Exclusive
20
min

Przekonuję kobiety, by nie rezygnowały z pracy

— W Polsce, by znaleźć lepszą pracę trzeba dobrze znać język polski. Warto się dokształcać, kończyć np. studia podyplomowe — mówi Alla Brozhina.

Sestry

Alla Brożyna. Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Co panią najbardziej zaskoczyło w Polsce? Jakie są największe różnice kulturowe pomiędzy Polską, a Ukrainą?

Alla Brożyna: Po przyjeździe w oczy rzuciło mi się to, że w Polsce na ulicach praktycznie nie widuje się porzuconych zwierząt. W Ukrainie np. w okolicach  targowisk koczują grupy bezdomnych psów, tutaj dopiero po jakimś czasie zobaczyłam pierwszego kota przebiegającego przez osiedle.

W Ukrainie zwykle mężczyźni nie podają kobietom ręki na powitanie i nie wynika to z braku szacunku, raczej z obawy, że kobieta może nie zechcieć ją uścisnąć. W Polsce nauczyłam się, że jest to normalna sytuacja, kiedy witamy się z nieznajomymi lub znajomymi uściskiem ręki, niezależnie od płci. W taki sposób podkreślamy, że jesteśmy równi i otwarci na rozmowę.

Mniej kobiet w Ukrainie pracuje, bardziej powszechny jest model tradycyjny, że pracuje mąż, a kobieta zajmuje się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Rzadziej zdarza się, że kobiety pracują w zakładach na produkcji, to raczej praca zarezerwowana dla mężczyzn. Inaczej niż w Polsce, gdzie dla wielu kobiet z Ukrainy to była, przynajmniej na początek, jedyna możliwość znalezienia zatrudnienia. Okazuje się zresztą, że świetnie dają sobie radę, wszyscy je chwalą, że są bardzo pracowite.

Różni się trochę też podejście do ubioru, zwłaszcza wśród osób średniego wieku, jak widzę np. na ulicy dziewczynę w szpilkach, to zwykle jest to Ukrainka. Polki zwracają uwagę na to, żeby ubiór był przede wszystkim wygodny, zakładają np. żakiet, ale buty na płaskim obcasie.

Alla Brożyna, nauczycielka języka polskiego jako obcego, tłumaczka i założycielka Fundacji "Nieobcy". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Patrząc na Polki, czego żałują dziewczyny z Ukrainy?

Najbardziej to tego, że nie zrobiły prawa jazdy. Słyszały od mężów, że po co im prawo jazdy, skoro samochód w domu jest tylko jeden, a oni będą je wozić. Samochód w Ukrainie jest bardziej luksusem, niż środkiem komunikacji na co dzień, chociażby ze względów finansowych. W Polsce często trzeba dojeżdżać do pracy w innym mieście lub wozić dzieci na zajęcia pozaszkolne, brak samochodu okazuje się ogromnym problemem.

Dziewczyny próbują to tutaj nadrobić.  Zdanie egzaminu na prawo jazdy w Polsce, w obcym języku (dopiero niedawno pojawiła się możliwość zdawać teorię w języku ukraińskim), egzaminu który nie jest przecież łatwy, jest wielkim wyzwaniem. Dziewczyny żałują, że tego nie zrobiły wcześniej, tym bardziej, że w Polsce samochód bardzo prosto kupić, nie trzeba mieć wielkich dochodów.

Języki, polski i ukraiński, są podobne, ale wiele słów ma różne znaczenie. To wywołuje czasem zabawne pomyłki.

Tak, np.  "zaraz" po ukraiński oznacza teraz, a po polsku —  "za chwilę".  Słyszałam niedawno taką historię, jak na zakupy do sklepu, w którym pracuje dziewczyna z Ukrainy przyszło polskie małżeństwo. Wybierali różne rzeczy, dziewczyna im pomagała. Podziękowali. Na pożegnanie dziewczyna powiedziała "czekam na pana", co wywołała konsternację u jego żony. Tymczasem miała na myśli "do zobaczenia ponownie (śmiech).

Zdjęcie z prywatnego archiwum Ally Brożyny

Dla dziewczyn, często świetnie wykształconych, które muszą w Polsce zaczynać od pracy na produkcji czy sprzątania to pewno nie jest łatwa sytuacja

Nie jest. W Polsce, by znaleźć lepszą pracę trzeba dobrze znać język polski. Warto się dokształcać, kończyć np. studia podyplomowe. Pracowałam w Ukrainie jako dziennikarka portalu internetowego, w Polsce musiałam zająć się czymś innym znalazłam zatrudnienie w firmie zajmującej się handlem międzynarodowym. Bardzo polubiłam tą pracę, ale jednak była związana z regularnymi delegacjami, a ja miałam 6-letniego syna. Potem dorabiałam m.in. jako nauczycielka języka polskiego w szkole języków obcych, założyłam  Żorzanka Projekt dla opisania swoich projektów integracyjnych, podjęłam pracę jako asystentka międzykulturowa przy Urzędzie Miasta Żory oraz jako animatorka dla migrantów w rybnickim stowarzyszeniu 17-tka. Musiałam sama wszystkim się zająć —  od legalizacji pobytu po znalezienie dobrej pracy i rozwój osobisty.

Od czegoś trzeba zacząć, a potem, jeśli komuś naprawdę na tym zależy, nic nie stoi na przeszkodzie, by piąć się coraz wyżej. Znam dziewczyny, które zaczynały od pracy na produkcji, a teraz pozakładały własne firmy. Przekonuje kobiety, by nie rezygnowały z szukania pracy. Nawet, jeśli są tutaj z małymi dziećmi, to lepiej znaleźć pracę na cały etat i zapłacić za opiekę nad dziećmi innej pani z Ukrainy, niż siedzieć w domach i otrzymywać tylko 800+.

Lekcje języka polskiego dla kobiet z Ukrainy. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Przyjechała pani do Polski jeszcze przed tym, jak Rosja zaatakowała całe terytorium Ukrainy. Z powodów ekonomicznych?

Z powodów osobistych, mój mąż jest Polakiem. To był rok 2016. Przyjechałam z obwodu wołyńskiego, przed przeprowadzką mieszkałam w Łucku. To spore miasto, ma około 250 tys. mieszkańców, bardzo zielone, ze znanym w całym kraju Wołyńskim Uniwersytetem Narodowym noszącym imię Łesi Ukrainki, zmarłej w 1913 roku poetki, pisarki i krytyczki literackiej. Przyjechałam do Żor, gdzie już wtedy było dużo Ukraińców, a potem znalazło się tutaj ich jeszcze więcej —  przed pandemią, według statystyk, co dziesiąty mieszkaniec był Ukrainką albo Ukraińcem. Przyjeżdżali tutaj ze względu na dużą ilość zakładów, w których można znaleźć pracę.

Zdjęcie z prywatnego archiwum Ally Brożyny

Dzisiaj osoby przyjeżdżające do Żor z Ukrainy nie muszą już ze wszystkim radzić sobie same, bo mają choćby panią. Na  czym polega wsparcie dla nich?

Założyłam fundację NIEOBCY zajmującą się działaniami na rzecz migrantów, dokumenty do KRS wysłałam 14 lutego 2022 roku. Do ostatnich chwil, podobnie jak wiele osób w Ukrainie nie wierzyłam, że Rosja zaatakuje cały mój kraj, liczyłam na to, że tylko nas straszą. Po 24 lutego, gdy do miasta zaczęły docierać osoby uciekające przed wojną okazało się, że potrzebują pomocy w sprawach administracyjnych, zapisaniu dzieci do szkoły, znalezieniu mieszkania i pracy, a wolontariusze z Polski potrzebowali nauczyć się chociaż trochę ukraińskiego, żeby porozumiewać się z uchodźcami.

Mając kilkuletnie jeszcze doświadczenie wspierania  migrantów jeszcze przed  wojną na pełną skalę wiedziałam, jak to zrobić. Zaskakującą była tylko liczba cały czas przybywających ludzi oraz stan psychicznym, w jakim oni przyjeżdżali. Zresztą nas, wolontariuszy, stan był nie lepszy, chociażby dlatego, że mamy rodziny w Ukrainie. Do działań pomocowych zaangażował się również mój mąż Przemek Brożyna, który jest w zarządzie fundacji.

Od maja 2022 roku wyplatamy siatki maskujące, które potem dostarczane są do żołnierzy. Okazało się, że dla kobiet to nie tylko realna możliwość pomocy walczącym mężom, braciom czy ojcom, ale także to taka grupa wsparcia, gdzie podczas wspólnej pracy można się wygadać, porozmawiać o problemach, znaleźć przyjaciółki. Udało nam się także uruchomić w Rybniku studio wokalne dla utalentowanych dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka” (Gwiazdeczka), którym się opiekuje moja koleżanka z fundacji Tetiana Shybalova.  W okresie świątecznym w tym roku nasi wychowankowie przygotowali przedstawienie jasełkowe.

Zdjęcie z prywatnego archiwum Ally Brożyny

Mam takie wrażenie, że o ile po 24 lutego 2022 roku ruszyliśmy tłumnie z pomocą, to potem z czasem to wszystko oklapło.

To jest naturalnym procesem i nie można do nikogo mieć o to pretensji. Na początku emocje biorą górę, ale z czasem one stygną.  Jak coś trwa i trwa, obojętniejemy, nawet jeśli dzieją się złe rzeczy. W Żorach i Rybniku działa grupa wolontariuszy i społeczników, która mimo upływu czasu nadal zaangażowana jest we wsparcie, ale spotykam się z sytuacjami, że nawet Ukraińcy nie chcą już pomagać.

Niektórzy Polacy mają pretensje do mężczyzn z Ukrainy, że nie wracają walczyć o swój kraj.

Nie chcę nikogo oceniać z tego powodu. Może się po prostu boją? Z drugiej strony, zaraz po 24 lutego bardzo wielu Ukraińców wróciło do kraju, żeby walczyć. Na początku nie wszystkich przyjmowali do wojska. Znam sytuacje, gdy mężczyźni wracali i siedzieli bezczynnie w domu, bo do wojska ich nie chcieli, a pracy nie było. Wśród moich znajomych, którzy nie wrócili, są tacy, którzy wpłacają np. pieniądze na różne zbiórki i angażują się w akcje charytatywne.

Obecnie dużo rozmów o nowej ustawie o mobilizacji, np. do wojska chcą powoływać młodych ludzi —  studentów. Wydaje mi się, że jak wrócą z frontu, to nie będą chcieli kontynuować nauki. Będziemy potrzebować mądrych ludzi, aby odbudować po wojnie Ukrainę. O tym także musimy myśleć.

Zdjęcie z prywatnego archiwum Ally Brożyny

Jak aklimatyzują się ukraińskie dzieci w Polsce?

Różnie. Najlepiej te najmłodsze. One bardzo szybko uczą się języka, chodzą do przedszkola czy szkoły, mają kontakt z rówieśnikami z Polski i Ukrainy.  Mój 6-letni syn nauczył się polskiego w ciągu kilku miesięcy, komunikując się z kolegami na podwórku. Spotkałam się z przypadkami, gdy rodzice chcąc, by dziecko szybko nauczyło się języka polskiego rozmawiali w domach tylko po polsku. To też nie jest dobrze, bo, jak pokazuje praktyka, już po pół roku przebywania w środowisku nowego dla niego języka dziecko zaczyna zapominać język ojczysty, najpierw pismo, potem czytanie i na końcu mówienie.

Gorsza sytuacja jest z nastolatkami. Część uczy się online w ukraińskich szkołach, w ogóle nie podjęli nauki w polskich placówkach. nie wychodzą całymi dniami z domów, kładą się spać na ranem, wstają w południe. Rodzice nie mają nad nimi często żadnej kontroli, bo ciągle są w pracy, żeby móc utrzymać rodzinę i zapłacić za mieszkanie. To nie jest dobre. Dlatego pojawiają się pomysły, by wszystkie dzieci z Ukrainy musiały się uczyć stacjonarnie w polskich szkołach.

Sytuacji nie poprawia to, że wiele osób ma poczucie tymczasowości, nie wiedzą, czy zostaną w Polsce, czy będą wracali do kraju. Zdarzały się zresztą sytuacje, gdy osoby, które w pierwszym odruchu uciekły przed wojną potem wracały do domów. To były powroty nie tylko na zachód Ukrainy, ale także do miejsc do teraz bardzo niebezpiecznych, takich jak Charków.

***

Fundacja NIEOBCY powstała w marcu 2022 roku. Zajmujemy się szeroko rozumianym wsparciem migrantów i uchodźców w Subregionie Zachodnim województwa śląskiego, a przede wszystkim w miastach Żory i Rybnik. Stawiamy akcent na budowaniu polsko ukraińskiego dialogu kulturowego: prowadzimy studio wokalne dla dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka”, organizujemy oprawy muzyczne dla wydarzeń integracyjnych z zaangażowaniem zespołu pieśni ukraińskich Czornobrywc’i, itd. Nasza inicjatywa z wyplatania siatek maskujących przez kobiety uchodźcze „Splotę Ci Amulet” zdobyła wyróżnienie na konkursie „Wolontariusz Roku Subregionu Zachodniego”.

Dane kontaktowe: [email protected], tel. 533 963 227, Facebook: @Nieobcy

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wiedza to nasz pierwszy schron

Ексклюзив
20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ексклюзив
20
хв

Natalia Dunajska: – Dajemy ludziom marzenia

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress