Exclusive
20
min

Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością

Europa bardzo chce pokazać nasze jedność i braterstwo na poziomie kulturowym. Odbyło się wiele koncertów, n a których specjalnie zapraszano ukraińskich i rosyjskich wykonawców, aby zademonstrować, że ze strony kultury wszystko jest, jak dawniej. Ale to jest po prostu rozmywanie problemu - twierdzi profesorka Lidia Melnyk

Olga Pakosz

Włoska elita polityczna, w tym prezydent Sergio Matarella (w środku) i premier Giorgia Meloni (po prawej), a także przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podczas otwarcia nowego sezonu w La Scali operą Modesta Musorgskiego "Borys Godunow". Grudzień 2022. Zdjęcie: biuro prasowe Sergio Matarella

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W Teatrze Wielkim w Warszawie odwołano pięć spektakli "Borysa Godunowa", które miały się odbyć w czerwcu. Odwołanie tłumaczone jest  tym, że "realizacja premiery uzależniona od sytuacji w Ukrainie". Jednak to raczej wyjątek niż konsekwentna polityka, kiedy instytucja kulturalna zawiesza przedstawienia autorów rosyjskich. Dlaczego tolerowanie sztuki rosyjskiej jest niebezpieczne dla Europy, wyjaśnia Lidia Melnyk - doktor habilitowany nauk o sztuce, profesorka Lwowskiej Narodowej Akademii Muzycznej im. Mykoły Lysenki. Lidia Melnyk od wielu lat mieszka w Austrii, również wykładała na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz Ukraińskim Wolnym Uniwersytecie w Monachium.

Lidia Melnyk. Zdjęcia z prywatnego archiwum

Popularyzacji rosyjskiej kultury w Europie wzrasta

Olga Pakosz: Jakie niebezpieczeństwo niesie dla współczesnej Europy rosyjska kultura, a zwłaszcza rosyjska muzyka? Wielu Europejczyków nie zdaje sobie sprawy, że Rosjanie to jedno, a ich kultura, wielowiekowa i tak szanowana, to coś innego. I nie chcą ani słyszeć, ani mówić o niebezpieczeństwie popularyzacji tej kultury. „To przecież światowe dziedzictwo! Nie możemy zabronić?!”

Lidia Melnyk: Z napotkałam ten problem już w pierwszym tygodniu pełnoskalowej inwazji. Zauważyliśmy, że to przekonanie jest głębokie i wymaga i pracy i walki. Dlaczego? Może wydawać się, że wielka kultura i wielka wojna nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale jako historyk muzyki mogę stanowczo stwierdzić, że te rzeczy zawsze były ze sobą powiązane. "

"Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością. Jeżeli popatrzymy na drugą wojnę światową, możemy zobaczyć analogię: jak naród, który dał światu Beethovena i Bacha, mógł zrobić coś złego i okrutnego. A jednak zrobił."

"Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji ten mit zaczął być aktywnie wykorzystywany przez Rosję w Europie i był chętnie akceptowany przez Europejczyków. Może na początku nawet mniej, ale teraz widzę, że tendencja do popularyzacji i akceptacji rosyjskiej kultury rośnie.

Dlaczego? Są dwie przyczyny. Po pierwsze, jest to wewnętrzna inercja Europejczyków, taka strusia polityka. Ludzie myślą, że jeśli nic nie zmienią, jeśli będą nadal kochać, tolerować, zachwycać się rosyjską kulturą, to problem wkrótce zniknie. Mam na myśli problemy związane z wojną, które już ich zmęczyły, problemy ekonomiczne: drogi gaz, drogie paliwo itp. Wszystko, co powoduje dyskomfort.

Po drugie, wojna częściowo jest kompensowana tym zainteresowaniem lub niezmienioną postawą wobec rosyjskiej kultury, którą wypracowali sobie dawno przed rosyjską agresją wojskową wobec Ukrainy. Ale to jest bardzo niebezpieczna pozycja. Miłość do muzyki poważnej  charakteryzuje wykształconych osób oraz intelektualistów. Ci ludzie kształtują opinię publiczną, są liderami myśli.

Muzyka klasyczna zawsze była skuteczną bronią propagandy. A w tej sytuacji, to znaczy, że naród, który dał światowi  Czajkowskiego, nie może tworzyć zła absolutnego

I  kontynuacja tolerowania, akceptacji, zainteresowania, zachwytu dziełami rosyjskich artystów obecnie w Europie ma znaczący wpływ. Jest to udane uzupełnienie wizerunku "dobrego Rosjanina". I z tego, co widzę, patrząc na różne warstwy społeczeństwa w Austrii czy Niemczech, to działa: tak, Ukraińcy są biedni, ale Rosjanie w sumie również ucierpieli.

Plakat: Ilona Kuzniecowa/Wsiewołod Szarko 2022

Dlatego właśnie europejska publiczność nie zamierza rezygnować z tych osiągnięć kultury. Wydaje się, że udział klasyki rosyjskiej w europejskich stacjach radiowych rośnie, że stacje radiowe mają określone limity, zgodnie z którymi co godzinę musi zabrzmieć utwór kompozytora rosyjskiego.

Ale teraz raz dziennie w eterze radiowym słychać również "Melodię" Myrosława Skoryka.

TTrochę przykro, że Myrosław Skoryk trafił do audycji takim kosztem...

Przykro. Ale już w lutym 2022 roku stało zrozumiało, że musimy działać. My, grupa muzykologów z Lwowa i Kijowa, zainicjowaliśmy apel o zawieszenie rosyjskiej kultury i rosyjskiej muzyki. Rozesłaliśmy go do wszystkich instytucji, z którymi współpracowaliśmy w Europie i Ameryce Polnocnej, starając się uzyskać jak największego rozgłosu. Oczywiście nie wszyscy nasi koledzy jego zaakceptowali.

Ale udało nam się wpłynąć na kilka dużych projektów międzynarodowych i nawet radykalnie zmienić ich kierunki

Uspokajający Czajkowski

A jak była odbierana muzyka niemiecką na świecie w czasie drugiej wojny światowej?

Państwo Izrael konsekwentnie, na poziomie polityki kulturalnej państwa, działało w taki sposób, żeby po Drugiej Wojnie Światowej nie grano muzyki Wagnera, aby nie prowokować tych, którzy przeżyli Holokaust.

Jest słynny przypadek, kiedy izraelski dyrygent Zubin Meta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część sali właśnie wyszła, a jeden ze słuchaczy pojawił się na scenie i pokazał swój numer posiekany na dłoni w obozie koncentracyjnym.

Znany jest przypadek, kiedy izraelski dyrygenta Zubin Mehta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część publiczności po prostu wyszła, a jeden ze słuchaczy wstał na scenie i pokazał swój numer obozowy w tatuażu na ręce. Również muzyka Richarda Straussa nie była wykonywana. To nie oznacza, że w Izraelu całkowicie zrezygnowano z muzycznych utworów kompozytorów niemieckich. Wagner jest znany ze swojej postawy antysemickiej. Nawet teraz sytuacja ta jest zrozumiała w Zachodniej Europie. W Operze Narodowej w Wiedniu niedawno miała miejsce nowa produkcja "Parsifala" Wagnera i równoległy wielodniowy sympozjum "Wagner i kwestia antysemityzmu". Więc Europejczycy rozumieją wpływ muzyki na kształtowanie polityki i propagandę.

18 kwietnia 2024 r. w Nowym Jorku odbyła się demonstracja przeciwko występom artystów baletowych Rosyjskiego Teatru Maryjskiego. Przedstawienia zostały odwołane. Zdjęcie: Konsulat Generalny Ukrainy w Nowym Jorku

Ale mówimy o niedopuszczalności obecności muzyki Wagnera w przestrzeni muzycznej tylko Izraela? Reszta krajów nie wyeliminowała go?

Nie wyeliminowała, i przez pewien czas, nawet po Drugiej Wojnie Światowej, nie mówiło się o tym. Ale teraz to pytanie ponownie stało się bardzo ostre i jest to związane ze znanymi wydarzeniami politycznymi.

Czy muzyka może zabijać? A może Ukraińcy przesadzają? Przecież muzyka nobilituje i harmonizuje.

Klasyczna muzyka to kryterium bardzo subtelnego wpływu na ludzką świadomość. Dlaczego reklamom najbardziej modnych marek zawsze towarzyszy muzyka klasyczna? Ponieważ kojarzy się to z czymś podniosłym, elitarnym. Zawsze.

Dlaczego w niektórych sklepach włączana jest muzyka klasyczna? Bo kojarzy się także z czymś stabilnym i pozytywnym. To dobrze wypracowany ruch marketingowy od lat 60.

Podobnie jest z Czajkowskim – stabilny, pozytywny – wspiera stabilny, pozytywny wizerunek swojego kraju.

A propos, jeśli chodzi o jeszcze jeden nieśmiertelny hit Czajkowskiego na europejskich scenach – balet "Dziadek do orzechów" – to tylko miłość Polaków do tego utworu i można zrozumieć.

"Dziadek do orzechów" został napisany przez Ernsta Hoffmanna, gdy mieszkał w Warszawie. Otrzymał inspirację od sąsiadów na ulicy Freta. Ogólnie rzecz biorąc, Hoffman był wielkim zwolennikiem kultury polskiej

Historycznie Polacy mieli dużo więcej powodów, aby nie lubić kulturę rosyjskoj niż Ukraińcy. Ale ten mainstream, który pojawił się po Drugiej Wojnie Światowej — próba pojednania wszystkich przez kulturę dla stabilności gospodarczej — choć sam w sobie nie przewidywał niczego złego, doprowadził do rozmytych konsekwencji. Ukraińców w szczególności wychowywano w taki sposób, że w wielu z nich nadal tkwi świadomość wyższości kultury rosyjskiej nad ukraińską.

Ale to związane z tym, że mało znaliśmy naszą kulturę...

A dlaczego mało ją znaliśmy? Bo takie były programy szkolne. To była akcja splanowana, która rozpoczynała się w szkołach i kończyła się na uczelniach.

W konserwatorium czy w szkole muzycznej też?

Tak! Uczyliśmy się z radzieckich podręczników. Po rosyjsku. I przez 30 lat nie znaleziono sposobu, aby je napisać od nowa. Nigdy nie przeznaczano na to funduszy panstwowe. Kto mógł czytać po polsku, czytał. Albo po niemiecku, albo po angielsku. Niestety nie ułożyliśmy własnego zestawu podręczników z historii muzyki. Latami podążaliśmy za inercją, co również przygotowało grunt pod obserwowane obecnie procesy. Ja na przykład mogę śpiewać wszystkie rosyjskie opery w tempie. Do dziś. Pytanie — po co? Oto  żniwa, które zbieramy teraz.

Rozmywanie rzeczywistości

Temat związany z Czajkowskim długo mnie niepokoił (chodzi o przemianowanie Kijowskiej Akademii Muzycznej, noszącej imię Czajkowskiego — przyp. red.), — kontynuuje Lidia Melnyk. — I postanowiłam dla siebie, że teraz będę patrzeć na tego kompozytora nie przez pryzmat jego pochodzenia etnicznego (dziadek i pradziadek Czajkowskiego byli Ukraińcami), ale przez pryzmat jego mentalności — był to człowiek z mentalnością imperium. Musimy nazywać rzeczy po imieniu. Czajkowski jest jednym z symboli "wielkiej rosyjskiej kultury".

Czajkowski jest jednym z ulubionych kompozytorów Putina. Zdjęcie: Aleksiej Nikołski/RIA-novosti/AP/Eastern News

Historia zna wiele przykładów znanych muzyków i kompozytorów o nieklarownym pochodzeniu etnicznym. Na przykład ojciec Igora Strawinskiego — ukraińskojęzyczny Fiodor Strawiński — był ściśle związany z Ukrainą. Sam Strawinski był obojętny na etniczne niuanse, był obywatelem świata. Ale w świecie wciąż jest przedstawiany jako kto? Jako rosyjski kompozytor. I będziemy potrzebować dużo czasu, aby zmienić postrzeganie tych momentów na naszą korzyść.

Teraz powinniśmy wrócić do Maksyma Berezowskiego, Dymitra Bortniańskiego, Artemija Wedelja... Mamy z czym pracować, i teraz właśnie powinniśmy to robić. Jednocześnie nie możemy być obojętni na tych rosyjskich kompozytorów, których wykorzystuje się jako symbole ideologiczne.

<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65c901fef751edf9e5806a4c_Screenshot_20240125_112250_Facebook.jpg">„Przeczytaj także: Ludmiła Monastyrskaya: „Trudno być perfekcjonistą, jeśli zostaniesz zatrzymany na pół arii, wysłany do schronienia”</span>

Wróćmy do kwestii niebezpieczeństwa rosyjskiej muzyki...

a tym polega niebezpieczeństwo, że ta muzyka nadal jest wykonywana! W oczach Europejczyków wygląda to tak: gdzieś tam jest konflikt zbrojny, a jest wielka rosyjska kultura, która pozostaje absolutną wartością. Ale w ten sposób podtrzymuje się pragnienie powrotu do dobrych starych czasów, kiedy nie było konfliktu. Kiedy nie było wszystkich tych problemów gospodarczych i tak dalej...

Czyli to jest możliwość rozmywania rzeczywistości?

Dla mnie tak. I sposób na ucieczkę od wojny w Ukrainie, ponieważ Europa jest zmęczona. Przeciętnemu Europejczykowi zazwyczaj jest już obojętne, kto zwycięży, byleby to wszystko jak najszybciej się skończyło.

To jest taki akompaniament oczekiwania: kiedyś w końcu kłopoty obok zakończą się, wielkie zaś wartości zostaną

Co może zrobić Ukraina w sytuacji, gdy Europa nie chce rezygnować z wielkiej rosyjskiej kultury i muzyki? Jak tłumaczyć, że to po prostu jeden z metod propagandy i zacierania pamięci?

— Choć to teraz bardzo bolesne pytanie, ukraińscy wykonawcy nie powinni brać udziału w rosyjskich produkcjach i występach z udziałem rosyjskich kolegów. Chociażby ten mały krok. W produkcjach dzieł rosyjskich autorów lub tych, gdzie zaangażowani są rosyjscy uczestnicy. Drugim przekazem jest zmniejszenie liczby utworów rosyjskich kompozytorów na scenach europejskich.

Wykonanie muzyki ukraińskich kompozytorów Walentyna Sylwestrowa i Myrosława Skoryka w Berlinie, 2022. Zdjęcie: stage-plus.com

Wiadomo, że wiele autorytatywnych instytucji odmówiło rosyjskich dzieł w swoich programach i zaproszeń rosyjskich wykonawców. W krajach skandynawskich przeszło to bardziej konsekwentnie, podobnie jak w państwach bałtyckich. W Polsce przez pewien czas też tak było, ale niestety, dziś "Jezioro Łabędzie" i "Dziadek do orzechów" znowu są pokazywane na scenach polskich teatrów.

Europa bardzo chce pokazać nasze jedność i braterstwo na poziomie kulturowym. Odbyło się wiele koncertów, na których specjalnie zapraszano ukraińskich i rosyjskich wykonawców, aby zademonstrować, że ze strony kultury wszystko jest, jak dawniej. Ale to jest po prostu rozmywanie problemu.

Czy w takiej sytuacji Ukraińcy nie będą wydawać się niezgodnymi, że nie proponują swojego, a odrzucają to, co wielkie?

My proponujemy swoje, a do tego najcenniejsze, ale ten proces na razie rozwija się powoli, ponieważ straciliśmy nie tylko dziesięciolecia, ale całe wieki na propagowanie naszej muzyki.

A co my właściwie proponujemy?

Proponujemy "Szczedryka" Leontowycza, "Tarasa Bulbę" Mykoły Łysenki (przynajmniej uwerturę lub skróconą wersję), symfonie Łatyszynśkiego. Proponujemy to, co jest łatwo przyswajalne dla szerokiej publiczności.

"Kozak za Dunajem" Gulak-Artemowskiego?

"Kozak za Dunajem" dla europejskiej publiczności jest niezrozumiały. Próbowałam go przedstawić w różnych audytoriach austriackiemu słuchaczowi. Oni nie rozumieją tej postaci silnej kobiety, której boi się mężczyzna, bo może go pobić.

Mam na myśli Bortniańskiego, Berezowskiego, Vedela. Brzmią oni na europejskiej scenie, ale często jako rosyjscy kompozytorzy. "Melodia" Myrosława Skoryka również podoba się słuchaczom.

Współczesni ukraińscy kompozytorzy regularnie pojawiają się na europejskich scenach. Krok po kroku. A tym krokom przeciwstawia się ogrom muzyki rosyjskiej, która przez wieki celowo i za ogromne fundusze państwowe korzeniła się tu w kontekstach muzycznych.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress