Exclusive
20
min

Lera w Paryżu. Ukraińska uchodźczyni otwiera agencję reklamową w stolicy Francji

Pracowałam o ósmej wieczorem, kiedy podszedł do mnie francuski kolega i zapytał z niepokojem: - Czy nie jesteś wykorzystywana? Nie powinnaś tak męczyć się w pracy!

Kateryna Kopanieva

Lera Ledenko w paryskiej kawiarni. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przyjaciele nazywają ją Emily w Paryżu, a ona sama twierdzi, że prawdziwe życie w stolicy Francji bardzo różni się od tego pokazanego w popularnym serialu Netfliksa. W momencie wybuchu Wielkiej Wojny Ukrainka Lera Ledenko, która pracowała jako specjalista ds. PR dla kanału telewizyjnego 1+1 na Ukrainie, zabrała swojego psa i przeniosła się do Francji, gdzie udało jej się otworzyć własną agencję reklamową. Lera jest zakochana w Paryżu i prowadzi blog o tym mieście na Instagramie - strona ma prawie dziesięć tysięcy obserwujących. Lera opowiedziała Sestry.eu jak adoptowała się w stolicy Francji, poszukiwaniu pracy i mieszkania oraz różnicy między prawdziwym a filmowym Paryżem.

Przyjaciele i współpracownicy Lery Ledenko żartują, że mają teraz własną Emily w Paryżu. Po lewej: kadr z serialu telewizyjnego Emily w Paryżu, po prawej: Lera w Paryżu. Kolaż zdjęć Sestry.eu

Przyjaciele poradzili mi, bym wybrała kraj nie rozumem, ale sercem. I zostałam we Francji

- Kiedy zaczęło się bombardowanie Kijowa, szybko zabrałam dokumenty,  psa Betty, kilka rzeczy i wyjechałam - wspomina Lera początek swojej podróży. - Na granicy z Polską zgubiłam rzeczy, które pakowałam w pośpiechu przed wyjazdem. Kiedy ktoś odpalił bomby dymne w tłumie już przestraszonych ludzi wybuchła panika, a mój pies został prawie zmiażdżony. Ratując Betty, puściłam torbę. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam.

Najpierw pojechałam do moich przyjaciół w Niemczech. Jak wszyscy, byłam zdezorientowana i nie wiedziałam, co robić. Wtedy napisała do mnie przyjaciółka z Francji: wiedziała, że bardzo kocham Paryż i zaproponowała, żebym ją odwiedziła. Paryż rzeczywiście był dla mnie wyjątkowym miejscem. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam tu jako turystka sześć czy siedem lat temu, pamiętam jak wysiadłam z autobusu i powiedziałam do mojej mamy: - To jest mój dom.

Miałam dziwne uczucie, że kiedyś tu mieszkałam i nie rozumiałam, dlaczego musiałam wyjechać. Od tamtej pory przyjeżdżam do Paryża na urodziny, a w Kijowie otaczam się atmosferą Paryża. Wynajęłam nawet mieszkanie w kompleksie mieszkaniowym French Quarter w Kijowie.

Przyjaciele w Paryżu, znając moją miłość do tego miasta, od razu zapytali mnie, dlaczego wracam do Niemiec zamiast tu zostać. Wierzyłam, że w Niemczech jest więcej międzynarodowych firm, co oznaczało, że mogłabym szybciej znaleźć pracę w mojej dziedzinie z moją znajomością angielskiego. Przyjaciele poradzili mi jednak, żebym wybrała sercem, a nie rozumem. Więc zostałam...

Lera zaryzykowała, została w Paryżu i nie żałuje. Zdjęcie: Instagram @lera_in_paris

Wiosną ubiegłego roku uchodźcy z Ukrainy mogli otrzymać mieszkania socjalne, więc nie planowałam mieszkać z przyjaciółmi przez długi czas. Ale człowiek planuje, a Bóg kontroluje! Kiedy zarejestrowałam swój status tymczasowego pobytu, nie było już możliwości osiedlenia się w stolicy - ludzie wywożono 500 kilometrów od Paryża i umieszczano w rodzinach, szkołach i internatach. Jestem bardzo wdzięczna moim przyjaciołom, którzy mnie przyjęli i pomogli dosłownie we wszystkim.

Francuski... Kiedyś uczyłam się go przez cztery miesiące na kursie w Kijowie. Ale kiedy znalazłam się w Paryżu, pamiętałam tylko "Je m'appelle Léra" (Nazywam się Léra), "Je suis perdu" (Zgubiłem się) i "Je veux un croissant" (Chcę croissanta). Standard dla turysty w czerwonym berecie, ale zdecydowanie nie dla osoby, która chce mieszkać i pracować w Paryżu. Na początku mówiłam tylko po angielsku. Istnieje opinia, że Francuzi z zasady nie mówią po angielsku, ale nigdy się z tym nie spotkałem - wszyscy byli gotowi spotkać się ze mną w połowie drogi i byli gotowi dogadać się nawet w języku migowym.

Ukraińcy z tymczasową ochroną we Francji mogli liczyć na pomoc finansową: ci, którzy wynajmowali własne mieszkanie, otrzymywali 400 euro miesięcznie, a ci, którzy mieli gdzie mieszkać -200 euro miesięcznie. Pomimo, że w tamtym czasie nadal pracowałam zdalnie w Ukrainie, a zatem miałam dochód, od razu pomyślałem o tym, jak i gdzie znaleźć pracę na miejscu. W dniu, w którym wypełniłam dokumenty, przydarzyła mi się ciekawa sytuacja. Po wizycie w OFII (Francuski Urząd ds. Imigracji i Integracji) poszłam do mojej ulubionej kawiarni na Montmartre, którą odwiedzałam jako turysta. Kelnerka, która również była Ukrainką, usłyszała, jak mówię po ukraińsku do psa i zaczepiła mnie: "O, jesteś z Ukrainy! Czy przypadkiem nie potrzebujesz pracy?". Potwierdziłam. Zapytała mnie o angielski, porozmawiała z kimś z kierownictwa i powiedziała mi, że lokal jest gotowy zatrudnić mnie jako kelnerkę.

Wieczorem z radością pochwaliłam się znajomym, że mam pracę. Nie spodziewałam się, że mnie zniechęcą. Przekonywali, że z moim dziewięcioletnim doświadczeniem w marketingu i PR, będę w stanie znaleźć pracę w moim zawodzie i że wszystko, muszę tylko nauczyć się francuskiego. - Jeśli pójdziesz teraz do pracy w restauracji, będziesz tak zmęczona, że nigdy nie nauczysz się języka na poziomie, którego potrzebujesz. Masz czas - zamieszkaj z nami i ucz się francuskiego - twierdzili.

Ta rozmowa jest kolejnym powodem, dla którego jestem im tak wdzięczna. Chociaż w tamtym czasie byłam pełna wątpliwości, czy dobrze robię, rezygnując z pracy w kawiarni. W końcu pozwoliłoby mi to wynająć własne mieszkanie.

Szukałam pracy trwały sześć miesięcy. Nigdy nie dostałam odpowiedzi na moje CV

Już następnego dnia znalazłam korepetytora francuskiego, z którym nadal mam lekcje trzy razy w tygodniu. Aby szybciej nauczyć się języka, otoczyłam się nim. Książki, filmy, programy telewizyjne - od tamtej pory prawie wszystko jest po francusku. W domu, moi przyjaciele i ja wkrótce również przestawiliśmy się na francuski. Moi pierwsi klienci, którzy byli Francuzami, zaproponowali, że będą rozmawiać ze mną po angielsku, aby było mi łatwiej, ale odmówiłam.

Posiadanie własnej firmy pozwala na pozostanie we Francji nawet po wygaśnięciu tymczasowego prawa pobytu. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

Okazało się, że agencję reklamową w Paryżu można założyć bez kapitału początkowego. Założenie własnej firmy poprzedziło długie i nieudane poszukiwanie pracy.

- Moje poszukiwania pracy trwały około sześciu miesięcy - wspomina Lera. - Wysłałam swoje CV do kilkudziesięciu firm na stanowiska specjalisty ds. PR, twórcy treści, specjalisty ds. SMS-ów i asystentki kierownika biura. Francuzi pomogli mi stworzyć portfolio, kilkakrotnie przepisywali moje CV, dostosowując je do potrzeb francuskiego rynku pracy. Ale to nie zadziałało - nie dostałam żadnej odpowiedzi. Mógłabym zrozumieć, gdybym została odrzucona po rozmowie z rekruterem, ponieważ mój francuski nie był wystarczająco dobry. Ale tutaj nie doszło nawet do rozmów - nikt mi nie odpowiedział!

Sześć miesięcy później moja cierpliwość się wyczerpała, zdałam sobie sprawę, że to nie jest moja ścieżka i zaczęłam szukać innych opcji. Kiedy dowiedziałam się, że status tymczasowego prawa pobytu pozwala mi zarejestrować własną firmę, zdecydowałam się na to. Ta opcja miała kilka zalet: możliwość pozostania we Francji w przypadku zakończenia mojej tymczasowej ochrony oraz fakt, że potencjalni klienci nie musieli płacić podatku za mnie jako pracownika, ponieważ byłam samozatrudniona.

Rejestracja agencji medialnej nie kosztowała mnie ani grosza. Jesteś zarejestrowany na specjalnej platformie w urzędzie skarbowym, po czym sporządzane są niezbędne dokumenty i voila - możesz zacząć pracować. Mam możliwość zatrudnienia dwóch pracowników, z której jeszcze nie skorzystałam. Pomimo tego, że klientów jest coraz więcej, nadal radzę sobie sama.

Najtrudniej było uwierzyć w to, że mi się uda. Na początku wierzyli w to moi przyjaciele, ale nie ja

Pierwszym klientem Lery była francuska firma konsultingowa, w której pracuje jej przyjaciółka.

- Na początku przyjaciel zasugerował, żebym po prostu poszła do ich biura i zobaczyła, jak prowadzą komunikację - wyjaśnia Lera. - Przez następne dwa miesiące chodziłam do jego firmy, rozmawiałam z kolegami, badałam francuski rynek i odbiorców. Następnie zaproponowałam właścicielom moją strategię komunikacji. Wyjaśniłam, w jaki sposób mogłabym usprawnić pracę firmy i jak wpłynęłoby to na zyski, dzięki czemu otrzymałam swój pierwszy kontrakt. Zrealizowałam to, co zaplanowałam. Klienci byli zadowoleni z efektu. Potem wszystko potoczyło się zgodnie z prawami networkingu: partnerzy firmy zauważyli, że firma zaczęła się lepiej komunikować i chcieli również zostać moimi klientami. Później przyszli do mnie ich konkurenci. Stopniowo otrzymywałam tak wiele zleceń, że poczułam się pewnie.

Obecnie klientami Lery są francuskie firmy informatyczne i konsultingowe. Mówiąc o tym, co było najtrudniejsze w ciągu ostatniego półtora roku, Lera mówi:

- Oprócz biurokracji związanej z otwarciem i prowadzeniem agencji, najtrudniejsza była wiara w to, że mi się uda. Na początku wierzyli w to moi przyjaciele, ale nie ja. Nie miałam pojęcia, jak będę w stanie pracować z moim francuskim w komunikacji, gdzie język jest zasadniczo głównym narzędziem. Kiedy zaczęłam pracować z moim pierwszym klientem, mój nauczyciel francuskiego i ja starannie pracowaliśmy nad słownictwem, którego potrzebowałam. Dziś nie odczuwam żadnej bariery językowej. Jednak na wszelki wypadek po każdym spotkaniu zapisuję wszystko, co uzgodniliśmy z klientem, sprawdzając, czy dobrze zrozumiałem szczegóły.

Za pierwsze zarobione pieniądze poszłam na studia

Aby nadrobić mój niedoskonały francuski, wzięłam udział w kursie filmowania i montażu, studiowałam targetowanie i zagłębiłam się w treści wizualne - teraz mogę samodzielnie tworzyć układy do publikacji, plakatów i prezentacji na wysokim poziomie. Kilka pierwszych pensji wydałam niemal w całości na naukę. Ale opłaciło się. Teraz mam o wiele więcej umiejętności, co daje mi przewagę nad konkurencją. Relatywnie rzecz biorąc, zamiast zatrudniać czterech specjalistów jednocześnie (jednego do zdjęć, jednego do edycji, jednego do tekstów i jednego do projektowania), firma zawiera umowy tylko z agencją.

57% Francuzów popiera Ukrainę (dane Eurobarometru).: Karim Ait/ Adjedjou/ABACAPRESS.COM/East News

Kiedy liczba klientów wzrosła, a sytuacja finansowa poprawiła się, Lera wynajęła własne mieszkanie.

- W Paryżu długoterminowy wynajem mieszkań jest bardzo trudny - mówi Lera. - Aby zostać uznanym za najemcę, czynsz nie powinien przekraczać 30% pensji. Średni koszt mieszkania o powierzchni 29-35 metrów kwadratowych w bezpiecznej dzielnicy Paryża wynosi około 1100 euro. Jeśli mieszkanie jest umeblowane, jest to 1500-2000 euro. Wynajmującego nie interesuje, ile pieniędzy masz na koncie bankowym - potrzebuje dowodu, że masz stabilny dochód. I chociaż już go miałam, kiedy szukałam mieszkania, nadal potrzebowałam poręczyciela. W końcu francuscy wynajmujący nie przepadają za prywatnymi przedsiębiorcami. Nawet jeśli zarabiam dużo, w oczach właściciela nieruchomości pracownik wygląda bardziej wiarygodnie - nawet jeśli ma niższy, ale stabilny i pewny dochód.

Szukałam mieszkania tak długo jak szukałam pracy: przez około sześć miesięcy. Kiedy w końcu udało mi się je znaleźć, sama zrobiłam remont - przemalowałam ściany i kupiłam meble. Jako pierwsza zainstalowałam w budynku szybkie Wi-Fi - co dziwne, nikt przede mną go nie potrzebował. Moi sąsiedzi byli całkiem zadowoleni. Nawiasem mówiąc, zauważyłam, że większość Francuzów jest absolutnie niewymagająca, jeśli chodzi o usługi - czy to szybkość Internetu, czy obsługę w restauracji. Na przykład ostatnio widziałam mysz w bardzo drogiej restauracji w centrum miasta. Zszokowało mnie to, ale ani administracja, ani inni goście nie widzieli w tym nic złego. Oczywiście Francja ma również luksusowe usługi i jestem pewna, że myszy nie biegają po restauracji Michelin. Ale w średnim segmencie nie jest to coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Kijowie.

Francuzi byli zszokowani, że mój lunch trwał dziesięć minut. W końcu oni jedzą bite półtorej godziny

Francuzi lekko traktują życie i być może w tym tkwi ich urok. Podoba mi się ich umiejętność zatrzymania się i cieszenia się chwilą. To jest coś, czego nigdy nie byłam w stanie zrobić. Kiedy przyszłam do biura moich pierwszych klientów, byli zszokowani, że mój lunch trwał dziesięć minut podczas gdy ich - półtorej godziny. Z przyzwyczajenia jadłam szybko i biegłam do pracy. Pewnego razu, gdy francuska koleżanka zobaczyła mnie siedzącą w pracy o ósmej wieczorem, podeszła do mnie (została w biurze, ponieważ ona i jej koledzy grali w tenisa stołowego) i zapytała mnie, czy jestem wykorzystywany. Kiedy powiedziałam jej, że pracuję do późna z własnej woli, była zszokowana: - Ale nie jesteś zmęczona? Nie powinnaś być zmęczona w pracy!

Już tego nie robię. Francja i Francuzi nauczyli mnie cenić swój czas i zasoby. Teraz mój lunch również trwa półtorej godziny. Zrozumiałam, że to nie zabiera czasu, a wręcz przeciwnie - po dobrym odpoczynku moja produktywność wzrasta, pracuję szybciej i wydajniej. Teraz mogę nawet wziąć dzień wolnego w środku tygodnia, aby odpocząć, a następnie dać z siebie wszystko. Zdolność do zatrzymania się chroni przed wypaleniem.

Podczas ratowania swojego zwierzaka na granicy, Lera zgubiła swoją torbę. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

To jedno z niewielu podobieństw między prawdziwym Paryżem a miastem z serialu "Emily w Paryżu - mówi Lera.

- Przyjaciele i koledzy często żartują, że mają teraz własną Emily w Paryżu. Przypuszczam, że są pewne podobieństwa, takie jak mój zawód. Ale w serialu nie zobaczysz 90 procent prawdziwego życia. Paryż jest zupełnie inny - są też niebezpieczne obszary, do których lepiej się nie zapuszczać. Na przykład strajki pozostają poza ekranem, a to one często powodują, że transport przestaje działać, a na ulicach rosną góry śmieci.

Jeśli chodzi o moich współpracowników, myślę, że miałam do nich więcej szczęścia niż Emily. Moimi klientami są pracownicy firm informatycznych i cyfrowych, z których wielu to obcokrajowcy. Mam kolegów z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kolumbii, Wietnamu i wielu innych krajów. Dlatego zespół jest otwarty na obcokrajowców: wszyscy starają się znaleźć to, co nas łączy, a nie to, co nas różni. Podczas mojego pobytu tutaj nigdy nie czułam się obca. Francuzi nie rozumieją imigrantów, którzy nie chcą uczyć się języka i nie integrują się. Ale jeśli widzą, że studiujesz, pracujesz, starasz się, doceniają cię i pomagają ci.

Pomimo tego, że podobnie jak Emily pracuję w marketingu, w moim życiu  nie ma przepychu. W serialu nie ma imprez, na które idzie się w designerskiej sukience i czerwonej szmince.

Tutaj, nawet jeśli jest to impreza firmowa w chateau (zamku), wszyscy są ubrani bardzo prosto: dżinsy, T-shirty i klapki. Latem dziewczyny mogą przyjść z mokrymi włosami. Nikt nie stara się zaimponować innym swoim wyglądem.

Pewnego razu podczas spotkania koledzy z firm, które były moimi klientami, zostali poproszeni o opowiedzenie mi, jak widzą rozwój swojej firmy w przyszłym roku. Wszyscy pracownicy zauważyli, jak ważne jest prawidłowe budowanie komunikacji, reprezentowanie firmy w sieciach społecznościowych i mediach oraz jak pozytywnie wpływa to na zyski, i ogólny rozwój biznesu. I to była najlepsza rzecz, jaką mogłam usłyszeć. W tym momencie wreszcie poczułam, że moja praca ma sens.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Dopóki jest praca – trzymaj się jej

Ексклюзив
20
хв

Nic o Ukrainie bez Ukrainy: jak mogą wyglądać rozmowy pokojowe

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress