Exclusive
20
min

Przygody Ukrainek na Tinderze: Wielka Brytania i Irlandia

Jeśli oglądałaś filmy o Bridget Jones, pewnie pamiętasz Marka Darcy'ego i jego narzeczoną Vicky. Są klasycznymi przykładami angielskiego podejścia do randkowania, gdzie partnera często wybiera się ze swego kręgu społecznego. Irlandczycy, choć geograficznie bliscy Brytyjczykom, mają bardziej otwarte podejście do randkowania. Nie powinnaś jednak oczekiwać, że doprowadzi to do udanej drugiej randki

Halyna Halymonyk

Poszukaj nie tylko mężczyzny, ale także osoby, która stanie się twoim przyjacielem. Zdjęcie: Stutterstock

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

<frame>Wspaniale jest pójść na randkę z samą sobą, poczytać książkę w samotności lub wybrać się na samotną wycieczkę, ale czasami po prostu potrzebujesz towarzystwa. Gdzie znaleźć kogoś, kto nie sprawi, że będziesz chciał jak najszybciej uciec? Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwym zadaniem. Jest to jeszcze bardziej skomplikowane w przypadku migrantów, którzy znaleźli się w zupełnie nowym świecie. Sestry poprosiły Ukrainki o podzielenie się przez nie historiami dotyczącymi budowania relacji z obcokrajowcami. Piszemy o tym w serii artykułów dotyczących różnych krajów. Kolejnym naszym przystankiem są Wyspy. <frame>

Uwaga: to historie kilkudziesięciu kobiet, z którymi rozmawiał portal Sestry.eu. Ich doświadczenia mają charakter osobisty. Nie można ich traktować jako badania socjologicznego wszystkich mężczyzn z krajów wymienionych w serii artykułów.

Kawaler z wyboru

W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w wielu innych rozwiniętych krajach, obserwuje się tendencję do wzrostu odsetka kawalerów i niezamężnych kobiet, a także opóźnienie momentu zawierania małżeństw. W 1972 r. średni wiek mężczyzn w chwili zawarcia pierwszego małżeństwa wynosił 27,4 lat. W 2019 r. to już 39,7 lat.

Życie w stanie kawalerskim jest często świadomym wyborem Brytyjczyka, a nie niefortunną okolicznością wynikającą niemożności znalezienia partnerki – zauważają Ukrainki mieszkające w Wielkiej Brytanii.

– Nigdzie indziej nie widziałam tylu starszych kawalerów co w Londynie – mówi Larysa. – W porównaniu z Ukrainą jest tu wielu mężczyzn bez rodzin. Mają dobre wykształcenie, pieniądze, podróżują, rozwijają się, lecz nie spieszą się z zakładaniem rodziny lub w ogóle nie zamierzają tego robić.

Kolejna pułapka czeka na te kobiety, które już poznały Anglika, ale nie mogą zrozumieć, dlaczego związek się nie rozwija. Spotykacie się i spędzacie razem czas, ale nie prowadzi to do wspólnego życia czy snucia planów na przyszłość.

– To normalne, że Brytyjczycy zaczynają rozmawiać o możliwości wspólnego życia dopiero po roku – mówi Kateryna. – Bardzo powoli przyzwyczajają się do nowych ludzi w swoim życiu, nie są tak emocjonalni jak Ukraińcy

Życie w Wielkiej Brytanii jest dość drogie, co nakłada pewne ograniczenia na „rynek małżeński”. Nie zdziw się więc, jeśli na pierwszej randce bezceremonialnie zostaniesz zapytana o zawód. Jeśli po tym nastąpi krótka przerwa, będzie to oznaczało, że mężczyzna oblicza, czy warto zaprosić cię na drugą randkę.

W związku obie strony równomiernie dzielą się obowiązkami domowymi i życiowymi problemami. Od kobiet oczekuje się partnerstwa, a mężczyźni są również aktywnie zaangażowani w prace domowe, wychowywanie dzieci i zajmowanie się ogródkiem. Na randce w restauracji często płaci się 50-50, koszty rozrywek i życia późniejsi partnerzy też dzielą po połowie.

Zdjęcie: Stutterstock

Pub lepszy niż Tinder

Według Ukrainek mieszkających w Wielkiej Brytanii wiele stereotypów na temat Brytyjczyków, które powstały pod wpływem filmów i książek, jest bardzo bliskich prawdy.

– Tradycje są tu bardzo silne, każdy ma swoje miejsce w hierarchii społecznej i niemal niemożliwe jest to zmienić – mówi Larysa. – Jeśli jesteś osobą zamożną, wszystkie drzwi są dla ciebie otwarte. Tytuły i rangi są tu nadal ważne. Ludzie z tego samego kręgu będą spotykać się ze sobą na prywatnych przyjęciach i spotkaniach towarzyskich od dzieciństwa, a osoby o niższym statusie społecznym raczej nie wejdą do ich kręgu. By tak się stało, musisz zrobić coś naprawdę wybitnego – napisać powieść o Harrym Potterze, jak J.K. Rowling, albo zaśpiewać jakiś przebój, jak Sting.

Brytyjczycy są powściągliwi, uprzejmi – i sarkastyczni. Rzadko wchodzą na portale randkowe, ponieważ większość z nich znajduje partnerkę w prawdziwym życiu

Będzie to związek taki jak w filmie o Bridget Jones, gdzie Mark Darcy, grany przez Colina Firtha, pojawia się na przyjęciu ze swoją narzeczoną – dziewczyną z jego kręgu towarzyskiego.

Ogólnie rzecz biorąc, ten angielski film bardzo dobrze opisuje dwa typy mężczyzn, z którymi Ukrainki mają do czynienia na portalach randkowych: jedni, jak Mark Darcy, są inteligentni, cisi, powściągliwi, zimni i zrównoważeni. Ale są też tacy jak Daniel Cleaver: czarujący, wyluzowani, bezczelni i nieco narcystyczni.

Poprzedni długotrwały związek Larysy zakończył się w Ukrainie podczas pandemii koronawirusa.

– Wtedy bardziej skupiałam się na europejskich mężczyznach, bo pracowałam w międzynarodowej firmie i dużo komunikowałam się z obcokrajowcami. Byłam pod wrażeniem ich kultury komunikacji i dbania o siebie – przyznaje.

W Wielkiej Brytanii założyła sobie konto na Tinderze (jest wygodny i tańszy niż inne popularne aplikacje randkowe, jak eHarmony, Match, Bumble – jeśli korzystasz z ich płatnych wersji). Jednak szybko zorientowała się, że prawie nie ma na nim Anglików; łatwiej spotkać ich w lokalnym pubie w piątek.

Puby wciąż są bowiem w Wielkiej Brytanii tradycyjnym miejscem spotkań i nawiązywania znajomości

– Brazylijczycy, Portugalczycy i Hindusi są bardzo aktywni w angielskiej społeczności na Tinderze – mówi Larysa. – Indie to była brytyjska kolonia, więc na Wyspach jest wielu Hindusów. Warto jednak pamiętać, że pochodzą oni z bardzo patriarchalnego kraju, gdzie żony dla synów wybiera rodzina. Nie licz więc na poważny związek z Hindusem.

Francuzów, Włochów, Amerykanów i facetów pochodzących z RPA jest mniej. Łatwiej jest zbudować z nimi relację niż z Brytyjczykami, ale wielu obawia się nawiązywania znajomości z Ukrainkami. Stereotypowo myślą, że by zdobyć uczucie Ukrainki, trzeba wydać na nią dużo pieniędzy.

– Ci spośród moich przyjaciół (lub przyjaciół tych przyjaciół), którzy mają prawdziwe doświadczenia z ukraińskimi kobietami, są zachwyceni – mówi Larysa. – Znam nawet Anglików, którzy zaryzykowali podróż do Ukrainy ze swoimi partnerkami w czasie wojny. Mówią, że to bardzo piękny i niedoceniany kraj.

Zdjęcie: Stutterstock

Nieemocjonalny nie oznacza zimna

Bycie w parze z Anglikiem jest całkiem komfortowe, o ile rozumiesz specyfikę jego charakteru – mówią nasze rozmówczynie.

– Nie jestem jeszcze w romantycznym związku, ale przyjaźnię się z kilkoma Anglikami i obserwuję kilka ukraińsko-angielskich par – mówi Alisa. – Co mi się w nich podoba? Brak agresywnej męskości i to, że nie oczekują, że kobiety będą „księżniczkami”, za które o wszystkim trzeba decydować. I to, że lubią gotować i spędzać czas z dziećmi.

Brak emocjonalności nie oznacza, że są zimni. Anglik wie, jak być wspierającym i niezawodnym. W Anglii w wieku 37 lat nadal możesz być „young lady”, podczas gdy w Ukrainie jesteś już „kobietą pod czterdziestkę” (a jeśli na dodatek jesteś samotną matką, stanowi to problem nie tylko dla pracodawców, ale także dla potencjalnych partnerów).

– Czasami charakter narodowy bierze górę – mówi Anastazja. – Od czterech lat jestem w związku z Anglikiem, który jest bardzo zaangażowany we wspieranie Ukrainy. Trudno mu jednak wytłumaczyć, dlaczego płaczę po zbombardowaniu szpitala dziecięcego, dlaczego odczuwam ból z powodu ludzi, których nie znam osobiście.

Tutaj zwracają uwagę na wygląd, ale nie obrażą cię ani nie zdeprecjonują, jeśli nie jesteś osobą w ich typie

– Moje doświadczenia były w większości pozytywne, choć nie zaowocowały związkiem – mówi Larysa. – Miałam jednak wiele dziwnych randek, co często wynikało z brytyjskiej skłonności do oszczędzania na wszystkim. Pewnego razu facet zaprosił mnie na randkę do restauracji. Każde z nas zamówiło po dużej porcji dania głównego. Przez pomyłkę jednak kelner przyniósł małą i dużą porcję. Mój partner zjadł tę dużą, ja małą. Po wszystkim zasugerował podzielenie rachunku na pół.

Irlandia: możesz nie chcieć drugiej randki

Tak mówią Ukrainki, które przeprowadziły się do Irlandii po inwazji. Często dlatego, że podczas rozmowy okazuje się, że nie spotykasz się z singlem, ale z mężczyzną w separacji.

Faktem jest, że w Irlandii rozwody zostały oficjalnie dopuszczone dopiero w 1995 roku – po referendum, które umożliwiło wprowadzenie stosownej poprawki do konstytucji. Jednak wciąż wielu małżonków, którzy nie chcą już ze sobą być, zamiast się rozwieść, żyje w separacji.

– Chodzi o finanse – mówi Nadia. – W przypadku separacji majątek nie jest dzielony, kwota alimentów, która będzie odpowiadać żonie, nie jest określana, koszty prawników nie są ustalane. W rezultacie mężczyźni szukający partnerek na portalach randkowych często mają wiele osobistych problemów. Czasami nie mogą nawet zaprosić kobiety gdziekolwiek indziej niż do pokoju w kiepskim hotelu, bo mieszkają w prywatnych domach lub akademikach bez osobnej łazienki czy toalety.

Irlandzki Tinder ma wiele wspólnego z angielskim Tinderem: jest wielu obcokrajowców, migrantów, uchodźców i ludzi, którzy nie szukają poważnych związków

Wpływ Kościoła jest odczuwalny w podejściu do seksu, przez wielu ludzi postrzeganego nie jako źródło przyjemności, lecz jako środek prokreacji. Według naszych rozmówczyń to jeden z powodów, dla których mężczyźni nie są tu zbyt aktywni. Kontakt z dziewczyną online daje im wsparcie emocjonalne, poczucie, że nie są sami – i nie wymaga poważniejszego zaangażowania się z ich strony.

Słoneczna ulica Dublin. Zdjęcie: Stutterstock

– Miejscowi są bardzo ostrożni w zawieraniu nowych znajomości. Na portalach jest wielu żonatych mężczyzn (zarówno takich, którzy wciąż mieszkają ze swoimi rodzinami, jak żyjących w separacji) – mówi Ola. – Nigdy nie byłam na drugiej randce z Irlandczykiem.

Innym dziwnym lokalnym zwyczajem jest to, że mężczyźni zaniżają swój wiek, czasami nawet o 10-15 lat. Dzieje się tak, chociaż w Irlandii Ukrainki nie spotykają się z ageizmem.

– W wieku 47 lat czuję się tu jak królowa – mówi Olga. – Dostaję wiadomości od 25-, 28-letnich facetów szukających „mamuśki”, która nauczy ich czegoś w łóżku, ale też od 40- czy 60-letnich „doświadczonych wilków”, proszących o przynajmniej jedną noc namiętnego seksu.

Ołena, która od dwóch lat jest w związku z Irlandczykiem, twierdzi, że to najlepszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkała

– Mój partner jest cierpliwy, opiekuńczy, zaradny, aktywny i ciepły. Dba o mnie, przyrządza kolacje z winem, które jemy na świeżym powietrzu, zabiera mnie na piesze wycieczki. Irlandczycy są bardzo rodzinni, kochają naturę, szanują swoje tradycje i są wysportowani. Mój chłopak nigdy nie był żonaty – i być może właśnie to wyjaśnia całą sytuację. Robi wszystko, byśmy czuli się komfortowo.

Co nasze rozmówczynie radzą dziewczynom, które dopiero decydują się na szukanie partnera na portalach randkowych w Wielkiej Brytanii lub Irlandii? Doceniaj i szanuj siebie, nie trwaj w związku, z którego nie jesteś zadowolona. Musisz zrozumieć, że poszukiwania mogą być długie, więc ciesz się tym procesem. Szukaj nie tylko męża, ale także osoby, która stanie się twoim przyjacielem.

* Bonus — ostatni artykuł z serii (Polska) będzie zawierał wskazówki, które pomogą Ci znaleźć partnera: w Ukrainie lub za granicą za pośrednictwem internetowych serwisów randkowych. Subskrybuj nasze kanały społecznościowe, aby nie przegapić artykułów z tej serii Niemcy, Francja, Szwecja i Finlandia, Szwajcaria, Włochy. Następna jest długo oczekiwana Hiszpania.

No items found.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
wiecu na rzecz wolności i demokracji w gruzji kraków polska 2025

Alaksandr przyjechał z Białorusi do Polski w 2021 roku, jest studentem. Na wiecu trzyma trzy flagi: polską, gruzińską i europejską. To prawdziwy Europejczyk – mówi w 5 językach: białoruskim, polskim, ukraińskim, rumuńskim i angielskim. A do mnie zwraca się po ukraińsku:

– Nie mógłbym żyć na Białorusi, gdzie nie ma wolności słowa i panuje dyktatura. Chcę być wolny, więc wyjechałem na studia do Polski. Tutaj poczułem, czym jest wolność.

Jako Białorusin rozumiem ludzi, którzy walczą o wolność swojego kraju. Kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie, pomagałem Ukraińcom. Teraz, gdy widzę walkę Gruzinów, nie mogę ich nie wspierać.

Świat może nie do końca rozumieć, co dzieje się w Gruzji. Ale kiedy Gruzini na całym świecie wychodzą na ulice i mówią, co się naprawdę dzieje, dzielą się swoimi historiami – to działa. Jeśli nie możesz tego robić we własnym kraju, musisz to robić tam, gdzie możesz.

Alaksandr z Białorusi

Krzysztof z Krakowa trzyma dużą gruzińską flagę, a do plecaka przywiązał niebieskie i żółte wstążki. Przyjechał, by wesprzeć Gruzinów w ich dążeniu do przyłączenia się do Europy:

– Takie protesty są ważne. Nie zebrało się tyle osób, ile bym chciał, ale i tak musimy pokazać światu naszą solidarność. I to, że Gruzini mogą liczyć na naszą pomoc.

Krzysztof z Polski

W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele społeczności gruzińskiej w Krakowie, organizacji pozarządowych, a także społeczności białoruskiej i słowackiej.

Iwona Reichardt reprezentowała na spotkaniu Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego oraz magazyn „Nowa Europa Wschodnia”. Zdecydowali się dołączyć do organizacji tego wydarzenia, ponieważ protesty, które trwają w Gruzji od ponad 50 dni, są bardzo ważne dla jej przyszłości.

– Gruzja nie jest naszym sąsiadem, ale ze względu na historyczne relacje między nami wspieramy Gruzinów w ich dążeniu do bycia demokratycznym europejskim krajem. Oni nie chcą u siebie rosyjskiego autorytaryzmu, mówią to od wiosny 2024 roku. Mam wielu przyjaciół w Gruzji i martwię się o nich. Drodzy przyjaciele z Gruzji: nie jesteście sami, możecie na nas liczyć.

Giorgi Beroszwili, prezes Stowarzyszenia Gruzińskiego w Krakowie, mieszka w Polsce od ponad dwóch lat. Na wiecu ogłosił powstanie organizacji, której celem jest promowanie gruzińskiej kultury wśród mieszkańców miasta:

– Moja rodzina wciąż jest w Gruzji, jest tam też wielu moich przyjaciół. Patrząc na działania rządu nie zdziwiłbym się, gdyby wiele osób z Gruzji wkrótce wyjechało. Przebywanie w tym kraju będzie zdecydowanie niebezpieczne dla aktywistów. Gruziński rząd już używa wobec nich siły.

Stworzyliśmy Stowarzyszenie Gruzińskie w Krakowie. To przestrzeń dla Gruzinów, którzy tu mieszkają. Będziemy promować naszą kulturę. Chcemy też pokazać naszą solidarność z tymi, którzy protestują na głównych ulicach Tbilisi od prawie dwóch miesięcy.

Łeonid z Kijowa, ubrany w haftowaną koszulę, stoi z europejską flagą. Przyjechał tu, by wesprzeć Gruzję:

– Protesty w Gruzji bardzo przypominają mi Majdan i początek Rewolucji Godności w Ukrainie. Ludzie, którzy walczą o wolność swego kraju, zasługują na maksymalne wsparcie, gdziekolwiek mieszkają.

Grzegorz Artur Górski, przedstawiciel KOD Małopolska, uważa, że nie można stać z boku tego, co dzieje się w Gruzji. Od pierwszego dnia wojny w Ukrainie zbiera pomoc, nosi ukraińskie symbole i ma wielu przyjaciół wśród Ukraińców:

– Minęły prawie dwa miesiące, odkąd premier Gruzji ogłosił, że jego kraj zawiesza proces integracji z Unią Europejską. Od tego czasu gruzińskie kobiety i mężczyźni codziennie wychodzą na ulice, by protestować. Każdy z nas widział nagrania z ludźmi stojącymi przed armatkami wodnymi i brutalnie oblewanymi zimną wodą. Widzieliśmy protestujących, którzy próbowali chronić się przed petardami, słyszeliśmy o masowych aresztowaniach i brutalności policji. Ale widzieliśmy też wzruszające momenty, jak wspólne świętowanie Nowego Roku. Mieszkańcy Tbilisi, nie chcąc przerywać protestów, ale także chcąc uczcić te ważne święta, ustawili wspólny stół i przynieśli jedzenie, by się nim ze sobą podzielić. Widzieliśmy też gigantyczny łańcuch ludzi na ulicach Tbilisi. Obejrzałem w Internecie nagranie z drona, które pokazało ten łańcuch w całej okazałości. Sznur ludzi nie miał końca, ciągnął się kilometrami. To robiło wrażenie.

Jesteśmy tutaj, by wyrazić nasze wielkie wsparcie dla Gruzinów. Jesteśmy tutaj, by powiedzieć: „Przyjaciele, czekamy na was w Unii Europejskiej”.

Grzegorz Artur Górski

Zdjęcia autorki

20
хв

„Za waszą wolność i naszą”: wiec poparcia dla Gruzji w Krakowie

Ksenia Minczuk
Andrzej Stasiuk

Zobaczyłam Andrzeja Stasiuka pod czas Festiwalu „Boska Komedia”, przed spektaklem zbierał pieniądze na  sprzęt wojskowy dla jednostki Serhija Żadana. Poprosiłam o rozmowę dla Sestry.eu. Zgodził się i zaprosił mnie do siebie, do Wołowca, gdzie ma dom.

Pisarz, publicysta, artysta, poeta i wydawca Andrzej Stasiuk jest dla mojego pokolenia prawdziwym wzorem wolności i autorytetem, którego książki i twórczość kształtowały w nas prawdziwe wartości.

Andrzej Stasiuk i Olga Pakosz. Zdjęcie: Jaryna Jacenko

Zaczęło się w Budomierzu

Olga Pakosz: Pamięta Pan, gdzie był, gdy zaczęła się wojna?

Andrzej Stasiuk: Chyba tutaj. Była wczesna wiosna, więc nigdzie nie wyjeżdżałem. Tutaj to się zaczęło. Dla nas.

Co Pan wtedy robił?

Nic. Sprawdzałem w Internecie, co się dzieje.

Do kogoś Pan zadzwonił? Przecież ma Pan przyjaciół w Ukrainie…

Raczej kontaktowałem się przez Internet. Parę dni później odezwałem się do mojego przyjaciela, Marcina Piotrowskiego z Gorajca. Powiedział, że już działa na granicy. Zapytałem: „Co robisz?”. A on odpowiedział: „Przyjedź, to zobaczysz”. Pojechałem na tydzień, a potem siedziałem tam ze trzy tygodnie z nimi. I właśnie wtedy wojna dla mnie się zaczęła. Po raz pierwszy stanąłem na granicy w Budomierzu i ją zobaczyłem.

Co tam było?

Nic, pustka. Po stronie ukraińskiej był totalny wygwizdów, niczego tam nie było. Po polskiej stronie – przejście graniczne, budynki, ale również wygwizdów aż po horyzont. I zobaczyłem po stronie ukraińskiej kilka tysięcy kobiet z dziećmi, które stały w kolejce, a mężczyźni, którzy je odprowadzili, wracali pieszo do swoich samochodów. Wtedy, z Marcinem Piotrowskim i całą fundacją „Folkowisko”, spędziłem około miesiąca w różnych miejscach. Wyjeżdżałem, robiłem różne rzeczy. To wtedy dla mnie wojna się zaczęła.

Co Pan tam robił?

Marcin błyskawicznie wynajął wielki magazyn przy granicy. Otrzymywaliśmy mnóstwo pomocy z Zachodu – przede wszystkim żywność, odzież, wszystko, co było potrzebne. My to woziliśmy do Ukrainy, a z powrotem zabieraliśmy kobiety z dziećmi, gdy tylko mogliśmy.

Najbliższy punkt recepcyjny znajdował się jakieś cztery, może pięć kilometrów od przejścia. Tam była szkoła, w której uchodźcy mogli się zatrzymać, i to właśnie tam ich przewoziliśmy.

Miałem tam niesamowite doświadczenie. Poczułem, jak człowiek, który przez dwa tygodnie jest w drodze albo ukrywał się gdzieś wcześniej, może śmierdzieć. Jak w cieple samochodu ten ludzki zapach się rozchodzi.

A kiedyś do „Folkowiska” przyjechał z Berlina autobus pełen kartofli. Jacyś lewacy, freaki z Berlina, przywieźli starym, rozklekotanym autobusem parę ton ziemniaków. Oczywiście się przydały.

W procesie pomagania Ukraińcom. Zdjęcie: Krzysztof Ćwik/Agencja Wyborcza.pl

Od czego zaczęło się Pana zaangażowanie w pomoc dla ukraińskiego wojska?

Od Zenka [Zenona Wojtasa z Fundacji Linia Frontu – red.]. To on wszystko wymyślił, założył tę fundację, bo jest osobą bardzo społeczną, bardzo fajnym chłopakiem. A mnie wziął jako „znaną gębę” – po prostu. Tak się to zaczęło. Zaczęliśmy przede wszystkim zbierać pieniądze. Kiedyś było łatwiej, teraz jest trudniej.

To nie jest duża fundacja. Nie wysyłamy setek samochodów. Zbieramy środki na jeden, dwa pick-upy, na sprzęt dla wojska, a teraz organizujemy mundury. Sami jedziemy z pomocą i sami ją dostarczamy, żeby po drodze nie było żadnych pośredników. Ta pomoc jest trudna – gdzieś po drodze coś ginie, ludzie nie ufają, jest korupcja. Mówmy to wprost.

My mamy swój jeden batalion, „Donbas”, w Słowiańsku. Gdy zbierzemy sprzęt, samochody czy inne potrzebne rzeczy, to po prostu Zenek albo ja razem z nim jedziemy bezpośrednio do chłopaków. Docieramy do jednego plutonu i zawozimy to, co jest potrzebne. Tak właśnie działamy.

I jak często Pan jeździ? Kiedy ostatnio Pan był?

Dawno. A pierwszy raz byłem w Donbasie półtora roku temu. Teraz pojechał Zenek. Ja się rozchorowałem, dlatego z nim nie pojechałem. Zenek zorganizował jeden samochód na konwój. Wcześniej też jeździli i organizowali szkolenia medyczne dla żołnierzy w Donbasie. Chłopaki z jednostek specjalnych przyjeżdżali z Polski i pokazywali żołnierzom, jak udzielać pomocy medycznej. To podobno bardzo się przydawało. Takie rzeczy robiliśmy.

Tylko, wie pani, to mała fundacja. To nie jest jakiś wielki przemysł – zbieramy pieniądze...

No tak, ale w ogóle nie musiałby Pan tego robić.

A kto ma to robić? No właśnie. A ktoś musi to robić – i tyle.

Ale powiedział Pan, że jest coraz trudniej, że coraz ciężej zbierać pieniądze.

No siada, siada atmosfera, bo ludzie są zmęczeni. Mają w nosie wojnę, proszę pani. Wojna jest „fajna” na początku, jak jest sensacja, coś nowego.

Za szybko, za dobrze, za pięknie

Nie po raz pierwszy słyszę od Polaków, że jesteście zmęczeni wojną. Dlaczego?

Są zmęczeni tematem. Zmęczeni telewizorem, Internetem, tym, że ciągle jest wojna. Jakaś nowa wojna by się przydała, wie pani?

Ale przecież stale gdzieś jest wojna – Izrael, Liban, prawda?

Teraz bardziej skupiają się na wojnie w Izraelu. To naturalne, że ludzie się męczą tematem wojny.

Ja byłem zafascynowany i wstrząśnięty, jak Polacy się rzucili do pomocy, z taką otwartością. Nie spodziewałem się tego po tym cholernym narodzie

Widziałem to na własne oczy. To było, kurczę, za szybko, za pięknie, za dobrze, żeby się mogło długo utrzymać. Ale trzeba było korzystać, póki trwało.

Po polskiej stronie, w Budomierzu, to był cud, proszę pani. Setki osób stały przy samej granicy i pomagały: harcerze, nieharcerze, hipisi, freaki, jakieś baby z koła gospodyń wiejskich, zupa gorąca w kotłach. Mówię, bo to było piękne, naprawdę piękne. Ale wiedziałem, że to się kiedyś skończy. Tacy są Polacy.

Ale jacy?

Emocjonalni. Emocje cały czas. Emocje, a potem zmęczenie przychodzi. Emocjonalni, histeryczni czasami. No mania, depresja, a potem to się kończy.

A jak się kończy, to co? Będzie taka obojętność?

Nie wiem, co będzie, nie jestem prorokiem. Są rzeczy, które mogę robić: zbierać pieniądze, czasami pojechać, wspierać ludzi... Ale nie będę się zajmował wielką polityką.

Mam przyjaciół w Ukrainie, lubię Ukrainę. Mieszkam blisko ukraińskiej granicy, ukraińskiej wsi. Z moim nazwiskiem to zawsze się śmieją, mówią: „Ty jesteś Polak, ale z takim nazwiskiem to jesteś inny”. Mój ojciec pochodzi spod białoruskiej granicy, z Podlasia. Po drugiej stronie granicy jest już Białoruś. Wszystko tam było pomieszane. Rodzina częściowo była unicka. Kościół we wsi mojego ojca to dawna cerkiew unicka. Takie przygraniczne pomieszanie. Ale wie pani, ja nie chcę, żeby Rosjanie tu przyszli. To już jest nasza prywatna, polska sprawa. Nie chcę.

A myśli Pan, że przyjdą?

Oni zawsze wchodzili, długo na dupie nie usiedzą. Jest takie powiedzenie: „Z kim graniczy Rosja? Z kim chce”. Jeździłem do Rosji, trochę ją znam i wiem, jak ten kraj wygląda. Nie chcę, żeby chociaż cień tego potężnego, złowrogiego bałaganu tutaj spoczął.

W jednym z ostatnich wywiadów mówił Pan, że Rosja zawsze będzie i zawsze będzie Europa, a my zawsze będziemy pomiędzy.

No tak. Chociaż teraz jest trochę większa szansa, że to może Ukraina będzie pomiędzy. To nasz interes, proszę pani. Ile można żyć w cieniu tego okrutnego giganta? Niech ta Ukraina trochę nas odciąży.

Ta pomoc to odruch – przyjacielski, ale też racjonalny, pragmatyczny. My jesteśmy wydawcami ukraińskich pisarzy, znamy ich, z większością się przyjaźnimy. To naturalne, że coś robimy. Co można? Zacząć coś robić i działać – tyle.

Nie wyjeżdża Pan do Ukrainy, żeby wspierać jakieś projekty artystyczne?

Nie. Wcześniej miałem duży projekt z „Hajdamakami”, ale prawie cały zespół poszedł do wojska.

O tym nie wiedziałam.

Tak. Andrij Sliepcow, „Slipyj”, od gitary, jest snajperem, nawet szkoli innych snajperów. Roman Dubonis, trębacz, jeździ gdzieś na froncie ciężkim sprzętem. Saszko Jarmoła, wokalista, organizuje dużą pomoc logistyczną w Przemyślu. Chłopaki poszli w kamasze. Kiedyś się z nimi spotkałem – w Polsce graliśmy razem koncert. Z trudem udało im się przyjechać, bo musieli mieć pozwolenia na wyjazd. Pamiętam, jak kiedyś spotykaliśmy się na koncertach, a oni pokazywali w telefonach zdjęcia: „to mój syn się urodził”, „a to moja dziewczyna”.

Teraz siedzimy razem, a oni pokazują zdjęcia rosyjskich trupów, wojnę, mówią: „Tego złapaliśmy”, „To spaliliśmy”. Mówią o tym tak normalnie, na spokojnym tonie, jak kiedyś o swoim codziennym życiu

Pisze Pan o wojnie?

W ostatniej książce... Nie, poprzednia opowieść, którą napisałem pięć albo sześć lat temu, jest o wojnie, ale o drugiej wojnie światowej, o wsi mojego ojca, oczywiście wymyślonej. Jak „Barbarossa” ruszyła, jak Niemcy ruszyli na Rosjan. To była gruba powieść, a w ostatniej książce jest sporo o granicy ukraińskiej, o Rosji jest dużo. Właściwie, kurwa, cała jest o wojnie. Miała być o czymś innym, ale wyszło, że cała jest.

Doświadczenie cywilizacyjnego upadku

A właśnie, o Rosji: żałuje Pan, że nie może już tam pojechać?

Byłem zafascynowany tym krajem w negatywnym sensie, bo to potworny, apokaliptyczny kraj. W nim czuje się grozę non stop, ale ja to lubiłem. Nigdy specjalnie do Rosji nie jeździłem.

A gdzie był Pan najdalej?

W Czycie. Do Moskwy bym nie jeździł. Ale Czyta to już jest na północy, w Kraju Zabajkalskim. Zawsze jeździłem przez Rosję do Azji Centralnej: Mongolia, Kirgistan, Tadżykistan. Raz specjalnie pojechałem do Rosji, bo miałem znajomego w Irkucku, który był konsulem, nigdy wcześniej tam nie byłem. Powiedział: „Przyjedź, zobaczysz prawdziwą Rosję. Co, będziesz do Moskwy jeździć? To gówno, nie Rosja. Trzeba pojechać do ‘głubinki’ [prowincji – red]”. Pojechałem do Irkucka. Potem chyba sześć, siedem razy jeździłem przez Rosję, zawsze wracałem przez Rosję. Więc mam jakieś pojęcie o tej prawdziwej Rosji, nie o głupiej Moskwie. Przecież to nie Rosja.

I co, były tam drogi?

No, jedna taka. Jedna główna i wszyscy nią jadą, cała policja tam stoi, cały ruch tamtędy się odbywa. Ale ta przestrzeń mnie fascynowała. Jedziesz, jedziesz i po prostu końca nie widać. Nic tak naprawdę nie ujechałeś, do mongolskiej granicy masz jeszcze siedem dni samej jazdy. Jeździłem samochodem i wracałem samochodem. Rosja jest koszmarna, tam nic nie ma. Dopiero na Ałtaju zaczyna się coś ciekawego dziać.

Zdjęcie: Jaryna Jacenko

Był Pan na Ałtaju i nad Bajkałem?

Byłem. Rosjanie mają coś z tym Bajkałem. Duże jezioro, dużo wody, woda głęboka i czysta fajnie, tylko brzegi puste. Ale dla nich to jest świętość. Czasem się rozmawiało z rosyjską policją albo na granicy, pytali, dokąd jedziemy. Mówiłem: „Przez Rosję. Co tam w Rosji?”. A oni: „Bajkał!”. O, Bajkał – i wszyscy wiedzieli, że to jest powód, żeby pojechać do Rosji. Bajkał. Byłem tam dwa razy. Kiedyś na granicy z Rosją gadaliśmy z rosyjskimi pogranicznikami. Jeden mówi: „O, Bajkał!”, a drugi: „Patrz, oni nad Bajkał jadą, a my, jak te chuje, będziemy tu stać”. Bajkał dla nich to świętość, kompletnie absurdalna.

Ale jak Pan jechał, to było jakieś obcowanie z miejscowymi?

Tak, bo trzeba gdzieś spać, czasem stanąć na chwilę.

I jak Pan ocenia tych ludzi?

Nie wiem, jak ich oceniać, ale nigdy nic złego mnie tam nie spotkało. Jedna ważna rzecz: jak się pije alkohol, to broń Boże nie schodzić na politykę i historię, bo wtedy zaczyna się problem. To jest ściana. Raz nas chcieli pobić gdzieś na Uralu, bo zaprosili nas do stołu w jakimś hotelu. To my, czemu nie – jakaś impreza, ktoś tam urodziny obchodził, bardzo mili ludzie. Jechałem z przyjacielem, Krzyśkiem Środą, pisarzem, który świetnie mówi po rosyjsku. I on ześlizgnął się na politykę. Krzysiek to taki szczery i uczciwy człowiek, który pragnie ludzi edukować. No i coś o Stalinie zaczął mówić, o tych zbrodniach stalinowskich. A ja mówię: „Krzysiek, weź się uspokój, widzisz, co się w ich oczach dzieje?”. Było tak, że prawie nas chcieli pobić – takie trzydziestoletnie byczki. Ocaliły nas rosyjskie kobiety, które tam były. Twarde baby. Rano nas przepraszali, już na trzeźwo, na kacu.

Nie da się – polityka to ściana nie do przekroczenia. Te umysły, nasze polskie i rosyjskie, są kompletnie inne. Oni są zmienieni, zniszczeni propagandą

To już wtedy tak było?

No, przed wojną. Teraz do Rosji tylko na czołgu można pojechać, tak uważam. Moje doświadczenia są takie, że są życzliwi, otwarci, zawsze pomogą – jeśli są trzeźwi, oczywiście.

Piją dużo?

Jak się wjeżdża do jakiejś wsi za Uralem – czyli totalna rozjebka – i człowiek chce się czegoś dowiedzieć, to nikogo trzeźwego tam nie znajdziesz. Po prostu nie ma. Jak ktoś jest na ulicy, to jest najebany, nieprzytomny. Kobiety, które są trzeźwe, uciekają, bo nigdy obcego nie widziały. To jest doświadczenie takiego upadku cywilizacyjnego.

To dziwne, że świadomości zero albo jest zamglona, ale oni idą na wojnę…

No, ale co oni mają poza wojną? Jak ogląda się rosyjską „głubinkę”, to bieda, nędza, upadek fizyczny i moralny. Cywilizacja w rozsypce, wartości ludzkie – rozpad totalny. Wojna daje im jakąś wartość. Może nie jesteśmy bogaci, ale niech się nas chociaż boją. Oni mają ogromny kompleks wobec Zachodu.

A właśnie, o tym praniu mózgu. Zdarzyło mi się kilka razy w Polsce spotkać zamiłowanie do wielkiej i „maguciej” rosyjskiej literatury. Jak Pan uważa, czy możemy teraz coś z tego czytać? Czy to trzeba skancelować na jakiś czas?

Nie, no, skancelować nie. Ja już chyba całą rosyjską literaturę, którą miałem przeczytać, przeczytałem. Dużo czytałem, szczególnie kiedy coś wydawaliśmy w Rosji. Ale jak tak czytasz tę literaturę, to widać pewne rzeczy. Jak się czyta Dostojewskiego, Fiodorowa – wybitny, szalony filozof, miał pomysł na wskrzeszenie całej ludzkości – czy wczesne teksty Płatonowa, to wszystko jest podszyte kompleksem Zachodu. Mieszanka kompleksu wyższości z kompleksem niższości.

U Dostojewskiego jest ciągła filipika przeciwko Zachodowi. Cały czas buzujący podskórnie przekaz: „My jesteśmy najwspanialsi, najwybitniejsi, a Zachód nie zasługuje na przetrwanie”. Płatonow – podobnie. Nawet u Fiodorowa, który wykształcił całe pokolenia myślicieli, jest to samo. Wielkie filozoficzne dzieło, na granicy szaleństwa i piękna, ale całość jest przeciwko Zachodowi.

Opowieść o świętości Rosji, która zbawi świat. A potem jedziesz za Ural i myślisz: „Najpierw siebie zbawcie, choć trochę”

Ta rozjebana „głubinka”, zniszczona mentalność – to jest coś przerażającego. Głębokie, totalne samooszustwo.

Wracając do mojego pytania: mamy to czytać, czy nie?

Rób, co chcesz. Co ja jestem, jakiś dyktator, żeby komuś zabraniać? Można to czytać, ale teraz czyta się to zupełnie inaczej. Dla myślącego, inteligentnego człowieka rosyjska literatura czy kultura dzisiaj to zupełnie inna lektura. Można czytać, żeby zrozumieć, kim są Rosjanie i do czego tę literaturę wykorzystują. Bo dla nich kultura – ta słynna rosyjska kultura i literatura – to kolejna broń. Narzędzie walki z Zachodem i budowania ich narodowego ego. Tak mi się wydaje.

Istnieją dobrzy Ruscy?

Ja tam nie spotkałem złych Ruskich. To jest tak, jak mówił Jurko Andruchowycz przy okazji swojej książki „Moscoviada”: „Wiesz co, Rusek to jest fajny, ale jak się ich zbierze do kupy, to spierdalaj”. To chyba najkrótsza recenzja. Jako ludzie są fajni. Ale jako społeczeństwo – okropni. To nie jest społeczeństwo, to sterowane stado. Myślę, że w tym, co powiedział Jurko, jest głęboka mądrość. Jeden Rusek – przyjaciel, otwarty, miły. Ale jak się ich zbierze do kupy, to spierdalasz. Jako jednostki – tak, ale jako społeczeństwo... Nie widzi Pani, co teraz robi to społeczeństwo? Jest ślepe, głuche i mordercze.

Najbardziej europejski kraj

Ta wojna bardzo zmieniła sposób postrzegania różnych państw, społeczeństw, ludzi.

Kiedyś na Węgrzech, na pograniczu węgiersko-ukraińskim, spędzaliśmy czas w jakimś hotelu. Zeszło na Ukrainę, a to były lata 90. Węgier, zadowolony z siebie, mówi po węgiersku: „Nie, Ukraińcy to nie są Europejczycy”. A teraz – proszę, co robi Orbán, a co robi Ukraina? Ukraińcy są jak my. Jesteśmy bardziej na pograniczu – przedziwną mieszanką Wschodu i Zachodu. Ale w tej chwili Ukraina jest najbardziej europejskim krajem – z racji tego, co robi, jakie koszty ponosi, i tego, że miała odwagę. To najbardziej europejski kraj. Przelewa krew za zachodnie wartości. Nie tylko przelewa krew, ale i mocno krwawi.

Może swojego bronią? Wracając do zmęczenia tą wojną: usłyszałam, że Polacy mówią o zmęczeniu. A ja na to, że Ukraińcy walczą też za was. „Nie, nie za nas, tylko za siebie”.

To jest pokolenie, które nie pamięta rosyjskiego wojska w Polsce. Dzisiaj rosyjskiego wojska się wypierają, ale ja widziałem rosyjskie jednostki w Polsce. W Warszawie stały warty. To było obce wojsko w moim kraju.

Młodzi nie mają pojęcia, jak przedziwne kręgi historia lubi zataczać

Polacy zmienili się w trakcie tej wojny, ale przecież pamiętam, że to nie było otwarte społeczeństwo.

Chłopskie społeczeństwo.

Powiedziałabym, że nawet nie było takie tolerancyjne. Kiedy zaczęła się wojna w Syrii, to jakie były wypowiedzi w telewizji, w mediach? „Nie chcemy ich, nie chcemy”. A trzy lata temu Polacy zabierali Ukraińców do swoich domów. Czy dlatego, że Ukraińcy są bardzo podobni do Polaków?

Myślę, że tak. Był mniejszy lęk przed czymś nieznanym, jak przed ciemnoskórym islamem, niż przed Ukraińcami, z którymi mamy strasznie dużo wspólnego – także okrutnego, złego.

Nie uważa Pan, że ta wojna pomogła też trochę zgładzić stare traumy?

Myślę, że tak. Nareszcie w Polsce słychać inne języki. Ten okropny polski, który towarzyszył człowiekowi od narodzin do śmierci (śmieje się) ... Teraz idziesz przez Kraków, przez inne miasta, i to jest kapitalne. To pomaga polskiemu społeczeństwu. To są wolne zmiany. Za PRL -u Ukraińcy byli tylko „banderowcami”, a teraz w społecznym odbiorze to już nie jest jedyna twarz Ukraińca. Są żywi ludzie, są żywi Ukraińcy po prostu, a nie legendarni.

Dobrze to robi polskiemu społeczeństwu?

Tak, na dłuższą metę to otwiera Polskę.

Dzięki Ukraińcom może otworzymy się na inne imigracje, bo nie ma innego wyjścia

Ludzie przychodzą i przyjdą, Polska nie jest w stanie się temu oprzeć. To są światowe ruchy tektoniczne, wędrówki ludów. Ukraina nas edukuje – nie Rosja.

Co nowego Ukraińcy wnoszą do Polski?

Wiele rzeczy. Po pierwsze, heroizm, jeśli spojrzeć na tę wojnę. Podobne są te nasze narody, trzeba się od siebie uczyć. Z tymi „Hajdamakami” to się czuło: to samo poczucie humoru, ta sama ironia, na tych samych falach się nadawało. Ja się strasznie cieszę, że Ukraińcy wnoszą do Polski oddech. Oddech czegoś bliskiego, a jednocześnie trochę innego.

Mówił Pan, że wydajecie w swoim wydawnictwie książki ukraińskich pisarzy. O kogo chodzi?

No, o najważniejszych i największych: Serhija Żadana, Tarasa Prochaśkę, Jurka Andruchowycza. Nie wiem, co ukraińskiego będzie teraz. Na pewno czekamy na to, co Serhij napisze. Bo coś napisze.

20
хв

Andrzej Stasiuk: Ukraińcy wnoszą do Polski oddech

Olga Pakosz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Stany Zjednoczone

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Czechy i Bułgaria

Ексклюзив
20
хв

Nowe życie Switłany

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress