Exclusive
20
min

Ukrainki w Anglii: O pracę nietrudno, gorzej z mieszkaniem

- Nie sądziłam, że jestem tak uparta. Lata ćwiczeń na pianinie zrobiły swoje - gdy spędzasz godziny na doskonaleniu się, by było idealne. I tak było tutaj: wysyłałam swoje CV raz za razem. I wszędzie mnie odrzucano

Kateryna Kopanieva

Aby dostać się do Anglii w ramach programu dla uchodźców, musisz znaleźć kogoś na miejscu, kto Cię przyjmie. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Polska jest liderem pod względem zatrudnienia ukraińskich uchodźców w krajach zachodnich, gdzie do tej pory pracę znalazło 65% ukraińskich uchodźców w wieku produkcyjnym (według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Drugie miejsce w rankingu zajmuje Wielka Brytania, gdzie zatrudnienie znalazło już 61 procent uchodźców z Ukrainy.

Mimo, że Ukraińcom trudniej jest dostać się do Wielkiej Brytanii niż do krajów UE (ponieważ potrzebują wizy), ponad 138 000 osób przybyło już do tego kraju w ramach programu Domy dla Ukrainy, który został specjalnie zaprojektowany dla ukraińskich uchodźców, a większość z nich - 103 000 - osiedliła się w Anglii. Jak nasi rodacy adaptują się w Anglii, jakie niespodzianki napotykają i jak znajdują pracę w swoim zawodzie.

Wielka Brytania szybko reaguje na problemy ukraińskich uchodźców. Zdjęcie: Shutterstock

Ukraińscy uchodźcy w Anglii mogą liczyć na 450 dolarów miesięcznie

Od marca 2022 r. ukraińscy uchodźcy mogą dostać się do Wielkiej Brytanii na dwa sposoby: poprzez program Ukraine Family (jeśli krewni Ukraińca są mieszkańcami Wielkiej Brytanii) oraz Homes for Ukraine. Ukraińcy mogą skorzystać z tego drugiego programu, jeśli znajdą osobę, która zgodzi się ich sponsorować, tj. zapewnić im dach nad głową przez co najmniej sześć miesięcy. Podczas gdy sponsor przyjmuje ukraińskich gości, otrzymuje od rządu "podziękowanie" w wysokości 500 funtów (630 dolarów) miesięcznie. Jeśli warunki w domu sponsora zostaną uznane za odpowiednie do przyjęcia uchodźców (lokalne władze sprawdzają wcześniej dom), Ukraińcy otrzymują brytyjską wizę w ciągu kilku tygodni od złożenia wniosku.

Wiza jest wydawana na trzy lata i uprawnia do pracy oraz nauki w Wielkiej Brytanii. Po przyjeździe każdy Ukrainiec otrzymuje 200 funtów (250 dolarów) zasiłku "powitalnego". Nie ma dalszych specjalnych świadczeń dla ukraińskich uchodźców, ale dzięki dostępowi do systemu na równi z Brytyjczykami, Ukraińcy mogą ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych (Universal Credit), który wynosi około 360 funtów (450 dolarów) miesięcznie. Osoba może otrzymać pewną część płatności, nawet jeśli znalazła już pracę, ale jej dochody nie pozwalają na wynajęcie domu - w takim przypadku państwo zrekompensuje brakującą kwotę.

Czasami 150 CV nie wystarczy, aby zostać zauważonym i zaproszonym na rozmowę kwalifikacyjną w Anglii

Marina Vasilinenko z Dniepru przybyła do Anglii w czerwcu 2022 roku. W Dnieprze Maryna, jej dzieci i mąż mieszkali kilometr od wieżowca, w który w styczniu 2023 r. uderzył rosyjski pocisk, zabijając 46 osób. Marina, jej dwoje dzieci w wieku szkolnym i matka byli już w Devon, gdzie udało im się znaleźć sponsorów - brytyjską parę.

Wolontariat otworzył Marynie Vasylynenko (na zdjęciu z dziećmi) drogę na angielski rynek pracy. Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Kiedy rozpoczęła się wojna, wielu Brytyjczyków wyraziło chęć przyjęcia ukraińskich uchodźców i zamieszczało ogłoszenia na stronach internetowych i grupach na Facebooku - mówi Maryna. - Teraz trudniej jest znaleźć sponsora. Para, do której przyjechaliśmy, miała dużą rodzinę, ale ich dzieci i wnuki już dawno się wyprowadziły, więc mieli do dyspozycji trzy przestronne pokoje. Pomimo bariery językowej, nasi sponsorzy i ja szybko się dogadaliśmy. To było dla nas wyjątkowe doświadczenie poznać Brytyjczyków domu. Byłam zaskoczony, że większość z nich, wbrew stereotypowi, nie je angielskiego śniadania.  Dzieci w większości rodzin kładą się spać już o ósmej wieczorem. Moim synom zajęło dużo czasu przyzwyczajenie się do tego reżimu, ale nasi sponsorzy byli bardzo wyrozumiali dla naszego wieczornego hałasu.

Mój język był daleki od doskonałości, kiedy przybyłam do Anglii. Uczyłam się francuskiego w szkole i zacząłem uczyć się angielskiego dopiero trzy lata temu podczas kwarantanny. Na początku w ogóle nie rozumiałam miejscowych - nie byłam przyzwyczajona do akcentu i nie mogłam nawet zrozumieć słów, które znałam. Ale chodziłam na zajęcia z angielskiego organizowane przez urząd miasta dla Ukraińców, a później poszłam do college'u na kurs ESOL (English for Speakers of Other Languages), gdzie uczyłam się języka dwa razy w tygodniu przez 3,5 godziny zgodnie z programem dla obcokrajowców. To szkolenie jest bezpłatne dla Ukraińców.

Zaczęłam szukać pracy niemal natychmiast. Czasami słyszę skargi, że po wysłaniu 10-15 CV na różne oferty pracy, ludzie nie otrzymują odpowiedzi. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że często nawet 150 CV to za mało. Szukanie pracy w Anglii to maraton. Musisz być przygotowany na to, że poświęcisz na to dużo czasu. Musisz dostosować swoje CV i list motywacyjny do każdego wakatu, zmieniając słowa kluczowe w zależności od wymagań na danym stanowisku. W większości angielskich firm CV kandydatów są sortowane przez algorytmy. Jeśli twoje nie zawiera słów kluczowych dla danego wakatu, nie zobaczy go dział HR. Na początku nie dostałam żadnych odpowiedzi. Ale jestem wytrwała, więc nawet nie myślałam o poddaniu się.

W tym samym czasie Maryna rozpoczęła wolontariat, pomagając nowo przybyłym Ukraińcom w lokalnym urzędzie miasta. To właśnie to doświadczenie otworzyło jej drogę do wejścia na angielski rynek pracy.

- Było to tylko 8-10 godzin tygodniowo, ale nowa wzmianka w moim CV dała natychmiastowy efekt: zostałam zaproszona na rozmowy kwalifikacyjne. Z tego wywnioskowałem, że doświadczenie zawodowe w tym kraju jest bardzo ważne dla angielskiego pracodawcy. Nawet w innej branży, byle w Anglii. Nie ma tu czegoś takiego jak dyskryminacja czy ageizm (generalnie w CV nie podaje się wieku, a dodawanie zdjęcia jest bardzo niepożądane), ale w oczach angielskiego pracodawcy ukraiński uchodźca to osoba, która nie planowała imigracji i dlatego może wyjechać w każdej chwili. Podczas rozmów kwalifikacyjnych zadawano mi następujące pytania: "Czy możesz zagwarantować, że nie wrócisz do domu za miesiąc?". I musiałam ich przekonać, że mówię poważnie. Nawiasem mówiąc, kolejnym ogromnym plusem w CV jest doświadczenie w wolontariacie, które prawdopodobnie ma 80% Anglików tutaj.

Cztery miesiące po rozpoczęciu pracy, Maryna znalazła drugą pełnoetatową pracę biurową jako kierowniczka sklepu internetowego.

- Po trzech rundach rozmów kwalifikacyjnych zostałam zatwierdzona" - mówi Marina. - Wypełniam stronę internetową firmy, wysyłam towary, prowadzę raporty, a nawet planuję projekty sprzedawanych przez nas produktów. Przed przyjazdem do Anglii nie miałam w tej pracy żadnego doświadczenia - zdobyłam je na miejscu.

Musiałam czekać dwa miesiące i wypełnić 48 dokumentów, zanim otrzymałam klucze do wynajmowanego domu

Później wyprowadziliśmy się od naszych sponsorów. Moja mama postanowiła wrócić do Ukrainy, a ja i moi synowie wynajęliśmy dom. W Anglii istnieją standardy mieszkaniowe zatwierdzone na poziomie legislacyjnym. Na przykład, jeśli jest nas czworo w rodzinie, musimy wynająć dom z co najmniej trzema sypialniami. Znalezienie zakwaterowania w Anglii to loteria. Proces jest dość skomplikowany. Wysłałem zapytanie do 17 domów i pozwolono mi obejrzeć dziesięć z nich. W połowie z nich byli gotowi rozważyć moją kandydaturę na najemcę, a ja miałem możliwość wyboru. Podczas poszukiwania domu wymieniliśmy 74 e-maile z agentem nieruchomości. Zanim otrzymałam klucze, musiałam zebrać i wypełnić 48 dokumentów i formularzy. Ostatecznie udało mi się wprowadzić prawie dwa miesiące po wysłaniu zapytania o mój pierwszy dom.

Mieszkania w Anglii są drogie. Ceny mogą się różnić w zależności od miejsca zamieszkania. W naszym regionie koszt miesięcznego czynszu za dom z 2-3 sypialniami zaczyna się od £1,100 ($1,380). Średnia pensja wynosi tutaj 1 600-2 300 funtów. Czynsz jest zatem znaczącym wydatkiem dla każdej rodziny.

Warto w tym miejscu zauważyć, że wielu Brytyjczyków (a teraz także Ukraińców, którzy przybyli w ramach programu "Domy dla Ukrainy") w sytuacji wynajmu ratuje się zasiłkiem dla bezrobotnych. System wsparcia socjalnego w kraju jest wymyślony w taki sposób, że nawet jeśli pensja danej osoby jest wyższa niż koszt wynajmu, może ona nadal otrzymywać pewną kwotę świadczeń socjalnych, ponieważ nadal ma minimalne środki niezbędne do życia. Wysokość pomocy zależy od dochodu danej osoby i kosztów wynajmu.

W Anglii nie ma szkół muzycznych, jakie znają Ukraińcy

Fakt, że adaptacja i poszukiwanie pracy w Anglii wymagają dużo cierpliwości, potwierdza przykład Dany Stronovej, nauczycielki gry na pianinie z Kijowa, która przyjechała do East Sussex z dwójką dzieci wiosną 2022 roku i rozpoczęła poszukiwania pracy w swojej dziedzinie.

Dana Stronova została poinformowana przez angielskich pracodawców, że ma zbyt wysokie kwalifikacje Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Doświadczenie z naszymi pierwszymi sponsorami, parą z małym dzieckiem, nie było zbyt dobre - wspomina Dana. - Musieliśmy ich opuścić po trzech tygodniach. Stało się to po nieprzyjemnym incydencie z ich psem, który dobrał się do walizki mojej córki i zjadł czekoladę, którą tam znalazł. Pies został uratowany w klinice weterynaryjnej, ale sponsorzy poinformowali radę, że nie mogą dłużej zapewniać nam zakwaterowania i odwieźli nas do hotelu.

Spędziliśmy tylko dziesięć dni w hotelu opłacanym przez władze miasta. Po tym, jak Brytyjczycy dowiedzieli się o naszej sytuacji, zaczęli przychodzić do naszego hotelu, zapraszać na kolacje i wspierać. Pewna rodzina (mąż, żona i dwoje dzieci) chciała zostać naszymi nowymi sponsorami. Mieszkaliśmy w ich domu przez rok i nadal utrzymujemy z nimi kontakt.

Chociaż możliwe było utrzymanie się z zasiłku dla bezrobotnych, mieszkając ze sponsorem, niemal natychmiast zaczęłam szukać pracy. Z angielskim na dobry poziomie i 25-letnim doświadczeniem jako nauczycielka gry na pianinie, myślałam, że będę w stanie zrobić to wystarczająco szybko. Miałam nadzieję, że Urząd Pracy, organizacja rządowa, w której każdy bezrobotny ma osobistego trenera pracy, pomoże mi w poszukiwaniach. Ale oni tak naprawdę nie pomagają w znalezieniu pracy. Co najwyżej mogą wskazać kilka stron internetowych, na których można szukać ofert pracy.

Niemiłą niespodzianką było dla mnie to, że w Anglii nie ma państwowych szkół muzycznych, które są znane Ukraińcom, gdzie różni nauczyciele uczą gry na fortepianie, solfeżu itp. Są lekcje muzyki w zwykłych szkołach i na uczelniach, ale instytucje edukacyjne nie zatrudniają instrumentalistów. Mogą jedynie zapraszać ich na określone godziny.

Ale naprawdę chciałam to osiągnąć. Nigdy nie sądziłam, że jestem tak uparta - prawdopodobnie lata ćwiczeń z instrumentem zrobiły swoje. Wysłałam swoje CV do lokalnych chórów, kościołów i teatrów muzycznych. W tym samym czasie potwierdziłam swoje kwalifikacje, kończąc kilka specjalistycznych kursów online (większość z nich była bezpłatna). Zebrałam całą teczkę różnych certyfikatów. Złożyłma również podanie na stanowisko asystentki nauczyciela i odbyłam rozmowy kwalifikacyjne. Otrzymywałam jednak odpowiedzi, że jestem... "zbyt wykwalifikowana" do takiej pracy. Odrzucano mnie wszędzie, co sprawiło, że się poddałam.

W Anglii nauczycielom surowo zabrania się dotykania uczniów

Ostatecznie Dana miała szczęście.

- Mój sponsor przedstawił mnie kobiecie z innego miasta, która prowadzi własną prywatną szkołę muzyczną - mówi Dana. - W ten sposób odbyłam rozmowę kwalifikacyjną z moim przyszłym pracodawcą. Szkoła muzyczna znajduje się w jej domu - dzieci uczą się w przybudówce z dwiema salami lekcyjnymi. Właścicielka szkoły jest również nauczycielką muzyki, i to ogólną - gra na flecie, gitarze i pianinie. Po rozmowie ze mną, przyjrzeniu się moim kwalifikacjom i występom z Kijowa, zaproponowała mi spróbowanie.

Dana Stronova znalazła w Anglii pracę, którą kocha - uczy dzieci muzyki. Zdjęcie z prywatnego archiwum

W Anglii system nauczania nie jest taki sam jak na Ukrainie. Podczas zajęć dzieci siedzą w słuchawkach i każdy ma swój własny program. Nie słyszą się nawzajem. Osobnym wyzwaniem był dla mnie angielski język nauczania muzyki. W szczególności fakt, że my używamy do-re-mi-fa-sol-la-si, a oni używają ABCDEFG, sprawił, że mój mózg co chwila eksplodował.

Okazało się również, że uniwersalne terminy muzyczne są zastępowane angielskimi słowami, aby ułatwić dziecku zrozumienie i by unikało stresu. Tymczasem w Ukrainie zwyczajowo uczy się terminów z ich prawdziwymi nazwami od pierwszej lekcji.

W Anglii jest surowo zabronione, aby nauczyciel dotykał dziecko. Na początku nie mogłem sobie wyobrazić, jak można pracować w ten sposób, ponieważ czasami trzeba położyć rękę na instrumencie, aby pokazać go uczniowi. Ale tutaj dotykanie jest uważane za naruszenie osobistych granic dziecka. Można tylko tłumaczyć słowami i pokazywać na przykładach. W Anglii na pierwszym miejscu stawia się zdrowie psychiczne dzieci, a nie nabyte umiejętności. Nauczyciele nie krytykują uczniów. Nawet jeśli zagrasz tylko trzy nuty, to i tak powiedzą, że było świetnie. Dzieci nie są zmuszane do występów przed innymi - znowu, aby nie miały stresu. Oczywiście są plusy i minusy takiego podejścia, ale dzieci tutaj są naprawdę bardziej swobodne, zrelaksowane i nie boją się nauczycieli.

Aby dopasować się do tego systemu, musiałam złamać samego siebie. Jednak teraz, gdy pracuję już prawie rok, czuję, że wszystko się układa. Zaczynałam z trzema grupami studentów, a teraz mam ich dziesięć. Prowadzę również prywatne lekcje. Kiedy przychodzą nowe dzieci, od razu mówię im, że angielski nie jest moim językiem ojczystym, więc mogę popełniać błędy. Pokazuję im na własnym przykładzie, że nie powinny bać się błędów.

Moja szkoła nie zatrudnia nauczycieli, wszyscy są samozatrudnieni. Jest to bardzo powszechna praktyka w Anglii. Otwarcie firmy, otwarcie kont, przygotowanie wszystkich raportów i deklaracji było dla mnie kolejnym wyzwaniem. Ale są organizacje, które pomagają w tym za darmo.

Teraz sami wynajmujemy mieszkanie. Nadal otrzymuję pewną kwotę Universal Credit, ale chcę zwiększyć liczbę godzin pracy, aby już go nie potrzebować. Nawiasem mówiąc, udało mi się również znaleźć zakwaterowanie dzięki znajomym. W Anglii im więcej ludzi znasz, tym lepiej. Integracja z lokalną społecznością jest bardzo ważna.

Kto nie pracuje, idzie do domu?

Mówiąc o swoich doświadczeniach nasze rozmówczynie twierdzą, że nie spotkały się z dyskryminacją ani traktowaniem Ukraińców jako niewykwalifikowanej siły roboczej. Poszukiwanie pracy może być długie i trudne, ale nawet z niedoskonałym angielskim można znaleźć pracę w biurze. Jest to jeden z powodów dobrych statystyk zatrudnienia Ukraińców w Wielkiej Brytanii. Drugim powodem jest stosunkowo niewielka kwota pomocy społecznej, z której można się utrzymać, mieszkając ze sponsorem, ale jest to bardzo trudne, gdy jest się już "na swoim".

Jednak pomimo stosunkowo optymistycznych perspektyw zatrudnienia i wsparcia socjalnego ze strony rządu, nadal istnieją pewne problemy. Przykładowo, od miesięcy brytyjskie media pełne są nagłówków o tym, że niedługo tysiące ukraińskich uchodźców znajdą się na bruku.  Mowa o Ukraińcach, którzy wciąż mieszkają ze sponsorami (niektórzy od ponad półtora roku) i nie mogą znaleźć mieszkania do wynajęcia. Powodem odmowy wynajmujących jest brak stabilnych dochodów, poręczycieli i historii kredytowej w Anglii. Opisane powyżej doświadczenia Ukrainek zakończyły się sukcesem przede wszystkim dlatego, że obie miały pracę w momencie poszukiwania zakwaterowania, co jest bardzo ważnym czynnikiem dla wynajmujących.

Brytyjska prasa często rozpisuje się o Ukraińcach, którzy po wygaśnięciu pobytu u sponsorów nie byli w stanie znaleźć zakwaterowania i obecnie są bezdomni. Warto zauważyć, że bycie bezdomnym w Anglii nie oznacza spania na ulicy. Jeśli dana osoba nie jest w stanie znaleźć zakwaterowania, musi złożyć wniosek do lokalnej rady i uzyskać miejsce w schronisku lub hotelu. Jest to jednak rozwiązanie tymczasowe, które nie rozwiązuje problemu globalnie. Aby zapobiec wzrostowi bezdomności wśród ukraińskich uchodźców, rząd Wielkiej Brytanii przedłużył w listopadzie miesięczne wypłaty dla sponsorów na kolejny rok. Oto jak ludzie wiedzą, jak rozwiązywać problemy!

Ukraińcy podają również niepewność co do ich statusu wizowego jako jeden z powodów, dla których nie mogą znaleźć długoterminowego wynajmu mieszkania, a czasem nawet pracy. Wynika to z faktu, że wizy migrantów, którzy przybyli po raz pierwszy w ramach programu "Domy dla Ukrainy" wiosną 2022 roku, wygasną wiosną 2025 roku. Brytyjscy pracodawcy i wynajmujący, którzy są przyzwyczajeni do długoterminowego planowania, zwracają uwagę na tę kwestię - i mogą z tego powodu odmówić zatrudnienia lub wynajmu.

Fakt, że niepewność co do statusu wizowego uniemożliwia wielu Ukraińcom pełną integrację ze społeczeństwem, był wielokrotnie podkreślany przez przedstawicieli organizacji pozarządowych pomagających uchodźcom. Znajduje to również odzwierciedlenie w październikowym raporcie National Audit Office Wielkiej Brytanii, który stwierdza, że co najmniej 4 890 ukraińskich rodzin jest zagrożonych bezdomnością w najbliższej przyszłości. W odpowiedzi na raport, rząd Wielkiej Brytanii obiecał, że decyzja w sprawie przyszłości ukraińskich programów zostanie podjęta "na długo przed wygaśnięciem pierwszych wiz".

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tysiące Ukraińców i Ukrainek na tymczasowo okupowanych terytoriach żyje w strachu i pod presją. Rosjanie zmuszają ich do przyjmowania obcych paszportów, prześladują za miłość do Ukrainy, próbują wymazać pamięć o tym, kim są. Mimo to Ukraińcy się nie poddają.

Olga Mucha – ekspertka w dziedzinie komunikacji, studiów nad pamięcią i prawami człowieka, kierowniczka działu edukacji i współpracy międzynarodowej Miejskiego Muzeum „Terytorium Terroru” – zbiera świadectwa tych, którzy pod okupacją stawiają opór wrogowi.

Olga Mucha

Zaufanie, główna waluta wojny

Natalia Żukowska: – Jakie formy oporu i sprzeciwu Ukraińców na okupowanych terytoriach uważa Pani za najskuteczniejsze?

Olga Mucha: – Nasza skuteczność polega przede wszystkim na tym, że jesteśmy społeczeństwem obywatelskim o horyzontalnych powiązaniach. I dobrze, że mamy wiele takich grup (choć wciąż jest ich za mało). Jednym z powodów, dla których Rosjanom nie udało się „zdobyć Kijowa w 3 dni”, jest nieobecność u nas sztywnej, scentralizowanej hierarchii decyzyjnej (słynnych „centrów podejmowania decyzji”). W działaniach okupacyjnych ta cecha strukturalna ma kluczowe znaczenie. Bo kogo byś nie wyrwał z takiego systemu, to system się nie rozpadnie. Natomiast struktura rosyjska jest sztywno zhierarchizowana, scentralizowana i kierowana przez jedno centrum.

Nie można stwierdzić, który z ruchów oporu jest najskuteczniejszy, ponieważ wszystkie są skuteczne na swój sposób. Pierwotny opór ma oczywiście charakter militarny. Dalej idą różne ruchy partyzanckie, które dokonują rozmaitych aktów dywersji. Istnieją również siły cyfrowe czy cyberwojsko, które działają w warunkach ścisłej tajemnicy i zadają wrogowi potężne straty.

Pewnego razu rzecznik Centrum Narodowego Oporu o pseudonimie „Ostap”, odpowiadając na pytanie: „Jaki jest udział oporu pokojowego?”, powiedział: „Kiedy żołnierz Federacji Rosyjskiej idzie przez Melitopol i widzi namalowany trójząb, a potem czyta na Telegramie, że gdzieś wysadzono samochód, układa mu się to puzzle. Rozumie, że przeciwko niemu działają zarówno grupy bojowe, jak cywile”.

I rozumie, że to nie jego ziemia. I czuje, że nie jest tu mile widziany. Ten wielopoziomowy ekosystem działa w długiej perspektywie

Dlaczego „niewidzialny” opór cywilów ma tak wielką siłę?

Bo to jest świadectwo nastrojów społecznych. Nie chodzi o: „moja chata z kraja, nic nie wiem”, ale o: „spotykam wroga”, „to moja ziemia”. Chodzi również o wewnętrzną nieobojętność. Ludzie, którzy nie mają takiego doświadczenia, nie rozumieją wszystkich wyzwań, przed którymi stoją mieszkańcy okupowanych terytoriów.

Istnieje niebezpieczny stereotyp, że wszyscy, którzy potrzebowali Ukrainy, już dawno wyjechali na terytoria przez nią kontrolowane. W rzeczywistości jest wiele powodów, dla których ludzie pozostali na okupowanych terenach. W większości są to powody osobiste i związane z bezpieczeństwem.

Proszę sobie wyobrazić, że aby wyjechać z tymczasowo okupowanych terytoriów, trzeba minąć około 16 wrogich blokad, z których każda stanowi zagrożenie dla życia. Poza tym wyjazd nie jest tani, koszt wynosi od 1,5 do 2 tysięcy dolarów

Nie jest tajemnicą, że Rosjanie skrupulatnie sprawdzają osoby chcące wyjechać i przeprowadzają rewizje. Jeśli znajdą proukraińskie tatuaże, informacje o udziale w protestach lub coś będzie nie tak w telefonie – problemów nie uda się uniknąć. Dlatego jeśli nie wyjechałeś wcześniej, a byłeś zaangażowanym Ukraińcem, to przez blokadę nie przejdziesz. I może to dotyczyć nie tylko ciebie, ale także twoich bliskich.

Są historie o ludziach, którzy chcieli wyjechać z okupowanych terytoriów – i zniknęli. I do tej pory nikt nic o nich nie wie. Jest ogromna liczba osób z grup szczególnie wrażliwych, które nie wyjechały. To osoby starsze, które nie chciały opuścić swoich domów, chore. Inne mają krewnych leżących lub niezdolnych do transportu. Dlatego jeśli chcesz coś zrobić na okupowanym terytorium, musisz stać się „niewidzialnym człowiekiem”.

Aktywistka ruchu „Żółta wstążka” w Symferopolu

Właśnie od tego zaczęły się „Złe Mawki” [Złe Wróżki – red.].

One w pewnym momencie zrozumiały, że kobiety w średnim wieku są dla okupantów niewidoczne. A przecież mogą chodzić, fotografować, rozdawać ulotki lub gazety

Te kobiety mogą być bardzo potężną siłą. Jak potężną? Na przykład ruch „Żółta wstążka” zorganizował wiele akcji przed pseudowyborami na okupowanych terytoriach – w szczególności fałszywe strony internetowe, na które wprowadzano dane osobowe kolaborantów.

Zadaniem tych ruchów jest maksymalne uprzykrzanie wrogowi pobytu na ukraińskiej ziemi. Każdy może pomóc w miarę swoich możliwości – bronią, operacjami specjalnymi, presją moralną lub psychologiczną, kreatywnymi działaniami.

Co i skąd wiadomo o podziemnym ruchu oporu na Krymie – w szczególności o „Atesz” i „Złych Mawkach”, w których działają setki odważnych ludzi?

Na Krymie jest tak naprawdę „najłatwiej”, o ile w ogóle można tak powiedzieć, bo nie ma tam tak ścisłej kontroli, jak na nowo zajętych terytoriach. No i na tych terytoriach wróg stara się przekupić ludzi, na przykład podwyższając im pensje. Rosjanie bardzo dobrze potrafią wykorzystywać czynnik ekonomiczny.

Niedawno w „Dziennikach Mawek z okupacji”, które piszą dziewczyny i kobiety z okupowanych terytoriów, znalazłam historię, która mnie do głębi poruszyła. Jedna z nich napisała:

„Pracowałam w muzeum i trzymałam się do ostatka. Ale nie mam już żadnych oszczędności i jestem zmuszona iść do pracy na rzecz okupanta”

Z ciekawości sprawdziłam w Internecie, jakie tam są pensje. Okazało się, że są znacznie wyższe niż w Ukrainie, a nawet w niektórych miejscach w samej Rosji. Rozumiemy jednak, że jest to tymczasowa „akcja reklamowa” i gdy tylko wróg osiągnie swój cel, hojność zniknie. Ale na razie to działa.

Trump silnoręki, czyli sympatie Rosjan

Na Krymie jest nieco łatwiej w sensie monitorowania. Dlatego to tam aktywne są „Żółta wstążka” i „Złe Mawki”. Wiele dobrego robi też na półwyspie ruch partyzancki „Atesz”, przeprowadzając na przykład regularne dywersje. Pomocni mogą być także cywile, którzy czasami mają możliwość przekazania informacji umożliwiających służbom specjalnym przeprowadzanie ważnych operacji.

Samochód rosyjskich wojskowych spalony przez partyzantów z „Atesz”

Co jakiś czas komunikuje się Pani z przedstawicielami „niewidzialnego oporu”. Jak zdobyła Pani ich zaufanie?

Zaufanie to chyba podstawowa waluta podczas wojny. Zwłaszcza w takiej pracy, jak moja, gdy zbierasz zeznania lub pracujesz z materiałami wrażliwymi. Nie pracuję jako dziennikarka. Jestem muzealniczką, pisarką, kuratorką. Ufają mi, bo rozumieją, że uzyskane przeze mnie informacje nie zostaną wykorzystane dla clickbaitów.

Ludzie potrzebują zaufania, ale czasami trzeba miesięcy, zanim ktoś zacznie ze mną rozmawiać. Na przykład kiedy po raz pierwszy rozmawiałam z przedstawicielką „Złych Mawek”, miała na sobie maskę i kaptur, a jej głos był skrzypiący, zabawny, komputerowy. Po raz pierwszy ta dziewczyna pokazała twarz dopiero po miesiącach naszej komunikacji. Poza tym nawet wtedy zapytała: „Nie piszesz, prawda?”. Odpowiedziałam: „Nie, nie piszę”.

Gdy zdjęła kaptur, opadły jej bujne, długie włosy. Nie wytrzymałam i wykrzyknęłam: „To naprawdę wróżka!”. A ona się uśmiała: „Ty zupełnie jak rosyjski żołnierz. Oni myślą, że jesteśmy ze służb specjalnych, a my jesteśmy zwykłymi dziewczynami i kobietami”

Ta mawka szczerze przyznała, że boi się tego, czym się zajmuje, lecz nie może stać z boku. Proszę sobie wyobrazić, jaka to niesamowita praca nad sobą, nad swoimi lękami, wartościami. Bardzo trudno kontaktować się z przedstawicielami ruchów oporu, a nawet z poszczególnymi aktywistami. Bo wystarczy jedno niewłaściwe pytanie i kontakt się urywa.

Plakat „Mawki przeciw okupantom”

Jest taka dziewczyna na Krymie, która pisze dziennik online. Mam do niego dostęp i mogę go czytać. To artystka, więc bardzo ciekawie opisuje swoje życie. Na przykład ironicznie opowiada o tym, że kiedy ona i jej przyjaciele planują wyjazd na plażę, wybierają taką, na którą nic nie lata.

Była też historia o przyjaciółce, która zaczęła spotykać się z „idealnym chłopakiem”.

Pewnego razu ta przyjaciółka wspomniała o wydarzeniach w Buczy, a chłopak powiedział, że to fejk. Dostał w twarz i zerwali ze sobą

Ciekawie jest przyglądać się tej dziewczynie, ponieważ całe życie mówi po rosyjsku, ale jest osobą o ukraińskich wartościach – z naszym, typowo ukraińskim, pragnieniem wolności. Pamiętam, jak pisała o referendum, że Putin wychodzi ze wszystkich dziur. Nawet chcąc wypłacić pieniądze z bankomatu, musiałaś obejrzeć filmik o nim. Niedawno pisała, że Rosjanie lubią Trumpa, bo jest „silnoręki”.

Kiedy odzyskamy nasze terytoria z tymi głęboko straumatyzowanymi przez okupację ludźmi, czeka nas ogromna praca nad reintegracją. Dlatego już dziś trzeba rozumieć wyzwania i rzeczywistość, z którą oni się borykają.

Supermoc ukraińskich kobiet

Skąd wziął się pomysł z mawką jako symbolem oporu?

Ten ruch ma trzy założycielki. Uznały, że to jasny i trafny obraz: dziewczyna, niczym mawka, najpierw wabi, a potem wciąga do lasu i łaskocze na śmierć. Ich pierwszy plakat był poświęcony 8 marca i stał się viralem. Widnieje na nim dziewczyna, która bije rosyjskiego żołnierza bukietem kwiatów po łbie. I napis: „Nie chcę kwiatów! Chcę moją Ukrainę!”. Rozklejały go i rozpowszechniały między innymi za pośrednictwem kont na Telegramie. Z tej serii był też plakat z uwodzicielską dziewczyną i napisem:

„Okupancie, nie wiesz, jak skończy się ten wieczór”
„Nie chcę twoich kwiatów! Chcę moją Ukrainę!”

Moim zdaniem to bardzo fajna historia, ponieważ Rosjanie postrzegają młode Ukrainki wyłącznie jako obiekty seksualne, a te nieco starsze lub w ogóle stare nie są dla nich interesujące, chociaż zadania wykonują tam kobiety w różnym wieku. W ich zespole są nawet babcie, które wymyśliły „kuchnię Mawki”: do bibmru dodawały środek przeczyszczający i przynosiły go do jednostek wojskowych, szczególnie podczas rosyjskich świąt. Bo co najbardziej lubi rosyjski żołnierz? Darmowe rzeczy i wódkę. Więc to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście, to ogromne ryzyko. Trzeba zdobyć zaufanie, podarować „smakołyki” i szybko zniknąć, by nie zostać zdemaskowaną.

Kim są kobiety, które stają się „Złymi Mawkami”?

Kimkolwiek. Jedyne, co je łączy, to to, że nie są obojętne. Czasami przychodzą do społeczności, żeby porozmawiać, wyrzucić coś z siebie, bo nie mają z kim się tym podzielić. Myślę, że to przede wszystkim kobiety, które potrzebują wolności i wyboru.

Jedynym formalnym wymogiem, który łączy wszystkie te ruchy, jest to, że nie angażują nieletnich. I to też odróżnia je od Rosjan, którzy – przeciwnie – polują na naszych nastolatków, przede wszystkim tych z problemami

Rosjanie działają według znanego schematu. Najpierw dają proste zadanie i niewielkie, ale namacalne pieniądze. Młody chłopak lub dziewczyna dają się złapać na haczyk. Ukraińskie ruchy oporu tak nie postępują. Do pokojowego oporu potrzeba niewiele: chęci, wyobraźni i odrobiny fantazji, by wymyślić coś, co można zrobić. A także godności, gdy zadajesz sobie pytanie: „Kto, jeśli nie ja?”. Dziś „Złe Mawki” są obecne na wielu okupowanych terytoriach. Nawet z Rosji pojawiły się osoby chętne do przyłączenia się do ruchu, ale z jakiegoś powodu nie są przyjmowane (śmiech).

„Tu nie miejsce na rosyjskie wybory”

Jaką rolę odgrywa przywództwo kobiet w ruchu oporu?

Ogromną.

W walce z takim wrogiem jak „ruski mir”, który nie uznaje i nie akceptuje roli kobiet, to właśnie kobiety stają się dodatkową supermocą

W czasie wojny to na kobiety spada większość obowiązków domowych i odpowiedzialność za inne wrażliwe grupy: dzieci, osoby starsze, chore, weteranów. Dzieje się tak pomimo tego, że wiele kobiet jest również na froncie i coraz bardziej wykazują się jako utalentowane wojowniczki. Nasze kobiety potrafią wszystko. Jeśli dla wroga wyglądasz jak osoba, które nie potrafi nic zrobić, to jest to twój atut, którego nie można lekceważyć.

Cyberpartyzanci albo niesamotni w sieci

Co odróżnia obecną wojnę od wojen z przeszłości?

Cyfryzacja. Dlaczego wróg tak rzadko zatrzymuje uczestników „niewidzialnych” ruchów oporu? Bo cały system opiera się na anonimowych czatach. Na przykład kto jest liderem „Żółtej wstążki”? Nie ma jednego lidera.

Nawet jeśli gdzieś ktoś wypadnie z obiegu, działalność ruchu nie zatrzymuje się. Można zabić człowieka, charyzmatycznego przywódcę, inspiratora, ale nie można zabić idei, która jednoczy

Ta wewnętrzna genetyczna anarchiczność i skłonność do tworzenia poziomych powiązań jest kolejną naszą supermocą i podstawą społeczeństwa obywatelskiego. Zbudowaliśmy państwo w państwie, które przejmuje znaczną część funkcji państwowych. Tak, jest niedoskonałe i nigdy nie będzie idealne, ale działa.

Symbol ruchu „Żółta wstążka”

Natomiast co do cyfryzacji operacyjnej: wcześniej musiała być jakaś kryjówka, w której chowało się różne rzeczy. Teraz ta „dziupla” znajduje się w sieci, dzięki czemu wszystko stało się znacznie bezpieczniejsze.

Jak na przykład odbywa się dystrybucja gazety samizdatowej? Otóż rozpowszechniana jest makieta, z której usunięto wszystkie ślady cyfrowe: do czatu wysyłany jest plik w formacie PDF. Kto ma w domu drukarkę — drukuje i roznosi gazetę. Jedna z zasad brzmi: jeśli widzisz niebezpieczeństwo – natychmiast wyrzuć gazety lub plakaty; nie ma na nich żadnych śladów. Oczywiście zdarzają się prowokatorzy, którzy chcą dostać się do ruchu. Dlatego jeśli ktoś koniecznie chce spotkać się fizycznie, żaden aktywista się na to nie zgodzi. Nikt nie jest zainteresowany tym, by się odsłonić.

A nawet jeśli złapią cię z plakatami i zapytają: „Skąd to masz?”, szczera odpowiedź będzie brzmiała: „Znalazłem w Internecie”. „A kto jest twoim kuratorem?” „Nie ma żadnego kuratora”. Nie możesz nikogo „wydać”, bo nigdy go w życiu nie widziałeś

Co daje ludziom siłę, by stawiać opór nawet w najniebezpieczniejszych warunkach?

Też mnie to ciekawi. Mieszkam w Londynie od 2017 roku, ale od początku wojny w Ukrainie spędzam więcej czasu niż w Wielkiej Brytanii. Mogłabym „żyć spokojnie” i nigdzie nie jeździć, tym bardziej że mam nieletnią córkę. Ale nie potrafię. Wydaje mi się, że to właśnie ta grupa ludzi potrzebuje tego najbardziej. A takich ludzi od czasu wybuchu wojny na pełną skalę jest coraz więcej.

Nawet w przypadku diaspory widać, jak bardzo wzrosła potrzeba przynależności. Przed wybuchem wojny w Londynie były 2 czy 3 filie sobotniej szkoły ukraińskiej. Dzisiaj jest ich już 13. Przychodzą między innymi ci, którzy mieszkają tu od dawna, lecz wcześniej nie mieli potrzeby wyrażania swojej tożsamości. Teraz ta potrzeba jest bardzo ważna. To wszyscy nasi przyszli ambasadorzy i adwokaci interesów Ukrainy na świecie.

Pewna znajoma dziennikarka opowiadała mi, jak musieli wywieźć spod okupacji rodziców jednego z aktywistów. Po przejściu przez ostatnią blokadę zatrzymali się na pierwszej stacji benzynowej. Wracając z toalety, kobieta rozpłakała się. „Jak nisko upadliśmy” – powiedziała. Wstrząsnęło nią to, że w toalecie było światło i pachniało, że był papier toaletowy i mydło w płynie.

Pochodziła z Doniecka, który w 2012 roku był jednym z najbogatszych miast Ukrainy. „Ruski mir” przyniósł mu upadek

Gdy zaczęła się wojna, siedziałem na wiśni

W jaki sposób okupanci próbują kontrolować przestrzeń informacyjną? I jak nasi ludzie to obchodzą?

Sytuacja jest naprawdę napięta, ponieważ wróg kontroluje komunikację ludzi za pośrednictwem dostawców Internetu. Nawet jeśli długo siedzisz na Zoomie, może to być dla nich lampka ostrzegawcza. Na razie nie ma więc lepszego rozwiązania niż płatny VPN.

No i oczywiście nie należy zapominać o podstawowych zasadach higieny informacyjnej. Zawsze trzeba mieć dwa telefony – domowy i ten na ulicę. Do komunikacji należy używać Signala na domowym. Porozmawiałeś – skasuj. Dodatkowo zawsze musisz mieć przykrywkę. Oznacza to, że należy dodać do telefonu np. „Moskiewskiego Komsomolca” i inne rosyjskie kanały telegramowe. Telefon nie może być „sterylny”, bo to od razu wzbudzi podejrzenia. Trzeba również wiedzieć, gdzie i co można czytać, a czego i gdzie nie. I jak czyścić historię wyszukiwania.

W niektórych regionach nie ma w ogóle dostępu do internetu. Jest taka autorka „Dzienników z Ługańska”, która, by coś opowiedzieć, specjalnie jedzie do Ługańska, bo w jej miejscowości nie ma żadnego połączenia.

Trójząb, herb Ukrainy, na skale w tymczasowo okupowanym przez Rosję ukraińskim Krymie

Jaki czyn albo historia najbardziej Panią poruszyły?

Są historie, które rozdzierają człowieka emocjonalnie. Na przykład pewna kobieta długo nie wyjeżdżała z okupowanego Mariupola, ponieważ miała obłożnie chorego męża. Kiedy zmarł, sama pochowała go na podwórku. Opowiadała, że w tamtej chwili nawet nie płakała. Rozpłakała się dopiero wtedy, kiedy wyjechała z terytoriów okupowanych i na Zaporożu usłyszała piosenkę „Nie mam domu”.

Kiedyś w muzeum „Terytorium Terroru” realizowaliśmy projekt „Utracon? dzieciństwo” – o tych, którzy jako dzieci zostali deportowani do Kazachstanu i na Syberię. Był wśród nich pan Stepan, który opowiadał: „Gdy zaczęła się II wojna światowa, siedziałem na wiśni...”. A teraz, w 2022 roku, w ośrodku dla uchodźców w Warszawie rozmawiam z chłopcem z Chersonia. I on mi mówi: „Gdy zaczęła się wojna, siedziałem na wiśni...”. To było jak rażenie prądem! Minęło prawie sto lat, a tu masz pana Stepana, mężczyznę prawie dziewięćdziesięcioletniego, który przeżył deportację i wrócił – i tego chłopca, który mówi te same słowa.

W takich chwilach rozumiesz, że nic się na świecie nie zmienia. I zaczynasz silniej odczuwać swoją odpowiedzialność za to, by wszystko to zostało udokumentowane i nigdy więcej się nie powtórzyło

Albo historia Tetiany Tipakowej z Chersonia, która otwarcie opowiada o torturach. Przed inwazją zajmowała się działalnością turystyczną, nigdy nie była aktywistką społeczną. Ale kiedy przyszli Rosjanie, stanęła na czele pokojowych protestów. Z tego powodu zabrano ją „do piwnicy” i poddano torturom. Rosjanie chcieli, żeby nagrała film z przeprosinami i zaczęła dla nich pracować, organizując protesty na rzecz „ruskiego miru”. Przypomniała sobie film o izraelskiej armii, w którym powiedziano: „Kiedy jesteś w niewoli, masz jedno zadanie – przetrwać”. Wyczerpana zgodziła się na nagranie z przeprosinami, a oni założyli jej worek na głowę i gdzieś ją zawieźli. Potem powiedzieli: „Zrób dziesięć kroków”. Pomyślała, że zostanie rozstrzelana.

Kiedy opowiadała o tych dziesięciu krokach, wydawało mi się, że przeszłam je razem z nią. Czekała na rozstrzelanie, lecz nic się nie działo. Nie wie, ile czasu tak stała. W końcu odważyła się zdjąć worek i zobaczyła, że porzucono ją gdzieś na polu. Pieszo dotarła do domu, gdzie czekała na nią córka, która przedostała się do okupowanego miasta z zagranicy, gdy tylko dowiedziała się o zaginięciu matki. Siadając do obiadu, Tetiana zobaczyła w oknie ten sam samochód, który wywiózł ją na tortury. Natychmiast zorientowała się w sytuacji i siłą wyprowadziła oszołomioną córkę za drzwi, głośno mówiąc: „Podziękuj mamie za jedzenie, które mi przekazała”. Tak uratowała swoje dziecko.

Norymberga 2, czyli iluzja

Czy zeznania ocalałych mogą stać się podstawą dla przyszłych trybunałów na wzór procesu norymberskiego?

By zebrać materiały do procesu takiego jak w Norymberdze, trzeba mieć pełną informację o poszczególnych przypadkach. Zajmują się tym organizacje praw człowieka. Jeśli jest jakaś osoba gotowa złożyć pełne zeznania, kierujemy ją dalej. Bo naszym zadaniem jako muzeum jest zachowanie historii środowiska muzealnego w czasie wojny, a jako projektu „Niewidzialna siła” – utrwalenie informacji o ruchach pokojowego oporu. Nie da się ogarnąć wszystkiego, zawsze trzeba mieć jakiś punkt skupienia. Ale wszyscy ze sobą współpracujemy.

Przez prawie 8 lat pracowałam w siedzibie PEN International i sceptycznie podchodzę do wszystkich tych trybunałów.

Tysiące udokumentowanych przypadków gwałtów jako zbrodni wojennych na Bałkanach. Małe Kosowo – 20 000 przestępstw seksualnych. I wie pani, ile osób zostało skazanych? Jedna

Na dodatek ta sprawa przez lata wisiała w sądzie apelacyjnym. Wszystko na ten temat. Dlatego nie wierzę w sprawiedliwy międzynarodowy sąd nad wrogiem.

Najlepszą zemstą jest siła i szczęśliwe, pełne, bezpieczne życie. Jednocześnie należy starać się przełamać ten schemat „międzynarodowej bezodpowiedzialności” i doprowadzić sprawy do Hagi, pamiętając jednak, że to nie jest panaceum.

Świat zna wiele szczegółów naszej wojny, ale zamiast efektu, na który liczymy, mamy sytuację, w której z powodu natłoku negatywnych informacji ludzie odwracają się od tematu wojny. Co można z tym zrobić?

Przede wszystkim musimy zrozumieć, że nasza wojna nie jest jedyną na świecie. Obecnie trwa około 30 konfliktów zbrojnych. Twierdzenie, że „jesteśmy najbiedniejsi” w pokoju, w którym siedzą też Izrael, Palestyna, Syria, Jemen, Sudan, Mjanma, Wenezuela itp., nie jest najlepszą strategią. Trzeba pomyśleć, co możemy zaoferować światu.

A jesteśmy właściwie jedynymi na świecie, którzy mają tak duże doświadczenie w prowadzeniu współczesnej wojny na taką skalę w terenie miejskim i nie tylko. I realnie wyszkoloną w prawdziwych działaniach bojowych armię

Co robić? Na początek sami powinniśmy przejść takie „dekolonizacyjne rozpakowywanie” i zrozumieć, na ile jesteśmy... obiektywnie fajni (śmiech). I przekazywać innym, że jesteśmy pełnoprawnymi partnerami. Nie tylko ofiarami, ale także bojownikami, zwycięzcami. Profesjonalnymi „ocalałymi” (angielskie „survivor” podoba mi się nawet bardziej). Tak się złożyło, że mamy nieodpowiedniego i chorego sąsiada. Ale dzięki partnerom możemy budować współpracę na wszystkich poziomach – od baletu po szkolenia wojskowe. Na razie mamy na to zasoby.

Zdjęcia udostępnione przez Olgę Muchę

20
хв

Olga Mucha i wojna niewidzialnych ludzi

Natalia Żukowska

Wszystko w tej sali sądowej w Batumi wydaje się zaprojektowane, by oddzielać i uciszać. Przede wszystkim gruba, szklana przegroda, za którą posadzono Mzię Amaglobeli. Ma 50 lat, a jej życie to historia walki o wolne media w Gruzji. Ubrana jest w prostą, błękitną koszulę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrzy prosto przed siebie spokojnym wzrokiem. Jest założycielką Batumelebi i Netgazeti – niezależnych mediów, które od dziesięcioleci (Batumelebi od 1999 roku, a internetowe Netgazeti od 2010) pełnią rolę strażników demokracji, patrząc władzy na ręce. To właśnie ta rola – strażniczki demokracji – uczyniła z niej cel.

Po drugiej stronie szyby, w pierwszych rzędach, siedzi dyplomatyczna Europa – ambasador Niemiec Peter Fischer, ambasador Francji Shéraz Gasri, a obok nich austriacka europosłanka Lena Schilling. Jej biała koszulka jest jawnym aktem solidarności – widnieje na niej twarz Mzii i hasło „FIGHT BEFORE IT’S TOO LATE”.

Jak doszło do tego, że jedna z najbardziej szanowanych dziennikarek w kraju znalazła się w centrum międzynarodowego incydentu, oskarżona o napaść, za którą grozi jej siedem lat więzienia? Odpowiedź leży w chaotycznych wydarzeniach jednego wieczoru. Wieczorem 11 stycznia 2025 roku przed komendą policji w Batumi trwał protest. Mzia Amaglobeli została po raz pierwszy aresztowana za przyklejenie na budynku naklejki informującej o planowanym strajku. Było to drobne wykroczenie administracyjne, po którym zwolniono ją po około dwóch godzinach. Nie odjechała. Została na miejscu, a atmosfera przed komendą gęstniała z każdą chwilą. Gdy policja zaczęła brutalnie aresztować kolejnych demonstrantów, w tym jej znajomych, sytuacja wymknęła się spod kontroli. W samym środku chaosu doszło do bezpośredniej konfrontacji Mzii z szefem batumskiej policji, Iraklim Dgebuadze. Według relacji świadków i prawników, funkcjonariusz nawet nie próbował uspokoić sytuacji. Wręcz przeciwnie – miał wielokrotnie obrażać i ubliżać dziennikarce.

Organizacja Amnesty International poinformowała o istnieniu nagrań, które mają dokumentować, jak Dgebuadze kieruje w jej stronę groźby o charakterze seksualnym.

W odpowiedzi na te ataki słowne, Mzia Amaglobeli spoliczkowała szefa policji. Wiele źródeł, w tym Transparency International Georgia, podkreśla, że uderzenie było "symboliczne" i "pozbawione siły wystarczającej do wyrządzenia krzywdy". Reakcja państwa była natychmiastowa i bezwzględna. Amaglobeli została ponownie aresztowana, tym razem pod ciężkim zarzutem napaści na funkcjonariusza. Według relacji jej prawników, na komisariacie była ofiarą dalszego złego traktowania ze strony Dgebuadze, który miał na nią pluć, a jej samej przez wiele godzin odmawiano dostępu do toalety i adwokata.

Z celi, do której trafiła tamtej nocy, i gdzie rozpoczęła 38-dniowy strajk głodowy, jej odpowiedź nadeszła nie jako prośba, lecz jako deklaracja. W liście z 20 stycznia napisała: „Powód, dla którego jestem dziś oskarżona, jest bezpośrednią konsekwencją represyjnych, zdradzieckich i brutalnych procesów, które toczą się od roku [...] Nie ugnę się przed tym reżimem; nie będę grać według jego zasad. [...] Istnieje coś większego niż samo życie –Wolność!”. Jej wezwanie – „Walczcie, zanim będzie za późno” – stało się mottem ruchu oporu.

Tłem tych słów jest ostry polityczny konflikt. Rząd partii Gruzińskie Marzenie, założonej przez oligarchę Bidzinę Iwaniszwilego, jest oskarżany o realizowanie interesów Rosji. Wysocy rangą politycy partii rządzącej publicznie nazywają Mzię „zagranicznym agentem”, używając retoryki znanej z ustawodawstwa Kremla, co w dokumentach sprawy opisano jako element „rosyjskiej wojny hybrydowej”.

W odpowiedzi na to ruszyła globalna fala solidarności. Wsparcie napłynęło od ponad 90 organizacji, od potężnych graczy jak Amnesty International i Clooney Foundation for Justice, po bardziej wyspecjalizowane, jak Towarzystwo Dziennikarskie z Warszawy czy założyciel Knight Center for Journalism in the Americas, Rosental C. Alves. Do apeli o jej uwolnienie dołączyły laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, Maria Ressa i Shirin Ebadi. Obrazy tej solidarności obiegły świat: Ressa trzymająca koszulkę z twarzą Mzii; ta sama Mzia, siedząc w ławie oskarżonych, trzyma egzemplarz książki Ressy „Jak stawić czoła dyktatorowi”; europosłowie w Brukseli rozwijający wielką, pokrytą podpisami gruzińską flagę.

Nawet zza krat, Mzia nie przestawała myśleć o misji. W nagraniu na Dzień Wolności Prasy mówiła o obowiązku dziennikarzy w świecie „botów, trolli, propagandy i oligarchów”. Wzywała gruziński biznes i obywateli do wspierania wolnych mediów, by nie zostały „same w starciu z Rosją i autorytarnym reżimem, który realizuje jej (Rosji) interesy”.

Punkt zwrotny nadszedł 28 kwietnia. Gdy sąd po raz kolejny odrzucił wniosek o uchylenie aresztu, Mzia Amaglobeli wstała i zwróciła się bezpośrednio do sędziego. Jej słowa, spokojne i precyzyjne, były ostateczną odpowiedzią na zarzuty.

„Jeśli nie będę w więzieniu, wiem dokładnie, co zrobię. Nie popełnię przestępstwa, bo nie jestem przestępcą”. Zrobiła krótką pauzę. „Jednakże zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wspierać europejską integrację kraju, wolność słowa i wolność wypowiedzi – naprawdę to zrobię. A jeśli to jest uważane za przestępstwo, to być może powinnam pozostać w więzieniu”.

Protest wspierający Mzię Amaglobeli, Foto: clooneyfoundationforjustice

20
хв

7 lat za spoliczkowanie "Gruzińskiego Marzenia"

Jerzy Wojcik

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Koniec wielkiego exodusu? Dlaczego Ukrainki zostają

Ексклюзив
20
хв

Jak Ukraińcy wpływają na polską gospodarkę: fakty i liczby

Ексклюзив
20
хв

Polonizowanie to zły sposób na integrację

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress