsce' i 'Nowa Przygoda', a o programie dowiedzieliśmy się od innej filii bibliotecznej naszej instytucji. Młodzież była już wcześniej obecna w naszej bibliotece i bardzo chcieliśmy zorganizować coś specjalnie dla nich, choć nie mieliśmy pewności, czy sobie poradzimy oraz co konkretnie moglibyśmy zaproponować. Dzięki szkoleniom udało się jednak wszystko odpowiednio przygotować, co pomogło nam nieco oswoić temat pracy z młodzieżą i nawiązać z nią lepszy kontakt. Z dziećmi z przedszkola współpraca jest natomiast o wiele łatwiejsza i wszystko układa się wręcz idealnie” – opowiada Marta Kroczewska z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Tadeusza Różewicza we Wrocławiu. – Temat ten był mi bliski już wcześniej, bo w Gdańsku instytucje kultury podjęły współpracę już na przełomie lutego i marca 2022 roku, a ja byłam reprezentantką mojej biblioteki. Najpierw pomagaliśmy w zapewnieniu podstawowych potrzeb – razem z Cerkwią Prawosławną w Gdańsku organizowaliśmy zbiórki żywności, środków higienicznych, ubrań. Następnie razem z innymi organizowaliśmy zajęcia dla dzieci i opiekunów. A gdy przystąpiliśmy do projektu „Różni, Równi, Ważni” – otrzymaliśmy sprzęt komputerowy i środki na zatrudnienie nauczycieli, mogliśmy więc zacząć udzielać wsparcia w nauce nowoprzybyłym dzieciom. Tym bardziej, że mamy zapisane w Strategii Rozwoju z 2021 roku, że jednym z naszych celów jest przyciąganie do biblioteki nie tylko młodzieży, ale też grup narażonych na wykluczenie, jak migranci. Nastąpiła więc synergia i obecnie młodzi ludzie odwiedzają nas codziennie – cieszy się Mirella Makurat z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku.

Podmiotowość, nauka, zabawa i zainteresowania

Jak opowiada Małgorzata Makowska, z doświadczeń FRSI też wynikało, że młodzież jest trudno przyciągnąć do bibliotek. Kojarzą się one bowiem z małymi, zakurzonymi salami, w których są regały z książkami. Obecnie jednak coraz częściej stają się one edukacyjnymi centrami zabawy. Zachętą do tego, by młode osoby chciały tam zajrzeć w ramach programu „Biblioteka dla wszystkich” było między innymi to, że miały one możliwość samodzielnie zaprojektować dla siebie przestrzeń. Od rodzaju wykładziny, przez dekoracje, kolor ścian, aż po zakup dodatkowego sprzętu i pomysły na część działań.

– Było dla nich zaskoczeniem, że ktoś chce wysłuchać ich opinii i że mogą o czymś decydować. A kiedy widzieli, że ich propozycje są wprowadzane w życie, chętniej przychodzili, co pozwalało nam ich stopniowo zachęcić do regularnego udziału – śmieje się Marta Kroczewska. – Chodziło o to, by dać im w tym wszystkim jak największą podmiotowość, by czuli, że mają wpływ na to, co i jak robią. Mogą więc pojawić się zajęcia związane ze wszystkim, co interesuje młodzież: plastyka, robotyka, informatyka, gry. Nie ma w zasadzie tematów tabu, a nasze bibliotekarki mają niesamowitą wyobraźnię i świetnie to uzupełniają. Do tego ważna jest dla nas nauka poprzez zabawę – tłumaczy Małgorzata Makowska.

Ta zabawa ma też swoiste drugie dno, bo okazało się, że dla uczestniczek i uczestników bardzo istotne jest wsparcie relaksacyjno-wytchnieniowe. W polskiej szkole dzieci i młodzież z Ukrainy ma sporo stresu, są w niej mimo wszystko gośćmi. Za to w ramach działań w bibliotekach mogą być na tych samych prawach co rówieśniczki i rówieśnicy z Polski. Dzięki temu są w stanie bardziej się otworzyć i trochę odetchnąć.

Pomagają w tym różnego rodzaju zajęcia z psychologiem oraz relaksacyjne, typu joga i inne ćwiczenia. A gdy wszyscy czują się bardziej komfortowo i bezpiecznie, łatwiej też o integrację

Jednocześnie całościowe wsparcie w nauce w polskiej szkole jest bardzo istotne w programie „Biblioteka dla wszystkich”. Jak przyznaje Marta Kroczewska, pomoc w przygotowaniu do egzaminów okazała się strzałem w 10, bo wiele dzieci nie wiedziało, gdzie jej szukać, albo czy będą w stanie dogadać się z nauczycielem w szkole.

– Mamy też ogromne szczęście, ponieważ w naszym zespole pracuje rodowita Ukrainka, która mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Pomagała nam znaleźć uczestników i uczestniczki, a przede wszystkim prowadziła zajęcia. Jeśli ktoś czegoś nie rozumiał po polsku, płynnie przechodziła na ukraiński i tłumaczyła niezrozumiałe kwestie. Widać było, że to dla dzieci ogromna ulga – wszystkie czuły się swobodnie. Dzięki temu relacje między nimi szybko się zawiązały. Największym wyzwaniem było omawianie polskich lektur, ze względu na zupełnie inny kontekst kulturowy i historyczny, ale ostatecznie z tym też sobie poradziliśmy. Potem nie miało już znaczenia, skąd kto pochodzi – wszyscy zgodnie współpracowali, a polskie dzieci zaczęły nawet uczyć się trochę ukraińskiego – podkreśla Marta Kroczewska.

Zdjęcie: materiały prasowe

W gdańskiej bibliotece pomoc w nauce również jest oczywiście ważna i przynosi spore sukcesy. Z jednej strony trwały przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, z drugiej do matury w języku ukraińskim, a do tego także indywidualnie dużo się zmieniało – jedna dziewczynka poprawiła 1 z matematyki na 5! Nie samą edukacją jednak młodzi ludzie żyją, więc w wakacje przestrzeń biblioteki była otwarta od rana do wieczora. Były zajęcia arteterapeutyczne, a w ramach współpracy z filią Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych pokazywane były studenckie projekty książek. Jak mówi Mirella Makurat, niektóre osoby zostały zachęcone przez ilustracje do przeczytania „Zbrodni i Kary”. To z kolei doprowadziło do otwarcia miniklubu książki, w którym pozycje są zarówno po polsku, jak i ukraińsku.

– Wytworzyły się też samoistnie sekcje związane z zainteresowaniami uczestniczek i uczestników. Jedną z nich jest ta związana z grami planszowymi i komputerowymi. Inna to muzyczna. Pewnego dnia młodzież przyprowadziła do mnie pana Olega i mówi „chcemy, żeby go pani zatrudniła”. Od tego czasu prowadzi dla nich lekcje z gry na gitarze. Niektórzy wiążą z tym nawet swoją przyszłość, powstał zespół, trwają przygotowania do koncertu. Dzięki temu wszystkiemu dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy naprawdę mają co robić. Co ważne, staramy się odpowiadać na różnego rodzaju zdarzenia. Jeden chłopiec z Ukrainy szedł po ulicy i rozmawiał w swoim języku z mamą przez telefon. Podszedł do niego ktoś i zaczął go bić. Zorganizowaliśmy więc spotkanie z policjantem o tym, jak reagować na przemoc słowną i fizyczną – opowiada Mirella Makurat.

Otwarcie i odblokowanie

Sukcesy, o których można mówić przy okazji programu „Biblioteka dla wszystkich” to nie tylko lepsze oceny, czy zdane egzaminy. FRSI w ramach ewaluacji od wielu uczestniczek i uczestników dowiedziało się, że po raz pierwszy czuli się bezpiecznie i, że mogą się w pełni otworzyć.

– Przed projektem sporo dzieci z Ukrainy nie miało znajomych, a obecnie utrzymują kontakty z polskimi dziećmi nawet poza biblioteką. Do tego wciąż oferujemy kursy języka polskiego dla dorosłych, co nie jest takie oczywiste, bo w wielu miejscach się one pokończyły, mimo że wciąż przyjeżdżają do nas nowe osoby. Co najmniej dziesięć osób z Ukrainy znalazło też przy tym wszystkim zatrudnienie w bibliotekach. Pokazuje to, że ten komponent integracji działa bardzo dobrze na wielu poziomach – mówi Małgorzata Makowska.

Jedną z ważniejszych osób w zespole muzycznym w gdańskiej bibliotece jest chłopak, który trafił do niej wprost z ulicy, na której grał na pożyczonej gitarze

Stały uczestnik projektu zaproponował, że pokaże mu fajne miejsce. Jego mama też związała się z biblioteką, gdzie uczy języka angielskiego.

– Opowiadała, że syn cały rok siedział w domu, studiując online w Ukrainie. Tam te studia często zaczyna się w wieku 16-17 lat. Poza tym „gapił się tylko w ścianę”, a obecnie mama cieszy się, że jej dziecko odzyskało życie. W Polsce nie miał z kim wspólnie grać, a bardzo za tym tęsknił. Do organizacji zespołu podchodzi bardzo poważnie i motywuje innych do tego, by dużo ćwiczyli – opowiada Mirella Makurat.

Do innych pozytywnych efektów programu zaliczyć można również zwiększanie świadomości i odwagi uczestniczek, uczestników i ich rodzin. Po pierwsze, dzięki temu, że zajęcia są bezpłatne wziąć w nich udział mogą wszyscy. Po drugie, mocno stawia się na dwujęzyczność, więc w ten sposób łatwiej przełamać ewentualne obawy.

Zdjęcie: materiały prasowe

– Integracja, zabawa, nauka – to wszystko jest niezwykle istotne. Dodatkową satysfakcję daje jednak to, gdy po wydarzeniach rodzice przychodzą, dziękują i opowiadają, że dzięki udziałowi w naszych spotkaniach zdecydowali się pójść z dzieckiem do potrzebnego im specjalisty, np. logopedy. Następuje swego rodzaju przełamanie. Podobną zmianę można było zauważyć w przypadku kręgu kobiecego, gdzie niektóre uczestniczki miały wątpliwości, czy znajdzie się dla nich miejsce. Szybko okazało się, że pomoc tłumaczki nie była potrzebna, a obecnie ponad dwadzieścia kobiet regularnie spędza czas razem. Pojawiły się u nas właśnie dzięki temu, że ich dzieci uczestniczą w zajęciach, więc program „Biblioteka dla wszystkich” przynosi nawet większe efekty, niż mogliśmy się spodziewać – podkreśla Marta Kroczewska. – Myślę, że warto dodać, iż osobom z Ukrainy, w związku z opuszczeniem swojego kraju, niejako odmawia się prawa do zabawy, wręcz do normalnego życia. Niekiedy więc biblioteka jest jednym z niewielu miejsc, w którym mogą się zrelaksować – dodaje Małgorzata Makowska.

Pokonywanie wyzwań i kontynuacja

To otwarcie się, odblokowanie nie następuje oczywiście od razu, co jest jednym z wyzwań programu „Biblioteka dla wszystkich”. Potrzeba więc czasu, cierpliwości i zaufania, bo bywa, że ktoś dopiero na szóstych zajęciach przestanie siedzieć przy ścianie i włączy się mocniej w to, co się dzieje. Jak mówi Małgorzata Makowska, zdecydowanie jest na to przestrzeń, bo nie chodzi przecież o to, by robić coś na siłę. Wśród innych wyzwań wymienia też takie, że w zależności od miejsca – czy jest to duża metropolia, mniejsza miejscowość, wieś – potrzeby osób z Ukrainy mogą się różnić, więc trzeba być odpowiednio elastycznym i dostosowywać wszystko w taki sposób, by zachęcić do przyjścia do biblioteki. Są też jednak przypadki, że biblioteki nie kontynuują działań projektowych ze względu na to, iż osoby z Ukrainy wyjeżdżają i po prostu nie ma zapotrzebowania. Tak jest w dużym stopniu na wschodzie Polski.

– Rzeczywiście budowanie zaufania bywa czasochłonne i stopniowe. Niektóre dzieci podchodziły po zajęciach i mówiły, co odpowiedziałyby na pytania, gdyby nie wstydziły się zrobić tego na forum grupy. Z czasem jednak zaczynały same wychodzić ze swoimi propozycjami, a każdy taki przypadek ogromnie nas cieszył. My również musiałyśmy się otworzyć – w tym sensie, że same miałyśmy pewne blokady, typu „nie damy rady, nie dotrzemy do tych młodych ludzi, przecież nie mówimy w tym samym języku”. Myślę, że dzięki temu wszystkiemu same sporo się nauczyłyśmy i rozwinęłyśmy – opowiada Marta Kroczewska. – U nas podobnie. Gdańska Biblioteka stała się na pewno bardziej elastyczna i zaczęła jeszcze bardziej odpowiadać na bieżące potrzeby nie tylko jej użytkowników, a nawet „nie-czytelników”, bo chociażby próby zespołu mogą być robione wtedy, kiedy nikogo już w niej nie ma, więc czasem trzeba zostać trochę dłużej. Co istotne – zaczęliśmy odpowiadać także na problemy społeczne – pojawiają się trudne tematy, dzieci i młodzież dzielą się swoimi obawami i lękami, a my dzięki zrozumieniu ze strony Dyrekcji z jednej strony i projektom FRSI i SCI z drugiej, możemy udzielać im wsparcia. Trzeba tu powiedzieć, że przestrzeń młodzieżowa stała się u nas bezpiecznym, uzdrawiającym miejscem – gdzie trwa proces regeneracji psychicznej i fizycznej, budowania rezyliencji i (nie tylko twórczego) rozwoju tych młodych, a tak doświadczonych już osób – dodaje Mirella Makurat.

A co może zdziałać przebywanie i posiadanie takiej przestrzeń? Jak mówi Mirella Makurat, neuroatypowy chłopak, który przez całe życie czuł się introwertykiem, ignorowanym i wykluczonym – bierze mikrofon do ręki i zaczyna opowiadać kawały...

Albo chłopiec przeżywający trudne emocje wywołane śmiercią ojca, chorobą mamy, ale też nową szkołą, który deklaruje, że jest satanistą i chce grać tylko black metal – bierze w ręce akustyczną gitarę i gra własną, delikatną kompozycję... Albo chłopak doświadczający przemocy w domu i na ulicy – zaczyna tańczyć... Albo osoba z niepełnosprawnością wzroku śpiewa i gra, zapominając w tym czasie o swojej niepełnosprawności… Albo córka schizofreniczki na organizowanych w ramach projektu spotkaniach z psycholożką zrzuca z siebie ciężar wielu lat życia w strachu i parentyfikacji, pozwalając sobie na płacz we wspierającym środowisku…

Zdjęcie: materiały prasowe

– W przypadku młodzieży z Ukrainy na te problemy osobiste nakłada się PTSD, niepokój o ojców – czy ci, którzy ich jeszcze mają, zobaczą ich jeszcze kiedyś na żywo i w jakim zastaną stanie... I strach chłopaków, czy za chwilę sami nie zostaną wysłani na wojnę… Nic dziwnego, że martwią się też, że cały projekt się skończy i na przykład nie będzie można kontynuować gry na gitarze, bo stracą swoje miejsce, do którego się już mocno przywiązali i nazywają je drugim domem – mówi Mirella Makurat.

Póki co nie trzeba się o to martwić, bo program „Biblioteka dla wszystkich” będzie trwać przynajmniej do końca kwietnia przyszłego roku. Nie jest też wykluczone, że będzie miał swoją kontynuację, zresztą kto wie, może biblioteki też same z siebie będą chciały dalej rozszerzać swoją ofertę i coraz bardziej pełnić rolę instytucji, gdzie można się uczyć, bawić i spędzać wolny czas. Warto więc sprawdzić, czy w najbliższej okolicy nie ma placówki, która bierze udział w programie, bowiem do zajęć cały czas można dołączać – po to, by dobrze spędzić czas, poznać nowe osoby, zintegrować się i po prostu poczuć lepiej w Polsce.

Więcej o programie „Biblioteka dla wszystkich”, w tym listę bibliotek biorących w nim udział można znaleźć tutaj: https://bibliotekidlaukrainy.org.pl/

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz freelancer. Współpracuje z portalem NGO.pl, Wysokimi Obcasami, Dziennikiem. Gazetą Prawną. Publikował lub publikuje w Miesięczniku Znak, Newsweeku, Onecie, Krytyce Politycznej i Magazynie Kontakt.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Beata Łyżwa-Sokół: Ostatni rok był dla Ciebie naprawdę intensywny. Twoje fotoreportaże z Ukrainy regularnie publikowały „The New York Times” i „The Washington Post”.

Oksana Parafeniuk: Uściślając, to ostatnie półtora roku było bardzo intensywne. Pracowałam jako fotoreporterka jeszcze przed inwazją Rosji, ale wtedy nie było takiego zainteresowania Ukrainą. Pracę fotografki łączyłam więc z byciem producentką i fixerką [fixer to lokalny przewodnik, tłumacz i organizator, który pomaga zagranicznym reporterom w zbieraniu materiałów – red.]. Kilka tygodni przed inwazją zadzwonił do mnie znajomy fotoedytor z „The Washington Post” z propozycją ściślejszej współpracy.

– Jeśli TO się stanie, chcemy, żebyś była z nami każdego dnia – powiedział. 

– OK – odrzekłam i dodałam, że mam tylko jeden mały problem: jestem w szóstym miesiącu ciąży i raczej nie chciałabym jeździć w niebezpieczne miejsca. To była dla mnie trudna sytuacja: dostaję propozycję marzeń, ale wiem, że w tym momencie nie mogę jej przyjąć. 

Co ciekawe, nigdy nie chciałam być fotoreporterką wojenną. Natomiast jestem Ukrainką i nie wyobrażałam sobie, że w takim momencie nie będę dokumentować tego, co się dzieje w Ukrainie. Zrobiłam więc wiele materiałów, które dotyczyły tego, co się działo poza pierwszą linią frontu. Sądząc po reakcjach ludzi, którzy odzywali się do mnie po publikacjach, kilka z nich okazało się naprawdę ważnych.

Oksana Parafeniuk. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pod niektórymi tekstami pojawia się informacja, że nie tylko robiłaś zdjęcia, lecz byłaś też współautorką całego materiału.

Gdy pracuję sama, nie potrzebuję tłumacza. A jeśli pracuję z zagranicznym zespołem – zawsze jest producent/tłumacz. Pomagam, gdy słyszę, o czym rozmawiają bohaterowie materiału, jeśli mówią coś interesującego albo jestem świadkiem sytuacji, której zagraniczny redaktor mógłby nie zrozumieć, np. ze względu na kontekst kulturowy. I dlatego czasami jestem dodawana do listy osób, które przyczyniły się do powstania artykułu.

Dostajesz konkretne zlecenia na fotoreportaże, czy sama proponujesz tematy?

Większość historii, które zrobiłam, to zlecenia. Zazwyczaj mam mnóstwo pomysłów na materiały, ale nie zawsze mam odwagę je zaproponować i potem, gdy widzę, że ktoś inny zrealizował fotoreportaż na ten temat, żałuję, że zabrakło mi pewności. Problem też w tym, że wiele historii uważam za ważne i interesujące. Dlatego angażuję się w wiele tematów i zdarza się, że idę na reportaż bez dziennikarza. 

 „The Washington Post” opublikował Twój duży materiał, wykonany podczas operacji rekonstrukcji twarzy ukraińskich żołnierzy. Jak długo pracowałaś nad tą historią?

Ten materiał powstał w szczególnym dla mnie czasie, gdy z powodu narodzin syna praktycznie miałam roczną przerwę w pracy. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam też jako fotografka w operacji. Poza tym nie miałam okazji zetknąć się z pierwszymi ofiarami rosyjskiej agresji, bo nie pracowałam na linii frontu. Nie widziałam zbyt wiele krwi, nie byłam nawet w punkcie stabilizacyjnym, dokąd trafiają ranni. Więc gdy się dowiedziałam, że wejdę na salę operacyjną, a bohaterowi mojej historii będą przeszczepiać kość strzałkową z nogi do szczęki, by tę szczękę zrekonstruować, trochę się przestraszyłam. Mimo to zapytałam lekarza, czy będę mogła zostać do końca operacji. Zdziwił się. Powiedział, że dziennikarze zwykle wchodzą na pięć minut, robią kilka ujęć i opuszczają salę. 

14 grudnia 2023 roku, Kijów. Jewhen Bohdan, chirurg szczękowo-twarzowy, przygotowuje do operacji rekonstrukcji twarzy 27-letniego Mykołę Rudenka. Mykoła, weteran wojenny, został ranny w twarz i szyję w czerwcu 2023 roku na froncie. Stracił część szczęki i zębów.

Weszłam więc na salę, gdzie operowano Mykołę – mężczyznę, z którym rozmawiałam dzień wcześniej – i już nie byłam w stanie stamtąd wyjść. To było fascynujące. Operacja trwała 12 godzin. Wyskoczyłam tylko na chwilę, by zjeść lunch. Większość czasu rozmawiałam z asystentem obserwującym zabieg, który wyjaśniał mi, co się dzieje. 

Kilka miesięcy później wróciłam z dziennikarzami, żeby zrobić ciąg dalszy tej historii. W międzyczasie przeczytałam niezwykłą książkę z dziedziny chirurgii rekonstrukcji twarzy, którą rozwinął podczas I wojny światowej brytyjski lekarz Harold Gillies. Okazuje się, że współczesna medycyna w dużej mierze opiera się na doświadczeniach z I wojny światowej. 

 Podczas ilu operacji robiłaś zdjęcia?

Operacja Mykoły była pierwsza, potem byłam jeszcze na trzech. Dwie z nich odbywały się równocześnie tego samego dnia, więc przechodziłam z sali do sali. W ciągu prawie roku powstał naprawdę duży materiał. 

Dziś myślę, że byłoby idealnie, gdybym mogła wrócić do moich bohaterów. Zrobiłam zdjęcia tylko w szpitalu, a ciekawi mnie, co się działo z nimi potem. 

44-letnia Switłana Zdor i 42-letni Jurij Zdor, małżeństwo z Czernihowa, w centrum medycznym „Oberih” w Kijowie 31 lipca 2023 roku. Jurij jest weteranem. Z powodu ran odniesionych na polu bitwy stracił nogę. Doznał też ciężkich obrażeń drugiej nogi, jamy brzusznej i płuc. Switłana i Jurij, którzy są małżeństwem od 6 lat, wzięli udział w filmie promującym projekt Veteran Hub „Resex” – platformę poświęconą życiu seksualnemu rannych żołnierzy. W ramach projektu opracowano dwa podręczniki dla weteranów i weteranek, które są dostępne bezpłatnie. Każdy z podręczników opiera się na badaniach zespołu Veteran Hub dotyczących seksualności po traumie.

Powiedziałaś gdzieś, że robienie zdjęć wcześniej było dla Ciebie tylko hobby. Jak większość fotografowałaś kwiatki i znajomych. A potem był Majdan, który zmienił Twoje podejście do fotografii. 

W 2014 roku pracowałam w biurze, zajmowałam się stypendiami dla studentów. Wieczorami chodziłam z przyjaciółmi na Majdan. Interesowałam się polityką, ale nie myślałam o dziennikarstwie. Przychodziłam na Majdan z aparatem, choć nie wiedziałam, jak fotografować ludzi, których nie znam. Lecz chociaż nie potrafiłam do końca odnaleźć się w tej dramatycznej sytuacji, zrozumiałam, że interesują mnie ludzie w tych trudnych momentach ich życia. W weekendy zaczęłam wspierać fotografów zagranicznych jako fixerka. Ze Stanów przyjechała też moja przyjaciółka fotoreporterka, która bardzo mnie zainspirowała. Ukraina stała się interesująca dla fotoreporterów z całego świata, co chwila ktoś szukał tłumacza albo potrzebował coś zorganizować. Gdy 18, 19 i 20 lutego 2014 roku robiło się na Majdanie coraz goręcej, byłam w biurze i to, co się dzieje, oglądałam w telewizorze. Bałam się, a moi rodzice bardzo się bali o mnie. Chciałam jechać na Majdan, ale nie chciałam ich martwić. Siedziałam więc w biurze i myślałam, jak bardzo nienawidzę swojej pracy. 

Przyjechałam tam 21 lutego, kiedy już odbywały się pogrzeby. Nie zostałam aktywistką, ale pomagałam, jak mogłam. Chciałam tam być nie jako fotografka, ale jako Ukrainka. Rzuciłam pracę w biurze, zaczęłam dostawać więcej zleceń jako fixerka, w kwietniu pojechałam do Charkowa, a potem do Doniecka. Zanurzyłam się w świecie dziennikarstwa, podpatrywałam, jak się przeprowadza wywiady, jak się buduje historie. Zorientowałam się, że dzięki temu mogę zrozumieć, co się dzieje w moim kraju.

 Większość Twoich materiałów to osobiste historie cywilnych ofiar wojny. Czy po ponad 10 latach wojny i stałej obecności reporterów z całego świata w Ukrainie ludzie wciąż chcą się fotografować i dzielić swymi historiami? Czy chętnie wpuszczają Cię do swoich domów?

Jeszcze przed inwazją, gdy pracowałam jako fixerka we wschodniej Ukrainie, często trudno było dotrzeć do ludzi. Byli podejrzliwi, nieufni. Teraz bardziej się otworzyli. Nie wiem, czy to dlatego, że jest więcej dziennikarzy, czy też dlatego, że informacje stały się ważną częścią życia każdego z nas i Ukraińcy zrozumieli, że muszą opowiadać o tym, co im się przytrafiło. Jako fotografka i dziennikarka chcę ich historie opowiedzieć jak najlepiej, chcę pokazać jak najwięcej z ich prawdziwego życia. Dlatego zależy mi na zdjęciach w domu, w otoczeniu rodziny, w przestrzeni, w której dobrze się czują. Gdy mają wątpliwości tłumaczę, że dla tych, którzy w drugim zakątku świata zobaczą ich portrety w mediach, ujęcie zrobione w domu będzie o wiele bardziej autentyczne i wiarygodne niż to wykonane w kawiarni czy innym przypadkowym miejscu. Czytelnicy będą mogli bardziej się z nimi utożsamić. Zawsze mam nadzieję, że bohaterowie, których znajduję, ​​poczują się ze mną komfortowo i otworzą się przede mną jako człowiekiem, a nie tylko jako fotografką. Dlatego niczego nie udaję, jestem przy nich sobą. Jeśli im się nie podoba, nie naciskam, nie próbuję namawiać do zdjęć. 

Odkąd współpracuję z dużymi mediami, zdarza się, że to nie ja prowadzę negocjacje z bohaterami. Tak było np. w przypadku materiału dla „The Washington Post” o Jarosławie Bazyłewiczu, który podczas rosyjskiego ataku na Lwów stracił trzy córki i żonę.

 Fotografia tej rodziny sprzed ataku, z usuniętymi twarzami żony i córek, które zginęły, i portret rannego Jarosława obiegły media na całym świecie.

Ta historia wstrząsnęła wszystkimi w Ukrainie. Producent materiału bardzo ostrożnie podszedł do tematu. Powiedział mi, że warto nawet dłużej poczekać na zgodę rodziny na wywiad, bo świat powinien poznać tę historię z jej perspektywy. Dwa tygodnie po tragedii pojechaliśmy z dziennikarzem do rodziców Jarosława i jego siostry z mężem. Myśleliśmy, że będą tylko oni, ale po jakimś czasie dołączył do nas sam Jarosław i był z nami przez 3-4 godziny wywiadu. W tamtym momencie wszyscy poczuliśmy ogromną odpowiedzialność, więc staraliśmy się być tak wrażliwi, jak to tylko możliwe. W takich chwilach szanujesz każdą sekundę spotkania z bohaterem, nie zaprzątasz uwagi swoją obecnością. Tego dnia była 6. rocznica urodzin Emilii, najmłodszej córki Jarosława, która zginęła. Rodzina postanowiła, że wszyscy pójdą na cmentarz. Wiedziałam, że to powinno wejść do naszego materiału. Równocześnie czułam kamień na sercu, taki ścisk w klatce piersiowej, i trudno było mi zapytać, czy możemy z nimi pójść. Ale zgodzili się. Szliśmy za nimi całą drogę, a już na miejscu zatrzymaliśmy się – naprawdę daleko.

Widziałam,jak Jarosław podchodził do każdego krzyża. Kiedy stanął obok krzyża najmłodszej córki, zaczął płakać. Pomyślałam wtedy, że może powinnam mu zrobić portret. Ale nie mogłam tak po prostu przed nim stanąć 

To bardzo trudna część tej pracy. Bo co zrobić w takiej sytuacji? Wiesz, że w takiej chwili trzeba zrobić tylko jedno zdjęcie, bo nie możesz chodzić dookoła cierpiącego człowieka i robić 20 ujęć ze wszystkich kątów. Musisz spróbować zrobić zdjęcie, ale nie możesz być nachalna, nie możesz przekroczyć pewnych granic. Bo wiesz, że to jest jego życie, jego uczucia.

Pamiętam fotografię, którą wtedy zrobiłaś. Jarosław stoi przed czterema grobami, patrzy na portrety bliskich umieszczone na krzyżach. To bardzo mądre, mocne ujęcie. 

Nikt mi tego wcześniej nie powiedział. Rzadko słyszę, że wykonałam dobrą robotę. Oczywiście zazwyczaj takie rzeczy mówią mi przyjaciele, ale to co innego. Często się zastanawiam nad przekraczaniem granic. Wiem, że dość dobrze je wyczuwam, choć równocześnie mam wrażenie, że jest ich zbyt wiele, że czasem uniemożliwiają mi pracę. Gdy zrobię zdjęcie, jestem ciekawa, czy ktoś uzna je za mocne. Czy zrobię takie zdjęcie, które będzie miało na coś wpływ, jeśli będę się trzymać swoich granic? Czy jeśli tak się nie stanie, to będzie oznaczać, że nie wykonałam swojej pracy wystarczająco dobrze? Może byłam zbyt daleko, a może byłam zbyt ostrożna? 

Fotografia musi przyciągać uwagę do tych wszystkich ważnych historii. Tak czy inaczej na pewno nie czuję, bym kiedykolwiek przekroczyła jakąś granicę, wtargnąła w czyjeś życie.

27 lipca 2024 roku, jedna z wyzwolonych wsi w obwodzie chersońskim. 76-letnia Liudmyła została pobita i zgwałcona przez z rosyjskiego żołnierza w kwietniu 2022 roku, kiedy ta wieś znalazła się pod okupacją. Żołdak wybił jej zęby, złamał cztery żebra i rozciął brzuch. Jakiś czas po tym incydencie udało się jej ze wsi uciec, a po wyzwoleniu jesienią 2022 r. do niej wrócić.

Zazwyczaj czuję, że zrobiłam zdjęcia, które musiałam zrobić – choć czasem uznanie, że tak właśnie było, zajmuje mi wieczność.

Bardzo mocna była też historia rodziny Serhija Hajdarżyna z Odessy, którego żona i syn zginęli w ataku drona. Przeżyli Serhij i córka.

Anna, żona Serhija, prawdopodobnie zginęła z czteromiesięcznym synkiem Tymofiejem podczas karmienia go piersią. Wszystkie relacje mówią, że w takiej pozycji zostali odnalezieni pod gruzami. Podczas wywiadu Serhij przyniósł zakrwawiony smoczek, który znalazł w gruzach. Umył go i postanowił zachować. Spędziliśmy na rozmowie wiele godzin. Trzymałam się prawie do końca, ale gdy zaczęłam fotografować ten smoczek,rozpłakałam się. Niewiele wcześniej sama przestałam karmić syna piersią. 

Realizacja tych dwóch materiałów straumatyzowała mnie. Myślę że w kontekście pracy dziennikarskiej trzeba mówić o zdrowiu psychicznym

Czy dlatego szukasz pozytywnych historii? Takich jak ta o wspinaczce na najwyższą górę Ukrainy albo o randkowaniu?

Teraz nie jest łatwo opublikować materiał zrealizowany z dala od linii frontu. Ale chcę pokazać ten kontrast: że w tym samym czasie dzieją się zupełnie różne rzeczy. Niektóre historie są dla mnie ważne również na poziomie osobistym. Trochę wstyd się przyznać, ale na Howerlę wchodziłam wtedy po raz pierwszy, podobnie jak większość zespołu. To była miła historia i dobry czas spędzony w naturze. Kiedy pracujesz nad bardzo stresującymi i trudnymi materiałami, lżejsza historia pomaga się zbliżyć w zespole. Wśród ludzi, z którymi wychodziłam, byli żołnierze i osoby, które mają kogoś na froncie. Każdy miał jakąś niesamowitą historię. Powstała opowieść z wojną w tle, ale inaczej pokazana. 

Pojechaliśmy też z ekipą do Charkowa, by sfotografować pierwszy dzień nauki w podziemnej szkole. Na miejscu zobaczyliśmy siedmiolatków i ich rodziny pełne życia, radosnych ludzi ubranych w haftowane koszule, wszędzie były kwiaty i pluszaki.

Zdaję sobie sprawę, że dla ludzi, którzy nigdy nie byli w Ukrainie podczas wojny, obraz takiego normalnego życia może być dziwny. Ważne jest jednak, by zrozumieć, że takie zwyczajne chwile trzymają nas razem. 

Howerla, najwyższy szczyt Ukrainy, 13 września 2024 r. Niektórzy Ukraińcy, w tym czynni żołnierze, wspinają się na niego, by odnaleźć spokój i odpocząć od wojny.

Niestety jest i druga strona medalu. Gdy takie pozytywne obrazy trafiają do mediów społecznościowych, nierzadko spotykają się z krytyką. Bo skoro jest wojna, to nie można spotykać się z przyjaciółmi w kawiarni.

Ważne jest, byśmy mieli jak najwięcej różnych historii, by czytelnicy mieli szerszy obraz kraju, w którym trwa wojna. Wśród ludzi, którzy siedzą wieczorem w barze, są też wolontariusze, osoby organizujące zbiórki na sprzęt wojskowy i tacy, którzy następnego dnia pójdą na front. Sama chodzę z moim małym synem na basen i stojąc w wodzie z innymi matkami rozmawiamy o nocy nieprzespanej z powodu ataku rakietowego. Wieczorem spotykam się ze znajomymi w kawiarni, a kilka godzin później,usypiając dziecko, zastanawiam się, czy umrzemy.

Wiele kontrowersji wzbudziło ostatnio zestawienie dwóch fotografii z Ukrainy w finale tegorocznego konkursu World Press Photo. Niektórzy twierdzili, że jury stawia znak równości między ofiarami: 6-letnią ukraińską dziewczynką i rosyjskim żołnierzem. Inni uważali, że to pokazuje różne oblicza wojny. Jak zareagowałaś na ten werdykt?

Najbardziej uderzyło mnie uzasadnienie zestawienia tych zdjęć, mówiące, że to „silne połączenie” (jurorzy już za to przeprosili). Taka retoryka prowadzi do zrównania ofiary z żołnierzem armii rosyjskiej, armii agresora, która zabija i torturuje Ukraińców, okupuje ich ziemie

Potrafię dostrzec powiązania wizualne, ale tu nie mówimy o sztuce, tylko o fotografii dokumentalnej. Kontekst ma kluczowe znaczenie. W takich sprawach powinniśmy być bardzo ostrożni.

Mnóstwo ludzi udostępnia w mediach społecznościowych Twoje fotoreportaże publikowane przez zagraniczne media. Link do materiału o przemocy seksualnej wobec Ukrainek dostałam, zanim sama trafiłam na niego na stronie „The New York Times”. Widać, że zdjęcia i tematy, których dotykasz, mają ogromny wpływ na ludzi.

Ten materiał rzeczywiście poruszył czytelników, miał sporo komentarzy na Instagramie. Myślę, że bardzo ważne było opublikowanie na pierwszej stronie gazety portretu 77-letniej Ludmiły, nauczycielki z obwodu chersońskiego, wcześniej bitej i gwałconej przez rosyjskich żołnierzy. Zaprezentowanie tego tematu poprzez odniesienie do konkretnej osoby przykuło uwagę wielu ludzi na świecie.

Cmentarz Łyczakowski we Lwowie, 15 września 2024 roku. 48-letni Jarosław Bazylewicz odwiedza grób swojej żony Jewhenii oraz groby ich trzech córek: Jaryny, (21 lat), Darii (18 lat) i Emilii (6 lat), które zginęły w wyniku ostrzału ich domu przez rosyjską rakietę 4 września 2024.

Patrzę na zdjęcie Ludmiły i myślę, że mogłaby być moją matką. 

Bohaterowie takich historii bardzo rzadko godzą się na fotografie, na pokazanie ich twarzy. Z kolei dla czytelników zobaczenie prawdziwej osoby, a nie anonimowego portretu, ujęcia z tyłu, jest szczególnie istotne.

Czym dziś jest dla Ciebie fotografia?

Teraz to głównie sposób na to, by lepiej zrozumieć wojnę. Choć tu mieszkam i wiem, jak to jest, wciąż staram się pokazać różne sposoby radzenia sobie przez Ukraińców z sytuacją. Przez zdjęcia próbuję też lepiej poznać ludzi w moim kraju. Wierzę, że mogę odegrać jakąś rolę, choćby niewielką, w zachowaniu pamięci o tym, co nas dotknęło. Kiedyś ktoś będzie chciał zbadać, co się tu wydarzyło. Chcę być źródłem dobrych materiałów, również dla ludzi za granicą. Nie możemy dopuścić, by ta tragedia została zapomniana. 

W życiu prywatnym fotografia jest dla mnie sposobem na zachowanie pamięci o rodzinie. Wyrzucam sobie, że do tej pory nie zeskanowałam starych rodzinnych zdjęć, które mam tylko w wersji papierowej. Gdybym nagle musiała opuścić dom, mogłabym je stracić na zawsze. Gdy dziś robię zdjęcia w Ukrainie, myślę, że one są pomocne dla wielu ludzi. Zapis tego momentu jest ważny teraz, ale równie ważny będzie dla naszych bliskich w przyszłości.

20
хв

Skrwawiony smoczek pod gruzami

Beata Łyżwa-Sokół
Anna Tsyba, Feminoteka, portret

Jędrzej Dudkiewicz – Feminoteka zaczęła świadczyć wsparcie dla kobiet z Ukrainy po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Ilu kobietom rocznie pomagacie?

Anna Tsyba – O liczbach trudno jest mówić, bo wszystko zależy od tego, czego potrzebują kobiety, które się do nas zgłaszają. W wielu przypadkach chodzi o krótką rozmowę na temat danej sytuacji, jedno pytanie, jednorazowe wsparcie psychologiczne. I potem kobiety, kiedy już wszystko wiedzą, nie zgłaszają się po większe wsparcie, czyli na konsultacje ze specjalistkami. Przypadków, gdy było ono potrzebne, czyli stworzyłyśmy też karty w systemie, by monitorować całą pomoc, którą ktoś otrzymuje, w 2024 roku miałyśmy ponad sto.

Opowiedz więc o tym, co oferujecie, gdy ktoś do was dzwoni na numer 888 99 79 88.

Warto podkreślić, że zadzwonienie na nasz numer pomocowy do niczego nie zobowiązuje. Nigdy nie zgłaszamy sprawy na policję czy do prokuratury bez zgody kobiety – jest to wyłącznie jej decyzja. Podstawową ofertą jest rozmowa o kryzysowej, przemocowej sytuacji. Można zadzwonić, opowiedzieć o tym, co się wydarzyło i rozwiać ewentualne wątpliwości. Zdarza się bowiem, że dzwonią do nas kobiety, które czują się źle z jakimś zdarzeniem, ale nie mają pewności, czy to już jest przemoc, czy na przykład kłótnia w związku, która niekoniecznie musi wiązać się z poważnym zagrożeniem. Nasze konsultantki, w tym ja, pomogą to ocenić. I potem może się nie zadziać nic więcej, ale można też poprosić o dłuższe wsparcie psychologiczne. Nie mamy tutaj żadnego limitu – jeżeli kobieta jest pod naszą opieką, dostaje tyle konsultacji i sesji terapeutycznych, ile potrzebuje, w porozumieniu z psycholożką. Możemy jednak pomagać w o wiele szerszym wymiarze. Mamy prawniczki, które dbają o to, by udało się załatwić różnego rodzaju sprawy. Przy czym chodzi o te toczące się w Polsce, bo nie mamy prawniczki w Ukrainie, więc jeżeli coś dotyczy tamtejszego wymiaru sprawiedliwości, przekierowujemy do odpowiedniej organizacji.

Zapewniamy też wsparcie związane z tym, jak działają różne rzeczy w naszym kraju. To może być otrzymanie numeru PESEL, wyrobienie karty miejskiej, a nawet robienie zakupów

Pracują u nas asystentki, które mogą towarzyszyć również wtedy, kiedy trzeba iść do urzędu, na policję, czy gdziekolwiek indziej. Feminoteka prowadzi też Femkę, pierwszy w Polsce punkt pomocy kobietom po gwałcie – można się tu zgłosić w przypadku doświadczenia przemocy seksualnej. Otrzyma się wtedy kompleksową pomoc, nie tylko psychologiczną. Dysponujemy również Bezpiecznym Miejscem, czyli schronieniem dla kobiet, które potrzebują wsparcia mieszkaniowego. Do tego wszystkiego dochodzą różne zajęcia, jak wspólna joga, warsztaty ceramiczne, czy kosmetyczne w naszej pracowni Samo Dobro. Przede wszystkim pytamy kobiet, czego potrzebują i staramy się do tego elastycznie podchodzić. Przykładowo część z nich zgłosiło, że chciałoby nauczyć się języka polskiego i angielskiego, więc udało się zorganizować dla nich lekcje.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jakiś czas temu pojawiła się jeszcze jedna możliwość otrzymania wsparcia – aplikacja SafeYou, również dostępna w języku ukraińskim.

Feminoteka jest jej częścią, również tam udzielamy konsultacji. Ma ona jednak wiele funkcji. Przede wszystkim można dodać kilka zaufanych osób (lub organizacji) do kontaktu i w sytuacji zagrożenia można nacisnąć przycisk SOS, który natychmiast zaczyna nagrywać dźwięk oraz wysyła tym osobom powiadomienie, gdzie się jest i że nie jest się bezpieczną. Dodatkowo jest też forum, na którym są nie tylko posty informacyjne tworzone przez ekspertki z organizacji, ale można też zadać im pytania. To o tyle fajne, że nie każdy może chcieć zadzwonić na infolinię, jest więc dodatkowa opcja dowiedzenia się różnych rzeczy. Istnieje również szansa na wymienienie się doświadczeniami z innymi kobietami i zobaczenie, że nie jest się samą. Aplikację można też ukryć na ekranie telefonu, więc tylko jego użytkowniczka będzie o niej wiedzieć.

Innymi słowy wsparcie jest kompleksowe i wielowymiarowe.

A do tego, co bardzo istotne, bezpłatne! A także dostępne w różnych językach, bo to nie tylko polski i ukraiński, ale też rosyjski, czy angielski. Ważne, że wszystko to jest mocno zindywidualizowane, a także zmieniające się w czasie.

Przykładowo kobieta, która zgłosi się do nas w kryzysowej sytuacji, otrzyma wsparcie prawne i psychologiczne, a kiedy poczuje się już pewniej, zregeneruje się i odpocznie, będzie potrzebować zapisać się chociażby na kurs zawodowy. Staramy się towarzyszyć w tej drodze, na każdym etapie zapewniając wszystko, co potrzebne

Możesz opowiedzieć kilka historii kobiet, które zgłosiły się do was po wsparcie?

Przykładowo wczoraj odebrałam telefon od pani, która dzwoniła z pytaniem o zachowania dziecka. To akurat nie jest w zakresie naszej pomocy, więc przekierowałam ją do innej organizacji, wyjaśniając, czym się zajmujemy. Gdy tego wysłuchała, poprosiła o to, bym podała przykłady przemocy psychologicznej. Opowiedziałam więc chociażby o różnego typu manipulacjach, zaniedbaniach, po czym uznała ona, że wpierw zajmie się polepszeniem sytuacji swojego dziecka, a potem pewnie do nas ponownie zadzwoni już w swojej sprawie. Mogła po prostu doświadczać czegoś, ale nie wiedziała, jak to nazwać. Innym razem rozmawiałam z 20-letnią dziewczyną z Ukrainy, która przyjechała do jednego z polskich miast do pracy. Niestety ktoś ją zgwałcił, a nie miała nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, więc zorganizowałyśmy jej przyjazd do Warszawy, gdzie zaopiekowała się nią psycholożka, asystentka, które towarzyszyły jej przez cały czas trwania sprawy. Nawet gdy wróciła do Ukrainy, byłyśmy z nią w kontakcie i monitorowałyśmy działania wymiaru sprawiedliwości. Miałyśmy też co najmniej kilka sytuacji, kiedy kobiety z Ukrainy uciekały do Polski nie tylko przed wojną, ale też przemocowym związkiem. Po sygnale od zaprzyjaźnionych organizacji, odbierałyśmy je z dworca i od razu wiozłyśmy do naszego schronienia.

Zdjęcie: materiały prasowe

Jedna z pań otrzymywała od nas wsparcie przez dwa lata – potrzebowała pomocy w całej adaptacji do nowego otoczenia, od robienia zakupów, po załatwianie przedszkola dla dzieci i szukania pracy. Obecnie jest już w pełni samodzielna, wynajmuje mieszkanie i nawet nie ma potrzeby, by utrzymywać z nami kontakt.

Czy są jakieś różnice kulturowe jeśli chodzi o przemoc, spojrzenie na nią?

Stereotypy są generalnie wszędzie takie same. Jako kobiety wzrastamy w podobnej kulturze, która nakazuje, byśmy o różnych rzeczach nie mówiły, skupiały się na domu. Wszędzie pojawiają się dyskusje o tym, czy seks w małżeństwie jest obowiązkowy i że nie można powiedzieć „nie”. Tymczasem gwałty małżeńskie są dość powszechnym zjawiskiem, a ponieważ obłożone są tabu, rzadziej się je zgłasza. Staramy się więc, żeby różne tematy były bardziej obecne w debacie społecznej. Myślę, że to też pomaga wielu kobietom, które nie mają pewności, czy to, co się z nimi dzieje, czego doświadczają, co sprawia im ból i dyskomfort jest czymś, co mogą zgłosić jako przemoc. Wydaje mi się też, że stygmatyzacja jest coraz mniejsza, dużo zmienia się na lepsze, nawet jeżeli powoli. Coraz częściej głośno mówimy o różnych rzeczach i dlatego też nasze publikacje często kończymy słowami „nie jesteś sama”. To nie jest pusty slogan – jesteśmy w stanie zapewnić duże wsparcie. Dlatego tak ważne jest, by kobiety nie bały się zgłaszać przemocy już na jej wczesnych etapach. Nie trzeba i nie warto czekać aż sytuacja będzie straszna.

Anna Tsyba – Tłumaczka, feministka i specjalistka ds. komunikacji z doświadczeniem w pracy na rzecz praw kobiet, wsparcia społecznego oraz współpracy międzykulturowej Fundacji Feminoteka.

20
хв

„Nie jesteś sama”: Jak Feminoteka dostosowuje wsparcie do potrzeb każdej kobiety

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nie trzeba bomb, by wybuchła wojna. Wystarczy dobry fejk

Ексклюзив
20
хв

Niewola i uwolnienie: życie od nowa

Ексклюзив
20
хв

Jest Ci źle? Zastosuj metodę "Bezpiecznej ręki". To działa!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress