Exclusive
20
min

Irena Karpa: Macron wreszcie powiedział całemu światu to, co ja mówię od dwóch lat

Kiedy po raz pierwszy przyszłam do francuskiej telewizji, Francuzi mieszali wszystko ze wszystkim. Modelka, która nawet nie mówi po ukraińsku, dyskutuje o geopolityce. Nauczycielka szlocha na antenie i wyciera nos w ukraińską flagę. Gospodynie domowe, które oglądają rosyjskie kanały. Za każdym razem, gdy się pojawiam, zmniejszam szansę zaproszenia kolejnego takiego „eksperta” - mówi ukraińska pisarka i aktywistka

Maria Syrczyna

Pisarka, piosenkarka i aktywistka Irena Karpa

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Irena Karpa jest znaną ukraińską pisarką, piosenkarką, działaczką społeczną i ambasadorką kultury. Od 2015 roku przez cztery lata pełniła funkcję pierwszej sekretarz ds. kultury w Ambasadzie Ukrainy we Francji. Wraz ze swoim francuskim mężem i dziećmi mieszka w Paryżu, lecz nieustannie podróżuje po świecie, by zbierać fundusze na potrzeby ukraińskiej armii. <frame>

Zawsze była energetyczna, emocjonalna i pełna pasji. Wojna wydobyła z niej jeszcze jedną silną cechę – empatię. Spotkałyśmy się w hotelu między dwiema prezentacjami książek, by porozmawiać o jej poczuciu bezsilności i bezwartościowości podczas wojny, o specjalnym sposobie, który wymyśliła, by pomagać sobie i innym, oraz o tym, jak dyskutuje z agentami Kremla we francuskiej telewizji.

Irena Karpa na Chreszczatyku w Kijowie

Myślałam, że nic nie mogę zrobić

– Napije się pani kawy? – proponuje Irena Karpa.

– Dziękuję, ale wypiłam już rano na stacji benzynowej. Z jakiegoś powodu uwielbiam kawę ze stacji benzynowych.

– Ja też. To taki przydrożny romans. Lubię też herbatę z rokitnika, kiedy przyjeżdżam do Ukrainy. Nie ma nic podobnego nigdzie indziej na świecie.

Zatrzymała się Pani w Warszawie w drodze z Paryża do Kijowa, by zaprezentować nowy zbiór wierszy napisanych przez ukraińskie kobiety, w tym uchodźczynie, które nie miały wcześniej doświadczeń z pisaniem. Jak to się stało, że one zaczęły pisać?

Mówimy o zbiorze „Nie wiem, jak o tym napisać”. 33 ukraińskie kobiety opisują w nim swoje wczesne doświadczenia wojenne.

Wszystko zaczęło się w lipcu 2022 roku. Emocje ludzi były wtedy bardzo niestabilne. Moje też. Nie wiedziałam, gdzie się podziać. Widziałam wokół siebie świetnych ludzi, którzy angażowali się w wolontariat, i chciałam coś zrobić. Ale nie potrafiłam. Inni oddawali tysiące opasek uciskowych dla żołnierzy, a ja nie potrafiłam wynegocjować z farmaceutą antybiotyków bez recepty. Czułam się bezsilna. Chustoczka [Jurij Chustoczka – muzyk, były członek zespołu Okean Elzy – red.] mówi: „Będziesz moją zmienniczką za kierownicą?” Jestem podekscytowana: „Tak, hura!”. A on: „Ale skrzynia jest manualna”. O, cholera, ja jeżdżę tylko automatem! I tak na każdym kroku. Jak wielu z nas, byłam przytłoczona poczuciem winy: skala katastrofy była ogromna, ludzie umierali, a ja byłam bezpieczny tutaj, za granicą.

„Wyłącz się, zrób sobie przerwę” – nie zadziałało. Jaką przerwę, kiedy wszystkie twoje myśli są w Ukrainie? To rodzaj gry z wyczerpaniem i deprecjonowaniem samej siebie jednocześnie. Pamięta pani ten stan niekończącego się niepokoju i marnowania energii na nic? Zajęło mi trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że przeglądając równolegle dziesięć kanałów ze złymi wiadomościami na Telegramie i podając je dalej, tylko pogarszam sytuację swoją i innych. Niby rozumiałam, że muszę skupić się na jednej rzeczy, ale przez cały czas wydawało mi się, że nic nie mogę zrobić, że te moje darowizny są kroplą w morzu, że wszystko to jest bezużyteczne.

W końcu normalni ludzie zbierają milion w pół dnia, a co ja tu robię?

W pewnym momencie usiadłam i spisałam wszystko, co czułam. Cały strumień myśli. A kiedy zobaczyłam słowa, które napisałem, to było tak, jakbym zobaczyła wroga wychodzącego z ciemności. Oto jest – mój strach, mój niepokój, rozdzierający mnie na strzępy, na papierze przede mną. I wszystko stało się jakoś... jaśniejsze, a nawet łatwiejsze!

Lekarstwo na amnezję

Następnie zwróciłam się do mojej psycholog Łarysy Wołoszyny, aby dowiedzieć się, na czym polega ten efekt. Okazało się, że istnieje cała praktyka zwana „pisaniem automatycznym”. Opracowałyśmy więc zajęcia dla szerokiego grona odbiorców, z teorią i praktyką pisania online – „Pisanie terapeutyczne w czasie wojny”. Zapisało się prawie 600 ukraińskich kobiet z całego świata.

Prezentacja zbioru „Nie wiem, jak o tym napisać” w Warszawie

Za pieniądze zarobione na tym kursie kupiliśmy specjalny sprzęt dla żołnierzy, który później bardzo im pomógł. Terapia wyszła symbolicznie: obie ukraińskie dusze zostały uzdrowione i przyczyniły się do wyzwolenia swoich ojczystych terytoriów.

Uczestnicy mogli pozostać anonimowi, najważniejsze było szczere pisanie przez 5-7 minut o swoich obecnych uczuciach: samotności za granicą, niechęci do siebie, poczuciu bezradności, strachu, a nawet o niechęci do męża, który jest na wojnie, a ona wysyła mu buty, plecaki, kamizelkę kuloodporną, lecz on nie pochwali jej choćby jeden raz. Wszystko bez ogródek. I bez osądzania.

I tak ludzie piszą, jakby to była terapia, a ja nagle widzę diamenty w ich tekstach! Zaproponowałam im dodatkowy kurs pisania. Pisać o doświadczeniach i czasach, które już nigdy się nie powtórzą..

Przeżyte przez nas historie powinny zostać zachowane, ponieważ są naszą własną prawdą historyczną. Podręczniki historii mogą zostać przepisane, media mogą kłamać, ale nasze własne doświadczenia pozostaną

To jak opowieści naszych babć o wojnie lub głodzie – coś, co później staje się naszym wewnętrznym rdzeniem, naszym lekarstwem na amnezję. One są ważne dla rodziny, społeczeństwa i ludzkości w ogóle.

Pamiętam swój stan, kiedy zaczęła się wojna... Miałam przemawiać na Forum Kobiet. Był marzec, początek wojny, a ja nie wyobrażałam sobie wyjścia na scenę: trzęsły mi się ręce, płynęły łzy. Zadzwoniłam do psycholożki. Powiedziała, że to naturalne. Istnienie gatunku jest ważniejsze niż istnienie jednostki. Kiedy mój gatunek – Ukraińcy – jest zagrożony, czuję to na własnej skórze.

Samo zrozumienie tych procesów pomaga mi ustabilizować swój stan. Ale kiedy dodamy do tego pisanie, jest jeszcze lepiej.

Bądź silna i wygraj – radzi Irena Karpa

Na początku wszyscy byli naprawdę zdezorientowani, ale aktywni. A teraz widzę dużo zmęczenia, depresji, utraty wiary w przyszłość...

To prawda. Ale ja jestem zwolenniczką małych kroków. Trzeba robić, co się da, i dziękować sobie za to. Jeśli byłaś w stanie utkać siatkę maskującą, podziękuj sobie, ponieważ wiele osób nie zrobiło nic. Jeśli byłaś w stanie przyjść na wydarzenie i przekazać darowiznę – świetnie. Jeśli udało ci się porozmawiać z wojskowymi i ich wesprzeć – dobra robota.

Wojna trwa znacznie dłużej, niż się spodziewaliśmy. Musimy więc robić swoje małe rzeczy dzień po dniu.

Czasami wydaje się, jakby wszystko, co robisz, było podnoszeniem jakiejś sztangi. Dzień w dzień występujesz we francuskiej telewizji, mówisz i mówisz, ale czy to ma wpływ na cokolwiek?

Ministra kultury opowiada dowcip

Pamiętam, jak na początku wojny we Francji przedstawiciel snobistycznego stowarzyszenia biznesowego namówił mnie na zorganizowanie wieczoru ukraińskiego. Zaprosiłam pięknych ukraińskich artystów i biznesmenki, a on tak mi dziękował, że aż mi było wstyd. A pół roku później, gdy szukałam pieniędzy na wsparcie festiwalu kultury ukraińskiej, ten sam wujek mnie zbył: „Nawet się nie fatyguj! Na początku wojny wszyscy daliśmy pieniądze Ukrainie i nikt nie wie, gdzie one poszły, więc...”.

Ostatnio przysłał mi swój artykuł w znanym francuskim piśmie: „Jaka mucha ugryzła Macrona? Może to mucha tsetse? Nie pozwala naszym starym ludziom umierać z własnej woli (czyli eutanazja - red.), ale chce wysyłać młodych ludzi na śmierć w Ukrainie?”. Po tym po prostu go zablokowałem.

Widzę też plakaty rozwieszone tu i ówdzie w Paryżu: „Macron, nie będziemy umierać w Ukrainie!”. Z podpisem: „Patrioci”. Najwyraźniej jakaś populistyczna partia finansowana przez Rosję. To obrzydliwe. Jednocześnie są dowody na to, że połowa młodych Francuzów jest gotowa iść na wojnę w Ukrainie, jeśli zagrożone byłoby bezpieczeństwo Francji. A zawodowi francuscy wojskowi byli naszymi sojusznikami od samego początku, poszukując dla nas broni i mówiąc o swojej gotowości do wyjazdu do Ukrainy..

Jak trafiła Pani do francuskiej telewizji i co dokładnie Pani tam robi?

Zadzwoniła do mnie znajoma ukraińska dziennikarka i powiedziała, że dostała zaproszenie do programu telewizyjnego, ale po kilku wizytach tam już się wypaliła. Mam doświadczenie telewizyjne, więc poszłam. Zbaraniałam: w tych pierwszych programach Francuzi mieszali wszystko ze wszystkim. Modelka, która nawet nie mówi po ukraińsku, bo przeprowadziła się do Francji, gdy była uczennicą, mówi o geopolityce! Nauczycielka, która płacze na antenie i wyciera nos w ukraińską flagę. Gospodynie domowe oglądające rosyjskie kanały i mrużące oczy: „Trzeba bić ludzi, to wszystko polityka!”. I wszystko to zapycha mózg widza.

To jasne, że zaczęłam tam chodzić: za każdym razem, gdy się pojawiam, zmniejszam szansę zaproszenia kolejnego takiego „eksperta”.

Irena Karpa od ponad dwóch lat mówi we francuskiej telewizji o znaczeniu pomocy dla Ukrainy

Już trzeci rok poświęcam swój czas tej sprawie – bez honorarium, to mój wolontariat. Jedna transmisja to co najmniej 5 godzin pracy dziennie: godzina na przygotowanie, dwie godziny na dojazd, dwie godziny na transmisję. Czasami mówią, że będzie jeden temat, ale w rzeczywistości jest inny i trzeba się szybko odnaleźć. Nie można milczeć. Trzeba dyskutować, zaprzeczać bzdurom, które często wypowiadają francuscy eksperci w swoim ojczystym języku. W porządku, stres jest ciebie dobry – śmieję się.

Moim zadaniem jest dotrzeć do serc publiczności. Eksperci przychodzą pokazać swoje ego. Jest wielu wojskowych o proukraińskich poglądach, świetnych reporterów, którzy byli w Ukrainie. Są też, jak ja to nazywam, agenci Kremla, jak była ambasador Rosji, która między kolejnymi wejściami na wizję opowiada nam, jak jadła kawior z Patruszewem [Nikołaj Patruszew, były dyrektor FSB, obecnie doradca Putina – red.] i jakim to on jest intelektualistą.

Jest w tym wiele jawnego cynizmu. Ta sama francuska minister kultury [Roselyne Bachelot, była francuska minister kultury – red.], która ściskała mnie na Forum Kobiet w Angers po moim wystąpieniu na temat ukraińskich kobiet w czasie wojny, niedawno między audycjami opowiedziała wulgarny żart o rosyjskich żołnierzach gwałcących Ukrainkę. Uznała to za stosowne i zabawne. Nawet były oficer KGB poczuł się nieswojo. Nie powstrzymało jej nawet to, że naprzeciwko niej siedziała Ukrainka, której mężczyzna walczył i mógł zginąć na froncie...

Nawiasem mówiąc, po tym forum, które odbyło się 8 marca 2022 r., postanowiono przekazać 1 600 000 euro na pomoc dla ukraińskich artystów i... rosyjskich dysydentów.

Francuzi uparcie szukają „dobrych Rosjan”. Ale ja, podobnie jak inni członkowie ukraińskiego PEN Clubu, nie organizuję z nimi żadnych wspólnych wydarzeń

Zdarzyło się to już raz: zaprosili mnie na wydarzenie, mówiąc, że oprócz mnie będą tylko Ukraińcy – pisarz Andrij Kurkow i jeszcze jakiś kompozytor. Zgodziłam się. A w studiu okazało się, że Kurkow jest na Skype, kompozytor napisał „Odę do pokoju” (to nie jest mój dyskurs, bo dla mnie pokój jest możliwy dopiero po zwróceniu naszych terytoriów i reparacjach), a dwóch innych pozostałych gości to Rosjanie, dysydenci. Ale patrząc na moją wściekłą minę, sami zaczęli obrzucać Rosję błotem tak bardzo, że nie miałam już tam nic do roboty. Sami powiedzieli, że Rosji już nic nie pomoże.

Z Frankiem Wilde, niemieckim projektantem i blogerem, który od początku wielkiej wojny codziennie robi zdjęcia w windzie, wspierając Ukrainę

Wbrew temu wszystkiemu, Macron wygląda ostatnio na odważnego przystojniaka. W końcu wyraził wszystko, o czym mówiłam przez dwa lata, co my, Ukraińcy, czuliśmy i co chcieliśmy przekazać Zachodowi, całemu światu. To było tak, jakby oglądał moje francuskie programy telewizyjne.

Czasami Francuzi nadal ekscytują się wielką kulturą rosyjską, wszystkimi tymi „tołstojowcami”. Mówią: „Jak będziemy bez nich żyć?” „Dlaczego musimy ich kancelować?” Kiedyś się złościłam i wyjaśniałam. Teraz po prostu mówię: „Wiesz, nie mam nic przeciwko martwym Rosjanom”.

Jaka jest misja pisarza podczas wojny?

Dokumentować historię. Zapisywać własne doświadczenia i doświadczenia innych. Wspierać i dodawać otuchy. Dlatego literatura humorystyczna jest bardzo potrzebna. Może po wojnie, kiedy ostry ból ustąpi, ktoś napisze ukraińskiego „Szwejka”.

Kiedy odwiedzam szpitale, słyszę od wojskowych sporo czarnego humoru. Facet, któremu amputowano stopę, powiedział mi: „Wysyłam bratu zdjęcie i piszę, że japonki to już nie moja sprawa”. To właśnie rozumiem siłę ducha ludzi, którzy są zwycięzcami.

Teraz chcę zorganizować zajęcia terapeutyczne z pisania dla weteranów z dziewczynami z Iwano-Frankiwska. Dla tych, którzy są na froncie, nie ma sensu tego robić. Ale dla tych, którzy są na rehabilitacji – jest sens.

Jest jeszcze jedna grupa: żony i narzeczone poległych żołnierzy.

Nie wiemy, przez co przeszły, jak sobie radzą... Potrzebujemy profesjonalizmu i dużo siły, aby pomóc im poradzić sobie z żałobą. Kiedyś podczas przemówienia we Frankiwsku podeszła do mnie kobieta w czerni. Powiedziała, że zmarł jej mąż. Wszystko, co mogłam powiedzieć, to: „Niech pani pisze do niego listy”. Takie terapeutyczne, żeby powiedzieć wszystko, czego nie zdążyła powiedzieć na pożegnanie... Ale ona nie miała czasu na teorię: „Napisałam już tyle tych listów i wszystkie zostały mi zwrócone z jego rzeczami. Dziwne: jego kubek, który zabrał ze sobą z domu, nie stłukł się!”.

Już go nie ma, a jego kubek jest

Nawet teraz, kiedy o tym opowiadam, mam gęsią skórkę. Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć osobie w głębokiej żałobie. Więc po prostu ją przytuliłam...

Jest dużo bólu, który wydaje się być niemożliwy do pokonania. Potrzebujesz czasu, żałoby. A na wojnie nie ma żałoby

Jaka jest Pani najbardziej bolesna strata w tej wojnie?

Wika Amelina [Wiktoria Amelina, ukraińska pisarka, która zginęła od rosyjskiego ostrzału w Kramatorsku – red.]. Planowaliśmy jej przyjazd do Paryża, by mogła tu napisać książkę, szukaliśmy dla niej mieszkania i szkoły dla jej dziecka. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało...

Mam przyjaciół, których bliscy zginęli. Jest wiele bólu, w którym nie da się pomóc. Potrzebujemy czasu, żałoby. Ale na wojnie nie ma żałoby.

Za każdym razem gdy widzę rozrastające się cmentarze na Ukrainie, bardzo mnie to boli. Widzę flagi narodowe powiewające nad grobami, co oznacza, że to groby żołnierzy. We Lwowie usunięto nawet płyty z Pola Marsowego, by zrobić miejsce na pochówek ludzi.

Ci, którzy mówią, że nie należy dawać Ukrainie broni, powinni spojrzeć na to wszystko jak na bardzo możliwy scenariusz dla ich przyszłości.

Cudzoziemiec nie zrozumie, jak nam teraz jest

Niedawno byłam w Japonii. Kiedy ludzie dowiadywali się, skąd jestem, mówili: Walcz, Ukraino! Potomkowie samurajów postrzegają potomków Kozaków jako prawdziwych wojowników.

Wiele naszej sztuki wiąże się z żałobą. Kobiety haftowały, aby przetrwać straty. Mężczyźni komponowali pieśni podczas kampanii wojskowych. Cała ta kombinacja tragedii, miłości i elegii tworzy nas. Może tego nie rozumiemy, myślimy: co ja, mały człowiek, mogę zrobić? Ale mamy bardzo ważną misję.

Jak teraz wspierają Panią dzieci i mąż? Dają Pani siłę?

To ja muszę dawać wszystkim siłę (uśmiech). Mój pies mnie wspiera - to jest bezwarunkowa miłość.

Irena Karpa w Paryżu ze swoim psem

Mam nastoletnie dzieci. Oczywiście chciałabym, żeby mnie wspierały. Żeby przynajmniej czasem mnie przytuliły. Starsze może zrobić herbatę. Ukrywają swoje prawdziwe uczucia. Ale wiem, że one też bardzo martwią się wojną. Ojciec chrzestny mojej najstarszej córki jest teraz niedaleko Bachmutu, a ona napisała do niego list po ukraińsku, drukowanymi literami: „Jesteś bardzo fajny! Kiedy wojna się skończy, wróć”. A on mówi, że zabiera ten list ze sobą, ilekroć wychodzi na akcję.

Mój mąż dał mi nawet pieniądze na datki. I już nie narzeka, że ciągle jeżdżę do Ukrainy. Bo kiedyś narzekał, że jest jak żona kapitana statku: cały czas mnie nie ma.

Rozumie mój styl życia i jestem mu za to wdzięczna. Ale dziś nikt nie rozumie Ukraińca lepiej niż inni Ukraińcy. Łączy nas wspólny ból. Cudzoziemiec, bez względu na to, jak bardzo jest współczujący, nigdy nie zrozumie, przez co przechodzimy.

Czyż cierpliwość nie jest jedną z oznak miłości?

Zgoda. Jeśli wierzyć jego słowom, bardzo mnie kocha. Ale są uczucia i jest wojna. A na wojnie emocje są zawsze silniejsze.

Wyjaśniłem mu to: „Stary, nie mogę poświęcać ci tyle uwagi, co kiedyś. Nie mogę iść na targ i kupić ci bażanta, jak kiedyś. Nie mam zasobów, wszystkie idą gdzie indziej”. I zrozumiał. Teraz, kiedy nie mamy ochoty na gotowanie, po prostu zamawiamy jedzenie, na przykład z restauracji prowadzonej przez syryjskich uchodźców.

Niedawno pojechaliśmy z dziećmi na wakacje i najlepiej mi było o 5 rano, kiedy spacerowałam sama. Bardzo ważne jest, aby mieć czas dla siebie. To może być masaż, czytanie na trawie w parku albo samotny spacer o świcie.

— Albo kawa na stacji benzynowej...

— Albo kawa na stacji benzynowej! To także bardzo pożyteczna rzecz.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka informacyjna w sestry.eu.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako felietonistka gazety „Fakty i komentarze”, autorka „Companion”, „Business Journal” i „Events and People”. Współpracowała z niemieckim Ministerstwem Kultury przy serii wykładów i materiałów na temat psychologii mas i wychodzenia społeczeństw z kryzysu psychicznego i gospodarczego. Organizatorka ogólnoukraińskiej imprezy charytatywnej „Kolory życia”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Ексклюзив
20
хв

Sprawa 800 plus dla Ukraińców, czyli o europejskich wartościach

Ексклюзив
20
хв

Jak „Serce Azowstali” pomaga obrońcom Mariupola

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress