Exclusive
Portrety siostrzeństwa
20
min

Kiedy niebo spadło na ziemię

Nie trzeba być osobą tej samej narodowości, aby czuć siostrzane wsparcie w najtrudniejszych chwilach życia

Halyna Halymonyk

Pragnę serdecznie podziękować za prawdziwe siostrzane wsparcie i empatię. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Oto kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: [email protected]<frame>

Kilka lat temu kobieta z mojego małego miasteczka Bielajewka w obwodzie odeskim zapytała mnie, dlaczego przyjaźnię się z ludźmi spoza Ukrainy. „Czy naprawdę myślisz, że kiedykolwiek będą dla ciebie dobrzy? Przyjaźnij się tylko ze swoimi, tymi, którzy dzielą z tobą krew”.

Był rok 2016 i po raz pierwszy w życiu zaryzykowałam zgłoszenie się do programu szkoleniowego dla dziennikarzy, prowadzonego przez polską Fundację „Edukacja dla Demokracji”. Zostałam wybrana i zaproszona do Czerkas. Koledzy dziennikarze z „Gazety Wyborczej” opowiadali ukraińskim dziennikarzom o kampaniach w mediach społecznościowych: jak zmieniali warunki polskich kobiet w szpitalach położniczych, jak bronili prawa do wysokiej jakości opieki paliatywnej dla ciężko chorych osób. Mówili też o lokalnej inicjatywie, w której Katowice ubiegały się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.

***

W ciągu minionych ośmiu lat przeprowadziłam dziesiątki akcji społecznych w moim rodzinnym mieście. Dwa lata po rozpoczęciu inwazji pracowałam w katowickiej redakcji „Gazety Wyborczej”, jestem też członkinią Rady Konsultacyjnej Metropolii Śląskiej, która ekspercko pomaga Katowicom w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Magia, nieprawdaż?

A wszystko zaczęło się od Natalki Kertyczak, kierowniczki projektu, obecnie członkini zarządu i koordynatorki Fundacji „Edukacja dla Demokracji”. Dzięki niej poznałam Polskę, to ona zorganizowała moją pierwszą wizytę w województwie śląskim, za sprawą dziesiątek spotkań z polskimi aktywistami nauczyła mnie, jak w kreatywny i pomysłowy sposób zmieniać moje miasteczko. A potem do niego przyjechała, by wesprzeć pomysł przekształcenia oddziału położniczego.

Natalka obudziła we mnie wiarę w to, że duże, systemowe zmiany są możliwe nawet tam, gdzie wydaje się, że nic nigdy się nie zmieni

Wyobraźcie sobie, że w tamtych czasach nasz miejski oddział położniczy nie miał ani jednej kabiny prysznicowej, w której kobiety mogłyby wziąć kąpiel. Szerzyła się przemoc położnicza, a oddział mógł zostać zamknięty w ramach reformy medycznej, ponieważ większość kobiet zdecydowała się rodzić w Odessie. To się nie zmieniało od lat. Urodziłam się w takich warunkach i 27 lat później w takich samych warunkach rodziłam moją córkę. Natalka organizowała spotkania z polskimi osobami publicznymi, a pomysły wyrastały na nich jak grzyby po deszczu.

Natalia Kertyczak, koordynatorka Fundacji „Edukacja dla Demokracji”. Zdjęcie: materiały prasowe

Mój zespół w Ukrainie napisał listy do lokalnych urzędników, domagając się w nich modernizacji oddziału położniczego i załączając zdjęcia kobiet w ciąży z ostrzeżeniem: „Jeśli odmówicie tym kobietom, wasze pieniądze zjedzą myszy” (jak mówi stare ukraińskie porzekadło). Drukowaliśmy ulotki dla młodych ojców z prośbą o wsparcie kobiet w połogu, zorganizowaliśmy wyjazd studyjny dla ordynatora oddziału położniczego do jednego z najlepszych szpitali położniczych w Ukrainie.

Wszystkie te pomysły, które czasami wydawały się szalone, były wspierane przez Natalkę jako kuratorkę projektu. Punktem kulminacyjnym było spotkanie, na którym aktywistki z miasta wraz z przedstawicielami władz rejonowych i szpitala ulepiły z plasteliny idealny oddział położniczy. Pomysł ten został zainspirowany przez inną aktywną Polkę, którą Natalka nam przedstawiła – Agatę Urbanik z Warszawy.

Natalka miała przyjechać z Polski na te kreatywne warsztaty.

Spodziewaliśmy się surowego inspektora, który oceni, czy spełniliśmy założenia projektu. A tu przyjechała do nas łagodna, skromna, ciepła i serdeczna osoba z workiem słodyczy dla moich dzieci

Razem z nami z entuzjazmem ulepiła z plasteliny przyjaznego lekarza, który chętnie pomaga swoim pacjentom i z uśmiechem wita małych mieszkańców miasteczka w nowym świecie.

Osiem lat później wszystko, co stworzyliśmy podczas tego twórczego spotkania, stało się rzeczywistością. Szpital położniczy w Bielajewce przeszedł transformację. Podczas inwazji urodziło się w nim 680 dzieci. Warunki dla kobiet i dzieci znacznie się poprawiły. Są nawet podgrzewane łóżka dla niemowląt.

Warsztaty kreatywne „Lepimy najlepszy szpital położniczy w Bielajewkce”. Zdjęcie: Aliona Kondratiuk

Kiedy Rosjanie rozpoczęli inwazję, Natalka była jedną z pierwszych osób, które zapytały mnie, czy potrzebuję pomocy. Później, kiedy doszłam do siebie, zaprosiła mnie na spotkanie ukraińskich działaczy na rzecz społeczeństwa obywatelskiego w Warszawie, aby „trochę mi ulżyć”, bym pobyła wśród swoich i poczuła przyjazne wsparcie.

Wydaje mi się, że dzięki Natalce i jej współpracownikom z fundacji w dziesiątkach ukraińskich miast zaszły ważne zmiany systemowe. Byli jednymi z tych, którzy wykonali tytaniczny wysiłek, by stosunki między naszymi krajami stały się cieplejsze, a ludzie budowali między sobą mosty, a nie mury. Natalii zawdzięczam też wiele moich ważnych znajomości.

Te kontakty, niczym nitki, splotły się w silną i solidną linę ratunkową, która utrzymała mnie na nogach w nowym miejscu

Jedną z takich z takich cennych znajomości jest znajomość z Małgorzatą Tkacz-Janik, działaczką społeczną z Gliwic, wykładowczynią na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Odbyłam z nią moją pierwszą „dorosłą” rozmowę o feminizmie, o siostrzeństwie, przezwyciężaniu uprzedzeń i rywalizacji między kobietami.

Byłam w znacznie lepszej sytuacji niż wiele innych uchodźczyń, więc odmówiłam przyjęcia pomocy. Wszystko, czego potrzebowałam, to komunikacja i swego rodzaju uziemienie.

Małgorzata zaczęła zapraszać mnie na spotkania lokalnego klubu dla kobiet. Okazało się, że w Gliwicach mieszkają setki rodzin, które po II wojnie światowej doświadczyły statusu uchodźcy. To ludzie, którzy przyjechali tu z ukraińskich miast: Lwowa, Smiły, Stryja itd.

W formacie „żywej biblioteki” opowiadali historie swoich rodzin, które zaczynały życie od zera, wysiadając na miejscowej stacji kolejowej z jedną lub dwiema walizkami. Te spotkania były dla mnie terapeutyczne. Opowiadali historie swoich rodzin, kiedy Polacy i Ukraińcy żyli razem przez długi czas, pokojowo współistnieli, stworzyli wiele pięknych rzeczy, dzielili się tradycjami i kulturą.

Małgorzata Tkacz-Janik. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dzięki tym spotkaniom poznałam kolejną wspaniałą Polkę, Magdalenę Goik, nauczycielkę języka polskiego. Nie tylko uczyła mnie polskiej gramatyki, ale także zabierała na różne spacery po mieście i okolicy. Opowiadała mi o wkładzie kobiet w rozwój Śląska, zaprowadziła na szlak pielgrzymkowy św. Jakuba i delikatnie zbeształa za to, że jestem zbyt wymagająca wobec mojej córki, która, jak mi się wydawało, nigdy nie będzie mówić po polsku. „Was trzeba by rozdzielić do różnych grup, bo jesteś dla niej niesprawiedliwa” – powiedziała. I miała rację: moja córka od dawna mówi po polsku lepiej ode mnie.

Magdalena często mówiła, że kiedy była dzieckiem, chciała być Ukrainką, szukała nawet ukraińskich korzeni w swoim drzewie genealogicznym. Tak bardzo lubiła nasz naród

A ja chciałam być taka jak ona: spakować się i pojechać do ukochanej Portugalii z jednym plecakiem. Móc zaufać światu i uwierzyć w dobroć ludzi.

Ta pierwsza podróż do Polski pozwoliła mi poznać pracowników katowickiego oddziału „Gazety Wyborczej”, a także nawiązać współpracę z dziennikarką Michaliną Bednarek. Razem napisałyśmy serię artykułów o ukraińskich uchodźcach w Polsce, później Michalina zarekomendowała mnie do Rady Konsultacyjnej, która pracuje na rzecz tego, by Katowice stały się Europejską Stolicą Kultury w 2029 roku.

To jest kolejne doświadczenie, które chciałbym przywieźć do Ukrainy: jak głęboko ludzie znają swoją kulturę, jak zachowują i chronią wyjątkowość i tożsamość swojego regionu, jak szukają europejskiego wymiaru. Mówią, że potrzebują maksymalnego krytycyzmu wobec wszystkich swoich projektów, bo bez niej nie będzie zmian i rozwoju.

***

Gdybym miała opisać siebie jednym słowem, powiedziałbym, że jestem socjofobką. Trudno mi budować kontakty społeczne, ale te Polki w jakiś cudowny sposób dały poczucie siostrzeństwa i wiary nawet tak zakompleksionej osobie, jak ja. Przez wojnę, poczucie straty, mam mało siły psychicznej. Zastanawiam się, czy podziękowałam tym i wielu innym Polkom za ich dyskretne wsparcie. Myślę, że nie.

Kiedy niebo spadało na ziemię, pomagały mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Teraz, kiedy w mojej duszy pojawiło się trochę światła, chciałabym im wszystkim serdecznie podziękować za prawdziwie siostrzane wsparcie i empatię.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Artyści i odrodzenie narodu

Ексклюзив
20
хв

„Nie jesteś sama”: Jak Feminoteka dostosowuje wsparcie do potrzeb każdej kobiety

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress